A kiedy śnieg przestanie prószyć, to Monty na spacer ruszy.

Blog zawieszony

Po przeprowadzeniu ankiety większością głosów wygrała opcja zawieszenia bloga. Oznacza to, że autorzy mają możliwość dalszej gry i zapisów, ale administracja — za wyjątkiem wysyłania zaproszeń i wpisywania do listy bohaterów — nie będzie angażować się w życie bloga. Z tego samego powodu zakładka Organizacyjnie na czas zawieszenia bloga zostaje usunięta. Raz jeszcze dziękujemy za Waszą obecność i życzymy Wam wszystkiego, co najlepsze.

nie istnieję & latessa

Kalendarz

16/02/14 Otwarcie
16/02/14 Nowy mod
22/02/14 Wydarzenie: Burza Śnieżna – link
24/02/14 Odejście moda
26/02/14 Nowy mod
19/04/14 Wydarzenie: Mecz Hokeja – link
02/07/14 Nowy szablon
07/07/14 Wydarzenie: Kto zabił? – link
20/07/14 Odejście moda
23/07/14 Nowy mod
29/08/14 Zamknięcie
24/12/15 Reaktywacja
25/12/15 Nowy admin
28/12/15 Wydarzenie: Kolacja wigilijna – link
29/06/15 Nowy nagłówek
09/10/16 Wydarzenie: Deszcz i wichura - link
28/11/16 Nowy nagłówek
10/12/16 Wydarzenie: Uratuj święta! - link
04/01/17 Wydarzenie: Psi zaprzęg - link
28/01/17 Wydarzenie: Słodka Walentynka - link
04/02/17 Nowy szablon
27/03/17 Wydarzenie: Mount-ipedia - link
21/04/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap I - link
01/05/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap II - link
02/05/17 Nowy nagłówek
17/09/17 Wydarzenie: Spływ kajakowy - link
02/02/17 Nowy szablon
14/02/17 Wydarzenie: Poczta walentynkowa - link
07/07/18 Zawieszenie

Nobody cares whether you live or die in vain - old

Jack Higgins

Ratownik górski 30 lat

Ciemne chmury wiszą nad miastem.
Powietrze lepkie i gęste, wilgoć osiada na twarzach.
Poranek przechodzi w południe, bezwładnie mijają godziny.

Czekam na wiatr, co rozgoni
Ciemne skłębione zasłony
Stanę wtedy na "RAZ!"
Ze słońcem twarzą w twarz.  
>>Więcej<<


103 komentarze:

  1. [Witam jakże przystojnego ratownika górskiego! Podejrzewam, że przyszłe kandydatki na żonę będą się specjalnie gubiły w Górach Cartiera, żeby zwrócić na siebie uwagę Jacka ;) Pod wieloma względami są z Giną podobni – choćby dlatego, że oboje wzbudzają w miasteczku oburzone spojrzenia i na ich temat krążą miliony wyssanych z palca teorii. W każdym bądź razie witam cię bardzo serdecznie na blogu, życzę mnóstwa ciekawych wątków i dobrej zabawy, a przy okazji zapraszam do mojej złośnicy, może uda nam się stworzyć coś ciekawego!<3]

    Gina

    OdpowiedzUsuń
  2. [Cześć! Trochę smutne historie w karcie, mam nadzieję, że pojawi się trochę uśmiechu jednak w życiu ratownika górskiego - żeby żadnej nogi nie połamał, o! :) nieśmiało zaproponowałabym jakiś wątek, ale pomysłów brakuje. Jak nie potrzebuje pomocy przy dziadku? Betty na pewno bardzo chętnie pomagałaby starszemu panu!]

    Elizabeth

    OdpowiedzUsuń
  3. (Liam Hemstworth. Liam Hemsworth. Liam... Chyba się zapowietrzyłam. W dodatku to jedno z moich ulubionych jego zdjęć. Do diabła, szaleję na jego punkcie, ale chyba lepiej będzie, jeśli przejdę do tematu postaci samej w sobie.
    Jaka szkoda, że ktoś wyżej mnie ubiegł, bo jako pomocnicę chciałam zaproponować moją małą Leah, skoro i tak fatyguje się z pieczywem pod same drzwi, w gratisie zajmując godziny starszym mieszkańcom Mount Cartier zwyczajną rozmową. No nic, w takim razie trzeba będzie pomyśleć nad czymś innym, o ile będziesz zainteresowana/y wątkiem ze mną. Tak czy owak, zapraszam.)

    Leah Mackenzie

    OdpowiedzUsuń
  4. [ Niedawno dawałam wyraz swojemu drobnemu zdziwieniu, że na blogu nie ma ani ratownika medycznego, ani górskiego, bo przecież wydają się to atrakcyjne zawody – a tu proszę, jeden z nich właśnie się zjawił. Jego historia rzeczywiście jest dość smutna, ale w tym wszystkim tak zwyczajna, realistyczna i bez przegięcia, podoba mi się to. Widzę, że Jack jest rówieśnikiem mojej postaci, a że oboje wychowali się w Mount Cartier, powinni całkiem nieźle się znać.
    Cześć, dzień dobry! ]

    Sovay Biville

    OdpowiedzUsuń
  5. [Witam również. Ostatnie zdanie trochę mnie rozbawiło, bo wyobraziłam sobie tego dziadka, jak opowiada cuda i dziwy. Sama historia faktycznie nie za przyjemna, choć jak to mawiają – nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Mam więc nadzieję, że Jack się tu zaaklimatyzuje, skoro już było mu dane mieszkać w progach Mount Cartier. Byle tylko uważał w tych górach na siebie, bo nigdy nie wiadomo, kiedy zejdzie jakaś lawina :) Powodzenia i udanej zabawy dla Was!]

    Ferran, Tilia & Cesar

    OdpowiedzUsuń
  6. [Kogo ja widzę! Toć nasze postacie to poniekąd bracia, jeśliby brać pod uwagę użyty wizerunek! :D Cześć, witam serdecznie na blogu i biję głośne brawa za wykorzystanie motywu wojska w karcie, bo weterani na blogach to moja słabość. Tym bardziej więc życzę dobrej zabawy na Mount Cartier oraz wielu udanych, porywających wątków, nawet jeśli większość mieszkańców spogląda na niego z oburzeniem. Mogę też od razu zapewnić, że jakby mu kiedyś brakowało kontaktu z kimś mniej oceniającym, niż ci, o których wspominasz w karcie, to zapraszam do mojego pana, bo jemu zdecydowanie jest daleko do bycia tak konserwatywnym!]

    Adam Hamilton

    OdpowiedzUsuń
  7. [A wiesz, że to genialny pomysł?! Nie miałam jeszcze okazji wykorzystać nowej funkcji Giny w miasteczku w żadnym wątku, a jestem mega podekscytowana perspektywą rozstawiania wszystkich po kątach w ratuszu! Na pewno musieli znać się z przeszłości, bo w MC nie ma zbyt wielu rówieśników, w dodatku ojczym Gi jest wojskowym, więc Jack mógłby od czasu do czasu zasięgnąć u niego jakiejś porady, zwłaszcza gdy decydował się na tę ścieżkę kariery. Wraz z wyjazdem kobiety do wielkiego świata większość jej kontaktów jednak się urwała, więc to już od ciebie zależy, czy chcemy jeszcze jakoś bardziej komplikować powiązanie z przeszłości, czy po prostu jedziemy z wątkiem i zobaczymy, co nam z tego wyniknie! :) Ponieważ podrzuciłaś pomysł, ja nam zacznę, z góry jednak uprzedzam, że Jack powinien być przygotowany na absurdalne pytania dotyczące między innymi także piosenek Gi, musi na niej w końcu wywrzeć dobre wrażenie! <3 Powiedz mi tylko, jaką długość wolisz, żebym za bardzo nie poszalała i postaram się podesłać ci coś jutro.
    Ach, i serdecznie dziękuję – to jedno z moich ulubionych zdjęć, a do tej pory nie miałam okazji go wykorzystać, na szczęście pojawiła się panna Reed!]

    Gina

    OdpowiedzUsuń
  8. (Taka właśnie miała być, a jeśli chodzi o ostrzeżenia, zapewne nie posłuchała. Leah zawsze musi wyrobić samodzielnie wyrobić sobie opinię na czyjś temat.
    Ależ to doskonały pomysł! Wypada jednak, żebyś to Ty nam zaczęła, mimo, że zazwyczaj stosuję handel wymienny. Chyba, że mam zacząć od momentu, kiedy Leah usiłuje namówić lekarza, żeby wsiadł na konia. :D)

    Leah Mackenzie

    OdpowiedzUsuń
  9. [Witam ślicznie i przepraszam za zasłonienie tego interesującego Pana. Bardzo przypadł mi do gustu pan żołnierz.
    Życzę wielu owocnych wątków.]

    Noemi Shepherd

    OdpowiedzUsuń
  10. [Były żołnierz, ach. Dobry wieczór (albo może o tej godzinie mówi się już: dzień dobry?), witam serdecznie! Bardzo przyjemna karta, choć historia sama w sobie niezbyt lekka, ale cóż, w końcu każdy niesie na swoich ramionach jakąś przeszłość. c: Życzę miłej zabawy i wielu wątków, a w razie chęci zapraszam do siebie!]

    Penny Hewitt

    OdpowiedzUsuń
  11. [Jak większość jestem pewna, że panny specjalnie się będą gubię po górach. Ja bym na pewno się gubiła, jeśli istnieje szansa na to, że taki ratownik nas uratuje... ;D Miłej zabawy życzę i udanych wątków. ;)]

    Christian

    OdpowiedzUsuń
  12. [Zaczynać nigdy nie umiałam, ale mam nadzieję, że wszystko jest w porządku! Ach, prawie się zamieściłam xD]

    Gina nieskromnie (bo też nigdy specjalnie nieśmiała nie była) uważała się za największe dobrodziejstwo, jakie mogło się trafić burmistrzowi. Odkąd pojawiła się w ratuszu, wprowadziła do niego świeżą energię (czytaj: szybko i stanowczo porozstawiała wszystkich po kątach), ilość skarg na pracę urzędu zmalała do minimum (głównie dlatego, że wszystkie nudne, irytujące pisma wywalała do kosza), a po korytarzach nie kręcili się już dłużej znużeni mieszkańcy szukający zwady (jedna połowa za bardzo się jej bała dzięki wypracowanej reputacji nieznośnej złośnicy, druga połowa była za to na nią śmiertelnie obrażona, bo mało delikatnie wypraszała ich za drzwi). Dzięki niej cały ratusz pracował sprawniej, a przynajmniej przy tym się upierała, gdy czytała kolejne pisemne zażalenia pod jej adresem wysyłane do burmistrza Conelly'ego.
    Te staruszki były naprawdę naiwne, jeśli sądziły, że wścibska do granic możliwości Gi nie przeglądała całej poczty mężczyzny.
    Jej niezwykle leniwe popołudnie w biurze przerwał odgłos otwieranych drzwi, które już dawno temu ktoś powinien naoliwić. Westchnęła z irytacją, spodziewając się kolejnej wizyty pani Hopkins, największej plotkary w mieście i jednocześnie najbardziej zagorzałej przeciwniczki Giny. Mount Cartier słynęło z plotek, których źródło znajdowało się przy jednym z najbardziej obleganych miejsc przez gospodynie domowe – przy kościele; przed mszą moherowe berety zatrzymywały się na moment, by w ramach swojego jedynego urozmaicenia podzielić się historiami wyssanymi z palca z resztą znudzonych mieszkańców. Gina dobrze wiedziała, że na jej temat krążyło milion opowieści; niektóre nawet ciekawe, inne zupełnie abstrakcyjne i przekoloryzowane. Na szczęście raczej nie zwracała uwagi na podobne informacje przekazywane od ust do ust przez znużone życiem kury domowe poszukujące w tym śpiącym miasteczku odrobiny niewyszukanej rozrywki, choć jako przedmiot tych opowieści zdążyła się dużo dowiedzieć na swój temat. Podobno wcale nie robiła wielkiej kariery w Los Angeles, a wylądowała w więzieniu dla kobiet o zaostrzonym rygorze za przemyt twardych narkotyków przez granicę amerykańsko-kanadyjską, pracę w ratuszu dostała prawdopodobnie dlatego, że rozłożyła przed kimś nogi, choć mimo usilnych prób nie udało jej się dowiedzieć przed kim, bo wyglądało na to, że samego burmistrza Conelly'ego o tak haniebny czyn nie podejrzewano. Wszelkie przytyki i pogłoski traktowała z politowaniem, bowiem naczelne plotkary z Mount Cartier pod względem swojej wyobraźni nie mogły się równać z tabloidami gorączkowo śledzącymi życie gwiazd, mimo to panna Reed czasem czuła nieodpartą pokusę zamówienia całego autobusu wypełnionego egzemplarzami Pięćdziesięciu twarzy Greya, żeby wszystkie te gospodynie znudzone życiem w końcu skupiły się prawdziwej sensacji, której im brakowało, zamiast wtryniać nos w nieswoje sprawy. Również Jack Higgins padł ich ofiarą, choć w jego przypadku wszelka niechęć była nieuzasadniona; staruszki prawdopodobnie widziały go w roli agresywnego, niebezpiecznego szaleńca, który w każdej chwili może do nich otworzyć ogień, tymczasem prawda wyglądała zupełnie inaczej. Na szczęście Gina nigdy nie oceniała innych równie pochopnie co te niby pobożne moherowe berety, a zanim jej ojczym wyjechał w podróż dookoła świata, Higgins był jego częstym gościem, więc miała lepsze źródło informacji niż połowa plotkar w Mount Cartier. Nie była jednak pewna, czego Jack mógłby szukać u niej w pracy, dlatego na jego widok brwi panny Reed podjechały do góry, choć w żaden inny sposób nie okazała swojego zdziwienia. Dobra sekretarka pewnie spytałaby, w czym może mu pomóc.
    Całe szczęście, że nie była dobrą sekretarką.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Jeżeli przyszedłeś ponarzekać na to, że w sklepie ogólnym zabrakło papieru toaletowego to tak, wiemy o tym, ale to nie nasza sprawa. Jeśli chcesz zgłosić, że na ostatniej mszy Betty Farlow miała nieprzepisowo krótką spódniczkę, doradzam dołączenie do kółka różańcowego i modlenie się o nawrócenie jej grzesznej duszy. Natomiast jeżeli nie jesteś zadowolony z moich usług jako obecnej sekretarki burmistrza, proponuję wystosowanie pisma do mam-to-głęboko-w-dupie. Dziękuję i nie zapraszam ponownie — rzuciła Gina znudzonym tonem. Nie żeby miała coś przeciwko Jackowi. Po prostu ten cholerny ratusz wzbudzał w niej irytację, bo w tej chwili powinna spotykać się z fanami albo dawać jakiś koncert charytatywny, tymczasem utknęła w roli, której nie przewidywała nawet w najgorszych koszmarach.

      Gina

      Usuń
  13. [Nie jestem do ko}ca przekonana do akcji ratunkowych, ale, ale mogłaby np. uszkodzić lekko nogę podczas spaceru z Hunterem czy coś podobnego. reprymenda.. no cóż.. Ona zdaje sobie z tego sprawę, ale mogło by też być. W każdym razie... Może być w sumie. Tylko które?]

    Noemi Shepherd

    OdpowiedzUsuń
  14. Gina z nową energią poprawiał się na krześle. Od dość długiego czasu, mimo dużej stopy bezrobocia w Mount Cartier, nikt nie przyszedł zgłosić swojej kandydatury na nowego ratownika górskiego. Chyba zbyt skutecznie odstraszała ich wizja rozmowy z ziejącą ogniem sekretarką. Była na tyle podekscytowana tą perspektywą, że nawet odłożyła swoje pisemko na bok; kolejny tabloid, który w miasteczku pojawiał się z ponad miesięcznym opóźnieniem, jednak musiała być na bieżąco, jeśli chciała rozeznać się w gwiazdorskich koneksjach po wielkim powrocie.
    — Wiesz, że Brangelina się rozstała? Musiała być niezła afera. Szkoda, że to przegapiłam — rzuciła, na chwilę zapominając, że przecież tutaj nikogo to nie interesowało. — Zdziwiłbyś się. Otóż skrzynka zażaleń działa trochę jak czarna dziura; wszystko, co do niej wrzucisz, zostaje wchłonięte i nigdy już nie wraca. Także możesz do woli składać skargi, ale obawiam się, że skutek będzie niewielki — poinformowała go Gina z udawanym żalem w głosie, wzdychając ciężko nad trudnym losem wszystkich tych poszatkowanych pism, które skończyły w koszu na śmieci lub jej osobistym kominku. Może kariera piosenkarki nie była jej pisana? Doskonale sprawiłaby się także w roli aktorki, Hollywood miała właściwie wypisane na czole. Zawsze uważała, że albo ta mieścina jest dla niej za mała, albo panna Reed jest dla niej za wielka, w każdym bądź razie nigdy nie będzie pasowała do niepisanego stereotypu młodej kobiety Mount Cartier, która prawdopodobnie powinna siedzieć w domu, gotując obiadki i zajmując się rodzeniem kolejnych dzieci. To wielki świat ją wzywał, kusząc i mamiąc, mimo że przy pierwszym podejściu strasznie się sparzyła, odkrywając wszystkie możliwe niedoskonałości show-biznesu. Hollywood okazało się być przerażającym miejscem, pełnym fałszu i sztuczności, gdzie reporterzy krążą wokół ciebie niczym krwiożercze sępy, czekając na tłusty, soczysty kawałek mięsa w postaci wstrząsającej plotki, konkurencja podkłada ci nogę, licząc na twoje załamanie nerwowe, by zająć miejsce na szczycie, a ludzie, którzy powinni cię wspierać, na co dzień tylko cię wykorzystują. To właśnie showbiznes uczynił Ginę tym, kim była teraz, choć niewiele osób było w stanie przypomnieć ją sobie sprzed okresu jędzy. Była wtedy zatrważająco normalna, ale zawsze czuła zbyt wiele. Zbyt mocno wszystko odbierała, zbyt impulsywnie reagowała na bodźce, dusząc w sobie zbyt dużo emocji. Jej wyjątkowo nieprzyjemne przeżycia w Mieście Aniołów sprawiły, że Gina nagromadziła w sobie furię o mocy tysiąca słońc i wciąż płonęła gniewem, który gdy już raz się uwolnił, był nie do powstrzymania. Czasami sama nie radziła sobie ze sobą, ale złość była czymś, co zaczynała oswajać, co lubiła wykorzystywać, nie będąc w stanie oprzeć się pokusie, jaka wynikała z bezpośredniości jej wewnętrznej złośnicy pragnącej odpłacić światu tym, czym świat jej zawinił, gdy była jeszcze młoda i głupia. Gniew sprawiał, że czuła się silna, choć jednocześnie czynił ją w jakiś sposób słabą i podatną.
    Prychnęła pod nosem. Przychodzi taki do jej biura i jeszcze ma jakieś wymagania!
    — Zepsuty ekspres do kawy stoi tam. Jeśli postanowisz go naprawić, wtedy będziesz miał swoją kawę. — Skinęła głową w kierunku urządzenia, krzywiąc się lekko. Sama przynosiła do pracy ogromny termos wypełniony parującym naparem, w przeciwnym razie bez wątpienia by oszalała. — A ciacho sama bym zjadła... — wyznała, wyobrażając sobie pyszne czekoladowe nadzienie i aż jej ślinka do ust naciekła. W Los Angeles wszyscy bez mrugnięcia okiem spełniali jej zachcianki, a tutaj?! No po prostu skandal!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Podobno — potwierdziła Gina, splatając palce i opierając się łokciami o blat biurka. Ułożyła podbródek na złączonych dłoniach, wpatrując się w mężczyznę spod przymrużonych powiek; przypominała przy tym rozbawionego drapieżnika bawiącego się ze swoją ofiarą na chwilę zanim ją pożre. — Podobno powiedział także, że nigdy więcej nie wróci już do tej, tutaj wstaw dowolne przekleństwo, mieściny. Podobno posada ratownika górskiego jest wciąż wolna i można ją zgarnąć. Jednak podobno rekrutację prowadzi pewna wredna zołza, która pracuje w ratuszu jako sekretarka, więc bardzo trudno dostać tę pracę, bo trzeba jej najpierw zaimponować.
      Och, spodziewała się kolejnego, nudnego dnia w pracy, tymczasem u progu jej biura pojawił się kolejny desperat mający zapewnić jej odrobinę rozrywki! Kąciki jej ust lekko drgnęły od powstrzymywanego, zabarwionego złośliwą satysfakcją uśmiechu.
      — Chcesz dostać dalsze informacje czy już planujesz uciec za drzwi? — spytała, nieznacznie unosząc jedną brew do góry. Sięgnęła do jednej z dolnych szuflad biurka, wyciągając z niej odpowiedni formularz i popchnęła kartkę papieru w kierunku Jacka. Ach, urzędy i ich formalności. Z reguły Gi olewała wszelkie przepisy, lecz funkcja ratownika górskiego była zbyt odpowiedzialną rolą mającą zapewnić bezpieczeństwo mieszkańcom, by mogła zignorować wszystkie wymogi. Zaraz przyjechałby do niej gburowaty urzędas z Churchill i zatruwał jej dupę, a potem odkryłby wszystkie braki w dokumentacji i, cóż... Nie byłoby kolorowo. — Jeśli jeszcze nie masz ochoty rezygnować, wypełnij wszystkie rubryki, a potem sobie porozmawiamy.

      Gina, czyli najlepsza sekretarka pod słońcem

      Usuń
  15. [ Chętnie skorzystam z zaproszenia. Pewnie będziesz miała jeszcze dużo okazji do pisania, jak to Jack kogoś w górach ratuje, poza tym odgrywanie schematu a damsel in distress chyba nie jest moim ulubionym zajęciem, więc – mimo wszystko pozostając w klimatach ratowania, pomocy itd., zaproponowałabym wykorzystanie z nagła pogarszających się warunków atmosferycznych (niby kwiecień, ale w Mount Cartier wciąż mroźno; możemy zresztą akcję cofnąć o kilka miesięcy) i tak też by się złożyło, że Higgins wylądowałby w domku Sovay, żeby schronić się przed burzą śnieżną. ]

    Sovay Biville

    OdpowiedzUsuń
  16. [Też myślę, że mają wiele wspólnego! Nawet wyobrażam sobie, że na obrzeżach miasta mają jakąś niewielka chatkę, w której siedzą i czekają na zgłoszenia (oczywiście w godzinach pracy) :D Pomyślałam więc sobie nad takim wątkiem, w którym to na zewnątrz panuje jakaś śnieżna zawieja, a oni siedzą przed kominkiem i grają w wojnę albo w jakąś planszówkę :D Chyba, że myślimy nad jakimś skomplikowanym powiązaniem :)]

    HOLLY

    OdpowiedzUsuń
  17. [Witam przystojnego rówieśnika ;)) Kat też zna góry jak własną kieszeń, a przynajmniej tak jej się wydaje, haha. Mam nadzieję, że zabawisz u nas na dłużej i będziesz się świetnie bawić.]

    Kat

    OdpowiedzUsuń
  18. Mało kto był w stanie sprawić, by Gina Reed zaniemówiła. Słynęła ze swojego niewyparzonego języka, gotowej ciętej riposty w każdej sytuacji, potrafiła narzekać i ironizować godzinami, a większość mieszkańców po prostu jej przytakiwała, chowając głowę między ramiona i cicho dziękując Latającemu Potworowi Spaghetti czy innym wymyślnym bóstwom, że tym razem jej gniew nie spadł na nich. Może dlatego cisza, która zapadła w jej niewielkim biurze, wydawała się być tak dotkliwa i przesycona zdziwieniem; Jack zaskoczył ją swoim stwierdzeniem, tym samym sprawiając, że po raz pierwszy od bardzo dawna panna Reed nie zdecydowała się na sarkastyczną uwagę, a jedynie wpatrywała się w mężczyznę błękitnymi tęczówkami, w których szok mieszał się z ciekawością i dziwną... bezbronnością. Nikt nigdy nie zastanawiał się, co się stało, że Gina z roześmianej, spontanicznej dziewczyny stała się zgryźliwą piekielnicą; wszyscy zaakceptowali ten stan rzeczy i przeszli do porządku dziennego, zyskując tym samą osobę, którą można było obarczać o wszelkie kłopoty i złośliwość rzeczy martwych. Na pewno nikt na przestrzeni ostatnich miesięcy nie nazwał jej wcale nie taką złą, a choć nie był to wybitnie wyszukany komplement to wystarczył, by na chwilę wytrącić ją z równowagi. Cokolwiek Jack w niej dostrzegł, pozostawało to niewidoczne dla pozostałych mieszkańców, a sama Reed nie wiedziała, co miała w związku z tym zrobić, bo swoją starannie budowaną reputację nosiła jak zbroję.
    Ostatecznie postanowiła tego nie skomentować, by nie pokazać Higginsowi, że zyskał jakąkolwiek przewagę. Odchrząknęła, biorąc z biurka podkładkę i czystą kartkę.
    — Widzę, że jesteś całkiem dobrze doinformowanym człowiekiem. Słyszałeś jeszcze coś ciekawego? — mruknęła Gina, zrzucając ze stóp niewygodne szpilki i podwijając nogi pod sobą na fotelu. — Jako były wojskowy wiesz, jak sobie radzić w stresowych sytuacjach, więc to bez wątpienia twój atut, ale czy przechodziłeś jakieś kursy ratownicze? Szkolenia w górach?
    Nie patrząc na Jacka, oparła podkładkę na kolanach i narysowała dwuczłonową tabelę. Pewnie powinna wszystko skrupulatnie notować, ale wychodziła z założenia, że im mniej wysiłku wkładała w swoją pracę, tym lepiej, dlatego ostatecznie postanowiła stawiać tylko plusy i minusy.
    — Wiem, że to delikatna kwestia, lecz muszę wiedzieć, czy cierpisz na zespół stresu pourazowego — dodała Gina, przegryzając nieznacznie dolną wargę. Jej ojciec jako były wojskowy, który stacjonował jeszcze w Iraku, wielokrotnie budził się w nocy zlany potem, przekonany, że znowu znalazł się na polu bitwy, momentami był drażliwy i agresywny, a na jej krzyk reagował wzmożoną czujnością, sądząc, że dzieje jej się krzywda. Nie chciał o tym jednak z nikim rozmawiać, nie pragnął fachowej pomocy i Jack być może uniósł się podobną dumą, ale posada ratownika górskiego wymagała od niego pełnego skupienia. — Nie ukrywam, że problemem będzie pewnie zdobycie zaświadczenia o niekaralności... — zauważyła Gi, stawiając mu pierwszego minusa, po czym zmarszczyła nieznacznie brwi. Zbyt wiele profesjonalizmu jak na nią. Nudy.
    — A teraz zadam ci jak do tej pory najważniejsze pytanie podczas tej rozmowy rekrutacyjnej... — zaczęła, po czym dramatycznie zawiesiła głos, przechylając się lekko na krześle w jego stronę. — Dolly Parton czy Taylor Swift? — Ugh, jak ona nie znosiła tych dwóch piosenkarek! W Mount Cartier na okrągło puszczano tylko Jolene, natomiast Taylor tylko udawała muzyka country i sprzątnęła kobiecie sprzed nosa jedną statuetkę! Jedyną dobrą odpowiedzią na to pytanie było: Gina Reed, ale na razie nikt jeszcze nie zgadł prawidłowo, czym ona osobiście była oburzona.

