A kiedy śnieg przestanie prószyć, to Monty na spacer ruszy.

Blog zawieszony

Po przeprowadzeniu ankiety większością głosów wygrała opcja zawieszenia bloga. Oznacza to, że autorzy mają możliwość dalszej gry i zapisów, ale administracja — za wyjątkiem wysyłania zaproszeń i wpisywania do listy bohaterów — nie będzie angażować się w życie bloga. Z tego samego powodu zakładka Organizacyjnie na czas zawieszenia bloga zostaje usunięta. Raz jeszcze dziękujemy za Waszą obecność i życzymy Wam wszystkiego, co najlepsze.

nie istnieję & latessa

Kalendarz

16/02/14 Otwarcie
16/02/14 Nowy mod
22/02/14 Wydarzenie: Burza Śnieżna – link
24/02/14 Odejście moda
26/02/14 Nowy mod
19/04/14 Wydarzenie: Mecz Hokeja – link
02/07/14 Nowy szablon
07/07/14 Wydarzenie: Kto zabił? – link
20/07/14 Odejście moda
23/07/14 Nowy mod
29/08/14 Zamknięcie
24/12/15 Reaktywacja
25/12/15 Nowy admin
28/12/15 Wydarzenie: Kolacja wigilijna – link
29/06/15 Nowy nagłówek
09/10/16 Wydarzenie: Deszcz i wichura - link
28/11/16 Nowy nagłówek
10/12/16 Wydarzenie: Uratuj święta! - link
04/01/17 Wydarzenie: Psi zaprzęg - link
28/01/17 Wydarzenie: Słodka Walentynka - link
04/02/17 Nowy szablon
27/03/17 Wydarzenie: Mount-ipedia - link
21/04/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap I - link
01/05/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap II - link
02/05/17 Nowy nagłówek
17/09/17 Wydarzenie: Spływ kajakowy - link
02/02/17 Nowy szablon
14/02/17 Wydarzenie: Poczta walentynkowa - link
07/07/18 Zawieszenie

Now it’s time to go home.



Juno | JUNONA WALTER
Urodzona w Churchill, w 1987 roku. Fotoreporterka i członkini Reporterów bez Granic. Kilka artykułów w The New York Times. W Mount Cartier (ponownie) od tygodnia. Domek odziedziczony po dziadkach aktualnie stoi w remoncie. Leciutko sfatygowany Wrangler z odzysku. Pomocnica leśniczego.

Podobno do wszystkiego można się w życiu przyzwyczaić. Na przykład do świeżego aromatu paskudnie gorzkiej kawy o poranku, gdy po drodze do pracy wstępujesz do Starbucksa  (ze względu na pośpiech, a nie dlatego, że ostatnio stało się to niepokojąco modne) i mimowolnie wspominasz ciepłe kakao z piankami, przygotowywane przez babcie w zimowe wieczory. Do nieprzyjemnego posmaku dymu papierosowego na wargach, który bezskutecznie próbujesz zatuszować mocną gumą do żucia, której zapach przywodzi na myśl suszoną miętę z której dziadek parzył Twoją ulubioną herbatę, którą następnie wspólnie popijaliście na ganku przed domem ukryci pod grubą warstwą ręcznie dzierganych koców. Do pełnych wymownej dezaprobaty westchnień, gdy po raz kolejny powiadamiasz rodziców, że nie uda Ci się ich odwiedzić, ponieważ masz zbyt wiele na głowie, chociaż podświadomie tęsknisz za nieco mroźnym, kanadyjskim klimatem. Do irytującego i niezwykle odstręczającego posapywania nad uchem, gdy układasz sobie w głowie listę zakupów, a mężczyzna, którego podobno kochasz akurat pieprzy Cię na swojej zdezelowanej, skórzanej kanapie w pozostawiającym równie wiele do życzenia salonie w stylu rustykalnym. Do ciężaru aparatu fotograficznego w dłoniach, gdy na placu w jednym z sudańskich miast, w zgiełku niedawnej bitwy - nim pył osiądzie spokojnie na zakrwawionym gruncie - raz za razem próbujesz uchwycić w obiektywie jedną z tych chwil, które naprawdę mają jakieś znaczenie. Nawet do uczucia obezwładniającego smutku, które towarzyszy Ci od momentu, gdy cztery lata temu uświadomiłaś sobie, że na zawsze utraciłaś kawałek duszy i nigdy go już nie odzyskasz. Saudade... Tak nazywają je Portugalczycy. Pozwoliłaś, by krążyło w Twoich żyłach czyniąc serce kruchym i niezwykle łamliwym, więc nie powinnaś być zaskoczona, że znalazł się na tym okrutnym świecie przynajmniej jeden skurwysyn, który postanowił ten fakt wykorzystać. Jednak przetrwałaś. Nadszedł czas,  by zrobić sobie przerwę; czas, by wrócić do domu...


ODAUTORSKO

99 komentarzy:

  1. [Cześć :) jak to dobrze, że pojawił się ktoś, kto leśniczemu trochę nagada, jak znowu pomarudzi, a i pewnie tej dziewczynie cisza i spokój lasu pomogą się odnaleźć w tych paskudnych rzeczach, do których można, a nie trzeba przywyknąć :) mam nadzieję, że wena będzie dopisywać i znajdziesz tu mnóstwo ciekawych wątków :) oczywiście zapraszam do Solinki, ona zna Ferrana i czasami zjawia się z ciastkami w leśniczówce, wiec dziewczyny mogą się znac ;) a skoro Twoja panna jest z niedaleka, to może mogłyby się kiedyś poznać przypadkiem, o :3 ]

    OdpowiedzUsuń
  2. [Miód na me serce <3]

    Ferran z lasu

    OdpowiedzUsuń
  3. [No ja nie wiem skąd Ferran bierze takie fajne panny. Ale pewnie z lasu, skoro już nawet tak się zaczął podpisywać :D. A tak serio to witam serdecznie! Niech Ci ten blog dobrze służy, ale niech przede wszystkim pannie Walter wszystko ładnie się poukłada. Wydaje się całkiem w porządku pod tą całą otoczką wielkomiejskiej córy, a domyślam się, że mieszkańcy Mount Cartier szybko przypomną jej, jak to jest żyć bez Sturbucksa. Przy okazji chwalę za styl karty, bo jest naprawdę czarujący! Przyjemnie mi się ją czytało, nawet nie zwróciłam uwagi na to, kiedy skończył mi się tekst i jak dziecko we mgle szukałam dodatkowych informacji w zakładkach. A tu smutna niespodzianka, bo ich nie było ;c Także będę czekać cierpliwie na ich uzupełnienie, a na ten moment raz jeszcze: cześć! :)]

    Andrew & Scott

    OdpowiedzUsuń
  4. [na pewno jakieś 10 lat temu była w mieścince, więc jak proponujesz - mogą się znać z tamtych czasów, albo przynajmniej kojarzyć :) a skoro wróciła i pomaga leśniczemu, którego Sol bardzo dobrze zna, to proponuję watek, w którym Sol odwiedza docelowo pana, w leśniczówce, zastaje panią :D chyba, że wolisz przygody z niedźwiedziem, zaspą i wrzaskiem w tle :D ]

    OdpowiedzUsuń
  5. [A no przyznam ci się szczerze że nadal nie wymyśliłam do końca co z matką małej, hah, taka od autorska drobnostka :p Z chęcią, z wielką chęcią pisze się na wątek z tą panią<33 I nawet tak myślę, skoro Juno bywała u dziadków, mogłaby znać też Gabriela... Mogli się spotykać gdy przyjeżdżała do Mount Cartier, mogli by mieć sporadyczny kontakt, zwłaszcza że Morgan jako młodziak na pewno by zwrócił na nią uwagę. Ja zaproponuje od taki pomysł jaki mnie naszedł...Co powiesz by łączył ich goracy młodzieńczy romans, by mieli coś za sobą, takiego szalonego, dzieciakowatego, pierwsze pocałunki, itp. jak wolisz to coś więcej. I tu nagle Juno zajeżdża swoim autkiem do warsztatu mojego pana i takie "No hej " :p Jeśi się nie podoba to możemy myśleć dalej i z przyjemnością zacznę nawet, bo już pisałam pod kartą jak dziwny ludź, że lubię zaczynać hah :D]
    Gabriel Morgan

    OdpowiedzUsuń
  6. [Zaintrygowała mnie Twoja wypowiedź na sb i już chyba wiem, o jakie powiązanie Ci chodziło, a jeśli dobrze podejrzewam, to Mysie wreszcie doczekała się przyjaciółki ze szkolnej ławki, yay! <3 Tym szczęśliwsza przybiegam po wątek, że jak to już wspomniał ktoś przede mną – kartę czytało się niesamowicie przyjemnie i równie niesamowita jest sama Junona. Z autorką Ferrana ustaliłam mniej więcej zarys relacji dziewczyn, ale chętnie się przekonam, jak Ty to widzisz i czy w ogóle Tobie to pasuje, więc śmiało uderzaj na maila albo pod kartę Mysie. A póki co witam ciepło w mroźnym Mount Cartier i obyście razem z Juno zabawiły tu jak najdłużej. Udanej zabawy!]

    Mysie Ayers

    OdpowiedzUsuń
  7. Plotki były wszędzie i dotyczyły każdego, a ich źródło znajdowało się przy jednym z najbardziej obleganych miejsc przez bezbronne dewotki – przy koście; przed mszą, albo i po, gdzie moherowe berety zatrzymywały się na moment, by w ramach rozrywki wypuścić na wieś świeżą pocztę pantoflową, i dołożyć mieszkańcom kolejnego rąbka historii, której nie byli nawet świadomi. Kayser dobrze wiedział, że na jego temat krąży milion opowieści; niektóre nawet ciekawe, inne nader przekoloryzowane, absolutnie nie trzymające się kupy. To zadziwiające, że sąsiadki potrafiły tyle nadawać na jego temat, a żadna nie pojawiła się u progu drzwi na zapoznawczą filiżankę herbaty! Choć, w gruncie rzeczy, to naprawdę dobrze, bo dzięki takiej, a nie innej reputacji, Ferran nie musiał się obawiać, że za moment jedna z drugą wparują do leśniczówki z garnkiem obiadu i zaczną pieczołowicie go niańczyć, że jaki to on biedy bohater, skrzywdzony przez okrutny los. Oszalałby, spakował manatki i wyjechał na drugi koniec świata.
    Niemniej jednak, to prawda, że w każdej z wymyślonych fantazji kryje się ziarenko prawdy. Do mężczyzny przylgnęła łatka agresywnego nie bez przyczyny, wielokrotnie zdążył już bowiem udowodnić, że potrafi być nieobliczalnym stworzeniem, odpowiednio trudnym do ujarzmienia. Czy to w barze u Iana, kiedy złapał za fraki jednego z mieszkańców, gdy ten nacisnął na jego odcisk, czy w każdej sytuacji, kiedy gwałtownie unosił ton, plując wściekle na rozmówcę z tymi rozpalonymi ognikami w oczach, które mogłyby spalić pół lasu. Było kilku świadków, którzy mogli potwierdzić owe ekscesy, choć nie przez to Kayser nie zaprzeczał pomówieniom, a dlatego, że słowa osób trzecich nie miały dla niego żadnego znaczenia. Mogli opisać go tysiącem epitetów, dorabiać sobie bujne historie, besztać, śmiać się – to go nie ruszało. Ruszały go natomiast wspomnienia, będące niczym tykająca bomba i kontakt fizyczny w złych zamiarach. Jedno nieuzasadnione szturchnięcie i detonator rozsadzał w nim pocisk obłędu w takim stopniu, że mógłby się zamachnąć i zdzielić w twarz nawet samego burmistrza. Pogwałcanie przestrzeni osobistej działało na Ferrana, jak płachta na byka, a tym bardziej jeśli wcześniej miał w ustach alkohol.
    Jednakowoż, poza kilkoma osobami, w miasteczku nie było nikogo, kto naprawdę znałby jego historię; ludzie wciąż go nie znali i mało kto rozumiał jego zachowania, bo tak naprawdę mało kto był w stanie zrozumieć wydarzenia w jakich brał udział, a które ukształtowały jego osobowość. Mógł opowiadać o tym, jak dzielnie służył, jak walczył w progach pustynnej krainy, ale co z tego? To były tylko słowa, nijak nie odzwierciedlające tego, co wtedy czuł; tego, co przeżywał, gdy nacisnął spust odbierając życie pierwszemu człowiekowi, i tego jak z czasem przestał zwracać uwagę na tą błahą, stale rosnącą statystykę. Choćby opisywał te wydarzenia najpiękniejszymi wyrazami, zaciągniętymi z najbogatszego słownika, nikt nie poczułby tego strachu, który przeszył go, gdy lecąc myśliwcem nad ziemią z prędkością godną śmierci, był ostrzeliwany przez jednostki naziemne. Bo wtedy czuł, jak kostucha zagląda mu przez szybę kokpitu, a ten, kto nigdy nie stanął na granicy życia, nigdy nie będzie w stanie zrozumieć, jak to jest otrzeć się o śmierć. Żaden człowiek nie potrafił również pojąć tego, że można ocierać się o nią non stop, a w tych okolicznościach Ferran żył sześć lat. Bez przerwy. Nieustannie czując niebezpieczeństwo; stale przebywając w świecie, w którym nie można nikomu ufać; ciągle walcząc o przetrwanie i nieustannie obserwując, jak te cholerne demony wojny pochłaniają jego przyjaciół i niewinnych, pozostawiając na ziemi tylko smugi krwi. Skąd miał czerpać radość, jeśli dookoła było tyle złego, i cholera jakim cudem miał być spokojny, jeśli co rusz wypruwał sobie żyły?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na szczęście teraz odpoczywał. Mieszkał w wiekowej już chacie z grubego drewna, opiekował się lasem i opuszczał swoją samotnię jedynie wtedy, kiedy naprawdę było to konieczne. Nie miał wielu znajomych – ba! Takie osoby mógł policzyć na placach jednej dłoni, i nie ubolewał, bo minimalizm cenił sobie niemalże w każdej dziedzinie życia, a szczególnie w ludziach. Dlatego ten dzień, jak i cały szereg minionych dni, spędzał we własnym towarzystwie, reperując lekko cieknący kran – ostatnie mrozy skutecznie dały się we znaki, tym razem nie oszczędzając także żeliwnych rur. Nie spodziewał się zatem żadnych gości, dlatego energicznie pukanie poważnie go zdumiało. Czy śnieg znów zasypał przejazd i potrzeba rąk do łopaty, coby odśnieżyć pobliską drogę? Bóg wie – należało to sprawdzić.
      Podniósłszy się spod szafki, mimowolnie otarł dłonie o uda i ruszył pewnym krokiem w kierunku drzwi, otwierając je w równie zdecydowany sposób. Ujrzawszy niewiastę, na jego twarzy wymalował się wyraz lekkiego zastanowienia, a ściągnięte do środka brwi udekorowały czoło niemrawą zmarszczką.
      — Czego tu pani szuka? — Zapytał, nim zdążył dojść do wniosku, że rysy twarzy tej kobiety wydawały mu się dziwnie znajome. Możliwe, że już tu kiedyś była, wszak ostatnimi czasy już raz odwiedziła go handlarka, która za wszelką cenę chciała mu sprzedać zepsute radio. A niech szlag trafi tych naciągaczy z miasta!

      Ferran Kayser

      Usuń


  8. Od kiedy wróciła do mieścinki mijał już trzeci rok. Był to ciężki okres, w którym musiała porzucić całą zabawę, o jakiej marzyła i przejąć rodzinny biznes, czego nie planowała robić przed czterdziestką. Była młoda, wciąz beztroska i uśmiechnięta jak za dzieciaka i wciąż wszystkich wokół zaczepiała. Nie straciła tej energii i uroku, który roztaczała wokół siebie nawet po pogrzebie taty i incydentu z mamą, która leżała podłączona do tuzina kabli w szpitalu w Churchill. Nie mogła się poddać, załamać i zmienic, nie chciała ulec szeregom złych wypadków. To by znaczyło, ze przegrała z przewrotnym losem i pogodziła się z tym, co było tak smutne i bolesne. A ona nie miała zamiaru ani się poddać, ani zaprzepaścić cięzkiej pracy kilku pokoleń Duval'ów, ani tym bardziej rezygnować z tych kilku iskierek nadziei, które jeszcze się na dnie serduszka tliły. Czerpała od życia tyle, ile była w stanie i miała zamiar robić tak do kiedy tylko starzy jej sił.
    Dzień wolny zwykle spędzała na sprzataniu starego domku, w którym mieszkała sama od kilku miesięcy. Było to trochę straszne, zwłaszcza kiedy stare deski w schodach zaczynały trzeszczeć same z siebie, albo wiatr wył przeciągle w oknach na poddaszu. Nie wchodziła na te wyższe piętra, właściwie zamykając pokoje i zostawiając je w takim stanie, w jakim zostawiła je jej mama. Odkurzała tam jedynie regularnie i myła podłogi, by nie wdał się brud, czy pleśń przez wilgoć, jaka panowała przez nieszczelność okien. Na poddasze nie wchodziła już wcale, obawiając się, ze zalęgły się tam szopy, albo kuny, czy inne drapieżne zwierzaki. Poza tym była pewna, że dach ucierpiał po ostatniej snieżycy, a nie stać jej było teraz na żadne naprawy i remonty... Grunt, że przybudówce nic się nie stało i zakład cukierniczy działał sprawnie.
    Gdy nadeszła popołudniowa szarówka, spakowała kilka ciast do pudełek i wyszła z domu, by udać się do leśniczówki. Częstowanie Ferrana słodkościami i wykorzystywanie go jako testera na nowe smaki i przepisy, nie było do końca obiektywne, bo facet pochłaniał z przyjemnością wszystko, co miało jakąkolwiek ilość czekolady, ale na ten moment był jedynym przyjacielem rudej. Z Mount Cartier większośc uciekała, ona sama nie była wyjątkiem przecież, a gdy wracało się do tego miejsca, każdy w mniej więcej zbliżonym wieku okazywał się niezwykle cennym rozmówcą. Nie zapowiadało się na to, aby ona lub leśniczy mieli znów stąd wyjechać, ta znajomość więc była tak ważna, że Sol zamierzała o nią dbać i pielęgnować... Mimo czasami otwartych sprzeciwów Kaysera.
    Czując że policzki ma rumiane od wysiłku, nasunęła na czoło kolorową czapkę i dzielnie brnęła dalej w śniegu, zbliżając się do chatki na brzegu lasu. Nie pierwszy i nie ostatni raz pokonywała tę trasę, ale za każdym razem, gdy droga była trudniejsza do przejścia, wyklinała na brak wyobraźni przyjaciela. Był silny chłop, więc czemu w końcu nie odśnieży tego kawałka dojścia świata do swojej samotni? Był samolubny, nie przejmował się, ze niżsi od niego o głowę ludzie i z krótszymi nogami, trochę będą sapać po takim spacerze, nie to co on...
    Stanęła wreszcie u progu i zapukała mocno, nie zdejmując ciepłej rękawiczki z dłoni. Potupała w miejscu, pozbywając się śniegu z kozaków i zapukała po raz kolejny, przekładając zaraz pudełko z cistami do drugiej dłoni. Nie słyszała żadnego hałasu zza chatki, więc była pewna, że o tej porze Ferran nie rąbie drewna z tyłu, na dodatek z środka wylewało się leniwe światło lampy. Musiał być w środku, była pewna!

    OdpowiedzUsuń
  9. Wizja czyhającej za drzwiami handlarki zniknęła jednak wyjątkowo szybko. Gdy tylko usłyszał ten głos i przyjrzał się tej charakterystycznie śniadej cerze, okalanej pasmami ciemnych włosów teraz sięgających już niemalże bioder, był przekonany. Echo minionych dni błyskawicznie chwyciło go za gardło – Juno i Luke byli do siebie podobni, to dlatego w twarzy kobiety ujrzał cechy należące do świętej pamięci najlepszego przyjaciela. Wystarczyła dosłownie chwila, by wspomnienia sprzed kilku lat wróciły do jego pamięci, mącąc dotychczas wypracowany spokój i harmonię. Usta mężczyzny złączyły się w węższą linię, gdy stojąc w progu drzwi wyprostował wyraźnie plecy, niezauważenie łapiąc głębszy wdech. Dobrze wiedział, że nie mógł pozwolić sobie na poruszenie tych zakazanych emocji, związanych z własną przeszłością, bo wyjątkowo długo pracował nad tym, by skutecznie je zabić. A okoliczni byli świadomi problemów, z jakimi zmaga się ich leśniczy, i świetnie zdawali sobie sprawę z tego, w jaki sposób usterki te się objawiają.
    Bacznym spojrzeniem przebiegł więc po aparycji kobiety, wyłapując wszelkie zmiany, począwszy od sylwetki, a skończywszy na stylu. Gdzie się podziała ta pyzata chłopczyca, chodząca w szerokich koszulkach, zakrywających kobiece kształty? Arkady faktycznie się nie mylił, gdy pewnego popołudnia, przy rodzinnym obiedzie, opowiadał jak to panienka Walter zjawiskowo wyrosła i wypiękniała. Ferran dopiero teraz był w stanie zrozumieć zachwyt swego dziadka, który, jak na złość, nie bał się wspominać o pannie Walter nawet w obecności Lumy.
    Kayser wsunął dłonie do kieszeni lekko spranych jeansów. Mróz okropnie dawał się we znaki, podszczypując każdy skrawek nagiego ciała, który prędko się czerwienił napotkawszy uroki tutejszej zimy.
    — Domyśliłem się, że nie do mnie — rzekł swobodnie, chyląc głowę lekko w bok. — Nie ma ich tu. Dziadkowie od dwóch lat mieszkają w Churchill — wyjaśnił, lekko opadając ramieniem na zimną framugę drzwi. Chłód bijący z drewna i tak przedzierał się przez rękaw oficerskiego swetra.
    Jego błękitne tęczówki stale biegały po sylwetce dziewczyny, w głównej mierze z uwagą obserwując mimikę jej gładkiej twarzy. Nie miała już praktycznie żadnych skaz, aż trudno wyjść z podziwu, że ta nastoletnia, okrągła buźka przeobraziła się w ładnie podkreśloną ostrzejszymi rysami, kobiecą twarz. Brodzie wciąż towarzyszył pieprzyk, a pełnym ustom słodki, malinowy kolor – zupełnie tak, jak te naście lat temu.
    Ferran wiedział, że Juno wyjechała, aczkolwiek nigdy nie dopytywał o to gdzie wyjechała i w jakim celu. Nie miał ku temu okazji; po powrocie z wojska niewiele mówił, wobec czego rodzinne obiady urywały się szybko, aż w końcu przestały mieć praktycznie rację bytu. Arkady i Valeria nie mieli już siły, by co rusz odwiedzać Mount Cartier i leśniczówkę, więc ograniczyli się jedynie do ciepłej pory, natomiast Ferran także nie garnął się do odbycia wycieczki do Churchill, więc bywał u dziadków rzadko. Nie miał jednak wątpliwości, że wyjazd wpłynął na Juno dobrze. O dziwo, na jej palcu serdecznym wciąż nie zauważał żadnego pierścionka.
    — Przekazać im coś? — Dopytał, nim wkradła się cisza. Co więcej mógł w tej chwili zrobić?


    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  10. Ferran dorastał w Mount Cartier – dzięki Bogu, że miał wyrozumiałych dziadków, skończyłby bowiem w bidulu, gdy po urodzeniu postanowiono go porzucić. Wioska więc nie była mu obca, tutejsi ludzie również, mimo że przez dwanaście lat jego nieobecności naprawdę wiele się zmieniło. Tutaj poznawał życie; z udziałem Junony przeżywał pierwsze chwile szczęścia, momenty rozpaczy, i do tego uczył się wszelkich, potrzebnych czynności, by nie zginąć, jeśli przyjdzie mu kiedykolwiek zawalczyć o przetrwanie. Nigdy nie miał potrzeby poznać biologicznych rodziców. Nie istnieli dla niego, byli tylko widmem – ojciec dawcą plemników, a matka ich biorcą. Nie mieli dla niego żadnego, emocjonalnego znaczenia, dlatego Ferran nigdy nie prosił dziadków o wyjaśnienia i nie pytał ich dlaczego. Oni zaś wiedzieli, by nie poruszać tego tematu dopóki, dopóty mężczyzna sam się o niego nie upomni, mimo że chcieli mu powiedzieć, albo raczej złożyć uzasadnienie w ramach obrony ich zachowania. Matka wydzwaniała, oni czekali aż przybędzie mu lat, z nadzieją, że zapyta. Ale nigdy tego nie zrobił, bo drygu do relacji międzyludzkich nie miał już od urodzenia, mimo że za dzieciaka był radosnym chłopcem. Po prostu ich nienawidził, i nienawiść tę okazał, gdy wróciwszy na przepustkę, stanął z nimi twarzą w twarz. Przyjechali niespodziewanie, nawet Arkady i Valeria nie byli przygotowani, toteż starsza kobieta biegała po kuchni, chcąc przygotować podpitej córce i zięciowi jakikolwiek obiad, gdyż ta nigdy nie umiała gotować – ba! W ogóle nie pchała się do roboty, żyjąc z zasiłków i innych benefitów. Ale nie było na nią rady, bo odkąd zadała się z miejscowymi żulami w Churchill, porzucając studia na rzecz głupoty, stoczyła się do ich wspólnego rynsztoku, mieszczącego się w starej budzie za sklepem monopolowym; prawdopodobnie tam Ferrana poczęto. Mężczyzna dowiedział się tego przez absolutny przypadek, i natknąwszy się na nich w progu rodzinnej leśniczówki, cały aż zawrzał, przypominając sobie słowa byłej sąsiadki. Wystarczyła jedna, ulotna chwila, jak z biologicznym ojcem dopadli sobie do gardeł, wszczynając potężną awanturę na ganku drewnianej chaty. Pięść goniła pięść, a krzyk matki niósł się echem po najbliższej połaci lasu. Za moment zjawił się tutejszy stróż, a później i policja, którą wezwano z Churchill. Wszyscy, prócz dziadków, zostali skuci w kajdanki i trywialnie przyciśnięci do nagrzanej od słońca ziemi, a następnie zabrani na komisariat, gdzie zapadły ostateczne decyzje. Ferran uniknął problemów, ze względu na biologicznych rodziców, którzy znajdowali się pod wpływem alkoholu, i którym została przypisana cała wina, wraz z zakazem zbliżania się. Musiał jednak wybłagać mundurowych, by pozostawili jego kartotekę czystą – inaczej nie wyjechałby na misję, bo cała awantura rozegrała się dwa miesiące przed wylotem do Afganistanu.
    W Mount Cartier dorastał, jednak wychował się dopiero w Royal Canadian Air Force, której służył od dwudziestego pierwszego roku życia. To w murach jednostki poczuł na własnej skórze czym jest prawdziwy ból, jakie skutki przynosi stres, i ile wysiłku trzeba włożyć, by wysprzątać na błysk kantynę. Przez pierwsze dwa lata był nikim. Besztano go jak psa i mieszano z błotem, wielokrotnie spluwając pod nogi, a w gorszych przypadkach nawet szarpiąc. Były momenty, że chciał się poddać i wrócić do spokojnej wioski, ukrytej w głębi lasu, jednak wewnętrzny głos kazał mu wziąć się w garść i wyrzucić z myśli biała flagę. Nie mógł skapitulować. Był przecież żołnierzem, uosobieniem bohatera, wybranym spośród wielu innych kandydatów. Często powtarzał sobie takie zdania, by nie wyjść z siebie, i po pewnym czasie z każdej docinki wyższych stopniem żołnierzy, pozyskiwał tylko siłę. I tym samym zaczynał również tracić iskry człowieczeństwa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tego energicznego, blondwłosego chłopca nie przypominał już nawet z wyglądu. Raz, że faktycznie stał się aroganckim bucem, z doszczętnie wyplenionym znakiem miłosierdzia, a dwa, że rozrósł się w ramionach niczym kulturysta. Tym słodkim dzieciakiem pozostał już tylko i wyłącznie na zdjęciach, zwróconych, nawiasem mówiąc, w ręce babki, oraz we wspomnieniach najbliższych. A czy był cały i zdrowy? Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.
      Zatem słowa Juno mogły mieć negatywny wydźwięk i możliwe, że dla jakiejś części społeczeństwa tak właśnie by zabrzmiały, ale nie dla Kaysera – po tylu latach drogi cierniowej dla niego były jedynie stwierdzeniem faktu, wypowiedzianego przy okazji na głos. Zresztą, kobieta nie wiedziała, że go tu zastanie, nie mogła zatem przyjść bezpośrednio do niego; ich kontakt urwał się przecież jakieś osiem lat temu, gdzieś w tych okolicach. Ale w ciszy słuchał i przyglądał się temu jak mówi – zawsze mówiła dużo, choć teraz dało się zauważyć, że stara się powstrzymywać. I... czyżby Juno aktualnie pomieszkiwała w starej chatce dziadków?
      — Dawno nikt jej nie używał, ale powinna być gdzieś na strychu — rzekłszy po chwili, zastanowił się uważniej. Był pewien, że w chwili gdy rozbił generalny porządek, wciskał ją w jeden z kartonów na poddaszu, ale ciężko było mu w tej chwili stwierdzić, który to dokładnie karton. Jemu wystarczał kominek, toteż znalezienie grzałki mogło graniczyć aktualnie z cudem. — Odkopanie jej zajmie trochę czasu, więc, jeśli nie chcesz za szybko zamieniać się w bryłę lodu, może wejdziesz do środka?
      Jego brew uniosła się ku górze, gdy uchylił drzwi szerzej. W tym czasie postąpił krok w bok, coby nie tarasować swym cielskiem całego przejścia. Wewnątrz wciąż unosił się zapach świeżo zmielonej kawy, którą leśniczy zaparzył sobie jakiś czas temu. Przez lekko przysłonięte zasłoną okna, wkradały się smugi słońca, w objęciach których tańczyły opiłki kurzu; masywne framugi rzucały cień na podłogę. Korytarz był symboliczny – znalazło się w nim tylko miejsce na wieszak i na buty, ułożone równo pod drewnianą ścianą, bo kilka kroków dalej znajdowało się już wejście do kuchni, w niej wejście do łazienki, a na wprost do wrota salonu, w którym stały także schody na wyższą kondygnację – podłoga przed nimi nie skrzypiała już tak, jak sprzed lat, została bowiem wyremontowana. Pod nimi, za kolejnymi drzwiami, kryła się niewielka spiżarnia, wypchana niemal po brzegi konfiturami, nalewkami i zapasami w postaci suszonych grzybów, czy ziół. Największym pomieszczeniem na parterze był niewątpliwie salon – padające z okien smugi światła, uwydatniały jasne drewno stolika, który towarzyszył kanapie, pokrytej beżowym, welurowym materiałem. Na przeciwko stał także fotel, w którym Ferran przesiadywał najczęściej, a w pomieszczeniu, oprócz kominka, w którym strzelały popalone szczapy, znajdowała się tylko jedna komoda z rzędem książek i wiszący nad nią barek; nie licząc kilku roślinek zamieszkujących parapet i ozdób wiszących na ścianach. Nie bez przyczyny było w nim niemalże pusto – mężczyzna do życia nie potrzebował niczego więcej, jak ładu i minimalizmu. Całe wnętrze było więc czyste, jakby nigdy nie ruszane, ale to tylko dlatego, że przez Kaysera przemawiały oznaki pedantyzmu, a wierutny chaos wprawiał go w stan podirytowania. Ale leśniczówka, tak jak kiedyś, tak i teraz nadal mogła pomieścić wielodzietną rodzinę.

