A kiedy śnieg przestanie prószyć, to Monty na spacer ruszy.

Blog zawieszony

Po przeprowadzeniu ankiety większością głosów wygrała opcja zawieszenia bloga. Oznacza to, że autorzy mają możliwość dalszej gry i zapisów, ale administracja — za wyjątkiem wysyłania zaproszeń i wpisywania do listy bohaterów — nie będzie angażować się w życie bloga. Z tego samego powodu zakładka Organizacyjnie na czas zawieszenia bloga zostaje usunięta. Raz jeszcze dziękujemy za Waszą obecność i życzymy Wam wszystkiego, co najlepsze.

nie istnieję & latessa

Kalendarz

16/02/14 Otwarcie
16/02/14 Nowy mod
22/02/14 Wydarzenie: Burza Śnieżna – link
24/02/14 Odejście moda
26/02/14 Nowy mod
19/04/14 Wydarzenie: Mecz Hokeja – link
02/07/14 Nowy szablon
07/07/14 Wydarzenie: Kto zabił? – link
20/07/14 Odejście moda
23/07/14 Nowy mod
29/08/14 Zamknięcie
24/12/15 Reaktywacja
25/12/15 Nowy admin
28/12/15 Wydarzenie: Kolacja wigilijna – link
29/06/15 Nowy nagłówek
09/10/16 Wydarzenie: Deszcz i wichura - link
28/11/16 Nowy nagłówek
10/12/16 Wydarzenie: Uratuj święta! - link
04/01/17 Wydarzenie: Psi zaprzęg - link
28/01/17 Wydarzenie: Słodka Walentynka - link
04/02/17 Nowy szablon
27/03/17 Wydarzenie: Mount-ipedia - link
21/04/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap I - link
01/05/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap II - link
02/05/17 Nowy nagłówek
17/09/17 Wydarzenie: Spływ kajakowy - link
02/02/17 Nowy szablon
14/02/17 Wydarzenie: Poczta walentynkowa - link
07/07/18 Zawieszenie

Deszcz i wichura

Wydarzenie: Deszcz i wichura
Termin rozpoczęcia: 9.10 (12:00)
Termin zakończenia: 23.10 (20:00)
Lokalizacja: Kościół
Godzina na fabule: 8:00
Status: otwarte dla wszystkich

☆ WNĘTRZE KOŚCIOŁA ☆




Pogoda nie rozpieszczała mieszkańców Mount Cartier, a warto napomknąć o tym, że nie rozpieszcza w słowniku tutejszych znaczyło mniej więcej tyle, co przy takich warunkach nie da się żyć! w słowniku pozostałych. No i owszem, nie było łatwo. Deszcz rozlał się falą po mieście, zapełniając wodą nie tylko okoliczne rowy, ale również każdą jedną przestrzeń, której nie przykrywał dach, a wiatr smagał po twarzy niemal tak bezlitośnie jak przyszła, była lub niedoszła teściowa smaga niewybrednymi komentarzami. Ale to nic. Ludzi w miasteczku nie powstrzymało to przed pojawieniem się w kościele. Bo przecież kiedy pastor mówi, że ma coś ważnego do powiedzenia po kazaniu, ludzie muszą przyjść. Chyba, że pragną narazić się na społeczny ostracyzm i wzgardę duchownego. To drugie budziło ciarki na plecach już przy samym myśleniu o tym.
No więc tak. Niemal wszyscy przyszli, licząc na to, że być może chodzi tutaj o coś więcej niż zbliżenie się do Boga, co nie powinno nikogo dziwić, bo pastor nie raz wspominał w trakcie mszy o sprawach istotnych dla całej społeczności. Problem w tym, że dzisiejszego dnia nie zdążył. Nim doszło do kazania, wiatr huknął w okiennice przy ołtarzu, roztrzaskując szybę w drobny mak, a odłamki szkła wylądowały na kamiennych kaflach, strasząc opatulonych w szaliki wiernych i niewiernych. Szczególnie niewiernych... albo w zasadzie to wszystkich.
Uwaga, ludziska, zaczyna się niebezpieczna ulewa! Co zrobicie? Co się z wami stanie? Niech boska piecza czuwa nad wami wszystkimi... tego powinniście sobie życzyć.


Aby uniknąć chaosu w wydarzeniu, na początku komentarza zaznaczaj osoby, które pojawiają się w opisach, bądź do których się zwracasz, np.
Grace, Roy

(...) — Roy, w tej zawierusze chyba zgubiłeś buty — kiedy odzywał się do niego, trącił Grace wymownie łokciem pod żebra.

Wzór komentarza:

<b>Grace, Roy</b>

(...) — Roy, w tej zawierusze chyba zgubiłeś buty — kiedy odzywał się do niego, trącił Grace wymownie łokciem pod żebra.


Kilka uwag:
  1. Nie używajcie w komentarzach opcji: "Odpowiedz".
  2. Nie zapominajcie o wzorze komentarza (jak wyżej).
  3. Starajcie się pisać krótko, nie rozwlekle, żeby zachować dynamiczną grę.
  4. Biorąc udział w wydarzeniu zgadzasz się na interwencję MG.

☆ PRZEBIEG GRY ☆


  1. Na początku gry każdy pod treścią komentarza umieszcza pięć numerków od 1-10.
  2. Numery nie mogą się powtarzać u jednego gracza, ale mogą się powtarzać wśród graczy w ogóle.
  3. Do końca dnia można dołączać do wydarzenia. Po północy podamy dalsze wskazówki.

47 komentarzy:

  1. Wszyscy:

    Integrowanie się ze społecznością Mount Cartier nie było jego głównym celem. Odwiedzanie domu boskiego tym bardziej. W końcu był przecież ateistą. Ale jeśli miał szansę choć przez chwilę wejść pomiędzy ludzi, czerpiąc inspirację z ich wiejskiego życia, to nie było pewnie lepszej okazji niż ta dzisiejsza. Więc tak, przyszedł. I nie, nie był zainteresowany kazaniem. Ale zachowaniami mieszkańców owszem. Usiadł na samym tyle kościoła, w ławce tuż przy wielkim, ładnie przeszklonym oknie. Najlepsza miejscówka na obserwacje. Dokładnie tego potrzebował.

    Jako że jestem organizatorom wydarzenia, baaardzo proszę kogoś o przydzielenie mi numerków, żeby było fair. Bo niestety wiem, co one oznaczają.

    Andrew Walker

    OdpowiedzUsuń
  2. Numerki dla Andrew:

    1, 10, 4, 9, 7

    (mam nadzieję, że właśnie go nie uśmierciłam... xd)

    OdpowiedzUsuń
  3. Lily Harding:

    Irma Gallagher nie należała do odważnych staruszek. Była jedną z tych łagodnych, niegroźnych babuleniek, które lubiły obdarować sąsiadów plackami ze śliwką lub chlebem żytnim. Opcjonalnie pigwową nalewką. Tak czy inaczej była raczej lubianą i raczej przyjemną panią po 70-tce, która nikomu nie wadziła. Za to pogoda wadziła jej, przysporzając ją o palpitacje serca. Bieedna kobieta... Gdy pękła szyba, totalnie spanikowała, złapała swój przebytek w ręce i chcąc wybiec z ławki, potknęła się niechybnie. Niestety, cała zawartość jej torebki rozsypała się po kaflach, a ona z nerwów zaczęła bezmyślnie zbierać przedmioty.
    Może wypadałoby ją jakoś uspokoić...

    OdpowiedzUsuń
  4. 1, 3, 5, 7, 9
    Ej, liczę na to, że niczego nie popsuję bo pierwszy raz czeka mnie taka gra! <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Clarissa może i nie należała do osób pobożnych, a jednak jako niedoszły antropolog zdawała sobie sprawę z tego, jak to religia jest ważna w codziennym życiu przeciętnego człowieka. I chociaż ona w swoim mniemaniu do przeciętnych nie należała, tak nie widziała powodu, aby nie skorzystać z potencjalnych boskich możliwości. Zwykle modliła się gorliwie wyłącznie wtedy, kiedy coś nie wychodziło po jej myśli, a w Mount Cartier, działo się to non stop. Dlatego też siedziała w pierwszej ławce, ubrana niepodobnie do siebie skromnie, wierząc, że dzięki sukience typowej Amiszki, łaska Boga spłynie na nią podwójnie.
    Nie powstrzymała typowego dla siebie, niezmiernie wysokiego pisku, który rozniósł się echem po kościele, kiedy tylko szyba wypadła z ramy, rozbryzgując się przed ołtarzem. Wtedy też właśnie Clarissa poczuła, że pierwszy raz w życiu stoi oko w oko z Bogiem, który zwyczajnie był rozzłoszczony tym, że zakpiła sobie z niego po raz kolejny.

    OdpowiedzUsuń
  6. Wszyscy, Andrew

    Wyciągnięta z domu przez religijnych rodziców, grzebała się przy wyjściu z samochodu i bardzo mozolnie kierowała się w stronę kościoła. Wiatr targał jej ciemnymi jak smoła włosami, a ona mrużyła tylko oczy i szła powoli przed siebie, mrucząc jakieś wulgaryzmy pod nosem.
    Odłączyła się od rodziców (jak przystało na dorosłą kobietę) i usiadła w ostatniej ławce przy dużym oknie, z pięknymi witrażami u góry. Przewróciła ostentacyjnie oczami, kiedy pastor rozpoczął mszę i rozejrzała się po twarzach osób siedzących obok, szukając kogoś znajomego. Wtem, bez żadnego większego ostrzeżenia, okiennice przy ołtarzu roztrzaskały się w drobny mak i rozleciały po podłodze. Do środka od razu wdarł się przenikliwie zimny wiatr i deszcz. Niektórzy krzyknęli, inni tylko podnieśli głowy i spojrzeli z zaciekawieniem w stronę huku, a garstka osób wstała i biegiem zaczęła kierować się do wyjścia. Z ust Kathryn wydobyło się siarczyste kurwa, któremu towarzyszył lekki podskok. Zerknęła na brunetka obok, wyglądającego - po ubiorze rzecz jasna - na nietutejszego i wybałuszyła oczy, kręcąc przy okazji głową. "Ale jazda", mówiły jej oczy. Kat momentalnie przestała żałować, że przyszła do kościoła i zmusiła się na przebywanie z tyloma ludźmi w jednym pomieszczeniu.

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie pamiętał, kiedy ostatnio z własnej woli poszedł do kościoła. W Stanach jedynymi okazjami, podczas których miał okazję spotkać się z duchownymi były przyjęcia weselne bliskich znajomych, na które uczęszczał z mniejszym lub większym entuzjazmem i gdzie nie zawsze ślubu udzielali pastorzy. Powrót do Mount Cartier przypomniał mu, że coś takiego jak kościół nadal istnieje i że wypadałoby pojawić się tam razem z pozostałą częścią Tannerów. Dlatego pojawił się namawiany przez małą Chloe, chociaż pora była idiotyczna.
    Po raz pierwszy od trzynastu lat przekroczył próg tego miejsca, usiadł w jednej z ławek pośrodku i starał się nie zamykać oczu zbyt często, żeby przypadkiem nie zasnąć na oczach ciekawskich mieszkańców. Długo nie musiał się męczyć, bo huk rozbijającego się o posadzkę szkła oraz krzyk starych bab obudziłby pewnie niejednego umarłego czekającego w kostnicy na swój pogrzeb.
    — Nie mówiliście, że zapewniają tu teraz wystrzałowe atrakcje… — mruknął w kierunku swojej zdezorientowanej bratowej, co chyba usłyszało także kilka innych osób, bo rozległo się kilka przerażonych „ojej!”, „jak tak można!”, „apokalipsa!” i parę innych epitetów, które zignorował.