    Gina

    OdpowiedzUsuń
  19. Gina zawsze podejmowała spontaniczne decyzje pod wpływem impulsu. Teraz również posłuchała swojego instynktu, który nakazywał jej się przechylić nad biurkiem, nieznacznie pochylić głowę, by zajrzeć mężczyźnie w udręczone oczy i ująć jego dużą dłoń w swoje drobne palce, kciukiem delikatnie gładząc go po szorstkich kłykciach.
    — Przykro mi, Jack — powiedziała cicho, z niespodziewaną jak na nią łagodnością. Nigdy tak naprawdę nie rozmawiali o tym, dlaczego oboje wrócili do Mount Cartier, a choć ich przejścia były zupełnie odmienne, mogliby znaleźć ukojenie w świadomości, że nie byli sami, że choć starali się ze wszystkich sił, ostatecznie życie postanowiło kopnąć ich w dupę i z powrotem zesłać do tego zapomnianego przez Boga miasteczka. Oboje zakosztowali już jednak życia w wielkim świecie i ponowne przystosowanie się do warunków funkcjonowania w tej niewielkiej mieścinie było dla nich po prostu niewykonalne. Ona już zawsze będzie marzyła o wielkich scenach, milionach fanów śpiewających wraz z nią, trasie koncertowej po całym świecie, on z kolei nigdy nie zapomni tej adrenaliny, które towarzyszyło mu podczas służby, a zarazem poczucia przynależności do większej grupy i świadomości, że robił coś ważnego dla swojego ukochanego kraju. Prawda była jednak taka, że choć ich marzenia i ambicje były zupełnie różne, łączyła ich ta sama paląca potrzeba. Jack znał jej historię, przynajmniej częściowo. Ona kojarzyła jego doświadczenia, ale nigdy nie usłyszała o tym od niego. Byli jak krążące wokół Słońca planety pozostające w jednej płaszczyźnie, które jednak nigdy się nie spotkały. Gdy ktoś stawał na progu domu Reedów, oczywiste było, że przyszli się zobaczyć z Jamesem, jej ojczymem, który był kimś w rodzaju mentora dla połowy młodych mężczyzn w Mount Cartier. Umiał słuchać i posiadał cechy, których brakowało jego adoptowanej córce; był cierpliwy, spokojny i pełen wewnętrznego ciepła mimo dręczących go demonów. Odkąd jednak James wyruszył w zasłużoną podróż dookoła świata, jej dom świecił pustkami, bo kto dobrowolnie zbliżałby się do małej, wrednej złośnicy?
    Gina dopiero po chwili uświadomiła sobie, co zrobiła. Jak oparzona cofnęła dłoń, odchylając się na fotelu, jakby chciała znaleźć się jak najdalej od mężczyzny. Rzadko cokolwiek było w stanie wprawić ją w zakłopotanie, ale teraz była zła na siebie, że na chwilę porzuciła swoją rolę. Jeszcze Jack pomyśli, że ma dobre serce, brrrr.
    — Przyszedłeś przygotowany — stwierdziła kobieta, biorąc od niego kartkę z zaświadczeniem od psychologa. Przegryzła nieznacznie wnętrze policzka, podnosząc wzrok znad zaświadczenia na twarz Higginsa. — Naprawdę zależy ci na tej pracy, co? — spytała, zabawnie marszcząc nosek jak zawsze, gdy głęboko się nad czymś zastanawiała. Brak zaświadczenia o niekaralności mógł się okazać dość dużą przeszkodą, ale z drugiej strony Jack nie miał zbyt wielu perspektyw w tym miejscu. W prywatnych przedsiębiorstwach zapewne nikt go nie zatrudni, mieszkańcy za bardzo plotkowali na temat jego wyroku. Zatrudnienie z urzędu wymagało czystej kartoteki, ale skoro to Gina się tym zajmowała, a innych kandydatów brakowało (bo ich skutecznie odstraszyła)...
    — O rany! Ty też?! — zawołała kobieta z oburzeniem, unosząc spojrzenie do sufitu. — Boże, dlaczego chociaż jedna osoba nie mogłaby odpowiedzieć dobrze na moje pytanie? — Po czym zwróciła się do Jacka, celując w niego oskarżycielsko długopisem. — Mógłbyś się trochę postarać! Przecież to oczywiste, że Gina Reed! W ogóle jak możesz ich nie znać? Koniec. Ty. Ja. Wieczór muzyczny. I wcale nie mówię o karaoke w barze Iana. Trzeba cię dokształcić. — Gi miała całe mnóstwo płyt, kochała muzykę ponad życie i nie wyobrażała sobie swojej egzystencji bez niej. Niestety w Mount Cartier mało kto słyszał o gwiazdach światowej sławy, a w radiostacji w kółko puszczano przestarzałe utwory w guście moherowych beretów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — No dobra, dam ci kolejną szansę, żebyś mógł naprawić to faux pas. Niebieski czy zielony? Ponieważ nie wkurzyłeś mnie jeszcze na tyle, żebym chciała cię wyrzucić przez okno, dam ci podpowiedź. Masz powiedzieć zielony, bo to kolor twoich oczu, w które mógłbym się wpatrywać godzinami, nigdy nie widziałem równie pięknych tęczówek. Lub coś w tym stylu — podyktowała mu Gina, mrugając do niego, a kąciki jej ust uniosły się w figlarnym uśmiechu. Właśnie taka była panna Reed; wszyscy przeklinali ją za jej plecami, jednak nie można było jej odmówić przyciągającej pewności siebie oraz czaru, który potrafiła wokół siebie roztoczyć.

      Gina

      Usuń
  20. Problem w tym, że Gina wciąż nie pogodziła się ze swoim losem. Wiedziała, że życie to suka i nigdy nie dostawało się od losu tego, czego się najbardziej pragnęło, lecz to nie oznaczało, że miała zamiar się poddać. Wypracuje sobie kolejną szansę, nie było innej opcji.
    Na razie jednak utknęła na kompletnym zadupiu i udawała, że prowadzi rozmowę kwalifikacyjną.
    — Chcesz mi powiedzieć, że na pustyni na Bliskim Wschodzie puszczają równie beznadziejną muzykę co w Mount Cartier? Co za rozczarowanie — mruknęła Gina, cmokając z udawaną dezaprobatą. Tak naprawdę niewiele wiedziała o Jacku poza tym, że był w wojsku, wrócił z powodu niesprawiedliwego wyroku i opiekował się schorowanym dziadkiem. Choć w tak małej mieścinie nie miała zbyt wielu rówieśników i cała grupka dzieciaków pozostawała dość zżyta, nie mogła powiedzieć, by kiedykolwiek zamieniła z Higginsem więcej słów niż zwyczajowe, grzecznościowe cześć, jak się masz? W zasadzie nie potrafiła powiedzieć, dlaczego tak wyglądała ich relacja. Może odstraszała go jej szalona, żądna przygód natura, która popychała ją do podejmowania impulsywnych decyzji na przekór wszystkim? A może to ona z jakiegoś powodu nie chciała zbliżać się do Higginsa, tylko teraz nie pamiętała dlaczego? Choć teraz to nie miało już żadnego znaczenia, oboje byli zupełnie innymi osobami niż jeszcze kilka lat temu.
    Rozumiała, dlaczego tak bardzo zależało mu na tej pracy. Sama miała dużo szczęścia, że udało jej się zdobyć posadę sekretarki burmistrza, która w dodatku była w miarę dobrze płatna jak na standardy Mount Cartier. Choć z boku wcale nie wyglądała na uradowana perspektywą wspierania Conelly'ego w jego codziennych bojach z mieszkańcami i wydawało się, że robiła wszystko, by szybko stracić swoją posadę w ratuszu, wbrew pozorom była wdzięczna za tę szansę. Udało jej się stworzyć jeden wielki hit i wydać dość popularną płytę, lecz wszystkie pieniądze bardzo szybko wyparowały z jej konta, a to wszystko za sprawą jej menadżera, który okazał się być podłym oszustem i oskubał ją do ostatniego dolara. Gina była zbyt dumna, by przyznać się do porażki i od razu wrócić do domu z podkulonym ogonem, dlatego przez jakiś czas żyła na ulicach Los Angeles, lecz w końcu musiała przyjąć do wiadomości fakt, że była spłukana i tylko w Mount Cartier mogła znowu spróbować odbić się od dna.
    A był to zaledwie wierzchołek góry lodowej.
    — No jasne, że obowiązkowe! W końcu ratownik górski powinien wiedzieć, czego słuchać podczas dłużących się, nudnych godzin w chatce pośrodku niczego. — Nagle perspektywa wysłania Jacka do posterunku po drugiej stronie doliny przestała jej się wydawać taka kusząca, choć Gi sama nie potrafiłaby tego wytłumaczyć. Wiedziała jednak, że stacjonowanie w tym domku równało się z niemal absolutnym odcięciem się od Mount Cartier, więc raczej nie miała co liczyć na to, że mężczyzna w drodze do pracy wpadnie do ratusza... Oczywiście tylko po to, by w końcu naprawić zepsuty ekspres do kawy!
    Panna Reed bawiła się nerwowo długopisem, uderzając nim o podkładkę. Już dawno tak mocno nie walczyła ze swoim gwałtownym temperamentem, starając się nadać kolejnym zdaniom delikatniejszego brzmienia, zamiast wyjść na wścibską smarkulę rozstawiającą wszystkich po kątach, ale z jakiegoś powodu towarzystwo mężczyzny nie wzbudzało w niej zwyczajowej irytacji i wcale nie chciała się go pozbyć jak najszybciej z zajmowanej przez siebie przestrzeni. Sądziła, że już zapomniała, jak wyglądała normalna rozmowa, lecz przy odrobinie wysiłku była w stanie wykrzesać z siebie dobre chęci.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — A co z twoim dziadkiem, Jack? — spytała niby swobodnym tonem, nie patrząc na niego. Wszyscy w miasteczku wiedzieli, że stary Higgins już od jakiegoś czasu nie domagał, podobno kompletnie ześwirował i wymagał stałej, troskliwej opieki jedynego wnuka. — Może za dnia uda ci się wynająć kogoś, żeby się nim zajął, ale co jeśli dostaniesz wezwanie w środku nocy i będziesz musiał zostawić go samego? Jesteś przygotowany na taką ewentualność? — Nie próbowała go zniechęcić, po prostu chciała podejść do tego tematu rozsądnie i rzetelnie, co nie do końca pasowało do jej obrazu sekretarki z piekła rodem, jednak nikt nigdy nie był w stanie zrozumieć panienki Reed i jej postępowania. Było to zadanie niewykonalne i lepiej z góry było przyjąć, że w każdej chwili mogła zaskoczyć czymś niespodziewanym.
      — Niemożliwe, żeby w czymkolwiek było ci nie do twarzy, jesteś na to zbyt przystojny — zdecydowała Gina, fachowo lustrując go wzrokiem, dla której wypowiedzenie podobnej uwagi nie było niczym niezwykłym. Słynęła ze swojej bezpośredniości i z reguły nie cenzurowała swoich myśli; mówiła otwarcie oraz szczerze, kompletnie nie licząc się z ewentualnymi konsekwencjami, tym, czy wypadało jej powiedzieć coś podobnego i jak jej słowa zostaną zinterpretowane przez innych. Dla niej przyznanie, że Jack miał niezwykle pociągającą aparycję nie było wcale elementem flirtu, po prostu stwierdzała fakt, który według niej był oczywisty dla wszystkich. Bo która kobieta nie zachwycałaby się jego jasnymi oczami w kolorze intensywnego błękitu, niesforną, miękką czupryną, która aż prosiła się o przeczesanie palcami i atletyczną, dobrze zbudowaną sylwetką?
      Gina na chwilę zamarła. Był to zaledwie ułamek sekundy, niemal niedostrzegalny i bardzo szybko się opanowała, lecz wyraz zaskoczenia przemknął przez jej twarz, a mięśnie nieznacznie stężały. No cóż, nie spodziewała się, że Jack podejmie jej małą gierkę, jego twarz pozostawała na tyle nieprzenikniona, że trudno było powiedzieć, na ile żartował, a na ile zawarł w tym stwierdzeniu prawdy, ostatecznie jednak skwitowała jego stwierdzenie cichym śmiechem.
      Nie pamiętała, kiedy ostatnio się śmiała.
      — Bardzo dobrze rozegrane, panie Higgins, to trzeba panu przyznać — stwierdziła Gi z ledwo skrywanym rozbawieniem, uśmiechając się krzywo. — Jeszcze kilka takich czarujących uwag na mój temat i kto wie, być może nawet uda ci się wyjść z tego gabinetu bez uszczerbku na zdrowiu psychicznym. Najwyraźniej niedźwiedź grizzly nie ma ochoty dzisiaj nikomu odgryźć nogi.

      Gina

      Usuń
  21. [Myślę, że na pewno znali się jako dzieci. Co więcej, zanim Jack stał się nastolatkiem, mógł bawić się z Holly w piaskownicy. Później ich kontakt mógł nieco zaniknąć, ale panna Davies mogła obserwować Higginsa z daleka, zapewne nawet trochę do niego wzdychała. Aż w końcu wiadomo, Jack poszedł do wojska, kontakt się urwał i odnowili go dopiero, gdy zaczęli współpracować :D
    Prąd jest na pewno, choć pewnie słaby. Więc jak najbardziej może ich zasypać, przez co zostaną odcięci od prądu i świata zewnętrznego, ale na pewno jakoś sobie poradzą, w takim domku pewnie podstawowe rzeczy do przeżycia się znajdą. No i będą mieli siebie :D I jeszcze z tym zasypaniem, mogą mieć nocną zmianę, więc pewnie w międzyczasie się zdrzemną, a gdy wstaną - szok! Nie ma jak się wydostać ;) Hmm, to kto zaczyna?]

    HOLLY

    OdpowiedzUsuń
  22. [No pewnie, że mam ochotę zagrać :D Mówisz masz :D W sumie strażak i ratownik górski, to już jakieś połączenie :3 Jeśli masz ochotę można dogadać się w pełni za jednym razem na gg lub na poczcie za pomocą hangouts :) 44148056, lifenotfair2@gmail.com ]

    Scarlett

    OdpowiedzUsuń
  23. [ Mam nadzieję, że uda mi się wszystko przedstawić w wątkach :)
    I tak sobie pomyślałam, że może któregoś wieczora Melody zasiedziałaby się zbyt długo w górach, bo pochłonęłaby ją gra na harfie (przyciągnęła ją na specjalnym wózku, który sama skonstruowała), lampa by jej zgasła i nie wiedziałaby, jak wrócić, ponieważ nie zna aż tak dobrze ścieżek. Zaniepokojona ciotka zgłosiłaby zaginięcie dziewczyny, albo Jack usłyszałby, jak jest zaniepokojona zniknięciem Melody i ruszyłby w góry jej szukać? Co myślisz? ]

    Melody Wild

    OdpowiedzUsuń
  24. Zdecydowanie nie była przyzwyczajona do tutejszego klimatu. W rodzinnym Los Angeles może nie mieli jakichś bardzo wysokich temperatur, jednak nie musiała cały czas pamiętać o tym, by zabierać ze sobą grubszy sweter, czy nawet kurtkę, kiedy chciała udać się na przechadzkę, zwłaszcza po lesie. Ostatnio w ogóle przestała przejmować się wszystkim - żyła, jakoś, a raczej trwała, próbując przedrzeć się każdego dnia przez barierę natarczywych myśli, nie pozwalających dziewczynie normalnie funkcjonować. Wyrzuty sumienia potrafiły całkowicie zamazać jej realny obraz, przez co gubiła się, czy to będąc na zewnątrz, czy nawet między pokojami domu ciotki. Czasami czuła, że wszyscy biorą ją za wariatkę… Cóż, może nią właśnie była?
    Nie chciała jednak leczenia. Wtedy zamknęłaby się jeszcze bardziej na świat, na rodziców… Ludzi, którzy tak wiele dla brunetki znaczyli. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że najlepiej będzie ją wysłać do miejsca, gdzie zawsze czuła się dobrze, a przynajmniej kojarzyło się ono z czymś bezpiecznym. Co prawda odwiedzała ciotkę Annie tylko parę razy, w dodatku mając czternaście lat była tutaj ostatni raz, ale zawsze, wcześniej, przyjeżdżała do niej z siostrą… Razem grały, gubiąc tym samym zmartwienia, odstawiając na bok wszelkie troski. Matka martwiła się, że Melody nie poradzi sobie w nowych okolicznościach, jednak innego wyjścia nie było. Mogło albo się skończyć gorzej, albo już tylko lepiej - a na to liczyć nie mogła w Los Angeles. Zbyt wiele osób obwiniało dziewczynę o coś, czego nie zrobiła. A z tym uczuciem, morderczym wzrokiem na plecach, nie dało się już żyć.
    By skupić się na tym, co faktycznie zdawało się być przyjazne, codziennie wyprawiała się w góry, gdzie zabierała swoją harfę, ciągnąc ją ile sił w rękach na samą górę, aby móc w spokoju zatopić się w kojących dźwiękach, pobyć sama ze sobą. Nie czuła wtedy bólu; tworzyła, skupiając się tylko i wyłącznie na melodiach…
    Tak, jak tego wieczoru.
    Nie zauważyła, kiedy światło w lampie wygasło. Zorientowała się dopiero wtedy, że coś jest nie tak, gdy poczuła już wyraźny chłód wżerający się w jej ciało. Zmarszczyła brwi przerywając grę. Po chwilowym odrętwieniu czym prędzej zapakowała instrument na swoje ala taczki, następnie próbując odnaleźć się w ciemnym, dzikim lesie.
    Po jakiejś godzinie bezsensownej wędrówki wróciła nad wodę, gdzie grała. Zrezygnowana, zamiast dać się złym emocjom, zaczęła na nowo tworzyć. Stwierdziła, że tylko tak może liczyć na jakiś cud - a nóż ktoś usłyszy dźwięki i przybędzie na ratunek?
    Nie sądziła, iż coś takiego może się naprawdę wydarzyć. Raczej powoli godziła się z myślą, że zostanie pokarmem wygłodniałego niedźwiadka.
    Nie była już aż tak skupiona, ale dalej dawała się porwać kolejnym falom melodyjnym. W momencie, kiedy usłyszała jakieś trzaski, zamarła. Serce waliło brunetce jak oszalałe, nie wiedziała, co zrobić.
    Czy zaraz pożre mnie misiu? A może to duchy? Jakieś dzieci lasu…
    Niekończący się tok myśli spowijał jej głowę, coraz bardziej odbiegając od racjonalności.
    Wzięła głęboki wdech, chcąc już skoczyć do wody. Wtem dostrzegła obcego mężczyznę. Lecz nic nie powiedziała, a po prostu czekała, aż sam się odezwie.
    Nie dość, że dziwaczka, to jeszcze niemota. Daj Boże jej nieco luźniejszy język, a może wreszcie nastąpi jakiś przełom...

    OdpowiedzUsuń
  25. Mount Cartier choć malownicze, idealne dla turystów, dla młodych mieszkańców stanowiło miejsce braku rozwoju dla stale rozwijających się aspiracji. Scarlett za młodu planowała wiele razy opuścić miasteczko, by móc zbadać szerszy świat, powiększyć swe horyzonty, jednak zawsze stawała jej na drodze jakaś przeszkoda, która odkładała wyjazd na potem, aż monotonne sidła miasteczka, uparcie zacisnęły się na szyi brunetki niczym ciężkie kajdany, nie pozwalając jej ruszyć z miejsca. Klimat oraz codzienna rutyna miasteczka weszły Rosjance w krew na tyle mocno iż wizje wyjechania do wielkiego miasta, popadły w niepamięć zaś rodzinne ścieżki w pełni rozeszły, zapominając o wzajemnych więzach. Zaabsorbowana tym co zbudowała w miasteczku, nie wyobrażała sobie ucieczki. Żyjąca w cieniu, z daleka od rozgłosu, spędza samotnie wieczory na skórzanej kanapie, a codziennie rano zrywa się skoro świt, pędząc do jednostki, nie myśląc nawet o śniadaniu. Praca stała się wiernym towarzyszem, a wino najlepszym przyjacielem.
    Potarła nerwowo zmarznięte dłonie, gdy kolejny podmuch wiatru rozwiał jej ciemne kosmyki włosów. Przedzierała się zaciekle przez stale wzmagająca się gęstwinę lasu, dzierżąc w prawej ręce latarkę, którą oświetlała sobie drogę. Nie wiedziała jak długo spacerowała po lesie oraz okolicy. Zapomniała o głodzie oraz zmęczeniu, a jej myśli w pełni skupiały się na konkretnej osobie, która potrzebowała pomocy. Scarlett nie należała do grona osób, które łatwo się poddają. Zaciekle dążyła do celu i nawet mimo wielu upadków, potrafiła powstać, zacisnąć zęby i iść dalej, dlatego też nawet teraz, gdy ogromnie zmarznięta oraz już nieco rozczarowana, hardo pokonywała kolejne metry stale zanikającej, leśnej ścieżki. Gdy chodziło o życie oraz zdrowie innego człowieka, nie myślała o sobie. Myślała o osobie, która potrzebowała pomocy, myślała o tym jak bardzo musiała być przerażona, jak bardzo chciała wrócić do domu i zakończyć koszmar, w którym się znalazła, a Rosjanka z całego serca pragnęła się do tego przyczynić, pragnęła odnaleźć zgubę całą i zdrową oraz zapewnić, że już nic złego wydarzyć się nie może, a zwłaszcza, że w tym przypadku nie chodziło o zwykłą osobę. Chodziło tutaj o człowieka bliskiego osobie, która była bliska dla samej Scarlett. Nawoływała, nasłuchiwała, co jakiś czas przystając, aby upewnić się, że jej wzrok niczego ważnego nie pominął. Temperatura stale spadała, a w lasach powoli zaczynały pojawiać się dzikie zwierzęta. Mimo determinacji całego miasteczka, ludzie powoli zaczęli tracić nadzieję, aż w końcu rozeszli się po domach z zamiarem wznowienia poszukiwań, gdy tylko wzejdzie słońce. Sama Scarlett wyszła na ścieżkę, by nie błądzić dalej i z wyraźnym zawodem samą sobą, postanowiła wrócić do samochodu zostawionego przy drodze. Nie uszła daleko, gdy jej oczy ujrzały postać siedzącą w gęstwinie drzew. Mężczyzna wyglądał na przemarzniętego, przerażonego oraz wycieńczonego. Rosjanka nigdy nie czuła tak ogromnej ulgi jak w tamtej chwili, gdy jej drobne ramiona objęły ciało starszego mężczyzny, aby pomóc mu wstać.
    - Proszę się nie bać. Zabiorę pana do domu – zapewniła staruszka upewniając się, że nic mu nie jest. Wyglądał dobrze, choć martwiła się o jego późniejszy stan zdrowia. Naprawdę nie chciała, aby ten rankiem, gdy obudzi się po wszystkim we własnym łóżku, przywitał wschód słońca razem z zapaleniem płuc, dlatego też w samochodzie otuliła go ciepłym kocem oraz włączyła ogrzewanie, czym prędzej odwożąc go do domu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Jack? – krzyknęła, gdy tylko po zaparkowaniu samochodu, wyskoczyła z jego wnętrza. Pomogła staruszkowi wysiąść i nadal nieco obejmując go ramieniem, ruszyła w stronę mieszkania, aby oddać zgubę w odpowiednie ręce, które fachowo zajmą się potrzebującym. – Znalazłam go parę kilometrów od głównej drogi na obrzeżach miasta po środku lasu – wyjaśniła, gdy przekroczyli próg mieszkania. W pełni usatysfakcjonowana oraz spokojna przetarła zmęczoną twarz dłońmi, po czym za pomocą krótkiej wiadomość, poinformowała chłopaków z pracy o znalezieniu poszkodowanego, co wiązało się z końcem poszukiwań. Marzyła o gorącej kąpieli, ciepłym kubku herbaty i miękkim łóżku, dlatego też nie zajmowała im wiele czasu. Gdy po raz kolejny upewniła się, że mężczyźnie już nic nie zagraża, wróciła do siebie.

      Scarlett

      Usuń
  26. Przyjemne ciepło parującego kubka, rozgrzewało zmarznięte dłonie kobiety. Siedziała na kanapie z nieco jeszcze wilgotnymi włosami, co jakiś czas popijając niewielki łyk gorącego kakao, które pozwoliło rozgrzać się jej również od wewnątrz. Rozleniwiona, zapomniała o senności będąc chyba zbyt zmęczoną nawet na zasłużony sen. Wodziła wzrokiem po kolorowych obrazach wyświetlających się na telewizorze, nie przywiązując w zasadzie do nich większej uwagi. Myślami była zupełnie gdzieś dalej, zastanawiając się, co dzieje się teraz ze staruszkiem. Co do jego bezpieczeństwa była pewna, a ewentualny wyjazd do szpitala rozwieje wszelakie wątpliwości, co do stanu jego zdrowia. Owinięta ciepłym kocem ułożyła nieco ociężałą głowę na poduszce, zaś kubek odstawiła na niewielki, szklany stoliczek. Podświadomie czuła iż ta noc mimo dnia pełnego wrażeń, może okazać się dla niej bezsenna, zaś rankiem zmęczenie przykuje ją do kanapy. Skubała róg koca, rozglądając się co jakiś czas po salonie, nie mając pojęcia co ze sobą zrobić. Ostatecznie padło na małe myszkowanie w kuchni, aby zagłuszyć stale dopominający się jedzenia żołądek. W połowie dojadania porannej pizzy, uniosła zdumiona brew ku górze, gdy usłyszała pukanie do drzwi. Otarłszy kąciki ust, owinięta kocem, nieco leniwie podniosła się ze swojego miejsca, aby otworzyć drzwi.
    Na jej twarzy pojawił się uśmiech, przeplatany ze zdziwieniem na widok Jack’a.
    — Daj spokój. Nie musisz mi dziękować. Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że mogłam pomóc — odpowiedziała, po czym zamknęła za sobą drzwi, aby móc zamienić z mężczyzną jeszcze parę słów.
    — Szczerze powiedziawszy, to nie mam siły nawet na sen, dlatego też nawet dobrze, że przyszedłeś — dodała po chwili i przysiadłszy na balustradzie niewielkiej werandy, poprawiła koc spoczywający na jej ramionach.
    — Jak się czuje twój dziadek? Wiesz już coś? — zapytała klepiąc miejsce obok siebie, aby ten mógł swobodnie usiąść, a następnie podzieliła się z nim swoim kocem, który idealnie otulił swym ciepłem całą dwójkę. Przymknęła na moment powieki, opierając lekko głowę na jego ramieniu.
    — Miałam już ochotę wracać do samochodu. Im dalej szłam, tym bardziej szlak się zacierał. Nie chciałam ryzykować własną zgubą. Jeszcze tego, by brakowało, abym ja zabłądziła. Wróciłam na odpowiednią ścieżkę i uszłam dosłownie parę metrów. Siedział w gęstwinie drzew wyraźnie przestraszony oraz zmarznięty. Z początku miałam wrażenie, że wystraszył się bardziej mnie niż sytuacji, w której się znalazł. Najważniejsze jest to, że jest już cały i zdrowy — powiedziała z wyraźną ulgą w głosie. Zależało jej na odnalezieniu mężczyzny i gdy tak się stało, nie umiała ukryć radości, zwłaszcza, że był to dziadek Jacka. Ziewnęła przeciągle zasłaniając dłonią usta, a wierzchem dłoni otarła nagromadzone w oczach łzy zmęczenia.
    — Sam pewnie jesteś zmęczony. Powinieneś się wyspać i przede wszystkim wygrzać. Paskudna dziś pogoda i łatwo o zapalenie płuc. — stwierdziła unosząc głowę ku górze, aby móc spojrzeć na jego twarz. — Jeśli masz ochotę to wpadnij do mnie z samego rana na śniadanie. Jestem pewna, że nie pożałujesz. Nikt nie oprze się moim naleśnikom na słodko.


    Scarlett

    OdpowiedzUsuń
  27. Czy ona była nieodpowiedzialna... Zdecydowanie tak. A przynajmniej taki sposób myślenia zakodowali jej ludzie z Los Angeles, obarczając dziewczynę winą za cały splot przeszłych wydarzeń. Chciała uciec od tego wszystkiego, spróbować żyć na nowo, ale... Tak się po prostu nie dało. Miała zbyt wielkie wyrzuty sumienia. Wcześniej uważano ją za wzór, najlepszą uczennicę w klasie, wróżono świetlaną przyszłość. To zabawne i jednocześnie straszne, jak dwie rzeczy w życiu mogą cię całkowicie skreślić w oczach innych.
    Tutaj nie zastanawiała się nad rzeczami logicznymi i rozsądnymi. Po prostu trwała, jakoś, bez większych planów na siebie. Była rozbita i nie wiedziała, w którą stronę faktycznie mogłaby pójść. Bo co miała zrobić? Przecież nie wyjedzie nagle studiować, skoro dopiero co pojawiła się w Mount Carteir. Zresztą, nie czuła się na siłach. Czasem zwykłe wstanie z łózka sprawiało Melody straszny problem.
    Może myślami żyła w jakiejś baśniowej krainie? Momentami zapominając się, kim tak naprawdę jest, co może się stać w górach, że niebezpieczeństwo pojawia się w zasadzie na każdym kroku. Nie doświadczyła tego aż tak bardzo, a opowieści ciotki niekiedy traktowała z przymrużeniem oka. Przecież nie znała tego świata. A przynajmniej nie aż tak. A człowiek, podobno, mądry po szkodzie....
    W tej harfie widziała ostatni ratunek, czy to głupie? Jednak, jak widać, zadziałało.
    Oddychała szybko i płytko, powoli wykonując drobne ruchy. Przyglądała się uważnie nieznajomemu. Odczuła ulgę, gdy zauważyła też psa. Ale sama nie wiedziała, dlaczego.
    - T-t-taaak... - wydukała, dopiero teraz zauważając, ile ją to kosztowało. Ze stresu i strachu miała niezwykle mocno zaciśnięte gardło.
    Kiedy zaczął świecić latarką obok niej, odwróciła wzrok. Zmaknęła oczy i czując na nowo przyspieszające serce, próbowała się uspokoić. Złe wspomnienia nawiedziły głowę brunetki, nie pozwalając myśleć o tym, co tu i teraz. Lekkie drgawki objęły jej ciało, a łzy zaczęły cisnąć się do oczu.
    - Jest.... w... porządku - dodała niepewnie. Skryła twarz w dłoniach, chcąc oderać się od koszmaru przeszłości. Nagle wstała, przygryzając zbyt mocno dolną wargę. Nie mogła się uspokoić, a ruchy dziewczyny były zdecydowanie dziwne. Zaczęła chodzić w koło, nie panowała nad tym. Czuła, że zaraz zwariuje.

