A kiedy śnieg przestanie prószyć, to Monty na spacer ruszy.

Blog zawieszony

Po przeprowadzeniu ankiety większością głosów wygrała opcja zawieszenia bloga. Oznacza to, że autorzy mają możliwość dalszej gry i zapisów, ale administracja — za wyjątkiem wysyłania zaproszeń i wpisywania do listy bohaterów — nie będzie angażować się w życie bloga. Z tego samego powodu zakładka Organizacyjnie na czas zawieszenia bloga zostaje usunięta. Raz jeszcze dziękujemy za Waszą obecność i życzymy Wam wszystkiego, co najlepsze.

nie istnieję & latessa

Kalendarz

16/02/14 Otwarcie
16/02/14 Nowy mod
22/02/14 Wydarzenie: Burza Śnieżna – link
24/02/14 Odejście moda
26/02/14 Nowy mod
19/04/14 Wydarzenie: Mecz Hokeja – link
02/07/14 Nowy szablon
07/07/14 Wydarzenie: Kto zabił? – link
20/07/14 Odejście moda
23/07/14 Nowy mod
29/08/14 Zamknięcie
24/12/15 Reaktywacja
25/12/15 Nowy admin
28/12/15 Wydarzenie: Kolacja wigilijna – link
29/06/15 Nowy nagłówek
09/10/16 Wydarzenie: Deszcz i wichura - link
28/11/16 Nowy nagłówek
10/12/16 Wydarzenie: Uratuj święta! - link
04/01/17 Wydarzenie: Psi zaprzęg - link
28/01/17 Wydarzenie: Słodka Walentynka - link
04/02/17 Nowy szablon
27/03/17 Wydarzenie: Mount-ipedia - link
21/04/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap I - link
01/05/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap II - link
02/05/17 Nowy nagłówek
17/09/17 Wydarzenie: Spływ kajakowy - link
02/02/17 Nowy szablon
14/02/17 Wydarzenie: Poczta walentynkowa - link
07/07/18 Zawieszenie

Roy Loyd

Leroy "Roy" Loyd

38 LAT • ZAŁOGANT KUTRA RYBACKIEGO
calm lamb hidden lynx independent wolf

Zapytaj go. Zapytaj czy widział smoliste niebo opruszone niezliczoną ilością gwiazd. A widział. Wielkie, nieskończone, atramentowo ciemne, z dwudziestowiecznej łajby, z oceanu. Piękne, nieoszpecone wielkomiejskimi reflektorami i blaskiem lamp. Zapytaj o wyrzeźbioną ciężką pracą sylwetkę, szorstkie, uwieńczone gdzieniegdzie bliznami, zorane ciągnięciem liny dłonie. Spytaj o zawsze w nieładzie, nierówno ścięte przydługie włosy, splątane od wiatru i morskiej bryzy. Spytaj o gęsty, czasem ostry jak jego język zarost. Spytaj o chłód, o opanowanie, o odosobnienie, o twarz zmęczonego pracą człowieka. Zapytaj o to i wszystko inne – o zagadkowe spojrzenie w barze, z ociąganiem posyłany obcym nieufny wzrok, sceptyczne obejmowanie wzrokiem damskich wdzięków, grymas niezadowolenia na twarzy, gdy do lokalu wchodzi osobistość, wpuszczająca mroźne powietrze do środka. Zapytaj o preferencje – gorzkie dla ust w smaku piwo, pite z ogromnego kufla; ciężkie zimowe kurtki i wyblakłą czapkę z daszkiem; najzwyklejsze kraciaste bądź bawełniane koszule, grube swetry, puchowe kamizelki. Zapytaj o historię – obrączkę zawieszoną na łańcuszku, skrywaną pod materiałem koszulki, spróchniałą framugę drzwi z inicjałami: R.B., K.L. i L.L., puste ramki po zdjęciach w domu. Zapytaj go. Nie odpowie.

128 komentarzy:

  1. Widać starzy wyjadacze też się sławą nie cieszą xD. Dziękuję za powitanie, kłaniam się nisko i ślę serdecznie pozdrowienia.

    Szczeniak

    OdpowiedzUsuń
  2. [Gaia młodszych nie rusza, woli starszych :D I mam pomysł na wątek, oklepany czy nie. Otóż, z samego rana Gaia mogłaby śpieszyć się do pracy, a że byłaby już spóźniona, szłaby na skróty, czyli tuż obok tych wszystkich kutrów, gdzie przy okazji walałyby się wędki, siatki i inne podobne rzeczy, w które oczywiście by się zaplątała i runęła jak długa na ziemie tuż przed Roy'em :D]

    Gaia

    OdpowiedzUsuń
  3. [A ja właśnie nadal zastanawiam się nad tymi dwoma zdjęciami i nie wiem, które ostatecznie wybrać. ;x
    W takim razie czekam na jakieś zaczęcie. :D ]

    Lydia S.

    OdpowiedzUsuń
  4. [Jej dziękuje ;33. Roy też Ci świetnie wyszedł, gdy będę miała jakiś pomysł to na pewno tu wrócę, ale na razie pustka w głowie :c
    W każdym bądź razie, dziękuję za powitanie i brymam ;3]

    Nathan

    OdpowiedzUsuń
  5. [Witam. Postać świetna :3
    W każdym razie chcę z Royem wątek, ale pomysł mam dość banalny - Roy przyszedł sobie wypić do baru i między nim i Pay nawiązała się rozmowa. Jeśli masz jakieś inne pomysły - pisz :D]
    Payton

    OdpowiedzUsuń
  6. [Stanowisko jest dobre, właściwie myślałam o nim już od początku, ale w rozważaniach wygrała barmanka, co mi raczej nie wyszło. Dziękuję bardzo. A czy na jakiś wątek z Royem można liczyć? Czy autorka Roya tylko pięknie wita nowo przybyłych? :)]

    Grace

    OdpowiedzUsuń
  7. [Nie mogę się doczekać! :)]

    Grace

    OdpowiedzUsuń
  8. [Okej, może jakoś przeżyję i ci wybaczę. :D ]

    Lydia.

    OdpowiedzUsuń
  9. Praca w sklepie nie była szczytem jej marzeń, ale była szczytem tego, co mogła osiągnąć w Mount Cartier. Nie chciała stąd wyjeżdżać. Nie przeszkadzał jej fakt, że utknęła w miejscu odciętego w pewien sposób od wielkiego świata. Uwielbiała miejsce, w którym przyszła na świat i w którym się wychowała. Powinna nienawidzić Mount Cartier, bo stąd uciekła matka, bo tutaj nie powrócił ojciec, bo tutaj była balastem dla starszej siostry. Powinna nienawidzić to miejsce, ale kochała je całym sercem. Tylko tutaj czuła się bezpiecznie.
    Stojąc za ladą, rozwiązywała krzyżówki. Nie martwiła się tym, że brakuje im nowości, że nie ma nowych płyt, a książki pojawiają się z kilkumiesięcznym opóźnieniem, podobnie jak filmy na DVD. Nie przeszkadzał jej fakt, że ma słaby zasięg albo znacząco ograniczony dostęp do sieci. Była zupełnie beztroska, nadal była naiwnym dzieckiem. Nie pilnowała sklepu. Do takich psikusów, jak ten, dochodziło najczęściej na jej zmianach.
    Uniosła głowę znad krzyżówki i spojrzała na wysokiego mężczyznę, który przytrzymywał skołowanego dzieciaka.
    — Siedemdziesiąt centów — mruknęła, wyciągając dłoń w stronę chłopca. Batonik, o którego kradzież pokusił się mały Jack, należał do tych najtańszych produktów w sklepie, ale ostatnio jej szef czepiał się o każde możliwe potknięcie dziewczyny, o każdy, nawet najmniejszy brak w kasie.
    Uśmiechnęła się lekko do mężczyzny, który przyłapał tego drobnego złodziejaszka. Powinna być mu bardzo wdzięczna, ale Gracie od śmierci ojca podchodziła z niezwykłą rezerwą do osób, które pracowały na kutrach rybackich.

    Gracie

    OdpowiedzUsuń
  10. [Bardzo mi miło! Muszę przyznać, że w początkowym zamyśle David był postacią po prostu płytką, ale w trakcie pisania sam zażądał sprezentowała mu jakiegoś podłoża psychologicznego i nie bardzo miałam wyjście. Sama rownież nie omieszkam pochwalić Twojej postaci, gdyż zarówno wizerunek, treść karty i styl jej napisania jest naprawdę cudowny. By the way, za zawód rownież wielki plus. :D]

    Dave

    OdpowiedzUsuń
  11. Nie znając miasta, okolicy, ani tym bardziej mieszkańców Emily nie miała zbyt wielu możliwości rozrywek. Wprawdzie chulaszczy tryb życia nie był jej w głowie, jednak coś, co pozwoliłoby jej jakos zająć wieczór było potrzebne niczym powietrze. A wszystko to z prostego powodu- Emily bała sie, bała się zostać sama z sobą, bo miała tą świadomość, że w pogrążonym w depresji umyśle rodzą sie najgorsze pomysły. Znalazła jednak znany sobie doskonale od lat sposob na zażegnanie kryzysu. Magiczny napój- alkohol.
    Pech chciał, że przez przypadek udało jej sie trafić do miejskiego baru. Oczywiście, rozważała opcje zakupu alkoholu do domu, ale w ramach postanowień rozpoczęcia życia na nowo, uznała, że pora zacząć choc troche wychodzić do ludzi.
    Zamówiła najpierw wino, siadając, tak jak miała w zwyczaju, przy stoliku przy oknie, razem znkieliszkiem trunku, który smakowało okropnie. Potem przyszła kolej na whisky, bo uznała, że przecież nie warto się oszczędzać. Wtem, gdy opróżniała szklaneczkę z mocnym, aczkolwiek wcale nie jej ulubionym trunkeim, jej melancholijne wpatrywanie sie w świat za oknem przerwał przybysz, który ni stad ni z owąd przysiadł sie do niej.
    Uważny wzrok wpeawionej obserwatorka szybko zlustrował intruza, którego niegdyś opisałaby słowami nieprzeciętne przystojnego mężczyzny, który krył się gdzieś pod maską bezczelnego głupca. Teraz, chyba było jej obojętne. Wszystko, poza chrzaknieciem. Bo co? Bo niby co zrobiła źle? Usiadła w barze? To juz taka obraza?...
    - Ekhm, proszę sie nie krępować, właśnie potrzebowałam towarzystwa.- mruknęła w równie negatywny sposob, w jaki on odnosił sie domowej wyłącznie swoim zachowaniem, pokazując mi tym samym swoją pustą po alkoholu szklaneczkę.- Z przyjemnością zapraszam na przygodę z mocnymi pocieszaczami nastroju.- dodała, wstajac od stolika, by po chwili wrócić z pełną szklaneczką.
    I tak oto była. Ona, Emily, kobieta tak pełna rozpaczy, która szukała szczęścia wszędzie tam, gdzie nie sposob było go znaleźć.



    [Powiem szczerze, że odzwyczaiłam się od pisania krótkich komentarzy, niemniej sadzę, że tak faktycznie jest sensownej. Nie bij jednak gdyby mi sie odpowiedz nieco wydłużyła, bo czasem to niezależne ode mnie. Tak jak i karta, która z założenia miała być krótka...
    Dzięki za przywitanie i miłe słowa, choc ja i tak miałam ochotę zaczepić Roya, wiec żeśmy sie zgadały ;) Twierdze ze oni tak do siebie pasują idealnie :>]

    Emily Baker

    OdpowiedzUsuń
  12. Choć rodzice Payton byli porządnymi ludźmi, ona nie mogła zrozumieć ich konserwatywnego podejścia w wychowaniu. Przynajmniej w jej wychowaniu, ponieważ z Leslie wyrosło całkowicie próżne i pozbawione charakteru dziewczę. Chora matka nie miała siły ustawiać jej do pionu, a tym bardziej Pay, która z trudem nawiązywała z nią jakikolwiek kontakt. Poza tym życie Tench w żadnych wypadku nie przedstawiało się w różowych barwach. Dziewczyna nigdy nie podejrzewała, że skończy jako barmanka w zapchlonej dziurze jakim było Mount Cartier. Że będzie czuła na sobie zawistne spojrzenia społeczności, która potępiła ją za opuszczenie rodziny. Nigdy nie podejrzewała, że jej egzystencja, którą sobie systematycznie skuruplatnie układała runie niczym domek z kart.
    Każdego dnia od dziewięciu miesięcy chodziła do pracy, sprzątała, towarzyszyła matce, płaciła rachunki, dzielnie wytrzymywała kaprysy siostry, użerała się z natrętnymi klientami i udawała, że nie słyszy plotek na jej temat.
    Dzisiejszy wieczór w barze był względnie spokojny, ale Payton nie miała pewności, co jeszcze wydarzy się. Nie raz, nie dwa pod sam koniec zmiany zdarzali się natrętni pijacy, którzy nie rozumieli słów „odwal się”.
    Pay kątem oka zauważyła podchodzącego do niej faceta. Dopiero po chwili poznała w nim Roya, który jako dużo od niej starszy sześć lat temu zbytnio jej osobą nie interesował się.
    - Jak na razie z mamą w porządku, ale pogarsza się coraz bardziej. Niewykluczone, że najgorsze może przyjść wcześniej niż później. - spokojnie odpowiedziała na zadane przez niego pytanie. Nie lubiła nigoko okłamywać, nawet jeśli chodziło o najbliższe jej osoby.
    Payton

    OdpowiedzUsuń
  13. Gaia była bardzo punktualną kobietą, jednak czasami zdarzały się dni, kiedy i jej nie udało się wybrać na czas. Najczęściej zdarzało się to przede wszystkim rano, bo a to budzik nie zadzwonił, a to musiała umyć jeszcze swe długie kudły, co miała zrobić dzień wcześniej lub po prostu znowu śnieg zasypiał ulice, co w Mount Cartier zdarzało się wyjątkowo często, choć tylko w okresie jesienno-zimowym lub zimowo-wiosennym, lato na szczęście było porą bezpieczną od niezmiernie brzydkiej pogody, choć szczególnie ciepłe niestety też nie było. Teraz jednakże panowała sroga zima, aczkolwiek jak na standardy miasteczka, śniegu było naprawdę niewiele, więc tymczasowo nie musiała się martwić tym, że każdego ranka będzie musiała zapierdalać z łopatą na dworze, aby zrobić sobie niewielki korytarzyk łączący domek z chodnikiem. Bo co z tego, że ma dwóch starszych i silniejszych współlokatorów, skoro żaden z nich nie ruszy rano swojego dupska, by ogarnąć obejście? Sama musiała się wszystkim zajmować i czasami zastanawiała się co jeszcze do cholery robi w Mount Cartier skoro niewątpliwie była osobą ciepłolubną i już dawno miała plany wyjechać gdzieś do ciepłych krajów.
    Widząc śnieg za oknem i ciężkie chmury na niebie odechciewało jej się wszystkiego. Szczególnie niechętnie zwlekała się wtedy z łóżka, a rano była niczym zombie dopóki nie wypiła przynajmniej dwóch kubków kawy. Zapewne właśnie dlatego wstanie dzisiejszego poranka było nie lada wyzwaniem i zajęło jej to aż pół godziny, co sprawiło, że o ósmej wciąż była jeszcze w domu, choć powinna właśnie otwierać babciny antykwariat. I choć nie sądziła, aby ktokolwiek o tak wczesnej porze zajrzał do jej sklepu, pędziła do niego, jakby się tam paliło. Nie lubiła się spóźniać, wręcz nienawidziła; panikowała wtedy niezmiernie, nawet wtedy, gdy wiedziała, że nic się nie stanie jak pojawi się pięć minut po czasie.
    W co poniektórych miejscach śnieg sięgał jej nawet do kolan, jednak oczywistym faktem było to, że takich miejsc unikała, choć jednocześnie starała się iść na skróty, aby jak najszybciej dotrzeć do sklepu. A najbliższa droga wiodła tuż obok niewielkiego doku, w którym stały kutry rybackie, a co za tym idzie – wszędzie walały się wędki, klatki, siatki i jeszcze inny sprzęt rybacki, na którym Gaia się nie znała. Normalny człowiek, rzecz jasna, ominąłby to wszystko szerokim łukiem, ale nie panna Alderman. Nie, ona zbyt się śpiesząc, by zrobić ten krok w bok, parła naprzód przedzierając się między tym całym sprzętem i chyba nikt prócz niej nie był zaskoczony, gdy w pewnym momencie po prostu wyrżnęła jak długa na ziemię, zaplątując się w sieć leżącą tuż obok chodnika. Pech chciał, że wypadek ten widziało co najmniej pół tuzina osób, a jednej z nich praktycznie wylądowała na butach. I gdyby nie fakt, że coś chrupnęło jej w nadgarstku, który zaczął cholernie boleć, zapewne by się roześmiała. Tymczasem tylko jęknęła z bólu, powoli gramoląc się z ziemi z wyrazem wielkiej udręki na twarzy, choć jak zwykle nieco przesadzała.
    - Nic się nie stało, nic się nie stało – mruknęła do wpatrujących się w nią osób, podnosząc wzrok na stojącego naprzeciwko niej mężczyznę, któremu przed chwilą praktycznie miała możliwość całować buty. – Cześć, Roy – uśmiechnęła się lekko do znajomego, którego choć znała niezbyt dobrze, jak do większości zwracała się do niego po imieniu.

    Gaia

    OdpowiedzUsuń
  14. Powinna bardziej uważać. Wiedziała o tym. Oczywiście, że wiedziała. Może momentami zachowywała się bardzo nieodpowiedzialnie i infantylnie, ale miała świadomość tego, co powinna, a czego nie powinna. Problem polegał na tym, że po prostu jej się nie chciało. Pracę załatwiła jej starsza siostra, a Grace do tej pory nie miała pojęcia, jakim cudem Helen dokonała czegoś niemożliwego. Właściciel sklepu nie pałał sympatią do Grace, z każdym przepracowanym przez nią miesiącem pan Carter spoglądał na nią bardziej przychylnie, bo coraz lepiej maskowała ubytki w kasie. Zresztą, była mu potrzebna, nie mógł spędzać w sklepie całych dni. A Grace? Młoda Starling nie miała własnej rodziny, nie musiała się nikim opiekować. Mieszkała z Helen, ale nie planowała się wiązać i ustatkować. A dorywcza praca w sklepie pozwalała jej na zajęcie wolnego czasu.
    Skinęła głową, schyliła się pod ladę i wyciągnęła jedną, czarną zapalniczkę. Położyła ją na ladzie, przesuwają w stronę mężczyzny. Drugą dłonią nabiła odpowiedni kod i westchnęła.
    — Dolar pięćdziesiąt.
    Dopiero teraz zdecydowała się spojrzeć na niego. Na dłużej, nie uciekając spojrzeniem. Na moment przestała być płochliwa, być może nie widziała już w nim kolejnej ofiary wód, na których łowili.
    — Kiedy wypływasz? Wypływacie? — poprawiła się szybko. Grace miała problemy z określeniem, w jakich sytuacjach i do kogo powinna zwracać się per „pan/pani”. Może dlatego do większości ludzi mówiła na „ty”, po imieniu. Poprawiła się też dlatego, bo nie była pewna, czy może swoimi pytaniami, aż tak bardzo i bezpośrednio wnikać w życie Leroya.