      [Wybacz mi za długość. Początki zawsze mam takie długaaaśne]

      Ferran Kayser

      Usuń
  11. To prawda, Kayser wykorzystał swój czas należycie. Mimo cierpienia, u boku którego egzystował na afgańskiej ziemi; mimo chwil zwątpienia i dreszczy grozy, towarzyszących w tym szczególnym momencie, w którym należało podjąć dobrą decyzję, bo ta zła mogła skończyć się miejscem w mogile... Pomimo tylu grzechów, popełnionych w imię rzekomego dobra – wbrew temu wszystkiemu, co odcisnęło piętno w jego pokiereszowanej duszy, poszedłby tą drogą raz jeszcze. Raz jeszcze przeszedłby przez to pieprzone piekło, bo w głębi duszy czuł, że to właśnie w nim jest jego miejsce. Dla przeciętnego obserwatora mogło wydawać się to chore, bo kto o normalnych zmysłach pchałby się w wojnę, by później cierpieć? Ale Feran nie interesował się swoim cierpieniem i nie postrzegał go tak, jak zwykły obserwator. On po prostu z nim żył; było mu absolutnie dobrze w takiej, a nie innej skórze, i gdyby ktoś zapytał ej, czy ty cierpisz?, odpowiedziałby puknij się w łeb. Gdyby potrzebował pomocy i chciał w jakikolwiek sposób sobie pomóc, zapewne pobierałby teraz jedne z najnudniejszych rozmów, jakie można prowadzić z psychiatrą i zażywałby tysiące zbędnych leków nasennych. To osobom trzecim wydawało się, że cierpi – nie jemu. Nie przechodził bowiem przez żadne stany depresyjne, nie płakał po nocach i nie zastanawiał się nad najszybszym sposobem, mogącym pozwolić mu zejść z tego świata. Chociaż krótko po oddelegowaniu na wiecznie trwający urlop, nie był w stanie sobie wyobrazić życia w spokojnej leśniczówce, i minął przynajmniej miesiąc nim dobrze się w niej zaadaptował, a wymagało to mnóstwa silnej woli. Ale teraz Ferran po prostu był i żył, a póki nie wracał pamięcią do przeszłości, wyglądał niemalże tak, jak każdy inny facet. Brakowało mu jednak człowieczeństwa. Tego ciepłego uśmiechu, który niegdyś często wykrzywiał jego usta. Radości błyszczącej w błękitnym kolorycie jego tęczówek i energii, dzięki której był kiedyś w stanie przenieść góry. Brakowało w nim życia, zostawił je bowiem w kraju, gdzie dzieci pod choinkę dostają swój pierwszy karabin szturmowy.
    Ale istniały też chwile, których nigdy by nie powielił: nie klękałby przed Lumą Attwood i nie pozwoliłby Juno zniknąć, bo dopiero teraz docierały do niego konsekwencje pewnych wyborów. I choć wyznawał zasadę aby nie płakać nad rozlanym mlekiem, w duszy cholernie pluł sobie za to w brodę.
    Gdy Junona przekroczyła próg, Kayser zamknął za nimi drzwi, blokując tym samym dopływ przenikliwego chłodu. W ciepłym świetle, padającym z żyrandola w przedsionku, jego kości policzkowe zdawały się bardziej wyraziste, niż w świetle dziennym. W licu mężczyzny kryło się wiele różnych wydarzeń.
    — Nie zajęło mi to zbyt wiele czasu — odpowiedział na jej pytanie po chwili ciszy. Rzeczywiście, remont przypadł na ten okres, gdy mężczyzna borykał się z koszmarami, które spędzały mu sen z powiek. Wyładowywał emocje na domowych robótkach, bo dopiero dzięki przemęczeniu był w stanie normalnie sypiać.
    — Co cię tu sprowadza, Juno? — Podpytał, minąwszy kobietę jedynie lekko ocierając się o jej ramię. Przeszedł do kuchni z zamiarem wstawienia wody na herbatę, i choć nie zapytał uprzednio, czy Junona ma na nią ochotę, był przekonany, że chętnie się rozgrzeje dobrą malinowym napojem z dodatkiem soku z aronii. On sam był natomiast ciekaw, jakie plany miała panna Walter, skoro postanowiła przybyć do Mount Cartier i, co ciekawsze, wyremontować starą chatkę. Nadarzyła się w miarę dobra okazja, by porozmawiać.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  12. [I już uwielbiam cię za przedstawienie tak tej ich relacji, bo dokładnie tak sobie ją wyobrażałam hah pięknie by wyszło, faktycznie Gabe mógłby na początku dziwnie się czuć gdyby ona nagle straciła nim zainteresowanie, ale może to by później jakoś przerodziło się w przyjaźń. Powiedz gdzie twoja pani wyjechała? Bo mogliby się poza Mount Cartier spotkać, tak w jakiś sposób nawiązać znajomośc, zaprzyjaźnić się bo wtedy Gabriel już kogoś by miał, a ona może jako jedyna znałaby matkę Enid itp. No i wracając do Mount Cartier nadal utrzymywali by takie dobre kontakty, mogliby spotykać się na piwo, mogliby wymieniac się jakimiś przysługami, jeśli oczywiście tobie to pasuje :D Tylko nie wiem gdzie by ich spotkać, czy może masz ochotę zacząc od ich spotkania po za miasteczkiem? Bo przyznam szczerze że jasno nie określiłam gdzie Gabriel wyjechał :p Więc jestem bardzo elastyczna względem tego :) No i mogę zacząć...Powtarzam się :p To czekam na odpowiedź :)
    Gabierl Morgan

    OdpowiedzUsuń
  13. Ludzie w jego towarzystwie czuli się niepewnie, bo Kayser był modelem człowieka nieprzewidywalnego – niby spokojny, nienachalny, ale sąsiedzi świetnie zdawali sobie sprawę, że wystarczy sprowadzić rozmowy na złe tory, by ujrzeć jego osobę podczas szewskiej pasji. Te wszystkie mało przyjemne sytuacje w barze u Iana mówiły same za siebie; nie bez kozery Ferran stał się tym, którego lepiej unikać, o ile nie chce się znaleźć wielkiego guza. Prawdę powiedziawszy, teraz i tak było o niebo lepiej. Te zatrważające wizje, niegdyś nawiedzające go nawet w biały dzień, zmniejszyły się w stopniu tak dużym, że leśniczy mógł swobodnie funkcjonować, nikomu przy tym nie szkodząc. Nie zmieniło się jednak jego podejście do istot żyjących, więc wciąż pozostawał szczerym do bólu, bezwzględnym weredykiem, któremu sztuczny komplement nie będzie w stanie przecisnąć się przez krtań.
    Ale, z racji tego, że Junona nie znajdowała się w tym worku, do którego wrzuceni byli wszyscy inni, w jej przypadku i tak wyglądałoby to inaczej. Jej po prostu nie byłby w stanie zrobić krzywdy, bo zbyt wyraźnie zapisała się w jego dobrej przeszłości, do której uciekał ilekroć czuł utratę panowania nad własnym ja. Kobieta była bowiem tym ogniwem, które po części go uspokajało; należała do tych wspomnień, które chętnie odtwarzał, mimo że niektóre widział już przez mgłę. Nigdy nie zrobiłby niczego wbrew jej woli, a tym bardziej nie pozwoliłby na jakikolwiek uszczerbek i cierpienie, bo Juno była jedną z niewielu, którzy przypominali mu lata utęsknionej beztroski.
    Podszedłszy do kuchenki, sięgnął czajnik i napełniwszy go wodą, pozostawił z powrotem na palniku. Od razu wyciągnął z szafki także dwa kubki.
    — I się nie pomylił — przyznał, stanąwszy bokiem do Juno i zerknął na moment w jej kierunku, gdy sięgał z półki malinowy susz. Pogoda w Mount Cartier nie była łaskawa i pomysł na mieszkanie w chatce, w której brakuje podstawowych rzeczy do życia, wydawał się cholernie szalony. Panna Walter miewała niegdyś różne, cudaczne pomysły, ale ten należał do tych wyjątkowo wariackich, i nic dziwnego, że fachowiec uznał ją za niepoczytalną. Sam na jego miejscu uznałby to za nienormalne.
    — Możesz zdradzić, jak wyobrażasz sobie odpoczynek i funkcjonowanie bez warunków w trzydziestostopniowym mrozie? — Zapytał ze spokojem, uzupełniając kubki kilkoma łyżeczkami suszu z malin. Dopiero gdy odstawił pudełeczko z herbatą, stanął przodem do Junony, tak jak ona biodrem opierając się o blat, a ręce krzyżując na wysokości klatki piersiowej. Jego wzrok spoczął w tęczówkach kobiety. — Tylko mi nie mów, że zamierzasz zastąpić je wszystkie elektryczną grzałką.
    Na wyremontowanie domku z pewnością będzie potrzeba czasu. Istniały raczej małe szanse, że panowie z ekipy remontowej będą bawić się w podłączanie bieżącej wody przy tak ujemnej temperaturze, bo mijało się to z celem. Zapewne istniały sposoby na przetrwanie srogiej zimy bez tych luksusów, ale czy właśnie na tym zależało Junonie? Kayser inaczej rozumiał pojęcie odpoczynku i na pewno nie poprzez siedzenie przy grzałce, w kokonie z koców.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  14. Istniała jedna kwestia, która sprawiała, że czuł obrzydzenie do samego siebie. I nie chodziło tutaj o te wszystkie posiniałe ciała, utwierdzone w obrazach jego podświadomości; nie chodziło o widok umierającego człowieka, który spoglądał w błękit afgańskiego nieba z prawdziwą ulgą, ani o cywilów bez nóg, którzy poruszali się dzięki resztkom własnych sił. To były obrazy wyrwane z głębi królestwa szatana – obrazy złe, przepełnione cholernym cierpieniem, jednak dla Kaysera nadal będące chlebem powszednim; jego pracą i wtedy także sensem życia, który rozumiał, i który świadomie wybrał. Nie chodziło o ciężar, który nosił na barkach wróciwszy z misji; o złamane setki razy piąte przykazanie Dekalogu, bo z tym piętnem nauczył się już żyć. Nie chodziło również o wszystkie znajomości, zatracone na rzecz mundurowego powołania, ani o kobietę, którą kochał, podczas gdy ona cichutko to wykorzystywała, bo w gruncie rzeczy to lepiej późno, niż wcale. Brzydził się zatem siebie, bo porzucił – w pełnym tego słowa znaczeniu – osobę, która pokładała w nim cholernie prawdziwe, bądź najprawdziwsze, zaufanie. Zrobił to w sposób klarownie prostacki, i mimo że od tamtego dnia minął szmat czasu, mimo że drogi te kilkakrotnie się zatarły, gdzieś w głębi swej skatowanej duszy wciąż czuł się winny. Czyn ten uwierał go niczym maleńka zadra, która dała o sobie znać szczególnie teraz, gdy Juno znów stała przed nim – zupełnie tak, jak te osiem lat temu. Znikając z jej życia bez większego przejęcia, z pewnością nie był książkowym przykładem racjonalizmu, a co najwyżej książkowym przykładem idealnego dupka, jednak w życiu faktycznie kierował się zdrowym rozsądkiem. Jego decyzje były przemyślane, nigdy też nie unosił się emocjami, choć aktualnie z utrzymaniem ich miał problem. Jako perfekcjonista dopinał wszystko na ostatni guziczek, zawsze bowiem przykładał dużą uwagę do szczegółów, bo to właśnie w nich tkwił diabeł. I to absolutnie nie uległo zmianie.
    — Wypiękniałaś... Ale wciąż wzruszasz beztrosko ramionami, choć dobrze wiesz, że sytuacja jest tragiczna — zauważył dosadnie, a kącik jego ust drgnął lekko ku górze, tworząc na policzku nikłe, chwilowe załamanie. Jego dominujące spojrzenie przesunęło się na moment z jej oczu na usta, przez kilka sekund na nich się zatrzymując, jednak od analitycznego przyglądania się aparycji Juno odciągnął go gwizdek czajnika.
    Zalał więc wrzątek do kubków i sięgnąwszy po chwili butelkę z aroniowym sokiem, dolał jego odpowiednią ilość do herbaty. Fakt, że nie zdążyła tej decyzji przemyśleć naprawdę go bawił, mimo że brak odpowiednich warunków skutkował fatalnymi rezultatami; nie była to przecież błaha decyzja!
    — Nie wątpię w to, że dasz radę — mówiąc, przemieszał łyżeczką napar w kubkach, starając się nie dzwonić nią po ściankach naczynek. — Ale nie chciałbym spotkać cię następnym razem w bryle lodu.
    Posłał jej znaczące spojrzenie i wręczył kubek z gorącą herbatą. Za moment usiadł przy stole, obiema dłońmi obejmując ceramiczne naczynko, choć był to nawyk, aniżeli poskramianie doskwierającego zimna, bo w tej chwili zupełnie go nie odczuwał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wzmianka o Nowym Jorku niewątpliwie go zaintrygowała. Kayser wiedział bowiem, że Junona wyjechała, ale nie był pewien gdzie – nie znał żadnych szczegółów, natomiast triumfalna nazwa amerykańskiej metropolii już sama w sobie wzbudzała ciekawość. Nie każdy byłby przecież w stanie poradzić sobie w tak przeludnionym mieście – znaleźć mieszkanie, pracę, płacić co miesiąc czynsz, żyć – i nie każdy miał możliwość przechadzać się jego uliczkami. Co zatem robiła tam Junona Walter?
      — Co więc przeskrobałaś w Wielkim Jabłku, skoro nie mogłaś tam zostać, hm? — Podniósł na sekundę brew, po czym upił łyk rozgrzewającej, słodkiej herbaty. Na tak srogą zimę była idealna.

      Ferran Kayser

      Usuń
  15. Proponowanie tutejszego zajazdu jako lokum rzeczywiście nie okazałoby się dobrą opcją, bo jeszcze za nim Kayser wpadł na taką myśl, Juno odrzuciła ją z impetem. Trudno jednak zaprzeczyć, że lepszy Zajazd u Annie, niżeli chata bez bieżącej wody i ogrzewania, które przy takiej pogodzie było wręcz niezbędne, ale skoro kobiecie turystyczny kąt nie odpowiadał, to cóż... Należało szukać jedynie innych rozwiązań.
    Jedno z nich już wcześniej zaświtało Ferranowi w głowie, ale musiał je wewnętrznie kilkakrotnie przemyśleć, by być pewnym, że złożona propozycja będzie korzystna dla każdego z nich. Miał bowiem na myśli zaproponowanie jej wolnego pokoju na górze, aczkolwiek bił się z myślami z kilku prostych powodów: po pierwsze Kayser znakomicie czuł się w swojej samotni, w związku z czym nie potrzebował towarzysza w żadnej postaci, a po drugie z leśniczym wciąż bywało różnie – niekiedy się upijał, czasami zionął ogniem bez przyczyny i miewał nieprzespane noce, podczas których włóczył się po domu z kąta w kąt. Zakładał, że może stać się to problemem dla Junony, jeśli zależy jej na świętym spokoju. Co więcej, istniała jeszcze druga strona medalu, a mianowicie kwestia jej sytuacji osobistej – nie potrafił odpowiedzieć sobie na pytanie jak zareagowałby, widząc u boku Junony faceta, tym bardziej we własnych czterech kątach, a przecież nie mógłby jej tego zabronić. Być może przeszedłby z tą wiedzą do porządku dziennego, a może zechciałby sprać amanta na kwaśne jabłko? Bóg wie. Aczkolwiek kłopotów mu już wystarczy.
    — Afera, sprawy sądowe, koczowanie u znajomych, zakaz opuszczania miasta... — wymienił — Nie sądzę, że byłaś grzeczna, Junie — rzekł, układając przedramiona na blacie stołu. Zawiesiwszy spojrzenie na jej twarzy, przechylił lekko głowę bok dla własnej wygody. A panna Walter zamiast studzić jego ciekawość, z każdym ogólnikiem tylko ją podsycała. Ferran nie przywykł natomiast do zadawania zbyt wielu pytań i wygląda na to, że w jej przypadku będzie musiał korzystać z nich częściej, jeśli zechce odrobinę wgłębić się w przeszłość Junony. Poza tym, dochodził też do wniosku, że afera, o której wspomniała, to świeży temat, bo kobieta wróciła do Mount Cartier dopiero niedawno.
    — Ale, jeśli mowa o moich propozycjach, grzałka z pewnością jest gdzieś na strychu, i skoro chciałaś ją pożyczyć, to chętnie Ci ją wręczę — wrócił do poprzedniego tematu. — Ale musisz wiedzieć, że ona nie działa – objaśnił jeszcze, ponieważ to kluczowa informacja, która być może odwiedzie Juno od życia przy elektrycznej grzałce. — Mogę zaproponować ci zatem kąt tutaj, na piętrze, i radziłbym dobrze się zastanowić, bo drugi raz taka propozycja nie padnie z moich ust – zaznaczył wyraźnie, po czym podniósł szklankę do ust, by uraczyć je łykiem herbaty.
    Jeszcze się nie zdarzyło, żeby Ferran proponował komukolwiek wprowadzenie się na własne włości. To nie mieściło się wręcz w głowie! Przecież prędzej byłby skłonny kogoś z domu wyrzucić, niż przyjąć, dlatego okazja ta była wyjątkowa i jednorazowa, niczym los na loterii. Jednak to, jak Juno ją wykorzysta było zależne tylko i wyłącznie od niej. Nie musiała podejmować decyzji w tej chwili, ale propozycja z pewnością nie będzie wieczna, bo nic nie może przecież wiecznie trwać.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  16. Ferran także pozwolił sobie na ciszę, więc w chwili gdy Juno zastanawiała się nad podjęciem odpowiedniej decyzji, Kayser wnikliwie analizował jej słowa, dotyczące życia w Nowym Jorku. Jako spostrzegawcza bestia zdążył zwrócić uwagę na wyraz jej twarzy, który zmienił się gdy napomknęła, że pozwy zostały złożone z jej ramienia, a nie po to, by to jej udowodnić jakąś winę. Ferran przez moment poczuł się tą wieścią podminowany, co zresztą dało się ujrzeć w jego zmrużonych w głębokiej kontemplacji oczach. Nic jednak nie powiedział, bo miał wrażenie, że w słowach Junony ukrył się jasny sygnał, mówiący o nie ciągnięciu tego tematu dalej. Czegokolwiek on dotyczył, z pewnością nie był tak błahy, jak kilkanaście sekund temu, a jeśli będzie chciała mu kiedyś zdradzić coś więcej, na pewno sama o tym opowie. Bez przesłuchiwania jak na komendzie.
    Juno być może nie rozważała na głos tych wszystkich za i przeciw, dotyczących mieszkania w leśniczówce, ale Kayser był świadom, że takowe w pewnej chwili pojawiały się w jej myślach, bo dostrzegał je w drobnych rysach jej twarzy. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Juno waha się nad podjęciem decyzji, zupełnie tak, jak on wahał się nad jej złożeniem. Na jego twarzy nie dało się jednak znaleźć żadnych wątpliwości, bo nim propozycja znalazła się na języku, i nim na dobre wypłynęła z jego ust, została odpowiednio przeanalizowana. Mieszkanie pod jednym dachem na pewno niosło ze sobą jakąś niewiadomą, ale w ich przypadku miało być ono niezobowiązujące. Ferran i tak będzie robił co swoje, bo taki już był – dookoła zastawiał się obowiązkami, którym poświęcał niemalże całe dnie. Las wymagał mnóstwa uwagi, a jeden człowiek na zalesione Góry Cartiera to stanowczo za mało, szczególnie w tak zimnej porze roku. Junona mogła być zatem pewna, że jej osobista prywatność pozostanie niezachwiana.
    Na jej pytanie pokiwał więc lekko głową w twierdzącym geście.
    — Nie rzucam słów na wiatr — zaznaczył, co było zgodne z prawdą, bo przez gardło Kaysera wydostawały się tylko te propozycje, lub obietnice, które mógł spełnić, i które chciał spełnić. Na obłudne zapewnienia był szczególnie uczulony i choć sam nie wierzył w słowa, a jedynie w czyny, to mocno cenił sobie te szczere.
    Leśniczówka była natomiast całkiem pokaźną chatką. Mieściła w sobie trzy pokoje na piętrze – w tym jeden z sypialnią Ferrana – większą łazienkę u góry i toaletę na dole; w salonie ze spokojem można byłoby rozbić dwa namioty, także oboje nie będą czuć się jak w ciasnej klatce, a wręcz przeciwnie – nic nie stanie na przeszkodzie, by nie wchodzili sobie w drogę, jeśli zajdzie taka potrzeba. Kayser nie miał wątpliwości, ale pytanie brzmi: czy Junona była tego pewna – czy wytrzyma z władczym charakterem Kaysera? Oczywiście, Ferran nie będzie rzucał rozkazami na prawo i lewo; nigdy też nie będzie wykorzystywał Juno w żaden sposób, bo posiada ręce i nogi, by sobie poradzić... Prawda jest jednak taka, że Kayser nie prosi, a po prostu bierze. W swoich czynach jest bezpośredni i stanowczy, więc jeśli coś mu się nie spodoba, nie będzie bawił się w ostrożną pogawędkę, bo nie już potrafił obchodzić się z ludźmi, jak z kruchym jajkiem.
    Ferran zerknął kontrolnie na wiszący na ścianie zegar.
    — Możesz skoczyć po bagaż, nim zacznie się ściemniać — zasugerował, aby raz jeszcze potwierdzić swój brak wątpliwości. Na jego twarzy nie pojawiały się w tej chwili żadne emocje; ze stoicyzmem upił kolejny łyk herbaty, po czym wygodnie opadł na oparcie drewnianego krzesełka. Spojrzenie mężczyzny błądziło nieśpiesznie po śniadym licu Junony, momentami nieco dłużej zatrzymując się na jej poszczególnych elementach.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  17. Ferran natomiast nigdy nie zaproponowałby kąta w swej chacie komuś zupełnie obcemu – ba! Nie zaproponowałby go nikomu, nawet żadnemu znajomemu, z którym utrzymywał jedynie symboliczny kontakt, składający się z cześć i do widzenia. W przypadku Juno było zupełnie inaczej; kobieta posiadała priorytety, bo mimo tych kilku minionych lat wciąż była mu bliska. Prawdopodobnie z całej tej wsi to właśnie Junona wiedziała o nim najwięcej – on był natomiast pewny jej osobowości, dlatego ze spokojem mógł przyjąć niewiastę pod swój dach. Będzie poza tym spokojniejszy, bo wizja mieszkania w zajeździe nie podobała mu się tak samo, jak wizja mieszkania w chacie bez wody i zagwarantowanego ciepła. A w tej chwili nie miała tu chyba nikogo, kto mógłby odstąpić jej kawałek kąta, zaś Ferran wolnej przestrzeni miał wystarczająco dużo, jak na siebie samego.
    Prawdę powiedziawszy, nie wiedział jak będzie to wszystko wyglądać i nie próbował sobie wyobrażać dni, które będą – jakby nie patrzeć – dzielić wspólnie. Rzadko pozwalał kolejom losu układać się bez nadzoru, ale w tym przypadku uznał to za najlepsze rozwiązanie. Kiedyś planował dni co do sekundy, tego nauczyła go bowiem wojskowa dyscyplina, ale po powrocie z wojska nie zastanawiał się już tak skrupulatnie nad daleką przeszłością, bo nie widział w tym sensu. Tutaj, w Mount Cartier, życie toczy się zupełnie inaczej – spokojniej, wolniej, bezstresowo i zawsze swoimi torami.
    — Widzę same ciekawe rzeczy — odrzekł po kilkunastu sekundach milczenia. Gdzieś w kąciku jego ust ukryło się widmo uśmiechu, choć było chwilowe, bo zaraz zastąpił je wyraz krótkiej spekulacji. Nie dopowiedział jednak już nic więcej, a jedynie podniósł się z krzesła, ściągając na moment łopatki i wypinając klatkę w przód, w celu rozruszania swych mięśni. Choć to, że milczał nie oznaczało, że nie miał nic do powiedzenia.
    Pozostawił swój kubek w zlewie, po czym podszedł do drzwi, kładąc dłoń na chłodnej klamce.
    — Za ile powinienem się ciebie tu z powrotem spodziewać? — Podpytał, bo zamierzał naciąć jeszcze dziś trochę szczap do kominka, ale musiał je wpierw przytargać z pobliskiego lasu, co wiązało się z krótką nieobecnością. No, chyba że powrót zajmie jej dziesięć minut, wtedy nie wyściubi nosa za frontowe drzwi, bo nie będzie miało to żadnego sensu.
    Wypadałoby też przygotować dla Juno ciepłą pościel i inne, potrzebne do życia manatki, aczkolwiek najpierw musiała sobie wybrać pokój. Różniły się one głównie rozmieszczeniem okien – w pierwszym pokoju wyglądały na zachód, w drugim na południe – i ilością mebli; metraż i układ ścian pozostawał taki sam. To całkiem przestronne, prostokątne pomieszczenia, nieco odświeżone przez ferranowe remonty, w których brakowało jedynie żywej duszy.

    Ferran Kayer

    OdpowiedzUsuń
  18. [Och, rzeczywiście jest tego sporo, ale to bardzo dobrze! Osobiście też uważam, że lepiej się zabezpieczyć i poruszyć pewne kwestie przed rozpoczęciem wątku, żeby potem nie musieć głowić się nad naprostowaniem pewnym nieporozumień, które mogłyby nam niepotrzebnie skomplikować sprawę. :)
    Jeśli chodzi o Mysie i jej towarzystwo, Ayers sama, jako wychowywana przez dwóch barci (i ich kumpli) wolała wspinać się o drzewach i górach z chłopakami niż bawić się lalkami, a potem plotkować w kawiarni o szkolnym życiu z rówieśnicami. Wiele z tego zostało jej do dziś i choć nie reaguje już taką alergią na typowo kobiece zachowania, to jednak dalej swobodniej czuje się w męskim gronie, w końcu dość dobrze poznała je w czasach dzieciństwa. Juno, przez wzgląd choćby na to, jak ją opisałaś, była zapewne jedną z niewielu dziewczyn, jakie Mysie tolerowała, a nawet szczerze lubiła. Niesamowicie podoba mi się wizja ich przyjaźni i partnerstwa w zbrodni, tylko no właśnie... Przed wyjazdem z MC Mysie sama z siebie nie była szczególnie rozważna, a często na objawy niedoceniania jej możliwości reagowała typowym „jak to, ja tego nie zrobię? No to patrz!”, co chłopcy skrzętnie wykorzystywali. Więc przy mocno minusowej temperaturze może i by Juno powstrzymała, ale przy takiej oscylującej w okolicach zera? A gdzież by tam! W takich sytuacjach to pewnie któryś z jej braci musiałby pełnić rolę rozsądku obu dziewczyn. :D
    Co się z kolei tyczy ich późniejszych relacji... jestem za tym, żeby dziewczyny utrzymywały kontakt nawet po wyjeździe Junony. Mysie od zawsze pragnęła wyjechać z Mount Cartier, nie jestem pewna, czy ujęłam to w obecnej karcie, ale mniej więcej w wieku 22/23 lat sama opuściła rodzinne strony na ponad 4 lata, wracając jedynie okazjonalnie. Na stałe pojawiła się ponownie w miasteczku jakieś 4 lata temu na pogrzeb dziadka. I o ile dobrze liczę, zbiegło się to w czasie ze śmiercią Luke'a, więc śmiało możemy wykorzystać ten fakt. Nieobecność przyjaciółki na pogrzebie na pewno zwróciłaby jej uwagę, a choć altruistą nie jest, to za rodzinę (bo jako adoptowana znajda za taką uważa również najbliższe grono przyjaciół) skoczyłaby w ogień. Na pewno więc chciałaby Twojej Walter pomóc, a przynajmniej upewnić się, że ta nie zrobi nic głupiego. Skoro więc piszesz, że pani fotoreporter rzuciła się w wir pracy i (jak się okazało) nieodpowiedniego związku, Mysie mogła w tym czasie stanowić dla niej coś na kształt milczącego wsparcia. Nie naciskała na Juno, nie próbowała z niej wyciągać jakichkolwiek informacji o tym, jak się czuje, a jedynie zatrzymywałaby odrobinę jej zapędy, gdy orientowałaby się, że kobieta bierze na siebie za wiele i regularnie wymieniałyby ze sobą lity (bo telefoniczna/mailowa konwersacja byłaby w tych rejonach mocno utrudniona) choćby o pierdołach – Mysie bez wątpienia marudziłaby na braci, Juno na pracę i tak by się to toczyło, od czasu do czasu jedna wpadałaby do drugiej czy coś, a kiedy Walter uznałaby, że jest wreszcie gotowa porozmawiać, Ayers po prostu byłaby obok, gotowa wysłuchać, co przyjaciółka ma do powiedzenia. A co się tyczy ukochanego Juno – jeśli zgodzisz się na powyższe, raczej ciężko byłoby go ukryć przed Ayers, więc pewnie powinna o nim wiedzieć, a ile Twoja pani chciała o ich relacji wyjawić mojej, to już zostawiam do Twojej decyzji.
    Pewnie zapomniałam o połowie tego, co chciałam w tym komentarzu zawszeć, ale na razie chyba tyle starczy, jak mi się przypomni, to będę pisać. Mam nadzieję, że nie popsułam Ci za mocno wizji ich relacji, mów śmiało, jeśli cokolwiek Ci nie pasuje, jestem otwarta na wszelkie modyfikacje, jakie tylko przyjdą Ci do głowy. :)]

    Mysie Ayers

    OdpowiedzUsuń
  19. Proponując Juno kawałek podłogi w leśniczówce, nie zastanawiał się nad tym, ile będzie w stanie z nią wytrzymać – zakładał, że rozważanie nad tym aspektem propozycji jest całkowicie zbędne, dlatego nie próbował znaleźć dla ich wspólnego mieszkania konkretnych ram czasowych. Nie chciał zamykać tego w żadnych wartościach, ani w dniach, ani w godzinach i sekundach, bo jeśli już na samym początku uznałby, że ich współlokatorstwo się skończy – z góry skazałby je na straty; podświadomie ciągle czekałby na koniec, a przecież nie o to mu chodziło, gdy składał tę propozycję. Zresztą, nie miewał problemów ze stawianiem spraw w jasnym świetle, więc jeśli kiedykolwiek uzna, że mieszkanie razem to jeden z najgłupszych pomysłów na jakie mógł wpaść w całej swej egzystencji, na pewno jej o tym wspomni, a wtedy oboje będą szukać dobrego wyjścia z tej sytuacji.
    — Okej, czyli nie zdążyłaś się jeszcze dobrze zadomowić — zauważył. Jej słowa wystarczyły by dojść do wniosku, że wróciła do wioski niedawno. Nie sądził, że dałaby radę ukrywać się tutaj dłużej niż tydzień, nie mając do tego nawet cząstki odpowiednich warunków, chyba że pomieszkiwała u kogoś innego. Ale niby u kogo?
    — Z głowy? — Uniósł na moment brew. — Jeśli po trzynastu minutach nie usłyszę warkotu starego wranglera, wyruszam w poszukiwania — zaznaczył z nutą żartu, po czym nacisnął klamkę, by otworzyć pannie Walter drzwi. Chociaż żarty żartami, ale jej nagłej nieobecności na pewno nie pozostawiłby bez żadnego zainteresowania.
    Chłód błyskawicznie wdarł się do wnętrza rozgrzanej leśniczówki, zaglądając także pod rękawy ferranowego swetra i muskając przy tym jego ciepłą skórę. Kayser automatycznie podciągnął barki, gdy mroźny wiatr strzepnął z ganku niewielką hałdkę śniegu, która rozprószyła się po nieco przysypanych białymi drobinkami deskach. Biel zimy wyjątkowo raziła w oczy, ale to chłód był głównym jej problemem.
    — Drzwi będą otwarte — dopowiedział jeszcze, by Junona nie pukała po raz kolejny. Postanowił odprowadzić ją spojrzeniem do wozu. Zwykle tego nie robił, ale... Mógł się jeszcze trochę przyjrzeć.