    Melody

    OdpowiedzUsuń
  28. Słuchała go uważnie, a jej ramiona odruchowo oplotły jego przedramię. Zaciskała mocno wargi w wąski paseczek nie chcąc mu przerywać, choć parę razy była tego bliska. Jego poczcie winy dla Rosjanki było absurdalne. Nie śmiała twierdzić, że wie jak wygląda sytuacja z jego dziadkiem bo nie miała zielonego pojęcia. Nigdy w swoim życiu nie miała okazji zajmować się osobą z która cierpiałaby na chorobę taką jak dziadek Jacka, jednak wiedziała, była wręcz pewna, że młody mężczyzna robił wszystko co mógł, robił to jak najlepiej z myślą o starszym mężczyźnie. Nie wszystko było do przewidzenia i nawet najlepsza opieka nie zagwarantuje uniknięcia kolejnej takiej sytuacji. Ujęła jego dłoń, której wewnętrzną stronę czule pogładziła kciukiem.
    — Robisz wszystko co w twojej mocy, aby staruszek miał jak najlepiej i wychodzi ci to doskonale, Jack. Nie znam nikogo innego kto byłby tak oddany drugiemu człowiekowi. Nie jesteś w stanie przewidzieć wszystkiego, nie możesz też się winić bo takie rzeczy mają miejsce i mieć będą niejednokrotnie. — wydukała posyłając mu pocieszający uśmiech. — Poza tym masz też mnie. Zawsze Ci chętnie pomogę — dodała będąc w pełni pewną swoich słów, po czym zsunęła się z drewnianej werandy i poprawiła koc, który nieco zsunął się z jej ramion. Wspięła się na palce, aby móc ucałować jego policzek.
    — Uśmiechnij się i przestań się obwiniać, Jack. Nie ma w tym twojej winy, nawet okruszka. Dobro waszego dziadka jest najważniejsze, a jeśli obecne otoczenie jest dla niego ważne, nie chce wyjeżdżać, twój ojciec powinien to uszanować. Nagła zmiana otoczenia, może spowodować, jedynie pogłębienie się choroby.
    Poprawiła również koc, którym okryła ramiona mężczyzny. Senność popadła w zapomnienie, a prawie pusty żołądek przestał dopominać się jedzenia zaś chłód, który uparcie starał się przedostać przez materiał koca, przestał mieć jakiekolwiek znaczenie.
    — Daj spokój. Możesz wpadać do mnie, gdy tylko jestem w mieszkaniu. Lubię gotować, a im więcej tym lepiej, dlatego też nie przyjmuję odmowy. Będziesz zadowolony — stwierdziła z szerokim uśmiechem na twarzy, chcąc z całego serca poprawić mu humor, aby odwieźć jego myśli od smutniejszych aspektów. Nie zasługiwał na smutek. Wystarczająco w jego życiu wydarzyło się złych rzeczy, jednak ani ona, ani on czasu cofnąć nie mogli. Objęła go całą szerokością swoich ramion, przytulając policzek do jego ciepłego torsu.
    — Jesteś wspaniałym facetem i zabraniam ci się zadręczać — rzuciła hardo, zaś jej dłoń spokojnie powiodła wzdłuż jego pleców w tą i z powrotem. Przymknęła na moment powieki, pozwalając sobie jeszcze przez chwilę trwać tak blisko niego. — Zasługujesz na odpoczynek i gorącą kąpiel. Nie możesz się rozchorować.


    Scarlett

    OdpowiedzUsuń
  29. Schowawszy twarz w zagłębieniu jego szyi, wdychała spokojnie jego zapach. Zupełnie odprężona oraz nieco urzeczona bijącym od niego ciepłem, nie wiedziała ile czasu tak stali. Powolnie gładziła jego plecy, jakby przejawy tak czułej koleżeńskości były zupełnie normalne, mając swe miejsce na co dzień. W końcu jednak zadarła głowę ku górze i uśmiechnęła się nieco, gdy spojrzała na jego twarz.
    — Pomyśl jak wiele sprawisz mi przyjemności, gdy wpadniesz, aby wrócić do siebie z pełnym brzuchem — zaśmiała się, ponownie szeroko się uśmiechając. — Idź się wyśpij. Wyglądasz na naprawdę zmęczonego, a zasługujesz na sen i naprawdę bardzo cię proszę, nie obwiniaj się.
    Przeczesała palcami jego ciemne kosmyki włosów, jakby był małym chłopcem.
    — Ja sama powinnam się położyć, choć tak naprawdę zupełnie nie mam na to ochoty. Śpij dobrze — po raz kolejny pocałowała go w policzek i gdy tylko sama zniknęła za drzwiami od swojego mieszkania, jej zmęczone ciało samo odnalazło drogę do kanapy, choć sen uparcie nie chciał nadejść. Ostatecznie wylądowała w kuchni, gdzie czytając gazetę popijała ostrożnie owocową herbatę bez cukru. Z głębokiego skupienia na drobnym druczku kawałka papieru, wyrwał ją hałas, dochodzący z głębi mieszkania. Zaintrygowania, leniwie podniosła się ze swojego miejsca. W salonie nie dostrzegła niczego niepokojącego, jednak po zapaleniu światła w sypialni, rzeczywistość ją przerosła. Wysoki, postawny brunet o piwnych oczach z nieco już siwymi pasemkami, siedział na jej łóżku. Bardzo dobrze wiedziała kim był i czego chciał. Dając mu kosza setki razy, zrozumiała, że tym razem sytuacja była zdecydowanie bardziej poważna. Nie zdołała uciec. Plastikowy zacisk szybko skrępował jej nadgarstki zaś silne ramiona boleśnie przewróciły jej drobne ciało na ziemię, uderzając otwartą dłonią blady policzek kobiety. Nie byli razem, brzydziła się go, gardziła nim. Widziała w jego oczach szaleństwo, jednak nie wiedziała, co tak naprawdę planował. Zarzucając jej zdradę, rzucał najgorszymi wyzwiskami, wyżywając się na młodej Rosjance. Stary Farewell uchodził za miejscowego dziwaka. Wiele osób się go bało, omijając szerokim łukiem, nie chcąc kłopotów. Scarlett była świadoma iż wpadła po uszy. Straciła poczucie czasu, gdy mężczyzna stale na nią krzyczał, dotykał wyraźnie pragnąc jej cielesności. Rozcięta warga oraz zasiniały policzek dawały o sobie znać, zaś niewyobrażalny strach niepozwalany nawet na zaczerpnięcie normalnego oddechu. Dopiero, gdy ten na dosłownie chwilę zniknął za drzwiami jej sypialni, brunetka wykorzystała sytuację. Mimo skrępowanych dłoni, otworzyła okno, które zawsze swym skrzypieniem robiło wiele hałasu i jak najszybciej przez nie wyszła, wręcz wypadła na drewnianą werandę. Słyszała jego wrzaski, wiedziała, że jest tuż za nią. Bose stopy żwawo stąpały po kamienistej ścieżce nie zważając na ewentualny ból. Gdy tylko jej ciało rozbiło się o drzwi domu sąsiada, rozpoczęła się prawdziwa walka.
    — Jack! Jack! Błagam otwórz! Jack! — krzyczała dobijając się do drzwi, zaś głos starego Farewella stawał się coraz głośniejszy, aż do czasu, gdy drzwi się otworzyły, a jej udręczone ciało, prawie upadło przez próg, niemiłosiernie się trzesąc. — Jack, boże, Jack.


    Scarlett

    OdpowiedzUsuń
  30. Była całkowicie roztrzęsiona. Nawet nie usłyszała wzmianki o ciotce, bo koszmar wspomnień zupełnie odebrał jej jakiekolwiek myślenie. Dopiero, gdy musiała na niego spojrzeć, trochę się opanowała, choć dalej drżała. Próbowała oddychać bardziej miarowo, ale sprawiało to dziewczynie trudność.
    Przez usta przebiegł tik nerwowy, tego już nie potrafiła powstrzymać. Chciała coś jeszcze powiedzieć, lecz nic nie przechodziło przez jej mocno zaciśnięte gardło. Skinęła więc tylko głową, otulając się bardziej jego kurtką.
    I znowu to zrobiła. Znowu ktoś musiał się nią zająć, bo sama nie umiała. Kiedy to się wreszcie skończy?
    Nie uciekała specjalnie… Zrobiła to tylko raz, przyjeżdżając do Mount Cartier. Nigdy nie była tchórzem. Nawet próbowała przeciwstawić się oskarżeniom jej rzucanym, ale w pewnym momencie po prostu straciła na to wszelkie siły. Poddała się. Przecież nawet najbardziej wytrzymała osoba w końcu się ugnie, jeśli będzie się nią non stop porównywać do czegoś bezwartościowego, a nawet gorzej… Nie dała rady.
    Nie była głodna, ostatnio w ogóle mało jadła. Jedyne, czego potrzebowała, to spokoju. Wolności, którą gdzieś zgubiła, dając innym wkraść się do własnej duszy. To był największy błąd, jaki mogła popełnić. Ale odwrotu już nie było.
    Skarciła się w myślach, chcąc wziąć się w garść. Ścisnęła pięści i wzięła głęboki wdech, wreszcie czując, jak atak nerwowy przechodzi. Serce wyrównywało swój rytm, myśli wracały na właściwy tor.
    Rozejrzała się dookoła, marszcząc brwi. Wreszcie wzrok utkwiła w instrumencie.
    Harfa - mruknęła, przenosząc spojrzenie na mężczyznę i psa, który teraz stał przy jego nodze. - Nie pójdę bez niej - odparła twardo, unosząc delikatnie podbródek ku górze. Wcale nie w sposób wyzywający, a pokazujący, że naprawdę nie warto się z brunetką o to kłócić. - Mam nawet specjalny wózek - dodała, odrywając jedną dłoń od kurtki i wskazując na a’la taczki palcem. - Damy radę…? - Spytała, a prawa brew powędrowała ku górze.

    Melody

    OdpowiedzUsuń
  31. Zbyt mocno rozdygotana, wcisnęła głowę w jego ramię, oddychając przy tym ciężko. Nie była w stanie odpowiedzieć na zadane przez niego pytania. Zszokowana oraz przerażona, gorączkowo obejmowała go ramionami, łkając cichutko, jakby się obawiała, że młody mężczyzna zaraz zniknie zostawiając ją samą. Rzadko pozwalała sobie na okazywanie większych emocji. Zwykle trzymając wszystko twardo dbała o to, by wszelakie sytuacje nie wytrąciły jej z równowagi, jednak teraz było inaczej. Kompletne inaczej. Wdychała jego zapach z minuty na minutę będąc coraz bardziej spokojną oraz rozluźnioną. Ciepła koszula, koc wraz z przyjemnie miękką kanapą przyniosły jej ukojenie, chociaż jej wzrok nadal pozostawał mocno niepewny oraz przelęknięty. Każdy najmniejszy szmer wprawiał jej serce w zawrotny rytm. Walczyła z łzami, które uparcie ponownie chciały spłynąć po jej policzkach. Nadal miała to wszystko przed oczami, co nie pozwalało jej w pełni się uspokoić. Ostatecznie ponownie wtuliła się w tors Jacka, znajdując się pod ciepłym kocem. Nie musiał nic mówić, nie musiał nic robić. Ważny był sam fakt, że był blisko, że po prostu był. Nawet nie chciała myśleć, co by było gdyby nie było go w mieszkaniu. Wzięła głęboki wdech, niechętnie dając się opatrzyć.
    — To ten doktorek…miejscowy psychol. Ubzdurał sobie, że go zdradzam, że ja i on, że coś nas łączy. Przecież on mógł… — znowu się rozpłakała, ale widocznie tego potrzebowała najbardziej. Nagromadzone w niej emocje musiały mieć swój upust. Ułożywszy głowę na jego piersi z każdym kolejnym jego wdechem, powoli się wyciszała.
    — Wiele razy dałam mu kosza. Miałam nadzieję, że się odczepił. Jego łapska były dosłownie wszędzie, a ja nie mogłam nic zrobić.
    Zacisnęła powieki, biorąc przy tym głęboki wdech. Nie przypominała teraz wiecznie opanowanej, twardej i dość sarkastycznej pani komisarz. Każdy miał swoje granice, a gdyby nie możliwość ucieczki możliwe, że ze Scarlett stałoby się coś o wiele gorszego. Nie mieli pewności, że Farewell nie odebrałby jej życia w ramach zemsty. Czuła, że nie uda jej się dziś zasnąć. Po tak mocnej dawce wrażeń, całkowite zmęczenie popadło w niepamięć, zastąpione mocną dawką adrenaliny. Gdy wreszcie się od niego oderwała, przetarła twarz dłońmi i parę razy dość nerwowo przeszła się po salonie, w którym siedzieli.
    — Nie chcę wracać do siebie. On miał klucze. W każdej chwili może wrócić. Nie słyszałam nawet, gdy wszedł nic, a nic. Nie wybił okien, drzwi były nienaruszone. Musiał mieć klucz. Teraz jestem pewna, że on się przed niczym nie cofnie. Nie robiłam mu najmniejszych nadziei. Dlaczego musiał się mnie uczepić?

    Scarlett

    OdpowiedzUsuń
  32. [Hej! Tez mam nieodparte wrażenie, że Cię znam. I tak się zastanawiam skąd... no właśnie, skąd? :>
    Co do wątku jestem na tak! Miałabyś jakiś pomysł? Sugestię? :)]
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  33. [Taaak, to ja. Przyznaję się :> ]
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  34. [Bardzo mały! :D Pamiętam dwie miłości - Carter i Ashton. Zresztą, nie sposób zapomnieć co się działo na BHS :D

    I pomysł mi bardzo odpowiada. Tylko no... bardziej bym go zakręciła. Nie wiem, jak bardzo chciałabyś się wkręcić, ale myślałam o czymś takim, że krótko przed jego wyjazdem między nimi by coś było. Takie coś co się dopiero rozwija i normuje. On by wyjechał i właściwie wciąż żyliby w pewnym zawieszeniu. I nagle on dowiedziałby się, że Mattie wyjeżdża do zakonu. Mógłby się poczuć zdradzony (?), przez co starałby się ograniczyć kontakt. Aż w końcu ich znajomość w ogóle przestałaby istnieć.
    I teraz Jack się dowiaduje, że Mattie jest w miasteczku, ze jej rodzice nie żyją i w ogóle. Ale nikt nie poinformowałby go o tym, że nie wstąpiła do tego zakonu. Przyszedłby, odwiedził i byłaby niemała niespodzianka. Co Ty na to? :) ]
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  35. [Carter!... Trafiłam, prawda? :> ]

    Wstąpiła do zakonu, bo to była jedna opcja ucieczki z tego miasteczka I świetle tego pomysłu, to mogłaby słyszeć plotki, że Jack poznał kogoś w tym wielkim świecie, co dodatkowo skłoniłoby ją do podjęcia takiej decyzji :) ]
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  36. Odkąd tylko stała się bardziej świadoma, to wiedziała, że nie może zostać w Mount Cartier. To miasteczko zabijało w niej wszystko. Cały potencjał, marzenia, pragnienia. Chciała się wyrwać i wyruszyć na podbój wielkiego świata. Żałowała jedynie, że nie ma do tego odpowiednich możliwości. Jej rodzice nie byli biednymi ludźmi, ale nie byli też jakoś szczególnie bogaci. Nie było ich stać na to, aby wyjechała gdzieś daleko na studia. Bardzo nad tym ubolewała, tym bardziej, że wiedziała, że ma sporą szansę się dostać. Zawsze się dobrze uczyła, a egzaminy końcowe również poszły jej całkiem nieźle.
    Zawsze była osobą bardzo wierzącą. Jednak nigdy nie przeginała w żadną ze stron. I nikogo też nie namawiała do tego, aby wstąpił na ścieżkę jej wiary. Jeśli ktoś chciał z nią porozmawiać, to nie miała oporów. Jednak tylko kiedy rozmowa utrzymywała się na jakimś tam poziomie. A niestety często spotykała się z tym, że inni robili sobie z niej żarty, albo zupełnie nie rozumieli tego co do nich mówiła.
    Wstąpiła do zakonu i niemal natychmiast pożałowała swojej decyzji. Siostry zakonne były wspaniałymi i cudownymi kobietami, lecz nie czuła się jakoś szczególnie związana z tym wszystkim. Wytrzymała jedynie rok, a potem uciekła.
    Nie umiała się przyznać do tego. Przez jakiś czas błąkała się po świecie, dorabiała na boku i wynajmowała najtańsze pokoje w motelach. Aż w końcu udało jej się stanąć na nogi. Znalazła stałą pracę, dostała się na studia i o dziwo udało jej się to wszystko ze sobą pogodzić. Była z siebie bardzo dumna, jednocześnie wiedziała, że nie może się przyznać rodzicom. A szczególnie matce, która zawsze patrzyła krzywo na jej wybory.
    Minął rok od śmierci rodziców. I rok odkąd musiała tutaj powrócić i porzucić marzenia o wielkiej i świetlanej przyszłości. Było jej z tego powodu cholernie źle, ale zacisnęła zęby i wróciła. Max był jej bratem (i co z tego, że ostatni raz widziała go, jak miał niespełna roczek?) i musiała się nim zająć.
    Odetchnęła cicho, kiedy mama kumpla Maxa zaproponowała, że się nimi zajmie przez cały weekend. Była jej naprawdę bardzo wdzięczna, bo potrzebowała takiego odpoczynku.
    W piątkowy wieczór siedziała na kanapie, przed kominkiem i z książką w ręku. Słysząc dzwonek do drzwi, jęknęła głośno i poszła otworzyć. Nacisnęła klamkę i w pierwszym momencie dosłownie zamarła. Wpatrywała się w chłopaka i sama nie wiedziała, czy to żart, czy może jednak nie.
    — Hej — powiedziała w końcu, opierając się ramieniem o framugę. — Co cię do mnie sprowadza? — zapytała może nieco zbyt szorstko, jednak akurat tym się najmniej teraz przejmowała. Nie miała zamiaru udawać, że wszystko jest cudownie i wspaniale, skoro tak nie było. Założyła ręce na wysokości piersi i uważnie spojrzała w stronę Jacka.
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  37. Wiedziała, że powrót do MC oznacza powrót do dawnych znajomych. Nie była już taka młoda, trochę w swoim życiu przeszła. Przed niektórymi było jej się wstyd pokazać, z niektórymi nie wiedziała, jak powinna rozmawiać, a jeszcze inni nie chcieli z nią rozmawiać. Jack z całą pewnością zaliczał się do tej drugiej grupy ludzi. Miała bardzo brzydki zwyczaj szufladkowania znajomych i Higgins pod tym względem w ogóle nie był, jakoś szczególnie wyjątkowy.
    — Szybko się dowiedziałeś, zważywszy, że jestem tu od około roku — mruknęła cicho i lekko przygryzła dolną wargę. Nie chciała być dla niego taka oschła i niemiła. To znaczy chciała, ale nie aż tak. Jednak nie umiała nad tym zapanować. Te kilka lat temu zranił ją. Może to była nieco jej wina, bo za dużo sobie obiecywała. Ale z drugiej strony… też się mógł inaczej wobec niej zachowywać. Przełknęła głośno ślinę i spojrzała uważnie na niego.
    — I tylko tyle? — zapytała, unosząc delikatnie brew w górę. Przez chwilę uważnie się w niego wpatrywała i nic nie mówiła. Chciała schować swoją dumę do kieszeni, ale… nie potrafiła. Po prostu nie potrafiła. Natłok uczuć i emocji sprawił, że nie myślała zbyt racjonalnie. Nie wiedziała, jak powinna się zachować. Jack Higgins był jedną z ostatnich osób, jakich spodziewała się zobaczyć przed swoimi drzwiami. Właściwie był jej pierwszą, znacznie poważniejszą relacją, jaką kiedykolwiek udało jej się utworzyć. A jednak wszystko potoczyło się w taki sposób, że teraz wolała nawet do tego nie wracać.
    — Więc chciałeś mnie tylko zobaczyć? — zapytała, znacznie milszym i przyjaźniejszym głosem. Nieco zeszła z tonu, a tym pytaniem chciała go nieco sprowokować do dalszego działania. Bo mimo wszystko nie wierzyła, że ot tak przyszedł sobie na sąsiedzką pogawędkę, aby powspominać dawne czasy.
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  38. Przymykając powieki, spoczywała na kanapie w objęciach mężczyzny, okryta przyjemnie ciepłym materiałem koca, powoli się wyciszając. Łzy przestały spływać po jej policzkach, a mięśnie wreszcie się rozluźniły, pozwalając kobiecie się odprężyć oraz przede wszystkim uspokoić. Poczucie bezpieczeństwa stale w niej kiełkowało, powodując iż strach odszedł w zapomnienie.
    — Wcześniej czasem do mnie dzwonił. Przychodził nawet do pracy, ale nie tknął mnie. Bywał natarczywy, jednak udawało mi się go spławić. Od paru tygodni miałam spokój, sądziłam, że on sam już nie wróci, ale widocznie mnie obserwował, śledził — odpowiedziała odklejając się na moment od jego przyjemnie ciepłego torsu, aby odgarnąć do tyłu niesforne kosmyki włosów. Zacisnęła wargi w wąski paseczek i po chwili cicho westchnęła. — Jeśli zgłoszę to na policję, to wtedy może zrobić się jeszcze bardziej nieciekawie — zauważyła nieco zakłopotana. Naprawdę nie chciała kłopotów. Wystarczająco wiele ostatnimi czasy się działo, a dodatkowe zmartwienia, jedynie utrudniały jej codzienny tryb.
    — Pójdziesz ze mną rano do mieszkania? — zapytała, choć w zasadzie nawet nie musiała. Wiedziała, że Jack nie zostawi jej teraz samej i dołoży wszelkich działań, aby nic złego już więcej razy jej się nie stało, a ona póki co mogła mu się za to odwdzięczyć pysznym śniadaniem. Pogładziła jego policzek, a na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech, gdy poczuła jak jego lekki zarost drażni delikatną skórę jej dłoni. — Dałbyś mi jakaś swoją koszulkę? — odruchowo spojrzała na swoje ubranie, które przypominało już zwykłą szmatę. Prawdę powiedziawszy, jedynie dresowe spodnie, które miała na sobie, nadawały się do dalszego użytku. Rozciągnięta oraz podarta bluzka nie nadawała się nawet na szmatę do podłogi. Spojrzała w stronę drzwi, zastanawiając się czy doktorek jeszcze tam gdzieś jest. Miała nadzieję, że po nieudolnym włamaniu, daruje sobie kolejną próbę i będzie trzymał się od niej jak najdalej, inaczej sama postara się o zrobienie mu krzywdy. Przetarła zmęczoną twarz dłońmi i cicho westchnęła.
    — Nawet nie chcę myśleć, co by się stało, gdybym nie zastała cię w mieszkaniu. Co ja bym bez ciebie zrobiła co? — posłała mu pełen wdzięczności uśmiech. — Ale przed naleśnikami i tak mi nie uciekniesz!

    Scarlett

    OdpowiedzUsuń
  39. Mattie naprawdę nie chciała wracać do MC. W wielki mieście, choć jeszcze nikomu nie powiedziała gdzie dokładnie przebywała, miała wszystko czego potrzebowała. Czekała na rozpoczęcie stażu, miała bardzo dobrze płatną pracę. I w końcu czuła, że coś jej w życiu może wyjść. Tak od początku do końca. Nawet szykowała się do odwiedzenia rodziców. Ale… nie zdążyła.
    Kiedy dowiedziała się o ich śmierci, jej świat się nagle zawalił. A wszystko dodatkowo spotęgował fakt, że bez opieki pozostał zaledwie siedmioletni chłopczyk. Kiedy go zobaczyła, takiego wystraszonego i zapłakanego, wiedziała że nie może go zostawić. Nie mogła ot tak oddać go do domu dziecka. Może i nie znała go zbyt dobrze, jednak wciąż był jej bratem. Poczuła się w obowiązku, aby jakoś przejąć nad nim opiekę.
    Wiedziała, że w świecie, w którym żyła nie znajdzie się miejsce dla Maxa. Zacisnęła więc zęby i postanowiła wrócić do MC. Nigdy nie ukrywała, że nie jest szczęśliwa z tego powodu. Nie chciała tutaj wracać. Na początku wszystkie zalety miasteczka odbierała jako wady. Teraz powoli to mijało. Chociaż ta cisza i spokój wciąż stanowiły dla niej ogromne utrudnienie. Brakowało jej wielkomiejskiego hałasu. Brakowało jej tłumu ludzi, w który mogła się wmieszać i udawać, że jest kimś nieważnym. Jednak najbardziej brakowało jej prywatności.
    W miasteczku każdy wiedział o niej wszystko. A kiedy czegoś nie wiedział, to sam sobie dopowiedział. Trochę się o sobie nasłuchała. Jednak temat ucieczki z zakonu wciąż dla niektórych stanowił najlepszy temat pod słońcem.
    Wpatrywała się w Jacka i powoli łapały ją wyrzuty sumienia. Może nie powinna być dla niego taka ostra i szorstka? Może powinna potraktować go mniej bezlitośnie? Delikatnie przygryzła dolną wargę. Nienawidziła tej cechy u siebie. A nawet nie potrafiła jej zwalczyć.
    — Biorąc pod uwagę to co się stało, to nie. Nagle po dziesięciu latach sobie o mnie przypomniałeś? I tak nagle zechciałeś mnie zobaczyć? — zapytała, nim zdążyła ugryźć się w język.
    — Udowodnij to — rzuciła w pewnej chwili. Zrobiła krok w jego kierunku, jednocześnie wychodząc przed drzwi swojego domu, aby mógł ją zobaczyć w pełnej okazałości. A dość sporo się zmieniło w jej wyglądzie przez to dziesięć lat. Zresztą, teraz kiedy pierwsza złość minęła, to zaczęła dostrzegać pewne różnice w jego wyglądzie. Niektóre z nich działy na jego korzyść, niektóre nie.
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  40. Spojrzała na niego z szeroko otwartymi oczami. Przez chwilę jedynie stała wbita w ziemię i starała się, jakoś pozbierać z tego całego szoku. Wyszło na to, że wszystko było jej winą. A przecież wcale tak nie było! Nieco zmienił tę historię. Tylko po co? Aby wybielić siebie? Czy aby postawić ją w czarnym świetle?
    Postanowiła na moment schować dumę do kieszeni. Spojrzała na niego uważnie i pokręciła przecząco głową.
    — Nie wierzę — powiedziała w końcu, krzyżując ręce na wysokości piersi. Przekrzywiła głowę lekko w bok. Minęło w końcu tyle lat… mogła w końcu wydusić z siebie resztki dobrej woli i opowiedzieć mu o swoich uczuciach nieco więcej. Przecież to nie była żadna ujma na honorze. — Wstąpiłam do zakonu, bo mnie zostawiłeś — sprostowała. Wzięła głęboki oddech, bo nie chciała dać się ponieść emocjom. A przynajmniej nie aż tak bardzo. — Uniknęłam rozczarowań? Jedynym rozczarowaniem była twoja postawa. Nie oczekiwałam zbyt wiele. Jedynie szczerości i pewnej lojalności. Nim zaczęło między nami coś być, byliśmy przecież przyjaciółmi. Myślałam, że to coś dla ciebie znaczyło? Naprawdę nie oczekiwałam cudów i niestworzonych rzeczy. Dlaczego nie zagrałeś w otwarte karty i nie powiedziałeś mi, że kogoś masz? O twojej „koleżance” dowiedziałam się ze zdjęć. A potem przestałeś pisać. Co sobie miałam pomyśleć? I dobrze wiedziałeś, że też chciałam się stąd wyrwać. Więc jeśli chcesz zganiać winę na mnie, to proszę bardzo. Ale weź pod uwagę cały kontekst naszej historii.
    Doprawdy nie sądziła, że ta rozmowa może się tak potoczyć. Jednak poczuła się nieco lżej. Jakby w końcu zrzuciła z siebie pewien ciężar, który od bardzo dawna jej ciążył i przeszkadzał w normalnym życiu i funkcjonowaniu.
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  41. — Owszem, nigdy nie byliśmy razem. Ale to nie znaczy, że między nami nic nie było. Przynajmniej nie wierzę w to… nie mógłbyś być, aż tak podły, aby chcieć tylko zaciągnąć mnie do łóżka — powiedziała, patrząc na niego nieco chłodnym wzrokiem. Może jednak przez te wszystkie lata się myliła? I jemu naprawdę zależało tylko na tym, aby ją zaliczyć. Jednak Jack był jedną z ostatnich osób na jej liście, po których by się tego spodziewała. I nawet podejrzewała. Nie wierzyła, że wtedy chłopak, teraz już mężczyzna, mógłby jej to zrobić. Czuła, że między nimi coś jest. Nie wiedziała, czym to coś jest. Jednak… coś było. Czuła to. I nigdy nie uwierzy, że Jack chciał ją tylko wykorzystać. Nawet jeśli okaże się to prawdą.
    — Nie mogę mieć do ciebie pretensji o to, że nie chciałeś ciągnąć naszej relacji. Ani o to, że kogoś poznałeś. Jednak mam pretensje o to, w jaki sposób mnie potraktowałeś. Cholera! Przyjaźniliśmy się. I chociaż ze względu na to oczekiwałam głupiego listu. Tak trudno było napisać Mattie nie chcę mieć z tobą kontaktu? — zapytała. Nieco się skrzywiła pod wpływem chłodnego podmuchu wiatru. — Mówisz, że mogę na ciebie liczyć, ale… nie czuję tego. Boję się, że jeśli zaufam ci choć malutkim stopniu, to znowu odstawisz ten sam numer. Skąd mam mieć pewność, że tym razem będzie inaczej? I uprzedzając twoje zażalenia, teraz obracam się w płaszczyźnie relacji czysto sąsiedzkich i koleżeńskich. I mogę cię oceniać przez pryzmat przeszłości. Bo to właśnie przeszłość w naszej relacji jest kluczem do osiągnięcia jakiegokolwiek porozumienia. I to właśnie przeszłość wpływa na to, jak jesteśmy odbierani i postrzegani teraz, w teraźniejszości. Więc skoro zawiodłeś mnie w przeszłości, to w teraźniejszości również możesz to zrobić. Możesz, ale nie musisz. To wszystko zależy od różnych decyzji.
    Na koniec swojego przemówienia, wzięła głęboki oddech i ze świstem wypuściła powietrze. Przez chwilę wpatrywała się w niego, oczekując jakieś reakcji.
    — Nie jestem rozczarowana, tylko zaskoczona. Zjawiasz się tutaj i zachowujesz się tak, jakby nigdy nic się nie stało.
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  42. [Oczywiście, że mam! A czy szukasz konkretnej relacji? c:]

