A kiedy śnieg przestanie prószyć, to Monty na spacer ruszy.

Blog zawieszony

Po przeprowadzeniu ankiety większością głosów wygrała opcja zawieszenia bloga. Oznacza to, że autorzy mają możliwość dalszej gry i zapisów, ale administracja — za wyjątkiem wysyłania zaproszeń i wpisywania do listy bohaterów — nie będzie angażować się w życie bloga. Z tego samego powodu zakładka Organizacyjnie na czas zawieszenia bloga zostaje usunięta. Raz jeszcze dziękujemy za Waszą obecność i życzymy Wam wszystkiego, co najlepsze.

nie istnieję & latessa

Kalendarz

16/02/14 Otwarcie
16/02/14 Nowy mod
22/02/14 Wydarzenie: Burza Śnieżna – link
24/02/14 Odejście moda
26/02/14 Nowy mod
19/04/14 Wydarzenie: Mecz Hokeja – link
02/07/14 Nowy szablon
07/07/14 Wydarzenie: Kto zabił? – link
20/07/14 Odejście moda
23/07/14 Nowy mod
29/08/14 Zamknięcie
24/12/15 Reaktywacja
25/12/15 Nowy admin
28/12/15 Wydarzenie: Kolacja wigilijna – link
29/06/15 Nowy nagłówek
09/10/16 Wydarzenie: Deszcz i wichura - link
28/11/16 Nowy nagłówek
10/12/16 Wydarzenie: Uratuj święta! - link
04/01/17 Wydarzenie: Psi zaprzęg - link
28/01/17 Wydarzenie: Słodka Walentynka - link
04/02/17 Nowy szablon
27/03/17 Wydarzenie: Mount-ipedia - link
21/04/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap I - link
01/05/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap II - link
02/05/17 Nowy nagłówek
17/09/17 Wydarzenie: Spływ kajakowy - link
02/02/17 Nowy szablon
14/02/17 Wydarzenie: Poczta walentynkowa - link
07/07/18 Zawieszenie

Kolacja wigilijna

Wydarzenie: Kolacja wigilijna
Termin rozpoczęcia: 28.12 (11:30)
Termin zakończenia: 30.12 (16:00)
Lokalizacja: dom Burmistrza
Godzina na fabule: 18:00
Status: otwarte dla wszystkich

☆ DOM BURMISTRZA ☆


kliknij aby powiększyć


Dobra żona to najlepszy skarb, na jaki można liczyć w święta. Szczególnie, gdy ta niezastąpiona w niczym kobieta w zaciszu własnego domu organizuje cudowną wigilię dla mieszkańców. Zapach przypraw korzennych i gałązek świerku przesiąka otoczenie na równi z ciepłą atmosferą, a wykwintne potrawy, gęsto zaścielające stół, zapełniają brzuchy nawet najbardziej wybrednym smakoszom.
Tak wyglądało to każdego roku w Mount Cartier, ale dziś, po ostatniej kłótni z mężem — kiedy to Jonathan Connelly nie chciał przyznać żonie, że Borsuki z Roedeark mimo swojej zeszłorocznej przegranej nadal pozostają lepszą drużyną od Wiewiórek z Quicame — Pani Connelly obraziła się i zdecydowała się na odprężający wyjazd do SPA, zostawiając burmistrza samego w domu. W jego wykonaniu próba urządzenia idealnej kolacji przypomina raczej walkę z wiatrakami, dlatego też z gości zrobił sobie pomocników, a ratunku szuka w ich małomiasteczkowej serdeczności. Nawet przyjezdnym się nie upiekło, bo i oni zostali wciągnięci w wir świątecznych przygotowań. Ludzie jeszcze nie wiedzą co ich czeka, tymczasem Connelly biega tylko wokół wszystkich i w panice wykrzykuje dziwne hasła, których nikt, absolutnie nikt, nie jest w stanie zrozumieć.
Wesołych Świąt, Mount Cartier! Oby kolacja wypaliła, bo jak na złość na razie nawet choinka nie chce.


Aby uniknąć chaosu w wydarzeniu, na początku komentarza zaznaczaj osoby, które pojawiają się w opisach, bądź do których się zwracasz, np.
Grace, Roy

(...) — Roy, w tej zawierusze chyba zgubiłeś buty — kiedy odzywał się do niego, trącił Grace wymownie łokciem pod żebra.

Wzór komentarza:

<b>Grace, Roy</b>

(...) — Roy, w tej zawierusze chyba zgubiłeś buty — kiedy odzywał się do niego, trącił Grace wymownie łokciem pod żebra.


Kilka uwag:
  1. Nie używajcie w komentarzach opcji: "Odpowiedz".
  2. Nie zapominajcie o wzorze komentarza (jak wyżej).
  3. Starajcie się pisać krótko, nie rozwlekle, żeby zachować dynamiczną grę.
  4. Biorąc udział w wydarzeniu zgadzasz się na interwencję MG.

☆ PRZEBIEG GRY ☆


  1. Na początku gry każdy pod treścią komentarza umieszcza numer od 1-15.
  2. Numery mogą się powtarzać.
  3. Do 16 można dołączać do wydarzenia. O 16 podamy dalsze wskazówki.

Pomieszczenia, w których znajdują się gracze. W nawiasach numerki, które wybrali na początku gry:

  • Sypialnia z choinką: Ian Finnigan (1),
  • Pokój dziecięcy: Declan McCain Jr (4), Emily Baker (8),
  • Sypialnia z kominkiem: nikt,
  • Kuchnia: Logan Navarre (8), Maine Middle (9),
  • Jadalnia: nikt,
  • Salon: Solane Candover (11), Gina Harvey-Reed (10), Hattie Golden (2),
  • Podwórko: Noah Bryant (10), Hannah Lawrence (12), Lou Momoa (13),
  • Przedpokój: Madison Ashton (13), Bethany Jackson (15)

113 komentarzy:

  1. Ian niechętnie zwlekł się z pracy do Burmistrza. Po drodze próbował zgarnąć ze sobą Garetta, ale mężczyzna albo zatoczył się o jeden rów za daleko, albo wyjątkowo znalazł sobie jakieś produktywne zajęcie, przez co barman nie mógł go znaleźć w domu. Już sam fakt, że nie było Andersona w barze był dostatecznie dziwny. Dalej Finnigan tego nie drążył. Nie pukał nawet do Conelly'ego, skoro Burmistrz, dobra dusza, wymachiwał rękoma z parteru, wołając coś z podekscytowaniem do obecnych już gości. Ian nie chcąc mu przeszkadzać przemknął się przez przedsionek, dopadł do schodów i zniknął na piętrze. Tam wlazł do pierwszej lepszej sypialni. Zrzucił buty, kurtkę. Napisał nawet kartkę, którą postawił na szafce nocnej:

    Nie przeszkadzać. Niedźwiedzie zapadają w głęboki sen zimowy i są wściekłe kiedy się je budzi!

    Bo znając ciekawość, wścibskość i nadmierną troskę mieszkańców Mount Cartier - ktoś z pewnością by tego próbował.

    1

    Ian Finnigan

    OdpowiedzUsuń
  2. Po 12 latach poza Mount Cartier człowiek na nowo musi przywyknąć do pewnych tradycji, kiedy więc Declan McCain pojawia się w progu domu u Burmistza, pierwsze co rzuca mu się w oczy to totalny zgiełk. Gdzie nie spojrzeć, ludzie kręcą się bez celu, a na czele tego szalonego tłumu sam Connelly. Biega w jedną i w drugą, jak mały bączek, którego puszczono w ruch. Przez chwilę wygląda to raczej jak kadr z filmu Alicja w Krainie Czarów szczególnie, że chaotycznie udekorowany dom przypomina inny, magicznie dziwny świat.
    Tu zawsze tak?, przemyka mu przez myśl. Może trochę za gówniany był, żeby pamiętać szczegóły, ale jakoś tak wydawało mu się, że kiedyś w kolacji wigilijnej u Burmistrza było więcej elegancji i ładu, niż dziś. A może to on był mniej wybredny? Tak czy inaczej wkracza do pokoju na piętrze, stwierdzając, że to jedyny punkt w domu, w którym ma szansę otworzyć barek z alkoholem. Musi się mocno znieczulić, by lampki, gwiazdki i inne pierdółki nie dawały mu po oczach. Szybko okazuje się jednak, że miejsce, w którym lata temu znajdował się schowek na trunki, teraz jest... pokojem dziecięcym.
    — Świetnie... — mruczy nieukontentowany, zamykając za sobą drzwi.

    Numerek: 4

    Declan McCain Jr

    OdpowiedzUsuń
  3. Choć nie była to pierwsza kolacja u burmistrza na jakiej Logan był, tym razem wyglądało to zupełnie inaczej. Jak posłyszał w plotkach pani Connelly obraziła się na męża i po prostu wyjechała, a burmistrz został sam w domu. I to widać na pierwszy rzut oka.
    Dzisiaj nie działało dosłownie nic, a niewiele rzeczy się zgrywało. Mimo to mieszkańcy MC tłumnie przybyli na kolację, która była już niemalże tradycją w tym miasteczku.
    Logan stał w kuchni krojąc właśnie sernik na czekoladowym spodzie, który przyniósł z cukierni. Jak na złość, chyba dołączając do chaosu domostwa, ciasto nie chciało dobrze odejść od papieru. Cud, że się zakalec nie zrobił.
    Navarre podważał nożem ciasto, by pokroić je i dołożyć je do reszty wypieków na paterze. Może to odrobinę osłodzi tę dziwną, choć przyjemną atmosferę.

    Numerek:: 8

    OdpowiedzUsuń
  4. Maina Middle niechętnie brała udział w tej całej kolacji u Burmistrza, jeszcze za czasów młodości. Kiedy wyrwała się z Mount Cartier, i pojechała na studia, dziękowała Bogu, że nie musiała co roku spędzać kilku godzin na tej imprezie. Wszystko na ów wigilii było takie...idealne, wymuskane do granic możliwości.
    W tym roku było inaczej. Dziadkowie mieli dojść potem, jak zawsze na ostatnią chwilę, a ona, wiedziona ludzką ciekawością, przyszła nieco wcześniej. I zamarła, bo nic nie było gotowe, a wszystko było jednym wielkim chaosem. Cholera, to nawet zabawne. Minęła burmistrza, kiwnąwszy mu głową na powitanie, po czym zaszyła się w, o dziwo, spokojnej jadalni.
    -Kocioł-mruknęła do siebie, odgarniając kosmyk włosów.

    Numerek: 9
    Maina Middle

    OdpowiedzUsuń
  5. Gina nienawidziła świąt Bożego Narodzenia. Był to dla niej najbardziej odrażający okres roku. Tabuny ludzi, niekończące się wizyty ponurych krewnych, namiastka radości, sztucznie wywoływana wesołość - w takich warunkach jej niechęć do kontaktu z ludźmi mogła ulec wyłącznie nasileniu. Miała nadzieję, że chociaż w Mount Cartier uchroni się przed inwazją jaskrawych światełek, w które zbyt długie wpatrywanie groziło ślepotą, oraz brokatu, który lepił się do wszystkich i do wszystkiego. Niestety, z jej planów zgrywania Grincha nic nie wyszło, kiedy wbrew sobie została wciągnięta w świąteczne przygotowania kolacji wigilijnej. Początkowo miała zamiar obudzić w sobie buntowniczkę i zbojkotować wydarzenie, ale równo o 18 pojawiła się w domu burmistrza z samodzielnie wykonanym ciastem, którego zjedzenie prawdopodobnie skończyłoby się niezbyt godną śmiercią w męczarniach w toalecie. Ponieważ nie była sadystką, a kuchnia była już zajęta, chyłkiem przemknęła do salonu, mając zamiar wyrzucić zwęglone ciasto do kominka i ostatecznie spalić je na popiół, bo nikomu nie życzyła takiego zatrucia.

    Numerek 10

    Gina

    OdpowiedzUsuń
  6. Candoverowie co roku przychodzili na urządzaną przez żonę burmistrza wigilię, nic więc dziwnego, że i dzisiaj pomimo braku obecności pani Connelly w mieście ktoś musiał się na nią udać. Solane nawet nie próbowała dziwić się dlaczego to akurat ona została reprezentantką całej rodziny. Co z tego, że to Frank był najstarszy? Przecież to ona była kobietą i jej pomoc będzie tam dużo bardziej potrzebna. Wkręcanie jej przez braci w najgorsze wydarzenia w mieście już chyba nigdy miało się nie zmienić. A ona naiwnie myślała, że kiedyś jej odpuszczą to znęcanie się nad nią! Akurat.
    Pomimo okoliczności w jakich zmuszona została ubrać się w najgrubszą kurtkę jaką miała, zgarnęła ze stołu przygotowane godzinę wcześniej śledzie w nie do końca szczelnie zamkniętym pojemniczku (przecież musiały sobie pooddychać!) i ruszyła żwawo do domu burmistrza. Gdy tylko weszła do środka ogłuszył ją krzyk burmistrza, który stał dwa kroki od niej i tarasował wejście do kuchni. Solane skrzywiła się, rozglądając szybko po pomieszczeniu.
    ― No pięknie... ― mruknęła pod nosem na widok stłuczonego talerza i czegoś, co chyba miało przypominać sałatkę. Nie chcąc od razu wpakować się w latanie z miotłą, przemknęła ostrożnie obok całego bałaganu i szybko poszła do najdalszego kąta ostatniego pomieszczenia, trafiając tam na co najmniej dziwacznie ubraną choinkę. Nie dość, że była krzywa to jeszcze wystarczyło, że Solane dotknęła ramieniem jakiejś bombki, a ta spadła zaraz na ziemię, wytrącając jej prawie nadal trzymane w rękach śledzie.

    Numerek: 11

    Solane

    OdpowiedzUsuń
  7. Noah w sumie niespecjalnie przepadał za samymi świętami. Zdecydowanie uważał, że spotkania rodzinne (lub nieszczególnie rodzinne) wcale nie potrzebują wymówek w stylu "załóżmy ohydny sweter świecący, jak choinka, upijmy się grzanym winem i rozdajmy drogie, choć mało znaczące upominki" żeby się konwersacja kręciła.
    Siostra piec nie potrafiła, gotować tym bardziej, ale nie można się było pojawić z pustymi rękoma, nie? Więc obciążyła Noah zgrzewką dobrego grzańca, a zaraz po przywitaniu się pobieżnie z burmistrzem pobiegła w głąb domu szukając kieliszków do wina, zostawiając Noah samego, stojącego pośrodku pokoju i nie wiedzącego co ze sobą zrobić.

    Numerek: 10

    Noah

    [lol, grozili mi burzą śnieżną i zawaleniem domu, więc jestem]

    OdpowiedzUsuń
  8. Gina i wszyscy wokół:

    Uwaga, uwaga. Barty Pikles zagościł u Burmistrza. Było go już słychac z wejścia, kiedy powitał wszystkich siarczystym przekleństwem, drąc się z progu bardzo donośnie, bo pewnie zapomniał swojego aparatu słuchowego, a musicie wiedzieć, ze od ostatniego czasu, kiedy przygrzmocił głową o lód podczas pamiętnego meczu, nie dość, że niedowidzi to jeszcze niedosłyszy.
    — Do stu piorunów! Co za idiota zaparkował przed samym domem?! Człowiek idzie na spacer się przejść, podziwiać przyrodę, a tu BĘC! Ni stąd ni zowąd wyskakuje kupa żelastwa. Conelly! Gdzie jest Twoja siekiera? Zarąbiemy tą puszkę na złom!
    Tym miłym akcentem powitał się ze wszystkimi, zaraz potem swoim nieczujnym okiem wyłapując Ginę przy kominku:
    — Co ty wyprawiasz? CONELLY! Jakaś panna podkłada Ci ogień do kominka jakimś... co to jest? — podszedł do kominka przyglądając się palącemu się tam ciastu — ... łajnem — skończył patrząc na nie krytycznie. Jednak szkoda, ze nie wziął ze sobą swoich binokli.


    Barty Pikles

    OdpowiedzUsuń
  9. Maina, Solane:

    Maina niedługo nacieszyła się spokojem, bo Connelly, najwidoczniej znudzony ponaglaniem ludzi w kuchni i sprzątaniem rozbitych naczyń, wparował bezceremonialnie do jadalni z naręczem naczyń i sztućców. A żeby tego było mało nie tylko narobił przy tym rumoru, pobrzękując jak chodzący składzik porcelany, ale również wcisnął całą tę niebezpiecznie chybotliwą stertę w ręce panny Middle.
    — To ty to rozłożysz, młoda damo, a ja lecę do salonu, zanim choinkę mi zrzucą...! — rzucił, uciekając w pośpiechu, bo wielkie BUM! od spadającej bombki, którą strąciła Solane, brzmiało naprawdę niepokojąco.

    BURMISTRZ JONATHAN CONELLY

    OdpowiedzUsuń
  10. Logan

    Choć witana z uśmiechem na ustach burmistrza, wciąż ciężko jej było uwierzyć, że TO dzieje się naprawdę, a ona bierze udział w podobnym wydarzeniu, z którego, no cóż, liczyła że raczej będzie wykluczona, jak to miało miejsce do tej pory. Tymczasem, powitano ją przyjaźnie i zaproszono do środka, a burmistrz nawet coś z zapałem jej opowiadał, ale przerażona tą nagłą, zdecydowanie zbyt wielką gościnnością, czym prędzej czmychnęła do kuchni, by odstawić przyniesionego indyka i kilka innych, prozdrowotnych smakołyków warzywnych, obiecując przy okazji, że wszystkim się zajmie. To był dobry pretekst do odcięcia się od wszystkich, a także cichaczem podpijania alkoholu, nie będąc z tego przy okazji rozliczaną. Tak przynajmniej sądziła, dopóki nie wpadła do pomieszczenia i nie zobaczyła miejscowego cukiernika. No pięknie, nici z jej planu.
    ― Chyba jednak imprezy zawsze mają miejsce w kuchni. ― mruknęła zakłopotana, siląc się na uprzejmy uśmiech. ― Bezsensu, liczyłam na kryjówkę. Dobrze, że póki co chociaż tutaj nie ma zamieszania.

    Numerek:8

    Emily

    OdpowiedzUsuń
  11. Gina, Barty, Conelly i ktokolwiek kto słyszy

    Donośny głos burmistrza słychać było nawet w miejscu, w którym stała Candover. To dało jej minimalną szansę, raptem kilka sekund, na zatuszowanie swojej pierwszej wigilijnej wpadki. Szybko spojrzała w dół i widząc szparę pomiędzy poustawianymi pod choinkami, dziwnie zapakowanymi paczkami szybko popchnęła stopą trzeszczące cząstki bombki do środka. Te niby prezenty idealnie maskowały całą zbrodnię, a dla bezpieczeństwa Sol przesunęła się nieco bliżej okna, udając że wcale tam nie stała. Co za różnica zresztą! Choinka nawet się nie świeciła a braku jednej bombki nie można było zauważyć, nie?
    ― Jeszcze się nie nauczyłaś piec murzynka? ― zagadnęła Ginę, podchodząc nieco bliżej, żeby spojrzeć na placek zdrobniale nazwany przez Piklesa łajnem. Że też ten stary pryc musiał wybrać akurat to pomieszczenie ze wszystkich innych!
    ― To chyba samochód Connelly’ego ― dodała jeszcze usłużnie i nieco głośnie, bo może to powstrzyma Barty’ego przed demolowaniem podwórka.