    [Myślę, że możemy płynnie przejść od jej powrotu :)]

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  20. Gdy Juno opuściła progi leśniczówki, wewnątrz zalęgła się cisza, przerywana jedynie od czasu do czasu szumiącym nieopodal, świerkowym zagajnikiem. Warkot starego wranglera nikł z każdą sekundą, aż w końcu jego echo ostatecznie rozpłynęło się po najbliższej połaci lasu i całkiem ucichło.
    Wszedłszy na moment do kuchni, by umyć dwa kubki po herbacie, spojrzał kontrolnie na okrągły zegar, zdobiący jedną ze ścian. Dochodziła szesnasta, wobec czego Junona powinna wrócić jeszcze za nim słońce schowa się za linią horyzontu, ale swoje plany związane z nacięciem szczap do kominka, Ferran pozostawił na razie jedynie tylko w zamiarach do zrealizowania, i to w bliżej nieokreślonym, późniejszym czasie. W tej chwili istniały kwestie o wyższym priorytecie: powinien przygotować dla Juno ciepłą pierzynę i miękką pościel, toteż gdy tylko otarł dłonie w ściereczkę, udał się na piętro do stojącej na końcu korytarza, sporej komody. Wydobył z niej komplet pościeli o stonowanym, kawowym kolorze i zabrał ze sobą do jednego z pokoi; tam ubrał w nią pierzynę, a później zszedł na parter, i tak naprawdę nim zdążył dobrze rozsiąść się w fotelu, usłyszał harmider przy frontowych drzwiach. Niewątpliwie był on wyprodukowany przez Juno, tym bardziej, że dość ochoczo oznajmiła ona o swoim powrocie.
    — Słyszałem — zapewnił w chwili pojawienia się w przedsionku. Na jego usta wkradł się minimalnie zaczepny wyraz, ręce zaś skrzyżowały się na wysokości klatki, uwydatniając kilka żył na odsłoniętych po łokcie przedramionach. Przystanął w lekkim rozkroku, zupełnie tak, jak przed szeregiem elewów parę lat temu; pozycja ta weszła mu w krew niczym alfabet, zatem nie był w stanie się jej wyzbyć. — I nie zdziwiłbym się, gdybyś przy okazji wybudziła pól lasu ze snu.
    Zlustrował spojrzeniem uważnie jej sylwetkę oraz to, co ze sobą przywlekła. Na pierwszy rzut oka bagaż nie wyglądał na duży, bo początkowo ujrzał tylko worek marynarski wraz z torbą sportową... Wystarczyło jednak jedno, krótkie spojrzenie w stronę kuchni, by dojść do wniosku, że widok sprzed chwili był nie więcej niż złudnym spostrzeżeniem. Na blacie kuchennego stołu spoczywały bowiem charakterystyczne pokrowce, których rolą z pewnością nie było zabezpieczenie odzieży, ani kosmetyków. Chcąc jednym pytaniem upewnić się co do ich zawartości, ściągnął na moment brwi, nieznacznie rozchylając do tego usta, aczkolwiek wstrzymał się uznając, że najpierw wskaże Juno miejsce na ostateczny rozładunek. W przedsionku praktycznie nie było już miejsca na jakiekolwiek przejście.
    — Okej. Na piętrze są dwa wolne pokoje, możesz śmiało zadomowić się w którymś z nich — wskazał ręką schody na wyższą kondygnację, gestem tym również zapraszając Junonę na małe oględziny. Panna Walter bardzo dobrze znała rozkład pomieszczeń, dlatego Ferran nie silił się na jakiekolwiek oprowadzanie, bo nie było wcale konieczne. Przecież nie raz w którymś z łóżek na piętrze spała.
    Ferran po chwili nachylił się po marynarski wór i torbę sportową.
    — Pomogę ci.
    Bo nie wyobrażał sobie Juno wspinającej się z całym tym bagażowym oporządzeniem po stromych schodach leśniczówki.


    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  21. [Halohaloooo ja chyba gdzieś zginęłam u góry :( ]

    OdpowiedzUsuń
  22. Wokół zmieniało się wiele, jednak pewna kwestia nadal pozostawała niezmienna. Ten gest; to pozornie delikatne, acz w gruncie rzeczy wyjątkowo nęcące przygryzanie dolnej wargi – właśnie zdał sobie sprawę, że wciąż działa na niego tak magnetycznie, jak przed laty, gdy oboje dopiero co uczyli się swych rozmaitych szczegółów. Ten drobny i dla niektórych wręcz niezauważalny akt, pociągał go zupełnie tak, jak podczas ich pierwszego – a przy tym naprawdę czułego – pocałunku przy zorganizowanym nad brzegiem Roedeark ognisku, czy w każdej innej chwili, w której Juno nawet nieświadomie nadużywała tego czynu. To był po prostu jej znak, i mimo że wiele kobiet miało taki nawyk, Kayser zawsze kojarzył go z osobą Junony, bo bodźce z nim związane, były przypisane właśnie do niej. Więc... To może dlatego prosił Lumę by przestawała przygryzać usta, ilekroć to robiła? Poza tym nie miały wielu podobieństw – były niczym prawdziwe przeciwieństwa. Junonę pamiętał jako pyzatą nastolatkę, która ukrywała swe fizyczne piękno za materiałem zbyt dużych koszulek; Luma była niewiastą szczególnie dbającą o elegancję i na wskroś kobiecą. Jedna miała włosy koloru czekolady i śniadą cerę, a drugiej towarzyszyły pasma włosów jasne jak słońce i niemalże porcelanowa cera. Do wspomnień z udziałem tej pierwszej wracał, a od wspomnień z udziałem tej drugiej – uciekał. I dopiero na przestrzeni czasu dostrzegał te wszystkie istotne różnice, nie tylko po zewnętrznej stronie, ale także wewnętrznej; bo jednej z nich tego wnętrza z pewnością brakowało.
    Przewiesiwszy dwie torby przez prawe ramię, w ciszy pokonał schody na wyższą kondygnację. Jego kroki były jednak pewne, bo był przekonany, że żaden stopień nie zaskrzypi pod ciężarem ich ciał. Schody przeszły niemal całkowitą renowację i w tej chwili nie miały prawa wydawać już żadnych niepożądanych dźwięków.
    Pytanie Juno odrobinę wybiło go z rytmu, bo raz, że zakopał się w swoich myślach, a dwa – czy ona naprawdę wpadła na pomysł, by pomagać mu w lesie? Nie sądził, że potrzebuje kogokolwiek do pomocy, bo... Okej, pracy faktycznie miał sporo i nie zawsze był w stanie wyrobić się z obowiązkami w ciągu dnia. Nie zawsze też wszystko gotowe było na czas, bo doba goniła go niemiłosiernie, a paśniki same się przecież sianem nie uzupełnią. W górach Cartiera był sam, nie ulegało to żadnym wątpliwościom, zatem prawa ręka do pomocy była chyba na wagę złota. A istniały małe szanse, że ktokolwiek zechce z własnej woli koczować w leśnictwie, należącym do dziury zabitej wielkimi dechami, i to w dodatku u boku jakiegoś gbura ze zrytą psychiką. To było cholernie mało prawdopodobne.
    — Wiem, Arkady wspominał mi o tym jakiś czas temu — przyznał, także zatrzymawszy się na krótko na jednym ze stopni. Dziadek często mu powtarzał, że Junona Walter to bezcenny skarb; że uczynna i złota kobieta z niej – do tego bezspornie piękna. W chwili, w której Ferran przejmował leśne obowiązki po najstarszym Kayserze, dowiedział się o wszystkim, co dotyczyło Quicame i pobliskich rejonów, włącznie z działającymi tu niegdyś pomocnikami. Musiał być przecież bardzo dobrze przygotowany do zawodu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Sam nie wiem. — Gdy ich spojrzenia się skrzyżowały, wzruszył lekko lewym, nieobciążonym ramieniem. Pokonał ostatnie stopnie, dzielące go od podestu i Juno. — Jesteś pewna, że chcesz spędzać ze mną tyle czasu? — Podniósł chwilowo brew i minąwszy Junonę, skierował się od razu do pokoju, w którym pozostawił pościel. Pytał, bo gdyby faktycznie zechciała sprawować rolę jego pomocnika, dzieliliby nie tylko chatę, ale również pracę. Wiązało się to z jeszcze częstszym kontaktem, niż początkowo – przy propozycji wspólnego mieszkania – planowali.
      Przekroczywszy próg pokoju, pozostawił jej torby tuż obok szafy i odsłonił nieco bardziej zasłony z okien, wyglądających na zachód. Niewiele się w nim zmieniło od czasów sprzed dekady – ściany wciąż pokrywał ten sam, choć teraz odświeżony, kolor écru, a podłogę nadal zdobił parkiet z czerwonego cedru.

      Ferran Kayser

      Usuń
  23. Prawda jest taka, że on już podjął to ryzyko, gdy tylko zaproponował jej kawałek podłogi na piętrze. Gdyby miał po dziurki w nosie towarzystwa Junony, bez ogródek odprawiłby ją z kwitkiem, pozostawiając po sobie jedynie – albo aż – niemiłe wrażenie, bo właśnie tak rozprawiał się z ludźmi, których towarzystwo go nie interesowało: po prostu wskazywał im przeciwny kierunek. Ferran pomagał niebywale rzadko, ale nigdy nie ze względu na dobre serce, bo od tego organu już dawno zabrano mu wszelkie ciepłe epitety. W przypadku Juno postanowił spróbować nie bez przyczyny, chciał bowiem spędzać z nią czas; dowiedzieć się, gdzie się podziewała przez osiem lat; sprawdzić jak się zmieniła, a ile pozostało w niej z tej starej Junie, z którą niegdyś trzymał się za ręce. Był zwyczajnie ciekaw, bo pojawiła się znienacka i była prawdopodobnie ostatnią osobą, której spodziewał się ujrzeć w progu własnych drzwi.
    Ferran ponownie splótł ręce na wysokości klatki piersiowej. Spojrzenie utkwił w obliczu Junony; rysy jego twarzy zastygły w – już z natury – służbowym, spoważniałym wyrazie, przecinanym jedynie nielicznymi, jeszcze słabo widocznymi zmarszczkami. Przyjrzał się jej nieco uważniej, aż w końcu podszedł ku Juno wolnym krokiem, zatrzymując się zaledwie na metr przed jej sylwetką. Jego ręce wciąż pozostawały ciasno splecione, uwydatniając przy tym szerokość barków, schowanych pod oficerskim swetrem.
    — Nie potrzebuję twojej zapłaty, Junie — rzekł, przesuwając błękitne tęczówki z jej oczu na brew, a następnie na policzek. Mógł sobie nieco przeanalizować nowe dekoracje jej ciała, bo choć za młodu wielokrotnie potrafiła nabić sobie guza, to w tym wieku najwyraźniej nadal z tego nie wyrosła. On zresztą podobnie; sam nosił ślady wojny na własnym ciele, a już szczególnie skazę od ostrza maczety. — W żadnej formie — dodał klarownie, wróciwszy uwagą z powrotem do jej oczu. Gdyby chciał coś w zamian, byłaby tego świadoma za nim w ogóle zdecydowałaby się tu zamieszkać. Kayser zawsze stawiał sprawy jasno, a sprzeciw tolerował tylko w uzasadnionych przypadkach – ten do nich nie należał, dlatego nie zagłębiał się w dalszą dyskusję odnośnie tych cudacznych płatności.
    — Jeśli chcesz zająć się pomocą przy lesie, to w porządku. Wyznaczę ci zadania, nawet już od jutra.
    Od przyszłego tygodnia miały ruszyć prace związane z pozyskaniem drewna z cięć sanitarnych, więc Juno przyda mu się do wyszukiwania drzew zasiedlonych przez żerowiska pędraków – wszystkie trzeba będzie oznaczyć odpowiednim kolorem, a później ściąć, acz tą drugą częścią zadania Kayser zajmie się już sam. Z reguły nie brał nikogo do pomocy, bo jego wiara w ludzi już dawno straciła na wartości, zupełnie jak zaufanie, którym nie obdarzał pierwszego lepszego człowieka, jaki napatoczył mu się po drodze. Akurat Kayser należał do stworzeń chorobliwie czujnych i powątpiewających nie tylko w ludzkie umiejętności, ale także w ich intencje. W przypadku Juno był jednak przekonany, że się nie zawiedzie.
    — W szafie — kiwnął głową w kierunku wysokiego mebla — znajdziesz dodatkowy ręcznik i inne duperele. Rozgość się — polecił łagodniejszym tonem. Mogła poprzestawiać wszystko wedle własnego widzimisię.

    [Chyba bym się wściekła! Nie szkodzi! :)]

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  24. Leśniczym został głównie dlatego, że miał wielki sentyment do leśniczówki i jej pobliskich terenów, bo właśnie na nich dorastał. Ciężko byłoby przegrać to wszystko w karty, skoro w miejscach tych zachowało się mnóstwo wspomnień, dotyczących jednego z najlepszych okresów w życiu człowieka – dziadkowie prawdopodobnie by nie przeżyli, gdyby doszły ich wieści, że całe ich istnienie przepadło, jak kamień w wodę. Ktoś musiał to przejąć i wypadło akurat na Kaysera, który po wojnie kulawo wrócił na stare śmieci, coby się jakoś zregenerować. Odpowiadała mu ta praca, bo poza ewentualnymi szkodnikami w postaci szopów, nikt nie działał mu na nerwy, a już szczególnie rasa ludzka, na którą był osobliwie wyczulony. Oprócz darowizny państwowej za wykonywanie robót leśnych, miał także przyznane wynagrodzenie wojskowe, które spływało co jakiś czas na jego konto – obie te pensje w zupełności mu wystarczały; w miasteczku panował handel wymienny, więc w niektórych przypadkach, tymi papierkami z mordą George'a Washington 'a można było co najwyżej rozpalić ogień w piecu. Ot, taka polityka panowała w Mount Cartier i od wielu pokoleń działała lepiej niż niejedna waluta.
    Po ustaleniu wszystkich kwestii, związanych z płatnościami, zamierzał wyjść z pokoju, bo to że Juno wprowadziła się na jego włości nie oznaczało, że ten musiał towarzyszyć jej w każdej sekundzie życia. Mogła się swobodnie rozpakować, porozkładać z manatkami; mogła odpocząć, poleżeć, porozmyślać czy nawet się zdrzemnąć. Mogła, jednak zdecydowała się na coś dużo gorszego. Coś, na co jeszcze nikt do tej pory się, na miłość boską, nie odważył.
    Błysk lampy chwilowo go wykołował, bo niczego takiego się nie spodziewał, mimo że podejrzewał iż w pokrowcach znajdują się narzędzia rejestrujące, typu aparat lub kamera. Junona zrobiła to w sposób bezczelnie przebiegły, i choć początkowo nerwy odrobinę mu w duszy zagrały, to ostatecznie zdołał je ujarzmić. Nie zamierzał jednak cieszyć się jak głupi do sera z tej okazji.
    Wystarczyło tylko kilka większych, ferranowych susów, by ich ciała na ułamek sekundy się zetknęły. W kolejnym ułamku Juno, pchnięta delikatnie jego ciałem, leżała już na miękkiej, puchowej pierzynie, zaś Kayser zwisał nad nią, podpierając się na swych dłoniach, by zachować jakąkolwiek odstęp między ich twarzami.
    — Obiecuję ci, że następnym razem pożałujesz — wypowiedział, nie pozostawiając wątpliwości. I nie żartował, bo zgodnie z tym, co przypomniał parędziesiąt minut temu – nigdy nie rzuca słów na wiatr. Nie miał na myśli żadnych cielesnych kar; mógł po prostu schować ten sprzęt w miejscu, w którym Junona nigdy go nie znajdzie.
    — Wyłącz. — I to nie była prośba, a jasny rozkaz. — Teraz.
    W wyrazie jego twarzy nie pojawiły się żadne oznaki wściekłości, czy rozjuszenia. Ton z jakim mówił, bez wątpienia był stanowczy, usta lekko zaciśnięte, ale w całokształcie Ferran nie wyglądał na kogoś, kto miałby ją za to zdjęcie nieludzko zamordować.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  25. Znał swoją naturę i doskonale wiedział, że czasami niewiele potrzeba, by wyprowadzić go z równowagi. Wystarczy bowiem naruszyć jego prywatność, zburzyć wybudowaną na przestrzeni niecałych dwóch lat samotnię, albo w jakikolwiek inny sposób się narazić, by uruchomić detonator, a wraz z nim tykającą bombę. Dla Ferrana, w tej chwili, nie istniało nic bardziej wkurzającego od przekraczania granic jego osobistej prywatności – przeniesienie rzeczywistego obrazu na matrycę aparatu również zaliczało się do gestów, które zakłócały te granice, dlatego reakcja mężczyzny była tak nagła i gwałtowna, mimo że nie miał w swych zamiarach zrobienia krzywdy Junonie. Niestety, ale potrafił stracić samokontrolę; potrafił zmieszać kogoś z błotem, godzić w czułe punkty charakteru; potrafił zatopić komuś nóż w sercu, i co gorsze – robił to lekką ręką, bo dzięki przeszłości stał się znieczulony, zarówno na błagania ludzi, ich problemy, jak i zawziętą, wrogo nastawioną naturę. Jeśli tylko chciał, potrafił przechodzić obojętnie obok wszystkiego, nawet obok kulącego się w akcie cierpienia człowieka.
    Ale był świadom, że w tej chwili pod sobą nie miał byle kogo, miał bowiem Junonę, siostrę najlepszego przyjaciela. Oj, Luke na pewno byłby wściekły... Chociaż, gdyby wciąż żył być może wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej. Może wróciliby z misji po trzech latach, a ich osobowości nigdy nie ucierpiałyby wskutek fatalnych przeżyć, które ostatecznie zesłał im los. I teraz, gdy patrzył w ciemne oczy Juno, na dnie których pojawił się cień trwogi, zdał sobie sprawę, jak bardzo podobne są do oczu jej zmarłego brata. Tęczówki Luke'a reagowały identycznie, gdy ogarniało go zaniepokojenie – ostatni raz widział je w jego oczach zanim zginął.
    Słowa Junony dotarły do niego po kilku sekundach. Dopiero drugie, wyraźniejsze polecenie rozbrzmiało w jego uszach jasno, wobec czego odbił się dłońmi od łóżka i wyprostował, znacznie zwiększając między nimi odległość. Przez skórę poczuł ten nagły wzrost paniki w Juno, ale odnosił wrażenie, że nie był on powodem jego reakcji. Wydawało mu się, że ten lęk spowodowany był jakimś konkretnym urazem, który zostawił w jej psychice pewne piętno, bo w Afganistanie nie raz spotykał kobiety, które na widok rosłych mężczyzn reagowały podobnie i dużo gorzej; to był po prosty ten sam, specyficzny typ strachu. Później okazywało się, że były one gwałcone i wykorzystywane.
    Kierując kroki w kierunku korytarza, wcisnął swe dłonie w kieszenie jeansów.
    — Uprzedź mnie następnym razem — rzekł przy progu drzwi, nie odwracając się już za siebie.
    Gdy znajdował się na celowniku – nie ważne, czy był to karabin, aparat, kamera czy zabawka – jego organizm automatycznie wymuszał na mim konieczność samoobrony. Ten gest miał zakodowany jako stricte negatywny, to dlatego wyzwalał w nim te instynktowne ruchy. Nie nad wszystkim umiał jeszcze panować.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  26. Problem polegał na tym, że Ferran nigdy nie będzie w stanie uprzedzić Juno przed tego typu reakcjami, bo pojawiały się one właśnie wtedy, gdy ktoś inny działał z zaskoczenia. Jeżeli zależało komuś na tym, by unikać konfrontacji z Kayserem, wystarczyło że nie będzie nadwyrężać jego granic. Bo wbrew pozorom, leśniczy nieczęsto wchodził wkurzony, mimo że jego postura budowała inne wyobrażenie. Na co dzień był spokojny; niewiele się odzywał, a jeśli nie musiał nigdzie wychodzić, momentami było tak, jakby zupełnie tutaj nie istniał. A dla świętego spokoju, nierzadko zresztą zaszywał się w domowych robótkach, których pomimo remontu było jeszcze wiele – strych nadal wymagał drobnej modernizacji, ale Ferran nie znalazł w sobie chęci na zajrzenie tam w jakimkolwiek celu. Był świadom, że na poddaszu przewala się mnóstwo rupieci związanych z jego wcześniejszym życiem, począwszy od zdjęć z wojska, a skończywszy na odznaczeniach i niedużych pamiątkach – to dlatego miał pewne wątpliwości, które odwodziły go od posprzątania najwyższej kondygnacji tego domostwa.
    Zatrzymał się, usłyszawszy wołanie. Jego dłoń spoczęła na brzegu drzwi, które zmierzał zamknąć, jednak nim to zrobił, skupił się na tym, co miała mu do powiedzenia Juno. Nie oczekiwał bowiem żadnych słów, i po części nawet się ich nie spodziewał; uważał, że nie ma czego tłumaczyć.
    — Wiem, Juno. Widzę — odparł nienerwowo. Nie sądził, że mogło mieć to z nim wiele wspólnego, bo w chwili grozy nie przemawiały przez niego pokłady wściekłości, czy chęć bicia. Nie zrobił tego z zamiarem skrzywdzenia jej, toteż nie mógł być powodem nagłej paniki. — Wszystko: bliznę na dłoni, ślad na brwi. Dystans, niepokój — dodał wzruszywszy nieznacznie ramionami. Kiedyś karmił się takimi widokami, ale w obliczu Junony były one niewskazane; ich byt działał mu jedynie na nerwy i wzbudzał chęć załatwienia wszystkich, którzy przyczynili się do tych skaz.
    — Ale, jeśli to nie ma nic wspólnego ze mną, to z kim?
    W tej chwili niewiele wiedział o niej i jej życiu. Dotychczas jedyny obraz, którym się posiłkował, to ten z nastoletnich czasów, lecz od tamtej pory zaszło sporo zmian nie tylko w Ferranie, ale również w Juno. Nietrudno zauważyć, że życie ją doświadczyło – miała to wypisane na twarzy, brakowało jej bowiem beztroski tamtych lat, a dziecinność w jej oczach została zastąpiona przez charakterystyczną dojrzałość. Cokolwiek działo się Nowym Jorku, na pewno wymagało od niej mnóstwa wewnętrznej siły. Ale Junona milczała, on zaś jedynie snuł wnioski, które mogły wcale nie znaleźć pokrycia w rzeczywistości.
    O jej nowej odsłonie nie wiedział w gruncie rzeczy nic.


    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  27. Nie był pewien, czy w swoim wyposażeniu znajdzie pianki, choć nie dlatego że szybko je pochłaniał, a wręcz przeciwnie – nie przepadał za nimi i nie czuł potrzeby uzupełniania tego towaru na swojej półce. Był natomiast przekonany, że znajdzie czekoladę, bo akurat tego składnika zabraknąć w jego chacie nie mogło. Wszak to jedyna słodycz, która śmiało przechodzi mu przez stroniący od cukru przełyk. Poza tym, mógł przygotować ten mini deser nawet bez czegoś w zamian.
    Mimowolnie ściągnął brwi, usłyszawszy lekkie kroki, zbliżające się ku niemu. Z góry próbował doszukać się w nich jakiegoś podstępu, bo strasznie podejrzliwie z niego stworzenie, jednak szybko zdał sobie sprawę, że Junona nie miała w planach niczego, co tym razem mogłoby wzbudzić w nim negatywne ruchy. Przechylił głowę w stronę kobiety w taki sposób, by kątem oka móc ujrzeć jej gesty – po kilku sekundach poczuł je już na własnej skórze, i zgodnie z ruchem Junony, opuścił rękę z kantu drzwi. Zacisnął usta, jednak na krótko, bo po słowach, które usłyszał, ich kącik praktycznie sam powędrował ku górze.
    — Jeszcze — złapał ją za słówko frywolnie, i lekko pchnięty w przód, przekroczył próg drzwi, ani trochę przy tym nie protestując. Gdyby poprosiła go o wyjście tylko za pomocą słów, bez konkretnych czynów, także nie robiłby problemów. Od teraz pokój na piętrze to kawałek jej prywatnego świata, toteż w jego wnętrzu musiał stosować się do zasad narzuconych przez pannę Walter.
    Gdy tylko drzwi się zamknęły, Ferran zszedł wolnym krokiem na parter. W kuchni przeszperał wszystkie szafki, aż w końcu odnalazł nieruszoną paczkę z piankami. Na ogniu rozpuścił tabliczkę czekolady, uprzednio – korzystając z okazji, że wyjął coś słodkiego – odrobinkę nadgryzając jej róg. Płynną słodycz zmieszał razem z ciepłym mlekiem, a cały deser przyprawił do tego niewielką dawką cynamonu i szczyptą papryczki chilli w proszku. Na samym końcu wrzucił do kubka pianki. Zapach był przyjemny, jednak nie odważył się spróbować deseru, bo smak pianek po prostu mu nie leżał.
    Przeniósłszy się do salonu, pozostawił kubek ze spodeczkiem na stoliku. Nim Junona zjawiła się na parterze, Ferran ściągnął z siebie oficerski sweter, pozostając tym samym jedynie w ciemnym podkoszulku na krótki rękaw, i szturchnął palenisko w kominku, by wzniecić w nim nieco wyższy płomień. Pomieszczenie oświetlało ciepłe światło, padające ze ściennych kinkietów. Zasłony lekko opadały na okna i drzwi, prowadzące na nieduży, aktualnie zaśnieżony taras, natomiast ogień w kominku strzelał przyjemnie, przywodząc na myśl słoneczne dni i adekwatnie do nich ciepłe noce.
    Ferran wyciągnął z barku dwie literatki i – zgodnie z życzeniem Juno – butelkę mocniejszej nalewki ze świdośliwy. Uzupełniwszy swoje szkło, usiadł wygodnie na kanapie, prostując nogi w kolanach. Pewnym ruchem upił łyk alkoholu, a następnie oparł szklaneczkę na swym brzuchu, pozwalając trunkowi rozpływać się powoli w przełyku i żołądku.
    Mimo, że schody nie skrzypiały, Kayser zdołał usłyszeć kroki Junony. Przeniósł więc spojrzenie w stronę futryny salonowego przejścia.


