A kiedy śnieg przestanie prószyć, to Monty na spacer ruszy.

Blog zawieszony

Po przeprowadzeniu ankiety większością głosów wygrała opcja zawieszenia bloga. Oznacza to, że autorzy mają możliwość dalszej gry i zapisów, ale administracja — za wyjątkiem wysyłania zaproszeń i wpisywania do listy bohaterów — nie będzie angażować się w życie bloga. Z tego samego powodu zakładka Organizacyjnie na czas zawieszenia bloga zostaje usunięta. Raz jeszcze dziękujemy za Waszą obecność i życzymy Wam wszystkiego, co najlepsze.

nie istnieję & latessa

Kalendarz

16/02/14 Otwarcie
16/02/14 Nowy mod
22/02/14 Wydarzenie: Burza Śnieżna – link
24/02/14 Odejście moda
26/02/14 Nowy mod
19/04/14 Wydarzenie: Mecz Hokeja – link
02/07/14 Nowy szablon
07/07/14 Wydarzenie: Kto zabił? – link
20/07/14 Odejście moda
23/07/14 Nowy mod
29/08/14 Zamknięcie
24/12/15 Reaktywacja
25/12/15 Nowy admin
28/12/15 Wydarzenie: Kolacja wigilijna – link
29/06/15 Nowy nagłówek
09/10/16 Wydarzenie: Deszcz i wichura - link
28/11/16 Nowy nagłówek
10/12/16 Wydarzenie: Uratuj święta! - link
04/01/17 Wydarzenie: Psi zaprzęg - link
28/01/17 Wydarzenie: Słodka Walentynka - link
04/02/17 Nowy szablon
27/03/17 Wydarzenie: Mount-ipedia - link
21/04/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap I - link
01/05/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap II - link
02/05/17 Nowy nagłówek
17/09/17 Wydarzenie: Spływ kajakowy - link
02/02/17 Nowy szablon
14/02/17 Wydarzenie: Poczta walentynkowa - link
07/07/18 Zawieszenie

You want it. You take it. You have it.

MEREDITH WHITE

Kiedyś była słońcem. Niebezpieczna i z wszech miar pożądana, doceniana, wielbiona, radosna i żywa. Jej ciepło pobudzało, ale w pewnym momencie spalało doszczętnie. A mimo oślepiającej jasności i nieznośnego gorąca, pragnienie dosięgnięcia jej było tak silne, że niemożliwe do pokonania. Zdrowy rozsądek ginął w obliczu potrzeby zbliżenia się, poznania, przekonania się o jej autentyczności. To jej nigdy nie syciło, wciąż potrzebowała więcej, pragnęła niemożliwego.
Nigdy nie była szlachetną gwiazdą. Nie doceniała tego, co miała w swoim zasięgu. Gardziła własnym światłem i rzucanym cieniem. Dumy i pychy były w niej zbyt dużo, nigdy nie starała się być szczera i wdzięczna. Nie prosiła o nic, nie dziękowała za nic. Brała to, czego zapragnęła bez pytania. Polegała na własnym pięknie, wierząc że otworzy dla niej każde drzwi, a ambicje miała ogromne. Była chciwa.
Nadeszła noc, a jednak nie zgasła.
Stała się księżycem. Wciąż lśni, tym bardziej przerażając swoim wpływem. Niesie z sobą chłód, tajemnicę i koszmary. Sunie dalej, nieco wolniej, poważniej, bez krzty wcześniejszych iskier, polegając na gamie nocnych szarości. Nie zmieniła się za bardzo, bo nigdy nie pokazywała po sobie zbyt wiele. Wciąż otacza ją piękno, wciąż kusi, ma w sobie elegancję i powab. Brak tylko tego ciepła. Teraz już się nie sparzysz, ale też nigdy jej nie dosięgniesz.


O niej | O nich


Wygląd karty zawdzięczam character-image. Mer jest jak cebula, śmierdzi i ma warstwy, ale środek całkiem mięciutki, więc jeśli ktoś ma cierpliwość i lubi odkrywać nieznane, nie daje się nabrać pozorom, zapraszamy po dramy :)

23 komentarze:

  1. [Część. To chyba odrobinę przeciwstawny charakter do tego u Miny? :) Chyba faktycznie ciężko będzie jej znaleźć faceta,jak będzie każdego witać złośliwym żartem, ale trzymam kciuki, że odnajdzie tego jedynego właśnie w cudownym Mount Cartier! No i byle by za mocno nie poturbowała tego wspomnianego autora, a przy okazji została na dłużej :D Baw się dobrze z Mer! :)]

    Ferran, Cesar, Tilia

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja dzisiaj tak na raty wszystko robię, ale słusznie bardzo smoła zauważyła, że Mina i Meredith to woda i ogień! :D Ale bardzo doceniam, bo takie przeskakiwanie w charakterkach nie było nigdy proste, zależnie od humoru będziesz mogła wybierać u kogo odpisywać :D Czy Mer planuje skopać tyłek Andrew? To by się chyba zgadzało...
    I mnie tam najbardziej ujął ten trzyletni dzieciaczek - sama słodycz to musi być!
    Oby i z panną White dobrze Ci się tutaj pisało, chociaż na te szpilki, to bym jednak uważała, żeby biedna Mer zaraz nie połamała nóg na tych mountcartierowskich dziurach :D

