A kiedy śnieg przestanie prószyć, to Monty na spacer ruszy.

Blog zawieszony

Po przeprowadzeniu ankiety większością głosów wygrała opcja zawieszenia bloga. Oznacza to, że autorzy mają możliwość dalszej gry i zapisów, ale administracja — za wyjątkiem wysyłania zaproszeń i wpisywania do listy bohaterów — nie będzie angażować się w życie bloga. Z tego samego powodu zakładka Organizacyjnie na czas zawieszenia bloga zostaje usunięta. Raz jeszcze dziękujemy za Waszą obecność i życzymy Wam wszystkiego, co najlepsze.

nie istnieję & latessa

Kalendarz

16/02/14 Otwarcie
16/02/14 Nowy mod
22/02/14 Wydarzenie: Burza Śnieżna – link
24/02/14 Odejście moda
26/02/14 Nowy mod
19/04/14 Wydarzenie: Mecz Hokeja – link
02/07/14 Nowy szablon
07/07/14 Wydarzenie: Kto zabił? – link
20/07/14 Odejście moda
23/07/14 Nowy mod
29/08/14 Zamknięcie
24/12/15 Reaktywacja
25/12/15 Nowy admin
28/12/15 Wydarzenie: Kolacja wigilijna – link
29/06/15 Nowy nagłówek
09/10/16 Wydarzenie: Deszcz i wichura - link
28/11/16 Nowy nagłówek
10/12/16 Wydarzenie: Uratuj święta! - link
04/01/17 Wydarzenie: Psi zaprzęg - link
28/01/17 Wydarzenie: Słodka Walentynka - link
04/02/17 Nowy szablon
27/03/17 Wydarzenie: Mount-ipedia - link
21/04/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap I - link
01/05/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap II - link
02/05/17 Nowy nagłówek
17/09/17 Wydarzenie: Spływ kajakowy - link
02/02/17 Nowy szablon
14/02/17 Wydarzenie: Poczta walentynkowa - link
07/07/18 Zawieszenie

Burza Śnieżna

Wydarzenie: Burza Śnieżna
Termin rozpoczęcia: 22.02. (14:00)
Termin zakończenia: 03.03.
Lokalizacja: Bar „BnB”, Kościół
Godzina na fabule: 17:00
Status: otwarte dla wszystkich

☆ BAR „BNB” • WNĘTRZE BARU ☆




Ostrzeżenie nie nadeszło. Lokalnym wiadomościom ze Squamish, odbieranym na kiepskich przekaźnikach, towarzyszyły nie tylko liczne trzeszczenia radia, ale także uśmiech na zadowolonych twarzach mieszkańców, gdy zapowiadano niewielkie opady. Ludzie, spoglądając na promienie słoneczne, przebijające się nieśmiało przez chmury, uwierzyli w tak dobre informacje i już od rana chętnie wychodzili z domów, udając się na dłuższe spacery. Po wielu dniach, w których półki sklepowe świeciły pustkami, nareszcie nadeszła także dostawa, więc miejscowi bez zbędnej analizy niemal gromadami ustawiali się w kolejce po mleko, mięso i inne produkty. Miasteczko aż kipiało życiem, a zimowe buty pozostawiały ślady na chodniku, gdy ich właściciele przemieszczali się powoli od lokacji A do lokacji B. Pogoda okazała się jednak zwodnicza. Bezwzględnie dała o sobie znać, gdy ze słonecznego raju przeniosła przechodniów w samo centrum lodowego piekła.
Tak szybko jak znikają bąbelki w gotującej się wodzie, słońce ustąpiło miejsca gęstym chmurom, a zamiast ciepłych promieni, Pani Zima wolała zaskoczyć przechodniów ostro zacinającym po twarzach śniegiem. Porywisty wiatr wtórował płatkom śniegu, prowadząc je na brutalną batalię przeciw niczemu winnym ludziom. Szybko okazało się, że spokojny spacer w rzeczywistości staje się ciężką przeprawą dla zdrowia. Co mądrzejsi od razu schowali się do baru „BnB”.

Aby uniknąć chaosu w wydarzeniu, na początku komentarza zaznaczaj osoby, które pojawiają się w opisach, bądź do których się zwracasz, np.
Saacha, Roy

(...) - Roy, w tej zawierusze chyba zgubiłeś buty - kiedy odzywał się do niego, Saacha przyglądała się im obu z pewnego dystansu.

Wzór komentarza:

<b>Saacha, Roy</b>

(...) - Roy, w tej zawierusze chyba zgubiłeś buty - kiedy odzywał się do niego, Saacha przyglądała się im obu z pewnego dystansu.


Kilka uwag:
  1. Nie używajcie w komentarzach opcji: "Odpowiedz".
  2. Nie zapominajcie o wzorze komentarza (jak wyżej).
  3. Starajcie się pisać krótko, nie rozwlekle, żeby zachować dynamiczną grę.
  4. MG wtrąca się bez zapytania, chociaż będziemy się starać informować obecnych o wciskaniu się w kolejkę.

73 komentarze:

  1. Wszyscy:

    Ian stał, wsparty o ramę drzwi. Takiej burzy śnieżnej już dawno nikt nie widział w Mount Cartier. Czapki spadały z głowy, ludzie wracający z Kościoła gubili nawet swoją wiarę, zwłaszcza w to, że pogoda się poprawi. Każdy, rodowity mieszkaniec musiał jednak wiedzieć co się szykuje. Stone widział to jak na załączonym obrazku, w przewracających się razem z dziećmi sankach i śnieżycy zmiatającej ludzi z ulic. Sam czuł się bezpiecznie w jednym z najtrwalej zbudowanych, nieuginających się nawet przed czasem budynków. W barze. Niezniszczalnym, co już nie raz pokazała historia. Spojrzał przez ramię na kilku stałych klientów, pijaczków, następnie na ludzi szukających schronienia w najbliższych drzwiach i mruknął pod nosem:
    - Nie. Nie wpuszczę tu tej hołoty.
    Następnie zatrzasnął drzwi, zawieszając pierwszy raz od trzech lat (ostatniej burzy w Mount Cartier), zapomnianą już przez wszystkich tabliczkę: „ZAMKNIĘTE”. Tak o to Mount Cartier dowiedziało się, że Bar „BnB” nie przyjmuje ludzi o każdej porze dnia i nocy. A przynajmniej nie w burzę, kiedy miała się tam zjawić spora część miasteczka. Oczywiście czasami okazywało się, że działa to jak płachta na byka, przynosząc zupełnie odwrotny skutek. Ludzie patrząc na tabliczkę nagle przypominali sobie, że napis „ZAMKNIĘTE” wcale nie musi oznaczać, ze nie ma tu wstępu, a wręcz przeciwnie – głosi: „Zapraszamy serdecznie!”.

    OdpowiedzUsuń
  2. I kto by pomyślał, że niewinny, wieczorny spacer zamieni się w istne piekło?
    Ludzie mówili, że rutyna zabija człowieka. Do dziś Sirius Bryant by się z tym stwierdzeniem nie zgodził. Ale właśnie się przekonał, że jego codzienny, wieczorowy spacer był dla niego tak rutynowy, był tak oczywistym dodatkiem do dnia, że mężczyzna wychodząc z domu nawet nie wyjrzał przez okno, nie spojrzał na termometr ani nie zwrócił uwagi na zrywający się wiatr. Po prostu wyszedł z domu i poszedł tam, gdzie go nogi poniosły. Szybko zmieniająca się pogoda nie pozwoliła mu jednak długo iść w zadumie i w całkowitej ignorancji jeśli chodzi o szalejący żywioł.
    Zawrócił niedaleko za miasteczkiem, ale już wtedy wydawało się być za późno. Silny wiatr wyginał drzewa i porywał ze sobą wszystko, co nie trzymało się ziemi, a było na tyle lekkie by pozamiatać tym po całej okolicy. I tym sposobem obok głowy Siriusa w pewnym momencie przeleciał pusty kubeł na śmieci. Śnieżyca w każdej sekundzie wydawała się nabierać na sile, a drobne śnieżynki sprawiały, że widoczność była minimalna. Kościół zobaczył tylko dlatego, że na wieży, w oknie witrażowym paliło się światło.

    [MG, bądź łaskawa ;p]

    OdpowiedzUsuń
  3. Sirius

    Po niedawnych ekscesach jakie zapewniła mu pogoda, nic już go nie dziwiło. Ostatnim razem gdy szedł do pracy płatki śniegu wchodziły mu za kołnierz, więc gdy teraz opuszczał dom, zabezpieczył się lepiej niż poprzednio. Opatulony w szalik, czapkę i rękawiczki, śmiało przekroczył próg swojego przytulnego zakątka, przekonany o tym, że mocny wiatr nie zapowiada niczego większego – dla niego stanowił kolejną groźbę bez pokrycia. W końcu od ponad tygodnia Dziadek Mróz straszył nie tylko dzieci, ale i dorosłych, szczypiąc zimnem po nosach. Nie robił jednak nic więcej. Czasem tylko zsyłał na przechodniów niezapowiedziane opady śnieżne, które przyprószały białą pierzynką tereny Mount Cartier. Tym razem było jednak inaczej. To nie było łaskawe głaskanie po twarzy – wiatr zacinał mocno, a kuleczki śniegu przypominały w tym momencie lodowe ostrza. Idąc przez ulicę, Timothy miał wrażenie, jakby każda z tych uroczych drobinek raniła go boleśnie w policzki. Nie mówiąc o oczach, których nie był w stanie otworzyć w pełni. Nie wiedząc kiedy, stracił z pola widzenia nawet własną rękę, o czym przekonał się, gdy wyciągnął ją do przodu, chcąc zasłonić się przed śniegiem. Z marnym skutkiem.
    - Cholera... – przeklął wyraźnie, ale zamieć i tak zagłuszyła go doszczętnie, nie pozwalając mu dojść do głosu ani na moment, z czego Timmy był skrajnie niezadowolony - Kurwa mać! – wtórował w przekleństwach, tym razem dlatego, że uderzył w czyjeś plecy. Patrzył na swoją przeszkodę tylko przez chwilę, póki nie przeniósł wzroku na jarzące się światło. Zrobił to za przykładem faceta obok.
    - Świetny plan! – pochwalił mężczyznę nieumyślnie, klepiąc go krótko w ramię i choć nie był pewien, czy ten go usłyszał, miał to gdzieś. Po prostu wyprzedził go, próbując w jednym kawałku dojść do drzwi kościoła.


    Timoty W.

    OdpowiedzUsuń
  4. Mears tego dnia postanowił akurat wybrać się na zakupy, skończyła się kukurydza i marchewka, a bez nich jego gulasz, to już nie było to samo. Będąc w sklepie widział jak ciemne burzowe chmury zasnuły niebo, pogoda znacznie się popsuła – delikatnie mówiąc. Oczywiście kupił też parę innych rzeczy i pewnie mógłby poczekać w sklepie, aż sytuacja na zewnątrz ulegnie poprawie, ale przecież nie będzie stał z zakupami pod pachą. Samochód zostawił zaparkowany przed barem Stone’a, niemniej jednak jazda w taką pogodę oscylowała w granicach samobójstwa, widoczność na drodze była praktycznie zerowa. Czym prędzej przebiegł odcinek między sklepem, a autem osłaniając się przy tym przed smagającym po twarzy lodowym wiatrem, zostawił zakupy, po czym nawet nie patrząc na tabliczkę wpadł do baru Iana. Wiedział, że Stone pewnie nie będzie posiadał się ze szczecią, ale kto by się tym przejmował. Przeczekanie tej zamieci przy piwku, nawet nie było takim złym pomysłem. Otrzepał się ściągając z głowy ośnieżony kaptur, po czym podszedł do baru i zamówił piwo.
    -Zapowiada się na niezłą burzę śnieżną –mruknął do siebie zasiadając przy barze i zerkając przez okno, za którym w sumie i tak nie można było niczego dostrzec. Wydawało mu się, że prawie usłyszał jak Ian w odpowiedzi zazgrzytał zębami.

    Jared

    OdpowiedzUsuń
  5. Sirius, Timothy

    Kubeł przeleciał nad głową Siriusa i uderzył z donośnym hukiem w przeciwległa ścianę, następnie poturlał się po ziemi, uganiając się za Bogu winnym bezpańskim psem, umykającym teraz nie tylko przed piekielną burzą, ale żelastwem czyhającym na jego życie. Nie było jednak ważne co działo się z tą biedną psiną, która wyraźnie nie radziła sobie w tych warunkach (czy nikt nie ma serca dla zwierząt?), a istotne było to, co działo się kilka kroków dalej. Timothy najpierw uderzył w czyjeś plecy, a chwilę potem znalazł swoje święte miejsce, mające ochronić go przed burzą. Kiedy w końcu znalazł się przed drzwiami do kościoła, otwarte, przez chwilę łomotały niebezpiecznie, chwiejąc się na zawiasach, aż w końcu zatrzasnęły się mu przed nosem. Słychać było tylko jak rygiel bezwładnie opada w dół i zatrzaskuje je na amen. Czujecie tą ironię? AMEN! Skoro już wszyscy obracamy się w tej święconej otoczce. Wheeler mógł oczywiście ciągnąć w desperackim ruchu za klamkę do swojej usranej śmierci. Na szczęście cmentarz stał tu nieopodal, nie musiałby się daleko fatygować. Drzwi nie chciały ustąpić. Zamiast tego wielka czapa śniegu zleciała z góry, prosto na głowę nieszczęsnego nastolatka. Jakby śnieg dający po oczach, nie dość mocno go już zaziębił. Jedno było chociaż jasne: Timothy’emu do twarzy było w białym. Mógł to stwierdzić Sirius, gdyby przyjrzał się prowizorycznej lodowato zimnej, ale za to jakże przedświątecznie klimatycznej, śnieżnej czapce młodzieńca.

    OdpowiedzUsuń
  6. Jared:

    Ian był prawie pewien tego, że pomimo wywieszki na drzwiach, zaraz zbiegnie się tutaj pół miasteczka. Ze względu na utarg powinien się cieszyć, ale... spójrzmy na to z innej strony: tego dnia był jedynym pracownikiem baru, który na dodatek musiał jeszcze uporać się z rozłożeniem towaru po dzisiejszej dostawie, a to łączyło się z tym, że nie miał czasu nawet na kilku klientów, a każdy jeden w bonusie stanowił dla niego podwójny kłopot. Na jego miejscu nikt nie byłby zadowolony. Stone wolałby, gdyby klienci odwiedzali go turami, a nie w trakcie wielkiego BUM! Na razie jednak cierpliwie znosił męki zawodu barmana, z nieco pazerną miną podając zamówione przez Jareda piwo. Po latach prowadzenia baru znał chyba każdego w tej mieścince, więc nikt nie powinien dziwić się, że Ian nie boi się boczyć na swoich klientów. Ci doskonale go znali i wiedzieli, że gdy coś mu nie odpowiada, nie ukrywa tego przed całym światem. Lepiej było od razu to z siebie wyrzucić.
    - Jasne, Mears. Ubaw po pachy! – Takim oto sposobem odezwała się w nim ta bardziej sarkastyczna natura, a jakby tego było mało, dla podkreślenia dramaturgii sytuacji rzucił ścierką w zlew. Albo próbował, bo ta wylądowała nieszczęśliwie na ziemi.
    - Wiesz co? Nie dostaniesz tego... – rzucił nagle, zabierając sprzed nosa Jareda pełen trunku kufel. Chyba właśnie dostał olśnienia, bo w porównaniu do tego, co działo się przed chwilą, teraz wydawał się naprawdę szczęśliwy. Najprawdopodobniej to jego własna kreatywność doprowadziła go do szczytu samozadowolenia.
    - Dam ci całą skrzynkę za darmo, jeśli na czas burzy popracujesz za ladą. A jak nie… wiesz gdzie znaleźć drzwi.

    OdpowiedzUsuń
  7. Timothy, Jared

    Jedna sekunda, dwie, trzy, minuta i już mogła uchodzić za karykaturę bałwana. Płatki śniegu, na początku pojedyncze i malutkie, teraz wydawały się rosnąć z każdą chwilą, w dodatku sypiąc w coraz większej ilości. Na nic sie zdało jej ubranie, które już po chwili bylo przesiąknięte do suchej nitki. Tak to jest, jak chce sie wyglądać w kościele, a potem trzeba odpokutować swoją głupotę zmarzniętym ciałem i serią przekleństw, które zazwyczaj udawało sie zdusić głęboko w sobie, jednak teraz, pod wpływem chwili wypływających z jej ust jak wodospad Niagara ze swojego źródła.
    Carmen rozejrzała sie uważnie po placu, w poszukiwaniu choćby jednej żywej duszy. Niestety, nic. Zrezygnowana powoli zaczęła przemierzać nowe zaspy, w jedynym kierunku, gdzie w taka pogodę mogła spokojnie posiedzieć, z dala od skrzeczącej matki, czy ojca wiecznie zmęczonego swoją pracą, polegającą jedynie na przekręcaniu się co pewien czas na drugi bok- baru. Nie bacząc na szyld weszła do pomieszczenia, i bez słowa skierowała się w stronę baru, po drodze pozbywając się cieplej kurtki, oraz reszty mokrych rzeczy takich jak między innymi czapka, szalik, czy sweter pod którym na szczęście miała zwykły, bawełniany podkoszulek, coby nie zamarznąć, jak to mówiła wcześniej. Szkoda ze nie pomyślała o czymś, do nie chłonęło wody jak gąbka.
    Usiadła za ladą, rozglądając się po pomieszczeniu, jednocześnie starając się opanować drżenie rąk. Dostrzegwszy znajome twarze przy ladzie uśmiechnęła się lekko, jednocześnie unosząc ku nim kufel, który przed chwilą ktoś podsunął jej pod nos, po czym upiła spory łyk napoju.