    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  28. Ferran nie rozmawiał z Lukiem o jego siostrze z prostej przyczyny – Luke wiedział jak ich drogi się rozeszły, a z racji tego że Kayser dzielił wtedy swe istnienie z Lumą, mężczyzna nie próbował mieszać w nie przeszłości. Wyglądali na szczęśliwą parę i możliwe, że przez pewien czas naprawdę tworzyli zgrany, obiecujący duet, dlatego żadne z nich nie widziało sensu we wracaniu do nastoletnich czasów. Ferran natomiast nigdy nie pytał, miał bowiem na głowie inne plany, związane chociażby z zaręczynami, a później przygotowaniami do wyjazdu na misję. Dla Kaysera, rozdziały z przeszłości były już wtedy zamknięte; sądził, że Juno ułożyła sobie życie w większym mieście, że zdobyła prosperującą pracę, znalazła męża i jest naprawdę szczęśliwa. Nie miał powodów, aby myśleć inaczej. Wprawdzie, Luke kiedyś, przy obiedzie w kantynie, coś wspominał, że nie jest zadowolony z niektórych wyborów Junony, ale przecież nie mógł układać jej życia; była dorosła, wiedziała czego chce i do tego brnęła. On mógł co najwyżej pomarudzić, choć starał się nie zawracać Ferranowi głowy tymi kwestiami. Zatem leśniczy nie wiedział o niczym więcej, poza wyborem przez Junonę kariery w dziedzinie dziennikarstwa.
    Gdy ciemnowłosa zjawiła się w salonie, powiódł za nią spojrzeniem aż do momentu, gdy przysiadła na kanapie. Zerknął chwilowo na kopertę i zamoczył usta w szkarłatnym alkoholu, przez moment zastanawiając się nad jej zawartością. W chwili, w której Juno zadała pytanie, myśli Ferrana skupiły się na rozważaniu go. Kim była? Cóż, miała sprzęt fotograficzny, kilka poważniejszych blizn, nadal niewyparzone słownictwo i pokłady pewności siebie.
    — Na podstawie moich dotychczasowych wniosków, śmiem twierdzić, że jakimś paparazzo — przeniósł spojrzenie na twarz Juno. W rysach jego lica ukrył się z lekka uszczypliwy wyraz; zrobiła mu przecież zdjęcie znienacka, a w kopercie mogła mieć ewentualny, koleny dowód. — Zatem śmiało, wyprowadź mnie z tego błędu — zalecił, poprawiając pozycję z półsiedzącej na siedzącą. Dłoń z literatką ułożył dla wygody na welurowej powierzchni kanapy.
    Nad rebusami nie lubił spędzać wolnego czasu, dlatego nie próbował zgadywać, bo mógł wymienić kilka różnych zawodów i profesji, i nie trafić w dziesiątkę ani jednym z tych strzałów. Byłoby dużo prościej, gdyby Juno zechciała mu to wyklarować bez różnej maści łamigłówek. Chyba, że miała coś do ukrycia, acz prawdopodobieństwo, że Ferran zacznie brnąć z pytaniami do głębi jej świadomości by zdobyć kilka informacji, było zerowe. Jeszcze się nie zdarzyło, żeby chciał poznać kogoś na wskroś.
    Trudno było mu natomiast uwierzyć, że robi popularne zdjęcia dla jakiegoś szmatławca, bo w takim przypadku nigdy nie nabawiłaby się tych wszystkich skaz, zdobiących niektóre partie jej ciała. Istniały małe szanse na to, że fotograficy wykonujący zdjęcia dla szarych gazet, mieli okazję toczyć boje o uwiecznienie danej chwili. Pracowała więc dla czegoś bardziej skomplikowanego.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  29. Paparazzo może faktycznie zabrzmiało zbyt obelżywie w jego ustach, a nie chciał jej przecież w żaden sposób urazić, czy zbyt nisko ocenić, bo wbrew pozorom, to bardzo niebezpieczne i wymagające odwagi zajęcie. Na jej zgryźliwą uwagę pokiwał więc tylko głową, chwilowo uciekając spojrzeniem w stronę strzelającego w kominku ognia. Jeszcze tego brakowało, ażeby był sławny, na litość Boską! Dobrze, że na świecie było mnóstwo żołnierzy, którzy mogli pochwalić się podobną historią – nie był przynajmniej wyjątkowy i tak intrygujący, by koniecznie pokazać ten przypadek całemu światu, bo popularność w tej chwili byłaby go w stanie zabić. Wystarczą mu plotki, które już na dobre zachowały się w Mount Cartier.
    W momencie, w którym usłyszał szelest papieru, wrócił spojrzeniem w stronę Juno, a dokładniej na fotografie, które pomiędzy nimi rozkładała. Skupił uwagę na jednym z nich – kolorowy obraz przedstawiał amazońskie plemię, zmagającymi się z trudami życia; na drugiej fotografii były zaś dzieci, którym uśmiechy zajmowały niemalże całą twarz. Powędrowawszy wzrokiem bardziej w kierunku Walter, zwrócił uwagę na zdjęcie ukazujące fałdy dymu, poprzecinane językami czerwonego wręcz ognia; najprawdopodobniej po wybuchu samochodu. Na ułamek sekundy na twarzy Kaysera pojawił się napięty wyraz, wobec czego powiódł spojrzeniem dalej, przez kolejne prostokątne obrazy, przedstawiające uwiecznione trudy tego cholernego życia.
    Kiedy Juno przyznała się co do wykonywanego zawodu, zerknął na nią chwilowo, ale dopiero przy słowie wojenną drgnął wyraźniej. Wyciągnął dłoń po jedno ze zdjęć, które Junona wyjęła z koperty jako ostatnie. Przebiegł przez nie uważnym spojrzeniem i wziął głębszy wdech, gdy jego oczy zarejestrowały utrwaloną na fotografii jednostkę, wraz z kilkoma żołnierzami w mundurach o maskowaniu MARPA; wyhaftowane na lewej kieszeni na piersi godło Marine Corpse połyskiwało w, prawdopodobnie, syryjskim słońcu. Zacisnął na moment wyraźnie swe wargi i odłożył zdjęcie szybkim ruchem. Nie mógł na to patrzeć, bo w połączeniu z tym, co usłyszał z ust Junony odczuwał nagłe poddenerwowanie. Sama myśl, że kobieta pakowała się w to bagno, sprawiała, że jego niezadowolenie znacząco rosło.
    W milczeniu upił spory łyk nalewki, pozostawiając alkohol jedynie na dnie literatki, i podparł przedramiona o uda, wzrok zawieszając na swych dłoniach, ciasno obejmujących szkło między kolanami. Zdecydowanie lepiej się czuł, gdy nie widział fotografii, i kiedy nie wiedział, że Juno igra z losem, bawiąc się praktycznie na jego granicy. Nie mógł tego przetrwać, przecież dobrze wiedziała – i poczuła na swej skórze – jak skończył jej brat, pchając się na front. Tam nie wiele brakowało, by zapłacić za coś życiem, nawet w pozornie bezpiecznej jednostce.
    — Dlaczego wybrałaś akurat tę drogę — zapytał, choć nie zabrzmiało to jak pytanie. Starał się panować nad tonem swych wypowiedzi, ale złość zwinnie ulatywała z każdym wyrazem, wobec czego nie potrafił jej skutecznie zatuszować. — Dlaczego z tylu możliwych dróg wybrałaś tą najbardziej zafajdaną? — Pokiwał głową, wyrazie zafrasowany wyznaniem Junony. Naprawdę nie mógł tego, kurwa, przetrawić. Dobrze wiedziała, jakie niesie to ze sobą niebezpieczeństwo; to całe kuszenie losu podczas pchania się w otchłanie wojny. A może właśnie jednak nie wiedziała?
    — Nie rób tego, Juno.
    Bo wizja śmierci i Luke'a i Junony nie mieściła mu się nawet w głowie.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  30. [jak Ty ładnie piszez *-*]

    Ktoś, kto znał Ferrana, szczególnie gdy poznał go po powrocie z wojny, pukał się w czoło widząc, że Sol za wszelką cenę nie pozwala leśniczemu totalnie zdziczeć. Dbała o przyjaźń, jaka nawiązała się jakiś czas temu i nie miała zamiaru pozwolić spaść mężczyźnie w przepaść samotności, jaką sam wokół siebie budował, odgradzając się od ludzi grubym murem z cegiełek ponurego spojrzenia, gburowatości, małomówności i ogólnego wrażenie co najmniej zniechęconego widokiem innych. Dostrzegała te subtelne oznaki, jakie pojawiały sie, gdy Kayser tak bardzo sie nie pilnował i była pewna, że on mimo pozorów jakie stwarza, potrzebuje drugiego człowieka. No a mimo plotek o jego dzikiej i porywistej naturze, wiedziała jak go udobruchać i załagodzić wszelkie wybuchy złości. Magiczną sztuczką była najzwyklejsza czekolada, którą mozna było z zaskakującą wręcz łatwością pozyskać cień sympatii leśniczego i do siebie przekonać. Nie wykorzystywała tego zbyt często, bo przecież nie stać jej było na tony tej pyszności, a i nie chciała, by facet się rozpasł jak świniak do uboju, ale bardzo sprytnie uczyniła sobie z niego tester na wszelkie przepisy włąsnego pomysłu, których nie miała jeszcze odwagi wprowadzić w ofertę .
    Już przyzwyczaiła się do tego, że pociągnie interes rodzinny na własnych barkach, choć kiedyś walczyła z tym i to dość zajadle. Przywykła nawet do tego, że o przyjaciół tu nie tak trudno, choć częściej ludzie stąd znikają, niż nadjeżdżają, więc także dlatego tak kurczowo trzymała się tej przyjaźni z leśniczym. Na dodatek za codzienność uznawała już fakt, że człowiek ten żyje sam i raczej nie widuje się go w czyimkolwiek towarzystwie, a chcąc się z nim skontaktować, samemu trzeba ruszyć tyłek do jego chatki. Gdy więc drzwi otworzyła jej obca kobieta, na dodatek ubrana w ferranowy sweter, Sol wybałuszyła oczy na twarz, której nie rozpoznała z początku i rozdziawiła usta. To... No dobrze, od razu pod kopułę rudości nasuneło jej się kilka pospiesznych wniosków i Duval poczuła się zmieszana, skrępowana i oburzona faktem, że przyjaciel nie wspomniało zmianach, jakie ewidentnie pojawił się w jego życiu!
    - Cześć - usmiechnęła się łagodnie i uniosła pudełko z słodkościami, jakby obawiała się, że kobieta zaraz ją zdzieli, ochrzani, że się dobija do nie swoich drzwi i na koniec pogoni z werandy. - Jest może... pan leśniczy? - spytała niepewnie, nie wiedząc do końca jak się zachować w obliczu... no chyba potencjalnej dziewczyny Ferrana. Nawet bała się teraz wymówić jego imię, jakby miała się tym narazić brunetce.
    I nagle dotarło do niej, że tamta ma mokrą głowę i na dodatek ziąb zaraz ją przewieję, że jutro nie będzie mogła poruszać głową i unieruchomi ją obolała szyja, więc postąpiła krok do przodu, gotowa wparować do środka chatki.
    - Przyniosłam mu ciacho, choć tym razem nie ma tu nic czekoladowego. A ty chyba jesteś świeżo po kapieli i zaraz złapiesz jakieś paskudztwo od mrozu, mogę wejść? - ot jak ręką odjął, zniknęło gdzieś całe zmieszanie i krępacja.

    OdpowiedzUsuń
  31. Zaniepokojony to mało powiedziane – Kayser w duszy był cholernie zły, bo dobrze wiedział czym grozi pchanie się w szpony wojny, i jakie niesie to ze sobą skutki; pod warunkiem, że będzie dane komuś w ogóle wyjść z niej żywym. Przyjęcie umundurowania było jednoznaczne z podpisaniem cyrografu, a Junona choć nie miała obowiązku noszenia kombinezonu, to samą obecnością w pobliżu wojennej zawieruchy, właziła lwu w paszczę, ściągając na siebie nieszczęście. Nic dziwnego, że Luke nie popierał tego celu, i nic dziwnego, że nie wspominał o nim Ferranowi. Walter po prostu wiedział, że gdy przyjaciel się dowie, zareaguje znacznie impulsywniej, próbując fizycznie dotrzeć do Junony żeby wybić jej ten durny pomysł z głowy. I możliwe, że to rzutowałoby na jego ówczesną relację z Lumą – kobieta mogłaby nie być zadowolona, że Ferran rzucił się w wir pomocy dla swej nastoletniej miłości; bywała chorobliwie zazdrosna... a sama dopuściła się zdrady.
    Podniósł swe posępne spojrzenie na śniadą twarz Junony, kiedy zaczęła tłumaczyć. Na dnie jego niebieskich oczu krył się niemrawy cień rozgoryczenia, z bardziej widocznym rozgniewaniem, bo informacja o tym, że ryzykiem chciała coś udowodnić jedynie dołożyła mu zszarganych nerwów. Gdyby brnęła do spełnienia marzeń, to jeszcze byłby w stanie zrozumieć, ale fakt, że igrała z ogniem tylko po to by udowodnić komuś swoją siłę, sprawiał, że opadały mu ręce.
    Postawiwszy szkło na stoliku, uzupełnił je kolejną porcją nalewki.
    — Nie odniosę się już do tego tematu, bo musiałbym być cholernie niemiły — rzekł, przykładając brzeg szklanki do ust, aby napić się szkarłatnego trunku i przy okazji czymś je zatknąć. Na język cisnęła mu się raczej bluźniercza wiązanka, a nie chciał zranić Junony i tym samym głośno negować jej wyborów, bo rysowała życie wedle własnego widzimisię, i nikt nie miał prawa wchodzić do niego z własnymi kredkami. To były jej świadome wybory – tak, jak Ferran wybrał wojaczkę, tak ona wybrała uwiecznianie jej na fotografiach – więc świadomie za nie odpowiadała. Kayser jedynie nie mógł przeżyć tego, że momentami jej istnienie mogło wisieć na cieniutkim włosku.
    — Ale możesz mi wyjaśnić, dlaczego uważałaś się za tylko dziewczynę z północy? — Znów spojrzał na Junonę. — Skąd ta błędnie wywnioskowana, niska samoocena, hm?
    Ta kwestia też go zaintrygowała, bo wychodzi na to, że do dokonania takich wyborów zmusił ją jakiś konkretny bodziec. Niełatwo było mu to rozgryźć, bo z czasów nastoletnich pamiętał Junonę jako wyjątkową dziewczynę, z mnóstwem energii, ale także pełną ciepłych uczuć. Dlaczego więc czuła się źle we własnej skórze, skoro miała w sobie wszystkie piękne cechy? To Ferranowi brakowało wtedy iskry altruizmu, skoro był w stanie rzucić wszystko, i wszystkich, i wyjechać. To on był przekonany, że nie ma nic do stracenia.


    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  32. Podejrzewał, że sporo rozbiło się o ich wyjazd, bo gdy Juno wspomniała o tym, że została zapomniana, odczuł jakby jej słowa uderzały konkretnie w jego własną osobę. Nie wątpił, że po części był powodem takich, a nie innych wyborów; nie wątpił, że Junona miała do niego żal za te wszystkie decyzje – bo w każdej z nich została pominięta, aż w końcu pozostawiona sama na pastwę losu, w zabijającej ambicje, maleńkiej wiosce. Jakby nie patrzeć, Ferran zabrał ze sobą połowę jej świata, na który składał się on sam, ale do tego również jej starszy brat. A kontakt, który mieli przecież zawsze ze sobą utrzymywać, z każdym dniem mimo wszystko coraz bardziej się zacierał, aż w końcu zdechł. Choć, podczas gdy Kayserowi zdawało się, że Juno wiedzie spokojne, ułożone życie z mężem u boku i być może gromadką dzieci, kobieta pakowała się w jedne z najgorszych, możliwych sytuacji, w jakie można świadomie wdepnąć.
    — Masz rację, to już przeszłość — zgodził się krótko. Nie było zatem sensu jej kwestionować, poruszać, ani odkopywać, bo grzebanie w niej nie doprowadziłoby do niczego pożytecznego; nie można było nic już zmienić w dziejach, zapisanych na kartach historii – każde z nich szło inną ścieżką, zmagając się z różnymi problemami i były to aspekty teraz już nieodwracalne.
    Wtem dźwignął się z kanapy razem z literatką trzymaną w jednej z dłoni. Swoje kroki skierował do tarasowych drzwi, przy których przystanął, by móc obmieść spojrzeniem najbliższą połać lasu. Zima była niebywale spokojna, w przeciwieństwie do wiosny i lata, kiedy przez okna leśniczówki nie raz dało się usłyszeć szczekanie kozła, albo ryk potężnego łosia. Teraz jedyne co grało między rosłymi świerkami, to cisza.
    — Zakładam, że to któryś z tych problemów sprawił, że tutaj przyjechałaś — rzekł, skupiając uwagę na gęstych obłokach, przez które ledwo co przebijał się księżyc.
    Nie sądził, że wróciła tutaj z tęsknoty, albo z sentymentu. To oczywiste, przecież nikt nie wracał tutaj z własnej, nieprzymuszonej woli; zawsze znajdował się konkretny powód, pchający ludzi na stare śmieci. Kayser był tego dobrym przykładem, bo gdyby nie zdobyte z doświadczeniem upośledzenie, zostałby w wojsku tak długo, aż w końcu wyzionąłby ducha i odszedł na wieczną wartę poza światy. Zresztą, pod koniec misji właśnie taki miał plan – zostać w armii po kres swoich dni, albo przynajmniej tak długo, jak tylko pozwoliłaby na to osoba, zajmująca stołek sekretarza sił powietrznych. Jak widać – nie pozwoliła na kontynuowanie służby.
    Ale teraz Ferran zdążył się już pogodzić z tym, że mieszka w leśniczówce, i że to prawdopodobnie w tym miejscu wypowie swoje ostatnie słowo. Szanse na powrót do armii były bowiem znikome; być może zostałby powołany przy poważnym konflikcie zbrojnym, ale ta nadzieja również była odrobinę naciągana. Jeden dopisek w jego karcie leczenia przekreślał niemalże całą jego karierę. Niech więc jasny szlag trafi tego doktorka, który postawił przy tym pieczątkę!

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  33. O ucieczce od zawodzących ludzi coś wiedział, bo sam zwiał, kiedy jego świat odrobinkę się posypał. Szkoda tylko, że miejscem tej dezercji nie zostało spokojne Mount Cartier, tylko wzburzona prowincja Parwan w Afganistanie, bo sytuacja tego państwa zniszczyła doszczętnie nie tylko jego świat, ale również jego samego. Wskutek tej decyzji, jeszcze półtorej roku temu miewał ostre napady wizji, szczególnie w nocy i nad ranem, kiedy pogrążał się w głębokim śnie – tracił przy tym mnóstwo energii i wyglądał tak, jakby ktoś przeprowadzał na nim psychiczne tortury. Wtedy omijał zatem wszystko, co związane było z jego życiem na misji i krótko po niej. Momentami nie potrafił się nawet do niej przyznać, choć oczywiście myśli związane z tamtym okresem mocno przewalały się w jego głowie. Niemniej, kiedyś jedno było pewne – gdyby zmuszony był do podjęcia takich samych decyzji – podjąłby się tego wszystkiego raz jeszcze. Raz jeszcze poszedłby do wojska, raz jeszcze poznałby Lumę, choć tylko po to by ją stracić i tylko po to, by na wskutek rozstania nie zgadzać się na powrót z misji po dwóch latach. Raz jeszcze, za namową Luke'a, wsiadłby do drugiego auta, tylko po to, by dzięki jego śmierci przeżyć. I raz jeszcze uratowałby życie temu młodemu elewowi, tylko po to, by widzieć jak szczęśliwie obejmuje narzeczoną na wojskowym lotnisku, wraz z nowo narodzoną latoroślą. Raz, kurwa, jeszcze zrobiłby to dla nich, by widzieć, jak cholernym szczęściem emanują, tworząc tak ciepłą rodzinę, której nigdy nie było dane mu mieć. Ten widok rekompensował wszystkie jego straty. Bo chociaż był aroganckim bucem i wielką kupą mięcha, to kiedyś poświęcił się dla innych. Nie dla siebie. Chciał walczyć, by walką tą móc ratować innych, nie siebie. Ale nikt o tym nie wiedział... Bo jakie to mogło mieć w tej chwili znaczenie? Wystarczyło tylko otworzyć album, zakopany na strychu, by w chronologicznym ułożeniu obejrzeć te wszystkie chwile. Wystarczyło odnaleźć dziennik Ferrana, by zrozumieć targające nim wtedy emocje. Żeby prześwietlić tego faceta, wystarczyło wejść po prostu na ten zakurzony strych, na który on nie wchodził właśnie z tego powodu – ze strachu, przed prześwietleniem samego siebie.
    Ale czy raz jeszcze pozwoliłby Junonie na samotność? Odkąd znów pojawiła się w jego egzystencji – nie wiedział. Nie rozmyślał nad tym, bo były to chwile odległe; nie posiadał zresztą takiej mocy, by cofnąć czas i naprawić to, co naprawić należało. W tym momencie życia jedyne co mógł, to dobrze rozporządzić przyszłością, i w taki sposób, by nigdy niczego nie żałować.
    Również spojrzał na jej słabe odbicie w szybie, gdy przystanęła tuż obok. I nawet w nim jej sylwetka prezentowała się atrakcyjnie.
    — Bo ludzie znają cenę wszystkiego, nie znając wartości niczego — rzekł, pewny tych myśli, aktualnie przedstawionych już także na głos.
    W chwili, gdy Junona oparła głowę na jego ramieniu, przeniósł wzrok z odbicia na szybie na jej rzeczywisty obraz. Po kilku sekundach ułożył wolną dłoń nad biodrem Junony, by lekko ją objąć. Odzwyczaił się od bliskości drugiego ciała, ale obecność Junony mimowolnie przypominała mu o tych momentach, kiedy to obejmował ją na klifie przed każdym skokiem do jeziora, albo gdy siedzieli na jednym pniu przy strzelającym ognisku.
    — Ciebie też dobrze widzieć, Junie — przyznał. — Jak długo zamierzasz tu zostać?


    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  34. Nie wiedziała, że z jego ust kiedykolwiek wypłynie Wilde, i nie wiedziała, że niegdyś pisał wiersze, bo jedyną osobą, która miała tego świadomość, była Luma; jeden z wierszy poświęcił nawet jej i na pewno wciąż można było go znaleźć w pożółkłym notesie, spoczywającym w którejś ze skrzyń na poddaszu. Wieczorami, gdy zmrok otulał okolice jednostki Cold Lake i w nocy, kiedy jako jedyny nie mógł spać – pisał. Tak po prostu, wyciągał z szuflady notesik, ulubiony niebieski długopis, i przerzucał myśli na niedużą kartkę w kratkę, dla siebie. Robił to również na misji, siedząc chociażby na piaszczystym wzgórzu w Bergam, nad którym samoloty schodziły niżej, do lądowania. Nierzadko siadał tam również w towarzystwie Luke'a, acz po jego śmierci pojawiał się na nim tylko wtedy, gdy naprawdę czuł się na siłach.
    Teraz już nie pisał, jedynie czasami, w przypływie chwili, co nieco szkicował, ale nie mógł nazwać tego sztuką. Możliwe, że sunął ołówkiem po kartce ze względu na ogarniającą go niekiedy nudę, bo gdy w ciągu dnia przygniatały go obowiązki związane z lasem, nie miał potrzeby rysowania. Traktował to jako zajęcie na długie wieczory, by poza szklanką z alkoholem trzymać w dłoni coś jeszcze. Coś mniej destrukcyjnego.
    — Bo odrobina tajemniczości, dodaje życiu atrakcyjności — dopowiedział z nutą żartu w głosie, wzruszając przy tym niewinnie ramieniem. — Ale to prawda... — zaczął w odpowiedzi na jej słowa. — Żeby pozbyć się pokusy, trzeba jej ulec. Ja już dziś jednej z nich uległem, i to całkiem niedawno.
    Miał na myśli propozycję, złożoną Junonie w kuchni. Gdyby zamieszkała sama z tą cholerną grzałką w ledwie prosperującym domku, pewnie cały czas odczuwałby potrzebę chociaż chwilowego ujrzenia Walter, bo już sama fakt, że ta kobieta jest gdzieś w pobliżu przesyłał do głowy taki impuls, a co dopiero wiedza, że brakuje jej podstawowych warunków do życia.
    — Teraz, jak widać, ulegam drugiej. — Uniósł na moment szklankę ze szkarłatnym alkoholem, który zatoczył się po ściankach smukłego szkła. Tej pokusie ulegał akurat dość często, ale nie miało to większego znaczenia, bo ta częsta chęć napicia się czegoś mocniejszego nadal niezmiennie wpisywała się w definicję pokus.
    — Ale będzie gorzej... — Spojrzał na Juno, chyląc głowę nieco w bok. Przesunął niebieskimi tęczówkami od wyraźne zarysowanej linii jej szczęki, przez pełne, nieco suche usta, gładki policzek, aż zatrzymał się na ciemnych oczach, w których odbijało się światło ściennej żarówki. — Jeśli ulegnę tej trzeciej.
    Zsunął dłoń z jej talii, po czym wcisnął ją do kieszeni spodni – w bezpieczne miejsce – i skosztował haust słodko-gorzkawego trunku domowej roboty. Zaś figlarne ogniki w jej oczach absolutnie nie odwodziły go od pewnych pokus.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  35. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  36. [przepraszam za te naśmiecanie pod kartą, ale net mi szaleje i nie umiem sobie z tym dziadem poradzić -,- ]

    Sol znając lesniczego od dzieciaka, bardzo dobrze pamiętała, że kiedyś potrafił się uśmiechać, był przyjazny do ludzi i nie uciekał hen wgłąb lasu. Był zupełnym przeciwieństwem Ferrana, jakiego mogła oglądać obecnie. Ale wiedziała także, gdzie spędził dobre kilka lat swojego zycia i nie dziwiła się tej zmianie, choć przecież wojnę znała jedynie z wiadomości, z artykułów i tak na prawdę, można by rzec, że nie rozumiała nawet ułamka tego, co facet przeszedł. Plotki, jakie obiegły miasteczko po jego powrocie, zrobił z mężczyznę niemalże potwora, a jak widać, ona była albo naiwna, albo głupia, albo wszystko na raz, bo nie uciekała z krzykiem od leśniczówki i jej mieszkańca. I teraz uparcie miała zamiar tkwic na werandzie, bo przecież nie było sensu nosić torby z jedzeniem w tę i z powrotem, skoro przeznaczone łakocie były właśnie dla Kaysera.
    Nigdy nie potrafiła zbyt dobrze maskowac się z emocjami i myslami przed czujnym spojrzeniem. Jej mimika zbyt łatwo zdradzała, co dzieje się w głowie, a w tej chwili nie czuła potrzeby, by ukryć zdziwienie i skrępowanie. Nie chciała tylko urazić kobiety, a tak poza tym, chyba jej reakcja nie należała do tych niespodziewanych w zaistniałej sytuacji? Lokator w domu blondyna to było jak cud, a na dodatek kobieta! Poczułą się po prostu zmieszana i trochę ubodło ją niedoinformowanie.
    - Słodzę jedną łyżeczkę - zawołała radośnie, przekraczając próg.
    Buty otrzepała natychmiast po upomnieniu kobiety i odstawiła obok tych, które już były szeregiem postawione w korytarzu. Kurtkę z wciśniętym w rękaw szalikiem i czapką, odwiesiła na wieszak, jak zwykle i dopiero zbierając na ramię plecak i do ręki torbę z ciastami, ruszyła dalej.
    Do kuchni weszła już bez bladego wyrazu na buzi, a z szerokim uśmiechem. Chyba wreszcie przypomniała sobie, skąd moze znać te oczy! Nie była pewna co prawda, ale mała ilośc osób przewijających się przez Mount Cartier, ułatwiła jej rozstrzygniecie tej zagadki.
    - Juno, prawda? - zasiadła swobodnie na jednym z kuchennych krzeseł i zrzucając pod nogi plecak, pyszności które były głównym powodem zajrzenia do leśniczówki, postawiła na blacie stołu.
    Spojrzała na twarz kobiety i zabrała się za wypakowywanie tych kilku pudełek z bawełnianej torby, ustawiając je jeden obok drugiego. Cukiernia radziła sobie całkiem nieźle jak na tak odległe i zamknięte miasteczko. Nigdy jednak nie udawało jej się sprzedać wszystkiego,c o upiekła, a co kilka dni zawsze uzbierało się dostatecznie dużo zapasów, by rozdać je przyjaciołom. Rozwiązanie było proste na ten naddatek jej pracy, wystarczyłoby mniej piec, ale... przecież wcale nie traciła na tym, ile wysiłku wkładała w dotychczasową robotę, nie chciała więc nic zmieniać. A taka słodycz zawsze się przydawała, by udobruchać i rozchmurzyć oblicze na przykład leśniczego, który sam nigdy do Krainy Czarów Nie przychodził.
    - Do herbaty na pewno, któreś ci zasmakuje - stwierdziła nie tracąc tej swobody, z jaką wkroczyłą do kuchni. - Ferran nie może tyle jeść, bo mu brzuch urośnie, więc musimy mu pomóc w utrzymaniu formy - zasmiała się lekko i wyprostowała, zatrzymując jasne tęczówki na twarzy brunetki.
    Spojrzenie, jakie sama otrzymała u progu lesniczówki należało do ostrożnych i podejrzliwych. Miała nadzieję, ze nie jest uznawana za intruza. A jeśli tak, to była gotowa zaraz wyjasnić wszystko, wytłumaczyć jaka relacja łączy ją z nieobecnym gospodarzem, byleby tylko kolezanka z dawnych lat się uśmiechnęła, bo jej powazna mina była nieco przerażająca.

    OdpowiedzUsuń
  37. Gdy Junona nieznacznie przyparła plecami do szyby tarasowych drzwi, a później niedbale zrzuciła z siebie ciemny kardigan, Kayser pokiwał głową z lekką i symboliczną dla tej sytuacji dezaprobatą. Pewne ruchy odczytywał jako wyzwanie, a że zwykle podejmował rzuconą rękawicę, to i tym razem poczuł impuls lekkiej prowokacji ze strony kobiety. Możliwe, że nie była świadoma niektórych gestów, które on jako reprezentant brzydszej płci mógł odebrać na opak, ale niektóre z tych czynów – nie tylko mowa ciała, bo również słowa – nie pomagały mu ostudzić tej chęci poddania się wspomnianej wcześniej, trzeciej pokusie. A nietrudno zauważyć, że była ona bezpośrednio związana z panną Walter. Chciał poznać ją bowiem od nowa; zwrócić uwagę na wszystkie zmiany, które zaszły w jej osobowości na przestrzeni tych ośmiu lat; był ciekaw, w jaki sposób – pomijając gonitwę za dobrymi ujęciami – doświadczyło ją życie, bo miał wrażenie, że gruntowne poznawanie go, odcisnęło na jej psychice jakieś niekoniecznie dobre piętno. Nie zależało mu jednak na słowach, a obserwacji, bo ten sposób eksplorowania dawał mu najlepsze owoce i nigdy nie zostawiał mylnego wrażenia.
    Zatem, kiedy Juno zadała pytanie, kącik ust Ferrana drgnął ku górze w prowizorycznym acz pewnym półuśmiechu. Swobodnie odstawił literatkę na nieduży parapet i postąpił kilka kroków ku Juno, by ostatecznie zatrzymać się przed jej sylwetką. W milczeniu powiódł spojrzeniem na lewe ramię kobiety, gdzie w świetle żarówki skrzyła się jaśniejsza skaza w postaci blizny, a chwilę później przesunął je pod prawy obojczyk, bo skórę w tamtym miejscu zdobiła kolejna z rys. Wiedział, że nabawiła się ich z biegiem życia; zapamiętałby je, gdyby dawniej dekorowały jej ciało. Były po prawdzie wygojone, jednak przepełnione nieczystością.
    Wtem podniósł swe dłonie i stanowczo, acz z pewną dozą ostrożności, ułożył je na wyjątkowo ciepłej skórze ramion Junony, po czym nieśpiesznie, ale uważnie, przesunął ich szorstką gramaturą po zbliznowaceniach – przez bark, biceps, łokieć, aż wolny bieg swych rąk zatrzymał na nadgarstkach. Wtedy podniósł wzrok na odbicie jej pleców w szybie i widocznego na nich rąbka pewnego malowidła.
    — Dotyczy ciebie — odpowiedział w końcu tonem z jednej strony niewzruszonym, jakby odpowiedź była cholernie oczywista, ale z drugiej także bezspornym. — Odwróć się — poleciwszy, przemieścił wzrok do jej oczu, jednakowoż nie przekazując swym spojrzeniem żadnych głębszych emocji, poza iskrą zainteresowania. — Jestem ciekaw, co tam ukrywasz.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  38. Korzystniej dla niego samego byłoby, gdyby nie poznał miejsc, w których ślady te otrzymały możliwość udekorowania jej ciała, jednak z doświadczenia zdawał sobie sprawę, że przebywanie w pewnych zakątkach świata skutkuje tego typu pamiątkami. Sam co nieco przyniósł z placu boju, aczkolwiek wychodzi na to, że obrażenia się go nie imały, skoro po sześciu latach w Afganistanie wyszedł praktycznie bez szwanku, bo z zaledwie dwiema większymi skazami. Choć, możliwe że to zasługa dobrze wyćwiczonej obrony, dlatego że akurat do tej dziedziny panowie z jednostki przykładali się szczególnie. Jeżeli chcieli przetrwać w obcym kraju, musieli nauczyć się z powodzeniem bronić, więc mocno się na tym skupiali.
    W chwili, w której Juno zdradzała pochodzenie blizn, na twarzy Kaysera nie pojawiały się oznaki zdziwienia, ani złości, ani strapienia – nie sądził przecież, że były skutkiem przewrócenia się na rowerze! To oczywiste, że pracując jako ekstremalna fotoreporterka, nie siedziała za bezpiecznym biurkiem, a pojawiała się w miejscach, które emanowały grozą, i zdążył to raz a dobrze zrozumieć wtedy, gdy Walter klarownie opowiedziała o postępach swojej kariery. Godził się z jej wyborem i wszystkimi ranami, bo należały po części do przeszłości, a do niej zgodnie nie zamierzali wracać – jej, tak jak tych blizn, i tak nie dało się już zmienić.
    Tatuaż go zainteresował, bo przy hardym usposobieniu Junony jego skrawek wydał się naprawdę kobiecy. Był więc ciekaw, jak prezentuje się pod materiałem bluzki, i gdy Juno odsłoniła plecy, oczy mężczyzny rzeczywiście ujrzały rysunek delikatny, subtelny i według niego także urodziwy. Niekoniecznie rozumiał związane z nim słowa, bo z hiszpańskim nie było mu po drodze, mimo że biologiczna matka posiada katalońskie korzenie. Prędzej skojarzyłby jednak arabski żargon, niżeli mowę ludu z Półwyspu Iberyjskiego, dlatego nawet nie próbował układać tych, tłumaczonych na swój sposób, wyrazów w sensowną całość. Ale biorąc pod uwagę osobowość Junony, na pewno nie były to słowa wyssane z palca i ot tak przeniesione na skórę. Miały jakieś konkretne znaczenie – tego był pewien.
    — A sprawa sądowa? — Zapytał, od początku próbując przypisać ten aspekt do którejś ze zmian w jej życiu. — Co zmusiło cię do jej założenia?
    Zabrał z parapetu szklaneczkę i upił łyk alkoholu, który stojąc pod oknem zdążył odrobinkę się schłodzić. Za moment skierował kroki w kierunku kanapy, by ostatecznie wygodnie się na niej rozsiąść i znów ulokować baczne spojrzenie w obliczu Junony. Dobrze pamiętał, że to ona wniosła pozew, wobec czego odnosił wrażenie, że uciekając do takich, poniekąd radykalnych, kroków, miała ku temu poważny powód.