    OdpowiedzUsuń
  3. [O ja, ja to bym się jej bała! :D
    Ashmee pewnie nie, bo to silne chłopięcie jest, ale... synek mnie kupił. Mimo wszystko, trochę mi jej szkoda i na dnie serduszka liczę, że znajdzie to, czego szuka. Ciekawa postać, choć dość niesztampowa i brutalna (jak wszystkie mojego, z czego wybija się Sanchez - wyjątkowo...) W każdym razie, powodzenia z drugą postacią. I gdybyś miała ochotę coś napisać, chodź na wątek! :D]

    Ashmee Sanchez

    OdpowiedzUsuń
  4. [Hej! Meredith ma imię idealnie pasujące do jej osobowości. Po samym przeczytaniu imienia miałam wrażenie, że będzie z niej twarda i skrycie romantyczna babka. Zaskoczył mnie (i kupił!) natomiast jej kilkuletni synek. Mattie wie, jak trudna może być opieka nad dorastającym chłopcem, choć sama matką nie jest, a jedynie opiekuje i wychowuje swojego brata.
    Baw się dobrze z drugą postacią. I niech Mer spełnia się zawodowo i prywatnie! :)]
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  5. Mount Cartier powitało go gęstym i zimnym deszczem, szarą mgłą i kilkoma przykrymi niespodziankami. Samochód nie przypominał w niczym tego, który wypożyczył. Miał lekkie wgniecenie i pęknięty lewy przedni reflektor. Był cały ubłocony a na parkingu pod zajazdem u Anne prezentował się wyjątkowo niekorzystnie. Gdyby ktoś z branży zobaczył go w czymś takim, z pewnością przecierałby oczy ze zdumienia. Rano na szybko ocenił straty a do centrum wybrał się pieszo. Pogoda tego dnia była względnie dobra, słońce bardzo często wyglądało zza chmur i było ciepło, jak na tę okolicę. Zajazd u Anne jedynym miejscem, gdzie mógł się zatrzymać. Nie chciał bowiem nocować w domu dziadków, bo zupełnie nie wiedział, co może tam zastać. Był tu zaledwie jeden dzień i nie zdążył nawet tam zajrzeć. Poza tym, nie miał kluczy do posesji i musiał najpierw udać się do burmistrza by załatwić sprawy formalne. Po piętnastominutowym spacerze był już w centrum. Przystanął na rogu ulicy przy księgarni i rozejrzał się wokół. Miał ochotę napić się porządnej kawy, ale nie sądził, by ktoś tu taką serwował. Nie pamiętał też zbyt dokładnie gdzie znajduje się ratusz, ale uznał, że szybko go zlokalizuje, bo miasteczko jest dość małe. Z zadowoleniem stwierdził, że nikt nie zwraca tu na niego większej uwagi. Poza tym był przekonany, że mieszkańcy, zwłaszcza Ci starsi, nawet jeśli przyglądają mu się z uwagą, to raczej dlatego, że go nie znają, niż dlatego, że widzieli go w telewizji . To było zadowalające. Szczerze powiedziawszy miał ciszą nadzieję, że uda utrzymać mu się pobyt tutaj w tajemnicy, przynajmniej na razie. Chciał odpocząć od zainteresowania. Po drodze mijał mały sklepik wielobranżowy, uśmiechnął się lekko pod nosem i wstąpił do środka. Jeśli nie serwowano tu kawy, w ostateczności mógł zastąpić ją coca colą i to właśnie planował zrobić. Sklepik nie był wielki, ale miał kilka rzędów regałów i serwował wszystko, co było potrzebne do życia. Ryan zgarnął z półki puszkę z cudownym napojem i małą paczkę ciastek. Wtem usłyszał kichnięcie i siarczyste przekleństwo. Zaśmiał się cicho i wychylił zza regału za którym stał.
    -Na zdrowie! – powiedział głośno z uśmiechem a kiedy dziewczyna odwróciła się w jego stronę żałował, że kiedykolwiek zachciało mu się tej głupiej koli. Pożałował, że wstąpił do tego sklepu, że przyjechał do Mount Cartier. Gdyby zobaczył ją wcześniej pewnie schowałby się za regałem i zaczekał aż wyjdzie a teraz podał się jak na talerzu. Wpadł mu nawet do głowy pomysł, że uda kogoś innego. Na pewno po świecie chodzi jakiś facet, który go przypomina i z pewnością mógłby go właśnie teraz udawać. Zamiast tego stał w milczeniu i przyglądał się dziewczynie, już bez uśmiechu. Czas kiedy się spotykali nie należał do najmilszych wspomnień, choć był bardzo krótki. Meredith była tak chłodna i nieustępliwa. Twardo stąpała po ziemi i szybko przekonał się, że to jest raczej wada niż zaleta. Nie potrafiła się bawić, ciszyć się chwilą a wszystkich jego znajomych traktowała z góry. W końcu tak samo zaczęła traktować też jego. Stwierdziła, że jest zbyt rozrywkowy i niepoważny, że nie nadaje się do związku i jest kiepskim partnerem. On zaś uważał, że kobieta nie ma w sobie za grosz poczucia humoru i miał dość jej zdrowego rozsądku i ciągłego marudzenia. Nic jej nigdy nie pasowało, wszystko co zrobił było nie tak jak powinno być. Często się kłócili a wytrzymywali ze sobą tylko dlatego, że mieli taki sam temperament i bardzo dobre wychodziło im godzenie się ze sobą. Wszystkie złe emocje potrafili przełożyć na wielką namiętność w łóżku i kilka miłych chwil rano. Potem wszystko wracało do normy aż w końcu rozstali się ze sobą właściwie z ulgą.