    Carmen

    OdpowiedzUsuń

  8. Jared, Carmen


    Miało być znośnie. W sumie przez chwilę było. Samantha wracała wraz z ojcem z kościołą. Gdy Sam wychodziła z domu, pogoda była niesamowita. Nic nie zapowiadało gwałtownych zmian. Dziewczyna ubrana była w ciepły, czarny płaszcz, który osłaniał krótką, również czarną sukienkę. Pomimo słońca zabrała ze sobą szalik i grube rękawiczki. Opuściła ciepły dom i dołączyła do czekającego na nią ojca.
    Szli w milczeniu. Sam słuchała muzyki, gdy w pewnym momencie zaczął wiać silny wiatr. Włosy dziewczyny poruszały się wraz z podmuchami a grzywka wpadała do oczu. Niebo skryło się za ciemnymi chmurami, przez co zrobiło się trochę ciemniej. Wiatr się wzmagał powodując, że padający śnieg sypał prosto w oczy. Próby przymykania ich nic nie dały. Samantha zatrzymała się na chwilę.
    - Sam co robisz – spytał burmistrz po spostrzeżeniu, że nie ma jego córki w pobliżu.
    - Zobaczysz – odkrzyknęła i zaczęła szukać czegoś w swojej torebce. - To gdzieś tu musi być – szeptała sama do siebie. Jest ! - z torebki wyciągnęła parę czarnych okularów. Pamiętała że w wakacje je tam wpakowała i zapomniała wyciągnąć. Ubrała je na siebie skutecznie uniemożliwiając płatkom śniegu lądowanie w swoich oczach.
    Pogoda z każdą chwilą psuła się coraz bardziej. Widoczność została ograniczona do takiego stopnia, że dziewczyna ledwo widziała koniuszki swoich palców u wyciągniętej przed siebie dłoni. Silny wiatr odrywał kartki poprzyczepiane do murów, które wraz z innymi małymi przedmiotami, posyłał gdzieś w dal.
    Dziewczyna się rozejrzała. Nie było w pobliżu jej ojca.
    - Cholera. - zawołała. Świetnie, teraz pewnie będzie błąkać się po mieście sama. Uczucie jakie wywoływał śnieg padający na twarz, był porównywalny z nakłuwaniem igłami. Nie dobrze.
    W pewnej chwili w oddali dostrzegła światło. Znajdowało się ono po drugiej stronie ulicy. Bar. Raz kozie śmierć. Sam postanowiła jak najszybciej znaleźć w środku. Wpuszczą ją czy nie, miała to w nosie. Nie mogła nie spróbować. Szybkim krokiem przebiegła przez ulicę. Obcasy jej wysokich butów stukały głośno o nawierzchnię. Dziewczyna o mało nie wywinęła orła. Na szczęście po kilku minutach znalazła się już pod wejściem.
    - Jak to zamknięte – spojrzała na tabliczkę. Ian musiał zwariować przez wdychanie wyziewów swoich spitych klientów – Ni chuja, wchodzę.
    Sam popchnęła drzwi i znalazła się w środku. Błogosławione niech będzie miejsce, w którym można się ogrzać. Rozpięła prawie biały od śniegu płaszcz i podeszła do baru, przy którym znalazła kilka znajomych twarzy.



    Samantha

    OdpowiedzUsuń
  9. Sirius, Timothy.

    Tego dnia Maya wyjątkowo nie planowała ani wybierać się nad morze, ani tym bardziej na kutra. Było to dość dziwne, ponieważ ów statek był dla niej bardzo ważny i uwielbiała na nim przesiadywać. Reprezentowała garstkę tych osób, które wprost przepadały za swym miejscem pracy. Dziwne? To w końcu była cała Maya. Ona niekiedy ukazuje się od dość specyficznej strony. Gdy rano spoglądała za okno, coś czuła, że ten dzień może nie należeć do spokojnych, ale nie nadchodziły żadne ostrzeżenia. Stwierdziła więc, że nie będzie bezczynnie siedzieć w domu. Udała się do biblioteki, rozmyślając po drodze. Wciąż miała w głowie słowa swego przyjaciela, które stanowczo zbyt mocno dały jej do myślenia. Czy w rzeczywistości było tak, jak powiedział? Nie wiedziała, ale nie mogła dać sobie z tym spokoju.
    Po zaledwie kilku minutach pożałowała, że wyszła. W bardzo szybkim czasie rozszalała się burza śnieżna. Przystanęła i okręciła się dookoła, próbując dowiedzieć się, gdzie właściwie jest. Dom już dawno zniknął z pola widzenia, a powrót nie miał najmniejszego sensu. Musiała znaleźć miejsce, w którym będzie mogła się schronić. silny wiatr, niosący lodowate płatki śniegu, sprawiał, że każdy krok pokonywała z trudem. Jako załogant kutra rybackiego była przyzwyczajona do takich warunków na statku, ale czasem łapała się na tym, że na lądzie czuła się o wiele bardziej nieswojo. Tutaj zaś nie było fal i pokładu, na którym mogłaby się schronić. Zawsze potrafiła radzić sobie w sytuacjach kryzysowych, więc i teraz musiała coś wykombinować.
    Przeklęty śnieg! Maya należała do osób, które zwykle gubiły rękawiczki i zapominały o czapce. Tym razem wcale nie było inaczej. Czuła na ciele przejmujące zimno, a w butach niewygodną wilgoć. Zarumienione policzki przez cały czas atakowane były przez ostry wiatr. Kiedy zaś otwierała zmrużone oczy, nie widziała niczego. Aż do teraz.
    Kościół! Zawsze przecież był otwarty. Czy to co widziała w oddali, to światła świątyni? Dość słabe, ale tak, to musiało być to. Pokonanie drogi do prawdopodobnego schronienia okazało się jednak nie takie łatwe, jak myślała. Światła, które widziała, wcale nie należały do kościoła. Kiedy się zorientowała przystanęła i jeszcze raz się rozejrzała. Po raz setny chyba. Przeklęła głośno, a kilka płatków dostało się pomiędzy jej wargi. Zimno! Ruszyła w lewo, bo wydawało jej się, że tym razem była na właściwiej drodze, ale tak naprawdę tego nie mogła wiedzieć. Ostatecznie dość długo błądziła, nim udało jej się dotrzeć w pobliże celu swej wędrówki. Była całkiem zziębnięta i przemoczona.
    Wtedy też wraz z każdym kolejnym krokiem coraz lepiej widziała ruchome kształty przed sobą. Czy to byli… ludzie? Przyspieszyła, choć była już zmęczona tą długą przeprawą. W tym białym obrazku dostrzegła dwie postacie. Ucieszyła się niemiłosiernie na ich widok, choć nie byli to pierwsi ludzie, jakich mogła ujrzeć w tej śnieżycy. Zbliżyła się jeszcze bardziej i akurat w tym momencie osobnika przy drzwiach, świątynia hojnie obdarowała śniegiem. W pierwszej chwili miała ochotę się roześmiać, bo postać ewidentnie przypominała bałwana, ale za chwilę jednak się opamiętała. Zresztą czuła na całej twarzy przeraźliwe zimno i śmiech pewnie tak łatwo by jej nie przyszedł.
    Podeszła do owego „bałwana” i pokręciła głową, chowając jednocześnie dłonie w rękawach kurtki.
    - Jesteś cały? – zapytała zaraz zatroskana. Przelotnie zerknęła na drzwi kościoła. Nie dostrzegła wcześniej przez przeklęta śnieżycę, czy próbował się już tam dostać, czy może jeszcze drzwi nie ruszał. – Musimy się jak najszybciej tam dostać, bo skończymy jak jakieś sople lodowe.
    Marna to by była śmierć. Już lepiej zginąć na statku. Ale o czym ona w ogóle myślała?
    Chwyciła za klamkę, ale nie przyniosło im to nieoczekiwanego zwrotu akcji. Spojrzała w stronę drugiego osobnika.
    - Pomógłbyś?

    Maya

    OdpowiedzUsuń
  10. MG,Carmen, Samantha
    To prawda, humorki Iana były znane w całym mieście, pomijając bar, to on z nic słyną o czym zdążył się przekonać chyba już każdy mieszkaniec miasteczka. Poza tym jeśli tak bardzo nie lubił śniegu, zawsze mógł odsprzedać bar i przeprowadzić się w jakieś cieplejsze miejsce, chociaż bar bez Stone’a to już pewnie nie byłoby to samo. Tak, to niczym Park Yellowstone bez gejzerów.
    -Przestań, to tylko burza śnieżna, a ty robisz aferę jakby.. –zaczął śledząc trajektorię lotu ścierki, ale nie skończył, bo mężczyzna energicznym rucham zabrał mu piwo sprzed nosa, o mało go nie rozlewając. –Ej! Stone nawet się nie wygłupiaj! –Zaoponował unosząc dłonie do góry. Nie umknęło Jaredowi, że twarz Iana nagle zmienił wyraz z naburmuszonej w, no właśnie, to nawet trudno było opisać słowami. Błogą? Wydało mu się, że zaobserwował cień uśmiechu, a to nie wróżyło niczego dobrego. Słysząc propozycję prychnął, ledwie powstrzymując się od wybuchnięcia gromkim śmiechem.
    -Żartujesz sobie? Jestem myśliwym, a nie barmanem – stwierdził wpatrując się w mężczyznę. Czuł, że Stone nie żartował. On jako barman? W sumie jakby się tak mocniej nad tym zastanowić, to nalewanie piwa nie należało do takich trudnych zajęć, chociaż na serwowaniu drinków, to on się nie znał. Ale powiedzmy sobie szczerze, kto w tej mieścinie będzie zamawiał drinki?
    -Dobra Stone, ale do tej skrzynki dorzucisz jeszcze Danielsa – oznajmił chcąc sprawdzić, jak wysoko mężczyzna ceni sobie swoją pracę. Mears widząc kątem oka wchodzącą do lokalu Carmen, a za nią Samanthe machnął do nich ręką na powitanie, po czym wrócił spojrzeniem do Iana.

    Mam nadzieję, że nic nie poplątałam i jest znośnie, już miała publikować, kiedy pojawiły się wasze komentarze.

    Jared

    OdpowiedzUsuń
  11. Timothy, Maya
    Sirius miał chyba dzisiaj pecha. Najpierw ktoś na niego wpadł, niemalże wprawiając go w zawał serca (był przekonany, że zostanie stratowany przez jakiegoś spanikowanego renifera, czy coś), a potem schronienie się w najbliższym budynku nie wyszło, bo wiatr postanowił zagrać im na nosie i zatrzasnąć drzwi. Jego towarzysz najwyraźniej stwierdził, że nie straszne mu żadne kościelne rygle, bo zabrał się do szarpania klamki. Bryant miał zamiar mu powiedzieć, żeby nie tracił na to czasu i siły, ale do ust naleciało mu śniegu i zrezygnował z odzywania się. A chwilę później dziękował losowi, że nie stał dwa kroki bliżej, bo zaspa na głowie chłopaka była dość pokaźna.
    A dosłownie moment później dołączyła do nich dziewczyna. Wyraźnie nie świadoma była uprzednich prób jednego z nich, by dostać się do środka, bo również tego spróbowała i Sirius spojrzał w górę, jakby się spodziewał, ze jej próby zostaną nagrodzone tak samo jak te chłopaka i dostanie śniegiem po głowie.
    - Nie warto tracić czasu. Drzwi są zaryglowane od środka - powiedział, podchodząc bliżej, by móc przekrzyczeć szalejący wiatr. - Musimy znaleźć inną kryjówkę.

    OdpowiedzUsuń
  12. Jared, Carmen, Samantha

    Z szerokim uśmiechem wyszła z ośrodka ciesząc się, że wcześniej skończyła. Dzień zapowiadał się całkiem dobrze. Wystarczyło jedynie podrzucić jakieś podejrzane zioła ciotki jej koleżance i wolne. Wyjęła z kieszeni kartkę z nazwiskiem i adresem, pod który miała się udać. Kiedy znajdowała się już kilka przecznic od celu pogoda momentalnie zaczęła się zmieniać. Wydawało się, że śnieg zaczął atakować z każdej strony ograniczając poruszanie się jak i widoczność. Zaczęła żałować, że akurat dziś w ośrodku wszystko dało się wcześniej załatwić, bo siedziałaby sobie teraz w ciepłym ośrodku nie musząc zaczynać szukać jakiegoś schronienia. Z oddali zauważyła jakieś kolorowe światła. Nie była już pewna czy to sklep czy to bar, w każdym bądź razie zamierzała tam jak najszybciej się znaleźć. Podbiegła do drzwi widząc tabliczkę, która przeczyła temu, co działo się za oknami baru. Energicznie otworzyła drzwi i weszła do środka. Rozglądała się po zatłoczonym pomieszczeniu zaczynając zbierać topiący się na twarzy śnieg, po czym zajęła jedno z wolnych miejsc przy barze rozplątując szalik.
    - Poproszę butelkę cydru. – zamówiła rozpinając płaszcz.

    OdpowiedzUsuń
  13. W chwili, gdy pierwsze płatki śniegu spadły na ziemię, Gaia była w trakcie sprzątania sklepu, który za chwilkę miała zamknąć. Co prawda, śnieg w tej małej mieścinie nie był niczym dziwnym, ale w radiu już od kilku dni trąbili, że pogoda się poprawia i słońce powinno wyjść w końcu zza chmur. I owszem, rano tak właśnie było, jednakże pół godziny temu Gaia zauważyła, że z minuty na minutę robi się coraz bardziej szaro i to wcale nie ma nic wspólnego z nadchodzącym wieczorem.
    Wychodząc ze sklepu, Gaia stwierdziła, że śnieg rozpadał się już na dobre, a wiatr, którego jeszcze chwilę temu nie było, mógł zwiać każdego. Klnąc cicho pod nosem, opatuliła się szczelniej płaszczem i ruszyła w stronę swojego domu, jednakże szybko zdała sobie sprawę, że do niego nie dotrze. Potykając się więc i co chwila wpadając w zaspy, które pozostały po niewielkiej śnieżycy z poprzedniego tygodnia, ruszyła w kierunku baru Iana, mając zamiar tam przeczekać najgorsze. Co prawda, w chwili, gdy zauważyła na barze napis Zamknięte, miała zamiar po prostu zawrócić i z powrotem zaszyć się w swoim antykwariacie, ale widząc ludzi wchodzących do środka, zmieniła zdanie.
    Pięć minut później stała w progu baru cała przemoczona, gdyż jak na naczelną ciapę miasteczka przystało, po drodze jeszcze kilka razy wpadła w śnieg po kolana. Rozejrzała się szybko dookoła, po czym klapnęła sobie gdzieś z boku, z dala od innych, a jednocześnie jak najdalej od wejścia, którym co chwila ktoś wchodził i wpuszczał jeszcze więcej mroźnego powietrza.

    Gaia

    OdpowiedzUsuń
  14. SIRIUS, MAYA

    Los wyraźnie sobie z niego kpił. Nie po to wypychał się na przód, by robić za miejskiego bałwana. Szczerze mówiąc jego szybsze dotarcie do drzwi miało zupełnie inny cel – chciał znaleźć się w ciepłym, pozbawionym śniegu miejscu, a teraz, jak na złość, miał puchu za szalikiem aż w zanadrzu. Czuł wyraźnie jak po szyi spływają mu powoli topniejące lody, docierając aż do pleców, co wywołało u niego gęsią skórkę. Niektórzy lubili wylać za kołnierz, a jemu Dziadek Mróz posypał po złości. Każdy straciłby w tym momencie dobry nastrój i z nim nie było inaczej. Jego posępna mina wyraźnie świadczyła o tym, że się zawiódł. Nie tylko na swojej sile, gdy okazało się, że drzwi kościoła nie ustępują, ale również na współtowarzyszach męki, którzy nie raczyli mu pomóc. Nie zastanawiał się nawet skąd u jego boku pojawiła się dziewczyna, wolał ponarzekać w myślach na jej marne nastawienie. Właśnie potraktowała go jak małego dzieciaczka, obdarzając go matczyną troską, a on naprawdę tego nie znosił.
    -Jeśli natarłbym cię śniegiem i wepchnął go za kurtkę, nadal pytałabyś, czy to jest w porządku?
    Marudził. Tak już miał w zwyczaju, ale... hej! Był tylko kapryśnym nastolatkiem. Na dojrzałość trzeba było poczekać jeszcze parę lat, a zważywszy na to, że on był dziecinny nawet jak na swój wiek, w jego przypadku może nawet więcej niż parę.
    - Na szczęście jest jeszcze boczne wejście i twoja kolej na otwieranie – zwrócił się tym razem do mężczyzny, jednocześnie strzepując z siebie śnieżną czapę. – Chodź… – Zanim dziewczyna zdążyła zaprotestować, pociągnął ją za dłoń, idąc z nią w kierunku wspomnianego wejścia. Faceta miał gdzieś, ale w ramach nikłych przeprosin za swoje grymaszenie, uratował kobitę przed kolejną kupą śniegu, zlatującą z dachu. A żeby być konsekwentnym w działaniu, podprowadził ją tak do samych drzwi.

    Timothy W.

    OdpowiedzUsuń
  15. Wstając o poranku nie przewidział, że ten dzień będzie obfitował w tyle atrakcji. Przecież wszystko zapowiadało się tak niepozornie. Co prawda nie oglądał prognozy pogody, jednak w życiu nie spodziewał się, że takie burze mogą zawitać do, z reguły spokojnego, Mount Cartier.
    Zjawił się w barze zanim to wszystko się rozpoczęło. Nie miał, co ze sobą zrobić, a że akurat minął lokal, uznał to za przeznaczenie i tym oto sposobem wylądował na parę długich godzin przy stoliku z piwem. Oczywiście w pewnym momencie pęcherz musiał o sobie dać znać i kiedy inni ludzie męczyli się z nieprzewidywalną przyrodą, on... zaciął się w łazience! Tak, chyba tylko Theodor mógł mieć takie szczęście.
    - Halo! - krzyknął, uderzając kilka razy w drzwi. Coś czuł, że przez to zamieszanie nikt go nie usłyszy. Chyba, że ktoś odczuje silną potrzebę udania się w takie miejsce. Theo tylko westchnął i usiadł sobie na podłodze, opierając się o ścianę. Gdyby tylko miał jakiś śrubokręt, to by sobie poradził. A tak? Był zdany na innych ludzi. Miał nadzieję, że odnajdą go dosyć szybko. Nie uśmiechało mu się spędzenie całej nocy w kiblu, w barze.
    Skierował swój wzrok za małe okienko. Już dawno odrzucił szansę na wydostanie się przez nie. Widział tylko uginające się pod wiatrem drzewa i wirujące płatki śniegu. Oby tylko prąd nie wysiadł, co by go jakoś szczególnie nie zdziwiło przy tych warunkach atmosferycznych.