    Solane

    OdpowiedzUsuń
  12. Emily

    Logan podniósł głowę patrząc w kierunku drzwi przez które weszła Emily Baker – przyjezdna (a tak przynajmniej mówili). Pisarka jeśli dobrze wieść głosi. Pocztą pantoflową swoje słyszał, ale kto by zwracał uwagi na plotki starych harpii? Zawsze znajdą sobie obiekt plotek.
    Logan odpowiedział uśmiechem na lekki grymas na ustach Emily, po czym wyciągnął do niej dłoń by się przywitał. Zaraz jednak zobaczył, że jest cała w czekoladowej czekoladowej masie toteż cofnął ją, by wytrzeć o ścierkę leżącą na stole.
    - Co zrobisz, ktoś musi nakarmić gości, kiedy burmistrz lata jak szalony – stwierdził cukiernik wyciągając kolejne ciasto, Leśny Mech z granatem i masą truskawkową w szpinakowym cieście, i kładąc je na blat – Nie krępuj się, tutaj jest mnóstwo miejsca żeby się schować.
    Skinął głową w kierunku drzwi za nim.
    - Choćby w spiżarce – zaśmiał się, krojąc zielone ciasto – Emily, tak? Nie mieliśmy okazji jeszcze się zapoznać.
    Logan drgnął lekko słysząc głos starego Picklesa.
    - Jest i satyr Mount Cartier…

    Logan

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Wizualizacja ciacha :D
      http://beskidzkamama.pl/wp-content/uploads/2015/05/ciasto-ze-szpinakiem-i-granatem-ca%C5%82e.jpg]

      Usuń
  13. Lou nie była pewna czy powinna odwiedzać Burmistrza. Miała dziwne wrażenie, że to może się źle skończyć. Dlatego właśnie zanim weszła do pomieszczenia, stanęła sobie na podwórku, zaglądając wewnątrz przez okno. Splotła ręce na piersi, obserwując wydarzenia jakie rozgrywały się w salonie. Już teraz wyglądało to całkiem interesująco. Piołun towarzyszył jej w tej wędrówce. Stanął sobie na uboczu, nurkując łbem w śniegu, szukając czegoś co mógłby poskubać. Niestety, wszystko co zielone zginęło pod warstwami śniegu. Momoa obserwując swoje zwierzę, gwizdnęła na nie.
    — Zachowuj się, Piołun. Jesteśmy w gościach — rzuciła podchodząc do zwierzęcia, głaszcząc go po karku, przy okazji korzystając z faktu, że ciepły oddech mustanga ogrzewał jej drobne, zimne ciałko.

    Numerek: 13

    Lou Momoa

    OdpowiedzUsuń
  14. Noah, Barty, Solane i każdy, kto znajduje się w polu rażenia

    Gina zazgrzytała zębami, przenosząc mordercze spojrzenie z części palącego się ciasta na Barty'ego, z powrotem na ciasto, znowu na Barty'ego i w końcu na ćwiartkę upieczonego przysmaku wciąż spoczywającego na trzymanym przez nią talerzu. Wydawało się, że moment wybuchu został zatrzymany, kiedy Solane próbowała ją zagadnąć, odwracając jej uwagę, jednak krew już się w niej zagotowała. Doskonale wiedziała, że kucharka z niej marna, ale hej!, postarała się i przyniosła do domu burmistrza coś więcej niż skwaszony humor, jak zrobił to Barty, który nie dość, że niedowidział, niedosłyszał, to jeszcze chyba pamięć miał kiepską, bo inaczej nie nazywałby łajnem murzynka kobiety, która ze spokojnego temperamentu i cierpliwości raczej nie słynęła.
    - A udław się tym łajnem! - warknęła Gina, chwytając za jeszcze niedopalony kawałek ciasta i rzucając nim w tego starego zgreda, który najwyraźniej posiadał jakieś szczątki zwinności. Udało mu się uchylić przed zabójczym pociskiem, który ostatecznie wylądował na twarzy Noaha, rozbryzgując się również na ścianę i stojącą niedaleko Solane.

    OdpowiedzUsuń
  15. Hannah była jedną z tych osób, które dawały się ponieść świątecznemu szałowi. Gdy jeszcze mieszkała w o wiele większym mieście, prawie codziennie latała po galeriach, żeby kupić rodzinie i znajomym odpowiednie prezenty. Co roku namawiała mamę na nowy wystrój choinki, proponując jej swoje własne wizje, a potem wszyscy zachwycali się jej wystrojem, bo trzeba było przyznać, że miała do tego niebywały zmysł.
    Potem jednak przeprowadziła się do Mount Cartier i święta, które tutaj spędziła, jeszcze bardziej spodobały jej się niż te w wielkim mieście. Dopiero tutaj poczuła magię tego okresu, a Wigilia u burmistrza zachwyciła ją swoim urokiem oraz nienaganną organizacją. Dotychczas nie przynosiła żadnych swoich potraw, ale w tym roku postanowiła coś przyrządzić. Ciasto zawsze było dobrym pomysłem, przynajmniej tak na początek, bo póki co wolała nie podejmować się robienia barszczu.
    Prawie w podskokach szła do domu burmistrza, zmierzając przez uporczywe zaspy, ale kiedy praktycznie dotarła do celu, nie zauważyła pod śniegiem schodów, prowadzących do domu, potknęła się i upadła, słysząc po chwili dźwięk roztrzaskującego się talerza.

    Numerek: 12

    Hannah Lawrence

    OdpowiedzUsuń
  16. Logan, Emily:

    Pamiętacie tego dziwnego staruszka, co to przekonywał wszystkich do tego, że w miejskich śmietnikach grasują niedźwiedzie grizzly? Nawet on pojawił się dziś na kolacji. A że biedak Higgins od lat łaził już o laseczce, a nogi już nie młode, nie dał rady doczłapać się ani do jadalni, ani do salonu. Pozostał w kuchni, stając między Baker, a Navarro, jak stary piernik, co to robi za niezbyt ładną przyzwoitkę.
    — Opowiadałem Wam już o tym, jak to miśki zjadły resztki z indyka?
    Oczywiście, że opowiadał. Nawet kilka razy, ale ile, tego nikt nie wiedział. Kto by zliczył?

    STARY HIGGINS

    OdpowiedzUsuń
  17. Kiedy Conelly pojawił się tak nagle w jadalni, dwudziestosześciolatka aż podskoczyła ze strachu. No bo jak to tak, nagle?! Spojrzała na mężczyznę, w pierwszej chwili nie rozumiejąc ani słowa z tego, co do niej mówił, bo robił to tak szybko. A potem, jak gdyby nigdy nic, wepchnął jej tą stertę naczyń w ręce, a wzrok mówił, że jak Maina to upuści, zostanie zabita, serio. Więc chwyciła tą trzęsącą się wieżę porcelany w swe dłonie, po czym odprowadziła burmistrza niezadowolonym spojrzeniem.
    Przecież ona szukała tylko spokojnego miejsca.
    I chcąc nie chcąc, zaczęła rozkładać te nieszczęsne talerze i półmiski.

    Maina Middle

    OdpowiedzUsuń
  18. Emily, Stary piernik Higgins, Lou
    No nie byłoby przyjęcia bez starego Higginsa. Człowiek, który w swoich najlepszych latach być może i walczył z niedźwiedziami – dzisiaj widział je tylko w wyobraźni. Nie można było jednak być na niego złym, w końcu musiał coś w życiu robić, a w gruncie rzeczy przyjemny był z niego człowiek.
    Logan uśmiechnął się do Higginsa, który stanął między nim, a Emily. Mężczyzna opierał się na laseczce spoglądając do na Navarre, to na Baker.
    - Wydaje mi się, że pani Baker nie zna jeszcze całej tej historii. Przepraszam na moment - powiedział uśmiechnięty, po czym podszedł do okna. Wydawało mu się, że zauważył jakiś ruch, ale mógł się tylko mylić. Podszedł bliżej i… Zauważył głowę konia, która poruszała się niespokojnie. Mustang strzepywał z grzywy płatki śniegu. Logan otworzył okno, zauważając młodą Lou Momoa, indiankę i prawdziwie wolnego ducha.
    Oparłszy się wygodniej o parapet Logan zagadał.
    - Nie wejdziesz do środka?

    Logan

    OdpowiedzUsuń
  19. Gina, Solane i reszta zgromadzonych

    Noah wbrew sobie, starał się nie mieszać w zamieszanie. Swój zawód miał zostawić za progiem i na świąteczny wieczór przyprowadzić tylko Noah, nie Dr Noah. Więc konfliktom się przyglądał, wrzaski traktował zainteresowanym spojrzeniem, a lecące w Barty'ego ciasto... skończyło mu na twarzy. Wesołych Świąt, przeszło mu przez myśl gdy zachwiał się na moment na nogach, bo jak na tak drobną osóbkę Gina jednak miała niezłą siłę. Pokój zafalował, jakby zgromadzeni zastanawiali się czy wybuchnąć śmiechem, czy pomóc facetowi, który w rękach trzymał butelki wina i nawet nie miał jak otrzeć grzywkę klejącą się od różnych niezidentyfikowanych substancji niekoniecznie zdolnych do konsumpcji.
    - Solene, mogłabyś? - odezwał się do dziewczyny, której również się oberwało i wyciągnął w jej stronę jedną z butelek, wspaniałomyślnie postanawiając nimi w nikogo nie rzucać, a wzrok, który miał wyglądać groźnie, agresywnie i ogólnie nieprzyjemnie, został nieco złagodzony przez coś zimnego spływającego mu po uchu. Otrzepał się, nie mogąc się powstrzymać, teraz już nie wątpiąc, że wyglądał po prostu komicznie.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  20. Gina, Noah, Hannah:

    Barty był szczęśliwie za głuchy żeby usłyszeć komentarz Giny. Dlatego obrócił swoją pomarszczoną latami twarz w kierunku kobiety, rzucając bardzo krzykliwe:
    — CO?! — a jego głos był tak zdarty, że wszystkich, którzy to usłyszeli musiało rozboleć od tego komentarza gardło.
    — Zresztą… nieważne — machnął ręką, bo wcale nie interesowało go, co tam jakaś lafirynda miała mu do powiedzenia. Zlekceważył ją, zamiast tego odwracając się do upaćkanego ciastem Noaha.
    — A ty co tak stoisz? Zabieraj to swoje auto z przed domu! Przyjeżdża tu taki wielki pan doktor, co to doktorem każe się tytułować i wymyśla sobie, ze wszystko mu można! — bez wrażliwości dla dużego nieszczęścia umorusanego murzynkiem Bryanta, wypchał go poza dom, na ganek. Szedł mimo wszystko przodem, przed Noahem. Sam otworzył drzwi. To nie wina Hannah, że potknęła się na schodach. Barty jej w tym pomógł, stając w wejściu ze drzwiami otwartymi na oścież. Dostrzegając biedną istotkę leżącą przy potłuczony talerzu, z pokrwawioną dłonią, siadł słownie na Bryancie.
    — I co żeś doktorku narobił? Jesteś doktorem? To teraz ją ulecz. No ja nie wiem, co się dzieje z tą młodzieżą w dzisiejszych czasach! — burczał pod nosem, nie zauważając, że korzystając z okazji, kot Burmistrza przemknął im między nogami na dwór.


    Barty Pikles

    OdpowiedzUsuń
  21. Gina, Solane:

    Niesiony dźwiękami wparował do salonu. Jakiż był jego zawód, gdy okazało się, że przy choince nikt nie stał. I kogo miał teraz obwiniać za stłuczoną bombkę? Może mu się przesłyszało…? Obszedł drzewko niczym niuchający pies w poszukiwaniu kości i voilla! Znalazł ślady zbrodni, schowane perfidnie za kupką prezentów. Wprawdzie detektyw był z niego marny, ale mimo to obejrzał się na wszystkich zebranych i wtedy... zauważył ją. Candover. TA Candover.
    Wszyscy z jej rodziny co roku podczas kolacji wigilijnej robili niezły bajzel, więc oczywistym wydało mu się, że to ona musiała być zbrodniarzem. Odziedziczyła łobuzerstwo w genach, jak każdy z jej braci. Na pewno tak było! Nie pytając jej więc o to, czy rzeczywiście zasłużyła, pociągnął ją za rękę, stawiając pod choinką w kącie, co by nikomu nie zagroziła.
    Co więcej, był na tyle zapobiegawczy, że nie dając jej nawet sposobności do ucieczki, przewiązał ją łańcuchem świątecznym razem z choinką, uniemożliwiając swobodne poruszanie się.
    — Gina, słońce, pilnuj Candover, bo znowu coś zbroi i będzie kraksa — to mówiąc podstawił ją pod drzewkiem obok Solane (która jakimś cudem przy całym zamieszaniu zdołała nie wylać wina) i cholernie z siebie zadowolony rzucił wesoło — Pogadacie sobie o gotowaniu czy coś, nie ma nic lepszego niż miłe pogawędki przed kolacją.

    BURMISTRZ JONATHAN CONELLY

    OdpowiedzUsuń
  22. Maina:

    Niezdecydowany burmistrz to najgorsze utrapienie w Mount Cartier. Nie dość, że wymagał od ludzi więcej niż byli w stanie zrobić, to jeszcze zmieniał zdanie co pięć minut. Tak samo było i tym razem. Pięć minut po tym, jak zalecił Mainie rozkładać talerze, wrócił na miejsce, patrząc na nią jak na godną politowania, niezdarną gospodzinę.
    — Ja przepraszam, ale naprawdę nie wiem, po co to robisz... — mruknął tak uprzejmie jak tylko potrafił, choć wciąż z niejakim wyrzutem, jak gdyby to ona była winna temu, że wręczył jej naczynia. Pewnie w ogóle nie ogarnął, że kazał pannie Middle je rozkładać.
    — Najpierw przecież na stół powinien iść obrus. Wiesz o tym, prawda?
    To mówiąc zaczął pakować jej porcelanę ze stołu z powrotem do rąk i usadowił ją dobrotliwie na jednym z krzeseł, by przypadkiem nie wyglebała się z całą zastawą na ziemię.
    — Tylko gdybym jeszcze wiedział, gdzie znaleźć coś do posłania stołu... — wymamrotał do siebie, siadając obok niej.

    BURMISTRZ JONATHAN CONELLY

    OdpowiedzUsuń
  23. Logan, Emily, Noah, Hannah, Barty Pikles:

    Lou ominęła największa zabawa. Kiedy tak zajmowała się akurat dobrym samopoczuciem Piołuna, głaszcząc go po szyi, była odwrócona tyłem do bitwy na murzynka. Zmieniła swoją pozycję dopiero kiedy koń postanowił rozbić wokół siebie drobinki śniegu. Cofnęła się, chroniąc się przed nim ramieniem. Kaptur swojego grubego, misiowatego futra założyła na głowę, czując jak policzki czerwienieją jej od tego chłodu. Mimo wszystko lubiła to kłujące zimno na twarzy, które przypominało jej jak nieprzenikniona jest natura. Dopiero na dźwięk otwieranego okna, stanęła z powrotem przodem do domu.
    — Navarre — uśmiechnęła się kątem ust, podchodząc odrobinę bliżej — A myślałam, że już zacząłeś rozwijać swoją rockowo-metalowa karierę poza Mount Cartier — stwierdziła, chichocząc krótko, zanim wyciągnęła sugestywnie dłoń, otuloną wełnianymi rękawiczkami bez palców, w kierunku mężczyzny. Chwytając jego rękę, podciągnęła się na parapet, siadając na nim jednym pośladkiem, jedną z nóg beztrosko bujając sobie w powietrzu.
    — Nie wyjdziesz na zewnątrz? — odpowiedziała pytaniem na pytanie, uśmiechając się trochę wrednie, wychylając się nieco zza niego, żeby zajrzeć do środka. — Cześć, Baker! Cóż za ironia, cukiernik i piekarz w jednym pomieszczeniu — dodała kpiąc lekko z nazwiska przyjezdnej, ale w całkiem przyjemny sposób. Chwilę potem jej uwagę rozproszyły wydarzenia, jakie działy się na zewnątrz. Przerzuciła wzrok na upadek Hannah, którą Pikles chyba rąbnął drzwiami, obwiniając o to nieznanego Indiance doktora. Jakoś unikała wszelkich lekarzy, bardziej ufając tradycyjnym, znachorskim metodom.
    — Pikles w swoim żywiole, co?

    Lou Momoa

    OdpowiedzUsuń
  24. Iana nawet hałas na dole nie mógł obudzić. Ani tłuczone bombki, ani krzyki Piklesa, ani nawet komendy wydawane przez Conelly’ego, który najwyraźniej bez swojej żony nie wiedział co począć z życiem. Finnigan nie miał z żadnymi wydarzeniami z dołu problemu. U góry było całkiem spokojnie, nikt mu nie przeszkadzał. Smacznie spał. Przewrócił się więc na drugi bok, opatulając się szczelniej kołdrą. Instynktownie założył poduszkę na głowę i teraz nawet nie było widać, ze zakopał się w pościeli, całkowicie obojętny na szaleństwo, jakie trwało na parterze.

    Ian Finnigan

    OdpowiedzUsuń
  25. -Zabiję go- to była pierwsza myśl, która pojawiła się w głowie Mainy, gdy ta usłyszała słowa burmistrza. Boże, jak on ją zirytował! Rzuciła mężczyźnie rozzłoszczone spojrzenie, jednak nie odezwała się ani słowem. Z uwagą przyglądała się temu, jak zbiera talerze, i ponownie kładzie je na jej rękach. Że obrusu mu się zachciało? Za chwilę to będzie mógł sobie mozaikę stworzyć z kawałków tych cholernych talerzy...
    -Chyba muszę się napić-stwierdziła, wstając z krzesła, i kładąc całą zastawę na nie zasłanym obrusem stole. Spojrzała raz jeszcze na Jonathana, po czym westchnęła, kręcąc głową na boki.
    -Panu też coś przyniosę, a pan niech znajdzie ten cholerny obrus-powiedziała, ruszając w stronę kuchni.
    Numer: 8
    Maina Middle
    -

    OdpowiedzUsuń
  26. Barty, Hannah, Lou, ktokolwiek inny w pobliżu

    Noah już dawno się nie czuł tak sponiewierany. Nie dość, że ciasto nadal miał w oczach, to jeszcze jakiś niepoczytalny facet go za sobą ciągnął na zewnątrz, gdzie śnieg wirował w najlepsze.
    Oskarżony był o:
    a) bycie doktorem,
    b) złe parkowanie,
    c) bycie doktorem,
    d) poszkodowanie komuś dłoni,
    e,f,g) bycie doktorem.
    Już nieźle poirytowany wyrwał się Barty'emu, na co ten zaśmiał się paskudnie i zawrócił z powrotem do środka dokuczać komu innemu. Nadal w dłoni miał jedną butelkę wina więc postawił ją na ganku i przykucnął przy poszkodowanej.
    - Jak to się stało? - spytał, wyciągając dłoń w jej stronę i dając jej szansę albo przyjąć pomoc, albo odmówić. - Hannah, tak? - upewnił się, sięgając do kieszeni i wyciągając chusteczkę, którą miał sobie otrzeć twarz, ale zamiast tego rozerwał ją w połowie, przygotowując się na opatrunek.
    - Hej, ty! - zawołał do siedzącej na parapecie dziewczyny. Nie ma to jak uprzejmość. Ale w danym momencie Noah nie przejmował się nieobyciem i tym, że do nieznajomych niekoniecznie grzecznie zwracać się "hej, ty". - Mogłabyś sprawdzić, czy burmistrz nie trzyma gdzieś apteczki?

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  27. Lou, Emily, Noah, Hannah, Barty Pikles
    - Chciałabyś się tak szybko mnie pozbyć z Mount Cartier? Ranisz mnie – zaśmiał się Logan, chwytając Lou za rękę i pomagając jej się wspiąć na parapet. Dziewczyna jednak zamiast wejść do środka, usiadła wygodnie na parapecie, bujając nogą.
    Oparłszy się jedną ręką o blat, Navarre stanął swobodniej przyglądając się to dziewczynom. Stary Higgins usiadłszy na krześle chyba przysnął, bo głowę zwisała mu i prawie brodą opierała na piersi. Przynajmniej jemu się udało przy całym tym hałasie jaki dochodził z salonu i okolic.
    Głuchy dźwięk świadczył o czyimś upadku i dochodził z zewnątrz, zza otwartego okna. Zabawa nadal trwała i najwyraźniej ktoś oberwał od starego Picklesa. Brr… Wspomnienie hokeja nadal tkwiło siniakami na ciele Logana.
    - Ja mu wolę zejść z drogi – Logan wzruszył ramionami, odkładając blachę z ciastami do lodówki. Ledwo upchał ją między różnorakimi „daniami” wychodzącymi spod ręki burmistrza. Odwróciwszy się, by wziąć paterę w ręce zauważył kota, który dobierał się do wypieków.
    Machnął ręką, ale zwierzę nie chciało iść zatapiając pyszczek w masie czekoladowca.
    - Sio!