    OdpowiedzUsuń
  6. [Dziękuję ogromnie! Choć na tle całego miasteczka to chyba Meredith wypada bardziej oryginalnie, niczym gwiazda filmowa na prowincji. ;D A gdyby miała ochotę wrócić do Nowego Jorku z drewnianym rękodziełem - Diana i jej brata zapraszają cieplutko do siebie. ;D]

    Diana

    OdpowiedzUsuń
  7. [Ja tam lubię wątki z mocnymi postaciami. Ba, z reguły takie prowadzę i 3 na 4 moje postacie na obecnych blogach to psychicznie chorzy despoci. Tak już mam, a Ash jest totalnym eksperymentem i sama nie wiem, czy w którymś momencie mechanicznie nie zacznie być trochę opryskliwy i bezczelny. Ale może się uda. :D
    Tylko nie wiem w jaki wątek pójść. Może faktycznie użyć faktu, że jak było wspomniane wyżej potknie się na szpilkach na nierównej powierzchni? XD Ashmee, dobra dusza, zechce jej pomóc, a ona zacznie się irytować, że nie działa na niego jej urok. Tzn, raczej nie myśli kroczem, więc zachowałby się czysto po dżentelmeńsku i nie rozbudziłoby jego zmysłów.  :D No nie wiem, nie wiem, trochę nie myślę]

    Ashmee  

    OdpowiedzUsuń
  8. Mathilde wracając z poczty nie zakładała, że będzie się zatrzymywać za budynkiem. Dzisiejszy dzień miała spędzić sama w domu, oddana swoim myślom. Zamiast tego, wyłaniając się zza bocznej ściany poczty, zatrzymała się niemalże instynktownie w miejscu. Na zwierzętach co prawda się nie znała, ale stworzonko poruszające się niedaleko, przypominało jej bardzo skunksa. W normalnych okolicznościach pewnie zachwycałaby się nad miękkim futrem na jego grzbiecie, gdyby na przykład widziała go w telewizji, ale w Mount Cartier nie było takich atrakcji. Zamiast tego, skunksa można było spotkać na żywo.
    — Nie… — zaczęła ostrzegając nieznajomą kobietę, ale skunks w tym czasie poczuł już zagrożenie, a Tilly przez moment prawdopodobnie poczuła się temu winna, bo akurat wyciągnęła z ostrożnością rękę przed siebie w kierunku kobiety. Mimo, ze to ona z desperacją wymachiwał telefonem w górze.
    — Proszę uważać… pod pani stopami znajduje się zagubiony skunks — wyrzuciła w końcu z siebie, bacznym, jasnym spojrzeniem obserwując reakcję nieznajomej. Dwie sekundy później, całe Mount Cartier miało możliwość doznać nieprzyjemności spotkania dwóch niczego winnych kobiet z tym zwierzęciem. Mocz, jaki wydalił na Meredith, w szybkim tempie rozprowadzony przez wiatr, rozprzestrzeniał się po całym miasteczku. Mathilde nie była pewna, kiedy ostatni raz poczuła tak naglący, ściskający żal w żołądku, wobec niewinnego stworzenia. Albo to po prostu były mdłości. Tilly wolała jednak wierzyć we współczucie wobec zwierzęcia.
    — Ojej, za późno.
    Skunks stał tam dalej, w dalszym ciągu z nastroszonym ogonem, bo jeśli ktoś by nie uwierzył, to dopiero była jego gra wstępna. Więc jaki odór musiał z siebie wydawać, jeśli już ten był tylko ostrzegawczym?

