A kiedy śnieg przestanie prószyć, to Monty na spacer ruszy.

Blog zawieszony

Po przeprowadzeniu ankiety większością głosów wygrała opcja zawieszenia bloga. Oznacza to, że autorzy mają możliwość dalszej gry i zapisów, ale administracja — za wyjątkiem wysyłania zaproszeń i wpisywania do listy bohaterów — nie będzie angażować się w życie bloga. Z tego samego powodu zakładka Organizacyjnie na czas zawieszenia bloga zostaje usunięta. Raz jeszcze dziękujemy za Waszą obecność i życzymy Wam wszystkiego, co najlepsze.

nie istnieję & latessa

Kalendarz

16/02/14 Otwarcie
16/02/14 Nowy mod
22/02/14 Wydarzenie: Burza Śnieżna – link
24/02/14 Odejście moda
26/02/14 Nowy mod
19/04/14 Wydarzenie: Mecz Hokeja – link
02/07/14 Nowy szablon
07/07/14 Wydarzenie: Kto zabił? – link
20/07/14 Odejście moda
23/07/14 Nowy mod
29/08/14 Zamknięcie
24/12/15 Reaktywacja
25/12/15 Nowy admin
28/12/15 Wydarzenie: Kolacja wigilijna – link
29/06/15 Nowy nagłówek
09/10/16 Wydarzenie: Deszcz i wichura - link
28/11/16 Nowy nagłówek
10/12/16 Wydarzenie: Uratuj święta! - link
04/01/17 Wydarzenie: Psi zaprzęg - link
28/01/17 Wydarzenie: Słodka Walentynka - link
04/02/17 Nowy szablon
27/03/17 Wydarzenie: Mount-ipedia - link
21/04/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap I - link
01/05/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap II - link
02/05/17 Nowy nagłówek
17/09/17 Wydarzenie: Spływ kajakowy - link
02/02/17 Nowy szablon
14/02/17 Wydarzenie: Poczta walentynkowa - link
07/07/18 Zawieszenie

Nobody cares whether you live or die in vain

Jack Higgins
RATOWNIK GÓRSKI


         W Mount Cartier trudno jest wytrzymać i nie zwariować, czego przykładem mógł być jego dziadek. Tak na prawdę, duża część mieszkańców cieszyła się z tego, że ich świat zamyka się w górach Cartiera. Uważali, że bije od nich tajemniczy i trudny do wytłumaczenia magnetyzm. Wielka magiczna siła tych gór była obiektem wielu legend i opowieści, przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Z biegiem czasu zaczęły jednak tracić swą moc. To co niegdyś było zaletą, młodsze pokolenia zaczynały traktować jako wadę.  Podczas gdy na świecie tłumy porywane były przez kolejne namiętności, tu czas jakby stawał w miejscu i bynajmniej nie było to błogosławieństwem dla pełnych życia młodych ludzi. Chatki wciąż były pomalowane na ten sam kolor, płoty oberwane w tym samym miejscu, w sklepach z ponurymi szyldami drzwi skrzypiały tak samo donośnie, stare furgonetki z łoskotem, ledwo toczyły się po żwirowych drogach. Wszędobylskie błoto, chłód, padające do znudzenia deszcze, bujna roślinność i zieleń tak intensywna, jak nigdzie indziej na ziemi.  Mieszkańcy pragnący zmian, zmieniali przede wszystkim miejsce zamieszkania. Niektórym udawało się wyrwać z Mount Cartier na zawsze. Zaczynało się niewinnie, od szkoły Churchill, przez studia w Ottawie a kończyło w najdalszych zakamarkach świata. Czasami droga była bardziej wyboista, ale zdeterminowanie pomagało w pokonaniu wielu przeszkód. Ci, którym dopisało szczęście widywali Mount Cartier tylko na starych fotografiach.
          Nie wszystkim jednak życie ułożyło się po myśli. Niektórzy przez życiowe zakręty zmuszeni byli wrócić na stare śmieci. Dostosować się do życia w miasteczku, nauczyć od nowa wszystkich reguł, jakie tu panują. Przyzwyczaić do deszczu i chłodu, do nudy i braku atrakcji. Do starych furgonetek jeżdżących po ubłoconych drogach. Do braku Internetu i telefonu a wreszcie do samotności. Bo kiedy wraca się po nieudanym podboju świata, to ona doskwiera tutaj najbardziej. Nagle wokół robi się cicho i pusto. Echo odbija się w czterech ścianach, lub rodzina nie okazuje zrozumienia. Nie wiedzą co Cię trapi, nawet nie są zainteresowani. Dla nich życie w Mount Cartier jest normalne. Nie rozumieją dlaczego tak bardzo Ci tu źle, czego Ci tu brakuje, za czym tęsknisz. Masz szczęście jeśli znajdziesz kogoś takiego jak Ty. W przeciwnym razie raj staje się Twoim koszmarem. 
          Jack Higgins  urodził się 1 maja 1987 roku. Wydarzyło się to w małej chatce u podnóża gór, z pomocą sąsiadki, która wprawdzie nie była uzdolnioną akuszerką, ale i tak cieszyła się ogólnym poważaniem. Sąsiadce trzeba przyznać, że dziecko, przy którego narodzinach pomagała, wyrosło na rosłego i silnego mężczyznę. 
Ojciec Jack'a był z natury cichy i zamknięty w sobie. Zajmował się polowaniami i sprzedażą darów natury w postaci mięsa i skór z dzikich zwierząt. W domu pojawiał się rzadko, za dnia pracował, wieczorem dyskutował na różne tematy w pubie ze swoimi dobrymi przyjaciółmi od kufla i kieliszka. Jack miał wtedy siedem lat, ale był wystarczająco duży, by zapytać o to, dlaczego łóżko ojca zostało przeniesione do drewutni obok kuchni, ale w odpowiedzi usłyszał tylko, że ma o nic nie pytać, o ile nie chce dostać lania. A ponieważ Jack nie chciał dostać lania, zostawił sprawę w spokoju. Pewnego wieczoru w domu wybuchła wielka awantura. Pijany ojciec zażyczył sobie powrotu do sypialni i napotkał zdecydowany opór swojej małżonki. Kiedy Jack obudził się następnego dnia rano, mamy nie było w domu. Chłopiec nauczony samodzielności od najmłodszych lat, potrafił oczywiście o siebie zadbać i nie widział w tym niczego podejrzanego. Tylko mama nie wróciła na obiad, ani na kolację. Ojciec nie wyszedł z dziadkiem na polowanie tylko snuł się po domu roznosząc za sobą opary alkoholu. Jack nie pytał, bo rzeczowo, nie chciał dostać lania, a matka nie wracała przez kolejne dni...


Czekam na wiatr, co rozgoni
Ciemne skłębione zasłony
Stanę wtedy na "RAZ!"
Ze słońcem twarzą w twarz.  



26 komentarzy:

  1. [Oooo! Bardzo ładna karta :) ]

    Melody

    OdpowiedzUsuń
  2. [jak poetycko w tej KP <3]

    Uśmiechnęła się na widok mdłego światła, jakie rzucały świeczki. Było przyjemnie. Nie przeszkadzała jej ciemność, właściwie nigdy się jej nie bała. Wydłużone cienie nabierały nowych, osobliwych kształtów i przeobrażały sie w coś zupełnie nowego. Mina i jej wybujała wyobraźnia nie reagowała strachem na to zupełnie. Co innego, jeśli w grę wchodziła obca osoba. Jack jakby nie było był dla niej nieznajomym. Mało tego, jeśli cokolwiek ich łączyło, a wszystko wskazywało że na pewno, to mogą to być zarówno dobre jak i złe wspomnienia. Był intrygującym mężczyzna i wolałaby się mile zaskoczyć, niż rozczarować. Bardzo chciała się mile zaskoczyć, już podświadomie wrzuciła go do szufladki z ludźmi, których warto pamietać.
    W burze jak ta spała niczym dziecko. Szum deszczu wygrywający jednostajny rytm usypiał ją w jednej chwili, a wiatr targający koronami drzew sprawiał, że potrafiła przespać całą noc przy takiej muzyce natury. Teraz jednak, skazana na pozostanie do rana w schronisku, była pewna, że nie zaśnie. Nie przy Jacku. Nie przy kimś, komu nie ufała i nie wiedziała, czy zaufać może.
    Usłyszała go mimo grzmotu. Obróciła raz kubek w dłoni, później znów. Nie wiedziała, czy tęskni. Nie pamietała siebie takiej, jaką chcieli widzieć inni. Niby wiedziała, czym było życie przed czterema laty i jakie ono było. Ale nie wiedziała, jak sama się w tym wszystkim potrafiła odnaleźć. Może tamta Mina tylko udawała szczęśliwą karierowiczkę? Jej teraz to nie odpowiadało, to było zbyt wiele. No i była inna, nie gorsza, nie lepsza. Tak samo było i teraz z jej życiem.
    - Nie wiem, czy warto za tym tęsknic - wzruszyła ramionami i upiła łyk wciąż ciepłej herbaty. - Ja jestem inna i żyję inaczej. Nie mnie oceniać, czy to lepsze, czy gorsze, bo te drogi są tak zupełnie różne, że chyba nie ma ich jak porównać.
    Spojrzała na ciemną noc za oknem i odetchnęła spokojnie. Mimo że była tu zamknięta, mimo nieznajomego obok i sytuacji, która była dość niezręczna, nie miała ataku paniki. Była z siebie dumna. I nawet mogła rozmawiać o czymś, co było dla niej bardzo trudne!To było na prawdę cudowne!
    Nie opuszczało ja wrażenie, że Jack stresuje się jej obecnością. Może czuje się równie zmieszany jak ona. Chociaż podejrzewała, że to z zupełnie rożnych powodów. On wszak ją pamiętał i to, co przeżyli w przeszłości wspólnie. A dla niej to była szara plama nie do dojrzenia w zamglonych i niepewnych wspomnieniach. Było to bardzo dziwne zważywszy na fakt, że zwykle to ona była tym "dziwakiem" w towarzystwie, które chowało głowę niczym struś. Może w tej relacji, to ona mu coś zrobiła?
    Oderwała wzrok od okna i w tym momencie pomieszczenie rozświetliła błyskawica. Komentarz o pechu skwitowała lekkim uśmiechem. Dla niej to światło nie było najważniejsze. Liczyło się to, że dach nie przepuszczał wody, trzymał się dobrze i w wnętrzu budynku było sucho i ciepło. Dzięki herbacie nawet cieplej, czuła już, jak przechodzą jej dreszcze.
    - Tu gdzie teraz jestem, jest mi dobrze - podsumowała i musiała to sobie w głowie powtórzyć kilka razy. Wiedziała to już jakiś czas temu. Uciekła, bo to inni nie mogli się z tym pogodzić, nie ona. Ale powiedzieć to na głos, to jak nadać realności sytuacji. jakby jej autentyczność była wciąż do podważenia.
    -A ty? - wrażenie, że nie ona jedyna się zmieniła, była chyba podyktowane szóstym zmysłem, tym kobiecym instynktem, który zwykle podpowiadał trafnie w kwestiach potrzebujących doz rozumienia sporej dozy wrażliwości. Mina mrużąc oczy, próbowała znad kubka dostrzec mężczyznę, choc i tak gdy widziała błysk jego oczu sama uciekała gdzieś wzrokiem. Ale mimo wszystko była jednak go ciekawa.

