*pojawia się kilka przekleństw
Marzenia.
Wielkie miasto. Sport. Właśnie te rzeczy skłoniły Theodora do opuszczenia
rodzinnego miasteczka. Kiedy wyjeżdżał, widział przyszłość jedynie w kolorowych
barwach. Może właśnie te różowe okulary, z którymi się nie rozstawał
przesłoniły mu widok na twarz zatroskanych rodziców? Może to właśnie one nie
pozwoliły mu nawet pomyśleć o możliwej porażce? Co wtedy powinien zrobić ze
swoją przyszłością, jaki plan awaryjny zrealizować? Nic z tych rzeczy nie
zaprzątało jego głowy, gdy zakładał torbę na ramię i machał przez okno pociągu,
żegnając się z matką i ojcem.
Krajobrazy
zmieniały się jeden po drugim. Dorosły mężczyzna wpatrywał się w to wszystko
zafascynowany. Nic dziwnego, w końcu po raz pierwszy oddalał się tak bardzo od
domu. Jeszcze nie poznał brutalności świata, w którym przyszło mu żyć. Mount
Cartier było bowiem otoczone pewną bańką, osłonką bezpieczeństwa, odgradzającą
mieszkańców od reszty populacji. W tej małej mieścinie mało kto przejmował się
nowymi spięciami między politykami, czy budową kolejnej autostrady. Trudno było
gdziekolwiek złapać zasięg, więc nawet przekaz wiadomości mieli utrudniony.
Każdy żył życiem swoim oraz sąsiadów. Reszta ludzkości schodziła na boczny
plan.
Już na samym
początku swojej nowej przygody Theo dostał porządnego kopa w tyłek, a życie
uświadomiło mu, że może być pierdoloną suką, która wyciągnie z ciebie co
najlepsze i pozostawi na pastwę losu, lubującego się w cierpieniu ludzi.
Zaczęło się przecież niewinnie. Mężczyzna wysiadł z pociągu i zderzył się z
ogromnym tłumem; takiego nie widział nawet podczas niedzielnego nabożeństwa w
kościele. Wszystko wokół wydawało się takie duże, pełne przepychu, technologii, lecz także fałszerstwa i złudnej
nadziei. Zawsze istniała druga strona medalu.
Na stacji
kolejowej został zaatakowany. Gdy przechodził przez barierkę, przeszkodził w
ucieczce bandziorowi, który nie odczuwał oporów przed zranieniem niewinnego
człowieka. Zimna, twarda stal wbiła się w ciepłe ciało, pozostawiając po sobie
ślad na biodrze Blacka. Krew wydawała się być wszędzie, pozbawiając go
równowagi. Nie pamiętał momentu, w którym ktoś do niego podbiegł. Nie był
świadomy tego, że ludzie wokół wydają z siebie przerażone dźwięki, a ktoś z
tłumu dzwoni po karetkę. Nigdy nie przypomniał sobie obrazu dziewczyny, która
uratowała mu życie. Pamiętał tylko przyjemny, ciepły głos, uspakajający go,
sprawiający, że czuł się bezpiecznie.
Spędził kilka
tygodni w szpitalu. Lekarze musieli mieć pewność, iż rana nie zagrozi mu
bardziej, niż już to zrobiła. Jak się okazało, przecięcie było na tyle mocne,
że Theo potrzebował rehabilitacji. Do tego postanowiła pozostać przy nim na
zawsze w postaci cienkiej, białej linii. Jednak dał radę. Przeżył to i mógł
spróbować jeszcze raz. Przecież nic gorszego nie mogło się wydarzyć, prawda?
Ku jego
radości, mieszkanie nadal na niego czekało. Wprowadził się do miłej staruszki.