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  9. Cześć!
    Niestety, Ashmee okazał się postacią nie na moje barki i przez wgląd na jego delikatność, niestety musimy się rozstać. Dziękuję za wątek i bardzo przepraszam za jego przerwanie! <3

    Buziaki,

    Ashmee

    OdpowiedzUsuń
  10. Meredith zdecydowanie demonizowała postać Andrew. Rozumiał każdorazową złość, gdy w czasie jego chronicznego „bezwenu” musiała borykać się z brakiem materiału twórczego, tłumacząc wydawnictwu, dlaczego wciąż jeszcze nie uzyskała od niego kopii rozdziału. Był nawet w stanie zgodzić się z tym, że jako ciut ekscentryczny autor książek ma stosunkowo trudny charakter, niełatwy do okiełznania. Z jednym jednak nie potrafił się pogodzić — jej przekonaniem o tym, że gdy go nie ma, gdy się nie odzywa, to najpewniej ląduje upity lub na dziwkach. Wiele rzeczy można było mu zarzucić, ale akurat tych dwóch działań unikał jak ognia, a każde sugerowanie mu, że może być inaczej, godziło w jego dumę. Szukanie rozrywki za pieniądze u kobiet nasycało go nieukrywanym obrzydzeniem, nigdy nie potrafił zrozumieć tego, jak szanujący się facet, a do tego dobrej klasy Nowojorczyk, może odnajdywać w tym swój sposób na życie. Z kolei picie na umór to pierwszy sposób na to, by zahamować proces twórczy, więc jasnym było, że Andrew, biorąc na poważnie swój zawód, nie zdecydowałby się na tak prymitywną formę spędzania czasu, która przyblokowałaby jego potencjał. Był Narcyzem i Chamem, ale był Chamem Zasłużonym i Narcyzem Niepospolitym, co oznaczało, że wbrew całej tej otoczce zachowywał się… wyjątkowo dojrzale. Konsekwentnie, odpowiedzialnie i z szacunkiem do ludzi, kiedy należało. Inna sprawa, że łatwo było go przekonać do tego, iż należało, i że akurat TA dziewczyna, czy TEN facet na jego szacunek nie zasługują. Nieszanowany przez kogoś, czuł się uprawniony do podobnej strategii działania.
    Nie miał pojęcia, czy Meredith darzy go respektem. Wiedział natomiast, że kobieta ta jest absolutnym i niezaprzeczalnym wrzodem na tyłku. Tyle razy, ile wparowała mu do mieszkania bez zapowiedzi, tyle nie widział nawet swojej nadopiekuńczej matki w Nowym Jorku. Szczyt wszystkiego pokonała, gdy zjawiła się w Mount Cartier. Akurat tutaj jej się nie spodziewał. Swoją drogą trzeba było przyznać, że w całym narzekaniu na jej „księżniczkowaty” charakter po cichu podziwiał jej duch walki. Znając jej niedostosowanie do sytuacji pozbawionych wszelkich wygód, przywiązanie do wielkomiejskości i konieczność obracania się ludźmi wykształconymi lub światowymi, przybycie do tego wypizdowia było w jej przypadku aktem niezaprzeczalnej odwagi i determinacji.
    Na miejscu pojawił się prawie o umówionej porze. Spóźnił się o studencki kwadrans i choć lata nauki akademickiej miał już dawno za sobą, przez chwilę poczuł się jak za czasów uczelnianych. Zatrzymując się przy krawędzi jezdni, pierwsze co rzuciło mu się w oczy, to przemoknięta do suchej nitki Meredith. Z włosami nastroszonymi od wody i deszczu, plamą błota na kostce i niezadowoleniem wyrysowanym na twarzy. Trochę tak, jakby właśnie przeszła chrzest na drodze do bractwa.
    Nic dziwnego, że uśmiechnął się rozbawiony. Co więcej, poza przyjazdem na umówione miejsce nie zrobił nic, by zrekompensować jej doświadczone do tej pory szkody i niewygody. Odpinając pas kierowcy odchylił się jedynie w stronę drzwi pasażerskich, otwierając je od wewnątrz.
    — Trudny dzień, co? — zaśmiał się.
    Powinien pomóc jej z walizką, ale... nie oszukujmy się, bardziej niż na byciu dżentelmenem w tym momencie zależało mu na przekonaniu się, jak na swoich stylowych czułenkach, z mokrym od kanalizacji bagażem, poradzi sobie panna White.

    Andrew Walker

    OdpowiedzUsuń
  11. [O rany! Mina i Meredith wydaja się być swoimi doskonałymi przeciwieństwami i jestem pełna podziwu dla Ciebie, jako autorki, że potrafisz odnaleźć się w skórze każdej z tych niesamowitych dam. Cześć!
    Dziękuję ślicznie za powitanie i cieszę się, że Julek w pewnym stopniu przypadł Ci do gustu. Wątku sobie z Tobą nie odmówię, co to, to nie, jednak zapytam najpierw, na jaki masz chęć? Więcej akcji, iskier i fajerwerków, czy raczej coś spokojniejszego? Piszę się i na to i na to, a że cholernie trudno mi zdecydować się na jedną z Twoich pań, proszę Ciebie o małą podpowiedź w tym względzie c:]