    1, 4, 5, 8, 9

    Jason

    OdpowiedzUsuń
  8. Lily zawsze wydawało się zabawne, jak dużą wagę ludzie w Mount Cartier przykładali do słów pastora. Bo chociaż w niedzielne dni pojawiali się zawsze na mszy, najwyraźniej przed nieokiełznanym gniewem bożym, o którym co tydzień słyszeli z ambony, ich życie mocno odbiegało od pobożności. Dla większego żartu i ona zawsze siedziała w ławce, w trzecim rzędzie, obok gorliwie zasłuchanej w ciężki i ponury głos duchownego, szukając sobie rozrywek przez tą nieszczęsną godzinę. Czasami liczyła kafelki, czasami tworzyła historie do witrażowych inscenizacji, z zasady jednak wodząc wzrokiem po znajomych twarzach, szukając jakiejś zbłąkanej męskiej duszy, którą mogłaby jeszcze bardziej wywieść w pole. Wtem, w chwili gdy rzuciła pastorowi wyzywające spojrzenie, wielce już zmęczoną niekończącym się wyczekiwaniem na “wielką”, zdaniem niektórych, przemowę, usłyszała huk. Pęknięta szyba, szkło, ale najgorszy był zimny wiatr który wręcz opatulał swoim mroźnym oddechem.
    — No to kurwa zajebiście. — mruknęła pod nosem, na tyle cicho, by babcia nie usłyszała. W pierwszym odruchu sięgnęła do kieszeni kurtki, w nadziei na papierosa, ale wtem przypomniała sobie o miejscu i całym towarzystwie. Nie chodziło przecież o to co wypada, a co nie.
    Gdyby jednak zamęt z wichurą za oknem, roztrzaskanym szkłem okazał się niewystarczający, atrakcji dostarczyła jej sąsiadka z ławki - Irma Gallagher.
    — Pani Gallagher, proszę się uspokoić. To tylko szyba, ja wszystko pozbieram. — powiedziała opornie, aczkolwiek życzliwie, uprzedzając komentarz babci, która i tak zmusiłaby ją do wykonania tej czynności tym, czy innym sposobem. Panna Harding postanowiła zrobić jednak wszystko po swojemu, poczynając od pomocy Irmie w powrocie na wcześniej zajmowane miejsce, sama zaś wstała, by po chwili schylić się po rzeczy z koszyka staruszki. Oczywiście zrobiła to na prostych nogach, na tyle “niewinnie”, by ktokolwiek znajdujący się za jej plecami mógł zobaczyć jej zgrabne, młodzieńcze pośladki w świetnie opinających się na nich jeansach.
    — Lily, na litość boską, zachowuj się! — jęknięcie niezadowolonej babci, wywalało u niej nikły, acz pełen satysfakcji uśmiech. W końcu postawiła na swoim.
    — Przecież, ja tylko pomagam, nie robię nic złego. — odpowiedziała, jak zwykle udając niewiniątko.

    Lily

    OdpowiedzUsuń
  9. Wszyscy:

    Aurora drgnęła, kiedy po kościele rozniósł się potężny huk kruszonego szkła, ale zamiast zerwać się do ucieczki, rozejrzała się zdezorientowana po budynku w poszukiwaniu Victorii. Kobieta (jak na byłą policjantkę przystało) zajęła się kojeniem nerwów wystraszonych staruszek i nic jej nie groziło, więc nie było powodów do niepokoju.
    Walker odetchnęła w duchu z ulgą, a następnie zaśmiała się pod nosem, obserwując panikę jaka zaczęła ogarniać kolejnych wiernych (zarówno tych mniej, jak i tych bardziej oddanych Bogu).
    Jak szczury w klatce...
    Rora nie miała na początku nawet zamiaru uczestniczyć w tej mszy, ale doszła do wniosku, że nie warto z takiego powodu sprawiać opiekunce przykrości. Zresztą... Co innego miała robić w taką pogodę? To był też doskonały sposób, aby zapoznać się z większością miasteczkowych twarzy i lepiej im się przyjrzeć.
    Zamiast jednak zająć miejsce w ławce razem z panią Campbell, Aurora wybrała ścianę w rogu kościoła i tam też zamierzała pozostać aż do końca tego przedstawienia. Nie spodziewała się, że nudna pogadanka i kilka modlitw mogą przerodzić się w wieczór pełen atrakcji, ale kiedy tak się właśnie stało - nie potrafiła ukryć pewnego rodzaju ekscytacji.
    Przeniosła spojrzenie ciemnych oczu na kolejne - drgające niebezpiecznie pod wpływem ulewy - szyby i westchnęła ciężko, zatrzymując wzrok na tej ostatniej, znajdującej się tuż nad jej głową.
    - Odsuńcie się od okien! - podniosła głos, próbując przekrzyczeć panujący w pomieszczeniu gwar rozmów, modlitw i pełnych barwnych epitetów okrzyków.
    - Odsuńcie się od okien! - powtórzyła i odkaszlnęła, kiedy w jej gardle pojawiła się nieprzyjemna chrypa. - Oh, kurwa, no jasne... - warknęła pod nosem, kiedy żadnego z mieszkańców nie zainteresowały jej słowa.
    Zaklęła raz jeszcze, a następnie sama ruszyła wzdłuż ściany, starając się skierować każdego, kogo napotkała na swojej drodze w kierunku centrum budynku.
    W końcu, skoro ulewa wybiła już jedną szybę, nic nie stało na przeszkodzie, aby potłukła następne prawda? Tym bardziej, że wichura wdarła się już do środka... Tego jeszcze tylko brakowało, aby odłamki szkła pokaleczyły kogoś ze zgromadzonych.

    3, 6, 9, 10, 8

    Aurora

    OdpowiedzUsuń
  10. Dość delikatna struktura nigdy nie jest tworzywem przyjaznym ludziom, więc kiedy szyba pękła na kawałki, było już wiadomo, że to zwykła złośliwość rzeczy martwych wcieliła się w życie i dręczy mieszkańców. Oczywiście wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że wcale nie zapowiadało się jakoby wichura miała ucichnąć. Wręcz przeciwnie. Wiatr gwizdał złowieszczo, a soczyste krople deszczu wpadały do środka pomieszczenia przez rozbite okno. Najgorzej mieli pewnie Ci, którzy siedzieli najbliżej okna, bo nie tylko czuli na sobie podmuchy Dziadka Mroza, ale również mieli sporą szansę na to, by zmoknąć. Łącznie zresztą z pastorem, który również stał pod oknem, narażony na kaprys pogody. Uparcie prowadził jednak kazanie, przekrzykując się ze świstem za murami kościelnymi.
    — Drodzy parafianie! Nie bójcie się. Bóg...
    Dalsza część wypowiedzi była wielką niewiadomą, bo właśnie z ambony spadły pozostawione na balustradzie książki, upadając z głośnym BUM! tuż przed ołtarz.

    Wszyscy piszemy po jednym KRÓTKIM komentarzu, który byłby odpowiedzią na zaistniałą sytuację. Wpływanie na pogodę jest zabronione, za to zaznaczenie co postać usłyszała w dalszej części wypowiedzi pastora wręcz wskazana.
    Przed wysłaniem komentarza każdy użytkownik ma obowiązek wylosować kością cyfrę i podać jej wynik pod treścią fabularną.
    Jak losować kośćmi? Wejść na https://rolz.org/ > Kliknąć w Dice Room (zakładka w prawym górnym rogu) > wpisać Nickame, czyli imię i nazwisko postaci np. IrmaGallagher > wpisać Room Name MountCartier > Pominąć pole z Passwordem > Kliknąć w button Join Room > Napisać w polu type chat message here… następującą formułę: #d2 #wydarzenie, deszcz i wichura > kliknąć w button send.


    OdpowiedzUsuń
  11. W momencie kiedy szyba postanowiła przejść na ciemną stronę mocy i ulec totalnej dekonstrukcji, Andrew siedział spokojnie na swoim miejscu, potajemnie wyciągając telefon pod ławką, by sprawdzić, czy przypadkiem nie dostał jakiegoś SMS-a. Taki tam głupi nawyk wyniesiony z Nowego Jorku, który tutaj nie miał najmniejszego znaczenia, bo przecież w Mount Cartier telefony komórkowe nie były zdatne do użytku. Wciąż o tym zapominał. Ale miasteczko wprost odwrotnie, lubiło mu przypominać o tym i o wielu innych sprawach. Na przykład o fakcie, że wszystko jest możliwe. To pewnie dlatego nie przestraszył się, gdy poleciało okno. Spojrzał tylko z dezaprobatą najpierw na pustą ramę w ścianie, a później na puste pole przy mierniku zasięgu, zupełnie nie wyczuwając zagrożenia wynikającego z szalejącej na zewnątrz burzy. Co on mógł? No nic. Więc podrapał się bez stresu po brodzie i z naturalną mu nonszalancją schował telefon do kieszeni jeansów. Tak po prostu. No jak nie ma zasięgu to nie ma. A jak jest wichura to jest. Cudotwórcą nie był, co najwyżej mógł o jeden z takich cudów się pomodlić. On-ateista. On-sceptyk. On-przekorny. Bo kurde, pewne rzeczy należy robić dla zasady, jeśli dla wiary nie można. W tym celu odetchnął głęboko, gotowy do złożenia rąk w modlitwie, gdy...
    BUM! Coś głucho upadło na ziemię, a o ile brzdęk upadających na kafle szyb go wcześniej nie zainteresował, huk książek to zupełnie inna sprawa. Jaka pisarz szanował każdą lekturę, religijną czy nie. Wstał nawet z miejsca chcąc je podnieść, ale zaraz uświadomił sobie, że w gruncie rzeczy jest za daleko, więc jedynie poprawił poła płaszcza i usiadł z powrotem na ławeczce.
    — Że co? — mruknął tylko do siebie, w komentarzu na wypowiedź pastora, której nie usłyszał.

    Wynik rzutu: 2

    Andrew

    OdpowiedzUsuń
  12. Wszyscy:

    Dobrnąwszy niemal do samego ołtarza, Aurora przystanęła i naciągnęła na głowę kaptur od kurtki, by osłonić głowę przed deszczem, który wdzierał się do środka przez pustą okiennicę. Odłamki szkła walały się po podłodze, na kaflach tworzyły się kałuże, a pastor... Cóż, pastor najwyraźniej się tym nie przejmował.
    Niewiarygodne - mruknęła, spoglądając na mężczyznę z autentycznym niedowierzaniem.
    Czy ten człowiek oszalał? Zamierzał kontynuować kazanie w takiej sytuacji?
    Walker skrzywiła się wyraźnie i przewróciła oczami, cofając się, by uchronić się przed ulewą.
    Drodzy parafianie! Nie bójcie się. Bóg... - Rora przedrzeźniała pastora, ale kiedy książki runęły na podłogę - niemal podskoczyła. Ten dźwięk niebezpiecznie przypominał jej głuchy odgłos wystrzału i skutecznie popsuł dobry humor.
    Pokręciła głową z dezaprobatą i obróciła się na pięcie, zamierzając wrócić na swoje poprzednie miejsce i w spokoju obserwować. Skoro ludzie nie chcieli się ruszać to nie miała zamiaru pomagać im na siłę.
    W jej głowie zakorzeniły się już jednak słowa pieprzniętego pastora.
    Drodzy parafianie! Nie bójcie się. Bóg...
    Bóg co? Ma nas w swojej opiece?
    - Dobre sobie.

