A kiedy śnieg przestanie prószyć, to Monty na spacer ruszy.

Blog zawieszony

Po przeprowadzeniu ankiety większością głosów wygrała opcja zawieszenia bloga. Oznacza to, że autorzy mają możliwość dalszej gry i zapisów, ale administracja — za wyjątkiem wysyłania zaproszeń i wpisywania do listy bohaterów — nie będzie angażować się w życie bloga. Z tego samego powodu zakładka Organizacyjnie na czas zawieszenia bloga zostaje usunięta. Raz jeszcze dziękujemy za Waszą obecność i życzymy Wam wszystkiego, co najlepsze.

nie istnieję & latessa

Kalendarz

16/02/14 Otwarcie
16/02/14 Nowy mod
22/02/14 Wydarzenie: Burza Śnieżna – link
24/02/14 Odejście moda
26/02/14 Nowy mod
19/04/14 Wydarzenie: Mecz Hokeja – link
02/07/14 Nowy szablon
07/07/14 Wydarzenie: Kto zabił? – link
20/07/14 Odejście moda
23/07/14 Nowy mod
29/08/14 Zamknięcie
24/12/15 Reaktywacja
25/12/15 Nowy admin
28/12/15 Wydarzenie: Kolacja wigilijna – link
29/06/15 Nowy nagłówek
09/10/16 Wydarzenie: Deszcz i wichura - link
28/11/16 Nowy nagłówek
10/12/16 Wydarzenie: Uratuj święta! - link
04/01/17 Wydarzenie: Psi zaprzęg - link
28/01/17 Wydarzenie: Słodka Walentynka - link
04/02/17 Nowy szablon
27/03/17 Wydarzenie: Mount-ipedia - link
21/04/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap I - link
01/05/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap II - link
02/05/17 Nowy nagłówek
17/09/17 Wydarzenie: Spływ kajakowy - link
02/02/17 Nowy szablon
14/02/17 Wydarzenie: Poczta walentynkowa - link
07/07/18 Zawieszenie

x

lat dwadzieścia siedem, właścicielka miejscowej cukierni

        Kobieta, której jedynym marzeniem jest wyjść za mąż i mieć dzieci. Nie pragnie wyrwać się z miasteczka, aby zrobić karierę w wielkim mieście czy podróżować po świecie. Uwielbia swoje spokojne, monotonne życie pozbawione dramatów. Sama jest oazą spokoju, która wszystkim bezinteresownie pomaga. Tylko czasami płacze w poduszkę, kiedy zostaje sama w domu, choć inni zawsze widzą ją jako uśmiechniętą, pozytywną osobę, która stara się zarazić innych swym optymizmem i wiecznie ma ręce pełne roboty. Ot, zwykła kobieta, ideał dobrej sąsiadki i wspaniała cukierniczka w jednym. Może tylko nieco irytująca, gdy chce pomagać wszystkim dookoła, wściubia nos w nie swoje sprawy i próbuje śpiewać.

................................................................................................................................
Dzień dobry. Na zdjęciu Elizabeth Olsen. Wątki preferuje krótkie, acz wszelakiej maści. Naprawdę, przyjmę wszystko, wybredna nie jestem. No i ten, chyba tyle. Bawmy się!

92 komentarze:

  1. Nam to z pewnością szykuje się wątek, ale zacznę go jak już będę w domu.Tymczasem udanych wypieków dla Hattie i owocnej gry dla Ciebie. Jeszcze Nas tu mało, ale będzie więcej.

    Gratuluję osiągnięcia, które zaraz uhonoruję pod KP.


    Declan McCain

    OdpowiedzUsuń
  2. [A pewnie, że miał! Coś mi się wydaje, że przed swoim zniknięciem Jerome mógł nawet zawodowo zajmować się rozbawianiem Hattie. Teraz na pewno miałaby mu za złe, w co nie wątpię. To będzie ich pierwsze spotkanie? Mamy tutaj mnóstwo opcji umiejscowienia akcji. Przypuszczalnie Hattie mogłaby być również na pogrzebie jego matki, ale pewnie wtedy nie dałby się złapać na pogawędkę.]

    Jerome Yates

    OdpowiedzUsuń
  3. [Mount Cartier ma chyba sporo wiernych mieszkańców, którym nie chce się ruszać nigdzie pomimo przeraźliwych mrozów. Już lubię skrót imienia, ale żałuję tych krótkich wątków, bo te chyba nigdy nie będą moją specjalnością. No nic, witam się z Hattie serdecznie i udanego blogowania ;)]

    Ryan

    OdpowiedzUsuń
  4. (Hej! Wydaje mi się, że Hattie (Boże, pierwsze o czym myślę widząc to imię to Mad Hatter, wybacz mi...) mogłaby dogadać się z Roś. Reflektujesz na wąteczek?)

    Aurora Leatherwood

    OdpowiedzUsuń
  5. [Niby na biegu przed kolejnym dniem świąt, ale skoro jesteś to Ci odpiszę pierwszej. ;) Golter pewnie będzie czuł się pokrzywdzony przy tym całym zachwycie dla psów i niezauważaniu biednego jeża mieszkającego u Rissa. Nie każdy ma szansę na miłość jak widać. ;D Tak na poważnie już to Ryan pewnie ciastkami nie pogardzi zastanawiam się tylko nad relacją skoro oboje od pieluch niechętnie wyjeżdżali z miasteczka. Inna sprawa, że jak ona była w pieluchach to on już rozrabiał biegając z piłką i przyprawiając sąsiadów o mini zawał, gdy znikąd pojawiał się na ich podwórku. Zawsze mógł kiedyś jako jeszcze ten nastolatek wyratować ją z jakiejś opresji albo wziąć na siebie zniszczoną szybę czy coś w tym stylu. Tym bardziej byłoby to wskazane jeśli Hattie mieszkała/mieszka obok domu i zakładu stolarskiego Rissanenów i znał ją dość dobrze z widywania codziennie za płotem. Co prawda od kilku lat sam Ryan już tam nie mieszka, ale od kilku tygodni codziennie się tam pojawia, żeby pracować. Co myślisz? ;)]

    Ryan

    OdpowiedzUsuń
  6. [Psy zawsze wygrywają wszystko. ;D
    Raczej nie proponuję takich powiązań na samym początku, ale skoro sama przyszłaś to bronić się przed nim nie będę. :) Tylko jak nie chce awantury to lepiej niech nie próbuje go w niczym wyręczać, bo to uparte i wiecznie samodzielne stworzenie, które pogryzie jak tylko będzie się go inaczej traktować po wypadku. Ale cała reszta, by był nieco tym starszym bratem dla Hatt mi pasuje, nie dla wszystkich był przecież całe życie gburem.
    Wątek na tak, ale zaczęcie pewnie jutro (chyba, że bardzo będzie Ci się nudzić...), bo dzisiaj niestety muszę uciekać nim rodzinka przyjedzie na kolejną posiadówę przy stole.^^]

    Ryan

    OdpowiedzUsuń
  7. [Wyperswadowanie czegoś Mike'owi, to tak jak mówienie do ściany :D
    Chęć jest, z pomysłem dużo gorzej, więc liczyłabym tu na twoją inwencje, albo chociaż jakiś zalążek, który można byłoby potem rozbudować ;)]

    Mike H.

    OdpowiedzUsuń
  8. [Skrycie podkochuję się chyba ostatnio w Elce Olsen, więc już mnie masz. Tym bardziej, że każdy gejek musi mieć fajną przyjaciółkę. Poza tym, mieć cukiernika tak blisko serduszka to prawdziwa słodkość, hehe. Na pewno będzie to wykorzystywał.]