    Julien

    OdpowiedzUsuń
  12. [Jeśli możemy wykorzystać obie Twoje panie jednocześnie, to świetnie, zrobiłabym to wobec tego w taki sposób: córka Juliena mogła w pewnym stopniu zaprzyjaźnić się z Miną. Podbiegać do niej zawsze, gdy spotkają się przez przypadek w lub opodal zajazdu, chodzić za nią, opowiadać jej różne historie (bo to gadatliwe dziecię) korzystając z faktu, że kobieta ma do niej dużo cierpliwości. Pewnego wieczoru postanawia odwiedzić Minę w jej pokoju, żeby poczęstować ją ciasteczkami, które udało jej się kupić w czasie krótkiej wizyty w Churchill, a że dostała przy okazji kubek gorącego kakao, po prostu u Miny zasnęła. Dla panny Wilson to żaden problem, dziewczynki szkoda budzić i przenosić, więc zostaje tam na noc. Julien korzystając z okazji i potrzebując takiego resetu, wyskakuje na piwo lub dwa (ewentualnie pięć) i wraca do zajazdu w środku nocy, niezupełnie trzeźwy. W pokoju nie zapala nawet światła tylko wskakuje od razu do łóżka, po czym okazuje się, że łóżko jest już przez kogoś zajęte; Twoja Meredith faktycznie pomyliła pokoje. Oboje są nieco pijani, więc pokojowe rozwiązanie problemu może okazać się trudne. Co o tym myślisz? :D]

    Julek

    OdpowiedzUsuń
  13. [Hym... Może nie będzie potrzeby rozbijania tego na dwa wątki; mogłybyśmy zacząć krótko od tego, że mała zostaje u Miny (albo tylko o tym wspomnieć, żeby nie rozgrywać tej sceny jako tako), natomiast potem, już po całym zamieszaniu w pokoju, dać Meredith wrócić do siebie i wprowadzić na jej miejsce Minę. Chyba, że zechciałabyś w pewnym momencie poprowadzić obie swoje panie jednocześnie, w tym jednym wątku, ale nie chcę przysparzać Ci też za dużo pracy. Jak wolisz, jak będzie Ci wygodniej ^^]

    Julek

    OdpowiedzUsuń
  14. Chodź na wątek, Jędzo :P

    Nick

    OdpowiedzUsuń
  15. [ Szczerze się kajamy, za dziurawą pamięć z Nickiem przepraszamy i dzień 14 lutego wkrótce nadrabiamy...!

    > tak na początek <
    ]