    Logan

    OdpowiedzUsuń
  28. Gina... i ktokolwiek został w salonie

    Musiała się wyłączyć na jakieś pięć minut, nie bylo innej opcji, bo jak niby inaczej wytlumaczyc, że stala sobie przed chwila bezpiecznie (i nieskazitelnie ubrana w jasna bluzke) pod kominkiem, a chwile pozniej byla juz przywiazana do... do cholernej choinki! Co tu sie u diabla wyprawialo?! Cale szczescie, ze Noah trafil w jej wolna reke z ta butelka, bo inaczej oprocz bombki mieliby tez rozlane na srodku dywabu czerwone wino. To juz z pewnoscia nie wrozyloby udanej kolacji. Tak jakby ona w ogole miala szanse na odbycie sie... Solane juz miala dosc, a byla tu zaledwoe kwadrans!
    - Ugh, cholerni zdrajcy! Tak to to pilnuja nie swojego nosa, a teraz... Ostatni raz dalam sie wkrecic tym idiotom! - fuknela oburzona, probujac poruszyc sie jakos pod ta cholerna choinka i wyplatac z lancucha. Moze nie byl on solidny jak wezel rybacki, ale nie chciala przeciez nic wiecej porwac, a wystarczylo, ze poruszyla sie minimalnie i juz cos grzechotalo i brzeczalo jej nad glowa.
    Gina stojaca obok niej nieszczegolnie kwapila sie do pomocy, a Connelly zniknal rownie szybko jak przybyl. No pieknie.
    - Do diabla, zachcialo im sie swiat... - burknela poirytowana; obie rece miala zajete przez co trzy razy trudniej bylo jej cos zrobic. Po chwili namyslu, co lepiej bylo oddac kobiecie, wyciagnela minimalnie w jej strone reke z butelka. - Chociaz raz pomoglabys i uratowala alkohol przed zmarnowaniem. - Jesli ma cos puscic to na pewno butelke, bo sledzi nie zamierza stracic! Cos przeciez chciala tu zjesc skoro juz przyszla i przezywala te katorge. A troche szkoda bylo marnowac alkohol, ktorym mogly sie podzielic, nie?

    Solane

    OdpowiedzUsuń
  29. Emily:

    — Nie zna pani tej historii, naprawdę? A to nieedooobrze... — zasępił się Stary Higgins, bo przecież opowiastka o indyku to jedna z lepszych, które mógł zaoferować.
    — No więc wszystko zaczęło się zimą... Jak pewnie wiesz, zimy w Mount Cartier to nie samo, co te mierne zaspy w Churchill. Tutaj jak już przychodzi puch i śnieg to w ilościach tak dużych, że nikną samochody na podjazdach i ulice w mieście... — nie czekając na to, aż Emily wyrazi swoje zainteresowanie, przycupnął sobie na krzesełku z cichym stęknięciem, a zanim przeszedł do kolejnej części opowieści, zaczął rozmasowywać sobie nogę. Starość nie radość. Każdego dopadnie.

    OdpowiedzUsuń
  30. Logan, Lou, ktokolwiek jeszcze jest w kuchni, Declan

    Ledwo co zdążyła skinąć głową, na potwierdzenie swojej tożsamości, zaraz do kuchni wparował starzec z nieodpartą chęcią opowieści historii znanej na pamięć wszystkim mieszańcom. Starała się ccoś mu przemówić do rozsądku, że to naprawdę zbyteczna atrakcja i mógłby poszukać jakiegoś młodego człowieka, który jeszcze nie miał pojęcia o tym co go czeka, ale była to walka z wiatrakami, rzecz jasna nieudolna.
    Słysząc ten nieudolny żart z jej nazwiska, przewróciła tylko oczami, i starając się uśmiechnąć przyjaźnie, choć po tych kilku minutach miała najwyraxniej dość całego zamieszania tutaj.
    — Mój Boże... — westchnęła ciężko i korzystając z chwili nieuwagi zwinęła butelkę brandy i czym szybciej wymknęła się z kuchni, nie dając się złapać staremu Higginsowi, by cichaczem przemknąć na górę z nadzieją zaszycia się w którymś. Ważne, że miała alkohol.
    — No nie... — jęknęła, gdy otwierając drzwi do pokoju dziecinnego zobaczyła swojego niedoszłego narzeczonego z lodowiska. Głupia była sądząc, że uroczystość obejdzie się bez niekomfortowych spotkań, skoro cale miasto tutaj przybyło. — Czemu wszyscy kradną mi pomysły na miejsce do zaszycia się. — mruknęła stojąc w progu, przyciskając do siebie butelkę brandy, niepewna czy wchodzić, czy jednak uciekać z nadzieją na znalezienie kryjówki w kolejnym z pokoi.

    Emily Baker

    OdpowiedzUsuń
  31. Noah i wszyscy zgromadzeni przed domem

    To wszystko działo się tak szybko, że Hannah nawet nie spostrzegła się, że winą jej upadku nie był lód lub jej domniemana nieuwaga, tylko nie kto inny, jak Pikles, który wymierzył jej prawego sierpowego za pomocą drzwi. Pal licho ciasto! Hannah nie miała pojęcia, co się wokół niej dzieje, a ślady krwi na śniegu jakoś nie za bardzo nią wstrząsnęły, ponieważ wizja użycia śniegu jako przytulnej kołdry wydawała się niezwykle kusząca.
    Od swojej „poduszki” oderwała się dopiero wtedy, kiedy usłyszała jakieś głosy. Na początku sądziła, że to umysł płata jej figle w piekle, do którego trafiła po śmierci, ale okazało się, że wydają się być całkowicie realne. Otrząsnęła się z dezorientacji, przyjmując pomoc od – jak jej się wydawało – doktora.
    – Hannah? – spojrzała zaskoczona na mężczyznę. – Ach, tak, Hannah. To moje imię, tak. Co się stało? A to w ogóle coś się stało? Aaa, nie wiem, nie wiem co się stało. Szłam sobie spokojnie, jak przyzwoity obywatel, a tu nagle grunt pod nogami straciłam i leżałam w śniegu.
    Dopiero po długiej chwili milczenia przypomniała sobie o cieście.
    – Co się stało z ciastem?! Gdzie ono jest?! A co z talerzem?! Boże, on się chyba potłukł! Uwaga na odłamki, rodzynki i kruszonkę!

    Hannah Lawrence

    OdpowiedzUsuń
  32. Gina, Solane:

    Chris przybył na kolację u Burmistrza zdać relacje z największego świątecznego wydarzenia. Kiedy rozkładał swój sprzęt, podłączając wszelkie kabelki, skupił się na tym tak bardzo, że w całej swojej niepodzielnej uwadze, uciekło mu wszystko wokół. Obudził się dopiero, kiedy Conelly w ferworze walki, wraz z lampkami, okręcił Solane nie tylko nimi, ale także przełączkami do radia Richardsona. Zamrugał wtedy oczami, wstając do pionu.
    — Poczekaj, pomogę Ci — rzucił do dziewczyny, odkręcając ją z lampek, bardzo dobrodusznie. Odzyskał kabelki i wrócił na swoje miejsce, składając wszystko od początku.

    Chris Richardson

    OdpowiedzUsuń
  33. Emily, Maina:

    Chyba mu się nieco przysnęło, bo kiedy zerknął z powrotem nad ladę, spostrzegł się, że ta przemiła i przeurocza pani z którą próbował nawiązać kontakt, gdzieś zniknęła. Na szczęście w polu widzenia pojawiła się inna, równie przyjaźnie wyglądająca.
    — Panna Middle, prawda…? Bo wie pani, ja zrobiłem w domu naleweczkę, ale chyba nie mam jej z kim wypić... — mruknął nagle, zupełnie zapominając o nieopowiedzianej historii z indykiem. Oj, dziwny staruszek, dziwny, doprawdy. Ale przynajmniej jaki milusiński. Zupełnie niegroźny i taki serdeczny!
    — Dobra. Wiśnióweczka — wyciągnął ze starej, skórzanej torby wspomniany trunek, machając nim zachęcająco w powietrzu.
    — Ojej, chyba kot zwiał — dodał jeszcze, widząc niknący za drzwiami ogon futrzaka. Ale kto by mu uwierzył? W końcu Stary Higgins zawsze papla coś o zwierzakach, których nikt poza nim nie widzi.

    STARY HIGGINS I KOT

    [Zalecenie od MG: Maina, zostań w kuchni. Dodawaj imiona postaci,z którymi piszesz/do kogo się zwracasz, na początku postu.]

    OdpowiedzUsuń
  34. Solane, Chris

    Gina nie mogła uwierzyć, że została potraktowana w tak protekcjonalny i lekceważący sposób! Nie dość, że najpierw jej ciasto zostało nazwane łajnem, to chwilę później do salonu wbiegł zgrany burmistrz, nazywając ją słońcem (chociaż Ginie o wiele bliżej było to chmury gradowej albo, jeszcze lepiej, huraganu) i każąc pilnować Solane, jakby ta właśnie skończyła pięć lat i była krnąbrnym bachorem. W dodatku miały rozmawiać o gotowaniu! Od razu obudził się w niej duch wojowniczej feministki i miała ochotę zrobić burmistrzowi wykład na temat równości płci oraz stereotypach, ten zdążył jednak wybiec z pokoju prawdopodobnie po to, by ratować innych gości przed Piklesem. Nie ma to jak miła, rodzinna atmosfera przy wigilijnym stole, przy którym nawet nikt nie zasiadał!
    W co ona się wpakowała? Przecież to istny dom wariatów!
    Gina odebrała od Solane butelkę, ale zamiast pomóc jej w dalszym rozplątywaniu się z kabelków i szeleszczących łańcuchów, pociągnęła spory łyk alkoholu. Procenty we krwi były niezbędne do tego, żeby jakoś przetrwać ten wieczór, bo wyglądało na to, że na razie nie uda jej się dotrzeć do drzwi i zniknąć niepostrzeżenie; z tamtej strony dobiegał dziwny hałas. Zamiast tego obserwowała, jak Chris pomaga uwolnić się Solane ze śmiertelnej pułapki zastawionej na nią przez burmistrza.
    - Mój ty bohaterze - zakpiła Gina, wywracając oczami i ponownie przechylając butelkę. Pewnie nie powinna pić z gwinta, ale raczej się tym nie przejmowała. Przeżyła w końcu spotkanie pierwszego stopnia z fetyszem burmistrza.

    Gina

    OdpowiedzUsuń
  35. Wszyscy:

    OD TEGO MOMENTU KAŻDY Z GRACZY POWINIEN ZOSTAĆ W POMIESZCZENIU, W KTÓRYM AKTUALNIE SIĘ ZNAJDUJE. CHYBA, ŻE MG ZARZĄDZI INACZEJ.

    OdpowiedzUsuń
  36. Gina, Chris

    Solane odetchnęła z ulga, gdy tylko zobaczyła dobroduszną twarz Chrisa obok siebie. Całe szczęście, że w tym mieście byli jeszcze rozsądnie myślący ludzie! Może uda jej się ściągnąć do sklepu jakiś towar, którego potrzebuje Richardson? Może specjalny, podobno wykwitny kozi ser od tej małpy z Churchill? Będzie musiała pogadać o tym z Jamesem! Jakoś fakt, że spiker zrobił to tylko po to, by odzyskać swoje kable. To były szczegóły.
    ― Dzięki. Masz u ciebie dług ― mruknęła nadal nieco urażona tym, że Gina nawet nie pomyślała by pomóc jej w rozplątywaniu się z tego badziewia (a ona ratowała ją przed darciem się Barty’ego!), a Connelly w ogóle nie doceniał jej dobrego serca i faktu, że nie zabrała ze sobą bratanków. Z nimi to dopiero dom stałby już w płomieniach.
    ― Właściwie to miałaś się tym podzielić, ale... a zresztą, to i tak już miasto alkoholików ― stwierdziła z przekąsem, przypominając sobie ile to ostatnio butelek czystej wódki sprzedała w sklepie. Normalnie Ci wszyscy przyjezdni pili jak za dziesięciu!
    Fukając i prychając pod nosem wyplątała się w końcu ze wszystkich łańcuchów i lampek, nie wywracając przy tym ani choinki, ani śledzi, o dziwo! Spojrzała na swoją bluzkę, a widząc na niej kilka plam po czekoladowym czymś westchnęła ciężko.
    Na wszelki wypadek podeszła do fotela i usiadła sobie na nim. Właściwie to na samej krawędzi, żeby ewentualnie móc szybko stamtąd uciec. Teoretycznie powinna być tam bezpieczna, ale przezorny lepiej było być. Na kolanach położyła sobie pilnowane przez tyle czasu pudełeczko, bojąc się iść z nim do jadalni.

    Solane

    OdpowiedzUsuń
  37. Madison niechętnie zgodziła się pójść do Burmistrza. W zły nastrój dodatkowo wprowadził ją fakt, że musiała iść tam wcześniej, bo jej matka ubzdurała sobie, że bez jej pieczarkowych roladek cała wigilia się nie uda. Pani Ashton z pawią dumą przemierzała zaśnieżone pobocza z ogromną tacką w rękach. Zapach roladek ciągnął się za starszą kobietą tak samo, jak Madison, która cały czas myślała o tym jak bardzo jest zimno. Na szczęście dom Burmistrza szybko pojawił się im na polu widzenia. Kobiety mimowolnie przyspieszyły i już po kilku chwilach stały w ciepłym przedpokoju. Kilka osób było już w środku. Matka Madie oddała tackę z przysmakami i zaczęła ściągać płaszcz.
    – No uśmiechnij się – mruknęła do córki, której włosy zaplątały się w suwak. Trzydziestolatka spojrzała na rodzicielkę wykrzywiając usta w coś na wzór uśmiechu. – Tylu tutaj miłych panów, może któryś wpadnie ci w oko – dodała po krótkiej chwili.
    – To dlatego nie chciałaś, żebym przyszła później z tatą. Swatać mnie chcesz, tak? – szepnęła z lekkim wyrzutem, na co jej matka tylko wywróciła oczyma.
    – Kochanie, w twoim wieku trzeba się już śpieszyć – odpowiedziała kobieta i odeszła aby poplotkować z jakimiś innymi paniami, które stały z boku i obserwowały wszystkich.

    Madison Ashton
    Numer 13

    OdpowiedzUsuń
  38. Do wszystkich w salonie

    Wiedziała, że się spóźni. Po prostu wiedziała. Bo zamiast zamknąć na dzień dzisiejszy cukiernię, aby na spokojnie przygotować się na wigilię u burmistrza, otworzyła lokal na parę godzin, będąc niemal pewną, że uda jej się wrócić do domu, przygotować się i punktualnie dotrzeć do burmistrza. Kiedy jednak wróciła do siebie i zorientowała się, że sukienka, w której miała iść jest pobrudzona, a na dodatek nie ma w domu ciepłej wody, uświadomiła sobie, że jest w czterech literach. Umyć się więc musiała u sąsiadki, a z szafy wygrzebała jakąś dawno zapomnianą sukienkę, która według niej za bardzo odkrywała jej dekolt i grube uda. Niestety, nic innego nie miała, toteż wcisnęła się w tą bordową kieckę, narzuciła na siebie płaszcz i wybiegła z domu, jakby się waliło i paliło.
    Do domu burmistrza dotarła niemal godzinę spóźniona. Dysząc ciężko, pomachała ludziom stojącym na zewnątrz, po czym zapukała cicho do drzwi i po chwili weszła do środka, rozglądając się dookoła. Gdzieś w głębi domu słyszała ciche rozmowy, więc zdjęła płaszcz i powiesiła go na wieszaku, po czym ruszyła w stronę salonu. Miała nadzieję, że nikt nie będzie miał jej za złe tego krótkiego spóźnienia. Na szczęście, kolacja się jeszcze nie zaczęła.
    — Dobry wieczór wszystkim — powiedziała z wesołym uśmiechem, wchodząc do salonu, w którym kręciło się już kilka osób.

    Numer: 2
    Hattie

    OdpowiedzUsuń
  39. Logan, Noah, Hannah:

    Lou siedziała jeszcze chwilę na parapecie, dmuchając w swoje dłonie ciepłym powietrzem. Obserwowała ekipę ratunkową. Sprawdza wypadku - Pikles, gdzieś zniknął. Noah zajmował się pokaleczoną ręką dziewczyny, a Momoa chrząknęła nieznacznie, niezadowolona z nazywania jej formą nijaką. Zerknęła porozumiewawczo na Logana, uśmiechając się do niego:
    — Wiesz dobrze, że tęskniłam za Twoimi ciastami, nie za Tobą. Nie mów Hattie.
    Wyszczerzyła się na moment przed tym, jak pochyliła się do przodu, muskając zmarzniętymi wargami jego policzek i ześlizgnęła się z parapetu. Lądując na dole, zgarnęła w dłoń odrobinę śniegu, składając go w ręku. Rzuciła śnieżką w drzewo nad doktorem Noahem, a czapa śnieżna spadła wprost na niego i pokaleczona Hannah. Uśmiechnęła się do niego słodko:
    — Ups... uważajcie na śniegi. I sorry, Winnetou, moja religia zabrania mi brać udział w kolacji wigilijnej — wzruszyła ramionami, teatralnie bezradnie. Posłała ostatnie spojrzenie Navarre, który dobrze wiedział, że to nieprawda, jako, że ostatnie jego święta w Mount Cartier spędzali wspólnie u Burmistrza. Nie planowała nikomu pomagać bardziej niż sobie. Hannah wydawała jej się odrobinę zwariowana, a Piołun zaniepokojony nagłym hałasem, zaczął się wierzgać. Miała swoje priorytety. Wygrał mustang. Podeszła do konia, chwytając go za grzywę, próbując sprowadzić go do poziomu gwizdami i głaskaniem. Wyprowadziła go za dom, z daleka od całego rumoru.

    Lou Momoa

    OdpowiedzUsuń
  40. Lou, Maine

    Logan pokiwał głową, jakby z bezradności.
    - I jeszcze mówi ci to otwarcie – mruknął rozbawiony, wzruszając ramionami, gdy Lou musnęła jego policzek zimnymi wargami. Po chwili ześlizgnęła się ponownie na zewnątrz domu i „pokiereszowała” śniegiem biedną Hannah i nowego doktora.
    Logan zdążył tylko wychylić się lekko i krzyknąć jeszcze za nią, nim zniknęła za domem ze swoim ukochanym mustangiem.
    - Wpadnij kiedyś na ciasto.
    Cóż… Nie wiedział, czy wróci do tego wariatkowa jakim okazał się dom burmistrza podczas Wigilii.
    Logan odwrócił się kierunku Maine, która nadal stała w kuchni i starego Higginsa, który próbował ją zagadać. Navarre podszedł do dziewczyny. Chwycił ją pod ramię, chcąc uwolnić od przyjemnego, choć namolnego piernika.
    - Pan pozwoli, że ją porwę? – powiedział z nad wyraz szczerym i naturalnym uśmiechem – Musimy wyłożyć jeszcze kilka rzeczy na kolację.

    Logan

    OdpowiedzUsuń
  41. Hattie, Gina


    Solane drgnęła, słysząc nad sobą kobiecy głos. Jeszcze nie zasiedli do stołu, a nerwy miała prawie tak samo zszarpane jak podczas co niedzielnych obiadów rodzinnych. Chociaż nie, tam to przynajmniej faceci ogarniali bajzel, a ona tylko sobie bezpiecznie znosiła jedzenie na stół, a tu? Tu bała się zostawić gdzieś cholerną potrawę, którą przyniosła ze sobą!
    Mimo wszystko zerknęła nieco w górę na młodą cukierniczkę, u której często kupowała jakieś bardziej wymyślne wypieki, gdy samej nie chciało jej się urzędować w kuchni. Och, biedna dziewczyna...
    ― Uciekaj póki jeszcze burmistrz Cię nie widział ― poradziła dobrodusznie, posyłając jej słaby uśmiech i ścierając sobie z policzka resztki tego, co walało się też po podłodze. ― Uważaj ― dodała jeszcze, gdy Hattie nieuważnie zaczęła wchodzić w głąb pomieszczenia... Oby zdążyła ominąć tę ćtapę na podłodze, bo kto wie czy Chris będzie chciał pomagać drugiej kobiecie w opresji.
    Zerknęła wymownie na Ginę, szczerze zastanawiając się czy kobieta zamierza w końcu odczepić się od szyjki butelki. Jeszcze chwila, a upije się zanim cokolwiek zdąży się zacząć!