    Wynik rzutu: 2

    Aurora

    OdpowiedzUsuń
  13. Jak trwoga, to do Boga, tak najkrócej można było scharakteryzować relacje Clarissy ze Stwórcą przez co teraz, była święcie przekonana, że wszystko co dzieje się w kościele, jest odpowiedzią na jej niezadawalającą postawę. Należała w końcu do osób, które nad zwyczaj gorliwie modliły się w samolocie oraz oczekując na ekspedientkę w sklepie, kiedy ta miała potwierdzić, czy dany, odpowiedni rozmiar wymarzonych butów jest dostępny.
    — No chyba zwariował, nie widzi tego co się dzieje? — Mruknęła pod nosem Clarissa, wpatrując się w swoją sąsiadkę, mając oczywiście na myśli pastora, który nie przestawał mówić, mimo zniszczenia, które poczynił wiatr. Kobieta średniego wieku, pokręciła wyłącznie głową z dezaprobatą, nie mogąc się zgodzić z panną Chambers, która najwidoczniej nie rozumiała, że jest to próba uspokojenia zlęknionych wiernych. Nim jednak zdołała wejść w jakąkolwiek dyskusję z pastorem, wydała z siebie cichy, jak na nią, odgłos czystego lęku, kiedy z balustrady spadły grube tomiszcza.
    — Bóg ma dla nas wszystkich plany? — Powtórzyła po pastorze, już głośno, bo właśnie to usłyszała, a siedziała, całkiem blisko. Nie mogła powstrzymać się przed tym krótkim wtrąceniem. — Czy celowo sprowadził najgorszych grzeszników do jednego kościoła i teraz chce ich wszystkich uśmiercić?

    Wynik rzutu: 1

    OdpowiedzUsuń
  14. Lily:

    — Och, za moich czasów pojęcie „złego” znacznie odbiegało od dzisiejszych definicji...— rzuciła pani Gallagher jak na siebie ze znacznym przekąsem, choć zachowała charakterystyczną nutę łagodności. Nie potrafiła krzyczeć. Co najwyżej jęczeć w dezaprobacie, co miało miejsce chwilę temu. Tak oto reagowała na skrajny stres. Ciężko było jej zaakceptować jednocześnie, że budowla wali się w kawałkach i fakt, że ta młoda dama nie ma w sobie za krzty skromności. Dzisiejsza młodzież była dla staruszki wielką zagadką, za każdym razem bowiem, kiedy wydawało jej się, że już coś wie o współczesnych trendach, taka Lily czy inna pannica wytrącała Irmie pewność z dłoni, zachowując się wprost odwrotnie do oczekiwań babuleńki.
    — Ja wiem, że chcesz pomóc. Ja wiem, że jesteś młodziutka i narwana. Ja to wszystko wiem, panno Harding. Jednego tylko zrozumieć nie potrafię: dlaczego tak mądra panienka jak Ty ma w sobie tak mało pokory?
    Westchnęła ciężko kobiecina, opierając się dobrotliwie o ławkę, by cierpliwie poczekać aż to kochane, choć zbyt śmiałe dziewczęcie pozbiera zawartość koszyka i torebki.

    Irma Gallagher

    OdpowiedzUsuń
  15. Siedziała z uniesionymi wysoko brwiami, przyglądając się całej tej groteskowej scenie z samego tyłu sali. Opatuliła się szczelniej czarnym płaszczem i podniosła jego kołnierz, czując, jak zimny wiatr i lekka bryza dochodząca z pustej ramy po oknie, nieprzyjemnie muskają jej szyję. Przez szumy ledwo słyszała głos pastora, który naprawdę wysilał się, aby nadal kontynuować kazanie. Kathryn w pewnym momencie zupełnie przestała go słuchać, przysłowiowo się wyłączyła, kiedy to nagle usłyszała głośny huk. Zamrugała intensywnie powiekami i podniosła głowę. Nie mogąc jednak nic dojrzeć, wstała z ławki i stanęła na palcach, przyglądając się przez moment walającym się po podłodze książkom. Zmarszczyła czoło i powoli zaczęła się zastanawiać nad opuszczeniem kościoła. Sytuacja przybierała coraz gorszy obrót.

    Wynik rzutu: 2

    OdpowiedzUsuń
  16. Chwilę zajęło mu zorientowanie się w sytuacji, chociaż ta była dosyć prosta. Roztrzaskujące się o posadzkę szkło wróżyło rozbite okno, a nagły spadek temperatury o jakieś dziesięć stopni potwierdzał tylko te przypuszczenia nawet bez rozglądania się w poszukiwaniu źródła tego zjawiska. Jedyną reakcją Jasona oprócz bardzo wymownego komentarza, za którego bratowa zafundowała mu dosyć bolesne wbicie łokcia w żebra, było znudzone zerknięcie na wystraszoną bratanicę. Może jeszcze się nie obudził, a może zwyczajnie liczył, że wszyscy staranują się w wejściu, a on cierpliwie przeczeka ten harmider przy drzwiach i opuści miejsce, w którym jak widać nawet Bóg nie chciał go już widzieć. Szkoda tylko, że zamiast uciekać wszyscy jedynie lamentowali, a Tanner chcąc czy nie musiał przyglądać się temu spektaklowi.
    Dopiero głośny huk spadających ksiąg sprawił, że spojrzał z jawną irytacją na pastora wymachującego dłońmi i próbującego przekrzyczeć tę panikę.
    — Umiłowani, nie ma się czego obawiać! W naszej świątyni jesteśmy najbezpieczniejsi! Nigdzie Bóg nie ochroni Was tak, jak…
    Jason jęknął, spoglądając ponad ramieniem Katie na uspokajającego córkę Jima.
    — On zawsze tak pieprzy od rzeczy? — zapytał, kręcąc się na niewygodnym siedzisku i rozglądając się po najbliższych ławkach. Kilka staruszek wachlowało się, inne opatulały się grubymi szalami i z zaciętymi minami próbowały uciszyć sąsiadów, a niektóre spoglądały nerwowo w kierunku drzwi, jakby rozważały czy nie lepiej byłoby uciec. Im zimniejszy wiatr wpadał do kościoła, tym bardziej Jason był skłonny wstać w tej chwili i ku przerażeniu całego miasta wrócić do domu przed końcem tej farsy nazywanej mszą. Kościół się sypał, a oni siedzieli i czekali na zbawienie.
    — Co za pieprz... piekielny ziąb — mruknął, od razu się poprawiając, gdy tylko Katie spojrzała groźnie na niego i na Chloe. No tak, miał się przecież pilnować.

    Wynik rzutu: 2

    Jason

    OdpowiedzUsuń
  17. Wszyscy:

    — Bóg jeden raczy to wiedzieć pani Gallagher. — dokończyła słowa pastora, w ramach odpowiedzi na pojękiwania staruszki w kwestii jej zachowania. Siedząca obok Barbra Harding pokręciła na to z dezaprobatą głową, ale chwilę później w pełni oddała się zamieszaniu związanemu z książkami, które narobiły wiele hałasu. Jako wzorowa katoliczka widziała w tym rzecz jasna rękę Boską i karę za grzechy parafian - bo jak inaczej podobne sytuacje wytłumaczyć?
    — Przepraszam. — mruknęła Lily, oddając Irmie jej rzeczy, a chwilę później przeciskając się w ławce, by wyjść na środek kościoła i w kilku zgrabnych susach doskoczyć do ambony, wymijając oszołomionego duchownego.
    — Moi drodzy, postuluję za miłym wieczorem w zakrystii, gdzie jest zapewne cieplej i przyjemniej niż tutaj. Mamy wino mszalne, nie zginiemy. Bóg zapłać! — zwołała wesoło, jakby w ogóle nie wzruszona wichurą, deszczem i kataklizmem, który dział się za murami parafii. Umówmy się, życie w Mount Cartier nigdy nie było łatwe. Trzeba było sobie jakoś radzić.

    Wynik rzutu: 2

    Lily

    OdpowiedzUsuń
  18. DOGRYWKA:

    Wszystkie osoby, które w numerkach wybrały więcej niż 3 liczby nieparzyste, są proszone o ponowne losowanie kości według formuły: #d3 #wydarzenie, deszcz i wichura

    Jedyną osobą, która uchroniła się od dogrywki jest Aurora, która miała większość cyfr parzystych.

    Już bez opisów fabularnych w ODPOWIEDZI na ten komentarz wpisujemy sam wynik rzutu. Administracja będzie rzucać kością za każdą osobę, która nie dokona rzutu do godziny 21:00.

    Po godzinie 21:00 zostaną podane dalsze wskazówki.

    OdpowiedzUsuń
  19. Od tej pory gramy w otwarte karty. Użytkownicy będą wiedzieć co dzieje się z ich postaciami po przeczytaniu poniższej instrukcji. Zadaniem użytkowników jest śledzenie opisów MG i reagowanie na wydarzenia zgodnie z narzuconymi przez numerki akcjami (patrz: spis poniżej).

    Jeśli po rzucie kostką wylosowałeś cyfrę parzystą to znaczy, że jesteś BEZPIECZNY. Im więcej liczb parzystych wybrałeś, tym większe zaangażowanie w pomoc innym. Radzimy uzbroić się w stoicki spokój.
    Jeśli po rzucie kostką wylosowałeś cyfrę nieparzystą to znaczy, że jesteś ZAGROŻONY. Im więcej liczb nieparzystych wybrałeś, tym większe obrażenia postaci. Radzimy zachować wszelką ostrożność.

    Wybrane numerki w grupie ZAGROŻONYCH oznaczają następujące akcje:
    1. Odłamki szkła trafiły w ciebie i utkwiły w ciele. Krwawisz.
    2. Wiatr szaleje na dworze. Przez okno właśnie wleciał krzak i poharatał Ci twarz gałęziami.
    3. Wcałym zamieszaniu zgubiłeś płaszcz. Jeśli trafią w którymś momencie trafią w Ciebie odłamki, szkło wejdzie głębiej.
    4. Zgasło światło, a ty nie masz przy sobie latarki. Musisz działać na oślep.
    5. Jeśli nie masz latarki, potykasz się i upadasz na ziemię.
    6. Jeśli ktoś będzie próbował Ci w czymkolwiek pomóc, nie powiedzie mu się.
    7. Uciekłeś za ołtarz, co okazało się totalną porażką. Właśnie trafiły w Ciebie odłamki szkła.
    8. Z wrażenia zemdlałeś. Jeśli nikt Cię nie ocuci, wypadasz z wydarzenia.
    9. Jeśli dotrwałeś do końca wydarzenia bez obrażeń, gratulujemy. Jeżeli jesteś ranny, musisz wybrać się do lekarza lub wspomnieć o wichurze w którymś ze swoich wątków.
    10. Po wichurze Twój dom jest w ruinie. Jeśli znalazł się ktoś, kto może Ci pomóc, w indywidualnym wątku musisz zawrzeć proces naprawy domu. Stan domu określi MG.