    Grace

    OdpowiedzUsuń
  15. [Nie, już więcej problemów nie będzie, spokojna głowa :D Bo jak zobaczyłam bloga, to tak jakoś szybko mi się postać w głowie pojawiła, że nie doczytałam. W sensie nie sprawdziłam w komentarzach, tylko sam post, było wolne, no to wio. Ale już na przyszłość będę bardziej ogarniać]

    Eren

    OdpowiedzUsuń
  16. [Buu, ale wysłuchiwanie narzekań jest fajne ;_; No, ale dziękujemy bardzo! Może wątek? A może masz już ich za dużo, że lepiej poczekać? :P]

    Jilly

    OdpowiedzUsuń
  17. [Dobrze, to ja do wątku nie zaproszę xD Mieszka w Mount Cartier, a dojeżdża do Squamish, jeśli to nie problem :)]

    Preston

    OdpowiedzUsuń
  18. [Czasem najbardziej specyficzne postacie muszą mieć w sobie coś zwykłego, nie posiadającego elementu zaskoczenia. Jednak nikt nie mówił, że zawody nie mogą się zmieniać. Również witam i dziękuję. ^^]

    Mathilda

    OdpowiedzUsuń
  19. [Oczywiście, brat poleci do Poszukiwań! Jak tylko go dopracuję. ;) Miałam kierować pytanie do administracji, ale skoro już tutaj dziękuję gorąco za przywitanie, to zapytam, czy jest możliwość zarezerwowania wolnej postaci jakiegoś zawodu. Bo jeśli sobie wymyślę, że brat jest np. drwalem i będzie się to pojawiało u mnie w wątkach, a ktoś wszystkie te stanowiska potem pozajmuje, to będzie problem! :D]

    Julie

    OdpowiedzUsuń
  20. [Nic nie jest pewne, wszystko się jeszcze okaże. Wystarczy tylko poczekać.]

    Mathilda

    OdpowiedzUsuń
  21. [Jasne, rozumiem, dziękuję. Coś wymyślę! :D]

    Julie

    OdpowiedzUsuń
  22. [Zapomnieć o kimś takim jak Rose? To chyba trochę niemożliwe :D Widzisz, życie pisze przeróżne scenariusze. Z poukładanej, spokojnej kobiety którą miała być stała się wyzwoloną, dumną exżoną nie bojącą się niczego, prócz samotności ;) Oczywiście, nie musisz zakładać, że była taką osobą zawsze, mogła zmienić się po rozwodzie, zmienić punkt widzenia, zacząć dostosowywać się do jej równie szajbniętego męża. A co do wizerunku - stwierdziłam, że muszę dorównać Royowi, naszukałam się i mam.
    Jakiś pomysł na wątek? Z chęcią zacznę.]

    Rose

    OdpowiedzUsuń
  23. Tamte wywody na blogu były moimi porąbanymi myślami XD Takie miewam często, ale zazwyczaj przechodzi mi. Już przyzwyczaiłam się do Pay, dlatego oczekuję szybkiego odpisu (NATYCHMIAST).

    OdpowiedzUsuń
  24. [Serdecznie dziękuję za powitanie ;) Ja również oczekuję drugiej osoby zajmującej się warsztatem :D
    Wątku nie proponuję, ponieważ obecnie nie mam żadnego sensownego pomysłu, a z tego co się orientuję, to na brak zainteresowania twój pan nie cierpi ;) Dochodzi do tego spora różnica wieku i nie wiem, co mogłoby skłonić Jane do zawarcia z nim dłużej znajomości. Więc na razie spasuję, ale odezwę się, jeśli wymyślę coś sensownego ;) ]

    Jane C.

    OdpowiedzUsuń
  25. Nieznajomy nie musiał nic mówić, sam sposób jego zachowania dawał Emily jednoznaczne znaki co do jego osądu względem jej osoby. Nie, nie zdziwiła się, że nie była tu mile widziana, bo tak zapewne uważała większość mieszkańców zarówno Squamish, jak i Mount Cartier. W końcu była nowa, inna i na pierwszy rzut oka zupełnie tu nie pasowała. Tyle tylko, że Emily czuła się tutaj całkiem znośnie. Wyobcowanie nie przeszkadzało jej tak strasznie, bo nie musiała nikomu tłumaczyć się z przeszłości czy tego, czemu zawdzięcza swój depresyjny nastrój i zmizerowany wygląd. Chowając się w kolejnych warstwach grubych ubrań, nawet nie było po niej widać jakim chudzielcem stała się przez niedawny okres wyniszczania siebie. Wszyscy mogli jednak uważać, że taka już jej fizjonomia. Z resztą, na wzór swoich powieści, mogła stworzyć swój całkiem nowy życiorys. Taki, gdzie w końcu mogła mieć życie jak z bajki.
    - Twoje miejsce?- z niedowierzaniem, aż parsknęła cichym, ironicznym śmiechem, upijając kolejny łyk swojego trunku.- Jest podpisane, czy jak? Myślałam, że etap zajmowania miejsc minął gdzieś wraz z opuszczeniem progów szkoły, ale widocznie się myliłam.- tym razem już bez uśmiechu, choć z wyraźną ironią, która aż przepełniona była jej wypowiedź spojrzała na mężczyznę, o, przepraszam, Roya, jak raczył się łaskawie przedstawić. Cóż, uwidaczniał się właśnie jej nieznośny dość charakter, który w tej chwili potęgował stan lekkiego upojenia. Normalnie zapewne nie odzywałaby się w połowie aż tak bardzo.
    - Nie. Przyjechałam za pracą. Wbrew pozorom życie bibliotekarki jest bardzo pasjonujące Roy. A Ty, co robisz?
    Odstawiając szklankę na stół, pochyliła się nieznacznie nad blatem wlepiając w mężczyznę uważne spojrzenie swoich ciemnych oczu. Obserwatorka i prawdziwy detektyw. Nieomal jak za dawnych lat, gdy szukała pomysłów na kolejne powieści. Teraz nie potrafiła sklecić nawet jednego porządnego zdania.

    Emily Baker

    OdpowiedzUsuń
  26. Jej życie ostatnio nie było usłane różami. Ciąża wyniszczała ją, z silnej i niezależnej kobiety robiąc słabą i bezbronną. Ostatnio było na tyle źle, że miała problemy z samodzielnym wstaniem z łóżka, zrobieniem sobie śniadania i innymi podstawowymi czynnościami. Była wiecznie zmęczona i niewyspana, nawet gdy spędzała w łóżku więcej niż dziesięć godzin. Dłonie trzęsły jej się jak alkoholikowi.
    Czasem bardzo żałowała decyzji, które podjęła w swoim życiu. W końcu, gdyby nie Kyle, teraz żyła by sobie spokojnie na kutrze rybackim, wraz ze Royem. Oczywiście, były to krótkie, przerywane myśli, szybko uciekające z jej głowy, ale pojawiały się. Zaczęła zdawać sobie sprawę, że nigdy nie traktowała go dobrze. Był miłością jej życia. I był najgorszy z wszystkich mężczyzn, którzy przewinęli się przez jej życie. Był też najlepszy. Starał się jak umiał. Ale widziała, jak chorował gdy zdał sobie sprawę, że podoba jej się ktoś inny. Widziała chorobę wypisaną na jego twarzy. I nie robiła nic, by choć trochę mu w niej ulżyć. Nie przestała się pieprzyć z fryzjerem, jego bratem. Bawiła się jego emocjami, nie wiedząc, jak bardzo go rani. Dziś, gdy tak samo nią bawił się Kyle zdała sobie sprawę, że nie cierpiała tak nigdy przez dwanaście lat małżeństwa z Royem. Nawet wtedy, gdy zwykle spokojny zaczął wyzywać ją od kurw i dziwek, i niemalże wywalił ją siłą ze statku. To było nic, w porównaniu do tego co robił jej jego brat. On niszczył ją psychicznie. Mamił obietnicami, że się zmieni, a ona długo naiwnie w nie wierzyła, aż w końcu zwyczajnie się poddała. Nie mógł się zmienić. Nie chciał się zmienić. Nie miał w sobie nic z Roya. Czasem dziwiła się, jak rodzeństwo może być tak różne od siebie. Oczywiście, były momenty gdy kochała go tak, jak nigdy. Gdy siadał z nią wieczorem, tulił do siebie i całował. Gdy opowiadał jej historie ze swojego dzieciństwa, które dawno uleciały z jej pamięci. Gdy zabierał ją na spacery i wycieczki gdziekolwiek. Wtedy go kochała, ale na pewno nie wtedy gdy wracając z pracy widziała go pieprzącego się z jakąś blond małolatą na kanapie z cichym stwierdzeniem „Ale, ale, ale co ty tu robisz? Miałaś wrócić wcześniej”. Wtedy go nienawidziła.
    Po kolejnej kłótni miała dość przesiadywania w pustym mieszkaniu, przy akompaniamencie tykającego zegara. Nie chciała już liczyć sekund tępo wpatrując się w ścianę. Musiała gdzieś wyjść, mimo szalejącego mrozu i wichury. Nie interesowało ją to, że czuła się fatalnie, że od rana nic nie jadła i wyglądała jak śmierć. Ubrała ciepłą, obszerną zimową kurtkę i kozaki, owinęła się szalem i założyła czapkę, tak jakby szykowała się na wyjazd na Syberię.
    Przemierzała ośnieżony brzeg morza wolnym i spokojnym krokiem, rozkoszując się spokojem i ciszą. Niedaleko dostrzegła mężczyznę przypominającego trochę Roya, ale to nie mógł być on. Była na tyle nieprzytomna i zamyślona, że szybko odtrąciła od siebie tą myśl.
    Zimny wiatr uderzał w jej delikatną twarz, powodując, że cała się trzęsła

    Rose

    OdpowiedzUsuń
  27. Nie poszczególne zdania, czy sposób w jaki się do niej zwracał, ale cała jego wypowiedź najbardziej ją dotknęła. Z prostej przyczyny. Mówił tak, jak wszyscy; tak jak ludzie, których miała nadzieję zostawić za sobą. Dlaczego każdy znajdował coś, co powinno wywoływać w niej poczucie winy, chęci zmienienia czegoś, czemu nikt nie potrafił zaakceptować tego obrazu kobiety, która wciąż nie umiała sobie z czymkolwiek poradzić.
    - Świetnie. Niech to będzie twój stolik.- stwierdziła obojętnie, podnosząc się z miejsca, zbierając swoją kurtkę w dłoń, drugą sięgając po szklankę którą rychło opróżniła z alkoholu.- W takim razie więcej nie będę burzyła twojego błogostanu.Pod żadnym pozorem jednak, nie będziesz mi mówił co powinnam robić, a czego nie.- wycelowała w niego oskarżycielsko palcem, choć ton jej głosu nadal był spokojny, zaledwie odrobinę mocniej negatywnie nacechowany. W końcu i ona miała wciąż uczucia, nawet jeśli po życiowej tragedii został z niej emocjonalny wrak.- Dlatego tak, będę dziś piła ostro i jeśli nie tu, to gdzieś indziej.
    Ubrała się w kurtkę, po czym podeszła do baru, by zabrać ze sobą na drogę całą butelkę trunku. Było ciemno i zimno, samochodu nie mogła ruszyć, dlatego należała się jakaś kompania na tę podróż do domu.
    Czy wytrzyma tylko kilka tygodni? Bzdura. Zostanie do końca, choćby to i oznaczało zaszycie się w domu. Nie chciała wracać do Ottawy, tu jej było dobrze. Może niekoniecznie podczas konwersacji z zacnym panem rybakiem, ale zaszyta wśród stert książek czuła błogi spokój, który jak sądziła, nigdy więcej nie zagości w jej życiu. Tymczasem i jej przyszło doświadczyć niespodzianki.

    Emily Baker

    OdpowiedzUsuń
  28. W jednej chwili czuła delikatne kołysanie i wiatr, a w następnej zrobiło się niebezpiecznie. Istna magia pracy na morzu. Warunki dość szybko się zmieniły i dało się wyczuć w powietrzu pewną adrenalinę. Maya postanowiła natychmiast wziąć się do roboty, kiedy tylko zabrali się za ratowanie połowu, ale stało się dokładnie to samo co zwykle. Rosła w niej wściekłość. Fakt, może i była kobietą, jedyną kobietą na statku, ale to nie mogło świadczyć o tym, że tutaj nie pasuje. Była doświadczona. Czasem znacznie bardziej niż niektórzy nowi załoganci. Co ich różniło? Ach, no tak, płeć. Nienawidziła tego ze wszystkich sił i jednocześnie ja to motywowało. Starała się pracować coraz ciężej i wytrwale się tego trzymała. Nie była tutaj, aby się lenić i błyszczeć. Chciała pracować. Tymczasem ten przeklęty Roy znowu jej to uniemożliwił. Reszta też chyba podzielała jego zdanie, bo natychmiast została odsunięta. Co było z nim nie tak? Uwziął się na nią najbardziej ze wszystkich.
    Znowu wszystko ją ominęło! Cała się gotowała. Dlatego też, kiedy tylko wszedł do pomieszczenia i skomentował dodatkowo jej obecność na statku, natychmiast stanęła przed nim. Ze wściekłym spojrzeniem przyglądała mu się.
    - O co Ci chodzi, co? - spytała, składając ręce na piersiach. - Wątpisz we mnie? Pływam od kilkunastu lat i nie takie rzeczy już widziałam... - To akurat była prawda. Z tatą radziła sobie już w o wiele gorszych warunkach. - Ach, no tak. Przecież chodzi o to, że jestem kobietą... - prychnęła cicho i zaraz zaczęła się zastanawiać, czy on przypadkiem nie ma jakiegoś problemu z płcią piękną. Albo po prostu uznawał, że jest słaba, delikatna i bezużyteczna przy ciężkiej robocie na statku.
    - Nie pozwolę się tak traktować - oznajmiła, po czym złagodniały nieco jej rysy twarzy.
    Kiedy wypływali bez niego, to aż takich problemów nie miała. I już sama nie wiedziała, czy bardziej denerwował ją Roy, czy zgraja obleśnych podrywaczy, którzy niekiedy nie dawali jej spokoju ze swymi świństwami. Chociaż do tego to już się chyba przyzwyczaiła... W jego przypadku jednak nie zamierzała odpuszczać.

    Maya

    OdpowiedzUsuń
  29. W dniu, w którym były chłopak o mały włos jej nie zabił, Nathacha przysięgła, że raz na zawsze wybije sobie z głowy pierwszą miłość, która najwyraźniej miała ją w głębokim poważaniu. Szła ostrożnie przez malutkie pobocze dla samochodów, obok jedynego w okolicy sklepu spożywczego, kiedy nie wiadomo skąd nadjechał swoim nowiutkim Fordem. Opony zapiszczały, silnik zawył i samochód wyskoczył zza rogu, rozbryzgując mokry śnieg. Tył zarzuciło w stronę zamyślonej Saachy; instynktownie odskoczyła, uderzyła o zderzak własnego Chevroleta, nie myśląc o odpadających z niego płatach lakieru, straciła równowagę i upadła w kłębach szarego dymu z rury wydechowej.
    Jake Grimes nawet nie zwolnił, o pomocy nie wspominając. W zdziwieniu popatrzyła za znikającymi tylnymi światłami jego nowej zabawki, zacisnęła zęby i wstała o własnych siłach, dostrzegając przyglądającego się jej spod sklepu faceta. Brudny śnieg w połączeniu z błotem oblepił nogawki jasnych jeansów kupionych dzień wcześniej, a na twarzy poczuła mocne uderzenia gorąca z nieograniczonej wściekłości. Roy Loyd nawet nie pomyślał o wyciągnięciu w jej kierunku pomocnej dłoni, najzwyczajniej w świecie ruszając w stronę pobliskiego baru. Podążyła za nim głównie w celu poszukania łazienki, gdzie mogłaby zmyć brud ze spodni, wszedł pierwszy nieoczekiwanie zatrzaskując jej drzwi przed twarzą. Och, nie chodziło o doszukiwanie się w nim dżentelmena przepuszczającego panny przodem, ale w momencie, w którym uderzyła zadartym nosem o twardą powierzchnię, postanowiła wyżyć na nim swoje emocje.
    Złapała za klamkę i otworzyła drzwi z takim impetem, że obiły się o ścianę.
    - Leroy Loyd, jesteś podlejszy niż wściekły skunks! - wrzasnęła ściągając na siebie uwagę wszystkich zgromadzonych, włącznie ze stojącym za ladą właścicielem. Czyż nie miała racji? Najpierw oglądał jej żenujący upadek, by ostatecznie odwrócić się i pójść w swoją stronę, a teraz prawie znokautował ją drzwiami. To za dużo, jak na jeden dzień. - Tak trudno zauważyć, że masz przed sobą kobietę? K-O-B-I-E-T-Ę?! Jeśli trzaskałeś eks żonę drzwiami po nosie, nic dziwnego, że cię puściła bokiem!

    wkurzająca Saacha Whiterspoon

    OdpowiedzUsuń
  30. W momencie zrobiło jej się ciemno przed oczami. Była na tyle nieprzytomna, że przez pierwsze parę minut nie rozpoznała Roya, swojego ex męża z którym spędziła bite dwanaście lat swojego życia. Szczęśliwe dwanaście lat. Nigdy nie miała prawa narzekać na swojego partnera. Był pracowity, zarabiał całkiem dobrze, ona również nie narzekała, weekendami zabierał ją w rejsy. Wtedy tego nie doceniała. Dziś była bez pieniędzy, mężczyzna jej życia pewnie zajął się jakąś nową panienką a weekendy spędzała w domu, na zmianę gapiąc się w ścianę lub w telewizor. Ale nie narzekała, przynajmniej nie otwarcie. Nigdy tego nie robiła. Cierpiała, ale przed innymi ukrywała że jest okej. Dziś nie miała nikogo prócz Kyle’a, a w sumie to chyba jego nawet już nie miała…
    Oddychała głęboko, niemalże krztusząc się zimnym powietrzem. Ogromny ból w podbrzuszu sprawił, że słowa Roya dotarły do niej dopiero po paru sekundach. Nie chciała jego pomocy. Wszystkich, ale nie jego. Jeśli on jej nie chce tu zostawić, to sama odejdzie. Przez to, że była wychowywana surowo nauczyła się, że honor czasem jest zawsze ważniejszy. To dlatego całe życie chciała być niezależna. Chyba to ją najbardziej bolało w Royu. Troszczył się i kochał ją tak bardzo, że aż za bardzo. Chronił ją przed całym złem świata, dawał wszystko czego zapragnęła i ona sobie z tym nie radziła. Wychowywana w surowej rodzinie, gdzie całymi weekendami trzeba było sprzątać dom od góry do dołu, zajmować się gospodarstwem, oszczędzać każdy grosz nie umiała pojąć, że ktoś może ją pokochać taką, jaką jest. W końcu całe życie uważała się beznadziejną, brzydką i bezużyteczną. Tymczasem ona w każdym jego geście, słowie doszukiwała się podstępu, intrygi, tak jakby zaraz mieli wyskoczyć ludzie z kamerami. „I co? Myślałaś, że będziesz miała życie jak z bajki? Jesteś tylko głupia i bezwartościowa. Dziwka w dodatku. Zabieraj swoje rzeczy i się wynoś”. Nie wierzyła w bezinteresowne dobro, bo nigdy go nie doświadczyła.
    - Nie, nie ja… Dam sobie radę - odparła, choć skurcz w podbrzuszu stał się większy a obraz mazał jej się z bólu. Jednak gdy próbowała wstać jeszcze się nasilił, a to wystarczyło by z powrotem ciężko opadła na miejsce, na którym siedziała wcześniej. Było jej tak bardzo wstyd, że aż chciało jej się płakać, choć nigdy tego nie robiła. I tu leżał jej problem. Nie przejmowała się zdrowiem dziecka, a własnym honorem. Zawsze taka była.