    OdpowiedzUsuń
  3. Annie nie mogła wytrzymać bez ludzi. Po prostu musiała raz dziennie przejść się chociażby na rynek, czuć, że ktoś na nią patrzy. Notoryczne siedzenie w domu bardzo źle na nią wpływało, a już w szczególności to uczucie potęgowało się po rozstaniu z narzeczonym. Cóż.. Do dziś żałowała tej decyzji, ale czasu nie dało się cofnąć. Co jej teraz zostało? Stara panna z kotem? Czy tak chciała to wszystko zakończyć? Musiała szukać jakiejś drogi, która jednocześnie uchroniłaby ją przed złym losem, a nie była też ucieczką… Bo to robiła już zbyt wiele razy w życiu.
    Oj, potrafiła zadziwić, to prawda. Niejeden mężczyzna kręcił się jeszcze jakiś czas temu wokół Annie, potem, w zasadzie nie wiadomo, dlaczego, zaczęła wszystkich odstraszać. A może zrobili to za nią jej rodzice? Chyba wolała nie dowiedzieć się prawdy, która mogłaby okazać się zbyt gorzka do przełknięcia. Lepiej smakować życie takimi słodkimi chwilami… Lub winem.
    Uśmiechnęła się jeszcze szerzej na widok trunku. Już wiedziała, że na pewno mężczyzna wybrał dobre. Ten rodzaj alkoholu szczególnie lubiła, za piwem nie przepadała, a drinki piła rzadko. Wino za to mogła sobie serwować do każdego obiadu.
    -Och, wybrałeś świetne wino! - Zakrzyknęła wesoło, czytając etykietę. - Pójdę je otworzyć. Mel, zajmij się gościem - poleciła bratanicy i skierowała się do kuchni, a za nią roznosił się mocny tupot obcasów. Melody nieszczególnie lubiła ten dźwięk, bardziej wwiercał jej się w uszy, niż kojarzył z czymś przyjemnym.
    Dopiero teraz, gdy ciotka zniknęła, bruneta mogła wyjść z cienia. W ciepłym świetle wyglądała na bardziej promienną, niż jak prezentowała się zwykle, chociażby pośród liści i drzew w lesie.
    -Mam nadzieję, że nie masz zbyt delikatnego żołądka… - zaczęła trochę nieswojo. Dalej bała się, że zaraz się w tych butach wywróci, choć zdołała utrzymać w nich równowagę. Może nie chciała się znów zbłaźnić przed Jackiem?
    Zmierzyła go spojrzeniem stwierdzając, że mężczyzna naprawdę wygląda nieźle. Uniosła jedną brew ku górze i uśmiechnęła się delikatnie. - Chodź do salonu, tam jest wygodniej - dodała, a kilka chwil później Higginsowi ukazał się pokój, gdzie głównymi elementami było drewno, kamień i biel. Jedynie bordowa kanapa stanowiła punkt kontrastowy do wszystkiego. Wnętrze było wypełnione wszelkiego rodzaju bibelotami, od złotego zegara po malutkie, porcelanowe figurki. Taki nowoczesno-stary styl, jedno wielkie pomieszanie. Jednak wszystko ze sobą współgrało. Na ciemnych, drewnianych deskach spoczywały białe futrzaste (sztuczne, bo przecież kto by chciał chodzić po zwierzęciu?) dywany, idealne w mroźne zimowe wieczory na posiedzenie z książką przy kominku. Ogromne okna pozwalały spoglądać na wzgórza i lasy, a także spory taras, gdzie przesiadywała Melody rysując czy grając. Majętność tego domu była zauważalna. Cóż, mieszkali tu wcześniej dziadkowie panienki Wild, a oni lubili bogactwo… Annie to po prostu odziedziczyła.
    Dwudziestojednolatka usiadła na zielonym fotelu, naprzeciwko kanapy, zakładając nogę na nogę. Łokieć umiejscowiła na oparciu, dzięki czemu dłonią mogła podpierać głowę. - Jest nam bardzo miło, że przyszedłeś. Jesteśmy ci to zdecydowanie winne - powiedziała już nieco śmielej, spoglądając najpierw na wielki obraz na ścianie, a potem przenosząc wzrok na Higginsa. Z kominka docierały trzaski palonego drewna, które przerywały ciszę.


    Melody

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie słuchała plotek. Nigdy tego nie robiła. Czy to z roztrzepania i przez fakt, że nie potrafiła się na nich skupić, czy przez rzeczywisty brak zainteresowania, to nie było pewne. W każdym razie Martha doskonale wiedziała, jak plotki przekłamują prawdę. Na jej temat też ich wiele krążyło. W końcu była nieślubnym dzieckiem, bękartem i to jeszcze takiego uczciwego człowieka! Może i jej ojciec był szanowanym biznesmanem, ale to nie powstrzymywało ludzi od szeptania. Niestety to Mels bardziej się obrywało niż jemu samemu. W końcu była nieodpowiedzialna, zdziecinniała, zwariowana i szurnięta. Tak właśnie mówili. A ona wszystko to ignorowała. Nic więc dziwnego, że plotek o Jack’u też nie słyszała. Miała o nim tylko tę opinię, którą sama wykształtowała w sobie przez lata i która straciła trochę wyraz przez długi okres braku kontaktu. Nie obwiniała jednak go za to. W końcu wyjechał, spodziewała się, że znajomość na tym straci. Dlatego to siebie uważała w tamtej chwili za winną. Powinna była przecież przybiec z powitaniem, gdy tylko wrócił. Tak wypadało.
    Uśmiech Jack’a odrobinę podniósł ją na duchu. Jej zielone oczęta zaświeciły się delikatnie i panna Jones pokiwała głową na znak, że chętnie się czegoś napije. Była niezwykle ciekawa, co się działo z chłopakiem przez cały ten czas. Przez czas, gdy stał się mężczyzną. Tak bardzo się zmienił. Zmężniał, wyrósł, dojrzał. Ona też nie miała już dziewiętnastu lat. Tylko że ona siedziała cały ten czas w Mount Cartier, a on… On był daleko stąd.
    - O ile to nie kłopot – dodała jeszcze po chwili i posłała mu swój najserdeczniejszy z uśmiechów. – Wiesz… na mieście mówią, że jestem wariatką. Nie wiem, czy chcesz ryzykować – rzuciła lekko i mrugnęła do niego. Wciąż jeszcze było jej głupio. Całe to ich spotkanie nie powinno było tak wyglądać. Jeszcze Jack mógłby pomyśleć, że powitała go tylko dlatego, że jej się napatoczył. Tymczasem jej naprawdę zależało na dobrych stosunkach. Jak ze wszystkimi znajomymi z dzieciństwa. Martha kochała przebywać wśród ludzi, potrzebowała ich jak tlenu.
    No i jeszcze całe to zajście ze starym Higginsem! Leżał biedaczek w szpitalu, a ona o tym nie wiedziała. Martwiła się o to, w jakim jest stanie. Wszak Jack nie musiał mówić jej prawdy, albo mógł chcieć ją uspokoić. Kim takim była, by powierzać jej takie informacje dotyczące rodziny? Tylko znajomą sprzed dziesięciu lat. Wspomnieniem chudego rudzielca, który zaczepiał dawniej Jacka. Nikim ważnym.
    Uśmiechnęła się smutno raz jeszcze.

    Martha

    OdpowiedzUsuń
  5. Gdy Mina spotykała na swej drodze ludzi, którzy od niej nie uciekali i chociaż byli zmieszani jej wycofaniem, nie odwracali się od niej, sama zaczynałą czuć się... dziwnie. Nie była za bardzo pewna siebie i zwykle to innym dawało więcej swobody, śmiałości by ją przytłoczyć. Zdarzało się też, że przy jej charakterze, nie dochodziła nawet do głosu, bo po prostu osoba naprzeciw ją przegadywała i Mina ginęła w cieniu towarzystwa. Jack po zadaniu pytania, nie tracił cierpliwości. Czekał na rozmowę, chciał usłyszeć, co dziewczyna ma do powiedzenia. Powinno to jej dodać pewności siebie, a zamiast tego krępowało ją dodatkowo. Przypomnało o najgorszym w pewien sposób. Raz już poczuła się swobodnie i zaufała komuć nie do końca nieznajomemu. I skończyło się to tym, że załamało jej się zycie. Podświadomie czuła, że nie ma się czego obawiać, ale możepo prostu chciała wreszcie odetchnąć? Może tak na prawdę nie potrafiła oceniać dobrze ludzi?
    Trudno jej było przyzwyczaić sie do warunków pogodowych w okolicy. Przywykła do słońca, od kórego wychodziło jej na nos jeszcze więcej piegów. Przywykła do cienkich blużek i zwiewnych sukienek w połączeniu z sandałkami odkrywającymi palce pomalowane na kolorowe lakiery. Tutaj zamieniła wakacyjną niemal przez cały rok szafę na swetry, szale, czapki i kozaki, albo ocieplane kalosze, bo te najlepiej sprawdzały się w lesnych spacerach. Siedziała więc speszona i zakłopotana towarzystwem mężczyzny i spięta przez nieustającą ulewę. Chyba nie była gotowa zostać tu na noc. Chodziło o samo miejsce, nie była tu nigdy wcześniej, mimo że mijała schronisko tak samo często jak leśniczówkę, gdy wyruszała z aparatem w drogę na cały długi dzień. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że utknęła i to nie tylko na chwilę.
    Powoli wstała, nie mówiąc już nic. Dziesięc lat był poza Mount Cartier... czy zauważył, by cokolwiek się tu zmieniło? Czy domy nadal stały tam gdzie wcześniej? Czy przy ulicy parkowały te same auta? Czy ludzie patrzyli przed siebie w ten sam sposób? Ona będąc tu już ponad miesiąc nie zauważyła, by był tu jakiś pęd, właściwie czuła, że wszystko tu stoi w miejscu. Prócz wiatru, bo ten porywał korony drzew do nieba i niekiedy bała się, że sama oderwie się od ziemi z podmuchem.
    Podeszła do okna i przytknęła nos do zimnej szyby. Las w tym momencie wyglądał strasznie i magnetycznie. Wszystko było zalane cieniem, wyglądało makabrycznie targane przez wichurę. Nawet deszcz wydawał się wściekły, bo padał z taką siłą, ze uginała się każda zieleń pod jego naporem. Mina poczuła, że drży, choć w kubku miała jedynie resztki herbaty, a napój ten zdążył już przejść przez ciało i je rozgrzać. Bała się tej sytuacji, mężczyzny za sobą i siebie samej. Po co tu przyszła? Czy nie mądrzej byłoby wracać do pustej o tej porze lesniczówki? Najbardziej niepokoiło ją to, że sama nie boi się Jacka tak, jak sądziła, że powinna.
    - Tu jest na prawdę cudownie - powiedziała cicho, zapatrując się w okno.
    To miejsce koiło właśnie tą nudą, spokojem, tym że nic się nie zmieniało, a czas stał w miejscu. Telefony nie miały zasięgu, Internetu nie było, nei było więc całego zgiełku wielkiego świata i można było żyć! A nie udawać, że się żyje i bawić w życie. Ruda miała wrażenie, że jeśli będą rozmawiać i temat konwersacji zacznie zbaczać w bardziej osoiste sfery, padnie pytanie, co się stało. Nie chciała o tym rozmawiać, ani z Jackiem, ani z nikim innym. Łatwo było znaleźc informacje na jej temat, ale ona miała problemy z tym tematem nawet w gabinecie u terapeuty. Także dlatego, że nikt jej tu nie znał, mogła się od początku pokazać z tej strony, z jakiej chciała, by widzieli ją ludzie. Spotkanie więc Jacka było małą katastrofą, bo zaburzało jej równowagę, którą budowała od nowa jak domek z kart. No i... jeśli się w końcu dowie, co przeżyła, czy nie zmieni do niej podejścia? Już się tak zdarzało, ze ludzie jej unikali, traktowali ja jajko... była ofiarą, ale ofiarą która się podniosła i szła dalej.