    Philip

    OdpowiedzUsuń
  9. [No, to nie ma na co czekać teraz, tylko zaczynać. Pytanie tylko, na kogo wypada. Mogę ja, chyba że Tobie wygodniej zacząć od nagłej propozycji tego wspólnego piernikowania :)]

    OdpowiedzUsuń
  10. Na drzwiach przychodni zawisła kartka, która zgrabnie ostrzegała, że dzisiaj już lekarz nie przyjmuje, a jak coś się dzieje, to trzeba dzwonić pod podany niżej numer. Na szczęście nie był to numer Philipa, którego umocowanie informacji tak, żeby mroźny wiatr nie zerwał kartki było ostatnim zadaniem na ten dzień.
    Nie było jeszcze tak ciemno, jak myślał, że będzie, kiedy odliczał godziny do końca pracy. Wcisnął klucze do kieszeni, na uszy słuchawki, zapuścił powolną melodię z jakiegoś mało ambitnego filmu, która tkwiła mu w głowie od rana i ruszył przed siebie, zderzając się z niezgrabnie opadającymi grubymi płatkami śniegu.
    Miał plan, że zahaczy najpierw o swoje cztery ściany, ale zdecydował się od razu zaszyć u Hattie. Co prawda nie umawiał się z nią na dzisiaj, ale nie chciał siedzieć samotnie tego popołudnia, a wiedział, że nie ma planów i dzisiaj na pewno nie wytknie nosa spoza swojego domu.
    Nie minęło kilkanaście minut, kiedy wycierał ośnieżone buty o wycieraczkę, rytmicznie pukając do dobrze znanych mu drzwi. Usłyszał po chwili pospieszne kroki i już przygotował się na odwzajemnienie tego uśmiechu, jakim przywita go Golden.

    OdpowiedzUsuń
  11. (Ja tak tylko na szybko, zanim mnie wyczają przy kompie, chciałam powiedzieć, że wątek jak najbardziej na tak! Aurora mocno wycofała się z miasteczkowego życia po śmierci rodziców, myślę, że jakaś pokrewna dusza w tym wszystkim jej się przyda.)

    Aurora Leatherwood

    OdpowiedzUsuń
  12. [Śliczna Elizabeth :D Taka typowa mieszkanka, aż miło się patrzy^^ . Jak najbardziej może wzdychać do mojego pana, nawet tak sobie myślę by było zabawniej, wiesz znali by się od baardzo dawna, może Gabe nawet by nie podeejrzewał że coś jest na rzeczy i nieumyślnie prowokowałby jakieś niezręczne sytuacje:D ? Z chęcią nawet zacznę, powiedz mi tylko czy coś do spotkania, jakiś pomysł masz?:D]
    Gabriel

    OdpowiedzUsuń
  13. [Mogą być kuzynem, tylko ustrzegam, że Mike nie pochodzi z Mont Cartier i pojawił się w miasteczku jakieś półtorej roku temu, trochę uciekając przed demonami przeszłości. Ale przy założeniu, że pan Goldem miał siostrę, która opuściła tą dziurę, jak najbardziej mogą być kuzynostwem, bo sama nad rodziną Havoca nie rozwodziłam się zbytnio. Miałabym w sumie też motyw, dlaczego Mike'a po wszystkich życiowych perypetiach przywiało właśnie do Mont Cartier. ;D Drugą stroną medalu jest to, że najprawdopodobniej jego matka nieczęsto wracała do rodzinnych stron, ale parę razy w życiu mogło jej się to przytrafić, stąd też Hattie i Mike jakiś kontakt mieli, choćby minimalny i chyba jedynie w dzieciństwie. Ale w końcu półtorej roku to sporu czasu, by się chociaż trochę uzupełnić luki o sobie i oswoić się z myślą, że bliską rodziną, więc wydaję mi się, że taki świąteczny obiadek może wypalić. Zacznę nam albo w okolicy wieczora, albo jutro. Jeśli ty masz niewyczerpalne zapasy weny i chęć, możesz zrobić to szybciej, ale jednak wolę się odwdzięczyć w taki sposób za pomysł ;)]

    Mike Havoc

    OdpowiedzUsuń
  14. Był dość późno. Połowa tutejszych sklepików już świeciła pustkami, a szyldy wskazywały że sa zamknięte. Ludzie zaszywali się w domach, uciekając przez zimnem i śniegiem, jaki od dłuższego czasu nie przestawał prószyć. Gdy wszyscy znikali, Gabe wychodził z domu. Tak łatwej było pracować, bez problematycznych świadków, bez hałasu. Tej nocy jednak nie zaszywał się w lesie, by zastawiać pułapki. Nie. Otrzymał zgłoszenie od miejscowej pani strażnik, że po okolicy panoszy się dziki pies. Psina choć mniejsza od wilków, była zagrożeniem bo nie omijała ludzi, wręcz przeciwnie była agresywna, a głód i strach robił swoje. Szkoda zwierzęcia, ale tak musiało być. Musiała być ubita. Trop poprowadził go na jedną z bocznych uliczek. Cholera że też zapuściła się tak daleko. Miał jedynie nadzieję że nie natrafi na jakiegoś przechodnia, który swoją drogą musiałby być szalony by wychodzić w taką pogodę. Gabrielowi zimno nie przeszkadzało, nigdy. Wtedy czuł że żyje.
    Jakie nieme nadzieje okazały się puste. Pisk, warczenie. Widział tę scenę z daleka. Nie mógł się zawahać i pomylić. Warczący ze wściekłym spojrzeniem, zwierze łypało oczyma na młodą dziewczynę w której rozpoznał młodą Hattie. Cholera jedna by ją wzięła, nie myślała o tym co mogło się stać. Mimo sytuacji zatrzymał się w bezpiecznej odległości i wycelował. W idealnym momencie gdy zwierze już wyginało się do ataku, ciszę panującą w uliczce przerwał wystrzał z broni. Pies padł. Już po sprawie. Zero krzyku. Wolnym krokiem, przeładowywując broń i nawet nie patrząc na dziewczynę, zbliżył się do zwierzęcia, w dziwnym geście głaszcząc truchło po pysku. Zwierze było zdesperowane i głodne, z każdym mogło się to stać. Dopiero teraz uniósł wzork na dziewczynę. Była przestraszona.- Wszystko dobrze?
    Gabriel

    OdpowiedzUsuń
  15. [Wydaje się nie przyjemny bo faktycznie taki jest ;p Jednak można jak najbardziej próbować zarazić go optymizmem, ciekawa jestem co z tego wyjdzie ;)]

    Dante

    OdpowiedzUsuń
  16. [Okej, niech tak zrobi xD Już widzę ten brak zrozumienia na twarzy Dantego, gdy przysiądzie się do niego nieznajoma dziewczyna, próbująca go rozweselić ;D Pewne jest chociaż, ze nie będzie nie miły xD]

    OdpowiedzUsuń
  17. [Simon ma na wszystko uczulenie, zwłaszcza na szczęśliwych, gruchających ludzi :D Dzięki za powitanie tutaj i u Indii, jeżeli chodzi o tamtego kota, to chciała mu ulżyć w cierpieniu, bo weterynarz zakwalifikował go jako beznadziejny przypadek. A kot żyje do dziś :D
    Popieram Declana, gify przecudowne. Ogólnie myślałam, że kiedy Olsenki w końcu dorosną, będą zabójco piękne, a tutaj taki zonk, siostra zostawiła ich w tyle. Podoba mi się Hattie, więc spiknijmy ich na jakieś żenującej randce zorganizowanej przez parafię :D]

    SIMON WOLFGARD & INDIA BEAUDINE
    ps. Gratuluję chorągiewki! <3

    OdpowiedzUsuń
  18. [Cóż jeśli byś chciała to zacznij... a jeśli nie to spróbuję, pewnie jutro bo dziś moja wena jakoś dogorywa :c]

    OdpowiedzUsuń
  19. [Ale tego mojego bezrobotnego by denerwowała tą chęcią pomocy ;D Zapewne jemu też już ją proponowała. Nie bije kobiet. Spokojnie xD
    Dzięki wielkie i wzajemnie, chociaż jestem ciekawa jak to wyjdzie z tym moim złym człowiekiem gburem. Powyżywam się xD]

    Anderson

    OdpowiedzUsuń
  20. [Uh, chociaż Hattie się z tego cieszy i bardzo miło z jej strony. James najchętniej wyjechałby w siną dal, dlatego takie urocze istoty jak ona trzeba podziwiać.]

