A kiedy śnieg przestanie prószyć, to Monty na spacer ruszy.

Blog zawieszony

Po przeprowadzeniu ankiety większością głosów wygrała opcja zawieszenia bloga. Oznacza to, że autorzy mają możliwość dalszej gry i zapisów, ale administracja — za wyjątkiem wysyłania zaproszeń i wpisywania do listy bohaterów — nie będzie angażować się w życie bloga. Z tego samego powodu zakładka Organizacyjnie na czas zawieszenia bloga zostaje usunięta. Raz jeszcze dziękujemy za Waszą obecność i życzymy Wam wszystkiego, co najlepsze.

nie istnieję & latessa

Kalendarz

16/02/14 Otwarcie
16/02/14 Nowy mod
22/02/14 Wydarzenie: Burza Śnieżna – link
24/02/14 Odejście moda
26/02/14 Nowy mod
19/04/14 Wydarzenie: Mecz Hokeja – link
02/07/14 Nowy szablon
07/07/14 Wydarzenie: Kto zabił? – link
20/07/14 Odejście moda
23/07/14 Nowy mod
29/08/14 Zamknięcie
24/12/15 Reaktywacja
25/12/15 Nowy admin
28/12/15 Wydarzenie: Kolacja wigilijna – link
29/06/15 Nowy nagłówek
09/10/16 Wydarzenie: Deszcz i wichura - link
28/11/16 Nowy nagłówek
10/12/16 Wydarzenie: Uratuj święta! - link
04/01/17 Wydarzenie: Psi zaprzęg - link
28/01/17 Wydarzenie: Słodka Walentynka - link
04/02/17 Nowy szablon
27/03/17 Wydarzenie: Mount-ipedia - link
21/04/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap I - link
01/05/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap II - link
02/05/17 Nowy nagłówek
17/09/17 Wydarzenie: Spływ kajakowy - link
02/02/17 Nowy szablon
14/02/17 Wydarzenie: Poczta walentynkowa - link
07/07/18 Zawieszenie

"Happiness. Simple as a glass of chocolate or tortuous as the heart. Bitter. Sweet. Alive."

SOL DUVAL


MAJ '89 | KRAINA CZARÓW | FC: random

       Okres buntu i najdziwniejsze, niebezpieczne wybryki ma już za sobą. Chyba wcześnie dojrzewała i tylko cud sprawił, że rodzice dziewczyny nie zeszli na zawał przy jej pomysłach... Mount Cartier kocha całym sercem i fakt, że przez wiele lat łapała okazje, byleby tylko się wyrwać z tej przeklętej dziury, zbywa uśmiechem. Każdy swoje za uszami ma. Przerwane po pierwszym roku studia w Winnipeg nie przyniosły jej radości, a ambicje umarły po kilku zajęciach z seminarium. Jazda autostopem przez kilka tygodni po Europie ze znajomymi z uczelni podsyciła chęć przygody, lecz na krótko. Łapanie się dorywczych prac w kilkunastu miejscach także nie pomogło w odnalezieniu życiowej pasji, którą by zawojowała świat. Obejrzenie odległych zakątków zajęło jej o wiele mniej czasu, niż się spodziewała i każdego dnia towarzyszyło jej coś, co planowała zostawić pod łóżkiem w domu - tęsknota.
          Od kiedy sięgnąć pamięcią, Sol roztaczała wokół siebie ten magnetyczny urok, który sprawiał, ze nawet wczesna poniedziałkowa pora stawała się lżejsza. To dzięki wiecznie uśmiechniętej buzi, pogodnym usposobieniu i pozornej beztrosce. Jako dziecko nie musiała się obawiać, że w nowej sytuacji sobie nie poradzi i nie zostanie zaakceptowana, bo zawsze cieszyła się doborowym towarzystwem i z łatwością nawiązywała przyjaźnie. Ona po prostu przyciąga do siebie ludzi dobrym wychowaniem i pogodą ducha. Teraz jako dorosła kobieta, wciąż w lustrze widzi kogoś, kto po prostu przestał walczyć i uciekać przed zwykłą codziennością, która także może być wspaniała. Zasmakowała szaleństwa, nosi po nim nawet kilka pamiątek, które chowa pod ubraniem, ale wspomnienia także ubarwiają rzeczywistość, która tylko na pierwszy rzut oka wydaje się ponura.
           Kraina Czarów od dwóch pokoleń rozsmakowuje podniebienia sąsiadów w okolicy, czyli od czasu gdy Duval'owie osiedli na tym krańcu świata. Cukiernia dobudowana na parterze niewielkiego domku z początku budziła sprzeciw rudzielca, który zupełnie nie miał zamiaru iść w ślady dziadków i rodziców, teraz zaś stała się jej drugim domem. Dosłownie, bo stary budynek po kilku wichurach już podupada i niestety Sol nie ma nikogo, kto by jej pomógł się zająć remontem - dziadków zabrała starość, ojciec leśniczy zginął w starciu z niedźwiedziem, a mama leży w szpitalu w Churchill... To jednak zupełnie nie odbiera jej radości z życia, bo by wstać rano z uśmiechem, trzeba mieć odwagę. No i przecież pyszności same się nie upieką, bezdomne koty same nie nakarmią, a kolejka do cukierni co dzień tak samo głodna! 


[cytat z Chocolat.
zapraszamy do wątków i powiązań, uwielbiamy zaczynać :D ] 


132 komentarze:

  1. [No nie... czemu mi to robisz?! Dla mnie Sol to zawsze będzie ta jedna jedyna z Zamku Salvador, ruda iskierka energii, którą trzeba było uczyć strzelać z łuku. No i wprawdzie tej też nic nie brakuje, bo jest taka soliśkowata z radością, jaką czerpie z życia i wszystkimi tymi fikuśnymi przymiotami charakteru, no ale... ech. No. Przypomniały mi się odległe czasy onetu, kiedy się poznałyśmy i jakoś tak stwierdzam, że najlepsza Sol Duval to ta pierwsza. Także przykro mi, dziewczyno, Twoja kreacja właśnie przegrała z jedną z innych Twoich kreacji :P. A tak w ogóle to cześć, niech Ci się dobrze pisze. I tak, pamiętam, że Andrew wisi Ci odpis (Artur też, ale ciii...)]

    Scott, Timothy & ANdrew

    OdpowiedzUsuń
  2. [No heej, fajna ona! Taka energiczna iskierka, która wszędzie rozsiewa dobry humor :D Coś czuję, że będę musiała posyłać częściej moich panów do Krainy Czarów, coby Sol wyczarowała im dużo więcej uśmiechu i kilka dobrych ciasteczek :D Baw się dobrze z panienką <3]

    Octavian Carnegie

    OdpowiedzUsuń
  3. [To ja chyba wolałabym wątek z Sol, wygląda jak ktoś, kogo Lilianne mogłaby naprawdę polubić. :D]

    Lilianne

    OdpowiedzUsuń
  4. Czy Octavian lubił swoją pracę? Nie – on po prostu nią żył; zawód lekarza był jego częścią, i bynajmniej nie dlatego, że dzięki niemu saldo konta bankowego prezentowało miłą dla oka sumkę. Pieniądze nie grały tu bowiem żadnej roli – Tavey zawsze wyróżniał się na tle rodziny, bo zawsze chciał pomagać i pomagał już jako dzieciak, oddając potrzebującym swoje zabawki, których miał multum, albo oddając mniej zamożnemu rówieśnikowi swoje drugie śniadanie, które gosposia przygotowywała w domu ze szczególną dokładnością. Oczywiście, młody Carnegie nie uczył się wśród biedaków, bo na to nie pozwoliłby mu ojciec – do publicznej szkoły chodził tuż po swoich zajęciach, jako że miał tam dobrego przyjaciela, któremu los poskąpił dobrobytu w postaci modnych gadżetów, czy nowych butów. Allan Windy był bowiem sierotą, wychowującym się pod pieczą matki chrzestnej, której nie było stać na pięć posiłków dziennie, nie wspominając już o deserze. Jednak Octavian miał inne priorytety, a mimo, że o przyjaźni tej dwójki nie wiedzieli nawet rodzice, relacja ta przetrwała długo... aczkolwiek nie tyle ile powinna była przetrwać. Kto by pomyślał, że powiedzenie: biednemu zawsze wiatr w oczy, znajdzie swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości? Kiedy Allan przygotowany odchodził, na jego ustach widniał uśmiech, a w oczach tliła się iskierka nadziei w ludzi dobrej woli – to wtedy Octavian utwierdził się w przekonaniu, że zawód lekarza jest tym, do czego lgnie jego serce oraz dusza, i choć ostatecznie niewiele ma wspólnego z leczeniem nowotworów, to również ratuje ludzkie istnienia z niebywałą pieczołowitością, której od zawsze brakowało mu w rodzinnym gnieździe.
    Wyjazd na misję był czymś, do czego zmierzał od dawna, aczkolwiek decyzja o wyprawie w nieznane zapadła nieoczekiwanie i dużo szybciej, niż ówcześnie przewidywał. Trudno ukryć, że zmusiła go do tego sytuacja rodzinna – po śmierci matki wiele się zmieniło, szczególnie w zachowaniu jego ojca, który lubieżnie obnosił się z uczuciami do kobiety, którą wybrał swemu synowi za żonę. Jakkolwiek źle to brzmi – chciało mu się rzygać już na samą myśl, że jego ojciec sypia z jego narzeczoną zaledwie miesiąc po śmierci matki. Dochodziło już do tego, że Octavian nie potrafił nawet patrzeć na swoje odbicie lustrzane, bo ilekroć stawał przed gładkim zwierciadłem, widział w nim gburowatą mordę ojca, do którego z wyglądu jest wyjątkowo podobny. Siedzenie przy wspólnym obiedzie i udawanie, że nic się nie dzieje, doprowadzało go do tak wielkiej frustracji, że wielokrotnie tłukły się kieliszki do wina i zdobione talerze, a czerwonych plam na miękkim dywanie prawdopodobnie nikt się nie doliczy, bo wytrawny alkohol dekorował jego materiał niejednokrotnie. Dodatkowo Tavey ledwo co, z cholernie wielkim trudem, trawił ten każdy sztuczny uśmiech, przylepiony do twarzy starszego Carnegie, który pojawiał się zawsze wtedy, gdy sytuacja stawała się szczególnie napięta. Ponad to, Octavian zaczął częściej sięgać po alkohol, czego nie powinien był robić, zważywszy na nawiedzającą go niekiedy tachykardię i na sam fakt, że nigdy nie miał potrzeby wypijać tony alkoholu. Wyjazd do Mount Cartier był więc ucieczką od problemów, którym nie da się stawić czoła w pojedynkę; ucieczką po wytchnienie i wymarzoną wolność, ukróconą podczas dorastania pod skrzydłem radykalnego ojca.
    Nie stresował się na myśl o nowym otoczeniu, choć w drodze do północnych rejonów Kanady zastanawiał się nad tym, jak rdzenni mieszkańcy zdołają go przyjąć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie oczekiwał wiwatów i transparentów – pomimo znanego w Szkocji nazwiska, był przeciętnym człowiekiem, a leciał przecież w miejsce, którego nie da się znaleźć na niektórych mapach, więc szansa na to, że ktoś będzie go kojarzył wręcz nie istniała. Nie oczekiwał niczego, a ta pewnego rodzaju anonimowość dodawała mu otuchy w samotności, jaka miała mu w Mount Cartier towarzyszyć – dzięki niej czuł, że zaczynał stawiać cegiełki od nowa, a właśnie tego ostatnimi czasy pragnął: czystej karty i nowego życia, bez odgórnie dolepionych łatek. Bez ciągłego obracania się wokół tych osób, które były bliskie tylko wtedy, jeśli czegoś potrzebowały. Teraz był sam, a przynajmniej w jakiejś części, wszak wciąż otaczali go ludzie.
      A do tego otaczała go jeszcze sroga zima, sypiący się z nieba puch i skrzypiący pod butami mróz. Droga z przychodni do chatki jeszcze nigdy nie zajęła mu tyle czasu, przesuwał się bowiem w tempie ślimaka, ale ilekroć chciał przyśpieszyć, ułamki sekundy dzieliły go od wywinięcia wielkiego, cudacznego orła. Podeszwy jego butów były niczym łyżwy na najgładszym lodowisku świata – chwila nieuwagi, a mógł znaleźć się w zaspie po szyję, na drugim końcu drogi. Szedł więc ostrożnie, czując jak przenikliwy chłód szczypie go w nos i lico, okryte wełnianym szalem. Był przyzwyczajony do zimna, ale w tej chwili miał wrażenie, że żyje w wielkim zamrażalniku!
      Gdy doszedł do krzyżówek i stacji benzynowej, odetchnął głębiej, bo część drogi miał już za sobą. Pomyślał by wejść do środka, dlatego zmierzał prosto ku drzwiom, jednak nim doszedł do progu, skupił się na niemalże podskakującej budce telefonicznej, w której – za lekko zaszronioną szybą – wierciła się jakaś ruda czupryna. Automatycznie zmrużył oczy, ale nie musiał się długo przyglądać, bo głośne pomocy usłyszał już z kilkunastu metrów. Pognał więc prędko do budki, kilkakrotnie prawie tracąc przy tym stabilną, wyprostowaną i stojącą pozycję.
      — Cholera! — Odpalił po szkockiemu, którego w tych rejonach nikt nie rozumiał, i złapał za lodowatą klamkę, ciągnąc ją ku sobie. — Zaraz panią wyciągnę! — Zapewnił, mocniej szarpiąc drzwi budki telefonicznej, które tak właściwie ani drgnęły. — Ja będę ciągnął, a pani niech pcha, okej? — Polecił głośniej, coby rudowłosa go usłyszała. Przy okazji ciągnięcia, osunął się na podeszwach i przez moment zawisł na klamce, szybko wracając do ówczesnej, ludzkiej pozycji. Skoro udało jej się wejść, to musi udać się także wyjść!

      Octavian Carnegie

      Usuń
  5. [Hej, hej, hej! Ślicznie dziękuję za przywitanie i cieszę się, że Aaron ci się podoba. Hmm... Jeśli rodzice Sol mieliby być w podobnym wieku co Aaron myślę, że mogliby się śmiało znać. Początek nawet mógłby być niezły: Aaron po powrocie do Mount Cartier mógłby chcieć odwiedzić starych znajomych, a z ojcem Sol mógłby być naprawdę dobrym przyjacielem. Jednak wieści o tym co się z nim stało i jak Sol została sama to pomysł na początek wątku zwykłą rozmową :)
    Pomyślałam o tym samym, że skoro branża to co powiesz na to, żeby robili sobie cross-promocje: Sol od czasu do czasu zabierze jakąś drożdżowkę do siebie, a Aaron wypiek z Krainy Czarów do siebie.
    Także jeśli Sol potrzebowałaby męskiej reki do pomocy przy zakładzie lub domu, to śmiało się polecamy.
    Może nie są to najambitniejsze pomysły, ale śmiało zapraszam.
    Co więcej teraz wpadłam na coś głupiego i poza Mount Cartier - zimowy festiwal ciast i wypieków w Churchill w którym obydwoje mogliby wziąć udział jako team, kiedy już okrzepną ze swoim towarzystwem :D]

    Aaron

    OdpowiedzUsuń
  6. [Pewnie, jestem cierpliwą osobą :D
    Hahahah mówisz? Hej, będzie przyjemnością móc ją napisać!]

    Aaron

    OdpowiedzUsuń
  7. Już zapomniał jak to jest wstawać o poranku, ale bez musztry, bez odprawy czy wezwania by omówić kolejną akcję z chłopakami z oddziału. Po prostu obudzić się wraz z pierwszymi promieniami słońca i choć przez chwilę pocieszyć się jego niewyraźnym widokiem za górami Cartiera. Śnieg co prawda znacznie utrudniał napajanie się tym na zewnątrz, ale i tak musiał poćwiczyć by nie zgnuśnieć w tym miejscu i nie pozwolić mięśniom się zastać.
    Co prawda planował długi urlop, ale...
    Nie. Teraz czekał tylko i wyłącznie na to, by piekarnia Turnerów mogła znów działać jak należy i by Zoey mogła tu przyjechać kiedy tylko dostaną w szkole wolne. Na razie o niczym więcej nie myślał, takie dostał rozkazy, a raczej przyjacielską radę.
    Poradzą sobie bez niego, już wystarczająco poświęcił przez te dziesięć lat.
    Aaron musiał postawić do pionu cały rozpadający się po śmierci rodziców domek. Co prawda nie wyglądało to tak tragicznie jak przewidywał, ale wiele sprzętów zaśniedziało, a mąka czy zakwas nie nadawały się po takim czasie do niczego. Brakowało też sprawnej elektroniki, a niektóre drewniane meble przeżarły korniki. Pracował już przeszło tydzień, ale czuł, że kurczy mu się czas. Nie śmiał nikogo prosić o pomoc, nikt też specjalnie się nie garnął... Niestety.
    W miasteczku, zwłaszcza tak małym jak Mount Cartier, chyba każdy słyszał o tym, skąd wrócił Aaron. Z więzienia, po długim wyroku i prawdopodobnie zdradzie kraju, za co odwołali go z CAF. Każdy zachodził w głowę co się stało, a dodając do tego jeszcze militarną przeszłość - mógł wywoływać zmieszanie, a nawet strach. Jak bardzo musiał podpaść, by aż na dziesięć lat...
    Szkoda, że tylko jego rodzice mogli poznać prawdę o zniknięciu i życiu zawodowym.
    Nieważne. Jakoś sobie poradzi. Siedzenie i zamartwianie się nigdy do niczego nie doprowadzało, a jedynie rozleniwiało i wprowadzało w nastrój z którego ciężko się później wyrwać. Miał nadzieję, że wspomnienie starej dobrej piekarni przywróci jakiś zalążek dobrej woli mieszkańców.
    Oczywiście, nie miał co generalizować. Kilku starych znajomych przywitało się z nim, zaproponowali wieczorną wyprawę do baru i wspominki o starych dobrych czasach. Podrzucili trochę narzędzi. Nie mógł narzekać.
    Z jednym z nich chciał się spotkać szczególnie, bo nikt nie chciał mu nic wyjawiać. Odwracali tylko spojrzenia i szeptali tak cicho, że ciężko było cokolwiek posłyszeć. Aaron, zajęty robotą, przywożeniem materiałów i odgrzebywaniem przepisów własnej matki, wizytę u Williama Duvala postawił na spokojniejszy weekend. Kiedy będą mogli usiąść i porozmawiać od serca - wojskowy zawsze traktował go z wielkim szacunkiem i zaufaniem. W końcu przez tyle lat byli najlepszymi przyjaciółmi, choć kontakt przygasł odrobinę gdy Aaron zaciągnął się do JTF2. Żałował, jak wielu rzeczy w życiu - ale to co można jeszcze naprawić, jak kontakt, należy jak najszybciej uczynić.
    Zbliżały się święta, chciał z tego powodu życzyć też Williamowi i Emmie wszystkiego co najlepsze. Tak szczerze.
    W południe, gdy skończył malowanie ścian w piekarni i wstawianie półek na świeże pieczywo, umył się oraz przebrał w ciepły, czarny sweter by nie zmarznąć po drodze. Za pazuchę zgarnął ostatnią butelkę nalewki, którą znalazł w piwnicy, prawie w kącie, gdzie dojrzewała na jakąś porządną okazję.
    Ta zdawała się wprost idealna.
    Pamiętał jeszcze, gdzie Duvalowie mieszkali, chociaż nie doszedł tam od razu. Niska temperatura oraz szklisty lód pod stopami mogły zniechęcić do jakichkolwiek spacerów. Kto był mądry po prostu siedział w domu przy radiu lub w barze, ogrzewając się kieliszkiem. Jedynie nieliczni, jak Aaron, łazili uliczkami cichego, prawie martwego Mount Cartier rozświetlonego gdzieniegdzie świątecznymi lampeczkami. Szedł w ciszy, napawając się świeżym, mroźnym powietrzem. Brakowało mu tego z całego serca.
    Zdziwiło go, gdy zauważył jedynie pojedyncze światełko w domu Duvalów. Jakby zupełnie nikogo tam nie było. Pamiętał dom Williama jako taki maleńki generatorek energii, toteż ciemność odrobinę go zasępiła.
    Skoro już tu jednak przyszedł.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podszedł do drzwi, otrzepując się z płatków śniegu i pukając mocno w drzwi. Usłyszał ruch w środku, ale nie taki jak przewidywał. Drzwi nieśmiało się uchyliły, skrzypiąc delikatnie. Zza nich wyjrzała burza rudych włosów i nie należała ona do znajomej Aaronowi Emmy. Pamiętał jednak tą dziewczynkę... Teraz już kobietę, ale jeszcze za czasów gdy biegała po Mount Cartier niczym mała iskierka. Ciężko było za nią nadążyć, ale mała miała niesamowitą wprost tendencję do zarażania uśmiechem każdego.
      Kiedyś dziecko, teraz już dorosła. Boże, jak ten czas upłynął...
      - Dzień dobry, Sol - powiedział Aaron, przypominając sobie jej imię. Nie ruszył się z miejsca, by dziewczyny nie wystraszyć jakby jednak zniknął jej w gąszczu nastoletnich wspomnień. W końcu tyle lat nie widział Sol, a i sam poczuł ząb czasu - Nie wiem, czy mnie pamiętasz, ale... Aaron Turner, znajomy twojego taty. Wróciłem do Mount Cartier i chciałem się z nim przywitać. Jest może w domu? Albo Emma.
      Zapytał, ale sam nie wiedział czemu nie przewidywał dobrej odpowiedzi. Instynkt jaki wyrobił sobie przez lata w elitarnej jednostce zakuł go nad wyraz mocno, tuż nad sercem. Napiął skórę i umysł, jakby w przygotowaniu na to czego nie chciał po wszystkim dodatkowo usłyszeć. Jego twarz jednak pozostawała spokojna, może nawet przyjazna z leniwym, ciepłym uśmiechem.

      Aaron

      Usuń
  8. Miniony tydzień zapewnił mieszkańcom tutejszej wioski mało przyjemną pogodę. Niebo wciąż dekorowały grube fałdy ciemnych chmur, zwiastujących śnieżycę; mróz szczypał uporczywie w nosy, a unoszący się chłód momentami paraliżował, zupełnie tak, jak dźwięk skrzypiącego pod butami śniegu. Pobliski las spowijała cisza, cyklicznie przerywana trzeszczeniem starych drzew, które przy lekkim wietrze ocierały się gałęziami. Pomimo trudnych warunków pogodowych, Ferran wciąż napawał się tym nieskażonym powietrzem, mimo że robił to co drugi dzień od niecałych już dwóch lat. Być może powinien był się w końcu przyzwyczaić, aczkolwiek dotychczasowy pobyt we wiosce nie był w stanie naprawić sześciu lat życia z piaskiem w tchawicy, nawet, jeśli na łonie natury spędzał niemalże cały swój czas. W krtani, po dziś dzień, odczuwał niekomfortowe drapanie, choć nie był pewien, czy to za sprawą afgańskiego kurzu, czy jednak nadmiaru alkoholu, który przepalił mu przełyk.
    Tego dnia miał sporo wolnego czasu – rano uzupełnił paśniki i po południu był już wolny, bo jakby nie patrzeć, zima po prostu uniemożliwiała pracę. Ostatnio zużył wyjątkowo dużo drewna, wobec czego postanowił porąbać szczapy, coby mieć czym palić w kominku, jak śnieg zasypie drzwi do chaty na tyle, że wyjście z niej okaże się lada wyzwaniem. Zatem, ubrany w ciepłą kurtkę, zimową czapę i szalik, stał nad wielkim pniem, co rusz machając siekierą w górę i w dół, rozcinając przy tym konary na mniejsze kawałeczki. Właściwie, to tak się skupił na uderzającym ostrzu, że to krótkie cześć, które wydobyło się z ust Sol, wybiło go z rytmu na tyle, że nie zdołał trafić w kawał drzewa. Wyprostowawszy plecy, poprawił wełnianą czapkę, po czym wrócił spojrzenie na rudowłosą niewiastę.
    — Czego tu szukasz, Duval? — Wbił siekierę w pień i założył ręce na biodra, niczym prawowita gosposia. Zapytał, wprawdzie, z czystej przekory, bo do towarzystwa Sol był poniekąd przyzwyczajony, ze względu na od lat zaprzyjaźnione rodziny. Zresztą, nim Kayser wyjechał do wojska, widywał się z dziewczyną jeszcze jako dzieciak. Nie raz budowali bowiem babki z piasku, czy łazili po drzewach, wszak Sol zawsze była energiczną iskierką, która potrafiła niekiedy dać się we znaki. Nigdy nie była jednak kulą u nogi, i chyba jeszcze nie zdarzyło się tej dwójce wejść w jakikolwiek konflikt, a co najwyżej w pozytywne przekomarzanie, które kończyło się śmiechem. — Masz coś dobrego, czy przyszłaś mnie tylko podenerwować, hm?
    Nierzadko dostawał od Sol ciasto czekoladowe, a i nierzadko kobieta przychodziła z pustymi rękami. Raz były to słodkości, a raz całkiem smaczna nalewka, którą we dwójkę potrafili wypić do dna.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie spodziewał się, że runie do tyłu niczym głaz, dlatego przez moment poczuł się zdezorientowany, gdy przed jego oczyma pojawił się błękit kanadyjskiego nieba. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że coś skutecznie napiera na jego klatę piersiową, i to wcale nie coś, a ktoś – gdy spojrzał na niewiastę i zobaczył jej szeroki uśmiech, to sam jakby się uśmiechnął. Cała sytuacja była zabawna, a Octavian na szczęście nie odczuwał żadnych oznak poważnego upadku, dlatego zaśmiał się pod nosem, kiwając przy tym głową. Ledwie co zdążył przyjechać do Mount Cartier i dobrze się zadomowić, a już pech dreptał mu po piętach, pakując w komiczne sceny. No niech go diabli wezmą! O tyle dobrze, że trafił na radosną dziewczynę, niżeli starą zrzędę, bo tego by chyba już nie zdzierżył.
    Gdy rudowłosa wyciągnęła ku niemu ręce, pozwolił sobie pomóc i z ich pomocą wstać na równe nogi. Otrzepał się powierzchownie z płatków bielutkiego śniegu, po czym spojrzał na Sol.
    — Myślę, że do bohatera mi daleko, ale cieszę się, że nie zostanie pani w tej ciasnej budce na noc — zauważył, unosząc usta w uśmiechu. Stale miał na uwadze śliskie podłoże, dlatego starał się wykonywać jak najmniej ruchów, ażeby tylko nie wywinąć kolejnego orła, bo co za dużo, to nie zdrowo. Przecież on chciał tylko dojść bezpiecznie do domu, bez żadnych nieplanowanych sportów zimowych.
    — Mam wrażenie, że ten sprzęt przy minus trzydziestu nie zadziała... — wskazał palcem na stary telefon i włożył ręce do kieszeni, bo powoli czuł uroki tutejszej zimy, a wraz z nią cholernie szczypiący mróz. — Ale powinienem mieć jakieś żetony, jeśli pani potrzebuje. Jednak tym razem potrzymam też drzwi.
    W Mount Cartier wszystko wydawało mu się takie odrealnione, bajkowe. Szkocja, choć miała swój niepowtarzalny klimat, była w gruncie rzeczy prosta, może i nawet nieco zbyt sztywna. Poza miłymi ludźmi, brakowało kolorów i tej iskry energii, która rozpierała Mount Cartier nawet podczas srogiej zimy. Carnegie był zadowolony z wyboru i przyjazdu właśnie do tego miejsca. Z pewnością będzie odwlekał swój powrót tak długo, jak tylko będzie mógł, bowiem w rodzinnym Dunfermline nigdy nie znajdzie tego, co w Mount Cartier.