    Solane

    OdpowiedzUsuń
  42. Emily:

    No cóż, skoro już znalazł się sam na sam w pokoju dziecięcym, postanowił się tutaj na dłużej rozgościć. Nie to, żeby miał coś przeciwko temu rozgardiaszowi na dole, ale... w sumie to miał coś przeciwko. Nawet na piętrze słychać było mieszające się krzyki burmistrza i Piklesa, a tych dwóch w jednym miejscu to zapowiedź mitycznego chaosu w wykonaniu mieszkańców Mount Cartier. Wbrew wszystkiemu Declan był bardzo rozsądnym człowiekiem, nie za bardzo chciało mu się włączać w tę świąteczną orkiestrę nieszczęśliwych wypadków. Za dumny był na to, by przydzielono go do jakiegoś arcy-trudnego zadania, które pasowało bardziej do misji kółka gospodyń wiejskich, najbezpieczniejszym wariantem było więc pozostanie tutaj, gdzie jedyny jego towarzysz — popruty, pluszowy miś — siedział sobie spokojnie na dywaniku nikomu przy tym nie szkodząc.
    Nie wiedział ile czasu upłynęło od jego wizyty, ale zdążył już przeczytać wszystkie bajki dla dzieci, jakie znalazł w pokoiku i kiedy to właśnie odkładał ostatnią z nich, do pokoju wlazł niezapowiedziany intruz z pretensjami.
    — Może po prostu brak Ci kreatywności? — ta drobna uszczypliwość nikomu nie powinna przeszkadzać, bowiem każdy kto spotkał McCaina choć raz, wiedział, że ma ciągotki do tego typu komentarzy. Zaraz jednak zreflektował się, bo święta i te sprawy.
    — Ale nic straconego, chętnie użyczę Ci przestrzeni. Może usiądziesz? — uśmiechnął się elegancko, pokazując jej jedyny mebel, który nadawał się do spoczynku: łóżko. Taki był z niego dżentelmen.
    A tak naprawdę wydusił z siebie odrobinę serdeczności ze względu na butelkę brandy. Ta, trzymana przez kobietę pod pachą, zmieniała całkowicie postać rzeczy. Nagle okazało się, że towarzystwo kobiety jest mu niezbędne do szczęścia.

    Declan

    OdpowiedzUsuń
  43. Maine, Logan:

    — To konieczne? Bo ja chciałem... — Biedny Higgins chyba za wolno działał, bo zanim zdążył dokończyć kwestię, Logan zaciągnął Maine do stołu, zajmując się jakimiś smakowitościami.
    — ...porozmawiać — wymamrotał bezradnie staruszek, najwyraźniej kierując tę wypowiedź do siebie, bo nikogo już obok niego nie było. A szkoda, bo odkąd zmarła jego żona, jedyne czego pragnął to odrobina towarzystwa. Samotny był, to i troszkę nachalny. Czasem aż za bardzo chciał się pocieszyć czyjąś obecnością.
    — Wesołych Świąt — bąknął smutno, stawiając naleweczkę na blacie. Na szczęście nie długo trwał w tym ponurym nastroju, bo już chwilę później znów drzemał sobie w najlepsze, tym razem chowając głowę między ramionami na kuchennym blacie.

    STARY HIGGINS

    OdpowiedzUsuń
  44. W ODPOWIEDZI NA TEN POST PROSZĘ O INFORMACJE CO DO TEGO, KTO Z GOŚCI BURMISTRZA JEST DOSTĘPNY DO GRY, BO MG O GODZINIE 16:00 BĘDZIE PODAWAŁ DALSZE WSKAZÓWKI ORAZ PRZYDZIELAŁ ZADANIA W OPARCIU O WCZEŚNIEJ WYBRANE NUMERKI.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aż strach się przyznać, bo ją pewnie zabijecie, ale Sol jest xd

      Usuń
    2. Dzisiaj nigdzie się już nie wybieram, więc Hattie jest jak najbardziej dostępna i gotowa do dalszej gry :)

      Usuń
    3. Za nic tego nie przegapię!

      Gina

      Usuń
    4. Madison również jest :)

      Usuń
    5. Bethany, jak widać poniżej, też jest

      Usuń
    6. Ja też jestem, choć nie wiem na jak długo, ale piszę się!

      Emily

      Usuń
  45. Declan

    Kreatywności? Tak, zdecydowanie od kilku lat cierpiała na jej brak, stąd najprawdopodobniej nie napisała nic od tamtego czasu, ani też nie poprowadziła swojego życia w dobrą stronę, dla odmiany je rujnując, doszczętnie. W tym akurat była świetna i nie wymagało to zbyt wielkiej finezji.
    — Chętnie. — pokusiła się na większą uprzejmość i z miłym grymasem na twarzy, mającym przypominać uśmiech, usiadła na łóżku, które dramatycznie się zapadło pod jej ciężarem. A przecież wcale dużo nie warzyła! Co to za herezje!
    — W gruncie rzeczy to dobra kryjówka, choć brak jej znaczącego elementu rozrywki w postaci barka. Jestem pewna, że w sypialni burmistrza można by było znaleźć jeszcze lepsze co nieco. — uśmiechnęła się sprytnie, zaraz też wyciągając butelkę z brandy w stronę mężczyzny. Tylko dlatego, że są święta i należy się dzielić. Mit o tym, że kobieta pić sama nie powinna, Emily obaliła już dawno, uznając to za wyssane z palca głupstwa.
    — Częstuj się.
    W międzyczasie, wskazała na stos rozrzuconych książek dla dzieci, marszcząc przy tym w zadumie i niedowierzaniu brwi.
    — Przeczytałeś to wszystko sam?...

    Emily Baker

    OdpowiedzUsuń
  46. Uwielbiała święta, choć same przygotowania do nich potrafiły człowieka wykończyć, szczególnie gdy trafiało się na bardzo nieprzyjemne osoby, których w rodzinie nie da się uniknąć, a trzeba przynajmniej znosić. Oprócz biegania tam i z powrotem, zdarzały się jeszcze awantury, żeby potem, w cudowny sposób się pogodzić, bo przecież święta. No dobrze, ta część była przerysowana, ale to wciąż za mało, żeby zniechęcić Bethany do lubienia Bożego Narodzenia.
    Każda kobieta potrafi strzelać fochy w najmniej odpowiednich momentach, ale żona burmistrza wybrała sobie naprawdę kiepską chwilę na takie rzeczy – szczególnie, gdy zostawiła swojego męża zupełnie samego, bez niczego.
    Dlatego postanowiła się na coś przydać i przyjechać na wigilię. Chciała pomóc, może coś ugotować, może udekorować, z tym, że… w domu panował taki gwar, że nikt nie wiedział, za co złapać, co chwycić, co zrobić. Burmistrz biegał w każdą możliwą stronę, samemu nie panując nad sytuacją. A Bethany stała przez moment w drzwiach, zastanawiając się czy może czasem po cichu się nie ewakuować.

    Niech będzie 15, a co. Dopiero teraz, bo dopiero teraz jestem :c

    Bethany Jackson

    OdpowiedzUsuń
  47. Wskazówki do dalszej gry:
    Poniżej zostaną opisane konsekwencje wybrania danego numerka przez gracza, czyli krótki opis akcji, którą gracz musi przeprowadzić. Bohater nie może pisać postów, póki MG nie przydzieli mu zadania fabularnego. Niektóre numerki odsyłają gracza do innego pomieszczenia, więc gracz ma obowiązek się tam przemieścić.

    Zasady pisania postów:
    Od tego momentu gracze piszą w parach/grupach według wyznaczonej kolejności. Para/grupa składa się z osób, które znajdują się w tym samym pomieszczeniu. Kolejność zostanie rozpisana przez MG.
    MG będzie przydzielał słowa do poszczególnych pomieszczeń. Zadaniem gracza z wymienionego pomieszczenia jest wykorzystać trzy z pięciu słów podanych przez MG. Gracz nie może napisać kolejnego postu, póki MG nie przydzieli numerkom kolejnego zestawu słów. Kolejny zestaw słów zostaje przydzielony po zakończeniu kolejki, czyli w momencie, kiedy wszystkie osoby z danego pomieszczenia (inaczej: z jednej grupy) napiszą post.

    Proszę czekać, zadania fabularne i słowa zostaną zaraz przydzielone (tylko je ładnie rozpiszę :P).
    W razie dodatkowych pytań, odsyłam na SB.

    OdpowiedzUsuń
  48. GRUPA 1: Ian Finnigan, wybrałeś numerek 1. Na razie o niczym nie wiesz i nic się z Tobą nie dzieje, bo śpisz.

    GRUPA 2: Declan McCain Jr, wybrałeś numerek 4, ale został Ci on zmieniony na numerek 15.
    Emily Baker, wybrałaś numerek 8, ale został Ci on zmieniony na numerek 15.
    Oj wy, biedaki spod numerka 15, niestety, po akcji palonego ciasta palenisko zaczęło wydzielać podejrzany dym, a to dlatego, że śnieg i lód zapchał wyjście do komina. Waszym zadaniem jest przepchać komin.

    GRUPA 3: Logan, wybrałeś numerek 8. Siedzisz w kuchni, a nawet nie zauważyłeś tego, że z pomieszczenia wybiegł kot. Teraz musisz go odnaleźć i złapać zanim burmistrz Conelly spostrzeże się, że w domu nie ma jego pupila.
    Maine Middle, wybrałaś numerek 9. Jesteś najbliższej Logana, dlatego też będziesz pomagać mu w znalezieniu kota.

    GRUPA 4: Solane Candover, wybrałaś numerek 11. Tak się niechybnie składa, że narobiłaś najwięcej szkód przy choince, dlatego teraz musisz wszystko naprawić I ustroić ją na nowo.
    Hattie Golden, wybrałaś numerek 2, nie wiem czemu, bo weszłaś do salonu, więc automatycznie zostałaś przemianowana na numerek 11 :P. Będziesz pomagała Solane w strojeni choinki.

    GRUPA 5: Hannah Lawrence, wybrałaś numerek 12. Na własnej skórze przekonałaś się o tym, że lód i schody mogą być niebezpieczne, dlatego też uciekasz z miejsca swojej wpadki i idziesz lepić bałwana.
    Maddison Ashton, wybrałaś numer 13.
    Bethany Jackson, wybrałaś numer 15.
    Obie stoicie jeszcze w progu, dlatego też, widząc Hannah przy bałwanie, postanowiłyście jej pomóc w lepieniu, byle tylko uniknąć zgiełku w domu.

    GRUPA 6: Lou Momoa, wybrałaś numerek 12, ale chwilowo wszyscy o Tobie zapomnieli.

    GRUPA 7: Gina Harvey-Reed i Noah Bryant, oboje wybraliście numerek 10. Niestety, tak się składa, że w całym tym rumorze przepchnęli Was w próg pomiędzy jadalnią i salonem, a Wy stanęliście pod jemiołą. Wiecie co się robi pod jemiołą...? Oczywiście, że musicie się teraz pocałować!

    Kolejność odpisów w grupach: według kolejności, w jakiej wymienił Was MG powyżej.

    Od tej pory gramy spokojnie, według kolejności, nikogo nie pospieszając. Jeżeli danego autora nie ma chwilowo w wydarzeniu, cierpliwie na niego czekamy. Jeżeli ktoś będzie jednak chciał od razu zagrać, wystarczy zakomunikować to MG. Przeniesie on Was do innego pomieszczenia. Samemu chodzić jednak nie wolno ze względu na techniczne ograniczenia.



    ZESTAWY SŁÓW:

    GRUPA 1 - na razie brak zestawu słów

    GRUPA 2 - dziura, zawierucha, poślizgnąć się, lęk wysokości, zmarznąć

    GRUPA 3 - upaść, krzaki, krzyczeć, zgubić się, wpaść w zaspę

    GRUPA 4 - roztrzaskać, upaść, irytacja, pokłuć się, odmowa współpracy

    GRUPA 5 - brak rękawiczek, zimno, rozsypać, mocny wiatr, zepsuć

    GRUPA 6 - na razie brak zestawu słów

    GRUPA 7 - jemioła, pocałunek, objąć, kłótnia, niezgoda

    OdpowiedzUsuń
  49. Hattie, niby coś o Ginie xd

    Candover nie zawracała sobie dłużej głowy cukierniczką, bo co innego przykuło już jej uwagę. Choinka, która jeszcze do niedawna była jej prawdziwym więzieniem (fetysz z kajdankami już na zawsze będzie jej znienawidzonym) i zmorą, bo pewnie nigdy już nie będzie chętnie pod nią stawać, na pewno nie w domu burmistrza!, nagle zaczęła się nieco zmieniać. Ze swojego miejsca i tak niewiele mogła zrobić oprócz patrzenia jak łańcuch, lampki oraz kilka(naście) kokardek spada powoli z żywych gałązek. Kilka bombek upadło i roztrzaskało się w tak samo spektakularny sposób jak ich poprzedniczka. Tym razem nie ona była za to odpowiedzialna, ale już czuła w kościach, że burmistrz i tak ją obciąży za całe zamieszanie. Przecież jak wychodził stała przywiązana do tego... czegoś, co nie przypominało w nawet marnym stopniu świątecznej choinki.
    ― Uch, po co ja tu przyszłam... ― burknęła do siebie, wstając ze swojego bezpiecznego foteliku. Kątem oka widziała jak Gina zderza się w wejściu do salonu z panem psychologiem, ale nie zawracała sobie tym głowy. Zamiast tego odstawiła w bezpieczne miejsce (czyli na podłodze obok fotela) swoją świąteczną potrawę i gotowa naprawić coś w tym domu ruszyła do choinki. Udało jej się ominąć rozbite bombki, ale nie uważał na to co jest na wysokości jej głowy, przez co zwyczajnie nadziała się na ostrą gałązkę. Ukłucie prosto w oko zabolało.
    ― Cholera jasna! ― Od razu zakryła palcami bolące miejsce i zerknęła na balansującą na jednej nodze Hattie. ― Nie zostawiaj mnie samej z tym bałaganem ― rzuciła błagalnie, kucając, by pozbierać nieświecące lampki.

    Solane

    OdpowiedzUsuń
  50. Burmistrz, Emily:

    Ledwie wpuścił Emily do siebie, a już w drzwiach stanął Conelly. Ten to dopiero wyrastał spod ziemi jak prawdziwy duch. Nie wystarczyło, że wypchnął ich z pokoiku jak ostatnich skazańców, musiał jeszcze oddelegować ich do naprawiania komina. Komina, kurde! Lepszych zajęć nie było? Przecież takie wykorzystywania gości na pewno podchodziło pod jakiś paragraf. Ale Declan nie miał czasu się nad tym zastanowić, bo Jonathan jakby czytał mu w myślach, pytając, czy tchórzy. Oczywiście, że nie tchórzył!
    W ramach obrony własnego honoru pociągnął Emily za rękę, by niespełna dziesięć minut później pakować się z nią po drabince na dach domu. Szaleństwo! A jeszcze gorzej zaczęło robić się w momencie, kiedy na dworze rozdmuchała się wielka zawierucha, zsypując śnieg z dachówek wprost na głowy Emily i Declana. Kiedy jedna z tych lodowych drobin wpadła mu do oczu, nie było szans, by utrzymał się na stopniach, poślizgnął się już szczebel dalej, omal nie zjeżdżając w dół.
    — Cholerny Conelly!
    Krzyk nie był najlepszą próbą poradzenia sobie z emocjami, ale lepsze to niż nabawienie się nerwicy. Nie to, żeby miał lęk wysokości, czy coś, ale takie wyprawy na oblodzony dach nigdy nie wpływają dobrze na czyjeś poczucie komfortu.

    Declan McCain Jr

    OdpowiedzUsuń
  51. Solane

    Zdziwiła się niesamowicie, gdy w salonie zastała istne pobojowisko. Może to jednak i dobrze, że się trochę spóźniła, przynajmniej nie brała w tym wszystkim udziału, cokolwiek się tutaj działo. Nawet nie chciała zgadywać co inni wyprawiali kiedy jej nie było. Wiedziała jedno — przydałoby się trochę tutaj posprzątać. I właśnie w chwili, w której o tym pomyślała, choinka zaczęła się sypać. Zamarła w pół kroku, otwierając buzię ze zdziwienia i mogła jedynie patrzeć, jak wszystkie dekoracje upadają na podłogę. Rozejrzała się dookoła, jakby chciała znaleźć wytłumaczenie tego, co się właśnie działo. Tylko żadnego wytłumaczenia nie było. A burmistrz zapewne nie będzie zadowolony, gdy tu przyjdzie i zobaczy, że z choinki wszystkie ozdoby spadły, a kilka ładnych bombek roztrzaskało się o podłogę. Hattie cicho jęknęła, robiąc krok w tył, jakby chciała stąd uciec i udawać, że nigdy jej tutaj nie było. Słysząc jednak błagalną prośbę Solane, westchnęła cicho i podeszła do choinki, zastanawiając się od czego zacząć.
    — Najpierw trzeba zdjąć resztę ozdób — mruknęła i zdjęła kilka pozostałych bombek oraz kokardek, zaś łańcuchy i lampki odciągnęła nieco na bok, aby je rozplątać. Chwilę musiała z nimi walczyć, co doprowadziło ją do lekkiej irytacji, ale kiedy już sobie z nimi poradziła, uśmiechnęła się triumfalnie.
    — Pomożesz mi je zawiesić? — spytała stojącej obok Solane, pokazując na lampki, które trzymała tak, aby znowu się nie poplątały. Naprawdę nie chciała bawić się z nimi drugi raz.

    Hattie

    OdpowiedzUsuń
  52. Declan

    Burmistrz faktycznie nie miał najlepszego wyczucia czasu, ani pomysłów, ale nie można mu za dużo zarzucać, bo spadł na niego wielki obowiązek, w którym sobie co nieco pomógł, jak poczuła Emily przechodząc obok mężczyzny. Zdecydowanie lepiej sobie pomógł niż ona, czy Declan. W każdym razie, wysłanie jej na dach było jedną z tych głupot, których racjonalnie myślący ludzie nie popełniają. I wcale nie chodziło tutaj o o brak sprawności, bycie płcią słabą i piękną czy lęk wysokości. Bo taka Emilka wychodząca z depresji mogła nie jednego próbować na tym dachu, nie bacząc na rangę gospodarza czy aktualne święto.
    — Myślę, że zdecydowanie bardziej cholerny jest komin bez dziury.— mruknęła, zaglądając ostrożnie w stronę przysypanego śniegiem i zatkanego od środka komina, gdy już znaleźli się na dachu. Nie widząc z siebie pożytku w podobnej sytuacji, bo przepychanie komina to zajęcie dla mężczyzn, ześlizgnęła się ostrożnie po dachu do jego krawędzi.
    — Wiesz, że nigdy nie byłam na dachu? To w sumie zabawne, bo to całkiem przyjemne miejsce. — stwierdziła, wychylając się by spojrzeć na ludzi w dole i oświetlone światełkami podwórze. — Jeżeli byśmy spadli, najwyżej złamalibyśmy rękę, nogę. W sumie to całkiem tu bezpiecznie. Gorzej gdyby złamać miednicę. Słyszałam, że wtedy rokowania są marne. — odwróciła się w stronę Declana z jakimś takim dziwnym uśmiechem. Oho, odzywała się stara Emily, która lepiej żeby nie wracała ze stekiem swoich makabrycznych myśli i teorii. — Zamierzasz coś zacząć robić czy chcesz żebyśmy tu razem zamarzli? — wskazała komin i spojrzała wyczekująco na swojego kompana w tej wyprawie na dach. Sama zaś wyciągnęła z kurtki butelkę uprzednio zabranej brandy. Okazuje się, że nie zawsze brakowało jej kreatywności.
    — Od biedy możemy przenieść imprezę tutaj. — stwierdziła wesoło, po raz pierwszy dzisiejszego wieczoru.

    Emily Baker

    OdpowiedzUsuń
  53. Hattie, Solane:

    Zestaw słów - kopnięcie prądem, zerwanie, potargany, zaplątanie się, rozsypka

    OdpowiedzUsuń
  54. Declan, Emily

    Zestaw słów ― wylanie, uderzyć się, krew, dym, złamana gałąź.

    OdpowiedzUsuń
  55. Hattie

    Odetchnęła z wyraźną ulgą na widok kucającej przy choince kobiety. Całe szczęście. Prawe oko nadal ją bolało, ale rozmasowała je parę razy, pomrugała i voila, wszystko było znowu w porządku, a lekko zamazany obraz dzielnie ignorowała, gdy zaczęła układać bombki na parapecie skąd nie miały prawa spaść. Po prostu im zabroniła i już.
    Zajmowanie się rok w rok tym jakże damskim zajęciem sprawiło, że miała sporo wprawy w rozbieraniu choinki ze wszystkich niepotrzebnych na tę chwilę ozdób. Sądząc po marnej konstrukcji zawieszenia ozdób i rozsypce w jakiej one były umieszczone na gałęziach burmistrz musiał rzucać wszystko jak popadnie. Pewnie nawet nie wiedział, że ubieranie choinki zaczynało się od lampek, a nie kokardek, które były chyba najmocniej przymocowane.
    Słysząc prośbę Hattie odwróciła się do tyłu. Niefortunnie zrobiła to za szybko, bo ta część lampek, które ciągnęły się po podłodze zaplątały się jej w kostkach. Powinna chyba częściej patrzeć pod nogi i na to, co robi cukierniczka, bo może wtedy uniknęłyby...
    ― Nie włączaj! ― krzyknęła, ale za późno; Hattie podłączyła lampki do kontaktu, a te chociaż zamrugały i w końcu się zaświeciły to zdążył kopnąć prądem je obie. Solane jęknęła pod nosem, opadając tyłkiem na podłogę i potargany łańcuch świąteczny.
    ― On chce nas tu wszystkich pozabijać... Ta kolacja nigdy się nie odbędzie ― stwierdziła zmęczona, gdy tylko udało jej się złapać nieco powietrza w płuca. Skopała ten cholerny sznur lampek ze swoich kostek, nie chcąc być znowu porażoną.