    James

    OdpowiedzUsuń
  21. Przez cały tydzień sypał śnieg, a dla odmiany na następny szykował się… również śnieg. Nie można zapomnieć o mrozach i zimnym wietrze, który zdawał się przyspieszać proces wychładzania organizmu. Chyba najskuteczniej. Kiedyś, kiedy mieszkał jeszcze w Mount Cartier śnieg, bitwy na śnieżki, sączenie gorącej czekolady i tym podobne zajęcia w tym czasie, szczególnie na dworze wspominał nawet z delikatną dozą sentymentu. Nie przyznałby się do tego, bo to przecież było dawno i nieprawda. Odkąd wyjechał z dnia na dzień, urywając przy tym wszystkie wieloletnie znajomości. Niezależnie od tego czy były to przyjaźnie, dobre relacje czy rodzinne powiązania. Wydawał się na to obojętny. Nikt nie spodziewał się, że kiedykolwiek wróci. Nie było go przecież aż dziewięć lat. To spory kawał czasu. Pozostawił po sobie pewną wyrwę, która z czasem została – w jego osobistej opinii – zastąpiona przez kogoś innego lub nowego. Chciał, aby tak właśnie było. Plotki w końcu ucichły. Ożyły dopiero miesiąc temu, kiedy to Jerome pojawił się na pogrzebie tragicznie zmarłej matki. Ciekawskie spojrzenia, którymi go obdarzono niezbyt go obeszły. Zdawał się zupełnie obojętny na zgromadzonych. Liczyła się bowiem tylko matka. To właśnie Veronice Yates była poświęcona ta ceremonia.
    Kiedy nie miał zbyt wiele roboty jako grabarz zatrudniony w miejscowym Zakładzie pogrzebowym zwyczajnie przesiadywał w swojej chatce i cieszył się ciszą, a także spokojem. Czytał książki, które przywiózł ze sobą. Co dziwiło małomiasteczkowa społeczność bardziej? A to, że nie wyjechał. To, że był tak zwyczajnie bezczelny, aby unikać większości jak ognia. Obdarowywać ich lekceważącym spojrzeniem czy kącikowym, acz ironicznym uśmiechem. Zazwyczaj jednak nie wychodził rano i dlatego nie dostarczał nowego materiału do plotek przy kawie lub ciepłej herbacie, której swoją drogą nie cierpiał. Istniała też inna opcja, że tak jak tego wieczoru wybędzie do baru, gdzie założy się o całkiem pokaźną sumę o to, że pewien stary wyga i miejscowy drwal przepije go. Oszustwa nie wchodziły w rachubę. Jak na razie nie trafił na równego mu. Jerome miał mocną głowę, a procenty od razu przyprawiały go o zdecydowanie lepszy humor, ale bywało też tak, że robił się agresywnym i niezbyt przyjemnym klientem. Zakład w piciu wygrał i zgarnął pieniądze tego mięczaka z brodą.
    Był już jednak pod znaczącym wpływem, a gderliwy barman nie mógł żadnym cudem skłonić go do wyjścia. Skoro Yates płacił to wymagał polewania – proste. Nie potrzebował do tego głupkowatych komentarzy albo wartych rozbicia o kant dupy – uwag. Zwycięstwo miało swój własny smak, ale cieszyły go dodatkowe pieniądze, które teraz bezpiecznie znajdowały się w jego kieszeni. Palił już chyba trzeciego papierosa i sypał złośliwie popiół na blat baru, a to mogło przyprawić o prawdziwe nerwy i irytację. Nie ma co się dziwić, że ostatecznie, zauważając pewną brązowowłosą kobietę, dziwnie znajomą, swoją drogą poprosił ją o pomoc z najmłodszym spośród rodzeństwa Yatesów. Jerome przez ten czas przyglądał się alkoholom na półce i powoli wypuszczał siwy dym ustami.


    [Wyjątkowo próbowałam zmieścić się w jednym okienku, więc mam nadzieję, że nie przesadziłam z długością. W ramach podrzucenia pomysłu – naturalną koleją rzeczy jest zaczęcie :3]


    Jerome

    OdpowiedzUsuń
  22. [HEj, hej, hej! Zgłaszam się pod kartę do jakiegoś wątku. Szczerze? Nie mogłam się zdecydować, bo i Victor i Hattie to tak świetne postaci... Jednak to właśnie Hattie bardziej przypadła mi do gustu (może dlatego, że cukierniczka, ahhh wspomnienia...).
    Jest naprawdę uroczą i miłą postacią, taką aż zarażającą uśmiechem - to słodkie - gratuluje takiej udanej postaci :)
    Czy mogę w takim razie wprosić się tutaj na wątek? Czy Hattie nie potrzebowałaby może pomocy przy interesie tak chwilowo? Ethan szukał roboty na początku swojej "kariery" w MC to może urocza panna cukierniczka mogłaby się nad nim ulitować i dać mu cokolwiek robić podczas pierwszych miesięcy pobytu byłego kryminalisty tutaj? Wprowadzać go w MC? Mogłoby też to rodzić plotki, że się nie boi i w ogóle, bo Byrne raczej przeszłością swoją się z nią nie podzielił. Czy patrzyłaby wtedy na niego podejrzliwie, jakby jej stare harpie coś nagadały? :)]

    Ethan

    OdpowiedzUsuń
  23. [Zerelda nie lubi Mount Cartier, bo ma nieprzyjemne wspomnienia z nim związane. Mam nadzieję, ze uda się mi w niedługim czasie napisać zakładkę „Więcej”, żeby wyjaśnić co nieco z jej historii, ale także rozwinąć to w wątkach. : D W związku zaś z naszą rozmową na SB pozwoliłam sobie od razu przyjść do Hattie (która faktycznie jest przeurocza), bo ma coś, co Meyer bardzo interesuje: dużo słodyczy. Widzę ich relację na zasadzie kłótni wśród babeczek, czy MC faktycznie jest fajne, czy nie i dawaniu sobie dobrych rad: jedna mówi o poszukiwaniu miłości, a druga o tym, że miłość nie istnieje, a faceci to świnie. Taka słodko-gorzko relacja, z której mogłaby, gdybyś chciała wyniknąć przyjaźń. Zawsze jednak może się przerodzić w wielką wrogość, ale panna Golden jest tak słodko, że to się w pale nie mieści i nie widzę jej (wybacz, jeśli się mylę), jako dziewczyny, która rzuca się na wypacykowaną Zee z pazurkami. : DD]

    ZEE MEYER

    OdpowiedzUsuń
  24. [Awww... Ethan z całą pewnością będzie polecał się Hattie na przyszłość jako pomoc ;)
    Haha myślę, że będzie się śmiał z plotek o romansie równie mocno co Hattie, chyba że to nie będzie plotka hahaha :D

    No to ok, postanowione! Super, nie mogę się doczekać wątku xD Od czego zaczynamy? Od pierwszej pomocy Ethana u Hattie? Dwa, trzy dni po tym jak przybył do miasta? Hattie coś będzie zbijac na podwórku, stlucze palca, Ethan jej pomoże?:D]

    Ethan

    OdpowiedzUsuń
  25. [Oczywiście, że będzie ciekawiej i bardzo ostro – w końcu Zee do najsubtelniejszych kobiet nie należy, ale będzie kochać Hattie, niczym młodsza siostrę, której nigdy nie miała i chyba na tym, jeśli Ci pasuje, chciałabym oprzeć ich relację. : D Jeśli zaś chodzi o pierwszy wątek, to myślałam raczej o tym, ze Zerelda, jako że nie ma dużo roboty w biurze burmistrza, często przesiaduje u Golden w cukierni i komentuje jej klientów, nonszalancko rozłożona na ladzie, w bardzo eleganckiej sukience – widzę ją jako tak totalnie oderwaną od małomiasteczkowej rzeczywistości, kompletnie niepasująca do Mount Cartier. No i może być tak, że wpadnie tam chłopak, który się podoba Twojej Hattie i wtedy Meyer’ówna nie odpuści sobie, ale weźmie swoją młodziutką przyjaciółeczkę w obroty, najpierw z niej kpiąc i drwiąc, że nie umie sobie poradzić z facetem i wierzy w księcia na białym rumaku. : D Co Ty na to?]

    Z.M.

    OdpowiedzUsuń
  26. [Kompletnie ignoruję Graya, skupiam się na na The fall i Dornan wciąż wydaje się dobrym aktorem. Cześć, cześć. :D]

    Gerard C.