    Tavey Carnegie

    OdpowiedzUsuń
  10. No tak, to byłoby wręcz nietypowe dla Sol, gdyby nie spróbowała go w jakikolwiek sposób podjudzić do rozpętania lekkiej gry słów, ale do zwrotów typu kochany w jej ustach był już przyzwyczajony. Dobrze zresztą wiedział, że ilekroć próbowała mu dogryzać, to w wciąż żywiła do niego sympatię – inaczej wcale nie przychodziłaby do leśniczówki, przecież ogrzać mogła się także u siebie w chacie. W każdym razie, Kayser też ją lubił, mimo że tego nie okazywał, a w obcowaniu z kimkolwiek bliskim był twardy jak kamień i zimny jak posąg. Jego iskry radości zostały bowiem sponiewierane już jakiś czas temu, wobec czego okazywał je niebywale rzadko, ale nie był też jakimś drętwym burakiem, który nie potrafi się dobrze bawić, czy palnąć od czasu do czasu jakiegoś suchego żartu. Z tym, że on najlepiej bawi się w towarzystwie siebie samego, dlatego ujrzenie Kaysera śmiejącego się w niebogłosy, graniczy z cudem, ale jest to całkiem możliwe. I istnieje także szansa, że Sol będzie kiedyś świadkiem tego cudu, zupełnie tak, jak było te kilkanaście lat temu, gdy Ferran jako nastolatek naprawdę często się uśmiechał.
    Poza tymi wszystkimi dogryzkami, Kayser przyzwyczaił się również do samej Sol, zatem obecność rudowłosej na jego włościach nijak mu nie przeszkadzała – ba! Czasami naprawdę lubił, gdy go odwiedzała, i nie tylko dlatego, że przynosiła ze sobą jakieś łakocie,bo tak naprawdę była jedyną, bliską osobą, która nie odeszła i nie pozwoliła mu całkowicie zdziczeć w tym mountcartierowskim lesie. Ciężko powiedzieć, kim dla niego jest, jednak z pewnością należy do grona osób wyjątkowych.
    — Dawno nie byłem w Churchill — zauważył, gdy Sol wspomniała o sklepiku. Zaraz skupił się jednak na tym, co wyciągnęła z plecaka, a na jego twarzy wymalował się wyraz zaintrygowania. Czyżby to jakiś nowy eksperyment panny Duval? Tak, czy siak, na pewno go wypróbuje, jak zawsze.
    — Dobra, bierz tę babkę i zasuwaj biegiem do leśniczówki wstawić wodę na herbatę, ja zaraz dojdę, tylko zabiorę ze sobą trochę drewna na opał — polecił, schylając się po szczapy, które chwilę temu naciął. Wiedział, że Sol marznie, tak samo był pewien, że zima nie jest jej ulubioną porą roku. Jemu wręcz brakowało chłodu po misji w Afagnistanie, gdzie w całym umundurowaniu niemalże topił się w czterdziestu stopniach ciepła, dlatego tutaj z niej korzystał.
    Ułożywszy wielkie naręcze drewna, chwycił siekierę i ruszył prosto do leśniczówki, której próg przekroczył ledwie się mieszcząc. Zsunął ze stóp buty i zaniósł szczapy do salonu, wrzucając je w wiklinowy kosz, stojący nieopodal kominka, po czym wrócił do kuchni, gdzie już unosił się zapach malinowej herbaty.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  11. Sol zawsze była oczkiem w głowie Willa i Emmy, a przynajmniej tak pamiętał to Aaron. Wiadomość o jej narodzinach nie opuszczała ich dyskusji, gdy wracał na przepustkę do Mount Cartier. Jego przyjaciel zdawał się wprost żyć swoją córką, czego wtedy jeszcze Turner nie do końca rozumiał - w głowie miał ścieżkę kariery, a nie zakładanie rodziny chociaż ledwo dwa lata później poznał Sophię. Cieszył się jednak szczęściem Duvalów i tym, że w jakiś magiczny sposób mała Sol ubogacała im wtedy czas swoim śmiechem oraz ciekawością.
    Nic się nie zmieniła stwierdził, gdy jej blade usta przeciął czarujący uśmiech.
    - Dziękuję - powiedział, wchodząc do środka i rozpinając płaszcz. Odetchnął z ulgą, gdy Sol, mimo plotek krążących w Mount Cartier, wciąż pamiętała go jako przyjaciela Willa. Mogła równie dobrze zatrzasnąć mu drzwi przed nosem, krzycząc coś w rodzaju, że recydywistów nie przepuści za ten próg. Wątpił w to jednak, nigdy nie wydawała mu się taką osobą. Zwłaszcza odebrał podobne wrażenie, gdy się uśmiechnęła.
    Uprzejmie zaprosiła go do kuchni, którą Aaron pamiętał jak przez mgłę. Zupełnie bezwiednie postawił butelkę z nalewką w tym samym miejscu co zawsze przez tyle lat - na parapecie. Wielokrotnie to właśnie tu, przy stole, siedzieli z Willem i częstowali się nalewkami, rozmawiając o wojsku, plotkach w Mount Cartier, wychowaniu Sol czy zwykłych, męskich problemach. Nastąpiło tu jednak drobne przemeblowanie, co zauważył. Wciąż jednak czuł ciepło, bezpieczeństwo i wydawało mu się, że jest jeszcze bardziej uroczo niż wcześniej. Do tego wciąż w powietrzu unosił się zapach mąki, przypraw i gorąca jak z piekarnika.
    Aaron usiadł na krześle, które zaproponowała mu Sol i przyglądał się jej, gdy nastawiała czajnik na ogień. Wsłuchiwał się w ciszę otaczającą dom. Coś obciążyło jego serce niepokojącym uczuciem. Może drobne zmiany w domu Duvalów, lepkie milczenie zamiast znajomego hałasu i dziwny brak życia, dały mu znak, że już nie jest jak dawniej.
    Pustka.
    - Tak, proszę kawę - powiedział, nie spuszczając z niej wzroku.
    Aaron nigdy nie należał do najdelikatniejszych osób. Potrafił wykazać się empatią, ale wojsko i służba w JTF2 odrobinę go stępiły na odczucia zewnętrzne. Podczas akcji nie było czasu na owijanie w bawełnę, zawahanie, niepotrzebne zastanawianie się. Liczyły się tylko konkrety i to wrosło w niego już całkiem skutecznie.
    Nie chciał jednak dodatkowo ranić Sol swoimi bezczelnymi pytaniami, jeśli jego podejrzenia były prawdziwe. Nie zasługiwała na to, z całą pewnością przeżywając problemy o wiele bardziej niż on. Zastanawiał się, czy jej beztroska oraz pogodne usposobienie to tylko pozory, czy naprawdę patrzy z nadzieją do przodu. Jeśli tak - podziwiał ją równie mocno, jak własną córkę.
    Jak to jest, że dzieci są silniejsze od własnych rodziców i zamiast być przez nich chronione, noszą z nimi ciężary na plecach?
    Wstał i podszedł do Sol. Mogło to wyglądać nieuprzejmie jak na gościnność, ale wyciągnął zadrapaną dłoń i przesunął nią po ramieniu dziewczyny. Może strzelał, ale rzadko kiedy nie ufał przeczuciu. Uratowało go ono wiele razy, więc miał pewność do tego, co mówi mu instynkt.
    - Przykro mi, Sol - powiedział krótko, ale w jego oczach nie widać było litości. Tego nie potrzebowała, nikt nie chciał by ktoś się nad nim litował. Żałość? Również nie. Po prostu coś w rodzaju wsparcia niż współczucia. I tego błysku, który pojawia się wtedy kiedy kogoś się szanuje za to, co zrobił w życiu.
    - Nie musisz nic mówić, jeśli nie chcesz. Uszanuje to - dodał, bo choć martwił się o Emmę i Williama nie chciał zdrapywać ran dziewczyny jeśli jeszcze ich nie zagoiła do końca. On sobie poradzi bez tej wiedzy, wolał by Sol czuła się lepiej.
    Tak po prostu. Przez wzgląd na znajomość i historię z rodziną Duvalów.
    Znając też Mount Cartier - dowie się ostatecznie z plotek, bez konieczności ponownego targania przez przeszłość rudowłosą.

    Aaron

    OdpowiedzUsuń
  12. [Młody? Przecież on ma ponad 33 lata! :D Jednak fakt, jest cyniczny i żeby go usidlić to chyba na głowie trzeba stanąć. Albo przynajmniej sprawić, żeby poczuł coś więcej niż pożądanie, a z tym to trudno może być.
    Ostatnio Tanner nie przetrwał długo, ale teraz chyba już do niego dojrzałam i mam nadzieję, że lepiej poradzi sobie na blogu.
    Co do wątku - tak, tak, chętni jesteśmy, ale taka pora chyba nie na wymyślanie dla mnie. Niby obydwoje są z MC, ale różnica 5 lat to całkiem sporo w dzieciństwie. Chyba, że Sol przyjaźni/przyjaźniła się z Jimmy'm, młodszym bratem Jasona, który może być rok czy dwa lata tylko starszy od Sol (czyli od Jasona młodszy o około 3) i... jest ona chrzestną jego córki? Bo Jason jest chrzestnym, to by mogło być nawet zabawne. ;)]

    Jason Tanner

    OdpowiedzUsuń
  13. [Dziękuję za miłe słowa; naprawdę lubię wzruszać ludzi. ;) A tak poważnie, przyjemnie czyta mi się o Elsie z perspektywy innych, bo mogę to porównywać z tym, co wiem; no i bardzo chętnie przygarnę wątek. Jaki byłby stosunek Sol do Elsie?]

    Elsie Oystein

    OdpowiedzUsuń
  14. To naprawdę dobrze, że Sol odnajdywała się w jego pieczołowicie uporządkowanej kuchni, bo to prawda – u Kaysera bałagan był zerowy, a jeśli występował, to tylko w momencie, gdy Ferran coś reperował, albo z czymś eksperymentował. Stał się chory na punkcie porządku. Chaos potrafił doprowadzić go do białej gorączki, dlatego za wszelką cenę starał się go unikać, i łatwo zauważyć, że obecność bałaganu wyjątkowo mu przeszkadza, ilekroć pojawia się w otoczeniu leśniczego. Niemniej jednak, w przeciwieństwie do Sol, nie miał on swojego konkretnego kubka – pił ze wszystkiego, co miało odstające ucho, za które mógł złapać coby się nie poparzyć. Nie zawsze więc pamiętał, że żółty kubek w czerwone kropki był zarezerwowany dla Sol i zdarzyło mu się z niego przy robótkach popijać, co rudowłosa faktycznie niekiedy długo wtedy lamentowała. Ale! Zawsze wychodził z tego bez szwanku.
    Na moment oparł się ramieniem o framugę drzwi i przechylił lekko głowę, usłyszawszy pytanie z jej ust.
    — Na Boga, Sol! — Pokiwał blond czupryną, dając kilka kroków w stronę stołu, przy którym siedziała. — Chyba wystarczy, że ty mnie odwiedzasz.
    Powiedziawszy, sięgnął po babeczkę i ugryzł większy kęs. Kayser z własnej woli nie odwiedzał nikogo – przynajmniej ostatnimi czasy, bo kiedyś faktycznie dość często bywał tu i tam, wracając do leśniczówki głównie tylko po to, by się przestać. Teraz opuszcza progi starej chaty jedynie w związku z obowiązkami, których nabrał sobie na barki całkiem sporo, ażeby nie odczuwać nudy, która w samotności atakowała naprawdę szybko.
    — No, całkiem smaczne te babeczki — przyznał, zerkając na rudowłosą. Były gorzkie, ale w sam raz pasowały do malinowej herbaty, dlatego nie potrzebował ich dosładzać. Sięgnąwszy kubek z parującą herbatą, oparł się plecami o blat, krzyżując wygodnie nogi w kostkach. Spojrzenie utkwił w z natury radosnej twarzy Sol, która popijała ciepły napój, co rusz pocierając swe dłonie w geście rozgrzania. — Nowe danie w cukierni? — Dopytał jeszcze, bo ostatnio też nie miał okazji się tam wybrać. Sol zawsze przynosiła mu coś smacznego, także nie miał potrzeby wybierać się bezpośrednio w tamte strony, chociaż był ciekaw jak biznes przędzie, mimo że nigdy nie było z nim źle.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  15. Hej! Przepraszam, że tak późno, ale byłam trochę zabiegana. :/ Wszyscy jesteście tutaj tacy mili, a wasze postacie takie pomocne. (:
    Jest między naszymi paniami parę lat różnicy, ale jeśli obie są słoneczkami to nie szkodzi, na pewno się dogadają! Fanny na pewno będzie podjadać słodkości Fanny, kiedy akurat nie będą dokuczać jej mdłości, właściwie przydałaby jej się tutaj przyjaciółka i powierniczka sekretów, co ty na to?


    Fenice Adler

    OdpowiedzUsuń
  16. [Jak ja lubię takie pozytywne postaci! Sol jest cudna, a Sam z pewnością od dziecka wpadał do Krainy Czarów na ciasteczka ^^
    Dzień dobry, cześć! Dziękuję za powitanie i pochwałę <3 A na wątek jak najbardziej jesteśmy chętni, Sol i moja ciapcia z całą pewnością muszą się znać! Szukasz jakiegoś konkretnego powiązania albo masz już jakiś ciekawy pomysł? My jesteśmy otwarci na wszystko ^^]

    Samuel

    OdpowiedzUsuń
  17. [Ten bąbel to nie taki znowu mały, bo ma 6 lat, więc jeśli Sol mogła być gdzieś w pobliżu rodziny Tannerów w tym czasie, to na pewno można z nich zrobić rodziców chrzestnych. Może być to całkiem zabawne ;)
    I tak, tak, będzie marudził i udawał, że nie chce, ale ostatecznie przyjdzie i wymaluje nawet to, czego ona nie planowała robić. Tylko nie puść całej chałupy z dymem! :D]

    Jason Tanner

    OdpowiedzUsuń
  18. Kiedy tak przyglądał się jej jasnej twarzy i ciemnoniebieskim oczom, odnosił wrażenie, że jest markotna. Zamiast wręcz idyllicznej radości, w rysach jej twarzy widział raczej posępny i przybity wyraz, jakby Sol faktycznie była czymś zmęczona. Może tym ciągłym szczęściem, w które ubiera twarz by ukryć własne problemy? Ponieważ znał Sol już spory kawał czasu, był też świadom co stało się z jej rodzicami. Właściwie, każdy w tych okolicach zdawał sobie sprawę z sytuacji panny Duval – plotki rozchodzą się tutaj wyjątkowo szybko, a odejście jej rodziców było zapewne szokiem dla wszystkich zamieszkujących Mount Cartier, dlatego wiadomość ta obiegła rejon niczym burza. Nie trudno było zauważyć, że Sol doskwiera samotność, tym bardziej, jeśli kiedyś faktycznie prowadziła rozrywkowe życie. Tutaj o szalonych nocach, pełnych różnorodnych ludzi można jedynie pomarzyć, bo we wiosce społeczności ubywa, niżeli przybywa, a jedynym rozrywkowym miejscem jest tutaj bar u Iana, gdzie nie dzieje się praktycznie nic.
    Kayser, mimo że nie narzekał na samotność, bo ta mu odpowiada, potrafił postawić się na miejscu Sol i zrozumieć sytuację dziewczyny. Towarzystwo jest jej po prostu potrzebne – jego brak w parze z głuchą ciszą ściąga ją do samego dołu, gdzie nie ma niczego więcej, prócz przygnębienia. Nic dziwnego! Dla tak radosnego charakteru obecność ludzi jest niczym bateria bez której nie da się funkcjonować. W związku z tym prawdopodobnie potrafił też zrozumieć, dlaczego tak cholernie bardzo wytyka mu fakt, że do niej nie zagląda.
    — Jeśli przyjdę, to co będziemy robić? — Podpytał, upijając łyk herbaty. Był ciekaw, dlaczego tak bardzo jej zależało na tych odwiedzinach. Oczywiście nie miał nic przeciwko – mógł zajrzeć, bo i tak nie miał na najbliższy czas żadnych planów, które uratowałyby go od błagań rudowłosej.
    — Wiesz co, Sol? — Zaczął, po czym odsunął krzesło i przysiadł tuż obok dziewczyny przy stole. Obiema dłońmi ujął ciepły kubek, a spojrzenie skupił na twarzy niewiasty. — Sądzę, że powinnaś znaleźć sobie faceta... Albo chociaż jakąś bliską przyjaciółkę, bo samotność ci szkodzi. Nie wpadł ci ostatnimi czasy nikt w oko, hm?
    Może cała ta sugestia zabrzmiała dziwnie w ustach Ferrana Kaysera, aczkolwiek nie miała nic wspólnego z żartem, zaczepką, czy próbą dogryzienia dziewczynie. Mężczyzna był po prostu przekonany, że bratnia dusza będzie lekiem na jej wszystkie bolączki, smutki i strapienia, a naprawdę nie pamiętał, kiedy po raz ostatni widział Sol u boku kogoś szczególnego. Nie brał siebie pod uwagę bo... nie potrafił określić się mianem bratniej duszy, czy kogoś szczególnego. W swoim wyobrażeniu nie nadawał się na powiernika sekretów, choć nie dlatego, że szybko puściłby parę z ust, a dlatego, że miał potrzeby dzielić z nikim istnienia. Był przekonany, że nie chce przyjaciół, ani ludzi wokół i tego z uporem maniaka się trzymał.

    [Na dniach wyślę Ci odpis od Octaviana! :)]

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  19. [ Cześć! No tak, cóż, jak ktokolwiek mógłby odmówić sobie takiej przyjemności? Nagadanie Ferranowi wydaje się niezwykle kuszące, ale tylko wtedy, gdy naprawdę jej podpadnie... Do tego czasu może czuć się bezpieczny. ;)
    Ja również mam nadzieję na ciekawe wątki i dziękuję za miłe powitanie. Oby Twoja wena również nie wyczerpała się zbyt szybko.
    Sol wydaje mi się niezwykle entuzjastyczną i pozytywną osóbką. Jej rozpromieniona buzia na pewno wyróżnia się na tle małomiasteczkowej szarości. I dobrze, Mount Cartier potrzebuje kogoś takiego! Co do znajomości z Juno, to o ile Twoja pani przebywała w miasteczku jakieś dziesięć lat temu, to powinny się znać chociażby przelotnie.
    Walter mogła wpadać do Krainy Czarów i zamawiać zawsze ten sam kawałek ciasta albo placek z owocami. Jeśli masz jakiś konkretniejszy pomysł to śmiało. ;) ]

    Juno

    OdpowiedzUsuń
  20. [Dooobra, po pierwsze…CO ZA ŻYWA OSOBA :D czytając twoja kartę pierwszą myślą było, że Gabe na pewno jej nie trawił jak była młodsza, mógłby ją wyzywać od rudzielcow, później krzyczeć że ma fajny tyłek, wiesz straszny z niego dzieciak był :D A że starszy no to wiadomo, pomysł fajniutki, na pewno muszą się znac i proponuje by ich relacje trochę się poprawiły odkąd Gabriel zmuszony jest odwiedzać jej dobytek dla łakoci dla córki, których sam aktualnie nie znosi !!! No i pozwoliłam sobie zacząć, jeśli nie masz nic przeciwko:D Boska karta jeszcze raz <333 Aż pozazdrościłam ducha radości!!! :D]

    „- Pamiętaj by kupić te ciastka…Nie mam nic słodkiego, a kruszynka chciałaby coś…Słyszysz mnie Gabrielu…Kup…- kobieta pod drugiej stronie głośnika w telefonie, była niezwykle irytująca, na tyle by jasnowłosego mężczyznę wprawić w dreszcz rozdrażnienia. Kobieta z którą rozmawiał była jego matką, starszą kobietą, która gdyby mogła zdzieliłaby mu pasem tyłek, po chwili szybko uśmiechając się do wnuczki, którą chyba bardziej kochała od niego…I dobrze. Mała Enid zdecydowanie potrzebowała takiej babci, a on potrzebował kobiety która nie wtrącałaby się w to co robił w wolnym czasie.
    - Slyszę…uspokój się… Nie mogę rozmawiać, prowadze.- stwierdził spokojnie, zaraz zaciskając usta w cienką linie gdy ta mu przerwała. Nie pierwszy raz rozmawiał prowadząc auto, ale nie pierwszy raz również była to wymówka by rozłączyć się.
    - To ty jeszcze ze mną rozmawiasz! Gnojku ty…- nie skończyła bo Morgan rozłączył się jeszcze w tle słysząc słodki głosik jego corki, gdy powtórzyła słowo gnojek. Co jak co, ale charakter musiała mieć po nim. Jasnowłosy skrecił w odpowiednią, z niewielu uliczek, zaraz zatrzymując swoją terenówkę pod niewielkim domkiem, którego parter podobnie jak w jego przypadku zajmował rodzinny interes. Odetchnął spokojnie, zabierając dłonie z kierownicy, zaraz z auta wysiadając. Spojrzeniem jasnych oczu przeleciał po budowli, kiwając głową z niedowierzaniem. Zawsze tak robił, zaskoczony że to nadal stoi….Że całe Mount Cartier stoi, chociaż wcale nie krótko tam był od powrotu, a już całe dwa lata. Wciskając szorstkie dłonie do kieszeni grubej kurtki, ruszył przed siebie, uszy odruchowo chowając w brzegu kołnierza, czując przenikliwe zimno, jakie tego dnia doskwierało. Uroki takiego zadupia. Wszedł do cukierni, a jego spojrzenie momentalnie powędrowało do szczupłej, rudowłosej dziewczyny, która aktualnie robiła coś za ladą. Kącik jego ust mimowolnie drgnął na jej widok, a brwi zmarszczyly się w rozbawieniu, bo wspomnienia same powróciły do jego głowy. Zawsze było tak samo, zamiast kobiety widział, tę cholerną, wiecznie uśmiechniętą wiewiorę, w którą rzucał śnieżkami i wyzywał…co jak co, ale straszne było z niego dziecko.
    - Hej rudzielcu… Przyjechałem po zapas cukru, dla dziecka.- rzucił spokojnie, podchodząc do lady, wolnym ruchem reki przeczesując jasne włosy, z których zaraz posypały się pojedyncze kropelki i kawałki płatkow sniegu. Odchrząknął, unosząc brwi, z zadowleniem przyglądając się jej twarzy. Jak zawsze uśmiechnięta i wesoła, ale czego mógł się spodziewać.- Jak ci mija? Przez tą zamieć chyba mały dziś ruch co?- zagaił nie tylko z grzeczności, bo ta pogoda panująca za oknami była dość uciążliwa…Ale kto tam mieszkał był przyzwyczajony.

    Gabriel Morgan

    OdpowiedzUsuń
  21. Kącik jego ust mimowolnie drgnął gdy kiwnął głową na znak zgody gdy wspomniała o łakociach dla Enid. Nadal był zaskoczony tym jak ludzie ją traktowali. Nie była napiętnowana, nie była parchata, była sobą, była jego córką, ale nie spodziewał sobie że ten mały urwis, który momentami naprawdę nie dawał mu żyć mógłby tak zjednać sobie ludzi. Z tą tutaj nie było problemu bo Gabriel doskonale zdawał sobie sprawę z tego jaka była. Wiecznie pozytywnie nastawiona, wiecznie usmiechnięta…I choć teraz mu to nie przeszkadzało, o ile to dawkował, to kiedyś w wieku młodzieńczym gdy przeżywał wybuchy hormonalnych złości, myślał że tę dziewczyne rozszarpie…Nie żałował że mu się nie udało. Lubił tam wpadać…Lubił z nią rozmawiać i patrzeć na nią, jak kręciła się za ladą, z udymi włosami, ubrana jak na Sybir, choć swoją drogą było zimno. Była nieco inna od typowego mieszkańca Mount Cartier i to dodawało jej tego cholernego uroku.
    - Wątpie byś przytyła i wątpie byś zbankrutowała…- zaczał spokojnie, odchrząkując, podchodząc powolnie do okna które było dość mocno zaszronione. Zerknął w kierunku swojego auta, które zaczynała pokrywać całkiem pokaźna warstwa śniegu, bowiem cały czas nie przestawało padać. Czasami naprawdę cieszył się, że to bydle jakim tam przyjechał, było solidne i silne…Inaczej nie rszyłby na takie drogi.- Ludzi trochę zasypie w domach, a potem poczują głód i ochotę na te…- tutaj obrócił się ku ladzie, spojrzeniem jasnych oczu wodząc po łakociach które choć tak…Wygladaly naprawdę zachęcająco i puysznie, to w nim wywoływały jedynie odruch wymiotny. Był…Inny. Nie lubił słodkiego, nawet jej wypieków, choć słyszał że sa wyśmienite. Taki był i choć ludzie uważali go przez to za istnego potwora smiejąc się przy tym to nadal, wolał inne smaki.- Słodkości…
    Dziewczyna uśmiechnęła się, a potem proponując mu eklera, sprawiła żeMorgan pokiwał głową, zaprzeczając, z nieco znudzonym, a może nawet zmęczonym spojrzeniem, znowu podchodząc do lady sklepikowej, opierając się o nia bokiem.
    - Niekoniecznie, ale jakbyś zrobiła mi czarna kawę, to bym kupił tych eklerów jeszcze z cztery sztuki…Na matki…Nich ma coś z życia.- stwierdził pewnie, dopiero teraz unosząc dłonie do zapięcia kurtki, powolnie ją rozpinając wiedząc że jeszcze tam chwilę spędził. Chciał by zawierucha się uspokoiła, a że ona i tak nie miała co robić, bo był jedynym klientem, chciał jej dotrzymać towarzystwa. W takich momentach był wdzięczny matce że zajmowała się Enid, bo nie odczuwał tego nieustannego odczucia że małej coś mogło się stać.- Nie będziesz miała nic przeciwko jak chwilę tu posiedze, Sol?- zapytał, niskim, nieco zachrypniętym głosem ściągając z siebie puchowa kurtkę, pozostając jedynie w grubym wełnianym swetrze, spod którego przy karku i szyi, wydostawał się podkoszulek. Już miał wrażenie że się zgrzał. On w przeciwieństwie do rudowłosej kobiety nie miał nic przeciwko małemu chłodowi.

    OdpowiedzUsuń
  22. [ Hmm... Myślę, że na początek faktycznie dobrze będzie odegrać coś pokojniejszego. Tym bardziej, że jeszcze nie zdecydowałam ostatecznie jak będę prowadziła Juno, a więc również jaki dziewczyna będzie miała stosunek do wiecznie radosnej Sol. xd Najście w leśniczówce to fajna myśl. Panna Duval pewnie będzie zaskoczona obecnością kobiety, która najwyraźniej będzie się czuła w chacie jak u siebie; mogłoby też być zabawnie, gdyby początkowo wysunęła mylne wnioski... Ale to już pozostawiam Tobie. ;)
    Masz jeszcze jakieś uwagi co do tego wątku, czy chciałabyś lecieć spontanicznie? ]

    Juno

    OdpowiedzUsuń
  23. [Mnie nie pytaj, ja tu tylko udaję, że cokolwiek wiem z pracy w firmie remontowej :D Jednak, żeby było pod wyniesienie się z domu to... grzyb na ścianie? Wiadomo, trzeba dezynfekcję zrobić, na kilka dni nikt tam nie może przebywać, uszczelnić okna żeby wilgoć się nie wdawała, a potem konieczne malowanie.
    Jasne, czekamy cierpliwie i nigdzie się nie wybieramy! ;)]

    Jason Tanner

    OdpowiedzUsuń
  24. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  25. Gdy kobieta wzięła żetony, schował dłoń do kieszeni, drugą przytrzymując drzwi. Nie chciał podsłuchiwać, ale na Boga! – to był niemożliwe! Po pierwsze stał zbyt blisko, po drugie nie potrafił wyłączyć sobie zmysłu słuchu na życzenie, a po trzecie to fakt, że kobieta ściszyła głos mówiąc do słuchawki, nie miał żadnego znaczenia, bo pomimo tego słyszał ją naprawdę dobrze. Może nie wyglądał jak młody bóg, ale słuch miał jeszcze dobry, nawet, jeśli niektórzy pacjenci w Szkocji potrafili na wizycie wręcz krzyczeć i nieco nadwyrężyć jego uszy. Przystępował z nogi na nogę; starał się skupić na śniegu spadającym z gałęzi drzew, ale rozmowa kobiety obok, tak czy siak, zajmowała pierwszy plan, i choćby stanął na rzęsach to prawdopodobnie dalej by ją słyszał. Rozmowa kobiety nie należała do miłych, a fakt, że Mount Cartier zostało odcięte od świata wydawał się przerażający, ale Octavian nie był wścibski. Nie potrzebował zaglądać do cudzego życia, bo w swoim miał wyjątkowo zbyt dużo różnorakich problemów, a szczególnie tych rodzinnych. Bo jeśli mowa już o rodzinie, to Tavey chyba nie miał czym się chwalić – wystarczyło odwiedzić jego skrzynkę mailową, by zobaczyć, że korespondencja z ojcem to monolog, i zerknąć na telefon, który wciąż był rozładowany i nie reagował. Na szczęście, mobilne łącze w tej wiosce sięga epoki kamienia łupanego i telefonia praktycznie nie ma racji bytu, wobec czego nie ma również możliwości, by utrzymywać stały kontakt. Dla Octaviana było to naprawdę wygodne, bo wyjeżdżając do Kanady w planach miał zupełne odcięcie się od Szkocji, co – jak widać – udało się ostatecznie zrealizować.
    — Nie ma problemu — rzekł, gdy kobieta wychodząc z budki podziękowała oddając mu resztę. Za moment wypuścił z dłoni chłodne drzwiczki, które zamknęły się trzaskiem – możliwe, że znów blokując wejście dla innych chętnych do skorzystania ze słuchawki. No nic, najważniejsze, że rudowłosa zdołała z niej wyjść.
    Gdy zdjęła rękawiczkę i wyciągnęła ku niemu rękę, on również pokusił się o identyczny gest.
    — Octavian Carnegie, miło mi — przedstawił się krótko, lekko ścisnąwszy jej dłoń. — Kojarzę cię z cukierni. Swoją drogą, można w niej dostać naprawdę smaczne eklerki.
    Przyznał, unosząc usta w wyraźniejszym uśmiechu. Chwile później znów wsunął dłonie do kieszeni wełnianego płaszcza, bo mróz szybko zaczynał podszczypywać w palce i nie tylko – nos i policzki zaczynały bowiem coraz bardziej się czerwienić. Tak w ogóle, kojarzył ją nie tylko z cukierni – drugiej takiej burzy rudych włosów w tej wiosce jeszcze nie widział, i na ten czas identyfikował ją tylko z jedną buzią, aktualnie stojącą naprzeciwko.
    Nie wykonując gwałtownych ruchów, nieco rozejrzał się dookoła. Musiał ustalić z której strony przyszedł i w którą stronę szedł, bo miał wrażenie, że odrobinkę się pogubił. Niby ciągle poruszał wzdłuż lasu, ale w tej chwili drzewa dekorowały praktycznie każdy kierunek świata, i sam nie był już pewien, które z nich robiły za jego drogowskaz. Cóż.
    Odchrząknął lekko. Jakoś sobie poradzi, przecież nie raz już musiał.
    — I dokąd teraz zmierzasz? — Podpytał, przyglądając się jej jasnej karnacji, która dobrze współgrała z bielą tutejszego śniegu. Na podstawie urody Sol nie trudno wywnioskować, że musiała stąd pochodzić. Ludzie z miasta mieli szare twarze, natomiast twarzy kobiety towarzyszyły tylko żywe kolory – niebieskie oczy kontrastowały z jasną cerą, a rude włosy dodawały jej sporych pokładów energii. I do tego usta, na których uśmiech pojawia się z natury, a nie sztucznego wymuszenia.