    Theoś

    OdpowiedzUsuń
  16. Jared, Carmen, Samantha, Robin, Gaia:

    Ian chyba nie znał słowa „negocjacja”, bo gdy myśliwy próbował podwyższyć stawkę pracy, Stone zbył go milczeniem. Jedynym potwierdzeniem jego słów i udowodnieniem, że nie żartuje z fuchą barmana, było wygrzebanie spod lady plakietki pracowniczej i postawienie jej na miejscu odebranego Jaredowi kufla. Potem zupełnie stracił nim zainteresowanie, spoglądając na bezczelną dziewuchę, która bez jakichkolwiek słów powitalnych sięgnęła po piwo, które przecież wcale nie było dla niej. Okej… przez przypadek ustawił kufel przed nią, ale tylko dlatego, że wpakowała się tu w trakcie trwania rozmowy z Mearsem. Nie oznaczało to, że może zabierać mu alkohol bez uiszczenia zapłaty.
    - Dla ciebie cztery dolary, panienko – zwrócił się do Carmen, podwyższając jej stawkę o jednego dolara za brak wychowania. – A ty co tak stoisz? Chodź za ladę i obsłuż Robin – znów powrócił do Jareda, dając mu wyraźny znak, że to już czas przejść do roli, w jakiej go obsadził.
    Sam w tym czasie podsunął pannie Conelly menu z drinkami BEZALKOHOLOWYMI, co by nie przyszło jej do głowy zamawiać żadnych innych. Tyle zdążył, nim przyuważył dziewczynę, zajmującą miejsce z daleka od jakiegokolwiek towarzystwa – Gaia, tam nie... – nie zdążył dokończyć, gdy spróchniałe krzesło załamało się pod jej ciężarem, a dziewczyna runęła na ziemię jak kłoda. Stone aż się skrzywił z bólu, mimo że to nie on zaliczył bliskie spotkanie z podłogą. Poza tą jedną reakcją i nieudanym ostrzeżeniem nie zrobił jednak nic, by pomóc jej wstać. Liczył na to, że któryś z klientów będzie na tyle uprzejmy i wspaniałomyślny, by zrobić to za niego. On miał teraz masę rzeczy do roboty, więc nim ktokolwiek zdążył go zaczepić, zniknął na zapleczu, zajmując się przywiezionym towarem.

    OdpowiedzUsuń
  17. Theodor

    Ledwo zdążyła wygodnie usadowić się na krześle, poczuła jak mebel dosłownie się pod nią rozpada, a ona ląduje tyłkiem na ziemi wśród połamanych desek. Oczywiście nie obyło się bez pełnego paniki pisku na cały bar, który chyba zwrócił uwagę wszystkich klientów. Rzecz jasna, nikogo ten widok nie bardzo zdziwił, bowiem tylko Gaia mogła mieć to szczęście, by z kilkudziesięciu krzeseł wybrać to zepsute. Panna Alderman cieszyła się jedynie, że nic poważnego jej się nie stało, nie licząc nieźle obitego tyłka, ale to jakoś mogła jeszcze przeżyć.
    – Nic się nie stało! - powiedziała szybko, dając rękoma znak, że żyje i ma się dobrze. Wygrzebała się spośród resztek krzesła, otrzepując wciąż mokry płaszcz z pojedynczych drzazg. Udając, że żaden wypadek z jej udziałem nie miał właśnie miejsce, zdjęła wierzchnie ubranie i rzuciła go na parapet, po czym szybko czmychnęła do łazienki. Nawet nie zwróciła uwagi czy wychodzi do damskiego czy męskiego, po prostu otworzyła pierwsze drzwi i wpadła do środka, ciesząc się, że nikogo nie ma, przynajmniej tak jej się wydawało. Podeszła szybko do lustra, a widząc swoje odbicie, jęknęła cicho i zaczęła gwałtownie przetrząsać swoją torebkę w poszukiwaniu szczotki.

    Gaia

    OdpowiedzUsuń
  18. Gaia

    Nawet nie wiedział, ile czasu spędził na zimnej podłodze w łazience, jednak obstawiał, że musiała minąć jakaś godzina. Kiedy zaczęło mu się nudzić, policzył płytki na ścianie naprzeciw. Dosyć szybko skończył to robić i po raz kolejny pozostał sam na sam ze swoimi myślami. Może właśnie dlatego szczotka, stojąca w kącie pomieszczenia, tak bardzo zwróciła jego uwagę...
    - Panie i panowie. Teraz przed wami Theodor Black, światowa gwiazda rocka! - powiedział sam do siebie, wyobrażając sobie, że stoi na scenie, przed którą wiwatuje tłum ludzi. - Zróbcie hałas!
    Uśmiechnął się szeroko, po czym zaczął grać na swojej prowizorycznej gitarze. Do tego zaczął coś śpiewać, jednak nieszczególnie dobrze mu to wychodziło. Talentu muzycznego nie miał za grosz. Po chwili pozostał tylko przy imitowaniu dźwięków gitary.
    Nagle usłyszał kroki na korytarzu. Przerwał swój koncert, lecz nadal stał z "gitarą" w rękach, wpatrując się natarczywie w drzwi, które... stanęły otworem! Czyżby wystarczyło je otworzyć od drugiej strony? Rozmyślając nad tym, nawet się nie zorientował, kiedy dziewczyna podeszła do lustra.
    - Dobra, teraz zaczynam się zastanawiać, czy to Ty pomyliłaś pomieszczenia, czy ja - powiedział, wpatrując się w plecy kobiety. Oczywiście nadal wyglądał niczym prawdziwa gwiazda rocka, ze swoim instrumentem, którego niejedna gwiazda chciałaby dostać w swoje ręce.

    Theoś

    OdpowiedzUsuń
  19. Theodor

    Chyba czas kupić okulary. Naprawdę. Gaia bowiem nawet nie zauważyła Theodora, który był w łazience, przynajmniej dopóki ten się nie odezwał, na co kobieta zareagowała kolejnym piskiem, może nieco cichszym niż ten, który wydała, gdy wraz z połamanym krzesłem poleciała na podłogę. Teatralnie złapała się za serce, wpatrując się w mężczyznę z wyrzutem, jakby zrobił jej nie wiadomo jaką krzywdą, choć przecież zapewne nie chciał jej przestraszyć. Dopiero po chwili zauważyła szczotkę w jego rękach, co skomentowała tylko uniesieniem brwi i uśmiechem rozbawienia, który wkradł się na jej twarz.
    – Bardziej ciekawi mnie to, co robisz z tą szczotką, Theo – powiedziała, nie mogąc powstrzymać się od cichego chichotu, który wyrwał jej się spomiędzy warg. Zanim jednak zdążył odpowiedzieć, z powrotem odwróciła się w stronę lustra i zaczęła z zaciekłością rozczesywać swe splątane kudły szczotką, którą w końcu wygrzebała ze swojej torebki. Niestety, aby to zrobić musiała praktycznie całą jej zawartość wyrzucić, więc niemal cały parapet był zawalony różnymi damskimi duperelami.
    – Tak właściwie, czemu tutaj siedzisz? Boisz się, że Ian wyrzuci cię z baru? W sumie, nie zdziwiłabym się, gdyby tego próbował, serio. Chyba nie jest zadowolony z faktu, że praktycznie pół miasteczka chce się schronić w jego barze. Ale czy można się temu dziwić? To jest jedno z najbezpieczniejszych miejsc. Poza tym, nikt nie ma ochoty w taką pogodę siedzieć samotnie w domu – zaczęła paplać jak najęta, co było u niej rzeczą jak najbardziej naturalną.

    Gaia

    OdpowiedzUsuń
  20. Gaia

    Widząc, jak dziewczyna teatralnie łapie się za serce, stwierdził, że ma talent. Gdyby ktoś inni niż Theo to ujrzał, rolę we wszystkich miasteczkowych przedstawieniach miałaby gwarantowaną. Niestety, jako że z Theodora łowca gwiazd żaden, nie mogła liczyć na wielką karierę, rozpoczętą od odkrycia w barowej toalecie.
    - Ja? Nic - odpowiedział ze słodkim uśmiechem, by po chwili poudawać, że łapie jakieś chwyty i szarpie za struny, do tego wydając z siebie dźwięki, które miały naprowadzić dziewczynę (gdyby jeszcze się nie zorientowała), że to gitara. Szybko jednak odłożył miotłę w poprzednie miejsce, coby to dłużej z siebie kretyna nie robić.
    Przez jakiś czas obserwował jej działania. Kiedy zaczęła go wypytywać, dlaczego tutaj siedzi, uświadomił sobie pewną rzecz, przez którą jego oczy rozszerzyły się z przerażenia.
    - Drzwi! - krzyknął, biegnąc do nich niczym rodowity szaleniec z niskobudżetowego horroru. Szarpnął za klamkę i spełniły się jego najgorsze obawy. - Cholera - kopnął w drewno, jednak zapewne ono nic nie poczuło, natomiast palec Theodora zapulsował bólem. - Przykro mi, ale utknęłaś tu ze mną. Najwyraźniej obecnie da się je otworzyć tylko z tamtej strony - westchnął i ponownie oparł się o ścianę, obserwując Gaię. Nagle roześmiał się, chociaż sytuacja wcale nie była ciekawa. - Wyobraź sobie minę wszystkich ludzi, gdy znajdą nas tutaj razem. Coś czuję, że plotkom nie będzie końca - przeczesał palcami włosy i zaciekawiony podszedł do rozrzuconej po parapecie zawartości torebki kobiety. - Co to jest? - zapytał, podnosząc do góry zalotkę. - Wygląda jak narzędzie tortur - skrzywił się lekko, odkładając przedmiot.

    Theoś

    OdpowiedzUsuń
  21. Carmen, Samantha, Robin

    Dobra niech mu będzie, lepiej mieć skrzynkę piwa niż jej nie mieć. Zdjął z siebie kurtkę i odwiesił ją na wieszak przeznaczony dla personelu, przecież nie będzie obsługiwał ludzi uwijając się zapewne w pocie czoła ubrany jak przy wyprawie na biegun północny. Zgarnął plakietkę z blatu i przypiął do zagiętego wcześniej skrawka bluzy, gdzieś na wysokości piersi, po czym podwijając rękawy do łokci stanął za barem. Ciekawe jak długo wytrzyma? Chodziło oczywiście o plakietkę.
    -Stone ma dziś wyjątkowo parszywy humor – rzucił w stronę dziewczyn, jednocześnie spoglądając na drzwi, za którymi zniknął Ian. Omiótł spojrzeniem pomieszczenie, po czym zwrócił się do dam siedzących przed nim. –To co wam podać drogie panie? Robin, chciałaś cydr czy mi się wydawało? –zapytał zerkając na kobietę. Cały urok tego miasteczka, osobiście nie miał okazji jej poznać, ale i tak wiedział kim jest. Czekając na odpowiedź Robin podszedł do Carmen, żeby odebrać należność czterech dolarów.

    Jared

    OdpowiedzUsuń
  22. Carmen, Robin, Jared, Theo, Gaia


    Dziewczyna oglądała menu, na którym powypisywane były napije bezalkoholowe. No tak czego innego mogła się spodziewać, przecież nie dadzą nieletniej alkoholu do ręki. Pomyślała chwilkę po czym ją olśniło i przypomniała sobie o czymś.
    -To ja poproszę herbatę – powiedziała po czym wstała z krzesła, zabrała mokry płaszcz i skierowała się w stronę łazienki.
    Drogę przeszła szybkim krokiem, ale starała się aby nie wyglądało to jakby się po coś śpieszyła. Otworzyła drzwi i weszła do środka. Stanęła przed lustrem. Na nosie wciąż miała okulary, które skutecznie chroniły je przed padającym śniegiem. Jej mokre włosy sprawiały że na plecach miała gęsią skórkę a z grzywki kapały kropelki wody. Dziewczyna chwyciła kilka kawałków ręcznika papierowego i energicznie zaczęła wycierać swoje czarne włosy. Po skończonej robocie stwierdziła że wygląda tragicznie. Zdjęła okulary, które wrzuciła do dużej torby. Następnie wygrzebała z niej butelkę z jakimś napojem i termos. Bez zastanowienia wlała zawartość szklanej butelki to termosu i upiła z niego mały łyk.
    - Eh, trochę zimne, ale może być – powiedziała do siebie gdy spróbowała herbaty malinowej przyprawionej whiskey. Oblizała wargi i już miała wychodzić, gdy nagle zauważyła dwójkę ludzi stojących przy parapecie.
    - Cholera – powiedziała najciszej jak umiała. Miała nadzieję, że nie widzieli jej, gdy uzupełniała swoje płyny, więc po cichu starała się opuścić pomieszczenie.


    Samantha

    OdpowiedzUsuń
  23. Theo, Samantha

    Wywróciła tylko oczętami, kręcąc z niedowierzaniem głową nad jego dziecięcym zachowaniem. Cóż, podobno mężczyźni dorastają później niż kobiety, nie widziała tylko, że aż tak późno. A może i wiedziała? Wszakże jej dwóch współlokatorów na co dzień zachowywało się podobnie, jeżeli nie jeszcze gorzej. Nie miała z nich żadnego pożytku, chociaż powinni odwalać za nią połowę roboty, tymczasem wszystkim musiała się zajmować sama. Gaia jednak już dawno się do tego przyzwyczaiła i nie narzekała, choć teoretycznie powinna.
    Zerknęła na mężczyznę z zainteresowaniem, gdy ten dopadł drzwi. Na początku zupełnie nie wiedziała o co mu chodzi, dopiero po chwili skojarzyła fakty. Utknęli. Zacięli się w pieprzonej łazience w barze. I wbrew pozorom, wcale nie było to jej marzenie, choć być może kilka innych dziewcząt z chęcią znalazły się na jej miejscu. Gaia jednakże była cała przemoczona, tyłek wciąż ją bolał, więc jeszcze tego brakowało, aby całą śnieżycę spędziła w łazience! No, może nie całą, bo w końcu ktoś powinien ich znaleźć, prawda?
    – Cudownie! Jeszcze tylko tego brakowało – burknęła niezadowolona, jeszcze z większą wściekłością szarpiąc swoje włosy, przez co w pewnej chwili syknęła z bólu. Spojrzała na Theo trzymającego w dłoniach jej zalotkę i westchnęła cicho. Przerabiała już to dwa razy, raz ze swoim bratem, drugi raz ze znajomym. Widocznie żaden facet nie wiedział co to takiego i, co dziwne, chciał znać na to pytanie odpowiedź, jakby po prostu nie mogli zostawić tego w spokoju. Zanim jednak zdążyła odpowiedzieć, do łazienki wpadła Samantha. Szkoda tylko, że Gaia miała opóźniony refleks, bo zanim dopadła do drzwi, te już się zamknęły za nowoprzybyłą dziewczyną.
    – Świetnie, jeszcze chwila i będziemy mogli sobie zrobić małe party hard w łazience – westchnęła cicho, przyglądając się młodej dziewczynie, która była chyba zbyt zaabsorbowana przelewaniem zawartości szklanej butelki do termosu, aby ich zauważyć.

    Gaia

    OdpowiedzUsuń
  24. Sam, Gaia

    Theo zdecydowanie był dużym dzieckiem. Może gdyby miał na głowie utrzymanie rodziny lub mieszkałby dalej z rodzicami, byłby bardziej odpowiedzialny i poważny. A z racji tego, że nic z tego go nie dotyczyło, a na dodatek pracował, jako grabarz, musiał to sobie jakoś odbić. Albo swoim dziecinnym zachowaniem, albo oglądaniem bajek, o czym na szczęście mało kto wiedział.
    Uniósł brew do góry, widząc jak Gaia szarpie się z włosami. Czyżby powinien zacząć się bać? Jeszcze w gniewie będzie skłonna wbić mu ten grzebień w oko, chociaż miał nadzieję, że kobieta nie zalicza się do takich brutalnych osób.
    Co miał poradzić, że był facetem, który nie interesuje się kosmetykami? Na szczęście to nie on musiał malować nieboszczyków, ponieważ zajmowała się tym Cordelia. Wątpił też, by używała ona tego narzędzia tortur, którego zastosowanie najwyraźniej miało dla niego nadal pozostać tajemnicą.
    Odwrócił się w stronę drzwi i również rzucił się w ich stronę. Co prawda Gaia była szybsza, jednak nadal niewystarczająco. Pięknie, po prostu pięknie.
    - Czyli to ja trafiłem do złej toalety? - zapytał, nieco zakłopotany. Chyba tylko on mógł wplątać się w tak absurdalną sytuację. - Może, któraś z was umie sobie radzić z zamkami bez klucza? Albo trzeba gdzieś tu wrzucić kasę, żeby się wydostać, chociaż wątpię, żeby Ian był aż tak skąpy i kazał płacić za korzystanie z łazienki.

    Theoś

    OdpowiedzUsuń
  25. MG, Jared

    Paskudna pogoda. Na tyle paskudna, że biedna Jasmine, która właśnie wracała z niewielkich zakupów zmuszona była gdzieś przeczekać zamieć. Nie dotrze na miejsce. Prędzej zamarznie nim postawi stopę za progiem niewielkiego, acz przytulnego domostwa, w którym spędzała większość czasu.
    Nigdy wcześniej nie była w barze, ale uznała, że to dobry pomysł, by tam właśnie zawitać.
    I pewnie nie naparłaby na drzwi, pewnie zamarzłaby na mrozie, zasypana białym puchem gdyby zauważyła napis ostrzegający ewentualnych klientów, że zamknięte jest... Tak jednak się nie stało. Umknęło to jej. Nie dostrzegła go, przez co drzwi dlań stanęły otworem.
    Nim przekroczyła progi BnB wytarła buty, otrzepała z siebie w miarę możliwości śnieg...
    Złapała za klamkę i wtedy właśnie... Dylemat, który przed nią stanął był ogromny! Powinna się przywitać?! Najpewniej nie znała tych ludzi... Ona nie znała tutaj praktycznie nikogo, a jeśli już - kontakt był sporadyczny...
    Przywita tylko barmana... Tak wypadało. Na pewno. Przywita i poprosi o coś do picia. Alkohol... Tak, w tego typu miejscach piło się właśnie alkohol.
    Minęła chwila, nim przełamała się na tyle, by zwyczajnie wejść. Bo to, co dla kogoś wydawać by się mogło banalnie proste dla niej stanowiło spore wyzwanie.
    Ubrana była w długi płaszcz, szerokie spodnie i rękawiczki, które zsunęła z dłoni. Pociągnęła nosem... Pięknie, przez to wszystko dostanie kataru.
    Rozejrzała się dyskretnie, krótko po lokalu. Na jej buzi wymalował się niepewny uśmiech, a ona zgodnie ze swoim postanowieniem podeszła do baru, gdzie zwróciła się cicho do mężczyzn przebywających za blatem.
    - Witam. - Wzięła głębszy oddech, by dodać, równie cicho. - Poproszę kufel piwa...
    Tak, nawet lubiła piwo tylko...
    - Z sokiem malinowym. - Zreflektowała się szybko.
    A mówiła zarówno do Iana jak i Jareda - nie wiedziała, który zdecyduje się ją obsłużyć... Chyba zachowała się prawidłowo, prawda? Czy może powinna poczekać, az ktoś do niej podejdzie i zapyta o zamówienie?
    Szczerze powiedziawszy wolała się nawet nad tym nie zastanawiać.