    OdpowiedzUsuń
  27. [Nie no skąd, tylko morduje i wciąga na kolację żeby nie wystygło!
    Chętnie skusiłabym się na wątek z tą panią i mam nawet taki pomysł: Richard wiedziony jedynie pozytywnymi ocenami wypieków Hattie idzie do cukierni, by trochę ich kupić i wypróbować. Zauroczony niewątpliwą uroda kobiety stara się ją poderwać, ale o dziwo to nie wychodzi... Ale dlaczego? Czyżby śmierdział wódą? Był uwalony po czoło smarem i dodatkowo smród alkoholu mieszał się z odrzucającą wonią ropy? Nie... Dziewczyna po prostu się go boi. W końcu Ricky przez swój wygląd bardzo wyróżnia się od 'normalnych' mieszkańców MC.
    Po jakimś czasie kobieta by zmiękła i w czasie lunchu wyskoczyłaby z nim na obiad (zaznaczam jednak, że do niczego by potem nie doszło). Gdyby ich znajomość z czasem bardziej się rozwinęła, a kobieta któregoś razu odwiedziłaby go w domu wyczuwając od niego smród alkoholu, postanowiłaby mu pomóc. Jakby się trochę ogarnął- wtedy mogłoby coś pomiędzy nimi zaistnieć.
    Jeśli coś takiego by cię interesowało, to fajnie ;) Jeżeli nie- muszę pomyśleć o czymś innym. ]

    OdpowiedzUsuń
  28. [No to Dylan ma nas dwie! Haha :D
    A właściwie gdy tak przeglądam kartę Hattie i patrzę na tę jej uroczą mordkę... Czemu nie? A przynajmniej moim zdaniem warto spróbować! :D Jak pisałam, szukam jakiejś damy do uwodzenia i Hattie pasuje mi do tego, co sobie wyobraziłam... Co ty na to? :D]

    Eilan

    OdpowiedzUsuń
  29. [Jeśli Ci się podoba i nie masz żadnych zastrzeżeń (co bardzo mnie cieszy!), to chętnie przyjmę rozpoczęcie od Ciebie. : D]

    Z.M.

    OdpowiedzUsuń
  30. [Właśnie coś dokładnie takiego mi się marzyło, kiedy tworzyłam Eilana! Jeszcze te opory, no bo przecież co ludzie powiedzą, każdy tutaj każdego zna, a sława Eilana jest jaka jest :P A że powolutku by się to rozwijało, to jak najbardziej jestem za! ;)
    A zaczniemy... Eilan jest łasuchem, więc cukierni ot tak by nie ominął, zwłaszcza że też przecież Hattie zna... Ot tak może wieczór, w mieście byłaby burza, awaria prądu, zimno, dla niego zero schronienia, a tutaj Hattie ratuje mu życie zapraszając na gorącą czekoladę i jakiś smakołyk? :D]

    Eilan

    OdpowiedzUsuń
  31. [Super, cieszę się :D I nie spiesz się, czuję, że będzie warto czekać ^^]

    Eilan

    OdpowiedzUsuń
  32. Trzeci dzień pobytu w Mount Cartier. Miejscu, które wydawało się tak różne od tego wszystkiego co Ethan znał. Nie tylko pod względem czegoś tak trywialnego jak czystość powietrza. Miał tutaj pewne poczucie bezpieczeństwa nawet jeśli nie znał tu jeszcze nikogo więcej poza obsługą zajazdu "U Annie", gdzie nocował. Nie wiedział, czy może to uczucie jest złudne i minie, gdy zetknie się bardziej z mieszkańcami.
    Byrne potrząsnął głową odganiając od siebie złe myśli. Musiał przestać oglądać się cały czas za siebie ze strachem, że ktoś wbije mu nóż w plecy. Te czasy minęły Ethan. Owszem, ostrożność, ale nie nadmierna podejrzliwość. Przyjechałeś tutaj zmienić otoczenie, ale zacznij najpierw od zmiany przyzwyczajeń.
    Westchnął ciężko przypominając sobie, że nadal w torbie trzyma naładowany pistolet. Na wszelki wypadek.
    Na początek musiał się zająć bardziej przyziemnymi sprawami niż rozpracowywanie własnego charakteru i budowanie go od nowa - finansami. Miał uciułane odrobinę oszczędności, jednak większość przetopiła się na podróż tutaj. Musiał za coś opłacać choćby jedzenie i dach nad głową w zajeździe. Potrzebował roboty. Nigdy żadnej pracy się nie bał, więc z pewnością uda mu się coś znaleźć w tej mieścinie. Przynajmniej taką miał nadzieję.
    Gdzie najszybciej znaleźć swojego przyszłego pracodawcę? W najbardziej oczywistym miejscu - w barze.
    Jak powiedziano mu w recepcji zajazdu w miasteczku jest jeden jedyny bar - "BnB" - i łatwo do niego trafić. Cóż, to nawet bardziej niż prawdopodobne biorąc pod uwagę, że o tej porze większość ludzi tam zmierza. Tym lepiej dla Ethana... Lub nie biorąc pod uwagę jego charakter i kilka innych aspektów.
    Bar, oświetlony dość wyraźnie i jaskrawo, był z zewnątrz dość skromnie wyglądającym miejscem. Ot zwykła mieścinkowa knajpa. Na podjeździe stało kilka pickupów, a i niektórzy bywalcy korzystali z cieplejszej pogody sącząc piwko i opierając się o barierkę. Spoglądali podejrzliwie na nowego, gdy ten zmierzał w stronę drzwi baru.
    Ethan wślizgnął się do środka, rozpinając kurtkę. Uderzyło go ciepłe powietrze pachnące piwem i drewnem. Wnętrze było zadbane i "jedyne w swoim rodzaju". Bar tętnił życiem w przeciwieństwie do ulic. Rozmowy docierały do Byrne zewsząd, gdy kierował swe kroki ku ladzie. Usiadłszy na wysokim krześle, przy jakiejś dziewczynie, ściągnął kurtkę i zamówił piwo. Zapłaciwszy za nie, dał znać barmanowi by jeszcze został przy nim na chwilę.
    - Nie macie tu czasem jakiejś roboty? - spytał od razu, przepłukując gardło cierpkawym płynem.
    - Przyjezdny?
    - Przyjezdny i zamierzam zostać dłużej. Potrzebuje jednak za coś żyć - powiedział szczerze Byrne, spoglądając na mężczyznę, który pocierał dłonią o brodę - Znajdzie się coś w okolicy?

    Ethan

    OdpowiedzUsuń
  33. [Jasne, że nie musi! :D On naprawdę jest dobrym człowiekiem, szczególnie jak ma u boku Rose, a to zdarza się w sumie bardzo często. :D Cześć, dziękuję za powitanie i choć (cudowna!) Hattie nie potrzebuje pomocy mechanika, to mechanik potrzebuje zdecydowanie jej, żeby zaspokoić potrzeby swojej małej księżniczki. Miałabym nawet pomysł na wątek, jeśli Cię interesuje i pozwolę sobie go przedstawić. Wiem, że masz wątek z Zee i że Meyer jest w nim blisko z Twoją postacią, co w sumie bardzo dobrze by się składało. Pomyślałam (nie wiem, na ile byłoby to możliwe, zważywszy na pogodny charakter panny Golden), że w związku z tym Hattie wiedziałaby o tym, że to Luke przyczynił się do złamania serca Zereldzie. Idąc zaś dalej w tym kierunku, w ramach solidarności jajników i innych takich, mogłaby, jak to się ładnie mówi, być na niego cięta. Byłoby całkiem fajnie, gdyby przy wszystkich tryskała energią i optymizmem, a jego traktowała w pewien sposób wrogo, właśnie za to, że unieszczęśliwił Zee. Jak przychodzi z Rose, to dla niej słodka jak miód, a dla niego już ostrzej, co mogłoby go któregoś dnia zmęczyć i po prostu wybuchłby: Hattie, do licha, znamy się przez całe życie, o co ci kobieto chodzi?! :D A jej chodziłoby po prostu o to, że zranił nie tę osobę (choć on tu nie do końca jest winien, o czym ona nie ma prawa wiedzieć, no bo jak), co trzeba. Dałoby się, ewentualnie: masz chęć? ;)]