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie była do końca pewna, czy grzaniec jest dobrym pomysłem. Po alkoholu zwykle płakała, zaszywając się w jakimś kącie. Wydrapywała z siebie wszystkie gorzkie żale, na wierzch wychodził cały smutek przykrywany przez melancholię na co dzień. Prawdopodobnie nie powinna w ogóle zbliżać się do kieliszka w takim stanie, ale dziś podkusiło ją, by się nie bać tego, co jest w szkle. Czy Jack nie oznajmił jej na wejściu, że robi najlepsze grzańce w okolicy? No i dodatkowo miała to dziwne uczucie, że nie ma się czego bać? Uczucie, z którym zaciekle walczył rozsądek zarzucając ją stertą wątpliwości i ostrzeżeń. "To jest obcy! Nie wiadomo, co było między nimi. Nie wiadomo, kim jest i jaki jest. Nie wiadomo co mógł kiedyś zrobić i co zrobi teraz, lub w przyszłości. "
    Czuła na sobie spojrzenie mężczyzny. Było jej przykro z powodu tego, że przez jej zachowanie także on sam czuje się zagubiony. Znała ten wyraz twarzy, nawet jeśli jego twarz dostrzegała jedynie w półmroku i bladym świetle rzucanym przez świece. Nie był pierwszą i nie będzie ostatnią osobą, którą pamięć Miny wyparła. Nie jest jedynym człowiekiem, wobec którego czuje się winna ta dziewczyna, przez to jak się sprawy potoczyły. Chociaż akurat za to jest losowi wdzięczna. Czytała raporty policyjne i doskonale wiedziała, co jej się wydarzyło. Opisy były wystarczająco brutalne i cieszyła się, że nic nie pamięta. Wolałaby jednak wyprzeć z pamięci sam gwałt, a nie kilka lat mieć wyjete z życia i krzywdzić tym niewinnych ludzi.
    Może dlatego, że łączyło ją z Jackiem coś dobrego i coś wyjątkowego, nie bała się go. Czuła skrępowanie, była spięta, ale samego mężczyzny się nie bała. Niepokoiła ją sytuacja i fakt, że utkneła tu do końca burzy przez kilka godzin pozostając w zamknięciu, ale to wszystko, te negatywne emocje omijały osobę, stojącą przy blacie z dwupalnikową gazówką.
    Nie była przekonana, czy ten toast, który on chcę wznieść to coś pozytywnego. Usłyszała chyba nutkę goryczy i poczuła się winna jeszcze bardziej. Nie wiedział chyba nic o wypadku, taki był przecież zaskoczony na jej widok i zmianę zachowania. Ale jednak czuła, że go ta zmiana rozczarowała. Potrafiła to zrozumieć, przecież z pięknej także wewnętrznie kobiety, atrakcyjnej i pogodnej, stała się porcelanową figurą - pusta w środku.
    Gdy objęła kieliszek, cofnęła dłoń i zrobiła krok do tyłu. Chciała wrócić do okna i utrzymywać dystans chociaż połowy długości tej izby. Nie widzieć znaku zapytania w oczach, zdziwienia tą jej zmianą w jego oczach. Przecież zdawała sobie sprawę, jak diametralnie się różniła od własnej osoby, którą była dawniej. Wydawała się wyblakłą wersją, bez kolorów, bez życia mimo bijącego serca i ruchu klatki piersiowej przy oddychaniu. Zamiast wycofać się, staneła w miejscu przed nimi, gdy podchwycił jej spojrzenie.
    Mina była zmęczona ciągłym przepraszaniem. Że nie pamięta. Że jest inna. Że nie jest w stanie się cofnąć w czasie. Że nie potrafi sobie niczego przypomnieć. Że nie potrafi pracować nad sobą na tyle, by móc odżyć choć trochę. Że rani innych nieumyślnie. A teraz dostrzegła coś takiego u Jacka, że na język samo nasuneło się to słowo na "p". Wydawało jej się, że go nie tylko rozczarowuje i złości jej obecny widok, ale smuci i w jakiś sposób może nawet rani? Zacisneła jednak wargi i odwróciła głowę.
    - Nie pytaj o nic, proszę - odezwała się cicho i przyłożyła lampkę do ust, powoli sącząc ciepły napój. Zrobiła dwa kroki w tył i powoli usiadła na fotelu, nie wracając jednak do okna. Może mimo wszystko potrzebowała jakiejś rozmowy, takiej nudnej i niezobowiązującej, jak o cudowności Mount Cartier i zmiennej pogodzie? I może trochę wierzyła w to, że Jack uszanuje jej prośbę i nie będzie jej zmuszał do ucieczki? Skoro już piła alkohol w towarzystwie mężczyzny i w dodatku przy świecach, w takim romantycznym obrazku chciała dodać trochę dozy swobody i normalności.

    OdpowiedzUsuń
  7. Zwykle mówiła dużo więcej. Potrafiła dosłownie zasypać rozmówcę potokiem słów. Jednak w tamte chwili milczenie i uśmiechy zdawały się jakoś odpowiedniejsze. Nawet gdy Jack zapewnił, że spadła mu prosto z nieba, to była tylko w stanie zaśmiać się cicho i pokręcić głową. Po chwili okazało się też, że dobrze zrobiła. Jej dobry znajomy z dzieciństwa najwyraźniej sam nie czuł się najlepiej z powodu plotek na jego temat. Nie znała ich, ale podejrzewała, że Jack się tym wszystkim przejmował. Wszak sama myśl o tym wyzuła jego głos z tej nutki radości, którą Martha przez chwilę słyszała.
    Z chęcią podreptała za mężczyzną na taras i ulokowała się na jednej z poduszek. Zaciągnęła się z przyjemnością świeżym powietrzem i z rozmarzonym westchnieniem utkwiła wzrok w górach. Bardzo jej się podobała perspektywa siedzenia w tym miejscu w miłym towarzystwie. Pogoda ostatnio dopisywała i Jones była wdzięczna za każdą chwilę, którą mogła spędzić poza budynkami.
    - Grzaniec brzmi po prostu bosko – stwierdziła, odwracając roziskrzone, zielone tęczówki na twarz Jacka i okrasiła tę wypowiedź kolejny słodkim uśmiechem
    Chwilowo nie zamierzała wypytywać o to, o czym Higgins najwyraźniej nie chciał mówić. Ona też miała kilka tematów, których wołała nie poruszać. Prawdopodobnie dlatego, że to oznaczałoby zaufanie drugiej osobie, a ona już dawno nie potrafiła zaufać w ten sposób. Dlatego czasami, ale tylko czasami, była w stanie uszanować sekrety innych. O ile nie intrygowały ja one zbytnio, o ile nie kuły w oczy. Ponadto w każdym z osobna szukała pozytywów i nie wierzyła w pomówienia i źle o kimś świadczące opinie.

    Martha

    OdpowiedzUsuń
  8. Na krótką chwilę została sama i właśnie wtedy zapatrzyła się w przestrzeń. Była trochę przybita, ale chłodne górskie powietrze i wygodne miejsce pozwoliły jej odetchnąć z ulgą. Jej myśli popędziły jak dzikie i nim się zorientowała, była już daleko od Mount Cartier, zwiedzając miejsca, które do tej pory widywała tylko na fotografiach. Niestety pierwszy podmuch wiatru ściągnął ją na ziemię i przypomniał o przykrej prawdzie. Nie potrafiła uciec. Utknęła w tym miasteczku na dobre, w dodatku całkiem sama. Do tego wszystkiego jej najlepszy towarzysz rozmów wylądował w szpitalu. W tamtej chwili jej samopoczucie zdecydowanie nie było najlepsze.
    Wtem Jack wrócił, wyrywając ją już zupełnie z letargu. Uśmiechnęła się do niego smutno, pryzmując z wdzięcznością przepięknie pachnącego grzańca. Oddając się tej mieszance odczuć, patrzyła jak teraz to jej towarzysz oddaje się melancholii. Jednak w odróżnieniu do niej ta chwila zamyślenia najwyraźniej napełniła go szczęściem, bo oczy mu tak cudnie błyszczały. Doprawdy miło było go zobaczyć po tym całym czasie w takim właśnie stanie. W końcu pamiętała go jako wesołego chłopaka.
    - Cały ten czas… - powtórzyła z jakimś dziwnym rozmarzeniem w głosie i westchnęła cicho.
    Rękoma szczelnie opatuliła podarowany jej kieliszek, a nogi podciągnęła pod siebie, tak że stopami zahaczyła o krańce ławki. Tak dobrze było usiąść obok dawnego znajomego, przypomnieć sobie dawne, cudowne lata. Przecież w Mount Cartier było kiedyś tyle dzieciaków. Wszyscy razem ganiali po miasteczku, wspinali się na drzewa, drażnili tego jednego, konkretnego szopa. Potem wszystko się zmieniło.
    - Nie działo się tu wiele – podjęła w końcu, wziąwszy wpierw mały łyczek grzańca, który przyjemnie ogrzał jej gardło. – Wszyscy wyjechali… Ja zostałam – stwierdziła ze smutnym uśmiechem i odszukała jego spojrzenie. – Ktoś musiał. Niewiele się działo… - powtórzyła ze wzruszeniem ramion. – Starsi poumierali, młodsi dorobili się dzieci. To już nie to samo miejsce. Poprzyjeżdżali obcy, znajomi pouciekali by wrócić po latach. Ale hej! To akurat dobrze. Może wreszcie… - urwała w pół zdania. Nie chciała użyć słowa „samotna”. Nie chodziło o to przecież, by zawracała Jack’owi głowę swoimi problemami. To że tak właśnie się czuła było inną sprawą. – Lepiej ty mi opowiedz co tam w szerokim świecie słychać – poprosiła, delikatnie przysuwając się w jego stronę i z błyskiem w oku nadstawiając ucha.