    Kara: jeśli miałeś 4 lub 5 nieparzystych liczb w szeregu, w następnym wydarzeniu grupowym MG będzie dla ciebie nieprzychylny.

    Wybrane numerki w grupie BEZPIECZNYCH oznaczają następujące akcje:
    1. Osoby w ławce obok zostały zranione przez odłamki szkła. Ty uniknąłeś ran.
    2. Wiatr szaleje na dworze. Przez okno właśnie wleciał krzak, ale udało Ci się uchylić zanim Cię uderzył.
    3. Przemieszczając się w ławce znalazłeś chustę. Jeśli ktoś obok Ciebie krwawi, będziesz w stanie mu pomóc.
    4. Zgasło światło, ale masz przy sobie latarkę. Pomagasz wszystkim z grupy bezpiecznych, którzy nie mają latarki.
    5. Jeśli nie masz latarki, to nic nie szkodzi. Właśnie znalazłeś osobę, która ją ma.
    6. Jeśli będziesz próbował kogoś ocucić, powiedzie Ci się.
    7. Uciekłeś do zakrystii, co okazało się strzałem w dziesiątkę. Jesteś bezpieczny.
    8. Zostałeś okrzyknięty Bohaterem Roku, w nagrodę dostajesz ikonkę.
    9. Jeśli w trakcie wydarzenia pomogłeś komuś, brawo za obywatelską postawę. W ramach nagrody możesz (ale nie musisz) poprosić o indywidualną rozgrywkę z MG.
    10. Po wichurze twój dom jest cały, ale jeśli znalazł się ktoś, komu trzeba pomóc, w indywidualnym wątku musisz zawrzeć proces naprawy jego/jej domu.

    Bonus: Jeśli miałeś 4 lub 5 liczb parzystych w szeregu, w następnym wydarzeniu grupowym MG będzie Ci sprzyjał.

    Czekamy na pierwszy opis sytuacji od MG.

    OdpowiedzUsuń
  20. Wszyscy:

    Ciężka sprawa z tymi kataklizmami. Zawsze dochodziły do głosu w nieodpowiednim momencie, więc nieważne jak bardzo pastor starał się rozgromić wiatr i deszcz, pogoda zagłuszała jego kazanie mimo wszystko. Po ogólnym zamieszaniu w kościele widział wyraźnie, że ludzie nie tylko go nie słuchają, ale również zaczęli działać na własną rękę, czego ewidentnym dowodem była rozpustna Lily, wstępująca na ambonę.
    — Sio, sio! —zaczął przeganiać ją z pola widzenia jak zwierzynę, ale właściwie skoro słowa jej nie przekonywały to może chociaż gesty? Pastor machnął energicznie rękoma chcąc zrobić na niej piorunujące wrażenie, ale jedyne, co było prawdziwie porażające to pogoda za oknem. Nad ziemią tuż za murami kościelnymi latało dosłownie wszystko: piach, kępki trawy, kapelusze porwane z głów wiernych przy wybiciu okna, a nawet pojedynczy krzak. Pałętał się gdzieś między drugą, a trzecią kondygnacją budynku, tworząc abstrakcyjny obraz za przybrudzoną szybą. I niech tak zostanie, bo gdyby wpadł do pomieszczenia, to dopiero byłaby katastrofa.
    — Proszę państwa! — pastor podniósł głos, licząc na posłuch, ale w zasadzie nawet z megafonem niewiele by tu zdziałał — Och... — burknął tylko do siebie, rezygnując z dalszych krzyków. Niech się dzieje wola boska!
    Tymczasem może nie wszyscy zdawali sobie z tego jeszcze sprawę, ale wiatr wzmógł się na sile, sprawiając, że do tej pory do połowy oszczerbione okno, teraz wyleciało już w całości, siekając przypadkowych parafian (numerek 1).

    OdpowiedzUsuń
  21. Clarissa:

    Co tu się działo, to przechodziło ludzkie pojęcia. Andrew ledwo zdążył zaakceptować fakt, że wszyscy w kościele nagle stali się nerwowi, a tu nagle kolejny element zaskoczenia w postaci odłamków szkła, lecących wprost do jego ławki! Oczywiście nie był idiotą, więc jego instynkt samozachowawczy kazał mu się automatycznie i jak najszybciej uchylić, ale gdyby nie refleks... pewnie podzieliłby los Clarissy. Którą swoją drogą dostrzegł dopiero w momencie realnego zagrożenia i chyba wyłącznie ze względu na to, że w tłumie wszystkich ludzi ona jedna była mu tak bliska. Skoro Mount Cartier nie sprzyjało nowojorczykom, musieli się jakoś solidaryzować. No więc mimo tego, że nie pobiegł na ratunek damie, mentalnie trzymał za nią kciuki.
    Może nawet próbowałby ją uratować, ale... poruszenie w ławkach było na tyle niepokojące, że póki co wolał pilnować własnej dupy. Jeszcze trochę, a ludzie w panice przetrąciliby jego piękną buźkę. Tego by nie chciał.

    Andrew Walker

    OdpowiedzUsuń
  22. Lily, Clarissa

    Niewiele rozumiał z tego, co mówił pastor, bo zwyczajnie przestał go słuchać. Bardziej zajęty był spoglądaniem z pewnym zrezygnowaniem na roztrzęsioną Chloe, której niewiele brakowało już do wybuchnięcia płaczem po tym, jak zauważyła na ścianie dziwne cienie. Jason powędrował spojrzeniem za okno, gdzie... właściwie fruwało wszystko, co tylko mogło fruwać. Jeszcze chwila, a będzie skłonny uwierzyć, że fruwająca dookoła krowa oznacza, że znaleźli się w centrum samego tornada, bo jak to możliwe, żeby cholerny krzak wirował raz w górę, raz w dół?! Nie miał kurwa pojęcia, ale nic mu się tu nie podobało i już żałował, że dał się wyciągnąć z łóżka.
    Mimo wszystko słysząc (i aż za dobrze widząc) młodą kasjerkę poznaną dwa dni temu westchnął z ulgą. Wszystko i tak wskazywało na to, że ta cholerna msza się nie odbędzie, więc równie dobrze mogli ewakuować się stąd. To też zamierzał zaproponować bratu, gdy pochylił się i wyciągnął rękę, żeby go dotknąć. Akurat w tym samym momencie, w którym poszła kolejna część okna. I nic nie byłoby w tym niezwykłego, gdyby nie fakt, że jeszcze do tej pory normalna dłoń starszego Tannera nie miała w tej chwili wbitego w skórę pięciocentymetrowego kawałka szkła. Kilka mniejszych dostało się pod kołnierz kurtki i otarło się boleśnie o wrażliwą skórę na szyi.
    — Kurwa mać... — stęknął pod nosem, od razu cofając rękę, chociaż było już za późno, bo Chloe zauważyła ostry przedmiot wystający z krwawiącej powoli ręki wujka i zaczęła piszczeć z przerażenia. Różne epitety przechodziły przez głowę Jasona w tej chwili, gdy jeszcze w szoku zaczynał odczuwać pierwsze oznaki bólu i rozglądał się po najbliższej okolicy. Dziewczyna siedząca w ławce po drugiej stronie wąskiego przejścia wyglądała na pokrzywdzoną, podobnie jak kilka innych osób. Krew cieknąca mu powoli po palcach robiła się nieznośna, ale Jason i tak zacisnął zęby, zastanawiając się, jak kurwa miał funkcjonować z kawałkiem szkła tkwiącym w prawej ręce?

    Jason

    OdpowiedzUsuń
  23. Wszyscy:

    Wycofanie się spod ołtarza było właściwie najlepszą decyzją, jaką mogła podjąć, ponieważ chwilę później resztka okiennicy została gwałtownie wyrwana z ramy, a odłamki szkła poszybowały w stronę nieświadomych parafian.
    Mimo, że Aurora była już w połowie drogi do tylnej ściany i niebezpieczeństwo zbytnio jej nie zagrażało, na kolejny, przeraźliwy dźwięk tłuczonej szyby chwyciła za krawędź kaptura i nasunęła go na twarz w odruchu bezwarunkowym, by osłonić oczy od zbłąkanych kryształków, a następnie obróciła się na pięcie i przyśpieszyła kroku. Sytuacja ani trochę jej się nie podobała.
    - Cholera! - warknęła, kiedy do jej uszu dotarły okrzyki poranionych mieszkańców.
    A przecież mówiła im, aby odsunęli się od okien, ale oczywiście nikt jej wtedy nie słuchał - teraz mieli za swoje.
    Walker dopadła do tyłu budynku i zaszyła się w jednym z kątów, by na spokojnie przeanalizować sytuację. Nie była teraz pewna gdzie mogłaby być bezpieczniejsza. Wewnątrz budynku, czy może na zewnątrz?
    Dziewczyna stanęła na palcach, by ponownie wypatrzeć w tłumie Victorię, ale ta na szczęście była cała i wmieszała się w grupkę kłębiących się na środku sali.
    Bardzo dobrze.

    Aurora

    OdpowiedzUsuń
  24. Wszyscy, Andrew, Jason

    Kiedy panna Chambers względnie oceniła sytuację pogodową za oknem, była święcie przekonana, że gorzej już być nie mogło. Wichura, która rozpętała się na dobre zatrzymała wszystkich wiernych w świątyni; nie było mowy o opuszczeniu kościoła. Tu jednak wszyscy byli bezpieczni. Tak przynajmniej uważała Clarissa bo choć jedna z szyb zbiła się się pod wpływem silnych podmuchów, a wśród zgromadzonych panował popłoch, ona naiwnie wierzyła, że nic im nie grozi. To przynajmniej starała się sobie wmówić, zapominając już o Boskiej zemście (która była zdecydowanie bardziej prawdopodobna), teraz gorliwie modląc się i wierząc, że Bóg, jeśli rzeczywiście istnieje, okaże im swoje miłosierdzie. Mamrocząc pod nosem błagania, w lewej dłoni ściskając złotą zawieszkę łańcuszka, którą otrzymała na szczęście od rodziców przed wyjazdem do Nowego Jorku, a prawą poklepując lamentującą staruszkę w uspakajającym geście, zdołała uwierzyć, że nic im nie grozi.
    — Proszę się modlić, a wszystko będzie w należytym porządku. Wyjdziemy z tego cało. — Zapewniła ją w końcu, czując się w obowiązku. Uśmiechnęła się przy tym dobrodusznie w ten sam sposób, w który zawsze uśmiechała się do swojej babci, kiedy ta próbowała wyprowadzić ją z równowagi. — Chyba wierzy pani w to, że nasz pastor ma szczególne względy u Boga. — Dodała pokrzepiająco. Staruszka wysiliła się na uśmiech, kiwając potakująco głową, jednak zamiast powrócić do modlitw, sięgnęła do torby.
    — Zrobiłam dla Tessy, ale aktualnie bardziej się przyda tobie. — Stwierdziła, w ramach rewanżu za słowa otuchy, podając Issie gruby sweter.
    — Jest pani najlepsza na świecie! — Typowy dla Chambers entuzjazm zaowocował krótkim klaśnięciem w dłonie. Nie było chwili do stracenia w końcu szara, bawełniana sukienka i cienki beżowy płaszcz nie były najlepszą ochroną przed chłodem, który zawsze Clarissę dopadał, dlatego czym prędzej zaczęła zdejmować wierzchnie okrycie. 
Najpierw usłyszała kolejny trzask, a kiedy spojrzała w stronę okna było już za późno. Znów pisnęła, jednak tym razem na jednym odgłosie się nie skończyło. Wystarczyła zaledwie sekunda, aby do oczu napłynęły jej łzy, zaczerniając jej obraz. Czuła, jak gorąca krew spływa jej po policzku oraz zaczyna wsiąkać w rajstopy. Bała się spojrzeć na własną nogę, woląc nawet nie wiedzieć, jak wygląda jej twarz. Czuła szczypanie i ból, a przede wszystkim było jej zwyczajnie niedobrze. Zasłoniła usta dłonią, powstrzymując się przed wymiotami, a później rozejrzała się po innych. — Ratunku! — Pisnęła, czując jak oddech jej przyspiesza w ataku histerii, kiedy tylko dostrzegła mężczyznę z wielkim kawałem szkła wbitym w dłoń. Prawdopodobnie ona wyglądała tak samo. — Błagam, pomocy! — Dodała, wciąż rozglądając się, chcąc wiedzieć, czy ktokolwiek ją dostrzegł. Bała się krwi, bała się szkła, a krew plus szkoło zdawało się być możliwie najgorszym połączeniem. Łzy spływały jej strumieniami po policzkach, sprawiając, że rana, którą spowodował średniej wielkości odłamek, szczypała coraz bardziej. Clarissa nie miała pojęcia co robić. — Niech mi ktoś pomoże! — Dodała histerycznie, wpatrując się prosto w Andrew, którego przez łzy ledwo co dostrzegła. Stał tam cały i zdrowy, a jej nie pozostawało nic innego, jak wierzyć, że ruszy jej na ratunek.