    Solane

    OdpowiedzUsuń
  56. Emily:

    — Bez dziury? — powtórzył za nią, póki co nie mając okazji przyjrzeć się kominowi. Zbyt dużą uwagę przywiązywał do ustania na nogach. Co jak co, ale dach był cały oblodzony, a jego podeszwy butów nie gwarantowały żadnej przyczepności. Ślizgały się nawet na śniegu, nie mówiąc już o tak niepewnym gruncie jak pochyła równia z zaśnieżonym gontem. Chcąc nie chcąc musiał wziąć się jednak do pracy, dlatego też podszedł wolno do komina, pozostawiając za sobą ślady na śniegu.
    — Nie podzielam Twojego entuzjazmu. Przyjemne jest siedzenie w ciepłym fotelu przy kominku, a nie ryzykowanie życiem, żeby ten kominek naprawić — mimo swojego marudzenia nachylił się w kierunku wyjścia tunelu, analizując wyrządzone przez śnieg szkody. Dymu jak nie widział wcześniej, tak nie było go i teraz, ale musiał zajrzeć tutaj z bliska, żeby przekonać się na własne oczy czy aby na pewno wszystko jest zapchane. Otóż było, nie tylko przez lód, ale również przez igły. To pewnie z bocznicy drzewa, które dosięgało poziomu dachu.
    — Byłbym szczęśliwszym człowiekiem, gdyby burmistrz dał nam jakieś narzędzia. Ale nie, my mamy działać w zgodzie z naturą. Czyli bez żadnych pomocy.
    A może jednak mieli z czym pracować? Chwila namysłu i Declana oświeciło. Pociągnął za ramię świerkowego drapaka, urywając je na pół metra przed końcem. Złamana gałąź przecięła jego skórę na dłoni, a on dodatkowo uderzył zwolnioną z oporu ręką o kant komina, ale to nic. Nie zwrócił na to najmniejszej uwagi, bo w końcu liczyło się to, że mógł pochwalić się swoją nową przepychaczką-bocznicą. W związku z tym wyszczerzył się do Emily jak głupi, machając gałęzią w powietrzu, na dowód swojego męstwa i poświęcenia.

    OdpowiedzUsuń
  57. Solane

    Hattie rok w rok ubierała choinkę przynajmniej pięć razy. U siebie, u rodziców, u babci i często pomagała także kilku sąsiadkom w przystrojeniu drzewka. Była więc w tym bardzo dobrze obeznana i wiedziała, że najpierw wiesza się lampki, później łańcuchy, a na końcu resztę ozdób jak bombki, cukierki czy kokardki. Widocznie burmistrz nie miał o tym zielonego pojęcia, gdyż już na pierwszy rzut oka widać było, że wieszał wszystko byle jak, nie zważając na kolejność. Nic więc dziwnego, że cała konstrukcja się posypała i teraz ona z Solane musiały wszystko naprawiać.
    Nawet nie zauważyła, że towarzysząca jej kobieta zaplątała się w lampki, które ona tak pieczołowicie przed chwilą rozwiązywała. Zdążyła bowiem odwrócić się tyłem do niej, aby poszukać kontaktu. Szukać długo, na szczęście, nie musiała i już po chwili zaczęła podłączać lampki. Dokładnie w tej samej chwili, w której Sol do niej krzyknęła, wcisnęła końcówkę świecidełek do kontaktu.
    — Aua! — pisnęła i odskoczyła do tyłu, również potykając się o lampki, przez co wylądowała na podłodze, tuż obok Solane. Kopnięcie prądem nie było zbyt miłym doświadczeniem, co Hattie mogła w stu procentach potwierdzić. Na całe szczęście, żadnej nic poważnego się nie stało, choć Golden z niezadowoleniem stwierdziła, że przez to całe przeciskanie się obok choinki, aby znaleźć kontakt, potargały jej się włosy, które zaraz poprawiła.
    — Wszystko jest w rozsypce — westchnęła zrozpaczona, rozglądając się dookoła. — Burmistrz nas zabije jak tu wejdzie — mruknęła pod nosem, starając się podnieść z podłogi i zrywając z siebie lampki, które na nią spadły.

    Hattie

    OdpowiedzUsuń
  58. Hattie, Solane

    Zestaw słów — naelektryzowany, zadrapanie, zgasnąć, przepalone bezpieczniki, nyktofobia

    OdpowiedzUsuń
  59. Maddison, Bethany

    Po tym, jak Hannah zaliczyła bolesny upadek na schodach, postanowiła nie wchodzić do domu, tylko porozglądać się jeszcze na zewnątrz. Jak miała wytłumaczyć brak ciasta, które tak pieczołowicie tworzyła od samego rana? Wszystkim w mieście chwaliła się, że przyniesie swój własny wyrób, a na samym końcu okazało się, że nic z tego nie będzie. Oczywiście mogłaby powiedzieć, co się wydarzyło, że ciasto było gotowe, piękne i przepyszne, ale przed drzwiami wydarzył się wypadek, jednak pewnie nie zniosłaby spojrzeń ludzi, którzy z pewnością uznaliby ją za niedorajdę. Nie. Hannah Lawrence była zbyt dumna, aby przyznać się do tak spektakularnej porażki.
    W pewnym momencie wpadła na genialny pomysł. Wokół było mnóstwo śniegu, więc dlaczego nie miałaby ulepić bałwana? Odeszła od drzwi na bezpieczną odległość i zaczęła obmyślać plan działania. Co prawda doskwierał jej brak rękawiczek, który wszystko utrudniał, ale Hannah nie mogła sobie odmówić przyjemności, która płynęła z tworzenia bałwana ze śniegu. Ręce prawie od razu zrobiły jej się czerwone, ale z uporem tworzyła pierwszą kulę śniegu, która miała posłużyć za podstawę dla bałwana.

    OdpowiedzUsuń
  60. Declan

    Wywróciła tylko oczami widząc, jak mężczyzna szczerzy się zadowolony ze zdobyczy w postaci gałęzi, którą liczył przepchać komin.
    — Może działanie z naturą jest w porządku? — stwierdziła po chwili namysłu. — Tak sobie myślę, że szkoda, że Święty Mikołaj nie istnieje. Wepchnęlibyśmy dziada do środka i sam by rozwiązał sprawę. — oznajmiła wesoło, pociągając łyk trunku i krzywiąc się przy tym niemiłosiernie. Zanim jednak udało jej się zrobić cokolwiek więcej, Declan w swojej euforii, wymachując tą nieszczęsną gałęzią uderzył ją ramię z taką siłą, że niezamknięte brandy wypadło jej z ręki, rozlewając się po zaśnieżonym dachu.
    — Widzisz co narobiłeś?! — jęknęła załamana, pochylając się nad stłuczonym szkłem, nie wiadomo nawet po co, ale chcąc zebrać wszystkie kawałki w jedno miejsce, oczywiście musiała się skaleczyć, przecinając sobie dłoń, a krew spryskała idealnie biały puch.
    — Idiota z Ciebie straszny! Ale, o przepraszam, to chyba domena wszystkich tutejszych mężczyzn! — burknęła niezadowolona, siadając tyłkiem na śniegu i wysysając krew ze świeżej rany, bo niby co miała robić. A foch w takiej chwili i miejscu był oczywiście wisienką na torcie.

    Emily

    OdpowiedzUsuń
  61. Emily, Declan

    Zestaw słów ― odmrozić, zsunąć, sopel lodu, porwana kurtka, zgubiony but.

    OdpowiedzUsuń
  62. Bethany, Hannah

    Stała przez chwilę. Wiedziała, że jej matka miała jakiś plan. Pani Ashton zawsze próbowała zeswatać córkę z każdym możliwym kandydatem, który wydawał jej się odpowiedni. Nie podobało się to Madison, ale nic nie mogła zrobić. Nie chciała się przecież kłócić, zwłaszcza w święta. Matek się w końcu nie wybiera. Ashton odwiesiła płaszcz i w tym samym momencie spostrzegła Burmistrza. Mężczyzna był bardzo zaaferowany, nic dziwnego skoro wszystko było na jego głowie. Madie na pewno nie zaprosiłaby do siebie na wigilię, bo bałaby się o to, jakby wyglądał jej dom po wszystkim. Wyciągnęła z kieszeni odwieszonego płaszcza paczkę gum do żucia i włożyła sobie dwa listki gumy do ust. Szybko poczuła miętowy smak. W tym samym momencie ktoś otworzył drzwi.
    – Cześć – przywitała się z blondynką, która właśnie teraz stała w progu – dobrze, że przyszłaś. Może wyjdziemy na zewnątrz? – zaproponowała. Nie chciało jej się tkwić w przedpokoju a już tym bardziej wchodzić głębiej do środka. Jak na jej gust było za dużo ludzi, którzy na pewno zrobią nie jedną szkodę. Kilka sekund wcześniej nawet słyszała dźwięk. Nie czekała na odpowiedź Bethany, tylko po prostu wyszła na zewnątrz i o mało nie poślizgnęła się na schodach. – Ktoś powinien rozsypać tutaj sól – mruknęła wspierając się na poręczy. Na zewnątrz było zimno, ale i tak lepsze było to, niż tłoczenie się z całym miasteczkiem w jednym domku.

    Madison Ashton

    OdpowiedzUsuń
  63. Emily:

    Gdyby już się nie uśmiechał, pewnie znów by to zrobił, bo żart o Mikołaju nawet do niego trafił. Trzeba było mieć odrobinę dystansu do tradycji i religii, by śmiać się z biednego grubaska, a najwidoczniej Emily nie miała z tym najmniejszego problemu. Za to on miał poważny kłopot z kontrolowaniem gałęzi, bo w którymś momencie wyślizgnęła mu się z ręki, uderzając porządnie o ramię kobiety. Jakby tego było mało, dowodem dokonanej zbrodni stała się porwana kurtka. Materiał rozpruł się tuż nad rękawem tak szybko, jakby mieli do czynienia z delikatną koronką.
    A on kiedyś naiwnie myślał, że ubrania od krawcowej w Mount Cartier są nie do zniszczenia…
    — Wstań, księżniczko, bo tyłek sobie odmrozisz — to mówiąc, zsunął się do niej po śniegu, chcąc ją uratować przed poważnym choróbskiem, ale zamiast tego rozpędził się tak, że tylko na nią wpadł i razem zaczęli zjeżdżać w stronę krawędzi. Robiło się naprawdę niebezpiecznie!
    Przez chwilę zaczął nawet zastanawiać się nad tym, czy ma ubezpieczenie, ale nie, przecież nie da się przypadkowi! Jedną ręką złapał za kaptur kurtki Emily, a drugą za antenę satelitarną, zatrzymując ich tuż przed końcem dachu.

    Declan

    OdpowiedzUsuń
  64. Hattie

    Burmistrz, burmistrz... On to mógł się cieszyć, że ten dom jeszcze nie spłonął z tym całym zamieszaniem, co działo się dookoła. Od palącego się kominka czuć było nieco za dużo dymu, ale Solane była zbyt zajęta naprawianiem jednej z najważniejszych ozdób świątecznych, żeby to rozpracowywać w tej chwili. Nie miała czasu na zastanawianie się czemu nic nie idzie do komina tylko zostaje w pomieszczeniu. Ważniejsze było podniesienie się i zaradzenie jakoś całemu problemowi jaki wytworzył się w salonie.
    ― Zanim tu wejdzie zdążymy uciec oknem ― uspokoiła Hattie, podając jej rękę, żeby łatwiej było podnieść się kobiecie. Lekko naelekeryzowana skóra pani cukiernik sprawiła, że odruchowo Sol cofnęła swoją dłoń... i sprawiła, że Hattie znowu gruchnęła tyłkiem o podłogę. ― Przepraszam! ― rzuciła szybko, wzdychając pod nosem. Chyba były dzisiaj skazane na kopanie prądem do końca wieczoru, ale trudno. Druga próba poszła nieco lepiej i udało jej się podnieść dziewczynę z paneli. Na wszelki wypadek rozejrzała się dookoła zanim gdziekolwiek się ruszyła. Gdy oceniła już gdzie jest w miarę bezpiecznie, zrobiła tam krok i powolutku wycofała się z tego bałaganu. Zadowolona uśmiechnęła się lekko pod nosem. Najlepiej chyba ocenić od czego powinny zacząć, a potem sprawnie wdrążyć to w życie, co nie? No właśnie.
    ― W porządku, zróbmy może tak... Tutaj gdzieś musi być przedłużacz ― zamruczała pod nosem i kucnęła w poszukiwaniu wspomnianego przedmiotu. ― O, jest! ― Szczęśliwa wyłoniła się spod choinki, po czym naprawdę ostrożnie podpięła przedłużacz do kontaktu. Dwie sekundy trwała w napięciu, ale nic się nie działo. ― Cudownie, chociaż jedna rzecz tu działa. Podłączymy lampki i zawiesimy je. ― Jak mówiła, tak też zrobiła. Złapała za wtyczkę, włożyła do jednego z pięciu otworów, pstryknęła czerwony przycisk i... Zamarła, gdy wszystko zgasło. Cholera jasna! Nie chodziło o same lampki. Światła nie było w całym salonie!
    ― Powiedz, że nie przepaliłyśmy bezpieczników ― wyjęczała, oglądając się na kominek, który dawał nikłe światło. Nyktofobii nigdy nie miała, ale lepiej czuła się mimo wszystko z jakimś źródłem jasności.

    Solane

    OdpowiedzUsuń
  65. Noah

    Kiedy Gina uznała, że dłużej tu nie wytrzyma, zaczęła wycofywać się tyłem w kierunku drzwi, nieufnie obserwując choinkę, która wyglądała, jakby zaraz miała runąć i burmistrza, który z powodu nadmiaru obowiązków nagromadzonych podczas nieobecności żony przechodził dziwny rodzaj załamania nerwowego, bo zaczął wysyłać ludzi do przepychania komina. Niestety, ucieczka nie była jej pisana, w przejściu między salonem a jadalnią wpadła plecami na Noaha. Gina zachwiała się lekko w jego wyciągniętych ramionach i wtedy jej wzrok padł na jemiołę zawieszoną dokładnie na nimi. Zmieszana przeniosła wzrok na jego twarz, uśmiechając się nieznacznie, gdy zauważyła resztki brązowej masy na jego skroni i policzku.
    - Przepraszam za ten kiepski rzut murzynkiem. Nie sądziłam, że stary Pikles ma jeszcze tyle krzepy - powiedziała rozbawiona, z powrotem niespokojnie zerkając do góry. Wiedziała, że gdyby James tutaj był, taki pocałunek stałby się powodem do kłótni między nimi, ale przecież miała obowiązek podtrzymywać świąteczną tradycję! Nie miała zamiaru wpadać w popłoch z powodu głupiej rośliny zawieszonej nad progiem.
    - Jemioła - dodała, wskazując ją ruchem głowy.

    Gina

    OdpowiedzUsuń
  66. Declan

    — Nic sobie nie odmrożę! — stwierdziła buńczucznie, nie chcąc uchodzić przypadkiem za damę w opałach, bo w takowych nie była. Co więcej, jeśli już, zazwyczaj pakowała się w nie dobrowolnie. Przynajmniej w większości wypadków. — I nie jestem żadną księżniczką!
    Nie zdążyła nawet odpowiednio zareagować, w sposób godny pięcioletniej dziewczynki, gdy Declan, nie po raz pierwszy, wpadł na nią, znowu sprowadzając tragedię.
    — Czy Ty nie możesz jakoś spokojnie spędzać czasu? — jęknęła, spoglądając w dół, kiedy jej nogi wisiał kilka metry nad ziemią. Na nieszczęście zauważyła, że zgubiła but, który wesoło szczerzył się z lampkowego renifera na dole. Po prostu świetnie!
    Postarała się zaprzeć o krawędź dachu i jakoś podciągnąć, ale w rezultacie tylko spowodowała deszcz sopli lodu, które posypały się z rynny wprost na podwórze. Nie była pewna czy kogoś nie zabiła albo chociaż nie przyprawiła o lekkie wstrząśnienie mózgu. W marzeniach widziałaby tam Iana, któremu taki sopel na pewno by nie zaszkodził, ale szybko wybiła to sobie z głowy, wiedząc, że bardziej i tak śmiałby się z niej, która właśnie wisiała nad przepaścią spadnięcia z dachu. Ah, uroki Mount Cartier.
    — Nigdy więcej nie przychodzę na żadne głupie święta! — obwieściła wszem i wobec, choć nawet nie miała widowni, bo znając życie Declan puścił wszystkie jej uwagi mimo uszu.

    Emily

    OdpowiedzUsuń
  67. Declan, Emily

    Zestaw słów ― zakrwawiony, zamroczenie, urwana rynna, wspinać się, samochód.

    OdpowiedzUsuń
  68. Solane

    Westchnęła cicho, wpatrując się zrezygnowana w choinkę. Jeśli tak dalej będzie szło, nigdy nie uda im się ponownie jej ubrać. Hattie jednak łatwo nie zamierzała się poddać. Miała zamiar przyozdobić to drzewko choćby trwało to pół wieczoru, gdyż nie chciała narazić się na gniew burmistrza. Wolała żyć z nim w zgodzie i przyjaźni.
    — Wolałabym nie uciekać przez okno — powiedziała, oglądając swoje zadrapanie na ręce, które nabyła zapewne podczas zabawy w zdejmowanie resztek ozdób z choinki, która była dość ostra. Nie było ono zbyt głębokie, choć trochę krwi pojawiło się na jej skórze. Starła ją jednak szybko palcem, po czym chwyciła wyciągniętą dłoń Solane i spróbowała wstać. Niestety, kobieta nagle ją puściła, a ona z powrotem wylądowała na tyłku, który i tak był już nieźle obity. Całe szczęście, podejście drugie poszło lepiej i już po chwili Hattie stała na dwóch nogach, balansując między rzeczami walającymi się na podłodze. Ona również odeszła kawałek od tego bałaganu, aby przypadkiem znowu się w coś nie zaplątać i obserwowała swoją towarzyszkę, która zaczęła szukać przedłużacza. Ona w tym czasie zajęła się ponownym rozplątywaniem lampek, które zaraz ułożyła pod samą choinką.
    — Dobry pomysł. Później powiesimy łańcuchy i zajmiemy się resztą ozdób — powiedziała, kiwając lekko głową i zaczęła iść właśnie w kierunku rozwalonych na podłodze wcześniej wspomnianych łańcuchów, kiedy w całym pomieszczeniu nagle zgasło światło. Spojrzała na Solane, a raczej tak jej się wydawało, gdyż było tak ciemno, że nie rozróżniała żadnych kształtów. Wiedziała jednak, że jej wzrok zaraz przyzwyczai się do ciemności, więc stała w miejscu i czekała, nie chcąc w międzyczasie czegoś zepsuć.
    — Dobrze, nie przepaliłyśmy bezpieczników — mruknęła, aczkolwiek doskonale wiedziała, że było to kłamstwo. — Cholera. Czemu nic nam nie idzie? — jęknęła i klapnęła na znajdujące się w pobliżu krzesło, gdy w końcu zaczęła rozróżniać w ciemności kształty.

    Hattie

    OdpowiedzUsuń
  69. Maddison, Hannah

    Na pierwszy rzut oka nawet nie zauważyła Maddison, chociaż praktycznie się o nią potknęła. Była tak pochłonięta obserwowaniem całej tej bieganiny, że nie widziała nawet osób stojących przed własnym nosem. Dopiero, gdy ciemnowłosa kobieta się odezwała, zamrugała oczami i spojrzała na nią.
    Fakt, na dworze było bardzo zimno, więc nawet nie zaprotestowała, gdy Maddie, nie czekając na jej odpowiedz, ruszyła przed siebie. Złapała ją jednak za rękaw kurtki, gdy poślizgnęła się na schodach. Faktycznie, schody były tak oblodzone, że niejeden mógłby złamać tu nogę, a tego tylko brakuje w tym całym zamieszaniu!
    - Trzeba będzie spytać burmistrza czy można tu chociaż piasek rozsypać, bo może się tutaj naprawdę stać coś złego.
    Chciała postawić już kolejny krok, kiedy kątem oka zobaczyła kogoś bardzo przygarbionego. Była to Hannah, z uporem tocząca wielką kulę. Beth uśmiechnęła się szeroko. Niby taka stara, a jednak na bałwany zawsze jest najlepsza pora! Pociągnęła raz jeszcze za rękaw Maddison i wskazała ręką na dziewczynę na dworze.
    - Ten bałwan byłby naprawdę świetną dekoracją! Chodz, pomożemy!
    Odwróciła się i zapomniała o tym, że Maddison może spaść ze schodów. Brnęła przez zaspy śnieżne, najwidoczniej niezbyt uważnie, bo poślizgnęła się, wpadła na Hannah i nim obie się obejrzały, leżały na ziemi.
    - Przepraszam, nie wiedziałam, że tutaj jest tak ślisko – odparła, podnosząc się z ziemi i otrzepując kurtkę ze śniegu. Wyciągnęła dłoń do Hannah, żeby pomóc jej wstać, gdy zauważyła, że z dużej kuli śnieżnej mało się ostało. No jasne, musiała już coś zepsuć. – Ups… - bąknęła, patrząc tylko na ziemię. Co innego mogła powiedzieć w takiej sytuacji?