    Octavian Carnegie

    OdpowiedzUsuń
  26. Mógł spodziewać się takiej, nieco zaczepnej odpowiedzi, ale nie brał pod uwagę siebie jako materiału na przyszłego męża. Przynajmniej nie teraz – kiedyś miał wręcz nadzieję, że kobieta, którą darzył niemałym uczuciem zechce pozostać u jego boku aż po kres życia, ale cholernie się przeliczył, i nigdy więcej tego błędu już nie powtórzy. Może nie powinien był się tak zamykać, ale tamtego dnia, gdy dowiedział się o nagłym zakończeniu ich relacji przez Lumę, poczuł się tak, jakby zawalił mu się pod nogami świat. Jakby stabilny ląd stał się kruchym podłożem, które z każdym krokiem zaczyna się łamać, a pobyt na misji wcale tego nie ułatwiał, a tylko pogarszał. Luma była bowiem jedyną osobą, którą w tamtej chwili miał, i to dlatego jej odejście miało duży wpływ na podejście Kaysera do tematu miłości. Mówiąc krótko – przestał w nią wierzyć, nawet, jeśli ona naprawdę istniała. Nie był pewien, czy Sol widziała kiedykolwiek Lumę, choć będąc na przepustce, kilkakrotnie pojawił się z nią w Mount Cartier.
    Niemniej, sugerował rudowłosej znalezienie bratniej duszy, bo był świadom, że samotność nie jest aurą, w której kobieta potrafi swobodnie oddychać. To oczywiste, że panna Duval potrzebowała kogoś do towarzystwa, tym bardziej, że on sam nie był jej w stanie go w stu procentach dać. Owszem – Ferran był, ale niekoniecznie w momencie, w którym to Sol kogoś potrzebowała.
    — No daj spokój, już gorzej nie mogłaś sobie wybrać — pokiwał głową, po czym westchnął wyraźnie i upił łyk malinowej herbaty. — Ale... — zaczął, gdy pewna myśl nagle nasunęła mu się do głowy — Jak dobrze pamiętam, byłaś przecież na studiach w Winnipeg, i w podróży po Europie. Ciężko uwierzyć, że nikogo szczególnego tam nie spotkałaś.
    Wzruszywszy ramionami, sięgnął po jeszcze jedną babeczkę, wsuwając ją od razu do ust, coby je skutecznie zatkać. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że chcba nie miał jeszcze okazji poruszyć z Sol tematu jej wyjazdu z Mount Cartier. Nigdy nie było ku temu okazji, Sol również nie opowiadała o tym sama z siebie – czasami zdarzało jej się napomknąć, ale nigdy nie na tyle, by zdradzić coś więcej. Kayser nawet nie wiedział jakie państwa odwiedziła, ani gdzie pracowała... Trudno ukryć, że to ciekawa zagwozdka.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  27. Octavian widział to zupełnie inaczej. Według niego, na podstawie krótkiej wymiany zdań ze słuchawką budki telefonicznej i całej tej sytuacji, uważał, że Sol szczególnie się o matkę (jedno zdanie wystarczyło, by wywnioskować, że jej mama leży w szpitalu) troszczy. Jakby nie patrzeć, wyszła na mróz i zrobiła wszystko, aby móc dodzwonić się do okolicznego szpitala oraz uzyskać informacje o zdrowiu bliskiej osoby. To nie wyglądało źle – to było anielskie. Wszystkie możliwe „media” huczały, że droga jest nieprzejezdna, zatem kontakt telefoniczny był w tym przypadku jedyną, skuteczną opcją. A i tak dobrze, że przy tym mrozie zdołał w ogóle zadziałać! Carnegie był ciekaw co takiego przydarzyło się jej mamie, ale ta lepsza część charakteru zabraniała mu o cokolwiek pytać. Przecież jej nie znał; niegrzecznie byłoby wściubiać nos w nieswoje sprawy... A ten i tak wyglądał już niemalże jak pomidor. Jeśli sama wspomni, on na pewno nie omieszka wykazać zainteresowania.
    — Nie mam diety, więc nic nie stoi na przeszkodzie, by spróbować tych słodkości — oznajmił ochoczo, przyjmując tym samym zaproszenie na poczęstunek, o którym wspomniała. Obrał identyczny azymut, co Sol, i ostrożnym krokiem zaczął podążać tuż obok. — I chętnie napiję się czegoś rozgrzewającego, bo mam wrażenie, że zamarzam od środka — dodał, złożywszy ręce w łódeczkę, by móc chuchnąć w nie ciepłą parą z ust.
    Octavian rzeczywiście był przyzwyczajony do łagodniejszego klimatu. Szkocja nie była słoneczna, a wręcz przeciwnie – ciężko było określić pogodę, bo deszcz pojawiał się wyjątkowo niespodziewanie i często. Niemniej jednak, zimy nie były ostre, a ludzie w marcu potrafili chodzić już w krótkich spodenkach – to dlatego Carnegie nie był przygotowany na dwumetrowe zaspy i oblodzone drogi. Gdyby tylko wyczytał w internecie, że zimy w tym rejonie są tak dopracowane, z pewnością zainwestowałby w obuwie z antypośligową podeszwą. Na fotografiach widział jedynie piękne krajobrazy, toteż nie zastanawiał się jak to wygląda w rzeczywistości. Na szczęście zabrał grube, wełniane swetry, a w chatce miał kominek i zapasy drewna.
    — Cieszę się, że cię spotkałem, bo, szczerze mówiąc, kiepsko orientuję się w terenie i Bóg wie, gdzie bym doszedł z tą swoją wiedzą — objaśnił z uśmiechem, krocząc ku cukierni. — Może byłoby lepiej, jakbym przeniósł łóżko do przychodni, zaoszczędziłoby to problemów — pomyślał na głos, wzruszywszy lekko ramionami, ale to całkiem dobra koncepcja na przetrwanie zimy w Mount Cartier. Przynajmniej byłby pewny, że się nie zgubi, bo choć wioska była nieduża, to dla niego wyjątkowo trudna do rozgryzienia. I to prawdopodobnie przez otaczający ją las i niezliczone ilości śniegu, pokrywające wszystko, co mogłoby robić za prowizoryczny drogowskaz. A w tej chwili jedynym dobrym (albo i najlepszym) drogowskazem była dla niego Sol... I miał nadzieje, że pozostanie nim dłużej.

    Octavian Carnegie

    OdpowiedzUsuń
  28. Nie spodziewał się, że wyjechała do Europy po to, by nabrać powagi – to oczywiste! Nie miał zatem wątpliwości, że przygoda z wyjazdem za ocean była zabawą, spełnieniem marzeń, spróbowaniem tego i owego... Że miała przynieść doświadczenia, o które tak cholernie trudno w zakopanym śniegiem po uszy Mount Cartier, gdzie poza zimą wszech czasów nie można doświadczyć niczego więcej. Mieścina miała swój niepowtarzalny, przyciągający urok, ale nie była w stanie ofiarować tej miejskiej adrenaliny i niepewności, jaką emanowały większe metropolie. Tutaj każdy się znał, plotki wisiały w powietrzu, a tam? Tam wszystko przepadało, jak kamień w wodzie, dosłownie. I bardzo dobrze, że Sol z tego skorzystała – Ferran nie mógł się, niestety, pochwalić udaną zabawą, bo jego wyjazd rzeczywiście nauczył go powagi. Za murami jednostki nie było drinków z palemką, leżanek i gorących źródeł; nie było mowy o braku stabilności, wojsko uczy bowiem dyscypliny od samego początku. W Afganistanie było gorąco, owszem, ale w zupełnie innym znaczeniu – znaczeniu, któremu ciężko przyszyć tak piękne łatki.
    — Myślisz, że powrót tutaj to dobra decyzja? — Zapytał z nieco innej beczki. Wiedział, że jej matka jest w ciężkiej sytuacji, i że jest to jeden z powodów, dla którego wróciła, ale był też ciekaw, czy za ową decyzją kryło się coś jeszcze. Zawsze mogła zabrać rodzicielkę do miasta i tam zapewnić jej dogodne warunki, bez trzydziestostopniowego mrozu i śniegu po pas. Dlaczego wybrała maleńkie Mount Cartier, skoro była w tylu miejscach i miała tak duży wybór?
    — No, chyba że jeszcze planujesz stąd wyjechać — dodał, tego bowiem też nie wiedział. Upił większy łyk herbaty.
    Tak naprawdę, to Sol jeszcze nigdy nie opowiadała mu o swoich planach, dlatego nie był pewien, czy w ogóle jakiekolwiek miała. Ludzie zwykle stąd uciekali; mało kto przyjeżdżał, pomijając chwilowych turystów, zainteresowanych szczytem gór Cartiera, których widziano tu tylko w sezonie. A Sol miała przed sobą przecież całe życie – w tym wieku nadal mogła wszystko. Jemu za to brakowało już motywacji do czegokolwiek i życie w Mount Cartier to jedyna z możliwych opcji, którą mógł wybrać, i którą wybrał.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  29. Gabriel spojrzał na ciepły parujący napój jaki przed nim postawiła zaraz wychylając się po niego, by zaraz zacisnąć na nim palce, silnie unosząc kubek, zaraz kładąc ja przy sobie.
    - Nie dziękuę…- dodał spokojnie, z leniwym uśmiechem, łypiąc na nią z zadowoleniem spojrzeniem. Nadal bywała irytujaca z tą swoją ideą szczęścia, z tym że nigdy nie miała problemów, że każdemu pomagała. Morgan zdecydowanie wierzył w to że jeśli ktoś za dużo komus pomagał, to spotka się z kimś takim kto go wykorzysta i zniszczy…Może też zwyczajnie w to wierzył, bo tak było z nim i matką Enid. – Taka stawia na nogi…- stwierdził spokojnie, unosząc kubek do ust i pomimo tego że był goracy, upił z niego łyka by się rozgrzać. Jego język zapiekł od goraca, ale nie narzekał gdy westchnął spokojnie wolną reką przeczesując jasne włosy, zaraz kątem oka zerkając na rudowłosą dziewczynę, która wyglądała jakby naprawdę tam nie pasowała…
    Było jej zimno, widział to po grubych ubraniach jakie na sobie miała, była jak cholerny promień słońca w tym wiecznie zasypanym śniegiem miejscu, ale nie powiedział tego na głos, gryzł się w jezyk w jej obecności i po za nią, nie chciał już jej dogadywać, chyba był na to za stary i chyba za bardzo ją lubił by to robić. Co jak co, ale obecnośc jego corki mocno na niego wpłynęla. Nie był gnojkiem, a facetem…i to wcale nia tak młodym, nie było sensu wyżywać się na innych. Jego spojrzenie przeniosło się na okno za którym nadal padał śnieg, po czym znowu przeniosł je na nią, nieznacznie rozchylając usta, po których przejechał językiem zwilżając je.
    - Daj znać…Mogę cię podwieźć do miasta, jak przestanie padać.- stwierdził spokojnie, jakby nigdy nic, jakby nie był to problem, bo naprawdę nie był. W tamtym momencie nie wiedział czemu jej to zaproponował, nie wiedział czemu chciał jej pomóc. Zmarszczył brwi, w zastanowieniu jakby uświadomił sobie co powiedział.- Też musze tam pojechać, więc… Jakbyś miała ochotę…Mniej paliwa się zmarnuje…- dodał spokojnie, odwracając od niej spojrzenie faktycznie musząc tam jechać…Ale nie koniecznie tak szybko. Minęła chwila gdy uniósł spojrzenie na telefon jaki wyciągnął z kieszeni bluzy. Kącik jego ust.- Enid pisze mi gdzie te cholerne ciastka…- prcyhnął pod nosem.- Uzalezniłaś mi dziecko. – stwierdził widocznie rozbawiony uśmiechając się szerzej, ukazując przy tym białe żeby.

    Gabriel Morgan

    OdpowiedzUsuń
  30. [A czy coś Ci pomóc w html? :)]

    Po wyjeździe, Kayser także miewał momenty – a już szczególnie na początku wojskowej kariery – kiedy to w sercu odczuwał tęsknotę za starym, dobrym Mount Cartier. Zresztą, nie raz miał ochotę rzucić całą tą wojaczkę i wrócić na stare śmieci, by zająć się czymś co nie będzie spędzać mu snu z powiek, jednak te krótkie epizody lekkiego podłamania mijały na tyle szybko, że ostatecznie przesiedział w murach jednostki ponad dekadę. Później, gdy zdobył poważanie wśród innych żołnierzy i kiedy zaczął piąć się po szczeblach wojskowych stopni, myślami wracał do wioski jedynie w naprawdę opłakanych momentach – do większości trudnych sytuacji zdążył się przyzwyczaić i nie sprawiały one już takich problemów, by przez niemoc rozwiązania ich mieć ochotę się po prostu wynieść. Pierwsze stopnie podoficerskie, choć narzuciły mu na barki nowe obowiązki, odjęły te związane z tyranią na błotnistych poligonach; nie musiał więc uczestniczyć już w ciężkich szkoleniach elewów, które potrafiły wyssać z człowieka wszystkie chęci do życia. Wtedy miał też czas, aby się wyszaleć – odwiedzał pobliskie bary, upijał się, ale (poza zaufaniem Lumie) nigdy nie zrobił niczego głupiego. Prawda jest taka, że niczego głupiego zrobić nie mógł i nie chciał, bo mimo że w jego otoczeniu istnieli żołnierze przekonani o byciu panami tego świata, jemu nie zależało na utraceniu własnej godności. Nie używał swego statusu żeby wykorzystywać kobiety, wszczynać awantury (pomijając te na placu boju i poligonie), czy korzystać z życia ile fabryka dała. Pomimo piekła, jakie zawód ten zdążył mu zgotować – szanował go.
    — Oczywiście, że się stąd nie ruszasz! — Dopowiedział, wyraźnie poruszony wizją wyjazdu Sol. — Skąd miałbym brać te wszystkie dobre ciasteczka?
    Oczywiście, nie był to jedyny powód, dla którego utrzymywał kontakt z panną Duval. Istniały przede wszystkim ważniejsze powody, dotyczące ich znajomości, która ciągnęła sie już jakiś czas, i do której Kayser zdążył się przyzwyczaić, mimo że momentami miał ochotę zakleić rudowłosej buzie i zamknąć ją w szafie. Naprawdę polubił jej odwiedziny; przywykł do marudzenia, a choć nigdy się nie zwierzał, dobrze wiedział, że w jej towarzystwie mógłby to zrobić.
    Mount Cartier bez Sol Duval byłoby smutną wioską.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  31. Mimo pochodzenia z rodziny wypchanej po brzegi dumą, Octavian był wyjątkowo skromnym osobnikiem spod godła klanu Carnegie. Nie wszyscy, ale większość jego krewnych obracało się w towarzystwie poważanych ludzi, wobec czego głowy nosili zawsze zadarte wysoko. Octavianowi nie było potrzeba tego do szczęścia – lekarzem został, bo w głębi duszy tego właśnie chciał, i w przeciwieństwie do reszty latorośli w tej rodzinie, nie kupił swojego tytułu i zawodu. Ciężko na niego pracował; wielokrotnie zarywał noce, by wykuć obszerną ilość materiału, ale w naturze miał poświęcanie się czemuś w stu procentach, dlatego nigdy nie robił niczego byle jak. Uczył się i doświadczał, bo wiedział że droga ta dokądś go w końcu zaprowadzi. Osiągnął swój cel i zgodnie z marzeniem wyjechał na misję do innego kraju, choć – mimo srogiej zimy – ciągle miał wrażenie, że Mount Cartier to bajkowa kraina, która nie istnieje. Ten wszędobylski spokój był tak piękny, że aż nierealny.
    — Tak, pracuję tu jako lekarz — potwierdził krótko, symbolicznie się przy tym uśmiechając. Spojrzenie utrzymywał przed sobą, na białej pierzynie śniegu, która wydawała nieprzewidywalna – każdy krok był przemyślany, bo kto wie, czy za sekundę nie utknie się w zaspie po samą czapkę? — A pochodzę z Dunfermline w Szkocji. Często bywałem jednak w okolicach Stoneheaven, bardzo lubię tamte rejony — odpowiedział, zerknąwszy na Sol. Z pewnością dało się usłyszeć jego akcent i zdania, które niekiedy po swojemu łamał, ale starał się mówić najwyraźniej, jak tylko potrafił.
    Obie te miejscowości były dużo większe niż Mount Cartier, dlatego Tavey nie był przyzwyczajony do tego, że praktycznie każdy zakład można mieć pod ręką. W Stoneheaven trzeba było się trochę przespacerować, by dotrzeć do cukierni, natomiast w Dunfermline w grę wchodził już środek transportu posiadający koła, chyba że ktoś lubił dłuższe wycieczki piesze.
    — Ale ty na pewno pochodzisz stąd — rzekł, nieco dłużej utrzymując spojrzenie na twarzy rudowłosej.
    — Twoja uroda pasuje do tego klimatu.
    Usta mężczyzny powędrowały ku górze. Zbliżali się do cukierni; wiatr powiewał w tej chwili wyjątkowo mocno, dlatego Octavian marzył już o cieplejszym pomieszczeniu. Widok sugerującego słodkości szyldu wzbudził w nim nadzieję, że za moment przyłoży dłonie do parzącego kubka i w końcu się ogrzeje.

    Octavian Carnegie

    OdpowiedzUsuń
  32. [Cześć, bardzo dziękuję! Ależ z niej pozytywny chochlik, a na dodatek jej miejsce pracy sprawia, że chyba będzie zmuszona znosić częstą obecność Anthony’ego, który jest ogromnym łasuchem. Co prawda Welch nie jest wybitnym cukiernikiem, ale obojga coś łączy, więc może uznajmy, iż zatrudniono ich do pomocy przy jakimś przyjęciu (?) i najbliższe godziny będą zmuszeni spędzić ze sobą w kuchni, a tam… Niech się dzieje, co chce! :D To tylko taka moja sugestia, nic wiążącego. ;)]

    Anthony

    OdpowiedzUsuń
  33. [Coś tam chyba kombinowałyśmy... a jeśli to z mojej winy wątek nam nie wyszedł, to najmocniej Cię przepraszam! Czasem mam straszną sklerozę i niekiedy ciężko mi zapanować nad wątkowym chaosem pod kartą, trzeba mnie dźgnąć wtedy w zadek. ;D
    Jak dobrze rozumiem, obie są rodowitymi mieszkankami MC, więc faktycznie nie mogą się nie znać. Aczkolwiek poza podejściem do tej zabitej dechami dziury chyba niewiele je niestety łączy. Niegdyś Mysie na większą skalę zajmowała się produkcją nalewek i przetworów w miasteczku, więc cukiernia mogła się u niej zaopatrywać w podobne rarytasy. Teraz na tak duże przedsięwzięcia nie znajduje czasu, więc i pomysłu na to, co na obecną chwilę mogłoby je połączyć mi brak. Chyba tylko mroźna aura Mount Cartier.]

    Mysie Ayers

    OdpowiedzUsuń
  34. Dziękujemy i zostajemy! Ona się tutaj pojawia i wraca od 2014 roku, więc... trochę już minęło :D

    Solane Candover

    OdpowiedzUsuń
  35. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [ Przepraszam, że tak znienacka Cię tutaj wywołuję, ale wpadłam sobie w odwiedziny do Mount Cartier i akurat czytałam kartę Sol, kiedy coś mi się rzuciło w oczy, a mianowicie ten fragment: "Chyba wcześnie dojrzewała i tylko cud sprawił (...)". Czy tutaj przypadkiem nie powinna być forma dokonana? "chyba wcześnie dojrzała", tak przynajmniej wynika z kontekstu dalszej części karty. Jeśli się mylę, to bardzo przepraszam! ]

      Usuń
    2. Dziękuję za wychwycenie tego ustrojstwa! :) tak sobie mam w planach jakoś dopracować te bazgroły i na pewno jeszcze raz to przeanalizuję! ;)

      Usuń
  36. [ O! Dobrze, że się przypomniałaś, bo mówiąc szczerze: tak - zapomniałam! Jednak nie o odpisie dla Ciebie, a o samym powiadomieniu o małym opóźnieniu z mojej strony. Postanowiłam odłożyć komentarz w czasie z tego względu, że nie miałam jeszcze wtedy z autorką Ferrana uzgodnione jak właściwie sytuacja Juno będzie wyglądała i czy dziewczyna faktycznie będzie mieszkała z nim w leśniczówce... Teraz już wiem! Dlatego też prawdopodobnie dziś poleci dla Ciebie odpis, ale to dopiero jak dotrę do pracy, na spokojnie. ;)
    Przepraszam za moją sklerozę! ]

    Juno Walter

    OdpowiedzUsuń
  37. [Cześć. :3 Dziękuję pięknie za powitanie i mam nadzieję, że razem z Vanilką zabawimy tu jak najdłużej. Myślę, że Sol i Vanillie byłyby świetnymi przyjaciółkami! Może założymy, że ich rodziny się znają i przyjaźnią, co Ty na to? :D]

    Vanillie Ilvesh

    OdpowiedzUsuń
  38. Ferran wyjechał tego ranka do Churchill, by pozałatwiać kilka spraw, więc Juno do wieczora miała całą chatkę dla siebie. Po powrocie z lasu i zakończeniu swojego zwyczajowego "obchodu" posprzątała trochę (chociaż domek wcale tego nie potrzebował, gdyż leśniczy utrzymywał wszystko we wręcz sterylnej czystości), a następnie zabrała kilka rzeczy i udała się wziąć szybki prysznic. Ostatecznie spędziła w łazience o wiele więcej czasu niż było to konieczne, ale chciała należycie zadbać o włosy, którym należała się odrobina uwagi po kilku dniach niedbałego wiązania. Niestety, już pierwszego dnia przekonała się na własnej skórze, że pogoda nie sprzyjała rozpuszczaniu tak długich kosmyków, więc ostatnio robiła to naprawdę rzadko. Kończyła właśnie rozczesywać wilgotne pasma, kiedy usłyszała mało subtelne, ale zaskakująco energiczne pukanie do drzwi. Zmarszczyła brwi w niemej konsternacji, poświesznie wytarła nadmiar wilgoci ręcznikiem i ruszyła do przedsionka, przewieszając sobie puchaty materiał przez ramię.
    Kogo licho niesie?
    Nie przypominała sobie, by Kayser wspominał coś o gościach, a jako że nie miewał ich raczej wielu, taka nowina na pewno utkwiłaby jej w pamięci. Przez chwilę jeszcze wahała się czy otworzyć, ale po pierwsze - gość tupał na zimnie i prawdopodobnie się niecierpliwi, a po drugie - nie miała żadnego powodu się ukrywać. Mieszkała z Ferranem, dzieliła z nim przestrzeń leśniczówki i prędzej czy później ktoś by to odkrył, choćby na podstawie wranglera zazwyczaj zaparkowanego niedaleko ganku...
    Walter westchnęła ciężko, chwyciła za klamkę i zerknęła na swój strój: czarne jeansy i nieco zbyt luźny męski, wojskowy sweter pachnący kayserowym proszkiem do prania. Chyba nie było tak źle, prawda? W końcu, nie zastanawiając się dłużej, otworzyła drzwi.
    Mrugnęła, wyraźnie zaskoczona, dostrzegając na progu zmarzniętą kobietę. Przez moment gapiła się na nią bezczelnie, próbując przypomnieć sobie skąd ją zna, aż chłodny powiew z podwórza wślizgnął się pod jej ubranie i owinął jej mokre włosy.
    — W czym mogę pomóc? — zapytała, ponaglająco i przytrzymując drweno stopą, podniosła dłonie, chwyciła ręcznik i narzuciła go sobie na głowę, by uchronić się przed chorobą.
    W końcu jednak spojrzenie Juno ześlizgnęło się na aromatycznie pachnące pudełko w dłoniach nieznajomej i wtedy wszystko wskoczyło na swoje miejsce, a Junona rozpoznała intruza. Kącik jej ust uniósł się nieznacznie ku górze, ale mimo wszystko nie zaprosiła Sol do środka, zamiast tego lustrując ją czujnie.
    Przyszła coś sprzedać? Może próbowała udobruchać Kaysera w jakiejś sprawie? A może tylko wpadła po drodze żeby coś przekazać - kto to wiedział?

    Juno Walter

    OdpowiedzUsuń
  39. [No coś Ty, chętnie wyratuje Twojego rudzielca z każdej opresji i będzie trzymać ją z dala od piekarnika. xD
    W takim razie czekam na zaczęcie. <3]

    Vanillie

    OdpowiedzUsuń
  40. Charakter Ferrana ukształtował się głównie na wojskowej dyscyplinie. Dziadkowie, oczywiście, wpoili mu do głowy zasady savoir vivre, aczkolwiek cała reszta została nabyta w wysokich murach, nie zawsze sympatycznej jednostki. Takim już się stał – zwracającym uwagę na szczegóły perfekcjonistą i nieugiętym facetem przekazującym, niekiedy, zbyt prostolinijnie swoje myśli. Do tego należało się przyzwyczaić, bądź nie, jednak jeśli mowa o charakterze, był przeciwieństwem do optymizmu jaki posiada Sol. Może kiedyś, nim ukończył te dwadzieścia lat, miał w sobie spore pokłady pozytywnej energii, jednak wyjazd do Cold Lake w Albercie wziął i obrócił jego osobowość o sto osiemdziesiąt stopni. Na miejsce beztroskiego postrzegania świata wkroczyła czujność, a spontaniczne podejście do otoczenia przeobraziło się w regulaminową, oficerską musztrę; tyle razy, ile Kayser za karę musiał odśpiewywać hymn jednostki, tyle tutejsze dewotki spod kościoła nie zdążyły się jeszcze wymodlić. Z czasem dla Ferrana stało się to normalnością, choć dla przeciętnego obywatela była to raczej tyrania z piekła rodem. I dlatego, choć zdjął z siebie – poniekąd – obowiązki oficera, cały czas nim był, bowiem tego charakteru już nic nie będzie w stanie zmienić, bo co swoje, Kayser zdążył już przeżyć tam, gdzie dzieci w wieku kilkunastu lat uczą się zabijać – Afganistan i ziemie spowite krwią, nauczyły go być absolutnie znieczulonym.
    I prawdopodobieństwo, że Ferran zachce o sobie, albo o tym co się działo, z własnej woli opowiedzieć było praktycznie zerowe. Jeżeli Sol chciała się czegokolwiek dowiedzieć, musiała ciągnąć go za język i najlepiej niezbyt prostolinijnie, bo ten sposób pytań zapewne wzbudziłby w nim szczególną irytację. Owszem, Kayser bierze to, co mu się podoba, jest pewny swego i zdecydowany, ale on po prostu nie potrafi sam z siebie zacząć opowiadać o swej przeszłości; nie potrafi poradzić sobie z tamtymi wspomnieniami – brzydzi się ich, obawia i szczerze nienawidzi.
    — Dobrze wiedzieć, że zależy ci na odpowiednim poziomie mojego cukru, Sol — odpowiedziawszy, upił większy łyk malinowej herbaty. Jego kubek był już niemalże pusty, dlatego dźwignął się z krzesełka i podszedł do jednej z szafek. Przy okazji dał sobie chwilę na odpowiedz na pytanie, które mu w kontrataku zadała.
    Otworzywszy drzwiczki w górnej szafce, wyciągnął butelkę z nalewką ze świdośliwy. Od razu chwycił także literatkę.
    — Zostanę — powiedział po kilkunastu sekundach, odkręcając w tym samym czasie nakrętkę butelki. — Inaczej wybrać bym nie mógł — dodał, uzupełniając szkło nalewką. Nie miał możliwości innego wyboru. Na moment spojrzał przez ramię na Sol.
    — Może chcesz spróbować, hm? — Wskazał na butelkę kiwnięciem głowy. Nie był pewien, czy Sol w ogóle miała ochotę na coś mocniejszego, dlatego nim postawił przed nią literatkę, wolał się upewnić, czy zdoła zamoczyć w niej usta.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  41. Gdyby naprawdę zaczął opowiadać co go tu przywiało, to prawdopodobnie nie starczyłoby mu wieczoru. Powodów było całe mnóstwo, choć ten konkretny znajdował się w jego własnej, popieprzonej rodzinie. Sam nie wiedział, czy śmiać się czy płakać, bo jego ojciec – odkąd zaczął romansować z przyszłą żoną Octaviana – zachowywał się jak grecki bóg i niewyżyty nastolatek, który wykorzystuje wartość pieniądza, tego głupiego papierka, do granic możliwości. Z drugiej zaś strony, nawet nie mógł pochwalić się ciepłym, domowym gniazdem, w którym wszyscy polegają na wzajemnym wsparciu – ostatnia osoba, jaka była w stanie go wspierać, nie tak dawno odeszła z tego świata. To dlatego Octavian uważał gest z telefonowaniem do szpitala za anielski, bo w tej ciasnej budce widział dokładnie siebie. Te kilka lat temu także trzymał słuchawkę na kablu, i choć nie zatrzasnął się w małej komórce, to deszcz lał jak z cebra; nie było widać świata, a on wyglądał jak mokra włoszka. Na szczęście udało mu się uzyskać informacje o stanie zdrowia swej matki, bo to było wtedy najważniejsze.
    Wszedłszy do chatki panny Duval, od razu rozejrzał się kontrolnie dookoła. Na jego ustach pojawił się przyjemny uśmiech; wewnątrz wciąż czuć było zapachy pieczonego biszkopta, mimo że piece stały w tej chwili wyłączone. Gdy tylko ciepło otuliło jego zmarznięte ciało, rozwiązał szal i rozpiął guziki wełnianego płaszcza. Odzież wierzchnią pozostawił na wieszaku, ściągnął buty i podążył za Sol prosto do kuchni.
    Trzask na górze zwrócił jego uwagę, jednak skoro Sol puściła go mimo uszu, on także uznał go za nic poważnego. Pozwolił przysiąść sobie przodem do rudowłosej, na jednym z kuchennych krzeseł.
    — Herbatę, poproszę — odrzekł pewnie, jako że kawy nie pijał, a herbatę w Szkocji pije się praktycznie non stop, wszak to herbaciany kraj. Oczywiście, z dodatkiem mleka, ale Octavian obiecał sobie, że w Mount Cartier będzie korzystał z tradycji tej wsi, niżeli swojego państwa, dlatego o mleku nawet nie wspomniał.
    — Przyjechałem tu z misją, ale również w ramach odpoczynku od biegu życia, rodziny i tego wszystkiego. Jak znalazłem w internecie ofertę dotyczącą pracy w waszym miasteczku, to od razu złożyłem wniosek — odpowiedział, unosząc przy tym lekko usta. — Co prawda, nie spodziewałem się takich mrozów, bo zima na fotografiach była piękna, ale... Naprawdę jestem zadowolony. Chyba lepiej nie mogłem trafić.
    Był przekonany, że nie mógł lepiej wybrać, choć trudno ukryć, że lecąc samolotem miał obawy, jak to wszystko się ostatecznie potoczy i poukłada. Wbicie się do tak hermetycznego grona mieszkańców to nie lada wyzwanie, jednak jak widać w Mount Cartier nie brakuje miłych dusz, do których należy chociażby panna Duval. Dzięki takim osobom świat staje się piękniejszy.
    — I nie wiem, gdzie ten twój bałagan, ale mogę przyznać, że bardzo ładne urządzone wnętrze — rozejrzał się jeszcze, zatrzymując spojrzenie na twarzy Sol. Chyba miał dość sterylnych pomieszczeń; u rudej było naprawdę przyjemnie i niezwykle przytulnie, domowo.
    W przyszłości na pewno pomyśli nad czymś podobnym.

    Octavian Carnegie

    OdpowiedzUsuń
  42. [Często u mnie tak wychodzi. Chcę zrobić kogoś bez problemów, ale kurczę, coś w trakcie pisania zawsze się urodzi innego.
    Myślę, że Daisy i Teddy są stałymi klientami w cukierni Sol. ;) I Sol zdecydowanie jest ulubioną ciocią chłopca! Nie tylko sprzedaje słodycze, ale sama taka ładna i kolorowa. ;)]

    Daisy

    OdpowiedzUsuń
  43. Zdawał sobie sprawę, że Sol próbowała wykrzesać w nim odrobinę więcej radości, niż w tej chwili posiada, bo niejednokrotnie stawiała go w sytuacji bez wyjścia, czyli w takiej, w której po prostu musiał poczuć nagły przypływ wesołości i wygiąć kąciki ust w tę cholerną podkówkę. Niczego nie utrudniał, bo z przeszkadzania jej i tak nie miałby żadnych korzyści, a polubił Sol właśnie za tą niewymuszoną energię. Gdyby raptem zmieniła się w pochmurną jak noc pesymistkę, jej obecność stałaby się po prostu uciążliwa, a co za tym idzie – zbędna. Zresztą, nie wyobrażał sobie panny Duval jako czarnowidza i ponuraka.
    — Całkiem smaczna nalewka — odpowiedział wstępnie, sięgając od razu po drugą literatkę, bo musiała chociaż spróbować. Na kolejne pytanie pokiwał przecząco głową. — Dostałem od Calderonów w zamian za wiadro borowików — rzekłszy, postawił dwa szkiełka na stole i uzupełnił je szkarłatnym alkoholem.
    Ferran nie próbował swych sił w tworzeniu słodkich trunków, miał bowiem układ z dobrym dostawcą, bo tak się składa, że Amanda Calderon często przekazywała mu własnej roboty alkohol. Ta rodzina, chyba jako jedyna, miała w poważaniu krążące wszędzie, momentami wyssane z palca, plotki.
    — To świdośliwa. Uważaj, może być odrobinę gorzka — zaznaczył, gdy usiadł na krześle i przesunął w stronę Sol jej porcję. Sam pewnym ruchem upił łyk, jako że była to jedna z jego ulubionych nalewek i pijał ją niebywale często. Był ciekawe reakcji Sol, może jej też zasmakuje?