Kobieta traktowała go jak wnuka, którego nigdy nie miała i to właśnie ona
wnosiła najwięcej ciepła do życia Theodora. Nowy Jork nie był już taką
wspaniałą perspektywą, jak wcześniej. Mężczyzna dostał się do drużyny hokejowej, lecz coś
było nie tak. Jego noga zachowywała się inaczej. Przez tamten wypadek miał
problem z niektórymi ćwiczeniami i właśnie to zadecydowało, że wylądował na
ławce rezerwowych. Jednak lepsze to, niż nic.
You're
changing me
Casting these shadows
Where they shouldn't be
Casting these shadows
Where they shouldn't be
Nigdy nie spodziewałeś
się, że wyjeżdżając, spotka cię coś takiego. Przecież te wszystkie rzeczy
dzieją się tylko w filmach. Gdy poznajesz dziewczynę i zakochujesz się w niej
od pierwszego wejrzenia; w jej uśmiechu, sposobie w jaki poprawia włosy,
radosnych oczach oraz głosie. Głosie, który już kiedyś słyszałeś. Była od
ciebie młodsza o dwa lata, lecz wydawała się mieć zupełnie inne spojrzenie na
świat. Widziałeś ją, jako istotę niesamowitą, nieuchwytną. Czułeś, że nie
zasługujesz na przebywanie przy niej. A jednak. Pewnego dnia coś się zmieniło,
a ona zgodziła się pójść za tobą, trzymając twoją dłoń z ufnością i powierzając ci cały swój świat. Byłeś w siódmym niebie, a złoty pierścionek,
lśniący na jej palcu każdego ranka na nowo uświadamiał ci, że to, czego tak bardzo
pragnąłeś wkrótce będzie twoje, na zawsze.
Jednak powinieneś
pamiętać, że życie to nie film. Coś musiało pójść nie tak. Nie byłeś urodzony
pod szczęśliwą gwiazdą. Błysk. Oślepiające światło. Pisk. A później cisza. Nie
do przebicia. I ciemność. Wszechobecna, pochłaniająca cię, zabierająca
wszystko. WSZYSTKO.
Budzisz się i pierwszym co
dostrzegasz jest nienaturalnie biały sufit. Och, doskonale znasz to miejsce.
Jesteś w szpitalu, tym samym, co na początku twojej przygody z wielkim miastem,
która rozpoczęła się kilka lat temu. Przecież życie jest dziwką, musiało zrobić
coś takiego, czyż nie? Zamykasz oczy i chcesz ponownie uciec w ciemność, lecz
ona nie chce cię przyjąć w swoje ramiona. Szepcze, że jeszcze nie teraz, że to
nie twój czas, że TY masz żyć.
I'm yours always,
It flows in my blood,
I still carry your love,
feel your love.
It flows in my blood,
I still carry your love,
feel your love.
Minęło pięć
lat od momentu, w którym Theodor wysiadł z pociągu. Niby pięć lat. Czymże może
być taki krótki okres czasu? Jak widać może znaczyć całkiem sporo. Przyjechał
tu jako niewinny chłopiec przepełniony radością i własnymi marzeniami. Wyjeżdża
jako mężczyzna, który za dużo przeżył, a świat przestał być wspaniałym
miejscem, stojącym przed nim otworem.
Wrócił do
miasteczka. Jechał tą samą drogą co wcześniej, lecz wydawała się być zupełnie
inna. A może to on był inny? Zapewne tak. W dłoni ściskał złoty pierścionek,
który później zawisnął na łańcuszku na jego szyi. Coś musi się skończyć, żeby
co innego mogło trwać.
Przekroczył
próg domu ze wzruszeniem, ściskającym go w gardle. Upuścił torbę na środku korytarza
i stał, nie mogąc podnieść nogi do góry, nie mogąc wykonać kolejnego kroku.
Matka szybko do niego podbiegła, kiedy tylko zobaczyła, kto przyszedł. Ojciec
stał za nią, patrząc na syna z radością wymieszaną ze smutkiem. Theodor,
dotychczas patrzący w ziemię wreszcie podniósł wzrok, by zobaczyć wypełnione
łzami oczy rodzicielki.