    Clarissa

    OdpowiedzUsuń
  25. Aurora, Clarissa:

    Przed oczami śmignęła mu zakapturzona sylwetka. Jakaś dziewczyna (Aurora) właśnie przemknęła główną nawą na tyły kościoła, zapewne w nadziei na to, że uchroni ją to przed kolejnymi skutkami wichury. Cwana. Być może miała rację. Należało zignorować zachowanie pozostałych i czym prędzej się schować. Ale jak się chować, kiedy ludzie doświadczają osobistych katastrof, nie potrafiąc poradzić sobie z nimi w pojedynkę? Pozostawienie parafian samym sobie wydawało mu się skrajnie nieetycznym występkiem, a on wbrew wszystkiemu czasem miał potrzebę uczłowieczania się, co pewnie niektórych mogło porządnie zaskoczyć. Ale to chyba naturalne, skoro chcąc nie chcąc tym człowiekiem jednak był. Wciąż dupkiem, to się nie zmieniło, ale świadomość miejsca, w którym się znalazł miała na niego dobry wpływ. Zbyt rzadko bywał w przestrzeniach sacrum, by ten jeden raz, gdy ją zajmuje, potraktować po macoszemu. Szacunek do siebie, ale też do ludzi wokół nakazał mu zareagować, choć wierzący katolik pewnie powiedziałby, że to oczyszczająca atmosfera jezusowego domu pomogła mu w tej sensownej decyzji. Jakkolwiek głupio to nie brzmiało, bo przecież nie wierzył w Boga. Wierzył jednak w ludzi i w integrację między nimi. No więc co powiedziałby na ten wybór nie-katolik? Po prostu to, że potrafił dostrzec wspólnotę nawet jeśli sam do niej nie przynależał. Mógł powiedzieć więcej: dzisiaj z religijną komuną solidaryzowały go nieszczęścia, które wszyscy wspólnie i na bieżąco przeżywali. Być może jego katharsis miało być dobrym gestem i zachowaniem resztki moralności w tak wymagającej i niecierpiącej zwłoki sytuacji, jak ta.
    Z początku nie zauważył szkła wbitego w nogę panny Chambers. Był jedynie przekonany o tym, że coś na pewno musiało się jej stać, bo wybite okno ewidentnie poleciało w jej kierunku. Ale on był tylko egoistycznym samcem. Chyba zbyt pobłażliwie potraktował losy swojej asystentki, albo po prostu wyszedł z założenia, że sama świetnie sobie zawsze radzi. Z błędu tej logiki zdał sobie sprawę nieco później. Z każdą sekundą przeznaczoną na obserwacji dziewczyny jej piski i panika wydawały mu się bardziej sensowne, a to dlatego, że nie tylko dostrzegł, że krew odpływa od jej twarzy, nadając jej niepokojącej bladości, ale w końcu zobaczył również jej prawdziwie okaleczony stan.
    Gdy kobieta odwróciła się w jego kierunku, w oczy uderzył go widok krwawiącej intensywnie rany na licu, pewnie efekt niefortunnego otarcia się jednego z odłamków szkła o skórę pod kością policzkową Clarissy. Wszystko mógł zignorować, ale poniesionych materialnie ran nigdy. To na psychiczne nie zwracał aż takiej uwagi, emocje wyrzucając poza tok myślenia. No więc tak. Krew wystarczyła, by zerwał się do pionu. Przeskakując parę ławek do przodu, a raczej wybiegając z pierwszej by móc znaleźć się w innej, w tłumie wszystkich panikarzy przepchał się na środek pomieszczenia, stając obok asystentki.
    — Miałaś zostać ze mną na tej pipidówce i dokładnie to teraz zrobisz, rozumiesz? — głos nie znoszący sprzeciwu może nie do końca sprzyjał ostatnio ich relacji, ale tym razem przynajmniej miał swoje źródło w trosce. No bo kurna. Źle jej nie życzył. W ten pokrętny sposób nawet o nią dbał i szkoda mu było patrzyć jak cierpi.
    Położył uspokajająco lewą dłoń na jej udzie, dopiero teraz dostrzegając, że tuż obok jego ręki tkwi wbity w ciało odłamek, na co starał się nie reagować zbyt gwałtownie, by dodatkowo jej nie straszyć. Przyjrzał się jednak głębokości rany, ściągając brwi w niezadowoleniu. To nie wyglądało ładnie.
    — Dość atrakcji na dziś, idziemy, co?
    Spojrzał na nią spokojnie podnosząc wolną dłoń do twarzy Clarissy, by kciukiem otrzeć jej łzy. Do tej sytuacji nie będą wracać. Nigdy więcej. I to nie tylko przez wzgląd na to, że żadne z nich nie chciałoby powtórki z krwawego wypadku.

    Samej mi się post teraz rozjechał pod względem ilości :P

    OdpowiedzUsuń
  26. Andrew, wszyscy

    Clarissa była tym typem histeryczki, która okazywała zimną krew w przypadku, kiedy wiedziała, że nie znajdzie się zupełnie nikt kto będzie w stanie uratować jej tyłek i zapewnić jej przetrwanie, pozostając skazaną na siebie samą. Natomiast kiedy poczucie bezpieczeństwa było już zapewnione w postaci racjonalnych osobników, dawała się ponieść emocjom. Tak też było teraz. Kościół pełny ludzi oznaczał, że prędzej, czy później znajdzie się ktoś, kto udzieli jej pomocy, dlatego w tym momencie mogła bezkarnie poddać się swojej histerii, szczególnie, kiedy w pobliżu znalazł się Andrew. Kto, jak kto, ale on bywał na tyle racjonalny, że czasem racjonalność ta doprowadzała emocjonalną Clarissę do szewskiej pasji. Teraz jednak właśnie tego potrzebowała. Wpatrywała się w niego, na chwilę wstrzymując płacz bo tylko w taki sposób mogła zmusić się do skupienia, które miało jej pomóc zrozumieć słowa, które docierały do niej w zwolnionym tempie. Oddech miała w dalszym ciągu przyspieszony, ale zdawała się na chwilę uspokoić. Pokiwała w końcu głową potakująco, chociaż łzy znów zaczynały napływać jej do oczu i już po chwili znów zaniosła się szlochem, kiedy dotarło do niej, że to co się dzieje jest znacznie bardziej poważne, niż wydawało jej się z początku.
    — Będę musiała zostać tu już na zawsze bo nie pokażę się światu z blizną. — Wyjęczała niewyraźnie, czując, że właśnie w tym jednym pieprzonym momencie, jej przyszłość zostaje przekreślona. Nie miała pojęcia, jak wygląda jej policzek, jak głęboka jest rana, ale na moment zapomniała o nodze, oczyma wyobraźni widząc głęboką ranę, z którą będzie zmuszona żyć już zawsze. —Jedyne gdzie się teraz nadaję, to do obsady Scarface. — Jęknęła żałośnie, choć nie można było zaprzeczyć, że sama bliska obecność Walkera dodawała jej otuchy i nieco uspakajała, choć zapewne przyjdzie jej zastanawiać się nad tym później, gdy już zakończy się ten cały koszmar. Chwyciła się go mocno, gotowa rzeczywiście ruszyć z nim i uciec z tego przeklętego miejsca, w którym ewidentnie brakło Boga, jednak wystarczyło zrobienie półkroku, aby przypomniała sobie o nodze. Wciąż nie patrzyła w dół, woląc nie wiedzieć co znajduje się w jej udzie, ale wystarczyło poruszenie się, aby wiedzieć, że coś tam jednak jest. — Nie mogę nigdzie iść, mam coś w nodze! — Krzyknęła zrozpaczona, rozglądając się po innych poszkodowanych. Znów ją zemdliło od samego widoku, a myśl, że i ona wygląda podobnie, napawała ją dodatkową paniką. Jedną dłonią ściskała płaszcz mężczyzny, a drugą jego dłoń. — Jak bardzo jest źle? — Wpatrywała się w niego wyczekująco, wiedząc, że kto jak kto, ale Andrew nie będzie owijał w bawełnę.

    Clarissa

    OdpowiedzUsuń
  27. Chyba wszyscy...

    Panika jaka rozgrywała się w kościele nie przypominała żadnej niedzielnej mszy, w jakiej starszy Tanner miał okazję uczestniczyć. Chwila, w której szkło zaatakowało mieszkańców była ostatnią krople, której potrzebowali by rozpocząć histeryczne nawoływania do bliskich, sąsiadów, przyjaciół i wszystkich innych, którzy mogli znajdować się w tym miejscu. Całe miasto było tu przecież, do diabła. Co gorsza, Jason aż za dobrze zdawał sobie sprawę, że w środku byli potencjalnie bardziej bezpieczni niż na zewnątrz.
    — Jason! Jason, słyszysz mnie?!
    Głos Kate wraz z jej machającą mu przed twarzą ręką przydarły się do jego zaślepionego bólem umysłu. Nawet nie zauważył kiedy zdjęła szalik i spróbowała owinąć go wokół wbitnego w jego rękę szkła. Nie wyszło jej to a on musiał mocno zacisnąć zęby, żeby nie wydrzeć się z bólu tak, jak ta przyjezdna blondynka albo dziewczyna, która jeszcze niedawno próbowała namówić wszystkich na przejście na środek kościoła. Dobrze, że jej się nie udało, bo wszyscy by się pozabijali.
    — Ucha mi nie ucięło — odburknął, spoglądając na swoją najważniejszą ranę. Nie wyglądało to ciekawie, krew ciekła mu ciurkiem po palcach, a dłoń zaczynała drętwieć nie tylko od utraty krwi, ale i z powodu tepęgo bólu rozchodzącego się wzdłuż całej prawej ręki.
    — Co za kretynizm... — westchnął, słysząc coraz więcej krzyków. Podniósł wzrok akurat w chwili gdy zakrwawiona nastolatka omal nie upadła na niego, gdy tylko podniósł sięz zamiarem wyjścia stąd. Udało mu się przytrzymać ją za krwawiące ramię, a chociaż zrobił to lewą ręką, to i tak prawa dłoń zabolała go jak cholera.
    — Stój i nie mdlej, do diabła — wystękał, czując jak Lily (bo tak chyba miała na imię ta kasjerka) wyślizguje się z jego uścisku. Tylko tego mu tu brakowało.