    Jasmine Harper

    OdpowiedzUsuń
  26. Gaia, Theo


    Samantha, gdy tylko usłyszała głosy, schowała za sobą swój termos. Wpakowała się w niezły bigos. Widziała jak Gaia i Theo biegną w kierunku drzwi, które niestety zatrzasnęły się. No świetnie.
    - Theo, a co ty robisz w damskim kiblu ? - spytała rozkładając przemoczony płaszcz na kaloryferze a za nim skryła termos. Oparła się o ścianę i zaczęła grzebać w torbie. Niestety, pomimo tego że było tam dużo różnych rzeczy, jak długopisy, zeszyty czy prostownica, to nie mogła znaleźć żadnej wsuwki, którą można by było otworzyć drzwi. No trudno. Podeszła z powrotem do lustra. Na umywalce położyła swoją kosmetyczkę a do gniazdka obok wpięła kabel od prostownicy. Dziewczyna postanowiła lekko się ogarnąć, gdyż przez śnieg rozmył jej się makijaż, nie mówiąc już o poskręcanych włosach. Skierowała swój wzrok na okno. Zastanawiała się czy udałoby jej się tamtędy wydostać, ale ostatecznie przepędziła te myśli. Wychodząc na dwór w taką pogodę w samej sukience i butach na obcasie na pewno nie skończyło by się to dla niej dobrze. Postanowiła, że będzie to jej plan na ucieczkę, gdy inni poszaleją.
    Wysypała zawartość kosmetyczki do umywalki i zaczęła szukać chusteczek do demakijażu, aby zmyć rozmyty tusz do rzęs, przez który wyglądała jak panda. Następnie próbowała rozczesać włosy co było chyba największym wyzwaniem, ale ostatecznie jej się udało.

    Samantha

    OdpowiedzUsuń
  27. Theodor, Gaia, Samantha:

    Gaia mogła sobie drzeć włosy z głowy, ale to wcale nie poprawiło ich sytuacji. A jeśli chodzi o wątpliwą kwestię tego, kto pomylił łazienki – Ian prawdopodobnie wytłumaczyłby tu zebranym, że bar cieszy się łazienkami koedukacyjnymi. Ot co, na wypadek takich przypadków jak dzisiaj – kółeczka wzajemnej adoracji w trakcie burzy śnieżnej w Mount Cartier. Czemu nie… chociaż istniały na to lepsze punkty zgromadzenia od łazienek. Ale już nie mnie to oceniać. W momencie, w którym Samantha, jakże spostrzegawcza, w końcu przyuważyła obecność dwóch innych osób, szkoda, że nie widziała czegoś więcej niż to. Zza pleców Gai i Theodora, w epileptycznym locie, przez okno wleciało do środka roztrzęsione ptaszysko. Zaskoczone tym niemniej od tu obecnych, zatrzepotało panicznie skrzydłami, wytrącając Samanthcie termos z rąk. Mieszanka rozlała się po jej sukience układając się w bardzo ironiczny krzyż – przypominający jej o zakazie picia. A co mówił Ian? Nie chlać! Nieletnim nie wolno. Los zdawał się o tym przypominać. Zwłaszcza kiedy płyn polał się po prostownicy i kontakcie. Sprzęt spalił się doszczętnie, a w całym lokalu zapadły egipskie ciemności. Brawo Conelly! Spaliłaś wszystkie przewody. Tyle zostało z mieszanki alkoholowo-herbacianej. Jednak nie było co płakać nad rozlanym mlekiem – czy jak w przypadku Samanthy, trunkiem. Należało ratować Gaię, w której włosy wplątało się rozhisteryzowane, całe mokre, skrzeczące w szoku ptaszysko. Jeśli jeszcze przed chwilą nie miała powodów do przeczesywania włosów palcami, teraz miała ich przynajmniej kilka, bo ptaszysko zaczęło gubić w jej włosach pióra, zaszokowane bólem towarzyszącym przy tym, jak wyrywały mu się jego piórka w jej włosach. Nic dziwnego, ze przestraszone wbijało pazury we wszystko wokół. Connelly, Tobie przyszło chyba zagrać w tym scenariuszu bohatera. Theodor miał własne problemy. Szkło z rozbitego okna posypało mu się po głowie, niebezpiecznie zatrzymując się na kołnierzu jego koszuli.


    Theodor:

    A teraz pytanie konkursowe dla Theodora. Kto w Mount Cartier jeździ różowym vanem? Pamiętaj, że za złą odpowiedź szkło boleśnie wbija Ci się w przedramię, a ty potrzebujesz interwencji lekarza. Odpowiedź podeślij na maila LeChat. ;)


    WSZYSCY:

    Dzięki uprzejmości Samanthy Conelly, prąd padł w całym lokalu, bo ktoś postanowił sobie prostować włosy w środku burzy. Podziękujecie jej za to później. :)

    OdpowiedzUsuń
  28. MG, Jared, Jasmine, Carmen, Robin

    Na widok szalejącej na zewnątrz śnieżnej zamieci Aillis pogratulowała sobie w duchu decyzji, którą podjęła tuż po wyjściu z pracy. Zamiast korzystać z rzekomo pięknej pogody zaszyła się w barze, gdzie w spokoju mogła poczytać książkę przy kubku gorącej herbaty. Była jedną z tych nielicznych osób, które znajdowały się w "BnB" zanim Ian wywiesił swoją dziwaczną plakietkę o zamknięciu przytułku dla wszystkich nieszczęśników, którzy mieli przyjemność znaleźć się w centrum burzy. Ostatecznie i tak z każdym kolejnym kwadransem było coraz głośniej, bardziej tłoczno, a o ciszy można było całkowicie zapomnieć. Aillis nieszczególnie się tym przejmowała, wychodzić też nie zamierzała, w końcu była tu pierwsza. Jakby nie patrzeć jej Ian nie powinien mieć za złe, że będzie musiała tu spędzić trochę więcej czasu niż początkowo zamierzała. Wolała nawet nie myśleć pod jaką górą śniegu znajdzie swój samochód, gdy burza w końcu ominie ich miasteczko. Zamiast tego obserwowała w ciszy i popijała sobie spokojnie swoją zimną już herbatę, obserwując jak po kolei przychodzi do baru więcej znajomych twarzy. Nie zazdrościła Gai niefortunnego upadku ani Jaredowi posady tymczasowego barmana. Nie zazdrościła nawet samej sobie gdy nagle w barze zapadły egipskie ciemności przez które w pierwszej chwili nie dało się nawet zauważyć gdzie są inni, nie mówiąc już o tym, żeby dostrzegać nieruchome przedmioty. Co chwila rozlegały się jakieś przekleństwa, Aillis z trudem odstawiła na stolik szklankę z resztką herbaty i próbowała skupić wzrok na czymkolwiek. Niechybnie skupiła go na jedynej rzeczy, jaką widać było w tych ciemnościach: iskrach, które musiały odchodzić od jakiegoś kabla albo czegoś innego, może kontaktu, może...
    - Ian! - krzyknęła, nie mając pojęcia gdzie on jest i dlaczego nikt jeszcze nic nie zrobił z tym "czymś", co się ruszało, bo iskry skakały z jednego miejsca w drugie, w każdej chwili mogły coś podpalić. Na przykład jej własną czapkę, która musiała spaść wcześniej z krzesła. - Cholera jasna, Ian! - Tym razem jej głos zabrzmiał mniej pewniej gdy próbowała wskazać źródło problemu. Tylko komu? Nikogo nie było przecież widać! Ogień nie był na tyle duży, żeby udało jej się dostrzec kogokolwiek. Chciała wylać resztkę herbaty na niewielkie ognisko, ale nie trafiła i przewróciła szklankę na stole. Cudownie, nie dość że było tu ciemno jak w trumnie to jeszcze się usmażą niedługo.

    nie wiem czy kogoś nie pominęłam, wydaje mi się, że reszta okupuje łazienkę ^^

    OdpowiedzUsuń
  29. Theo, Sam

    Ten dzień Gaia zapamięta na długo. Nie przez burzę śnieżną, która wcale nie była czymś niezwykłym w miasteczku, nie tym, że zanim dotarła do baru kilka razy wpadła w zaspy, przez co teraz była cała mokra, ani przez to, że usiadła na zepsutym krześle, co spowodowało spotkanie trzeciego stopnia z podłogą, a jej skutki czuła do tej pory. Nie, wszystko sprowadzało się właśnie do tego momentu. Do momentu, w którym do łazienki wpadł nagle przerażony ptak i zaczął się miotać po pomieszczeniu, a kiedy już narobił szkód w postaci wylanego płynu z termosu Samanthy, a co za tym idzie – pozbawienia baru prądu, wplątał się we włosy Gai, która uderzyła w krzyk. Do tej pory lubiła większość stworzeń, naprawdę. Czuła jednak, że od dzisiejszego dnia znienawidzi wszystkie ptaki i będzie od nich uciekała jak najdalej. Taka trauma po tym, co się właśnie działo.
    – Zabierzcie to! Zabierzcie to, do jasnej cholery! – pisnęła tak głośno, że prawdopodobnie usłyszał ją cały bar. Bądź co bądź, byłby w tym jakiś plus. Przynajmniej ktoś być może rzuciłby się im na ratunek i w końcu otworzył łazienkę, w której na razie we trójkę byli zatrzaśnięci. I do pewnego momentu Gaia myślała, że gorzej być nie może. Szkoda, że tak bardzo się pomyliła, o czym przekonała się dopiero, gdy ptak wplątał jej się we włosy. Rzecz jasna, cały czas próbowała się go pozbyć, aczkolwiek niezbyt jej to wychodziło. Może było to spowodowane tym, że jedyne co robiła to biegała po niewielkiej łazience i co chwila piszczała, a może brakiem prądu, który wysiadł właśnie przez to cholerne ptaszysko.

    Gaia

    OdpowiedzUsuń
  30. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  31. Jasmine, Carmen, Robin, Aillis, (Sam)

    Stwierdziwszy, że pozostałe kobiety przy barze chyba muszą się jeszcze zastanowić, co chcą zamówić, zajął się więc wstawieniem wody na herbatę dla panny Conelly. Jednak nie zdążył jeszcze dobrze dotknąć czajnika elektrycznego kiedy padł prąd. Światło zamrugało szybko kilkakrotnie, aby za chwilę w całym lokalu mógł zapanować półmrok. Nagle zrobiło się tak cicho, że można byłoby usłyszeć nawet muchę, jeśli jakaś by tu była. Trwało to jednak tylko kilka sekund, bo już po chwili w pomieszczeniu na powrót zapanował gwar. Wprost cudownie, jeszcze będzie musiał biegać na kuchnie i gotować wodę w czajniku. Skoro Sam zniknęła gdzieś w odmętach tego lokalu i na razie nie upominała się o nic, postanowił obsłużyć nowoprzybyłą dziewczynę i tłum innych, którzy zaczęli domagali się dolewki. Sięgnął po szklankę, nalał do niej trochę soku i dolał piwa, po czym postawił przed dziewczyną.
    -Trzy dolce i musisz mówić głośniej, nie jesteśmy w kościele, ledwie cię usłyszałem –rzucił do Jasmine. Gdyby powiedziała to o ton ciszej, pewnie nawet by jej nie zauważył, nie mówiąc już o usłyszeniu zamówienia. - Chcesz słomkę? –Zapytał Jas zabierając się za nalewanie kolejnego kufla piwa dla Brodatego Eda. Niestety, ale nie widział Aillis ani tego co działo się w głębi baru, bo miejscowi drwale postanowili urządzić sobie szturm na bar domagając się więcej piwa, a jak wiadomo, to do tych filigranowych mieszkańców miasteczka raczej się nie należeli.

    Zastawiam się, czy wolno mi opuszczać miejsce za barem? xD

    Jared

    OdpowiedzUsuń
  32. Sam, Gaia

    Już miał odpowiadać na pytanie, kiedy wszystko potoczyło się w błyskawicznym tempie. W tym momencie nawet nie mógł sobie przypomnieć, co wydarzyło się jako pierwsze. Czuł tylko przeraźliwe zimno z dworu i piekący ból w wielu miejscach na ciele.
    - Kurwa - tak, właśnie to słowo wydawało się idealnie pasować do całej sytuacji.
    Theodor nie wiedział, co stało się z dziewczynami. Słyszał tylko wrzaski Gai, ale teraz miał własne problemy. Musiał wymyślić coś, żeby bezpiecznie pozbyć się szkła. Śmierć na środku toalety na pewno należałaby do jednych z tych kompromitujących. Na dodatek można by powiedzieć, że zabił go ptak, bo przecież to właśnie on roztrzaskał szybę w drobne kawałeczki.
    Theo podszedł do umywalki, sycząc cicho z bólu. Czuł, jak kilka odłamków przy przemieszczaniu, wbija mu się w ciało. Zapewne byłoby lepiej, gdyby chociaż światło działało. Najwyraźniej wywołał licho z lasu, zastanawiając się wcześniej, czy aby elektryczność dzisiaj nie padnie.
    Urwał kawałek swojej koszulki, żeby zatamować krwawienie w przedramieniu, które jeszcze chwila, a potrzebowałoby natychmiastowej interwencji lekarza. Pozostałe kawałeczki, natomiast wyjmował starannie, układając je na blacie szafki. Na szczęście tylko kilka przebiło się przez skórę.
    - Jak sobie radzicie? - spytał dziewczyny. Czuł się nieco winny, że nie mógł im pomóc, lecz w tej chwili miał przecież własne problemy, więc choć trochę był usprawiedliwiony.

    Theoś, który prawie zginął

    OdpowiedzUsuń
  33. SIRIUS, TIMOTHY

    Maya widziała wyraźnie, że ów "bałwan" nie był specjalnie zadowolony z jej troski. Cóż, musiał przywyknąć i to zaakceptować, ponieważ wyglądało na to, że spędzą trochę czas w swoim towarzystwie. W końcu cała trójka wpadła na ten sam pomysł - kościół. Pewnie za ciepło to tam nie było, ale na pewno pozbędą się wreszcie tego śniegu, ktory.. no był wszędzie.
    Zignorowała propozycję mężczyzny, albowiem uparcie twierdziła, że jest jakiś sposób, jakieś przejście, którym mogliby dostać się do wnętrza świątyni. Przecież to miejsce powinno być zawsze otwarte dla zbłąkanych wędrowców! Przynajmniej tak było w filmach.
    - Nie marudź, moja kurtka też całkiem przemokła - powiedziała, posyłając mu jeden z tych szczerze pozytywnych uśmiechów. - Masz pecha - dodała zaraz, lustrując go uważnie.
    Nim zdążyła dopowiedzieć to, co akurat zamierzała, została pociągnięta przez chłopaka. Cholera, po ostatniej przygodzie najwyraźniej zorientował się, że kolejna kupa śniegu zbliża się niebezpiecznie blisko nich. Była mu wdzięczna, ale teraz myślała tylko o tym, by dostać się już do środka. Miała wrażenie, że nie czuje ani nosa, ani ust, a tym bardziej palców. Kiedy tak ją ciągnął w stronę bocznego przejścia, obejrzała się za siebie, coby zobaczyć, czy mężczyzna idzie za nimi. Wyglądało na to, że nie znajdował lepszego wyjścia, choć z początku proponował poszukanie innego schronienia.
    Tak, znaleźli się pod drzwiami. I co dalej? Spojrzała na chłopaka. Jeśli główne wejście było zamknięte, to jaka była szansa, że boczne będzie otwarte? Niemniej jednak Maya nadziei nie traciła.
    A w głowie wciąż miała marzenie o gorącej herbacie z cytryną...

    Maya

    OdpowiedzUsuń
  34. Gaia, Theo



    Wszystko potoczyło się bardzo szybko. Ptak wybił szybę i wpadł w termos, trzymany przez Samanthę, którego zawartość rozlała się po jej sukience i zalała prostownicę. Czy można mieć w życiu gorszego pecha ? No cóż widać można. Theo zmagał się z wyciąganiem szkła a Gaia wrzeszczała tak głośno jak tylko mogła, próbując pozbyć się ptaszyska.
    - Cholera, moja sukienka – wykrzyczała Sam. - Jak się czujemy? Kurwa zajebiście - Przyznajmy szczerze, dziewczyna jeszcze nigdy w życiu nie była bardziej zła niż w tym momencie. To była jej ulubiona sukienka, która teraz nadaje się do wyrzucenia. Z myśli wyrwały ją coraz głośniejsze wrzaski Gai. Sam podeszła bliżej.
    - Nie rzucaj się tak, bo będzie gorzej – powiedziała. Naprawdę nie miała ochoty robić krzywdy ani Alderman, ani ptaszysku. Zastanawiała się jak by tu ogłuszyć ptaka, jednocześnie nie łamiąc mu karku lub miażdżąc głowy. Dziewczyna szybko chwyciła włosy drugiej. Gaia wciąż szamotała się po łazience.
    - No słyszysz mnie czy nie. Usiądź bo będę musiała obciąć ci te włosy, mam nożyczki w torebce – skłamała, nie nosi w torebce wszystkiego. Alderman trochę się uspokoiła, jednak nadal niespokojnie przestępowała z nogi na nogę, co jakiś czas wydając ciche jęki, gdy tylko Sam mocniej pociągnęła za włosy. Po kilku minutach wysiłków w końcu udało się w połowie oswobodzić ptaka, który zaczął już opadać z sił. Teraz tylko z górki. Powoli zwierzę wydostawało się z gęstwiny włosów. Gdy nareszcie misja ratunkowa się powiodła, Sam została z ptakiem w ręku. Nawet nie spojrzała na Gaię, która trzymała się bardzo zbolałej głowy.
    Córka burmistrza podbiegła do okna i wypuściła ptaka na zewnątrz, którego natychmiast porwał wiatr i zaniósł dalej.
    - Żyjecie ? -spytała najciszej jak tylko potrafiła, mając nadzieję, że nikt jej nie usłyszał. Bała się że obwinią ją o te wszystkie nieszczęścia, które nie były przecież jej winą. Tak przynajmniej myślała.