    Rose

    OdpowiedzUsuń
  31. Dziecko?! Zawsze wszyscy uważali ją za dziecko, a wcale nim nie była. Była dorosła i umiała walczyć o swoje. Dlaczego on myślał o niej w tak krzywdzący sposób? Wiedziała, że nie miała tak wiele siły jak mężczyźni, ale z drugiej strony naprawdę miała wiedzę i umiejętności, które z pewnością im się niejednokrotnie przydawały i jeszcze przydadzą. Nie zaczęła z nimi pływać wczoraj przecież, a mimo to Roy dalej się zachowywał w taki sposób. Na pewno widział, że przez cały czas pracowała i starała się pokazać wszystkim, na co ją stać. Albo widział i tylko udawał, że wcale tego nie dostrzega...
    - Tak, dokładnie. od takiego - mruknęła, podkreślając mocno ostatnie słowo. Już chyba ochłonęła i wściekłość z niej opadła, ale dalej nie była zadowolona. Wzdrygnęła się cała, kiedy ją złapał, ale dalej wpatrywała się w niego intensywnie. Kiedy zaś się odsunął, ujrzała krew na śladach swoich ubrań i zaniepokojona ruszyła za nim. Ach, czyli zabierał się do tego tak samo, jak reszta tych popapranych facetów, którzy chcieli udawać wielkich twardzieli. A potem niszczyło ich pierwsze lepsze zakażenie.
    Słuchała go chyba raczej jednym uchem i przyglądała się jego działaniom.
    - Ważę więcej - oznajmiła, co było dość dziwne, bo od kiedy kobieta tak stanowczo, uparcie sobie dodaje kilogramów przy mężczyźnie? Abstrakcja jakaś, ale to w końcu była Maya. - A włosy akurat mam związane. Zresztą to jakieś beznadziejne wymówki, wiesz? Mogę się połamać, ale przynajmniej na łodzi, robiąc coś, co naprawdę kocham. Nie musisz się o mnie troszczyć. Radzę sobie - oznajmiła, odwracając się do niego tyłem. Za chwilę sięgnęła do jednej szafki i wytaszczyła z niej dużą, zabrudzoną apteczkę. Czy ktoś w ogóle do tego zagląda? W każdym razie owa skrzynia już po chwili wylądowała głośno pod jego stopami.
    - Mokra szmata to nie rozwiązanie.
    Pochyliła się nad skrzynią i zaczęła szukać czegoś, co nadawałoby się do odkażenia rany, a potem odpowiedniego jej opatrzenia. Nie podobało jej się postępowanie Roya w tej kwestii, ale pewnie za chwilę się jej jakoś wymiga. Pfi, nie był jej kapitanem i nie będzie jej rozkazywał. Ach, jaka ona się zrobiła pyskata!

    Maya

    OdpowiedzUsuń
  32. [Hahhah... Ten początek to wzięłam z innej mojej karty, bo kompletnie pomysłu nie miałam :> No do misia to ja na pewno napiszę :D Ale co do naszych postaci to mam nadzieję na wątek!]
    Chłopczyk z bułkami

    OdpowiedzUsuń
  33. Nie widziała nic złego w jeździe samochodem w takim stanie. Ruchu zbyt licznego nie było, jak zwykle z resztą w tej mieścinie, w związku z czym nie było tez powodu do obaw. Mogła co najwyżej wyrządzić krzywdę sobie, to z kolei nikogo raczej by nie obeszło, zwłaszcza Roya. Ale... No właśnie, ponoć miała ambitne plany na bardziej optymistyczne nastawienie do życia, a tymczasem kończyło sie to tylko próbami zagłuszania rozsądku porządną dawką alkoholu.
    Kiedy wsiadł do jej samochodu była co najmniej zdziwiona, ale nie okazała tego dalej tylko męcząc się z usilnymi próbami odpalenia silnika. Nie reagowała więc ani na jego słowa, ani na jego obecność. Do czasu. Wraz z drugą jego prośbą opadła bezsilne na fotel.
    - Myślałam, że będziesz zadowolony mając "swój" stolik dla siebie i pijąc "swoje" piwo, tymczasem z nieznanych mi przyczyn jestes tutaj.- leniwie odwróciła głowę by na niego spojrzeć. Może wątów względem jego osoby nie miała, bo przecież w podobny sposob rozmawiała ze wszystkimi, w Ottawie zwłaszcza z bliskimi przyjaciółmi, jednak nie potrafiła sobie wyrobić o nim zdania. Skąd miała wszystko wiedzieć, skoro była tutaj nowa? I znowu, co było takiego złego w byciu nowym?
    - Możesz wracać do baru.- wspaniałomyślnie wskazała dłonią na budynek, gdzie oboje mieli nie tak dawno zamiar spędzić wieczór.- Wrócę piechotą.- stwierdziła sięgając po butelkę trunku i przesuwając sie na siedzeniu w celu wyjścia z auta, tak ze stanęła z Royem twarzą w twarz.
    Co z tego, że pewnie jakiś niedźwiadek uzna ją za łakomy kąsek. Zawsze to jakaś atrakcja na tym marnym piedestale.
    - Chyba, że i tym razem z nieznanych mi powodów zechcesz mi towarzyszyć...

    Emily Baker

    OdpowiedzUsuń
  34. Nie chciała pomocy. Wychodziła z założenia, że nigdy jej nie potrzebuje. Że przecież zawsze sobie poradzi.
    Ale dziś nie mogła. Roy wziął ją w ramiona a ból promieniujący na każdą część ciała sprawił, że zaczęła tracić kontakt z rzeczywistością, ale – pomimo tego – i tak próbowała zgrywać bohaterkę, rzucając się przez parę sekund z hardo powiedzianym „puść mnie, poradzę sobie”. Parę chwil później straciła przytomność, obudziła się i tak co chwilę, aż wreszcie nie wiedziała co jest jawą, a co snem. Jej mózg był w takim stopniu oszołomiony bólem, że wszystko zaczęło jej się mieszać. Zapomniała o życiu, które prowadziła od trzech lat. W ogóle nie było Kyle’a, nie było rozwodu, nie było Nowego Jorku. Był tylko Roy niosący ją do kapitanatu tak jak siedem lat temu, gdy była siódmym miesiącu ciąży. Wydawało jej się, że kiedyś to już przeżyła ale ból skutecznie blokował logiczne myślenie. Podczas jednej z pobudek zdała sobie sprawę, że Roy nie ma obrączki na palcu. O co, do cholery, chodziło?
    W momencie przebudziła się na kozetce, którą tak dobrze znała. Spojrzała na Roya, opierającego się o ścianę i spoglądającego na nią chłodno. Czemu w jego wzroku już nie było tego błysku ? Czemu teraz nie trzymał jej za dłoń, tak jak to jej się wydawało, że powinien robić? Czemu nawet na nią nie patrzył, taka jakby bał się jej spojrzenia? Przewróciła głowę na bok. Była w kałuży krwi. I w momencie to się stało. Ciężko to było opisać. Wiedziała, że umarło. Przeżyła to dwa razy. Po prostu to wiedziała.
    Kolejny, gwałtowny, przeogromny spazm bólu. Przebudziła się już w szpitalu, słysząc tykającą aparaturę. Od razu przyszedł lekarz, by wyjaśnić jej całą sytuację najdelikatniej jak mógł. „Niestety, pani dziecko nie żyje i niech mi pani uwierzy, bardzo ciężko jest mi to mówić, ale gdyby pani o siebie bardziej dbała płód mimo zagrożenia miałby szanse na przeżycie, a w takim wypadku… Bardzo mi przykro” . Po prostu kiwnęła głową. Znała tego lekarza. Poprzednie dwie ciąże również traciła pod jego okiem. Wiedział, że chciała usłyszeć prawdę. Chyba zaczął ją trochę nienawidzić jako człowieka, gdy za każdym razem słysząc informację o poronieniu nie płakała. Nie rzucała się w spazmach płaczu, nie krzyczała, nie rwała pościeli. Tylko patrzyła przed siebie, tak jakby dowiedziała się, co ma być jutro na śniadanie. Patrząc na nią nie widział zapłakanej, roztrzęsionej kobiety która straciła swoje dziecko. Ona tylko mało mówiła, ale nic nie wskazywało na to, że cierpi. Nigdy tego nie pokazywała. Długie miesiące po poronieniu budziła się w środku nocy, słysząc płacz dziecka. Z przerażenia wtulała się mocniej w jego klatkę piersiową i czasem załkała krótko, tak żeby – broń Boże – jej nie usłyszał i zasypiała. Ale on zawsze był przy niej i to ta obecność leczyła ją z bólu.
    Gdy poczuła chłodny podmuch wiatru na swojej twarzy zdała sobie sprawę, że żyje. Dotknęła płaskiego brzucha i choć było jej przykro, to wiedziała, że życie miało toczyć się dalej. Jutro wstanie, zje śniadanie, pójdzie do pracy, pokłóci się z Kyle’m i zaśne. Swoją drogą, ciekawe gdzie podziewał się jej kochany mąż.

    Rose

    OdpowiedzUsuń
  35. [Daaaaleko, uciekając przed gniewem starszego brata ;>]

    Kyle

    OdpowiedzUsuń
  36. [Szczerze powiedziawszy wiek Cassidy jest ruchomy. Chciałabym, żeby była chociaż odrobinę starsza, ale na obecnym zdjęciu nie wygląda na więcej niż naciągane dwadzieścia cztery lata... Jednakże dziękuję i witam serdecznie.]

    Cassidy H.

    OdpowiedzUsuń
  37. [Kiedy ja żyję! Tworzę odpisy na które mam pomysł gdzieś między przemieszczaniem się z jednych zajęć na drugie, a czasami nie mam wręcz na nic siły, ani pomysłu jak zacząć to czekam na dogodną sytuację. Ale piszę z innymi, no! :> Myślę jednak, że ponad pięciu wątków nie byłabym w stanie prowadzić, a i dzieciem shoutboxa niestety nie jestem. Starość nie radość, eh :< Patofizjologia taka ciekawa...
    Heheheszki, taki on kochający i wspaniałomyślny x)]

    nietrupek Emily

    OdpowiedzUsuń
  38. - Dzięki Roy. To o czym chcesz porozmawiać? - rzekła z uśmiechem.
    Od powrotu Pay do Mount Cartier niewielu ludzi traktowało ją życzliwie. Zazwyczaj odnosili się do niej zimno i bezosobowo, winiąc ją za wszystkie nieszczęścia jakie spadły na rodzinę Tench' ów. Payton jakoś specjalnie nie przejmowała się tym. Pamiętała krzywe spojrzenia starszych mieszkańców, kiedy wchodziła do rodzinnego domu po sześciu latach lub gdy podejmowała pracę w barze. Na początku tylko kilkoro starych znajomych zamawiało u niej, zazwyczaj omijając bar szerokim łukiem. Dlatego brała dziennie zmiany, by nie obniżać dochodów Ianowi. Przyjął ją tylko ze względu na starą znajomość i szacunek do jej ojca.
    Choć Tench wcale tego nie okazywała, śmierć ojca była dla niej wielkim ciosem. Żałowała, że tak nagle zniknęła z jego życia. Mimo iż różnili się charakterami, nieustannie kłócili się i uprzykrzali sobie życie to zarówno dziewczyna, jak i Henry Tench kochali się.
    Payton otrząsnęła się z rozmyślań na temat życia. Co było, to było i się nie odstanie. Nie można wiecznie cofać się w tył, albo przejmować głupstwami. Niech ludzię cię ranią, wytrzymasz. A potem znów ułożysz sobie życie. Tak samo jak sześć lat temu.
    - Jak ci mija życie Roy? - zapytała mężczyznę siedzącego naprzeciw siebie gardłowym tonem – Słyszałam o twojej żonie. Nie przypuszczałam, że Rosalie może coś takiego zrobić... Zresztą, nieważne. Nie powinnam poruszać takiego tematu. - dopowiedziała natychmiast widząc minę mężczyzny.

    [Wątek mało twórczy i strasznie kiepski, ale raczej nie mam weny. W każdym razie nie usprawiedliwiam się i jedyne co mogę zrobić to obiecać poprawę ;)]
    Pay

    OdpowiedzUsuń
  39. Trochę głupio wypaliła z tym pytaniem. Właściwie nawet nie trochę, a dość bardzo głupio. Powinna się powstrzymać i pozwolić Royowi żyć własnym życiem, nie przejmować się losem dwudziestoparolatki, która została osierocona. Nie miała najgorzej, nie musiała opuścić Mount Cartier na rzecz jakiegoś bidula. Miała starszą siostrę i dwie ciotki w Kanadzie, które chcąc nie chcąc, pewnie przygarnęłyby małą sierotę. Ale została w Mount Cartier i zaczęła sprawiać problemy swojej siostrze. Zamknęła się na ludzi, udawała, że nikogo nie zna. Dwa lata temu zakończyła jednak tę gehennę. Pozwoliła innym cieszyć się swoim uśmiechem, na nowo pobudzoną ciekawością i chociaż nierzadko zdarzało jej się być zgryźliwą, z tygodnia na tydzień uspołeczniała się coraz bardziej.
    Zbliżała się jednak rocznica śmierci ojca, którego ciała nigdy nie wyłowili. Siostry Starling pochowały pusta trumnę. Symbol. Gdyby nie to, o istnieniu Johna ludzie mogliby po prostu zapomnieć. Jakby ten w ogóle nie istniał. Sądziła, że na krótkiej odpowiedzi o tym, że dopiero wrócili, skończy mówić. Dlatego, gdy mężczyzna kontynuował i mówił dzisiaj znacznie więcej, niż ona sama — co było dziwne, zacisnęła dłonie w pięści na ladzie. Grała odważną, udawała niezłamaną i twardą sztukę. Dlaczego miałaby taka nie być? Helen to się udawało, a w dodatku miała na głowie ją — Gracie.
    — Z moim ojcem — wtrąciła się, kończąc tym samym wypowiedź mężczyzny. Nawet głos jej nie drgnął. Nawet nie mrugnęła, a oczy nie zaszkliły się od łez. Może w końcu porzuciła grę aktorską i naprawdę zaczęła być silna. — To już siedem lat. Nigdy nawet nie pozwolił mi wejść na pokład, wiesz?
    Wiedział. Przecież tam bywał.
    — Stałam na brzegu. Zawsze stałam na brzegu — mruknęła, marszcząc lekko nos. Dobijała samą siebie. Bo zawsze stała na brzegu i mimo dziwnej niepewności Helen, machała mu uśmiechnięta. Pełna nadziei na jego powrót, pełna wiary w to, że zawsze tak będzie. Stała uśmiechnięta wtedy, kiedy przypływali z powrotem. I uśmiechała się wtedy, kiedy zeszli z pokładu. — Jest tam… strasznie? Jak wypływacie?
    Nie wiedziała, czy chce się wybrać z nimi. Chciała zobaczyć, jak to jest, a jednocześnie bała się tego, że nie wróci.

    Grace

    OdpowiedzUsuń
  40. Nie interesowało ją, co myślą inni. Była dobra i wierzyła, że jeszcze kiedyś się zmieni. Dziś, po stracie trzeciego już dziecka, które miało wypełnić pustkę w jej życiu, nie czuła nic.
    Z tyłu wyglądała trochę, jakby dopiero co urwała się ze szpitala psychiatrycznego. Siedziała na łóżku wyprostowana jak struna, zatrzymując tępy wzrok w widoku za oknem. Loki opadały jej na plecy i lekko otulały drobną twarz. Jej wychudzone plecy rzucały się w oczy, ponieważ materiał koszuli nocnej był na tyle niefortunny, że całe je odsłaniał.
    Nie chciała by tu był. Tak bardzo tego nie chciała. Nic nie bolało jej bardziej niż dawanie mu satysfakcji w stylu a masz suko za to, co mi zrobiłaś . Oczywiście, wiedziała, że taki nie jest. Był dobry. Był kurewsko dobry i ona przez dwanaście lat wspólnego życia, nie licząc dzieciństwa, nie umiała pojąć czemu. Czemu nigdy nie krzyczał, czemu jej wybaczał i czemu tak bardzo ją kochał. Czemu jej pomógł? Przecież kiedyś zrobiła coś niewybaczalnego. Ona na jego miejscu by tego nie zrobiła.
    Gdy Roy wszedł na salę, nawet na niego nie spojrzała. Miała dziwne przeczucie, że to on. Znali się całe życie. Umiała rozpoznać jego chód, nacisk na klamkę i lekki zapach morskiej bryzy gdy siadał niedaleko. Siedzieli dłuższą chwilę w ciszy, aż wreszcie podwinęła kolano i obróciła się, by spojrzeć na niego spokojnie. Bez emocji. Jak zawsze.
    - Kyle przyjedzie? – zapytała, odwracając wzrok. Było jej tak bardzo wstyd. Czuła się, jakby siedziała przed nim teraz naga.