    Lucas Marlowe

    OdpowiedzUsuń
  34. Mieszkanie z rodzicami nigdy nie było dobrym pomysłem — doszedł do takiego wniosku w wieku siedmiu lat, gdy nauczył się samodzielnie wiązać sobie sznurowadła i odkrył, że jest w stanie przetrwać bez matczynych obiadów i szarlotki serwowanej regularnie co niedzielę. Jego matka, despotyczna neurotyczka, która miała w życiu zaledwie trzy cele, pieczołowicie dbała o swojego rozpieszczonego jedynaka, próbując organizować wszystko za niego. Jego dzieciństwo było niekończącym się pasmem rutyny: idealnie złożonych koszul, posortowanych kolorami skarpet, książek ułożonych w kolejności alfabetycznej oraz regularnych nabożeństw, za które dostawał łomot jeżeli przysnął. Opuszczając Mount Cartier miał niecałe dwadzieścia lat, pełno planów na najbliższą przyszłość i świadomość, że raz na zawsze uwalnia się od toksycznej matki. Wreszcie to on przejął inicjatywę, mogąc oddychać pełną piersią, bo nigdzie w pobliżu nie było Normy, która krytykowała go nieustannie przez kilkanaście lat. Kontakt z najbliższymi ograniczył do wysyłania pocztówek na każde święta i sporadycznych telefonów, aby mieć czyste sumienie, że jednak rodzice wciąż żyją. Po szesnastu latach, bez słowa wyjaśnienia wrócił na stare śmieci, znów zajmując pokój na poddaszu w rodzinnym domu Wolfgardów. Z dnia na dzień pojawił się w Bookmarks, stanął za ladą sklepu, który znał od kiedy nauczył się chodzić; spędzał niemalże każdą chwilę w towarzystwie starych książek i skaleczonych przez czas przedmiotów. Chociaż wyrażał się pogardliwie na temat starego antykwariatu, określając go mianem burdelu, gdzie każdy przynosił swoje zużyte graty, szczerze lubił to miejsce, które okazało się jego jedyną oazą niezmąconego spokoju.
    Szybko zrozumiał, że od nadgorliwej matki, gorsza jest tylko matka usiłująca go wyswatać. Do tej pory dzielnie opierał się wszelkim intrygom mającym na celu zaprezentowanie coraz to lepszych kandydatek na nową panią Wolfgard, ale nie wszystko potrafił przewidzieć, więc gdy któregoś dnia wrócił do domu, a tam czekała na niego idealnie wyprasowana koszula i odświętnie ubrana matka, miał ochotę wiać gdzie pieprz rośnie. Mimo wszystko zasiadł do uroczystego obiadu z obiema paniami Golden. Norma była przebiegłą bestią i usiłowała w trakcie rozmowy z sąsiadką i jej córką, wyciągnąć z niego, co robił w Vancouver; do dzisiaj nie wiedziała z czego się utrzymywał, co robił ani z kim się przyjaźnił. Harriet pamiętał jako małego podlotka biegającego wraz z innymi dziećmi i chociażby nie wiadomo jak stymulował swoją wyobraźnię, nigdy nie skojarzyłby ją siedzącą obok niego młodą kobietą. Norma będąca w swoim żywiole, wygłaszała kolejną anegdotę pod adresem swego idealnego syna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Mamo, jesteś tak słodka, że zaraz dostanę cukrzycy. Nie masz czegoś do zrobienia? — żachnął się ze sztucznym uśmiechem na ustach, powstrzymując przed powiedzeniem, aby wsiadała na miotłę. Pod wpływem jego spojrzenia, obydwie kobiety wyemigrowały do kuchni i wówczas jego uwaga skupiła się na Harry. — Naprawdę jesteś tak zdesperowana by szukać męża wśród miejscowych? Tutaj nawet nie działa biuro matrymonialne — parsknął nieprzyjemnie, przechylając szklaneczkę brandy; na trzeźwo nie mógłby znieść tej sytuacji, a ostatnimi czasy lubił wylać za kołnierz. — Dawałaś ogłoszenie w gazecie Churchill? Mają tam w ogóle rubrykę z przygarnę/oddam? — spytał bez ogródek, nalewając jej szklankę alkoholu, nie pytając panny Golden o zdanie.

      SIMON WOLFGARD

      Usuń
  35. W ciągu dzisiejszego dnia Ricky czuł się tak, jakby jego życie nieoczekiwanie uległo zupełnemu przeobrażeniu. Od dawna nie było mu tak cudownie lekko. Nie potrafił tego wytłumaczyć, ale nagle zniknęły wszystkie jego lęki i obawy. Dramaty, które rozgrywały się wokół niego, nie miały żadnego znaczenia. Czuł się spokojny i pogodzony ze światem, a nie osiągnął tego dzięki napojom wyskokowym.
    Jego szef nawet zauważył zmianę. Nie wyglądał na zmęczonego ani przygnębionego i chociaż nie spał tej nocy za wiele, cały czas sprawiał wrażenie ożywionego i niezwykle rozpromienionego gościa.
    To była też przyczyna zakończenia pracy szybciej. Wziął prysznic i poszedł spać. Natychmiast zapadł w głęboki sen i zbudził się tuż przed porą obiadową. Ogarnął dom (opróżniając przepełnione popielniczki, myjąc stos brudnych naczyń i pozbywając się kolekcji butelek po różnych alkoholach), a po zjedzonym skromnym obiedzie w zajeździe, który notabene znajdował się nie tak daleko od jego miejsca zamieszkania, ruszył do tej sławnej cukierni, by skosztować rozsławionych w miasteczku słodkości.
    W zasadzie, to On nie był koneserem słodyczy. Jadł je od święta, albo będąc w odwiedzinach u najbliższych przyjaciół. Choć ta grupa już chyba nie istniała… Nie miał pewności, ale też nie miał na tyle odwagi, by sprawdzić, czy jeszcze dałoby się tą relację z nimi odbudować…
    Chwycił za okrągłą klamkę, przekręcił i wraz z pchnięciem drzwi, do jego uszu dotarł dźwięk dzwoneczków, a w nosie zagościł cudowny zapach czekolady, cynamonu i róży.
    Uśmiechnął się zamykając za sobą drzwi i prędziutko podchodząc do szklanej lady, przez którą mógł obejrzeć mnóstwo różnych babeczek, ciastek, ciast i pączków. -To niesprawiedliwe…- szepnął półgłosem. -To niesprawiedliwe, aby wygląd jakiegoś wypieku decydował o jego zakupie. Dlatego jestem zmuszony poprosić Panią o pomoc w wyborze. W końcu nikt tak dobrze mi nie doradzi, jak równie piękna kobieta – zdjął okulary przeciwsłoneczne, noszone przez niego w każdą porę roku.

    Lasmanis

    OdpowiedzUsuń
  36. [Hej! Dziękuję pięknie za powitanie, bo zaczęłam się zastanawiać czy stworzyłam aż tak beznadziejną postać. c:
    Twoja Hattie wydaje się całkiem sympatyczna, tylko masz może pomysł jak powiązać nasze panie w niezwiązany z medycyną i chorobami sposób? (te opcje mi się wydają trochę oklepane, a oprócz tego, że Beth jest lekarzem, potrzebuje też znajomości c:)]

    Bethany

    OdpowiedzUsuń
  37. [W sumie całkiem dobry pomysł! Zima w końcu jest, każdy może się przeziębić. :D Zaczynamy od czegoś konkretnego czy jedziemy bez ścisłego planu?]

    Bethany

    OdpowiedzUsuń
  38. Drapanie w gardle mogło znaczyć tylko jedno. Zbliżało się wielkie, okropne i męczące przeziębienie! Chociaż Beth jako lekarz nie przepadała za przesadzającymi pacjentami, sama nie była lepsza – wręcz umierała podczas zwykłego kataru. Chociaż sam zapchany nos nie był taki zły jak bolące, drapiące i suche gardło. Dlatego jeszcze pierwszego dnia, gdy poczuła się gorzej, przetrzepała swoją domową apteczkę – jak się okazało, znalazła tylko lek na przeziębienie, ani śladu po tabletkach na gardło!
    Przez cały dzień snuła się w kąta w kąt, popijając herbatę – było to złe posunięcie, bo przecież ciepło sprzyja rozwijaniu się bakterii, ale nic innego jej nie było w stanie pomóc. Następnego dnia, tuż po przebudzeniu, nie była w stanie nawet podnieść się z łóżka. Głowa jej pękała, oczy piekły niemiłosiernie, a drapanie i suchość w gardle nie ustawała. Musiała się czegoś napić. Gorzej tylko, że mogłoby się to zle skończyć.
    Sięgnęła po telefon, który zawsze spoczywał koło trzech poduszek na których spała (bo gdy jej głowa była za nisko podczas snu, następnego dnia musiała zmagać się z bolesnymi skutkami tego wykroczenia) i mrużąc oczy wybrała numer Hattie – sąsiadki. To było w tej chwili najlepsze wyjście. Hattie z całą pewnością jej pomoże. Chociaż zrobi herbatę. Cokolwiek.
    Gdy usłyszała znajomy głos, wychrypiała coś niezrozumiałego. Dopiero po odkaszlnięciu, była w stanie powiedzieć coś bardziej przypominającego ludzką mowę.
    - Hattie? Cześć… Przyszłabyś do mnie? Chyba będę potrzebowała dzisiaj Twojej pomocy…
    A najśmieszniejsze w tym wszystkim było to, że nawet nie wie, dlaczego zachorowała. Nie ma co, świetnie się urządziła na święta!