    Nick

    OdpowiedzUsuń
  16. Ktokolwiek poznał lepiej Nicolasa Everest, dochodził bez trudu do wniosku, że mężczyzna należał do racjonalnych ludzi; wręcz do tego stopnia, iż sam siebie za to czasami nie lubił. Rozumiał bowiem doskonale, że podobnej cechy nie otrzymał w genach ze strony matki, niestety. Tak, mimo upływu lat i czterdziestki karku, gdy chodziło o relację z ojcem i cokolwiek z nią związanego, w swoim zachowaniu i postawie niezmiennie przypominał bardziej krnąbrnego nastolatka. Być może właśnie dlatego, wbrew racjonalizmowi, w chwilach takich jak ta, w której obecnie się znajdował, dochodził mimowolnie do wniosku, że musiał uczynić coś wyjątkowo parszywego w poprzednim życiu. Łatwiej było w końcu za kolejne niepowodzenie winić coś, na co nie miałoby się większego wypływu; niżeli własne niedopatrzenie. Jako kierowca ciężarówki, niejednokrotnie zdany wyłącznie na siebie w bardziej dziewiczych częściach Stanów, Kanady lub Meksyku, po których rozwoził towar; przywykł bowiem do szczegółowego sprawdzania pogody w danym rejonie i jej możliwych zmian. Nie miał więc najmniejszego wytłumaczenia dla siebie na to, że wraz z dotarciem poprzedniego wieczoru do Churchill i spytanie o dalszą drogę na miejsce docelowe, utknął na tym zaśnieżonym, kanadyjskim zadupiu.
    - Wiem, Bonnie, wiem - dla nieuważnego obserwatora zdawać by się mogło, że opuszczający właśnie mountcartierowski zajazd Everest, mówi sam do siebie. W rzeczywistości jednak, zwracał się zwiniętego w kłębek futrzaka, z troską schowanego pod ciepłą kurtką mężczyzny i wyrażającego swoje niezadowolenie na nagłą, jakże gwałtowną zmianę temperatury. Ponad minus trzydzieści stopni na zewnątrz, nie było w końcu czymś, do czego młoda kotka przywykła. Ba, sam Nick również; o ile zimy w Nowym Jorku bywały nieprzewidywalne, szczególnie w ostatnich latach; o tyle pogoda w Mount Cartier przeszła wszelkie oczekiwania bruneta. - Skorzystam tylko z internetu, kupimy ci coś jedzenia i wracamy do pokoju - zapewnił kotkę, która zawsze jeździła z nim w trasy i której ogólnie rzadko gdzieś ze sobą nie brał.
    Trafiła pod jego opiekę przed rokiem, gdy jako kocię, została bez pardonu wyrzucona w sklepowym kartonie, z jadącego przed Nicolasem samochodu. Tylko refleks mężczyzny sprawił, że zdołał na czas zahamować swój pojazd i nie przyczynić się do bez wątpienia krwawej śmierci wtedy jeszcze ślepego kociaka. Dwójka z jej rodzeństwa nie przeżyła siły uderzenia, lecz czwarte kocię tak, zostając w niedługim zaadoptowane przez weterynarz, która pomogła im dojść do zdrowia. No, na tyle, na ile było to możliwie; siostra kotki Nicolasa była bowiem półślepa, a ona sama, miała niesprawne, tylne łapki. Jego opiekuńczość względem Bonnie miała więc solidne podstawy i nie wynikała jedynie z uwielbienia dla kociej natury. Na szczęście recepcjonistka w zajeździe, w którym się zatrzymali, nie robiła większych problemów z obecności kociaka; wystarczyło, by ta żałośnie zamiauczała, ocierając swój łepek o klatkę piersiową Everesta, by wszelkie protesty uleciały młodej dziewczynie z głowy.
    - Ku.rwa! - nie to spodziewał się usłyszeć po wejściu do sklepu ogólnego w Mount Cartier, choć doprawdy, nic go nie powinno było tutaj dziwić. Zapewne przez chłód i własne zamyślenie, nie rozpoznał jednak od razu kobiecego głosu, dochodzącego z ust schylonej przy jednej z półek kobiety. Kobiety, która okazała się być kimś, kogo - jak przekonywał uparcie samego siebie - miał nadzieję nieprędko zobaczyć. Z kim ostatni raz rozmawiał długie miesiące temu; kto przez pewien czas dawał mu złudną nadzieję, że mogą być ze sobą szczęśliwi; że się rozumieją. Powinien wiedzieć lepiej, doprawdy. Nie było to w końcu jego pierwsze rodeo ze związkiem, który zakończył się kompletnym fiaskiem, pozostawiając po sobie jedynie żal, poczucie niespełnienia i wyrzuty sumienia. Uczucia, których młody kobieta nie dała mu nawet szansy naprawić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Elokwentna, jak zawsze - zadrwił z Meredith, która ujrzawszy go, raz jeszcze przeklęła; jedną z dłoni ocierając na głowie miejsce, w które jak mniemał, uderzyła się chwilę wcześniej o którąś z półek. Pomyśleć, że jeszcze nie tak dawno temu, w podobnych okolicznościach nie zawahałby się sprawdzić, czy wszystko w porządku i czy nie zrobiła sobie krzywdy... Pomyśleć, że potrafili wówczas ze sobą normalnie rozmawiać. No, na ile było to możliwe z ich charakterami. - Oczywiście, że to ciebie wysłała tutaj moja siostra. Ze swoją jakże uroczą aparycją i barwnym słownictwem, z pewnością stanowisz dla miejscowego pisarzyny zapierającą dech w piersiach inspirację - kontynuował ironicznie, rozpinając przy tym swoją zimową kurtkę, gdy Bonnie zaczęła się niecierpliwie wiercić. Chociaż wydawał się być nieszczególnie wzruszony zaistniałą sytuacją, w myślach przeklinał siarczyście Susie we wszystkich, znanych sobie lepiej językach. Nie wierzył w przypadki, nie tego typu, a już na pewno nie w kwestiach, które dotyczyły stojącej przed nim kobiety.
      - Mam dla ciebie papiery od Susette. Dzień, w którym o czymś nie zapomnisz będzie początkiem apokalipsy - dodał na koniec, nie dbając o niesprawiedliwość owych słów i nawiązując tym samym do powodu swojego przyjazdu do Mount Cartier. Cóż, przynajmniej nie musiał już próbować po raz kolejny dzisiejszego dnia wysyłać do siostry maila z zapytaniem, o dokładne dane jej pracownika. Jak na takie zadupie, w zajeździe nie brakowało bowiem gości.