    [Dzięki za fotografię! Bardzo ładna koncepcja :)]

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  39. Choć temperatura na zewnątrz warsztatu była niska, nie sprzyjająca dobremu humorowi w śrdoku panował gorąc. Może nie tylko dlatego że wszelkie grzejniki rozkręcone były do czerwoności, ale tez dlatego że sam właściciel pracował nad pracującym silnikiem granatowego Pickupa, jaki został wprowadzony do jego warsztatu dwa dni temu, przez miłośnika polowań i zwiedzania…Przejezdny tyle Morgan wiedział widząc nieznajomą mordę mężczyzny. Nie pytał o wiele, nie interesowały go dane człowieka, chyba że były to dane potrzebne do naprawy auta. Ale reszta…Nie był tam od poznawania, a od naprawy auta. Gabriel leżał na plecach na desce na kółkach, znajdując się pod autem, spod którego wystawały tylko jego nogi odziane, w brudne od smaru czarne dresowe spodnie. Oczywiście ze słyszał jak do warsztatu ktoś wchodzi, nawet poczuł, przez podmuch zimnego powietrza jaki przez moment dostawał się przez otwarte drzwi.
    - Dzień dobry…- rzucił jeden z jego pracowników, szczyl którego zatrudnił do pomocy, zdecydowanie za pewny siebie i zdecydowanie z burzą hormonów, jaką wywoływała u niego każda kobieta jaka się tam zjawiała, nie ważne czy ją dwudziesto paru latek, znał czy nie.- Mogę pani w czymś pomóc? Na pewno mogę…- zaczał, ale Gabe już w tym momencie z rozbawionym uśmiechem, leząc dalej na ziemi, pokręcił głową z niedowierzaniem, nie mogąc znieśc jego durnych podchodów. Momentalnie wysunął się spod auta, powolnie i ociężale dźwigając się z ziemi. Ubrany w biały podkoszulek, wyglądał dosłownie jak mechanik z typowych filmów. Spocony, brudny, nawet na policzku mając trochę oleju.
    - Jonny zostaw ją…Nie jesteś w jej guście.- warknął Morgan, ocierając dłon o dłoń, zaraz brud wycierając w spodnie, spojrzeniem odprowadzając speszonego chłopaka, który odszedł trochę by udawać że czymś się zajmuje. Gabierl nie wiedział za co mu płacił, ale wiedział że jego matka była mu wdzięczna gdy go tam zatrudnił. Kącik jego ust drgnął, tym razem dlatego że rozpoznał dziewczyne jaka przed nim stała. Jakby mogł jej nie kojarzyć.- Juno…Mała, chyba nie stęskniłaś się za mną co?- rzucił żartobliwie, kątem oka wyłapując dosłownie męski foch swojego pracownika, który od razu poszedł na zaplecze. Gabriel parsknął śmiechem, zaraz się uspokajając.- Co się stało? Coś z autem, czy może chcesz coś ode mnie prywatnie?- zapytał spokojnie, pozwalając sobie jeszcze otaksować sylwetkę, dawnej przyjaciółki, nadal przyjaciółki, bo co jak co, rzadko kiedy wyrastał z młodzieńczych znajomości…

    Gabriel Morgan

    OdpowiedzUsuń
  40. Być może dla większości mężczyzn blizny, które nosiła Juno rzeczywiście były szpetne. W przekonaniu ludzkim nadal górował stereotyp, stawiający kobiety w świetle nieskazitelnych piękności; każda rana, szwa czy zadrapanie były traktowane więc jak wstrętna skaza, znacząco ujmująca kobiecej urodzie. Wskutek takich dekoracji, na pewno niejeden mężczyzna dyskwalifikował potencjalną wybrankę, tym samym ponownie rzucając się w wir randek i spotkań, coby znaleźć tę, której ciała nie szpecą żadne rysy. Ale Ferran z pospolitym facetem niewiele miał wspólnego, zaś jego gusta wielce różniły się od upodobań większości panów, więc oceniał nową aparycję Juno tylko i wyłącznie swoimi, nieodgadnionymi kryteriami. Widział te blizny, zastanawiał się nad nimi, a także próbował wyobrazić sobie w jaki sposób powstały, ale ani razu, ilekroć jego wzrok skupiał się na skrzących rąbkach skóry, nie uznał w swych myślach, że ślady te ją szpecą. Na przestrzeni lat, spędzonych w kraju wojen, widział tyle rzeczy, że nawet amputowana noga nie byłaby w stanie wzbudzić w nim już obrzydzenia, bo w państwie gdzie ponad dwadzieścia procent ludzi żyje poniżej ubóstwa, widok trądu i zgnilizny na ludzkim ciele nie jest niczym nowym. Dlatego w jego spojrzeniu nie ukrył się nawet cień wstrętu, a na usta nie wkradł się zawiedziony grymas... Zresztą, na tle urody Juno i tego jak wypiękniała przez tę niecałą dekadę, blizny były zaledwie niczym kropelka w wielkim oceanie – w porównaniu do całokształtu kobiety, praktycznie nie rzucały w oczy, i tylko ktoś chorobliwie narcystyczny byłby w stanie je jakkolwiek wytknąć.
    Lekki cień powagi przebiegł po twarzy Ferrana, gdy Junona odbiła piłeczkę, aczkolwiek zatuszował go perfekcyjnie drgnięciem ust w kąciku. To prawda, że rozmawiali ciągle o Walter, ale kobieta miała dużo więcej ciekawostek do przekazania, niż on. Życie Ferrana dotyczyło tylko tematu walk, zaś egzystencja Juno chwytała różne aspekty życia.
    — Nie skończyłem zadawać ci jeszcze pytań — zaznaczył, marszcząc nieco czoło, gdy Juno swym palcem wskazującym dźgnęła go w pierś. Oddałby jej, ale nie sądził, że polubiła łaskotki od czasów nastoletnich. — Ale, żeby było fair — poprawił odrobinę swoją pozycję na zwrócenie się przodem w stronę kobiety — Mogę zdradzić, że wróciłem dla lata temu, a wciąż nie rozpakowałem wszystkich walizek.
    Nie miał ku temu kilka powodów. On po prostu wciąż był przygotowany na wypadek nagłego alarmu, nawet jeśli nie dowie się o nim od razu, bo nie miał już takiej możliwości.
    Zapił słowa haustem alkoholu i ponownie powędrował spojrzeniem na oblicze Junony.
    — Wracając jednak do naruszenia godności: kto, kiedy, gdzie... i jak? — Uniósł brew, lustrując ją przy tym w sposób z lekka apodyktyczny, bo zdążył zrozumieć, że w niektórych kwestiach musiał ciągnąć Juno za język. Nie znał jedynie powodów, które sprawiały że miała obiekcje przed opowiedzeniem mu o tej sytuacji. Nie miał żadnych nieczystych intencji.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  41. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  42. W chwili, gdy Juno zasugerowała kompromis, brwi Kaysera wzniosły się ku górze w wyraźnie zdziwionym wyrazie. Pociągnęły za sobą nawet kącik ust, który wymalował na licu mężczyzny coś w rodzaju zaskoczonego uśmiechu, bo propozycja była intrygująca. Naprawdę rzadko bawił się w takie gry, ale w towarzystwie Junony nie miał oporów, jeśli odpowiedzi będą szczere. Poza tym, w głowie zaświtał mu pomysł na ulepszenie tych igraszek, jednak za nim dopowiedział w tym aspekcie coś od siebie, wsłuchał się w słowa kobiety odnośnie naruszonej godności, na wyjaśnienie której sam nalegał.
    I wyjątkowo niewiele wystarczyło, by wyraz twarzy leśniczego przeobraził się w nieco posępny grymas, zaś jego spojrzenie znów wylądowało na szybie tarasowych drzwi, w których odbijało się światło żarówki, ogień paleniska i długie zasłony.
    Caleb,
    spotkania,
    zakochana...
    Nieśpiesznie upił alkohol, choć głównie po to, by zamaskować wpełzający na twarz zgryz. Nie miał prawa, by wskutek słów Junony odczuwać zbierającą się w duszy złość, bo panna Walter mogła układać życie wedle własnego widzimisię i bez towarzystwa Kaysera u boku. To było oczywiste, zresztą dobrze o tym wiedział, ale sama myśl, że jakiś facet... gdzieś... u boku Juno – niekoniecznie potrafił przejść nad tym do porządku dziennego, bo ona była – a może nadal jest – jego Junie i w taki sposób zapisała się w niezmiennych, ferranowych wspomnieniach. Może, gdyby teraz nie siedziała obok i nie opowiadała o (na to wychodzi) byłym partnerze, a wiodła z nim szczęśliwe życie, Kayser byłby w stanie przełknąć jad wraz ze śliną i zamknąć się na wielki, ale w obecnym przypadku – absolutnie. Nie mieściło mu się w głowie, że którykolwiek z tych prostackich dawców plemników miał czelność powiedzieć na Junonę coś złego; że któryś z nich potrafił choć w maleńkim stopniu podważyć jej osobowość i aparycję. Że potrafił ją dotykać, wykorzystać, a ostatecznie stłamsić. Kurwa mać. Aż nóż w kieszeni otwierał się na samą myśl – to dlatego w pewnym momencie klatka piersiowa Ferrana uniosła się i opadła w głębokim odetchnięciu. I to dlatego w pewnym momencie pokiwał też lekko głową, wyraźnie rozjątrzony opowieścią Juno.
    — Ja po prostu nie mogę tego słuchać — powiedział niższym tonem; od milczenia i zaciskania szczęki jego głos był odrobinę zachrypnięty. Potrzebował chwili, by opanować wznieconą agresję, bo po tych radykalnych zmianach, jakie zaszły w jego psychice, łatwiej było mu stracić samokontrolę, wobec czego pozwolił sobie na jeszcze troszkę ciszy, by ugasić żar negatywnych emocji. Dopiero po tym powiódł błękitem tęczówek na twarz Junony; skakały w nich coraz mniejsze iskierki gniewu. — Juno, jesteś piękna i wyjątkowa, okej? Ten – przełknął ślinę, rezygnując z obelg — facet to bezmyślny idiota — rzekłszy, pokiwał jeszcze głową z dezaprobatą. Nie bardzo rozumiał, jak można mieć u swego boku tak wyjątkową osobę i sprawić by odeszła. Chyba trzeba urodzić się niedorozwiniętym człowiekiem, nie obrażając tutaj ludzi chorych.
    Niemniej, był wdzięczny Junonie, że zechciała się przed nim aż tak otworzyć i nakreślić sytuacje związaną z sądem. Teraz rozumiał, co skłoniło ją do opuszczenia Nowego Jorku, bo koleś imieniem Caleb był na pewno jednym z elementów, decydujących o takim wyborze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przysunął się na moment do krawędzi kanapy, by uzupełnić szklaneczkę nalewką.
      — Wracając już do zaproponowanej przez ciebie gry, mogę się zgodzić jedynie na prawdę lub wyzwanie — rzuciwszy propozycję, spojrzał na Junonę nieco wyzywająco, domagając się odpowiedzi. Gdy wcisnął korek w szyjkę butelki, z powrotem oparł się wygodnie, a jako podpórki pod rękę z literatką, użył okolicę łydki Juno. Gra w prawdę czy wyzwanie dawała mu wentyl bezpieczeństwa, bo jeśli seria pytań okaże się zbyt trudna, na pewno skorzysta wtedy z wyzwania, dając tym samym ujście emocjom.— Ale niech będzie, że na pytanie o przepustki ci odpowiem — zgodził się, utrzymując spojrzenie w ciemnych oczach Junony. — Zatem, na pejotkach chodziliśmy głównie do pobliskich barów w Cold Lake, albo na mecze hokeja, bo były zbyt krótkie, żeby ruszyć się dalej; zresztą miały pewne ograniczenia. Na dłuższe, zazwyczaj około tygodniowe urlopy przyjeżdżałem tutaj, do leśniczówki... — zatrzymał się na sekundę. — A w Afganistanie nie korzystałem z przepustek. Zgodziłem się tylko na jedną.
      Choć, ku swemu zdziwieniu, nie spotkał wtedy Junony.

      Ferran Kayser

      Usuń
  43. Kayser zdawał sobie sprawę, że prawda lub wyzwanie była sposobem na wyciągnięcie z siebie ciekawych informacji, aczkolwiek nie ważne w jaką grę zdecydowaliby się zagrać – jeżeli nie będzie chciał czegoś zdradzić, to z pewnością tego nie zrobi, odpowiadając na pytania zdawkowo, wymijająco i mało wylewnie. A, że nadal był czujny jak ważka, wpierw przeanalizuje pytanie kilkakrotnie, nim udzieli odpowiedzi. Istniały bowiem kwestie, których poruszać nie zamierzał, i choćby dostał za nie sztabkę złota, to tak czy siak zachowałby je tylko dla siebie, bo stanowiły one jego prywatną samotnię. Zresztą, był przekonany, że dla Junony również istniały tematy, którym nie pozwoli ujrzeć światła dziennego, i które wobec tego nigdy nie pojawią się na językach tej dwójki. Niemniej jednak, gra ma pozwolić im na dość szczerą rozmowę, pod warunkiem że zgodnie będą trzymać się reguł.
    Przy kolejnej opowieści Junony postarał się zachować zimną krew i utrzymać wszelkie nerwy na wodzy, choć wizja błąkającej się przez rozstanie Walter, straszliwie go wpieniała. Bóg wie, co w takim Nowym Jorku może czyhać za rogiem; dla osoby, która unika wielkich metropolii jak ognia, taka samotna owieczka w postaci kobiety, to idealna okazja dla siedzących w otchłani ciemnych uliczek zbirów. Dopiero po chwili, wywalając z głowy obraz dużego miasta, zaczął się zastanawiać, dlaczego pozwoliła sobie tak upaść pod dyktandem jednego z miliona dawców plemników, i uznał że będzie to jedno z pytań, które tego wieczoru zada Junonie. Bo nie ważne jaki obrałby tok myślenia, to i tak nie jest w stanie zrozumieć skąd w tej dość pewnej siebie i asertywnej Junonie wezbrała się taka uległość. Kim ten facet jest, że ma w sobie taką moc władzy?
    — Całe szczęście, że nie odciął cię od znajomych — skwitował, upijając zaraz odrobinę alkoholu. Przez te ponad trzydzieści lat swego życia zdążył dużo zobaczyć, wiele usłyszeć i sporo poczuć na własnej skórze. Gdzieś w towarzystwie jego bliższych i dalszych znajomych, pojawiały się różne życiowe scenariusze, a w nich także te, gdzie kobiety zostawała bez niczego – bez dachu, ludzi, rodziny i pieniędzy na przetrwanie. Jeszcze w Północnej Karolinie, a dokładnie w Cherry Point, gdzie tuż po misji stacjonował, wielokrotnie miał okazję przysiąść przy barze i słuchać zwierzeń średnio zadbanej niewiasty, które dotyczyły jej prywatnego życia. Nie potrafił zrozumieć, jak to się dzieje, że płeć piękna jest sobie w stanie na tak wiele pozwolić, ale... już wtedy było mu trochę wszystko jedno. Nie był superbohaterem, który miał siłę na wybawianie ludzi z opresji, bo dotychczas miał za zadanie tylko ich niszczyć. Choć w bójki się od czasu do czasu pakował; wszak to agresja była powodem, przez który otrzymał wieczny urlop.
    Pytanie o Lumę – byłby idiotą, gdyby się nie domyślił, że celowało ono w jego byłą partnerkę – tylko trochę go zdziwiło, bo poniekąd spodziewał się takiego wtrącenia. Junona miała okazję widzieć Lumę w Mount Cartier, a także o niej słyszeć – szczególnie w chwili zaręczyn, gdzie padło kilka słów o ślubie. Luke miał zostać świadkiem, a nowinę przekazać swej rodzinie, żeby już przed otrzymaniem kopert wszyscy Walterowie czuli się oficjalnie zaproszeni.
    — Jej ojciec był przez pewien czas moim przełożonym. Zaprosił mnie kiedyś na rodzinny obiad i od tego momentu wszystko się tak właściwie zaczęło — wzruszył nieznacznie ramieniem. — Ona grała grzeczną córkę, a skrycie lubiła adrenalinę, którą ja mogłem jej dać. W jakiejś części się uzupełnialiśmy... — zamyślił się na ułamek sekundy, marszcząc lekko przy tym czoło. To uzupełnianie trwało nawet kilka lat. — Choć nigdy nie pasowaliśmy do siebie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skończył wyraźnie dosadniejszym tonem, bo z tej relacji nie zostało już nic. Ferran nie wiedział gdzie w tej chwili Luma przebywa, co się z nią dzieje i, szczerze mówiąc, wiedza ta jest mu zbędna. Czasami, gdy zajrzy na skrzynkę elektroniczną, o ile stary komputer na żetony w tutejszym sklepie zechce działać, wymienia wiadomości z siostrą Lumy – Carys Chante, z którą prawdę powiedziawszy miał dużo więcej wspólnego, niż ze starszą panią Attwood. Ich relacja stanęła na dobrej przyjaźni, aktualnie zaniechanej poprzez mountacrtierowski brak łączności ze światem.
      — Pytanie, Junie — odpowiedział, unosząc na moment kącik ust w zachęcającym uśmiechu. — A Ty co wybierasz? Pytanie czy wyzwanie?

      Ferran Kayser

      Usuń
  44. Jeszcze nigdy w swoim dotychczasowym życiu, nie spotkała się z tym, aby jej pogodna natura komuś przeszkadzała, czy drażniła. Nie była przecież natarczywa i wszędobylska, by się pchać tam, gdzie jej nie chcą, a usmiech raczej nikomu krzywdy nie robił, czyż nie? Nie potrafiła zrozumiec tej dozy wrogości, jaką wyczuła u progu leśniczówki. Nawet Ferran zdawał się oswojony z jej uśmiechem i jemu on nie przeszkadzał. Nie wydawała się jednak zbita z tropu i śmiało poszła za brunetką.
    -Junona... tak, wybacz – poprawiła się, zapisując w pamięci, by nie zwracać się do kobiety inaczej, niż w pełnej formie.
    Nigdy nie podejrzewała, by mogły powstać jakieś insynuacje i domysły spowodowane jej wizytami w leśniczówce. Przychodziła tu dość często, raz w tygodniu co najmniej, a po wizytach i zakupach w Churchill nawet częściej, bo przecież Kayser był jej testerem i na jego bezlitosną szczerość zawsze mogła liczyć. Znała plotki o Ferranie, znała też te jakie krążyły o niej samej, zwłaszcza gdy wróciła z kilku miesięcy zabaw i szaleństw za oceanem, ale to były tylko słowa. Swoją osobą, pracą i także tym nieznośnym dla niektórych usmiechem, udowodniła, że jest prawda i domysły, które są dość rozbiezne.
    -Jakby nie patrzeć, młodnieć to on nie młodnieje i w końcu rąbanie drewna nie będzie wystarczyło do spalenia ton czekolady, jaką po kryjomu pochłania – uśmiechnęła się, nie zamykając ust nawet po upomnieniu od brunetki.
    Żartować na temat leśniczego mogła bez końca, choć nie były to złośliwe docinki. Był jej przyjacielem, ale swoje także za uszami miał, a poza tym, przecież nie był jakąś przewrażliwioną na swoim punkcie królewną, by się obruszać za każdą uwagę. Nawet w jego towarzystwie , a może w szczególności właśnie wtedy, Sol dokuczała mu i żartowała swobodnie. Teraz nie widziała powodu, by zaprzestać.
    Nie zdarzyło się, by Sol pomyślała o blondynie jak o mężczyźnie, z którym mogłaby się związać. Znali się od lat i ta znajomość przybierała rózne formy, zaleznie od wieku i sytuacji, w jakiej się znaleźli, ale to chyba nie był po prostu facet w jej typie. Przecież nie zawsze przy relacji damsko-męskiej musi się pojawiać pociąg. Ale była kobietą i ta pewnego rodzaju oschłość z strony brunetki, podpowiedziała jej o pewnych podejrzeniach. Nie mogła kryć rozbawienia i uśmiechała się jeszcze szerzej, zerkając na tamtą co rusz. Przecież to było wręcz śmieszne, jakoby ona i Ferran... Nie, nie! A jednak niczego nie wyjaśniła, zachowując się naturalnie.
    - Te tutaj – wskazała kruche podróżne ciastka – są z jabłkiem. Te okrągłe to zwykłe owsiane z orzechami. Te babeczki są standardowo z czekoladą, ulubione Ferrana – uśmiechnęła się pod nosem, posyłając kobiecie rozbawione przelotne spojrzenie. - A te ciasta tu to klasyczna drożdżówka z kruszonką i kandyzowanymi owocami, a tu makowiec. Chciałam przynieść jeszcze szarlotkę, ale chyba bym nie udźwignęła – opowiedziała o tym, co znalazło się na stole i odkładając na bok wszystkie pokrywki od pojemników, chwyciła za gorący kubek z herbatą, by osłodzić napój łyżeczką cukru.

    OdpowiedzUsuń
  45. Problem polega na tym, że właśnie tak to wyglądało – gdyby nie otwartość Lumy na nowe wrażenia, ściśle związane z osobą Ferrana, ta dwójka prawdopodobnie nigdy by się nie spiknęła. To coś w rodzaju wzajemnej fascynacji pozwoliło im się do siebie przywiązać, czy też związać. Luma potrzebowała kogoś, kto pomoże jej rozwinąć skrzydła, kogoś kto pokaże jej więcej, niż mogła ujrzeć przez kraty złotej klatki, w której trzymał ją głównie ojciec. Potrzebowała zrobić czasami coś głupiego, zaszaleć, ale z drugiej strony mieć zawsze tą pewność, że w chwili poniesienia znajdzie się ktoś, kto ściągnie ją z impetem na ziemię. Kayser był właśnie tym kimś – najlepiej na świecie potrafił skutecznie ukrócić wodzę fantazji, kiedy ta przekraczała już granice, a Lumie granic zawsze brakowało. Ona zaś była dla niego eksperymentem – miała spore pokłady energii, wiele charakterystycznych zachowań, zatem przez ten czas bycia razem praktycznie ciągle się jej uczył; ciągle dowiadywał się o niej czegoś nowego. Miała sporo cech, które sobie cenił, a przynajmniej do momentu wypłynięcia tych złych, których waga przesądziła wszystko. Ale czy to była miłość? Raczej wyjątkowe – i cholernie nietrafione – zauroczenie. Prawdopodobnie ciężko byłoby mu to wszystko jakoś sensownie wytłumaczyć, obrać w odpowiednie słowa, by Juno mogła zrozumieć tę relację.
    Zastukał palcem o szkło, gdy Junona zdecydowała się na nagły odwrót, wybierając wyzwanie. Jego oczy zmrużyły się nieznacznie w podejrzliwym wyrazie, a na usta wpełzł subtelny, szelmowski uśmiech, zaraz ukryty pod szklaneczką przyłożoną do warg. Dokończył jej zawartość, odstawiając literatkę na blat stolika.
    — Przysuń się, Junie — polecił więc w ramach wyzwania, swój łokieć układając na wierzchu oparcia kanapy. Jego dłoń zwisała swobodnie w powietrzu, a on sam siedział w tej chwili w połowie przodem do panny Walter. Nieśpiesznie przebiegł błękitnymi tęczówkami po jej sylwetce, począwszy od szyi, przez odsłonięte ramiona, a skończywszy na smukłej talii, by znów wrócić do wręcz czarnych oczu. — Bliżej... — dodał, może nie tonem rozkazującym, ale z wystarczającą dozą stanowczości. W końcu była to część wyzwania, na które sama się zgodziła, a którego zakończenia jeszcze nie znała. Teraz tylko leśniczy był świadom dalszych jego losów, o ile Juno nie spróbuje się jakoś sprytnie wymigać.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  46. Był ciekaw jak zareaguje, jak dużą odległość zachowa i w jaki sposób przed nim usiądzie. W przeciwieństwie do ówczesnych czasów, gdy oboje mieli po naście lat, teraz przez Junonę nie przemawiała już nieśmiałość – jej ruchy były swobodne i jedynie niepewne, choć niepewność ta nie wynikała raczej z jego dziwnych poleceń, a bardziej z tej lekko patowej sytuacji, w której ją postawił. Spełniała wybrane przez siebie wyzwanie, z którego nie wypadało się już wycofać, ale z drugiej strony musiała na jego życzenie przekroczyć główną granicę przestrzeni prywatnej, co automatycznie potęgowało to dziwne, bliżej nieokreślone uczucie. Jednak Ferran wiedział do czego dąży.
    — Dobrze — zaakceptował, kiwnąwszy przy tym lekko głową, gdy Juno znalazła się dokładnie tak blisko, jak chciał. Jego dłoń znajdowała się w takim miejscu, że swobodnie mógł pochwycić kosmyk jej gładkich w dotyku włosów i to też uczynił, opuszkami palców przesuwając po gramaturze krótszego pukielka, który ostatecznie opadł gdzieś na jej plecy. Spojrzenie znów skupił w jej tęczówkach w których skakał blask ognia, tańczącego w palenisku; migotał on również na jej śniadej cerze, udekorowanej cieniem kaskady rzęs. Ciężko nie przyznać, że Junona zmieniła się na korzyść, a tym bardziej, kiedy istnieje możliwość by móc przyjrzeć się jej z bliska.
    Pochylił się nieco w stronę Juno i przekrzywił lekko blond głowę.
    — A teraz... — zaczął niższym tonem. — Pokaż mi jak — dokończył, szczególny nacisk kładąc na ostatni wyraz, bo dotyczył on tej części jego wcześniejszego pytania, przed którą Junona chciała chwilę temu uciec. Kącik ust Ferrana drgnął na moment ku górze, gdy zlustrował jej twarz. Dobrze wiedział, że Junona zda sobie sprawę, że tu nadal chodzi o temat naruszenia godności, którego jeszcze nie skończyli. To oczywiste, że leśniczy nie odpuści; zawsze kończył to, co rozpoczynał.
    — Chyba, że wolisz mi jednak dobrowolnie powiedzieć. — Postanowił pozostawić jej furtkę, a co za tym idzie zapewne prostsze wyjście. Jedyne czego chciał, to dostać odpowiedź i zamknąć wcześniejszy temat, przynajmniej w obrębie tych czterech szybkich pytań, bo gdzieś z tyłu głowy miał jeszcze sporo zagwozdek, na które odpowiedzi znała tylko Juno. Możliwe, że jeszcze część z nich tego wieczoru wypłynie. Kto wie, jak skończy się ta gra?

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  47. [A wiesz, że chętnie się zgodzę na wątek? Szczególnie, że od czasu do czasu lubię wracać do karty Junony, ma w sobie coś przyjemnego. Na tyle, że chce się ją czytać kilkukrotnie. Przy okazji stwierdzam, że totalny ciołek ze mnie, bo dopiero teraz zwróciłam uwagę na to, że pod skrótem Juno kryje się kolejne zdjęcie. Potrzeba mi było kilku wejść w kartę, by to ogarnąć, hah.

    A co do wątku, to mam taki pomysł, że jej zdezelowany Jeep mógłby jej się rozkraczyć tuż przed tymczasowym miejscem zamieszkania Daniela. Akurat porządnie by śnieżyło, więc nie mając co zrobić, zapukałaby do drzwi jego domu z prośbą o gorące kakao. Co Ty na to? Daniel jest mechanikiem, więc po wszystkim mógł jej jeszcze pomóc z autem. Ale to, czy na pewno miałby ochotę może się okazać z wątku.]

    Andrew, Scott, Daniel

    OdpowiedzUsuń
  48. Do grona szczerych należał od zawsze, aczkolwiek teraz całą tą jego bezwzględną i prostolinijną szczerość potęgował fakt, że Ferran nie próbował się z nią kryć; nie miał bowiem nic do stracenia i nie zamierzał chować się w cieniu kłamstw, bo i tak zbyt długo przebywał w ich otoczeniu. Nie zamierzał też zaprzeczyć jej stwierdzeniu, bo dupkiem się stał i kwestia ta nie ulegała żadnym wątpliwościom, dlatego nie bez kozery wcześniej zapytał, czy Walter na pewno chce dzielić z nim dach nad głową, i czy będzie w stanie znieść jego specyficzne towarzystwo. Szanse na to, że leśniczy zacznie udawać galanta skłonnego do porzucenia własnego zdania, było zerowe, więc albo należało polubić go takim, jakim jest, albo nie lubić go wcale – złoty środek nie istniał, i nie ważne, czy w grę wchodził ktoś z rodziny, czy bliskich znajomych, bo w aspekcie szczerości każdy był traktowany jednakowo. Z Juno było o tyle prościej, że w jego egzystencji była kimś, zatem przysługiwały jej pewne priorytety i ulgi – za nim pozwoliłby komuś zamieszkać w swoich progach, to najpierw musiałby przejrzeć tę osobę na wylot i skutecznie przetestować (aż pewnie człowiekowi by się odechciało). Jego celem nie było jednak mieszanie ludzi z błotem – nawet jeśli tubylcy postrzegali go przez takowy pryzmat – bo zasady savoir-vivre zna, mimo że nie prosi i rzadko dziękuje, i potrafi wykrzesać z siebie naprawdę duże pokłady szarmanckości jeśli chce. Znał wartość ludzi godnych i takich zawsze doceniał, choć trudno nie zauważyć, że to maleńka wręcz niezauważalna grupa.
    Przeczuwał, że przez Junonę przemówi złość. Już pierwsze sygnały z mowy jej ciała zdążyły mu zdradzić, że odpowiedź na trapiące jak będzie dotykała groma negatywnych emocji – nagłe nieobecne spojrzenie, zaciśnięte zęby, które być może były barierą dla wiązanki niechlubnych słów cisnących się na język; napięte mięśnie, pozostawione w gotowości do ataku i zaciśnięte na materiale spodni dłonie, w których zebrały się te wszelkie złe odczucia, jakimi przez moment na pewno chciała w niego cisnąć, acz powstrzymała się. Była zdenerwowana, a nerwy te czytelnie wypisały się w rysach jej gładkiej twarzy, która w tym momencie pozbawiona jakichkolwiek oznak radości, emanowała jedynie czymś w rodzaju zgnębienia.
    Gdy się zbliżyła, w ramach kontrataku kontynuując swoją cielesną zagrywkę, na jego twarz również wpełzła powaga, ale tylko dlatego, że pewne gesty wzbudzały w nim instynkty obronne. W takich chwilach mózg mimochodem wysyłał do głowy niepożądany impuls, który mógł poskutkować wykręceniem nadgarstka, czy każdym innym ciosem. Jednak łapiąc się resztek samokontroli, pozwolił jej na ten pewny ruch wskazującego palca po ramieniu i kluczowe ujęcie brody, mimo że przypominało mu to o ciernistych sytuacjach z tej wczesnej kadencji w wojsku. Miał uraz do bycia łapanym za brodę. Z tym zawsze szło w parze silne uderzenie w splot słoneczny, gdy dochodziło do spięć – praktykowany w jednostce bolesny chwyt, którego u progu służby nie znał, a który poczuł na własnej skórze jako elew, zaledwie tydzień po rozpakowaniu się w koszarach.
    Może dlatego, kiedy Junona się odsunęła, nie zdążył odprowadzić jej spojrzeniem w kierunku schodów, bo sam wydobywał się z gęstej mgły szarych wspomnień. Dopiero dźwięk jej stóp stawianych na deskach stopni, uświadomił go, że Junona postanowiła wyjść. Jej nieobecność wprawiła go w krótką kontemplację; zakładał że wróci z czymś, skoro to jak była mu w stanie nawet pokazać. A może jednak nie wróci?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przysunąwszy się bliżej krawędzi kanapy, chwycił w tym czasie literatkę i uzupełnił ją szkarłatnym alkoholem. Nieśpiesznie upił łyk, i nim zdążył ponownie opaść na oparcie miękkiego mebla, Juno znów pojawiła się w salonie, rzucając ku niemu jakieś kolorowe piśmidło. W milczeniu chwycił je w dłonie, zdając sobie sprawę, że rzuciła jakimś erotycznym szmatławcem z półnagą modelką na okładce. Przekartkował go tylko mimowolnie i po kilkunastu sekundach wyraźnego zastanowienia, pozostawił niedbale odłożyć na stoliku. Wyzwanie uznał już za wykonane.
      Nie musiał zadać sobie wiele trudu, by poskładać to wszystko w logiczną całość niczym puzzle, dlatego trzynasta strona go nie interesowała, bo potrafił sobie świetnie wyobrazić osobę z tamtych zdjęć w tak skąpym stroju, jaki miała na sobie modelka z okładki. Zawsze był zdania, że uroki wielkiego miasta potrafią dać się we znaki, dlatego nigdy nie żałował, że nie miał okazji w wielkiej metropolii zamieszkać – im mniej w jego otoczeniu wariatów, tym lepiej; w mieście potykałby się o nich co rusz i Bóg wie, czy skończyłoby to się w sądzie, czy już raczej we więzieniu.
      — Odczepił się od ciebie? — Zapytał, spojrzenie zawieszając w płynie, którym zataczał lekko po ściankach szklanki trzymanej w dłoniach. Na tę chwilę miał przeczucia, że jeszcze nie.