    Bethany

    OdpowiedzUsuń
  70. Solane, Hattie

    Zestaw słów — świeca, podpalić, stchórzyć, oblać, zmokła kura

    OdpowiedzUsuń
  71. Gina

    Choć spokojny wieczór się nie zapowiadał, to jednak takiego obrotu sprawy Noah się nie spodziewał. Najpierw oberwał ciastem po twarzy, później został sponiewierany przez jakiegoś niewyżytego faceta z fobią na doktorów i w końcu po opatrzeniu Hannah znowu wylądował w środku pomiędzy zamieszaniem, nie do końca rozumiejąc po co tu wracał, skoro pierwsze podejście kompletnie nie wyszło.
    Ale był dobrej myśli. Chyba nie mogło się to skończyć gorzej niż się zaczęło, nie? I wtedy tyłem wlazła na niego Gina, pozbawiając go oddechu, gdy łokciem trafiła mu w żołądek. Automatycznie objął kobietę, by razem nie polecieli w tył dalej.
    - Nie szkodzi - odparł, stawiając i siebie i Ginę w pionie. - Bardzo cię to zdziwi jeśli powiem, że to nie mój pierwszy raz z ciastem na twarzy? - spytał, machinalnie ocierając policzek z czekolady. Nadal nie udało mu się zajrzeć do łazienki lub w lustro, żeby ocenić swój stan, więc nie był świadomy tego, że grzywkę skleja mu pokaźny kawałek ciasta.
    Zerknął w górę, gdzie nad progiem wisiała jemioła.
    - Ach, nie ma to jak tradycje świąteczne...

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  72. Maddison, Hannah, Bethany

    Zestaw słów ― porwać, spadające sople, czołgać się, natrzeć, posmakować śniegu.

    OdpowiedzUsuń
  73. Emily:

    Kiedy tak wisieli sobie przy krawędzi, Declan spostrzegł się, że gałąź, którą jeszcze chwilę temu trzymał w dłoni, wesoło sunie sobie po śniegu, najwyraźniej czując się jak podczas saneczkowania.
    — Oczywiście, że mogę. Zawsze spędzam czas spokojnie. Tylko kurna, co Cię widzę, to coś się dzieje. Jesteś jak czarny kot. Tylko mi przelecisz przez drogę i już mnie prześladuje pech!
    Odwracanie kota ogonem to jego specjalność, nie należy się więc dziwić temu, że wykorzystywał słowa Emily przeciwko niej. Zresztą sama mu na to pozwoliła, bo zamiast wmówić mu, że jest największym Bałwanem Roku, pytała go o coś naiwnie. Przecież wiadomo było, że przy jej zarzutach zaprzeczy i weźmie się na sposób, zmieniając kontekst.
    — Zamiast tyle gadać, lepiej chodź tu do mnie, bo długo naszej dwójki nie utrzymam.
    Tyle pragnął zauważyć, kiedy ręka, zakrwawiona od wcześniejszego kontaktu z gałęzią, zaczęła pobolewać, upominając się o lepszą opiekę i porządny opatrunek. Tak na dobrą sprawę to on dopiero teraz zauważył, że oboje są poszkodowani w tej sprawie. Ona pokaleczona na własne życzenie kiedy zbierała szkło, a on z raną na dłoni, bo jego genialny plan przepchania komina spalił się na panewce.
    Trzy minuty, tyle wytrzymał, nim krew od naporu zaczęła wypływać z rany i w wyniku wilgoci wokół metalicznego elementu pozbyła go dobrego uchwytu.
    — Kurwa mać! — zdążył tylko przekląć siarczyście, nim wedle swojego ostrzeżenia puścił antenę.
    Jedna, drobna Emily nigdzie się po dachu nie ruszała, ale kiedy takie bydle jak Declan znajdowało się na oblodzonym gzymsie wiadomo było, że siła ciążenia sprowadzi ich w dół. No więc zamiast utrzymywać się powierzchni, oboje pokonali granicę dachu. McCain nawet z lekkim wyprzedzeniem, bo runął w dół jako pierwszy, lądując plecami na samochodzie, aż go zamroczyło. Co się natomiast tyczyło Emily, ona... właściwie to nie wiedział co robiła, bo go zamroczyło.

    Declan

    OdpowiedzUsuń
  74. Gina, Noah

    dylemat, niezadowolenie, ciemność, zepsute korki, uderzenie o próg

    OdpowiedzUsuń
  75. Hattie

    ― Ciesz się, że jeszcze ono się nie złamało ― westchnęła ciężko, wskazując na to samo krzesełko, na którym właśnie siedziała dziewczyna. Z dzisiejszym brakiem szczęścia wszystkich na tej podejrzanie nieprzypominającej wigilii imprezie nie zdziwiłaby się, gdyby jednak była to kolejna pułapka zastawione na nie przez Connelly’ego i krzesełko roztrzaskało się na pół. Hattie mogła się cieszyć, że tym razem jej tyłek jest uratowany. Inna sprawa, że miały kolejny problem na głowie.
    Chwilę rozglądała się po otoczeniu, rozmyślając nad kolejnym ruchem. Podeszła do kredensu stojącego nieopodal kominka i po kolei zaczęła otwierać kolejne szuflady.
    ― Ciekawe na co mu te wszystkie rzeczy... ― zamruczała, grzebiąc pomiędzy ozdobnymi serwetkami i nabojami do broni do czasu aż znalazła to czego szukała. Dumna z siebie wyciągnęła kilka świec i podeszła z nimi do kominka, po kolei podpalając je od płonącego w nim ognia. Kilka razy kaszlnęła przy tym, czując dużą ilość dymu. Nie chcąc się udusić odsunęła się szybko. Oczywiście musiała oblać się woskiem.
    ― Wiesz co, może zacznij wieszać te lampki, jakoś to będze wyglądać, a ja pójdę to obmyć ― poprosiła i zniknęła na chwilę w łazience. Chciała jedynie delikatnie odkręcić kurek, ale pomimo jej ostrożności zepsuty kran i tak ją zaatakował, mocząc jej całą bluzkę zanim udało jej się zatrzymać wodę. Ze złością wytarła sobie ręcznikiem twarz, ale niewiele to pomogło, bo i tak wyglądała jak zmokła kura, gdy wracała do salonu.

    Solane

    OdpowiedzUsuń
  76. Lou odprowadziła Piołuna, wiec zanim zdążyła wrócić, impreza u Burmistrza pewnie już nieźle się rozkręciła. Indianka człapała przez śniegi, unosząc nogi wysoko do góry, żeby się czasem po drodze nie zakopać. Podczas tej wędrówki natknęła się na sierściucha kręcącego ósemki wokół jej nóg. Znaczy czegoś chciał. Kucnęła przy zwierzaku, głaszcząc go po miękkim, zadbanym futerku. Zwierze wydawało się trochę zmarznięte, wiec zgarnęła go na ramiona, wraz z nim kierując się z powrotem pod dom Burmistrza. Nie weszła do środka, nie chcąc natknąć się na doktora i jego przyjaciółkę. Przysiadła więc z kotem na schodach przed drzwiami, głaszcząc go za uchem, obserwując dziewczyny lepiące bałwana.

    Lou Momoa & KOT

    OdpowiedzUsuń
  77. Maddison, Bethany

    Hannah była prawie pewna, że już nic złego ją dzisiaj nie może spotkać, ale szybko okazało się, że wciąż czekają na nią niespodzianki. Kulturalnie lepiła gołymi dłońmi kulę śnieżną, kiedy po chwili ponownie znalazła się na ziemi. Pozostanie w białym puchu znowu nie wydało jej się taką złą perspektywą, ale ostatecznie nie dała się jej porwać, jak ostatnim razem, gdy nieco za długo poleżała w śniegu. Tym razem jednak spotkało ją coś o wiele gorszego. Z racji tego, że nie zdążyła w porę zamknąć ust, zdążyła posmakować śniegu, co nie było zbyt przyjemnym doświadczeniem. Na szczęście tym razem pomoc przyszła nieco szybciej, a Hannah już po chwili wstała z pomocą Bethany. Na początku nie do końca wiedziała o co jej chodzi z tym całym „ups”, ale gdy spojrzała na zniszczoną kulę, prędko zrozumiała, co się stało.
    – E tam, zrobi się nową – odpowiedziała, wzruszając ramionami. – Kilkanaście minut temu ja też nie wiedziałam i zaliczyłam przepiękne spotkanie z podłożem na schodach, więc bardzo dobrze wiem, jak się czujesz. Na dodatek w wyniku tego moje ciasto spotkał niesprawiedliwy koniec, zresztą z talerzem stało się to samo – westchnęła, odwracając głowę w stronę cichego dźwięku, jakby coś spadało. Okazało się, że to tylko spadające sople, którym najwyraźniej wiszenie na dachu domu burmistrza się znudziło. Hannah się im nie dziwiła, bo sama doszła do wniosku, że tegoroczna Wigilia jest jakaś nie po kolei.
    – Dziewczyny, chciałybyście mi pomóc? – zapytała. – Nie mam marchewki ani węgla, ale może coś z tego wyjdzie.

    Hannah Lawrence

    OdpowiedzUsuń
  78. Solane

    Hattie miała wrażenie, że ma dzisiaj wyjątkowe pecha, więc zdecydowanie nie zdziwiłaby się, gdyby nagle krzesło, na którym siedziała, się złamało, a ona ponownie upadłaby na tyłek. Nie miała jednak ochoty ruszać się z miejsca, gdyż bała się, że zaraz się o coś potknie i potłucze jeszcze bardziej, a i tak czuła już, że następnego dnia będzie cała w siniakach. Miała tylko nadzieję, że jej matka nie zobaczy jej w takim stanie, gdyż zaraz by sobie ubzdurała, że ktoś ją pobił i minęłaby dłuższa chwila nim wytłumaczyłaby jej co tak naprawdę się stało.
    Zastanawiała się czy prądu nie ma w całym domu czy tylko w salonie, ale wydawało jej się, że widzisz w korytarzu słabe światło z innych pomieszczeń. Chociaż tyle dobrego. Oznaczało to jednak, że któraś z nich będzie musiała pójść poszukać bezpieczników i włączyć w salonie prąd.
    — Już, już — mruknęła, ostrożnie wstając z krzesła. Solane zniknęła z salonu, a ona ruszyła w stronę choinki i lampek, przez przypadek zahaczając biodrem o stół, który mocno się zachwiał. Stojące na nim świece nagle się przechyliły i wylądowały na obrusie, podpalając go. Pisnęła w panice i rozejrzała się dookoła, sięgając po chwili po dzbanek z wodą, którą szybko oblała palący się kawałek materiału. Ogień zgasł, a Hattie odetchnęła z ulgą. Znowu jednak było ciemno i nie miała jak rozwiesić lampek, gdyż prawie nic nie widziała.
    — Solane? Może znajdziesz bezpieczniki i włączysz światło? — spytała, słysząc w pobliżu salonu kroki, które, miała nadzieję, należały do Solane.

    Hattie

    OdpowiedzUsuń
  79. Emily:

    Ian spałby sobie dalej w najlepsze, gdyby nie obudził go dźwięk walącego się gzymsu zaraz obok jego okna. Przetarł zmęczone oczy, będąc akurat świadkiem jak czyjeś cielsko przeleciało za szybą i wylądowało z głuchym rąbnięciem na samochodzie. Auto zaczęło wyć, w rytm jakiejś nowej kolędy, co Finnigan uznał za stan pół-snu, całkowicie z początku to ignorując. Dopiero, wychodząc z pokoju, narzucając na siebie kurtkę i buty, kiedy alarm nie cichł, zdecydował się to sprawdzić. Zamiast jednak pójść w dół, na podwórko, ruszył w górę. Jak to przy okazji rozespanego człowieka bywało, podejmując się bardzo nielogicznego wyboru. Wychodząc na dach pierwsze co rzuciło mu się w oczy to Emily Baker, trzymająca się URWANEJ RYNNY. Dlaczego go nie dziwiło, że była to akurat ta przyjezdna pisaneczka? Chrząknął, zastanawiając się nad całą tą sytuacją.
    — Baker, czy to jakaś wielkomiejska joga, żeby czepiać się rynny? — zerknął najpierw na nią, a potem, czując duszący dym obok, schronił twarz w przedramieniu, spoglądając w kierunku zatkanego komina. Pierwsze, co, to go odetkał, licząc się bardziej ze swoim dobrym samopoczuciem niż z samopoczuciem Emily. Dopiero wtedy mógł powolnym, leniwym krokiem zejść w dół. Bez pośpiechu kucnął przy gzymsie przed dziewczyną, patrząc na nią z góry.
    — Trzymasz się jakoś? — zakpił, bo pytanie to było tak samo dobre bezpośrednio i w przenośni. Chwilę potem zaśmiał się perfidnie, patrząc jej w tęczówki oczu — Potrafisz ładnie prosić? — spytał, zastanawiając się czy powinien się przygotowywać na jakąś pomoc. Zamiast tego wychylił się zza jej ramienia, jakby mierzył odległość od dachu do ziemi i zagwizdał z dużym podziwem nad dystansem jaki dzielił ich od ziemi — Łuuuhuuuu, będziesz długo spadać — skłamał, bo bo jeśli nie chciała puścić się rynny, nie miała prawa go sprawdzić. W rzeczywistości do samochodu pod nią brakowało jej tylko pół metra. — A jeśli przeszło Ci przez myśl ryzykować i się puścić, to ja bym jednak na twoim miejscu nie próbował. Połamiesz biednemu Declanowi kolana.

    Ian Finnigan

    TYM SAMYM IAN DOŁĄCZA DO GRUPY 2.

    OdpowiedzUsuń
  80. Solane, Hattie:

    ciemność, spadać, potłuc, niebezpieczeństwo, ślizg

    OdpowiedzUsuń
  81. Noah

    - Jeśli jeszcze kiedyś miałbyś ochotę na odżywczą maseczkę z ciasta, polecam się - zaproponowała Gina. Gdyby w mieście doszło do bitwy na żarcie, ona z pewnością byłaby pierwsza na miejscu. Zawsze była tam, gdzie coś się działo, bo z reguły była sprawczynią całego zamieszania. Nieposkromiony temperament i ostry język znacząco uatrakcyjniły wydarzenia w Mount Cartier.
    - Padnij! - krzyknęła Gina, ciągnąc go za dłoń w dół. Nad ich głowami przeleciała duża bombka, po chwili coś zasyczało i usłyszeli brzęk tłuczonego szkła, gdy roziskrzona żarówka wybuchła. Najwyraźniej Hattie i Solane niezbyt dobrze radziły sobie z dekorowaniem świątecznego drzewka, skoro skończyło się to zepsutymi korkami i nieprzeniknioną ciemnością. W tych warunkach trudno było cokolwiek zobaczyć, dlatego wyciągnęła ręce przed siebie, szukając po omacku jakiegoś włącznika. Próbowała rozeznać się w sytuacji, kiedy stopą uderzyła o próg, lecąc do przodu i popychając Noaha na zastawiony różnorakimi potrawami stół wigilijny. Usłyszała straszny huk i sama nie wiedziała, czy powinna zacząć się śmiać z tej całej sytuacji, czy jednak płakać, bo wyglądało na to, że z ich dzisiejszego spotkania Bryant nie miał szans wyjść cało. Przez nieuwagę rąbnęła piszczelem o komodę, wyrzucając z siebie wiązankę przekleństw, która w żaden sposób nie przystoi damie, na szczęście damą nigdy nie była.
    Skacząc na jednej nodze, zbliżyła się do stołu, próbując dojrzeć coś w ciemności.
    - Żyjesz? - jęknęła. Gina była jędzą, ale to akurat zrobiła przypadkiem. Ktoś jeszcze gotowy pomyśleć, że od dawna planowała zamach na pana psychologa.

    OdpowiedzUsuń
  82. Gina

    Totalna dezorientacja. Z niewinnej rozmowy pod jemiołą sytuacja przerodziła się w zamach na życie psychologa. Noah już nawet nie miał dylematu czy Gina czyha na jego życie, czy jednak nie. Było jasne, że jeśli czegoś nie zrobi, nie ujdzie z tej sytuacji cało.
    Ciemno było i do tego coś nieprzyjemnie zimnego wpłynęło mu za kołnierz i wolno zsuwało się po plecach. Noah stawiał na jakąś nieudaczną potrawę burmistrza, choć wolał nie zgadywać co to było konkretnie.
    Z niezadowoleniem podniósł się na łokciach do pozycji pół leżącej, woląc nie robić zbyt gwałtownych ruchów w tej popapranej sytuacji.
    - Tak. Jestem równie zaskoczony co ty - odparł na pytanie Giny i po omacku zaczął się zbierać do wstawania, ale nieświadomie, bo nie było niczego widać, szturchnął skaczącą na jednej nodze kobietę, przez co ta zwaliła się obok niego w górze świątecznych potraw.
    - Karma - zaśmiał się, nie mogąc się powstrzymać.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  83. Noah, Gina

    ból, buziak, formalność, poncz, mokry

    OdpowiedzUsuń
  84. Hattie, trochę Declan, Ian i Emily

    Bezpieczniki? Mokra miała wyjść na to zimno, żeby szukać bezpieczników? I zamienić się w sopel lodu? Solane zerknęła niepewnie do (ponownie) opanowanego przez ciemność pokoju, jakby w obawie, że młoda pani cukiernik może faktycznie czychać na jej życie i te wszystkie dzisiejsze atrakcje nie są wcale takie przypadkowe. Dziwne, że w jej domu nigdy nie było takich komplikacji podczas ubierania choinki. Godzinka i miała z głowy, no góra dwie jeśli w pobliżu był Alan z Alexem. Trzy w chwili, gdy w domu był też obecny Oscar. Ale nawet z nimi nie była mokra, kopnięta przez prąd i nie chodziła po omacku!
    Czując lekki swąd spalonego bierznika, wycofała się ostrożnie do tyłu, starając się przy tym nie zdeptać niczego, co rozwalili Gina z Noahem.
    ― Jasne, czemu nie! ― rzuciła z minimalnym przekąsem w kierunku salonu. Trzymając się blisko ściany doszła do kuchni, gdzie paliło się światło. Bez pośpiechu narzuciła na siebie kurtkę, luźno zawiązała na szyi szalik i zarzuciła kaptur na głowę. Przecież nie będzie marznąć w mokrej bluzce!
    Wyszła trochę nieostrożnie, bo zamiast zejść ze schodków to z nich zwyczajnie spadła, a wprawione w ruch ciało przejechało ślizgiem po pokrytym lodem i soplami chodniczkiem.
    ― Niby burmistrz, a na zwykły piach go nie stać ― mruknęła do siebie pod nosem, gdy wymachując rękoma na wszystkie strony jakoś utrzymała równowagę. Odetchnęła z ulgą i ruszyła w lewą stronę na poszukiwanie skrzyneczki z bezpiecznikami. Wiedziała jak się tym zająć, nie było więc problemu z tym, że to akurat ona wyszła. Jedyny dyskomfort jaki czuła to zadrapania po walce z choinką, posiniaczone już pewnie nogi oraz poparzoną woskiem dłoń. Nic wielkiego. I tak miała lepiej jak się okazało, bo gdy tylko zajrzała za róg budynku jej wzrok padł na samochód. A raczej na jego dach, gdzie leżał nieprzytomny Declan. Declan? Chyba tak. Było jednak coś jeszcze, co przykuło jej uwagę. Głos dochodzący z góry... Wyczuwając niebezpieczeństwo uciekła prosto w zaspę obok samochodu i dopiero wtedy zerknęła co tam takiego się dzieje. Lepiej byłoby chyba gdyby nie spojrzała i nie zobaczyła niezidentyfikowanej kobiety oraz kogoś, kto wyglądał jak Ian...
    ― Powariowali, mikołajami im się zachciało być ― zauważyła w lekkim szoku, wyciągając lekko dłoń i poklepując Declana po policzku, by sprawdzić czy nic mu nie jest. ― Ej, McCain, obudź się. To jeszcze nie pasterka. ― Pstryknęła go lekko palcami w szyję, dostając w końcu jakiś pożądany odzew: mężczyzna zajęczał, a ona odetchnęła z ulgą. ― Przynajmniej nie będzie trupów na wigilii ― zażartowała i mając na uwadze jakieś dziwne wygibasy na krawędzi dachu przeszła dookoła samochodu i dopiero potem wyszła na chodnik. Znalezienie skrzynki to była kwestia minuty. Teraz u Hattie musiało zrobić się już jasno i lampki zaświecić!