      Nicolas

      Usuń
  17. Kiedy poznał Meredith, nie sądził, że ich z relacji wyniknie cokolwiek poważniejszego. Była przeszło dziesięć lat młodsza od niego, ambitna i skupiona na zawodowym rozwoju; mając wówczas zaledwie dwadzieścia cztery lata i nieskomplikowane życie przed sobą. Nie umiałby nawet stwierdzić, kiedy luźna, czysto fizyczna znajomość, przeistoczyła się w coś, o czym dzisiaj wolał nie myśleć. Może w chwili, gdy po raz pierwszy pocałowali się, nie lądując chwilę później, w mniej lub bardziej metaforycznym łóżku; a może znacznie wcześniej, tamtego dnia w wydawnictwie, kiedy zaczytana w papierach Meredith, wpadła na stojącego przy drukarce Nicolasa; omyłkowo biorąc go za mało rozgarniętego pracownika. Ich pełną sarkazmu i ironii wymianę zdań, przerwała Susie; nieszczególnie wtedy zadowolona z wyraźnego rozbawienia młodszego brata i nieopierzenia swojej, mimo wszystko, obiecującej pracownicy. I pomyśleć, że dziś zdawała się być przewodniczą ich fanklubu; absurd, doprawdy. Nie rozumiał, jak po blisko dwóch latach od dalekiego od subtelnych rozstania, Susette wciąż mogła sądzić, że ich bycie w swoim pobliżu, może być w jakimkolwiek stopniu dobrym pomysłem, dla kogokolwiek.
    - Och, to zapewne pierwsze objawy załamania nerwowego z jego strony; nie łudziłbym się - zadrwił, słysząc aluzję Mer o jej związku... z niemiejscowym, najwyraźniej. Nie, nie związku; to nie było w jej stylu. Znalazła po prostu kolejnego głupiego, którego w najmniej odpowiednim momencie pozbędzie się ze swojego życia równie łatwo, co Nicolasa. Odruchowo zacisnął jednak wolną dłoń w pięść, wbijając w wewnętrzną jej stronę paznokcie, co pozwoliło mu nieco uspokoić nerwy. Prawdą było bowiem, że należał do zazdrosnych osób. Rzadko się do czego lub kogokolwiek przywiązał, lecz gdy już to robił, nieszczególnie dobrze znosił potencjalną konkurencję na horyzoncie, niezależnie od ogóły sytuacji. Zapewne istniało na podobne zachowanie rozsądne, psychologiczne wyjaśnienie; ani jednak myślał się w to zagłębiać. Wystarczył jakże dodatkowo irytujący go fakt, że Meredith nadal potrafiła wzbudzić w nim podobne emocje. Być może był więc bardziej sentymentalny, niż odważyłby się otwarcie przyznać.
    Przez dłuższą chwilę, przyglądali się sobie w milczeniu, niczym najeżone koty, oceniające sytuację i szansę wygranej w potyczce. Z niemą ulgą stwierdził, że nie zmieniła się zbyt wiele; choć jej cera wydawała się bladsza niż dawniej, ciemne oczy ozdabiały sińce, sugerujące niedobór snu, a sylwetka kobiety nieco zdrobniała. Mimowolnie zmarszczył brwi, ponownie zły sam na siebie o to, że w ogóle się czymś podobnym przejmował. Nie życzył brunetce źle, nie potrafiłby, lecz tamtego parszywego dnia; dnia, który wbrew wszystkiemu, był trudny dla nich obojga, wywołując w Nicolasie mimowolnie poczucie déjà vu; dała mu jasno do zrozumienia, że nie chce go więcej widzieć. Zupełnie, jak gdyby owe zdarzenie nie dotyczyło ich obojga. Całkiem, jak gdyby cokolwiek, co ich łączyło, co zdążyli wspólnie zbudować, mimo wyboistej drogi i skomplikowanych charakterów; nie miało dla niej najmniejszego znaczenia.
    Jakkolwiek mocno jej zachowanie go zabolało, był je jednak w stanie zrozumieć i to znacznie lepiej, niż byłaby w stanie kiedykolwiek pojąć. Nie chciał mieć więcej dzieci, z powodów bliżej nieznanych nawet sobie samemu; aborcja była więc dla oczywistym i logicznym rozwiązaniem, które sądził, że oboje poprą, lecz nie... Nie życzyłby podobnego przeżycia do tego, przez które przeszła brunetka, nikomu; a już na pewno nie osobie, którą kochał. Tak, nie zamierzał przeczyć temu, że niemal wbrew sobie, nie wiedzieć nawet kiedy, zakochał się w tej trzymającej go w wiecznej gotowości do mniej lub bardziej niewinnych docinek, istocie. O tym, że miłość to za mało, by utrzymać jakąś relację przy życiu, przekonał się jednak na wiele lat przed poznaniem Meredith. Zresztą, jego mniej lub bardziej niegdysiejsze uczucia nie miały najmniejszego znaczenia; cokolwiek ich łączyło, nie mogło mieć ponownego prawa bytu. Nie wchodzi się w końcu dwa razy do tej samej rzeki; nie, gdy jej prąd przynosi więcej szkód, niż pożytku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Przyniosę ci je do godziny - poinformował chłodno brunetkę, z trudem gryząc się w język na uwagę o ciężarówce. Oboje dobrze wiedzieli, że pojazdowi daleko było do wraku; ba, pod niejednym względem wyglądał on lepiej, niż ich dawno już sprzedane, wspólne mieszkanie. Everest dbał w ciężarówce nie tylko o to, co pod maską, lecz również o wnętrze kabiny, które własnoręcznie zaprojektował. Zapewne mógłby na czymś podobnym zarobić niezłe pieniądze i z pewnością wiązałoby się to z mniejszym stresem, niż prowadzenie firmy logistyczno-spedycyjnej z Markiem, lecz mimo wszystko za bardzo lubił owe zajęcie. Nie mówiąc już o oddaniu życiu za kierownicą, czy poczuciu lojalności i mimowolnej opiekuńczości wobec przyjaciela.
      - Ojej, jaki słodziak...!
      Do uszu Nicolasa doszedł młody, kobiecy głos, który szybko dopasował do zbliżającej się w jego stronę, na oko dwudziestoparoletniej dziewczyny. Nie wątpił, że miała ona na myśli Bonnie, wciąż znajdującej się w ramionach Nicka, lecz jednak...
      - Różnie mnie już nazywano, jednak słodziakiem po raz pierwszy - powiedział, mrugając niemal zalotnie do dziewczyny i posyłając jej czarujący uśmiech; by chwilę później przyglądać się, w niemym rozbawieniu, zdumieniu nieznajomej, zaakompaniowanym przez obfity rumieniec na młodej twarzy i mimowolny, nerwowy chichot. Tak... Nie w sposób zaprzeczyć; kiedy chciał, potrafił być urzekający.
      A jeśli na dźwięk zamkniętych z przesadną siłą drzwi sklepowych, poczuł cholerną satysfakcję... Cóż, nikt nie musiał o tym wiedzieć. Znał w końcu Meredith równie dobrze, co ona jego.
      *
      Jedne zakupy, trzy papierosy i - po namyśle - dwie, nieudane próby wysłania służbowych maili później, stał przed pokojem numery cztery, w zajeździe 'Annie'. Nieszczególnie oryginalna nazwa, lecz cóż, idealnie pasująca do tego kanadyjskiego miasteczka, gdzie ambicja w czymkolwiek, była zapewne ostatnią z cech, którą można by było obdarować któregokolwiek z jego mieszkańców. Tak, zmęczony Nicolas, to kpiący Nicolas; a na samą myśl o okolicznościach, w jakich skończył na tym zadupiu, zalewała go teraz krew. Susette czekała zemsta życia ze strony brata, nawet jeśli nie był on jeszcze pewien jej przebiegu.
      Wpatrując się w nieco zdartą już przez czas cyfrę cztery na drzwiach, zupełnie jak gdyby ta skrywała w sobie najcenniejsze tajemnice ludzkości; przez dłuższą chwilę mimowolnie wahał się, co zrobić. Z jednej strony, wsunięcie dokumentów pod drzwi, byłoby najprostszym i najmniej obfitym w nerwy rozwiązaniem; z drugiej jednak, nie zdziwiłby się, gdyby mimo zawodowych ambicji, Meredith chciała mu utrzeć nosa. Wówczas owy pokój mógł wcale nie należeć do niej, a chociażby do wspomnianej przez nią pisarzyny. Mogłaby również iść w zaparte i twierdzić podczas następnej rozmowy z Susie, że jej brat nie dostarczył obiecanych dokumentów. Zważywszy na wszystkie okoliczności, przeczuwał, że ta podążyłaby wówczas za - tak zwaną - kobiecą solidarnością, z którą nie miałby większych szans.
      Westchnąwszy ciężko, zapukał trzykrotnie pod rząd do drzwi, tłamsząc w sobie wszelkie obawy. Powinno pójść mu szybko; musiał tylko wręczyć teczkę z papierami w ręce Meredith, a potem jedynym jego zmartwieniem, będzie jak najszybsze wydostanie się z Mount Cartier. Tak, właśnie tak.