    Penny Hewitt

    OdpowiedzUsuń
  43. Kiedy opuszczała Churchill nie przypuszczała, że kiedykolwiek tam wróci. Tym bardziej nie śmiałaby podejrzewać, że los pchnie ją w objęcia nieprzyjaznego, dzikiego Mount Cartier.
    Nadine nie miała uprzedzeń względem miasteczka, ani okrojonej liczby jego mieszkańców. Nie zapomniała, że sama wychowała się zaledwie kilkanaście mil dalej. Mimo, że Churchill uchodziło wśród tutejszych za kolebkę cywilizacji, niewiele różniło się od niewielkiej mieściny. Niedźwiedzie niezmiennie spacerowały drogami, które rzadko były przejezdne; warunki utrzymywały swą surowość przez cały rok, w związku z czym znajomość podstaw sztuki przetrwania okazywała się nieocenioną pomocą dla obu płci.
    Owszem, Nadine dla przykładu nie tylko wiedziała jak dobrze trzymać siekierę, ale także jak sprawnie się nią posłużyć, nawet jeśli na to nie wyglądała, zwłaszcza, kiedy przeprowadziła się do Ottawy.
    Mimo to czuła, że nie powinna wracać. Że tu nie pasuje, że to nie jej miejsce. Gdyby z całego serca nie pragnęła dokończyć pewnych spraw, gdyby w jednym z domostw nie czekała na nią przyjaciółka z dawnych lat prawdopodobnie nigdy nie zdobyłaby się na tę podróż.
    Westchnęła, kiedy zdała sobie sprawę, że warunki pogodowe pogarszają się z każdym topniejącym kilometrem. Wiatr napierał na bok samochodu, niemal spychając go z drogi. Zimowe opony nie sprawdzały się na szklanej powierzchni deszczu, który zamarzł na śniegu. Nadine nigdy nie była dobrym kierowcą, więc przeprawa z Churchill do Mount Cartier doszczętnie poszargała jej nerwy. Miała dużo szczęścia, że udało jej się nie wpaść w żadną zaspę ani drzewo. Z huraganem miała do czynienia pierwszy raz od dawna, a mimo to doskonałe wiedziała, co powinna zrobić. Zatrzymała samochód, kiedy w polu widzenia pojawił się drewniany domek. Zostawiła auto na poboczu, czując, że jeśli będzie zmuszona przejechać jeszcze kilka metrów chyba się rozpłacze. Szła więc pieszo, solidnie wbijając pięty w zmarznięty śnieg. Zasłoniła usta, by nie łapać tyle mroźnego powietrza, nawet jeśli to boleśnie kuło w oczy, powodując obfite łzawienie. Makijaż rozmazał się jej na powiekach, a policzki intensywnie poczerwieniały, nawet jeśli do tej pory przeszła nieco ponad kilometr. Czekało na nią drugie tyle i nagle pożałowała, że opuściła ciepłe wnętrze wozu. Filigranowym ciałem raz po raz targały niekontrolowane dreszcze. Zapewniła sobie mały szok termiczny, ustawiając temperaturę w samochodzie na 25 stopni Celsjusza. Na zewnątrz temperatura była minusowa, a przynajmniej takie wrażenie odnosiła jasnowłosa. Szczelniej otuliwszy się kurtką ignorowała wiatr, który porywał śnieg z gałęzi wysokich świerków i ciskał nim od czubka głowy po kolana. Nagle Nadine przypomniała sobie, dlaczego zawsze chciała stąd uciec.
    Nie kłopocząc się strzepnięciem butów na ganku, od razu podeszła do drzwi i parokrotnie uderzyła w nie skostniałą pięścią. Prawdopodobnie zbyt mocno, ale nie chciała by zagłuszyła ją zamieć. Nie miała pojęcia, kto jej otworzy, jednak teraz nie miało to żadnego znaczenia. Musiała jak najszybciej znaleźć się w suchym, ciepłym pomieszczeniu. Odsłonięte kości policzkowe były już tak zmarznięte, że nawet nie zauważyła, kiedy coś zadrapało jej skórę, pozostawiwszy po sobie niewielką, krwawą szramę. Instynktownie zamknęła wtedy oczy, więc nie widziała co takiego właśnie przefrunęło jej przed twarzą, ale nie martwiła się tym, jako że nie poczuła bólu.

    niejaka Nadine Ross

    OdpowiedzUsuń
  44. Scarlett była świadoma ryzyka, które spoczywało na jej barkach, jednak codzienny tryb życia nie pozwalał na pozbieranie wszystkiego do kupy, aby zakończyć sprawę raz na zawsze. Odkładając wszystko na potem, sytuacja stale się pogarszała, co poskutkowało dość nieciekawym finałem, który miał miejsce zaledwie pół godziny temu. Na samą myśl o tym jak mogło się to skończyć, jej ciało drżało, zaś w gardle tworzyła się nieprzyjemna gula. Rosjanka przymknęła powieki i cicho westchnęła. Z pewnością przez długi czas nie będzie mogła o tym zapomnieć, a póki mężczyzna nie zostanie unieszkodliwiony, samotne noce w jej mieszkaniu nie będą zaliczały się do tych spokojnych. Każdy szmer będzie budził w niej niepokój oraz strach.
    — Miejscowe służby na niewiele się zdadzą, Jack — stwierdziła cicho, niestety mając rację. — Wszystkim zajmiemy się rano, dobrze? Zawiadomimy odpowiednie osoby, wymienimy zamki i wszystko inne co pomoże nam pozbyć się tego psychola. — dodała, naprawdę nie mając już głowy do dalszego myślenia na ten temat. Nie kiedy była tak bardzo zmęczona, a głowa pulsowała nieprzyjemnym bólem. Cały dzień dość mocnych wrażeń, niósł za sobą niemałe zmęczenie. Jej organizm potrzebował teraz przede wszystkim odpoczynku, gdyż będąc zmęczoną, wypraną z jakiejkolwiek energii, nie znajdą odpowiedniego rozwiązania na wyjście z sytuacji. Jedyne o czym teraz marzyła, to o świętym spokoju.
    — Wiecznie nie ma mnie w domu. Pies nie wchodzi w grę. Kto, by się nim zajął? — zauważyła, a ciche westchnienie wyrwało się z jej ust, zaś jej ramiona odruchowo mocniej objęły mężczyznę, zaś policzek ponownie zawędrował na jego tors. Wiele razy myślała o przygarnięciu jakiegoś futrzaka, jednak pies potrzebował też uwagi, a wieczna nieobecność skutkowałaby brakiem wychowania pupila oraz znikomym przywiązaniem do futrzaka, a tego jak najbardziej chciała uniknąć. Im dłużej tak siedziała, tym bardziej powieki stawały się cięższe. W pełni odprężona oraz bezpieczna, nie wiedzieć kiedy po prostu zasnęła. Klatka piersiowa unosiła się miarowo, zaś spokojny wyraz świadczył o wewnętrznym spokoju ducha.


    Scarlett

    OdpowiedzUsuń
  45. Wzięła głęboki oddech, starając się choć delikatnie uspokoić. Nie sądziła, że ta rozmowa tak się potoczy. W ogóle nie brała, że taka rozmowa kiedykolwiek się wydarzy. Jednak przeżyła dość bolesną niespodziankę.
    — Czy ty możesz w końcu słuchać tego co do ciebie mówię? Wybierasz sobie jakieś poszczególne kwestie z tego co mówię i dopowiadasz sobie historię. — Również zrobiła krok w jego stronę, krzyżując ręce na wysokości piersi. Twardo spojrzała mu w oczy. — Powiedziałam, że nie wierze, że mógłbyś być, aż tak podły, aby chcieć mnie tylko zaciągnąć do łóżka. A to, mój drogi, jest zupełnie co innego, niż to co teraz próbujesz mi wmówić — dodała. Nie oskarżała go o to, że chciał ją jedynie zaliczyć. I zapewne nawet nie uwierzyłaby mu na słowo. Sądziła, że dała mu to jasno do zrozumienia, a jednak znów uświadomiła sobie, że powinna mówić bardziej łopatologicznie, o ile tak się jeszcze dało.
    — Ponadto wciąż nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Tak trudno było mi powiedzieć, że nie chcesz tej relacji ciągnąć? Że… no nie wiem, masz inne życie i już koniec? Naprawdę nie zasługiwałam na normalne zakończenie znajomości? — zapytała. Na moment przymknęła oczy i mocno przygryzła dolną wargę. Nie mogła dać się ponieść emocjom. Nie tu i nie w tej chwili. Nie chciała, aby widział, jak płacze. Tym bardziej, że to byłoby przez niego.
    — Nie, Jack — powiedziała dość spokojnie, po krótkiej chwili ciszy. — Kluczem do porozumienia jest wyjaśnienie sobie kwestii, które miały miejsce w przeszłości, od którego nie da się jednoznacznie odciąć. Masz rację z tym, że na teraźniejszość mamy wpływ. Ale zauważ, że nigdy nie będzie dobrze teraz, jeśli kiedyś były jakieś zgrzyty — stwierdziła. Spojrzała na niego uważnie i znów przygryzła dolną wargę. Nieco mocniej niż zamierzała, bo nagle poczuła w ustach nieprzyjemny posmak krwi.
    — Przestań! — Powiedziała ostro, odrobinę za głośno niżby chciała. Jednak nie mogła już tego słuchać. Tym bardziej, że nie wypowiedziała tych słów, co usilnie starał się jej wmówić. Znów spojrzała mu twardo w oczy. — Przestań mi wmawiać, że powiedziałam coś, czego ci nie powiedziałam. To już nie moja wina, że źle to zrozumiałeś i zinterpretowałeś, a resztę sam sobie dopowiedziałeś.
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  46. Nigdy nie myślała o nim w taki sposób. To byłoby niezwykłe podłe z jej strony. Ponadto… wtedy się naprawdę dobrze znali. I wątpiła, aby to mogło się okazać prawdą. Jack nie mógłby być, aż tak podły. Nawet gdyby okazało się to prawdą, to nie mogłaby w to uwierzyć. Przecież znali się właściwie od dziecka. Już jako dzieci razem biegali i się bawili. A z wiekiem ich znajomość stała się bardziej zażyła, bardziej poważna i bardziej trwała. I mimo wszystko sądziła, że ich znajomość zakończy się w bardziej normalny sposób.
    — Gdybyś nie chciał zerwać ze mną kontaktu, to byś tego nie zrobił — stwierdziła, patrząc na niego twardo. Przełknęła głośno ślinę, czując że coraz bardziej ma dość tej rozmowy i tego wszystkiego. Najchętniej to w ogóle nie przeprowadzałaby tej rozmowy, bo to było ponad jej siły. Właściwie to nie sądziła, że jeszcze kiedykolwiek go zobaczy. Sądziła, że to jest zamknięty rozdział w jej życiu i te sprawy nigdy do niej nie powrócą. Tymczasem odbijały się jej bolesną czkawką.
    — Na napisanie listu czasu nie miałeś, ale na imprezy i… — zacięła się, nerwowo przełykając ślinę. — Różne inne znajomości już miałeś. Więc, przepraszam cię, ale nie wierzę w to. Nie oczekiwałam codziennych wiadomości i listów. Ale… raz na jakiś czas. Chociaż wiadomość o tym, że żyjesz i nic ci nie jest. Myślisz, że się o ciebie nie martwiłam? Kiedy nie wiedziałam, co się z tobą dzieje? Że to wszystko spływało po mnie i dalej żyłam tak jak wcześniej? To tak nie działało, Jack. Cały czas się o ciebie martwiłam. I modliłam się o to, aby nic ci się nie stało i abyś wrócił żywy. A potem… kiedy przez tyle czasu się nie odzywałeś i myślałam, że już nie żyjesz, to nagle… Wiem o twojej znajomej. Dzięki życzliwym znajomym, wiedziałam was razem na zdjęciach. Więc nie pieprz mi, że w ogóle nie miałeś czasu, aby się do mnie odezwać. Aby raz na jakiś czas napisać, dać znak życia — powiedziała, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że łzy zaczęły lecieć jej po policzkach. Dlatego nawet nie postarała się, aby zetrzeć je z nich.
    — Jak próbowałeś się ze mną skontaktować? Nie przypominam sobie, abyś potem próbował. I to nie tak, że byłam nieosiągalna. Miałam… prawie stały kontakt z rodzicami, więc gdyby coś do mnie przyszło, to bym wiedziała — stwierdziła, obejmując się ramionami.
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  47. — To jest takie proste, Jack — powiedziała dość szybko. Owszem, wszystko proste, o ile nie doszukiwało się w tym, jakiś bardziej ukrytych znaczeń. Dla niej, ich historia była w miarę prosta. Brakowało im jedynie porozumienia, do którego dążyli, ale chyba nie mogli dojść. Może zbyt długo siedzieli w tym wszystkim i teraz przez nagromadzenie wszystkich uczuć i emocji oboje nie chcieli odpuścić.
    — Normalne zdjęcie. Jak obściskujesz się z jakąś blondynką — powiedziała i wzruszyła delikatnie ramionami. Spojrzała w bok, nie mogąc się zmusić, aby spojrzeć mu w oczy. Albo chociaż na niego.
    — A ty ten jeden raz postanowiłeś posłuchać mojej matki i spełnić jej prośbę — wywróciła nieco oczami. — Gdybyś zawsze się jej tak słuchał, to oboje uniknęlibyśmy tych wszystkich kazań — mruknęła z czymś na wzór nieśmiałego uśmiechu na ustach. Mimo wszystko wspomnienia związane z Jackiem były bardzo przyjemne i przyjazne. Dopiero potem się wszystko popsuło i teraz jest, jak jest.
    — Ja też nigdy niczego nie ukrywałam. Tym bardziej przed tobą nie ukrywałam. I nie możesz mnie winić za to, że wstąpiłam do zakonu. I tak. Biorąc pod uwagę wszystkie szczegóły i aspekty tej sytuacji, to zostawiłeś mnie, choć bardziej pasuje określenie, że olałeś. A tym bardziej nie możesz mnie winić za to, że jestem nieprzychylnie do ciebie nastawiona. Po tym wszystkim chyba nie sądziłeś, że może być inaczej?
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  48. Teraz, jak już tak patrzę na tego naszego przystojnego ratownika górskiego, to ani trochę mnie nie dziwi, że tak szybko zdobył on naszą symboliczną metę! 50 komentarzy wpłynęło pod kartę w niecały miesiąc, czego ogromnie gratuluję i wierzę, że dzięki temu zatrzymamy tutaj Jacka na dłużej! Pierwsza ikonka powinna tylko pomóc i mamy nadzieję, że zachęci Cię do zdobywania kolejnych nagród w naszym małym plebiscycie na aktywnych graczy! ;)

    OdpowiedzUsuń
  49. Jestem trochę spóźniona na imprezę, bo nie wiem czemu Jack mi gdzieś umknął... chociaż pamiętam jego poprzednie zdjęcie na łódce i że miałam napisać komentarz, ale to było pewnie pomiędzy jednym spaniem a drugim w czasie choroby , więc nic dziwnego, że mi gdzieś to umknęło... Wczoraj jednak sobie przypomniałam i dlatego przychodzę z propozycją na ewentualny wątek jeśli jest gdzieś jeszcze tam miejsce. :D Proponuję Solane, którą muszę obudzić i która chyba najbardziej nadaje się na materiał do wątku z Jackiem, bo a) zdaje się, że ten sam rocznik (chyba że on '86), a co za tym idzie jako wieczni mieszkańcy MC musieli się znać i chodzić do jednej klasy w szkole; b) Sol ma brata bliźniaka, Jamesa, który za automatu byłby w tym samym wieku co oni czyli mógłby też być najlepszym kumplem Jacka, a reszta braci też być dobrym materiałem na znajomych od załatwiania piwa; c) bez względu na to jaką relację by się wcisnęło tę dwójkę, to Sol chyba z automatu zyskałaby piątego brata, co nie byłoby niczym nowym, bo całe życie w gronie facetów się obraca.
    Okej, to ja to tutaj tak zostawię, a Ty decyduj czy chcesz wchodzić w znajomość z tymi pokręconymi ludźmi i w razie czego mogę dalej wspólnie nam coś wymyślać ;D

    Solane Candover

    OdpowiedzUsuń
  50. - Jack - odparła machinalnie, nim uszło z niej całe powietrze. Nie była pewna, które z nich odczuło większe zaskoczenie, gdy niezamierzenie stanęli oko w oko pierwszy raz od nieprzyjemnego rozstania. Zamierzała do niego przyjść, to prawda, jednak nie spodziewała się zobaczyć tu i teraz, w tych właśnie drzwiach. Być może dlatego, podobnie jak on, zamarła. Powieki mimowolnie cofnęły się w zdumieniu, wizualnie powiększając i tak duże, błękitne oczy. Wiatr huczał, a ona przez moment chłonęła spojrzeniem jego sylwetkę. Przez głowę przemknęła jej myśl, żeby natychmiast się wycofać, a jej wahanie dało się poznać choćby bo tym, że stała w progu zdecydowanie dłużej, niż powinna; nawet kiedy mężczyzna usłużnie odsunął się w bok, zapraszając ją do środka. W końcu jednak wzięła się w garść i prowozorycznie strzepnąwszy buty weszła do środka, pozwalając by Higgins zamknął za nimi drzwi.
    - Dziękuję - przemówiła miękko, starając się zebrać porozbijane myśli. Poczuła zdenerwowanie, kiedy zorientowała się, że nie wie co powinna zrobić, czy też powiedzieć. Nie miała czasu się nad tym zastanowić, przyjechała tak szybko, jak tylko mogła, to znaczy - kiedy udało jej się załatwić urlop w pracy. Chciała załatwić to wszystko w swoim tempie. Zatrzymać się w zajeździe, rozpakować, odpocząć po ciężkiej podróży - kiedy nie jesteś dobrym kierowcą przeprawa przez te rejony to istne piekło. Zjadłaby coś, przespała z własnymi myślami i dopiero wtedy przyszła do niego. Teraz nie miała najbledszego pojęcia jak postąpić. Wiedziała tylko jedno - że musi oddać mu pierścionek, który po dziś dzień tkwił na jej palcu. Wiedziała też, że przez zamieć najprawdopodobniej zostanie tu do rana, co nie napawało jej optymizmem. Nie potrafiła nawet na niego spojrzeć, bo kiedy napotykała go wzrokiem, skręcało ją od wyrzutów sumienia. Tłumaczenie sobie, że Rick jest dobrym człowiekiem w niczym nie pomagało. Jack również nim był, a ona go zdradziła. Porzuciła go z premedytacją jak ostatnia ździra. Może tak powinna zacząć się zachowywać? Skoro była zdolna samolubnie postawić innego mężczyznę nad własnego narzeczonego, powinna być w stanie traktować Jacka z chłodem i obojętnością. Problem w tym, że nie potrafiła. Złapała się na tym, że z nerwów ścisnęło jej gardło, a ciało drżało, kiedy zdejmowała z siebie odzienie. Chciała uciec. Jedyne pocieszenie odnajdowała w myśli, że mężczyzna nie pozna, jak bardzo wpływa na nią swoją obecnością - wszystko mogła zrzucić na wyziębienie organizmu, a zwłaszcza drżenie rąk. Energicznie potarła ramiona, starając się rozgrzać. Zorientowała się, że brunet właśnie wchodzi do środka i dotarło do niej, że przez to wszystko nie zamknęła bramki. Przeklęła się w myślach, obserwując jak ten ściąga buty. Wciąż nie wiedziała, jak powinna do niego mówić. Wzięła rozdygotany wdech.
    - Planowałam odwiedzić Cię jutro... - zaczęła z nadzieją, że słowa odnajdą się same. Z pomocą przyszedł przejmujący dreszcz, który na chwilę odebrał jej mowę. Pomału przyjmowała temperaturę otoczenia. - Nie chcę zajmować Ci zbyt dużo czasu... - zerknęła na zamieć za oknem. Zrezygnowana cicho westchnęła.
    - Sądzę, że powinniśmy porozmawiać... Chcę przynajmniej raz być z Tobą szczera, zanim oddam Ci pierścionek - zdążyła powiedzieć, nim wstrząsnął nią kolejny dreszcz. Wciąż jednak nie potrafiła zdobyć się na to, by na niego spojrzeć.

    Nadine Ross <\3

    OdpowiedzUsuń
  51. W jednej chwili poczuła, jak poważne są konsekwencje tego, co zrobiła. Kiedyś milczenie by im nie przeszkadzało. Było naturalne, odprężające. W ramionach Jacka mogłaby przeleżeć całą wieczność, nie robiąc zupełnie nic, otulona jedynie w woń jego skóry.
    Teraz cisza zdawała się ciążyć jej bardziej niż kiedykolwiek w jego towarzystwie. Zupełnie, jakby wzniósł się między nimi niewidzialny mur. Cóż... Nie powinno jej to dziwić. Wręcz przeciwnie, właśnie tego powinna się spodziewać, jednak nie zmieniało to faktu, że ciężko było jej się z tym uporać.
    Siadając na kanapie, całkiem dyskretnie rozejrzała się po pomieszczeniu, jednak ostatecznie jej wzrok spoczął na ogniu w palenisku. Uśmiechnęła się kątem ust. Od zawsze miała słabość do kominków. Gdyby nie okoliczności, atmosfera tego domu zapewne przygnałaby do niej wspomnienia z dzieciństwa. Jeszcze do niedawna śmieli się z Jackiem, że w gruncie rzeczy wychowali się obok siebie, a poznali dopiero w Ottawie. Teraz nie było jej do śmiechu, ani trochę. Sytuacja nieprzyjemna, lekko mówiąc.
    Nie odezwała się ani słowem, gdy otulił ją kocem, aczkolwiek w ramach wdzięczności skinęła lekko głową, wtulając się w miękki, ciepły materiał. Nie poczuła się dzięki temu lepiej. Wyrzuty sumienia zaatakowały ją ze zdwojoną siłą, gdy zdała sobie sprawę, że Higgins próbuje troszczyć się o nią pomimo tego, co mu zrobiła. Po raz kolejny zaczerpnęła wdechu, a potem wolno spuściła z siebie powietrze. Szczerze powątpiewała w to, że picie mu teraz pomoże, za to jej przydałoby się zaczerpnąć parę rozgrzewających łyków.
    - Poproszę - odparła, dając mu zupełną dowolność. Nie dało się ukryć, że wypiłaby teraz wszystko, co gorące lub ma w sobie procenty.
    - Jack, ja... - po raz kolejny zaczęła, mając nadzieję na to, że słowa popłyną same, ale przez chwilę nic nie przyszło jej do głowy. Spojrzała w jego stronę.
    - Nie mam zamiaru się teraz wybielać ani błagać Cię o wybaczenie, bo na nie nie zasłużyłam - to mówiąc, smukłymi, zziębniętymi palcami sięgnęła do swojej prawej dłoni - Chcę tylko, żebyś wiedział, że nie miałeś się dowiedzieć w ten sposób. Możesz mi wierzyć lub nie, ale zamierzałam Ci powiedzieć.
    Zamilkła na moment, po raz pierwszy patrząc bezpośrednio na niego, choć wciąż nie podejmując kontaktu wzrokowego. Nie chciała widzieć, co działo się teraz w jego oczach. Nie chciała widzieć w nich nienawiści ani pogardy, którą sama do siebie czuła.
    - Nie byłam wystarczająco silna... Od początku wiedziałam, że nasz związek będzie stale wystawiany na próbę. Wiedziałam, że zakochuję się w żołnierzu, wiedziałam, że nie będzie łatwo, ale liczyłam... Miałam nadzieję, że dzięki miłości uda nam się to przetrwać. Pomyliłam się... Dotarło do mnie, że miłość to nie wszystko, że to nie cudowny lek na wszystkie bolączki tego świata. Siedzenie w domu i czekanie, zastanawianie się, czy wciąż żyjesz... To było dla mnie po prostu za dużo. Przykro mi, Jack. Przykro mi, że tak to się potoczyło i że nie dowiedziałeś się ode mnie. Że w ogóle musiałeś się dowiadywać, cholera...
    Zawiesiła głos, bo przez chwilę gula w gardle uniemożliwiała jej mówienie, a nie zamierzała się tu teraz przed nim rozkleić. W tej chwili nienawidziła sama siebie i zwątpiła w słuszność swojego przyjazdu. Może trzeba było zostawić go w spokoju, pozwolić mu żyć, zamiast nawiedzać go razem ze zmorami przeszłości. Uroniła więc tylko jedną łzę, szybko ścierając ją najmniejszym palcem, po czym kontynuowała, bawiąc się pierścionkiem na swoim palcu serdecznym, by potem łatwiej było go ściągnąć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Byłam pijana, na tyle pijana, by zastanawiać się, czy mogę konkurować z Twoją miłością do ojczyzny, ale to mnie nie usprawiedliwia. Skrzywdziłam Cię, mimo, że nigdy tego nie chciałam. Przepraszam, że jestem taka słaba. Przepraszam, że potrzebuję mężczyzny na wyłączność, bo nie potrafię sama udźwignąć swoich problemów - pokiwała głową. Jej ton był cichy, miękki. Bała się mówić głośniej, nie chciała, żeby głos się jej zarwał. I nie powiedziała nic więcej, oczekując na jego reakcję. Chciała, żeby był na nią wściekły, żeby krzyczał, żeby wyrzucił z siebie wszystko, co leży mu na sercu. Wszystko będzie lepsze od ciszy - to jej obawiała się z jego strony najbardziej.

      Usuń
  52. — Nie? Z tego co mówiłeś wcześniej wynika, że jest zupełnie inaczej — powiedziała i skrzywiła się delikatnie w jego kierunku. Przez chwilę tylko się w niego wpatrywała, a potem nieznacznie wzruszyła ramionami. Istniała szansa, że jedynie źle zinterpretowała jego słowa. I brała to pod uwagę, ale… cała ta sytuacja powoli ją przerastała. Wiedziała, że nie może aż tak dawać się ponieść, jednak nie potrafiła. Nie umiała spojrzeć na to wszystko bardziej racjonalnie, chociaż zawsze do wszystkiego tak podchodziła. Jej relacja z Jackiem pochodziła jeszcze z tego okresu, kiedy wierzyła w te wszystkie pierdoły dotyczące miłości. Jej stosunek do tych spraw i całe nastawienie zmieniły się dopiero kilka lat później. I nie sądziła, że mimo wszystko może mieć nieco zasłonięty obraz przez uczucia i emocje, które niekoniecznie były pozytywne.
    — A jak mam do tego podchodzić? Udawać, że nic się nie stało? Że nic między nami nie było? Mam podejść do tego bezosobowo? Wybacz, ale nie potrafię. I dziwię się, że tego ode mnie oczekujesz — powiedziała, wychylając się nieco ponad jego ramię, bo mignęła jej postać Maxa. Westchnęła cicho, bo wolałaby, aby młody nie był świadkiem tej rozmowy. No i im nie przeszkadzał, dopóki wszystkiego sobie nie wyjaśnią. O ile było to w ogóle możliwe.
    — O czymś o czym nie wiesz? Nie wiem czego mógłbyś nie wiedzieć. Wszystkie moje uczucia, emocje… nigdy ich przed tobą nie ukrywałam. I wciąż nie do końca wiem, czego oczekujesz? Że ot tak o wszystkim zapomnę? I że będzie tak jak dawniej? Albo… inaczej? Zresztą, jak inaczej?
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  53. Zacisnęła usta w wąską linijkę. Wracając do MC miała szczerą nadzieję, że nie spotka nikogo ze swoich dawnych znajomych. A już szczególnie, że spotka Jacka. Sądziła, że ich drogi już dawno się rozeszły i nigdy się nie spotkają. Po cichu nawet na to liczyła, ponieważ nie chciała przeprowadzać z nim takiej rozmowy. Nie lubiła takich rozmów, bo one nigdy do niczego dobrego nie prowadziły. I teraz miała na to idealny dowód. Niby nie chciała reagować tak bardzo emocjonalnie i uczuciowo. Niby wiedziała, jak powinna to rozegrać. Ale wszystko to było tylko niby. W rzeczywistości było o wiele trudniej, niż się tego w ogóle spodziewała.
    — Tak! Tego właśnie oczekiwałam. Przede wszystkim szczerości. Jack, cholera jasna, myślisz że to było coś przyjemnego? Czekać na jakiś znak? Martwiłam się o ciebie, bo wiedziałam, że w każdej chwili możesz zginąć. Mimo, że nie chciałam dopuścić do ciebie siebie takiej myśli, to wiedziałam, że do tego może dojść. Nie wiem co sobie myślałeś. Nie wiem co ci się tam stało. Ani dlaczego postanowiłeś zakończyć naszą znajomość. Ale mam do ciebie żal o to, w jaki sposób to zrobiłeś. Nie dawałeś znaku życia, dobrze wiedząc, że byłam w tobie zakochana. To było okrutne z twojej strony. I właśnie o to mi cały czas chodzi — powiedziała w końcu, znów czując na policzkach piekące łzy. Nie pamiętała kiedy ostatni raz płakała. Po śmierci rodziców w pewien sposób uodporniła się na takie wydarzenia. Wiedziała, że nic gorszego jej póki co nie może spotkać, więc nie będzie płakać. A tu proszę. Przeżyła bolesne rozczarowanie.
    — Dlaczego ona płacze? — Nieco ostry głos Maxa na chwilę sprowadził ją na ziemię. Chłopiec wpatrywał się w Jacka uważnie, w nim szukając winowajcy wszystkiego. — Co jej powiedziałeś?
    — Max, nie teraz… — mruknęła cicho, jednak chłopiec nic sobie z tego nie zrobił. Dalej się wpatrywał w gościa i ewidentnie oczekiwał odpowiedzi na zadane pytania.
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  54. Być może Jack cieszyłby się z milczenia, jednak ona chciała mieć to za sobą. Wychodziła z założenia, że nie ma co tego odwlekać, w końcu im szybciej wszystko sobie wyjaśnią, tym szybciej będą mogli definitywnie zamknąć ten rozdział w swoim życiu.
    I nie ważne, jak bardzo nie chciała przyznać tego nawet sama przed sobą, jakaś jej część (prawdopodobnie ta egoistyczna i naiwna) wcale nie chciała niczego zamykać. Nie miała jednak na tyle śmiałości ani tupetu, by choćby pomyśleć o powrocie. Nie było się za czarować, Higgins nigdy nie cierpiał na brak zainteresowania. Dlaczego miałby chcieć ją z powrotem? Tą która zdradziła i oszukała, kiedy mógł mieć w zasadzie każdą inną. Czuła, że na niego nie zasługuje i naturalną koleją rzeczy czuła, że musi dać mu odejść, nawet jeśli wcale tego nie chciała. W końcu kochać nie przestaje się z dnia na dzień, choć pewnie gdyby powiedziała mu teraz, że nigdy nie przestała go darzyć tym uczuciem i nigdy już nie przestanie, zapewne by ją wyśmiał. Nic dziwnego. Niewiele osób jest w stanie zmienić całe swoje życie idąc za podrygiem rozsądku, jednocześnie ignorując wrzaski i protesty serca.
    Westchnęła bezgłośnie, słysząc jego prychnięcie. Jasne, oczywiście, że to było absurdalne. Mimo wszystko wolałaby sama mu powiedzieć, niż musieć mierzyć się z sytuacją, która miała miejsce jeszcze nie tak dawno temu. Wyglądałoby to MINIMALNIE lepiej, niż wyglądało wtedy.
    Zamarła, gdy niespodziewanie odwrócił głowę w jej stronę, tym samym wtapiając w nią spojrzenie. Na widok jego chłodnych, niebieskich oczu niemal straciła dech w piersi. Zwykle było to przyjemne oszołomienie, jednak teraz chłodna obręcz ścisnęła jej serce. Mimo, że bardzo chciała, nie potrafiła odwrócić od niego wzroku nawet kiedy miała taką możliwość. Potem był już tak blisko, że mogłaby schować się tylko za opuszczonymi powiekami, ale to byłoby dziecinne i bezcelowe. Na jej twarzy pojawił się niewielki grymas cierpienia. Był tam przez sekundę, może dwie, zaraz potem zniknął. To zabrzmiało jakby podejrzewał ją o zdrady na przełomie ostatniego roku, może i wcześniej. Jakby wydawało mu się, że powiedziała tak, będąc już z innym mężczyzną. To było okrutne, zadawało ból, bo widać było jak o niej myśli. Z drugiej strony wiedziała, że na to zasłużyła. Tylko fakt, że jego podejrzenia były nieprawdziwe pozwolił jej utrzymać pewne spojrzenie wgłąb jego oczu. Wiedziała, że jeszcze wtedy, kiedy przed nią klęknął była zupełnie niewinna, niezależnie od tego co mu się wydawało.
    - Bo Cię kochałam - odparła, nieco bardziej szorstko, niż miała w zamiarze, aczkolwiek serce wciąż bolało i wolała brzmieć szorstko niż żałośnie - Nie widziałam świata poza Tobą i liczyłam, że to coś zmieni.