    Zła i niedobra Samantha

    OdpowiedzUsuń
  35. Jared, Aillis
    - Ah... – Brunetka skinęła głową. Tak, powinna głośniej mówić. Było tu sporo osób i zrozumienie tak wydukanych słów może sprawiać trudność.
    Oczywiście odnotowała fakt, iż zabrakło prądu. Nie zrozumiała właściwie skąd się to wzięło, ale... Była burza śnieżna, zamieć – mogło pozrywać kable przecież. Skrzywiła się lekko na tę myśl. Ona potrzebowała elektryczności. Miała do czytania książki, miała do obejrzenia serial wieczorem.
    - Tak, poproszę. – Wbrew swojemu postanowieniu po raz kolejny przemówiła dość cicho. Pewnie przez to, że myśli jej przez chwilę zboczyły na inny tor.
    I wtedy właśnie do jej uszu dotarł kobiecy głos. Natychmiast odwróciła głowę, by dostrzec gdzieś w półmroku kobietę. Widziała ją dobrze. I kojarzyła z widzenia. Pracowały w tym samym miejscu, więc nie było to niczym dziwnym. Aillis wyglądała z jakiegoś powodu na lekko roztargnioną i spanikowaną. Zamrugała.
    - Coś się chyba tam... Stało. – Odezwała się półszeptem, a mówiła zdaje się bardziej do siebie niźli do kogokolwiek innego.
    Wołała jakiegoś Iana... Kim był Ian..? Może to barman..?
    Odwróciła głowę po raz kolejny w kierunku Jareda, który funkcję tę sprawował tylko okazjonalnie, dzisiaj... A ona nie miała o tym pojęcia, bo przecież mimo iż długo już w mieścinie mieszkała – nie była wcześniej w barze.

    Jasmine Harper

    OdpowiedzUsuń
  36. Timothy, Maya

    Przemoczeni i zmarznięci dotarli do bocznych drzwi, które, na całe szczęście, nie były zamknięcie. Gdy Sirius tylko się zbliżył, zobaczył, że były uchylone i sporo śniegu zdążyło już nalecieć do środka. Otwarł drzwi szerzej i wszedł do środka, po drodze tracąc na moment równowagę na mokrej posadzce. Rzucił swoim dwóm towarzyszom spojrzenie mówiące "uważajcie, mokro i ślisko", jakby nie było to oczywiste. Wyciągnął rękę w stronę dziewczyny, chcąc jej pomóc przeskoczyć kałużę.
    W środku, choć nie było jakoś szczególnie ciepło, przynajmniej nie wiało i śnieg nie atakował twarzy. Było tu też dość ciemno. Światła były wyłączone, a świece zazwyczaj oświecające ołtarz były wygaszone (zapewne przez przeciąg od otwartych drzwi). Pierwsze co Sirius zrobił to ściągnął przemoczony płaszcz po czym rzucił:
    - Pójdę się rozejrzeć za jakimś włącznikiem światła.

    OdpowiedzUsuń
  37. Theo, Sam

    Tak jak reszta, tak i ona nie zwracała uwagi na towarzyszy. Nie widziała, że Theo wyjmuje zza koszuli szkło z rozbitej szyby, ani Samanthy, której zalało sukienkę. Miała własne problemy, których oczywiście starała się pozbyć, jednak ona wcale nie miała tak łatwo. Ptak zaplątał się na dobre i sama w pojedynkę na pewno nie dałaby rady go wyciągnąć, a pozostała dwójka była zbyt zajęta sobą. Całe szczęście, Sam w końcu zauważyła rozpaczliwie krzyczącą Gaię i postanowiła jej pomóc, za co kobieta była naprawdę wdzięczna. Co prawda, nie od razu przestała się szamotać, na początku zupełnie nie słuchała młodszej koleżanki. Dopiero po chwili udało jej się w końcu stanąć w miejscu, choć nie przestała się wiercić. Miała tylko nadzieję, że nie będzie trzeba obcinać jej włosów, bo tego by nie przeżyła. Raz w życiu miała krótkie włosy i nie wspomina tego dobrze, a odrastały jej one co najmniej dziesięć lat. Nie chciała przerabiać tego raz jeszcze.
    – Łatwo ci powiedzieć! To nie ty masz szarpiące się ptaszysko we włosach! – parsknęła z niezadowoleniem, strzelając z nerwów palcami. Dopiero teraz spostrzegła, że Theo wyciąga zza koszuli kawałki szkła, które poraniły go w kilku miejscach, choć niezbyt mocno. Cóż, przynajmniej nie tylko ona tym razem oberwała, bo powoli zaczynała myśleć, że Los uwziął się tego dnia tylko i wyłącznie na nią. Wpierw śnieżne zaspy, później zepsute krzesło, teraz ptak we włosach, ciekawe co jeszcze jej zgotują. Miała nadzieję, że nic okropnego, na dzisiaj już powinna wyczerpać limit nieszczęśliwych wypadków.
    Odetchnęła z ulgą, gdy Samantha w końcu pozbyła się ptaka. Spojrzała w lustro i najchętniej zawyłaby z rozpaczy, jednak zacisnęła tylko usta w cienką linijkę i szybo ogarnęła włosy na tyle, na ile się dało, aby zwrócić się do Theodora.
    – Wszystko w porządku? – spytała niepewnie, zerkając na krwawiące rany na jego ciele, które na szczęście nie były zbyt głębokie. Oczywiście, gdyby to o nią chodziło, panikowałaby co niemiara, ale jeżeli to ktoś inny był ranny, aż tak bardzo nie traciła głowy. – Żyjemy, żyjemy. Jeszcze – mruknęła w odpowiedzi na pytanie nastolatki, z powrotem wracając do swoich włosów. Nie, nie winiła jej o to, co się stało. To wszystko było winą cholernego ptaka.

    Gaia

    OdpowiedzUsuń
  38. Jasmine, Jared

    Raz po raz Aillis nerwowo zerkała w stronę baru, ale jej widok mocno ograniczony był przez ciemność oraz postawnych mężczyzn, którzy wszyscy na raz musieli akurat właśnie w tym momencie zamawiać sobie jakieś napoje. Ian pomimo jej oczekiwań nie pojawił się nagle z dzbankiem wody i nie zapobiegł katastrofie jaką mogło być spalenie baru albo co najmniej jego części jeśli zaraz nie zrobią czegoś. Loalings w miarę możliwości starała się znaleźć jakieś inne szklanki lub butelki z piwem, ale niczego nie było w kącie, w którym siedziała. Kufel, który stał na stoliku obok niej był osuszony do dna, a mały pożar, który tworzył się na jej oczach nie planował chyba w magiczny sposób zniknąć. Wręcz przeciwnie, jakaś inna tkanina zaczęła palić się. Nie było to jeszcze nic, czemu nie zaradziłaby porządna ilość wody, ale... Tej ciągle nie było. Zaczynała wpadać w panikę, bo nikt zdawał się nie wyczuwać dymu, a ogień nie był przecież mały i... Ian prawdopodobnie ich zabije jak zobaczy wypaloną dziurę w podłodze. Tylko, że to nie jej wina, że jakiś kabel się przerwał!
    Opanowując drżenie rąk, Aillis włożyła dwa palce między wargi i zagwizdała, zwracając na siebie uwagę prawdopodobnie wszystkich osób w barze. Na siebie i na ogień, od którego starała się odsunąć jak najdalej.
    - Chcecie się tu spalić? Przynieście jakąś wodę! - Nie krzyczała na nikogo konkretnie, jednak jej wzrok utkwiony był w Jaredzie, który chyba ciągle nie rozumiał co się dzieje i że zamiast umrzeć w zamieci śnieżnej, oni mogą po prostu spłonąć w pożarze.
    Nagle wzrok Aillis przesunął się na szklankę, którą jej koleżanka z pracy trzymała w ręce.
    - Jasmine, daj to tutaj! - zażądała drżącym głosem, bo... No może jedno piwo wystarczy? Przecież jakoś to muszą ugasić!

    Aillis

    OdpowiedzUsuń
  39. Sam, Gaia

    Odetchnął z ulgą, kiedy wydostał z siebie prawie wszystkie kawałki szkła. Zostawił tylko ten największy odłamek, który wbił mu się w przedramię. Stwierdził, że lepiej będzie, gdy zajmie się tym lekarz. Gdyby chciał go wyjąć teraz, zapewne zakrwawiłby wszystko wokół, a i nie wykluczał też utraty przytomności, a tego na pewno nie chciał, szczególnie, będąc zamkniętym w łazience.
    Ostrożnie zdjął z siebie koszulkę, po czym wytrzepał z niej resztki szyby, które poupadały na podłogę. Cóż, najwyraźniej koniec z siadaniem na zimnych płytkach, jeśli nie chciało się skończyć ze szkłem w tyłku.
    - Ze mną już w porządku - poinformował, zakładając ubranie z powrotem na siebie. Zauważył także, że kawałek jego koszuli nasiąknął krwią. - Ale chyba musicie mi pomóc z zatamowaniem krwawienia. Trzeba to jakoś opatrzyć, bez wyciągania tego odłamka - cieszył się, że nie widział już ptaka, który jeszcze przed chwilą szamotał się we włosach Gai. Samantha również wydawała się mieć dobrze, jeśli nie liczyć mokrej plamy na przodzie jej sukienki. - Pewnie nie macie przy sobie żadnego bandażu, co? - coś czuł, że tego wieczoru będzie musiał poświęcić więcej ze swojej koszulki, niż tylko drobny kawałek.

    Theoś

    OdpowiedzUsuń
  40. Gaia, Theo

    Samantha po pewnym czasie zrozumiałą, że tak naprawdę miała szczęście skoro skończyło się u niej tylko plamą na sukience i spaloną prostownicą. Skierowała się do torebki, w której była napoczęta, mleczna czekolada. Wzięła kawałek i zaczęła czegoś szukać. Po chwili w miejscu, w którym stała błysnęło białe światło.
    - Mam telefon – zawołała i skierowała snop światła na pozostałych. Niestety w łazience nie było zasięgu, więc dzwonienie po pomoc było bezcelowe. Dziewczyna zabrała torbę ze sobą i podeszła do reszty. Czekoladę położyła na umywalce, mówiąc że jeśli ktoś chce to niech się częstuje, podczas gdy ona znowu zanurzyła dłonie w torbie. Po chwili wyciągnęła z niej chusteczki nawilżane i poinstruowała Gaię, aby ta przemyła rany na ciele Theo, aby nie wdało się zakażenie. Szyby mogły być brudne. Nie no szyby w łazience na pewno były brudne, a teraz zarazki zgromadzone na szkle mogły łatwo wleźć do organizmu Theo. Samantha w tym czasie próbowała osuszyć sukienkę, pocierając ją lekko chusteczką.
    W pomieszczeniu robiło się bardzo zimno. Przydałoby się jakoś zasłonić nieszczelne okno. Dziewczyna rozejrzała się po sali, ale nie znalazła nic, co mogłoby się nadawać.


    Samantha

    OdpowiedzUsuń
  41. Aillis

    Nie zdążyła nawet zapłacić. Chciała poczekać na swoją słomkę, a potem dopiero sięgnąć po portfel. Są jednak sprawy ważne i ważniejsze, prawda? A wolała wylać swój napój na płomienie niż się... spalić. To musiała być naprawdę bolesna śmierć.
    Myśl ta przebiegła przez jej głowę błyskawicznie, w trakcie, gdy ona sama pochwyciła za kufel i nim znalazła się w nim słomka - przemierzyła kilkoma susami, biegiem salę, by wylać jego zawartość - dwoma chluśnięciami na powoli rozprzestrzeniające się płomienie. Powoli, bo Aillis zareagowała błyskawicznie wzywając pomocy.
    "Ludzie z World Trade Center woleli rzucić się w ramiona pewnej śmierci niż spłonąć." Nie wypowiedziała tych słów na głos, pomyślała o tym tylko... Bo to była pierwsza myśl, która przyszła jej do głowy, gdy zobaczyła wystraszoną koleżankę z pracy, gdy ta zawołała nie tylko z prośbą o pomoc, ale i ostrzeżeniem.
    Nie wyglądała na spanikowaną - zachowała zimną krew... A w duchu cieszyła się, że nie musiała dokończyć dzieła gaszenia ogniem.
    - Już po wszystkim. - Zagaiła już do Aillis uśmiechając się do niej pociesznie, grzecznie i sympatycznie - tak jak to miała w zwyczaju, gdy mijając ją na poczcie, schodząc do archiwum rzucała ciche "dzień dobry".
    Właśnie! Dzień dobry! Uśmiech momentalnie spłynął z jej twarzy, gdy zreflektowała się o czymś ważnym.
    - Najmocniej przepraszam, że się z tobą nie przywitałam. - Dygnęła nawet, jak gdyby miała do czynienia z kimś wysokim rangą, jak gdyby stała przed nią nie zwyczajna pracownica poczty, a księżniczka i dama. - Dzień dobry, Aillis.
    I... co dalej? Z ratunkiem do zagajenia rozmowy przyszedł jej kufel, który trzymała wciąż w dłoni. To on właśnie podsunął jej pewną myśl.
    - Um... Może... Jeśli.. Jeśli masz ochotę może napijemy się razem? - Zamilkła na chwilę... Czy aby nie zachowała się zbyt nachalnie..? - Nie musisz się zgadzać jeśli nie masz ochoty na moje towarzystwo. - Dodała ostrożnie dobierając słowa.
    Wyszła z inicjatywą, co zdarzało się jej niezwykle rzadko. Jasmine raczej nie lgnęła do towarzystwa, ale zostawienie teraz Aillis samej wydawało się jej być kompletnie nietaktowne. Ta mogłaby pomyśleć, że archiwistka jej nie lubi, albo, że nie chce z nią rozmawiać - w końcu nie przywitała się z nią, co można by wziąć za ignorowanie. A wcale tak nie było! Po prostu w pierwszej chwili zwyczajnie nie zauważyła koleżanki.

    Jasmine Harper

    OdpowiedzUsuń
  42. Aillis, Jasmine

    Aillis poprzez zagwizdanie na palcach tym razem udało się zwrócić uwagę wszystkich w barze, w tym i oczywiście Jareda.
    -Cholera! –rzucił widząc co dzieje się w głębi knajpy. Pożar w środku zamieci, tylko tego im brakowało. Zostaw ludzi na chwilę samych, a spalą Ci bar i wszystko dookoła, chyba powoli zaczynał rozumieć podejście Iana. Z rozmachem odstawił na blat kufel rozlewając przy tym, ale nie to się teraz liczyło. Mears nie myślał o tym, co mogliby pomyśleć sobie ludzie z World Trade Center, to obchodziło go naj mniej. Rozejrzał się po pomieszczeniu, niestety półmrok stanowił pewną przeszkodę. Na szczęście niedaleko znajdowała się gaśnica, chwycił ją ze ściany i podbiegł do miejsca, w którym jeszcze przed chwilą można było piec kiełbaski, czy jak kto woli kasztany. Jasmine jednak go uprzedziła wylewając cały kufel piwa i tym samym gasząc płomienie. Spojrzał na dziewczyny, teraz dopiero upewniając się kim jest osoba stojąca obok Jas. Zdziwił się, że Aillis od razu spanikowała, zamiast zachować zimną krew i przy użyciu tego koca leżącego na parapecie okna nie zagasiła ich mini pożaru. Koc służył do uszczelnienia okna, jego materiał na pewno był tak wilgotny i nabity kurzem, że nadawałby się do tego pewnie lepiej niż gaśnica.
    -Gratuluje paniom strażaczkom ugaszenia pożaru, ale jeszcze ktoś musi posprzątać ten cały bałagan zanim Stone, to zobaczy i wypieprzy nas z baru –oznajmił biorąc głębszy oddech, swąd spalenizny zaczął rozprzestrzeniać się po lokalu. –Zanim więc zaczniecie razem świętować proponuję skoczyć na zaplecze, na pewno jest tam jakaś miotła oraz mop i spróbować to ogarnąć – powiedział spoglądając najpierw na kupkę czegoś nadpalonego i bliżej niezidentyfikowanego, a następnie na dziewczyny. Słysząc dobiegające ze strony baru podniesione głosy gawiedzi, które na powrót zaczęły domagać się piwa, skoro tylko sytuacja została zażegnana, a ich i tak marnemu żywotowi nic już nie grozi.
    -Dobra, muszę wracać za bar, a Ty Jasmine przyjdź po piwo – stwierdził zerkając w kierunku baru, po czym ruszył w tamtą stronę uprzednio zawieszając gaśnice z powrotem na ścianie.

    Jared

    OdpowiedzUsuń
  43. Theo, Sam

    Kiedy z telefonu błysnęło oślepiające światło, mimowolnie zmrużyła na chwilę oczy, które dopiero po kilku sekundach przyzwyczaiły się do jasności. Owszem, może i latarka z telefonu nie dawała tyle światła, ile by chcieli, ale zawsze coś. Najgorsze jednak było mroźne powietrze, które wraz ze śniegiem wpadało do łazienki przez okno. Gaia doskonale wiedziała, że jeżeli zaraz tej dziury nie zasłonią, zamarzną tu na kość i zanim ktokolwiek ich znajdzie, już dawno będzie po nich.
    Wzięła bez słowa od Samanthy chusteczki, podchodząc do Theo i wyjęła z opakowania kilka sztuk, by zająć się szkarłatną cieczą cieknącą ze skaleczeń na ciele mężczyzny. Na szczęście nie było ich wiele i żadne nie było na tyle głębokie, aby Theodor się wykrwawił. Nie licząc rany na przedramieniu, w którą wciąż był wbity kawałek szkła. Niestety, ano ona, ani Samantha nie miały nic, co mogłoby zatamować krwawienie po wyjęciu niepożądanego obiektu z ciała Blacka.
    – Przykro mi, ja nic takiego nie posiadam. Można byłoby to obwiązać szalikiem, ale wszystkie wierzchnie ubrania zostawiłam na parapecie w głównej sali – westchnęła cicho, wyrzucają brudne chusteczki do kosza, aby wyjąć kilka kolejnych i ponownie przemyć rany Theo.

    Gaia

    OdpowiedzUsuń
  44. Sam, Gaia

    On również zmrużył oczy, gdy ostre, jasne światło z telefonu go oślepiło. Dawało więcej poświaty niżby się mogło wydawać. Theodorowi chwilę zajęło przyzwyczajenia się do niego. Teraz, mógł w końcu ujrzeć swoje obrażenia. Na szczęście nie były zbyt poważne, co przyjął z ogromną ulgą. Jeszcze tego by brakowało, żeby trwale się uszkodził.
    - Hm, tam jest jakaś szafka. Może znajdziemy ręcznik, czy coś, żeby zasłonić okno - powiedział, pozwalając by kobieta zajęła się jego ranami. Gdy skończyła, podszedł do mebla i go otworzył. Jego oczom ukazała się jakaś brązowa płachta, którą wyjął z wahaniem. - Jest koc. Myślę, że może być. Zawieszę go, tylko najpierw powinienem zrobić coś z tym kawałkiem szkła - skrzywił się zirytowany. Ten nieszczęsny odłamek go ograniczał. Dlatego zdjął swoją koszulkę, przerwał ją, po czym dosyć nieporadnie obwiązał swoje przedramię. Zauważył, że część materiału już robiła się czerwona, lecz na razie musiało to wystarczyć. - Zawiążesz? - spytał Gaię, wyciągając w jej stronę rękę. Nie chciał przejmować się tym, że opatrunek za chwilę może się zsunąć.