      Usuń
    2. Jakież było jego zdziwienie, gdy zamiast zirytowanego tonu ze strony brunetki lub nawet wściekłej White w progu pokoju; do jego uszu doszedł jej entuzjastyczny, acz nieco stłumiony głos. Mimowolnie marszcząc podejrzliwie brwi, wszedł do środka, zamykając za sobą po cichu drzwi i odruchowo rozglądając się dookoła. Najwyraźniej kobieta była w połączonej z pokojem łazienką; a choć Nicolas wiedział, że wciąż mógł się wycofać, zostawiając papiery na w połowie niepościelonym łóżku brunetki, coś mu na to nie pozwalało. Był ciekaw, co wprawiło Meredith w wyraźnie dobry nastrój, sądząc po nuconej przez nią nosem piosence. Pod warunkiem, że nie zdążyła się w ostatniej godzinie opić lub nie planowała wybitnie - nawet jak na siebie - chytrego planu, z Everestem w roli ofiary; coś się tutaj święciło.
      Niewiele myśląc, podszedł do umiejscowionej z boku komody, na której leżało parę książek, wolną ręką przeglądając częściowo znane sobie dobrze tytuł. Fakt, że mebel znajdował się pod kątem, przez który panna White, po wyjściu z łazienki, może nie od razu dostrzec Nicolasa, był zupełnie przypadkowy. Doprawdy, zupełnie.

      Nick

      Usuń
  18. [Dziękuję za powitanie, jednak ja nadal nie posiadam dla nas konkretnego pomysłu na wątek ;c]

    Antoni

    OdpowiedzUsuń
  19. [Może jej nie pożre... :D Co ty na to, aby dziewczyny się spotkały w Churchill na jakiejś imprezie? Może Lyrze coś się jej obiło o uszy o Meredith, na pewno jako nie miejscowa wzbudziła sensację. Mogły się razem uratować przed jakimś natrętnym typem. Nie wiem czy kombinować dalej, więc daj znać czy Ci takie coś pasuje. :D]

    Lyra

    OdpowiedzUsuń