    Rose

    OdpowiedzUsuń
  41. [Ale ja tylko żartowałem z tym administracyjnym powitaniem...]

    ~ Gunnar Ulv

    OdpowiedzUsuń
  42. Czy miała o nim jakieś zdanie? Cóż, na chwilę obecną mieszane, bo w stanie upojenia nie mogła przecież dokonać rzetelnej oceny jego osoby. Teraz był gburkiem, który wtrącał sie w nieswoje sprawy, z rana z kolei, gdy Emily przyjżałaby sie uważniej wydarzeniom dnia dzisiejszego, zapewne uznałaby go za bezinteresownie, wręcz głupio uczynnego względem niej mężczyznę. W końcu sie nie znali, a on nie pozwolił jej niemal na żaden absurdalnie idiotyczny czyn. A moze chodziło tylko o to, że nie chciał mieć jej na sumieniu, nie było tam zaś żadnej empatii. Bez wątpienia dla Emily było to na chwilę obecną zbyt trudne do stwierdzenia.
    Tymczasem, gdy to On przysunął się niebezpiecznie blisko niej, to zaowocowało natychmiastowym cofnięciem się kobiety. Problemy z bliskością Z drugim człowiekiem, zwłaszcza mężczyzną wciąż jej doskwierały. Dalej miała wyrzuty sumienia i odrazę do samej siebie. Nie wszystko dało się tak po prostu zapomnieć wraz ze zmianą miejsca zamieszkania.
    Na fakt zabrania jej kluczykow zareagowała cichym, dość osobliwym mruknieciem niezadowolenia. Nie rzucała sie jednak na Roya z pięściami, podświadomie wiedziała, że jestes w tym jakaś słuszność. Gdy wrócił do baru wielce sie nie zdziwiła i tylko obróciła sie na pięcie, przyciskając butelkę alkoholu do piersi, by ruszyć powolnym krokiem w kierunku swojego domku. Nie zaszła daleko, gdy znowu miała towarzystwo.
    - Naprawdę?- jęknęła z niedowierzaniem patrząc na mężczyznę.- Może w takim razie jednak skusisz sie na nie-piwo-ale-zawsze-jakiś-alkohol?- nie komentowała jego pojawienia sie zanadto, tylko wyciągnęła w jego kierunku whisky i nawet uśmiechneła sie. Nie jakos bardzo, raczej zdawkowo i niepewnie, ale zawsze.

    jaki karny kaktus x)
    Emilka

    OdpowiedzUsuń
  43. Wiedziała, że jest za słaba na pewne rzeczy, ale mimo to nie poddawała się i uparcie rwała się do wszystkiego. Na pewne rzeczy rzeczywiście siły nie miała, ale nie znosiła takiego odsuwania jej całkowicie. Przecież na pewno było coś, w czym mogła pomóc, kiedy oni mocowali się z fizycznie ciężkim zadaniem. A tymczasem odesłaną ją i kazano zaczekać, aż skończą. Przez to wszystko bywały chwile, gdy czuła się niepotrzebna. I tak już walczyła ze stereotypem, iż kobieta nie pasuje do tego zajęcia. Chyba tylko tata tak naprawdę ją doceniał i wierzy, że poradzi sobie zarówno z lżejszymi, jak i cięższymi zadaniami.
    Roy i Maya zaś nie mogli się najwyraźniej w tej kwestii dogadać.
    - Ale nie możesz mi tak po prostu zabraniać pracy z Wami. Gdybym nie była Wam potrzebna, to by mnie tu nie było - stwierdziła, choć zaraz tego pożałowała. W sumie to i tak by się tu wkręciła i robiła cokolwiek, choćby i twierdzono, że naprawdę jest zbędna. Ona pragnęła pływać i doświadczać tej całej magii morza. No i zakorzeniła się w niej pasja i miłość do tego. A niektórzy tutaj nienawidzili swojej roboty. Tymczasem ta mała potrafiła po cichu zajmować się rzeczami, które bywały ponad jej siły. Jednak o tym chyba nikt nie wiedział, o ile nie została przyłapana. Udowadniała w ten sposób przed samą sobą, że wcale nie jest za słaba.
    - Dziękuję, ale nie musisz się mną przejmować. Daję sobie radę jakoś - stwierdziła, odpowiadając na jego komentarz odnośnie "łamania się" i troski o nią.
    Wiedziała, że się jakoś specjalnie nią nie troszczył o nią. Na tym statku ludzie dzielili się na tych, dla których była kochaną Mayą i szanowaną ze względu na swoje umiejętności oraz na tych, którzy ewidentnie dawali jej do zrozumienia, że to nie jest miejsce dla kobiety. Jasne, ich praca była ciężka, ale czasami nie dawali jej możliwości nauczenia się pewnych rzeczy, które chciałaby poznać, ale oczywiście to było bardzo męskie zajęcie. Tak, kochana z niej osóbka, ale czasem zdecydowanie zbyt uparta.
    Wyprostowała się i przyjrzała mu się uważnie, kiedy siadał .Podeszła do stołu i nachyliła się w jego kierunku, opierając dłonie na blacie.
    - Dlaczego Ty mnie nigdy nie słuchasz, hm? - spytała, ale raczej nie było w tym takiego typowego oskarżycielskiego tonu. Swoją droga to dość nietypowe, bo ona naprawdę wprawiał ja w irytację. Jak chyba nikt inny. Usiadła sobie naprzeciwko niego i z uśmiechem pokręciła głową. Rana może tragiczna nie była, ale na piękną to nie wyglądała i na pewno czuł jej obecność. Jeśli zaś on się nie troszczył o nią, to ona się będzie troszczyć o niego. Zresztą tak się zachowywała wobec wszystkich załogantów. Zdjęła gumkę i rozpuściła włosy, ale tylko po to, by poprawić wiązanie. Musiała czymś zająć ręce chwilowo. No i przecież te włosy to jeden z jego głupich argumentów. Nie powinny więc tak swobodnie sobie opadać na ramiona. A już na pewno nie tutaj.
    - Ty się w ogóle czasami troszczysz o samego siebie?

    Maya

    OdpowiedzUsuń
  44. [Ja także witam, miło mi w końcu dodać kartę, bo modliłam się nad nią pół dnia, a efekt mimo wszystko nie jest zadowalający. Dziękuję za komplementy i muszę spytać: dlaczego postać Sherry miałaby być jakoś powiązana z postacią Blanche? (właśnie zamierzam do sprawdzić!)]


    OdpowiedzUsuń
  45. [O mateńko, ubóstwiam formę Twojej karty postaci! No więc taaak, czekaj na małomiasteczkowe hejty, ale ich pewnie nie będzie, bo mam wrażenie, że tu wszyscy raczej pokojowo nastawieni XD. + jak masz jakiś pomysł na wątek, to zarzuć, a ja chętnie zacznę ;)]

    Blanche

    OdpowiedzUsuń
  46. Roy tego nie wiedział i zapewne nawet nie posądzał by takiej wielkomiejskiej pannicy o podobne pomysły, ale tak naprawdę Emily chyba nie czułaby się bardzo źle, gdyby nagle zza krzaków wyskoczył niedźwiadek, a ona nie wróciłby tej nocy do domu. Tutaj wszyscy walczyli o przetrwanie, podczas gdy ona ledwo egzystowała. Koniec był logicznym rozwiązaniem wszystkich problemów, ale tez najprostszym. Porzuciła jednak przeszłość po to żeby żyć, choc to wcale takie łatwe nie było.
    Z próby śmiechu, wyszedł jej kaszel, kiedy to tak rozbawiło ją jak jej towarzysz wędrówki zareagował na smak alkoholu.
    - Też go nie lubię.- skwitowała obojętnie, choć wyciągnęła rękę po butelkę z trunkiem, z której wypiłam spory łyk. Skrzywiła sie potem, ale juz nie tak koszmarnie jak miało to miejsce w barze.- To jej urok. Jest ochydna, ale przynajmniej szybko mąci w głowie. O to mi z kolei chodzi.
    Na pytanie skąd jest wzruszyła ramionami, a potem spojrzała na mężczyznę smutnym spojrzeniem, jeszcze bardziej nostalgicznym niż to jakie miał okazje podziwiać, gdy tylko zobaczył ją w barze.
    - Może i powinnam, ale czy to ważne? Teraz mieszkam tutaj i to powinno sie liczyć. Nie mam zamiaru nigdzie wyjeżdżać. Chyba, że kwestia skąd pochodzę tak bardzo Ci przeszkadza. Nic na to jednak nie poradzę, że nie jestem miejscowa.- wzruszyła lekko ramionami, biorąc przy tym głęboki oddech.- W razie czego zaszyję sie w swojej chatce na resztę moich dni i tyle mnie będziesz widział.

    Ależ mi miło, bo mnie tez sie dobrze pisze tylko, ze ka po wieczorynce to juz lulu :P W weekend cos sie postaram bardziej moze uaktywnić. Chyba zmienię nick na bardziej trupkowaty...
    Emilka

    OdpowiedzUsuń
  47. [Hmm... W takim razie proszę o wpisanie u obojga dowolnego zawodu, może do czasu, aż ktoś przejmie którąś z postaci zwolnią się jakieś stanowiska. :)]

    Ava

    OdpowiedzUsuń
  48. [no w końcu się Ciebie doczekałam xD wątek pomiędzy naszymi panami mógłby być ciekawy, nie powiem. szczególnie, że totalne z nich przeciwieństwa, więc relacje mogłyby być interesujące ^^ no ale nie będę Cię tu naciskać, skoro już tyle wątków piszesz. zgłoś się do mnie jak zmienisz zdanie :D]

    OdpowiedzUsuń
  49. Grace znała to poważne, surowe spojrzenie. Podobnie patrzył na nią ojciec, kiedy przeskrobała nawet najmniejszą drobnostkę, była karcona, ale jednocześnie się z tego cieszyła. Wiedziała, że wtedy uwaga mężczyzny jest w całości skupiona na niej. Nie na Helen, nie na kolejnym wypływie, nie na rybach i nie na pieniądzach. Na małej Grace, która wiecznie plątała się pod nogami i z trudem można było ją powstrzymać, zmusić do stania w jednym miejscu.
    Uśmiechnęła się delikatnie, zniknęło jej przygnębienie. Wystarczyło, aby Roy zaczął opowiadać o morzu. Mówił o otwartych, zimnych wodach z uczuciem. Nie nienawidził morza, nie bał się go. Uważał, że jest kapryśne. Tak, miał rację. Tak samo powiedziałby jej ojciec — pan Starling kochał swoją pracę. Robił to, co robił jego ojciec i dziadek. Kontynuował rodzinną tradycję, jednak samemu będąc ojcem dwóch córek, nigdy nie naciskał na nie. Zabraniał im wchodzenia na łodzie, nie pozwalał im nawet o tym myśleć. Nie mogły go naśladować. Wiedział, że była to niebezpieczna i ciężka praca. Nie dla kobiet. Nie dla jego promyczków. Helen miała pracę, nawet dobrze płatną. Grace miała pracę na niecały etat, a pieniędzmi się nie przejmowała. Nie miała planów i marzeń dotyczących dorosłego życia.
    — Wiesz… — urwała, dopiero teraz prostując palce, rozluźniła dłonie i wzruszyła ramionami. —Lubisz to? Lubisz wypływać w morze? — spytała, zatrzymując go jeszcze na trochę w sklepie. Może nie powinna, ale chciała porozmawiać z kimś, kto miał jakieś pojęcie o tym, co robił jej ojciec. Padło na Roya, który mimo tego poważnego, surowego człowieka, wzbudzał zaufanie. Nie czuła się skrępowana w jego towarzystwie, nie onieśmielał jej — może dlatego chciała zadawać mu dużo, dużo dziecinnie naiwnych pytań.

    Grace

    OdpowiedzUsuń
  50. [Haha, okej, to nie będę Cię na razie męczyć; pewnie, że lepiej mieć parę porządnych wątków niż męczyć się nad trzema biliardami, na które nie ma się już sił ;)))]

    Blanche

    OdpowiedzUsuń
  51. Gaia od dnia swoich narodzin po dzień dzisiejszy była przyczyną różnych wypadków i nieszczęść. A wszystko przez jej gwałtowne ruchy i wieczny pośpiech, które niewątpliwie kiedyś wpędzą ją prędzej czy później do grobu. Nic więc dziwnego, że była jedną ze stałych klientek niewielkiego gabinetu lekarskiego. Na szczęście jej tamtejsze wizyty nigdy nie kończyły się na szpitalu, bowiem zazwyczaj nie było jej nic poważnego, choć za każdym razem twierdziła co innego. Gaia była jednak osobą nieco przewrażliwioną, która panikuje nawet na widok niewielkiego skaleczenia. Gdyby to od niej zależało, już dawno leżałaby w szpitalu co najmniej dziesięć razy. Powiadają jednak, że głupi ma zawsze szczęście i być może tak właśnie było w przypadku panny Alderman, choć mimo pozorów była dość mądrą kobietą. W tym miasteczku niestety miało się naprawdę małe szanse na prezentację swego potencjału i ci, którzy naprawdę chcieli zabłysnąć, wyjeżdżali do większych miast. Tak było i z Gaią, która spędziła poza miasteczkiem trzy lata. Stwierdziła jednak, że takie życie nie jest dla niej, więc wróciła. Uświadomiła sobie, że jej miejsce jest w Mount Cartier i nigdy nie powinna go opuszczać. Czuła się tu naprawdę dobrze, była przywiązana do rodziny, okolicy, przyjaciół i sklepu, który w przyszłości miał być jej. Nie była typem wielkomiejskiej dziewczyny i te trzy lata spędzona poza miasteczkiem były dla niej prawdziwą udręką, choć i tak wytrzymała dość długo. Gaia jednakże nie lubiła się poddawać, a powrót na początku traktowała jako porażkę, na szczęście to uczucie dość szybko ją opuściło.
    – Chyba złamałam nadgarstek – mruknęła piskliwie, krzywiąc się z bólu. Zapewne aż tak źle nie było, aczkolwiek panna Alderman była na tym punkcie dość przewrażliwiona. I zapewne sama zaraz ruszyłaby jak najszybciej do gabinetu lekarskiego, nie bacząc na swą widownię, jednak Roy dość skutecznie jej to uniemożliwił zarzucając ją sobie na ramię. Początkowo Gaia była w zbyt wielkim szoku, by cokolwiek zrobić lub powiedzieć. Dopiero po chwili szarpnęła się z niezadowoleniem, jednak mężczyzna był zbyt silny, aby kobieta mogła sobie z nim poradzić, szczególnie, że sama była niskim, nieco pulchniutkim stworzonkiem bez jakiejkolwiek siły.
    – Puść mnie, sama dam sobie radę – syknęła, walając swą drobną piąstką w jego plecy, dalej zwisając z jego ramienia niczym worek kartofli. – Przecież nie złamałam nogi, Roy. Mogę iść sama, puść mnie – jęknęła niezadowolona, jeszcze raz próbując się wyrwać, co oczywiście i tak jej się nie udało. Mogła więc tylko mieć nadzieję, że mężczyzna sam zaraz ją puści i nie będzie musiała całą drogę zwisać z jego ramienia, co zapewne będzie widziało połowę miasteczka.

    Gaia

    OdpowiedzUsuń
  52. [XD W porządku, będę czekać ;)]

    OdpowiedzUsuń
  53. [Dziękuję za przywitanie.
    Szczerze mówiąc, to upłynie dużo wody zanim w ogóle zaczną mnie czymś męczyć na studiach. A jak już zaczną, to z Greków wymienią jedynie Hipokratesa. Jeszcze tytułem tłumaczeń, usprawiedliwię istnienie Charlotte: zawsze musi być jakaś Lenore.
    Niezwykle miło mi się zrobiło po przeczytaniu tylu pochwał. Zwłaszcza, jeśli ktoś, kto postać wymyślił jest zaskoczony moją interpretacją.
    Co prawda mamy do czynienia z ptakiem i rybą, ale jeśli chcesz, ja chętnie wysilę zwoje mózgowe i spróbuję wymyślić tutaj jakiś wątek.]
    Garett Anderson

    OdpowiedzUsuń
  54. [Cóż, pomysł na postać mam, ale kompletnie nie wiedziałam, od której strony ugryźć kartę postaci, dlatego tak długo trwał proces jej tworzenia. W końcu przyspieszyłam, żeby skończyć przed wyznaczonym sobie czasem i udało się, niestety, kosztem jakości.
    Skoro w Mount Cartier dostępne było stanowisko kontrolera lotów, to osoba je pełniąca musi być dobrze przeszkolona. Pewnie trochę będzie się marnowała, skoro to nie jest najlepsza miejscowość dla osób ambitnych, ale... może z tego wyjść coś ciekawego.
    No i cześć. ;D]

    ~ Adele Imbeault

    OdpowiedzUsuń
  55. Potraktowanie jej ironii w sposób tak poważny, jak uczynił to Roy, bezwzględnie również zarzucający jej brak możliwości odnalezienia się w tej małej mieścinie, jednak ją nieco rozbawił. Zachichotała po chwili ciszy niezbyt głośno, zerkając na mężczyznę ukradkiem, cały czas jakby nabywając tylko pewności w swoim rozbawieniu. Magia, alkohol po raz pierwszy od dłuższego czasu zamiast wprowadzać ją w gorszy nastrój, wywołał swoistą euforię i dobre samopoczucie. Z zasady piła na smutno, a efektem tego były tylko problemy natury psychiczno- emocjonalnej, gdzie Emily jeszcze bardziej nie potrafiła sobie ze sobą poradzić, nabywając coraz większej od razy do swojej osoby. Teraz było inaczej, dlaczego? Nie miała pojęcia. Może to sprawka Roya i jego surowego sposobu bycia, a może tutejsze powietrze. Może też był to tylko stan chwilowy, który za chwilę mógł zaowocować zmianą jej nastroju o 180 stopni. Wszystko było możliwe.
    - Co z tego, że nie jestem miejscowa?- bez żadnych wyrzutów, spokojnie, z dozą skrywanej od dłuższego czasu ciekawości spojrzała na niego chcąc usłyszeć klarowną odpowiedź na temat całej gamy zastrzeżeń względem jej osoby. Obudził się w niej pewien zmysł poszukiwawczy, który pozwalał jej drążyć dany temat w celu szukania odpowiedzi na nurtujące ją pytania. Tak było jeszcze przed półtora rokiem, kiedy pisała, tworzyła i faktycznie potrzebowała informacji do kolejnych powieści, do kreowania osobliwych bohaterów. Nie pisała już jednak nic od tamtej chwili i nic nie zapowiadało, by miało to ulec zmianie, nawet tutejsze dość wyjątkowe obyczaje i nietuzinkowi mieszkańcy. Chciała tylko wiedzieć.- O co chodzi z tym całym byciem tutejszym? Przez fakt głupiego urodzenia gdzie indziej mogę zostać wyklęta?- niepewna czy i tym razem Roy zrozumie ton jej wypowiedzi, zanim jeszcze cokolwiek odpowiedział, ta się zaśmiała i dźgnęła go palcem w ramię, co było swoistą zaczepką, by przestał już być taki poważny i powściągliwy. Skoro ona mogła, to i jemu nie zaszkodzi!
    Ah, ta magiczna whiskey.
    - Wbrew pozorom naprawdę potrafię sobie poradzić. Chyba, że z jakiegoś arcyabsurdalnego powodu obchodzi Cię mój los, choć tak naprawdę w ogóle się nie znamy... Nie wiem czy chcę się upijać.- kontynuowała odpowiedź na jego listę pytań.- Na swój sposób staram się tylko jakoś znaleźć szczęście.- wzruszyła lekko ramionami, upijając kolejny łyk alkoholu.- Każdy go szuka, choćby podświadomie. Mnie tylko idzie to bardzo opacznie i kiepsko.- uśmiechnęła się do niego smutno, po czym skierowała swój wzrok pod nogi, by patrzeć na ślady stóp odciskające się w śniegu.