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  44. Zwykle nie pijał alkoholu; barek w jego domu pękał w szwach – pacjenci często przynosili mu w prezencie butelkę whisky, czy koniaku, ilekroć udało mu się naprawić któremuś z nich kończynę. Ale Octavian stronił od mocnych trunków głównie dla swojego bezpieczeństwa, borykał się bowiem z wrodzoną wadą serca – tachykardią, która objawiała się jego szybszym biciem. Na przestrzeni lat nauczył się z nią żyć, ale musiał znać swoje granice, by nie przeholować i się przypadkiem nie doprowadzić do opłakanego stanu na krawędzi ze śmiercią. Ataków nie miewał, bo skutecznie ją leczył, a choć wiedział że nigdy jej nie zwalczy, teraz było już z jego sercem już o niebo lepiej.
    Jednak ostatnimi czasy, zważywszy na trudną sytuacje rodzinną, sięgał po alkohol dużo częściej, i tak jak kiedyś był w stanie odmówić, tak teraz ochoczo przytakiwał na propozycję spędzenia czasu przy czymś mocniejszym. Zwykle miało kończyć się na jednej, maksymalnie dwóch szklaneczkach, a bywało tak, że ostawała się jedynie pusta butelka. Momentami naprawdę się zapominał, mimo że nie powinien... Ale prościej było zapić smutki w szklance płynnego złota, niż przyzwyczaić się do życia w ich otoczeniu, dlatego więc zaczął do niego uciekać.
    Pokiwał głową, gdy Sol zapytała, czy słodzi herbatę, i od razu poczęstował się dwiema łyżeczkami cukru, wsypując je do kubka. Nie wyobrażał sobie wypić jej gorzkiej.
    — Żurawina i czereśnia brzmi naprawdę smacznie — powiedziawszy, pozwolił sobie chwycić butelkę i obrócić ją w dłoni. Szkocka whisky zdążyła mu się przepić, dlatego nowy smak szczególnie go w tej chwili zainteresował i bardzo chętnie spróbuje takiej własnoręcznej nalewki.
    Jeżeli zaś chodziło o ogłoszenie, o którym wspomniała, to sprawa wyglądała trochę inaczej. Octavian znalazł je na jednej ze szkockich organizacji medycznych, które posiadały wykaz państw i miast, jakim aktualnie brakowało zespołu lekarskiego. Przodowały tam w głównej mierze kraje Afrykańskie, a zaraz za nimi w kolejce ustawiały się biedne miasta z Dalekiego Wschodu – zabite dechami Mount Cartier było więc na samym, szarym końcu, i to dlatego postanowić przyjrzeć się mu lepiej.
    — Ogłoszenie znalazłem na stronie specjalnej instytucji — zaczął, posyłając Sol miły uśmiech. — Stwierdziłem, że podpytam o możliwość wyjazdu tutaj... I w odpowiedzi usłyszałem, że jeśli się zgodzę, będę pierwszym, którego nie przeraziły zanotowane w tych rejonach morzy. Konsultantka naprawdę patrzyła na mnie jak na samobójcę, gdy podpisywałem te papiery — parsknął, wzruszywszy przy tym ramionami. Pożyczyła mu do tego powodzenia, choć Tavey nie sądził, że będzie mu aż tak potrzebne.
    Upijając łyk herbaty, wrócił spojrzeniem do nalewki.
    — Zajmujesz się także tworzeniem mocniejszych słodkości? — Podpytał z nutą żartu w głosie. Był ciekawy, czego jeszcze dowie się o Sol Duval tego dnia.

    Octavian Carnegie

    OdpowiedzUsuń
  45. Czekała na odpowiedź dziewczyny, ze spokojem obserwując jej napięcie, które z wolna przeradzało się w zakłopotanie. Biorąc pod uwagę okoliczne plotki, Junona nie powinna być zaskoczona taką reakcją – Kayser uchodził w końcu za niesamowitego gbura, który nie życzył sobie żadnego towarzystwa: całe dnie spędzał w lesie lub zabarykadowany w swojej samotni. Nawet jeśli kryło się w tym ziarno prawdy, ona zapamiętała go sobie nieco inaczej i potwornie denerwowało ją, że ludzie często zapominali iż leśniczy, tak jak oni, jest tylko człowiekiem. Czuł, myślał i miał pełne prawdo posiadać życie towarzyskie.
    — Ferran wyjechał — odpowiedziała, nie odwzajemniając jednak uśmiechu. Przyjrzała się za to Sol nieco podejrzliwie, dopiero po chwili przenosząc wzrok na pudełko pełne – jak się domyślała – różnych słodkości. Nie miała zamiaru jej niczego ułatwiać.
    Walter wyciągnęła ramię i oparła dłoń o przeciwległą framugę, nieświadomie tarasując w ten sposób przejście. Nie planowała w końcu bronić wejścia do chaty rękoma i nogami, ale najwidoczniej nieufność była jednym z tych głębiej zakorzenionych w jej ciele instynktów.
    — Nie wiem czy opłaca ci się na niego czekać — mruknęła, gdy rudzielec zrobił krok w kierunku drzwi. Na tą chwilę nie było to jeszcze zbyt nachalne, ale subtelnością również nie grzeszyło i Juno nie wiedziała jak dokładnie powinna odebrać takie zachowanie. — Wróci późno — dodała, unosząc brew w wyrazie powątpiewania, gdyby dziewczynie jednak przyszło do głowy się uprzeć przy takim rozwiązaniu.
    Prawda była jednak taka, że Walter faktycznie marzła i jeśli zaraz nie schowa się do środka, chorobę będzie miała zagwarantowaną i jeszcze tego tylko brakowało, by Ferran musiał oglądać ją zasmarkaną. Raz jeszcze obrzuciła gościa badawczym spojrzeniem, po czym westchnęła głośno z wyraźną rezygnacją i otworzyła drzwi nieco szerzej.
    — Zaparzę herbatę — oznajmiła, nie pytając nawet czy Sol ma na nią ochotę. Nie czekając na reakcję miasteczkowego chochlika, Junona obróciła się zwinnie i ruszyła w głąb leśniczówki, kierując swoje kroki do kuchni. Po drodze zsunęła ręcznik niżej i zabrała się za ponowne wycieranie wilgotnych włosów.
    —Nie zapomnij wytrzepać butów ze śniegu — zawołała jeszcze, nalewając wody do czajnika.
    Postawiła go na ogniu, po czym wyjęła dwa kubki i krzyżując ramiona na klatce piersiowej, oparła się biodrem o blat w oczekiwaniu na gościa.

    Juno Walter

    OdpowiedzUsuń
  46. [muszę zrobić powiązania, ale na razie: Jimmy – brat, Kate – bratowa, przywieziona do MC po ślubie i urodzeniu małej, Chloe – ich córka, chrześnica Jasona i Sol ;D]

    Nie cierpiał tej dziury. Odkąd skończył szesnaście lat i zacofane miasteczko przestało dostarczać mu rozrywkę miał dosyć tego miejsca. Przeszkadzało mu w nim prawie wszystko, co nieszczególnie kogokolwiek dziwiło. W końcu to on był tym głośnym i niegrzecznym Tannerem, i to na jego barki spadały wszystkie winy za rozpacz smarkających do niego nastolatek czy kolejne zakłócanie nocnej ciszy panującej w zdominowanym przez starców zadupiu. Nawet te nieliczne aspekty – jak dobroć zawsze broniącej go matki czy brak potępienia widocznego w oczach jedynej dziewczyny, której zdanie się dla niego liczyło – nie mogły sprawić, by miło wspominał miejsce, które pełne było jego tragedii. Tych rodzinnych i bardziej prywatnych. Każdy przyjazd tu związany był z niechęcią, a ten ostatni trwał już zdecydowanie za długo.
    Odkąd wrócił pół roku temu, kręcił się pomiędzy Churchill i Mount Cartier, rozważając co tak naprawdę powinien zrobić. Miał przepisany w spadku dom, ten rodzinny, który aż błagał o remont, gdy tylko znowu zrobi się ciepło. Miał też jednak mieszkanie w Waszyngtonie, w którym wszystko było nowoczesne i sterylne. Wolałby teraz być w nim, ale zamiast wsiąść w samolot nadal tkwił w tej zatęchłej dziurze, nie mając pojęcia co robi. To, że stracił pracę dwa tygodnie przed śmiercią ojca nie mogło być przecież żadnym pieprzonym znakiem od losu, że powinien wrócić. Mieszkał tu teraz, ale nie planował zostawać. To nigdy nie wchodziło w grę, gdy pakował torbę podróżną.
    Im dłużej jednak siedział na tyłku i zajmował się tym, do czego był przeszkolony przez ojca, tym trudniej było się stąd znowu wyrwać. Wkurwiało go to zimno i wszędobylski śnieg, ale brakowało mu Jimmy’ego i domowych posiłków fundowanych przez jego żonę, Kate. Pewnie dlatego jeszcze nie wyjechał, tylko w każdy weekend okupował dom brata po tym jak już zjadł pożywny obiad. Przy okazji zabawiał też tego blondwłosego urwisa, który miał jak zwykle za dużo energii i pytań, którymi Chloe potrafiła sypać jak z rękawa. Teraz też siedział na fotelu w salonie i ze znużoną miną przyglądał się tej małej filozofce, która opowiadała mu o astronomii i dopytywała go o pierdoły dotyczące gwiazd. Tak, jakby do cholery był kosmonautą lub kiedykolwiek interesował się czymś więcej niż tym, po czym rozpoznać gwiazdę polarną.
    Jimmy za to odgrywał rolę przykładnego gospodarza i po odłożeniu pudełka z ciastkami od Sol, zabrał też z jej rąk płaszcz, który znowu chciała na siebie założyć.
    — Hej, hej, nie rozpędzaj się tak — rzucił ze śmiechem, odwieszając jej oprószone śniegiem ubranie na jeden z wolnych haczyków w korytarzu. — Przyszłaś, to już zostaniesz. Kate się ucieszy jak zobaczy w naszym domu kogoś innego niż Jason — zażartował udawanym szeptem, gdy Sol pozbywała się resztek zbędnej garderoby.
    — Słyszałem! — dało się usłyszeć z salonu mocny, męski głos, w którym nie było nawet grama skruchy.
    Jimmy wybuchł śmiechem, wskazując ręką by dziewczyna przeszła z nim do salonu. Zaraz jednak wymknął się on do kuchni z pudełkiem, które podarowała im rudowłosa.
    — Ciocia Sol! — pisnęła uradowana Chloe, rzucając książkę o astronomii na ziemię i podbiegła do kobiety, żeby się przytulić. Jason natomiast wykręcił głowę do tyłu i podniósł na chwilę brodę ze swojej podpierającej ją dłoni. Wykrzywił się coś, co powinno kształtem przypominać namiastkę uśmiechu. Robił to ze względu na Kate, która ostatnio skarciła go za bycie „niegrzecznym” w stosunku do ich przyjaciółki.
    — Cześć, czego tu szukasz?
    Miało wyjść miło, a że nie wyszło… trudno?

    Jason Tanner

    OdpowiedzUsuń
  47. Gdyby w Szkocji ktoś zaproponował mu ręcznie ważony bimber, najprędzej spotkałby się ze stu procentową odmową, bo mimo że tam ludzie byli naprawdę mili i przyjaźni, to większość z nich nie nadawała się do produkowania ręcznych wyrobów – poza strzyżeniem owiec na wełnę – a już tym bardziej do dobierania składników na alkohol. Naprawdę miałby obawy, co do skutków ubocznych, dlatego w niektórych szkockich miastach odmawiał sobie nawet jedzenia.
    Jednak tutaj wszelka trwoga, związana z tym płynnym eksperymentem znikała. Pomimo siedzenia w obcych czterech ścianach i bez znajomości topografii tego miejsca, która mogłaby uratować go podczas ewentualnej ucieczki. Może to towarzystwo Sol miało na niego taki wpływ – mimo że znali się zaledwie chwilę, wiedział, że byłby w stanie jej zaufać; od razu zauważył, że emanowała tylko dobrymi intencjami. Rozmawiało mu się z nią naprawdę dobrze – ba! W tej wiosce jeszcze z nikim nie rozmawiało mu się w tak lekki sposób, a to wszystko dlatego, że Sol potrafiła również, i przede wszystkim, słuchać.
    — Okej, to sprawdźmy ten owocowy napój. Twoje zdrowie, Sol — powiedział, uśmiechnąwszy się przy tym wyraźniej, po czym podniósł szkło do ust i upił większy haust. Przez chwilę na twarzy Octaviana pojawił się grymas, bowiem gorzki spirytus dotarł do jego kubków smakowych nieco szybciej, niż słodki posmak owoców, jednak wystarczyło zaledwie parę sekund, by uśmiech wrócił na swoje miejsce. I to naprawdę zadowolony uśmiech. — Chyba nigdy nie piłem czegoś lepszego — ocenił szczerze, pozwalając sobie na kolejny, tym razem ciut mniejszy łyk, by zostawić jeszcze trochę tego trunku na później. — Jak dla mnie, to co pływa w tym szkle należy do perfekcji.
    Nalewka była delikatna, a smak czereśni wyczuwalny, dzięki czemu można było pić ją niczym owocowy sok... To po prawdzie mogło doprowadzić do mało pożądanych skutków następnego ranka, ale upicie się takim alkoholem, to prawdopodobnie czysta przyjemność! Wolał jednak nie wiedzieć, co by było, gdyby po degustacji tegoż alkoholu przyszło mu wracać przez zaspy do domu. Pewnie nigdy by do niego nie dotarł.
    Odstawił szklaneczkę i splótł dłonie na blacie stołu. Spojrzenie pozostawił na Sol, bo pewną kwestią wyjątkowo go zaciekawiła.
    — Wspomniałaś o podróżach po Europie — podchwycił temat, o którym kobieta chwilę temu napomknęła. — Zawsze marzyłaś o tym by podróżować i spełniałaś to marzenie, czy wyjechałaś na jakieś studia, do pracy?
    Podpytał z wyraźną ciekawością, wypisaną na twarzy. Wbrew temu, co pozornie mogło się wydawać, ludzie w Mount Cartier należeli do cholernie ciekawych; mieli sporo do przekazania, a ich życie było barwniejsze, niż niejednego mieszczucha, z jakim przyszło się Octavianowi zetknąć. Był szczerze zaintrygowany tym, co panna Duval mogła w sobie jeszcze skrywać.
    No, i miał wrażenie że posiedzi tu znacznie dłużej, niż wskazywała na to filiżanka herbaty, czy przysłowiowa kawa, której nie pijał. Choć przy rozmowie z Sol jedna filiżanka to stanowczo za mało – za krótko.

    Octavian Carnegie

    OdpowiedzUsuń
  48. [Nauka i praca chyba wyprały mnie z pomysłów, ale postaram się wpaść na coś ciekawego w ciągu najbliższych dni. Nie chciałabym, żeby nam się wątek urwał po kilku odpisach. :)]

    Daisy

    OdpowiedzUsuń
  49. Nawet nie zamierzał skłamać, że próbował więcej nalewek, niż ta, którą właśnie poczęstowała go Sol. Czereśniowo-żurawiona słodycz w postaci alkoholu była pierwszą, jaką Octavian miał okazję skosztować, bowiem dotychczas pijał głównie narodowy, bursztynowy trunek, którym mogli pochwalić się tylko Szkoci. Whisky była ich chlubą, jednak nie chodzi o te gatunki, sprzedawane na półkach popularnych marketów, a te, które dojrzewają w wielkich beczkach i dostępne są właściwie tylko w północnej części Zjednoczonego Królestwa. Niemniej, każdy zakątek świata miał swoją alkoholową dumę – w przypadku Mount Cartier były to wyjątkowo smaczne, ręcznie produkowane nalewki, którym ponadto cholernie ciężko się oprzeć. Jedne mocniejsze, inne mniej... Ale teraz przynajmniej zaczynał rozumieć, dlaczego u Iana tak łatwo stracić głowę!
    Wsłuchał się w słowa rudowłosej, gdy zaczęła opowiadać o studiach i wyjazdach do Europy. Doskonale wiedział, co chciała mu przekazać, bo sam doświadczył tej potrzeby nagłej ucieczki i wyrwania się z ciasnego światka. On lgnął po prawdzie do ciszy i spokoju, a co za tym idzie – małej mieściny, która pozwoli mu odetchnąć, przemyśleć pewne sprawy, a na sam koniec dokonać odpowiednich wyborów. Wyjazd miał być skuteczną regeneracją – nie chwilą zapomnienia; miejscem, gdzie można się wyszaleć, albo gdzie można korzystać z życia ile w lezie, nie bacząc przy tym na żadne konsekwencje. Octavian nie chciał robić głupot, a wręcz przeciwnie – w progach małej wioski chciał odnaleźć pokłady rozsądku, bo był przekonany, że znacznie go tu więcej, niżeli na ulicach wielkich metropolii. Zresztą, przyglądał się rdzennym mieszkańcom i był pełen podziwu dla ich determinacji, odpowiedzialności i inteligencji, jaką ta wbrew pozorom hermetyczna grupa ludzi się odznaczała. Do tego wszystkiego towarzyszyły im pozytywne relacje, czyli coś za czym Octavian naprawdę zdążył się już stęsknić, bo odkąd odeszła jego matka, jedyne co czekało na niego po powrocie z pracy w szpitalu, to brudne kłamstwa i wielkie niesnaski. Acz z tym, że to nie miejsce daje szczęście, był w stanie zgodzić się z Sol – gdyby zamiast niej natrafił na grono nieprzyjaznych ludzi, Mount Cartier na pewno nie byłoby tak bajkowe.
    — Czasami trzeba coś w życiu zmienić, choć na krótką chwilę — rzekł, podnosząc usta do ciepłego uśmiechu, który posłał w kierunku Sol, nim tylko skosztował tutejszej herbaty. — Uważam, że zmiany pozwalają zrozumieć niezrozumiałe i doceniać niezauważone.
    Właściwie, to był o tym święcie przekonany. Wokół żyło tylu ludzi, którzy zasługiwali na odrobinę zrozumienia, na cząstkę docenienia. Niektórzy wypruwali sobie żyły, by zostać zauważonym, zaś inni, zazwyczaj już zauważeni, gardzili otrzymanym darem. Dlaczego świat składa się tylu paradoksów?
    — Ale mam nadzieję, że bardzo dobrze wspominasz wycieczkę po Europie? — Podniósł lekko brew, jakby nie spodziewając się przy żadnej negatywnej odpowiedzi. Sol z takim charakterem na pewno zjednała sobie mnóstwo ludzi podczas podróży. To musiało być świetne doświadczenie. — Sam chętnie wybrałbym się w taką podróż.
    Chociaż przez wzgląd na profesję nie było to możliwe. Nie sądził, że byłby w stanie leczyć i podróżować.


    Octavian Carnegie

    OdpowiedzUsuń
  50. Junona skrzywiła się nieznacznie na to podszyte nadmiermym entuzjazmem żądanie dziewczyny. Mimowolnie zerknęła w kierunku przedsionka, z którego już po chwili wyłoniła się Sol w całej swojej okazałości. Walter wywróciła oczami, nagle odnajdując niezrozumiałą pociechę w podziwieniu drewnianych słoi na suficie; mogła się założyć, że uśmiech rudzielca zajmuje przynajmniej połowę miejsca na jej twarzy. Czy ludzie w ogóle mogli uśmiechać się tak szeroko?
    Najwyraźniej...
    — Junona — poprawiła odruchowo i zerknęła na Duval kątem oka, gdy ta mościła się przy kuchennym stole. Jun pozwalała na zdrabnianie swoje imienia jedynie bliskim, a Cukierniczka (jak postanowiła ją w myślach nazywać) do tego grona nie należała.
    Przyglądała się jak intruz wypakowuje kolejne pudełka z ciastami jednocześnie zastanawiając się ile to wszystko mogło ważyć. Czy tej dziewczynie naprawdę chciało się brnąć w śniegu taki kawał tylko po to, by podrzucić Ferranowi do spróbowania kilka wypieków z cukierni?
    No jasne, na pewno przyfrunęła tu na swoich motylich skrzydłach, odpowiedziała sobie zaraz karcąc się jednak w duchu za taką opryskliwość. Sol nie zasługiwała na t,o, by tak o niej myśleć.
    Zastępczyni leśniczego raz jeszcze obrzuciła ją jednak uważnym sporzeniem. Sprawiała wrażenie niezwykle swobodnej, co sugerowało, że nie wpadła tu z wizytą po raz pierwszy. Czyżby spotykała się z Kayserem częściej?
    Momentalnie nabrała większej podejrzliwości, chociaż już sama próba wyobrażenia sobie leśniczego w dość dwuznaczym towarzystwie panny Duval wywołał na jej delikatnie śniadej twarzy coś na podobieństwo bladego uśmiechu. Nie był to wyraźnt grymas, a jedynie nieznaczne uniesienie kącika ust ku górze.
    Nie chodziło o to, że taki związek wydał jej się niemożliwy (przynajmniej połowa kobiet na tym świecie byłaby lepsza od Lumy); po prostu początkowo gburowatość Ferrana na pewno stanowiła spory kontrast dla lukrowego przysposobienia słonecznej dziewczyny.
    Juno obróciła się, by zalaż herbatę: swoją miętową i tę z dzikiej róży dla gościa. Nawet nie próbowała szukać soków owocowych, które żołnierz gdzieś tu trzymał, gdyż miała świadomość, że było ich tak dużo, że po prostu nie potrafiłaby się na żaden zdecydować. Poza tym nie pamiętała już jaki był najlepszy dla takiego zestawienia.
    Słysząc słowa rudzielca, Walter zacisnęła palce na kubkach nieco mocniej. Musiała odliczyć w myślach do trzech, by nie odwrócić się od razu i nie posłać Cukierniczce ostrzejszego spojrzenia. Miała świadomość, że tamta po prostu nie ma zwyczaju filtrować większości słów, nim te opuszczą jej usta, i że miał to być jedynie żart.
    Junona zagarnęła dwie podkładki, po czym ustawiła parujący napój przed dziewczyną, a drugi ulokowała po przeciwnej stronie. Po chwili dostawiła na blat również cukierniczkę, ale odsunęła ją jak najdalej od siebie.
    — Szczerze mówiąc, Sol — mruknęła, zdradzając tym samym, że doskonale ją pamięta — biorąc pod uwagę wysiłek Ferrana i jego zapotrzebowanie na węglowodany potrzebne do utrzymania tej masy mięśniowej jestem pewna, że twoje ciasta nie zrobią jego brzuchowi różnicy — zauważyła, usadawiając się na swoim krześle w kuckach.
    — Możesz być pewna, że nie potrzebuje pomocy przy utrzymaniu formy i w żadnym razie nie trzeba go pilnować, jest dużym chłopcem — dodała dla jasności i nachyliła się nad stołem, by zajrzeć do pudełek. Wzięła głęboki wdech, przez chwilę napawając się słodkim aromatem.
    — Wyglądają apetycznie — skwitowała i tym razem posłała Duval szczery, aczkolwiek niewielki uśmiech. — Kt9re jest z czym?


    [ Nie ma problemu! ;) ]

    Juno Walter

    OdpowiedzUsuń
  51. [Koniecznie! Skonfrontowanie Mysie z tak radosną Wiewióreczką mogłoby wypaść dość zabawnie. Ja też obiecuję dać znać, jeśli tylko coś wpadnie mi do głowy. :)]

    Mysie Ayers

    OdpowiedzUsuń
  52. Wywrócił lekko oczami, gdy Sol wytknęła mu, że nie wykazuje wobec niej wystarczającej ilości dobroci. Prawdę powiedziawszy, Ferran nie często coś komuś zanosił, ale jeśli dochodziło do tego czynu, temat od razu pojawiał się na językach mieszkańców. No bo jak to? Kayser i dobry uczynek? A w życiu! Jednak bywały sytuacje, w których wymieniał się z mieszkańcami pewnymi zdobyczami z lasu, aczkolwiek musiały to być osoby, które nie postrzegały go przez pryzmat plotek. Poza tym, one same zawsze dopraszały się o to i owo, a nie pamiętał, by Sol kiedykolwiek zapytała go o kobiałkę jagód – chyba, że to jego pamięć woła o pomstę do nieba i do niczego się już nie nadaje. Nie miał zatem nic przeciwko pokazaniu pannie Duval pyszności, jakie potrafił przynosić z pobliskiego Quicame, czasami w naprawdę zadziwiających ilościach, i chętnie się podzieli.
    Gdy wspomniała o konfiturach, jego wzrok na moment powiódł w kierunku szkarłatnego alkoholu, ale głównie po to, by kolor płynu przypomniał mu o wszystkich słoikach, które babka Valeria trzymała w spiżarce. Świdośliwa towarzyszyła Kayserom od zawsze i nawet teraz nie ulegało to zmianie, mimo że teraz większość produktów leśniczy pozyskiwał od pani Calderon. Ale faktycznie, konfitury wychodziły z nich cholernie smaczne – Ferran zamierzał w najbliższym czasie zaopatrzyć się w kilka takowych słoiczków.
    Upił łyk i ściągnął brwi, gdy Sol wspomniała o pomocy w domu.
    — Nie wspominałaś wcześniej, że wali ci się chata — zauważył, odstawiając literatkę na blat, po czym podparł się na przedramionach, splatając na środku palce u dłoni. Nie wierzył, że to sprawka szopów, bo te przy takiej temperaturze pewnie zapadły już w letarg zimowy, choć do końca nie mógł wykluczyć ich obecności w zakątkach domu. W każdym razie, szopy wyć nie potrafią – to zapewne sprawka hulającego w tych okolicach wiatru, który dostał się przez jakąś poważną szczelinę.
    — Trzeba to sprawdzić — przyznał. — W końcu przyjdą roztopy i wszystko wewnątrz będzie pływać, włącznie z tobą, Sol.
    Zastukał palcami w blat, zastanawiając się przy okazji, kiedy miałby więcej czasu, żeby podreperować w domu Sol to i owo. Wizja lejącej się po ścianie wody nie wyglądała dobrze, a to i tak najmniejszy problem, przy tak wielkich roztopach i zalegającej wszędzie wodzie.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  53. Zrezygnował z Europy, bo ten kontynent miał pod ręką, więc wylot ze Szkocji do każdego innego kraju nie był niczym szczególnym. Wystarczyło zabukować bilet lotniczy oraz miejsce w hotelu, wsiąść na pokład samolotu, a następnie cieszyć się obecnością w innym mieście za granicą. Dla Europejczyka loty po Europie stały się tak powszechne, odkąd otworzono w pełni granice, że pojawienie się w obcym mieście nie stanowiło żadnego rarytasu – to wręcz normalne i oczywiste w dobie obecnej ery. Lot do Paryża wyniósł go pewnego razu niecałe dwie godziny, czyli tyle, ile niekiedy przedostawał się z jednego końca Edynburga na drugi.
    — Chciałem znaleźć się na końcu świata — rzekł, ponownie unosząc usta w uśmiechu, acz tym razem w weselszym, niż poprzednio. Kanada była idealnym miejscem. Początkowo nie był pewien, na ile będzie mógł przyjechać, aczkolwiek dokument poświadczający wyjazd w sprawach zawodowych, a do tego paszport biometryczny, zapewniły mu roczny pobyt bez żadnych problemów. Później, o ile nie będzie wracał do siebie, wystąpi o przedłużenie wizy i dalej będzie mógł się cieszyć spokojem. Jednak na tę chwilę nie wybiegał tak daleko w przód, bo nie miał zielonego pojęcia co wydarzy się jutro, a co dopiero za rok. A marzenie o znalezieniu się na końcu świata, jak widać, spełniło się w dosłownym znaczeniu – w Mount Cartier nie było komputerów, a co dopiero jeśli mowa o mobilnym internecie! Dla wielu ludzi przyzwyczajonych do wygód w postaci komórek i sieci bezprzewodowej, wieś ta naprawdę może stanowić koniec świata.
    Sam wzdrygnął się lekko, gdy usłyszał huk na piętrze. Coś na wyższej kondygnacji ewidentnie zrównało się z ziemią. Zaskoczony, przeniósł spojrzenie na Sol, wychwytując jej niemrawy wyraz.
    — Wiesz co? Chodźmy to sprawdzić — polecił, podnosząc się automatycznie z krzesła. — Tym bardziej, że to stary dom. Nie wiadomo, co się tam dzieje — wskazując sufit, dodał gdyby Sol próbowała ponownie stwierdzić, że to jakaś błahostka i odwieść go od tego pomysłu. Bezpieczeństwo miał wdrukowane w głowę i nie zamierzał ustąpić, póki nie zobaczy, że wszystko w porządku. Trzaski dochodzące z piętra wskazywały raczej na mało przyjazne skutki śnieżycy.

    Octavian Carnegie

    OdpowiedzUsuń
  54. Reakcja Sol na propozycję udania się na pierwsze piętro odrobinę go zdumiała, choć w tonie jej głosu nie wyczuł niepohamowanych pokładów złości, ani żadnego innego rodzaju agresji. Towarzyszyło mu coś w rodzaju trwogi, jakby pójście na piętro wiązało się z nabawieniem poważnego urazu – nie tylko fizycznego, ale psychicznego. Ale, tak czy siak, Octavian nie zamierzał pchać się na wyższą kondygnację bez zgody Sol, bo nie należał do ludzi cholernie nieokrzesanych, którzy wszędzie czuli się jak u siebie, bagatelizując zasady gospodarza. W tej chwili Carnegie był gościem i nawet nie pomyślał o tym, by zaniechać dobre maniery i wleźć z butami do życia panny Duval, bez jej uprzedniej zgody. Absolutnie! Być może na piętrze była jej sypialnia, która to zwykła zaliczać się do miejsc stricte prywatnych? A może miała tam wielką skrytkę na osobiste tajemnice? Cokolwiek by to nie było – mieściło się w rzeczach prywatnych, objętych zakazem ruszania.
    Zamrugał kilkakrotnie, po czym uniósł dłonie, wraz z kącikami ust, i ułożył je w sposób charakterystyczny dla lekarzy na ramionach rudowłosej.
    — Nie zrobię niczego wbrew twej woli, Sol — wyjaśnił spokojnym tonem, spojrzenie lokując w oczach kobiety. Chciał znaleźć w nich choć jedną iskierkę zaufania, ale rozumiał jej zachowanie i reakcję, dlatego jego twarzy nadal towarzyszył ciepły wyraz. Osobiście także nie pozwoliłby nikomu ot tak paradować po swoich włościach, a szczególnie osobie obcej. — Więc nie ruszę się stąd bez ciebie i twojej zgody.
    Po chwili zsunął dłonie z jej ramion i splótł ręce na klatce piersiowej. Mogło to być jakieś dzikie zwierze, bo te na pewno nauczyły się wspinać na wyższe kondygnacje, ale byłoby lepiej, gdyby Sol wiedziała z kim mieszka pod jednym dachem, o ile to jakiś futrzak. Równie dobrze ktoś mógł się przypałętać i zamieszkać na piętrze bez jej wiedzy – w prawdziwym życiu nawet takie cuda się zdarzają.
    — Niewykluczone, że to kuna, ale też niepowiedziane, że to ona. Nie wolałabyś wiedzieć z kim, albo z czym, dzielisz swoją życiową przestrzeń? — Pytając, podniósł kąciki ust na moment w górę. Octavian gdyby tylko po raz pierwszy usłyszał jakiś podejrzany huk, od razu poleciałby to sprawdzić. I tak też czynił, choć odkąd mieszka w Mount Cartier, jedynymi intruzami są gałęzie drzew, ocierające się niekiedy o okna salonu.