    Martha

    OdpowiedzUsuń
  9. Gdy Jack dorzucił drewien do kominka, nie minęło dużo czas, jak cała chatka wypełniła się delikatnym trzaskaniem palonej materii i usypiającym ciepłem. Minie wydawało się, że ten grzaniec rozgrzewa ją od środka, dzięki temu też właśnie szybko naszła ją senność i nie próbowała nawet się rozbudzić, by kontynuować rozmowę. Wydawało jej się zresztą, ż eten wysoki i barczysty mężczyzna doskonale rozumie to, że cisza nie jest niczym złym. No i przecież ona nie miała z nim o czym rozmawiać...
    - Miałes rację - mruknęła, odsuwając koc z kolan, by obok fotela położyć szklankę z wypitym trunkiem na podłodze. - To było pyszne - uśmiechnęła się pod nosem i na nowo owineła w kokon, przykrywając się cała i układając w fotelu.
    Zdążyła już się pogodzić z tym, że ta niepogoda szybko nie minie. Ale nie potrzebowała wielkiego łóżka, bo starczył głeboki fotel, o którego oparcie mogła się wygodnie ułożyć i lekko zapaśc między podłokietniki. To mogło na jedną noc zastąpić spręzynowy materac, który w zajeździe czasami potrafił zatrzeszczyć nagle, gdy się rzucała przez koszmar w snie. No i tu miała bardzo blisko drzwi, w razie gdyby miało się jej stać coś złego.
    Problemem nie było zasnięcie, bo było jej ciepło, brzuch miała pełen, na podnebieniu słodki smak po napoju. Problemem było rano wydostać się z chatki niezauważoną. Bo Mina choć wieczorem była spokojna i nie wzdrygałą się na każdy ruch Jacka, nie znaczyło, że poczuła się bezpiecznie w towarzystwie obcej osoby, która najwidoczniej choć swoje także przeszła, znała ją skądś i znała ją z innej strony. Mina obawiała się, że sama źle oceniła mężczyznę i rano spojrzą na siebie inaczej, a wtedy zdarzy się coś nieprzyjemnego i przykrego.
    Gdy uchyliła powieki rano, trochę odrętwiała po spaniu kilku godzin w skulonej pozycji, powoli sturlała się z fotela i gdy rozprostowała kości, musiała się zastanowić gdzie jest. Rzadko nie wracała z leśnych wędrówek do zajazdu i zdążyła się przyzwyczaić do tego małego pokoiku, w którym okno było na jej gust malusieńkie i nie wpuszczało do środka wystarczająco dużo słońca. Widok desek a nie dywanu pod stopami i zupełnie inne ściany na początku ją zestresowały, ale gdy wydarzenia ostatniego wieczoru wróciły, powoli wycofała się do drzwi. Jej rzeczy wisiały jeszcze wilgotne na hakach obok, nie zdążyły wyschnąć, a mężczyzny nigdzie nie widziała. Nasłuchiwała kilka minut, ale możliwe że spał, bo niebo przez okno wciąż było ciemne, jakby noc jeszcze nie ustąpiła.
    Mina nie miała pojęcia, która jest godzina, ale strzelając że za wcześnie na śniadanie, przebrała się jak najciszej umiała i zostawiając rzeczy ułożone wraz z kocem na fotelu, w którym usneła, opuściła schronisko ukryte w lesie, by biegiem wrócić do miasteczka. Biegiem, bo sama nie wiedziała czego ma się bać i przed czym ucieka. Przez to nie pomyślała o tym, że znów się może zgubić, choć na szczęście niedaleko shcorniska natknęła się na młode sadzonki, które otatnio fotografowała, a od tego miejsca umiała spokojnie znaleźć drogę do leśniczówki i z niej do Mount Cartier.
    Poranek minął jej na rozmasowywaniu już w pokoiku obolałych ramion i przeglądaniu wczorajszych ujęć. Pojechała do Churchill, by spędzić kilka godzin w redakcji i odciąć się od myśli o tajemniczym mężczyźnie, które co jakiś czas do niej powracały. Była tego dnia nieco rozkojarzona i nie mogła zapomnieć smaku grzańca, który poprzedniego wieczoru ją uśpił, a w takim stanie nie mogła pracować dostatecznie dobrze, więc dość szybko złapała autobus do mieścinki i gdy szła już znajomymi chodnikami, zaszła do sklepu, chcąc kupić składniki zapamiętane z kubka, dla odtworzenia grzańca dla siebie samej. To było na prawdę niespotykane, by coś tak bardzo utknęło jej w pamięci i cały dzień powracało. Może piła to już wcześniej? Moze przed kilkoma laty gdy znała tego Jacka, też ją tym poczęstował?
    Problem pojawiał się tuż przy wejściu do sklepu, bo chwytając koszyk stanęła obok drzwi zmieszana. Nie wiedziała od czego zacząć nawet...

    OdpowiedzUsuń
  10. Całe jej dotychczasowe życie było opowieścią o niespełnionych marzeniach. Wszyscy w miasteczku doskonale pamiętali tę małą, rudowłosą dziewczynkę, która wspinała się na drzewa tylko po to, by zobaczyć co jest poza horyzontem. Snuła wtedy plany o wyjeździe, rozpowiadała wszystkim jak to podbije świat, jak zobaczy wszystko, co jest warte zobaczenia. Wiedział o tym każdy, kto choćby raz przypadkiem wpadł na jej małą osóbkę. Ciężko zaś było jej uniknąć. Dwa rude warkocze przemykały przez całe miasteczko ku utrapieniu jej zapracowanego ojca.
    To w takim razie czemu nie wjechała, gdy już była w odpowiednim wieku? Wszystko przez jej roztrzepanie, brak odpowiedzialności, te cholerne zdziecinnienie. Pokomplikowało się w momencie, gdy Martha zaczęła sobie zadawać pytanie kim chce być. Zawsze chodziła do najbliższej szkoły, ale nigdy nie należała do najlepszych uczniów. To też zdecydowawszy się na karierę pisarki, uznała że wyższe wykształcenie wcale nie jest jej potrzebne. No… Przy okazji rozeszło się też o to, że ojciec uznał, iż nie będzie łożył na studia humanistyczne, które do nikąd jej nie zawiodą. Jones musiała zarobić na swoje marzenia. I tak zamknęło się koło nieszczęścia. Na studia potrzebowała pieniędzy, na wyjazd potrzebowała pieniędzy, by zdobyć lepszą pracę potrzebowała wykształcenia. W ten sposób wylądowała na pozycji kasjerki na stacji benzynowej. I utknęła w Mount Cartier na stałe.
    Nikt nie pytał, czemu porzuciła marzenia. Mieszkańcy przywykli do widywania jej rozpromienionej twarzy każdego dnia. Zresztą większość uważała jej chęć wyjazdu za nierozsądną, zwariowaną i niedojrzałą, a pozostanie Marthy w rodzinnych stronach uznali za jedyny przejaw dojrzałości w jej osobie. I teraz siedziała nieopodal dawnego znajomego, który zniknął na lata i po powrocie zadał jej pytanie, którego bała się najbardziej.
    Zamilkła na chwilę i spuściła wzrok. Ciężko jej było znaleźć odpowiednie słowa. Tym bardziej, że z Jack’iem nigdy nie była bardzo blisko. Znali się z dzieciństwa, wtedy może i taka więź wystarczyła, ale z czasem. Z czasem i brakiem kontaktu stali się dla siebie obcymi. Niektórych rzeczy nie wypadało mówić, ale Jones tak bardzo potrzebowała się przed kimś otworzyć.
    - Prawda… - szepnęła wreszcie. – Snułam wielkie plany. Jednak nigdy nie udało mi się spełnić żadnego z nich. Nie żebym narzekała… Ale zabrakło na to funduszów. Tata odciął mnie… - zawahała się na chwilę i obdarzyła Jack’a smutnym uśmiechem. – Szkoda gadać. Nie wyszło i tyle. Teraz pracuje na stacji benzynowej i jak już zauważyłeś, jestem odcięta od wielkiego świata choćby przez głupi brak zasięgu.
    Przerwała na chwilę i właśnie wtedy uświadomiła sobie, jak mocno ściska naczynie z grzanym winem. Pociągnęła więc mały łyczek i westchnęła cicho. Ni to z goryczą, ni to z rozmarzeniem. Przecież jeszcze kiedyś zdąży stąd uciec. Napisze bestseller i zarobi nim na wszystkie swoje zwariowane podróże.
    - Niby to nie najgorsze życie w małym domku w cichym miasteczku, ale jednak… Chciałoby się poznać nowych ludzi, nowe miejsca. Przeżyć przygodę. Jeszcze kiedyś mi się uda – obiecała i zaśmiała się cicho. – Ucieknę w szeroki świat, przeżyje wielki romans i ostatecznie zamieszkam gdzieś na jakieś tropikalnej wyspie z kolorową papugą jako najlepszym kompanem! – oświadczyła, przygryzając wargę i mrugając do Higginsa porozumiewawczo. – A ty masz jakieś plany, czy już się ustatkowałeś, a ja jestem zwyczajnie niedoinformowana? – zaśmiała się cicho.