    Emily

    OdpowiedzUsuń
  56. Payton zaśmiała się głośno. Na tyle głośno, że kilku podpitych facetów zerknęło na nią kątem oka. Dziewczyna śmiała się bardzo rzadko, ale na to pytanie w żaden inny sposób zareagować nie mogła. Jakie pasjonujące wycieczki krajoznawcze? Do jasnej cholery, chyba nikt nie wiedział, co działo się z nią przez kilka ostatnich lat.
    - Wiesz Roy, dość trudno nazwać moją nieobecność pasjonującą wycieczką krajoznawczą. - wreszcie przestała się śmiać – Zaraz po liceum przeniosłam się do Toronto, gdzie podjęłam studia. Nic nadzwyczajnego – to był jeden z tych kierunków humanistycznych, który na początku jakkolwiek zaspokaja twe ambicje, ale potem za cholerę nie możesz znaleźć pracy. Sam widzisz, gdybym to pracę znalazła, nie siedziałabym nigdy za barem. Nie myślę tutaj o Mount Cartier, bo w Toronto też jakoś musiałam zarabiać. Potem zaczęłam fotografować, życie toczyło się dalej. Wierz mi, nie miałam większych powodów do narzekania. Jednakże w końcu życie jakoś zawsze nam komplikuje się, nie? W moim przypadku tą komplikacją jest powrót do miasteczka. A co do wycieczek krajoznawczych mogę jedynie zaliczyć dwudniowy pobyt na Alasce zafundowany przez uniwerek najlepszym uczniom. - Pay uśmiechnęła się ironicznie.

    OdpowiedzUsuń
  57. Nagle, całkiem niespodziewanie, wraz z kolejnymi słowami Roya, Emily przeszła jeszcze parę kroków do przodu, po czym zatrzymała się w miejscu, tuż przed zaspą, ale bynajmniej nie z jej przyczyny. Gwałtownie odwróciła się w stronę mężczyzny, wyglądając teraz jak zupełnie inna kobieta. Nie była już wesoła pod wpływem alkoholu, wręcz przeciwnie, w jednej chwili zupełnie straciła nad sobą kontrolę, zamieniając się w tą znienawidzoną przez wszystkich pełną goryczy rozhisteryzowaną kobietę.
    - Nie wiem kilku rzeczy?- powtórzyła za mężczyzną, kręcąc z niedowierzaniem głową.- To Ty nic nie wiesz.- rzuciła oskarżycielsko, zupełnie nie przejmując się butelką z whisky, którą z impetem rzuciła na drogę.- Wszyscy nic nie wiecie. Bo skąd pomysł, że może właśnie nie tego chciałam? Że może z gniciem samotnie w domu, to wcale nie był żarty?- zaśmiała się gorzko przez łzy, które gdzieś tam zakręciły się w oku.- Sęk w tym, że jeśli coś by mi się teraz stało, to nikogo by to nie obeszło. Zwłaszcza mnie.
    Pociągnęła raz, drugi nosem, rękawem przetarła oczy i po prostu ruszyła dalej, jakby nigdy nic. Chociaż właśnie zrobiła scenę, wygłupiła się przed ledwo co poznanym mężczyzną, który pomimo widoczniej niechęci do niej, zadbał o to by nie zrobiła nic głupiego. Dwa razy. A przecież nikt, go o to nie prosił.
    Zawróciła jednak po chwili, dręczona myślami i pytaniami, na które sama nie była w stanie znaleźć odpowiedzi.
    - Dlaczego to zrobiłeś, huh? Dlaczego w ogóle za mną poszedłeś.- stojąc tuż przed nim patrzyła uważnie na jego twarz, mimikę, oczekując pierwszego słowa, zdania, które pozwoliłoby jej mieć jeszcze w miarę jasne spojrzenie na tą sytuację.- Jesteś zadowolony? Teraz już wiesz, że ta "nowa" to jakaś wariatka. Śmiało, idź powiedz wszystkim!
    Pomimo dobrych chęci, butelki whiskey i towarzystwa Emily wciąż była w rozsypce, a noc kończyła się tak jak zwykle, desperacją i szaleństwem. Teraz, kiedy zupełnie nieplanowanie cześć prawdy ujrzała światło dzienne, było jej jeszcze ciężej. Nie tak przecież miało wyglądać rozpoczynanie całkiem nowego życia. Tymczasem Emily, pomimo usilnych chęci, wciąż żyła przeszłością, która stanowiła jej teraźniejszość i przyszłość.

    Wybacz dramaty, ale po prostu musiałam, bo to prędzej czy później by się stało z emocjonalnie niestabilnym trupkiem Emilką. Taka postać.
    Emily

    OdpowiedzUsuń
  58. [kurczę no... strasznie chciałabym z Tobą jakiś fajny wątek, ale totalnie nie mam weny na coś ciekawego. same banały mi do głowy przychodzą. nie masz jakiejś koncepcji może? ja ten wątek chętnie zacznę, tylko potrzebuję pomysłu ^^ poratuj mnie tu]

    OdpowiedzUsuń
  59. [ Rzeczywiście, alpinistka, himalaistka, ogólnie wspinaczka wysokogórska. Strasznie mi się to podoba i w końcu musiałam wykorzystać pomysł. Poczekam aż zakończysz wątki i wtedy coś razem wymyślimy, co ty na to? Będę czekała ładnie.
    PS Z tej strony autorka Polaris :D ]
    Vivien V.

    OdpowiedzUsuń
  60. [ TYLE MIŁOŚCI!
    Posprzątaj więc swoje wątki, a ja poczekam :D ]
    Vivien V.

    OdpowiedzUsuń
  61. [Nie jest tak, że jak nie bierzesz udziału w zabawie o punkty, to nie musisz wpisywać tych grup? Brzmi bardzo logicznie.]

    Miles

    OdpowiedzUsuń
  62. [ Przejrzałaś mnie. Josh uciekł z więzienia, a wszystkie jego kokoszki go kryją ; D
    Ja wszystko bardzo chętnie, ale muszę mieć trochę czasu na ogarnięcie bloga, dokładnie przeanalizować wszystkie zakładki... i wyrobić jeszcze z życiem, rozumiesz. Dlatego chyba zgłoszę się dopiero do następnego wydarzenia albo później :< ]
    J. Andrews

    OdpowiedzUsuń
  63. Mogłaby wybałuszyć oczy i przełożyć mu sklepową miotłą przez głowę, gdyby jego zachowanie odbiegało od normy albo w ogóle jakąś nową normę tworzyło — ale tak nie było; mieszkańcy Mount Cartier często przesiadywali w sklepie. Ci młodsi i swawolni wskakiwali na ladę, inni brali z zaplecza krzesło, a niektórzy, tak jak Roy, przysuwali coś, co było pod ręką i nadawało się do siedzenia. Grace nie ukrywała, że za ladą ma krzesło. Praca w sklepie, zwłaszcza zimą, kiedy ludzie wybierali kilka pór dnia, w których się tu pojawiali, nie była wymagająca. Mogła usiąść, wypić herbatę i rozwiązać kilka krzyżówek, jeśli nie miała innych obowiązków.
    Pytanie mężczyzny mogło uchodzić za najbanalniejsze. Odpowiedź powinna nasuwać się sama. Dziewczyna miała zamiar wykrzyczeć, że wszystko. Że lubi wszystko w małym Mount Cartier. Ale chyba po raz pierwszy od bardzo długiego czasu zaczęła się zastanawiać. Co tak naprawdę trzymało ją w tym miejscu? Przecież nawet nie znała wielkiego świata, który czyhał i za morzem, i za górami.
    — Ja… — urwała niemal od razu, bezradnie siadając na drewnianym krześle z oparciem i spojrzała na mężczyznę, jakby właśnie spytał, o to, czy zostanie jego żoną. Sytuacja była równie absurdalna, a dziewczyna nie wiedziała, co odpowiedzieć. — W Mount Cartier lubię to, że jest Mount Cartier. Lubię nasze góry i nasze jezioro. Lubię naszych ludzi — wzruszyła lekko ramiona.
    Nawet nie zauważyła, że każde miejsce, rzecz, a nawet mieszkańców określała mianem „naszych”. Nie wyobrażała sobie życia w Ottawie lub w Nowym Jorku, nawet nie uciekała myślami do Londynu lub samego Soczi, gdzie ich reprezentanci wygrali złoty medal w hokeju. Powinna być dumna. A była dumna z małej Lei, która przedwczoraj postawiła pierwsze kroki na oczach jeszcze bardziej dumnego ojca, pana Cartera.

    Grace

    OdpowiedzUsuń
  64. [Dziękuję bardzo za jakże miłe powitanie! :) Bardzo się cieszę, że Keith przypadł do gustu, naprawdę! I tak, kociak mnie tu sprowadził :D Jakże się cieszę, że jest na głównej jako postać tygodnia, jestem z niej dumna!
    Jeszcze raz dziękuję za ciepłe powitanie i z wielką chęcią zaprosiłabym do wątku, ale u mnie różnie z tymi męsko-męskimi, ech.
    I dzień dobry! :)]

    Keith Blakeslee

    OdpowiedzUsuń
  65. [A dziękuję bardzo, wena się przyzna bo trzeba przyznać bywa kapryśna ;)]

    OdpowiedzUsuń
  66. [ Dziękuję ślicznie ;) A co do pedantki to sama przeglądałam karty i stwierdziłam, że przyda się ktoś inny i z poglądami typowej ''wsiary'' - mąż, dom dzieci, białe płotki i te sprawy ;>]

    OdpowiedzUsuń
  67. [Dziękuję za ciepłe przywitanie i cieszę się, że wpasowałam się z postacią :3 Czy mogę w takim razie zaproponować wątek? A taka maszyna marzy mi się od dawna...]

    OdpowiedzUsuń
  68. [Zaczynanie nie jest moją pasją, więc chętnie poczekam :P]

    OdpowiedzUsuń
  69. I w jednej chwili wszystko minęło. Po prostu. Z głośnym świstem, Emily nabrała zimnego powietrza do płuc, patrząc z niedowierzaniem pomieszanym z pewną dozą ekscytacji na mężczyznę, zupełnie nie będąc w stanie pojąć skąd w nim tyle racjonalności i obojętności, przy jednoczesnym upartym trzymaniu swojego zdania, gdzie jak mantrę powtarzał jej, że nie jest miejscowa. Tak, wiedziała o tym i bez jego błyskotliwych upominań, które dla niej owszem, znaczyły wiele, bo za którymś powtórzeniem coś w niej pękło, a ona zaczynała się łamać nad własną opinią, czy faktycznie nie było to wcale tak istotne jak jej się wydawało. Dawna buntownicza natura dawała jednak o sobie znać, bo przecież Emily nie chciała nie tyle co wykluczona ze społeczności, ile postrzegana w jakikolwiek sposób za gorszą. Owszem miała cały szereg wad i problemów i do osoby idealnej było jej strasznie daleko, ale, no właśnie ale, była tylko człowiekiem, i jak każdy człowiek szukała tylko szczęścia i swojego miejsca na tym świecie.
    - Powiedz mi proszę gdzie mam pojechać, a to zrobię.- zrównując z nim kroku, wyciągając rękawy kurtki, patrzyła pod nogi wzrokiem smutnym, strapionym, mężczyźnie przesyłając tylko przelotne spojrzenie. Nie miała do niego żalu, raczej była chyba wdzięczna, że nie bardzo obeszło go jej zachowanie i napad histerii. Może przez to właśnie, nagle uznała, że dobrze, że wraca z nim, a nie nikim innym teraz; nawet jeśli byłaby to stłuczona niedawno butelka z alkoholem. Roy miał w sobie coś, co Emily przerażało i fascynowało jednocześnie. Bez wątpienia mu zazdrościła, tej oziębłej, obojętnej postawy, którą sama chciałaby posiąść. Niestety reagowała zbyt emocjonalnie, bądź też zupełnie traciła kontakt ze światem, nigdy nie potrafiła być "stonowaną", nie wpasowywała się w schematy.
    - Emily.- rzuciła po dłuższej chwili ciszy, od tak, uznając, że faktycznie, głupio byłoby nie przyznać się do swojego imienia, gdy czekało ich jeszcze kilka minut drogi.
    Ona też z natury nie była gadatliwa, może nie aż tak oszczędną w słowach jak czynił to Roy, ale plotki i dłuższe pogawędki z reguły ją męczyły. Wolała siedzieć cicho i obserwować. A najlepiej wszystkie myśli i obrazy przelewać na papier. Tą umiejętność wydawało się jednak, że utraciła bezpowrotnie.

    W sumie nie wiedziałam co napisać, ale Roy jest taki obłędny w doprowadzaniu Em do granic wytrzymałości. Tak uroczo :D

    Emilka

    OdpowiedzUsuń
  70. [Nie zniknęła, ale skopiowałam ją i dodałam raz jeszcze, żeby nie mieć bałaganu pod nią, bo nie wiem, kto by chciał kontynuować wątek z uciekinierką. ;D]

    Julie

    OdpowiedzUsuń
  71. [Witam serdecznie i dziękuję za tak miłe słowa. Co do sprzeczności wizerunku z całością, to owszem. Lubię łączyć, by potem zaskakiwać. Przecież nie wszystko musi być idealnie dopasowane, racja? ;)
    Twoja karta, wizerunek, zdjęcie...Ach, jestem zafascynowana całokształtem. Jeżeli chodzi o wiek, to czemu ma być nieszczęśliwy? Psy na lata się nie gryzą, a przecież może z tego powstać całkiem ciekawa relacja :)]

    Meredith

    OdpowiedzUsuń
  72. Grace wzruszyła ramionami, słysząc wzmiankę o Squamish, o kursach i o studiach. Fakt, była młoda, ale nie wyobrażała sobie wyjazdu na dłużej. Mogła raz w miesiącu zagościć w Squamish, ale i tak nie czuła się z tym najlepiej. Dobrze było jej w niewielkim sklepiku, gdzie dzwoneczek oznajmiał przyjście kolejnego klienta. Dobrze było jej w niewielkim domu, który Starlingom służył od kilku pokoleń. Lubiła słuchać historii, jak to jej prapradziadek ze strony ojca przyjechał tu w poszukiwaniu pracy i niemal natychmiast go zwerbowali na stary kuter. Starlingowie byli tu szczęśliwi, a przynajmniej ich większość. Nic dziwnego, że Grace nie śpieszyło się do ucieczki — była nieodrodną córą swojej rodziny.
    Grace tęskniłaby do Mount Cartier. To raz. Grace też nie dopuszczałaby do siebie myśli, że nikt by za nią nie tęsknił. Może znalazłaby się garstka osób ubolewająca nad jej wyjazdem, ale większość? Większość zapewne odetchnęłaby z ulgą.
    — Nie wiem.
    I to by było na tyle. Nie wiedziała, czy nie jedzie gdzieś na studia. Nie wiedziała, czy ma jakieś plany. A właściwie — nie miała ich, nie umiała ich sprecyzować.
    — Tam… tamten świat jest… za duży.


    [A masz, nie umiem się uczyć. :D]

    Grace

    OdpowiedzUsuń
  73. [I to bez walki... Nie wiem, nie wiem. Ja bym była za innymi torturami. Coś bardziej wyszukanego.
    Ale zacznijmy może od początku, co? Takie pierwsze uderzenie. Może być bardzo ciekawie.]

    Rachel Bleich

    OdpowiedzUsuń
  74. [Jaki hot mężczyzna! :) Upomnę się, upomnę. ^^]

    OdpowiedzUsuń
  75. Sirius listów dziwnej maści dostawał wiele. Niektóre były dość niewinne, niektóre po prostu dziękowały mu za usługi psychologa, ale od czasu do czasu dostawał też listy, których legalnie nie było mu wolno zignorować. Każdą wzmianką o samobójstwie lub chęci skrzywdzenia osób trzecich musiał się zajmować osobiście lub referować swoich klientów do serwisów zajmujących się danym problemem. Nie lubił dostawać takich listów, więc gdy Roy wpakował mu się bezceremonialnie do salonu, westchnął ze zrezygnowaniem i stwierdził, że piwo rzeczywiście się przyda. Rzucił listy na stolik i ruszył do kuchni, gdzie z lodówki wyciągnął sześciopak piwa, który wkrótce wylądował na kolanach Leroya.
    Sirius natomiast zabrał się za przeglądanie treści listów, coby się nimi zająć zanim jeszcze alkohol wpłynie mu do krwi.
    - Wiesz, czasem sam nic nie rozumiem z tego bełkotu - wyznał. Wcześniejsze stwierdzenia Roya było całkiem trafne, bo tak właściwie, nadawca w swoim liście poruszył wszystkie trzy opcje: zabić siebie, ewentualnie poprosić doktora Bryanta, by on to zrobił, w razie gdyby odmówił, zabić jego. Doprawdy urocza przesyłka dostała mu się w piątkowy wieczór.
    - Jak myślisz, powinienem odpisać z zapewnieniem, że w razie problemów z samobójstwem, przybędę na pomoc nieszczęśnikowi, by go dobić? - zażartował.