    OdpowiedzUsuń
  55. Jack zawsze lubił wysnuwać szybkie wnioski, stąd wiedziała dokładnie, co powinna powiedzieć, by przekonać go, że nic już do niego nie czuje. Nie zamierzała dawać mu żadnej nadziei, z powodu której niepotrzebnie by się miotał. Im szybciej przyjmie aktualny stan rzeczy, tym lepiej.
    Nie mogła już chyba bardziej pogrążyć się w swoich kłamstwach. Przyszła tu z oznajmieniem, że ten jeden raz chce być z nim szczera, a nie była. Nie w pełni. O ile z jej ust płynęła prawda, o tyle "zapomniała" wspomnieć, że nigdy nie przestała go kochać, ba zamierzała wmówić mu, że jest zupełnie odwrotnie. Wszystko, by mógł jak najszybciej się z niej wyleczyć. Zastanawiała się, czy nie powinna dodatkowo sprawić, aby ją znienawidził. Czy tak nie byłoby prościej?
    Higgins powinien doskonale zdawać sobie sprawę z tego, co miał Richard, a czego nie posiadał on sam. Rick był rozsądnym wyborem. Był przy niej przez ten cały czas, kiedy potrzebowała wsparcia i na początku w ogóle nie pchał się jej do łóżka. Jackowi tak naprawdę niewiele mogła powiedzieć. Bez względu na to, jak mu ufała, wiedziała, że na wojnie nie ma czasu na rozproszenie. Jeszcze tylko tego brakowało, żeby z jej winy ktoś wpakował mu kulkę w łeb. Nadine nie była żołnierzem i niewiele miała z walką wspólnego, ale zdawała sobie sprawę, że na froncie nie ma miejsca na brak skupienia. Że najmniejszy błąd, niedopatrzenie bądź ułamek sekundy może przesądzić o życiu lub śmierci. Chorowała z nerwów przez cały czas, kiedy o tym myślała. Traciła przez to na wadze i utrzymywała, że to przez nową dietę. A może trzeba było mówić wprost. Może wtedy słuchałby jej, kiedy prosiła, a momentami błagała żeby nie jechał. Może trzeba było uświadomić mu, że wcale nie radzi sobie bez niego tak dobrze, jak mu się wydaje. Próbowała grać silniejszą niż była w rzeczywistości i w pewnym momencie życia po prostu ją to złamało. Pech chciał, że zarówno alkohol jak i Rick byli na wyciągnięcie ręki.
    Westchnęła, tłumiąc prychnięcie, gdy usłyszała, jak to się na nim pięknie odegrała. Zupełnie jakby obwiniał ją o swoje obecne położenie. Do diabła, oboje byli winni po równo i nie zamierzała dać się w pełni tym obciążyć. Nie mogąc się powstrzymać, przesunęła sobie szklankę whisky i podciągnęła parę solidnych, z pewnością zbyt szybkich łyków. Niemal natychmiast skrzywiła się i potrząsnęła głową, kaszląc lekko, kiedy ogień objął jej gardło, przełyk i żołądek.
    - To nie ja strzelałam cywilów, Jack - odezwała się ochryple, usiłując trzymać nerwy na wodzy. Była święcie przekonana, że mężczyzna obwinia ją o utratę pracy, bo przecież zawsze chodziło o pracę, czyż nie? W życiu ani razu nie udało jej się z tym wygrać i nie miała powodów by wierzyć, że tym razem jest inaczej.
    - Możesz myśleć o mnie co Ci się żywnie podoba, zresztą słusznie, ale na ławę oskarżonych zaprowadziłeś się sam.
    Bo przecież Nadine nie miała pojęcia, jak to wszystko naprawdę wyglądało. Rick skutecznie trzymał ją na dystans, manipulując półprawdą. W końcu obiecał jej, że wstawi się za Jackiem, zamiast go pogrążyć. W jej głowie Higgins był zawieszony za nieodpowiednie użycie broni, którą mierzył do niewinnych ludzi, a nie za pobicie, o którym nie miało być mowy.

    OdpowiedzUsuń
  56. Gina doskonale rozumiała poczucie zdrady i rozczarowanie, jakie towarzyszyły Jackowi od momentu niesłusznego oskarżenia i nałożenia na niego kary, przez którą musiał wrócić do cywila i z powrotem pojawić się w Mount Cartier – sama w końcu doświadczyła podobnej niesprawiedliwości ze strony najbliższych osób, które omamione możliwością zdobycia sławy oraz małej fortuny jej kosztem, porzuciły ją w najbardziej bestialski sposób i panna Reed do tej pory nie mogła się z tym pogodzić, mimo że wydawała się być niewzruszona i bezduszna. Niewiele osób było w stanie ujrzeć pannę Reed w momencie, w którym na wierzch wychodziła jej wrażliwa strona, bezbronna i delikatna, pozbawiona wszelkich mechanizmów obronnych. Była doskonałą aktorką, dlatego nawet gdy dostrzegano w niej artystkę, nikt nie był w stanie przebić się przez fortecę pozorów, jakie wokół siebie wybudowała, dla każdego przybierając inną maskę; mieli ją za zadzierającą nosa divę, którą kochała scena, a zwykli ludzie już niekoniecznie, za rozwydrzoną gwiazdeczkę, która nic nie wie o trudach życia (chociaż Gina przeszła więcej, niż wszyscy ci wypielęgnowani pięknisie z Los Angeles), bo w ten sposób było jej po prostu łatwiej. Chciała, żeby ludzie widzieli ją z jak najgorszej strony, dzięki czemu niewielu fałszywych doradców próbowało się do niej zbliżyć, ale ostatecznie i tak dostała bolesnego kopniaka w tyłek. Może dlatego po powrocie do Mount Cartier wydawała się być jeszcze bardziej oschła oraz nieznośna niż zazwyczaj. A Jack... w jakiś sposób dzielił jej odczucia, choć prawdopodobnie nikt z boku nie byłby w stanie tego dostrzec. W końcu młody Higgins narażał swoje życie, walcząc za ojczyznę na terytorium wroga, musiał zabijać, żeby przetrwać i obserwować, jak jego koledzy giną na polu walki; ona z kolei stanowiła chwilowy, przemijający moment rozrywki, dla wielu osób z miasteczka jej kariera nie przedstawiała sobą żadnej wartości. I w obliczu przeżyć, jakie miał za sobą Jack, pewnie właśnie tak było, co nie zmieniało faktu, że Gina tylko o tym marzyła. O powrocie na szczyt, tak jak mężczyzna chciał zostać ponownie wcielony do wojska.
    — Chyba oboje musimy być masochistami — mruknęła pod nosem panna Reed, zabawnie marszcząc nosek. Bo jak inaczej można było nazwać ich pragnienia? Los Angeles było siedliskiem jadowitych żmii, które tylko czekały na odpowiedni moment do ataku; Bliski Wschód był najeżony niebezpiecznymi pułapkami i nieprzewidywalnymi wydarzeniami... A mimo to oboje chcieli wrócić. Kolejna rzecz, która ich łączyła, tylko wzmacniając niewidzialną nić porozumienia, która się między nimi wytworzyła.
    — Możesz przyjść, kiedy tylko znajdziesz czas. Choćby dzisiaj wieczorem. Raczej nie mogę narzekać na nadmiar ludzi dobijających się do drzwi mojego domu, żeby się ze mną spotykać — zakpiła Gina, posyłając przy tym Jackowi olśniewający uśmiech, bo nie sądziła, że mężczyzna naprawdę się zgodzi i będzie chciał skorzystać z połowicznie żartobliwej propozycji. Prawda była taka, że od dawna nie czuła się równie swobodnie w czyimś towarzystwie, w dodatku... podziwiała mężczyznę, a to nie zdarzało się zbyt często. Nie tylko z powodu tego, co robił jako żołnierz, przebywając w niezwykle ciężkich, wycieńczających fizycznie i psychicznie warunkach, ale także z powodu tego, jak troskliwie opiekował się swoim dziadkiem.
    — Nie przyzwyczajaj się, Higgins. To był pierwszy i ostatni raz, muszę dbać, żeby sodówka za bardzo nie uderzyła ci do głowy przez te wszystkie komplementy — mruknęła rozbawiona Gina, parskając śmiechem, gdy mężczyzna wyprostował się na krześle, poprawiając włosy i wygładzając koszulę. — No proszę, nie wiedziałam, że przede mną siedzi kolejna Miss Universe. Jeszcze zacznij trzepotać rzęsami, powiedz, że pragniesz pokoju na świecie i będzie idealnie.

    Gina

    OdpowiedzUsuń
  57. Nie oczekiwała od niego przeprosin. Oczekiwała… właściwie sama nie do końca wiedziała czego. Może po prostu zwykłej i spokojnej rozmowy? Takiej, w której mogliby sobie wszystko wyjaśnić i wszystko z siebie wyrzucić. Chyba tego najbardziej potrzebowała. Jakby nie było, kiedyś był dla niej kimś naprawdę bliskim. Dlaczego więc teraz nie potrafiła spojrzeć na niego w ten sam sposób? Negatywne emocje i uczucia zasłaniały jej cały trzeźwy pogląd na sprawę.
    Westchnęła ciężko, kręcąc głową z pewną rezygnacją. Nie miała siły na dalszą rozmowę. Miała dość. I jedynie o czym marzyła, to teraz zaszyć się gdzieś w samotności. Takiej prawdziwej samotności. Bez ludzi, bez świadków, bez nikogo. Jednak wiedziała, że będzie to niemożliwe. Musiała zająć się Maxem i nie mogła go ot tak zostawić.
    — Znałeś mnie bardzo dobrze, więc znałeś również moje poglądy. Nie poszłabym z tobą do łóżka, gdybym kompletnie nic do ciebie nie czuła — powiedziała najspokojniej, jak tylko potrafiła. Uśmiechnęła się dość niepewnie w jego kierunku. Sądziła, tak jak na typową kobietę przystało, że sam się domyśli i połączy wszystkie fakty. Zresztą, co miałaby mu powiedzieć? Kocham cię i nie chcę, abyś wyjeżdżał? To było nieco… żałosne. Ponadto wiedziała ile ta ucieczka miała dla niego znaczyć. I nawet nie mogłaby mu tego zrobić. Mimo wszystko oczekiwała tylko jednego – odrobiny szczerości, to chyba nie było aż tak wiele.
    — Jack, przestań… — powiedziała jedynie, jednak wiedziała, że dalsza rozmowa i tak nie ma sensu. Lepiej było ją teraz zakończyć, niż powiedzieć kilka słów za dużo.
    — Max do domu — mruknęła cicho, patrząc jak niezadowolony chłopczyk mija ją i wchodzi do budynku. Odprowadziła Jacka wzrokiem, a potem uśmiechnęła się smutno pod nosem i również zniknęła w domu.
    * * *
    Przez kilka dość sporo się działo w jej życiu. Jednak cieszyła się z tego. Im więcej robiła, tym mniej myślała. Miało to swoje plusy oraz minusy. Ale dzięki temu czuła się dziwnie… oczyszczona. Max naprawdę dawał jej w kość. I jeśli dalej tak pójdzie, to za kilka miesięcy jej charakterystycznie rude włosy zamienią swój kolor na charakterystyczny siwy. A to nie było dobre pocieszenie.
    Wszystko dobrze sobie rozplanowała i wygospodarowała odpowiednią ilość czasu. Kiedy akurat nic nie robiła, zdążyła wszystko przemyśleć. Nie dokładnie, bo z dokładnego myślenia nigdy nie wychodziło nic dobrego. Jednak wiedziała co powinna zrobić.
    Przez kilka dni nieco celowo unikała Jacka. Kiedy widziała go na ulicy, wycofywała się. Było to dość dziwne zagranie z jej strony, ale uznała, że tak będzie lepiej. Powinni dać sobie czas. Ona powinna dać sobie i jemu czas. A kiedy poczuła, że jest już gotowa…
    Z koszykiem, w którym znajdowały się jego ulubione ciastka, stanęła pod drzwiami do jego domu. Kilka głębokich oddechów i zapukała do drzwi. Wiedziała, że był. Max zrobił wywiad, a w tym był akurat świetny. Nadawał się na szpiega, choć ledwo od ziemi odrósł. Często narzekała na tę jego cechę, jednak tym razem była ona niezwykle przydatna. Zapukała jeszcze raz, a potem jeszcze raz, nieco się niecierpliwiąc.
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  58. I ona nie była pewna co chce robić w życiu. Zanim poszła na studia, wymyślała co chwilę milion różnych rzeczy, aż w końcu padło na medycynę i tam właśnie poszła. Nie chciała jednak wyjeżdżać na drugi koniec kraju, więc znalazła uniwersytet, który był w miarę dobry i był blisko Mount Cartier, aby co weekend móc odwiedzać rodziców. Miasto, w którym się znalazła, było zdecydowanie większe od Mount Cartier i istniało w nim o wiele więcej wygód, ale podczas tych kilku lat utwierdziła się w fakcie, że i tak najlepiej w domu. Zamiast więc szukać pracy gdzieś w większym mieście, postanowiła objąć posadę ratownika medycznego, która właśnie się zwolniła. Wiedziała, że to niebezpieczny zawód, dlatego wcześniej przeszła jeszcze kilka odpowiednich szkoleń, na których nie tylko nauczyła się nowych rzeczy, ale i utrwaliła posiadaną już wiedzę. I choć na początku bała się cholernie, strach ten trochę się zmniejszył z biegiem czasu. Jasne, wciąż się bała, gdy wychodziła w zasypane śniegiem góry, ale nie był to ten paraliżujący strach, który mówił, że nie da rady. Wiedziała, że da. Była silna, opanowana, podejmowała decyzję szybko i doskonale wiedziała co robić. I choć brzmiało to jakby uważała się za najlepszą, musiała tak myśleć, musiała w to wierzyć, aby niczego nie spieprzyć. Negatywne myślenie bowiem mogło naprawdę mocno zaszkodzić, pozytywne za to bardzo pomóc.
    Całe szczęście Mount Cartier było kompletnym zadupiem i niewiele zdarzało się wypadków. Nawet turyści z drugiej strony gór rzadko się tu zapędzali, więc przez większość czasu Holly nie miała co robić. Ostatnio więc pozwalała sobie zostawać w domu, oczywiście telefon służbowy mając cały czas przy sobie w razie czego. Tak samo jak swój terenowy samochód ze wszystkim, co mogłoby się jej przydać – bandażami, wodą utlenioną, plastrami, nożyczkami, igłami, nitkami, czystymi szmatkami, kocami i milionem innych rzeczy. Co prawda miała swój własny samochód, którym najczęściej jeździła poza miasteczko, ale po Mount Cartier zawsze poruszała się tym ogromnym samochodem. Przede wszystkim jeździła nim oczywiście do pracy, choć ta nie znajdowała się daleko. Był to położony na obrzeżach niewielki, drewniany domek wyposażony w niewielką łazienkę, kuchnię i salon z dwoma kanapami, w którym stacjonowała ona oraz ratownik górski, którym od niedawna był Jack.
    Tego dnia postanowiła w końcu pojawić się na tym niewielkim posterunku, bo i tak nie miała nic do roboty w domu. W domku mogła zaś trochę ogarnąć oraz w spokoju poczytać książkę. Niestety Axel i Esmee musieli zostać, więc podrzuciła psiaki do swoich sąsiadów, którzy chętnie się nimi zajmowali. Kiedy więc była już od nich wolna, zajechała służbowym samochodem pod posterunek i czym prędzej z niego wysiadła, aby w trzech susach znaleźć się we wnętrzu przytulnego domku. Na dworze znów zaczął padać śnieg, choć i tak na ziemi wciąż sporo go leżało, mimo że zaczął się już maj. Ale taka właśnie była pogoda w Mount Cartier i Holly wcale się temu nie dziwiła. Rozpaliła od razu w kominku, ogarnęła trochę malutki salonik oraz kuchnię, po czym klapnęła na kanapę i wyciągnęła spod stołu książkę, którą tu ostatnio zostawiła.
    Nie minęło nawet piętnaście minut, do środka wszedł Jack. Posłała mu szeroki uśmiech znad lektury, jednak zaraz odłożyła książką, podniosła się do pozycji siedzącej i lekko się przeciągnęła.
    — Nic nowego — odpowiedziała, wzruszając jedynie ramionami, aby po chwili cicho prychnąć. — Musieliby być pozbawieni rozumu, aby wyjść w taką pogodę w góry — mruknęła, podchodząc do okien, aby sprawdzić czy są szczelnie zamknięte. — Już chyba wolę się tu nudzić niż wychodzić na zewnątrz w taką pogodę — dodała, z powrotem siadając na kanapę i wyciągnęła nogi, aby stopami oprzeć się o brzeg stolika.

    HOLLY

    OdpowiedzUsuń
  59. [ Hm... kto komu nie odpisał? Bo miałam wrażenie, że odpisywałam ;o ]

    Melody

    OdpowiedzUsuń
  60. Scarlett przebudziła się niedługo po nim, będąc obrócona przodem do niego. Ciepło bijące od jego ciała, nie pozwoliło jej na zmarznięcie podczas nocy. Odkleiła czoło od jego piersi i przecierając dłońmi zaspaną twarz, westchnęła cicho. Jej obolałe ciało, zdecydowanie nie miało ochoty się ruszać, jednak nie lubiła tracić dnia na leniuchowanie, nawet mimo tego iż owe leniuchowanie w pełni się jej należało.
    — Dzień dobry — rzuciła z delikatnym uśmiechem i powoli przeszła do pozycji siedzącej. Ostrożnie się przeciągnęła i wreszcie stanęła na nogach. Dopiero wtedy odczuła skutki wczorajszego wydarzenia. Spięte i poobijane ciało, nie chciało współpracować, jednak Scarlett starała się nie myśleć o towarzyszącym jej dyskomforcie. Odwróciła się w stronę mężczyzny, aby móc na niego spojrzeć.
    — Prysznic dobrze ci zrobi, a ja idę zrobić nam śniadanie. Mam nadzieję, że twoja lodówka nie świeci pustkami — oznajmiła i powolnym krokiem oddaliła się do kuchni, gdzie wedle obietnicy zrobiła naleśniki, których zapach szybko rozniósł się po mieszkaniu, wzmagając odczuwalny głód. Przygotowawszy wszystko na stole, zajęła miejsce na jednym z krzeseł, oczekując przyjścia Jacka. Czuła iż towarzyszące jej od wczoraj potężne pokłady emocji, nie dały jej w pełni spokoju. Obawiała się powrotu delikwenta. Wiedziała, że musi działać, jednak póki była w kropce i kompletnie nie wiedziała jak ma się do tego zabrać. Nie mogła siedzieć bezczynnie i czekać aż sytuacja się powtórzy i zakończy się znacznie gorzej.
    — Smacznego — rzuciła z uśmiechem, gdy tylko zobaczyła Jacka. Pochwyciła swój kubek z mocną kawą i upiła parę większych łyków, po czym ziewnęła przeciągle zasłaniając przy tym dłonią usta. Choć jeszcze parę minut temu, umierała wręcz z głodu, teraz nie miała ochoty na zrobione przez siebie naleśniki. Zjadła raptem dwa kierując się zdrowym rozsądkiem niżeli towarzyszącym jej głodem. Syknęła cicho i nieco się krzywiąc, odłożyła kubek z kawą, który uraził jej zranioną i jeszcze nieco podpuchniętą wargę.
    — Wcale nie mam ochoty wracać do swojego mieszkania… Muszę jeszcze dziś wymienić zamki. Nie mam na nic siły. Najchętniej nie wychodziłabym z łóżka przez resztę tygodnia.


    Scarlett

    OdpowiedzUsuń
  61. Dla niej obecnie nie liczyło się nic innego, niż bezpieczne przetransportowanie harfy na sam dół, do domu, skąd miała jej nie ruszać przez kolejny tydzień, jak sobie w tym momencie obiecała. O siebie się aż tak nie troszczyła, za to o instrument… Nie mogła pozwolić, żeby jedna z najcenniejszych rzeczy w jej życiu tak po prostu uległa dewastacji, tylko dlatego, że Melody nie użyła mózgu i wtargała harfę na taką wysokość. Ale jak już wcześniej zostało ustalone - ta dziewczyna chyba naprawdę nie myślała racjonalnie.
    Dodatkowo, gdy przysunął praktycznie do ust brunetki batonik, ta zrobiła skwaszoną minę i stanęła w miejscu, odwracając głowę na bok. Ale tak, że kątem dalej mogła go obserwować. Po paru dłuższych chwilach w końcu złapała pożywienie, otworzyła je z opakowania i powolnymi, małymi kęsami zaczęła pałaszować.
    Zawsze tu wszystkich tak przymuszacie do jedzenia? - Spytała, przełykając kawałek. Podrapała się wolną ręką po skroni marszcząc przy tym nos. Westchnęła. - Co gdzieś pójdę, albo coś zrobię, to każdy daje mi jedzenie… Nie wspominając o wstrętnym rosole ciotki. Tego się nie da jeść! - Stwierdziła, po czym na raz wsunęła do ust resztkę batonika. Póki co nie widziała jakichś szczególnych efektów trawienia ów specyfiku, no, ale może powinna po prostu jeszcze trochę poczekać.
    Rozejrzała się dookoła, chyba dopiero teraz zdając sobie sprawę z zupełnej ciemności, która ich otaczała. To trochę ją przerażało. Nagle poczuła większy chłód, niż wcześniej, więc skrzyżowała ręce na wysokości piersi. Sama temperatura nie wywołała u panienki Wild takiej reakcji - znacznie bardziej przerażały ją te widoki i wspomnienia, które się za nimi ciągnęły.
    I co teraz? Gdzie pójdziemy? - Spytała, odwracając się w jego stronę. Nawet szkoda się zrobiło dziewczynie psiaka spoczywającego obok swojego pana. Była aż tak nierozsądna i naiwna? - Jesteś pewny, że damy radę zejść stąd na sam koniec szlaku, do wioski? Nie ma tu jakiegoś schronienia? Pamiętam, że trafiłam do jakiejś chatki… Przy ostatniej, też dość… Niespodziewanej okazji - odparła biegając oczami i rozciągając usta w wąską kreskę. Nie chciała wyjść na totalną idiotkę, więc próbowała użyć takich słów, aby nie zrozumiał jej opacznie… Ale chyba średnio jej to wyszło.

    Melody

    [:D A co myślisz o moim pomyśle, pod tą drugą postacią? ]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [ Cholera jasna. Nie wiem, dlaczego zjada mi myślniki przed wypowiedzią :| ]

      Usuń
  62. Czasem to, co dobre, wcale nie oznacza miłe i przyjmowane z otwartymi ramionami. Melody jednak powinna się cieszyć, że ktoś chciał jej pomóc, a nie zaatakować i zgwałcić, czy nawet zabić. A ona? Czy naprawdę miałaby mu jeszcze robić o to problemy? Chyba byłaby totalną idiotką.
    Obserwowała go uważnie, śledząc każdy krok. Cóż… Nie podobała się dziewczynie wizja zostawiania harfy. Przecież to było najważniejsze, co miała!
    -A może… Kurde, no! - Warknęła, zaciskając dłonie w pięści. Ze złości aż zgrzytnęła zębami, powstrzymując się od tego, by nie tupnąć jeszcze nóżką. Wtedy na pewno wziąłby ją za wariatkę…. I może pozostawił tu samą. Na Amen. Co to, to nie!
    Wzięła głęboki wdech, a potem powoli wypuszczała powietrze spomiędzy ust.
    -Słuchaj, ta harfa jest dla mnie naprawdę ważna. Czy ty ją nazwałeś ustrojstwem?! - Mruknęła oburzona, robiąc wielkie oczy. Również próbowała znaleźć jego posturę w ciemności, ale udało się to panience Wild dopiero wtedy, gdy mężczyzna usiadł i zaczął bawić się latarką. Przykucnęła obok niego, opierając łokcie o kolana, a brodę o wewnętrzną stronę złączonych nadgarstków. Wydęła delikatnie usta, kołysząc się całym ciałem w przód i w tył.
    -Trzy godziny to długo… Ale nie zostawię tu instrumentu! Nie masz jeszcze jakiegoś ostatniego wyjścia…? - Spojrzała na niego wzrokiem zbitego psa. Przecież nie mogli tak po prostu sobie iść! - Wiem, że jestem teraz baaardzo problemowa, ale nie ruszę się stąd bez niej. Wolę już zginąć… - Dodała, przekrzywiając delikatnie głowę na bok. Zdawała sobie sprawę, że wcale nie są tutaj bezpieczni. I mogło mu się wydawać, że Melody nie jest poważna - może i tak było? - jednak nie wybaczyłaby sobie, gdyby pod ich nieobecność jakiś miś zaopiekowałby się harfą.
    Westchnęła ciężko. Nawet pies stracił zainteresowanie sytuacją.
    -I nie porównałam cię do ciotki. Zbyt normalny jesteś - oznajmiła nieco ciszej.