    Beth

    OdpowiedzUsuń
  39. [hej, hej ;) no to skoro Hattie ma takie zapędy, to czy chciałaby u Noah w gabinecie coś spróbować się praktykować czy coś? mógłby z tego interesujący wątek wyjść ;)]

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  40. [Plotki? Ale jeśli Hattie nie wierzy, to wspaniale. :D
    To co? Masz na tyle cierpliwości, żeby pisać coś ze mną? :>]

    C. Nash

    OdpowiedzUsuń
  41. Unikał miejsc, gdzie było zbyt wiele osób... trzeźwych. Nie nadawał się do długich rozmów o niczym, no może, czasami, gdy towarzystwo było świetne to mógł gadać dużo i nawet o pogodzie. Jednak ostatnie dni, nadszarpnęły poważnie jego nerwy i zwyczajnie chciał trochę wypić by zdusić wszelkie ponure myśli, a później wrócić do domu by położyć się spać. No i przy założeniu, że jego współlokator nie przeszkodzi mu to reszta dnia mogła być wyjątkowo dobra.
    W barze był już nie raz, zdążył zapoznac się lepiej z barmanem i barmanką, którzy jak zauważył pracowali zmianowo. Zajął to samo miejsce co zawsze, jednak dla urozmaicenia zamówił whisky, bo tym stosunkowo wolno upijał się, a dziś nie chciał zalać się tak by nie móc się podnieść. Chodziło jedynie o lekkie przytępienie umysłu.
    Bawił się szklaneczką z czwartą już dolewką trunku, gdy poczuł na sobie czyjś wzrok. Szczerze mu się to nie spodobało. Przez chwilę próbował to olać, udać, że nie wie iż jest obserwowany. Niestety lata pracy w wojsku, przy ludziach, których musiał pilnować na każdym kroku by czegoś nie rozwalili lub jemu nie dowalili, wyrobiły mu odruchy i nie szło zignorować, czyjegoś spojrzenia na sobie. Dlatego uniósł wzrok, akurat by zauważyć raczej drobną dziewczynę, idącą w jego kierunku. Śledził wzrokiem każdy jej krok, ruch, zastanawiając się czego może chcieć od niego. Nie znał jej i chyba nie chciał poznawać.
    - Ta, pewnie – odparł z lekkim sarkazmem, kiedy dziewczę usiadło, zanim zdążył się odezwać. Odchylił się nieco do tyłu, wychylając nieduży łyk whisky. Nie spuszczał z niej wzroku ani na moment, było w niej coś takiego... dziwnego, co kojarzyło mu się z osobnikiem, którego musiał znosić co dziennie i to od cholernie wielu lat.- Mam bardzo dobry powód by teraz pić – stwierdził z lekkim grymasem. Nie chciał by wypominano mu kiedy pije i ile, denerwowały go takie tematy i próby wpłynięcia na niego.- A ty jesteś kim? - spytał po chwili, by może wyjątkowo, wyrzucić z siebie więcej słów i to takich, które nie były wymuszone przez pytania drugiej osoby.

    Kurtz

    OdpowiedzUsuń
  42. [haha, w porządku, w takim razie może i być taki nieoficjalny układ małego podszkolenia Hattie. to ja zacznę wątek, prawdopodobnie jutro, jeśli nie masz nic przeciwko ;)]

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  43. Sam już nie wiedział dlaczego pofatygował się pod drzwi swoich krewnych, z którymi ani się nie widywał, ani kontaktował przez kilkanaście lat, może zmusiły do tego surowo urządzenie ściany pustego domu, bo ten imbecyl w postaci tego cholernego Niemca postanowił wywinąć mu numer w same święta i pójść do roboty. Syknął wściekły na siebie i na niego, zaciskając zęby na filtrze od papierosa, gdy przedzierał się przez śnieżne zaspy, a zło w charakterze zimna pizgało mu wprost w twarz, że aż miło, ale niestety nie dla niego. Co prawda Monut Cartier było kompletnym wypizdowem, ale, do cholery, urząd miasta mógłby zainwestować w ten pieprzony pług śnieżny i podarować mieszkańcom prezent – odśnieżyć choć raz na rok górę białego gówna z chodników, którą wiecznie trzeba było odmiatać z podwórek, by w ogóle wyjść na świat.
    Wcisnął dłonie do kieszeni i zadrżał z zimna. Ponad dwadzieścia stopniu mrozu to niby mała cena, którą musi zapłacić, by spędzić święta z , ale - zawsze musiało być w końcu te cholerne „ale”, a jakże! – nic tak naprawdę nie łączyło go z tymi ludźmi, co wprawiało go w stan zdenerwowania. No dobra, od półtorej roku utrzymywał jako takie kontakty z panną Golden, czasem wpadając do cukierni, by osłodzić i jednocześnie spieprzyć sobie końcówkę dnia, gdy ten mały, wstrętny chochlik niestrudzenie od paru miesięcy truł mu za uszami o konsekwencjach palenia i paradoksalnie zamiast mu pomóc wyrwać się z nałogu, pogłębiał tylko chęci Havoca do sięgnięcia po używki, co w jego wypadku było już raczej odruchem bezwarunkowym, niezbędnym do prawidłowego funkcjonowania.
    Gdy wreszcie stanął przed domem rodzinnym swojej własnej matki (którego w myślach nazywał ruderą, choć trzymał się nieźle jak na swoje lata), wyrzucił pet do śniegu, miażdżąc go czubkiem ciężkiego buta i, po chwili wahania, zapukał do drewnianych, mocnych drzwi, choć wiedział, że był dobre półgodzinny przed czasem, ale im więcej myślał o tym obiedzie, tym bardziej łapał się na zrezygnowaniu z przyjścia tu, więc decyzja o narzuceniu kurtki na ramiona i wyjściu z jamy musiała być spontaniczna, szybka, tak, by mu się nie odechciało.
    Nabrał zimne powietrze do płuc, gdy drzwi w końcu się otworzyły, a u progu stał nie kto inny, jak urocza kuzyneczka z równie uroczym uśmiechem, przez którego brało go na odruchy wymiotne.
    - Dzień dobry, Hattie – przywitał się z nią ostrożnie. Uderzył parę razy buciorami o wycieraczkę, by śnieg na nich trochę zszedł i zaraz wszedł do środka. Smród świąt od razu buchnął mu w twarz, a jego oczy zlustrowały pierwszą oznakę komercji w postaci jemioły zwieszonej nad wejściem do kolejnego pomieszczania. Westchnął w myślach. Już sam nie wiedział, kiedy porządnie świętował cokolwiek.

    [Powinnam zacząć wcześniej ,ale się nie udało. Wybacz.]