    Martha

    OdpowiedzUsuń
  11. Bardzo cieszyła się z tego spotkania. W tamtej chwili wiedziała to już na pewno. Choć część jej mięśni wciąż pozostawała napięta, gdy dobierała słowa, by sklecić sensowną odpowiedź. Zresztą cała atmosfera, która zapanowała na tej konkretnej ławce była… nietypowa. Przynajmniej dla Marthy. Rozmawiali na tematy bardzo dla niej ważne, choć cały czas próbowali ostudzić emocje niby to zabawnymi stwierdzeniami. Obojgu im nie najlepiej to wychodziło, więc to minimalne napięcie wciąż było wyczuwalne. Nic dziwnego skoro widzieli się pierwszy raz po tylu latach. Nie mniej Jones wiedziała, że jeszcze będzie wspominać te chwile. Pewnie po powrocie do domu przeanalizuje każde swoje wypowiedziane słowo i zbeszta się za ponad połowę z nich. Potem ogrzeje się myślą o wsparciu, jakie czuła momentami od Higginsa.
    Raz jeszcze upiła trochę grzanego wina i zasłuchała się w słowa swojego towarzysza. To co mówił wydawało się sensowne, ale ona odczuwała raczej strach aniżeli radość na myśl o wakacyjnym wyjeździe. Musiałaby przecież wydać wszystkie swoje oszczędności, a po drodze spotkałaby jeszcze sprzeciw ojca, który zdawał się nie dostrzegać tego, że już dawno dorosła. Zaś sama Martha nie potrafiła odwrócić się do niego plecami, wykazując w ten sposób silną własną wolę. Wszak był ej jedyną rodziną. To wszystko było zbyt skomplikowane. Kiedyś to marzenie wydawało się… łatwiejsze.
    - No nie wiem… Niby rzeczywiście mogłabym to zrobić, ale… Chyba po prostu nie chciałabym jechać sama – oznajmiła, wzruszając ramionami. Jednak mimo to jej myśli pogalopowały ku miejscom, o których tak często śniła na jawie. Przecież nie musiała wyjeżdżać na drugi koniec świata. Krótkie wakacje gdzieś niedaleko, a jednak poza Mount Cartier. – Zdecydowanie to przemyślę – obiecała z uśmiechem.
    Potem znów atmosfera nieco stężało. Martha trochę bała się rozmowy o związkach, choć sama sprowokowała temat. Nie chciała być wścibska, ale jednak słowa Jack’a ją zaintrygowały. Co miało znaczyć to, że mało brakowało? Czyżby podczas swojej nieobecności był z kimś na tyle blisko? Nie powinna była się tym aż tak przejąć, a jednak coś zakuło ją w sercu. Mieszanka współczucia i zazdrości. Podsumowała więc jego wywód smutnym uśmiechem.
    - Drażliwy temat, czy mogę spytać? – rzuciła niepewnie. – Nie chce wyjść na wścibską wariatkę, która na siłę szuka singla w okolicy… Plus desperatkę. To wszystko czysta ciekawość. Nie było cię w końcu jakieś dziesięć lat – dodała lekko, ale zaraz potem tego pożałowała. Najlepszym na to dowodem był rumieniec, który zaraz zagościł na jej policzkach. – Po głębszym zastanowieniu lepiej by wyszło jakbym nie otwierała ust – bąknęła jeszcze z głupi uśmiechem i zasznurowała usta.
    Zamknij się, głupia .

    Martha

    OdpowiedzUsuń
  12. To co utknęło Minie w głowie najbardziej zaraz za smakiem rozgrzewającego trunku to było spojrzenie Jacka. Zaciekawione, ale i wyrozumiałe. Uprzejmie zachowające dystans i dające jej przestrzeń, nie nachalne i nie wścibskie. Spokojne, nie ponaglające i nie zirytowane.
    Jack był pociągający i Wilson wiedziała, że dopóki nie znajdzie tropu co do ich relacji sprzed lat, nie da jej to spokoju. Znała tę twarz, którą widziała co dzień w lustrze i była pewna, że choć dawniej miała wielu przyjaciół, ten wysoki mężczyzna, który dał jej nocleg i schronienie przed wichurą ostatniej nocy, mógł być kimś, kogo dopuściła znacznie bliżej. Choć sama siebie takiej nie pamiętała i nie starała się tego odtworzyć, umiała to stwierdzić chociażby na podstawie wpisów w pamiętnikach, notkach wstawianych na portalach społecznościowych, czy chociażby opinii jaka o niej krążyła w świecie, do którego nie potrafiła wrócić. To musiał być ktoś własnie w jej typie. Taka dziwna i nieuzasadniona pewność po prostu się pojawiła.
    Na prawdę nie spodziewała się na szybkie ponowne spotkanie. W końcu wpadli na siebie dopiero po jej miesięcznym już pobycie w miasteczku. Dlatego na widok ciemnej czupryny i tych oczu, które spozierały do jej porwanej duszy [ale ja jestem poetka! <3] stanęła spieta w samym progu sklepu. Rzuciła przelotne spojrzenie na pokaźne zakupy i rozchyliła usta zaskoczona usta w cichym "Hej". Mimowolnie to z niej wyszło i teraz mogła przyrównać wczorajsze wspomnienie z lasu i chatki Jacka, do wizerunku za dnia. Bo może jej zmysły już na prawdę za bardzo fantazjują i zaczyna w nim widzieć kogoś, do kogo mu w rzeczywistości daleko...? Ale nie. Te oczy nadal były właśnie takie, jak zapamiętała. I był tak samo wysoki, z szerokimi barkami i wciąż tak samo uprzejmy. A niech to.
    - Stoisz w przejściu, przepraszam! - rzucił ktoś zza jej pleców spiesząc po zakupy i Mina nie chcąc zawadzać, postąpiła krok w stronę bruneta. Przycisnęła się do jego wypakowanych po brzeg toreb, które obejmował, by przepuścić do środka tamtą osobę. Tym samym zmusiła go, by sam zrobił pół kroku do środka, aż pod same uchylone drzwi.
    - Wybacz - zmieszana zaraz przeszła na bok, nie chcąc torować mu drogi.
    Przepraszała może nie tylko za to niezręczne spotkanie. Może też po trochu za poranek, jak zniknęła bez pożegnania i słowa "dziękuję". Należało mu się chociaż tyle, skoro nie wyjaśniała nic, a on najwidoczniej czekał. Chociaż... chociaż może wcale nie czekał i to ich spotkanie nie wywarło n anim az tak wielkiego wpływu... tylko ona by chciała, aby tak było.
    - Ale zapasy - pokiwała z uznaniem na zakupy, czując się niezręcznie.

    OdpowiedzUsuń
  13. Wizja ciepłej plaży i drinków z palemką przywołała na jej twarz spokojny uśmiech. Wszystko inne poszło na krótką chwilę w zapomnienie. Łącznie z zawstydzeniem. Rudowłosą zawładnęło na nowo rozpalone marzenie, a to wszystko dzięki przypadkowemu spotkaniu. Kolejny powód prócz rozmów ze starym Higginsem, by polubić to szczególne miejsce. Mały domek z widokiem na góry. Cicha, przyjazna przystań.
    - Dowiesz się jako pierwszy – zapewniła, napawając się zapachem grzańca i mrużąc oczy. – Jak już się zdecyduję. Chociaż raz – dodała, popadając w melancholię.
    Jej wzrok padł na góry, choć wciąż uważnie słuchała każdego słowa Jack’a. To nie była przyjemna historia, choć on opowiedział ją tak… Tak po prostu. Martha czuła jednak, że każde słowo musiało mu sprawiać ból tak ogromny, że aż nie do opisania. Nie potrafiła zrozumieć tylko jednego. To też na jego ostatnie słowa gwałtownie odwróciła wzrok od widoku i skierowała spojrzenie swoich wściekle zielonych tęczówek na oczy Higginsa. On naprawdę czuł się winny, naprawdę ją usprawiedliwiał. Co prawda Jones nie miała prawa oceniać tej kobiety, o której słyszała pierwszy raz, ale… Czyż skoro to on byłby winny, to narzeczona nie powinna mu była wcześniej tego uświadomić? Po co mówić „tak” jeśli nie czuje się miłości drugiej osoby? Z drugiej jednak strony Mels nie była żadnym autorytetem w tych sprawach.
    - Jack… - wyrwało jej się tylko. – Ja… Przykro mi – wyszeptała, a jej prawa dłoń automatycznie powędrowała do jego ręki tylko po to, by ścisnąć j delikatnie. Bardzo chciała powiedzieć coś jeszcze, ale nie znajdowała odpowiednich słów. Nie często zdarzały jej się podobne rozmowy. Raczej nikt nie przychodził do niej, by porozmawiać na tak poważne tematy i szukać pocieszenia. Sama natomiast nigdy nie zwierzyła się nikomu poza swoją kuzynką, z którą osobisty kontakt straciła już dawno. Nie pamiętała jak tamta podnosiła ją na duchu. I znów poczuła się zbędna, postawiona w nieodpowiednim miejscu.
    Na chwilę zapadła niezręczna cisza.
    - To musiała być niezwykła kobieta, skoro nawet po czymś takim… Bierzesz winą na siebie – szepnęła wreszcie Martha i uśmiechnęła się smutno. – Ale nie mogła być idealna, skoro mimo narzeczeństwa… - zawahała się w pół zdania i niepewnie przygryzła wargę. – Przepraszam. Nie powinnam się jakkolwiek wtrącać.

    Martha

    OdpowiedzUsuń
  14. Nie drążyła już tematu, tylko w ciszy wysłuchała odpowiedzi swojego towarzysza. Nie zdziwiła się również, gdy wybrał się po kolejną porcję grzańca dla nich. Prawdopodobnie palnęła coś głupiego, albo też zwyczajnie Jack poczuł się niezręcznie. Wszak temat, na który rozmawiali nie był pierwszym lepszym. Należał raczej do takich, co to ciągają człowieka po krańcach jego wytrzymałości. Dlatego nic nie powiedziała, gdy wyszedł, zostawiając ją samą na krótką chwilę.
    Odetchnęła wtedy głośno i głęboko. Schowała twarz w dłoniach, a potem kilkakrotnie zbeształa samą siebie myślach. Kiepsko jej wychodziły rozmowy na poważne tematy. W dodatku sama doskonale wiedziała, że skrzywdzonym nigdy nie zależy na cudzym żalu. Osobiście oczekiwałaby tylko wsparcia, zrozumienia. Prawdopodobnie całej masy godzin spędzonych w samotności. Choć z drugiej strony pozostawiona sama sobie prawdopodobnie zrobiłaby sobie krzywdę. Po tylu samotnych latach znaleźć kogoś, zakochać się, zaręczyć i nagle znowu zostać w pojedynkę. Mogła mieć tylko nadzieję, że Jack mimo wszystko inaczej do tego podchodził.
    Gdy wrócił, siedziała skulona na ławce, rękoma obejmując nogi i wpatrując się w dal. Bez słowa przyjęła napełniony na nowo kieliszek i posłała Jack’owi słodki uśmiech. W tamtej chwili nie potrafiła zrobić nic więcej. To było spore wyznanie z jego strony, a ona nie czuła się osobą godną powierzenia jej takiej historii. Tym bardziej, że sama wyznała mu tylko, że nie wyjechała z miasteczka.
    Pociągnęła spory łyk grzańca, którym się zakrztusiła. Odłożyła kieliszek na bok i zaczęła gwałtownie kaszleć. Świetnie. Zamiast powiedzieć coś mądrego, by pokazać, że naprawdę przejęła się nieszczęściem Jacka’a, ona musiała źle przełknąć wino. W sumie nic nowego. Jak zawsze robiła głupoty, dzięki którym zwykle uciekała od spraw ważnych i rozmów wymagających odsunięcia na bok wszelkiego typu szaleństw.
    - Ja… - odezwała się między kaszlnięciami. – Tylko się zakrztusiłam – dodała zaraz, powoli opanowując sytuację. – Wyśmienity grzaniec – zakończyła z głupim uśmiechem, ocierając łzy z kącików oczu i jeszcze trochę pokasłując.