    OdpowiedzUsuń
  63. Bardzo doceniała, gdy ktoś chciał jej pomóc. Zwłaszcza teraz, kiedy miała więcej oskarżycieli, niż obrońców. Może na taką nie wyglądała, ale ulżyło dziewczynie, że Jack się zjawił. W końcu nie była tutaj sama, w razie czego mogła polegać na kimś innym. Jednak harfa naprawdę obecnie znaczyła dla niej wszystko. Jeśli nie dało się tego w racjonalny sposób wytłumaczyć, to… Chyba po prostu musiał przyjąć taki stan rzeczy do wiadomości.
    Ale jego słowa ją zdecydowanie poruszyły. Może dla niego nie znaczyły aż tak wiele, ale dla niej to był przełom. A przynajmniej jego mała część.
    Otworzyła szerzej oczy, zawieszając na Jacku wzrok. Zaniemówiła. Jakby coś poraziło ją prądem, wywołując zdecydowanie pozytywne emocje, takie, których już dawno nie zaznała. To było coś nowego, zwłaszcza tutaj, w Mount Cartier. Nie spodziewała się czegoś takiego. A gdy jeszcze stwierdził, że zabierają ze sobą instrument, Melody uśmiechnęła się z najprawdziwszą szczerością. Może nawet zawirował gdzieś błysk w oku.
    -...Dziękuję - wyszeptała, po czym cmoknęła go w policzek. Zaraz odskoczyła od niego szybko, znów spłoszona jak na początku, przypominająca dziką zwierzynę. Ale to po prostu było silniejsze od niej. Taka reakcja była czystym wyrazem wdzięczności, Melody zdobyła się na rzecz, którą ciężko było z dziewczyny do tej pory, od długich kilku miesięcy, wyciągnąć. Pokazała, kim w rzeczywistości jest.
    Zrozumiała, że chyba i teraz nienajlepiej się zachowała. Przygryzła trochę za mocno dolną wargę, uciekała spojrzeniem i zaczęła coraz silniej wplątywać palce we włosy, znikając za drzewem. Brunetce było głupio. Naprawdę bardzo, bardzo niekomfortowo się poczuła.
    -Przepraszam - mruknęła zza drzewa, trochę głośniej choć z trudem, bo gardło jej się zawiązało. Zupełnie nie wiedziała, jak teraz powinna się zachować. Może faktycznie przydałby się dziewczynie jakiś kurs, dzięki któremu mogłaby okiełznać wewnętrzne demony? Ale… Czy to były tylko demony?
    Nie miała zamiaru się z nim sprzeczać. Higgins i tak wykazywał się ogromną cierpliwością, a jej nie chciała przeciągać. Tym bardziej po tym, co właśnie zrobiła.


    Melody

    OdpowiedzUsuń
  64. Wyciągnął do niej rękę, w każdy możliwy sposób. Jeśli nawet zrozumiał, a przynajmniej próbował, po części, minimalnie, sprawę z harfą i nie zachował się jak człowiek, któremu wszystko jedno, to miała mu zdecydowanie za co dziękować już teraz. Nie była przecież złą dziewczyną. Po prostu zgubiła gdzieś te wszystkie przejawy empatii… A i to nie do końca. Przecież zajęła się pozostawionym w wózku dzieckiem, aż jego rodzic nie wrócił. Może wystarczyło okazać Melody trochę troski? Inaczej, niż w “zwykły” sposób.
    Czuła, jak policzki delikatnie się zaróżowiły, delikatnie piekąc. Spuściła głowę karcąc się w myślach. Czemu ostatnio popełniała tyle gaf?!
    Wzięła głęboki wdech, przymknęła oczy i drgnęła, kiedy znalazł się obok niej. Znowu się wystraszyła.
    -Co? Aha, tak - mruknęła, zauważając i psa. Żeby zręcznie wymigać się od patrzenia w twarz mężczyzny, schyliła się by pogłaskać kudłacza. Dzięki Bogu jej nie pogryzł. Wtedy Melody na nowo uśmiechnęła się delikatnie. - Jeszcze raz przepraszam za tamto. Nie powinnam była… - dodała, omijając go tak, by ich spojrzenia się nie spotkały. Wstydziła się, naprawdę głupio czuła się w tej sytuacji. Źle wspominała kontakty z innymi ludźmi, a co dopiero takie, kiedy odważyła się na “coś więcej”, choć akurat w tym przypadku absolutnie chodziło tylko o wdzięczność. Nie była osobnikiem rzucającym się na ledwo poznanych dopiero co ludzi.
    Przykucnęła przy harfie, żeby sprawdzić, czy jest dobrze zapięta i opatrzona. Nie mogła ani jedna drzazga się w nią wbić! No i też musiała rzucić na wszystko swoim okiem.
    -Okej, w zasadzie to ja też - oznajmiła podnosząc się. I zapadła cisza. Niezręczna cisza. Coraz bardziej czuła się jak dzieciak z przedszkola, który coś zbroił.
    Złapała się lewą dłonią o ramię prawej ręki, stojąc tak przez chwilę.
    -A właściwie… Co mam robić? - spytała. W końcu nie wiedziała, czy ma iść przed nim, za nim, prowadzić wózek… Potrzebowała instrukcji.
    I dalej unikała jego wzroku.


    Popaprana, zdziczała Melody

    OdpowiedzUsuń
  65. Nadine wcale nie zapominała tak łatwo, jednak jeśli Jack odniósł takie właśnie wrażenie, powinna to uznać za sukces, bo tak, między innymi właśnie po to tu przyszła. Żeby przysporzyć mu bólu i sprawić, żeby jej nienawidził. Miała nadzieję, że dzięki temu łatwiej mu będzie przejść nad tym do porządku dziennego. Chciała również naprostować niektóre kwestie, jednak tor rozmowy nie potoczył się tak, jak planowała. Czuła, że ostatecznie i tak wszystkiego mu nie wyjaśni, ponieważ okaże się to bezcelowe. Zresztą, poziom konwersacji nie sprzyjał jakiemukolwiek rozwojowi tematu. Może nie powinna była zabierać głosu w tej kwestii, ale słowa opuściły już jej głowę i nic nie mogła na to poradzić. Patrząc na mężczyznę, zsunęła pierścionek z palca i położyła go na ławie, nie siląc się na żaden pietyzm.
    - Masz rację, nie jesteście mordercami. Jesteście narzędziami w rękach morderców - odparła. Tego, co nastąpiło później w ogóle się nie spodziewała, a raczej... Nie była na to przygotowana. Powinna była usłyszeć te słowa już dawno temu, a mimo to, wypowiedziane właśnie w tej chwili, właśnie w ten sposób sprawiły, że jej umysł wypełniła pustka, a serce przeszywający ból. Otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale jedyne, co zrobiła, to spuściła powietrze z płuc. Nie miała nic na swoją obronę. Rzeczywiście pieprzyła się z Rickiem z pierścionkiem na palcu. Łatwo było o nim zapomnieć, kiedy tkwił tam od dłuższego czasu.
    Jedyne, co było pewne, to to, że Richard nigdy nie całował ani nie dotykał jej tak, jak robił to Jack. W ich zbliżeniach zawsze było coś więcej niż prosty, fizyczny pociąg, będąc ze swoim narzeczonym mogła poczuć tę troskę i miłość.
    Nie zamierzała jednak tego roztrząsać. Przyznała mu więc rację, prostym skinieniem głowy. Zdjęła z ramion koc, który jej podarował, by następnie wstać z kanapy i poprawić niski kucyk.
    - Nie zdziwię się zatem, jeśli nie podarujesz go kobiecie, która nie wzgardzi Twoim zaufaniem i zasłuży na Twoje serce - mruknęła nieco ciszej, by ukryć załamywanie się głosu, choć nie była pewna, czy jej się to udaje. Wewnątrz cała drżała od sprzecznych emocji i miała tylko nadzieję, że nie widać tego na zewnątrz. Biorąc głęboki wdech, obdarowała go niewyraźnym, wyraźnie wymuszonym uśmiechem - Kup jej nowy, ten wróżyłby źle nowemu związkowi.. Oddaj go do lombardu, może zwrócą Ci przynajmniej połowę pieniędzy. Zresztą, zrób z nim co zechcesz, to Twoja własność - mamrotała bez większego ładu i składu, teraz pragnąc już tylko stąd wyjść, a potem zapaść się pod ziemię. Wciskając łzy bezsilności z powrotem w kąciki oczu z rozmachem przeszła na korytarz, zamierzając szybko zniknąć. Jeśli coś do niej mówił, zdawała się go nie słyszeć, zbyt pogrążona w obecnym bólu. Czy obawiała się huraganu na zewnątrz? Nie. Wiedziała czego się spodziewać. Wiedziała, że nie jest jeszcze na tyle silny by poderwać ją z ziemi i że jeśli zachowa ogromną ostrożność ma jeszcze szansę wrócić do auta, zanim będą na siebie ostatecznie skazani. Chyba jednak nie była na to gotowa. Łzy cudem nie lały jej się po twarzy, gdy sama siebie pytała, co też wyprawia ze swoim życiem, kiedy wsuwała buty w pośpiechu.

    OdpowiedzUsuń
  66. [ Spoko, rozumiem, jest bardzo okej :) ]

    Od dłuższego czasu właśnie taka była - tajemnicza. Nikt, nawet rodzina, nie potrafił stwierdzić, co tak naprawdę siedzi w dziewczynie, jakie ma myśli… Jedni na traumę reagują tak, że wrzeszczą, płaczą, popadają w depresję… Albo wręcz przeciwnie. Skaczą, mają wszystko gdzieś, potrafią się szybko pozbierać. Ona była zawieszona gdzieś pomiędzy. Coś trzymało i ściskało duszę i serce Melody, ale starała się tego nie zauważać. Nie pozwalała normalnie innym na domysły, bo ubierała maskę i to miało wystarczać. Bardzo cierpiała, ale chyba te wszystkie atakujące ją głosy wżarły się w psychikę panienki Wild, że ta nie reagowała już normalnie, a popadała w odrętwienie. Budziła się momentami ze snu, choć też to właśnie nim samym była, nie potrafiąc do końca zdefiniować, co może o sobie powiedzieć. Była mentalnie nijaka. Nie wyprana, ani nie podreperowana. Dosłownie żyła w środku… Kto wie, czego.
    Kiedy powiedział, że czuje się jak bohater, delikatnie się uśmiechnęła. Ale nie mógł tego zauważyć, bo stała do niego tyłem.
    Wzięła od niego latarkę i tak, jak nakazał, maszerowała tuż za nim. Czasami aż się zadziwiała, jak to jest, że zwierzęta potrafią wyprowadzić człowieka z takiej głuszy. Przecież nie musiały tego robić. Mogły nagle zmaterializować swoją wewnętrzną dzikość, zostawiając ich na pastwę losu, lub zaatakować. Z drugiej zaś strony wiedziała, że poniekąd stają się one członkami rodziny, którym też, być może, zależy na właścicielach.
    Przez moment skupiona była tylko i wyłącznie na kroczeniu przed siebie, ale potem zaczęła wodzić wzrokiem po otoczeniu. Liście o tej porze zupełnie nie przypominały soczyście zielonych strzępów natury, tylko raczej kojarzyły się z atakującymi żywą istotę strzałami. Aż zaparło dziewczynie dech, kiedy nadepnęła na gałązkę, przez co wszyscy mogli usłyszeć trzask. Uśmiechnęła się krzywo, gdy Jack i pies odwrócili się w jej stronę.
    -Chyba wyobraźnia płata mi figle… - mruknęła.
    Przez kawałek dalszej drogi pozostawali w ciszy. Melody, wyraźnie skupiona na tym, żeby już niczego nie zepsuć, stąpała ostrożnie, oczy mając szeroko otwarte. Świeciła latarką przed swoimi nogami, czasem kierując jej światło na krzaki. Niekiedy miała wrażenie, że za nimi kryją się zwierzęta… W dodatku niebezpieczne. Po jakiejś godzinie marszu stanęła.
    -Możemy zrobić mały przystanek? Trochę mi słabo - oznajmiła, dotykając czoła dłonią. Obraz przed oczami zaczął się dziewczynie rozmazywać, a serce biło dziwnym rytmem. - Wiem, że znowu komplikuję, ale naprawdę jest mi jakoś…
    Osunęła się na ziemię. Nie straciła przytomności, lecz nogi odmówiły brunetce posłuszeństwa. Skurcz objął jej plecy, klatkę piersiową i gardło. Czuła mrowienie w rękach i nogach. Wiedziała, o co chodzi.... Kolejny atak nerwowy.


    Pochrzaniona Melody

    OdpowiedzUsuń
  67. Była jedna sytuacja, a właściwie dwie, kiedy życie innych, poniekąd, zależało od Melody. Choć tak naprawdę nie miała wpływu na rozwój wydarzeń, stało się tak, że obie osoby, którym towarzyszyła dziewczyna, nie skończyły najlepiej… Pomimo, iż wydawało by się, że wszyscy byli odpowiednio zabezpieczeni, niebezpieczeństwo przyszło z nieoczekiwanej strony. Do tej pory brunetka miewa nocne koszmary, gdzie obrazy przeszłości obejmują ją z całych sił, odbierając nawet i dech. Wtedy budzi się, zlana zimnym potem, chwytając z trudem powietrze. Nigdy nie mówi o tym ciotce - przecież nie chciała jej jeszcze bardziej martwić. Zakładana codziennie maska pozwalała Melody nie tylko utrzymywać pozory, ale i sama przez to balansowała sprawniej na granicy realiów i przeszłości, w przeważającym stopniu odchylając się w tę pierwszą stronę. A przynajmniej tak myślała, chciała w to wierzyć. Nigdy jednak później nie zaufała swoim przeczuciom na tyle, by doradzić cokolwiek innym. Wstrząs minionych dni za bardzo przyległ do psychiki dwudziestojednolatki, sprawiając, że ta nie umiała już normalnie funkcjonować.
    Miewała również tiki nerwowe, ale z nimi dobrze się ukrywała. Ciężej jednak było powstrzymać się przed targającymi ciało nerwami, nad którymi kontroli zupełnie nie miała. Wtedy powtarzały się akcje mrocznych snów - dostawała drgawek, nie mogła oddychać. A łzy same, z tego wszystkiego, cisnęły się do oczu.
    Chcąc jak najbardziej zminimalizować atak, przymknęła powieki próbując oddychać miarowo. Wzięła wdech, potem hamowała się, by jak najwolniej zrobić wydech, ale przeszkadzały w tym panience Wild wspomnianie dreszcze. Nie mogła pozwolić na to, żeby właśnie teraz cokolwiek zapanowało nad jej psychiką.
    -J-ja-ja… Ja m-m-mam a-t-tak… - odpowiedziała dzieląc słowa, choć starała się mówić normalnie. Serce łomotało coraz bardziej, a ona splotła palce obu swych dłoni i ścisnęła je nogami, żeby mniej się trząść. Gdy wiedziała już, że po prostu muszą to przeczekać, puściły jej wszystkie nerwy. - Przepraszam… - zdołała wykrztusić z siebie w całości, bardzo cicho. Po bladym policzku spłynęła mała łza, a Melody spuściła głowę, czując przerażającą bezradność. Nienawidziła być tak słaba. Aż tak słaba, by nie móc się opanować, podnieść i wrócić do domu…


    Dziewczę o imieniu Melody, z mocno skruszonym sercem

    OdpowiedzUsuń
  68. Czy ona to uważała za chorobę? Nie do końca. Była świadoma tego, że po dramacie, jaki przeszła, raczej nie wróci w stu procentach do normalnego życia. To było po części niesamowite, że dokładnie zdawała sobie sprawę z tego, co się z nią dzieje i będzie dziać, a jednocześnie nie mogła nad tym zapanować. Takie nieuchronne czekanie na zbliżającą się falę zła, obezwładniającą ciało, duszę i myśli Melody. Nienawidziła chwil takich, jak tera. Ale była bezbronna…
    Dobrze, że był przy niej. Gdyby Wild akurat siedziała w domu, to coś zupełnie innego. Poradziłaby sobie na własny sposób, nie angażując w ten problem innych. Ale tu? W ciemnych zgliszczach, daleko od ciepłego kąta, życzliwej - mimo wszystko - ciotki i upierdliwego kota, który w niezbyt przyjemnych momentach zaczynał ugniatać nogi dziewczyny, tym samym ją trochę uspokajając? Była zdana tylko na Jacka…
    Przymknęła mocno powieki, podobnie czyniąc z ustami. Już nawet nie myślała o tym, jak bardzo utrudniała wszystkim ten dzień, zwłaszcza jemu. Jeszcze bardziej by się tylko dobiła.
    Kiedy Doyle się do niej zbliżył, nagle otworzyła oczy i pozwoliła mu do siebie przylgnąć, przytulając zaraz. Trochę i to zaczęło sprawiać, że w Wild opadały emocje. Nie wspominając już o tym, co robił jej dzisiejszy “bohater”. Może brunetka przypominała damę w opresji?
    Z całej siły próbowała zahamować pojawiające się w jej głowie myśli. Miała wrażenie, że coś zaraz wyjdzie z krzaków i się na nią rzuci, jakby przedziwna niematerialna siła chciała zaatakować dwudziestojednolatkę i wręcz ją zabić. Przez ułamki sekund kończyny odmówiły posłuszeństwa, a dreszcze wzmocniły się…. Ale gdy usłyszała jego głos, a także to, że wróci do domu, zaciskający wnętrze ból powoli zaczął ustępować.
    Wtuliła się w Jacka odruchowo, wsłuchując się w odgłosy natury. Liście delikatnie szumiały, gdzieś w oddali słychać było sowę. Nagle nastał spokój, a Melody poczuła się zdecydowanie bezpieczniej.
    Po około piętnastu minutach ciągłego drżenia, objawy ustały. Serce biło bardziej miarowo, puls się zmniejszył. Dzięki temu oddychała swobodniej, rozluźniła się. Otworzyła oczy, przez moment mając wrażenie podobne do tego, jakby była pijana. Takie ataki kosztowały ją sporo zdrowia i wytrzymałości. Była dosłownie wyssana z sił.
    -Już lepiej… - wymamrotała, próbując się lepiej dotlenić. Wciągała powietrze nosem, niespiesznie, a potem powoli wypuszczała je z ust. Kontrola nad zmysłami wracała do brunetki coraz bardziej. - Dziękuję. Znowu - dodała, spoglądając na mężczyznę. Zdecydowanie królowały w jej wzroku pozytywne akcenty.
    Uśmiechnęła się kącikami ust, a potem pogłaskała psa. - Tobie też, Doyle. Fajna z was drużyna - przyznała jeszcze bardziej rozciągając usta.

    Melody :3

    OdpowiedzUsuń
  69. [śliczna facjata! <3 zróbmy jakieś combo! ]

    OdpowiedzUsuń
  70. Żołnierze w armii nie mieli zbyt wiele do powiedzenia. Przynajmniej tak zdawało się Melody, która ani przez chwilę nie myślała, żeby postrzegać ludzi walczących na froncie jako morderców. Kim byli napastnicy? Kto pierwszy zaczął? Jeśli taka, a nie inna była ich powinność, a wróg niebezpiecznie zbliżał się, albo już w ogóle atakował, to normalne, że każdy chciał się bronić. Żołnierze nierzadko poświęcali własne życie w imię ojczyzny, chroniąc tym samym swoich. W większości przypadków nawet wiadomości nie podawały, ilu z nich poległo. Pamięta się o nich jedynie od święta, przy jednej specjalnej okazji. Czy więc naprawdę można nazywać tych, którzy bronią innych, jako morderców? Stanowczo nie. Już sama naturalna reakcja każdego osobnika ludzkiego gatunku jest taka, że wypruwa żyły podczas starania się o przetrwanie. Obrona własna, czy innych - tym bardziej - była więc zrozumiała. Niestety, niekiedy faktycznie rozkazy rzucane z góry wcale nie musiały mieć miejsca, dzięki czemu ocaliłoby się więcej istnień… Ale taka jest wojna. Po prostu.
    Co innego wspomnienia związane z nią. Tego akurat Wild nie życzyła nikomu, nawet najgorszemu wrogowi. Może nie do końca stricte z samą bitwą, ale chociażby wewnętrzny, naprawdę głęboki spór z własnym “Ja”, był dramatyczny. A gdy dochodziły do tego kwestie rodzinne…
    Również kogoś straciła. W dodatku nie jedną, a trzy osoby. Najgorsze było to, że nie potrafiła ani przez ułamek sekundy spowodować, przyczynić się do tego, by było inaczej. Śmierć najbliższej osoby, zniknięcie drugiej, śpiączka trzeciej… A o wszystko to była obwiniana właśnie Melody.
    Tutaj miała nadzieję zacząć od nowa…
    Uśmiechnęła się delikatnie, zaledwie kącikami ust, ale czynność ta była jak najbardziej szczera.
    -Nie miałam tego w planach - przyznała, jeszcze przez chwilę tuląc się do psa. Ewidentnie polubiła tego futrzaka… I chyba ze wzajemnością. Potem wreszcie puściła go, wstała i otrzepała spodnie z ziemi. Aż zrobiło się dziewczynie chłodniej, kiedy Jack się od niej odsunął…
    Pochyliła się nad mężczyzną, próbując coś zauważyć na sprzęcie, ale nic mądrego jednak nie wymyśliła.
    -Ciocia na pewno już umiera ze strachu… - dodała, wzdychając. Rozejrzała się dookoła. Nikogo nie było w pobliżu, jak też się domyślała. Bała się, że może przez to wszystko przeoczyli jakieś hałasy, które mógł wydawać chociażby niedźwiedź. Wtedy to by się dopiero porobiło.
    Przez krótką chwilę miała wrażenie, że coś się stało. Że coś zrobiła, znowu coś zepsuła. Tylko nie mogła zdefiniować, czym dokładnie było właśnie to owe “coś”. Postanowiła więc nie drążyć tematu, bo i tak wystarczająco poprzeciągała cierpliwość Jacka.
    -Ruszamy? - Spytała tylko, zaplatając włosy w warkocz. Przynajmniej nie będą się plątać.

    Mela - leśna cholera :D

    OdpowiedzUsuń
  71. [Ciotka Melody ma 37 lat, tak btw… xd]

    To niewiarygodne, jak może komuś aż tak zależeć na tym, żeby zniszczyć innych. Po co? Żeby mieć władzę nad światem? Żeby być “mocniejszym”? Przekonania tych“władców” niekiedy były takim nieporozumieniem, że aż ciarki człowieka przechodziły, gdy słyszało się przemowy, czy oglądało filmy przez nich nagrywane. Nawoływania, które kierowali do wszelkich społeczności, były absurdalne i chore. Jaką jednak musieli mieć siłę przebicia, że ich słowa trafiały do tylu osób? Niczym hipnoza zabierająca zdrowe umysły. To było po prostu straszne. W dodatku, że coraz częściej zaczynało się i w obecnych czasach widzieć śmierć tuż obok, o zamachach było tylko głośniej. Czy gdziekolwiek można było czuć się bezpiecznie?
    Chyba tylko Mount Cartier było jeszcze spokojne.
    Tak jak wcześniej, pokornie szła za psem i mężczyzną. Wiedziała, że Annie czasem zbyt mocno reagowała na niektóre rzeczy, a co dopiero zaginięcie bratanicy? Momentami ludzie przyglądali się zarówno jej, jak i panience Wild, nierzadko mówiąc, że są do siebie bardzo podobne. Charakterowo jednak zdecydowanie się różniły. Ale jedno w nich było podobne - kiedy coś się działo bliskiej osobie, nie potrafiły tego zostawić tak po prostu.
    Kiedy Melody poczuła na swoim czole pierwsze krople deszczu, wiedziała, że nie będzie zbyt ciekawie. Lubiła pływać, nawet bardzo, często też zatapiała się w wannie, pozostając w wodzie przez dobrą godzinę. Ale deszczu szczerze nie cierpiała.
    -Och, nie! - mruknęła, gdy nagle lunęło z nieba. Trochę ulżyło dziewczynie, kiedy zobaczyła budynek z zapalonym światłem. Na małą chwilę zapomniała o tym, iż pewnie jutro obudzi się chora, bo marzyła teraz tylko i wyłącznie o ciepłym prysznicu i rozgrzanym przez kota łóżku.
    Zbliżając się do wejścia, uważnie przyglądała się swojej harfie. Miała nadzieję, że nie uszkodzi się przez pogodę. Zapewne nie będzie mogła grać na niej przez kilka dni… Osuszenie instrumentu było najważniejsze. Poza tym, chyba trochę posiedzi w domu, bo Annie raczej nie będzie chciała jej spuszczać z oka.
    Wchodząc do środka, poczuła podmuch ciepłego powietrza… A potem ostry wzrok i cięte słowa siostry ojca.
    -Melody! Co ty sobie wyobrażasz?! - Warknęła ciotka, podbiegając do brunetki. - Jesteś cała mokra! Czemu musisz zawsze wykręcić mi jakiś numer?! - Jazgotała dalej. Melody tylko patrzyła na nią, a potem ze spuszczoną głową wysłuchiwała całej rzeki słów, które świadczyły o tym, jaka jest nieodpowiedzialna. Cóż, niestety, Annie po części miała rację. -... I jeszcze inni muszą cię szukać w jakichś buszach! Ogarnij się! - Dodała, a potem po prostu ją przytuliła. Tak zupełnie szczerze i z miłością. Przecież bardzo sie o nią martwiła.
    -Przepraszam - wymamrotała tylko dziewczyna. Ciotka westchnęła.
    -Wracamy do domu. A Panu serdecznie dziękuję za pomoc i sprowadzenie mojej bratanicy. Jestem Panu dozgonnie wdzięczna i jeśli tylko jakoś będę mogła zaoferować swoje usługi, zrobię to bez wahania - powiedziała, spoglądając na Jacka. - Jestem architektem, kiedyś byłam grafikiem. Jeśli będzie Pan chciał wyremontować dom, to zapraszam - odparła z przyjaznym uśmiechem. Melody pokręciła głową i przewróciła oczami. Ciotka, widząc to, sprzedała jej małego kuksańca w bok. Aż się Mel zdziwiła. - A teraz nie zajmujemy już więcej czasu. Melody, chodź! - Nakazała, ciągnąc dziewczynę za sobą. - Jeszcze ta cholerna harfa… Boże, co ty masz w głowie! - Syknęła, będąc już na zewnątrz, podczas rozkładania wielkiego parasola. Dwudziestojednolatka, zanim całkowicie oddaliła się od tego miejsca, wróciła jeszcze na chwilę do środka, podchodząc do Higginsa.
    -Dziękuję. Od dziś naprawdę zacznę wierzyć w bohaterów - wyszeptała, śmiejąc się potem wesoło.

    Melcia

    OdpowiedzUsuń
  72. Annie zawsze dostawała to, czego chciała. Nie wykorzystywała jednak jakoś specjalnie majątku, którym operowała - a naprawdę do tej pory ma spory - nie chwaliła się nim też przed innymi. Po prostu, kiedy chciała o siebie zadbać, to nie musiala martwić się o pieniądze, starczało kobiecie na codzienne życie, nie przemęczała się pracą architekta, bo w Mount Cartier dostawała naprawdę mało zleceń. Raczej w Churchil było ich więcej, ale to też działało to na takiej zasadzie, że jeśli już przyjęła jakąś ofertę, to miała kilka miejsc do zrobienia naraz. Zazwyczaj chodziło o zaprojektowanie większych miejsc, paru, w budynkach, remonty całkowite. Potrafiła bardzo dobrze wykonywać swoją pracę, do której naprawdę się przykładała. W końcu - jeśli nie ma się aż tyle do roboty, to obowiązek, zwłaszcza tego rodzaju, jest miłą odskocznią od powolnie płynącej egzystencji tutaj.
    A więc, kiedy osiągała już to, co sobie wybrała - choć nie do końca, bo życie w pewnym momencie zdecydowanie nabrało zły obrót, czego żałuje do tej pory… - miało to również powiązanie z danymi sytuacjami, takimi jak ta, na przykład. Za bardzo martwiła się o Mel, w końcu była pod jej opieką. Nie pozwoliła się wyrzucić z domku, upracie czekała na bratanicę. W głębi duszy to siebie tak naprawdę oskarżała o zniknięcie dziewczyny. Mogła jej lepiej pilnować! Z drugiej strony… Przecież nie miała takiej siły, by panience Wild czegokolwiek zakazać.
    Annie czekała na zewnątrz, w ulewie, nerwowo dygając nogą. Wzdychała i nawoływała co chwilę Melody, aż ta nie wyszła do niej. W tym samym czasie brunetka żegnała się z ratownikami.
    Uśmiechnęła się i kiwnęła głową w celu podkreślenia, że bierze sobie jego radę do serca, a potem zwróciła się ku Holy.
    -Bardzo dziękuję za przetrzymanie ciotki. Wiem, że to mogło być straszne… - skrzywiła się delikatnie. Potem jeszcze raz, ostatni, spojrzała na Jacka. - I tak zacznę wierzyć. Dobranoc! - zawołała, a wychodząc pogłaskała jeszcze psa. Potem zniknęła wraz z ciotką, w ciemności objętej strugami deszczu.