Padł w jej
ramiona, osuwając się na podłogę. Bariera pękła, mur opadł, a on ukazał swoje
najgłębsze zakamarki duszy, które dawniej rozświetlone, teraz pokrywał mrok. Nieugięty,
dorosły, silny mężczyzna rozpłakał się na łonie matki, załamując się, nie
potrafiąc znieść tego wszystkiego. Cały jego świat legł w gruzach, a on nie
mógł wiecznie utrzymywać swej maski. W końcu każdy jest dzieckiem, które
niekiedy może znaleźć ukojenie jedynie przy mamie.
Jeśli ktoś przez to przebrnął, podziwiam.
Lubię ukazywać moje pozytywne postacie z innej strony.
Możecie wytknąć błędy, szczególnie interpunkcyjne.
Cytaty od Birdy i Ellie Goulding.
[Bieeeeedny Theo! Gaia z chęcią by go przytuliła! :3
OdpowiedzUsuńNie mam talentu do wyłapywania błędów, ale na początku trzeciego akapitu powinno być chyba 'na samym początku', a nie 'samym porządku' :D Niczego innego nie wyłapałam, ale jak mówiłam, nie jestem w tym dobra.
Poza tym, podziwiam cię za chęci napisania notki, która wyszła ci całkiem zgrabnie :) Przynajmniej teraz wiemy nieco więcej o naszym Theo i znamy jego 'inną' stronę ;>]
[Faktycznie :) Widzisz, umiesz wyłapywać błędy! Już idę poprawiać.
UsuńJakoś mnie tak naszło, chociaż raczej rzadko pisuję notki. Dziękuję także za opinię ^-^]
Pierwsza notka na blogu! Ktoś mnie ubiegł, phi!
OdpowiedzUsuńTheo nie miał w życiu lekko i gdyby Grace tylko poznała jego historię w szczegółach, na pewno nie uciekałaby nawet na krótką chwilę. Mount Cartier jest jednak bezpieczniejsze, a co.
Gdzieniegdzie czułam małe zgrzyty, kiedy czytałam tekst i gdzieniegdzie niektóre przecinki mi nie pasowały. Musisz mi wybaczyć, że na razie tego nie wypisałam, ale chciałam przeczytać notkę i wziąć się z powrotem za odpisy.
Mam nadzieję, że w następnej notce pokażesz szczęśliwego Theo. :)
Mnie przypadł ten zaszczyt, ha!
UsuńNa razie Theo raczej nie zdradzi swojej historii. Minęło od tego trochę czasu, jednak nadal ciężko mu o tym myśleć, a co dopiero mówić, więc jeszcze trzeba poczekać na wyznania ;)
Ja sama czuję, że są błędy (pewnie całe mnóstwo), lecz na razie nie potrafię ich dostrzec. W końcu dodane na świeżo po napisaniu.
I jeśli uda mi się naskrobać kolejną notkę, to postaram się ukazać go z nieco innej perspektywy ;)
Dziękuję za komentarz!
Świetna notka, bardzo mi się podobała, mam ogromną nadzieję, że będzie ich tu więcej, bo teraz tak rzadko widuje się je na blogach. ;)
OdpowiedzUsuńRównież nie mam za bardzo talentu do wyłapywania błędów, więc jeśli chodzi o tę kwestię, to zostawiam ją w spokoju. Chociaż, nie żebym się czepiała czy coś, ale nie wiedziałam, że mają oni w Mount Cartier jakąś stację kolejową. ;P
Jared
Dziękuję bardzo za miłe słowa :)
UsuńA co do stacji, miałam na myśli, że wyjeżdżał z innego miasta, ale już o tym nie napisałam. No cóż, mogłam wspomnieć, ale teraz chyba już nigdzie tej informacji nie wcisnę, więc musi zostać jak jest :)
A to w takim razie zwracam honor. ;) Rzeczywiście nie było napisane, że chodzi o Mount Cartier, ale też nie był, że nie, więc podświadomie sobie przyjęłam, iż to o nim mowa. ;P
UsuńJared
Rozumiem. Zapewne mogłam wprowadzić w błąd :)
UsuńJakoś mi tak źle się zrobiło jak czytałam ): Taka smutna wydaje mi się ta notka, ale to moje odczucie :) Poza tym bardzo mi się podobało i mogłabym czytać i czytać i nie miałabym dosyć.