    Havoc

    OdpowiedzUsuń
  44. Był w miasteczku dopiero od kilku dni i chyba nie zdążył jeszcze przestawić się na klimat Mount Cartier. Przejechał w końcu całe Stany nie przejmując się zbytnio ciepłym ubiorem i ten brak zapobiegawczości właśnie się na nim odbijał. Chociaż może gdyby nie to, że zignorował prognozy pogody czy nawet oczywiste oznaki zapowiadającej się śnieżycy na pochmurnym nieboskłonie, burza nie zastałaby go, kiedy pędził przed siebie motocyklem. Tego musiał odstawić jeszcze nim wjechał do miasteczka, bo wiatr zbyt bardzo atakował, a pole widzenia było ograniczone do totalnego minimum.
    Na nieszczęście, dom jego rodziców znajdował się zupełnie po drugiej stronie miasta, od której nadjechał. Ostro wierzył, że uda mu się dotrzeć, nie zamarzając gdzieś po drodze, ale prawdę powiedziawszy, z każdym kolejnym krokiem jego przekonanie na ten temat słabło. Dłonie miał już przemarznięte do kości, mróz wyszczypał je do czerwoności, dlatego nie widząc innej opcji, skulił się pod jednym z budynków. Podejrzewał, że lokale wokół będą zamknięte ze względu na tę drobną klęskę żywiołową, z jaką zmagało się miasteczko, dlatego wielkim dlań zdziwieniem było, gdy zobaczył, że w cukierni, sprzed której ktoś go wołał, pali się światło.
    Zasłaniając dłonią twarz nad czołem, ruszył więc przed siebie i dopadł w końcu do drzwi, trzęsąc się z zimna. Teraz dopiero przyjrzał się przemiłej osóbce, która ocaliła go od zamarznięcia na kość.
    - Uratowałaś mi życie - wysapał i, gdy oboje byli już w środku, zamknął drzwi, na które mimowolnie bezsilnie opadł bokiem. Uśmiechnął się jednak do jego wybawczyni, rozpoznając szybko uroczą cukierniczkę. - Chyba liczyłem na to, że zdążę wrócić do domu przed śnieżycą. A Ty? Byli dzisiaj w ogóle jacyś klienci? - potarł o siebie dłonie i chuchnął w nie, starając się przywrócić krążenie, bo wydawało mu się, że z tego wszystkiego mogło zaniknąć.

    Eilan

    OdpowiedzUsuń
  45. [Dziękujemy z Ryśkiem za komplementy! A Linc nawet jeśli jest odludkiem, to do dzikusa mu daleko, więc jeśli Hattie ma ochotę się poszwendać i pogadać na niezobowiązujące tematy, serdecznie zapraszamy na wycieczkę ;)]

    Linc

    OdpowiedzUsuń
  46. [Jestem za! Z tą tylko małą uwagą, że to ona będzie zdychać na przeziębienie, bo on jest w 1/8 niedźwiedziem (prawdziwa historia, a ty powiesz, że fantazja dziennikarska!) i nie choruje :D Ale chętnie się przysłuży do jej szybkiego wyzdrowienia swoim skillem z medycyny tradycyjnej :D]

    Linc

    OdpowiedzUsuń
  47. [Mi to obojętne - mogę zacząć, tylko pozostaje jeszcze kwestia, od którego momentu. Żeby nie przedłużać - wrzucamy ich od razu w klimat spacerowy?]

    Linc

    OdpowiedzUsuń
  48. Dan jeszcze niedawno był łasy na różnego typu słodkości, chociaż nigdy raczej o tym nie mówił, nikomu... nie miał w końcu komu. Nikt raczej nie poruszał z nim takowych tematów, bo nie było okazji do tego. Dotychczas w pracy martwił się bardziej czy przeżyje do kolejnego dnia jeśli wysyłano go gdzieś w ramach wsparcia lub likwidacji. Zwykle jego życie owocowało w adrenalinę i ryzyko, które szczerze uwielbiał. Tutaj jednak, raczej nie naszła okazja by zawędrował do cukierni w której pracowała dziewczyna, stąd nie potrafił powiedzieć kto to jest w ogóle.
    Teraz za to słuchał dziewczyny i miał ochotę parsknąć śmiechem w reakcji na jej monolog na temat picia alkoholu. Oczywiście, nie żeby się z nią nie zgadzał, wiedział dobrze, że zbyt dużo alkoholu to pewny alkoholizm i inne kiepskie konsekwencje dla organizmu. Tylko po prostu nie spodziewał się tego po osobie, którą dopiero co zobaczył, ledwo poznawał.
    - Mmm... Dante Kurtz. Jak na razie, jedyny pilot samolotu w miasteczku – przedstawił się też, chyba jedynie dlatego, że to taktowne w tej sytuacji. Uścisnął lekko dłoń dziewczyny, przypieczętowując nową znajomość.
    Zaraz jednak odchylił się znów, wychylił do końca zawartość szklaneczki i postawił ją na stoliku. Ciekaw był do czego ta rozmowa doprowadzi, jak szybko jego ocena Hattie stanie się negatywna, jak w przypadku większości osób. Chyba, że w tym przypadku będzie inaczej, może ją akurat polubi?
    - Więc, Hattie... czemu o tej porze zawitałaś do takiego lokalu jak ten? - spytał, kiedy przez chwilę panowała cisza. Chciał uniknąć sytuacji, gdy pytania padały by tylko w jego stronę i musiałby jakąś odpowiedź wymyślać. Obojętnie czy prawdziwą czy nie.

    D.

    OdpowiedzUsuń
  49. Ethan odwrócił się, a jego ręka zastygła w połowie drogi do ust. Obok niego usłyszał miękki, miły, kobiecy głos. To była ta dziewczyna, której obecność za pierwszym razem zignorował. Wpatrywała się teraz w niego z sympatycznym, niemalże przyjaznym aż do bólu, uśmiechem na twarzy. Człowiek naturalnie miał ochotę oddać ten uśmiech.
    Barman tylko wzruszył ramionami, oddalając się ku innemu mieszkańcowi Mount Cartier by go obsłużyć.
    Zostali sami, jeśli tak można nazwać tę sferę metr dookoła nich.
    Byrne odłożył butelkę z piwem na mokrą ladę, opierając się wygodniej. Dziewczyna sama proponuje mu pracę? Obcemu? Cóż... Nie można nie skorzystać z okazji do zarobku, skoro ta sama zapukała pod twoje drzwi.
    Ethan wyciągnął dłoń w kierunku dziewczyny.
    - Ethan Byrne, miło mi - przedstawił się, po czym dodał bardziej rzeczowo - Od kiedy mogę zacząć?

    Ethan

    OdpowiedzUsuń
  50. [Haha, no jest pomocnik no jest :D To co róbmy wątek! Może w szkole organizowana jest akcja zbiórki pieniędzy na jakiś szczytny cel i nasza dwójka cukierników dokłada się do tego ciastami? :D Oooo albo jest konkurs gospodyń miasteczkowych w Mount Cartier i nasza dwójka bierze w nim udział z jednym wypiekiem, bo dlaczego nie :D]

    Logan

    OdpowiedzUsuń
  51. [Jeśli mówiąc „pozytywna” masz na myśli mniej więcej „optymistyczna”, to chyba Cię rozczaruję, bo Mysie a Hattie to prawie jak niebo i ziemia. :< W porównaniu z Twoim Słoneczkiem MC moja Ayers to ponurak jest! Niemniej cieszę się, że postać przypadła do gustu. :) Pani na zdjęciu rzeczywiście przyciąga spojrzenie, ale zanim się na nią zdecydowałam, dotarłam chyba na same krańce tumblrów, a i tak nie znalazłam takiej, której by odpowiednio z oczu patrzyło i jednocześnie wpisała się w klimat bloga. 1:0 dla internetów, ale ja się jeszcze nie poddałam! Nie wiem, czy dałoby radę w jakiś sensowny sposób połączyć nasze panny, a i wydaje się, że zdążyłaś już trochę wątków nazbierać, więc sama się wciskać nie będę, ale w razie czego zgłaszam gotowość do współpracy. :)]

    Mysie

    OdpowiedzUsuń
  52. [Może Logan zaprosi Hattie do siebie, bo jest wielka sprawa i powie jej o tym konkursie? :D U niego w domu zawsze jest burdel to jak się i w kuchni zrobi to szkoda nie będzie ha]