      Ferran Kayser

      Usuń
  49. Spostrzegł, że przybyło jej pewności siebie i śmiałości, w postaci ostrych pazurów i zębów, ale nie zależało mu na tym, by sprawdzać gdzie kończą się granice samokontroli panny Walter, bo nie miałby z tego żadnego zysku. Jedyny konflikt, jaki może się jeszcze kiedykolwiek pomiędzy tą dwójką narodzić, będzie prawdopodobnie dotyczył uporu Kaysera, bo mało kompromisowy z niego człowiek. Brak predyspozycji to wykonywania czyichś nakazów mógł to odrobinę potęgować, ale tyczyło się to głównie tej sfery osobistego życia, w której prawo do decydowania ma jedynie on. Wiadomo też, że nie będzie pchał się z butami do prywatnych wyborów Junony – narzucać również nie zamierzał.
    — Właściwie, to nieważne — odpowiedział, gdy doszedł do wniosku, że wiedza ta będzie mu zbędna. Sąd na pewno załatwił to skutecznie, skoro wina została mężczyźnie udowodniona, a Juno otrzymała z tego tytułu bonifikatę.
    Odstawił szklankę i dźwignął się z kanapy. W drodze do kominka, ściągnął na moment barki, coby rozluźnić mięśnie, i nachylił się po kilka szczap, by wrzucić je do paleniska.
    — Nawet nie podejrzewałbym cię o coś takiego, Junona — przyznał, zerknąwszy na kobietę chwilowo w momencie kucania przy kominku. Nie ważne jak bardzo zmieniła się jej aparycja oraz o ile procent podniósł się poziom jej odwagi, czy wewnętrznej samooceny – ostatnią rzeczą, jakiej mógłby się spodziewać po Junonie Walter, to chęć znalezienia się w erotycznym magazynie. Owszem, dobrze pamiętał, że potrafiła niegdyś wskoczyć do zimnej wody, albo zjechać na sankach z tej bardziej stromej górki, niż wszyscy, ale pomimo kuszenia losu, nigdy nie zrobiła niczego tak głupiego, co można by porównać do nadziei na okładkę w Playboyu. Zresztą, nie założyłaby mu przecież sprawy, gdyby sama wysłała swe nagie fotki do tego szmatławca. To oczywiste, że facet pozwolił sobie poważnie ją wykorzystać.
    Szturchnął pogrzebaczem strzelający wewnątrz żar; momentami zwęglone drewno przesuwał dłonią, acz w taki sposób by się nie poparzyć.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  50. [Puk, puk? Nieśmiało się przypominam, bo gdzieś tam się chyba zapodziałam w natłoku wątków, a Mysie jakaś taka markotna bez kumpeli mi się robi... ;)]

    Mysie Ayers

    OdpowiedzUsuń
  51. [Następnym razem będę bardziej oryginalna. xD
    A więc rolę opiekunek przejęli starsi bracia Ayers, a nawet na obczyźnie dziewczyny utrzymywały ze sobą kontakt, poza ostatnim czasem, kiedy Juno miała własne problemy na głowie. Zgadzam się na wszystko, słucham o Calebie (o ironio, brat Mysie też ma tak na imię). :D]

    Mysie Ayers

    OdpowiedzUsuń
  52. [Oj, Caleb nie taki biedny, całkiem niezłe z niego ziółko! Dla urozmaicenia rozgrywki zawsze możemy założyć, że po powrocie Juno wpadła mu w oko, ale to nam już pewnie wyjdzie w trakcie. ;)
    Borze zielony, ale z niego... dupek! (Bardziej dosadnie nie pozwala mi określić tego tyko kultura.) Nie jestem pewna, czy Mysie widziała ich razem i ile razy, ale jeśli tak, to bądź pewna, że w bardziej zaawansowanej fazie tej katastrofy (o ile nie już od początku, jak wspomniałam, wszystko zależy od tego, ile wiedziała Mysie i czego była świadkiem) zupełnie otwarcie próbowała namówić Juno do rzucenia tego idioty. I ucieszy się jak głupia, że jej starania wreszcie przyniosły taki skutek!
    Na początek wątku... hm, zależy, czy ktoś wiedział o przyjeździe Juno. Jeśli tak, Mysie z przyjemnością odebrała ją z Churchill, a potem porwała do swojej chaty na nadrabianie przyjacielskich zaległości wywołanych zamieszaniem z rozwodem, a przy tym na pewno nie poskąpiła swoich zacnych nalewek, więc... :D Albo wpadły na siebie przypadkowo w mieście, jeśli Walter nie pochwaliła się nikomu o powrocie. Wtedy Ayers trochę się powścieka, ale koniec końców i tak wylądują na jakiejś kawie albo czymś mocniejszym, jak sama wspomniałaś. ;D]

    Mysie Ayers

    OdpowiedzUsuń
  53. [Jeśli dobrze rozumiem i Juno mieszka w ferranowej leśniczówce, to pewnie będą się widywać regularnie, bo tak się złożyło, że Kayser został Pierwszym Testerem Nalewek Ayers i już od dłuższego czasu Mysie podrzuca mu swoje wyroby, licząc na rzetelną opinię przyjaciela ze szczenięcych lat. :D Ale to taka mała dygresja, wracając do wątku. Pomysł jak najbardziej mi odpowiada. To co, bierzemy się za pisanie? Mam zacząć, czy wolisz Ty to zrobić, jako że to Juno przychodzi do Mysie?]

    Mysie Ayers

    OdpowiedzUsuń
  54. Pewnie istniało małe prawdopodobieństwo, że ktoś ze znajomych Junony przyzna się do ujrzenia jej zdjęć w erotycznej gazecie, bo wyszłoby na jaw, że takowe czyta, a to – jakby nie patrzeć – dość krępujący temat dla większości społeczeństwa. Trudno jednak stwierdzić, że pozostały one niezauważone, kiedy magazyn ma rzesze fanów; bez wątpienia niejedna para oczu zdążyła gruntownie pochłonąć te kolorowe fotografie. Ferran ich nie widział, bo nie zbierał takich szmatławców, a choć Juno stworzyła mu okazję by mógł łypnąć na jej nagie ciało, nie miał takiej potrzeby. Jeśli już miałby oglądać Junonę nago, skorzystałby tylko z opcji na żywo – z żadnej innej nigdy nie zamierzał.
    Na pytanie o koszmary musiał się odrobinę zastanowić, jako że ciężko było mu oszacować ich częstotliwość. Nie potrafił bowiem tego przewidzieć; katorżnicze sny pojawiały się znienacka. Niekiedy dzieliło je kilka dni przerwy, niekiedy kilka tygodni, aczkolwiek ostatnimi czasy pojawiały się naprawdę rzadko. W porównaniu z tym, co działo się dwa lata temu, teraz Kayser naprawdę więcej odpoczywał, a snu z powiek nie spędzały mu żadne krwawe sceny, w których giną najbliżsi mu ludzie, albo w których to on sam znosi tortury. Zatem, jeśli sypiał, nie śniło mu się nic, jednak częściej ucinał sobie drzemki, bo ilość bezsennych nocy wciąż górowała w tej statystyce.
    — Wiesz... — zaczął, przesunąwszy pół zwęgloną szczapę do ognia. — Nie znam dnia, ani godziny, ale nauczyłem się je po części kontrolować. Częściej więc nie śpię, niż je miewam — zerknął na Junonę, prostując plecy. Palce otarł o materiał jeansowych spodni. — Ale o tym, możliwe, że sama się kiedyś przekonasz.
    Bo nie leżał bezczynnie w łóżku; zwykle szukał sobie zajęcia. Potrafił więc do białego rana układać zapasy w spiżarni, i to pod dany miesiąc, bo każdego nowego czekały go inne obowiązki. Nierzadko też o świcie impregnował drewniane poręcze na ganku, bądź wymieniał deski naznaczone korozją. Teraz pewnie nie będzie bagatelizował hałasu, jaki towarzyszy mu przy czynnościach, bo gdzieś z tyłu głowy zawsze będzie miał widok śpiącej na piętrze Junony, a zważywszy na ciszę spowijającą las, głosy w tym budynku niosą się wyjątkowo dobrze. Ale mimo wszystko nie skorzysta nigdy z opcji bezczynnego leżenia i nicnierobienia.
    — Nie jesteś zmęczona? — Podpytał, korzystając z tego, że poszli w temat snu. Przysiadł na kanapie, palce dłoni splótłszy między swymi kolanami. Spojrzenie jego niebieskich oczu wylądowało od razu na śniadej twarzy Junony. Widział, że nerwy powoli z niej ulatywały; wydawało mu się, że jej oczy wyglądają na zmęczone, jakby niewiele ostatnio sypiała; albo dobrze sypiała. Oboje poruszyli tego wieczoru sporo emocji.

    [W końcu mam chwilę, żeby Ci tu coś wkleić. Nareszcie.]

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  55. [Dziękuję pięknie za powitanie i przepraszam najmocniej za zamieszanie :( Nie lubię publikować się na głównej, poprosiłam więc dziewczyny o możliwość wstawienia Nicka ze wsteczną datą... Nie chciałam nikogo dezorientować, więc jeszcze raz przepraszam xx Ano, i zapewniam, że jesteś idealnie na czas - opublikowałam Nicolasa jakoś w okolicach 1wszej w nocy, więc ani trochę się nie spóźniłaś z powitaniem :D
    Jeśli masz ochotę na wątek, z przyjemnością napiszę coś z Juno i Tobą :) Wybrałaś niebanalne zajęcie dla swojej postaci, trudno przejść obok tego obojętnie :D Sądzę również, że nasi państwo by się dogadali; oboje stracili bliskie sobie osoby - braci, którzy byli im bardzo bliscy i bez których musieli się nauczyć żyć. Nick byłby również w stanie doskonale zrozumieć saudade, choć sam nazwałby to prędzej hiraeth. Nie wpada mi jednak nic konkretnego na wątek do głowy :( A Ty, masz jakiekolwiek pomysły? :)
    Gratuluję html w kp, tak w ogóle! Nie jest w żadnym stopniu przesadzony i świetnie komponuje się z pozostałą jej częścią :)]

    Nick Everest

    OdpowiedzUsuń
  56. Wzmianka o bieganiu sprawiła, że na ferranowej twarzy pojawił się cień niezrozumienia, bo dotychczas nie wiedział, że panna Walter korzystała z takiej formy wysiłku, i dlatego też początkowo nie potrafił połączyć sobie biegania ze snem. Dopiero w chwili, w której Juno wyjaśniła związek tych dwóch kwestii, wszystko stało się jasne – aby zasnąć, musiała najpierw porządnie wymęczyć organizm, a bieg był jedną z form solidnego wycisku, który pozwalał jej z większym spokojem oddać się nocą w objęcia Morfeusza. Ale w takim razie dobrze się składa, bo praca w lesie na pewno będzie dostarczać Junonie odpowiednią ilość ruchu, bez względu na porę roku czy dnia. Tutaj zawsze znajdzie się coś do zrobienia – jeśli nie między drzewami, to w progach leśniczówki, wobec czego jako taką aktywność fizyczną miała tu zagwarantowaną.
    Swoją drogą, sam był ciekaw czy jemu nie przydałaby się taka wysiłkowa kuracja. Być może przestałby wtedy borykać się z bezsennością, bo chcąc czy też nie chcąc musiał się przyznać, że od powrotu z wojska nie zadawał sobie trudu, żeby nieco pobiegać. Dużo wprawdzie chodził, i ta przypadłość pozostała w jego naturze odkąd skończył służbę, a rozrywki w postaci ćwiczeń dostarczały mu obowiązki leśne – wszak drewno samo się nie porąbie i nie przeniesie pod ścianę – ale cholernie dawno nie biegał z własnej woli. Przez chwilę wydało mu się to nawet... dziwne; jakby zapomniał już jak to jest, mimo że parę lat temu robił to przecież bez przerwy.
    Pohamował się, żeby nie ziewnąć zaraz za Juno, a na jej prośbę ułożył plecy na oparciu kanapy. Stracił rachubę czasu, nawet nie orientował się, którą cyfrę mogą wytyczać teraz wskazówki zegara, choć na zewnątrz niewątpliwie zagościł już chłodny wieczór. Tutaj ciepłe powietrze buchało od strony kominka, w którym na nowo tańczyły wyższe płomienie, i poza strzelaniem palonego drewna, ciszy nie zakłócały żadne inne dźwięki.
    Wyprostował nogi w kolanach, a gdy Juno położyła się wygodnie, korzystając po części z jego uda, przesunął spojrzeniem po jej ciele. Raz jeszcze prześledził skazy w postaci blizn, wszelkie znamiona i ślady schwytane w biegu życia. Zdawał sobie sprawę, że w tym, co dekoruje aktualnie jej skórę mieści się osiem lat milczenia. Choć ich – o dziwo – w tej chwili prawie nie odczuwali.
    — Czego brakuje ci do szczęścia, Junie? — Zapytał niższym tembrem głosu, nim bezdźwięk na dobre rozgościł się w progach salonu. Nie zakładał, że Walter jest nieszczęśliwa, ale zadał to pytanie w ten sposób głównie po to, by nie musieć ciągnąć jej za język. Dobrze wiedział, że pytanie zamknięte może zaowocować w odpowiedzi jedynie trzyliterowym słowem, a zastanawiał się jakie miała pragnienia po ostatnich walkach z Calebem, i czy będzie chciała powiedzieć o nich na głos – o ile faktycznie jakieś ma.
    Położywszy dłoń na jej barku, nieśpiesznie przesunął ją jednak w stronę nadgarstka i tam ostatecznie zatrzymał. Głowę zaś odchylił na oparciu kanapy, by móc wbić spojrzenie w sufit na którym migotało światło bijące od żywego ognia. Błogi spokój wypełnił otoczenie.

    [<3]

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  57. [Oj, nie chodzi o to, że się z Nickiem ukrywamy, po prostu tego nie lubię... Czuję się wtedy trochę jak zwierzę w zoo :P Dziwne, wiem, ale cóż :/
    Bardzo mnie cieszy, że masz ochotę na wspólne pisanie, jednak doskonale rozumiem :) Sama mam niby limit, zobaczymy, jak mi pójdzie jego przestrzeganie, ot co. Niemniej, nie ma sprawy i jeśli tylko zwolni Ci się kiedyś miejsce, a ochota na wątek nie przejdzie, wiesz gdzie mnie znaleźć :) Nie mam w planach stąd szybko znikać xD
    Póki co, jeszcze raz dziękuję za powitanie i życzę dużo weny! :)]

    Nick

    OdpowiedzUsuń
  58. Od: Anonimowy
    Dla: Junony Walter
    Treść:
    nie ma­my nic
    oprócz spojrzeń
    mieniących się snów brokatem

    i minut
    które top­nieją
    jak płat­ki śniegu na skroni

    czas to ta­ka zagadka
    która już się nam nie przytrafi

    więc jeśli się odważę
    rzu­cić lo­su monetą
    nie od­ma­wiaj mi swe­go uśmiechu
    nie cof­nij swej dłoni

    OdpowiedzUsuń
  59. Po słowach Junony salon ogarnęła cisza, bo z ust Ferrana nie wydobyły się już żadne dźwięki, ale nie dlatego że zdążył przysnąć, a z powodu zaplątania się we własnych myślach. Jego wzrok dalej bowiem błądził po lekkich nierównościach sufitu, mimo że nie było w nich nic ciekawego; zresztą i tak niczego nie rejestrował.
    Obecność Walter sprawiała, że było... inaczej, niezwykle. Jakby nie patrzeć, w progi leśniczówki nie zaglądali żadni goście, więc po deskach tego budynku przechadzał się tylko Ferran w towarzystwie samotności, która – zważywszy na brak wymagań – niewątpliwie mu odpowiadała. Nigdy nawet nie próbował sobie wyobrazić, że zjawia się ktoś, kto zaczyna dzielić z nim przestrzeń, zakłócając wówczas wypracowaną harmonię, bo szanse na zamieszkanie z kimś pod dachem leśniczówki były naprawdę maleńkie. Po pierwsze nie znalazłby się chętny, a po drugie Kayser na pewno by na to ot tak nie zezwolił.
    Gdy wlepiał spojrzenie w blady sufit, próbował zrozumieć jak to możliwe, że wszystko przyszło im tak łatwo. Że Juno jeszcze chwilę temu stała u progu frontowych drzwi, a teraz leżała oparta o jego udo, w sposób tak oczywisty, jakby pozycja ta nie była w tej chwili, w ich relacji, niczym dziwnym. Tak, jakby te osiem lat dzielącej ich przepaści okazało się zaledwie niewielką wyrwą w ziemi, którą można przeskoczyć bez większego wysiłku. Trudno zaprzeczyć, że wokół zmieniło się cholernie dużo rzeczy, ale... czy między nimi pojawiła się jakaś zmiana? Zastanawiał się na tym nazajutrz, gdy oboje spotkali się rankiem w kuchni; zastanawiał się nad tym drugiego dnia, gdy razem wracali z popołudniowego obchodu, i trzeciego, kiedy leżał w łóżku, dzierżąc w dłoni stare pióro i gładką, prostokątną kartkę. Zastanawiał się nad tym tydzień później i dwa tygodnie później; za każdym razem, kiedy Junona siadała obok na salonowej kanapie, gdzie towarzyszyła mu zamiast ciszy, do której niegdyś był tak przyzwyczajony. Ale co się stanie, jeśli przyzwyczajenie do ciszy, zastąpi przyzwyczajenie do Juno? Co stanie się wtedy?
    Czternastego lutego wstał o świcie, ze względu na kończące się trzebieże, a korzystając z okazji, że w otoczeniu znajdą się drwale, usunął także skutki śnieżyc, jako że pod naporem białego puchu wiele słabych drzewek zdążyło złamać się wpół. Kiedy wychodził, Juno była jeszcze na piętrze, niemniej jednak zostawił jej w dzbanie ciepłą herbatę, gdyby miała chwilę później zjawić się w kuchni. Swoją porcję przelał do termosu, choć praca w lesie szła pełną parą i niewiele zdążył z niego upić, tym bardziej, że rozgrzał się głównie dzięki przerzucaniu konarów. Dla Ferrana dzień ten był zupełnie taki, jak każdy inny – ot, zwykła środa, jak zawsze w połowie spędzona między wysokimi, pachnącymi świerkami, gdzie ułożone były stosy ściętych drzew. Gdyby nie usłyszał przez przypadek, że jeden z młodych drwali klapnął coś na temat walentynek i cudacznej walentynkowej poczty, prawdopodobnie przeżyłby je tak, jak rok temu – w absolutnym zapomnieniu. Dla Ferrana Kaysera dzień zakochanych dotychczas nie istniał, a odkąd zamieszkał w Mount Cartier, mijając przy tym cywilizację szerokim łukiem, nie było aspektów, które mogłyby mu o tym usilnie przypominać. Może dlatego, nim wrócił na teren leśniczówki, z niemalże zamarzającymi na czole kropelkami potu, znów zdążył puścić to w niepamięć... A dokładnie aż do chwili, gdy podczas przybijania gwoździ przed gankiem, otrzymał zaadresowaną do siebie przesyłkę, wtedy bowiem już wiedział, że coś tu jest nie halo, bo pakunki z poczty zawsze odbierał sam. Niemniej, dobrze, że niewysoki pan doręczyciel, którego kojarzył jedynie z widzenia, postanowił zgodnie z poleceniem Ferrana jeszcze poczekać – lekko karbowaną, zdobioną kopertę z danymi przekazał mu w milczeniu, bo chyba nie potrafiłby nic więcej w tej kwestii dopowiedzieć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za otwieranie prezentu zabrał się po zmroku, gdy skończył wszystkie, zaplanowane na ten dzień zewnętrzne prace. W chwili, w której stanął w przedsionku i pozbył się wilgotnej kurtki, Juno buszowała w spiżarce, więc nawet nie próbował jej w tym przeszkadzać. Przeszedł do kuchni, gdzie usiadł na krześle, skupiwszy się na pakunku... i minęły dobre dwie minuty, jak bezczynnie przyglądał się szaremu papierowi, z dłońmi splecionymi na środku. Koniec końców, rozplątał wreszcie tą czarną wstążeczkę, papier zaś ściągnął ostrożnie i w taki sposób, że dałoby się go jeszcze raz wykorzystać. Zaraz po tym ściągnął brwi, ujrzawszy subtelne serce na wieku, a tuż nieopodal srebrny zatrzask – rozpracował go po kilku kolejnych sekundach, a wtedy otworzył pudełko i... otworzył usta, mrugając kilkakrotnie.
      — Co to kurde... — mruknął do siebie, podnosząc się z krzesła. Z pudełkiem w dłoniach stanął w progu drzwi do spiżarni, opierając się o framugę ramieniem. Przejście było wąskie, zajmował więc ponad połowę.
      — Czy to Twoja sprawka? Fanko ferranowych uśmiechów...? — Uniósł brew, a wraz z nią pudełko ze szwajcarską czekoladą i osobliwym napisem. Pokiwał nieznacznie głową; w kąciku jego ust krył się uśmiech, no bo jak tu się kurcze nie śmiać? — Zaznaczam, że prędzej czy później, a raczej prędzej, znajdę nadawcę — zakomunikował znacząco, bo grono osób, jakie mogły uczynić ów podarunek było niewielkie, a Ferran swoje sposoby miał na wyciąganie z ludzi informacji.

      Ferran Kayser

      Usuń
  60. [Biedny Ferran, ktoś kiedyś go jeszcze otruje i się mieścina (a raczej Quicame) po takiej stracie nie pozbiera!
    Będę początku wypatrywać, ale nie spiesz się na siłę, poczekam cierpliwie. Albo zacznę, jeśli będziesz wolała. :)]

    Mysie Ayers

    OdpowiedzUsuń
  61. [Cześć!
    Ja również współczuję mieszkańcom, że wpadło do nich takie tornado, które na pewno ciężko okiełznać, ale wierzę z całego serca w ich możliwości! :D Owszem, awersja do kontaktów międzyludzkich nie stwarza obrazu człowieka, który jest okazem zdrowia... Niemniej Effy ma swoje powody, by być taka, jaka jest, chociaż rzadko kiedy wychodzi jej to na dobre. A może to tylko powłoka ochronna? (:
    Dziękuję bardzo, no i zapraszam do nas, jeśli masz chęć!]

    EFFY WHITFORD

    OdpowiedzUsuń
  62. Gdy Juno wyparła się czekoladowej walentynki, przez moment faktycznie przeszło mu przez myśl, że sprawcą tego jakże słodkiego podarunku mógł być ktoś inny. O takie pomysły byłby w stanie posądzić jeszcze rudowłosą cukierniczkę, aczkolwiek nie był pewien, czy ona w przeciwieństwie do Junony zdołałaby nazwać go dupkiem. Dlatego uznał jednak, że nie odpuści dopóki Walter faktycznie nie utwierdzi go w przekonaniu, że czekoladowy przekaz był sprawką kogoś zupełnie innego... I długo napierać nie musiał, bo ostatnie zdanie i chichot był wystarczająco sugerujący. Walter na pewno maczała w tym swoje paluchy!
    Odwrócił się więc krótko po tym, jak ciemnowłosa czmychnęła przez próg spiżarki, kierując się do kuchni razem ze słoiczkiem truskawkowego kompotu w dłoniach. Wyciągnął z pudełka jeden czekoladowy kwadracik i nadgryzł jego róg, w myślach przyznając, że szwajcarski wyrób zasługuje na wielką pochwałę. Nie był nawet pewien, czy kiedykolwiek miał okazję zajadać się czekoladą z tamtych stron, a należała do wyjątkowo dobrych.
    Ale prezent odłożył wtem na blat i stanąwszy tuż za plecami Junony, wykradł z jej rąk słoik. Uniósł go wysoko ponad swoją głowę, a kącik ust wykrzywił w zawadiackim uśmiechu.
    — Ten najlepszy dupek, jakiego znasz, jest jednak przekonany, że starszy właściwą osobę... — zaznaczył pewnie, choć trudno przyznać, żeby miał jakieś namacalne dowody, mogące podeprzeć tę tezę. Jakby nie patrzeć, każdy mieszkaniec z tej okolicy mógł przysłać mu taką walentynkę... Jedynie nie każdy chciał, i to był już wystarczający fakt, który zawężał grono sprawców.
    — I nie będzie łaskawy, póki nie usłyszy potwierdzenia z właściwych ust — dodał, chyląc głowę lekko w bok, by móc badawczo zlustrować sylwetkę Junony. Na pewno za jakiś czas ręka zacznie mu drętwieć i, prędzej czy później, w końcu ją opuści, ale droczył się z nią z czystej przekory. Czasami – jak widać – odwiedzał go dobry humor, a choć zagrywka z wykradnięciem słoika nie była fair, bo w walce na wzrost miał przewagę, to nie zamierzał z niej szybko rezygnować. Ale podejrzewał, że Juno z czystej przekory może zaprzeczać temu do końca życia, i że nie przyzna się do walentynki w sposób tak błahy. A on nie będzie przecież czuwał nad słoikiem z kompotem po kres swych dni.


    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  63. Prawdopodobnie sam fakt, że Ferran nie szukał towarzystwa, a mimo to w jego chacie znalazła się zgrabna i ładna [oho xD ] kobieta, sprawił, że w Sol obudziła się poszukiwaczka sensacji. Nie należała do grona, które tworzy i samo rozsiewa plotki i ploteczki po mieścinie, ale nie dało się ukryć, ze osoba Junony sprawiała, iż ruda wydawała się bardziej ożywiona, niż zwykle gdy znajdowała się w leśniczówce. Bo już ona sama sobie wyjasni z Kayserem, dlaczego zataja takie wydarzenia z życia jak nowy współlokator, no ale na litość Boską, jakie licho sprawiło, ze brunetka tak mało mówi? Aż korciło rudzielca w środku, by zalać kobietą falą pytań i dociekań, acz rezerwa tamtej skutecznie stopowała te zapędy. Mimo wszystko dystans był wyraźnie zaznaczony, a Duval nie miała w sobie tyle smiałości, by bezpardonowo wściubiać nos w nie swoje sprawy. Tyle że chciała wiedzieć, czy jej domysły są słuszne! Bo jakby nie patrzeć ten leśniczy- dzikus, mimo ze był furiatem, to mógł się kobietom podobać, a przecież człowiek nie jest wcale stworzony do samotności, więc... więc Sol umierała z ciekawości, nie mogąc zadać pytania, czy między tą dwójką coś iskrzy.
    -A no tak... - zupełnie nie zawstydzona przyłapaniem na gorącym uczynku, zamysliła się, próbując odtworzyć własne słowa z progu chatki. - Chyba mam już taki nawyk, ze kiedy tu idę, coś z czekoladą bezwiednie ląduje w torbie – stwierdziła beztrosko i wzruszyła ramionami.
    Oparła się wygodniej o krzesło, obejmując ciepłą herbatę zmarzniętymi dłońmi. Było niegrzecznie się wpychać do domu gospodarza, chcąc się z nim zobaczyć podczas jego nieobecności,a le najwidoczniej czuła się tak swobodnie, ze jej to nie przeszkadzało. Zresztą chata była niemal zawsze otwarta, a i jej zdarzało się tu czekać samej na Ferrana godzinami, gdy zapodział się gdzieś w lesie, więc i tym razem to czekanie w towarzystwie nie było uciążliwe.
    - Nastepnym razem mogę też coś przynieść dla ciebie – zasugerowała z uśmiechem, chcąc przełamać te lody. No i chyba koniec końców nowe towarzystwo nie miało tak silnego wpływu na Sol, by zmieniała swoje nawyki i spacery co kilka dni w te okolice.