    Solane

    OdpowiedzUsuń
  85. Noah, Gina:

    Lou w końcu znudziło się siedzenie na zewnątrz. Zresztą zrobiło się już trochę chłodno. Nawet w jej bardzo grubym futrze (http://40.media.tumblr.com/tumblr_lmmu33NXzW1qfaj7po1_500.jpg) zimno przechodziło jej od palców do reszty ciała. Przytuliła się więc do gęstego kapturka, opatulając się miękkim futerkiem, czując je teraz lekko łaskoczące na policzkach. Mimo wszystko zebrała się z kocurem na rękach, otrzepała bardzo skrupulatnie i weszła do… ciemnego budynku? Szła blisko ściany, wypuszczając sierściucha na ziemię. Jemu wzrok szybko przyzwyczaił się do panującej tu ciemności. Lou wolała jednak kluczyć wzdłuż murów. W ten sposób już w kilku krokach później, przekraczając próg, potknęła się o czyjeś nogi lądując na kolanach na ziemi pół-indiańskim okrzykiem na ustach:
    — Hey! – i nie było to „hey”, z serii, „hey, kto zgasił światło”, tylko raczej: „hey…”: — To nie ma w tym domu trzech sypialni, że musicie się tarzać po ziemi?!
    A, ze ma do czynienia z mężczyzną i kobietą, tego domyśliła się pod czymś zdecydowanie zbyt miękkim pod ręką, co okazało się czyimiś piersiami (ku jej zazdrości, pełniejszymi niż jej własny, skromny biust) i dziwnym, nieartykułowanym dźwięku, jaki usłyszała uderzając kogoś kolanem, w jak się okazuje, krocze.

    Lou Momoa & po kocie

    OdpowiedzUsuń
  86. Solene i inni przed domem

    Nie miała pojęcia, że bezpieczniki u burmistrza znajdowały się na zewnątrz. Bo kto normalny montuje je poza domem?! Ona miała je w piwnicy, choć to też było dość niefortunne miejsca na tak ważną rzecz. Jakby nie można było zainstalować ich gdzieś w przedpokoju! Nie, lepiej wcisnąć je tam, gdzie jest ciemno, zimno i nieprzyjemnie.
    Hattie westchnęła cicho i postanowiła z powrotem wycofać się na krzesło, aby już żadnych więcej szkód nie było. Kiedy jednak minęła dłuższa chwila, a dookoła wciąż panowała ciemność, powoli wstała i ruszyła po omacku na korytarz. Oczywiście, znowu musiała zahaczyć o stół, na dodatek tym samym biodrem co poprzednio, lecz nie to było najgorsze. Usłyszała jak coś toczy się po stole, aby zaraz upaść na podłogę i się potłuc. Zaklęła cicho pod nosem, co u panny Golden było rzadkości, i z jeszcze większą ostrożnością ruszyła z powrotem w kierunku korytarza, do którego dotarła już bez większych niespodzianek. Szybko narzuciła na siebie swój płaszcz, nawet nie zauważając, że w salonie zapaliło się światło, po czym wyszła na zewnątrz, gdzie prócz Solane było jeszcze kilka osób. Szybko omiotła spojrzeniem zgromadzenie i wybałuszyła ze zdziwieniem oczy.
    — A tutaj co się stało? — spytała, zerkając na biednego Declana, który leżał na samochodzie, po czym przeniosła wzrok na Solane, a po chwili na okno, z którego mogła zobaczyć salon. — Oh, włączyłaś światło. Świetnie! — powiedziała zadowolona, uśmiechając się szeroko. — Powinnyśmy wracać i ubrać tę nieszczęsną choinkę dopóki burmistrz jej nie widział. Ktoś chętny pomóc? — spytała, rozglądając się po reszcie towarzystwa.

    Hattie

    OdpowiedzUsuń
  87. Noah

    Prawdopodobnie każda inna osoba w podobnej sytuacji pożegnałaby się już z życiem, bo Gina nie słynęła z cierpliwości i pokojowego usposobienia, jednak uwaga, uwaga - wydarzył się cud Bożonarodzeniowy! Może zwierzęta ludzkim głosem nie przemówiły, ale zdecydowanie zrobiła to Gina, która nie rzuciła się z pięściami na psychologa, a wręcz zaczęła chichotać, jakby to była najlepsza zabawa pod słońcem, mimo że ból z nogi promieniował do góry, a jej czerwoną sukienkę pokrywały teraz plamy, których pochodzenia wolała nie dociekać, sądząc po zapachu i talencie kulinarnym burmistrza.
    Gdyby wiedziała, że ta kolacja wigilijna nie będzie sztywna, nie opierałaby się tak bardzo z przyjściem. Zamiast spędzić nudny wieczór przed telewizorem z Kevinem samym w domu brała udział w szalonej zabawie. Aż się bała, co się wydarzy w Nowy Rok.
    Gina wyciągnęła rękę w bok, trafiając palcami w oko mężczyzny. Mając nadzieję, że go nie oślepiła, przesunęła dłoń w dół, odnajdując jego policzek. Postanowiła dopełnić formalności i pochyliła się, dając mu buziaka. Tym razem obyło się bez wybuchów.
    - Przynajmniej stół nie załamał się pod naszym ciężarem - zauważyła Gina.
    Jakby na jej życzenie, drewno pod nimi zaczęło trzeszczeć i zapadło się, a oni runęli w dół na podłogę wśród tumanów kurzu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. +Lou

      Kiedy Gina sądziła, że bardziej poobijana już być nie może, poczuła jak ktoś potyka się o jej posiniaczoną łydkę. Z jej gardła wyrwały się kolejne niecenzuralne słowa, po chwili zastąpione przez pisk, gdy intruzka zaczęła macać ją po cyckach. Gina była w stanie zrozumieć atmosferę świąt zdolną ludzi ponieść, ale bez przesady!
      - Wiem, że mam zajebiste piersi, ale byłabym wdzięczna, gdybyś trzymała rączki przy sobie - rzuciła wyniośle Gina, podciągając sukienkę wyżej, żeby jakoś zakryć dopiero co obmacywany dekolt.

      Usuń
  88. Gina & Lou

    Noah chyba bardziej zdezorientowany już być nie mógł. Najpierw prawie oślepł gdy Gina wsadziła mu palce do oczu, później dostał buziaka (choć już bardzo nie pod jemiołą) a następnie ktoś mu kolanem przywalił prosto w...
    Osunął się w bok, wprost w kałużę rozlanego ponczu, skręcając się z bólu.
    - Dlaczego ja? - chciał wiedzieć, ale nikt mu nie odpowiedział. Gdzieś obok Gina i kupka futra (którą chyba była ta dziewczyną, która nie lubiła ludziom podawać apteczek w potrzebie) zbierały się z podłogi, ale na wszelki wypadek Noah uprzedził je i sam pierwszy stanął na nogi, bo pewnie by jeszcze od którejś oberwał z pięć razy. Stali tak w trójkę obklejeni jedzeniem, mokrzy od różnego rodzaju płynów i sosów w kompletnych ciemnościach.
    - To może teraz, jak już się całowaliśmy, obściskiwaliśmy i pobiliśmy, czas by się sobie przedstawić? - zaproponował, mruganiem starając się rozproszyć ciemność i pozbyć kłującego bólu w oku.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  89. Gina, Noah:

    Cokolwiek Lou teraz zrobiła, nie zrobiła tego specjalnie. Gdyby tak było, czerpałaby z tego więcej przyjemności. Tymczasem pozbawiona była jakiejkolwiek satysfakcji z zaistniałej sytuacji. Cofnęła dłoń od biustu koleżanki, wzruszając niewzruszona ramionami:
    — Czemu? To bardzo ładne cycki. Nie rozumiem, dlaczego chcesz się nimi dzielić tylko z panem doktorkiem, tarzając się z nim po ziemi w odłamkach drewna i resztkach jedzenia. To fajny fetysz, ale... wiesz, ze on nawet nie jest kompletnym doktorem? Bada mózgi, nie ciało — postanowiła doinformować koleżankę, dopiero w kontakcie z kroczem Noaha, przypominając sobie, że skądś go już znała. W końcu w Mount Cartier znali się wszyscy.
    Chwilę potem zebrała się z ziemi, otrzepując spodnie z brudu, ciesząc się tylko, że jej śliczne futerko na tym nie ucierpiało. Dla bezpieczeństwa jednak je zdjęła, próbując powiesić je na wieszaku, ale źle trafiła. Zamiast tego uwiesiła je na głowie Giny.

    Lou Momoa

    OdpowiedzUsuń
  90. WSZYSCY

    Barty Pikles wyszedł za wszystkimi innymi. Stanął na samym środku, patrząc na Declana z mieszanką politowania i pogardy. Zaraz potem obrócił się do tłumu:
    — No dajcie spokój! Moja teściowa wali mocniej oddechem niż temu się oberwało w powietrzu.
    Przewrócił oczami i wrócił do środka, nie potykając się o nic, bo zwyczajnie szedł sobie z latarką, z nikim się nią nie dzieląc.


    Barty Pikles

    OdpowiedzUsuń
  91. Solane, Hattie:

    Declan nie był jedną z tych osób, które pojękiwały bez celu i zwijały się z bólu tak dla poklasku, kiedy więc przywalił o maskę samochodu, naprawdę zabolało. Do tego stopnia, że przez chwilę nie orientował się, co się wokół niego dzieje. Może nie stracił przytomności, ale głosy z otoczenia wydawały się jakieś takie przytłumione, postacie przyćmione, a on czuł się trochę tak, jak gdyby nafaszerowali go środkami na uspokojenie, a na koniec dorzucili mu do tego jeszcze pół butelki wódki do popicia. W wyniku tego ledwie łapał fakty, a gdy Solane próbowała wyłuskać z niego trochę energii, nie zareagował nazbyt żywo. Właściwie wybąkał coś, co mogło brzmieć jak niezidentyfikowany bliżej dźwięk. Trochę dlatego, że nawet nie chciało mu się upewniać ludzi co do tego, że wszystko z nim okej. Póki co sam nie wiedział, czego ma się po swoim pokiereszowanym ciele spodziewać. Podnosząc się nieco na łokciach był w stanie stwierdzić jedynie, że trochę go pogruchotało tu i tam, bo w kościach go jakoś tak dziwnie łamało, a drogi oddechowe nie współpracowały, póki nie uspokoił myśli i nie zaczerpnął pierwszego, głębszego oddechu.
    Czasem lubił być w centrum zainteresowania, ale nie w ten sposób, kiedy prawdopodobnie robił za największą Porażkę Roku. Ludzie patrzyli na niego z politowaniem i nawet nie musiał odwzajemniać spojrzeń, żeby wiedzieć, że tak jest. Mimo to podniósł się nieco na łokciach, zerkając na wszystkich jak na wrogów. No bo kurna, nie był okazem w ZOO, żeby tak wszyscy do niego podłazili, albo gapili się na niego jak ciele w malowane wrota.
    — Może nie pasterka, a ja i tak czuję się jak na kacu — bąknął do siebie, ześlizgując się niezbyt zgrabnie z dachu. Ostatni raz się zachwiał nim zdołał wykrzesać z siebie więcej wigoru i postawić się na nogi. — Solane, czy bliskość ze śmiercią uprawnia mnie do składania skarg?! — rzuca głośniej, żeby dziewczyna przy wjeździe na pewno go usłyszała. — Jeśli tak to chciałbym złożyć zażalenie w stronę Hattie. Kurna, dziewczyno... przecież ze sobą chodziliśmy, a Candover dała mi więcej uczucia po upadku niż Ty — z ostatnią kwestią zwracał się już do swojej eks-dziewczyny, co było aż nazbyt jasne.
    — Jak Tobie nie zależało, trzeba było mówić od razu, a nie zwalać na odległość — rzuca bezmyślnie, bo jeszcze nie wybaczył jej tego nikłego zainteresowania jego losem. Jedno, króciutkie spojrzenie. Tyle ją interesował. Nawet lampki świąteczne dostały od niej więcej uwagi, bo przynajmniej coś o nich powiedziała! Do niego nawet się nie odezwała, zołza.

    Declan

    OdpowiedzUsuń
  92. Declan

    Stała tak przez chwilę, przeskakując spojrzeniem po wszystkich zebranych, aż w końcu westchnęła cicho. No tak, nikt nie chce pomóc. Jak zwykle! Bo co ich interesuje jakaś choinka?! Tylko to jej, i Solane rzecz jasna, się dostanie, kiedy burmistrz zauważy zdemolowaną choinkę, a na dodatek podpalony obrus na stole i kilka zbitych rzeczy. Mruknęła coś ze złością pod nosem, swoją uwagę ponownie kierując na Declana, który powoli wracał do żywych. Oh, oczywiście, powinna do niego podejść, sprawdzić czy nic mu się nie stało i pomóc w razie potrzeby, ale stwierdziła, że chociaż raz w życiu może być na niego zła dłużej niż pięć minut. Tak, Hattie była osobą, która nie potrafiła się długo gniewać. Szczególnie na Declana, z którym, choć już od jakiegoś czasu nie była, wciąż ją coś łączyło. Tym razem jednak chciała pokazać, że twarda z niej babka. Ruszyła więc w kierunku domu, aczkolwiek na słowa McCaina, odwróciła się gwałtownie na pięcie i wbiła w niego spojrzenie swych szaro-zielonych oczu.
    — Traktuję cię dokładnie tak, jak ty traktujesz mnie! — syknęła, krzyżując ramiona na piersi. — Nawet nie raczyłeś mnie poinformować, że przyjeżdżasz do miasta! Ba! Minęło kilka dni zanim się spotkaliśmy i to przez zupełny przypadek! — Kilka ostatnich słów wręcz wykrzyczała. — I kto tu jest nie w porządku? — prychnęła jeszcze, rzucając mu urażone spojrzenie. Rozejrzała się dookoła, rejestrując, że wszyscy się na nich gapią. Stwierdziła więc, że nie ma co robić dalej sceny, ale kiedy usłyszała komentarz Declana, zmieniła zdanie. W kilku krokach znalazła się przy mężczyźnie, po drodze omal się nie wywalając na śliskim podłożu, po czym trzepnęła go ręką po ramieniu. Po chwili zastanowienia powtórzyła tę czynność jeszcze kilka razy, a na zakończenie dała mu mocnego kuksańca w brzuch.
    — Dupek — burknęła, odwracając się z fochem plecami do niego.

    Hattie

    OdpowiedzUsuń
  93. Hattie:

    A za co konkretnie chciała być na niego dzisiaj zła? Bo tak szczerze mówiąc w zachowaniu panny Golden ukazywało się nic innego jak kobieca absurdalność. Żadnej krzywdy jej nie wyrządził, nikogo nie obraził i absolutnie nic z tego co robił nie zasługiwało na naganę. Ten jeden raz był naprawdę grzecznym chłopcem, co zresztą przypłacił obrażeniami, bo kiedy tak ratował Emily z opresji, zapomniał o czymś tak istotnym jak własne bezpieczeństwo. Nie to, żeby narzekał, ale po upadku z dachu liczył chociaż na pięć minut bez żadnych kłótni. Ale nie dało się. Od jednej feministki się uwolnił, to teraz natrafił na fochaniętą pięciolatkę. To dopiero heca!
    — A Ty myślisz, że ile zajmuje przeprowadzka? Przecież nie wskoczę sobie do miasteczka jak Potter do kominka z Fiuu i nie przeniosę rzeczy za pstryknięciem palca! Rozpakowywanie pudeł i przemeblowywanie mieszkania zajmuje trochę czasu... — nawet nie do końca wiedział, dlaczego się tłumaczył. Być może miał to już w nawyku. Po paru miesiącach związku człowiek nabierał pewnych przyzwyczajeń, które ciężko było wykorzenić pomimo upływu czasu. Momentami wciąż patrzył na nich jak na parę, a że kiedyś miał obowiązek wyjaśniać każde ze swoich przewinień, widocznie teraz poczuł ten zew. Podświadomie, oczywiście, bo świadomie wiedział, że niczemu nie jest winny. Nawet temu, że jej nie odwiedził. Miał w planach... raczej. Nie pozwoliła mu tego sprawdzić, bo sama wpakowała się na niego na ulicy.
    — Jestem jak najbardziej w porządku. Przynajmniej nie odrzucam facetów po to, żeby zaraz upominać się o spotkanie. Jaki w tym widzisz sens? Miałem przylecieć do Ciebie pod dom z wywieszonym jęzorem i co...? Podziękować za zerwaną znajomość?
    Powiedziałby znacznie więcej, gdyby nie zaczęła go tak bezczelnie bić. Próbował nawet złapać ją za przegub, by temu zapobiec, ale po tej całej katastrofie z dachem jakoś nie czuł się najlepiej. Brakowało mu refleksu, a ciało wcale nie chciało słuchać. To, jak bardzo ucierpiał poczuł natomiast dopiero w momencie, w którym dostał centralnie w brzuch. To nawet nie było mocne uderzenie, ale wystarczyło, by wstrząsnąć wcześniej już uszkodzonymi narządami.
    Declan zgiął się w pół, nie tyle z chęci, co z przymusu, bo nie wiedząc kiedy zaczął wypluwać z siebie krew. Tak się kończą ekscesy z przepychaniem komina i licznymi uderzeniami.
    — Idiotka — syknął przez zęby, bo w gruncie rzeczy to ona była na tyle głupia, by bić dopiero co potłuczonego człowieka. Tak się po prostu nie robi. To niehumanitarne. Szczególnie, że z bólu sam już nie wiedział co ze sobą począć.

    Declan

    OdpowiedzUsuń
  94. Declan, Hattie

    A miało być tak pięknie... przeszło jej przez myśl, gdy zamykała z nieco mocniejszym łoskotem skrzyneczkę. Nie wiedziała, co wstąpiło w tych wszystkich ludzi, ale na pewno nie duch magii świąt. Jedni zwisali z dachu, drudzy z niego spadali, a jeszcze inni przenosili na podwórko swoje dziecinne problemy zepsutego związku, którego pewnie sami byli sobie winni. Nigdy nie było tak, że jedna strona zawaliła, a nawet jeśli się od święta tak zdarzyło to znak, że wcale nie powinno się być z tą drugą osobą. Prosta zasada, której Candover była akurat wierna od dawna.
    Do końca nie była w temacie, nie chciała więc za bardzo się wtrącać. Stała więc sobie tylko z boku i przysluchiwała się tej małej scence, potakując jedynie niezdecydowanie głową, gdy Declan zwrócił się bezpośrednuo do niej. Jakieś tam prawo miał, okoliczności na pewno były po jego stronie, a Hattie... cóż. Solane chyba cieszyła się, że związków miała w życiu mało, a burzliwych rozstań jeszcze mmiej. Ile spokoju to dawało!
    - Przestanę narzekać na Oscara - burknęła pod nosem, ruszając się ze swojego bezpiecznego miejsca dopiero jak doszło do rękoczynów. Kto to myślał, że będzie tu robić za jedyną rozsądną, kiedy była tu najmłodsza?! - Hej, zostaw go! Dopiero co... - nawet nie zdążyła do nich dojść, a Declan już pluł krwią. - ... spadł z dachu - dokończyła usłużnie, co i tak nie miało już żadnego znaczenia. Przedarła się jakoś przez zaspy i rozepchała się trochę łokciami by przesunąć Hattie do tyłu. - Dobra, koniec tej dzieciniady. Daj mu spokój, wigilia i te sprawy, pokłócisz się z nim za trzy dni jak będzie mógł się bronić. Idź... nie wiem, do tej choinki albo, o, ulep z dziewczynami bałwana, nazwij go Declan i go rozwal - zaproponowała, bo to było mniej szkodliwe niż tłuczenie tego prawdziwego. To powiedziawszy odwróciła się do poszkodowanego. - Coś Ty sobie zrobił? Nie złamałeś nic? - Stał na dwóch nogach, ręce miał sprawne, jedyne co to wnętrzości, a te nie miały się najlepiej z tego, co widziała na śniegu. Westchnęła ciężko i podeszła do niego,łapiąc go pod ramię, a ręką przesunęła mu po kurtce na brzuchu, ale że była gruba i nic nie wyczuła to wsunęła ją pod nią. Miała czterech braci, nie raz ich musiała sklejać w całość. - Odbiło wam wszystkim, że tam weszliście? - spytała odrobinę poirytowana. Na temat tego, że powinien lepiej dobierać sobie dziewczyny albo zrywać z nimi już nic nie powiedziała. W końcu mieli święta, nie?