    OdpowiedzUsuń
  76. Dla Emily było czymś zupełnie nowym, niezwykłym wręcz, że ktoś, tu konkretnie mówiąc Roy, potrafi postrzegać wszystko w sposób tak prosty, gdzie wszystko jest jasne, konkretne, takie, a nie inne. Nie chodziło może o gruntownie uporządkowane życie i tego typu sposób bycia, ale było w tym coś, co Emily zaskakiwało, bo było tak odmienne od jej doskonale znanych wzorców ludzi i ich zachowań. Tu, w Mount Cartier, wszystko było tak inne, tak niecodzienne, w jakiś sposób inspirujące i pochłaniające, choć tego jeszcze pani Baker nie była skłonna zaakceptować. Zgubiona pośród nieszczęść kreatywność i artystyczny zmysł do tworzenia magicznych ciągów słów, zrodziły w niej swoistą bezradność, głównie na cały otaczający ją świat, który wbrew pozorom był niesamowicie piękny i pełen inspiracji, które mogłaby przelać na papier. Ona jednak wciąż tego nie dostrzegała.
    Milczała dłuższą chwilę widząc wyraźnie, że zbliżają się do jej domu. Nie chciała wprawdzie zostawać teraz sama, ale i nie miała pojęcia jak toczyć dalej tą rozmowę.
    - Może masz rację.- wymamrotała w końcu, nie wiedząc nawet na które stwierdzenie ostatecznie jest to odpowiedź. Brzmiało to nieco bowiem jak słowa rzucone na wiatr, gdzieś w eter, zupełnie bezsensownie. Tak jak i ona nie myślała obecnie zbyt racjonalnie; było jej to całkiem obce.
    - Jestem Emily, przejezdna. Kropka.- spojrzała na niego, posłała coś niby uśmiech, choć tak okropny i marny, że raczej nie chciałby oglądać powtórnie i powróciła wzrokiem na drogę.
    To by było tyle z tych nocnych wyżalań i dysput. Nastrój zmieniał się jak w kalejdoskopie, od rozpaczliwych kłótni, po ciche i nic nie wnoszące rozprawy o niczym w zasadzie, choć chciała znaleźć tak wiele odpowiedzi na nurtujące ją pytania. Może to jednak nie był odpowiedni czas?...

    Emily Baker

    OdpowiedzUsuń
  77. [Upominam się o rozpoczęcieeee! <3]
    Sam Beckett

    OdpowiedzUsuń
  78. Powrót do domu był najtrudniejszą z decyzji, jakie kiedykolwiek musiała podjąć. Chociaż nie, to było dopiero na drugim miejscu na liście.
    Tak czy siak, przyjazd do rodzinnego miasta, do miejsca, w którym wspomnienia były naprawdę żywe i wciąż wpływające na jej samopoczucie był jedynym, co mogła w danej sytuacji zrobić. Z jedną, jedyną walizką i ukrywaną złością stanęła przed drzwiami domu swojej matki. Nie potrafiła odwzajemnić mocnego uścisku rodzicielki, ani uronić chociaż jednej łzy szczęścia z powodu spotkania po długim czasie nieobecności. Zdawała się być całkowicie wyzbyta z jakichkolwiek uczuć; chodząca znieczulica, w której wnętrzu wszystko się kotłowało i mieszało ze sobą.
    Pierwsza noc - nieprzespana. Poranek - ciężki z powodu bezsennej nocy. A do tego tryliard pytań na sekundę: po co wróciłaś? Dlaczego? Gdzie Kyle? Pokłóciliście się? A może jednak powinnaś przeprosić Leroy'a? Może jeszcze się zejdziecie...? I tak w kółko. Kochała swoją rodzicielkę nad życie, jednak jej energiczna i ciekawska natura, którą wcześniej uwielbiała, aktualnie działała Rachel szczerze na nerwy. Jedynym sposobem, aby się od tego uwolnić było zaszycie się w starej sypialni pełnej pamiątek z przeszłości mimowolnie ją ścigającej.
    Cała ściana oblepiona fotografiami za czasów szkolnych, kiedy wszystko wydawało się takie łatwe, takie proste. Wszędzie ona i Roy - młodzi, szczęśliwi, z czasem: zakochani. A przynajmniej tak jej się wydawało przez te wszystkie lata. Kto by pomyślał, że wszystko tak się potoczy? Że któregoś dnia stanie przed nim i powie, że człowiek, którego widoku nie mogła znieść sprawił, że przestała postrzegać swojego (jeszcze wtedy) męża jako kogoś, z kim chciałaby spędzić resztę życia. A potem? Potem wyjechała, tłumacząc to chęcią ukojenia bólu Leroy'owi. A jak było naprawdę? Tylko ona to wiedziała.
    Przechodząc dalej, dostrzegła płyty - stare, większość zakurzona, nieużywana. Do tej pory pamiętała, jak zamykali się z Royem w pokoju i leżąc po prostu słuchali. To im wystarczyło.
    Blady uśmiech zawitał na wargach kobiety, kiedy wyjęła jedną z tych płyt, do których człowiek wraca zawsze. I obracając opakowanie w szczupłych palcach, włączyła ją. Tak po prostu.
    Wspomnienia znowu wracały, a Rachel przymykając oczy wsłuchiwała się w rytm. Możliwe, że z czasem uroniłaby nawet jedną łezkę, gdyby nie brzęk pękającego szkła i fragment drabiny w oknie. Cofnęła się odruchowo w tył, a pudełko od płyty spadło na ziemię. To był odruch. I pewnie normalnie by uciekła, ale z drugiej strony... Jakim prawem ktoś wybija okno w jej sypialni?!
    Podeszła bliżej, próbując ominąć rozbite szkło, po czym wychyliła się przez dziurę w ramach.
    - Co to ma do cholery znaczyć?! - krzyknęła. Ale zaraz pożałowała, kiedy dostrzegła człowieka na podwórku obok. A mogła zawołać matkę...

    Rachel

    OdpowiedzUsuń
  79. Postaram się coś zacząć tylko jeszcze nie wiem kiedy i co to będzie, bo ostatnio mam problem z mobilizacją. ;P

    Mears

    OdpowiedzUsuń
  80. [Chyba za bardzo nie pomogę, bo Sam jako przyjezdny z za dużą ilością wolnego czasu włóczy się wszędzie, gdzie go nogi poniosą. Jeśli nic Ci nie przychodzi w tym momencie do głowy, to mogę poczekać. Niestety, jestem kompletnie wyzuta z pomysłów...]
    Sam

    OdpowiedzUsuń
  81. [Jestem absolutnie zauroczona aspiracją "nauczyć sztuczki szopa pracza". Może jakiś dziki survival w lesie? Nie wiem jak bardzo prawdopodobne jest, by Roy zgubił się w głuszy, ale może da się coś z tego wyciągnąć? Twoja postać jest bardzo "męska", w połączeniu ze zgubieniem się w lesie i moją melepetą mogłoby wyjść coś fajnego. Pan Lloyd wkurzając się i wymuszając na Samie posłuszeństwo też zdobyłby parę punktów aspiracji...
    Jestem zmęczona i przychodzą mi do głowy dziwne rzeczy, więc jeśli bredzę, to daj mi znać, pomyślimy nad czymś innym :D]
    Sam

    OdpowiedzUsuń
  82. [Ojej <3 Brzmi przecudownie, ale szczerze mówiąc baaardzo spodobała mi się postać Roya i ciągnie mnie do wątku z nim :D Jeśli dasz radę, możemy pociągnąć oba :D]
    Sam

    OdpowiedzUsuń
  83. [A to tak można komuś kartę opublikować? :O W każdym bądź razie bardzo, niezmiernie się cieszę, że się tak mnie nie mogłaś doczekać ;D Oczywiście, że ma akcent, do tego jeszcze gra na flażolecie i amatorsko stepuje ;D A co! To jak chciałyście to macie choróbzdę. Uśmiercać jej jeszcze nie chcę więc raczej pożyje, chyba że naślecie na nią niedźwiedzie. Może obejdzie się bez kopania ;D Z Royem też bym chciała wątek ;) Dzięki]

    OdpowiedzUsuń
  84. [Aaa dziękujemy za przywitanie i miłe słowa!
    Ojej, patrzę na zdjęcie pana Roya i muszę powiedzieć, że bardzo przypomina mi postać z jednej gry. Skrzywienie hobbystyczne xD
    Czy można się upraszać o jakiś wątek, czy Administracja w nawale wątków na razie tylko wita? :D]

    Logan Navarre

    OdpowiedzUsuń
  85. [Pewnie, że zaczniemy. To absolutnie żaden problem tylko czy Roy to facet zaglądający to takich przybytków jak "Heavenly Desserts" czy dba o linię, woląc kupować ciastka na specjalne okazje? :D]

    Logan Navarre

    OdpowiedzUsuń
  86. [To jawna, bezczelna dezinformacja klientów, wyssane z palca fakty! Propaganda wrogów! :D
    Dobra zniżka nie jest zła. Zacznę u ciebie jutro jak zajadę z wykładów :D]

    Logan Navarre

    OdpowiedzUsuń
  87. [Ale Ty przecież nie jesteś wredna ^^ Ach jak Ty brzydko ją nazywasz... ;( Wszystko co się kończy na -ka nie brzmi zbyt miło. No może oprócz skakanki i truskawki ;P To nie obiecuj jak to mają być obiecanki cacanki. Po prostu zacznij ;D Poczekam ile trzeba ;) Ale oczywiście im mniej poczekam tym lepiej]

    OdpowiedzUsuń
  88. Emily jako osóbka niestabilna emocjonalnie była również kobietą niezwykle nieprzewidywalną. I tak nie mogąc spać w nocy, kręcąc się z boku na bok, uznała, że wstanie na wschód słońca, licząc naiwnie, że ten piękny, jakkolwiek codzienny rytuał na nieboskłonie zwróci ją w stronę lepszego jutra. Oczywiście nie zakładała złych scenariuszy, by jakkolwiek nie doszła nad jezioro, by coś miało jej stanąć na drodze, choć i na to pewnie nie zareagowałaby specjalnie, w końcu była tą nieczułą, zimną pomieszaną bibliotekarką. Czy było jej z tym dobrze? Bynajmniej, ale zaradzić mogła temu tylko ona sama, a to póki co jej nie szło.
    Wychodząc jeszcze, gdy niebo było całkiem ciemne, włóczyła się trochę w najbliższym otoczeniu domu, wypalając papierosa za papierosem, dopiero po upływie pół godziny wyruszając w stronę upragnionego celu, co nie było trudne zważając, że Emily chodzić lubiła. Tak więc po obejrzeniu pięknego widoku, choć nieco zziębnięta, ruszyła dalej, uznając, że przecież i tak nie ma na dzisiaj lepszych zajęć. Do czasu...
    Pech chciał, że coś przemknęło jej pod stopami, coś zaszeleściło za uchem, zamruczało niespokojnie, sprawiając, że pani Baker poczuła się niczym postać w horrorze. Czuła jak serce przyspiesza swoje bicie, jak oddech się spłyca, klatka piersiowa unosi się niespokojnie. Na granicy swojej odwagi odwróciła nieśmiało głowę, nie dostrzegając jednak niczego. Uwolniona adrenalina zrobiła jednak swoje, a gdy po chwili okrutnie zakrakała wrona i dopełniła szali strachu, Emily puściła się biegiem przez las w stronę bezpiecznego jej zdaniem miejsca- jeziora. Nie wiedząc nawet kiedy z jej gardła wydarł się pisk, a zaraz potem wybiegając zza krzaków o mało co nie wpadła na mężcyznę, o dziwo znajomego.
    - Szlag!- przeklęła, jak tylko rozpoznała Roya, uznając, że los już nie mógł z nich bardziej zadrwić, po czym zamiast grzecznie się zatrzymać, podbiegła do niego, prawie łapiąc się jego ramienia, jednak ostatecznie tylko schowała się za nim, uznając, że taka poufałość to zły pomysł.- Tam coś jest.- wskazała na chaszcze, spoglądając z przerażeniem na mężczyznę i oddychając nerwowo. A mimo to, po raz pierwszy od dłuższego czasu Emily czuła coś na podobieństwo szczęścia; czuła że żyje.

    Emilka

    OdpowiedzUsuń
  89. [Dziękuję ślicznie za rozpoczęcie!]
    Sam wszedł do kuchni w szerokim uśmiechem na twarzy, który zniknął natychmiast, gdy mężczyzna zobaczył Sodomę i Gomorę w pomieszczeniu, spowodowaną przez puchaty koszmarek, który właśnie dobierał się do jedzenia. Kiedy stworzonko syknęło i nastroszyło się, mimowolnie cofnął się o krok.
    -Spokojnie koleżko - powiedział, nie spuszczając wzroku ze zwierzęcia i sięgając po wczorajszą gazetę.
    Wycelował nią w szopa.
    -Masz ostatnią szansę, żeby się poddać i uciec!
    Zamachał kawałkiem papieru wojowniczo, mając nadzieję, że zwierzę spłoszy się i odejdzie w siną dal.
    Sam

    OdpowiedzUsuń
  90. [Bardzo dziękuję za tak miłe powitanie! :D
    Bałam się, że moja Charlotte wyszła nieco zbyt XIX-wiecznie i staromodnie, lecz z drugiej strony, w takich miasteczkach czas często płynie wolno lub nawet stoi w miejscu ;)
    A wczytując się w kartę Roya stwierdzam, że obie postaci są niesamowicie podobne. Wątek musi być, jak najbardziej! I z chęcią rzucę jakimś pomysłem i zacznę ;) Jeśli pozwolisz, zgłoszę się jutro z pomysłem na fabułę ;)]

    Charlotte C.

    OdpowiedzUsuń
  91. [A więc... xD
    Zakładam, że skoro Charlotte rządzi w porcie, to kutry także jej podlegają? - to tak dla ustalenia ogólnego powiązania ;)
    Moglibyśmy zacząć od tego, że Corbeau od niedawna przejęła zarządzanie portem po poprzednim Bosmanie. Ten był dość pedantyczny i przesadnie obowiązkowy, natomiast dziewczyna ma zamiar wprowadzić zupełnie nowy porządek: odsuwa na bok papierkową robotę i, zamiast przesiadywać w biurze woli sam we wszystkim uczestniczyć. W portowej tawernie poznaje Roya, który nie do końca jest do niej przekonany (kobieta - Bosman??? xD) i traktuje ją z dystansem.
    Następnie możemy wprowadzić element przygodowy, tzn. wieczorem nadchodzi burza. Charlotte próbuje uporać się z zabezpieczeniem łodzi, jednak sama nie daje sobie rady, a pogoda pogarsza się coraz bardziej. Wówczas Roy zaczyna jej pomagać ;)
    Co o tym sądzisz?]

    Charlotte

    OdpowiedzUsuń
  92. To prawda, od ich ostatniego spotkania Emily niejako uległa pewnej odmianie. Wprawdzie nieznacznej, jednak wydarzyło się kilka rzeczy, które zmusiły panią Baker do pewnego zastanowienia się nad tym jak jest i co dalej. Przede wszystkim tym czynnikiem byli ludzie jakich Emily nieustannie spotykała na swojej drodze, a wraz z nimi uczynki do jakich była zmuszona z zasady przez pogodę. I tak powoli się otwierała, nabierała śmiałości, a także przekonania co do samego miasta i jego społeczności, choć pewien mężczyzna nadal określał ją z uwielbieniem przyjezdną.
    Spochmurniała lekko słysząc wyrzut w głosie Roya, choć może powinna się cieszyć, że to jego swoisty sukces w kwestii okazywania emocji i może oboje robili jakieś postępy an tym polu, ale już bez zbędnego gadania posłuchała się teraz od razu. Usiadła na konarze, spojrzała na mężczyznę raz, potem drugi, wciąż jeszcze dysząc po wcześniejszym szalonym biegu przez chaszcze, by ostatecznie nieznacznie się uśmiechnąć.
    Tak, nie była już tak odważna i chętna na potencjalną utratę życia, ale za to czuła żywo tętniącą krew w jej organizmie, serce bijące z nieznaną jej dotąd siłą i zimne powietrze, które zaciekle łapała. Czuła się żywa, tak niesamowicie żywa. Zaznała własnie uczucia, które jak sądziła opuściło ją bezpowrotnie.

    Spoko, ona do jak najbardziej nieadekwatnych ubiorów do pogody jest zdolna :P
    Emilka

    OdpowiedzUsuń
  93. [Jest początek :) Mamy nadzieję, że będzie dało się przez niego przebrnąć jakimś cudem :) ]

    Do cukierni Logana przychodzili różni ludzie. Niektórzy szukali w wypiekach radości, inni jakiegoś zwalczenia różnorakich depresji, inni po prostu chcieli nacieszyć oczy i podniebienia czekoladową pianką. Zastanawiało to zawsze cukiernika, ile barwnych osobistości, kryjących się w Mount Cartier, mógł przez to poznać. Samotnych myślicieli spędzających godziny na wpatrywaniu się w okno nad dopiero co zrobioną babeczką, zmierzających do pracy "karierowiczów" porywających świeże ciastka czy romantyków wymyślających dedykację na wysmarowane śmietaną torty. A wydawałoby się, że miasteczko to jest małe, nudne i bez uroku.
    Navarre wyrwał się jednak z rozmyślań słysząc dźwięk dzwonka, który nastawił by pilnowało cynamonowych ślimaczków, które z zapałem robił od kilku godzin. Czasem nie lubił bawić się z muszącym odstać ciastem drożdżowym, ale w dzisiejszy, piękny wyjątkowo dzień z przebijającym się ledwo ledwo słońcem, nawet mu to nie przeszkadzało.
    Wyciągnąwszy ciepłe jeszcze zawijasy Logan rozłożył je na płóciennej chuście. Posmarowane wcześniej mlekiem lśniły teraz niesamowicie. Musiał pośpieszyć się ze zrobieniem polewy, by ta pięknie roztopiła się na cieplutkich ślimakach. By przyspieszyć swoją robotę Navarre nałożył słuchawki, puścił szybszą muzykę. Podwijając rękawy z radością zabrał się do pracy.
    Mieszał serek, cukier puder i inne składniki przytupując nogą oraz podśpiewując pod nosem. Teraz mogliby go chyba nawet okraść, a niewiele by zauważył. No dobra, bez przesady, zauważył by coś siedząc naprzeciwko drzwi, ale sprytnego złodzieja nie. Zazwyczaj jednak to był jego błąd - zaaferowanie pracą i ta "przeklęta" muzyka. Tutaj jednak rzadko to się zdarzało, choć Logan nie ukrywał, że to właśnie w takich mieścinkach kryją się najdziwniejsze rzeczy.