    [ Tak sobie myślę, że może by zacząć nowy wątek? Masz chęć? Może teraz Melody miałaby możliwość “uratowania” jakoś Jacka? :D ]

    OdpowiedzUsuń
  73. [ Hmm... W sumie, to mam jeden pomysł.
    Annie ma kota. Walniętego kota. Czasem się lubią z Mel, czasem nie. Pewnego dnia by się złożyło tak, że Melody siedziałaby z nim na werandzie i malowała, a kot siedział obok i jadł wielokolorowe, wodne lody. Bo jak wspomniałam, to nie jest normalny kot. I wtedy któryś z sąsiadów przechodziłby obok ze swoim psem, który wyrwałby się ze smyczy i pognał do kota. Ombre by się wystraszył w pewnym momencie, a potem uciekał, więc Mel by go goniła. Dosyć długo by tak wszyscy biegli, aż by dotarli do centrum miasteczka. Tam, gdzieś między budynkami, akurat przechodziłby Jack. Melody by go zauważyła, i zadarłaby się z oddali, żeby się schylił, czy coś, jakoś go uchroniła przed nadpobudliwym buldogiem, znanym w całej okolicy. Jakoś by się do tego dokoptowało jeszcze właściciela psa, no i kota. Może by nawet zjawiła się ciotka i szaleństwo gotowe :D
    Co myślisz? ]

    OdpowiedzUsuń
  74. Od momentu jej przyjazdu minął już tydzień z haczykiem. Mina nie liczyła tych dni, upojonych spokojem, ciszą, wielką swobodą, którą łaknęła z początku do utraty tchu. Czasem wręcz dosłownie, bo tak czyste powietrze, w przeciwieństwie do wielkomiejskiego z którego się wyrwało, aż szczypało w płucach. Bardzo jej się to podobało i choć zauważyła, że z okolic Mount Cartier częściej się wyjeżdża, niż przyjeżdża, chciała tu zostać ile tylko się da. Jej odpowiadało właśnie to, co prowadziło innych do wyniesienia się z tej zapomnianej mieścinki.
    Decyzja o przyjeździe była spontaniczna i niezwykle odważna jak na osobę, którą się stała. Wiecznie zlękniona, schodząca innym z drogi, idąca z spuszczoną głową dziewczyna, była cieniem samej siebie. Gdyby jednak teraz ktoś ją zobaczył, dostrzegłby wracające do oczu iskierki i uśmiech, którego dawno na jej twarzy nikt nie widział. Tutaj Mina powoli odzyskiwała równowagę i to głównie dzięki temu, że nikt na nią nie napierał i nie naciskał, by przypomniała sobie to, co było przed incydentem. Incydentem pisanym z dużej litery, o którym lepiej było nie mówić. To było cztery lata temu i od tamtego czasu ruda stała się wycofanym z życia towarzyskiego samotnikiem, w przeciwieństwie do tego, co znali inni sprzed lat.
    Tego dnia wyszła w góry. Od początku nie zwracała uwagi na ostrzeżenia o tym, że łatwo się zgubić, łatwo natrafić na dzikie zwierzęta i tym samym łatwo nie wrócić. Nie obawiała się żadnego z powyższych, właściwie to od ludzi uciekała. To człowiek ją skrzywdził, a nie dzika natura, gęste lasy, czy dziki zwierz. Poza tym skoro ona nie prowokuje do ataku, nie ma się czego obawiać, prawda? Z takim, nieco naiwnym nastawieniem, kilka razy w tygodniu zwiedzała okolicę, zawsze mając przy sobie aparat.
    Praca, jakiej się podjęła, z początku stanowiła wielkie wyzwanie. Powoli jednak przeradzała się w coś więcej niż usilne próby utrzymania się w wydawnictwie i tym samym możliwości pozostania tutaj. Problemem jednak był zajazd u Annie, gdzie nagle zrobiło się wręcz za tłoczno, a z kolei do Churchill wolała dojeżdżać, niż się tam przenieść; dlatego Mina powoli rozglądała się za ogłoszeniem hoteliku, mostelu, wynajmu pokoju w Mount Cartier, lub podobnej mieścince niedaleko.
    Dotarła nad jezioro z zupełnie innej strony niż zwykle. Obchodząc wodę przez las stanęła na brzegu po przeciwległej stronie, choć nie dostrzegła zarysu domów w oddali. Możliwe, że zapędziła się zbyt daleko w las i była nad innym jeziorem? Mijała pora obiadowa i jeszcze miała czas przed zmierzchem, więc odsuwając na bok zmartwienia, chwyciła za obiektyw. Nie była jeszcze wielkim fotografem, ale naczytała się wystarczająco dużo, by wiedzieć, że żadnej okazji i światła nie można marnować.Zaczęła więc powoli uwieczniać to, co wpadło jej w oko. I tak szła dalej, dalej i dalej, znów gubiąc kierunek wyjściowy i zupełnie nie wiedząc o tym ani trochę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzień mijał, a ona dopiero przez nieoczekiwane spotkanie z nieznajomym i jego psem wróciła do rzeczywistości. Bo właśnie leżała na brzuchu, nieco już ubłocona przez ziemię, w której się tarzała i próbowała złapać w ujęciu parę kolorowych kaczek Karolinek, gdy i ptaki spłoszyło szczeknięcie i ją wystraszyło. Przeturlała się na bok i przycisnęła aparat do piersi, spinając się. Widok psiaka merdającego ogonem i jego błyszczących oczu uspokoił ją nieco i gdy wstała, otrzepując ubranie pobieżnie, spojrzała na mężczyznę. To nie było dla niej dobre. Była tu sama, a on był obcy. Na dodatek uświadamiając sobie, że nie zna drogi do domu, nie wie w którą stronę wołac o pomoc, lub uciekać w razie... potrzeby.
      Mina miała problemy socjologiczne a wiązały się one szczególnie z pozostaniem w samotnej relacji z nieznajomym. Wtedy jej mózg przełączał się i podsuwał na prawdę nieprzyjemne i aż absurdalne obrazy, często też obrażające tę osobę. Bo przecież nie każdy jest draniem, czyhającym na okazję, by kogoś napaść. Prawdopodobnie.
      - Mhm, na pewno - pokiwała głową i postąpiła kilka kroków w tył, przyciskając wciąż do piersi aparat. Urządzenie było twarde i miało kilka dobrych punktów do wykorzystania w samoobronie.
      Gdy mężczyzna podszedł bliżej, a pies szedł potulnie obok nogi pana, nie mogła oprzeć się wrażeniu, że gdzieś go już kiedyś widziała. Nieczęsto miewała takie przeczucia i wiązały się one głównie z terapią i fundowanemu samej sobie przeglądaniu starych albumów, czytaniu maili, dzienników, przerzucaniu starej poczcie, bo jak się okazywało mimo ery elektroniki Mina korespondowała tradycyjnie z kilkoma osobami.

      Usuń
  75. To był dziwny dzień dla Melody. Najpierw wstała lewą nogą z łóżka, potem, kiedy chciała zjeść jakieś pożywne śniadanie - chyba pierwszy raz odkąd mieszkała u ciotki - otwierając lodówkę zorientowała się, że na półce stał tylko ketchup. Jak można się więc domyślić - niezbyt to dziewczynę zadowoliło. Potem, gdy chciała wziąć orzeźwiający prysznic po chwili ćwiczeń, z kranu przestała lecieć woda. Mimo to, panienka Wild stwierdziła, że może jednak tego pecha da się jeszcze jakoś odwrócić… Żeby zająć się czymś mniej nerwowym wróciła do pokoju po kredki, wzięła szkicownik i wyszła na taras… Niestety, i tam nie zaznała spokoju.
    W momencie, kiedy usiadła, Ombre nagle zaczął fuczeć i miauczeć jak szalony; zza ogrodzenia dobiegało szczekanie psa, którego na smyczy prowadził sąsiad. Mel szybko zrozumiała, że nie jest dobrze. Natychmiast odstawiła rzeczy na stolik obok, próbując złapać kota i uspokoić go w ramionach. Wtedy jednak buldog zerwał się ze smyczy, pędząc prosto na Melody. Ta, przerażona, póki mogła odskakiwała na boki, próbując wyminąć zwierzaka. Właściciel czworonoga również starał się nadążyć za swoją “pociechą”, lecz i to było na nic. Kocur, jakby rażony prądem, wypadł z ramion dziewczyny, pusząc się i wspinając kolejno na rynnę, ścianę, dach, aż w końcu zeskoczył z niego, slalomem pokonując tor złożony z drzew, drogi i innych przechodniów. Cały ten pościg przypominał zdecydowanie nieśmieszną komedię (a przynajmniej brunetka nie miała ochoty się uśmiechać i śmiać), bo jak inaczej można opisać dwudziestolatkę, owiniętą w koc - bo ze stresu zapomniała go zostawić - faceta po pięćdziesiątce, trzymającego się za “włosy”, żeby mu pod wiatr tupecik nie odleciał, który sunął tempem rakiety, żeby dogonić psa… No właśnie. Gdzie podział się Melvin?
    -Mel! Meeeel!
    Dziewczyna nagle się spojrzała na mężczyznę, nie zwalniając.
    -Słucham…? - Wydyszała zmęczona, kurczowo trzymając na sobie pled. Wtedy jasnooki szatyn wbił w nią pytające spojrzenie i wrócił do nawoływania.
    -Meeeeelviiiiin!!!!
    Zrozumiała.
    Nie wiedziała, jak długo im to wszystko zajęło. Zmęczenie dawało się we znaki, nie mogła już dłużej wytrzymać. Przez pół wioski ta para próbowała dopaść oszalałe zwierzaki… A udało im się to dopiero pod czyimś domem. Niestety, pod domem Higginsa.
    Widziała, że na zewnątrz trwają jakieś prace remontowe. Modliła się, by kot nie próbował tam włazić, ale cóż…
    Jęknęła głośno, zatrzymując się przed budynkiem. Nie mogąc złapać tchu, kucnęła na moment, wyłapując białego futrzaka wzrokiem. I już wiedziała, że jest jeszcze gorzej, niż było.
    W momencie, kiedy porąbany kocur kierował się prosto na Jacka stojącego na drabinie, wstała na równe nogi i rzuciła się przed siebie. W ostatniej chwili pochwyciła go, padając na ziemię tuż pod nogami ratownika. Wtedy też właściciel zatrzymał swojego zdezorientowanego psa, krzycząc na niego wniebogłosy.
    -Ty cholerny agresorze, zobaczysz, sprzedam cię na gulasz!!!
    -Niech Pan go bierze i się stąd wynosi! I trzyma go lepiej na smyczy! - Warknęła wściekła Melody, otrzepując się z ziemi i tym razem mocno okręcając w koc kota. - I proszę natychmiast zadzwonić do mojej ciotki! Wiem, że ma Pan do niej kontakt! A jak nie, to tak Pana urządzę, że Pan popamięta! - Krzyknęła. Była tak zła, że aż żyłka zaczęła pulsować na jej czole. Ombre wbił pazury w materiał, jęcząc nerwowo. To była jakaś katastrofa.
    Dopiero, kiedy facet sięgnął po telefon i zadzwonił po Annie, bruneta zwróciła się do Higginsa. Miała nadzieję, że nic mu się nie stanie, ale znów się pomyliła. Najwyraźniej musiał poślizgnąć się w momencie, gdy sama runęła na trawę.
    -O Boże, znowu coś się przeze mnie stało! - Jęknęła przeciągle, patrząc na pokrwawioną dłoń mężczyzny. - Trzeba to opatrzeć. Masz coś w domu? Jak nie, to idziemy do mnie - oświadczyła, nie chcąc słyszeć ani słowa sprzeciwu.

    OdpowiedzUsuń
  76. Zdążyła się już połapać, o co tak na prawdę chodzi w tej mieścince. Chłód wcale nie przeszkadzał Minie, chociaż przywykła do cieplejszego klimatu i przede wszystkim słońca, które jej przyprawiało marchewkowej opalenizny. Z deszczem było gorzej, bo nie lubiła nosić niczego z kapturem, a parasole w jej dłoniach zwyczajnie się łamały jak cieniutkie gałązki nawet na najlżejszym wietrze. Zwykle w Mount Cartier jedno łączyło się z drugim, ale to brak atrakcji, który innym przeszkadzał, dla niej nadrabiał wszelkie niewygody. Nie potrzebowała na co dzień telefonu, a jeśli musiała coś wysłać, opracować, łapała dojazd do Churchill i tam już w wydawnictwie pracowała na komputerze z dobrym połączeniem do sieci. Chyba miała już dość wygód życia, które tak na prawdę potrafiły zamknąć człowieka w klatce i uzależnić. Nie potrafiła zrozumieć tych, którzy rozpaczliwie próbowali stąd uciekać, kiedy ona sama dzieki tej wszechobecnej "nudzie" poczuła się na prawdę dobrze.
    Stare furgonetki i dziurawe drogi zachęcały do pieszych wędrówek, zwłaszcza że okolica była przepiękna. No i Mount Cartier należało do takich miejsc, gdzie wszędzie można było dojść na własnych nogach. Stare radio i słabo odbierające sygnał z satelity anteny telewizyjne prowokowały do otworzenia się na ludzi i naturę, która w tych okolicach nie była skażona wpływem ludzi. Mina była tym zachwycona. Potrafiła sobie wyobrazić, że ci których porywało do wielkiego świata czują jak ich to dusi, ale przecież... czy do odważnych nie należy świat i czy nie warto przekonać się co jest za lasami i choć raz wyjechać, niż całe życie marzyć i nie doceniać tego, co ma się na miejscu? Była przekonana, że połowa mieszkańców, która chce się stąd wyrwać, po roku wróciłaby z zupełnie innym nastawieniem. Na zewnątrz jest ciężko. Jest gwar i harmider, jest wyścig szczurów. A człowiek się nie liczy.
    Mina była przebojowa, zwiedzała cały świat. Obracała się w towarzystwie gwiazd i czasami sama była wspominana w jakiejś rubryce gazety. I prawdopodobnie rozkwitła wśród ludzi, którym inni zazdrościli i którymi każdy chciał się stać. Sama odnalazła swoje miejsce wśród takich gwiazd i perełek tabloidów i z tego co wiedziała, czuła się jak ryba w wodzie. Ale to wszystko to czas przeszły. Od czterech lat wszystko zmieniło się wręcz nie do poznania a ona unikała zbiorowisk i rozgłosu. Teraz jej osoba była odbiciem w krzywym zwierciadle - zupełne przeciwieństwo.
    Na jego słowa poczuła, jak gardło jej wysycha i coś zaczyna drapać w tyle podniebienie. Zdrętwiała i zagryzła wargi niepewnie. Nie pamiętała go. I może to nawet jakieś niewyobrażalne nieporozumienie i wręcz magiczny zbieg okoliczności, ale on ją chyba tak...Albo nie ją, a kogoś kim była. Bo rzadko kiedy spotykano się z tym imieniem. A ona w NY mieszkała pomijając kilkutygodniowe prace w innych wielkich aglomeracjach. Więc jej wygląd, jej imię i jej miejsce zamieszkania wskazywało na to, że się spotkali. Może nie raz....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W chwilach jak ta, czuła wewnętrzy ból. Było jej przykro, że nie potrafi sprostać oczekiwaniom drugiej strony, że swoją osobą, tą którą prezentowała obecnie, jest tak daleka tej z przeszłości. Smuciło ją to, że rozczarowuje nową wersją siebie, tę której nikt nie chciał poznać i zaakceptować, a każdy z kolei próbował odzyskać starą Minę. Irytowała się, choć nie okazywała złości, w momentach kiedy ludzie naciskali by sobie przypomniała. Nie wiedziała jedynie co czuje przez to, że nie pamięta. A przecież wciąż nad tym pracowała. Od zawsze prowadziła blogi, pamiętniki, albumy z dopiskami na tyłach fotografii. I nawet tu część z nich przyjechało wraz z nią- wertowała je wolnymi wieczorami. I teraz na pewno wróci do nich z większą intensywnością poszukując osoby pana Higginsa.
      Popatrzyła na wyciągniętą dłoń. Powinna się przedstawić i ją uścisnąć. Ale on ją znał, a ona jego nie i nie wiedziała, co się stanie, kiedy tamten ją rozpozna, keidy się upewni z kim ma do czynienia. Choć to było miłe zaskoczenie, że się na nią nie rzucił i nie zagadywał jak starego znajomego, tylko pozostawił dystans.
      - Mina Wilson - lekko dotknęła jego dłoni i już cofnęła rękę. - Może właśnie ta sama, którą znałeś - popatrzyła na jego twarz przez krótką chwilę i zwiesiła głowę, kierując wzrok na psiaka. - Przecież tu jest pięknie - zauważyła, czując się w obowiązku obronić to miejsce, bo jego ton nie wskazywał na zachwyt, który ona czuła.

      Usuń
  77. Melody poznała dopiero parę osób w Mount Cartier, a i nie spieszyło jej się, by od razu zdobywać całe grono znajomych. Była taką dziwaczną istotą, a przynajmniej stała się nią po strasznych wydarzeniach w Los Angeles. Wolała być sama, z dala od spojrzeń innych. Może jednak powoli się otwierała? Kto wie. Wszystko na pewno okaże się z czasem.
    Poza tym, nie wiedziała, czy ktoś w MC jest równie pokręcony, jak ona. Ktoś musiałby równie wiele przeżyć, by móc ją zrozumieć. A przede wszystkim wysłuchać do końca, wszystko dokładnie przeanalizować i jak najlepiej poznać ją samą. Zastanawiała się momentami, czy jej strach kiedyś minie. Nerwowe ataki ustąpią, by znów mogła się cieszyć życiem, jak kiedyś. Przede wszystkim największym marzeniem dziewczyny było to, aby jej starsza siostra wróciła, a młodsza się obudziła… Zapewne wspomnienia z przeszłości nie ułatwiałby by sytuacji, ale czego nie robi się dla rodziny…
    Melody westchnęła ciężko, uspokajając kota. Dobrze, że ciotka już została poinformowana o sytuacji, bo jeszcze chwila, a wypuści futrzaka z rąk.
    Pokręciła przecząco głową.
    -Nie, mnie nic. Ale ta ręka naprawdę nie wygląda dobrze… - mruknęła, krzywiąc się na jego słowa. - Chodź, opatrzę ci to. Bez dyskusji - zarządziła, nie czekając ani chwili dłużej. Sama z siebie zaczęła kierować się w stronę wejścia do domu, bez pozwolenia. Może i źle robiła, ale cała ta sytuacja trochę ją…. Cóż, ponosiło ją.
    Kot zaczął się bardziej wierzgać, więc w końcu go puściła. Wiedziała, że nie wyleci na zewnątrz, więc chociaż przez tą chwilę przestała się nim przejmować. Rozglądała się za to dookoła, szukając apteczki.
    -Powiesz, gdzie są plastry? Woda utleniona? Spirytus, bandaż, cokolwiek? - Zapytała, krzyżując ręce na wysokości piersi i patrząc na Jacka wyczekująco. Tak, zdecydowanie nerwy sprawiły, że i poczucie pewności siebie mocno w niej wzrosło.
    W tej też chwili wleciała do środka Annie, jakby goniła ją petarda. Oczy miała wielkie i dyszała.
    -Gdzie mój kotek?! Gdzie Ombre?! Boże, nic mu nie jest?! - krzyczała spanikowana, dolatując do Melody. Złapała ją za ramiona, delikatnie potrząsając. - Gdzie on jest? Gdzie? No gdzie?!
    -Jezu… Uspokój się! - fuknęła brunetka, wyrywając się z jej uścisku. Wskazała palcem na futrzaka, który właśnie lizał łapę, siedząc na podłodze. - Tam.
    -Ombre! Moja biedna kicia! - Jęknęła, biegnąc do niego i biorąc w ramiona. Ten aż się zadławił kłaczkiem. A panienka Wild plasnęła sobie dłonią w czoło.

    OdpowiedzUsuń
  78. [ A miło nam to słyszeć :D I bez obaw. Może i ej się marzy wyjazd, le ja już zadbam o to, by nigdzie nie uciekła ;)
    Co do Twojego pana... Kocham imię <3 Do Jack'ów mam słabość :D No i już z założenia kocham dziadka Higginsa. Nie ma to jak niestworzone historie. Także chętnie się z Mels na jakiś wątek skusimy. Może Martha zaglądała do dziadka Jack'a, podczas gdy ten jeszcze w wojsku służył? Jako pisarka amatorka, to Mels kocha fascynujące opowieści ^^ ]

    M.M. Jones

    OdpowiedzUsuń
  79. Objęła się ramionami jeszcze bardziej zamykając postawę wobec człowieka naprzeciwko. Aparat zawisł na pasku zawieszonym u szyi i wbijał się w kark. Mina wbiła paznokcie w ramiona z stresu i wiedziała że gdy wieczorem zdejmie kurtkę, sweter i bluzkę na skórze zobaczy kilka czerwonych śladów. Uśmiechnęła się na moment blado, bo to było na prawdę miłe usłyszeć takie ciepło w głosie nieznajomego na to spotkanie. Prawdopodobnie dobrze ją wspominał i na prawdę żałowałą, że nie może odpowiedzieć tym samym. Mogła jednak podwoić starania w zakresie przypomnienia sobie, lub chociażby rozeznania się w tym, co ich łączyło.
    Była na prawdę wdzięczna za to, że zachował dystans, który budowała. Nie raz spotkanie znajomego-nieznajomego kończyło się śmiechem, okrzykami i w końcu wzięciem jej w ramiona, porwaniem do uścisków. Wtedy cała sztywniała i zaczynała drżeć z nerwów. Raz się nawet popłakała, nie wiedząc co zrobić. Ale tak drastycznie złe reakcje trafiały się jedynie na początku, kiedy praktycznie nie wychodziła na zewnątrz po odnalezieniu, bo i jej nazwisko pojawiło się kilka razy w artykule jakiejś plotkarskiej gazety. A propos, czy on wiedział? Czy to był jeden z tych ludzi, którzy wiedzieli co się jej przytrafiło i teraz patrzył na nią z litością? Tego też nie chciała, bo przecież teraz pracowała nad tym, by stać się kimś, kto jako dorosły i odpowiedzialny, dźwiga brzemię przeszłości. Wciąż nad sobą pracowała, ostatnio nawet znalazła poradnię w Churchill. Była dzielna.
    - Pracuję w lokalnej gazecie - wyjasniła powód swojego pobytu tutaj, sądząc, że to mu wiele wyjaśni. Bo moze sądził, ze sprowadza ją co innego?
    Mina miała teraz bardzo wielką dziurę do załatania w głowie, dotyczącą tego mężczyzny, który stał przed nią i powodów jego radości na jej widok. Może byli przyjaciółmi? Albo kimś więcej? To by był chyba pierwszy raz, jakby spotkała byłego chłopaka. Był przystojny, więc chyba jej to nie przeszkadzało, ze byli blisko, choć teraz żadne bliskości nie wchodziły w grę. Ale patrząc na jego oczy, na szeroki uśmiech i w przyjemny sposób rozbudowaną klatkę piersiową, mogłaby zrozumieć jesli pojawiłyby się uczucia. No i miał bardzo piękny głos, nie taki w śpiewacki sposób, po prostu zarazem miękki, głeboki i dający pewność, że będzie dobrze cokolwiek się stanie. To ostatnie, to co dawało oparcie i poczucie spokoju było tym, czego obecnie Mina poszukiwała w życiu - podpory.
    - Hej ty... - schyliłą się do psa, który wracając znad brzegu jeziora, oblizywał mokry jeszcze nos. Zwierzeta wcale jej nie przerażały, czasami nawet w duchu śmiałą się na własną naiwność, ze bardziej boi się kasjera w markecie, niż prawdopodobieństwa spotkania niedźwiedzia w lesie. Podniosła aparat, wycelowała w lśniący mokry nos i pstryknęła na pamiątkę tego spotkania. I dla własnego mini śledztwa, które otworzy jak tylko wróci do zajazdu.
    - Przepraszam -podniosła oczy na mężczyzny, zadzierając głowę wysoko, bo tylko ona kucała w tym momencie. - Mogę? - wskazała na aparat i psa z lekkim opóźnieniem,b o już jedno zdjęcie zrobiła.

    [wiem, że nie ułatwiam i za to przepraszam! :* ]

    OdpowiedzUsuń
  80. Mina była mile zaskoczona i wdzięczna za to, że cisnące mu się na język pytania nie wypływają na zewnątrz. Bo jesli na prawdę się znali, te pytania musiały się rodzić w jego głowie, było zbyt wiele różnic miedzy tą, a dawną Miną. Ona sama nie czuła się z tym źle,lubiła siebie obecnie. Taką siebie znała właściwie.
    Bardzo trudno jej było wracać do napaści i gwałtu. Z psychologiem przerabiała ten temat wiele razy, ale to najbardziej intymne i nawet delikatnie zadane pytania, nie potrafiły jej uspokoić, a co dopiero wścibskie rozmowy z "starymi" znajomymi. To w sumie też przerabiała i nauczyła się od tego odcinać. Ale i tak najdrastyczniejsze były wizyty na posterunku i raporty policyjne z śladami poszlak. To było takie... brudne.
    Mina odcięła się od tego, co było cztery lata temu i wcześniej. Nie była przebojowa, nie uśmiechała się i sama nigdy nie zaczepiała innych. Była diametralnie zmieniona.
    -Od... trzech tygodni - policzyła szybko i znowu pstryknęła zdjęcie psiakowi. Jej praca tu była ucieczką, wielkim przekrętem, bo Wilson nie umiała być profesjonalna w czymś, czego nie znała. Więc ryzykując i decydując się na posadę, nie chciała oszukiwać ludzi, którzy dali jej szanse i teraz mały pokoik w zajeździe u Annie tonął w podręcznikach z fotografii. Przyłożyła się do tego zadania sumiennie i już umiała podstawy, a dzięki temu, że wciąż tkwiła w niej artystka, jej zdjęcia się ludziom podobały. Może jednak nadawałą się na fotografa, skoro nikt jej jeszcze nie wygonił?
    - Wygląda świetnie, zwłaszcza taki ubłocony - zapewniła w odpowiedzi na uwagę, że pies nie prezentuje się idealnie. Dla niej było to najlepsze ujęcie właśnie dlatego, ze nie było perfekcyjnie ustawione, a uchwycone spontanicznie. Ideały nie istnieja, a próby manipulacji, by coś wyglądało jak najlepiej spłycało dla niej ogół. I było to nudne. I banalne, przecież wszędzie wokoło każdy starał się być idealny, nie dostrzegając, że to wady i niedoskonałości dodają uroku i nadają charakteru.
    Wstała i podniosła oczy do nieba. Szare chmury nadciągały dość szybko, a Mina nie potrafiąc ocenić stanu pogody, nie przejmowała się prognozami.
    - Nie chcę wracać - pokręciła głową i zasłoniła obiektyw aparatu, wyłączając sprzęt. - Dopiero wyszłam... - odetchnęła głeboko, opierając się pragnieniu, żeby zawrócić i spacerować dalej, podziwiając okolicę. Była tu po raz pierwszy i nie zapamiętała szczegółów tego obszaru na tyle, by wrócić tu i rozpoznać te drzewa, ułożenie traw przy brzegu wody. A to miejsce miało wielki potencjał do na prawdę wspaniałych ujęć.
    - Może przejdzie... wiatr szybko goni te chmury - mruknęła zamyślona i spojrzała katem oka na mężczyznę. - Dziękuję za troskę - posłała mu lekki uśmiech trwający chwilę. Podziękowała, nie dodając, że moze sam sobie już iść, a ona sobie poradzi. Nie musiała tego mówic, łatwo było odczytać z jej zachowania, że najlepiej czuje się w własnym towarzystwie.

    OdpowiedzUsuń
  81. -Spokojnie, znam się na tym - odparła, wybierając ze stołu najbardziej przydatne rzeczy. Trochę obawiała się, że część z nich może być przeterminowana, dlatego oglądała wszystko dokładnie. Wreszcie podeszła do Jacka i zaczęła mu opatrywać ranę. Nawet nie przejęła się zbytnio ciotką.
    -Mój kiciuś… Ojej! A co się Panu stało? - Zawołała z przerażeniem, zbliżając się do mężczyzny. Wpatrywała się w jego rękę jak sroka w gnat, rozdziawiając usta szeroko, jak i oczy. Melody westchnęła ciężko, przemywając skaleczenie.
    -Wpadłam przez przypadek na drabinę…. Ratując i kota i Jacka. Trochę się obiliśmy… Z tym, że Jack, jak widać, gorzej.
    -Och nie! Znowu miał Pan przez nas kłopoty!
    Z tego wszystkiego zaczęła machać teatralnie rękami, przez co kot, zdezorientowany i zupełnie nieprzygotowany runął na posadzkę, miaucząc. Uciekł i schował się za kanapą. Tym razem Annie się nie przejęła. Za to młodsza panienka Wild… Tylko pokręciła głową, kończąc robienie opatrunku.
    -Gotowe. Powinno być wytrzymałe - stwierdziła, przekrzywiając delikatnie głowę na bok i kładąc dłonie na swoich bokach. Ciotka zasłoniła usta również dłońmi, spoglądając to na Jacka, to na bratanicę.
    -Tak nie może być! Tego wszystkiego już za wiele! - Mruknęła, kręcąc głową. - Zapraszam na kolację. Dzisiaj. Sam sobie Pan raczej nie ugotuje - stwierdziła, podbrudkiem wskazując na bandaż. - Melody też zaprasza.
    -Co…? - spytała, mając wrażenie, że się przesłyszała. Zmarszczyła brwi i skrzyżowała ramiona. - Annie…
    -Oj, nie zaczynaj, dziecko! To jak, siódma pasuje? - Spytała, uśmiechając się tak szeroko, że tylko chyba Julia Roberts mogłaby ją w tym momencie przebić. Brunetka westchnęła cicho. Wcale nie przeszkadzało jej, że Higgins miał przyjść. Wręcz przeciwnie - wreszcie miałaby kogoś w tym domu, z kim normalnie by porozmawiała. Ale wiedziała, co się święci… Przecież znała swoją ciotkę na tyle.
    -Tylko lepiej uzboj się w kamizelkę kuloodporną, hełm, miecz… - urwała, kiedy poczuła na sobie gromiące spojrzenie ciotki. - Tak, ja też zapraszam - wymamrotała, ale trochę bardziej przyjaźnie. - W sumie może faktycznie chociaż tak ci podziękujemy.