    Jason

    OdpowiedzUsuń
  28. Wszyscy, Jason:
    Ze swojej pozycji Aurora mogła ocenić całą sytuację, ale była zbyt niska żeby ogarnąć wzrokiem całą salę na raz. Wdrapała się więc na najbliższą ławkę i dopiero wtedy oceniła ile osób tak naprawdę zostało rannych. Całkiem sporo mieszkańców wykrzykiwało przekleństwa i obmacywało krwawiące części ciała, wykrzywiając twarze z bólu. Ktoś miał wybity w dłoń spory odłamek szkła, a dziewczyna obok niemal mdlała.
    Gdyby chociaż część osób faktycznie jej posłuchała, mogliby uniknąć skaleczeń. Nie starała się w końcu namówić wszystkich by przesunęli się na środek sali, a jedynie tych, którzy stali najbliżej okien drgających po jej stronie pomieszczenia. Nie mogła teraz już nic na to poradzić, więc zamierzała odnaleźć najlepszą drogę do opiekunki.
    Aurora zeskoczyła z ławki i ruszyła w kierunku środka Kościoła, gdzie też Victoria próbowała uspokoić jakąś staruszkę. Przedzieranie się przez tłum nie było łatwym zadaniem. Ludzie krzyczeli i próbowali przemieszczać się w totalnym chaosie. Tuż obok stóp Walker upadła jakaś zapłakana dziewczynka.
    - Uważaj - warknęła pod nosem w kierunku jakiegoś mężczyzny, który szturchnął ją boleśnie łokciem, a następnie pochyliła się i podniosła dziecko, zanim ktoś przypadkiem na nie nadepnął.
    Ludzie w szale i przerażeniu robili różne, niezrozumiałe rzeczy.
    - No już, dobrze, nie płacz - wymamrotała łagodnie do ucha dziecka, głaszcząc je po głowie w uspokajającym geście.
    Oparła się biodrem o ławkę i zaczęła łagodnie kołysać dziewczynką, jednocześnie rozglądając się za jej matką lub ojcem.
    - Wszystko będzie dobrze - dodała.
    Starała się bronić swojej pozycji, gorączkowo zastanawiając się co ma teraz zrobić. Niańczenie dzieci nie było jej najmocniejszą stroną... Ta sytuacja wydawała jej się o wiele bardziej przerażająca niż sama perspektywa dzisiejszej wichury, która wdarła się do świątyni.
    Myśl, Aurora, myśl.

    Aurora

    OdpowiedzUsuń
  29. WSZYSCY:

    Nic nie dzieje się w Mount Cartier bez przyczyny! Tak pewnie uznałby pastor, gdyby tylko mógł przekrzyczeć rozgrywający się na jego oczach harmider. Nie mogąc jednak poradzić sobie w pojedynkę wpadł na świetny pomysł i ignorując wszystkich krwawiących, którym Bóg przecież musiał pomóc, zaintonował jedną z kościelnych pieśni, surowym spojrzeniem wymuszając na wiernych dołączenie do niego. I tak już po chwili ponad zebranymi roznosiły się śpiewy, a pastor zadowolony śpiewał razem z nimi. Przecież mieli mszę do przeprowadzenia, a pieśni kościelne były idealne do uspokojenia tłumu!
    — Pozwól, Czarna Madonno, w ramionach Twoich się skryyyyć! — zawył chór kobiet sześćdziesiąt plus akurat w chwili, w której wydarzyło się kilka innych rzeczy. Wiatr zmienił swój kierunek, zimne krople deszczu zaczęły jeszcze bardziej moczyć wiernych i tworzyć większe kałuże, a wędrujący do tej pory po zewnętrznej elewacji kościoła iglasty krzak w końcu znalazł swoje wejście, spadając na tych, którzy stanęli mu na drodze do przystrojenia głównego przejścia. No i kto to mówił, że siły nadprzyrodzone nie słuchały mieszkańców?! (numerek 2)

    UWAGA! Wszyscy, którzy nie zdążą odpisać w wątku przed kolejnym komentarzem Mistrza Gry powinni w kolejnej odpowiedzi zawrzeć reakcje postaci na wydarzenia, w tym wypadku zarówno z numerka 1, jak i 2. Krótko i dynamicznie, gramy dalej aż do czasu kolejnych wtrąceń MG! :)

    OdpowiedzUsuń
  30. Wszyscy

    Stała jak słup soli, kręcąc tylko z niedowierzaniem głową. Jeżeli tak wyglądają msze w tym kościele, to przynajmniej z połową mieszkańców miasteczka spotkam się w piekle, pomyślała Kat, siadając z powrotem na ławce. Wsadziła zmarznięte dłonie do kieszeni płaszcza i siedziała tak przez dłuższą chwilę, aż obok niej nie zaczęły dziać się coraz to dziwniejsze rzeczy. Resztki szkła z okna rozdmuchały się po całej sali, wiatr wirował jak baletnica, siekał chłodem po twarzach zebranych. Kathryn zauważyła krwawiących ludzi, płaczące i mdlejące kobiety, spanikowanych mężczyzn i dzieci. Wybałuszyła oczy i wstała pośpiesznie, kierując się w stronę wyjścia. Nie miała zamiaru pozostawać w kościele ani minuty dłużej. Kątem oka zauważyła jeszcze swoich rodziców, siedzących gdzieś z boku sali i tulących się do siebie. Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego nie postanowili wyjść, zwyczajnie się ulotnić, kiedy sytuacja przybrała nieciekawy obrót. Brunetka podeszła do dużych, mosiężnych drzwi i mocno szarpnęła za uchwyty, żeby je otworzyć. W tym samym momencie zawył wiatr, jeszcze bardziej przybrał na sile i pomógł ogromnemu krzakowi wpaść do środka. Kathryn nie miała nawet czasu na jakąkolwiek reakcję - krzaczysko wpadło na nią, wplątało się jej we włosy i szalik. Kat wymachiwała energicznie rękami i w końcu zepchnęła z siebie zasuszoną roślinę, która poleciała dalej wraz z kolejnym podmuchem wiatru. Kobieta poczuła po chwili w ustach metaliczny posmak krwi. Trzęsącymi się dłońmi powoli dotknęła twarzy i z przerażeniem odkryła, że krzak rozszarpał połowę jej skóry. Odsunęła się od przejścia i przywarła plecami do ściany, nie wiedząc, co ze sobą zrobić.

    OdpowiedzUsuń
  31. Nigdy nie rozgryzł zagadki, jaką były nastroje Clarissy. Była jak pianka marshmallow przyrządzana letniego wieczoru nad ogniskiem. Na stanowisku asystentki twardo kalkulująca i pewna swego, zamknięta w skorupie obowiązków i należności, zarumieniona od wysiłku wkładanego w pracę. Gdzieś w środku miękka klucha, w ogniu wydarzeń wytapiająca z siebie multum emocji. Słodko-mdląca przedstawicielka płci pięknej, której dla bezpieczeństwa lepiej jest odmawiać. Pewne rzeczy uzależniają. No więc raz jeszcze: nigdy nie rozgryzł zagadki, jaką były nastroje Clarissy. A to dlatego, że w najmniej oczekiwanych momentach traciła nerwy, zachowując się jak... kobieta. Po prostu.
    Histeria weszła w jej świadomość znacznie łatwiej, niż zdrowy rozsądek, a zakończona niepowodzeniem próba uspokojenia jej była wprost idealnym dowodem na to, że kiedy dziewczyna rozsupła wokół siebie sieć obaw i czarnych wizji, nic jej nie przekona do powrotu do rzeczywistości. Pannie Chambers wystarczyła sama myśl o bliźnie, by widzieć się na planie filmu Scarface, a Andrew zastanawiał się, czy te same myśli nie podniszczą ram jego cierpliwości. Już teraz ciężko było mu rozmawiać z asystentką. Znacznie lepiej radził sobie, gdy oboje podchodzili do sprawy na trzeźwo. Dlatego póki mógł to milczał, by przypadkiem nie powiedzieć o jedno słowo za dużo.
    — Oczywiście, że masz coś w nodze, Clarisso. Inaczej nie nalegałbym na wspólne wyjście i zmianę otoczenia, prawda?
    Nie był pewien, czy strofowanie jej w takiej sytuacji to najlepszy pomysł, ale z drugiej strony gdyby teraz zachowywał się nagle nienaturalnie miło, dziewczyna zdecydowanie uznałaby to za sygnał świadczący o tym, że skoro nawet on jej współczuje i próbuje konwersować z nią na tym dziwnie uprzejmym poziomie, musi być z nią naprawdę źle.
    — Nie jest najgorzej. Jest dużo krwi, jak to przy ranach ciętych, ale policzek Ci się zagoi.
    Umyślnie ominął kwestię uda, bo to wyglądało znacznie gorzej. O ile w przypadku twarzy był prawie pewien tego, że wbrew jej wszelkim obawom po ranie nie zostanie śladu, o tyle w przypadku nogi miał co do tego wątpliwości.
    — Oprzyj się na mnie — poradził jej, by przypadkiem się nie obciążała.

    OdpowiedzUsuń
  32. WSZYSCY:
    Szkło i krzak poczyniły wielkie szkody, szczególnie w kontakcie z ludźmi, ale nie było tego złego, co by na dobre nie wyszło. Katastrofa miała dziwny wpływ na pastora, który raz krzyczał w niebiosa, innym razem zupełnie milczał, i teraz właśnie przechodził w tę drugą fazę, bo po gwarnej serenadzie ku chwale Maryi stracił pomysł na to, do kogo i o co prosić, więc zamiast rzucać religijnymi frazesami z ambony, po prostu zszedł do ludzi, z czystego rozsądku wyprowadzając z ławek seniorów, którzy nie dość, ze stracili głos po śpiewie, to teraz jeszcze również siły. Podmuchy wiatru wymuszały na ludziach kurczowe trzymanie się szalików, czapek i płaszczy, więc niektóre staruszki wręcz mdlały od nadmiaru wrażeń i z powodu utraty energii. Dziwne są zrządzenia boskie, ale jakże mądre. Pastor idealnie wycyrklował czas, w którym zaczął ratować ludzi, bo akurat w momencie, kiedy wyprowadził część wiernych z ławek i skrył ich w zakrystii, zgasło światło (numerek 4).
    A nawet nie zgasło, raczej ugodziło w ludzi serią dziwnych przypadków, zakończonych totalną ciemnością. Jarzeniówki nie tylko w spektakularny sposób zamigotały, parę z nich całkiem się przepaliło, wydobywając ze słowa „na amen” nowe znaczenie. To nie koniec. Zbliżała się prawdziwa plaga anormalnych zdarzeń, bowiem w całym zamieszaniu Ci ludzie, którzy wcześniej z jakiegoś powodu ściągnęli z siebie wierzchnie odzienie, zgubili je (Lily, Clarissa), a niektórzy wręcz przeciwnie, znaleźli coś nowego. Macając w ciemnościach ławki, by odnaleźć drogę do wyjścia, Aurora na przykład zgarnęła czyjąś chustę (numerek 3). Ale była chyba jedyną szczęśliwą osobą, bo parę następnych doświadczyło już tylko nieprzyjemnego spotkania z posadzką (numerek 5).