    Octavian Carnegie

    OdpowiedzUsuń
  55. Gdyby plotki go bolały, zapewne starałby się robić wszystko, by oczyścić się z tak negatywnych epitetów. Ale tak się jednak składa, że Kayser ma w poważaniu opinię innych, i szczerze koło nosa lata mu to, co mówią jacyś tam, nic nieznaczący ludzie z wioski. W przeciwieństwie do Sol, on nie dzielił się sam z siebie swoimi zapasami, i jeśli ktoś się nie dopomniał, to nigdy nic od niego nie otrzymał. Nie robił tego ze względu na bycie egoistą – po prostu nie miał w nawyku pukać ludziom do drzwi i proponować z uśmiechem swój dobrobyt. Kontakty z rasą ludzką ograniczał, a nie rozwijał.
    — Ok, niech będzie, że trzaska i wyje — poprawił się, kiwając przy tym głową, bo nie widział w tej chwili żadnej różnicy między tymi stwierdzeniami, ale zdążył zauważyć, że dla Sol różnica jest ogromna. Panna Duval niewątpliwie była przywiązana do rodzinnego domostwa, bo sądząc po niektórych reakcjach, wyglądały one tak jakby bała się wprowadzać do czterech ścian radykalnych zmian. A zawalenie chaty, jakby nie patrzeć, to bardzo poważna zmiana, bo niesie ze sobą całkowity remont generalny. Ten, notabene, potrwa kilka miesięcy, tym bardziej przy aktualnie niesprzyjającej aurze za oknem. Aż strach pomyśleć!
    Upił łyk szkarłatnego alkoholu.
    — Przyjdę jutro — stwierdził po chwili namysłu. Był przekonany, że do siedemnastej będzie wolny, więc mógł spożytkować ten czas i przyjrzeć się bliżej tym odgłosom, o których opowiedziała mu Sol. Od razu weźmie ze sobą potrzebne narzędzia, bo być może to tylko naruszona framuga okienna, przez którą przedostaje się wicher. — Jakoś o dziewiątej, chyba że śpisz jeszcze o tej porze.
    Akurat śpiąca Sol wcale by mu nie przeszkadzała, także w gruncie rzeczy nie musiała dźwigać się z łóżka skoro świt. Nie sądził, że zabłądzi w drodze na piętro, wszak to nie drapacz chmur z pokojami, przekraczającymi setkę, a nieduży, przytulny domek z cukiernią. Chociaż... Gdyby Sol nie spała, zawsze mógłby liczyć na jakiś czekoladowy poczęstunek – i ta opcja wydawała się dużo lepsza.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  56. Nie ważne w jakim stanie będzie poddasze, Octavian na pewno nie oceni kobiety przez pryzmat stanu wyższych kondygnacji jej domostwa. Dolne partie domu, pomimo nieładu związanego z produkcją ciast, prezentowały się bardzo ciepło, i już na ich podstawie Carnegie doszedł do wniosku, że Sol to pracowite dziewczę z dużymi pokładami energii. Poplamiony blat, puste szklanki na parapecie – to wszystko dawało świadectwo na to, że ten dom żyje; że mieszkają w nim ludzie, którzy korzystają z każdego zakątka chaty. On miał już po dziurki w nosie sterylnie czystych pomieszczeń, bo nie dość że w pracy były one obowiązkiem, to również pałacyk, w którym mieszka jego rodzina, wygląda wewnątrz jak muzeum i tak, jakby dotykanie w nim czegoś bez uprzedniego pozwolenia skutkowało drogim mandatem.
    Rozumiał jednak, że czasami zaczyna się coś psuć – dach przecieka, okna stają się nieszczelne, podłoga poskrzypuje. Odgłosy dochodzące z góry ewidentnie wskazywały na to, że coś wymaga zreperowania. O dziwo, ciężko było mu uwierzyć w drapieżnika, ale to może dlatego, że nigdy nie doświadczył spotkania z nim na żywo.
    — Jeśli to jakiś dziki zwierz, to tym bardziej warto to sprawdzić. Za nim przyjdzie na dół — powiedział, ruszając za Sol w kierunku schodów. Złapał za barierkę, kiedy Sol zerknęła przez ramię. W jej słowach wyczuł coś w rodzaju skrępowania, jakby na piętrze znajdowały się jakieś wstydliwe rzeczy. Wchodząc na górę miał wrażenie, że zbliża się do jej prywatnego miejsca, którego nikt poza nią nie odwiedza.
    — Wierz mi, że ja u siebie też nie korzystam z poddasza — zapewnił weselszym tonem, by Sol nie czuła się źle z myślą, że zaniedbane powierzchnie skutecznie go do niej zrażą. Nie zwykł oceniać ludzi po okładce, bo zbyt wiele pięknych dusz spotkał, które poza świetnym wnętrzem nie miały nic więcej.


    Octavian Carnegie

    OdpowiedzUsuń
  57. Dzień zapowiadał się bardzo spokojnie. W przychodni panowała cisza, która wręcz odprężała; z rana nie było dużo pacjentów, kilkanaście minut temu wyszedł pan Collins, który skarżył się na ból nogi po upadku ze schodków. Na szczęście, nie było to nic poważnego, ani złamanie, ani skręcenie. Delikatna opuchlizna, kości na szczęście pozostały na swoim miejscu. Maść i opatrunek całkowicie wystarczyły. Vanillie zajęła się papierkową robotą, zawsze było coś do wypełnienia, popijając kawę, kiedy do przychodni niespodziewanie wparowała Sol. Na widok rudowłosej nieco się zmieszała; jednak mina jej przyjaciółki mówiła wszystko. Wypadek z piekarnikiem. Blondynka zmarszczyła lekko brwi i z delikatnie wykrzywionej bólem, ładnej buzi spuściła spojrzenie błękitnych tęczówek na śnieg, a raczej woda która z niego została, a która właśnie spływała po dłoni dziewczyny. Szybkim krokiem do niej podeszła i zaniepokojona odruchowo złapała za jej dłoń. Na szczęście prawą, a nie tą którą miała poparzoną. Szybko zaprowadziła ją do gabinetu lekarskiego i pomogła jej ściągnąć kurtkę.
    — Coś Ty zrobiła, niezdaro? — pisnęła wyraźnie zmartwiona, na widok poparzonej dłoni. Zachowała jednak stoicki spokój, który był koniecznością w jej zawodzie. Nigdy nie mogła pozwolić, aby emocje ją poniosły, nawet jeśli stała się krzywda bliskiej jej osobie. — Siadaj, kochana, zaraz się tym zajmę. — pokręciła głową, a kosmyki miodowych włosów opadły na jej twarz. Szybko je odgarnęła z twarzy i obejrzała dłoń dziewczyny. Dzięki Bogu, było to poparzenie pierwszego stopnia, niezbyt głębokie. — Masz szczęście, nie będzie blizny. — puściła jej oczko i podeszła do szafki z lekarstwami, wyjęła z niej żel chłodzący i opatrunek, dzięki któremu do rany miało się nie wdać zakażenie. — Schłodziłaś ranę? Och, niech zgadnę! Pewnie potrzymałaś pięć sekund pod zimną wodą… Powinnaś chociaż przyłożyć lód do czasu aż ból przejdzie. Mało go tu mamy? — zażartowała, chcąc nieco rozluźnić atmosferę. Na początek przemyła ranę pod zimną wodą i nałożyła odpowiedni żel, który miał ukoić jej ból. — Lepiej? — zagadnęła z uśmiechem. Owinęła jej dłoń odpowiednim opatrunkiem. — Gotowe. Choć nie wiem czy powinnam pozwolić Ci trzymać się blisko piekarnika. — wzruszyła ramionami. — Właściwie jestem niemalże pewna, że powinnaś trzymać się z dala od wszystkiego co gorące. Radziłabym Ci uważnie przemyśleć karierę cukiernika. — zażartowała z uroczym uśmiechem. — To co, może napijesz się ze mną kawy i opowiesz co słychać w Krainie Czarów?
    Zaproponowała, chowając żel do odpowiedniej szuflady i układając papiery w szafie. Zerknęła na rudowłosą, chowając dłonie w kieszeni białego kitla.

    Vanillie

    OdpowiedzUsuń
  58. To nie tak, że pogodna natura Sol jej przeszkadzała, bo prawdopodobnie, gdyby spotkały się w cukierni albo przypadkiem w miasteczku nastawienie szatynki wyglądałoby zupełnie inaczej. Tak się po prostu niefortunnie złożyło, że trafiły na siebie w leśniczówce, do której Junona dopiero niedawno się wprowadziła, a choć w towarzystwie Kaysera czuła się tutaj jak w domu to kiedy miała do czynienia z gośćmi stawała się o wiele bardziej zdystansowana i podejrzliwa: dla nich wszystkich była - w kontekście ferranowej chaty - jedynie niespodziewanym zwrotem akcji w małomiasteczkowej sielance. Walter pamiętała Sol, ale w gruncie rzeczy rudzielec był dla niej niemal całkowicie obcą osobą (i vice versa), która pojawiła się niezaproszona ze sprawą do Ferrana, a mimo to chciała zostać, chociaż jedynym czego sama Juno w tym momencie pragnęła była odrobina spokoju po pracy na mrozie z dobrą książką w ręku nim ponownie wróci do lasu, jeszcze przed całkowitym zapadnięciem zmroku.
    Poza tym, jej słowa wcale nie były upomnieniem, a jedynie stwierdzeniem faktu, który absolutnie nie miał Duval urazić. Zresztą, wyglądało na to, że w ogóle się tym nie przejęła; i dobrze.
    — Nie chodziło mi tylko o... — urwała i jedynie pokręciła głową z dezaprobatą. Zrezygnowała z próby wytłumaczenia Cukierniczce swojej racji, ponieważ uznała, że dziewczyna i tak mogłaby tego nie zrozumieć. Machanie siekierą od czasu do czasu nie było jedynym czynnikiem, dzięki któremu leśniczy utrzymywał formę. Poza oczywistymi, które wyniósł z wojska istniała również masa innych... Jak choćby kwestia niskiej temperatury, która gwarantowała mu szybsze spalanie kalorii; długie wędrówki oraz dźwiganie - to wszystko po podsumowaniu gwarantowało mu płaski, umięśniony brzuch jeszcze przez długi czas, ale niby skąd o części z tych spraw ten promyczek mógł wiedzieć? Jun miała okazję zaobserwować to najpierw u swojego brata, a później nawet u siebie i ostetecznie u samego Kaysera, ale postanowiła o tym nie wspominać. Zamiast tego wygięła usta w nieco pobłażliwym uśmiechu i skupiła się już na samych wypiekach. A przynajmniej próbowała...
    Czując na sobie spojrzenie rudzielca, Walter odnotowała wzrost niejakiej irytacji, która wzmogła się jeszcze pod wpływem większego uśmiechu intruza. Czy miała coś na twarzy? Nie podejrzewała w końcu, że może chodzić o coś takiego, gdyż jej oschłość w żadnym razie nie wiązała się z ewentualną zazdrością o blondwłosego żołnierza, a jedynie z niecierpliwością.
    Jun uniosła swój kubek i dmuchnąwszy wcześniej w herbatę, upiła ostrożnie jeden łyczek na rozgrzanie. Przenosiła spojrzenie z jednych ciastek na drugie, a z każdym kolejnym jej entuzjazm gasł, ponieważ o ile wszystko wyglądało smacznie i pysznie to większość słodkości nie należała do jej ulubionych.
    — Spokojnie, tygrysie — mruknęła w końcu i ostatecznie sięgnęła po owsiane ciasteczko. — Znam ulubione przysmaki Ferrana, nie musiałaś tak tego podkreślać — zauważyła z wyraźnym rozbawieniem i obrzuciła towarzyszkę przenikliwym spojrzeniem. — Chociaż to ciekawe, że kiedy stałyśmy w progu twierdziłaś, że tym razem nie przyniosłaś niczego czekoladowego...
    Junona pozwoliła, by te słowa zawisły w powietrzu, po czym wgryzła się w swój deser i pokiwała głową z aprobatą, gdy ciastko okazało się tak dobre, jak pachniało.

    Juno Walter

    OdpowiedzUsuń
  59. Zmęczenie pisze się na jej twarzy. Lekkie cienie pod oczami i poplątane kosmyki włosów zdradzają, że nie spała wczorajszego dnia. Dzisiaj pożegnała starego kocura z nad rzeki, z którym spędziła całą noc. Owinięta płaszczem unosi jednak podbródek na dźwięk swojego imienia. Automatycznie odwraca się za siebie, jakby usłyszała przyjemny Ferranowy, albo Martinowy baryton. Ton jest jednak kobiecy, ale nie skupia przez to mniej jej uwagi. Dziewczyna zaczesuje pasma włosów za ucho, kiedy wzrok pada na drobną sylwetkę rudej istotki. Nie musi unosić do niej głowy, patrzy na nią z tego samego poziomu, obserwując jak drobne ciało zbliża się w jej kierunku. W końcu kiedy staje obok niej, Tilly zauważa, że stoi w bezruchu, bez oddechu, w oczekiwaniu na jej słowa. Pierwszym oddechem łapie zapach świeżo pieczonego ciasta i zerka z uprzejmością i słabym uśmiechem na tackę.
    — Nie jem za dużo słodyczy, Sol.
    Po nieprzespanej nocy nie ma na nie ochoty, ale sięga dłonią do blaszki.
    — Ale chociaż spróbuję, dobrze?
    Opuszcza drugą dłoń, którą jeszcze moment temu chciała przetrzeć zmęczone oczy. Drugą ręką już zdążyła chwycić krawędź tacki, ale jest naprawdę śpiąca... i zmęczona. Powieki napuchnięte od łez opadają jej w dół, nie potrafi powstrzymać ziewnięcia.
    — Wracam z pracy. Myślisz... myślisz, że mogłabyś mnie odprowadzić, Sol?
    Tilly nie przeszkadza jej towarzystwo. W gruncie rzeczy... tego dnia nie chce zasypiać sama...

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  60. [No dosłownie spóźniłaś się o jedną osobę, bo akurat przed Tobą dobiłam z wątkami do swojego limitu. Ale będę o Tobie pamiętać przy następnej okazji! :D Zresztą ja wciąż Ci wiszę odpis Andrew, więc może skupmy się najpierw na moich zaległościach, a potem będziemy ogarniać nowe wątki, jeśli starczy czasu :P]

    Scott, Andrew, Daniel

    OdpowiedzUsuń
  61. [Bierzemy tego rudzielca <3 Sól jest świetna, a imię kojarzy mi się z bohaterka z Sagi o ludziach lodu, tak btw :D]
    Sophia

    OdpowiedzUsuń
  62. // Bo mysmy wgl dawno nigdzie razem nie siedzialy i nie graly! Ale zdziwie Cie, bo ostatnio robie facetow proporcjonalnie tyle samo co kobiet, a na MC mialam chyba wiecej facetow niz dziewczyn, a i komentarzy tez wiecej zamienilam mezczyznami tutaj. ^^'

    Watek czemu nie, wiesz, ze ja zawsze wszystko przygarne!

    A Jordan nie jest cwaniakiem i flirciarzem, zglaszam sprzeciw! Badz wzgledem niego delikatna i sprawiedliwa, bo sie biedny naciagacz i facet, z problemem z nieszczesciem do zwiazkow, zalamie. T__T

    Wilk

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aaaa, i odpisz mi na Tilly najpierw zanim zaczniesz planowac nowe watki, o! <3

      Usuń
  63. {O! no i ten pomysł mi się bardzo podoba! Zastanawia mnie tylko po co Sol miałaby iść do Pana Leśnika z torbą wypakowaną słodyczami :D Ale plan odnośnie tego, że dziewuszki już się znają byłby zacny, bo w końcu Rita siedzi w tej mieścinie od zawsze. Mam nadzieję w ogóle, że się nade mną zlitujesz i zaczniesz, bo jestem upośledzona odnośnie rozpoczynania czegokolwiek :')

    OdpowiedzUsuń
  64. [Uzbrój się w cierpliwość, bo zacznę. <3]

    Daisy

    OdpowiedzUsuń
  65. Od: O.
    Dla: Sol Duval
    Treść:
    Przyjaźń, – krótkie słowo,
    a tak wiele znaczy.
    Czasem daje szczęście,
    czasem łzy rozpaczy.
    Przyjaźń niczym róża,
    ozdabia cały świat.
    Maleńka czy duża,
    zostawia w sercu ślad.

    OdpowiedzUsuń
  66. Kiwa głową w zrozumieniu. Cieszy się, ze Sol chce jej towarzyszyć. Chociaż milczy większość drogi, docenia jej obecność. Chłonie jej bliskość. W pewnym momencie, naturalnie, jej ciało opiera się na ramieniu rudej. Przytrzymuje je w łokciu obiema rękoma, stając przed swoim domem, na chwilę opierając czoło na jej barku. Ziewa w jej ramię.
    — Myślisz, że mogłybyśmy najpierw się zdrzemnąć? - unosi wzrok do oczu Sol. Łagodnych i bardzo przychylnych. Lubiła w nie patrzeć. Uspokajały ją, choć wydawało się, że Tilly to osobowość, która nie potrzebuje więcej spokoju. Potrzebowała.
    Pyta, jak zawsze o zdanie, nie chce wymuszać niczego na swojej towarzyszce. Dlatego zanim otwiera drzwi i wpuszcza ją do domu, przystaje w progu.
    - Dziękuję Ci... że jesteś, Sol.
    Uśmiecha się do niej łagodnie i do blaszki z ciastem, chociaż nie ma na nie ochoty.
    - Nie musisz mnie przekupować wypiekami, wiesz?
    Chociaż to było przyjemne, że Duval pomyślała o osłodzeniu jej ostatnio nieco gorzkiego światka, w którym wszystko stopniowo się waliło. Mathilde, starała się wierzyć w piękno, szczęście. Zapomniała już po prostu czym ono jest. Może Sol znała do niego drogę? Patrzyła w jej kierunku z zainteresowaniem.
    - Wyglądasz na szczęśliwą.
    Zauważa głośno, dzieląc się swoimi myślami. Nie ma w nich zazdrości, ani zawiści. Czyste zadowolenie, że ktoś może tak wyglądać.
    - Nauczysz mnie być szczęśliwą, Sol?
    Chociaż wypowiedź była nasączona łagodnością i pełna nadziei, nie mogła nie zabrzmieć smutno...

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  67. [Och, jak już nic w życiu nie zostało, zawsze są słodkości! <3 Astra na pewno się u Sol zaopatruje. A może nawet wpada na krótkie lekcje pieczenia!]

    Astra

    OdpowiedzUsuń
  68. [Bardzo chętnie zajrzymy do cukierni! Równie chętnie napiszemy różne inne wątki, ale musimy nad nimi pomyśleć. Chyba że Ty masz jakieś marzenia!]

    Elsie

    OdpowiedzUsuń
  69. [BOŻE DROGI!
    Ten kotek który wygląda jak Zgredek z HP! *_____* Ahh, jejku. Moje małe marzenie, zaraz po sfinksie. <3<3 dobra, ochłonęłam.
    Jeżeli tylko będzie potrzeba to od razu pójdzie ją ratować. :D A tymczasem my chyba chcemy zajrzeć do tej cukierni i osłodzić sobie życie do bólu... Da radę? ;D]

    Christian Hemingway

    OdpowiedzUsuń
  70. [Cześć, cześć :D
    Ja tam wolę zimę, porozciągane swetry, wielki kubek kawy/herbaty/grzańca i ciemne popołudnia. Na co mi jakieś tam słońce i pocenie się jak troll, kiedy można sobie pomarznąć. Ja wiem, dziwna jestem xD
    Pewnie, ja na wątek zawsze chętna jestem. Nie umiem zbytnio pisać obyczajówek, ale hej, najwyższa pora się nauczyć xD Więc pomysł z spotkaniem przez przypadek pod zajazdem brzmi jak najbardziej ok. Może skoro Sol ma taki magnetyczny urok, to przyciągnie do siebie niedźwiedziopsa Cait? Legion bardzo lubi ludzi i rzuca się na wszystko w poszukiwaniu pieszczot :D

    Ps. Keronia? Coś teges?]

    ~Cait

    OdpowiedzUsuń
  71. [Nie bij mnie, że takie beznadziejne XD]
    Drzwi do baru nie rozchylały się w jak tych starych westernach. Na początku trzeba było nacisnąć klamkę, pchnąć obdarte z czerwonej farby drzwi i po przekroczeniu progu szybko je zamknąć, żeby nie wychładzać pomieszczenia, w którym powietrze od lat przesiąknięte było zapachem kanadyjskiego whiskey.
    Ulubiony i tak naprawdę jedyny bar w Mount Cartier był drugim na liście miejscem, zaraz po lesie Quicame, który Rita uważała za swój drugi dom i przebywała w nim czasami znacznie dłużej, niż powinna.
    Lekko obdrapane ściany, neonowe napisy w oknach i duża czerwona lampa nad barem, to było wszystko, na co pani myśliwy zwracała w większości uwagę. Jednakże ten dzień był całkowicie inny niż cała reszta i w dziennym świetle, które w jakiś sposób dostawało się do środka, można było dostrzec coś, co z reguły było skrywane w mroku - korkową tablicę, na której niecały rok temu jakiś naiwniak przywiesił kartkę ze swojego kilkudniowego pobytu w Las Vegas.
    Cholerny kretyn - te dwa słowa cisnęły się Ricie na usta, kiedy stała kolejną minutę pod ścianą, wnikliwie lustrując każdy najmniejszy centymetr kolorowej pocztówki wypełnionej zdjęciami atrakcji dostępnych w Nevadzie.
    - Co też tak długo pani tutaj ogląda? - tych kilka słów wystarczyło, żeby przeszły ją dreszcze na samą myśl, że ktoś w ogóle oczekiwał od niej jakiejkolwiek odpowiedzi. Powoli obróciła głową dookoła. Bar w miasteczku jeszcze nigdy nie był tak pusty, jak dziś. Zaledwie przy trzech stolikach siedzieli goście, którzy wyglądali jej na wyjątkowo zdesperowanych, skoro stołowali się w takiej zatęchłej dziurze. Nikt jednak nie wyglądał na kogoś, kto chciałby z nią rozmawiać.
    - Przeglądam ogłoszenia - powiedziała pewna siebie, robiąc krok w tył, nie będąc w ogóle pewną, komu odpowiedziała.
    Posiwiały staruszek, który jeszcze przed chwilą gapił się w talerz pełen gorącej zupy, drgnął, odchylił się nieco i spojrzał spod swoich krzaczastych brwi na zbiór różnych kartek z różnych miejsc na świecie z pozdrowieniami.
    - Ta? Nawet ślepiec widzi, że tam ogłoszeń nie ma.
    Miała ochotę prychnąć, może tak trochę z politowaniem dla słów mężczyzny, lub z poirytowaniem, ale z jakiegoś powodu stwierdziła, że nie miałoby to najmniejszego sensu. W zamian jednak prawie niezauważalnie przewróciła oczami.
    - Coś mi tu ściemniasz tak, że aż mi się ciemno przed oczami zrobiło - mruknął triumfalnie.
    - No to gratuluje. Traci pan wzrok - stwierdziła jak gdyby nigdy nic, zbliżając się do wyjścia.
    Początek zdaje się wyjątkowo długiego monologu mającego na celu ją pouczyć, został przerwany przez dźwięk zatrzaskiwanych za nią drzwi.

    Las Vegas? Las Palmas? A może Los Angeles?
    Wspomnienie z ostatniego wieczoru spędzonego ze swoimi przyjaciółmi z uczelni całkowicie wypełniło umysł Rity, która stojąc na płaskim dachu nad wejściem do swojego domu, zrzucała z niego nadmiar śniegu.
    Muzyka wydobywająca się z jej słuchawek skutecznie zagłuszała jakiekolwiek próby porozumienia się z poddenerwowaną panią myśliwy, zrzucającą z wysoka śniegowe zaspy. Niezbyt trudno było więc przewidzieć, że rudowłosej za kilka chwil zostanie zafundowana prawdziwa lawina śnieżna i dopiero jej krzyk zdoła zagłuszyć słowa Linkin Parku.
    - Matko boska przenajświętsza! - ryknęła, zbiegając po schodach na dół.
    Zabiła kogoś! Zabiła! Na pewno zabiła, a przynajmniej tak jej się wydawało, po tym, jak usłyszała przeraźliwy wrzask z dołu i kątem oka zauważyła znikającą pod śniegiem człowieka.
    - Żyjesz? - zapytała, pomagając Sol otrzepać się ze śniegu.
    Przyjrzała się Dunval, zastanawiając się, jak dużo zmieniło się od czasu, gdy ostatnio się widziały, mimo tego, że doskonale wiedziała, że sporo. Nie była do końca pewna, jak powinna z tej całej sprawy wybrnąć, więc w przypływie adrenaliny po prostu wciągnęła rudą do środka domu i szybko wcisnęła w jej ręce coś ciepłego do picia.

    Rita Roy

    OdpowiedzUsuń
  72. Chwile przerwy między pacjentami zdarzały się w mountcartierowskiej przychodni naprawdę często. Ta cisza i pustka była momentami wręcz przerażająca dla kogoś, kto nie przywykł do braku rozmawiających w poczekalni ludzi, w której ponadto nie było już nawet wolnych miejsc by usiąść. Tutaj zaś krzesełka świeciły pustkami, a do jedynych, żyjących obiektów zaliczał się on, pielęgniarka, recepcjonistka i kwiaty zdobiące parapet. Niekiedy mijały godziny, nim jakiś pacjent zjawił się w progu przychodni, a obecny dzień zaliczał się właśnie do tych, opiewających w totalny brak chorych. I Bóg wie, jak długo taki stan rzeczy się utrzyma.
    Jako, że Ovtavian nie potrafił tak bezczynnie siedzieć, wysłał pielęgniarkę i recepcjonistkę by mogły zrobić sobie coś swojego, więc kobietki wspólnie zaszyły się w niewielkim pokoiku socjalnym, a on sam zajął miejsce za biurkiem recepcji. Tam prześledził zeszyt, do którego wpisywani byli przyjęci tego dnia ludzie – ich ilość była zatrważająco niska, choć z ust współpracownic wielokrotnie już słyszał, że to normalne i niczym nie należy się przejmować. Ludzie w Mount Cartier znają po prostu sposoby, które pozwalają im na utrzymanie świetnej kondycji zdrowotnej, bez ciągłej opieki lekarskiej.
    Podparł zatem głowę na zewnętrznej części dłoni i spojrzał, po raz trzeci tego dnia, na zapotrzebowanie medyczne, które miało dotrzeć do nich już tydzień temu, aczkolwiek uniemożliwiła to ostatnia gęsta śnieżyca. Mieli spodziewać się dostawy na dniach, chociaż dziewczyny pracujące w przychodni, podchodziły do tych zapewnień dość sceptycznie. Podobno póki śniegi choć trochę nie stopnieją, będą musieli radzić sobie z resztkami asortymentu, jaki mają na stanie.
    Wtem rozległ się dźwięk stacjonarnego telefonu, który wprowadził Octaviana w stan prężnej gotowości, wyciągając tym samym z przemyśleń. Błyskawicznie podniósł słuchawkę, przyłożywszy ją od razu do ucha.
    — Przychodnia, proszę. Halo? — Podniósł się lekko z krzesła, jakby to mogło sprawić, że nagle zacznie lepiej słyszeć osobę po drugiej stronie słuchawki. Jednak ten ciepły głos w trzeszczącym głośniczku mógł przypisać tylko do jednej osoby, dlatego jego twarz udekorował wyraz nagłego zastanowienia. — To ty, Sol? Co się u licha dzieje? — Ściągnął brwi, odsunąwszy się nieco od biurka. Zapomniał, że kabel przy telefonie nie ma dwóch metrów, ale zdążył chwycić aparat, nim ten runął z hukiem na podłogę.
    Choć w chwili, w której usłyszał ratunku, w jego głowie rozpaliła się alarmowa dioda, a jego serce automatycznie zaczęło bić szybciej. Nie czekając dłużej, odłożył niezgrabnie telefon i bagatelizując panujący na zewnątrz ziąb, rzucił się biegiem w kierunku frontowych drzwi. Gdy recepcjonistka wyjrzała na korytarz zaniepokojona chaosem, poinformował ją krótko, że leci na pomoc, i zniknął za drzwiami przychodni, biegiem gnając prosto do cukierni.
    Mniejsza o to, że kilkakrotnie mógł wybić sobie zęby na lodowisku, i że dłonie miał czerwone jak pomidory od szczypiącego je mrozu – nie spocznie, póki nie zobaczy, że u panny Duval wszystko w porządku, dlatego do drzwi jej domostwa nawet nie pukał. Wpadł do środka razem ze śniegiem, przylepionym do butów, który odpadał kolejno z każdym jego krokiem w głąb chaty. Nim zdążył zawołać, usłyszał huk, dochodzący z piętra i to od razu zasugerowało mu, że Sol musi być na górze. Czmychnął więc po schodach na piętro, przeskakując co dwa, a niekiedy trzy stopnie, a po drugiej stronie właściwych drzwi, ujrzał Sol, zaklinowaną między dechami jakiegoś mebla.
    — Jezusie nazareński! — Skwitował, nie wiedząc czy bardziej przerażający jest widok zaklinowanej Sol, czy zdemolowanego przez siły natury poddasza. Bez zbędnych pytań zaczął rozgrzebywać dechy starej szafy, by móc wyswobodzić rudowłosą. — Co cię boli? Zaraz to sprawdzę.
    Otaksował uważnym spojrzeniem jej sylwetkę, gdy tylko Sol wyczołgała się spod starej komody.

    Octavian Carnegie

    OdpowiedzUsuń
  73. [Zdaje mi się, że utknęłyśmy na ustaleniach XD Oprócz tego, że Sol może zaopatrywać w słodkości wydarzenia organizowane przez Samuela chyba nic więcej nie ugadałyśmy... Hm XD
    Jakoś nie jestem dziś zbyt kreatywna, nie mam żadnego fajnego konkretnego pomysłu, żeby rozkręcić nam jakiś szalony wątek... Może Ty coś masz? ;p]

    Samuel

    OdpowiedzUsuń
  74. Całe szczęście, Sol była w jednym kawałku, i wyglądało na to, że poza siniakami i zbiciami, nie doszło do żadnych poważnych urazów. To pozwoliło Octavianowi odetchnąć z ulgą, ale trudno nie zauważyć, że tym wypadkiem narobiła mu wielkiego stracha! Gdy leciał biegiem do cukierni, przed oczyma miał różne, niekonieczne radosne, wizje – zwykle nie zdarzało mu się tak dramatyzować, bo przyzwyczaił się do nieprzyjemnych widoków. Pierwsi pacjenci po wypadkach samochodowych na początku odwiedzali go również w snach, aczkolwiek teraz nie było już po nich żadnego śladu. Akurat w kwestii Sol Duval... sam nie wiedział. Może nie potrafił sobie wyobrazić, że cokolwiek złego mogło się stać tak pogodnej, miłej osóbce? Bo niby dlaczego dobre dusze zawsze musiały mieć w tym świecie pod górkę, a złego diabli nie biorą? Niemniej jednak, z jakiegoś powodu bał się o nią, a przecież w ostatnich odwiedzinach zdążył się domyślić, że w konstrukcji budynku coś zdecydowanie nie gra tak, jak grać powinno.
    I teraz, kiedy w końcu miał okazję się dobrze przyjrzeć otoczeniu, na jego twarzy malowało się niedowierzanie. Stan poddasza nie wyglądał źle – on wyglądał wręcz katastrofalnie, i absolutnie nie pozwalał na zamieszkiwanie w takich warunków, bo jeszcze chwila i cały ten problem przeniesie się na parter. Ktoś koniecznie musiał zająć się naprawą piętra. Octavian miał zamiar powiedzieć o tym Sol, jednak gdy znów przeniósł na nią swe spojrzenie... nie miałby serca się jakkolwiek unieść. Łzy kobiety były bowiem silnym ciosem dla tego Carnegie, a wiedział, że to nie oznaka bólu fizycznego.
    — Hej, Sol... — kucnął tuż przed rudowłosą i pozwolił sobie pewnym ruchem unieść jej podbródek w taki sposób, by zechciała choć na chwilę spojrzeć mu w oczy. Strużki, dekorujące jej policzki, wyraźnie odznaczały się na tle jasnej karnacji. — To wszystko da się naprawić — rzekł pewnym tonem, jakby żadna inna możliwość, prócz zreperowania szkód, nie miała racji bytu. Zresztą, na świecie są domy w dużo gorszej kondycji i da się je naprawić, więc Octavian sądził, że dobry cieśla poradzi sobie także z konstrukcją tej chatki.
    Przesunął lekko kciukiem po skórze jej twarzy, coby otrzeć zbłąkaną łzę.
    — Ale nie mogę pozwolić ci tutaj zostać, to niebezpieczne. Już i tak prawie połknąłem serce, biegnąc do ciebie, Sol — dodał, unosząc kącik ust w uśmiechu, choć było w tym ziarenko prawdy. Już dawno nie poruszał się o własnych nogach z takim tempem. To i tak sukces, że nie wyrżnął orła na lodzie, pokrywającym wszystkie drogi.