    Theo

    OdpowiedzUsuń
  45. Jasmine, Jared

    Aillis pewnie jeszcze ze dwa razy zdążyłaby się gorączkowo rozglądać po pogrążonym w ciemnościach pomieszczeniu zanim uświadomiłaby sobie, że oprócz płynu coś jeszcze jest w stanie ugasić ich mini pożar. Jasne, koce pewnie nadawały się do tego, ale Loalings nie była pewna czy bezpieczne było zabieranie ich z miejsca, w którym były. Ian dodatkowo prawdopodobnie by ich wszystkich opieprzył za zniszczenie czegoś, co miało w marny sposób zabezpieczać ich przed chłodem przedostającym się przez szczeliny framug okiennych. Nie, dobrze że po nie nie sięgnęła. Wtedy jeszcze bardziej musiałaby się nagimnastykować, żeby wytłumaczyć jakoś ten niefortunny, hm, wypadek. Właściwie nie była to przecież jej wina, w żaden sposób nie przyczyniła się do tego że pourywane kable podpaliły rzeczy leżące na podłodze. Przecież dzięki Aillis wszystko zostało zauważone na tyle szybko, że nie mieli żadnych większych przeszkód i dalej mogli czekać w barze na koniec burzy. Uratowała im tyłki tym, że zwróciła na siebie uwagę innych. Gdyby sparaliżowało ją do takiego stopnia, że nie byłaby w stanie nawet zagwizdać to wtedy żaden kufel piwa ani koc by im nie pomogły. Gaśnica może tak, pod warunkiem, że ktoś szybciej by po nią pobiegł. Aillis jakoś całkowicie zapomniała gdzie najczęściej ona wisi, ale Jared nawet w tym półmroku dobrze wiedział dokąd iść. Może jednak nadawał się na barmana? Ian chyba powinien poważnie pomyśleć nad zatrudnieniem go.
    - W porządku, za dużo tu ludzi, żeby z każdym się witać. I dzięki, nie piję - stwierdziła Aillis nadzwyczaj spokojnie jak na niezwykłe okoliczności. Przeniosła wzrok na swoją spaloną czapkę i jakąś inną tkaninę od której zaczął się cały pożar. Jared miał rację, trzeba to posprzątać zanim Stone zacznie osądzać czyja to wina. W tym ciemnościach pewnie nie zauważy plamy na podłodze, ale śmierdzącą spalenizną kupkę rzeczy już tak. Dlatego też Aillis zaczeła przeciskać się między ludźmi i poszła na zaplecze. Chciała zapytać Jareda czy Iana przypadkiem tam nie ma, nie chciała przecież tłumaczyć się czemu bierze miotłę, ale ostatecznie zrezygnowała. Im szybciej tam wejdzie, tym szybciej wyjdzie
    - Chyba następnym razem lepiej zostanę w domu - mruknęła pod nosem, gdy wychodziła już z miotłą i jakimś workiem do którego zamierzała wrzucić spalone rzeczy. Jareda poprosiła o nalanie jej szklanki soku. Będzie potrzebowała cukru po tym jak już skończy zamiatanie do którego od razu się zabrała.

    Aillis

    OdpowiedzUsuń
  46. Gaia, Theo


    Dziewczyna przyglądała jak Gaia zawiązuje materiał wokół ramienia Theo. Bardzo szybko pojawiła się tam plama krwi, więc Sam szybko spuściła wzrok. Nie lubiła widoku osocza. Zerknęła na telefon, który wyświetlał godzinę 18 (?). Dziewczyna wyciągnęła rękę z komórką w górę, aby sprawdzić, czy znajdzie jakiś zasięg, niestety nic nie wyłapała. Postanowiła posprawdzać w innych miejscach. Samantha wyciągała się jak tylko mogła, ale to i tak nic nie dało. Była za niska. Wątpiła że Gaia, która była niedużo wyższa od niej wyciągnie się dalej. O Theo nawet nie myślała.
    - Na ratunek przyjdzie nam chyba jeszcze trochę poczekać – powiedziała gdy ostatecznie zaprzestała polowania na zasięg – Chyba, że ktoś tu wejdzie za potrzebą.
    No ale kto będzie wchodzić do łazienki, gdy panują egipskie ciemności? Nie ma to jak spędzić niedzielę w kiblu.
    - Nie dało by się tych drzwi czymś wyważyć? - spytała i dopiero po chwili zdała sobie sprawę z głupoty pytania. Jeśli by się nawet dało, to w jaki sposób miałyby to zrobić dwie szczupłe dziewczyny? - A zresztą nieważne.
    Samantha oparła się o ścianę.


    Samantha

    OdpowiedzUsuń
  47. Theo, Sam

    Spojrzała na koc z powątpiewaniem. Owszem, to na pewno w jakiś sposób pomoże w zatrzymaniu wpadającego do środka zimnego powietrza, aczkolwiek nie była pewna czy na dłuższą metę wytrzyma. Lepsze to jednak niż nic, więc tylko pokiwała lekko głową, machinalnie zerkając na swoje odbicie w lustrze. Oczywiście wyglądała jak sto nieszczęść, ale tym razem jakoś nie bardzo się tym przejęła. Wygląd w obliczu tak poważnej sprawy był naprawdę mało ważny, więc tylko machnęła ręką. Spojrzała na Theo, który właśnie zdjął z siebie koszulę i podarł ją na części.
    – Przeziębisz się – powiedziała z wyrzutem niczym matka do swego małego synka, ale posłusznie podeszła do Theo i zawiązała jak najmocniej na jego ramieniu kawałek koszuli, która zaraz przesiąknęła krwią. – Na pewno ktoś zaraz tu przyjdzie, przecież nikt nie ma stalowego pęcherza – mruknęła w kierunku Samanthy z nieco niepewną miną, bowiem sama nie była tego pewna.

    Gaia

    OdpowiedzUsuń
  48. Wszyscy:
    Ian nie był świadomy tego, co dzieje się poza zapleczem. Słyszał tylko jak ludzie przekrzykują się wzajemnie w barze, nie dając mu spokojnie pracować przy rozpakowywaniu towaru. Dekoncentrowały go wszystkie te szumy, kroki, rozmowy. A w szczególności przeszkadzał mu brak światła. Jakiś idiota musiał wywalić korki, albo zepsuć całą instalację elektryczną, co było skrajnie niemądrym posunięciem z jego strony – Stone nie zamierzał puścić tego płazem. Ktokolwiek był za to odpowiedzialny, niechże lepiej pilnuje kieszeni, bo mężczyzna kosztami zamierzał obciążyć właśnie jego. Przecież nie będzie płacił za coś, na co nie miał wpływu, prawda?

    Jared, Aillis, Jasmine:
    Postawić ich na paręnaście minut samych i już broją. Nie ma to jak zgraja nieodpowiedzialnych matołków. Zamiast jednak wyklinać na nich w myślach, na oślep przeszedł przez całe zaplecze, sięgając po latarkę, wiszącą na haczyku tuż przy drzwiach. Może nie był najmilszym barmanem na świecie, ale na pewno najrozsądniejszym, bo na takie awaryjne sytuacje zawsze był przygotowany. Zdziwiło go natomiast nagłe towarzystwo dziewczyny, która wbiła na zaplecze bez jakiejkolwiek zapowiedzi. O, nie! Na taką samowolkę nie mógł sobie pozwolić. Gdy tylko poprzestawiał wszystkie kartony z alkoholem w bezpieczne miejsce (z dala od kabli), wyszedł za nią z zaplecza, a nim dziewucha zdążyła dojść do grupki stojących przy barze osób, Ian wyrwał jej miotłę z rąk.
    - W Afryce jesteście, czy jak? Nie nauczyli was nic o tabliczkach i alfabecie? Jak pisze „DLA PERSONELU” to wcale nie jest to metaforą na „WEJDĘ TYLKO NA CHWILĘ”!
    Choć mówił do wszystkich osób które krzątały się po barze, latarkę skierowaną miał na Aillis, jakby w ramach kary za jej totalny brak manier oślepiając ją mocnym światłem z niewinnie wyglądającego reflektora. Dopiero wtedy zauważył też podpalony koc, plamę na podłodze i cały ten rozgardiasz – Jared, właśnie straciłeś skrzynkę piwa. Nie ma mowy, żebym zapłacił ci za burdel w barze – dorzucił tracąc cierpliwość. Jak niby miał lubić niezapowiedziane wizyty, skoro ludzie traktowali jego bar jak żywą pochodnię? To, co zobaczył Ian naprawdę nie napawało go dobrymi emocjami.
    - Posprzątasz to teraz – odrzucił miotłę dla odmiany w stronę Jasmine, nie zwracając uwagi na to, że przylutował jej tym samym drewnianą rączką w głowę. Nawet jeśli zdałby sobie z tego sprawę, pewnie i tak nie żałowałby swojego posunięcia – należało im się za wzniecenie ognia.
    Los chyba był po jego stronie, bo również udzielał mu się nastrój do karania delikwentów. Nim jeszcze ktokolwiek zdążył wybąkać coś w odpowiedzi Ianowi, Aillis poślizgnęła się na kałuży, której sama była źródłem. To oczywiście nie wystarczyło, by zadowolić panią Fortunę, bo zaraz też dziewczyna prześlizgnęła się na tyłku kilka, a może nawet kilkanaście metrów dalej, by ostatecznie zatrzymać się pod nogami Jareda. Chyba się tego nie spodziewał – szczególnie, że był już w 2/3 drogi do baru.

    OdpowiedzUsuń
  49. Aillis, Jared, MG

    - No dobrze... - Rzuciła do Aillis, gdy ta odmówiła jej towarzystwa przy piciu. Uśmiechnęła się nawet do niej pociesznie.
    Ważną rzecz w zamian odnotowała. Można było wejść do baru i nie pić alkoholu. Zamówić tak po prostu sok i nikt nie będzie na nikogo krzywo spoglądał.
    Mimo wszystko zgodnie ze słowami Jareda ruszyła w kierunku baru. I zatrzymała się w połowie drogi, bowiem oto zjawił się barman. Humorzasty, nieuprzejmy i niewyrozumiały barman...
    Jasmine rzecz jasna nie pomyślała o nim w ten sposób! Ona chyba nigdy o nikim nie pomyślała źle.
    Tak czy owak na widok wściekłego Iana dziewczyna zamarła. Wsłuchiwała się w jego krzyki i szczerze powiedziawszy nie miała pojęcia o co mężczyźnie chodzi. Dlaczego był taki zdenerwowany? Źle się zachowała gasząc ten ogień? Co zrobiła nie tak?
    Nie odnalazłszy odpowiedzi w swojej głowie, uznała, że to musi być jakieś nieporozumienie i mężczyzna zwyczajnie nie wie co się właściwie wydarzyło. Bo i skąd właściwie miał wiedzieć..? Był na zapleczu, nie widział zajścia.
    Do jej uszu dotarły słowa, które ów kierował do Jareda i nagle zapragnęła stanąć w jego obronie, do czego też zaraz przystąpiła.
    Już miała usta otwierać, już miała informować, że on przecież niczego złego nie zrobił i po prawdzie jedynym jego występkiem było zbliżenie się do miejsca wypadku i właściwie to samo tak, przez zwarcie najpewniej, ale... Jak coś mówić, gdy miotła znienacka atakuje Twoją głowę?
    Dziewczyna próbowała ją złapać! Machnęła niezgrabnie rękami w powietrzu, już po tym, gdy za sobą miała bliskie spotkanie z drewnianą rączką, ale rzecz jasna jej się to nie powiodło.
    - Najmocniej przepraszam. - Wyrzuciła z siebie nie wiedzieć czemu.
    Nie chciała najwidoczniej już dyskutować o tym wszystkim, nie chciała się tłumaczyć, nie chciała mówić nic więcej, bo jeszcze znów dostanie!
    W końcu pochyliła się po miotłę i usłyszawszy ciche "wziuum", poczuwszy podmuch wiatru nieopodal podniosła spojrzenie, by obejrzeć spektakularny wyczyn koleżanki z pracy.
    Aż rozwarła usta, zamrugała z zaskoczeniem. Jak do tego wszystkiego doszło?
    Jakaś klątwa musiała wisieć nad tym miejscem! Jak w filmie "The Grudge".
    Zaczynały się dziać dziwne rzeczy. Początkowo utrzymując wszystkich w napięciu... Potem będzie coraz gorzej i gorzej, aż w końcu zdadzą sobie sprawę o złowrogich duszach przesycających to miejsce.
    Tak, na pewno tak będzie.
    I skończą jak bohaterowie dzieł Mastertona, albo Edgara Alana Poe...
    Dreszcz przebiegł przez jej plecy na samą myśl o tym...

    Jasmine Harper

    OdpowiedzUsuń
  50. SIRIUS, MAYA

    Dwóch „dżentelmenów” i jedna kobita. Zapowiadało się naprawdę ciekawie. Najpierw Timmy uratował ją przed zaspą śnieżną, teraz ten drugi przeprowadzał ją przez kałużę… nie ma to jak uprzejmość mężczyzn. Raj, nie ziemia. Gdyby nie mróz i zawierucha, dziewczyna miałaby szansę poczuć się jak w trakcie urlopu na Hawajach. Oczywiście w towarzystwie dwóch uroczych, przystojnych jegomości. Co prawda Timothy nie wiedział nawet jak wygląda ten drugi gość, bo ani się mu nie przyjrzał, ani specjalnie nie miał możliwości, by to zrobić przy wciąż sypiącym mu po oczach puchu, ale szczerze mówiąc, nawet gdyby go widział – ciężko byłoby mu go ocenić. Tak czy inaczej Timmy wolał myśleć o sobie i całej swojej płci dobrze. Nie był szowinistą, ale po prostu uważał, że skoro już większość z nich pracuje ciężko fizycznie (bo dziewczynki to takie kruche istotki), to należało im się jakieś uznanie. Czego oczywiście nie powiedziałby głośno, bo przedstawicielki płci pięknej przylutowałyby mu patelnią w łeb, nim zdążyłby dojść do sedna.
    Kiedy mężczyzna zniknął w ciemnościach kościoła w poszukiwaniu włącznika, on przeskoczył samodzielnie przez kałużę, stając za plecami dziewczyny. Chyba po prostu liczył na to, że ta pójdzie w tym czasie do przodu, ale zamiast tego, zatamował sobie drogę na własne życzenie.
    - Wejdź głębiej, bo mnie zaraz zmiecie – mruknął sugestywnie, dając jej znać, że wciąż czuje na plecach wiatr niosący się od uchylonych drzwi. Może powinien je zamknąć, ale szczerze mówiąc obawiał się, że Dziadek Mróz znów wyznaczy mu jakąś wymyślną karę za szarpanie klamki.

    Timothy W.

    OdpowiedzUsuń
  51. Theodor, Samantha, Gaia:

    Tak o to ptak zginął śmiercią, prawie, naturalną. Za tak podłe, nieczułe zachowanie powinno się odebrać Samanthcie uprawnienia do wykonywania zawodu! A nie… zaraz, ona nie miała jeszcze takich uprawnień. I słusznie. Nie powinna była mieć. Nie w weterynarii. Miała to niewymowne szczęście, że Nathacha jej nie widziała, bo już teraz mogłaby się pożegnać ze swoim wolontariatem! Ale nie należało jeszcze dziękować za to Bogu. MG się jeszcze postara, żeby informacja ta dotarła do odpowiednich uszu. Odnośnie Theodora, mógł sobie tak radośnie układać te kawałki szkła wzdłuż blatu w łazience, ale bezpieczniej było się odsunąć od okna. Grad wpadł przez nie do środka, tłukąc go i dziewczyny w tyły głów. Powietrze wzbiło kawałki szkła do góry, które gdyby mogły, rozsypałyby się w jeszcze drobniejsze kawałki u stóp Gai. Zamiast tego śnieg i ciężkie lodowe kule wystrzeliły w kierunku trójki nieszczęśników. Drzwi od kabin w łazience aż telepotały się na zawiasach. Jedne z nich, niebezpiecznie blisko Samanthy. W niespełna trzydzieści sekund, w pomieszczeniu zapanował całkowity mróz. Gorącego łazienkowania, moi drodzy!
    Jeśli chodzi o koc, w czasie kiedy Gaia zajmowała się Theodorem, Theodor sobą, a Samantha swoją sukienką, płachta wyleciała przez okno i pognała przez śnieżyce utulić martwe ptaszysko do wiecznego snu.
    I tyle by z tego było.
    A grad jak walił po głowach, tak walił dalej.
    Plus, jakby ktoś jeszcze tego nie zauważył, być może Samantha była zbyt zajęta swoją jakze olśniewającą w trakcie burzy urodą, Gaia nagim (?) torsem Theodora, a Theodor... no cóż, chojrakowaniem z racji jego stalowych nerwów, ale... dymiło się mocno z kontaktu, a że wszyscy zdawali się to zignorować, w końcu nastąpiło jeszcze większe zwarcie, a kontakt wybuchł, momentalnie pochłonięty przez ogień, który teraz wzbijał ku górze, czadząc całe pomieszczenie. To jednak nic, w porównaniu do tego, co zrobi wam Ian kiedy się o tym dowie.

    Jeśli do końca dnia, przynajmniej dwie osoby, dla których dzisiaj kończy się termin publikowania kart, napiszą swoje posty – jesteście uratowani, choć potrzebujecie natychmiastowej kąpieli i płukania szczypiących oczu. Jeśli nie opublikuje się żadna z tych osób – mimo waszych żałosnych prób interwencji, ogień zajmuje drewniane drzwiczki kabiny w łazience, jeśli opublikuje się jedna – pozostaje bez zmian. A jeśli będzie to więcej niż dwie osoby – macie więcej szczęścia niż rozumu, ogień gaśnie prawie sam, nie robiąc wam żadnej większej krzywdy.

    Do godziny 24:00 macie nakaz gaszenia pożaru.