    Komentarz od MG:
    CLARISSA, poszczęściło Ci się. Jesteś obok Andrew, który ma latarkę, więc nie dotyczy Cię numerek 5.
    AURORA, dziecko, którym się zajmowałaś w ciemności gdzieś się spłoszyło i zgubiło Ci się, szukając go natafiłaś jedynie na zakrwawionego Jasona.

    OdpowiedzUsuń
  33. Andrew:

    Clarissa jęknęła tylko przeciągle, słysząc zaintonowaną przez pastora pieśń. Może gdyby nie osobisty dramat roześmiałaby się nawet gorzko, ponieważ cała ta sytuacja była zwyczajnie groteskowa. Kto wie, może gdyby nie przejęcie panny Chambers własnym stanem zdrowia, jej głos rozbrzmiałby nad pojękiwaniami staruszek. Aktualnie nie było jej jednak do śmiechu, a typowe dla niej, optymistyczne nastawienie wyparowało wraz z energią do działania. Miała ochotę poddać się, położyć na mokrej posadce i czekać na śmierć, która w jej mniemaniu miała rychło nastąpić. W tym stanie nie pomagała jej nawet obecność Andrew, który mimo charakterystycznego, szorstkiego obycia, zdawał się być szczerze zdeterminowany do tego, aby jej pomóc. Nawet, jeśli ona tej pomocy aktualnie nie potrafiła docenić.
    — Przecież nie możemy teraz stąd wyjść, na zewnątrz jest jeszcze gorzej. — Głos wciąż pozostawał jękliwy, choć powstrzymywała w tym momencie płacz, nie mając na tyle podzielnej uwagi, aby lamentować, stawiać na swoim, nie patrzeć na innych i myśleć choć odrobinę racjonalnie w jednym momencie. Skrzywiła się z resztą, przylegając do mężczyzny znacznie bardziej, kiedy silny podmuch wiatru wdarł się do kaplicy, do której wpadł również krzaki, czyniąc przy tym niemałe zamieszanie. Zamiast jednak znaleźć wygodne miejsce siedzące, wspierając się na męskim ramieniu zaczęła kuśtykać w stronę zakrystii. Oddychała głęboko, ponieważ ból nogi stawał się coraz bardziej dokuczliwy, podobnie jak sama świadomość, że coś się w niej znajduje. W dalszym ciągu nie spuściła głowy, aby spojrzeć na ranę, wiedząc, że dopóki tego nie zrobi, nie będzie znowu tak źle, choć z każdym krokiem zaczynała pracować coraz intensywniej.
    — Jest fatalnie! — Zapewniła Walkera po kilku kolejnych krokach, zdeterminowana jednak do tego, aby odnaleźć schronienie, ponieważ dotychczasowe miejsce nieopodal okien nie należało do bezpiecznych. Z resztą nie mieli wyboru, ponieważ kiedy pastor postanowił wziąć się w końcu do roboty, zmasowany atak staruszek pędzących swoim tempem w kierunku zakrystii ukierunkował również ich w tę stronę. — Błagam, ratuj mnie, przecież jak ktoś mi wbije mocniej to pieprzone szkło, to umrę na miejscu. — Wyjęczała, ponownie tego dnia wpadając w lamentujący ton, a to był dopiero początek wrażeń. Nagła ciemność co prawda nie zrobiła na Clarissie najmniejszego wrażenia, jednak w momencie, kiedy odruchowo dłonią sięgnęła do kieszeni ulubionego płaszcza, sytuacja dramatycznie się pogorszyła. — Mój płaszcz, mój ukochany płaszcz! — Kolejna fala paniki przebiegła jej ciało, znów grając na zszarganych już nerwach. Nie było ani płaszcza, ani telefonu, który znajdował się w jednej z kieszeni, a wraz z nim i latarki. — Nie dość, że straciłam krew i godność, to na dodatek komórkę i zakup życia!

    Clarissa

    OdpowiedzUsuń
  34. Aurora i ktoś jeszcze może dołączyć ;D

    Gdyby tylko wiedział, co stanie się dzisiejszego dnia nawet nie odważyłby się wyjść z domu. Gdyby tylko wiedział, jakie atrakcje zapewniało obecnie Mount Cartier zakopałby się w pościeli w pokoju gościnnym brata i nie wychodził stamtąd aż do czasu obiadu. Gdyby tylko wiedział, że powinni uciekać w chwili, gdy tylko przekroczyli próg tego przeklętego miejsca, to zrobiliby to od razu. Zamiast tego stał jak słup soli i tylko obserwował omijający go, wściekły krzak, przerażone spojrzenia kobiet rzucane w każdym kierunku oraz Jimmy'ego, który jako tako panował nad uspokojeniem swojej rodziny. Dopóki miał ich na oku wszystko było w porządku, ale jak to bywa w takich sytuacjach wszystko co dobre, szybko się skończyło.
    Światło zgasło, Chloe zaczęła płakać w oddali, a on? On wylądował na podłodze w chwili, gdy przerażone baby zaczęły wydzierać się i biec na ślepo, bo o latarkach nikt tutaj chyba jeszcze nie słyszał. Zanim jakaś rozbłysła Jason leżał już na posadzce, a szkło, które miał wbite w rękę weszło chyba jeszcze głębiej, krusząc się nieco od góry i sprawiając, że bądź co bądź krzyknął w końcu z powodu tego cholernego bólu, od którego zwijał się na ziemi. Uderzył też głową o posadzkę, od czego zamroczyło go na chwilę.
    — Co za dom wariatów... — jęknął głośno, nie przejmując się tym, kto go usłyszy. Bardziej interesowała go boląca jak diabli ręka, którą jak spojrzał w dół widział całą zakrwawioną w świetle włączonej przez kogoś latarki. Wyglądała jak dłoń z jakiegoś horroru. Idealnie nadawałaby się na Halloween, ale do tego jeszcze im trochę brakowało! Dziwne było jednak, że coś się wokół niej wiło i poruszało, sprawiając że ból tylko wzrastał i... — Hej, co Ty wyprawiasz!? — wydarł się, gdy tylko zobaczył czyjąś głowę pochylającą się nad nim. Resztek krwi chyba nie chcieli z niego wyssać?

    Jason

    OdpowiedzUsuń
  35. Ksiądz najwyraźniej nic sobie nie robił z rosnącej z każdą sekundą paniki, bo rozpoczął intonować jedną z pieśni, której słowa najwyraźniej znane były większości mieszkańców, ponieważ chwilę później po budynku roznosiło się już echo babcinego chóru. Co dziwniejsze, w ten sposób duchownemu naprawdę udało się uspokoić część parafian. Niestety, dziewczynka, którą Aurora próbowała doprowadzić do porządku rozpłakała się na dobre i wyszarpnęła się z jej uścisku.
    Panna Walker zmuszona była postawić dziecko na ziemi. Zrobiła to właściwie w idealnym momencie, ponieważ w tym samym czasie tuż obok niej przeleciała plątanina gałęzi. Krzak przypuścił skuteczny atak na kilkoro mieszkańców, a świadczyły o tym kolejne okrzyki bólu i przerażenia. Panika na moment udzieliła się również Rorze, ale dotyczyła ona nie tyle zagrożenia wywołanego pogodą, a zachowaniem dziewczynki, która wyrwała swoją rączkę z jej dłoni i pomknęła w tłum dokładnie w momencie, gdy światło w Kościele zgasło, pogrążając salę w złowrogiej ciemności.
    - Cholera jasna, gdzie cię niesie?! - zawołała za dzieckiem i po omacku ruszyła za nim.
    Niestety, zamiast na dziewczynkę, Aurora natrafiła na czyjeś plecy i musiała oprzeć się o ławkę, by nie stracić równowagi.
    Mogło wydawać się to nieco dziwne, ale prawdopodobnie jako jedyna odczuła pewnego rodzaju ulgę na myśl o tym, że nie będzie musiała poświęcać swojej uwagi drącemu się berbeciowi i będzie mogła skupić się na pomocy tym, którzy naprawdę tego potrzebowali. Jakoś do tej pory nie przeszło jej przez myśl, aby samej wydostać się w budynku. Sytuacje tego typu wzbudzały w niej poczucie solidarności i chęć pomocy, co w zasadzie zawsze wpędzało ją w tarapaty i było głównym powodem tego, że w ogóle znalazła się w Mount Cartier.
    Aurora westchnęła ciężko i obmacała oparcie ławki, by bezpiecznie usunąć się w z drogi przerażonemu tłumowi. Nie odczuwała strachu, a jedynie pewnego rodzaju podenerwowanie i znajomą ekscytację wywołaną zastrzykiem adrenaliny - to pomogło jej trzymać emocje na wodzy. Sekundę później natrafiła też na jakiś materiał, który po dokładniejszych oględzinach okazał się być chustą. Zagarnęła ją natychmiast i rozejrzała się po sali.
    Kilka osób zapaliło latarki i zamiast egipskich ciemności zapanował półmrok, który pozwalał na jakieś rozeznanie się w sytuacji. Parę kroków dalej na ziemi leżał jakiś mężczyzna i wyglądało na to, że tylko on był osobą w zasięgu jej wzroku, która zdawała się potrzebować pomocy, więc Walker ruszyła w jego kierunku, niewiele się nad tym zastanawiając.
    Kiedy była już wystarczająco blisko, rozpoznała w nieznajomym ofiarę wybitej szyby, którą dostrzegła, gdy wcześniej rozglądała się z ławki na tyłach Kościoła. W blasku słabego światła przyjrzała się jego poranionej dłoni i mimowolnie się skrzywiła. Nie dlatego, że widok krwi przyprawiał ją o mdłości, bo tak nie było, ale dlatego, że rana wyglądała paskudnie i dziewczyna podejrzewała, że zostanie mu po niej porządna blizna.
    - Spokojnie... - mruknęła z irytacją, kiedy mężczyzna wydarł jej się prosto do ucha. Nie odsunęła się jednak, a jedynie chwyciła go za ramię zdrowej ręki i nachyliła się tak, by mógł wyraźnie zobaczyć jej twarz. - Mam na imię Aurora i jeśli wstaniesz, to spróbuję opatrzyć ci rękę - oznajmiła i nie czekając na odpowiedź nieznajomego, chwyciła go "pod pachę" i pomogła mu się podnieść.
    Nie szarpała go, a po prostu posłużyła mu za podporę, by sprawniej postawić go na nogi. Jego okaleczona dłoń była w tym momencie bezużyteczna.
    Gdy oboje się już wyprostowali, Rora sięgnęła po krwawiącą rękę mężczyzny, obrzucając ją ponownie krytycznym okiem.
    - Mogę? - zapytała jednak, nim dotknęła jego skóry i zerknęła mu prosto w oczy, tym razem czekając na odpowiedź.