    [ Prześliczna nowa karta! <3 No i to zdjęcie... Przystojniaczek ;) ]

    Martha

    OdpowiedzUsuń
  15. [ o jeeeej, ale nowości! nowe zdjęcie i rozbudowana karta! <3 pięknie to razem się komponuje! ;) ]


    Mina nie chciała sprawiać nikomu przykrości swoim zachowaniem. Tak na prawdę marzyłą o tym, by stać się niewidzialna. Wtedy nawet jeśli przejdzie obok z smętną miną, nikt jej nie zauważy i nie będzie się zastanawiac, co z nią jest nie tak. Bo tego "nie tak" musiało być bardzo dużo i będąc w tym miasteczku, gdzie ludzie w spokoju wyzbywali się własnych trosk, zaczęła dostrzegac, jak wiele się tego w niej napiętrzyło.
    Zupełnie nie zauważyła tego zaciekawienia, jakie wzbudzili razem z Jackiem. Nie potrafiła już dostrzegać takich rzeczy, choć kiedyś na prawdę doskonale odczytywała emocje otaczających ją ludzi i co się w ich głowach kłębiło. No ale wtedy też przecież otaczała się tłumami i sama lawirowała w nich z wielką swobodą. Stare dzieje...
    Przeszła za Jackiem po chodniku te kilka kroków. Choć zupełnie nie wiedziała po co, zrobiła to nieświadomie. Oparła ręce o tył furgonetki i zajrzała do środka, chcąc dostrzec psa. To w towarzystwie zwierząt czuła się swobodniej. Gdy jednak nie zobaczyła wesołych oczy Doyle'a domyśliła się, że czworonog został w domu i pilnuje dobytku w oczekiwaniu na swojego przyjaciela.
    - Nie zgadłabym - uśmiechnęła się pogodnie na widok to wypadającej z siatki paczki ciastek, to znów chowanej pospiesznie przez bruneta. Zaraz też na powrót spowazniała, posyłając mu przepraszające spojrzenie. Nie chciała go oczywiście urazić, nie był to żaden sarkazm, ani nic z tych rzeczy. - No... nigdy bym nie powiedziała, że lubisz słodycze - wybąkała już się z wszystkiego tłumacząc i wskazała na niego. - Bo... nie wyglądasz tak. Nie wyglądasz jak ktoś, kto podjada - jakoś nie sżło jej to zbyt skłądnie. - Nie jesteś gruby - wypaliła już czując, że całą się czerwieni zawstydzona i zwiesiła głowę, wypuszczając powietrze z świstem.
    Potarła piekące policzki i odwróciła się znów w stronę auta, a jej oczy utknęły w zakupach. Być może próbowała tam dostrzec coś z sekretnych skłądników, które mogłyby jej podsunąć listę produktów do aromatycznego grzańca. O wiele prościej oczywiście byłoby po prostu zapytać, ale jakoś... nie było jej to po drodze.
    - Spaghetti na obiad... - mrukneła na moment odlatując gdzieś myślami. Dostrzegła paczkę od makaronu i coś czerwonego i jej głowa sama wewnątrz obrała tor, który naprowadził ją do włoskiego dania. Stała dobrą chwilę zamyślona, gładząc opuszkami palców zimną szybę auta.

    OdpowiedzUsuń
  16. Wreszcie do końca się otrząsnęła i znów mogła pozwolić sobie na uśmiech. Odetchnęła z ulgą i zaśmiała się cicho. Cała ta napięta atmosfera zdecydowanie jej nie służyła. Miała chyba zbyt słabą psychikę na to wszystko. W sumie to by się zgadzało, bo choć ojciec wielce się nią nigdy nie interesował, to mimo wszystko trzymał ą z daleka od wszelkich problemów. Nikomu nie wyszło to na zdrowie, bo Martha poświęciła się całkowicie wygłupom i nigdy do końca nie wydoroślała, a on szczerze tego nienawidził. Prosty przepis jak wychować dziecko, z którego nie będzie się dumnym.
    - Zapamiętam – zapewniła i otarła ostatnią łzę, która już zasychała jej na policzku. - A wracając… Nie, nie jest mi zimno. Z resztą przecież w razie potrzeby mam kocyk – rzuciła z uśmiechem, wskazując na przewieszony przez oparcie koc. – Plus grzaniec rozgrzewa mnie od środka. Już ty dobrze zadbałeś, bym nie zamarzła na kość.
    Pociągnęła nosem, rozglądając się przy tym na boki. Niebo miało piękny kolor, a ponad to było wyjątkowo czyste. Żadnej chmurki, nawet najmniejszej. Zaraz też przypomniało jej się jak kiedyś, bardzo dawno temu siedziała z ojcem na schodkach przed domem i czekała na pojawienie się pierwszej gwiazdy. To było dobre wspomnienie, a takich nie miała wiele. Jeśli chodziło o jej rodziciela, rzecz jasna.
    - Muszę przyznać, że jest to przegenialne miejsce na dom – oznajmiła na głos. – Takie ciche, na uboczu i jeszcze z widokiem na góry. Z tej perspektywy mogłoby się wydawać, że jesteśmy jedynymi ludźmi w okolicy… - zakończyła tajemniczym szeptem. Wtedy też dotarło do niej coś, nad czym wcześniej się nie zastanawiała. Do tej pory nie widziała Jack’a w miasteczku. Czym więc się zajmował? Jak zarabiał na życie odkąd powrócił? Przecież jej samej zawsze było wszędzie pełno, naprawdę trudno było na nią nie wpaść. Więc jak?
    - Właściwie… Co robisz od powrotu do domu? Znaczy rozumiem, że trzeba się przyzwyczaić do wizji utknięcia tu na nowo, ale chyba masz już chociaż pomysł – zagaiła z uśmiechem, w myślach stwierdzając, że to będzie przyjemniejszy temat. Do problemów sercowych… może wrócą innym razem. Póki co potrzeba im było lżejszego tematu.

    Martha

    OdpowiedzUsuń
  17. Czasami Minie wydawało się, że nie pamięta jak słońce ogrzewa ciało. Szybko przywykła do mrozów i niespodziewanych wichur, zaciekłych opadów, które ciagnęły ku ziemi z taką prędkością, aż zostawiały bolesne i ciemne czerwone plamy na jej skórze, gdy podnosiła twarz do nieba. Ten klimat przecież odpowiadał temu, jak zmieniła się i ona. Była teraz jak posąg, niemal jak sopel lodu. Niedostępna i nieczuła, niewrażliwa na otoczenie i na tych ludzi, któzy przecież mogli jej pomóc. Tylko że to właśnie ludzie ją skrzywdzili i sprawili, że taka się stała.
    Spojrzała na niego i na moment, a było to na prawdę długo jak na nią, wytrzymała to spojrzenie. Było inne od poprzednich, o wiele cieplejsze. Ale i bardziej smutne. Na prawdę chciała poznać ich relacje i wspólną przeszłość, bo kryło się za tym bardzo dużo, czuła to. A później znów standardowo odwróciła wzrok i podobnie jak Jack, oparła się plecami o samochód, patrząc gdzieś dalej. Dziś był własnie ten dzień, gdy słońce nie dawało jej ciepła.
    - Nie wiem, czy tu zostanę do przyszłej wiosny - powiedziała cicho i z zaskoczeniem usłyszała, jak zadrżał jej głos. Możliwe, że zdążyła się tu poczuć dobrze? Możliwe, że po kilku tygodniach zaklimatyzowała się? Czy po prostu możliwośc powrotu była aż tak przerażająca?
    Nie myślała o przyszłości. Cieszyła się z tego spokoju, jaki miała tu i teraz. Doceniała prostolinijność sąsiadów i to, że w miasteczku nie ma wścibstwa, złośliwości i pogoni za nowinkami. Nikt nikomu na ręce nie patrzył, nikt nikomu niczego nie wytykał. Tu na prawdę byli inni ludzie i inny świat. Dobrze jej było w tym zamknięciu, nie czuła się wcale mniej wolna, a wręcz przeciwnie.
    Nie pamietała ani ich rozstania, ani reprymendy, która najwidoczniej dobrze zrobiła Jackowi. Nie miała tych wspomnień o niemal spalonej kuchni i formie przeprosin, jakimi zyskał jej wybaczenie. Nie chciała myslec o tym, że po wspomnienia będzie musiała stąd wyjechać, by choć na chwilę wrócić do wielkiego miasta, które dusi i tłamsi, by zabrać swoje pamiętniki. Samo wyobrażenie bukowania biletu lotniczego przyprawiała ją o ciarki.
    - Ja też umiem gotować - powiedziała i spojrzała niepewnie przez ramię na zakupy siedzące już w furgonetce od dobrych paru chwil. Spojrzała później przelotnie na Jacka i na wejście do sklepu. Mijały minuty, a ona jeszcze nie uciekła. To było dziwne i przyjemne. Zaskakujące, ale nie straszne wcale.
    - Mogę ci ugotować obiad? - spytała jeszcze ciszej, jakby tak na prawdę chciała, żeby wcale on tego nie usłyszał. Bo przecież słowa już padły, a ona nie zacisnęła warg, ani nie ugryzła się w język. Głupia. - W podziękowaniu za wczoraj - wyjaśniła szybko, lecz równie cicho. Ale czy musiała się tłumaczyć, czy to nie było oczywiste, że chce należycie podziękować?