    OdpowiedzUsuń
  52. MG, Jared, Jasmine

    Dopóki nie straciła kontaktu z drewnianą rączką uwierzyła, że udało jej się niepostrzeżenie wydostać z zaplecza. Przecież Ian wcale nie musiał jej tam zauważyć, a nawet jeśli to mógł ją ostatecznie... Nie, właściwie nie było szansy, żeby pomylił ją z Jaredem, który na ten wieczór miał większe prawo wchodzenia na tyły sklepu niż ona. Zawsze mogła pokrętnie tłumaczyć się, że przecież to Jared powiedział jej gdzie ma szukać miotły, ale byłoby to niesprawiedliwe i wyjątkowo dziecinne, więc Aillis siedziała cicho i czekała. Nawet gdyby chciała coś powiedzieć, to nie mogła, bo Stone stał przed nią, świecił tą cholerną latarką, która ją oślepiała i krzyczał jakby co najmniej spalili mu lokal, a oni jedynie go uratowali przed gorszymi uszkodzeniami.
    - Przecież... - zaczęła, chcąc jakoś wyjaśnić całą sytuację, ale na nic się jej to zdało. Ian nie miał szansy jej wysłuchać, bo oślepiona tym jaskrawym światłem zrobiła niepotrzebnie kilka kroków w tył i wylądowała na podłodze, na dobre brudząc sobie spodnie piwem, gdy przemieściła się po mokrym podłożu aż pod nogi Jareda. Z jej gardła wydostał się okrzyk zaskoczenia, gdy uderzyła plecami o cudze nogi, praktycznie wywracając przy tym myśliwego, ale mężczyzna jakoś utrzymał się na nogach.
    Aillis bezradnie rozejrzała się po otaczających ją ludziach, którzy sami chyba nie wiedzieli co robić. Jak to możliwe, że podczas jednej burzy śnieżnej zdążyło wydarzyć się tyle rzeczy?
    - Tutaj jest chyba bardziej niebezpiecznie niż na zewnątrz. - Loalings spojrzała poirytowana na Iana, ale pod wpływem jego spojrzenia w jej tęczówkach pojawiła się odrobina skruchy. Ale tylko odrobina. - Ciemno jest, nie widać tej twojej tabliczki. - Co z tego, że każdy bywał tu na tyle często, że dobrze wiedział, że ona tam wisi? Przecież mogła poudawać.
    Przez chwilę zastanawiała się nawet czy bezpiecznym jest wstawanie z tej podłogi. Może jeśli będzie na niej siedzieć, to żadne nieszczęście jej nie spotka i w spokoju, bez ślizgania się ani obserwowania pożarów będzie mogła przeczekać burzę?

    Aillis

    OdpowiedzUsuń
  53. Sirius:

    Sirius, zbawca potępionych przez Boga! Tak was powinni nazywać, skoro burza musiała was zagnać do Kościoła. Nawet nie byliście pewni czy Kościół ma boczne wejście, poplecznicy szatana, dusze nieczyste, obarczone grzechem. A rozgrywka z MG będzie waszą pokutą. Na pierwszy rzut poszedł Bryant. Postanowił zabawić się w bohatera. Po tym, jak w ciemnościach przetrącił kilka wazonów z kwiatami, w końcu znalazł się w Zachrystii. Tylko… naprawdę, Zachristii? Jakaś deska niebezpiecznie skrzypnęła mu pod nogami, a zaraz potem runął jak długi w dół, lądując w dziurze tak ciemnej, jak ciasnej. Miał przynajmniej miękkie lądowanie, choć ja zaczęłabym się na jego miejscu martwić czym jest to zimne, szlamowate coś, co miał pod tyłkiem. Jakby wymacał to ręką, choć MG odradza, to… wymacałby coś śliskiego, oplatającego go w pasie, a właściwie przyduszającego, bo się w to zaplątał. A żeby dłużej Siriusa nie stresować, to była tylko sterta szat liturgicznych. Po kilkunastu minutach pogrążony w ciemności mężczyzna mógł w końcu zauważyć klapę nad swoją głową, która chyba stanowiła wejście do tego składzika. Na jego nieszczęście, klapa ta była teraz zdecydowanie za wysoko, żeby jej sięgnął. A jeśli by wstał, pewnie poczułby, że mimo miękkiego lądowania, upadek z tej wysokości pogruchotał mu kość ogonową. Ale wyjdzie z tego. W końcu od czego ma się przyjaciół? A tak… do niczego, bo Maya i Timothy pewnie sobie teraz bezstresowo romansowali w głównej sali kościoła – zbereźnicy!


    Maya, Timothy:

    Wami MG zajmie się później, <333

    OdpowiedzUsuń
  54. Sam, Gaia

    - Chyba lepiej, żebym się przeziębił, niż wykrwawił - powiedział, krzywiąc się lekko. Cała ta sytuacja, może i była zabawna, jednak jedynie na początku. Z każdą chwilą wszystko przybierało coraz to gorszy obrót. Nie dość, że koc wyleciał im przez okno to jeszcze... kontakt postanowił wybuchnąć. Jakby nie wystarczyło mu pozbawienia prądu całego miasteczka.
    - Kurwa mać! - wrzasnął, tracąc w końcu nad sobą panowanie. Szamocącego się ptaka i szybę w jego ciele mogli jeszcze przeżyć, ale pożar? Wątpił, że ten żywioł ich oszczędzi. Na dodatek ten cholerny grad, który uderzał ich w głowy. Musieli coś zrobić, pozostawało tylko pytanie, co?
    - Jeśli szybko czegoś nie wymyślimy, spłoniemy. I przepraszam bardzo, ale ja jestem grabarzem w tym miasteczku, nie mam zamiaru oddawać swojej fuchy - zacisnął usta w wąską kreskę i zaczął rozglądać się po całym pomieszczeniu. - Dobra, mamy jakiś płaszcz, trzeba spróbować to ugasić. Powinniśmy też zająć się drzwiami, ale nie mam zielonego pojęcia, co z nimi zrobić. Są raczej mocne, więc nie uda nam się ich wyważyć.
    Zaczął rozglądać się wokół, jakby mając nadzieję, że zaraz obudzi się z koszmaru lub pojawi się dobra wróżka, która postanowiła ich uratować. Niestety, nic z tych rzeczy się nie wydarzyło, a oni musieli zmierzyć się z brutalną rzeczywistością. Chociaż nie było im już zimno...

    Theo

    OdpowiedzUsuń
  55. Gaia, Theo


    Przez cały czas Samantha wiedziała, że o czymś zapomniała, ale warunki jakie w tej chwili panowały w łazience, nie pozwalały jej sobie tego przypomnieć. Dopiero wybuchające gniazdko sprawiło że zrozumiała o czym miała pamiętać.
    - Cholera jasna – zawołała widząc jak dym zaczyna się rozchodzić po pomieszczeniu. Świetnie jeśli nie zamarznie na śmierć przy oknie to spali się żywcem. Istniała też możliwość ucieczki, no ale jak tylko całe zajście wyjdzie na światło dzienne, to Ian sam rozprawi się z dziewczyną. I co tu zrobić.
    - Płaszcz, płaszcz – mówiła cicho. Podbiegła do kaloryfera i wzięła okrycie do rąk. Na szczęście był już suchy. Samantha trzymała płaszcz jeszcze przez jakiś czas.
    Trzeba to szybko ugasić – pomyślała – Ogień i powietrze, które dostawało się do pomieszczenia, to nie najlepsza kombinacja. Istniało ryzyko że ogień się nasili.
    - Gaia, nie panikuj tylko poszukaj jeszcze jakichś materiałów, którymi można by ten pożar ugasić – poinstruowała Sam, mając nadzieję że Alderman usłyszała instrukcje i wykona je w dość szybkim czasie.
    Dobra trzeba odciąć dopływ powietrza, aby ogień się nie nasilał, ale jednocześnie musi to powietrze skądś się dostawać aby nieszczęśnicy nie podusili się dymem. Samantha starała się przypomnieć co mówili o takich sytuacjach w szkole, szkoda tylko że wtedy była zajęta malowaniem paznokci.


    Samantha

    OdpowiedzUsuń
  56. Theo, Sam

    Naprawdę, nie sądziła, że może być jeszcze gorzej. Myślała, że na dzisiaj wyczerpała już limit nieszczęść, ale widocznie Los zaplanował to sobie inaczej, bo nie dość, że koc nagle wyleciał na zewnątrz i przepadła szansa zasłonięcia zbitego okna, to jeszcze gniazdko nagle eksplodowało i zaczął się niewielki pożar, który niestety powoli się rozprzestrzeniał przez wpadający do pomieszczenia wiatr. I choć Alderman była już dorosłą kobietą, zupełnie traciła głowę w takich momentach, więc zamiast zacząć głowić się nad sposobem ugaszenia pożaru, wrzasnęła głośno po raz dziesiąty dzisiejszego dnia i odskoczyła do ty, przywierając plecami do ściany jak najdalej od ognia.
    – Tylko, do cholery, skąd mam wziąć te materiały?! Tutaj nic nie ma! – krzyknęła spanikowana, rozglądając się dookoła, ale w pomieszczeniu naprawdę nie było niczego, czym można byłoby ugasić pożar. Jedyny koc jaki był w środku przepadł i został im tylko płaszcz Samanthy, a nawet i ona wiedziała, że takiego pożaru lepiej nie gasić wodą. – Spalimy się! Spalimy się tu żywcem! - załkała, dopadając drzwi, w które zaczęła walić z nadzieją, że ktoś ją usłyszy. Cholera, w końcu było tam co najmniej kilkanaście osób i ani jednej nie chciało się do toalety? Zresztą, powinni chociaż zauważyć dym wydobywający się z łazienki, choć było go niestety niewiele, bowiem większa część uciekała rozbitym oknem.
    – Kurwa, jeżeli wyjdziemy stąd żywi z własnych pieniędzy zainwestuję w pieprzoną gaśnicę, bo jak widać Ian nawet o niej nie pomyślał – warknęła, odchodząc od drzwi, starając się wpaść na jakikolwiek sensowny pomysł, by mogli się stąd wydostać, ale prawda była taka, że nic nie przychodziło do jej pustego łba.

    Gaia

    OdpowiedzUsuń
  57. SIRIUS, TIMOTHY

    Jakże uroczo z ich strony, że tak rycerską się nią opiekowali. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że ten jasnowłosy uparciuch w osobie Mayi był raczej stworzeniem samodzielnym i nie takim kruchym, jak mogłoby się wydawać. W związku z tym nie zachwycała się tymi ich pięknymi gestami, bo były oznaką tego, iż według nich pomoc jej była potrzebna. Maya jak to Maya i czy to na kutrze, czy podczas śnieżycy, twierdziła, że jest na tyle silna, iż da sobie radę. Póki co szło jej naprawdę nieźle! Choć najwyraźniej niektórzy byli innego zdania.
    Znaleźli się w ciemnym wnętrzu kościoła i już nie było tak zimno. Przede wszystkim jednak pozbyli się tych ostrych, lodowatych płatków śniegu, które jakimś cudem potrafiły przedostać się wszędzie. Weszła więc w głąb pomieszczenia i "rozglądała się" w tej ciemności. Miała nadzieję, że Sirius zaraz oświetli im drogę. Niemniej jednak wszystko wskazywało na to, że ich sytuacja się polepszyła. Chyba jednak nie skończy jako bałwanek.
    Chłopak powinien stać gdzieś za nią. Odwróciła się i wyciągnęła rękę przed siebie, coby wymacać w mroku jego postać.
    - Ten facet... jeszcze nie wrócił. Myślisz, że coś się stało? Może się zgubił? - zaczęła znowu zaniepokojona i nawet zapomniała o swej irytacji związanej z faktem, że tak o nią dbali. Ona to jest dziwna. Za dużo czasu spędza z tymi chłopami z kutra i niedobrym Royem, który jej wszystkiego prawie zabrania. :( I potem się dzieje tak, o, że denerwują ją tego typu zachowania.
    Wcale nie romansowali! Byli bardzo grzeczni przecież. Maya miała w głowie teraz nie Tima, a Siriusa przecież! Niedobry MG.

    Maya

    OdpowiedzUsuń
  58. Sam, Gaia

    Theodor starał się zachować względne panowanie nad sobą, nie licząc tego nieszczęsnego przekleństwa, które wydostało się spomiędzy jego warg parę minut temu. W końcu ktoś musiał, chociaż udawać, że panuje nad sytuacją, co najwidoczniej nie przypadło w roli Gai. Dziewczyna zaczęła panikować i Theo wcale jej się nie dziwił. Sam również z chęcią, zacząłby piszczeć, jednak obstawiał, że grabarzowi takie zachowanie nie przystoi.
    - Jesteśmy udupieni - stwierdził w końcu. Nie mieli czym ugasić pożaru, nie mieli jak się wydostać. Na dodatek wesoła gromadka z wnętrza baru miała wyjątkowo mocne pęcherze. Całe szczęście, że pożar na razie był maleńki. Całe jego panowanie nad sobą również poszło sobie radośnie biegać po łączkach. Ale raczej w tej sytuacji miał usprawiedliwienie. - Nie macie może czegoś w torebkach? Jakiegoś gwizdka, czy coś? Albo... - zerknął na telefon Sam. - Czy jeśli włączyłabyś głośność na maksa, to ktoś w barze mógłby to usłyszeć - tak, właśnie w tym momencie sprawdzało się powiedzenie, że tonący nawet brzytwy się chwyta, chociaż im raczej zagrażał ogień, a nie woda. Na szczęście grad porzucił swoje krwiożercze zapędy i Theodor nie czuł już bolesnych uderzeń z tyłu głowy.

    Theo

    OdpowiedzUsuń
  59. Gaia, Theo


    - Telefon ? - No tak można by spróbować. Dziewczyna włączyła pierwszą lepszą piosenkę i zwiększyła głośność. Obawiała się jednak, że to nic nie da, ale zawsze można spróbować. Postawiła telefon przy drzwiach, schyliła się i spróbowała przecisnąć go między drzwiami a podłogą. Gdy już telefon znalazł się po drugiej stronie, dziewczyna podbiegła do płaszcza. Już miała zacząć nim machać, ale zorientowała się, że ogień zdążył się już rozprzestrzenić. Rzuciła płaszcz w stronę Theo, nie patrząc czy mężczyzna go złapie czy jednak płaszcz wyląduje na jego twarzy. Pochwyciła w swe dłonie miotłę, która leżała w kącie. Pora zdusić ten pożar w zarodku. Samantha zanim jednak przystąpiła do dzieła, postanowiła sprawdzić, czy w pobliżu gniazdka nie ma wody. Wolała uniknąć porażenia prądem, gdyby przez przypadek spalona prostownica spadła na podłogę. Było sucho.
    Sam wzięła porządny zamach i uderzyła miotłą o palące się gniazdko. Wiedziała że drewno nie przewodzi prądu, więc tym się nie martwiła. Była spokojna, jeśli można tak określić stan w którym siedemnastolatka próbuje ugasić pożar miotłą. W głębi jednak była przerażona tym, że to przez jej głupotę pożar w ogóle się zaczął.
    Okładanie gniazdka pomagało. Ogień zmniejszył się, ale nie ustał a Samantha zaczęła się męczyć. Postanowiła jednak się nie poddawać, gdy już uda jej się oczyścić z płomieni okolice gniazdka, będą mogli w spokoju poskromić resztę żywiołu.


    Samantha

    OdpowiedzUsuń
  60. MG, Aillis, Jasmine

    Ten to dopiero ma wyczucie czasu i tupet, nie dość, że przychodzi po wszystkim, to do tego krzyczy na bogu ducha winnych ludzi. A gdy stwierdził, że Mears nie dostanie zapłaty za swoja prace za barem, to miarka się przebrała. Może Jared należał do tych spokojnych i opanowanych, ale tym razem Ian podniósł mu ciśnienie. Już miał wdać się z nim w dyskusję, kiedy coś w niego uderzyło omal nie ścinając go z nóg, na szczęście udało mu się jakoś utrzymać równowagę. Nie było to coś, a raczej ktoś. Spojrzał w dół zdezorientowany na siedzącą na podłodze Aillis.
    -Nic Ci nie jest? –Zapytał spoglądając na oszołomioną dziewczynę, po czym nie czekając na jej odpowiedź złapał ją za ręce i ciągnąc do góry pomógł jej wstać. Nie miał jednak zamiaru odpuścić Ianowi, bo tak na dobra sprawę ten pożar był w sporej części jego winą.
    -Zacznijmy od tego Stone, że ten cały bałagan –rzucił w kierunku mężczyzny wskazując na kupkę spalonych i nadal bliżej niezidentyfikowanych rzeczy, mówił spokojnie jednak, dało się wczuć w jego tonie nutę pretensji – to wcale nie jest nasza wina. Trzeba było naprawić gniazdko, albo chociaż zabezpieczyć tamte kable. Poza tym jeśli sądzisz, że będę pracował u Ciebie za free, to szukaj sobie innego jelenia – stwierdził wymijając Aillis i Jasmine, podszedł do baru i odpiąwszy plakietkę zostawił ją na blacie. Podszedł do wieszaka, zabrał z niego kurtkę i założył na siebie, po czym usiadł przy stoliku czekając w spokoju na koniec zamieci.

    Jared

    OdpowiedzUsuń
  61. Jared, Aillis MG

    Jared miał racje, nie zrobili nic złego. Kompletnie!
    Jednak, mimo wszystko... Dziewczyna w końcu odnalazła miotłę, pochwyciła i za worek, który najpewniej Aillis upuściła gdzieś w drodze między punktem A, a punktem Jared.
    - Pewnie i tak masz dużo pracy, chętnie pomogę... - Mruknęła jakby domniemując, że Ian przyjmie do wiadomości to co Jared powiedział.
    Podreptała powoli, rozcierając obolałe czoło w kierunku tego całego bałaganu.
    Tam też przykucnęła i zabrała się do roboty. Praca jej nie przeszkadzała, nie czuła się jakoś szczególnie upokorzona tym, że dostała takie, a nie inne zadanie. Wręcz przeciwnie. Ucieszyła się, że ma pretekst, by odwrócić się do wszystkich i nie musieć spoglądać na ich rozzłoszczone, czy nieprzychylne twarze.
    Czuła się tu kompletnie nie na miejscu. Nie żałowała jednak, że tu przyszła bo jakby na to nie spojrzeć na dworze pewnie by zamarzła.
    Nie trwało to nazbyt długo. Po chwili już cały rozgardiasz został przez Jasmine ogarnięty, a ona z workiem w ręku powstała, rozejrzała się, a pzed jej osobą zrodził się kolejny, ogromny dylemat.
    - G...Gdzie to położyć? - Wydukała obawiając się kolejnego napadu złości ze strony Iana.
    Wyglądała w tym momencie jak kopnięty szczeniak. Do tego rumieniła się ze wstydu nie wiedzieć czemu.
    Może dlatego, że pytaniem próbowała skoncentrować na sobie choć część jego uwagi? A to było trudne! Całkiem przystojny mężczyzna w końcu spojrzy na nią, odezwie się do niej...
    Na samą tę myśl w klatce żeber dziewczyny skrzydłami załopotał spanikowany ptak, który chyba za punkt honoru postawił sobie rozpłatanie pazurkami jej krtani... Bała się!