    Octavian Carnegie

    OdpowiedzUsuń
  75. Gdyby mieszkańcy miasta wiedzieli, że częste przerwy w dostawie prądu zawdzięczają namiętnemu pieczeniu ciast przez Sol, być może byliby jej trochę mniej wdzięczni za te ciasta. Mathilde jednak była inna. Nawet wtedy dostrzegłaby tylko dobre zamiary Duvalówny i poczuła aromatyczną woń ciasta, ogrzewającą serce, nawet jeśli nie zostało ono spożyte.
    Teraz Tilly patrzy na Sol w zastanowieniu. Nie wie co w niej wydaje jej się bliskie i znajome i nie wie dlaczego, ale jej wzrok łagodnieje kiedy patrzy w oczy Sol. Postawa automatycznie się zmienia. Wychyla się w kierunku dziewczyny i zanim zdąży się zastanowić co robi, obejmuje Soliś za szyję, przytulając się do niej mocno. Wierzy, że ma to swój cel. Tylko sama do końca go nie zna. To raczej przeczucie.
    — Dziękuje — szepcze przyjaciółce do ucha, bo chociaż nie znają się krótko, nie potrafi jej nazwać trafniej niż w ten sposób.
    — Może, mimo wszystko, wspólnie spędzony wieczór, będzie miał więcej sensu - rzuca z zawahaniem, bo chociaż czuła zmęczenie jeszcze chwilę temu, właśnie je pokonała. Spływa na nią nowa energia, której nie chce pożytkować inaczej niż w towarzystwie Sol. Cofa się, patrząc na nią z rozmiłowaniem i nie pamięta, co Sol przed chwilą powiedziała, ale wie, że jest coś, co ona chciałaby jej pokazać.
    — Poznałaś Bonifacego?
    Czarny kot patrzy na nich z blatu stołu w salonie. Czujne, bystre oczy taksują głównie Sol, bo Tilly już zna. Tilly nie jest jego panią. Tilly jest żywicielką. Więc sojusznikiem kota, który nocuje tu od kilku dni. To kot wędrownik. Niezależny i zdecydowany niedługo opuścić to mieszkanie. tilly potrafi to powiedzieć. Zna się na kotach. Lepiej niż na ludziach. Ale nie jest jej szkoda. Wie, że gdziekolwiek Bonifacy się nie uda, będzie szczęśliwy. Szczęśliwszy, jeśli jeszcze Tilly go utuczy. A Tilly do szczęścia, tego małego, na razie starcza to, że może się Bonifacym komuś pochwalić.

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  76. [Hej! Dziękuję za powitanie!<3
    Co do pomysłu to możemy pokombinować, ale kiedy konkretnie w czasie chciałabyś tą ich miłość "osadzić"? W przeszłości, czy masz na myśli teraz? W sumie Sol rok młodsza tylko, więc 29 lat ma, i wątpię żeby teraz dopiero przeżywała swoją pierwszą miłość ale kto wie haha]

    Adam

    OdpowiedzUsuń
  77. [Z rozkraczonym autobusem poczekajmy do wiosny, bo ze szczęściem mojej pani to dobrze by się dla nich nie skończyło!
    Elsie poznaje sąsiedztwo, stara się to robić bardzo intensywnie, bo czuje się ogromnie samotna. Hm, wolałabym dziewczyny wpakować w jakąś małą przygodę, ale chyba muszę się głębiej nad nią zastanowić.]

    Elsie

    OdpowiedzUsuń
  78. Cudem rano odśnieżyła samochód jak i podjazd spod domu. Miała pilną wizytę w Churchill, skąd miała odebrać potrzebne leki, które i tak przyszły paczką z dość dużym opóźnieniem, ale jakoś sobie dała radę. Może dlatego, że na szczęście, w niemalowane odpukać, było jakoś spokojniej i nikt nie wzywał jej do pilnych spraw. Owszem, zdarzały się takie, ale były one mniej pilne, niż mówili o tym właściciele zwierzaków. Tak więc odkopała ten nieszczęsny samochód, powkurzała się kilka dłuższych chwil, zanim silnik załapał i odpalił, i pojechała wczesnym rankiem do sąsiedniego miasteczka. Udało jej się zrobić też zakupy w Churchill, zaopatrzyła się dzięki temu na kilka następnych długich, zimowych dni, które w Mount Cartier mogły przybić wiele osób, ale nie tych miejscowych. W sumie, uwielbiała to zasypane, kanadyjskie miasteczko. Nie wyobrażała sobie życia gdzie indziej. Wielkie miasta nie były dla niej. Ciągła gonitwa, masa ludzi idących tylko w sobie znanym kierunku. Kasa, praca, brak czasu, szybkie znajomości, szybkie miłości, pęd, brak marzeń, jedynie dążenie do tego, by mieć jak najwięcej, by móc się tym pochwalić przed innymi. W Mount Cartier czegoś takiego nie było. Tutaj miejscowi byli niczym rodzina, chętni do pomocy sąsiadowi, nie patrząc na to, czy powodzi mu się lepiej, czy też nie. To właśnie kochała w swym rodzinnym mieście. Tą jedność. Kochała je też za widoki, za las, za spokój.
    Dorzucała właśnie drewno do kominka, kiedy to usłyszała pukanie do drzwi, a chwilę później znajomy głos. Kieliszek z czerwonym winem, które udało jej się kupić w Churchill znalazł swe miejsce na niewielkim drewnianym stoliczku tuż obok kanapy. Sophie narzuciła na ramiona gruby, wełniany sweter w odcieniach szarości, i szurając po drewnianej podłodze ruszyła ku wejściowym drzwiom. Nie zdziwiła się też, że na werandzie zobaczyła Sol z jakimś zawiniątkiem na rękach. Płomiennoruda kobieta nie pierwszy raz składała jej taką wizytę. Sol należała do tego typu osób, że pomagała wszystkim i wszystkiemu.
    Sophia otworzyła duże, dębowe drzwi, pociągając chwilę potem nosem.
    -Wchodź, szybko. Właśnie napaliłam w kominku, nie chcę żeby ciepło uciekło. I tak w ogóle, to co tam masz? Znowu jakaś bieda przypałętała się do Ciebie? Dziewczyno, te zwierzęta chyba mają jakiś radar, że zawsze znajdują drogę do Twojego domu- zaśmiała się, wpuszczając znajomą do domu. Od razu, kiedy tylko zamknęła za Duval drzwi, zrobiło się cieplej. Gestem ręki wskazała na salon, a w nim na miękkie fotele ustawione na wprost kominka.
    -Ogrzej się. Zrobić Ci coś do picia, Sol?- zapytała, rozcierając zmarznięte ramiona.
    Sophia

    OdpowiedzUsuń
  79. [Cześć, dzień dobry!
    No, ja mam nadzieję, że ją tu wszyscy cieplutko przyjmą i nie będzie musiała uciekać! :D
    Pewnie, że potrzebujemy – któż nie potrzebuje? Leah jest bardzo skryta w sobie, a dodatkowo jeszcze mocno wystraszona, więc nawiązanie zażyłości trochę jej zajmuje, ale mam nadzieję, że się z Sol nie boicie? C:]

    Leah Myers

    OdpowiedzUsuń
  80. [Piętnaście lat wstecz okej, wtedy Adam jeszcze nie był z Sophie, więc nawet jeśli nie odwzajemniałby uczuć Sol, ja nie będę miała wyrzutów sumienia że coś jemu i Soph stało na przeszkodzie haha
    Póki co jego dziewczyny jeszcze w MC nie ma. Będzie, jak ktoś przejmie jej postać. Spotkanie na ulicy może być, jasne, ale może wymyślmy coś konkretniejszego?]

    Adam

    OdpowiedzUsuń
  81. Tilly podchodzi do kota i choć w pierwszym momenice kocur się obrusza i jeży, Mathilde uspokaja go jednym ruchem, z jakim przeczesuje jego sierść, bardzo aksamitną i przyjemną w dotyku. Kot, chociaż nikogo nie lubi, mruczy. Pozwala się nawet na chwilę wziąć na ręce. Blondynce to wystarcza, żeby podeszła z nim do swojej przyjaciółki i wykorzystując dokładnie trzydzieści sekund spokoju Bonifacego (bo, wie, ze już za piętnaście sekund zeskoczy z jej rąk), przedstawia go Sol.
    — Bonifacy przyszedł tu kilka dni temu zmarznięty. Ale wygląda na takiego, który zaraz...
    Hopsa! Zeskakuje jej z ramion na ziemię. Prosto na cztery łapy. Tilly podaża za nim spojrzeniem.
    — ... ucieknie — dokończyła ciszej.
    To jedno słowo wywołuje w niej nienaturalny spokój. Mathilde całkowicie się wycisza. Siada na podłokietniku Sol, obserwując dumny krok Bonifacego, leniwie przemieszczającego się łukiem po pomieszczeniu. Byle dalej od niej i od jej gościa.
    — Na przekupnego też nie wygląda, ale kto wie? Może jeszcze nie kosztował twojego ciasta?
    Tilly uśmiecha się do Sol łagodnie. Bonifacy nie lubi łakoci, nie daje się oszukać jedzeniem. Bonifacy jest nieufny i ostrożny. Nawet jak jest głodny. Tilly coś o tym wie, bo od kilku dni próbuje go dokarmić. Kot z jakiegoś powodu nie je.
    — Martwię się o niego... — wyrzuca z siebie z westchnieniem.

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  82. No Sol, to od dzisiaj jesteś już dumną posiadaczką nowej ikonki, Pierwszego na mecie. Widzę, że wątki poszły w ruch i oby tak dalej. Niech będzie ich dużo, dużo więcej. I niech każdy cieszy tak samo mocno.

    OdpowiedzUsuń
  83. Bycie bohaterem to zdecydowanie zbyt mocne określenie, i chyba ostatnie, któremu Octavian byłby w stanie przytaknąć. Nie był bohaterem. Udzielanie pomocy innym było jego obowiązkiem – a powinno być obowiązkiem każdego człowieka, stąpającego po tej ziemi – dlatego nigdy nie oczekiwał z tego tytułu żadnych nagród, honorów, ani specjalnych gratyfikacji. Wystarczyło tylko krótkie dziękuję – choć o to jedno słowo czasami tak ciężko w tym znieczulonym na emocje świecie, jak i o bezinteresowną pomoc. Prawdę powiedziawszy, gdyby nie musiał, to nawet nie brałby za leczenie ludzi żadnych pieniędzy, ale konstrukcja otaczającej ich rzeczywistości i systemu nie pozwalała mu na to; no chyba, że chciał wąchać kwiatki od spodu, bo z samej satysfakcji nie nauczył się czerpać również pożywienia, a jeść przecież musiał. Może dlatego w Mount Cartier żyło mu się dobrze, tutaj bowiem pieniądz tracił na wartości, a jeśli miało się do zaoferowania coś więcej – swoje zdolności i siebie samego – można było wieść naprawdę spokojną egzystencję. I odkąd tylko osiadł w niedużej chatce, naprawdę odnajdywał upragniony spokój. Bóg wie, jak on z powrotem odnajdzie się w Dunfermline, jeśli przyjdzie mu tam w końcu wrócić.
    Wraz z gestem Sol, cofnął swoją rękę, ułożywszy ją z powrotem na kolanie. W jego ruchach nie krył się żaden podtekst; czasami po prostu potrafił śmiało przekroczyć pewne granice, ale nie miał w zamiarach niczego złego, dlatego nie sądził, że rudowłosa może odebrać dany gest inaczej, niż powinien on wyglądać. Ale może faktycznie nie powinien był.
    — Nie sądzę, żebyście mieli tutaj tuzin facetów i to w dodatku fachowców — zauważył. — A ktoś musiał zbudować te wszystkie domki i czuwać nad nimi, skoro wciąż stoją.
    Tego akurat był pewien i podejrzewał, że Sol zna kogoś, kto będzie w stanie coś zaradzić. Przecież mieszkała tutaj od zawsze, a z tego co zdążył usłyszeć w progach przychodni, mnóstwo tutaj zdolnych ludzi – jest i stolarz, cieśla, a nawet szkutnik, fach bardzo rzadki.
    Gdy wspomniała o wyjściu, podniósł się z kucków i wyciągnął rękę, by mogła się nią posłużyć przy podnoszeniu z podłogi.
    — Miałbym nawet pewien pomysł — zaczął, choć trochę niepewnie. Na jego twarzy pojawił się wyraz zastanowienia, bo wciąż analizował własne myśli. — Remont trochę potrwa, więc mogłabyś, a sądzę nawet że powinnaś, przeczekać go u mnie — spojrzał na Sol kontrolnie, kiedy zmierzali ku dolnej części domostwa. — Ta chatka, w której mieszkam, dla mnie i tak jest za duża. Jeden pokój stoi na piętrze pusty i się kurzy — wzruszył lekko ramieniem; propozycja była bardzo spontaniczna, wobec czego jego głos brzmiał tak, jakby właśnie proponował jej kanapkę z serem – nic szczególnego. Choć ciekawy jest sam fakt, że metraż drewnianej chatki wydawał mu się zbyt duży, kiedy posiadłość w Dunfermline mogłaby pomieścić pluton wojska. Ot, taki paradoks.

    Octavian Carnegie

    OdpowiedzUsuń
  84. Mount Cartier nie dawało mu spać. Nawet jeśli bardzo się starał obudzić wypoczęty, nic nie wskazywało na to, żeby było mu to dane. Przewracał się właśnie z boku na bok, naiwnie licząc, że wstanie rano, o szóstej i być może załapie się na lot z tutejszym pilotem do większego miasta, ale nic z tego. Kiedy usłyszał pierwszą falę ryku, zwiastującego kłopoty, już wiedział... że tej nocy nie pośpi, nie wstanie wcześnie. Nic nie zadzieje się według jego planu. Jak zawsze tutaj. Coś krzyżowało mu plany. Tym razem to był ktoś. Rude dziewczę, któremu z całą swoją łaskawością postanowił otworzyć drzwi. Zszedł na dół zaspany, z rozhełstaną koszulą, rozmierzwionymi włosami, przymrużonymi oczami, z jeszcze zachrypniętym głosem, chociaż nie zdążył się odezwać. Czuł jednak gulę na gardle i senność, która nie spłynęła z niego tak szybko, jak szybko zszedł na dół. Uchylając drzwi, oparł się o framugę jedną ręką, pochylając się w przód, a w zasadzie trochę w dół, żeby zniżyć się poziomem do wysokości dziewczyny stojącej przed nim.
    — Lepiej niech to będzie coś dobrego — wychrypiał w końcu, przeczesując odruchem włosy jedną ręką, powstrzymując się od ostentacyjnego ziewnięcia. To co jednak zrobił, to zerknął przez ramię na ladę, recepcję, gdzie powinna znajdować się też recepcjonistka. Za co jej płacił? Za spanie, kiedy on musiał sam się tu pofatygować na dół? Te sąsiedzkie nastroje i mouncartierowska uprzejmość jeszcze nie weszła mu w krew. Dlatego właśnie trzymał zapłakaną kobietę w progu. Bo łzy nie zrobiły na nim takiego wrażenia, jak powinny. Najwyraźniej. Albo wygodnie udał, że przez swoje zaspanie ich jeszcze nie dostrzegł.
    W przeciwieństwie do donośnego płaczu, którym zapowiedziała swoją wizytę.
    — O ile się nie wali i nie pali, możemy porozmawiać jutro, pani...?
    Zawsze to samo, wiecznie musiał pytać o imię. Nikt nie miał tu w zwyczaju się przedstawić, a przecież w wielkim mieście to było zawsze to, co robił pierwsze. Przyzwyczajony, że nazwisko... ma tam znaczenie. Tu nie miało żadnego. Bo mimo pogromu jaki siał Wallace na Wall Street, tutaj nie miał żadnej reputacji, a brak możliwości korzystania z niej, nieco go demotywował.

    Jordan Wallace

    OdpowiedzUsuń
  85. [Do tej pory nie widziałam tej koloratki, ale od kiedy wczoraj przeczytałam Twój komentarz, nie mogę jej odzobaczyć xD Ktoś tu się najwyraźniej minął z powołaniem i to tak bardzo, że z rozpędu został ateistą :D
    A ja mam nawet pomysł na powiązanie, które nam da w miarę neutralny grunt do jakiegoś miłego wątku (w którym koniecznie musi być tuczenie bezami!). Robert to mniej więcej pokolenie rodziców Sol, ona z kolei to pokolenie jego dzieci, więc możemy się powiązać dwupokoleniową przyjaźnią :D Nawet jakby co mogę dość mocno popisać robertowymi pociechami, bo czemu nie, kto mi zabroni.]

    Robert Leblanc

    OdpowiedzUsuń
  86. Pokiwał głową twierdząco na oba te pytania. Może to i dziwne, ale był pewien złożonej propozycji, nawet, jeśli znał Sol zaledwie chwile. Ludzie z miasta zapewne postukaliby się w głowę na wieść o tym, że chce przyjąć pod swój dach zupełnie obcą osobę, jednak tak się składa, że panna Duval momentami wydawała mu się bliższa, niż własna rodzina. Czuł się tak, jakby znał tą rudowłosą panienkę już parę dobrych lat, może dlatego że w jej towarzystwie czuł się sobą; nie musiał udawać wielmożnego członka klanu Carnegie, ani nosić głowy wysoko z racji swego zawodu i faktu, że jest synem – w gruncie rzeczy nic nieznaczącego – ordynatora jednego z renomowanych, szkockich szpitali. Wszystkie te kwestie odsuwał na bok, w Mount Cartier był bowiem tym Octavianem, którym chciał być przez całe swoje życie – normalnym, ludzkim, naturalnym. I choć mogłoby się wydawać, że Sol i Tavey są z różnych światów, a poniekąd tak właśnie jest, to te przeklęte granice w klasie społecznej skutecznie się zacierają, bo w tym rejonie Manitoby nie mają totalnie żadnego znaczenia. Tutaj każdy jest równy i właśnie dlatego Octavian tak szybko zdołał się w tej krainie lodu zadomowić.
    Prawdę powiedziawszy, w progach drewnianej chatki chował swój świat; swoje drobne sekrety i przedmioty, które obrazowały jego rzeczywistość oraz osobowość. Te wszystkie tytuły książek, zdjęcia czy ozdoby, które mimochodem zgarnął do walizki, kiedy przygotowywał się do wyjazdu. Był to jego prywatny azyl, aczkolwiek w przypadku Sol był skłonny się obnażyć i pokazać kobiecie tą część siebie – ona już to zrobiła w chwili, w której wpuściła go do swojego domku. Nie miał zresztą nic do ukrycia.
    — Ja, na przykład, nie mam nic do stracenia, a ty? — Uniósł na moment kącik ust, bo zmiana miejsca zamieszkania na inną chatę chyba nie mogłaby wywrócić jej życia do góry nogami, tym bardziej, że wszystko miało za jakiś czas powrócić do normy. Nie była więc to decyzja, jaka mogłaby rzutować na resztę jej istnienia; wybór nie miał wpływu praktycznie na nic. A podczas podróży po Europie, Sol na pewno niejednokrotnie mieszkała z kimś pod innym dachem, więc świadomość, że po drugiej stronie ściany śpi ktoś inny to dla niej żadna nowość. Dla Octaviana także, bo jego rodzina jest dość liczna.
    — Poza tym, gdybym nie był pewien, to niczego bym nie proponował. Jednak jestem przekonany, że to dobry pomysł — dodał, uśmiechnąwszy się wyraźniej i zarazem szczerze. Nie wątpił wprawdzie, że znalazłby się ktoś inny u kogo mogła przeczekać remont, dlatego też nie naciskał, bo wybór ciągle należał tylko do niej.

    Octavian Carnegie

    OdpowiedzUsuń
  87. Nieco się zdziwił, gdy nazajutrz, zgodnie z zapowiedzią zajrzał do Sol coby ocenić szkody na piętrze, nie zastał w jej czterech ścianach nikogo. Jak dobrze pamiętał, Sol mówiła że nigdzie się nie wybiera, aczkolwiek pukanie nie przynosiło żadnego efektu, bowiem w odpowiedzi unosiło się tylko głuche echo, odbite od drewnianych drzwi. Z racji tego, że pocałował klamkę, postanowił nagiąć swój plan pracy i przyjść wieczorem – obiecał przecież, że rzuci okiem na przedmioty winne tym wszystkim niepożądanym odgłosom, które uporczywie starszą rudą z piętra, dlatego równo ze zmrokiem zaszczycił raz jeszcze teren cukierni i... nic. W oknach gościła pustka, a przez framugi nie przebijało się żadne światło, które mogłoby zdradzać, że panna Duval urzęduje w środku i piecze jakieś dobre ciasteczka. Tym razem już nie pukał, bo wiedział, że nie ma po co, i jedynie spojrzał przez okno, ale za szybą nie zobaczył ani żywej duszy. Gdzie do licha wywiało tego chochlika? Podejrzewał, że mogła zostać na noc u Tilly, bo panny się dogadywały, a niejednokrotnie Sol do niej chadzała w ramach spontanicznej herbatki. Ale mogła też pojechać do Churchill; ostatnio wspominała, że otworzyli tam malutki sklepik z organiczną żywnością. Niemniej, Ferran wrócił do leśniczówki nieco zniesmaczony faktem, że zbezcześcił czas, który mógł przeznaczyć na coś konstruktywnego, i przysiągł sobie, że na pewno wspomni o tym Sol, gdy tylko kobieta zechce go odwiedzić. Problem polegał jednak na tym, że nie przyszła ani dzień później, ani dwa, ani trzy – czy ona do cholery się rozpłynęła? Przecież nie mówiła, że planuje jakiś dłuższy wyjazd za granice małej mieścinki... ale z drugiej strony nie miała obowiązku spowiadać się Kayserowi z czegokolwiek. Miała więc prawo, by wyjechać ot tak, bez słowa.
    Zdążył uporać się z wielkim stogiem siana, który wcisnął w dechy ciasnego paśnika, gdy usłyszał za plecami czyjeś wołanie. Resztki słomy uczepiły się jego ciepłego polaru i roboczych rękawic, zdobiąc je złotymi źdźbłami zupełnie tak, jak zdobiły poletko ziemi w okolicy drewnianej konstrukcji. Las otaczała zimowa mgła, ale bez względu na jej gęstość, pannę Duval byłby w stanie rozpoznać w każdych warunkach, włącznie z przenikliwą ciemnością. Włosy kobiety są bardzo charakterystyczne.
    — O proszę! — Splótł ręce na klatce piersiowej, lustrując w tej samej chwili zbliżającą się ku niemu Sol. — Jest i nasza zguba. Ciekawe, gdzie się podziewała, że ślad po niej zaginął.
    Chociaż i tak lepiej się czuł widząc ją całą i zdrową, niżeli będącą w zatrważającym stanie, a dodatkowo mieszkającą w progach najbliższego szpitala. A wpadać w tarapaty potrafiła znakomicie.
    — Z jakiego zatem powodu dwukrotnie zmuszony byłem pocałować klamkę u twych drzwi, hm? — Zapytał, gdy podeszła na tyle blisko, by dobrze usłyszeć słowa uciekające pewnie z jego ust. Był przekonany, że należy mu się odrobinka wyjaśnień.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  88. [Zawsze marzyła mi się wojna na jedzenie XD Jedźmy z tym! Domyślam się, że zaczęcie pozostawiasz mnie? Jakieś dodatkowe szczegóły, zarys, szczególne wymagania? ;p]

    Samuel

    OdpowiedzUsuń
  89. [Co ty na to, by Sol i jej cukiernia ostatecznie została wybrana, jako ta, która upiecze tort na wesele? A teraz nadszedł czas na konsultacje, wybranie ostatecznego smaku? Brie niechętnie przyjdzie z całym pliczkiem karteczek ze wskazówkami, bo panna młoda nie będzie aktualnie dostępna, by zrobić to osobiście? :)]

    BRIE VARDON

    OdpowiedzUsuń
  90. [Czyli ostatecznie kto będzie narzekał? :D Bo w tej kwestii to możemy połączyć siły! A co do samego powodu pojawienia się Roberta, żeby nie było tak randomowo, to możemy na przykład coś w cukierni się-popsuć i udać się po ratunek do siostry Roberta, bo ona jest naczelną złotą rączką i specjalistką od wszystkiego i niczego. Ale ona byłaby akurat zajęta, więc wysłałaby brata, żeby zarządził kryzysem. Może tak być? :D]

    Robert Leblanc

    OdpowiedzUsuń
  91. [ Aww, dziękuję. Uciec na pewno nie ucieknę, już mi się tu bardzo podoba, a rude wiadomo- najlepsze! :D]

    Laura

    OdpowiedzUsuń
  92. [Na pierwszą noc Leah znalazła schronienie, a jak będzie dalej, to zobaczymy, niemniej na pewno wpadnie do cukierni, kiedy się już zadomowi! W końcu pyszne wypieki wszystkim poprawiają humor!]

    Leah Myers

    OdpowiedzUsuń
  93. Nie wszedł jednak na chama do chaty Sol, bo chciał zachować resztki kurtuazji i uniknąć ewentualnych skarg, dotyczących wyłamanego zamka u frontowych drzwi. Nie sądził, że Sol będzie zadowolona, gdy ujrzy kawał roztrzaskanych drzwi, dlatego grzecznie zapukał, wyczekując w napięciu aż ktoś, a dokładnie ona sama we własnej osobie, zechce otworzyć przed nim wrota – miała być przecież w domu, więc Ferran i tak wykazał się tą lepszą stroną, gdy pomimo braku odpowiedzi, przyszedł po raz drugi wieczorną porą, nie uszkadzając przy tym niczego. Gdyby była i spała – wszedłby, jednak zamiast śpiącej Sol napotkał na swej drodze zaryglowany zamek.
    Przechylił głowę w bok, widząc na buźce Sol lekkie rozjątrzenie tym co właśnie usłyszała. Niestety, okazywanie empatii wychodziło mu wyjątkowo słabo i prawdopodobnie nie byłby w stanie zrozumieć jakim uczuciem i sentymentem Sol darzy swój cukiernicy azyl, ale jedno było pewne:
    — Pomogę ci — oznajmił, choć nie zapoznał się jeszcze ze zniszczeniami, którym miał stawić czoła; jeżeli to właśnie zniszczenia ruda miała na myśli prosząc go o wsparcie. — Tylko w czym? — Postanowił więc dopytać, by rozwiać wszelkie wątpliwości, bo cudotwórca z niego żaden i wody w wino nie przemieni, a Bóg wie co się tam porobiło. Aczkolwiek ponura postawa Sol wskazywała na to, że powinien spodziewać się szkód na miarę wietrznej śnieżycy. Skoro była zmuszona się wyprowadzić, to chata musi dosłownie się walić, albo przynajmniej sypać na tyle, by zagrażać jej zdrowiu.
    Zacisnął na moment usta, wyraźnie zaintrygowany jeszcze jedną kwestią, o której napomknęła.
    — I... gdzie teraz mieszkasz, jeśli nie tam, Sol?
    Jej wypowiedź dała mu do zrozumienia, jakoby znalazła sobie lokum zastępcze. Podejrzewał, że może Mathilde udostępniła jej łóżko, albo jakaś inna psiapsiółka z wioski, bo nie widział panny Duval kilka dni – gdzieś musiała się przez ten czas podziewać, a jego nie pytała o nocleg.


    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  94. Nie miał okazji poczuć plotek na własnej skórze, dlatego nawet nie brał pod uwagę, że w związku z ich współlokatorstwem mogłyby pojawić się jakieś wyssane z palca historie i pomówienia. Dunfermline jest zbyt duże, by poczta pantoflowa przemykała przez każdego, a choć Octavian zapewne nie raz i nie dwa pojawiał się na językach mieszkańców tegoż miasta, to nigdy osobiście go to nie dotykało. Możliwe, że część miasta nawet nie wiedziała o jego istnieniu, bo migracje bywały częste i zaczęło się pojawiać coraz więcej innych narodowości, których przedstawiciele mieli gdzieś rdzennych Szkotów – nastawieni na zarobek, nie próbowali się aklimatyzować. Tutaj zaś sprawa wyglądała inaczej i faktycznie zdarzyło mu się usłyszeć kilka rozmów koleżanek z pracy, które debatowały nad jakimś newsem, który ostatnio obiegł tę mieścinkę. Nie zwrócił wprawdzie na niego większej uwagi, bo i tak nie miał zielonego pojęcia o kim tak właściwie była mowa, ale zdał sobie wtedy sprawę, że rozmawianie o innych jest tutaj dość powszechne.
    Brak zgody przywołał na twarz Octaviana przygaszony wyraz. Przeszło mu przez myśl, że być może wcale nie powinien był proponować kobiecie pokoju u siebie, bo – jakby nie patrzeć – nawet nie wiedział, czy Sol nie ma w swym życiu jakiejś bratniej duszy, która w tej sytuacji świetnie o nią zadba. Nawet się nie zastanowił! To on był tu przecież nowy; Sol na pewno miała wielu dobrych przyjaciół, którzy zaoferują jej pomoc, gdy tylko będzie jej potrzebowała. Nie pytał nigdy o osobiste życie Sol, dlatego nie był pewien, czy naprawdę się nie wygłupił, chcąc zaoferować jej zastępczy dach nad głową...
    — To prawda. Wybacz, Sol — rzekł, gdy zaraz za rudą znalazł się u progu frontowych drzwi. W ciszy przyglądał się jak kobieta zakłada wierzchnią odzież; nie wiedział co powinien był jeszcze powiedzieć, dlatego ostatecznie zamilkł. Nalegać nie mógł, a narzucać się nie potrafił, toteż pozostawił decyzję tylko w rękach Sol, bo to ona najlepiej wiedziała jakich wyborów dokonać. Dobrze, że zamierzała odwiedzić przyjaciół i popytać ich w sprawie wolnego kawałka ziemi – przynajmniej ich miała.
    Najważniejsze jednak, że Duval odnalazła się cała i zdrowa, bo Octavian mógł wrócić do przychodni i dokończyć dzisiejszą służbę, której zostało już zaledwie tylko kilka godzin. Gdy tylko postawi nogę w lokalu, pewnie zostanie zbombardowany tysiącem pytań... ale te niekoniecznie otrzymają odpowiedź. Sol sama będzie wiedziała komu o tym opowiedzieć.