    Logan Navarre

    OdpowiedzUsuń
  94. [Dziękuję za powitanie i tak szybkie oświadczyny :D
    Mark się nie czuje zmarnowany, w każdym razie wystarcza mu to co ma. Nie każdy kucharz musi być zaraz Master Chefem :P Ale oczywiście pięknymi kobietami nie pogardzi :D
    Widzę, że ostatnio masz chyba dużo na głowie, ale jeśli najdzie ochota na jakiś wątek to jesteśmy chętni:)]

    Mark

    OdpowiedzUsuń
  95. [Karta krótka, bo jestem leniwy i mam kryzys twórczy... ale to chyba od początku mojego istnienia.
    Na meczyk mam plan wpaść, w końcu sam go (chyba) proponowałem, poza tym Blaze to taki gieroj, pokaże innnym, jak gra się w hokeja. Miejmy nadzieję, że znajdę czas.
    Cześć, nasze postacie mają taki sam zestaw cech. Oryginalność.]

    OdpowiedzUsuń
  96. [Tu się mamy zgłaszać, tu? :D]

    Logan

    OdpowiedzUsuń
  97. [Awww... Chciałam wybrać niedźwiedzia albo łosia, a moja postać nie może. To takie smuuutne :<
    Chcemy wiewiórkę w takim razie bardzo proszę :D]

    Logan Navarre

    OdpowiedzUsuń
  98. [Taki wybór, że aż nie wiem xD W takim razie może proszę, zaskocz mnie :D]

    Mark

    OdpowiedzUsuń
  99. [W porządku, wszystko rozumiem. Sama zastanawiałam się bardzo długo przy tworzeniu karty, czy zostanie ona zaakceptowana, więc wiadomość administracji nie była dla mnie dużym zaskoczeniem. Idąc za Twoją radą, naniosłam zmiany do karty i mam nadzieję, że teraz wszystko będzie w porządku. A jeśli nie, to jak najbardziej mogę zmienić coś jeszcze.
    Oczywiście, nic nie mam administracji za złe i chciałabym bardzo przeprosić za zamieszanie, jakie powstało z mojego powodu.]
    Claire

    OdpowiedzUsuń
  100. [Dzięki za powitanie. Karta na propsie, kciuki zdecydowanie w górę]

    Jonathan

    OdpowiedzUsuń
  101. [No na pewno. Kwestia tylko tego, czy robimy jakiś zdrowy hejt niezdrowy hejt, czy przyjaźń. Btw - świetna karta.]

    Adam Barrington

    OdpowiedzUsuń
  102. Zbliżało się Boże Narodzenie. Kilka dni przed rozpoczęciem świąt Blaze wysłał swoją siostrę do dalszej rodziny — pojawiły się u niego lekkie wyrzuty sumienia, że tak się jej pozbywa, również niepokoił się nieco, jednak powodem jego decyzji było to, że musiał ukończyć kilka zleceń, z których realizacją już wystarczająco długo się babrał. Zamierzał się z tym szybko uporać i dołączyć do siostry.
    Taki był przynajmniej plan, na razie jednak rzeczywistość przedstawiała się inaczej. Levy uparcie siedział w domu i dłubał w butach, ale w tym momencie nie miał serca do tej pracy. Szło mu to jak krew z nosa. W końcu westchnął ciężko i porzucił narzędzia, stwierdzając, że czas na zmianę aktywności. Za dużo czasu spędzał w czterech ścianach i już mu się to wszystko opatrzyło oraz znudziło. Postanowił wyjść i miał nadzieję, że po powrocie robota pójdzie mu o wiele sprawniej.
    Przebrał się w odpowiednie ubrania, wrzucił do kieszeni mp3, a na uszy wcisnął słuchawki i ruszył pobiegać. Szybko dotarł do lasu i z zadowoleniem kluczył między drzewami, starając się nie zahaczać o wystające gałęzie. Oddychał mroźnym powietrzem i cieszył oczy widokiem surowego piękna.
    A potem na coś wpadł. Albo coś wpadło na niego. Blaze zatrzymał się i spojrzał w dół. Z zaskoczeniem ujrzał szopa pracza, który przybrał wojowniczą pozę i agresywnie szczerzył zęby, zamiast po prostu uciec. To zadziwiło Levy'ego; dzikie zwierzęta zazwyczaj uciekały, atakowały tylko w pewnych, niezbyt częstych, przypadkach. Może szop uznał, że to Blaze jest stroną atakującą i należy się bronić. Albo zwierzak miał wściekliznę. A może był udomowiony... To by wyjaśniało, dlaczego nie zapadł w letarg zimowy.
    Levy wyjął z uszu słuchawki.
    — Kiedyś przychodził do mnie jeden szop pracz — powiedział miękko. Może powinien się spokojnie wycofać, ale nawet jeśli zwierzę by go zaatakowało, to w końcu był to tylko szop. Za wiele krzywdy mu nie zrobi. Może łagodny ton głosu go ukoi. — A właściwie do moich kotów; wykradał im jedzenie.
    Nie dość, że szop specyficznie się wygiął, to jeszcze najeżył swoją — dłuższą niż zazwyczaj, bo przecież była zima — sierść, więc Blaze miał trudności z dojrzeniem, czy zwierzak ma jakąś obrożę — to mogłoby potwierdzić przypuszczenia mężczyzny.

    [Nie wiem, czy dobrze robię, odpisując pod twoją kartą... Ale nie mam pojęcia, które miejsce byłoby do tego lepsze.]

    OdpowiedzUsuń
  103. [Hem, hem... zastanawiam się nad przemianowaniem go na pracownika, np. jakiegoś dalszego krewnego właściciela antykwariatu. I mógłby Ernest np. wynajmować od tego wuja czy ciotki kawałek mieszkania na piętrze, choćby poddasze. Czy takie coś byłoby okej?]

    Ernest Butler

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Tylko wtedy będzie ograniczenie, że ktoś, kto przejmie stanowisko właściciela antykwariatu, będzie spokrewniony z Butlerem. Hm.]

      Usuń
  104. [Mnie to wszystko jedno. Mogę odpisać, mogę i zacząć coś nowego. Albo i Ty możesz zacząć :P
    W każdym razie coś się dziać musi, o.]

    Emilka

    OdpowiedzUsuń
  105. [Okej, chyba dobrym wyjściem będzie wpisanie wuja Ernesta jako właściciela antykwariatu bohatera NPC, a ja postaram się wpleść gdzieś informację (w KP albo i może nawet notkę), dlaczego absencja rzeczonego wuja się wydłużyła. Nazywać wujaszek może się dowolnie, bo Ernie nazwisko ma po swoim ojcu.]

    Ernest Butler

    OdpowiedzUsuń
  106. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  107. [Do Loli może zagadywać i zagadywać! Ona cierpi na starość duszy.]

    OdpowiedzUsuń
  108. To był beznadziejny dzień, jeden z tych kiedy Emily nie miała ochoty nawet ruszać się z łóżka. O, racja, tak w zasadzie wyglądał jej każdy dzień, gdy z niemałym wysiłkiem zmuszała się do tego by wstać, ogarnąć się do pseudo ładu i w bibliotecznej ciszy koegzystować z kacem, który był jednak nędznym towarzyszem. Rutyna? Jedna wielka ściema. Choć minęło już kilka miesięcy odkąd Emily zawitała w Mount Cartier, to ani trochę nie przywykła ani do tego miejsca, ani do swojego nowego życia. Oczywiście, najłatwiej byłoby uciec, dać Royowi satysfakcję, że miał co do niej rację, tylko co potem? Nie miała gdzie pójść, co robić... Z resztą, polubiła tą mieścinkę z jej odosobnieniem wśród gór i leśnym głusz. Było to na swój sposób wyjątkowe, urocze można nawet powiedzieć. Piękne tło pod akcję wyjątkowej powieści. To by było coś...
    W zasadzie ta myśl zrodziła się w pijacki, histerycznym amoku, gdy w domowym zaciszu, zdana jedynie na okropną muzykę w postaci zacinającego w okna nocnego deszczu, Emily uznała, że może faktycznie pora spróbować powrócić do pisania. Bez takiej pompy jak wcześniej, na razie coś skromnego, by przekonać się czy jeszcze potrafi.
    I tak przez kilka godzin następnego dnia spędzone w bibliotecznej ciszy, siedziała wpatrując się tempo w ekran komputera, starając się coś stworzyć. Mało owocnie. W rezultacie, wielce podirytowana swoją niemocą, skończyła pracę w barze, gdzie kupiła na ochłodę i poprawę humoru piwo. A potem naszła ją myśl, że może kupić drugie i kogoś spróbować nim przekupić.
    Chwilę później maszerowała już dzielnie do przystani, by znaleźć Roya, jako jedną z nielicznych osób, które przejawiały wobec niej jakiekolwiek empatyczne, nawet bardzo nikłe, zachowanie. Porozmawia z nim, może dowie się od niego czegoś ciekawego... Do tego, nagle Emily zdała sobie sprawę, że wbrew pozorom z Roya byłby idealny materiał na bohatera powieści. To oczywiście wprawiło ją w lepszy nastrój i nawet się uśmiechnęła, zadowolona ze swojego jakże genialnego pomysłu.
    - Loyd, ignorancie, mam dla Ciebie piwo!- krzyknęła, stając na pomoście, nie mając pojęcia, gdzie mężczyzna może być w tej chwili, ale liczyła, że to pomoże jej go znaleźć, bez nadmiernych wysiłków.
    Poprawiła nawet swoją starą sukienkę, którą akurat wyciągnęła dziś przypadkowo z szafy, by w razie czego nie prezentować się najgorzej. Jakby nagle jej zależało...

    [W ogóle nie było mnie znowu, bo myślałam że wszyscy pomarli,a tu proszę, jaka miła niespodzianka. Ktoś do mnie napisał <3]

    Emilka

    OdpowiedzUsuń
  109. Nikt o zdrowych zmysłach nie wchodził na pomost, bo i nikt nie chciał się porywać na takie irracjonalne zachowania mogące szkodzić w każdym wypadku. Oczywiście, nikt normalny, kto mieszkał w Mount Cartier nie dopuszczał się podobnych czynów, ale powiedzmy sobie szczerze, Emily Baker nie zaliczała się w poczet ludzi uznawanych przez społeczeństwo za tych"normalnych". Właściwie mogła robić za miejscową wariatkę, bo przecież kogoś takiego miała każda mieścinka, nawet ta najmniejsza. Osobę tak dziwną, że mało kto chciał z nią rozmawiać, a dzieci najzwyczajniej się jej bały. No cóż... jeśli faktycznie rozpatrywałaby swoją osobę pod tym względem, to mogłaby uznać, że Mount Cartier powinno być jej wdzięczne za to że przyjechała i robi za tutejszego dziwaka. Niestety, nie miała czasu na podobne dywagacje.
    Usłyszała tylko swoje nazwisko, zadowolona z faktu, że Loyd się odezwał tak szybko, upatrując oczywiście swojego sukcesu w przyniesionych butelkach z piwem, by zaraz potem znaleźć się w lodowatej wodzie. Pisnęła raz, drugi, stając się nie napić zbyt dużo brudnej wody, broniąc się też ze wszystkich sił przed utratą zbyt dużej ilości temperatury.
    - Jak zwykle bardzo w porę...- mruknęła pod nosem, chwytając się jednak jego dłoni, by wyjść czym prędzej z wody. Mimo to nie narzekała jak to miała przecież w zwyczaju. Pomruczała coś tam pod nosem, starała się wycisnąć wodę z sukienki i włosów, czując się w tej chwili doprawdy okropnie. Upokorzona jak zwykle, gdy była w towarzystwie Roya. Oni chyba mieli tendencję do tego typu spotkań. Oczywiście Emily była skłonna dopatrywać w tym jakiegoś tajemniczego planu Loyda, który z pewnością z premedytacją stwarzał podobne sytuacje.
    - W każdym razie, mam sprawę.- powiedziała w końcu, szczekając teraz zębami z zimna.
    Beznadziejna sytuacja.

    Emilka

    OdpowiedzUsuń
  110. [Nie przekonuje mnie topienie i ratowanie niewiast. Keen pewnie wolałby uratować chłopca, choć wątpię też, by chciał się kimś zajmować.
    Pewnie będzie fajno, chcę więc wątek, to jasne i witam się również.]

    Warren Keen

    OdpowiedzUsuń
  111. [Nie ma czego się obawiać, złowimy sobie innego.
    Ja bardzo chętnie, szczególnie że nigdy podobnego wątku nie prowadziłam i chętnie spróbuję o ile nie będzie mi dane zaczynać.]

    W. Keen

    OdpowiedzUsuń
  112. [Dzień dobry :) Czy byłabyś zainteresowana jakimś wątkiem z panią piekarz?]

    Camille

    OdpowiedzUsuń
  113. Zaraz po zajęciu miejsca w autobusie mającym ją zawieźć do Mount Cartier, zasnęła na tylnym siedzeniu mając w głębokim poważaniu brak innych podróżników. Na początku próbowała zmusić się do przeczytania książki na temat dziejów miasteczka, lecz odpadła po pierwszych czterech, wyjątkowo nużących stronach. Próbowała także obserwować krajobraz, ale niekończące się góry i las otaczający po obu stronach drogę, wydał się mało interesujący, więc zsunęła z głowy okulary, poddając się snu. Dopiero manewry kierowcy autobusu gwałtownie ją obudziły, więc zerwała się na równe nogi, łapiąc któregoś z oparć siedzeń. Rozejrzała się. Krajobraz nie uległ zmianie, pasażerów nie przybyło. Wilgoć zaczęła źle wpływać nie tylko na samopoczucie kobiety, ale i starannie ułożoną fryzurę, która przetrwała nawet klimatyzację w samolocie. Z małym, białym pieskiem pod ręką i w wysadzanych brylancikami ciemnych okularach wyglądała jak gwiazda filmowa lat pięćdziesiątych. Pierwsze wrażenie jest najważniejsze. Ubrana była w idealnie skrojony kostium koloru kości słoniowej, ale złoty, metalizowany top pod żakietem nadawał się raczej na koncert rockowy niż na podróż. Sama nie wiedziała jakim cudem zdołała wysiąść z autobusu; przy każdym dłuższym kroku czuła, jak obcisły materiał wąskiej spódnicy ucieka do góry. W końcu wysiadła z zawodem dostrzegając na przystanku tylko jedną osobę.
    – Wystarczy India – rzuciła po raz kolejny w życiu wstydząc się swojego imienia. Kto normalny nadaje dziecku takie imię? Dla jej towarzysza to nie imię, ale cała osoba nowo przybyłej do miasteczka kobiety, zdawała się stanowić problem. Uznała, że lepiej nie zastanawiać się nad powodem jego lodowatego tonu głosu oraz odpychającej postawy. Najwyraźniej ten mężczyzna nie słyszał o czymś takim jak pierwsze wrażenie. Cóż, choć liczyła na cieplejsze powitanie, musiała zadowolić się pytaniem: żartujesz?. – Dlaczego niby tylko jedną? Po prostu wezwij taksówkę, przecież nie będziemy szli taki kawał drogi z moimi walizkami. – zaoponowała, wsadzając psa do specjalnie przygotowanej torby, którą z kolei postawiła na walizce z wysuwaną do góry rączką. Z krwawiącym sercem patrzyła z jaką brutalnością traktuje jej ulubioną podręczną torebkę od ulubionego projektanta. – Ostrożnie do cholery, to Prada, a nie podróbka z bazaru. Jedna taka torebka jest warta co najmniej parę twoich pensji – wysyczała przez zęby, dostrzegając pierwszą plamę na niesłychanie pięknym, brzoskwiniowym materiale, z którego została wykonana. Sama myśl, że musiałaby pozostawić swoją drogocenną kolekcję ubrań, butów i kosmetyków w szczerym polu, gdzie każdy mógłby je ukraść, przyprawiała Indię o ból głowy. Ruszyła za nim powolnie, ciągnąc dwie walizki. Jedynym usatysfakcjonowanym w tej sytuacji, był biały pudel, który obecnie dotrzymywał dzielnie kroku mężczyźnie. – Coś z nimi nie tak? – spytała spuszczając wzrok swoje niebanalnie wysokie szpilki, ozdabiane różowo-bordowymi piórkami. Najnowszy model od Manolo Blahnika, niedostępny dla zwykłych śmiertelników.