    Jasmine Harper

    OdpowiedzUsuń
  62. Theo, Sam

    Gaia była jaka była, co poradzić, że zamiast logicznie myśleć w takich sytuacjach, ogarniała ją panika i potrafiła krzyczeć głośniej od syreny alarmowej. Widocznie jednak w barze musiało być o wiele głośniej, skoro do tej pory jeszcze nikt nie usłyszał jej krzyku i nie przybiegł im na ratunek. Naprawdę, jeżeli wyjdą z tego pożaru cali, zabije Iana na miejscu gołymi rękami i nikt jej nie powstrzyma. Domyślała się też, że Sam i Theo z chęcią jej pomogą, a taka pomoc niewątpliwie by się przydała, bo, bądź co bądź, Gaia była zbyt drobna, aby zrobić cokolwiek jakiemukolwiek mężczyźnie. Chyba, że kopnąć w krocze, o ile wyceluje, bowiem znając jej szczęście nawet i ta czynność mogłaby jej nie wyjść.
    Przypominając sobie nagle o własnej torebce, złapała ją szybko, gdyż ogień był coraz bliżej niej, choć mogłoby się wydawać, że powoli przygasa, a przynajmniej się nie rozprzestrzenia. Wygrzebała po chwili telefon, aczkolwiek, jak można było się domyśleć, okazało się, że padła w nim bateria. Wrzuciła go ze złością z powrotem do torebki, ciesząc się, że przynajmniej Samanthy działa. Miała jednak przeczucie, że nic to nie da, choć spróbować zawsze warto, a nuż się uda i w końcu ktoś zwróci uwagę na łazienkę.
    W ostatniej chwili uniknęła szczotki, którą Sam nagle zaczęła okładać gniazdko. O dziwo, w pewnym stopniu pomogło, aczkolwiek wciąż nie było kolorowo. A Gaia zamiast cokolwiek zrobić, stała jak głupia w miejscu, ale szczerze, co innego mogła robić? Dookoła nie było niczego czym można byłoby jeszcze zacząć gasić pożar, toteż wolała stać z boku i nie przeszkadzać, coby nie pogorszyć sytuacji.

    Gaia

    OdpowiedzUsuń
  63. Gaia, Theo, Sam:

    Udaje wam się całkiem ugasić pożar. Kończycie tylko z piekącymi oczami i lekkim kaszlem. Jeśli wpadniecie na pomysł wybicia wcześniej pozostałych szyb w łazience, żeby ulotnić dym - kaszle tylko Samantha, a wam wszystkim, mimo narastającego chłodu nie jest aż tak bardzo zimno, jak przed momentem. Adrenalina i ogień robią swoje.

    Jeśli wyrażacie dalszą chęć do prowadzenia wydarzenia, napiszcie mi pisemną zgodę na mailu na niespodziewane zwroty akcji, świadomi tego, że MG może się wtrącić w każdym momencie gry, z każdym możliwym pomysłem, niekoniecznie przez was aprobowanym.

    OdpowiedzUsuń
  64. JARED, JASMINE, AILLIS

    Jedna latarka to trochę za mało, by ogarnąć panujący w barze rozgardiasz, więc musieli Ianowi wybaczyć jego niedoinformowanie i związany z tym wybuch złości. Zachowywał się na tyle racjonalnie, na ile może zachowywać się właściciel, któremu właśnie coś lub ktoś spaliło lokal. W pierwszej kolejności pomyślał oczywiście o nich, bo zarówno Jasmine, jak i Aillis z Jaredem chwilę temu zgromadzeni byli w samym centrum wypadku. Nie raz słyszało się o nieuważnych palaczach, więc czemu z nimi miało być inaczej?
    Potrzebował silnego kopa na otrzeźwienie i właśnie to zapewnił mu Sirius, gdy wprost powiedział o tym, o czym myśleli wszyscy. To zmusiło Iana do tego, by spojrzał dokładniej w kierunku okablowania. To nie tak, że totalnie olał sobie bezpieczeństwo przy budowie baru. Po prostu, od ostatnich problemów z elektryką, nie zdążył pochować wszystkich przewodów, w wyniku czego niektóre z nich teraz dyndały niebezpiecznie przy suficie. Konkretniej mówiąc, poruszały się jak rozwścieczone węże, niekiedy zbyt blisko ludzi, choć na szczęście z dala od kolejnej firanki.
    - Z gniazdkiem było w porządku – rzucił tylko na swoją obronę, ale zamiast wykłócać się o to, schował się za barem, przejmując „wartę” zniechęconego wszystkim Jareda. Tymczasem sprawa z kablami wcale nie miała się lepiej, bo Jasmine, która właśnie kończyła pracę ze sprzątaniem, stanęła między młotem, a kowadłem, gdy kabel zaczął strzelać obok jej głowy, a inny tuż przy ramieniu z drugiej strony. Jeszcze parę takich chaotycznych pląsów mogło skończyć się dla niej naprawdę katastrofalnie.
    Nie lepiej miała się Aillis, która chyba nie miała dzisiaj szczęścia ani fauny i flory. Najpierw woda, a teraz szop pracz, który chyba zaczaił się za barem gdzieś pomiędzy wejściem jednego, a drugiego gościa. Zwierzątko radośnie zaczęło bawić się jej szalikiem (dop. aut. mam nadzieję, że masz szalik), zaciągając materiał w kilku miejscach, a przy czwartej czy piątej próbie zadrapując jej rękę ostrymi pazurkami. Gdyby był na jej miejscu, nieźle by się wystraszył. Nie dlatego, że bał się tych przemiłych, dzikich zwierzaków, po prostu tenże nowy gość zjawił się tutaj naprawdę niespodziewanie.


    JARED:

    Tobie się upiekło, ale wypadałoby pomóc którejś z koleżanek. Wolno ci zająć się tylko jedną – którą lubisz bardziej? Pamiętaj, że panie mogą być niezadowolone, gdy nie przybędziesz im na ratunek. Kopnięta prądem Jasmine może dostać drgawek i uderzyć cię w nos (MG już się o to postara ;P), a podrapana Aillis pewnie wbiegnie na ciebie z krzykiem, łamiąc ci kości. Twój wybór. Chyba, że odpowiesz poprawnie na pytanie: Która z osób na blogu jest homoseksualna? Jeśli uda ci się zaliczyć pytanie, wszystko uchodzi wam płazem i nikt na tym nie ucierpi. Odpowiedź prześlij na maila (podany w zakładce Administracja).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Za łatwe miał pytanie!] Aillis

      Usuń
    2. [Żadne pytanie nie jest trudne jeśli czyta się cudze karty po ich opublikowaniu. ;P Odpiszę dziś, ale dopiero jak wrócę z zajęć. ;)]

      Jared

      Usuń
  65. JASMINE, AILLIS

    Siedząc na tej ławce i czekając na poprawę pogody, rozglądał się po barze, a z tego miejsca miał doskonały widok. Niestety nie dane mu było nacieszyć się chwilą spokoju. Usłyszawszy znajome trzaski spojrzał w stronę niezabezpieczonych kabli, gdzie ujrzał Jasmine, nad którą wisiało niemal wężowisko kabli. Nie zdążył nawet na to zareagować, kiedy usłyszał pisk wydobywający się z gardła Aillis, która miała właśnie spotkanie bliskiego stopnia z szopem. Nie miał pojęcia, co się tu dziś dzieje. Kolejny trzask tym razem głośniejszy.
    -Cholera – zaklął pod nosem prawie, że rzucając się na pomoc Jasmine, to nie była kwestia, tego kogo lubił bardziej, to była kwestia bezpieczeństwa. Porażenie prądem zawsze wydawało mu się być o wiele groźniejsze niż atak szopa. –Pomóżcie jej – zdążył jeszcze krzyknąć do mężczyzn stojących nieopodal Aillis. Sam natomiast podbiegł do Jas i chwyciwszy ją za przedramię pociągnął do dołu, a następnie na bok. Dobrze, że nieopodal stał stolik, którego Mears w ostatniej chwili się złapał, dzięki czemu nie wylądowali na podłodze. Szczęście, że zdążył zabrać stamtąd dziewczynę, bo nie minęła nawet sekunda, a kable zetknęły się ze sobą, co spowodowało kolejny trzask, tym razem dużo głośniejszy i iskry posypały się na podłogę.
    -Jesteś cała? -zapytał, ale nie czekając na jej odpowiedź zaraz dodał jednocześnie podnosząc się do pionu i pomagając również Jas. -Lepiej żebyś nie zbliżała się do tych kabli.
    Nie miał pojęcia co się tu dziś działo, ale miał dość. Przez krótka chwilę perspektywa znalezienia się na zewnątrz wydawała się atrakcyjniejsza niż pozostanie choćby minuty dłużej w tym lokalu. Przynajmniej nie byłby zmuszony nikogo ratować przed niechybną śmiercią. Tylko ciekawe gdzie miałby pójść..? Do sklepu, który również pęka w szwach? Do samochodu, który na pewno zdążył się już zmienić w jedną wielką śnieżną zaspę? Ciekawe czy w ogóle będzie chciał odpalić... Nawet nie łudził się, że dałby rade dojść do domu w takich warunkach. Trudno będzie musiał tu zostać, ale na pewno nie dłużej niż to będzie konieczne.

    Nie wiem jak będzie z moja aktywnością przez kilka najbliższych dni. Postaram się jednak wam jakoś odpisywać.

    Jared

    OdpowiedzUsuń
  66. Sam, Gaia
    [Wybaczcie, że tak Was zablokowałam w wątkach :C]

    Złapał za płaszcz, który rzuciła mu dziewczyna i starał się ugasić ogień. Nie wiedział jakim cudem, jednak wkrótce udało mu się tego dokonać, oczywiście wraz z pomocą Samanthy, dzielnie gaszącej gniazdko. Gaia natomiast wydawała się nadal panikować, chociaż chyba powoli jej przechodziło.
    Teraz musieli poradzić sobie z dymem, który roznosił się po całym pomieszczeniu. Theo podszedł do okna i końcem miotły, którą zabrał od Sam usunął resztki szyby. I tak była do wymiany, a może to im jakoś pomoże i do wnętrza napłynie więcej świeżego powietrza.
    - Kucnijcie, czy coś - polecił dziewczynom i sam przycupnął przy umywalkach. - Bliżej podłogi powinno być mniej zadymione - coś takiego zaświtało mu w głowie po dawnych lekcjach. Zaiste mógł coś przeinaczyć, w końcu już dobrych parę lat temu opuścił szkołę. - Wszystko z wami w porządku? Żadna nie ma ochoty mdleć? Jakieś duszności? - jego oczy już przyzwyczaiły się do ciemności, więc spokojnie mógł dostrzec dwie kobiece postacie, znajdujące się niedaleko niego. Martwił się o nie. Doskonale wiedział, jaki dym może być szkodliwy, a wyglądało na to, że przez jakiś czas będą musieli jeszcze posiedzieć w tej łazience.

    Theo

    OdpowiedzUsuń
  67. Jared, Jasmine, MG

    (ciekawe co byście jej zrobili gdyby nie miała tego szalika...)

    Poczuła chwilową ulgę, gdy Ian zwrócił uwagę na coś innego niż bałagan na podłodze. Właściwie te poniewierające się po podłodze spalone rzeczy nie miały większego znaczenia w obliczu tego, co działo się w barze. Miejsce, do którego każdy lgnął jak pszczoły do miodu okazywało się bardziej niebezpieczne niż zamieć panująca na zewnątrz. Aillis gdyby tylko wiedziała, co się święci i jak dalej będzie przebiegał ten wieczór, na pewno uciekłaby jak najdalej od tego miejsca.
    Wiedziała, że wstawanie z podłogi nie było dobrym pomysłem. Lepiej byłoby gdyby siedziała w kącie przez nikogo nie zauważana. Wtedy nie przewracałaby się, nie byłaby o nic oskarżana ani nie musiałaby znosić towarzystwa... Szopa. Z przerażeniem spojrzała na zwierzę, które uczepiło się jej i boleśnie zadrapało w dłoń. Zwierzę, którego nienawidziła, zawsze się go bała, a Natasha bez przerwy straszyła ją nimi w dzieciństwie. Teraz koszmar był na jawi, tym gorzej, bo w chwili, gdy Aillis zorientowała się co uczepiło się jej szalika nie było już odwrotu. Nie miały nawet znaczenia niebezpieczne kable zwisające z sufitu, gdy zaczęła krzyczeć.
    - Zabierzcie to ze mnie! Niech to ktoś zdejmie! - wydzierała się, nie spuszczając oczu z szopa, który nadal wbijał długie pazury w jej szalik i próbował się wspinać. To popchnęło ją do działania. Nie przemyślała co robi, gdy skacząc próbowała zrzucić upiorstwo z siebie. Niechybnie wpadła na Jasmine i Jareda i razem z nimi upadła na podłogę. Szop wydał z siebie jakieś dźwięki i niechybnie próbował ją udusić, gdy chciał uciec razem z szalikiem. Aillis krzyknęła znowu, wierzgając się i próbując ściągnąć szalik przez głowę. Nie wiedziała kogo uderzyła, ale Jasmine wydała z siebie jakiś jęk, Jared też chyba nie był zadowolony, gdy przypadkowo nadepnęła na jego dłoń. W tej chwili liczyło się tylko jedno: uwolnić się. Udało jej się to po kolejnej minucie krzyków i paniki. Dopiero wtedy szop uciekł razem z jej szalem pod bar, a stamtąd zapewne na zaplecze. Aillis mało to obchodziło, gdy blada jak ściana i przerażona siedziała na podłodze.
    - Nie, nie zostanę tu - wyszeptała do samej siebie, próbując na drżących nogach wstać z podłogi. Zamierzała wyjść i dać się zakopać przez śnieg. To było lepsze niż użeranie się z szopami, kablami, pożarami oraz wściekłym Ianem, który wcale nie pomagał nikomu.

    Aillis

    OdpowiedzUsuń
  68. Timothy, Maya

    Najpierw potykając się w ciemnościach stłukł jakiś wazon, a woda nawilżająca stojące w nim kwiaty polała mu się na i tak przemoczone buty, później praktycznie zanurkował w dół jakiegoś składzika i poobijał sobie kości, a na koniec wrażeń doszły jeszcze przemoczone ubrania, który za cel honoru obrały sobie oplątanie Siriusa. Przemoczony, wyziębiony, potłuczony i niesamowicie wkurzony na cały świat, doktor Bryant odrzucił na bok ostatnią z szat liturgicznych, która oplątała mu kostki i na cały głos wrzasnął "bardzo śmieszne!", jakby się zwracał do mieszkańca świątyni, może do samego Boga, choć przecież nie był wierzący. Miał tylko nadzieję, że towarzysze jego nieszczęścia zorientują się wkrótce, że zniknął bez śladu i przyjdą mu na ratunek, bo do klapy w podłodze (albo w suficie, patrząc z jego perspektywy) nie miał szans dosięgnąć.

    [wybaczcie opóźniony odpis]

    OdpowiedzUsuń
  69. Gaia, Theo, Sam:

    Pewnie się nagimnastykowaliście, postresowaliście w akompaniamencie kaszlu Sam, ale w końcu po tak długim czasie walki z nieprzychylnym wam żywiołem – wyszło na wasze. I co, nie było tak trudno, nie? Nie może być jednak za wesoło zbyt długo. Kiedy w końcu dym bardzo powoli ulotnił się z pomieszczenia, gnany przez porywisty wiatr do gardeł głupców przechadzających się w trakcie burzy po mieście. Byli tacy? Ależ zawsze się jacyś delikwenci znajdą. Szkoda, że nikt z was. Nie dajecie Mistrzowi Gry się zabawić, niegodziwcy. Ale i na to znajdą się sposoby. Minął jeden problem, narodził się nowy, bardziej niepokojący, choć trochę mniej inwazyjny. Dym dymem dym poganiał, bo jak się okazało, tym co skuteczniej od was odgoniło kłęby wychodzące z ognia, wbrew pozorom, nie byliście wy, a opary niebezpiecznie unoszące się nad muszlami sedesowymi. Jakiś sygnał? Jakieś wnioski? Para unosząca się nad sedesami nie mogła zwiastować nic dobrego. Wręcz przeciwnie, jasno sugerowała: „Uciekaj!”. Warto było się teraz (w końcu) intensywniej zastanowić nad drogą ucieczki. Nagrzała się instalacja kanalizacyjna. Słyszeliście kiedyś o wysadzonym szambo? Dla wierzących to dobry moment, żeby odmówić kilka zdrowasiek o szczęśliwy los. Żeby żadne z was nie musiało opowiadać o takowych przypadkach z własnego doświadczenia. To ten moment, w którym możecie panikować, wybałuszać oczy, cofać się jak najdalej, do drzwi, moment, w którym…
    Usłyszeliście szczęk zamka w drzwiach. Wasz happy end.

    OdpowiedzUsuń
  70. Jared, Aillis
    [I ja przepraszam za opóźnienie.]

    Zbliżył się do niej mężczyzna! Nie sposób opisać jak dziewczyna dziwnie się poczuła... Zupełnie nie zdawała sobie sprawy z tego, że jest w niebezpieczeństwie. Nie zauważyła szalejących kabli, nie zauważyła prądu, którego charakterystyczny zapach aż bił po nozdrzach... Zarumieniła się mocno, zrobiła się zwyczajnie purpurowa, gdy ten szarpnął ją i uratował przed niehybną śmiercią. Zamrugała, przez chwilę mając minę jakby... No niezbyt inteligentny ten grymas był. Chrząknęła, odsunęła się dość szybko od mężczyzny, przystanęła z nogi na nogę...
    - Boże, przepraszam. Bardzo przepraszam. – Wyszeptała jakby zrobiła coś naprawdę złego. Skrępowanie przerodziło się w zwyczajny strach... I wtedy właśnie zwaliła się na nią Aillis, której problemów początkowo nawet nie zauważyła...
    Szop?! Skąd u licha w pomieszczeniu wziął się szop?! Kobieta wylądowała na kolanach z cichym jękiem, który bynajmniej nie świadczył o jej zadowoleniu. Dobrze, że byli daleko od szalejących kabli, bo pewno skończyłoby się to naprawdę źle. Dla całej trójki.
    - W...wszystko ok? – Zagaiła do Aillis obracając głowę w jej kierunku. Wyglądała na bardziej przerażoną od samej Jasmine.
    Bogowie! Co tu się działo?! Skąd te wszystkie problemy?!
    - Spokojnie, niemądrze będzie teraz wyjść... – dodała chcąc pewnie chronić koleżankę z pracy przed niechybną śmiercią!
    Bo tam mogła zamarznąć.

    Jasmine

    OdpowiedzUsuń
  71. Super napisane. Jestem pod wielkim wrażeniem.

    OdpowiedzUsuń