    OdpowiedzUsuń
  18. Trochę współczuła, a trochę zazdrościła Jack’owi całej tej pracy, którą miał do wykonania przy domu. Z jednej strony było to dopieszczanie i upiększanie miejsca, w którym wiodło się życie, z którym wiązały się wspomnienia, z drugiej jednak wiązało się to z ciężką pracą, na którą warunki nie zawsze były dobre. W końcu po jesieni miała nadejść zima, a z perspektywy Mount Cartier było to naprawdę niewiele czasu i nie do końca przychylny klimat.
    - Nie wygląda to tak źle – rzuciła raźno, odwracając się w połowie i spoglądając na dom. – I wiesz co? Jakbyś potrzebował pomocy, to chętnie pobawię się w budowlańca.
    Naprawdę tak myślała. Skoro sama miała dom, który nie wymagał tak wielkiej opieki i starań, to czemu nie miałaby pomóc komuś innemu? Zresztą byłoby to coś nowego, lekarstwo na codzienną rutynę i nudę. W końcu stanie za kasą na stacji benzynowej nie urozmaicało jej za bardzo życia. W kółko i w kółko to samo.
    Spojrzała na Jack’a i pokiwała głową ze zrozumieniem. Miał rację co do turystów, którzy potrafili się wybrać w góry od tak, z marszu, bez żadnych przygotowań. Ona wychowała się w cieniu tych olbrzymów i wiedziała, że nie należą one do najbezpieczniejszych miejsc. Były piękne, to prawda, ale stwarzały wiele zagrożeń, na które trzeba było mieć baczenie.
    - Z harfą? Z harfą wybrała się w góry? – powtórzyła z lekka zszokowana i wybałuszyła oczy. Słyszała wiele historii o wybrykach przyjezdnych, ale nie we wszystkie potrafiła uwierzyć. Czy ludzie mogli być aż tak głupi? Wychodziło na to, że tak.
    - No proszę, proszę. Bohater- powtórzyła z szerokim uśmiechem i upiła grzańca.

    OdpowiedzUsuń
  19. Mina [A nie Solina xD ] gdyby wiedziała, że Jack'owi tak ciąży jej obecność w miasteczku, chyba by się zaszyła w wynajmowanym pokoiku, jak w ciemnej norze i nie wychylała nosa. Mogłaby zawsze pracować zdalnie. Albo by wyjechała, poszukując kolejnego miejsca, tak spokojnego, cichego i nudnego, bo jej ta nuda nie przeszkadzała zupełnie. Dobrze, że nie umiała odczytywać zbyt dobrze ludzi, bo chyba by się rozpłakała, gdyby dostrzegła, że atmosfera między nimi, dla niej po prostu sztywna i niezręczna, ale taka do jakiej przywykła, dla bruneta jest czymś, co go trapi i spędza sen z powiek.
    Brało to się na pewno z tego, jak wiele ich keidyś łączyło. On to pamiętał i pewnie dlatego teraz nie rozumiał tej zmiany. Może doszukiwał się w tym powiązania z samym sobą. Ale dla niej przeszłośc była jak zasnuta dymem, gryzącym i przysłaniającym wszystko. Nic nie rozumiała. Nic nie pamiętała i nie wiedziała. I teraz nie mogła nic zrobić.
    - To prawda - pokiwała głową i odwróciła się w stronę miasteczka, przesuwając spojrzeniem po starych dachówkach domów, wieżyczce małego kościółka w samym środku Mount Cartier i gęstych wysokich koronach zieleni dopiero nabierającej kształtów po długiej zimie, która otaczała ich zewsząd. - Bardzo mi się tu podoba - przyznała. - Ale nie wiem, co się stanie ze mną jutro, więc nie mogę robić tak dalekosiężnych planów -wyjasniła spokojnie. Nie snuła marzeń jak kiedyś, nie nosiła z sobą kalendarza i organizera z notatkami na każdy dzień, z rozplanowanymi spotkaniami, wyjazdami, sesjami, projektami, wszystkim zgranym co do godziny praktycznie. Teraz żyła z dnia na dzień, wolniejszym tempem i bardziej monotonnie. Stała się nudna i szara, zupełnie bez wyrazu. Ale teraz nikt jej nie szukał, ani nie zaczepiał. Nikt już nic od niej nie chciał i było jej dobrze.
    - Majeranek masz? - obróciła się znów, niemal chwiejąc na pięcie, gdy zrobiła sto osiemdziesiąt stopni i zajrzała przez szybę do furgonetki na tylne siedzenie, gdzie leżały torby. - Moja babcia dodawała dużo majeranku i aromat był nieziemski - uśmiechneła się do siebie, znów gdzieś odlatując myslami.
    Nie trzeba było być geniuszem, by spostrzec, że jest nieobecna. I nieufna. I się boi. Po prostu jakaś dziwna i płochliwa. Choć nie zawsze, no i dlatego trudno było ją zrozumieć i nadążyć.
    - Kupię - zdecydowała zanim odpowiedział i obeszła samochód, znikając w sklepie. Powiedziała naprawdę bardzo dużo i aż zachciało jej się pić. Poza tym poczułą coś... jakąś ekscytację, podniecenie, które sprawiało, że jej serce zaczęło trzepotać jak bardzo energiczny wróbelek. I biło tak mocno w klatce piersiowej, aż miała wrażenie, że widać to na zewnątrz. Dlatego gdy stanęła przy regale z przyprawami, spojrzała w dół, czy sweter na piersiach jej się nie rusza. Ale na szczęście, jedynie rytm wybijało jej w ciele, w środku, aż odbijało się echem w uszach, a nic nie wyszło na zewnątrz. Tylko lekki rumieniec ożywienia, ale tego nie widziała, bo nie przyglądała się sobie w szybach mijanych witryn, czy samochodów.

    OdpowiedzUsuń
  20. Melody nie wiedziała, czy to kilka lampek wina, czy po prostu dobra atmosfera sprawiły, że poczuła się trochę luźniej. Co prawda zazwyczaj nie piła zbyt dużo, ale też nie miała problemów z przyjęciem do organizmu większej dawki trunku. Dzięki temu nigdy rodzice nie przyłapali jej na późnym, typowo “pijackim” powrocie nastoletnim do domu; miała ich pełne zaufanie… Do pewnego momentu. Lecz o tym już niezbyt chciała rozmawiać. Z kimkolwiek.
    Annie z wielką uwagą przyglądała się co jakiś czas Jackowi. Widocznie wpadł kobiecie w oko. Panienka Wild, śmiejąc się z wyjątkowo udanego żartu ciotki, zauważając to nagle lekko… spochmurniała? Nie dała jednak tego po sobie poznać, szybko przywołując na twarz jedną ze swoich wielu masek. Uśmiechnęła się szeroko, następnie upiła duży łyk wina, odkładając pusty kieliszek na ławę.
    -Pójść po kolejne? - Spytała, jednak nie czekała na odpowiedź ciotki, od razu zrywając się na równe nogi i kierując się do kuchni. Rozglądała się po półkach, ale stwierdziła, iż niczego ciekawego tutaj nie znajdzie. Stwierdziła, że lepiej będzie udać się do niewielkiej piwniczki, gdzie ciotka chowała prawdziwe skarby. Gdy miała już postawić pierwszą stopę na schodku, poślizgnęła się na rozlanej przez kota wodzie. Warknęła cicho. Na szczęście nie narobiła hałasu, za to była w takiej pozycji, że mogła idealnie spoglądać na sytuację w salonie.
    -Jack, mam nadzieję, że to nie pierwszy i ostatni raz, kiedy nas odwiedzasz! - Zawołała wesoło blondynka, odrzucając włosy do tyłu. Nieco wyprostowała się i założyła nogę na nogę, dłonie opierając na siedzeniu kanapy. - Byłoby mi, to znaczy nam, bardzo przykro, gdybyś po tym wieczorze omijał nas łukiem - zachichotała, mając na myśli moment, kiedy omal nie upuściła na mężczyznę naczynia z sosem, chcąc postawić je na stole. Tak… Przecież nie mogło obejść się bez takich rzeczy. Na szczęście brunetka pomogła kobiecie w ostatniej chwili i nic złego się nie stało. - Czasami obie jesteśmy zbyt roztrzepane. Ale mamy też wiele zalet… - mruknęła, unosząc jedną brew i wbijając w mężczyznę znacząco wzrok.
    Melody zmrużyła oczy i wydęła usta. Co jak co, ale nie miała ochoty patrzeć na podloty ciotki. Szybko podniosła się i poszła po to nieszczęsne wino, wracając do pokoju.
    -Jaki trudny wybór! - Zakrzyknęła, stawiając z impetem butelkę na blacie. Niemal rzuciła się na kanapę, uśmiechając się od ucha do ucha. Annie zamrugała kilkakrotnie, przechylając delikatnie głowę na bok.
    -Zawsze potrafisz wyczuć chwilę…
    -Też cię kocham, ciociu - mrugnęła do niej porozumiewawczo, z ogromnym zadowoleniem patrząc na kobietę, a potem Jacka. - Otworzysz?


    Melody

    OdpowiedzUsuń
  21. [ Nieszczęścia chodzą parami, a czasem nawet robią sobie jakaś wielką imprezę i cały tłum się schodzi ;) Ale myślę, że tutaj, w Mount Cartier, Polly się poszczęści.
    I oczywiście, dziękuję za powitanie oraz zaproszenie. Bardzo chętnie skorzystam!
    Ale najpierw pochwalę Twoją kartę. Doceniam trud włożony w napisanie takiej długiej historii, na dodatek tak zgrabnie. Biedny Jack , pogłaskałabym go i przytuliła ;)
    Chcesz zacząć od zera, czy może kombinujemy jakieś powiązanie bazujące na wakacjach Polli? Pięć lat różnicy wieku to nie tak dużo, choć z drugiej strony była wtedy dzieciakiem... ]

    OdpowiedzUsuń
  22. [łaaa, a co to za słodka mordeczka? <3]