    Octavian Carnegie

    OdpowiedzUsuń
  95. Zaś w życiu Octaviana była druga połówka, aczkolwiek odgórnie narzuca przez restrykcyjnego ojca, któremu zależało głównie na utrzymaniu pewnej pozycji, majątku i tytułu. Poza niechęcią i niezgodą nie było w tym więc żadnego innego uczucia, a już szczególnie tego pozytywnego, którym Octavian byłby skłonny darzyć tę kobietę. On nie potrafił nawet na nią spojrzeć, zupełnie jak na swego rodziciela, dlatego podjął jedyną i słuszną decyzję o ewakuacji na koniec świata. Rodzina została powiadomiona o wyjeździe Octaviana poprzez postawienie przed faktem dokonanym – nie mieli więc możliwości go zatrzymać; co byłoby prawdopodobne, bo gdyby jego ojciec dowiedział się wcześniej, zapewne starałby się zakłócić tę ucieczkę albo całkowicie ją zepsuć. Zatem, Octavian gdy tylko znalazł się w samolocie, wiedział że jest już wolny.
    Podniósł kąciki ust w górę, usłyszawszy komplement. Może i był wybawcą – jakby nie patrzeć, zjednał się z zawodem, który ma na celu ratowanie ludzi z opresji i niekiedy wręcz zatrważającego stanu – ale na pewno nie został nim, by łechtać swe ego. Został lekarzem, bo miał wrażenie, że musi spłacić pewien dług i poświęcić się dla innych.
    — Ja też mam taką nadzieję — zaznaczył. Był przekonany, że panna Duval miała ostatnio wyjątkowo dużo problemów i dokładanie jej kolejnych zakrawałoby o jakąś klątwę, dlatego wierzył, że od teraz będzie już tylko lepiej. Szkody domu faktycznie nie należały do błahych i wymagały nieco więcej czasu na zreperowanie, ale nie była to przeszkoda, której nie da się pokonać. Potrzeba tylko ludzi i materiałów.
    Nie miał nic przeciwko wspólnemu spacerowi do przychodni, dlatego przytaknął, gdy Sol szczelnie zapięła poły jego kurtki i razem z rudowłosą obrał azymut na lokal. Przeszywający ziąb smagał odkryte policzki i nos, a delikatny wiatr wdzierał się pod materiał rękawów, łaskocząc w nieprzyjemny sposób skórę rąk. Nie było w tej chwili opcji na chód w ślimaczym tempie, dlatego droga do przychodni nie zajęła zbyt dużo czasu, bo przeszli ją w niecałe dziesięć minut. Przy pożegnaniu powiedział Sol, że jego propozycja ciągle jest aktualna i zniknął za drzwiami budynku.
    A tam czas jakby stał w miejscu. Do zamknięcia przychodni nie było zbyt wielu pacjentów, więc Octavian co rusz zerkał na wskazówki zegara – miał wrażenie, że baterię zaczynał trafiać szlag, aczkolwiek z tym mini akumulatorem wszystko było w porządku, a jedynym problemem była wszechobecna nuda, która ogarniała pomieszczenie w przerwie między pacjentami. Dopiero gdy zapadł zmrok wszystko nabrało tępa, należało bowiem poukładać manatki, przygotować stanowiska do otwarcia po weekendzie i dokładnie zamknąć placówkę.
    Z zakończeniem dnia Octavian uporał się szybko. Dotarłszy do domu, skubnął co nieco z lodówki, a później uwalił się wygodnie na kanapie, uprzednio zgarnąwszy z półki nieduże tomiszcze. Zaczytał się w nim tak intensywnie, że pukanie do drzwi z początku w ogóle nie dotarło do jego uszu – był pewien, że to gałęzie starego dębu znów uderzają w okno, jednak kolejne dudnienie sukcesywnie skupiło jego uwagę. Podniósł się energicznie z kanapy i odłożywszy książkę na blat orzechowego stolika, udał się ku frontowym drzwiom. Uchylił je z początku niepewnie, bo nie wiedział, kto może stać po drugiej stronie, jednak ujrzawszy Sol, mimochodem otworzył je niemalże na oścież.
    — Głupie pytanie. Oczywiście, że jest wolne! — Powiedziawszy, przesunął się w progu. — Wchodź, wchodź — zaprosił ją gestem dłoni, skierowanej w głąb chaty, a gdy tylko znalazła się wewnątrz, zamknął za nimi drzwi. Spojrzenie Octaviana przesunęło się od góry do dołu po sylwetce rudej, a ostatecznie zatrzymało na walizce. Kącik jego ust drgnął wtedy ku górze, doszedł bowiem do wniosku, że to jego dom będzie ostatnim przystankiem Sol w poszukiwaniu miejsca do spania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Zaraz wstawię wodę na herbatę. Widać, że potwornie zmarzłaś — zauważył, skupiając błękitne tęczówki na nosie panny Duval, bo takiego koloru mógł pozazdrościć mu niejeden dorodny pomidor.
      Do kuchni należało przejść przez salon i to on zajmował większą część metrażu na parterze; dwie kanapy sąsiadowały blisko kominka, w którym skakały języki ognia, rzucające tańczące cienie na sufit – od kominka dzielił je jedynie orzechowy stolik, na blacie którego leżała aktualnie otwarta książka. Gdy Octavian przeszedł do kuchni przez pomieszczenie, zgarnął od razu wolumin, układając go na jednej z półek – dekorowały ją książki z różnymi zagadnieniami medycznymi, obok zaś stała fotografia w drewnianej ramce. Była zgięta w pół, i to nie z przypadku.
      — Rozgość się, Sol — polecił, znikając zaraz za kuchenną ścianą. Uzupełniwszy czajnik, postawił go na ogniu i wyciągnął kubek i herbatę.

      Octavian Carnegie

      Usuń
  96. W ramach misji lekarskiej otrzymał w Mount Cartier zarówno posadę lekarza, jak i domek. Nie oczekiwał za służbę wielkich kokosów, dlatego zgodził się na przeciętne wynagrodzenie, które należy się każdemu mieszkańcowi tejże wioski, a do tego przyjął klucze do drewnianego domku, coby nie wynajmować ciasnego pokoju w zajeździe. Zatem cały wystrój był odgórnie narzucony, a Tavey pokusił się jedynie o drobne poprawki – przesunął meble, wyniósł zakurzony dywan i zdjął firany ze względu na to, że naprawdę za nimi nie przepada. W tutejszym urzędzie powiedziano mu, że poprzedni właściciel również był lekarzem, aczkolwiek wyjechał za karierą do jednego z wielkich miast, zabierając niemalże wszystkie rupiecie. Nic więc dziwnego, że wnętrze wyglądało na czyste i zadbane.
    Gdy tylko woda w czajniku zaczęła wrzeć, Octavian od razu zalał kubek i podał go Sol, żeby mogła rozgrzać nie tylko skostniałe dłonie, ale cały zziębnięty organizm.
    — To prawda, całkiem tu przytulnie — potwierdził, przechodząc do salonu. Kącik jego ust drgnął ku górze, gdy panna Duval przysiadła na brzegu jednej z kanap, zaś sam kucnął na moment przy palenisku, by wrzucić do niego kilka szczap drewna. Wewnątrz było wprawdzie ciepło, ale nie zaszkodzi zwiększyć temperatury na czas rozgrzania tej rudowłosej istotki, która wyglądała w tej chwili na nieco skrępowaną. Nie był to dla niego niecodzienny widok, bo żeby wyciągnąć od niektórych pacjentów potrzebne informacje, musiał się sporo nagimnastykować – niektórzy przychodzili na wizytę skrępowani, wstydzili się mówić o problemach zdrowotnych, a nawet odsłonić część ciała, która miała podlegać badaniu. Musiało minąć trochę czasu, nim Octavian opanował sztukę budowania zaufania w oczach swych pacjentów, ale udało mu się.
    — W porządku, w takim razie zaraz pokażę ci pokój i przygotuję jakąś pościel — zastanowił się na moment i podszedł zaraz do komody, stojącej przy jednej ze ścian. Z tego co pamiętał, to właśnie tutaj układał ostatnimi czasy pościel. Wysunął więc szufladę, w której jak się okazało, spoczywały dwa komplety pościeli, i ostatecznie wyjął jeden z nich. Kolorowy w kropki, bo właśnie ten pasował mu do Sol. — Okej, pościel już mam. Trzeba w nią tylko wcisnąć pierzynę na piętrze — powiedział, posyłając rudowłosej ciepły uśmiech. Akurat ubieranie pierzyny nie należało do przyjemnych obowiązków, ale w tej chwili nie miało to znaczenia. Robił to przecie dla kogoś.

    Octavian Carnegie

    OdpowiedzUsuń
  97. Nie ma to jak słodka walentynka, co? Wprawdzie nowy miesiąc już za pasem, ale my wciąż pamiętamy o tym, jak to Twoja panna wzięła udział, siejąc łańcuszek sympatii. Życzymy Ci by trwał w nienaruszonym stanie jak najdłużej, żeby się nie zrywał i tylko umacniał.

    A i ikonki z pięknym psiakiem również gorąco gratulujemy. Tak gorąco, jak tylko się da w tak mroźnym miasteczku!

    OdpowiedzUsuń
  98. [Może nie powinnam od tego zaczynać (albo w ogóle o tym mówić), ale mam ogromny sentyment do pani na wizerunku. Kojarzy mi się jeszcze z onetowskim Parisem, na którym prowadziłam wątek z postacią o tej buźce. Nie pamiętam o czym, ale pozostawił ciepłe wspomnienia z tych zamierzchłych czasów :D
    Dobry wieczór i dziękuję ślicznie za miłe powitanie! Theo chyba nie mógłby się oprzeć przed odwiedzaniem cukierni Sol każdego popołudnia i wcale nie przejmowałby się, gdyby nagle ulubiona koszula zrobiła się na niego za ciasna - to na pewno wina proszku do prania. Poza tym mógłby pomóc jej w pracach remontowych zmęczonego wichurami domku, bo trochę majsterkować jednak umie. Gdybyś miała ochotę pokombinować w tym kierunku (a może wpadnie nam do głowy coś jeszcze?) wiesz, gdzie nas szukać c:]

    Theo

    OdpowiedzUsuń
  99. [Jako jedyna nas przejrzałaś! Leblancowie przejmują Mount Cartier, nie ma już odwrotu.
    Ja już kocham Sol i jestem pewna, że Gene także darzy ją bezgraniczną, bezwarunkową miłością, niczym kolejnego członka swojego licznego rodzeństwa. <3]

    Genevieve Leblanc

    OdpowiedzUsuń
  100. [Nie przedłużając już, wracam z zaczęciem. Krzycz, gdyby było coś nie tak :D]

    Vivienne była w swoim żywiole. Ubrana w rozciągnięte dresowe spodnie, z włosami przytrzymywanymi przez kolorową opaskę, krzątała się po salonie zastanawiając się, w którym miejscu powinna stać niebieska doniczka i który obraz lepiej pasował do pustego miejsca nad kominkiem. Ze ściany naprzeciwko paleniska zniknęły o poranku wszystkie meble, wysunięte na środek pomieszczenia, a tuż przy niej stało naszykowane ogromne wiadro farby w odcieniu jesiennego oranżu. Zamierzała zmienić tam absolutnie wszystko, a że gust miała do tego zdecydowanie subtelniejszy niż Theo, jego rola ograniczyła się do wynoszenia lub przynoszenia co cięższych przedmiotów. Wnętrze z godziny na godzinę nabierało wyrazistego charakteru, nieco przerysowanego, jakby bajkowego, za to przytulnego i pasującego do maleńkiej chatki na skraju zapomnianego przez świat miasta.
    — W porządku, teraz możesz zająć się czymś przez godzinę lub dwie — blondynka uśmiechnęła się chytrze i gestem dłoni wygnała Theo do przedpokoju — No idź idź, mam świetny pomysł na tą ścianę, ale wolałabym zrobić ci niespodziankę.
    I tak Theo, wypędzony z własnego domu, korzystał z uroku mroźnego popołudnia, przechadzając się zaśnieżonym chodnikiem pomiędzy uśpionymi pod białą pierzyną budynkami. Chłodne powietrze szczypało skórę i wdzierało się za kołnierz razem z przenikliwym wiatrem, jednak niebo było zupełnie czyste, a słońce skrzyło się na skutych lodem powierzchniach. Zwolnił dopiero opodal wejścia do cukierni, spoglądając na nie nieśmiało i walcząc obezwładniającą go powoli ochotą na kawałek ciepłego jeszcze ciasta jagodowego. Być może odpowiedniejszą dla mężczyzny rozrywką byłoby wstąpienie do baru na kufel zimnego piwa, jednak Theo do gatunku stereotypowego mężczyzny nie należał i tym bardziej uważał swoją pokusę za usprawiedliwioną. Wszedł więc do przesiąkniętego zapachami słodkości wnętrza, odzyskując powoli czucie w zmarzniętych policzkach. Poluzował też szalik i rozpiął płaszcz, by ciepło szybciej dotarło do jego drżącego delikatnie ciała.
    — Co dzisiaj polecasz, Sol? — zagadnął z uśmiechem, opierając się łokciami o ladę. Jeżeli chodziło o słodycze, cały problem polegał u Theo na zdecydowaniu się na jeden konkretny smak; nie był bowiem wybredny i mając tego pełną świadomość, wolał nie ryzykować z pozwalaniem sobie na nieco więcej niż zwykle. Zajmował wystarczająco dużo powierzchni w pionie. Poziom nie był mu do niczego potrzebny — Viv wpadła dzisiaj w dekoracyjne szaleństwo i wygnała mnie z domu, żebym nie kręcił jej się pod nogami. Czułem, że kiedyś będę zmuszony zamieszkać w tej cukierni.
    Rozejrzał się po wnętrzu, jakby już wyobrażał sobie przyszłość w przytulnych czterech ścianach lokalu. Faktem było, że przebywał tu częściej niż przebywać powinien i jedynie ślepe zrządzenie losu ochraniało go przed dodatkowymi kilogramami. Nawet do pracy zdarzało mu się przemycać zakupione tutaj babeczki lub ciastka, które ukrywał skrzętnie w ladzie pod kasą i zajadał się nimi w momencie, gdy sklepu nie odwiedzali akurat żadni klienci.
    — Ty chyba już tu zamieszkałaś, co? — zapytał wreszcie, gdy do jego świadomości przedostał się obraz oglądany przez niego każdego wieczora po zakończonej pracy. Dom Sol tonął zawsze w całkowitych ciemnościach — Ilekroć nie przejeżdżałbym obok twojego domu, ciebie nigdy w nim nie ma. Pracoholizm jest niezdrowy — mrugnął zaczepnie okiem.

    Theo

    OdpowiedzUsuń
  101. [Uważaj, bo do osłodzonego przez ciasteczka życia Willy szybko się przyzwyczai, a wtedy Sol nie będzie miała spokoju! Willy będzie jak taki bezpański pies, co to wyniuchał, w którym domu go dokarmiają. ;D]

    William

    OdpowiedzUsuń
  102. [Może przyjdę tutaj z nowym panem, więc istnieje szansa, że coś naskrobiemy :D Dziękuję za powitanie ;3]

    Heaven Price

    OdpowiedzUsuń
  103. [Dziękuję pięknie za powitanie i miłe słowa! xx
    Postaram się do paru godzin przesłać odpis dla Mer; tylko jeszcze ogarnę nickową odpowiedź dla Diany :P
    Za życzenia z kolei nie dziękuję, by nie zapeszyć xD Jeśli najdzie mnie pomysł na wątek z Sol, na pewno dam znać :) A póki co, pozostaje mi tylko również pożyczyć Ci dalszej, udanej zabawy, no i weny, oczywiście!]

    Jasper | Nicolas

    OdpowiedzUsuń
  104. [Znać się mogą, Brie mieszka w Mount Cartier już sześć lat, więc mógły zamienić ze sobą kilka słów, Brie również może u Sol często kupować różne słodkości, ale jakaś głębsza znajomość między nimi to chyba nie :)]

    BRIE VARDON

    OdpowiedzUsuń
  105. Nie musieli nigdzie iść, zresztą o wychodzeniu na zewnątrz nie było mowy, a jedyny spacer, jaki mogliby sobie urządzić, to ten zapoznawczy po zakamarkach chatki. Ale, skoro Sol chciała by usiadł tuż obok – tak też uczynił, śmiało opadając na kanapę tuż obok rudowłosej niewiasty i przy okazji ostawiając na tę chwilę pomysł z oprowadzaniem po swoich włościach. Pierzyna z pewnością nie ucieknie, tak samo jak kropki z pościeli. Jedyne co mogło im uciec, to czas, ale mówi się, że szczęśliwi go nie liczą.
    Oparty wygodnie, wyprostował nogi w kolanach, zaś dłonie splótł na swoim brzuchu. Spojrzenie utkwił na regałach z książkami i innymi drobnymi rzeczami, choć niczego tam nie szukał. Zastanawiał się po prostu nad odpowiedzią, bo jakby nie patrzeć, w Mount Cartier faktycznie był samotny, a już szczególnie w oczach osób trzecich.
    — Może to dziwne, ale chyba mi tu dobrze — przyznał, może z odrobiną wahania. — Sam wybrałem to miejsce. Wydaje mi się, że potrzebowałem ciszy i samotności, więc... — urwał, wzruszywszy nieznacznie ramionami — …korzystam z niej — dokończył, spoglądając na Sol z symbolicznym uśmiechem.
    Ogień w kominku strzelał dźwięcznie, wprowadzając w progi salonu bardzo harmonijny, idealny do odpoczynku nastrój. Cisza rzeczywiście wisiała wyraźnie w powietrzu, jednak Octavianowi ani trochę nie przeszkadzała.
    — A ty nie czujesz się w swoim domu samotna? — Postanowił odbić piłeczkę, bo nie zauważył, by dzieliła z kimś osobistą posiadłość, a w jego oczach wyglądała na osobę, której potrzeba towarzystwa. — Tylko mi nie mów, że świetnie się dogadujesz z piekarnikiem... — zażartował, posyłając Sol wesoły uśmiech, jakby naprawdę mógł spodziewać się od niej takiej odpowiedzi. W gruncie rzeczy, panna Duval zapisała się w jego pamięci jako osoba pozytywna i żartobliwa, więc mógł pozwolić sobie na taką maleńką uszczypliwość.

    Octavian Carnegie

    OdpowiedzUsuń
  106. [Zmiana planów! Usunęłam Tannera, ale w jej miejsce jest Isabella i się tak zastanawiam... czy Sol nie potrzebuje kuzynki/koleżanki/dobrej sąsiadki? Bo zakłam, że Isa by nie pogardziła kimś takim. ;)]

    Isabella Ames

    OdpowiedzUsuń
  107. [Co. Czekaj. A jak to się stało, że ja Ci nie odpisałam? :x Matko, mateczko. Przepraszam za moje nieogarnięcie życiowe, które w takich momentach zaskakuje nawet mnie samą.

    Do rzeczy jednak: Diana jak najbardziej potrzebuje przyjaciółki i... jeszcze bardziej potrzebuje tej blachy ciasta *__* Ona może o tym nie wie, ale za to ja wiem. I to wystarczy :D
    Panienki nasze nieszczęsne na pewno się znają, więc to mamy już z głowy. (Dobrze, że to poczciwe MC takie małe :D).
    I mam silne marzenie odnośnie takiego zwykłego, do bólu życiowego wątku, a myślę, że tutaj na tym polu uda nam się bardzo ładnie zadziałać. Nie wiem, co prawda, co Ty na to, ale mam (czy może raczej Diana ma) już pewne plany odnośnie Sol i raczej nic mnie od nich nie odwiedzie. :D
    Relacja zbudowana na podstawach wspólnego biegania za jaszczurkami albo kotami sąsiadów w MC, po wspólne odkrywanie dorosłego życia? Powiedz, że tak - proszę, proszę! Odczaruj mi wątki damsko-damskie :D]

    Diana Lam

    OdpowiedzUsuń
  108. Brew Junony, ta przecięta delikatną blizną, uniosła się ku górze w akcie lekkiego niedowierzania. Rudzielec nawet nie poczuł się zakłopotany! Zanim jednak z jej ust wyrwało się coś nieodpowiedniego, szatynka wgryzła się raz jeszcze w swoje ciastko, skutecznie zamykając sobie w ten sposób buzię. Kiedy chwilę później ostrożnie zapiła smak owsianego wypieku herbatą, po zgryźliwoścj nie było już śladu. Zamiast tego, Walter pokiwała głową i poprawiła się na krześle.
    — Ferran zapewne gorliwie dziękuje bogom za ten nawyk — skwitowała i sięgnęła dłońmi za głowę, by zakręcić włosy w długi rulon, któremu pozwyliła opaść na plecy. Miał tak pozostać aż do wyschnięcia, dzięki czemu loki nie będą tak niesforne i zamienią się w łagodniejsze fale, opadające kaskadą aż za kość ogonową.
    Junona wzdrygnęła się na myśl, że Sol mogłaby tak wpadać do leśniczówki co kilka dni, by dokarmiać Kaysera i zanotowała sobie w duchu, żeby poprosić leśniczego, by ten w miarę możliwości ją o tym wcześniej ostrzegał. Jeszcze tego brakowało, by panna Duval trafiła na nich oboje i wzięła ich w krzyżowy ogień sugestywnych spojrzeń w nadzieji, że wyduszą z siebie jakieś wyjaśnienia. Wtedy nawet Ferran nie byłby jej wstanie powstrzymać przed zdradzeniem swoich myśli. Teraz miała na uwadze, że Cukierniczka jest dla niego kimś w rodzaju przyjaciółki i nie chciała sprawiać dziewczynie przykrości.
    Nawet jeśli po zachowaniu i postawie Sol było widać, jak bardzo korci ją, by dowiedzieć się czegoś więcej. Ona sama nie miała oporów przed zadawaniem bezpośrednich pytań.
    — Dziękuję, ale nie skorzystam — odpowiedziała bez cienia złośliwości w głosie. — Jeśli najdzie mnie ochota na coś słodkiego to wpadnę do cukierni i po prostu coś kupię — dodała, kładąc delikatny nacisk na tę kwestię.
    Nie chciała czuć się względem gościa w żaden sposób zobowiązana. Zastanawiała się czy Duval ma z tego przybytku jakiś zysk, skoro po godzinach raczy ludzi wypiekami zupełnie za darmo... To jednak nie była jej sprawa, a odpowiedź na to pytanie nie była jej do niczego potrzebna, więc skupiła się na czymś innym. Czy podczas tych spotkań ograniczają się wyłącznie do pogawędek i testowania ciast, czy też może powinna sobie na ten czas znaleźć jakieś zajęcie poza domem? Nie zamierzała w żadnym wypadku ograniczać Kaysera, więc ta kwestia była dla niej niezwykle ważna. Już otwierała usta, by o to zapytać, ale znów się powstrzymała. Doszła do wniosku, że to blondyna powinna o to zapytać.
    — Są bardzo dobre — przyznała, w ostatniej chwili zmieniając strategię i wskazała na owsiane ciastka. Sięgnęła po jeszcze jedno, obiecując sobie w duchu, że to już ostatnie.
    Jun mimowolnie zerknęła na zegar, by oszacować ile czasu zostało jej jeszcze do zapadnięcia zmroku. Musiała pamiętać, że w Mount Cartier zmierzch przychodzi szybciej, niż na przykład, w Nowym Jorku.
    — Od jak dawna się spotykacie? — zapytała, na powrót skupiając się na Sol.

    Juno Walter

    OdpowiedzUsuń
  109. [Brzydko uciekałam, kiedy zaczęłaś nam tak ładnie wątek, więc trzeba jakoś to wynagrodzić. Noah kocha rogaliki, Kraina Czarów na pewno ma rogaliki z czekoladą i innymi bajerami. Czy może sol chciałaby mieć małego ulubionego klienta, którego ciężko się pozbyć? ;)]

    Caleb Young

    OdpowiedzUsuń
  110. [Ej no, bez przesady! My nie jesteśmy takie złe! :D
    Tak patrzę na te 3 lata różnicy i… co powiesz na bycie kuzynkami? Sporo podstaw do wątku, do tego żeby się przyjaźniły w mniejszym lub większym stopniu i mogły do siebie wpadać na kawę, ciasto, cokolwiek innego. Damski team Isce może się przydać, bo w rodzinie zawsze dogadywała się bardziej z tatą, a siostry niestety nie ma. A szkoda, bo wolałaby upierdliwą siostrę niż nieznośnego i wrednego brata.
    To jak, piszesz się na to?]

    Isabella Ames

    OdpowiedzUsuń
  111. Pomimo, że nie było mu dane poczuć tych kolorów i ciepła, o którym opowiadała Sol, to był je w stanie zrozumieć. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co chciała mu przekazać, bo jako dzieciak sporo czasu spędzał ze swoim świętej pamięci przyjacielem, któremu choć brakowało pieniędzy na luksusy, to nigdy nie cierpiał z powodu braku rodzinnego ciepła i tego domowego ogniska, w którym zawsze mógł znaleźć schronienie – było tak duże, że nawet Octavian załapał się na kawałek tej ostoi, którą obrał na swój maleńki azyl, mimo że ludzie, którzy mu ją ofiarowali, byli dla niego w gruncie rzeczy obcy.
    Uśmiechnął się może nieco bladziej, gdy wspomniała na głos aspekty przeszłości, porównując je z aktualnym stanem rzeczy. Czas brnął do przodu nieubłaganie, zostawiając w tyle to, czego nie potrafili w tyle zostawić ludzie – beztroskiego dzieciństwa, rodziny i wspomnień. Sol czuła się samotna i nic dziwnego, skoro niegdyś otaczało ją mnóstwo bliskich ludzi, a teraz była praktycznie sama.
    — Wiem, że osobie trzeciej łatwo jest mówić, ale... po deszczu zawsze wschodzi słońce — rzekł, podnosząc na chwilę kącik ust. — Nawet w Szkocji — dodał, rozbrajając posępną aurę swym choć krótkim, to jednak wesołym śmiechem, bo w Szkocji faktycznie nie brakuje pochmurnych dni.
    — A właśnie! Dam ci coś do spróbowania, Sol — powiedział, gdy tylko przypomniało mu się, że przywiózł ze sobą jeden, prawdopodobnie najbardziej ulubiony narodowy przysmak. Nie był wprawdzie w stanie zjeść więcej, niż dwa bądź trzy prostokąciki, dlatego gdy zdejmował wielki słój z półki, był on niemalże pełny zapakowanych smakołyków o karmelowym kolorze.
    Usiadł ze słojem z powrotem obok Sol, po czym odkręcił wieko.
    — To Scottish Tablet — wyjaśnił, zerkając na kobietę i podsuwając jej szerokie szkło. — Robimy je z mleka skondensowanego, cukru i masła — wyjaśnił, również sięgając po zapakowany prostokącik, których konsystencja była wyczuwalnie twardsza, niż popularnych krówek. Wyglądem były jednak podobne, acz smakiem znacząco odbiegały – ciężko porównać je do czegokolwiek, są bowiem tak wyjątkowe jak whisky.
    — Co sądzisz? — Podpytał z czystej ciekawości. W końcu Sol jest cukiernikiem i ciekawe co powie na narodowe słodkości prosto ze Szkocji.

    Octavian Carnegie

    OdpowiedzUsuń
  112. Reakcja Sol nie była już dla Ferrana zaskoczeniem, bo przez cały ten czas zdążył się nauczyć, że rudowłosa potrafi wyraźnie okazywać swoje uczucia, chociażby poprzez nagłą potrzebę przytulenia – zupełnie tak, jak teraz, gdy niespodziewanie objęła jego sylwetkę swymi filigranowymi ramionami. On stał wprawdzie w bezruchu, robiąc jedynie coś na kształt objęcia, jednak w pewnym momencie pogładził materiał kurtki na jej plecach, a z jego ust uleciało cięższe westchnięcie. Sol miała kłopoty, nie dało się ukryć, on zaś czuł się zobowiązany do pomocy jej, bo podczas wieczoru spędzonego w kuchni przy nalewce, obiecał, że zerknie na te spędzające z sen powiek odgłosy, dochodzące z piętra. Wychodzi na to, że nie zdążył przed ich fatalnymi skutkami, ale to nie zwalniało go wyciągnięcia ku Sol pomocnej dłoni.
    — Syf... — powtórzył, kiwając przy tym głową, choć nie dlatego, że lubił nadużywać tego wyrazu. W ustach kobiety zabrzmiało ono naprawdę siarczyście, i tyle mu wystarczyło, by zrozumieć wielkość wymienionych przez nią szkód.
    Nadal czekał jednak na najważniejszą odpowiedź, dotyczącą miejsca, w którym postanowiła się zaszyć w chwili kryzysu. Przez te kilka dni musiała gdzieś się podziać, a do niego nie przyszła ani razu, choć żalu o to nie miał – był jedynie nieco zaniepokojony nagłą nieobecnością rudowłosej, tym bardziej, że nigdy nie miała oporów, by poprosić go o wsparcie.
    Usłyszawszy więc wzmiankę o doktorku, zacisnął usta szczelniej, mrużąc przy tym podejrzliwie oczy; kości jego policzków uwydatniły się od ścisku żuchwy, a dłonie z powrotem splotły się na wysokości klatki piersiowej. Nie oznaczało to niczego dobrego – ba! Wyraźnie wskazywało na jego niezadowolenie, jakby Sol właśnie coś przeskrobała.
    — Lekarz ze Szkocji... — Tym razem już nie powtórzył, a prychnął z nieukrywaną wzgardą. — Nie chwaliłaś się, że nawiązałaś z doktorkiem jakąś znajomość — przeszedł się oficerskim krokiem w kierunku paśnika, posławszy Sol jedno ze swych mniej przyjemnych spojrzeń i tych z kategorii apodyktycznych. Oczywiście, nie był zły na Sol – absolutnie! On po prostu nie ufał nikomu, kto przybywał do Mount Cartier z drugiego końca świata. — Będę miał go na oku — dodał ostrzegawczo, po czym upchał siano w prowizorycznym drewnianym domku. Niemniej jednak, aspekt ten odrobinę go zaintrygował, bo skoro Sol zgodziła się zamieszkać właśnie u pana Carnegie, to prawdopodobnie zdążyli się już trochę poznać.
    — Kiedy mógłbym zobaczyć tę dziurę w ścianie i zapadnięty dach? — Podpytał, bo w tej chwili nie wiedział, w jakie dni Sol przebywa u siebie, o ile w ogóle tam wraca. A z kwitkiem odchodzić spod jej chaty po raz kolejny nie zamierzał, choć nawet jeśli, to nie umniejszyłoby to ich relacji. Ferran przepadał za Sol i nigdy nie będzie w stanie omówić jej żadnej pomocy.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  113. Lubił słodycze, jednak nie należał do grona łasuchów, którzy bez odrobiny cukru byliby w stanie zginąć. Zwykle zabierał się za słodkości wtedy, kiedy miał na nie ochotę, a prawdę powiedziawszy, karmelowe kostki przez tyle lat zdążyły mu się powoli przejeść. Był to raczej smak, który przywodził mu na myśl dzieciństwo, zatem sięgał do słoika głównie wtedy, kiedy naprawdę miał chęć sobie z lekka powspominać. Kostki kojarzył bowiem z babką, która zawsze gotowała masę w wielkim garze, później zalewała nią prostokątne naczynie, a kiedy zmiksowane składniki tężały, wycinała z nich nierówne prostokąty. Słodkości gościły na rodzinnym stole, tuż po obiedzie, do którego kiedyś zasiadali wszyscy razem w naprawdę dobrej atmosferze. Aż trudno pomyśleć, ż w progach państwa Carnegie takowa mogła naprawdę gościć.
    — Oczywiście, że lubię, ale odkąd przyjechałem do Mount Cartier, to porzuciłem te karmelowe kostki na rzecz smacznych eklerków z rąk niejakiej Sol Duval — wyjaśnił, unosząc usta w wesołym uśmiechu. Postawił otwarty słój na stoliku, w razie, gdyby Sol miała jeszcze ochotę się poczęstować. Co prawda, wyroby Sol były w tej chwili jedynymi słodkościami jakie jadał i wcale mu to nie przeszkadzało, mimo że w Szkocji wybór miał stokroć większy.
    Ściągnął brwi, gdy dostrzegł, że bark zaczął dawać się rudowłosej we znaki. Od razu stwierdził w myślach, że walizka nie ma tu nic do rzeczy, a co najwyżej ciężka szafa, która dziś zawaliła się na jej drobne ciało.
    — Odsłoń ramię, Sol — poprosił, choć nie pozostawił jej nawet maleńkiego miejsca na odmowę. — Trzeba to sprawdzić, póki uraz jest świeży. Tkanki mięśniowe goją się szybko i zazwyczaj źle — posłał jej poważniejsze spojrzenie. Miał w szafce jakieś specyfiki, które z pewnością poradzą sobie ze stanem zapalnym, który najprawdopodobniej zdążył zagościć w stawie, i zmniejszą go, włącznie z dokuczliwym bólem. W tym aspekcie Sol mogła zaufać mu w stu procentach, bo tak się składa, że zdążył wyleczyć wiele różnych schorzeń w swojej dziedzinie i naprawdę wiedział, co robi. Nie zabierał się bowiem za rzeczy, o których nie miał pojęcia, a do nauki na studiach przykładał się wyjątkowo, bo w planach na zostanie lekarzem nie chodziło o pieniądze, a o zdrowie ludzi.
    — Mogę? — Zapytał, nim pozwolił sobie na ułożenie rąk w okolicy jej obojczyka.