    Solane

    OdpowiedzUsuń
  95. Declan, Solane

    Może i trochę sensu było w tym, co mówił Declan, ale w tej chwili Hattie miała swoje własne zdanie i uparcie się go trzymała. Szczególnie, że naprawdę była na niego trochę zła za to, iż nawet słówkiem jej nie pisnął, że przyjeżdża. Owszem, zerwali ze sobą, a raczej to Hattie stwierdziła, że taki związek na odległość nie ma sensu, aczkolwiek nie oznaczało to, że mają kompletnie urwać ze sobą kontakt. Naprawdę chciała od czasu do czasu sprawdzić co u niego słychać, chwilę z nim porozmawiać i upewnić się, że żyje, gdyż mimo wszystko wciąż jej na nim zależało. Co prawda, kilka ostatnich minut zupełnie na to nie wskazywało, ale złość czasami przysłaniała racjonalne myślenie, jak to było w przypadku Hattie. Na szczęście, rzadko kiedy była zła, zazwyczaj była oazą spokoju, aczkolwiek nawet i jej zdarzało się czasami wybuchnąć.
    Wykrzywiła twarz w lekkim grymasie niezadowolenia, nie znajdując słów, które mogłaby rzucić w odpowiedzi. Jednak w chwili, w której Declan zaczął pluć krwią, Hattie momentalnie zrobiła się biała jak kreda i zaraz do niego doskoczyła, nie wiedząc co ma począć.
    — O Boże, przepraszam! Ja… Ja zapomniałam! — pisnęła z paniką w głosie, kładąc dłoń na plecach mężczyzny. — Trzeba zadzwonić po Bethany! Albo nie, po karetkę — powiedziała, ale zanim zdążyła cokolwiek zrobić, Solane odepchnęła ją łokciem. — Nie mów mi co mam robić — fuknęła na nią, ale była zbyt przestraszona i spanikowana, aby próbować odsunąć ją od Declana. Może to i lepiej, że ona się nim teraz zajmie. Ona sama teraz lekko się trzęsła i nie myślała zbyt racjonalnie, a Solane zachowała zimną krew. Stała więc z boku, wpatrując się w McCaina ze strachem wymieszanym z niemym błaganiem o wybaczenie i przestępowała z nogi na nogę. Zdecydowanie przydałby jej się odpoczynek. To całe przygotowywanie do świąt sprawiło, że Hattie co chwila gdzieś latała i miała mało czasu na sen, toteż w tym momencie była zmęczona nie tylko fizycznie, ale i psychicznie, co mogło tłumaczyć jej nieodpowiedzialne zachowanie.

    Hattie

    OdpowiedzUsuń
  96. Wydarzenie powoli dobiega końca. Te osoby, które chcą jeszcze dokończyć wątki, spokojnie mogą dopisywać kolejne odpisy. Tymczasem dotychczasowe statystyki z gry przedstawiają się następująco:


    GRACZE

    Ian: 3
    Declan: 8
    Logan: 5
    Maina: 3
    Gina: 6
    Solane: 11
    Noah: 6
    Emily: 6
    Lou: 6
    Hannah: 4
    Madison: 2
    Hattie: 8
    Bethany: 2


    NPC

    Pikles: 3 (odgrywany przez Lou & Iana)
    Chris: 1 (odgrywany przez Lou & Iana)
    Burmistrz: 3 (odgrywany przez Declana)
    Higgins: 4 (odgrywany przez Declana)

    Osoby, które chcą zostać uhonorowane ikonką, a nie napisały pięciu postów, proszone są o kontynuowanie gry w celu zdobycia nagrody ;)

    Dziękujemy wszystkim za zaangażowanie i interesujące wątki. Gratulujemy również sporej dozy kreatywności, bo - co trzeba przyznać od razu - każda z postaci brawurowo wybrnęła ze spotkania z MG, a zadania zlecane przez administratorów wypadły naprawdę dobrze.

    Pozdrawiamy wszystkich mieszkańców Mount Cartier i przy tej okazji z niejakim wyprzedzeniem życzymy udanego Sylwestra!

    OdpowiedzUsuń
  97. Ian

    W trzymaniu się urwanej rynny nie było nic nadzwyczajnego w jej przypadku, w końcu lubiła przecież tak sobie dyndać nad przysłowiową przepaścią - ot, głupie zainteresowania Baker. Nie, oczywiście tak nie było, choć nie mogła narzekać. Dawno nie dostała tak porządnego zastrzyku adrenaliny w przeciągu kilku minut. Kto by pomyślał, że dachy mogą być aż tak obfitujące w wrażenia? Powinna to uwzględnić w swojej najnowszej powieści. O ile przeżyje rzecz jasna.
    — To nie jest żadna joga! — burknęła wisząc tak nad ziemią, dalej trzymając się skaleczoną dłonią rynny, drugą starając się złapać dachu i jakoś na niego wspiąć. Dość nieudolnie i bezowocnie. To, że Ian nie kwapił się do pomocy jej nie było niczym nadzwyczajnym, więc jak zwykle starała sobie poradzić na własną rękę. Dobrze, że przynajmniej ten głupi komin odetka.
    — Oh, daj już spokój! — jęknęła, gdy zaczął jej tutaj wymieniać najmroczniejsze scenariusze. — Nie mam zamiaru łamać mu kolan, choć może faktycznie by mu się przydało... Co najwyżej mogę sobie skręcić kostkę spadając stąd. Ewentualnie obić potylice i stracić wzrok. Wątpię, by cokolwiek brzmiało dla Ciebie źle. I tak Cię za złamany grosz nie obchodzę. — westchnęła ciężko, posyłając mu wymuszony uśmiech.
    — Nie będę Cię o nic prosić, ale mógłbyś mnie wciągnąć. Wykazać się jakąś odrobiną rozwagi i męskości, czego z zasady Ci ewidentnie brakuje. — pokusiła się o tą jakże nieprzyjazną uwagę, wiedząc, że nie ma za wiele do stracenia. Gdyby, faktycznie mogła stąd spaść ze dużym ryzykiem zgonu pewnie by się nawet długo nie zastanawiała, a tak, jakoś jej się nie widziało chodzić o gipsie w zimę.
    — Cholera. — syknęła z nienawiścią, puszczając się jedną ręką rynny. Ledwo co zasklepiona rana własnie się otworzyła, a ona patrzyła na żywo tryskającą krwią dłoń. Eh, i na co wszystkim ta głupia Gwiazdka?
    - Ian, proszę... Nie zachowuj się jak dziecko... — spojrzała w końcu na niego z odrobiną nadziei, że ostatecznie jej pomoże. Znajdując przy tym jakieś głupie wytłumaczenie na swoje dobre zachowanie. Bo ona oczywiście wszystkiemu była winna.

    Emily Baker

    OdpowiedzUsuń
  98. Solane, Hattie, Emily:

    Nie sądził, że kiedykolwiek doczeka momentu, w którym dwie potencjalnie atrakcyjne kobiety będą się o niego kłócić. Wprawdzie tylko w aspekcie jego zdrowia i zdecydowanie nie chodziło o czynniki zmysłowe, raczej opiekuńcze, ale mimo wszystko przywykł do układu, w którym to on stawał do bójki o względy pięknych pań. Czasem mniej urodziwych, gdy zajrzało się głębiej – do charakteru, ale kto by wybrzydzał? Swojego czasu Declan McCain Jr należał do tych, którzy latali bardziej za spódniczką, niżeli za wyrazistą osobliwością i dobrym sercem.
    — To dobry pomysł — skwitował krótko słowa Solane, bo w zupełności się z nią zgadzał. Nie miał dostatecznego zapasu energii na sprzeczki z eks, a dodatkowym jego zmartwieniem był ten piekielny ucisk przy piersi, który utrudniał poprawne funkcjonowanie. Raz jeszcze odkaszlnął, pozostawiając na śniegu parę świeżych kropek w kolorze nasyconej, głębokiej czerwieni. Kobieta pewnie znalazłaby na to lepszą i krótszą nazwę. Ale on kobietą nie był.
    — Strzelam, że z żebrem coś nie tak — mruknął niemrawo, odsuwając machinalnie kobiecą dłoń spod kurtki. Nie był zwolennikiem wzajemnego obmacywania się tak publicznie, a Solane zdecydowanie cierpiała na jakiś syndrom pielęgniarki, bo normalnie nigdy tak długo ze sobą nie rozmawiali. A już na pewno się nie dotykali. Declan wiedział co mówi, bo pamiętałby. Była zbyt ładna, by wyrzucić ją z pamięci. A może to on teraz popadał w syndrom pacjenta i zaczynał ją podświadomie doceniać? Tak czy inaczej odpowiedzi udzielił jako tako konkretnej, sugerując się głównym ośrodkiem bólu, a że tak właściwie to mało interesował go własny stan, nie pociągnął tematu dalej. Nie skończył medycyny i nie aspirował na lekarza, jedyne czego teraz pragnął to położyć się na łóżku i zasnąć. Rozmowy w niczym nie pomagały, a jego świętej pamięci babuleńka zawsze powtarzała mu, że sen jest lekiem na każdą dolegliwość.
    — Odbiło mi, kiedy tu przyszedłem, reszta to tylko przykre zrządzenie losu.
    To mówiąc otarł krew z podbródka, próbując się nieco wyprostować, co skończyło się niezbyt spektakularnym, ale wciąż wyraźnie słyszalnym syknięciem.
    — Bethany, chcesz leczyć bałwana, czy zaczniesz mnie?
    Chyba powiedział to trochę za cicho, ale… nieważne.

    OdpowiedzUsuń
  99. Ian miał chyba inne poczucie humoru od przyjezdnej, bo to co jego mocno bawiło, jej w jakiś dziwny sposób wcale. Patrzył na nią z góry, nie biorąc pod uwagę, że to nie on wisiał na rynnie kilka metrów nad ziemią. Ale przecież, na Boga, zdążyłby ją przechwycić jeszcze ze dwa razy zanim by spadła. Tymczasem wolał się z nią podroczyć, a ona nawet w patowej sytuacji bardziej dbała o swoją twarz w przenośni niż dosłownie. Skoro nie zależało jej na tym, żeby sobie jej nie pokiereszować to czemu jemu powinno?
    — Przecież ja nic nie robię — zakpił, bo w istocie nie robił nic, a mógł na przykład ją ratować. Zamiast tego klęknął na jednej nodze, znajdując sobie dogodną, stabilną pozycję na tym lodzie, uśmiechając się do niej odrobinę wrednie, albo może nawet odrobinkę bardziej niż tylko odrobinę.
    — Właśnie tu jest Twój problem, Baker. W tym mieście wszyscy mamy do siebie mniej wrogi stosunek. Wysuwamy się w czyimś kierunku z prośbą, to owszem, prosimy. Ale nie, ty nie potrafisz prosić — zauważył — ty wolisz żądać. Czego więc chcesz żądać, księżniczko?
    Patrzył na nią, trochę jednak się nad nią pastwiąc, zważywszy na okoliczności, dlatego chwycił ją za porwaną kurtkę, podciągając ją trochę w górę, odciążając jej krwawiącą rękę z ciężaru. Pochwycił ją również i drugą swoją ręką, tym razem za ramię, bo szwy jej odzienia pruły się zaskakująco szybko. Wciągając ją na górę, pozostawił ją porzuconą na krawędzi dachu, kiedy już upewnił się, że leżała tam stabilnie. Chwilę zastanawiał się czy powstrzymać się od komentarza, ale nie byłby sobą, gdyby po uważnym otaksowaniu jej spojrzeniem, nie rzucił:
    — Na Twoim miejscu obciągnąłbym sukienkę do dołu — to była lekka sugestia, bo ktoś więcej niż tylko Ian mógłby zlustrować jej odsłonięte uda i koronkową bieliznę prześwitującą przez ciemne rajstopy. A tego przecież by nie chciała, prawda?
    Więc w gruncie rzeczy wyświadczył jej przysługę. Na razie wszyscy jeszcze zajęci byli Declanem.

    Ian "Wredny" Finnigan

    OdpowiedzUsuń
  100. Ian

    Nic chyba dziwnego w tym, że Ian miał inne poczucie humor od niej. On w ogóle inaczej patrzył na świat, a sama Emily z kolei do specjalnie zabawnych ludzi nie należała.
    — No tak, przepraszam, zapomniałam. — mruknęła, gdy została już bezpiecznie wciągnięta na dach i nawet nie przejęła się specjalnie komentarzem na temat sukienki. I tak zgubiła wcześniej but, teraz jeszcze kupiona za lat świetności piękna sukienka poszła w diabły. Czy kiedykolwiek coś pójdzie po jej myśli w tym mieście? — Oczywiście, Ty jesteś ostoją uprzejmości i prawdziwym dżentelmenem. — rzuciła z ironią, podnosząc zawczasu ręce w geście dezercji. Chyba lepiej było przestać wymieniać te kąsliwe uwagi, nawet jeśli z Ianem inaczej nie dało się rozmawiać. Bo ona przecież była miła, a i owszem, na początku nikt nie mógł jej nic zarzucić oprócz małomówności, tylko że skoro to nie skutkowała, zmieniła podejście. Tylko, że żadne widać nie było właściwe.
    — Tak bardzo Ci to przeszkadza? — spojrzała już znacznie łagodniej i bez wrogości na swojego "wybawiciela", idąc jednak za jego radą i trochę obciągnęła materiał na uda. Niewiele to jednak pomogło przy tak niskiej temperaturze. — Zawsze wydawało mi się, że faceci nie protestują na takie rzeczy. Strasznie dziwni tutaj jesteście... Albo po prostu Ty jesteś — ugryzła się w język, żeby przypadkiem znowu nie ugodzić zbyt mocno ego barmana. — wyjątkowy... Szkoda tej brandy, była całkiem niezła. — westchnęła ze smutkiem zerkając na potłuczone szkło. — Może wrócimy do środka?
    Słysząc głosy z dołu, zwłaszcza jeden męski, mogła być pewna że przynajmniej Declan zyje. A to była już jakaś ulga. Nawet jeśli miała za chwilę zamarznąć.

    Emily "księżniczka tarapatów" Baker

    OdpowiedzUsuń
  101. Declan i każdy inny, kto chce się przyłączyć

    Nie zdążyła nawet przytaknąć na propozycję wspólnego lepienia bałwana, kiedy usłyszała własne imię, wypowiedziane dość cicho. Z całą pewnością Declain mówił coś jeszcze, ale tego już nie usłyszała. Odwróciła głowę w jego stronę na moment, po czym powiedziała jeszcze do Hannah i Madison:
    - Chciałabym, ale chyba potrzebują mnie gdzieś indziej. Mam nadzieję, że jeszcze zdążymy tej zimy razem go ulepić! – mówiąc to, już powoli i ostrożnie, żeby znów czasem nie wywinąć orła na lodzie, szła w odpowiednią stronę.
    Gdy dobrnęła w końcu na miejsce, w oczy rzuciły jej się krople krwi na śniegu. Ściągnęła brwi, po czym rozejrzała się po twarzach trzech kobiet i mężczyzny, szukając jakiegoś wyjaśnienia – a takich mogło być mnóstwo.
    - Co się tutaj stało? – spytała tylko. W końcu dopiero co przyszła do domu burmistrza, miała prawo nie wiedzieć kto, gdzie i jak coś zrobił.

    Bethany

    OdpowiedzUsuń
  102. Declan, Bethany, Hattie

    Gdyby tylko miała pojęcie o tym, jakie ciekawe myśli przychodzą Declanowi do głowy, pewnie od razu zaczęłaby sprawdzać czy nie ma przypadkiem wstrząśnienia mózgu. Może od tego w ogóle powinni zacząć skoro jak jakiś kretyn runął z piętrowego budynku prosto na pokryty śniegiem samochód, co pewnie ani trochę nie polepszało parszywej sytuacji. Zamiast tego jednak Solane westchnęła ciężko, gdy McCain nieco się odsunął. Naprawdę, faceci potrafili być czasem gorsi od dziewczyn z tą tendencją do niedotykania ich, gdy coś im było. Trzeźwe myślenie do najmocniejszych ich zalet pewnie nie należało.
    Zamiast się z nim szarpać — ostatecznie to nie był jej brat, którego mogła szarpać za koszulkę i nie odpuszczać do momentu, aż nie pokazał jej gdzie tym razem zrobił sobie bliznę na całe życie — spojrzała na podchodzącą do nich ostrożnie miejscową lekarkę. Dobrze. Bardzo dobre nawet, skoro uwieszony na niej odrobinę mężczyzna powoli zaczynał im chyba odpływać. Jego ogólnikowe wyjaśnienia na temat okolic płynącego bólu nie wróżyły niczego dobrego.
    — Geniusz spadł z dachu na ten samochód — wyjaśniła najkrócej jak się dało, zastanawiając się przez chwilę czy nie powinna przypadkiem go gdzieś posadzić zanim im tu zemdleje. Hattie stojąca nieopodal nadal wyglądała jak przestraszone dziecko bojące się krwi, więc dała sobie spokój z pytaniem jej o pomoc. Może Bethany to jakoś wszystko ogarnie, bo po burmistrzu nie było jakoś śladu! — Złamane żebro albo coś w tych okolicach. Przynajmniej on tak twierdzi, a innych obrażeń nie widać... Może mi tak pomożesz? — mruknęła, czując jak Declan trochę (aha, jasne) zjeżdża jej w dół. Fajnie byłoby, jakby ktoś jeszcze zechciał go przytrzymać w pionie albo chociaż zdecydował czy może położyć go na zamarzniętym śniegu. Ona zwykle leczyła, a kto inny nosił jej jednego czy drugiego kretyna na kanapę, na której mógł się wydzierać przy zakładaniu opatrunku.

    Solane

    OdpowiedzUsuń
  103. DLA NIEDOBITKÓW:

    Dla tych szalonych wydarzeń z przed domu, na jego tyle utworzyła się opozycja, złożona z osób, które chciały odsapnąć od tego wariatkowa. Na wszelakich skrzynkach i pniakach ulokowali się goście Burmistrza, z ołtarzykiem złożonym z butelek whiskey, brandy i rozgrzewajacego rumu.

    GRUPA SKŁADA SIĘ ZE WSZYSTKICH CHĘTNYCH.

    Zestaw słów:
    taniec, połamana skrzynka, śpiew, popijawa, czapa śniegu

    OdpowiedzUsuń
  104. impreza na tyłach domu

    Po ulepieniu bałwana, Hannah postanowiła trochę skorzystać z uroków Wigilii. Nie mogła przecież całej spędzić na leżeniu w śniegu i bawieniu się nim! Postanowiła udać się na tyły domu, gdzie według jej radaru, trwała druga część imprezy. Gdy się tam znalazła, okazało się, że ma rację. Pozwoliła sobie na zgarnięcie jednego piwa, które otworzyła, siadając na pniu. Musiała przyznać, że trwała tutaj niezła popijawa, a goście byli wyraźnie rozluźnieni. Zewsząd można było usłyszeć śpiew, a niektórzy nawet uprawiali dziki taniec na śniegu, którego Hannah w żaden sposób nie mogła ogarnąć myślą. Co tu się wyprawiało?
    Po kilkunastu minutach Lawrence w pełni dołączyła do bawiącego się towarzystwa. Po trzecim piwie zaczęła śmiać się zbyt głośno niż powinna, a po siódmym wstała z pnia i zaczęła tańczyć w tylko sobie znanym rytmie. Piosenka istniała tylko w jej głowie. Po dziesiątym sama z siebie zaczęła śpiewać, chociaż ledwo utrzymywała się na nogach. No cóż, nigdy nie miała zbyt twardej głowy do picia, chociaż uparcie mówiła każdemu, że jest inaczej.
    Oczywiście jej zabawy nie mogły skończyć się dobrze. Nie dzisiaj. Na śniegu leżała połamana skrzynka, której Hannah niestety nie zauważyła i zanim zdążyła się zorientować, już trzeci raz znalazła się w śniegu. Szczęście zdecydowanie jej dzisiaj nie dopisywało.

    Hannah Lawrence

    OdpowiedzUsuń