    OdpowiedzUsuń
  64. Wiele osób – w tym skrycie także Luke – patrzyło sceptycznie na relację Ferrana i Lumy, łączyła ich bowiem dziwna więź – lepiej sprawdziliby się w roli partnerów do zbrodni, niżeli do życia, bo w pewnych kwestiach znacząco różniły ich poglądy. Panna Attwood, gdy tylko wyrywała się spod rodzicielskiego klosza, pragnęła korzystać z życia i wiecznie się bawić, nie bacząc tym samym na konsekwencje swoich czynów, z których nie raz tłumaczyła się okolicznym dzielnicowym; ale zawsze widziała świat przez różowe okulary, i w gruncie rzeczy to faktycznie nigdy niczego jej nie brakowało – nie znała ciężaru prawdziwych problemów, bo nie miała z nimi styczności. Natomiast Kayser przed wylotem na misję zaczynał czuć się zmęczony ciągłą zabawą – zależało mu na stabilności, zawsze bowiem twardo stąpał po ziemi i oczekiwał od niej choć odrobiny rozwagi w działaniach. Wszystkie te maleńkie niezgodności stawały się z biegiem czasu wyczuwalne, jednak żadne z nich – aż do pewnego momentu – nie próbowało z w związku z nimi skreślać tej relacji. Ale z jakiegoś powodu ufał jej i wierzył, że przetrwają tę próbę czasu, pomimo odległości, rozbieżności w życiowych wartościach i różnic na tle społecznym, bo w przeciwieństwie do Lumy, Ferran nie potrafił sławić swych rodziców. Aczkolwiek teraz, po tylu latach, sam nie wiedział dlaczego pokładał w tej kobiecie nadzieję. Dlaczego w ogóle starał się za wszelką cenę nie dopuścić do rozpadu tego związku, mimo że czasami niewiele brakowało by to wszystko się rozleciało. Może kiedyś chciał kochać naprawdę?
    Słoik z kompotem trzymał wysoko; rękę w łokciu miał wyprostowaną do maksimum, a kiedy Junona próbowała w podskoku po niego sięgnąć, mimochodem wspinał się na palce, coby bardziej utrudnić jej schwytanie szkła. Wysiłek, jaki wkładała w odebranie mu tego kompotu oraz miny, które pojawiały się na jej twarzy, wraz z walką o swoje, były na tyle zabawne, że aż w kąciku ust Kaysera przyczaił się rozbawiony uśmiech. Dopiero gdy padły pytania, przeistoczył się on w junackie uniesienie, zaś gdy Junona dała ku niemu pewny krok, na czole leśniczego pojawiła się nieznaczna zmarszczka. W oczach nadal tańczyły zawadiackie ogniki.
    Czyżby gra toczyła się dalej?
    Ale po kilku sekundach Ferran również postąpił krok ku Junonie, który zmniejszył odległość dzielącą ich sylwetki, a zaraz za nim postawił też drugi, pewniejszy, który wręcz wymuszał ruch w tył, jako że masywna sylwetka napierała w sposób bezwzględny. Zaraz za plecami kobiety znajdował się bowiem blat, i gdy Juno wystarczająco się cofnęła, Ferran momentalnie opuścił ręce, stawiając słoik na powierzchni szafki. Wprawdzie, tym sposobem zamknął sylwetkę Juno między swymi przedramionami, jednak musiał podeprzeć słój o blat, coby nie rozlać kompotu przy otwieraniu... No, i nie zamierzał jej jeszcze odpuszczać!
    — Nie wywołuj wilka z lasu, Junie — przestrzegł równie filuternym półgłosem, dokładnym spojrzeniem atakując jej ciemne tęczówki, jako że dzieliło je jedynie kilkadziesiąt centymetrów. A za ułamek sekundy rozległ się charakterystyczny strzał otwieranego wieka, spod którego wtem uleciał zapach truskawek.
    Przyłożywszy szkło do ust, upił łyczek i na moment zacisnął wargi, gdy przemknęła przez nie ta jedyna w swoim rodzaju, płynna słodycz.
    — Jak myślisz, komu powinienem podarować słoik tego kompotu w zamian za czekoladki, hm? — Podpierając ciężar ciała na lewej ręce wspartej o blat, posłał Junonie krótkie, pytające spojrzenie. Musiał się przecież odwdzięczyć, ale – niby – nie wiedział komu.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  65. A dziękuję bardzo. Sama jestem ciekawa, co go to ostatecznie przytrzyma na dłużej. Czas pokaże. Dzięki za pozytywne słowa i życzenia. Mam nadzieję, że nie zjedzą tu i wilka. xD Wiesz, te owce... historia pokazuje, że niejednego wilka już oszukały.

    Jordan "Wilk" Wallace

    OdpowiedzUsuń
  66. Jej odpowiedź mógł potraktować jako pozwolenie, bo wyraźnie kusiła każdym zajmującym ruchem, czy wyjątkowo apetycznym spojrzeniem, posłanym pewnie w jego stronę; wywoływała pragnienia i możliwe że niejeden facet zdołałby się nadziać na taki haczyk, jeszcze za nim zrozumiałby, że to gra. Junona wypiękniała, nie dało się tego ukryć. Chyba nie brakuje jej w tej chwili niczego; ciemne włosy, równo opadające na smukłe ramiona i plecy; mądrze patrzące oczy, swą głębią przypominające szlachetny onyks; piękna karnacja, a do tego wszystkiego jeszcze piękniejsze wnętrze i naturalny wdzięk. Jej dotyk miał coś w sobie, a choć Kayser odczuwał zagrożenie niemalże zawsze, gdy ktoś niespodziewanie zakłócał jego przestrzeń prywatną, to w przypadku Junony nie było to tak złe uczucie, jak w przypadku pijanego drwala, na którego pewnego razu natknął się u Iana. Ba! Było to tak jakby niepożądane, ale z drugiej strony przyjemne i pomimo natarczywości, lekkie. Niemniej jednak nie chciał, i nie mógł zresztą, postrzegać panny Walter przez pryzmat erotyki, bo ostatnie czego chciał, to zrobić cokolwiek wbrew jej woli. Wykorzystanie jej tylko po to, by zaspokoić inny głód nigdy nie wchodziło w rachubę; nawet w czasach nastoletnich, kiedy to dopiero poznawało się świat, a w tym jego milsze i gorsze strony. Chociaż, cóż... Pocałunki Junony miały wyjątkową moc przyciągania.
    Nic więc dziwnego, że w odpowiedzi zarówno na wysłaną walentynkę, jak i grę słowną, pokiwał tylko głową, cmoknąwszy przy tym kilkakrotnie. Prześledził nieśpiesznie jej twarz, zatrzymawszy spojrzenie na sińcu, zdobiącym skrawek jej czoła i odstawił zaraz słoik na blat.
    Zmarszczył chwilowo brwi.
    — Zaczekaj — rzekłszy, podszedł do lodówki z której wyciągnął domowej roboty pastę, czy też maść przeciwbólową; jak zwał, tak zwał. To nie Kayser był wprawdzie twórcą tego leku, ale wielokrotnie stosował tę ziołową mieszankę w sytuacjach kryzysowych i wszelkie dolegliwości bólowe znikały, a nie raz porządnie nadwyrężył stawy w lesie, czy obił kłykcie. Waleriana i rozmaryn potrafiły zdziałać cuda.
    Nabrał na palec niewielką ilość zielonkawej, gęstej mazi z niedużego słoiczka.
    — Do twarzy ci z fioletowymi dodatkami... — naniósł lek na siny plac tuż przy linii jej włosów, starając robić to najdelikatniej, jak potrafił, choć w delikatności nie miał w ogóle wprawy — ale niekoniecznie w tym miejscu.
    Spojrzał jeszcze chwilowo w jej tęczówki i odstawił słoik do lodówki. Do wesela się zagoi, jak to mówią.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  67. W przypadku Kaysera wojaczka miała na niego zarówno dobry, jak i zły wpływ. Dyscyplina, wbita siłą w charakter, skutkowała w tej chwili bezstronną oceną rzeczywistości, bo choć zawsze miał łeb na karku, po odbyciu służby jeszcze bardziej wyczulił się na rozsądne podejmowanie decyzji, a wybór tej odpowiedniej nie zabierał mu dużej ilości czasu. Działał prężnie i przemyślanie głównie dlatego, że błyskawicznie kalkulował w głowie każde za i przeciw – nigdy bowiem nie mógł pozwolić sobie na zwłokę, jako że w rejonie Bargam liczyła się wtedy każda sekunda. Wskutek tych wszystkich doświadczeń życiowych, jakie nabył pod banderą jednostki, na miejsce beztroskiego postrzegania świata wkroczyła czujność, a spontaniczne podejście do otoczenia przeobraziło się w regulaminową, oficerską musztrę; tyle razy, ile Kayser za karę musiał odśpiewywać hymn jednostki, tyle tutejsze dewotki spod kościoła nie zdążyły się jeszcze wymodlić. Jednak do złych wpływów z pewnością należy zaliczyć skrzywiony kręgosłup moralny i cholerny brak miłosierdzia, bo momentami Kayser z byciem człowiekiem niewiele miał wspólnego, a co najwyżej z byciem wrakiem człowieka. Z czasem dla Ferrana stało się to normalnością, życiem, i dlatego choć zdjął z siebie – poniekąd – obowiązki oficera, cały czas nim był, bowiem tego charakteru już nic nie będzie w stanie naprawić, bo co swoje, Kayser zdążył przeżyć tam, gdzie dzieci w wieku kilkunastu lat uczą się zabijać. A niektóre strzelały nawet celniej, niż on.
    Usłyszawszy jej pytanie, niemalże sam wywrócił oczami, bo Junona dobrze przecież wiedziała, że wzmiankę o fioletowych dodatkach wypowiedział w zupełnie innym kontekście. Ale uznał, że odpuści sobie reakcję na tę jawną zaczepkę, bo w przekomarzaniu się mieli chyba równe szanse, zatem koniec gry słów nigdy mógłby nie nadejść w ich przypadku.
    — Jak spędzałaś ten dzień w Nowym Jorku? — Podpytał, gdy przystanął przy blacie, podparłszy się dłonią o jego powierzchnię. Zaraz chwycił szklaneczkę i zamoczył usta w truskawkowym kompocie, rozcieńczonym z wodą. Smak truskawek był tak wyczuwalny, że podczas warzenia tegoż napoju, nie trzeba było go nawet specjalnie dosładzać.
    Założył, że Junona obchodziła walentynki, bo inaczej nie zgotowałaby mu dziś tego słodkiego upominku, z równie słodkim przekazem od serca. Poza tym, w wielkich miastach zawsze coś się działo, przecież każdy pretekst do świętowania był dobry, a walentynki niosły ze sobą ciekawą perspektywę zabaw – randki w ciemno, bale, maratony filmowe w kinie, czy romantyczne sztuki na dechach teatru. Sam dobrze zresztą pamiętał, że dnia czternastego lutego, te osiem lat temu, w klubie 4 Wings w Albercie, brał udział w jakichś walentynkowych zawodach, na których to wygrał dla swej lubej bukiet róż. Ale dużo ciekawszy okazał się beer-pong, do którego wszyscy się dorwali, gdy tylko nadszedł wieczór.
    A i nie bez kozery zadał to pytanie.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  68. Na twarzy Ferrana wymalowało się lekkie zdumienie, gdy opowiedziała o numerach telefonów, które przyjaciółka nakazała jej zebrać w dniu zakochanych. Dziesięć to całkiem sporo, a przynajmniej w ferranowej skali, jako że cyfra ta w Nowym Jorku to zapewne jak kropla w oceanie – nic nieznacząca. Nie było to zatem jakieś wielkie wyzwanie w progach tej charakterystycznej metropolii, gdzie tego typu podejście do życia jest dość popularne, a znajomości jednodniowe stanowią chleb powszedni każdego sobotniego wieczora. Jeżeli ktoś chciał oddać się chwili zapomnienia, to Wielkie Jabłko było idealnym miejscem, zaraz po droższym Las Vegas, na które nie każdy może sobie finansowo pozwolić; w obu tych miastach znikały bowiem wszelkie granice i troski. A przynajmniej, nim alkohol nie ulotni się z krwi.
    Kayser odwiedził nowojorskie progi jedynie przelotem, kiedy to przenosił się do Północnej Karoliny, i prawdę powiedziawszy, klimat tego miasta wprawił go w odruch wymiotny, niżeli zachwyt. Ilość ludzi, chaos, ciągły pośpiech... Zdecydowanie lepiej czuł się w otoczeniu kameralnego Havelock, gdzie mieściła się jednostka. A pomimo małego metrażu tego miasteczka, nie narzekał na brak rozrywki, bo południowcy nie znają pojęcia złej zabawy. Wystarczająco dużo razy zdążył się więc zapomnieć.
    — Przynajmniej nie wskazała ci konkretnych facetów, od których miałabyś wyłudzić numery — rzekł. W tej sytuacji poprzeczka byłaby podniesiona wyżej, choć nie jakoś drastycznie wysoko, bo z Junona ze swym urokiem nie musiała się raczej martwić o brak zainteresowania. A kusić potrafiła w sposób wyjątkowy.
    Zamilkł na moment, zajmując usta truskawką, którą wyłowił z literatki dwoma palcami. Nie chciał zbyt głęboko wnikać w prywatne życie Junony, bo niektóre informacje były mu zbędne, a niektóre mogły wywołać jakieś niepożądane emocje, których wzniecanie mogło przynieść jedynie fatalne skutki. W tym przypadku wolał żyć w przeświadczeniu, że życie Junony nie wisiało na włosku, ilekroć wychodziła w to wielkie miasto.
    — Jak chciałabyś je spędzić teraz? — Zapytał, wzrok stale skupiając na truskawkach pływających w kompocie, którym zatoczył kilkakrotnie po ściankach szkła. Dopiero gdy wyłowił tą upatrzoną, w oczekiwaniu na odpowiedź przeniósł niebieskie tęczówki na twarz Junony. Dłoń ze szklanką oparł o powierzchnie blatu, przy okazji przenosząc na siłę ramienia ciężar swojego ciała.
    Był ciekaw odpowiedzi. W Mount Cartier ciężko o szaleństwa, bo spelunka jest jedna, ale w porównaniu z przeludnionymi knajpami w NY, u Iana życie tak jakby trochę zdechło. Kilka osób na krzyż to i tak dużo w progach tutejszego baru.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  69. Gdyby spojrzeć w tył, to Kayser z pewnością był w przeszłości bardziej rozrywkowy, niżeli teraz. Jako nastolatek nie przepadał za nudą, dlatego zawsze potrafił znaleźć sobie jakąś zajmującą i do tego ciekawą robotę, a że rutyny zdzierżyć nie potrafił w taki sam sposób, to nigdy nie brakowało mu w życiu różnorodności. Do południa pomagał Arkademu w lesie, później psocił się trochę babci, której wygłupy wnuka rzadko przeszkadzały, a wieczorem siadał ze znajomymi na jednym z pomostów nad Roedeark, gdzie wszyscy próbowali łowić ryby swymi prowizorycznymi wędkami – kukurydziane chrupki zamiast trafiać do wody, częściej trafiały do ich żołądków, a choć wracali bez zdobyczy, to z wielkimi uśmiechami na ustach. A teraz było mu wszystko jedno. Nudzić się wprawdzie nie mógł, bo pracy w leśniczówce nigdy nie brakowało, jednak rutyna wielokrotnie zdołała mu w tym nowym wcieleniu pomóc i w obecnym życiu chyba zaczął jej po prostu potrzebować. Z jasno określonym planem funkcjonowanie wydawało się prostsze; bardziej skupiał się na tym co jest i będzie, niż na tym co już było.
    — Zależy jak daleko możemy się posunąć — rzucił zaczepnie, po czym dopił swoją porcję kompotu i odwrócił się na pięcie, by dać kilka kroków do zlewu. Obmył literatkę i odłożył ją od razu na suszarkę.
    — Jutro wyjeżdżam na wyprawę po okolicy — oznajmił raptem, zerknąwszy chwilowo w stronę Junony. Chwycił ścierkę, by otrzeć mokre dłonie. — I jak dobrze pójdzie, to wrócę następnego dnia.
    Nie pamiętał, żeby zdążył wspomnieć coś Junonie o comiesięcznych wyprawach w głąb lasu. Miały one na celu sprawdzenie, czy w regionie nie grasują kłusownicy, którzy zwykli rozstawiać między drzewami wnyki i inne potrzaski, albo czy kogoś ręce nie świerzbią na tyle, by wykradać drzewo bądź zostawiać w zagajnikach góry śmieci. Jednym takim przejazdem na pewno nie był w stanie zapobiec pladze intruzów, jednak dzięki temu miał przynajmniej świadomość, że dzieje się coś niepożądanego i mógł to obserwować – a nuż któryś wpadnie w jego sidła, a następnie pożałuje, że się w ogóle urodził. Tylko pogoda nie rozpieszczała; na zewnątrz wciąż panował okrutny ziąb, ale w tym tygodniu zima i tak okazała się łaskawsza, bo temperatura oscylowała w granicach minus czternastu stopni. Można więc śmiało stwierdzić, że przyszło chwilowe ocieplenie, które warto wykorzystać właśnie na takie cykliczne zwiady. Powinien był spakować najpotrzebniejsze rzeczy, by jutro przed południem wyruszyć.
    A uznał, że Juno powinna wiedzieć o jego nieobecności

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  70. Ferran również nie myślał nigdy o założeniu rodziny w tak pospolitym sensie jak: zbuduj dom, spłódź potomka, posadź drzewo i kup później miękką kanapę i telewizor z wielkim ekranem, żeby spędzać wieczory na oglądaniu powtórek zeszłorocznych meczy. Telewizor to prawdopodobnie ostatnia rzecz, której Kayser chwyciłby się z braku laku w nagłym przypływie upierdliwej nudy, natomiast myśl o potomkach napawała go kiedyś strachem – teraz już także niezwykłym obrzydzeniem. Narzeczeństwo z Lumą nie szło w parze z produkcją dzieci. Miało być zapieczętowaniem łączącej ich więzi, kredytem zaufania i pierwszym krokiem do budowania wspólnej przyszłości, na której chyba bardziej zależało jednak Ferranowi. Możliwe, że potrzeba stabilizacji, która pojawiła się szczególnie przed wyjazdem do Afganistanu na dobre wykorzeniła w nim pokusę ciągłej zabawy, tendencję do zmian i oddawania się szaleństwom. Przygotowania do misji wiele go bowiem nauczyły – choć do Bagram leciał już z dobrze wypranym mózgiem – i jednego był pewien: tylko świadomość, że ktoś czeka na niego w Kanadzie, pozwoli mu przetrwać ten wyjazd. I przez pierwszy rok pobytu rzeczywiście była to jedyna iskra, rozpalająca płomień nadziei na szybki powrót. Aż nieoczekiwanie zgasła, a wraz z nią praktycznie wszystko.
    — Nie sądzę, że zdążę wrócić przed zmrokiem, więc tak, pewnie będę nocował w lesie — przytaknął bez chwili namysłu, bo zimową porą jeszcze nigdy nie udało mu się wrócić przed zachodem słońca, zatem teraz szanse również były znikome i tego był pewien. Ściągnął jednak brwi w podejrzliwym wyrazie, zauważywszy nagłe podekscytowanie na licu Junony. — To jednoosobowa wyprawa — zaznaczył wyraźnie, jeszcze za nim Walter zdołała podać do wiadomości, że chciałaby w niej uczestniczyć. A był przekonany, że się nie myli, bo jej maślane spojrzenie jasno wskazywało na zainteresowanie nocą spędzoną wśród drzew potężnego Quicame.
    Zabrał z blatu pudełko z czekoladkami, które otrzymał tego jakże uroczego dnia i podniósł wieko, by wyciągnąć kolejny, czekoladowy kwadracik.
    — A jeśli chodzi o propozycję, to wydaje mi się, że nie wyglądam na kogoś, kto miały w rękawie asa z romantycznymi pomysłami — rzekłszy, spojrzał chwilowo na Juno i wsunął czekoladkę do ust. Odłożył pudełko pod ścianę. — Ale, jeśli chcesz, to możesz pozbijać ze mną drewniane donice, bo to zamierzałem robić, nim skutecznie mnie odciągnęłaś, Junie. — Kącik jego ust powędrował w górę.
    Musiał się za to w końcu zabrać, bo wiosną do posadzenia miał całkiem sporo sadzonek trzmieliny, której owoce stanowią jedzonko dla mnóstwa ptaków. A bez donic się nie obejdzie.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  71. Prawdę powiedziawszy, nie potrzebował planu awaryjnego na wypadek sytuacji, w której musiałby znaleźć miejsce dla gościa w swej wyprawie. Po pierwsze szansa na wycieczkę z gościem to jak wygranie w lotto – znikoma – a po drugie, jeśli jednak takowy gość jakimś cudem by się znalazł, wystarczyło zrobić mu tylko miejsce w saniach. Należało jednak zapomnieć o pokaźnym bagażu, bo czworonożne futrzaki mają określone pokłady siły i ze zbyt wielkim obciążeniem nie dadzą rady nawet ruszyć, a co dopiero dowieźć ich z powrotem do leśniczówki. Zatem, Kayser jak najbardziej mógł przekształcić tą jednoosobową wyprawkę w dwuosobową, tylko pytanie brzmi: czy chciał. I bynajmniej nie chodzi tu o niechęć do towarzystwa Junony, a o warunki wtórujące tej wycieczce; niby we wiosce pojawiło się lekkie ocieplenie, ale ziąb nadal przeszywa na wskroś, ilekroć wystawia się czubek nosa za drzwi. Ciężko więc uznać, że nocleg między drzewami będzie komfortowy... tym bardziej, że Ferran posiada jeden namiot, mogący pomieścić maksymalnie dwie osoby o umiarkowanej masie. A gdzieś trzeba jeszcze upchnąć wszystkie toboły.
    Splótł ręce na klatce piersiowej, kiwając lekko głową z dezaprobatą. Miał zamiar wywrócić oczami na aktorską grę Junony, ale zdołał się powstrzymać, choć wychodzi na to, że Walter dopracowała tę sztukę w progach Nowego Jorku.
    — Ach, no tak... — odezwał się po chwili, przykładając palce do podbródka, jakby w nieco zdumionym wyrazie. — Nie pomyślałem, że będziesz za mną tęsknić, Junie — rzekł niby lekko, acz w jego głosie grały zaczepne nutki. Zaraz pokiwał do tego głową, cmokając kilkakrotnie, czym ukrył wpełzający na usta prowokujący uśmiech.
    Zgoda na towarzysza w podróży miała kilka zalet, które ostatecznie przechyliły szalę w tej szybkiej, aczkolwiek intensywnej kontemplacji, jaką Ferran przeprowadził w swojej głowie. Pomoc się przyda, bo nie raz zabrakło mu trzeciej ręki, gdy próbował uporać się z jakąś cwaną pułapką, zastawioną przez kłusowników. Poza tym, zawsze milej jest móc otworzyć do kogoś gębę w głębokiej, leśnej ciszy.
    — Start jutro o dziewiątej — dodał, posyłając Junonie znaczące spojrzenie, które miało na celu uświadomienie jej, że jeśli chce to może się zabrać, ale nie może się spóźnić, i odwróciwszy się obrał azymut na przedsionek.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  72. Mimo kamiennego wyrazu, który towarzyszył jego twarzy najczęściej, istniała szansa, by wyczytać z aparycji jego lica jakieś emocje. Wciąż je posiadał, choć skrupulatnie schowane gdzieś w fałdach własnej duszy, i tak jak każdy człowiek, emanował nimi zależenie od sytuacji. Nie zawsze jednak dostrzegały go inne osoby, bo nie zawsze chciał, by były zauważone – Junona ciągle miała na niego dobry wpływ, i praktycznie nic się nie zmieniło od czasów nastoletnich. Oboje wprawdzie wydorośleli, zamieniając beztroskie postrzeganie świata w bieg, w którym trzeba podejmować ważne decyzje, ale Walter pomimo zmian w osobie Ferrana, wciąż miała większy dostęp i wciąż mogła widzieć więcej, niż inni. W tej chwili była bowiem jedyną osobą na świecie, której pozwalał na tak bezgraniczne niszczenie własnej samotni, a w tym również na bezczeszczenie przestrzeni osobistej – te granice postanowiła przekroczyć po raz kolejny, i choć z paniką to miało mniej wspólnego, niż z frustracją, nie odsunął jej raptem, a jedynie nieco posztywniał i w chwili gdy rozplotła po części swe dłonie, obrócił się w miejscu, by stanąć do niej przodem. Wtedy ułożył mimochodem szorstkie dłonie na jej ramionach, by mimo wszystko mieć kontrolę.
    I to nie tylko kontrolę nad nasileniem tych negatywnych emocji, związanych z zaburzeniami po traumatycznych przeżyciach, ale również tych zakazanych, które razem z bliskością Junony, wysyłały przyjemne bodźce, płatając figle wyobraźni. A tego robić stanowczo nie powinny.
    — Smakują — powiedział, przesunąwszy spojrzenie po twarzy Juno, zatrzymując je ostatecznie w ciemnych tęczówkach. — Są tak słodkie, jak ich przekaz... — Przesunął niesforny kosmyk jej włosów z okolic obojczyka, gdy sekundę wcześniej poczuł go na swoim kciuki. — I podejrzewam, że nie doczekają jutra.
    W ustach Ferrana brzmiało to wprawdzie tak, jakby szykowała się jakaś zbrodnia, i możliwe że dla niektórych ludzi zjedzenie tak wielkiej tabliczki czekoladek mogło być równoważne ze zbrodnią. Metabolizm Kaysera wiele mu jednak wybaczał.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  73. Nie przyszedł Mahomet do góry to góra przychodzi do Mahometa :D. Mianowicie z wydarzenia walentynkowego należy Ci się ikonka-nagroda, którą z przyjemnością Ci wręczamy. Dziękujemy za zaangażowanie w zabawę i mamy nadzieję, że kolejne też staną się obiektem Twojego zainteresowania.

    OdpowiedzUsuń
  74. Pędzisz jak wiatr z tymi ikonkami xD. Chociaż w takim miasteczku to chyba nie dziw, bo akurat zawieje tu są częste, więc i można je brać za wzór. Tak czy inaczej z przyjemnością wpisuję Ci kolejne ikonki. A tak po cichu powiem Ci tylko, że najbardziej cieszy mnie chyba ten "Pierwszy na mecie". Sama muszę brać z Ciebie przykład i w końcu ruszyć z chłopakami. Jak tylko ogarnę swoje obowiązki :P. Ale wracając do tematu: gratulacje! Niech dobrze służą te ikonki.

    OdpowiedzUsuń
  75. [U mnie w głowie też pustka, ale obiecuję myśleć!]

    Willy

    OdpowiedzUsuń
  76. [haaaalooo, ja zaginęłam pod lawiną odpisów :(
    czy może znów moja wina? :( straciłam rachubę ]

    OdpowiedzUsuń
  77. [Bardzo dziękuję za powitanie! <3]

    Heaven Price

    OdpowiedzUsuń
  78. Bez względu na to, czy Junona zamierzała być grzeczna, czy nie – klamka zapadła, bowiem nazajutrz oboje mieli udać się na wyprawę po Quicame, spędzając przy tym jedną noc w objęciach gęstego lasu. Ferran był jednak pełen nadziei, że Walter nie wpadnie na jakiś głupi pomysł i podczas jego realizacji nie zgubi się gdzieś w otchłani starodrzewów, ale gdy tylko uporali się ze zbiciem kilkunastu donic, wyruszył w poszukiwania rac świetlnych. Kiedy zabierał je od tutejszego kapitana statku rybackiego, nigdy nie pomyślał, że mogą się przydać, ale tym razem na wszelki wypadek zapakował je w niedużą torbę, gdy tylko znalazł się w pokoju na piętrze. A później wygodnie ułożył swe cielsko pod pierzyną, jeszcze długo zmagając się z bezsennością.
    Ranek przyszedł szybko i bynajmniej nie dlatego, że dzień faktycznie zaczynał się wydłużać, a słońce wkradało się bezlitośnie przez drewniane okiennice, drażniąc cienką skórę powiek. Bycie rannym ptaszkiem wpisało się już w naturę mężczyzny, dlatego nie pozwalał sobie na zbędne wylegiwanie i prężnie stawiał bose stopy na chłodnym, podłogowym drewnie, krótko się przy tym przeciągając. Ułożywszy wymiętą pościel, ruszył raptem do łazienki, gdzie skorzystał z chłodnego prysznica, który zawsze miał na niego zbawienny wpływ, skutecznie bowiem rozbudzał niedospany organizm.
    Nie wiedział, czy Junona zdołała uwolnić się z ramion snu i otworzyć już ślepia, aczkolwiek na parter przedostał się w sposób wyjątkowo cichy, jak na brzydką manierę, objawiającą się stawianiem ciężkich kroków, którą nabył w murach jednostki. Naprawdę zaczynało mu zależeć na tym, by Juno mogła się wyspać, i sam zaczynał dostrzegać tą drobną, ale jakże wielką zmianę w swoim usposobieniu.
    Gdy tylko woda zaczęła wrzeć na ogniu kuchennego palnika, Ferran wyjął stary ale niezawodny, szklany termos i przygotował herbatę z odrobiną rumu i syropu klonowego. Zabrał się również za przygotowywanie zapasów w postaci jakiegoś jedzenia i przekąsek, jednak przy tym pozwolił sobie na ociąganie się – nie był pewien, co tak właściwie Junona zechce konsumować, dlatego zamierzał zaczekać aż sama wybierze odpowiednie produkty i w tym czasie udał się do hodowcy po psi zaprzęg.
    Nie było go zaledwie dwadzieścia minut, ale gdy wszedł do kuchni, Junona wyglądała krzątała się po pomieszczeniu, prawdopodobnie gotowa do podróży.


    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  79. Jesli łatwiej było jej myśleć, że Sol to głupia gąska z zniewieściałej mieścinki, dlatego nie rozumie aluzji i słów, któe są wypowiadane wprost bez zbędnego owijania w bawełnę, to i niech tak będzie. Ruda nie szukała kłopotów i po prostu złosliwości nie były w jej stylu. Dlatego nawet takie krótkie przedrzeźnianki traktowała jedynie jako potyczki słowne niegroźne i na pewno uprawiane bardziej dla zabawy, droczenia się, niż autentycznego przytyku.
    Uśmiechnęła się lekko pod nosem i pokiwała głową. Dla niej faktycznie tak było. Jej wizyty w lesniczówce były odskocznią od pracy z wypiekami i sposobem na rozruszanie Kaysera. Znała go od dzieciaka i od kiedy tylko sięgnąć pamięcia, widziała w nim starszego brata. Jako jedynaczka sama wybrałą sobie kogos, kto miałby jej bronić, ochrzaniać i oczywiście przedstawiać starszych kolegów. A gdy wrócił tak odmieniony, nie zostało jej nic innego, jak się o Ferrana martwić i go rozpieszczać czekoladą w najrozmaitszej postaci. Był tak cholernie dobrym człowiekiem, mimo podjętych decyzji i dokonanych czynów, a na pewno nie wszystkie były dobre, że aż serce jej się krajało. On uważał, że z samotnością mu do twarzy, ale nie zdawał sobie sprawy, że to ona ściaga na człowieka ciemne chmury a choćby jedna bliska osoba, mogłaby wprowadzić do jego zamknietego świata nieco słońca. Więc była upierdliwa, nieustępliwa i okazałą się wrzodem na tyłku, bez zapowiedzi nagabując go kilka razy w tygodniu.
    Dzis, gdy zamiast niego ujrzała kobiecą twarz, może nie wnioski nasuneły się same, ale miała nadzieję, że jej życzenia dla leśniczego się spełniły. Nie miała pojęcia jak się sprawy miały, mają i moga mieć między tę dwójką, ale skoro dziewczyna była w pewien sposób podobna do Ferrana, to chciało się aż klasnąć w dłonie i zawołać Trafił swój na swego.
    - Zapraszam - uśmiechnęła się szeroko, zupełnie niezrażona dystansem, który miała wrażenie, że zamiast maleć od jej wejścia przez próg, to rośnie w małym, ale jednak zauważalnym tempie.
    Od pewnego czasu nie zostawało jej nic więcej, jak siedzieć tam od świtu do późnego wieczora. Nie mieszkała u siebie, w związku z czym, nie chcąc naduzywać gościnności swojego dobrodzieja, skupiała się wyłącznie na pracy. Jakoś... mimo pozorów, łatwo było ją speszyć, acz Junonie ewidentnie jeszcze się to nie udało.
    Upiła łyk herbaty i zmarszczyła brwi, skupiając wzrok na zawartości swojego kubka.
    - Chyba od zawsze - odpowiedziała bez namysłu. - Znamy się od małego - nie do końca pojęła, co brunetka ma na myśli. Potrzebowała konkretnego pytania, by oddać zadowalającą odpowiedź. - Ale jeśli chodzi o wizyty z koszyczkiem dobroci, to od jego powrotu... Tak... chyba tak to będzie - posłała kobiecie lekki uśmiech i podparła brodę o jedną dłon, łokiec wspierając na brzegu blatu.