    Octavian Carnegie

    OdpowiedzUsuń
  114. Gdy Sol zaczęła bronić przyjezdnego lekarza, Ferran kiwał głową z lekką dezaprobatą. I ona chciała mu wcisnąć kit, że niby nie zawiązała z nim żadnej głębszej znajomości? Bywał gburem, ale nie był ślepy i potrafił dodać sobie dwa do dwóch. Jeśli Sol faktycznie nie miała gdzie się podziać, to dlaczego nie spróbowała poszukać schronienia w leśniczówce? Przecież na piętrze wciąż był wolny jeszcze jeden pokój, a skoro Kayser miał już pod dachem jednego chochlika, to drugi nie byłby stanie mu zaszkodzić. Jego samotnia i tak legła w gruzach, rozdeptana przez stopy Junony Walter, którą – jak zdążył już usłyszeć – Sol prawdopodobnie miała okazję ostatnimi czasy poznać.
    — Hola, hola. Nie zmieniaj tematu — zastopował ją nieco głośniej. — Ta piękna brunetka to stara dobra znajomość... Ale jak oczy i uszy mnie nie mylą, doktorek to chyba jakiś świeży temat? No, chyba, że ja o czymś nie wiem, Sol? — Uniósł na chwilę brew. Miał wrażenie, że jak rzucała te obronne argumenty, to gdzieś w jej słowach kryły się iskierki czegoś w rodzaju radości, związanej z takimi niespodziankami od losu, który usilnie pcha ją w ramiona Szkota.
    Co, jak co, ale postanowił, że odrobinę się z Sol podroczy, bo to płynne uniknięcie tematu dało mu do zrozumienia, że coś tu się chyba kurcze kroi.
    — Gdyby nie ten mróz, uznałbym, że się rumienisz — zauważył, unosząc usta w wyraźniejszym, nieco bardziej zaczepnym uśmiechu. Tak! W realnym uśmiechu – nie grymasie, ani żadnym innym pochodnym tego wykrzywienia kącików ust. — I teraz wszystko jasne, dlaczego nawet nie próbowałaś znaleźć kawałka podłogi w leśniczówce — dorzucił jeszcze, chyląc się po sznurki, które wcześniej przewiązywało stóg siana. — Mam tylko nadzieję, że szanowny pan Octavian zaproponował ci osobny materac... — ciągnąc swoje uszczypliwości, postanowił przejść z drugiej strony paśnika, w razie, gdyby Sol miała go zaraz chęć udusić, albo przydzwonić mu z twardej śnieżki prosto w pusty łeb. Ot, zebrało mu się na słowne gierki, chyba humor faktycznie zaczął Ferranowi dopisywać, gdy doszedł do wniosku, że Sol jest cała i zdrowa. Nie ważne jednak, jak zły nie byłby Kayser z natury to jedno jest pewne – nie pozwoliłby na to, by Sol stała się jakakolwiek krzywda, a już szczególnie taka spod męskiej ręki.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  115. Przede wszystkim, Junona nie uważała Sol za głupią. Co najwyżej, za nieco zbyt optymistycznie nastawioną do życia i odrobinę tylko naiwną. Zapewne mogłaby ją lepiej zrozumieć, gdyby chciała, ale problem polegał na tym, że w ciągu ostatnich kilku lat brunetka zdała sobie sprawę, że nie ma sensu zagłębiać się w osobowość innych ludzi bez żadnego konkretnego celu, jeśli miało się problem z ogarnięciem samej siebie. Radość panny Duval przypominała jej tylko o tym, ile sama utraciła... Kiedyś w końcu też postrzegała wszystko w lepszym świetle. Do czasu, póki nie wkroczyła do prawdziwego, okrutnego świata i nie odebrano jej brata.
    — W takim razie na pewno wpadnę — oznajmiła, nieobecnym wzrokiem wpatrując się w swój kubek.
    Bezwiednie obciągnęła rękawy wojskowego swetra i zaciągnęła się jego zapachem, walcząc ze sobą, by nie zerwać się na równe nogi i nie uciec na piętro.
    Luke.
    Najgorsze w tym wszystkim było to, że pomimo tego, że Walter wciąż posiadała rodzinę zabrakło w niej ludzi, na których najbardziej jej zależało. Jej rodzice skupiali swoją uwagę głównie na najstarszym i najmłodszym synu i Jun nie była do nich jakoś specjalnie przywiązana. Była natomiast w szczególny sposób powiązana z Lukem. Był częścią niej, cząstką którą wydarto siłą i bez której nie potrafiła odpowiednio funkcjonować, niekiedy nie potrafiła nawet bez niej oddychać, choć minęły już cztery lata.
    — To dobrze — oznajmiła, bo właśnie o to jej chodziło. Juno chciała wiedzieć czy od powrotu Kaysera do Mount Cartier znalazł się ktoś, kto miał odwagę przebywać w towarzystwie leśniczego i utrudniać mu upadek na dno.
    — Widziałam twoje spojrzenie, Sol... — urwała, podchwytując wzrok Rudzielca. Ostudziła swój napój kilkoma dmuchnięciami i dopiła go duszkiem, po czym podniosła się, by odnieść kubek do zlewu. — Cokolwiek sobie wtedy pomyślałaś, ten sweter należał do mojego brata, nie do Ferrana — mruknęła i przymrużyła oczy, ale nie ruszyła się z miejsca.
    Westchnowszy ciężko zabrała się za zmywanie. Nawet jeśli był to tylko jeden kubek to wiedziała, że Kayser właśnie tak by zrobił. Jego pedantyczne zapędy już zaczęły się jej udzielać.
    O ile to możliwe, teraz była jeszcze bardziej zdystansowana. Pozwoliła, by Cukierniczka spokojnie połączyła fakty. Wszyscy w Mount Cartier i Churchill słyszeli o jej bracie i Sol na pewno nie była wyjątkiem. Juno nie zamierzała jednak mówić nic więcej, chciała po prostu coś wyjaśnić.

    Juno Walter

    OdpowiedzUsuń
  116. Opatrywanie ludzi było dla Octaviana chlebem powszednim. Podchodził do tego trochę machinalnie, bo sprawdzenie kości i mięśni było rutynowym działaniem na wizycie, a przez jego dłonie przewinęło się już mnóstwo ludzi. Aczkolwiek każdemu pacjentowi starał się okazywać trochę ciepła, tym bardziej, że do każdego człowieka podchodził indywidualnie, bo zwykle nie ma dwóch identycznych przypadków – jeśli tak, to bardzo rzadko. Wiedział, że niektórzy na samą myśl, że lekarz będzie musiał przekroczyć granice ich prywatności, reagowali spięciem i skrępowaniem – a już szczególnie ci, którzy zachowują wyjątkową powściągliwość – i chociaż starał się to zrozumieć, to nigdy nie potrafił tak do końca. Być może dlatego, że dotyk był dla Octaviana codziennością, a przyzwyczajenie do widoku różnych ciał rzeczywiście trochę znieczuliło go na odczuwanie wstydu.
    Gdy tylko Sol odsłoniła rąbek ramienia, Octavian od razu skupił na nim spojrzenie, w głowie kalkulując rodzaj ewentualnych obrażeń. Zaraz subtelnie ułożył dłonie na ramieniu kobiety.
    — Na pewno jest trochę zbite, choć nie widzę zatrważającej opuchlizny. Jeszcze — powiedziawszy, zaczął nieśpiesznie przesuwać opuszkami palców w kierunku szyi Sol.
    — Będę naciskał, daj znać, jeśli w którymś miejscu zaboli mocniej, dobrze? — Poprosił, zerknąwszy na moment na Sol, po czym wrócił uwagą na obojczyk i zaczął momentami naciskać głównie zaczepy mięśni. Obserwował przy tym odruchy Sol, bo z doświadczenia wiedział, że pacjenci nie mówią wszystkiego, a niektóre rzeczy wręcz zatajają, dlatego obserwacja pomagała mu bardziej poznać dolegliwości swych podopiecznych. W tej całej analizie był jednak delikatny, tak jakby zbyt mocny nacisk mógł wyrządzić nieodwracalne skutki na skórze ramion Sol. Starał się nie narażać jej na większy ból, dlatego sprawdzał mięśnie w sposób wyjątkowo czuły.

    Octavian Carnegie

    OdpowiedzUsuń
  117. Akurat w tej sytuacji nie mógł zmarnować tak pięknej okazji, by trochę Sol podokuczać, tym bardziej, że żarty się go zwykle nie imały, a ochota na nie przychodzi rzadko. Może to faktycznie nieładnie nabijać się komuś prosto w twarz, jeszcze osobie, która nie zasługuje na żadne nieprzyjemności, ale Kayser nie robił tego stricte złośliwie, a raczej w aspekcie żartu. Bo jak już żartował, to w sposób wyjątkowo specyficzny, niestety.
    — Aż dziw bierze, że nie jesteście jeszcze na językach sąsiadek. Chociaż, kto wie, może coś już paplają — wzruszył lekko ramieniem, zastanowiwszy się przez moment nad tą zagwozdką. Do niego plotki i tak dochodzą ostatnie, bo Kayser nie jednoczy się z tutejszymi klekotkami, a do ludzi w przyjaznym geście łba też nie wychyla, więc niewiele o newsach wioski wie. Dowiaduje się dopiero wtedy, kiedy usłyszy co nieco w barze u Iana, a że ostatnimi czasy tam nie zaglądał to nie miał też dostępu do plotek. I gdyby Sol nic mu nie powiedziała o nagłej zmianie zamieszkania, to pewnie nigdy by się nie dowiedział, albo w chwili, w której dawno byłoby już po ptakach, a Sol wróciłaby z powrotem do siebie.
    — No, ale doktorek ma szczęście, że wykazał się odrobiną szarmancji i dał ci osobny pokój. Niech będzie, że jestem to w stanie zaakceptować — powiedział, jakby faktycznie miał tu cokolwiek do gadania. Prawdę powiedziawszy do gadania nie miał nic, ale też nie chciał mieć, bo Sol dobrze wiedziała, jakie decyzje podjąć. On zaś wiedział, że kobieta nie potrzebuje ciągłego niańczenia, bo życie ją trochę doświadczyło, i na tyle, by szczenięce głupstwa odstawić na bok, poza tym pan Carnegie nie wyglądał na morderce, ani handlarza organami w żadnym calu. Kayser mógł z trudem przyznać, że ostatecznie wzbudza sympatię.
    Na dociekliwość panny Duval nieco się skrzywił, bo opowiadanie o znajomościach nie było mu na rękę, zresztą jak wszystko, co dotyczyło jego prywatnego życia. Wiedział jednak, że Ruda nie da mu spokoju, póki choć trochę nie zaznajomi jej z tematem, dlatego odchrząknął lekko i zaraz westchnął.
    — Junona jest siostrą mojego zmarłego przyjaciela — zaczął krótko, starając się nie przywoływać do wspomnień Luke'a, choć zdawał się nie mieć na to wpływu. Widok jego bladego ciała samoistnie stawał mu przed oczyma. — Przyjechała na stare śmieci, ale nie mogła na razie zamieszkać u siebie, więc w tej chwili mieszka u mnie. Znamy się szmat czasu, a kiedyś łączyła nas nawet całkiem wyjątkowa znajomość — odpowiedział, uznając że tyle powinno wystarczyć rudowłosej. I tak nie zamierzał mówić w tej kwestii nic więcej. — Ale dobra! Choć pokazać mi ten bałagan u siebie, póki mam trochę wolnego czasu.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  118. [Jestem paskudą, która jeszcze nie odpisała Calebem... :'))) Cieszę się, ze taki pomysł się podoba, a ja tu na dniach wpadnę z rozpoczęciem dla nas. Muszę się w końcu porządnie rozruszać Calebem. ♥
    I dziękuję za takie miłe powitanie Lyry. Fakt, trochę jest biedna. Chciałam nawet wspomnieć o tym, że miewa koszmary, ale uznałam, że lepiej będzie to wykorzystać w wątkach. I z chęcią napisałabym wątek między dziewczynami, ale nie wiem czy Meredith się nie nadaje... To taka dziewczyna z pazurem (swoją drogą to imię...<333), więc może chciałaby rozruszać Lyrę i trochę dziewczynę "sprowadzić" na złą drogę?;)]

    Lyra/Caleb

    OdpowiedzUsuń
  119. Miał tylko nadzieję, że jego terapia dotykowa przyniesie ukojenie i choć trochę zniweluje ból. Nie zakładał, że wyleczył ją za pomocą cudownego dotyku, niczym cudotwórca, i że obejdzie się bez smarowania stawu jedną z maści przeciwzapalnych, ale był pewien, że w jakimś stopniu zmniejszy dokuczliwość. Przynajmniej będzie mogła zasnąć, nie walcząc przy tym z rwącym bólem, a jeśli o spaniu mowa – gdy tylko poprosiła o oprowadzenie, Octavian od razu wskazał Sol jej prywatny kącik. Pokazał również miejsce w toalecie, gdzie Duval mogła śmiało się rozpakować, bowiem miała do dyspozycji dwie półki, z których Tavey ściągnął wszystkie swoje pierdółki (chociaż nie miał ich wiele), i zapewnił żeby czuła się tu jak u siebie.
    — Trzymam za słowo — odparł w żarcie, chociaż dopiero jutro się okaże, które z nich wcześniej wstanie. Jeżeli to przyjmie rolę rannego ptaszka, nie omieszka przygotować czegoś dobrego w ramach śniadania. Nie będzie pewnie w stanie przygotować jakiegoś tutejszego dania, ale chętnie zapozna Sol ze szkocką kuchnią, która być może po części pokrywa się z kuchnią mountcartierowską. — Dobranoc, Sol. — Posławszy jej ostatni uśmiech tego wieczoru, dał kilka kroków w stronę drzwi do swojej sypialni i zniknął za nimi, wyłączając światło na korytarzu.
    Nie zasnął szybko. Jeszcze trochę przewracał się z boku na bok, próbując ujarzmić rozbiegane wewnątrz głowy myśli. W tej małej wiosce spotykało go ostatnio mnóstwo różnych sytuacji i miał wrażenie, że przeżył tu już stokroć więcej niż w rodzinnym Dunfermline, gdzie przecież dorastał. Po prostu czas w Mount Cartier biegł tak szybko i energicznie, że Octavian odczuwał różnicę w sposobie życia, które w Szkockim mieście płynęło w tempie mocno ślimaczym.
    Zdawało mu się, że ledwie zmrużył oczy, a w uszach rozległ się nagle dźwięk budzika, który swym upierdliwym charczeniem byłby w stanie obudzić niedźwiedzia w zimowym śnie. Kilkukrotnie spudłował, nim wyłączył brzęczące urządzonko, które nader wszystko spadło za nocny stolik, gdzie ostatecznie zamilkło, ale nie podniósł się od razu. Patrzył się w sufit i zastanawiał, czy miniony wieczór na pewno jawą?
    Dźwignąwszy się z łóżka, założył jedynie podkoszulek, bo rano, kiedy w kominku nie strzelał już ogień, zwykle w chatce było chłodno, i bokserkach wyszedł z pokoju w kierunku łazienki. Przetarł jeszcze zaspane oczy, ziewając przy tym krótko i... stanął raptem jak wryty.
    — Sol... — odezwał się taksując ją szybkim spojrzeniem. — Jezu... — potrząsnął głową, zdając sobie sprawę, że kobieta stoi przed nim okryta jedynie ręcznikiem i to wcale nie długim. — Wybacz!
    Aż zapomniał, że sam nie miał na sobie praktycznie żadnej garderoby.

    Octavian Carnegie <3

    OdpowiedzUsuń
  120. Znacznie bardziej odpowiadał mu chód w ciszy, choć wiedział, że cisza w przypadku Sol zakrawa o anomalię i zwykle nie ma racji bytu, toteż nie nastawiał się na długie milczenie ze strony rudowłosej. Aczkolwiek i tak milczała dłużej, niż miała w zwyczaju, bo minęło parę dobrych minut jak wyszli z lasu, przynajmniej trzy czwarte drogi słuchając jedynie lekko szumiącego między drzewami wiatru. Przeczuwał też, że nie odpuści, przecież zostawił ją z idealną zagwozdką, która aż prosiła się o rozwinięcie. W przypadku Kaysera to rzeczywiście ciekawe – nagle pojawia się w jego życiu współlokator i to w kobiecej postaci, choć w normalnym przypadku musiałby się zdarzyć cud, ażeby Ferran pozwolił sobie na dzielenie z kimś samotni, a do tego z jego ust wypływa informacja o wyjątkowości minionej relacji. No, tym stwierdzeniem to jakby nie patrzeć sam strzelił sobie w kolano.
    — Podejrzewałem, że będziesz ciągnąć mnie za język, Sol — zauważył, zerkając chwilowo na kobietę, bo choć pytanie zadała w sposób niby obojętny, dobrze wiedział, że chciała znać odpowiedź. Znał te zagrywki... I był świadom, że dopóki odpowiedź na pytanie się nie pojawi, usłyszy je jeszcze nie raz.
    — Jako nastolatkowie dzieliliśmy z sobą czas — dopowiedział jednak, bo nie miał powodów, żeby cokolwiek ukrywać, ale nie potrafił tej wyjątkowości ubrać w dobre słowa. Na miłość z pewnością było jeszcze wtedy za wcześnie, ale niewątpliwym jest, że ta dwójka miała się ku sobie nim Ferran zdecydował się wyjechać do wojska i jednym gestem wiele przekreślić. To były dobre wspomnienia.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  121. [Myślę, że jak najbardziej mogą być o krok od przyjaźni, bo Sol to chodząca cudowność i na pewno razem pieką mnóstwo słodkości. <3]

    Marion

    OdpowiedzUsuń
  122. Naprawdę długo nie dzielił z nikim mieszkania, i naprawdę zapomniał jak to jest natykać się na kogoś w korytarzu, czekać na toaletę (choć w tym przypadku czekać już nie musiał), czy schodzić na parter ze świadomością, że na dole czeka śniadanie. Nie chciał też w żaden sposób urazić Sol, chociaż jego spojrzenie samoistnie błądziło po jej sylwetce, jako gest, który wymknął się niespodziewanie spod kontroli. Dlatego w chwili, w której Sol parsknęła śmiechem, poczuł lekką ulgę. Przynajmniej był pewien, że jego taksujące spojrzenie nie okazało się czymś, za co powinna była zdzielić go z liścia.
    — W porządku — odpowiedział tylko, nie odwracając się za siebie, bo to mogłoby zakrawać o chamstwo, choć miał nieodpartą chęć powędrowania za nią wzrokiem.
    Dopiero pod prysznicem zdał sobie sprawę z komiczności ich rannego spotkania, kilkakrotnie uśmiechając się pod nosem na samą myśl, jaką musiał mieć minę, gdy jego oczom nagle ukazała się Sol. Doprowadziwszy się do ładu, założył luźniejsze spodnie i t-shirt, po czym zszedł na parter z przylepionym do ust uśmiechem. Już na schodach słyszał Sol, krzątającą się po kuchni, a za moment znów napotkał ją spojrzeniem, choć w bardziej stosownym stroju, niż krótki ręcznik.
    — Ja tez nie sądziłem, że wstajesz tak wcześnie — stwierdził z uśmiechem, pojawiając się obok niej. Cieszył się, że kobieta zadomowiła się na tyle, by swobodnie korzystać z kuchennych przedmiotów, nie bojąc się przy tym szperać po szafkach w poszukiwaniu talerzyków, czy patelni. Rzadko jadał jajecznicę, dlatego miał wielką ochotę spróbować tej spod ręki Sol.
    — Wygląda smacznie — zauważył, po czym przeszedł do jednej z szafek, żeby sięgnąć opakowanie tabletek, które łykał na tachykardię. Uzupełniwszy szklankę wodą, popił odrobinę, a później znów powrócił uwagą do Sol. I stołu, na którym czekało już pieczywo i dwa talerze.


    Octavian Carnegie

    OdpowiedzUsuń
  123. Ale Ferran już się nie odezwał i niczego nie dopowiedział. Wolał pozostawić temat niedokończony, bo bardziej na rękę mu było, kiedy nie opuszczał on czeluści jego własnego mózgu. Kolejną część drogi, aż do momentu zatrzymania się przed drzwiami chatki Sol, przeszedł więc w milczeniu. Nie oponował, gdy rudowłosa chwyciła go pod rękę, chociaż ten gest odrobinę go spowolnił.
    — Oczywiście, że będę szczery — zagwarantował, gdy Sol wcelowała klucz w dziurkę i przekręciła go niepewnie. Nie zamierzał cisnąć jakimiś kiepskimi uwagami, bo na twarzy panny Duval malowało się głębokie przejęcie, a dobijanie jej nie miało sensu, jednak niewątpliwym było, że postawi sprawę jasno. W takim przypadku zatajanie czegokolwiek nie ma sensu, tym bardziej, że w momencie gdy Ferran przekroczył próg drzwi, a do jego nozdrzy dotarł zapach wilgoci i stęchlizny – już wiedział, że będzie źle.
    Przeszedł w głąb, rozglądając się z uwagą, czy parter także ucierpiał, ale nie widząc niczego podejrzanego, pozwolił sobie wtargnąć na piętro. Nie ufał tym schodom, dlatego stawiał kroki uprzednio najpierw wyczuwając, czy dany stopień nie sprawi, że schody runą z hukiem, a on razem z nimi. Ale gdy dostał się na wyższą kondygnację, zacmokał z wyraźną troską.
    — Wiesz co, Sol? — Spojrzał na nią, gdy zdał sobie sprawę, że jest tuż za nim. — To będzie wymagało czasu.
    Złapał się chwilowo za brodę i dał kilka kroków głębiej do pomieszczenia, w którym sufit wołał o pomstę do nieba. Nie były to jednak szkody, którym nie dałoby się stawić czoła. W Mount Cartier było kilku fachowców, którzy z pewnością to ogarną.
    — Ale wszystko da się naprawić — zapewnił, minąwszy wielkim krokiem kałużę, która utworzyła się na środku podłogi z przeciekającego dachu. W tym przypadku był dobrej myśli mimo wszystko.


    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  124. [Nie ucieknę, obiecuję! O jakim wątku marzysz? <3]

    Elsie

    OdpowiedzUsuń
  125. [O ranyranyrany, moja biedna Solinka! Koniecznie trzeba ją pocieszyć, więc już się za to zabieram! <3]

    Kilka miesięcy wystarczyło, by Elsie zadomowiła się w Mount Cartier. Nadal gubiła się w lesie, licząc, że Harmon, jak zawsze, ją znajdzie, wciąż popełniała mnóstwo niezręczności w rozmowach z innymi, ale mieszkańcy zdążyli do tego przywyknąć, zaczęli odnosić się do niej serdeczniej i powoli akceptowali ją jako nowego obywatela ich ukochanego miasteczka. Bo Elsie, choć przez większość czasu z czymś się zmagała (ze społecznością, z pracą, z pogodą, cieknącym dachem, nieszczelnym oknem czy przeziębieniem), to nigdzie się nie wybierała. Pozostawało jej więc zmagać się dalej i dbać, by sąsiedzi nie stracili do niej sympatii.
    Sol była najprawdopodobniej najsłodszą osobą, jaką dane jej było poznać nie tylko w Mount Cartier, ale także w życiu. Z miejsca zapałała do niej miłością, niedługo po swoim przybyciu do miasteczka, i, co było najbardziej zaskakujące, ta sympatia miała jakąś wzajemność. Elsie była więc częstym gościem Krainy Czarów, a z czasem coraz częściej lądowały z rudą koleżanką w miejscowym barze.
    Z tym że, o ile życie Elsie zaczynało się jakoś układać, to z życiem Sol działo się coś odwrotnego. Dziewczyna była tak zaaferowana tym, co się stało, a później remontem, że miały z Elsie zdecydowanie mniej czasu dla siebie, ograniczając się do wyjścia gdzieś raz na ruski rok i zamienieniu kilku słów, gdy spotykały się w sklepie, na spacerze czy gdziekolwiek.
    I podczas jednego z takich spotkań w głowie panny Lance zapaliła się czerwona lampka. Owszem, Sol była miła, urocza i uśmiechnięta, jak zawsze, ale Elsie od razu dopatrzyła się pod tym wszystkim przygnębienia. Co jak co, ale w tym miała niezłe doświadczenie. Nikt nie mógł jej oszukać słodkim uśmiechem przylepionym do twarzy.
    Nie zastanawiała się dwa razy. Upewniwszy się, gdzie może zastać swojego rudowłosego aniołka, Elsie przybrała nieznoszący sprzeciwu wyraz twarzy i pojawiła się u dziewczyny niczym Batman gotowy ocalić Gotham.
    – Cześć, czuję, że dzisiejszy wieczór będzie ciężki, nie chcę ryzykować, dlatego dokładnie za – Zerknęła na zegarek – dwadzieścia osiem minut mam zamiar pić już u Iana wino. Nie chcę stracić ciężko wypracowanej sympatii sąsiadów przez plotki o alkoholizmie, dlatego potrzebuję kompana. Musisz więc ze mną iść. Rozumiesz, od tego zależy moja reputacja.
    Była z siebie dumna.

    Elsie

    OdpowiedzUsuń
  126. Wiosna była porą roku, którą Isabella szczególnie lubiła. Nie tylko dlatego, że wskaźniki na termometrze pięły się do góry (chociaż nadal utrzymywały się poniżej zera), ale przede wszystkim dlatego, że kończyły się w końcu arktyczne noce i codziennie mieli więcej światła słonecznego. A pogodnych dni w ostatnim czasie nie brakowało, można więc było korzystać z powoli topniejącego śniegu i ciepłych promieni, które ogrzewały marznącą od października skórę. Właśnie za tym tęskniła. Za ciepłem, za jasnością. Po wszystkich lutowych przeżyciach jedyne o czym marzyła, to wyrwanie się z otaczającej ją szarości. Wiosna dawała powiew świeżości, a wpadające przez świeżo wymyte okna światło sprawiało, że w końcu chciało jej się wyjść z odziedziczonego po babce domu na dłużej niż tylko pięć minut.
    W ostatnim czasie zamknęła się nieco w swoich czterech ścianach. Skupiona na odnawianiu swojego domu nawet nie zauważała, jak dni uciekają jej i zlewają się w jedną, szaroburą codzienność. Babcia zmarła ponad rok temu, a Isa nadal nie doprowadziła mieszkania do takiego stanu, w jakim nie musiałaby co chwilę czegoś naprawiać. Winny temu był przede wszystkim brak wystarczającej ilości funduszy, które mogłaby za jednym razem wyłożyć miejscowym fachowcom. I czas. Tego też jej brakowało odkąd pogodziła się z Calebem i na nowo pilnowała jego syna, gdy po raz kolejny był przeziębiony i miał zakaz wstępu do przedszkola. Kontakt z Youngami był jednak jedynym plusem w ostatnim czasie odkąd bardzo rzadko odwiedzała rodzinny dom czy kogokolwiek innego zamieszkującego Mount Cartier.
    Głównie dlatego dzisiaj wyszła z domu, wykorzystując nieco dobrą pogodę oraz brak małego szkraba uczepionego jej nogi. Nie licząc pracowników sklepu ogólnego, to prawie z nikim nie rozmawiała. Również ze swoją kuzynką, u której nawet nie wiedziałaby co się dzieje, gdyby nie plotkująca sąsiadka przynosząca jej od czasu do czasu domowe konfitury i racząca ją różnymi opowieściami z życia Mount Cartier. Nie świadczyło to o niej zbyt dobrze, ale Isabella wolała już posłuchać tych historii przy herbacie niż samej krążyć po miasteczku i zbierać niezbędne informacje. Nie mogła jednak dawać nikomu zbyt dużych podejrzeń, że nie wszystko jest do końca w porządku, dlatego wykorzystała wiosenne przesilenie i przeszła się na spacer do cukierni Sol. Rudowłosa zawsze potrafiła naładować ją pozytywną energią.
    — Cześć —powiedziała, ledwo przekraczając próg małego przybytku kuzynki i rozpinając guziki luźnego płaszcza przeciwdeszczowego. — Zdaje się, że lepiej niż u Ciebie — dodała jeszcze, spoglądając zmęczonym spojrzeniem w oczy Sol. Od tygodni nie mogła się wyspać, a podkrążone oczy stały się już jej codziennością. — Jak to możliwe, że jeszcze do mnie nie przyszłaś i o niczym nie powiedziałaś? — dopytała, nachylając się nad blatem, żeby przywitać się z Sol.

    [bardziej powiedziałabym, że Isa to szatynka ;) i wybacz gigantyczny poślizg]

    Isabella Ames

    OdpowiedzUsuń