    Indiana Beaudine

    OdpowiedzUsuń
  114. [Skoro z Maddy i Williamem wątek już będziemy mieć (zrób nam w końcu posta, zróbzróbzrób!), to przypełzłam tutaj. Dziś pewnie nic nie wymyślę, bo totalnie nie mam do tego głowy, ale jutro postaram się z czymś wrócić, obiecuję! No, chyba że Ty masz jakiś pomysł, co? :>]

    Shannon

    OdpowiedzUsuń
  115. Indiana usiłowała wydobyć z kolejnej torby telefon komórkowy, jednak ten jak na złość, zawieruszył się pomiędzy niezliczoną ilością kabli; ładowarki od laptopa, od telefonu służbowego i prywatnego, od suszarki, od lokówki, od prostownicy. Gdzieś w tym całym bajzlu była komórka. Musiała być. Kiedy uniosła głowę, jej towarzysz był znacznie dalej niż przypuszczała, toteż przyśpieszyła, ale ciągnięcie walizki na kółkach, które notorycznie były blokowane przez małe kamyczki na drodze, raczej ją spowalniała. Mount Cartier zaczęło ją coraz bardziej irytować mimo, że jeszcze tam nie dotarła. Bezimienny facet zagarnął dla siebie nawet jej psa; Puchatka, która odrzucenie traktowała jak osobiste wyzwanie, okrążała go z wywieszonym językiem; pomponik na jej ogonie zdawał się rytmicznie powtarzać kochajkochajkochaj. Zdradziecki, rasowy kundel.
    - Jak to nie ma taksówek? - spytała niemal zdesperowana, czując coraz bardziej ciążące rzeczy. Dlaczego wziął tylko jedną walizkę? Był trzy razy większy od niej, bez problemu wziąłby pozostałe bagaże, gdyby miał w sobie trochę empatii. Do tej pory India zachowywała się kulturalnie, jak przystało na damę, ale rosnąca irytacja na wszystko wokół, a w szczególności na niego, zaczęła brać górę. Dlaczego musiała wylądować na takim zadupiu z typem, który bardziej od jej ponętnego towarzystwa wolał spacer z psem? Dlaczego pieprzony Richard Maddsen, jej przełożony, zorganizował coś takiego? Świat był niesprawiedliwy. Co rusz spuszczała wzrok na swoje szpilki, bowiem różowo-bordowe piórka troszeczkę koiły jej rozstrojone nerwy. - Całkowity brak cywilizacji? Bez klimatyzacji? Bez zasięgu i internetu? - dopytywała wciąż drepcząc w tyle. Szli pod górę, a kondycja panny Beaudine ostatnio kulała. Zatrzymała się na krótki moment żeby zaczerpnąć oddechu i zamarła. Cisną ukochaną torebką od Prady wartą kilkaset dolarów prosto w piach, kamienie oraz brud; puściła pozostałe walizki, niemal rzucając się na ratunek brzoskwiniowemu maleństwu, a kiedy dostrzegła zarysowania i co gorsza - plamy, skierowała całą złość na mężczyznę. - Ty barbarzyńco! Niewychowany zwierzu! Durniu pozbawiony gustu! Jak śmiesz?! - wrzeszczała czując, jak jej policzki zaczynają płonąć żywym ogniem. Chciała rozerwać go na strzępy, ale zamiast to zrobić, zdobyła się jedynie na wyjątkowo silne kopnięcie go w kość strzałkową. - Puchatka, chodź tu w tej chwili! - najwidoczniej psina dostrzegła w tej sytuacji coś bawiącego, ponieważ biegała między nogami mężczyzny, utrudniając Indii złapanie kremowej smyczy. Musieli wyglądać komicznie, bowiem im bardziej kobieta chciała złapać psa, tym bliżej kręciła się w okolicach części ciała bruneta, od których winna trzymać się z daleka.

    Indiana Beaudine

    OdpowiedzUsuń
  116. [Dz-dz-dzięki? Doceniam to, naprawdę!
    Co do naszych wątków - grupowego nie mogę się już doczekać, a wracając do Roya, to weź mi powiedz, czy on w ogóle Shan zna. Wydaje mi się, że osoba Reed powinna być w MC stosunkowo kojarzona, chociażby przez wzgląd na to, że kobieta bardzo szybko zaszła w ciążę, urodziła bliźniaczki, a jedna z nich niestety zmarła. W takiej mieścinie wszyscy o wszystkim wiedzą i jeśli dodać do tego fakt, że Shannon zostawiła Williama z pieluchami i innymi pierdołami, po czym tak po prostu zwiała... no, raczej trudno byłoby o to, by nikt nie zdawał sobie sprawy, jaka była i co zrobiła głupia Reed. Roy jest stary (hiehie, wybacz), więc zakładam, że najpewniej nie miałby z nią wcześniej żadnej styczności. Kompletnie nie mam pojęcia, do czego zmierzam, też mi się dzisiaj nie myśli, ale dodam jeszcze, że ta mała uciekinierka była kiedyś ruda, a teraz pomieszkuje w zajeździe. To tyle w temacie opowiadania głupot. Jak coś wymyślisz, to daj znać, a jeśli nie... ja to zrobię. :>]

    Shannon

    OdpowiedzUsuń
  117. Dom Matildy nie był ruiną, choć do ideału brakowało mu naprawdę wiele. Zwykła jednopiętrowa chatka z drewna, z trzeszczącymi podłogami i gdzieniegdzie przedziurawionym dachem - ot cały budynek. Nie był on być może szczytem marzeń każdego dewelopera, ale mimo wszystko miał w sobie swój niezastąpiony, jedyny w swoim rodzaju urok. Przyjemny krajobraz z widokiem na tutejsze jezioro i niewielkie, aczkolwiek idealne do zrelaksowania się przy wędce molo idealnie oddawały spokój oraz klimat tego miejsca. Reed cieszyła się, kiedy jeden z mieszkańców Mount Cartier zainteresował się kupnem starej chałupy i nie zwlekała ze swoją decyzją zbyt długo - była pewna, że nie zawaha się z oddaniem kluczyków do posiadłości i jeśli Leroy Loyd powie, że chce ten dom, to najpewniej i tak go dostanie. Koniec kropka. Nie było sensu roztkliwiać się nad wspomnieniami, jakie towarzyszyły kobiecie podczas powierzchniowego sprzątania mieszkania. Owszem, chałupa ciotki Matildy niosła ze sobą wiele obrazów z przeszłości, ale Shannon musiała uwzględnić to, że przecież nie miała prawa, by rozpamiętywać dawne dzieje. Liczył się fakt, że do miasteczka wróciła wyłącznie po to, by pozbyć się niepotrzebnego balastu i zdobyć trochę pieniędzy na wesele. To, że liczyła na spotkanie z Chloe bądź Williamem, było nieistotne. Tak przynajmniej lubiła sobie wmawiać.
    Minął zaledwie tydzień od jej przyjazdu, a ona z Billem widziała się może z dwa razy. Nie, nie wspominała tego zbyt dobrze. Przed oczami wciąż widziała, jak mężczyzna zauważa obrączkę na jej palcu i wścieka się jak nigdy dotąd. Było jej smutno. Smutno i tyle. Shannon nigdy nie chciała sprawić drwalowi przykrości, ale bądź co bądź nie mogła dziwić się temu, jak zareagował. Drewniany podest liczył sobie tyle samo lat co chałupa, więc naturalnym było, że kiedy William kopnął jakiś słupek, ten oderwał się od całej konstrukcji i podryfował na drugi koniec jeziora.
    Szatynka westchnęła bezgłośnie, poprawiła przysłaniającą ów uszczerbek donicę z odrobinę uschniętym kwiatem i podniosła się do góry. Oby załogant kutra przymknął oko na ten szczegół i nie zniechęcił się byle czym. Shannon czuła, że jeśli nie Leroy, to nikt nie odkupi od niej tego miejsca.

    Shannon

    OdpowiedzUsuń
  118. Z jednej strony całkowite odcięcie od świata nawet ją ucieszyło - przynajmniej wierzyciele, którzy zabrali jej dach nad głową, nie będą mogli jej tutaj nagabywać o spłatę długu. Natomiast z drugiej, wizja prysznicu bez wody budziła najczarniejsze myśli. Ma kąpać się w deszczówce? Na litość Boską to w dalszym ciągu Kanada, nie pieprzony koniec świata! Musiała na kimś wyładować złość i żal, a skoro on był pod ręką, dlaczego nie? Tyle, że sytuacja wymknęła się spod kontroli, bo po tym jak go uderzyła, próbowała złapać Puchatkę, która nie dość, że nie słuchała jej, to na dodatek widziała w tym wszystkim przednią zabawę.
    - Wracaj tu, przeklęty psie! - wrzasnęła usiłując zachować pokerową twarz, choć widok Puchatki warującej przy nodze mężczyzny, do reszty wyprowadzał ją z równowagi. Przecież to był jej czworonóg, powinien jej słuchać, a nie łasić się do pierwszego lepszego pierwiastka męskiego. Silne dłonie mężczyzny zacisnęły się wokół nadgarstków ciemnowłosej, zmuszając ją do poświęcenia mu uwagi; prawdopodobnie, gdyby nie ten ruch, nadal próbowałaby złapać smycz, robiąc z siebie pośmiewisko. O ludziach, którzy nie umieli się dogadać mówiono, że są jak ogień i woda. Oni byli jak benzyna i zapalniczka.
    - A na co ty cierpisz? Na obecność pogrzebacza w tyłku? Nigdy nie widziałam równie drętwej, pozbawionej poczucia humoru osoby, gratuluję - stwierdziła swobodnie z ironią w głosie. Fascynujące z jaką łatwością zasadniczo miła osoba, czyli ona, potrafiła stać się agresywna. - Chyba drwisz. Jak śmiałeś rzucić moją torebką o ziemię? Jest piekielnie droga, masz pojęcie jak długo odkładałam z pensji, żeby ją wreszcie zakupić? - spytała posuwając się do minimalnego kłamstwa. Pradę dostała od starszej siostry parę lat temu pod choinkę. Z całego oburzenia, dopiero teraz zauważyła jego jawną pogardę kontrastującą z przystojną twarzą. Jakkolwiek zaczynała darzyć go szczerą niechęcią, był apetyczny.
    - Jeśli zamierzasz pomóc mi dotrzeć do miasteczka, bierz walizki. Jeśli nie, poradzę sobie sama - dodała udając, że ta nagła, wymuszona bliskość nie robi na niej wrażenia. Coś poruszyło się w zaroślach. Bóg ukarał ją za arogancki stosunek do najdoskonalszego z jego stworzeń, robiąc z niej żarcie dla dzikich zwierząt. Przed oczami Indiany stanęły wszystkie bestie, które do niedawna wymienił. Naparła na niego całym ciałem dochodząc do wniosku, że jeśli mają zginąć, niech ma przed nią pierwszeństwo, toteż stanęła mu na stopach, czego nie dało się zignorować, na pewno nie bólu spowodowanego kilkunastocentymetrowymi obcasami. - Niedźwiedź? Wilk? Zrób coś!

    Patrz jakie mamy piękne dziecko w moich powiązaniach.
    Indiana Beaudine

    OdpowiedzUsuń
  119. Nie mogła już wojować. Potraktowana niczym worek ziemniaków, zwisała na jego ramieniu z wyrazem zażenowania wymalowanym na urodziwej twarzyczce cały czas obawiając się, że spadnie. Najbardziej ucieszoną z zajścia była Puchatka, która mogła bez przeszkód dreptać za swoim mistrzem.
    — Czy ktoś ci już powiedział, że śmiesznie mówisz? Jakbyś czytał tekst do filmów przyrodniczych. Albo był czyimś lokajem — rzuciła zaczepnie, przypadkowo trącając go łokciem w tył głowy. Na szczęście cios nie był zbyt mocny, bowiem już leżałaby w rowie. Na znak wyrzutów sumienia, których nie miała, pogłaskała jego krzywo ścięte, długie włosy. Jakby nie było, znajdzie się dzisiaj w Zajeździe wraz ze swoimi walizkami... A przynajmniej połową z nich, resztę ściągnie z pomocą jakiegoś przystojniaka z Mount Cartier. Indiana Beaudine w końcu postawiła na swoim. — Ruszaj, cukiereczku.

    Raptownie zapukała do drzwi chałupy nad jeziorem tak mocno, że można byłoby obudzić umarłego i nie czekając na odpowiedź ze strony właściciela domu, pociągnęła za klamkę chwilę później wchodząc do środka. A przynajmniej weszłaby, gdyby nie Puchatka, która wepchnęła się przed nią i kiedy dostrzegła do kogo przyszły z wizytą, zaczęła ujadać i trząść się z zachwytu, zanim ciemnowłosa odpięła smycz.
    — Roy, mamy problem. — zakomunikowała z poważną miną, przyglądając się jednak z rozbawieniem pudlowi, który okrążał nogi bruneta w takim tempie, że jej łapy rozchodziły się po drewnianej podłodze. Nie przejmowała się co aktualnie robił, nawet nie przeszło kobiecie przez myśl, iż może ją wyrzucić nie życząc sobie gości. Było za późno, aby odwiedzić przychodnię, nie spotkała dotąd nikogo, kogo mogłaby prosić o pomoc w takiej sprawie, więc desperacja połączona z obrzydzeniem do insektów, przymusiła ją do przyjścia tutaj. — Złapałam parę kleszczy, musisz mi pomóc je wyciągnąć. Normalnie poszłabym do lekarza, ale możecie mieć tutaj tylko szamanów, więc jesteś bezpieczniejszym rozwiązaniem... Tak jakby. — zawsze, kiedy coś ją stresowało, mówiła zbyt dużo, unikając kontaktu wzrokowego i zajmując ręce różnymi rzeczami. Nie oczekując na odpowiedź, rozpięła zamek sukienki zbyt cienkiej na tutejsze chłodne powietrze, odsłaniając wytatuowanego na biodrze smoka. Jedyną rzecz, którą pamiętała z dnia, w którym świętowała trzydzieste urodziny, było zrobienie tatuażu. Znalazła jak na razie dwa kleszcze: na udzie, szyi i kręgosłupie. — W torebce mam pęsetę i wodę utlenioną. Potrzeba coś jeszcze?

    Indiana Beaudine

    OdpowiedzUsuń
  120. [Cieszę się bardzo, że udało mi się przywrócić wspomnienia ^^ ach te sentymenty... Ogólnie muszę przyznać, że Roy to jak cholernie dobrze zbudowana postać ;oooo tak bardzo mi się on podoba, że nie masz pojecia a szczególnie sam opis; uwielbiam taki typ pisania! Może zadam głupie pytanie, ale czy miałaś zamysł na jakąś postać powiązaną z nim płci żeńskiej - bo ja byłabym chętna do zaadoptowania jej.
    Również życzę weny! Gratuluję bloga!]
    Wolfgang

    OdpowiedzUsuń
  121. Ja też się cieszę.
    To może wątek, gdzie nowa Emilka przyjdzie się przywitać z Royem? Na pewno się ucieszy...


    Emily

    OdpowiedzUsuń
  122. To może będzie to pierwszy wieczór po przyjeździe Em, ta będzie się rozpakowywać, będzie chciała sobie wziąć gorącą kąpiel, więc zacznie napuszczać tonę wody, a Roy akurat wróciłby do siebie i też chciałby się wykąpać, a tu się okaże, że ciepłej wody nie ma, więc przejdzie się do Emilki i zrobi jej burdę, hmmm?

    Emilka

    OdpowiedzUsuń
  123. Wielu osobliwych zwyczajów Emily zdążyła się nauczyć przy swoim poprzednim pobycie w Mount Cartier. Nie do wszystkich od razu zdążyła się przyzwyczaić, czy chociażby wcielić w życie, ale pół roku spędzone w miasteczku dało się we znaki i co nieco ją nauczyło, chociażby tego nie zamykania drzwi. Wprawdzie nie liczyła dzisiejszego wieczoru na gości, choć najpewniej wszyscy już wiedzieli o jej powrocie, z resztą wolała też odpocząć po podróży i przygotować się psychicznie na jutrzejsze zmierzenie się z mieszkańcami Mount Cartier, tym razem już jako inna osoba. Miała nadzieję, że teraz już uda jej się zawrzeć jakieś znajomości i żyć w zdecydowanie lepszych relacjach z miejscowymi niż poprzednio.
    Z wielkim uśmiechem na ustach powitała swój domek, który nie zmienił się ani trochę, ale tym razem Emily miała zamiar wcielić w życie plan pewnych zmian, przemeblowań i remontów, by żyło jej się tutaj jeszcze lepiej, zwłaszcza, że zakładała, że spędzi tutaj już resztę swoich dni.
    Nie spieszyła się z rozpakowywaniem, woląc najpierw wziąć gorącą kąpiel, a dopiero później zabrać się za ogarnięcie całej reszty związanej z powrotem. Jakież też było jej zdziwienie, gdy do domu wparował nagle mężczyzna, w dodatku dobrze jej znany, gdy ta gotowa była się właśnie rozbierać i iść się kąpać. Szczęście, że poczekała tą jedną minutę. Jak by to wyglądało w innych okolicznościach, aż strach myśleć!
    - Nie wiem, czy to wola walki, raczej... po prostu czuję się tutaj bezpiecznie.- wtrąciła się nieśmiało w ten potok kpiącego wręcz zdziwienia odnośnie jej powrotu. Skuliła się trochę, zmieszana tym naskoczeniem na nią już od pierwszej chwili, ale nie była zdziwiona. To był przecież Roy. Wystraszyłaby się chyba, gdyby zareagował inaczej, a nie daj boże ją wyściskał.
    - Tutaj też to uchodziło...- mruknęła pod nosem, obserwując tylko jak mężczyzna wpada do jej łazienki, zabiera ręcznik i oświadcza, że zabierze jej wodę, lustrując ją jak zawsze.- Wybacz, nie byłam przyzwyczajona, że mam się z kimś dzielić. Wcześniej nie miałam sąsiadów.- powiedziała, posyłając mu nieśmiały, przepraszający uśmiech, by po chwili zmarszczyć brwi uświadamiając sobie bardzo istotną sprawę.
    - Nie...- spojrzała najpierw na Roya, a potem przez okno na pobliski domek.- Nie ma mowy...- wydusiła z siebie, po chwili wybuchając krótkim, cichym śmiechem.- Ze wszystkich ludzi w tym mieście postanowiłeś być moim sąsiadem?- spojrzała z niedowierzaniem, a jednocześnie niekryjącym się rozbawieniem na mężczyznę. A to Ci dopiero heca!

    OdpowiedzUsuń
  124. Emily wciąż nie mogła zrozumieć skąd u Roya ta przemożna niechęć do niej, a raczej może nie tyle co do niej samej, ile byciu przyjezdną, ale nie zamierzała wszczynać tego tematu, bo nie widziała w tym sensu. Szczerze wątpiła by Roy zaszczycił ją jakimś sensownym argumentem.
    - Przecież wiedziałeś, że tutaj mieszkam.- spojrzała na niego z lekkim rozbawieniem czerpiąc niejaką satysfakcję z wprowadzanie go w stan ten irytacji. Oczywiście, zdawała sobie sprawę, że nie zakładał jej powrotu, niemniej musiał wiedzieć, że domu jednak nie sprzedała. A może właśnie na to czekał? Może chciał mieszkać właśnie tutaj, w jej domu?
    - W takim razie nie ja wepchnęłam się tutaj na drugiego, jak to określiłeś. Jednak co do wody, w porządku. Będę się ograniczać i w razie czego Cię ostrzegać.- uniosła ręce do góry w geście kapitulacji, po czym posłała mu przyjazny uśmiech. Teraz będąc na terapii i lekach była zupełnie innym człowiekiem.
    Poszła za nim do kuchni patrząc na to co robi. Nie mogła powiedzieć by czuła się z tym komfortowo, ale Leroy rządził się swoimi prawami gdziekolwiek by nie poszedł.
    - Myślałam, że nasze powitanie będzie wyglądało trochę inaczej. Wprawdzie marna ze mnie gospodyni domowa i raczej nie zrobiłabym Ci wyśmienitego ciasta, ale może bym Cię chociaż poczęstowała piwem. Tak niczego nie mam... Ale jeśli powiesz czego szukasz, to może Ci pomogę, mhh?

    OdpowiedzUsuń