    OdpowiedzUsuń
  80. Wszedłszy do kuchni, zlustrował Junonę krótko, aczkolwiek uważnie, szczególną uwagą obarczając rysy jej twarzy i ubiór, coby mieć pewność, że kobieta nie zmarznie nocując w mało ocieplonym namiocie. Dłuższe skupienie utrzymał jednak na jej twarzy, bo nie wyglądała na wypoczętą, a właśnie taka powinna być – pełna wigoru i życia. Psi zaprzęg nierzadko bowiem płata podróżującym figle; czasami wystarczy gwizd kuropatwy, by wielkie czworonogi zboczyły z trasy i zgotowały prowadzącym nie lada wyprawkę.
    Minął ją w milczeniu, podchodząc do blatu, na którym pozostawił termos i niby nie duży, jednakowoż pojemny plecak. Wcisnął do niego termiczny kubek.
    — Cieszę się, że jesteś niemalże już spakowana, dobrze ubrana i praktycznie gotowa do podróży... — zaczął, upychając do wnętrza plecaka jeszcze paczkę pianek, które z pewnością podpiecze nad żywym ogniem, gdy tylko sukcesywnie się rozbiją. — Ale dlaczego nie było ci dane wyspać się tej nocy? — Spojrzał na Junonę, unosząc ku górze brew i bez ogródek rzucając jej pierwsze, i pewnie nie ostatnie, pytanie tego dnia. Zazwyczaj wstawali o podobnej porze, ilekroć szli do lasu i nie pamiętał, by Walter kiedykolwiek wyglądała na tak zmarnowaną, jakby poprzedniej nocy wypiła co najmniej połówkę whisky, wracając do domu przez gąszcz bezlitosnych chaszczy i to na czworaka. Może nie było tak źle, a jego wyobraźnia postanowiła odrobinę podkoloryzować tę sytuację, jednak cienie pod oczami dawały Ferranowi jasny sygnał, że tej nocy Juno nie spała dobrze.
    Ciężar ciała oparł na wyprostowanych przedramionach, podpartych o blat
    — A sierściuchy mają swoje jedzenie już na saniach — odpowiedział, stale utrzymując spojrzenie w ciemnych tęczówkach Junony. Z racji tego, że hodowca znał psy na wylot, Ferran postanowił wziąć od niego zapas jedzenia dla czworonogów, bo był przekonany, że piankami ich nie nakarmi, choć od hodowcy usłyszał, że niektóre potrafią być cholernie pazerne.
    Do godziny dziewiątej zostało im jakieś sześc minut – idealny czas na ostatnie poprawki, z których Ferran już raczej nie skorzysta.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  81. Nie wątpił w siłę fizyczną Junony, nawet jeśli jej wygląd nie zdradzał w tej chwili niczego innego, prócz zmęczenia, bo pracowała niegdyś w wyjątkowo rygorystycznych warunkach, przy których taka wyprawa to bułka z masłem. Był przekonany, że Walter nie zamieni się nagle w kulę u nogi i efektywnie potowarzyszy mu w obowiązkach, ale zastanawiał się raczej nad jej stanem psychicznym – wiedział bowiem jak wygląda człowiek zmęczony tyranią cielesną, a jak prezentuje się osoba, która boryka się z problemami od strony emocjonalnej, bo w jednostce wojskowej wielokrotnie sam był prowodyrem obu tych zjawisk. Oczywiście nie zakładał, że Juno przepłakała pół nocy w poduszkę, bo nie miał nawet podstaw, by tak sądzić, jednak przeczuwał, że cienie pod oczami są objawem nieprzespanej nocy przez wszelakie problemy wewnętrzne, niżeli ból w mięśniach i kościach, spowodowany nadmiernym wysiłkiem.
    — Nie wątpię, Junie — odparł, choć w tonie jego głosu ukryły się nutki świadczące o tym, że odpowiedź bynajmniej nie sprostała jego oczekiwaniom. Nie liczył wprawdzie na wyjaśnienia, bo nie miał nawet prawa ich żądać, ale przez moment ogarnęła go nadzieja, że Junona powie może coś więcej bez ciągnięcia za język – czyli czegoś, czego Kayser nie praktykuje. Obszedł się jednak smakiem.
    W milczeniu jeszcze przez chwilę utrzymał swe spojrzenie w twarzy brunetki, po czym odsunął się z wolna od blatu i sięgnął plecak, coby przewiesić go przez ramię. Z racji tego, że oboje byli gotowi do podróży, Ferran kiwnął tylko głową twierdząco i przeszedł do przedsionka, skąd zgarnął czapkę i ciepłe rękawice, wcisnąwszy je na razie do kieszeni kurtki. Wymacał jeszcze klucze do leśniczówki, a kiedy Junona znalazła się już na ganku, zamknął drzwi na kilka spustów.
    Sześć wielkich psów rasy alaskan malamute rozochociło się nagle, podskakując i poszczekując między sobą z nieukrywaną radością. Za nimi stały średnich rozmiarów sanie, na których czekał już zapakowany namiot oraz kilka innych, niezbędnych tobołów. Słońce wyglądało zza chmur; jego blask był wręcz oślepiający, szczególnie gdy bezlitośnie odbijał się od zalegającego śniegu, a temperatura niezmiennie oscylowała w okolicy minus dwunastu stopni.
    — Uważaj na nie, są momentami nieokiełznane i wiecznie spragnione miłości — zaznaczył, ruszając do sań. Sześć sztuk byłoby w stanie zalizać człowieka na śmierć, a Ferran przekonał się o tym na własnej skórze, gdy odbierał czworonogi od tutejszego hodowcy.
    Odłożywszy na sanie swój plecak, wyciągnął z innej, niedużej torby suszone mięso z królika i rzucił je psom pod łapy, a te błyskawicznie wciągnęły przysmaki, z nadzieją oczekując kolejnej porcji. Ferran pokiwał zaś głową z dezaprobatą i schował opakowanie z powrotem do torby, dochodząc do wniosku, że one wiecznie będą żebrać o łakocie.
    — Wskakuj, Juno — poleciwszy, klepnął miejsce na przedzie sań. Przy filigranowej sylwetce kobiety na pewno nie będą mieli problemów ze zmieszczeniem się, aczkolwiek Ferran większość trasy będzie raczej stał, bo siedząca pozycja znacząco utrudnia sterowanie tymi narwanymi futrzakami. Maszerzy nierzadko mają problemy z ich ciekawską naturą, ale to najsilniejsze psy i najbardziej produktywne, dlatego wybór ich był jasny i oczywisty, tym bardziej, że tym razem nie jechał już sam.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  82. Temat brata Junony rzeczywiście należał do tych kruchych, po których stąpanie może zakończyć się jakimś poważniejszym upadkiem, bo mimo że od tamtej patowej sytuacji minęło już wprawdzie kilka dobrych lat, to te rany, choć zabliźnione, wewnątrz wciąż nie były jeszcze sukcesywnie wygojone. Dlatego Ferran unikał rozmów dotyczących Luke'a, nawet, jeśli to ten mężczyzna był częścią jego najlepszych wspomnień. Po prostu nie potrafił o nim rozmawiać, i możliwe, że właśnie przez wzgląd na swoją obecność w chwili jego śmierci. Bo był tam, ale nic nie mógł zrobić, a bezradność to jedna z tych cech, których Kayser nie umie przyjąć do wiadomości, ponieważ dla niego zwykle nie ma rzeczy niemożliwych; zawsze jest jakiejś wyjście. W tej sytuacji nie było już jednak żadnego, a los postanowił odebrać mu jedną, i kolejną, z najważniejszych osób.
    Nieobecność Junony na pogrzebie wcale nie była dla Ferrana zdziwieniem. Gdyby miał wybór, także postanowiłby nie brać w nim udziału, żeby zapamiętać Luke'a jako radosnego faceta, aczkolwiek jako żołnierz musiał dopełnić obowiązku i pochować wszystkich poległych przyjaciół. W jego pamięci wyrył się więc widok dębowej trumny okrytej kanadyjską flagą, na której szczycie stało zdjęcie uśmiechniętego Waltera, a ilekroć wracał myślami do tego dnia, tracił resztki samokontroli, dlatego nigdy tego nie robił. Może kiedyś przysiądzie do starych albumów, pochowanych na strychu, ale w tej chwili nie był jeszcze w stanie.
    Sprawdziwszy zaprzęg, założył rękawice i zajął miejsce stojące na tyle podłużnych sań. Dłonie szczelnie zacisnął na drewnianych poręczach, zaś stopy sztywno ułożył na stalowych płozach. Jego wzrok mimochodem zatrzymał się na twarzy Juno, kiedy kobieta odwróciła się przez ramię, krzyżując ich spojrzenia na nieco dłuższą chwilę. Kącik ferranowych ust drgnął lekko ku górze, a błękitne tęczówki zaraz z powrotem powędrowały na wyczekujące czworonogi.
    — Haik! — Zakomenderował stanowczo, na co psy dźwignęły się do biegu, stopniowo nabierając rozpędu. Śnieg tylko kruszył się pod łapami futrzaków, gdy te zaczęły swój nienachalny galop, prowadząc ich jedną z alejek w gąszcz lasu Quicame. Leśniczówka znikała powoli za rozłożystymi świerkami, które po chwili, razem z przecinającym las słońcem, jako jedyne dekorowały najbliższy obszar.
    — Najbliższy przystanek za jakieś dwie mile — oznajmił głośniej. Już kilkakrotnie przemierzał tę trasę, dlatego zdążył sobie oznaczyć punkty stopu, choć jeśli zajdzie konieczność, na pewno zatrzyma się wcześniej. — Wszystko w porządku? — Dopytał dla pewności, zerkając na Juno kontrolnie.

    [Nie wiem, czy planujemy dla nich coś po drodze, bo taka możliwość istnieje, czy jedziemy prosto do miejsca rozbicia obozu? Jakieś propozycje? :D]

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  83. Nawet, jeśli nikt z otoczenia nie miał mu niczego za złe, to on osobiście miał sobie za złe wiele, i prawdopodobnie żadne zapewnienia nie będą w stanie wyczyścić jego sumienia do takiego stopnia, by potrafił zdjąć ze swoich barków śmierć przyjaciela. Jakby nie patrzeć, to właśnie Ferran namówił go na wojaczkę i to on naraził Luke'a na niebezpieczeństwo – choć ten swój rozum miał i mógł odmówić, to jednak Ferran wciąż czuł się prowodyrem pewnych decyzji, które jeden z nich przypłacił śmiercią. Kayser rzeczywiście poważnie się wtedy posypał; zamierzał wrócić do Bagram i pomścić śmierć przyjaciela, aczkolwiek nie było mu dane, a to poskutkowało jeszcze gorszym roztargnieniem. Gdy został odsunięty od służby, zawalił mu się wtedy cały świat. Cały sens życia zniknął w mgnieniu oka, bo było wojsko jedynym co wtedy miał.
    — Hej, Juno, żebyś zaraz przypadkowo nie wylądowała w zaspie — rzucił w odwecie na jej komplement. Był przekonany, że na tym świecie chodzą więksi sztywniacy niż on, poza tym uważał, że potrafić być niesztywny, jeśli chce. No, a że chce rzadko to już inna sprawa.
    W drodze do pierwszego przystanku, psy nie robiły żadnych problemów, dlatego odległość dwóch mili pokonali szybko. Przy kamieniu, który Kayser oznaczył kiedyś czarnym sprayem, zatrzymali się zaledwie na chwilę, głównie po to, by dać czworonogom odetchnąć. Juno zaś mogła rozprostować kości, a Kayser sięgnął po termos, coby wziąć łyk rozgrzewającej herbaty. Policzki piekły go nieco od smagającego wiatru i mrozu, choć nie wprawiały jeszcze w żaden większy dyskomfort. Słońce wprawdzie wciąż im towarzyszyło, mimo że leśne runo otulał w głównej mierze cień wysokich drzew, aczkolwiek jego promienie na razie, tak czy siak, niewiele miały wspólnego z ocieplaniem zimowej aury.
    Następny przystanek i zarazem pierwsze obchody, miały zacząć się po pokonaniu siódmej mili, dlatego zważywszy na dłuższy dystans, Kayser szczelniej osłonił twarz od wiatru. Swoje skupienie celował już także w najbliższą okolicę, którą przeczesywał uważnym spojrzeniem. Gdy tylko czworonogi na dobre przesiąkły dziką naturą, zaczęły skupiać momentami uwagę na czymś innym, niż trasa, przez co kilkakrotnie zaburzały płynną jazdę. Na szczęście ani razu nie przyszło im do głowy zerwać się za instynktem i pognać gdzie pieprz rośnie, więc należało je za to pochwalić.
    Kiedy zatrzymali się na niewielkiej połaci ziemi bez drzew, Ferran zszedł z płóz i ściągnął z ust wełniany szal.
    — Świetnie sierściuchy — podsumował, stanąwszy z boku sań i wyjąwszy z torby ciasno zapakowane mięso, które po chwili rozdzielił na kilka porcji i podrzucił w kierunków psów. Te raptem doskoczyły do wyżerki, zupełnie w niej przepadając.
    — Jakieś dwieście metrów stąd płynie wąska rzeczka... choć teraz stoi raczej w miejscu — zaczął, przenosząc spojrzenie na Junonę. — W każdym razie, w tej okolicy są duże skupiska różnej zwierzyny, na które zazwyczaj nielegalnie polują kłusownicy. Przejdziemy się wzdłuż rzeczki, najpierw na wschód, później na zachód, żeby skontrolować te tereny — objaśnił plan działania, w momencie gdy ściągał większą szczapę drewna, na której ostatecznie przysiadł. Odczuwał to wołanie łydek o chwilę rozluźnienia.
    Oczywiście zakładał, że obejdą ten teren razem, bo zapewne tak będzie bezpieczniej. Jeszcze tego by brakowało, by któreś z nich wlazło we wnyki, albo inne dziwactwa, rozrzucone przez bandę kłusoli, bądź zleciało z przykrytego śniegiem osuwiska.

    [Jeśli jesteś chętna wpakować Juno w jakieś tarapaty, to zostawiam nam pole do popisu z możliwością rozdzielenia się naszej dwójki (żeby szybciej poszło, przecież!). A czy będzie to jakiś dziki zwierz, czy zimna kąpiel to już pozostawiam Tobie, bo zakładam że każda opcja będzie ciekawa :D]

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  84. Kayser pokiwał głową na pierwsze pytanie Junony. Do ich zadań należało rozbrojenie wnyków, jeśli zdołają je znaleźć w pokładach białego puchu, ale także przejrzenie lasu w poszukiwaniu ewentualnych śmieci, czy innych rzeczy, do których las zdecydowanie nie służył. Tak właściwie, mieli wychwycić każdą anomalię, która tworzyła potencjalne zagrożenie dla fauny i flory tutejszego Quicame, włącznie z kłusownikami, bo choć ci do anomalii się nie zaliczają, to tworzą zagrożenie nie tylko dla zwierząt i roślin. Ich należało tępić ze szczególną dokładnością.
    Zajrzał do sań i wyciągnął z pokrowca sztucer myśliwski razem z zapasem naboi. Zwinnie przełożył strzelbę przez ramię, a naboje wrzucił do szerokich kieszeni swej kurtki, zapinając zaraz zamek, coby się przypadkiem nie wysypały.
    — Zwierze wypuszczamy, wyniki zabieramy — potwierdził, z powrotem zakładając rękawiczki na dłonie. — A jeśli będzie ranne... To zależy jak bardzo — odpowiedział, podnosząc nieznacznie usta ku górze, w czymś na kształt pokrzepiającego uśmiechu. Jemu się nie zdarzyło dobijać żadnego zwierzęcia, ale zakładał, że taka sytuacja jest realna, biorąc pod uwagę pułapki, które zastawiają kłusownicy. Aczkolwiek w tej kwestii wiele będzie zależało od tego, w jakim stanie jest zwierze i czy istnieje w ogóle cień szansy na uratowanie go. Lekko ranne zwierzęta zazwyczaj szybko uciekały, radząc sobie we własnym zakresie, natomiast te gorzej poharatane zwykle znajdowały się w stanie agonalnym.
    Jednak propozycja rozdzielenia się nie przypadła Kayserowi do gustu i dało się to zauważyć po minie, która wpłynęła na jego twarz zaraz po słowach Junony. Wskazywała bowiem na klarowne nie, a argumentów, które potwierdzały tę decyzję, cisnęło mu się na język mnóstwo.
    — Wolę mieć cię na oku, Junie — rzekł tylko, posławszy jej znaczące spojrzenie. Faktycznie, przy rozdzieleniu się mogło pójść łatwiej, ale istniało ryzyko, że któremuś z nich może coś się stać. Ferran o siebie się – jak zwykle – nie martwił, choć nie dlatego, że czuje się superbohaterem, jednak był świadomy, że coś może stać się Junonie. Wystarczy, że wlezie we wnyki, albo inne sidła, zastawione przez kłusowników. I co wtedy? Jeśli krzyk nie będzie w stanie pokonać dzielącej ich odległości, a Walter oddali się w miejsce, do którego Ferran nie dotrze? W takim przypadku przeszedłby pewnie cały las, centymetr po centymetrze, ale mogłoby być już za późno. A wystarczy, że stracił już jednego Waltera w swoim życiu.
    Niby mieli iść wzdłuż rzeczki, ale... Kayser w tej chwili był za mało przekonany do takiego rozwiązania.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  85. Sol jaka była, każdy widział. Nie ukrywała za wiele, bo nie potrafiła, mozna było czytać z tej jasnej buzi jak z otwartej księgi. Jakby pozostało w niej bardzo wiele z dzieciaka. Tylko oczy zdradzały, że mimo pozytywnego nastawienia do świata, coś tam z mądrości moze się kryć w czaszce i nie jest wcale tak beztroska. Ale akurat i trosk, lękówi smutków nie miała z kim dzielić, a psuć innym dobrych dni też nie zamierzała, wszystko więc co mniej kolorowe chowała i trzymała głęboko w sobie.
    Oczywiście znała historię brata Junony, każdy chyba w okolicy ją znał. To była tragedia i teraz poczuła się na prawdę głupio i niezręcznie. Nie chciała rozdrapywać starych ran, ani sprawić przykrości swoją ciekawością. Po prostu chyba czując się zawsze bardzo swobodnie w domu Ferrana i w ogóle w towarzystwie przyjaciela, zapomniała o takcie względem jego gościa. Zachowałą się tak, jakby znała brunetkę równie dobrze, co gospodarza, wciąż swoją droga nieobecnego.
    - Nie chodzi tylko o sweter - popędziła z wyjasnieniami zachowując miękki, łagodny ton. - Tylko o twoja obecność... Tu nikt nawet nie zagląda, legendy o Ferranie urosły do na prawde niebotycznych rozmiarów, plotki na jego temat są wręcz śmieszne, wiesz... Myślę, że ludzie mają go za jakiegos potwora, a on wcale się tym nie przejmuje, ma to w nosie. To też niedobrze...
    Chciała taktownie załagodzić sytuację, a znów powiedziała za wiele. Choć pewnie Junona jeśli przebywała w okolicy trochę dłużej, zdążyłą się zorientowac, że leśniczy uchodzi za wariata z niepohamowanymi zasobami agresji, ze wybucha z byle powodu i jest po prostu niebezpieczny. To były oczywiście same bzdury, no ale ludzie po prostu nie potrafili uszanować innych i ich woli, a problemy same się znikąd nie brały.
    - Przepraszam, na prawdę nie chciałam cię urazić - zapewniła gorąco i czując, że gada same durnoty, wcisneła do ust całą babeczkę. Tak, całą, aż nadęła policzki zaklejona słodkością.

    spóźniona Sol

    OdpowiedzUsuń
  86. To prawda, Junona rzeczywiście była już dorosła, a on z niańczeniem nie miał nic wspólnego, ale wizja rozdzielenia się jeszcze nie potrafiła go skutecznie przekonać, chociaż Walter była pomocnikiem w prawdziwym tego słowa znaczeniu i przecież wielokrotnie sama ruszała w gęstwinę lasu, dobrze wiedząc jak się w nim zachować. Niemniej, jako że jej istnienie wcale nie było mu obojętne, miał prawo podchodzić do pomysłu sceptycznie, ale nie miał już jednak prawa do podejmowania za innych decyzji. Mount Cartier to nie zamknięta jednostka wojskowa, gdzie żołnierze niżsi stopniem zobowiązani są wykonywać wszystkie polecenia. Tutaj nie mógł udzielać reprymendy za każde usłyszane nie i besztać za stanowczą odmowę – tutaj musiał się z tym po prostu liczyć, dlatego zacisnąwszy usta w wąską linię zamilkł, połykając wraz ze śliną wszelkie argumenty wznoszące sprzeciw.
    Nie mógł zwątpić w umiejętności Junony, skoro poradziła sobie w tych wszystkich zatrważających akcjach, związanych z podróżowaniem po krajach objętych wojną. Tyle razy stąpała wtedy po granicy życia, że taki las nie wzbudzał nawet jednej czwartej niepewności, jaka towarzyszyła jej podczas tamtych wyjazdów. Tyle, że wtedy Ferran nie był świadomy niebezpieczeństwa, w jakie się pakowała, zaś tym razem jest świadomy, nawet jeśli jest ono dużo mniejsze.
    Złapał więcej powietrza w płuca i wypuścił je nieśpiesznie, obserwując jak Junona samoistnie podjęła już decyzję o rozdzieleniu się.
    — Juno... — zwrócił się jeszcze do kobiety, wyciągając z plecaka flarę, którą rzucił w zaraz w kierunku Walter. Poza funkcją alarmową, flara skutecznie mogła odstraszyć ewentualnego drapieżnika, więc tak czy siak kobieta powinna mieć ją przy sobie. — Za około godzinę widzimy się tutaj — zaznaczył wyraźnie, oczekując chociaż skinienia głową, po czym uniósł na moment kącik ust. Juno zawsze miała swoje zdanie i swoje widzimisię, i był to jeden z tych aspektów, który wciąż go bawił, i który wciąż na swój sposób lubił.
    Po chwili odwrócił się, obierając azymut na wschodnią część lasu. Jeszcze raz pomacał kieszenie, czy aby na pewno wziął wszystko co potrzeba i ruszył pewnym krokiem, zostawiając za sobą jedynie ślady butów na bialutkim śniegu. Wokół panowała cisza.

    [A dołączyłam, to prawda, choć ze szkolą fabuła bywa u mnie różnie, to blog dobrze dopracowany, a kiedyś bawiłam się przednio na jednym blogu szkolnym i mam nadzieję, że tym razem też tak będzie. Swoją drogą, bardzo ładna oprawa graficzna, nie dziwię się, że wysysała z Ciebie całą wenę! Zatem wybaczam, ale jest jeden warunek – jeśli wylądujesz tam z jakąś postacią, musisz przyjść do mnie na wątek, koniecznie! :D]

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  87. Mimo, że szedł przed siebie, stawiając wyjątkowo pewne kroki, w głębi duszy niczego nie był teraz pewny ani odrobinę. Ciężko powiedzieć, że miał przeczucia, ale instynkt podpowiadał mu, że wyrażenie zgody na rozdzielenie się, to jedna z najgorszych decyzji jakie podjął w swoim życiu, a takich podjął przecież niewiele – były do wyliczenia na palcach jednej ręki. I szedł, mijając wysokie konary drzew, pokryte śniegiem krzewy; szedł oddalając się stopniowo od środka, na który składał się w tej chwili psi zaprzęg, ale za boga nie potrafił się skupić na najbliższej połaci lasu. Zamiast wytężać wzrok, szukać pułapek, wnyków, śladów po parszywych kłusownikach, jego myśli stale lawirowały wokół Junony i tego, co kobieta może teraz robić. Albo tego, co może się teraz wokół niej dziać – czy idzie spokojnie szlakiem; czy właśnie dorwała jakieś elementy, pozostałe po kłusownikach; czy może wpadła w głęboką dziurę w ziemi, wyżłobioną jako jedna z pułapek. Zamiast patrzeć pod własne nogi, nasłuchiwał dźwięku flary, spoglądał w niebo w poszukiwaniu czerwonych rozbłysków, ale po żadnej z tych rzeczy nie było nawet śladu. Może wszystko było w porządku, a on zachowywał się jak cykor, siejący panikę? Może wcale nie działo się nic złego, przecież niepowiedziane, że kłusownicy pojawiali się ostatnimi czasy w tych stronach, i równie dobrze to przeczesanie terenu może skończyć się zwykłym spacerem. A może jednak życie Junony wisi właśnie na włosku, bo stało się coś, co uniemożliwia jej odpalenie tej przeklętej flary?
    To było silniejsze.
    — Kurwa mać — zaklął głośno i zaraz zawrócił po swoich śladach, tym razem stawiając dużo szybsze kroki niż uprzednio. Był w połowie swojej trasy; minęło jakieś pół godziny jak się oddalił, dlatego do psiego zaprzęgu dotarł na dziesięć minut godziną, na którą się umówili. To po części dało mu do zrozumienia, że coś jest nie tak, ale z drugiej strony Junona mogła się te kilka minut spóźnić. Jednak nie zwlekał i ruszył jej śladami, prosto przez zachodnią część lasu. Żwawo omijał przeszkody w postaci drzew, rozglądając się dokąd prowadzą ślady jej butów, ale również za samą Junoną, która według jego obliczeń powinna być właśnie w tej części lasu. Było mu tak gorąco, że miał chęć zrzucić z siebie całą zbroję w postaci ciepłej odzieży, ale nie mógł tracić czasu, dlatego nie przerywał chodu... Aż w końcu usłyszał ten ledwo przebijany krzyk, echem niosący się północno-zachodniej części lasu, który zadziałał niczym elektryczny impuls. Ciało Ferrana mimochodem wyrwało się do biegu. Przemykał między chaszczami jak torpeda, bagatelizując łamane gałązki, które w ramach kontrataku pozostawiały na jego skórze leciutkie zadrapania. Oddychał głęboko – dawno już nie biegał – a jego serce waliło jak oszalałe, ale chyba nie czuł niczego innego prócz rosnącego w nim uczucia przerażenia, bo krzyk Junony był tak przenikliwy, jak ostatnie słowa Luke'a.
    Gdy tylko zobaczył ją ledwie idącą przez połać lasu, poczuł ulgę, ale nie zwolnił tempa.
    — Junona! — Wykrzyknąwszy siarczyście, doskoczył zaraz do kobiety, od razu zauważając jej przemoczone do suchej nitki ciuchy i wymalowane na bladej twarzy osłabienie. Objął jej ciało ramionami, chroniąc tym samym przed upadkiem, a zauważywszy sine, drżące od zimna usta, nie czekał – oboje przykucnęli, a Kayser zaczął ściągać z siebie puchową kurtkę i wełniany sweter.
    — Musisz ściągnąć wszystkie mokre rzeczy — polecił, zauważając, że jej polar jest suchy. Na razie nie zastanawiał się nad tym, czy wpadła tylko do połowy. — Owiń się szczelnie — podał jej wełniany sweter i kurtkę, żeby przełożyła przez nie nogi i odizolowała od panującego ziąbu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Zaraz przeniosę cię na sanie, tam szybko się ogrzejesz — mówiąc, pomagał jej uporać się z przebraniem się. Jego uwadze nie uszło to rozcięcie, dekorujące czoło Junony, ale na razie o nic nie pytał, choć twarz Ferrana pokrywał wyraz zaniepokojenia, zdenerwowania i ulgi w jednym.
      Gesty Kaysera wydawały się automatyczne, jakby schematyczne. Wiedział co robić, jak się zachować, zdawał sobie sprawę ile czasu wystarczy, by wyziębić organizm, dlatego dało się zauważyć, że swoimi ruchami chciał zaoszczędzić tyle czasu ile tylko mógł. Na saniach miał ciepłe koce, śpiwór, herbatę. Rozpali wysokie ognisko i nieopodal rozstawi namiot. Nie dopuści do hipotermii.

      Ferran Kayser

      Usuń
  88. Był zły, bo od początku przeczuwał, że bezpieczniej będzie, jeśli wyruszą w parze, ale w tej chwili schował swoje nerwy w kieszeń, choć później, kiedy Juno odzyska sprawność, na pewno jeszcze do tego wróci. Teraz liczył się jednak fakt, że Junona odnalazła się żywa i Kayser wolał nawet nie myśleć, że cała ta podróż mogła skończyć się o stokroć gorzej, gdyby jej organizm był odrobinę słabszy, a ona sama poddałaby się wyczerpaniu.
    Pomógł jej ze ściągnięciem mokrej odzieży tyle, ile mógł, ale milczał gdy z ust Junony wypływały niewyraźne słowa. Bał się, że jego głos zadrży, nie tylko z przejęcia, ale także ze złości, jeśli postanowi coś powiedzieć, bo ciągle czuł swoje rozszalałe serce, bijące w piersi niczym kościelny dzwon, a szybki oddech z pewnością nie ułatwiał temu sprawy. I lepiej, żeby to nie była ostatnia miła i subtelna propozycja tego dnia, bo na tę chwilę Kayser z subtelnym podejściem na pewno nie będzie miał nic wspólnego. A przynajmniej do momentu, w którym uleci z niego wszelakie wkurwienie.
    Gdy uporali się z mokrymi ciuchami, Kayser dźwignął jej ciało w górę i zaczął zmierzać w kierunku zaprzęgu. Czuł, jak chłodny wiatr i lekki mróz muskają jego odkryte ramiona, a buty znaczniej skrzypią i zapadają się w zmarzniętym śniegu, ale pomimo to starał się stawiać duże i szybkie kroki. Wiedział, że takie wyziębienie może skończyć się ostrym zapaleniem płuc, a to chyba ostatnia rzecz jakiej chcieli w Mount Cartier, z którego dostać się do szpitala to nie lada wyzwanie, dlatego schował Junonę w swoich objęciach w taki sposób, by oddać jej jak najwięcej ciepła. Chciał, żeby na początek przestała drżeć.
    Psy zaczęły szczekać i skakać jeden przez drugiego, gdy oboje pojawili się w zasięgu ich wzroku. Ferran obszedł czworonogi łukiem, na wypadek gdyby te zaczęły z radości na nich skakać, i powoli ułożył Junonę w saniach. Zaraz dorwał torbę, z której wyciągnął złożony w kostkę śpiwór i koc.
    — Odpoczywaj, Junie — rzekłszy krótko, z dokładnością okrył jej ciało swoim śpiworem po samą szyję, nie pozostawiając nawet minimalnej szpary, przez którą mógłby dostawać się ziąb. Na śpiwór narzucił koc, którym otulił także jej lekko zranioną głowę. Dobrze, że w leśniczówce pomyślał o podręcznej apteczce, choć początkowo nie sądził, że się przyda.
    Nie czekając, sięgnął po torbę z namiotem i zabrał się za jego rozstawianie. Nie był wprawdzie wielki, bo zaledwie dwuosobowy, ale w obecnej sytuacji – im ciaśniej, tym cieplej. O tyle dobrze, że na ziemi zalegał śnieg, bo dzięki temu nie musiał zbyt długo szukać jakiejś równej powierzchni. Chociaż wbicie śledzi w ziemię twardości kamienia będzie graniczyć pewnie z cudem. Na szczęście Ferran miał na to swoje sposoby.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  89. Bardzo fajnie napisane. Pozdrawiam serdecznie !

    OdpowiedzUsuń
  90. Świetny wpis. Będę na pewno tu częściej.

    OdpowiedzUsuń