    OdpowiedzUsuń
  82. Nie chodziło o to, że Mina nie chciała odświeżać znajomości. Ona musiała je na nowo zawierać. Albo na prawdę postarać się odkopać zapiski i wspomnienia z tego, co wiązało się z napotkanymi osobami, które wydawały się ją znać. Wiązało się to z przeszukiwaniem maili, pudełek z listami wysyłanymi ręcznie, przeglądaniem zdjęć i scrollowaniem ścian na portalu społecznościowym, z którego obecnie tak na prawdę już nie korzystała. Poza tym nie czuła potrzeby na zawieranie znajomości w momencie, kiedy sama uważała, że sama nie jest dobrym kompanem. Zamieniła się w samotnika, takiego ponuraka wystraszonego wszystkim.
    Drgnęła, gdy stanął blisko i cofnęła stopę, ale gdy na pięcie poczuła chłód od wody przez zamoczonego buta, po prostu zastygła w bezruchu. Brwi lekko uniosła do góry i z zaciśniętymi ustami słuchała słów mężczyzny. Mimo mapy i kompasu, który jej wskazał, nic nie rozumiała i wątpiła, by w razie ulewy odnalazła schronisko. Nie umiała czytać map, ale o tyle dobrze, że wskazał dłonią kierunek, w którym miałaby się udać. Gdyby rozpetała się burza, chyba wystarczyłoby po prostu iść w tamtą stronę, prawda? Mimo wszystko była mile zaskoczona i wdzięczna za okazanie takiej pomocy i troski. Jeśli spotykała się z starymi znajomymi i ich dobrocia, wynikało to głównie w litości. Ta wersja rudej w porównaniu do poprzedniej wypadała blado i żałośnie.
    - Dziękuję - zawołała do jego pleców, obserwując jak się oddala. Czym także ją zaskoczył. Zrozumiał jej dystans i po prostu odpuścił, choć z początku wydawał się tak zaskoczony i podekscytowany na jej widok. Na prawdę... niespotykane. Wyjątkowy człowiek.
    Jeszcze dobre dwie godziny miała zamiar skupić się na poznaniu okolicy. Tu, tak głeboko w leśnym borze spotykała rodzaje ptaków, które nawet nie zbliżały się do mieścinki, mimo jej spokojnego i cichego charakteru. Szykowali w redakcji artykuł o młodych sadzonkach i pracy nad ochroną środowiska, więc przypuszczała, że jeśli uda jej się uwiecznić jakiś rzadki gatunek, będzie to dodatkowym bonusem dla gazety. Sama się na tym nie znała, ale miała czas i chęci do pracy, więc chyba nie zbierze za to batów? No i sama z własnej woli ryzykowała zgubienie się w lesie, natknięcie na dzikiego zwierza, albo potarganie rzez wichurę, więc nikt za nią nie odpowiadał i nie mógł jej mieć tego za złe. W obecnej chwili wydawała się bardziej niezależna i uparta niż kiedykolwiek, mimo tego spokoju, którym emanowała. Wciąż jeszcze pozostało w niej bardzo wiele z osoby, którą była kilka lat temu.
    Powinna uwierzyć na słowo "mężczyźnie znad strumienia". Chyba tak powinna go nazywać, bo Jack... jego imię nie mówiło jej wiele. Ale powinna mu uwierzyć, bo nie minęły dwie godziny, które miała w planach na uwiecznianie natury, a nad jej głową niebo mocno pociemniało i wzmożony wiatr niósł zimny deszcz, który zacięcie spadał, obijając wszystko na swej drodze. Mina czuła, ze krople które spadają na twarz wręcz drapią i czuła ból na policzkach. Robienie zdjęć było w takich warunkach niemożliwe. No i czuła, że w jednej chwili została przemoczona do suchej nitki, a las w tym półmroku łatwo przeobrazi się w miejsce z koszmarów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozejrzała się wokoło, nie próbując nawet wyciagać mapy, bo i tak jej nie rozumiała. Chwyciła za to kompas w dłoń i pamiętając o kierunku północno-wschodnim, ustawiła się w odpowiednim położeniu i odnalazła stronę, gdzie powinna iść aby dotrzeć do schroniska. Nie oddaliła się za bardzo od strumienia, ale jednak z kilometra zrobiło się chyba dwa, więc gdy dotarła do małego budyneczku nie miała na sobie nawet suchej nitki. Była zziebnięta i głodna i... bardziej wystraszona niż standardowo, bo jednak zapuszczenie się w ciemny las i utknięcie w nim podczas burzy było niezwykle podobne do scenariuszy sławetnych horrorów. A Mina jak dawniej miała bardzo wybujałą wyobraźnię.
      Stanęła przed wejściem mocując się z paskiem aparatu, który uciskał na obojczyk i krępował ruch ręki, kiedy sprzęt z pleców przesunął się pod ramię i prawie płakała. Było tu okropnie w tej chwili i zniknął gdzieś jej zachwyt nad dziką naturą. Obiła się łokciem o framugę drzwi, chcąc się wyswobodzić z aparatu i gdy miała go już w ręce, tak spiesząc się do środka, że wpadła do środka. Drzwi ustąpiły pod naporem dłoni, a dudniący wiatr zza jej pleców wleciał zaraz za kobietą do schroniska, aż drzwi z łoskotem uderzyły w ścianę. Mina wystraszona, że coś już u progu zniszczyła jęknęła i zebrała siły, by za sobą zamknąć. I gdy wreszcie jej się to udało, oparła się czołem o drewno, oddychając głęboko.
      Odwróciła się powoli, rozwiązując sznurki kaptura spod brody i wierzchem dłoni starła krople z włosów lecące po twarzy. Ubranie miała cięzkie od wody i nie musiała patrzeć w dół, by wiedzieć, że tam gdzie stoi, robi się kałuża.
      - Dzień dobry - powiedziałą cicho i rozpięła kurtkę, rozglądając się po wnetrzu.

      Usuń
  83. [ Jestem za opcją, że Martha nie wie o pogorszeniu się stanu dziadka Jack'a :> I zgadzam się, że powinni się dobrze znać. Rok różnicy to niewiele, zwłaszcza, że oboje dorastali w Mount Cartier. Jego zaciągnięcie się do wojska zapewne wpłynęło na to, że oddalili się od siebie, bo kontakt pewnie się urwał i po powrocie Jack'a wcale nie musiał się naprawić. Choć też zależy jak bardzo zażyłą była ich relacja wcześniej. Ale ogólnie widzę ich relację pozytywnie :) ]

    M.M.Jones

    OdpowiedzUsuń
  84. Trochę się trzęsła przez to, że wiatr potargał nią na prawo i lewo i była teraz zziebnięta aż do szpiku kości. Odetchnęła więc z ulga, gdy na jej ręce złożono ciepły sweter, grube skarpety i wygodne rozciągliwe getry, które na pewno nie będą tak męczyć jak sztywne i cięzkie od wody jeansy. Uśmiechneła się na widok takiego zestawu i podziękowała, lecąc do łazienki, zeby się przebrać i osuszyć. Najlepszym wyjściem byłby gorący prycznic, a póżniej jakiś ciepły gotowany posiłek, ale fakt, że ktoś tu był i dach nie przeciekał cieszył już bardzo. No i taka opieka! Tego się nie spodziewała.
    Wyszła po niedługim czasie. Skarpety naciągneła wysoko, żeby grzały nawet i łydki, a rękawy swetra podwinęła, bo był szeroki i z trzy rozmiary za duży, za to ciepły i pachnący. Właśnie... pachniał zyms, co kiedyś już znała, takie miała wrażenie, choć co to było nie miała pojęcia. Trochę się plącząc w getrach, rozejrzała się wokoło w poszukiwaniu mężczyzny. Powinna go przeprosić, za to jaka była nad strumieniem. Taka dzika i uparta, na dodatek naiwna. On tak się ucieszył na jej widok, a ona nawet nie obdarzyla go uśmiechem. Zachowywała się na prawdę bardzo nieuprzejmie.
    - Witaj znów - staneła niedaleko wysokiego bruneta, obejmując się ramionami. - Miałes rację - spojrzała przez okno na szalejącą wichurę. - Powinnam posłuchać i iść z tobą, chmury nie przeszły bokiem - słabe to było przeproszenie za głupi upór, ale nie umiała bezpośrednio i swobodnie rozmawiać.
    Mina robiłą postępy i nawet niemałe. Cztery lata temu zamykała się w pokoju i z nikim nie utrzymywała kontaktu. Nie wychodziła do ludzi i tak na prawdę nie widziała w tym nic złego. Nawet nie chciała tego zmieniać. Teraz z kolei na widok obcego spinała się, drapała skórki w stresie, wbijała wzrok w ziemię, ale nie uciekała, gdzie pieprz rośnie. To na prawdę wiele. A w chwili obecnej nawet sama pierwsza się odezwała! Zainicjowała rozmowę, a za to jej terapeuta mógłby jej dać medal.
    - Grzaniec? - wróciła spojrzeniem do mężczyzny, wyczuwając w powietrzu charakterystyczny aromat goździków i pomarańczy.

    OdpowiedzUsuń
  85. Uniosła brwi zaskoczona, na wiadomość że to zwyczajna herbata. Chyba się nie popisała i strzelała w banał, nie doceniając mężczyzny.
    - Nie, nie - pokręciła głową. - To mi wystarczy - zapewniła i odebrała od niego gorący kubek, uważając żeby się nie poparzyć. - Pachnie na prawdę cudownie - dodała, choć aromat wypełnił już całe schronisko takie miała wrażenie.
    Wycofała się powoli, żeby gdzieś usiąść, padło na niską ławkę przy oknie, skąd mogła obserwować widok na zewnątrz. I Jacka. Mimo wszystko zaintrygował ją. Była go ciekawa.
    Zazwyczaj ludzie wręcz złościli się na to, że mówi o wiele mniej, prawie wcale nie żartuje i rzadko się śmieje. Mieli jej za złe, że nie jest taka żywiołowa i promienna jak ich wspomnienia o niej. Rzadko kiedy próbowali ją zrozumieć. Albo poznać na nowo - a to by na prawdę pomogło i jej się odnaleźć w towarzystwie i może w niej dostrzeżono by coś wartościowego. Mina nie uważała bowiem, by teraz była gorszą wersją siebie, tylko inną. Spokojniejsza, ale wciąż wesoła... na swój sposób. Przecież nie płakała dzień w dzień, trochę smęciła, ale na prawdę bywało już lepiej. Te okolice, choć z nieprzewidywalną pogodą, czyniły cuda.
    Jack okazał zrozumienie. Uszanował to, że ona jest niepewna i trochę wystraszona. Pokazał stronę, której dawno nie widziała, a przy tym oczy mu rozbłysły na ich spotkanie, aż nie mogła oprzeć się wrażeniu, że byli bardzo blisko. Może byli parą? Albo byli na dobrej drodze ku temu?
    - To twój pies? - wskazała na zwierzaka, który siedział przy nogach mężczyzny, merdając ogonem w oczekiwaniu na jakieś smaczki. - Czy taki "posterunkowy-ratunkowy"?
    Mogła siedzieć w ciszy, ale wiedziała, że ludziom jest ona niezręczna. Dziwne, bo przecież nie robi ona żadnej krzywdy. Przecież to słowami łatwiej kogoś zranić. Dlatego nie chcąc urazić, ani zrazić do siebie bruneta, zagaiła.

    OdpowiedzUsuń
  86. [ Jasne, że zacznę :) Jak tylko znajdę wolną chwilę, to dostaniesz początek ;) ]

    Martha Jones

    OdpowiedzUsuń
  87. Spakowała świeżo upieczone babeczki do torby i uśmiechnęła się szeroko do samej siebie. Była dumna i miała ku temu doskonały powód! W końcu pierwszy raz nawet odrobinę nie przypaliła swoich wypieków! Historyczny wręcz moment. Koniecznie będzie musiała o tym opowiedzieć staremu Higginsowi. On na pewno ją pochwali i zaraz przytoczy jakąś ciekawą historię. Z życia czy też nie, to nie było ważne. Liczyła się tylko opowieść. Gdyby tak Mel umiała z taką łatwością układać fabułę dla wielostronicowej powieści, z jaką Higgins snuje swoje niesamowite bajania.
    Westchnęła głośno i zebrała swoje wściekle rude włosy w kucyka. Przejrzała się na szybko w lustrze i strzepnęła odrobinę kurzu ze spodni. A może to nie był kurz tylko mąka? To nawet chyba bardziej prawdopodobne. Jednak Jones nie chciała się nad tym rozwodzić, bo zawiodłoby to ją za daleko. Chwyciła torbę z babeczkami, przez ramię przewiesiła sobie torebkę i wreszcie opuściła swój dom. Żeby dotrzeć na miejsce, musiała przejść spory kawałek. Chatka Higginsów znajdowała się bowiem w odosobnieniu. Zawsze jej się podobała. Niewielka, urocza i jeszcze tuż przy górach. Lokalizacja wręcz idealna. Choć na swoja własną siedzibę nie narzekała.
    Szła tak pewnym krokiem z szerokim uśmiechem na ustach i machała znajomym mijanym po drodze. Humor jej dopisywał i o mało co nie zaczęła podskakiwać w rytm piosenki, która głośno i wyraźnie rozbrzmiała w jej głowie. Chociaż z drugiej strony w okolicy i tak uznawano ją za zdziecinniałą wariatką. Takie zachowanie nic by nie zmieniło. Pokręciła z rozbawieniem głową na tę myśl.
    Niebawem dotarła na miejsce. Zapukała radośnie do drzwi i czekała na głos, który pozwoli jej wejść. Tak to się zawsze odbywało. Nie spodziewała się żadnego odejścia od tej normy. Tym czasem cisza się przeciągała, a ona zaczęła się bujać w przód i w tył. Uśmiech spełzł jej z ust i teraz miała je ściągnięte w dzióbek, a brwi zmarszczyła w zamyśleniu. Jej myśli zaczęły krążyć wokół coraz to dalszych tematów. Gdyby w tamtej chwili ktoś ją zawołał, Martha zapewne by tego nie zauważyła.
    Wtedy też otworzyły się drzwi. Jones skupiła całą uwagę na postaci stojącej w progu. Jej zielone oczęta otworzyły się szerzej, ale zdziwienie nie powstrzymało uprzejmego uśmiechu, który zaraz wrócił na jej twarz. Dobrze znała Jack’a, ale zwykle tylko się z nim mijała. Może w dzieciństwie sprawy miały się inaczej, byli trochę bliżej siebie. Tak jak wszystkie pozostałe dzieciaki w Mount Cartier. Jednak ich relacje zdecydowanie podupadły na zdrowiu, gdy Jack wyjechał. Z Higginsów Martha najbliżej była z dziadkiem stojącego przed nią mężczyzny.
    - Witaj, Jack – przywitała się grzecznie i spojrzała mu głęboko w oczy. – Przyszłam do twojego dziadka – oznajmiła dumnie, już nie mogąc się doczekać, kiedy poczęstuje staruszka babeczkami.

    [ Mam nadzieję, że nie wygląda to najgorzej. Muszę się jeszcze wkręcić, będzie lepiej! Początki zawsze wychodzą mi gorzej XD ]

    M.M. Jones

    OdpowiedzUsuń
  88. Minie nie przeszkadzała taka cięzka i pochmurna pogoda. Szumiące drzewa uginające się pod naporem wiatru, czy dudniący deszcz, który mocno bił w okienne szyby, to było coś, co ją uspokajało. Przy takiej pogodzie najszybciej zasypiała i spała bez budzenia się w środku nocy z lękami od koszmarów i krzyków. Tak, nadal je miewała i nadal były tak samo dokuczliwe.
    Teraz, gdy Jack zamyślony zapatrzył się w okno, bez skrępowania spoglądała na niego znad kubka parującej herbaty. Był człowiekiem, który na prawdę ją zaskakiwał od spotkania nad strumieniem. I to tym bardziej powodowało, że na prawdę chciałą dowiedzieć się o ich znajomości jak najwięcej. Nie była tylko pewna, gdzie tych informacji szukać i prawdopodobnie najłatwiej byłoby zapytać wprost. Ale wtedy z kolei musiałaby też wyjaśnić, dlaczego sama nic nie pamięta. Nie chciała wracać do przeszłości, więc teraz po prostu milczała na temat swojej zmiany.
    - miał szczęście - podsumowała tę więź pupila i mężczyzny. Uniosła brwi i usiadła prosto w głebokim fotelu, podciągając pod siebie nogi. Spojrzała przelotnie na psiaka i znów wbiła spojrzenie w twarz mężczyzny, choć gdy tylko napotykała jego spojrzenie, zwieszała głowę. Ten ciepły kubek był na prawde interesujący.
    - Już nie służysz w armi? Koniec misji? Czy przerwa? - Chyba pierwszy raz spotkała żołnierza! No... drugi raz, ale tak na prawdę tego samego, a więc wciąż liczyło się to jak jeden. Chyba... Ale była poruszona. Poza tym to na prawdę robiło wrażenie.
    Pojawiły się kolejne pytania. Czy gdy się poznali, już służył? Czy dopiero się zaciągał do wojska? I czy miał na swoim koncie jedną, czy więcej misji? I co się zmieniło, że był teraz tutaj, na tym końcu świata? Mina czuła, że ma przed sobą kostkę Rubika i ma ona ciemne włosy, szerokie ramiona i na prawdę miły uśmiech. Ale ona w układankach logicznych nie była orłem, więc była pewna, że jak już to wleciało jej do głowy, łatwo z niej nie uleci.

    OdpowiedzUsuń
  89. [z tymi mięsniami już bardziej przypomina byłego żołnierza... i nie tak do końca miłego gościa :P]

    To miejsce miało swój własny magiczny klimat. Mina potrafiła zrozumieć chęć wyrwania się z dziury, w której nie ma kolorowych perspektyw i szans na rozwój zawodowy, jesli chodzi o wielką karierę. Ale ona miała karierę, podbijała wielki szeroki świat i... porwało ją to aż za bardzo. Możliwe że gdyby nie incydent sprzed czterech lat, nadal przebywałaby w którymś z wielkich miast. Może zmieniłaby branże, a może sama zyskałaby sławę, jak ludzie, z którymi czasami miała okazję pracować. Wolała jednak nie gdybać i udowodnić sobie samej, że skoro tamto, co było kiedyś nie jest już dla niej dobre, to coś zupełnie odwrotnego przyniesie spokój. Tego w końcu szukała. Szansy na odnalezienie siebie i nie kierowała się roszczeniami innych, że to w starym świecie musi znów znaleźć swoje miejsce. Nic nie musiała, ale tu w Mount Cartier to dopiero zaczynało do niej docierać. I być może właśnie tutaj przekona się, czego na prawdę potrzebuje i pragnie.
    Zauważyła tę zmiane i ostry ton. Zaskoczona nieco bardziej podkuliła pod siebie nogi i zapatrzyła się w kubek. Chciała pociagnąć rozmowę, by nie milczeli przy sobie, ale coś jej tu nie wyszło. Zwykle cisza nie była dla niej niczym niewygodnym, ale między tą dwójką wyraźnie doskwierała. Być może wynikało to z tej specyficznej atmosfery, która panowała między ludźmi którzy kiedyś się znali, a obecnie byli sobie obcy. Albo po prostu za bardzo się od siebie róznili... Nie trudno było zauważyć, że jest gburem przy mężczyźnie, choć może nie był takim wesołkiem, za jakiego uchodził przy pierwszym spotkaniu. Ta drazliwość, ale i troska o rodzine, o dom wskazywało na to, że dzieje się z nim coś złożonego, co go trapi, ale i czego nie pokazuje po sobie. Mina spędziwszy w gabinecie psychologa wiele godzin, sama dostrzegała więcej rzeczy.
    Nie miała tu nikogo, z kim mogłaby się spotkać i poplotkować. Kojarzyła osoby z zajazdu. Znała z widzenia weterynarza i ekspedientkę z sklepu spożywczego. Gdyby łatwiej jej było nawiązywać znajomości, na pewno w dwa dni dowiedziałaby się o Jacku wszystkiego, czego chciałaby się dowiedzieć. Ale raczej nikt jej nie zaczepi i nie odświezy miejskich nowinek, więc prędzej mogłaby się dowiedzieć o nim od niego samego, albo z swoich starych zapisków. Jesli by je odnalazła, nie zabrała z sobą wszystkiego.
    -Ja... - zawahała się i nie wiedząc co powiedziec, pochyliła nad kubkiem. - Ja niczego nie planuję już- wzruszyła ramionami. - To świeży start - tak samo jak i mężczyzna, nie chciała się zagłebiać w niewygodne fakty.
    Dostrzegając róznice między nimi, musiała dostrzec i podobieństwa. Coś ich spotkało w przeszłości i nie było to przyjemne. Mina od tego uciekała, bo nie chciała walczyć, a on? Może on chciał się buntowac, ale nie miał takiej mocy?Wydawał się rudej jakiś bezsilny i przez to właśnie zły.
    - Wielki świat nie jest dla każdego - mruknęła zamyślona, obrysowując opuszkiem palca kraniec ciepłego kubka. Ta herbata na prawdę czyniła cuda, już czuła jak od środka jest jej cieplej.

    OdpowiedzUsuń
  90. [ To się cieszę : ) ]

    W Mont Cartier nie mieszkało wielu ludzi, każdego kojarzyło się przynajmniej z widzenia. Martha ponad to pracowała na stacji benzynowej, którą od czasu do czasu odwiedzał każdy. Nowe twarze, stare twarze, wydoroślałe twarze, postarzałe twarze, miłe, wrogie, ładne, brzydkie. Tyle ich było. Nie była w stanie przywiązać do nich wszystkich wielkiej uwagi. Zwłaszcza, że zwykle zamyślała się podczas wykonywania swojej pracy. Nie mniej kojarzyła potem te twarze. Zwłaszcza jeśli znała je jeszcze z dzieciństwa. I teraz jedna z nich wpatrywała się w nią ze zdumieniem. Dopiero po chwili Jones zrozumiała, że z Jackiem nie zamieniła ani słowa, odkąd wrócił… Nie było go tak długo, a ona nawet nie przywiązała uwagi do momentu, gdy nagle pojawił się na powrót wśród ludzi widywanych przez nią przypadkiem w miasteczku. Jak mogła być tak głupia? Przecież kiedyś tak dobrze się dogadywali.
    Przygryzła delikatnie dolną wargę. Dopiero po chwili dotarło do niej, co Jack powiedział. Stary Higgins wylądował w szpitalu. Nie było go tu. Był tylko Jack, którego już w ogóle nie znała. Jakby był jej obcą osobą. Wiedziała, że powinna coś powiedzieć w tamtej chwili, ale nie byłą w stanie znaleźć słów. Pierwszy raz od bardzo dawna poczuła się niezręcznie. Zagarnęła kosmyk włosów za ucho i oburącz chwyciła torbę z babeczkami.
    - Ja… - wybąkała wreszcie. – Nie wiedziałam – mówiąc to spuściła wzrok i utkwiła go w czubkach swoich butów. – Zrobiłam dla niego babeczki. Może zawieziesz mu przy najbliższej okazji? Albo sam się poczęstujesz? – dodała po chwili i nieśmiało uniosła spojrzenie.
    Cała ta sytuacja trochę ja zbiła z tropu i przy okazji przybiła. Nie dość, że wykazała się totalną ignorancją wobec powrotu dawnego znajomego, to jeszcze jej wierny towarzysz rozmów podupadł na zdrowiu. Dobrze zapowiadający się dzień momentalnie przemienił się w katastrofę.
    Nieśmiało wyciągnęła torbę z babeczkami w stronę Jack’a. Miała przy tym ogromną ochotę zapaść się pod ziemię. A jednak nawet nie ruszyła się z miejsca. Przecież przy jej charakterze, przy jej zwykłym zachowaniu było by to uznane za normę, gdyby uciekła. Tylko że Mels za bardzo się martwiła.
    - Wróciłeś – stwierdziła z głupim uśmiechem, choć w jej oczach widać było tylko smutek. – Witaj na starych włościach. Szkoda, że spotykamy się w tak… nieprzychylnych okolicznościach – wymamrotała jeszcze. – Mam nadzieję, ze twojemu dziadkowi nie stało się nic poważniejszego. Bardzo ceniłam sobie pogawędki z nim.
    Po tym wszystkim uśmiechnęła się delikatnie i zamilkła. Jakby za dużo powiedziała. Chciała żeby Jack jakoś zareagował, czym prędzej coś powiedział. Czy ma jej za złe, że nie przyszła się z nim specjalnie przywitać? Ona na jego miejscu pewnie przez jakiś czas by się złościła. Poza tym niezmiernie była ciekawa jak czuł się z faktem, że stary Higgins został zabrany z domu. Został teraz sam w chatce, w której nie było go od… Ile to? Czyżby minęło już dziesięć lat?

    Martha Jones

    OdpowiedzUsuń
  91. [ Wreszcie jestem - wybacz! ]

    A oczywiście, że Annie nie poddawała się szybko. Kto jak kto, ale akurat ona była tak wielkim upierdliwcem, że większość osób wolała już kobietę mijać, albo dać jej postawić na swoim. Potrafiła łazić, ględzić i wiercić dziurę w brzuchu, póki nie osiągnęła celu. Ale dzięki temu wszystko, co robiła, było dopięte na ostatni guzik. Czy w pracy grafika, czy architekta, zawsze starała się wykonać przydzielone zadanie jak najlepiej. Wciągnęła się w wir obowiązków, by móc zapomnieć o przeszłości. Potem… Chyba było już zbyt późno, by dalo się cokolwiek naprawić.
    Uśmiechnęła się czarująco, kiedy się zgodził. Odrzuciła włosy do tyłu i zamachnęła dłonią na Melody, żeby do niej podeszła.
    -W takim razie będziemy czekać! - Zawołała z radością, gładząc bratanicę po ciemnych pasmach. Zupełnie, jakby ta była małą dziewczynką. Oczywiście panience Wild to nie pasowało, więc skrzywiła się wyraźnie i odsunęła się od ciotki. Annie uniosła brwi wysoko, jakby w akcie zdziwienia, lecz nie trwało to długo, bo zaraz schyliła się po kota, który przybiegł, i wzięła go na ręce. - Zrobimy najlepszą kolację pod słońcem. Wymagany elegancki ubiór!
    -I się zaczęło… - mruknęła Melody, przecierając dłonią twarz. Ciotka pchnęła ją z łokcia w ramię.
    -Do zobaczenia! - Powiedziała blonndynka, ciągnąc za sobą dziewczynę.

    Kilka godzin, dwa spalone garnki i pięć zakupów później, dom wreszcie wyglądał… jakoś. Melody wiedziała, że ten pomysł z własnoręcznie przygotowaną kolacją to istna katastrofa. No, ale jak wiadomo, gdy Annie się na coś uprze, to nie ma na nią mocnych.
    -Mówiłam ci, żeby coś zamówić…
    -A ty nie pamiętasz, że Mount Cartier to nie Los Angeles?
    Fakt. Często o tym zapominała.
    Westchnęła ciężko, pokręciła głową i skierowała się do swojego pokoju. Widząc czerwoną sukienkę z wycięciem na plecach, aż zdębiała. Złapała ją niczym strasznego pająka, idąc z owym cackiem do ciotki.
    -Możesz mi wytłumaczyć, co to jest?
    -No jak to! Wkładasz to na wieczór! A ja się idę przygotować - zawołała, znikając na piętrze. Wild zamrugała parę razy, jeszcze raz spojrzała na kieckę, a potem poszła się ogarnąć do łazienki.
    Gdy dochodziła siódma, dwudziestojednolatka stała przed ogromnym lustrem w przedpokoju, przyglądając się sobie. Musiała przyznać, że Annie umiała dobrać dodatki do siebie. Czerwień, choć wyrazista, bardzo dobrze kontrastowała z bladą skórą Mel, delikatne kolczyki i wisiorek z perłą tylko dodawały jej charakteru. Co prawda niezbyt lubiła chodzić w szpilkach, a nawet upierała się, że włoży wygodne baleriny, ale w odpowiedzi usłyszała tylko twarde “nie”. Chodziła więc przez parę minut po domu, żeby złapać odpowiednią równowagę. Siedem centymetrów to niby niezbyt dużo, ale brunetka częściej już wolała chodzić boso. Spojrzała na stopy, na których były dziewczęce, delikatnie lakierowane czółenka i uznała, że chyba nie popełni gafy przed gościem. W miarę łapała nad swoimi nogami kontrolę.
    Wzięła głęboki wdech, a potem przyjrzała się twarzy. Czasami bała się spoglądać sobie w oczy… Czy to dziwne? Teraz jednak nie były już aż tak przerażające - podkreślone perłowymi cieniami i tuszem sprawiały wrażenie większych, niż zwykle. Zaplotła jeszcze warkocz i stwierdziła, że wygląda naprawdę dobrze. Aż sama się sobie zdziwiła.
    -No, no. Moja dziewczynka rośnie - powiedziała nagle Annie, uśmiechając się do Melody. Ta już w ogóle wyglądała szykownie - delikatnie podkręcone włosy, soczysta czerwień na ustach, ciemnozielona sukienka z długim rękawem i małymi bufkami na ramionach idealnie podkreślała jej nienaganną figurę. Dodatkowo, biżuteria z kryształkami i szpilki na wysokim obcasie niezwykle wyciągały jeszcze bardziej z niej kobiecość.
    -Ładnie wyglądasz - powiedziała dziewczyna, mierząc ją od góry do dołu.
    Wtedy usłyszały pukanie.
    Annie poprawiła się, a potem podeszła do drzwi i je otworzyła z pełną gracją.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. -Witamy serdecznie! Zapraszamy do naszych progów! - Powiedziała kokieteryjnie, otwierając drzwi szerzej i gestem wskazując na wnętrze. Melody wolała odejść na bok, nieśmiało czekając. Nie była przyzwyczajona, że ktoś widzi ją w takim wydaniu.

      Melody

      Usuń