OdpowiedzUsuńDobra robota!
Peeta
Miała być smutna. Lubię robić pozytywne postacie z nieprzyjemnymi wydarzeniami w przeszłości. Dzięki temu widać później ich mocny charakter i to, że potrafiły się podnieść oraz na nowo zacząć cieszyć z życia :D
UsuńDziękuję za opinię ;)
No to skoro miała być smutna to zdecydowanie Ci się udało!
Usuń[Przyjemnie się czytało. Na tyle lekko, że mam niedosyt i chciałabym więcej, skończyło się za szybko. Muszę przyznać, że Theo ma chyba jakiś magnes w sobie, który przyciąga do niego nieszczęścia kończące się wizytami w szpitalu.
OdpowiedzUsuń"Pewnego dnia coś się zmieniło, a ona zgodziła się pójść za tobą, trzymając twoją dłoń i z ufnością, powierzając ci cały swój świat. " Po "z ufnością" nie powinno być przecinka. ;) Jakoś nic innego nie rzuciło mi się w oczy.
Dobra robota.]
Aillis
[Dziękuję za miłe słowa! :)
UsuńCo do przecinka, naprawdę? I teraz jak czytam, to coś niezbyt dobrze brzmi to zdanie xD]
[Takie moje zdanie, a tak naprawdę przemieszczone powinno być "trzymając twoją dłoń z ufnością i powierzając cały swój świat". W pierwszej wersji spójnik niczego tam nie łączy (brak wykonywania czynności albo przymiotnika coś typu "z ufnością i miłością"), a imiesłowy przysłówkowe nie potrzebują przecinka skoro występują jeden po drugim tylko jakiegoś spójnika. ;)
UsuńFilologii może nie studiuję, ale po klasie mocno humanistycznej dochodzę do wniosku, że mocno drażni mnie pierwotna wersja tego zdania.]
[Dziękuję bardzo za wytłumaczenie :) Jak będę bardziej przytomna, to z pewnością poprawię ten błąd, żeby zdanie w miarę dobrze brzmiało :)]
UsuńNie jestem dobrą betą, więc błędów nawet nie próbowałam szukać (sama robię ich całe mnóstwo), ale przede wszystkich chciałam pogratulować notki. Nie tylko dlatego, że "rozdziewiczyłaś" nam bloga, ale z tego względu, że jest to naprawdę ciekawe przedstawienie postaci. Dowiedziałam się czegoś nowego o Theodorze i mimo że mój Timothy nie miał szansy spotkać się z nim na fabule, jestem pewna, że innym pomagasz w zrozumieniu zachowań Blacka. Co prawda preferuję nieco inny styl pisania - przesycony metaforami i zawiłościami - ale prostota w języku i czytelność wypowiedzi w twoim przypadku idą ci na plus. Nie porywa, ale zaciekawia, a to dobry znak.
OdpowiedzUsuńTimothy W.
"Rozdziewiczyłam" bloga, jakże to wspaniale brzmi. Co do mojego stylu pisania, moim zdaniem nie jest on jakiś jednolity i określony, nie w tym momencie. Próbuję różnych rzeczy i ciągle eksperymentuję. Całkiem możliwe, że w kolejnej notce (jeśli takową napiszę), pojawi się zupełnie co innego. Tutaj jednak stwierdziłam, że prostota wyjdzie mi na dobre.
UsuńDziękuję za komentarz! :)