    Aurora

    (wybaczcie za jakość i długość, ale umieram na okres... nie chciało mi się wszystkiego poprawiać)

    OdpowiedzUsuń
  36. Jeśli wstaniesz..
    Dobre sobie! Jasne, że nie chciał tu do cholery wylegiwać się na zimnej i mokrej posadzce, i w normalnych okolicznościach już dawno byłby na nogach, ale prawda była taka, że w tych okolicznościach nie wiedział, czy pozostanie na ziemi nie było bezpieczniejsze. Groziło mu co najwyżej staranowanie przez wściekłe baby, ale to i tak już zdążyło się wydarzyć. W innym wypadku nie leżałby jak głupi i nie zaciskał zębów z wściekłości.
    - Jak musisz - burknął raczej mało przyjemnie. Gdzieś tam był wdzięczny za jej pomoc, ale tak naprawdę nie miał pojęcia, jak to w tej chwili okazać. Zbyt wiele rzeczy działo się na raz, żeby mógł myśleć o uprzejmościach.
    Z jej pomocą podniósł się do pozycji siedzącej i od razu poczuł jak zakręciło mu się w głowie. Chyba stracił więcej krwi niż początkowo podejrzewał...
    - Chyba lepiej, jeśli nie wstanę na razie - dodał tylko, nie wyrywając tym razem ręki, gdy dziewczyna sięgnęła po jego zakrwawioną dłoń. Zwykle olewał różne zadrapania czy większe urazy, kiedyś trzy dni mu zeszło zanim udał się do lekarza i potwierdził diagnozę o złamanym żebru. Dlatego chyba nie panikował jak większość kobiet krzyczących o bliznach i krwi.
    - Dzięki - powiedział ostatecznie, gdy przypomniało mu się, że wypada mimo wszystko podziękować. Marnie, ale jednak podziękować.

    OdpowiedzUsuń
  37. Zauważyła drobny grymas, kiedy wymówiła to słowo. Wiedziała jednak, że podniesienie się teraz na nogi faktycznie może sprawić mu trudność i prędzej czy później nabierze to dla niego sensu. Nie zamierzała mu tego tłumaczyć.
    Aurora zignorowała także niemiłą odpowiedź nieznajomego na tę propozycję. Czy musiała mu pomóc? Nie. Czy chciała? To już była zupełnie inna bajka. Mógł przynajmniej postarać się, aby nie zabrzmiało to tak gburowato. W stresie jednak ludzie mówili i robili dziwne rzeczy.
    - Okej - odpowiedziała tylko, kiedy dla mężczyzny stało się już jasne, że słówko jeśli nie było przypadkowe. W każdym razie.. Mogła opatrywać go również na siedząco, więc kiedy podniosła się na nogi, odsunęła się nieco szukając dla siebie odpowiedniej pozycji, a gdy takową znalazła - na powrót przycupnęła przy nieznajomym.
    Ujęła delikatnie jego dłoń i uniosła ją na wysokość oczu, próbując w marnym świetle latarek i ekranów telefonów dokładnie obejrzeć ranę.
    - Jeszcze mi nie dziękuj - odpowiedziała, zerkając na towarzysza kątem oka i unosząc kąciki ust, by posłać mu blady uśmiech.
    Szkło tkwiło głęboko i było w miarę stabilne, co w gruncie rzeczy było dobrą wiadomością. Walker sięgnęła do kieszeni kurtki w poszukiwaniu chusteczek, które tego ranka tam wkładała i już po chwili wydobyła szeleszczące opakowanie. Odłożyła je na kolana mężczyzny, by móc ściągnąć z jego dłoni szalik, którym ktoś wcześniej próbował obwiązać skaleczenie. Niestety, materiał był zbyt gruby na taką ranę i w tym momencie bezużyteczny, ale dziewczyna uznała, że jeszcze może się przydać, więc nie odłożyła go nigdzie daleko.
    - Musze ustabilizować szkło, nie mogę go wyjąć... - odezwała się wreszcie, odszukując spojrzenie blondyna. Zanim zabierze się do roboty chciała, aby on również był przygotowany. - Wybacz, jeśli przypadkowo o nie zaczepię, ale musisz wytrzymać, bo dopiero później będę mogła obwiązać rękę i będziesz musiał mi w tym pomóc - dodała, czekając spokojnie na jego reakcję.
    Kiedy wreszcie się na czymś skupiła to, co działo się teraz w budynku stało się tylko przytłumionym tłem, na które nie zwracała uwagi.

    OdpowiedzUsuń
  38. Nie łatwo było zapanować nad rozszalałym tłumem, ale proszę Państwa, jesteśmy w kościele, więc i takie cuda tutaj się zdarzały! Większość starszych pań zebranych było dookoła pastora, gdzie miały pewność, że nic im się nie stanie, bo żadna siła nie spróbuje przecież odebrać im tak dobrego duchownego, który co tydzień mówi tyle mądrych rzeczy przy ołtarzu!
    A skoro o ołtarzu mowa... Wichura nie dawała za wygraną i jedno wybite okno to było dla niej za mało! Wszyscy, którzy niefortunnie próbowali skryć się za ołtarzem padli ofiarą niebios! Kolejne okno zostało wybite przez gałęzie pobliskiego drzewa, a szkło rozpryskało się na niewinnych wiernych, powodując jeszcze więcej zamieszania (numerek 7)! Ktoś na dodatek otworzył na całą szerokość wielkie drzwi, przez które wpadało jeszcze więcej zimna i deszczu, a kolorowe, jesienne liście zaczęły fruwać nad głowami mieszkańców. Tylko czekać aż coś jeszcze wydarzy się tutaj zanim komuś wpadnie do głowy, by uciekać gdzie pieprz rośnie.. Oczywiście pod warunkiem, że będą przytomni, bo dla niektórzy mają już chyba dość wrażeń jak na jedną niedzielę (numerek 8). A to Ci dopiero problem.

    OdpowiedzUsuń
  39. Krzywił się niemal przy każdym ruchu dziewczyny, ale tym razem ani nie próbował z nią walczyć, ani nie jęczał jak jakiś smarkacz nad zakrwawionym palcem. O bliźnie nawet jeszcze nie myślał, jedyne co go interesowało, to pozbycie się tego cholerstwa, niemniej rozumiał dlaczego w tej chwili nie można tego zrobić. Nawet jakby spróbowała wyciągnąć to szkło, to Jason sam wyrwałby rękę i dosyć dosadnie podziękował za próbę wykrwawienia go na dobre.
    - Wiem, że nie możesz nic z tym zrobić. Chyba, że chcesz, żebym się wykrwawił do końca, wtedy proszę bardzo. Ale... jak coś, to powiedz moim, żeby nie odprawiali go tutaj - spróbował zażartować i zignorować swój ból. Na co była mu msza, jak mógł siedzieć bezpiecznie w domu i bawić się z siostrzenicą? W tej samej chwili wybiło kolejne okno, co spowodowało chwilowe zerknięcie przez ramię na ołtarz. Kolejne zamieszanie i krzyki były już ponad jego nerwy. - Mam dość tego budynku na kolejne dziesięć lat - dodał jeszcze pod nosem, co jego młoda pomocnica mogła, ale nie musiała usłyszeć.
    To były właściwie ostatnie słowa Jasona. Nie minęło nawet dziesięć sekund, a Jason poczuł jak coś - książka, betonowa torebka? uderzyło go w tył głowy, a on nie zachował nawet tej odrobiny równowagi, które odzyskał, gdy usiadł na posadzce. Nic nie dało się zaradzić temu, że gruchnął na nią z powrotem, z tym że tym razem nie był ani przytomny, ani świadomy tego, że jeszcze chwila a ten oszalały tłum ludzi staranuje i jego, i ją. Może sobie wykrakał to wykrwawienie się?

    OdpowiedzUsuń
  40. Aurora uśmiechnęła się, kiedy nieznajomy spróbował zażartować. Nie żeby był to dowcip stulecia, ale w obecnej sytuacji naprawdę ją rozbawił.
    - Zapamiętam - odpowiedziała i ostrożnie ułożyła dłoń mężczyzny na jego udzie. W ten sposób miała pewność, że nie będzie nią poruszał.
    Zanim jednak Walker zdążyła zabrać się do pracy, wichura wybiła kolejne okno i w budynku znów rozległy się wrzaski. Na całe szczęście część mieszkańców zdążyła się ukryć w zakrystii i liczba osób była mniejsza.
    Rora zerknęła na twarz nieznajomego. Jego rysy w słabym świetle były ostrzejsze, a cienie nadawały mu nieco złowrogiego wyrazu. Niemniej zainteresowało ją jego stwierdzenia. Już miała coś na ten temat powiedzieć, kiedy usłyszała głuche uderzenie, a jej pacjent zachwiał się niebezpiecznie.
    - Kurwa mać - zaklęła dziewczyna głośno, w ostatniej chwili chwytając mężczyznę za kurtkę, nim głową wyrżnął w posadzkę.
    W ten sposób znajdował się teraz w pozycji półleżącej i chociaż ocaliła jego czaszkę podejrzewała, że przez jakiś czas będzie narzekać na ból pleców.
    Rora z trudem podciągnęła tors poszkodowanego, a następnie sapnęła głośno, z wysiłkiem opierając go bokiem o ławkę obok. Sprawdziła czy blondyn oddycha i odetchnęła z wyraźną ulgą, kiedy doszła do wniosku, że owszem - jeszcze żył.
    Aurora rozejrzała się po spanikowanych ludziach i oceniła sytuację. Jej puls przyśpieszył i czuła wyraźnie bicie własnego serca. Odczekała chwilę aż szum w jej uszach minął, a następnie podjęła decyzję.
    Tłum znów panikował, ale póki co nie groziło im jeszcze stratowanie. Kilka grupek osób skuliło się wokół niej i nieznajomego, tworząc pewnego rodzaju tarczę. Inni instynktownie ich omijali, więc Walker miała chwilę na to, by na spokojnie zająć się ręką mężczyzny.
    Póki był nieprzytomny nie odczuwał bólu, więc Rora postanowiła wykorzystać okazję. Podniosła paczkę swoich chusteczek i wyjęła połowę z nich. Zwinęła je na pół i to samo zrobiła z szeleszczącym opakowaniem, zawierającym drugą część. Następnie ułożyła zawiniątka po obu stronach sterczącego odłamka w męskiej dłoni uważając, aby przypadkiem nie poruszyć szkłem. Przytrzymała ten prowizoryczny stabilizator jedną dłonią, a drugą wyjęła z kieszeni znalezioną niedawno chustę. Materiał był o wiele cieńszy niż szal, więc nadawał się idealnie.
    Aurora obwiązywała ostrożnie rękę nieprzytomnego blondyna, klnąc pod nosem na złośliwość losu. W pojedynkę trudno było odpowiednio owinąć jednocześnie kończynę i odłamek, ale w końcu jej się udało. Tak przynajmniej stwierdziła, obrzucając swoje dzieło krytycznym okiem. Dla pewności zawiązała jeszcze szal, który wcześniej odebrała mężczyźnie i zrobiła z niego szybki temblak, by dodatkowo ustabilizować jego rękę. To musiało na razie wystarczyć.
    Teraz pozostawało jej tylko spróbować ocucić nieznajomego. W tym celu chwyciła go najpierw za zdrowe ramię i potrząsnęła.
    - Hej! Obudź się, musimy Cię stąd zabrać! - mruknęła i nie zastanawiając się nad tym dłużej uniosła dłoń i uderzyła mężczyznę w twarz z nadzieją, że to podziała.

    OdpowiedzUsuń