    Mina nigdy nie czuła się najlepiej w kuchni. Była zbyt żywiołowa, by opanować wymagające spokoju kulinarne sekrety. Dawniej jadała głównie na mieście, albo wyjadała z lodówki to, co jej współlokatorka, a później koleżanka z pracy przygotowała. Odzywiała się paskudnie i beznadziejnie, leciała na zupkach w proszku, hotdogach z budki, czy pakowanych sałatkach, które z wszystkiego, co preferowała przez szybki sposób przygotowania, lub po prostu otrzymania pod nos były najzdrowsze. Także i to zmieniło się te cztery lata temu, bo gdy dziewczyna się uspokoiła, wyciszyła i wycofała, kuchnia stała sie jej o wiele bliższa niż kiedykolwiek wcześniej. Wolała spędzić czas nad stołem i książką kucharska, próbować samej przyrządzić obiad, niż wyjść do sklepu, do ludzi...
    Czuła się skrępowana i zestresowana. Obecność Jacka za plecami ją peszyła i odbierała komfort, a fakt, że była u niego z własnej nieprzymuszonej woli mieszał jej w głowie. W co ona się pakowała? Po co pchała się na obcy grunt? Dlaczego w ogóle szukała takiego towarzystwa? Przez ostatnie dwie godziny złamała wszystkie reguły, które sama ustaliła. Zamiast się chronić, narażała się na... Na najgorsze scenariusze, które tkwiły tylko i wyłącznie w jej własnej głowie. Powoli zaczynała być świadoma tego, że to co ją spotkało, było tragedią, której nie mogła doszukiwać się na każdym kroku, jakby miała się powtórzyć.
    Nie słuchał jej. Ten wysoki męzczyzna, który miał tak przyjemny głos, miły uśmiech i łagodne spojrzenie, był zarazem uparty jak stary osioł. Prosiła, by siedział spokojnie i nie próbował ingerować w jej przygotowania. Prosiła, bo na więcej nie umiała sobie pozwolić. Aż w końcu nie tylko nie zgadzał sie i argumentował, że to jego kuchnia, a ona jakby nie patrzeć jest tu gościem i może mu pomóc, albo on jej, ale nie wypada by sama gotowała. W końcu sam się wepchnął i odebrał jej nóż. Na moment zamarła, czując jak po dłoni przebiegają jej dreszcze, odsunęła się natychmiast. A później Jack pociął sobie palce.
    - Aa! - zacisnęła powieki i odwróciła się plecami od widoku skaleczenia, które niczemu nie zagrażało, ale wystarczyło, by zmiękły jej nogi. - Może lepiej zaklej plastrem - mruknęła niewyraźnie, gdy wsunął zranionego kciuka w usta, na co zrzedła jej mina i przysunęła się z powrotem do deski, by dalej kroić [to co kroiła i co było kluczowym składnikiem do sosu, oczywiście, czymkolwiek to by nie było xD ].
    Gotowała dla przyjemności. Odpręzało ją to zwykle. Dziś jednak było inaczej, na szczęście spaghetti nie należało do trudnych dań i wyszło znakomicie. Aromatyczny zapach wypełnił stary dom, którego nie miała okazji zwiedzić, choć urzekły ją skrzypiące schody na wejściu. Ona po prostu lubiła klimat okolicy i oznaki starości jakoś ją rozczulały. Wyobrażała sobie, że te deski widziały nie jedną szczęsliwą chwilę po prostu. Wolała zardzewiałe zamki i brudne okna od luksusowych wnetrz hotelowych apartamentowców, w których niegdyś pomieszkiwała. Zabawne w jaką skrajność popadła.
    - Proszę - nałożyła danie na talerz, makaron zalewając sosem, na wierzch dodając starty ser i uwieńczając całośc listkami bazylii. - Smacznego - uśmiechnęła się łagodnie i odsunęła od stołu, nakładając sobie niewielką porcję. Pod naporem jego spojrzeń i tak by nie mogła za wiele zjeść. To było niepokojące, że z jednej strony obawiała się nowej relacji, acz z drugiej w magnetyczny sposób wręcz ciągnęło ją do tego mężczyzny. Czuła, że już raz mu zaufała. Czy więc kiedyś była zupełną idiotką? Czy teraz popełniała błąd za błędem odgradzając się od ludzi? Wątpliwości jakie ją ostatnio nachodziły były nowe i także one same w sobie sprawiały, że Mina traciła te resztki pewności siebie, jaki udało jej się odzyskać dzieki terapii.

    OdpowiedzUsuń
  23. [ Nic nie szkodzi, mi cała jesień i zima nie w smak, więc rozumiem :)
    Polly spędzała tutaj wakacje do 19 roku życia (przynajmniej jakąś część wakacji). Ale podoba mi się pomysł z pierwszymi grzeszkami.
    A spotkanie po latach… może dziadek Jacka zabłądziłby gdzieś w okolicach leśniczówki. Jack jakoś idąc jego tropem, spotkałby Polly i razem wyruszyliby na poszukiwania starszego pana, który przykładowo… pomyliłby bagno z wanną i wziął w nim kąpiel? Oczywiście, jestem otwarta na Twoje propozycje, może masz coś lepszego :) ]

    OdpowiedzUsuń
  24. [No, jak się podejdzie do sprawy z dystansem, to jest trochę łatwiej :>

    Więc przychodzisz do mnie w dniu mojego wolnego i prosisz o wątek? Niech będzie! Potrzebujesz jakiegoś konkretnego wydarzenia w życiorysie Jack'a, czy masz ochotę poturbować go trochę społecznie? :D]

    Max Carter

    OdpowiedzUsuń
  25. [jak za bardzo do przodu ruszyłam, to wal i krzycz!]

    Spoglądała na spokojny profil mężczyzny, gdy ten spał i nie mogła powstrzymać się przed ruchem palców, delikatnie muskających jego wargi. Czy Jack zdawał sobie sprawę z tego, że Mina wreszcie jest szczęśliwa? Czy wiedział, że dzięki niemu rodzi się koleje tysiące powodów, dla którego nie chce opuszczać tej mieścinki? Czy gdy na nią patrzył, dostrzegał, że nie jest tą samą dziewczyną, którą znał kiedyś, ale i nie jest także tą zalęknioną i skrytą kobietą, którą spotkał kilka miesięcy temu w lesie przy jeziorze? To on sprawił, że odzyskała spokój i zaczęła otwierać się na nowo na ludzi, sytuacje, otoczenie. Zaczęła mu ufać i był to na prawdę przełom w jej życiu obecnym, samą siebie musiała złamać, by wyrzec się lęku przed drugim człowiekiem. Jack sprawił, że tragedia sprzed lat już jej nie przytłaczała.
    Pocałowała go delikatnie w policzek, właściwie jedynie musnęła, nie chcąc budzić i wysunęła się spod grubej kołdry. Pociągnęła koszulkę w dół, zasłaniając odkryty kawałek skóry i na palcach wycofała się do łazienki. Nie pierwszy raz się u niego zatrzymała na noc i było tu o wiele wygodniej i przytulniej niż w jej małym pokoiku w zajeździe. Nie pierwszy raz też uciekała przed śniadaniem, choć na szczęście Jack nigdy jej tego nie wypominał, bo też zdarzały się poranki, gdy szykowała coś do jedzenia dla nich obojga. Nie umiała jednak jeszcze się w takim stopniu zaangażować. Dlatego też gdy spali razem, to jedynie spali i były jeszcze granice, których nie umiała pokonać.
    Nie była pewna, czy Jack dowiedział się, doszukał się informacji o gwałcie. Nie pytał, nie poruszał tego tematu i była mu za to bardzo wdzięczna. Ale sama do końca nie wiedziała, czy chciałaby aby się dowiedział. Przecież mógłby wtedy całkiem inaczej na nią patrzeć. Może wtedy... uciekłby? A jej starczało to co miała teraz. Nawet było to więcej, niż mogłaby sobie wymarzyć. Nigdy nawet nie sądziła, że tak daleko zajdzie w relacjach z drugim człowiekiem, a teraz zaczęła nawet podejrzewać, że... się zakochuje. O ile już nie było za późno.
    Poszukiwania o ich wspólnej przeszłości na razie odstawiła w kąt. Wysłała kilka tygodni temu maile do matki z prośbą o wysłanie kartonów z pamiętnikami, pamiątkami jak zdjęcia i zapiski, listy, ale nie zawracała już sobie tym głowy. Żyła teraźniejszością. Powoli powracała wesoła i pogodna Mina, choć wciąż było jej daleko do tego gadatliwego rudzielca, który wszędzie się panoszył i jakim poznał ją Jack w NY. Ale przecież nie można mieć wszystkiego od razu na tacy! A ona na prawdę nie chciała nic więcej.
    Ubrana cieplutko, bo zima była tuż za pasem, wyszła z łązienki i równie cicho, stąpając na palcach skierowała się do drzwi.

    OdpowiedzUsuń
  26. Na dźwięk jego głosu zatrzymała się gwałtownie. Wystraszyła się nie tyle jego samego, ale możliwości, że Jack się obrazi, albo rozzłości na te jej ucieczki o poranku. Nigdy dotąd nie zostałą przyłapana na wychodzeniu. Albo może udawał... Czasami miała wrażenie, że on nigdy nie zasypia głebokim snem, takim spokojnym z rytmicznym oddechem i zapadnięciem głeboko w ramiona morfeuszowe. Wydawało jej się raczej, że on z trybu świadomego, wchodzi bardziej w stan czuwania... Był żołnierzem, a przecież na wyjazdach na pewno nie dane mu było spać beztrosko. I teraz znów ta myśl o czuwaniu się pojawiła. Może tak na prawdę po prostu pozwalał jej wychodzić, bo nie chciał tak jak i ona niezręczności o poranku? No i śniadania... on nie potrafił się odnaleźć w kuchni i robił śmieciowe posiłki. Wcale o siebie nie dbał! To ją smuciło.
    - Nie wymykam się - mruknęła, czując jak całą oblewa się wstydliwym rumieńcem. Nie potrafiła kłamać. Co gorsza, wytłumaczć swoich nieracjonalnych poczynań także nie potrafiła.
    Spojrzała z wahaniem na drzwi. Fakt, że spędzała w jego domu kolejne noce sprawiał, że czuła się i szczęsliwa i zagubiona zarazem. On swoim ciepłem, wyrozumiałością i ogromną dozą cierpliwości czynił cuda. Nie musiała rozmawiać o swoich strachach i wątpliwościach z nikim, nawet zaprzestała wizyt u psychologa. To co się toczyło między nią a Jackiem było takie naturalne i w zdrowym tempie powolne. Dobrze się przy nim czuła. Pytanie tylko... ile on zniesie? Jak długo poczeka na nią? Przez ile jeszcze dni i nocy będzie mu się chciało tak powoli z nią bawić? Zdawałą sobie sprawę, że nie jest łatwą osobą i z nią nie jest nikomu łatwo. Nie chciała go zmuszać, ani zatrzymywać przy sobie. Dlatego często uciekała po kryjomu, wycofywała się po to, by on miał wolną rękę i by wybor i decyzja o ich wspólnym dalszym losie nie należała do niej. Nie ona tu była bardziej konkretna przecież.
    - Nic mi nie jesteś winien - zapewniła cicho i miała troszkę nadziei, że jej nie usłyszał. Ale mimo to odwineła z szyi szalik, zsunęła buty i zostawiając ciepłe okrycie w przedpokoju, powróciła do kuchni.
    Tak na prawdę byłą ciekawa tego, jak wyglądałoby śniadanie z tym panem. Tak skrycie, już zaczęła się zastanawiać czasami, kim mogliby dla siebie zostać. Ale wiedziała też, że to wciąż zbyt wcześnie, by być pewną chociażby przyjaźni. Dlatego była mu bardzo wdzięczna za to, że nie przeszkadza mu jej dystans i czasami wycofanie, które innych wręcz drażniło. Podeszła do niego i stanęła obok, patrząc mu przez ramię, co stara się przygotować. Właśnie to, że nie odżywiał się należycie także sprawiło, że została tym razem. Bo nie dbał o siebie wcale, a wcale, a ona by chciała, by bardziej się przejmował tym, co wrzuca do brzucha. Ona się przejmowała.
    - Nie masz malinowego? - westchnęła głeboko, opierając dłonie o blat obok jego dłoni i ułożyła policzek na jego ramieniu, bardzo lubiła te drobne czułe gesty i wystarczyły jej aż nadto. -To wolę wiśniowy.

    OdpowiedzUsuń