    Logan

    OdpowiedzUsuń
  53. To wcale nie było tak, że Lincoln Tremblay nie lubił ludzi, co regularnie i dobitnie stwierdzała jego matka. Później zwykła dodawać, że na starość zdziwaczeje jeszcze bardziej i w pewnym momencie stanie się dziwnym panem, którego z bezpiecznej odległości pokazuje się palcem i ostrzega dzieci, że jeśli będą niegrzeczne, to właśnie on je porwie. Lincoln natomiast zbywał matczyne zapowiedzi wzruszeniem ramion i zdawał się nie drżeć na myśl o swojej smutnej przyszłości. Nie miał bowiem nic przeciwko ludziom jako takim, nie lubił jedynie tłumów i hałasu. Jego definicja tłumu zaczynała się od trzech osób, a z kolei taka grupa była już w stanie wyprodukować odpowiednie natężenie hałasu, żeby Lincoln natychmiast zapragnął oddalić się w bliżej nieokreślonym kierunku. I zazwyczaj to właśnie robił, czym przez trzydzieści parę lat życia, w mniemaniu seniorki rodu, zdążył zapracować na miano dziwaka. I bardzo dobrze. To zwalniało go z obowiązku meldowania, gdzie był, co robił oraz z kim i o czym rozmawiał, bo matka na starcie zakładała, że gdzieś się szlajał i na widok innego człowieka zmieniał trasę tak, żeby ów przypadkiem go nie zauważył. Tymczasem w rzeczywistości często, owszem, szlajał się, ale w towarzystwie. Jeszcze częściej po prostu był w pracy, natomiast matka wciąż trwała w przekonaniu, że pieniądze spadają mu z nieba.
    Wczesnym niedzielnym popołudniem Lincoln pojawił się przed drzwiami lokalnej cukierni, gdzie znajdował się punkt początkowy umówionego wcześniej spaceru z Hattie Golden - jedną z kilkunastu osób z miasteczka, która na podstawie własnych doświadczeń mogła potwierdzić, że najstarszy z czterech braci Tremblay jednak lubił ludzi. Ba, dało się z nim nawet spędzić kilka godzin bez próby ucieczki żadnej ze stron.
    Pogoda - tym razem nie jako zapychacz czasu w nieudolnej rozmowie - po porannym załamaniu robiła się coraz przyjemniejsza. Niskie chmury, które przed południem przyniosły sporą śnieżycę, wisiały teraz nad linią horyzontu, zostawiając za sobą czyste niebo i zapowiedź pogodnej nocy.
    Lincoln prowadził Hattie przysypaną świeżym śniegiem ścieżką wzdłuż skraju lasu, która prowadziła ich dookoła wschodniej granicy miasteczka, w kierunku jeziora i dalej jego brzegiem, wprost ku niewielkiemu wzniesieniu i rozpościerającej się za nim niewielkiej dolinie.
    Ich dotychczasowa rozmowa umilkła na krótką chwilę, co dla mężczyzny nie stanowiło szczególnej przesłanki, żeby uznać to spotkanie za mniej przyjemne niż było w momencie, kiedy oprócz skrzypienia śniegu pod nogami i szumu drzew było słychać jeszcze ich głosy.

    Linc

    OdpowiedzUsuń
  54. To była jego profesja. Zawsze towarzyszyła temu chwila niepewności, a później pociągał za spust. Z polowaniami na żywą zwierzynę było trudniej, wiedział że to stworzenie żyje, że odbiera mu życie. Gdy zastawiał sidły nigdy nie musiał oglądać jak zwierze kona. Czego oczy nie widzą tego serce nie boli. Nie to żeby go to ruszało. Od dawna nic nie odczuwał pociągając za spust. I tak było tym razem, dodatkowo gdyby nie wykonał zadania, młoda Hattie byłaby w opałach.
    Znał ja od małego. Kiedyś smarkula z dwoma warkoczami, teraz już nieco starsza. Jeśli dobrze kojarzył cukierniczka. Słodko. Zwierze nie dychało, czyli nic już po nim. Musiał tylko pozbyć się truchła i mógł udać się do pustego domu gdzie zapewne wypiłby szklankę whisky. Zostawała jeszcze propozycja baru, ale tam musiałby spoufalać się z ludźmi których doskonale znał, a dziś nie miał ochoty na tego typy pogaduchy.
    Te wszystkie myśli uciekły gdy jego wzrok spoczął na przestraszonej twarzy dziewczyny. Choć było to kwestia przyzwyczajenia nie dziwił się że bała się tego zwierzęcia. Po jej posturze mógł stwierdzić że miałaby małe szansę wyjść z tego cało. Wypuścił powietrze z płuc, podnosząc się z kuców. Jego mina wyglądał tak, jakby właśnie stwierdził coś bardzo oczywistego.
    - Nie dziękuj.- stwierdził spokojnie, spoglądając na jej twarz, na której od zimna malowały się rumieńce.- Co do diabła robisz tu o tej porze Hattie?- rzucił, przypominając sobie o tym że przed momentem mogła stać się jej krzywda. Co jak co, ale doskonale ją znał, gdyby coś jej się stało do końca życia pluł by sobie w brodę, że komuś tak niewinnemu spadłby włos z głowy. Nie to rzeby mylić to z troską. Z Hattie było inaczej. To była po prostu ona, nie ktoś inny.
    Ponownie tego wieczoru westchnął. Nie mógł jej tak zostawić.- Chodź odprowadzę cię, z twoim szczęściem jeszcze zaatakuje cię jakiś szop pracz.
    [Nie nie specjalnie te przecinki:D Dzięki że napisałaś, czasami naprawdę tego nie zauważam. I sorry że dopiero teraz:D]
    Gabriel

    OdpowiedzUsuń
  55. [Ona jest przekochana! Siedzę i jak głupia gapię się na gify. Taka zwykła i to jest najpiękniejsze. Aż dziwne, że nie może znaleźć mężczyzny swojego życia. ;<
    Majka łapki ma zimne, bo i ja mam, więc jesteśmy w tym samym worku c:
    Napiszemy coś razem? ]

    Majka

    OdpowiedzUsuń
  56. [Wreszcie ktoś kto lubi krótkie wątki! Czemu ja wcześniej na Ciebie nie wpadłam? <333
    Oj tak przyda mu się taka osoba xd Adam jest nieufny w stosunku do kobiet bo boi się, że sytuacja się powtórzy, ale Hattie jest taka urocza, że jej, by zaufał. Proponuję wątek, na początek coś takiego banalnego. Hmm...Victor ma urodziny i Adam prosi ją o upieczenie tortu, a ta przy okazji zaproponuje mu pomoc w organizacji przyjęcia? :3]

    OdpowiedzUsuń
  57. [Powiązanie! Trzy razy na tak! W sumie Hattie czasem może zająć się Victorem, gdy ten bywa chory, a Adam jest w pracy, czasem też w wolnej chwili odbierze dzieciaka ze szkoły, nawet zakupy im przyjedzie bo Adamowi naprawdę czasem często jest ciężko wyrobić się z najprostszymi obowiązkami domowymi ;3]

    OdpowiedzUsuń
  58. Drzwi do domu Logana otworzyły się z niemalże z hukiem. Mężczyzna wpadł do środka strzepując z siebie śnieg. Jejku, jak dzisiaj sypało! Myślał, że nie dojdzie już do swojego domu wcale, gdyż nie przedrze się przez zaspy rosnące z każdą kolejną minutą. Całe szczęście się udało. Był zmarznięty do szpiku kości, ale to nic.
    Szybko ściągnął kurtkę i szalik, odwieszając je niedbale. Rzucił buty w kąt, pocierając energicznie ramiona.
    Miał teraz ważniejsze rzeczy na głowie. Zaprosił Hattie do siebie na małą rozmowę. W sumie nie małą, bo sprawa była wielkiej wagi. Przynajmniej z punktu widzenia ich zawodu. W Mount Cartier organizowane było coś w rodzaju "konkursu gospodyń miasteczkowych" w ośrodku kultury. Za tydzień miały się zebrać tam wszystkie prężnie działające gospodynie Mount Cartier, by zaprezentować swoje popisowe dania. Choć Logan gospodynią nie był postanowił namówić Hattie, by razem wzięli udział. Ona jako kobieta da im możliwość wejścia w ogóle do tego "konkursu".
    Navarre bardzo się cieszył, chciał wypróbować kilka przepisów. Znaczy... Chciał z Hattie wypróbować kilka przepisów, będą musieli dojść do jakiegoś konsensusu. Miał nadzieję, że im się to uda, chociaż czasem... Kłócili się w kuchni.
    Logan podszedł do radia, włożył do środka płytę i puścił muzykę na cały regulator. Musiał posprzątać nim wpadnie Hattie, gdyż jego dom, jak zwykle, wyglądał jak pandemonium. Nie jego wina! Ciągle siedział albo w robocie albo w kuchni, a sprzątanie to ciężka rzecz... Trzeba poświęcić temu co najmniej godzinę, a on nie ma tyle czasu.
    No dobra może i ma, ale wtedy woli grać na konsoli.
    Mężczyzna potrząsnął głową, odganiając od siebie zbędne myśli i machając od czasu do czasu włosami jak na koncercie zabrał się za sprzątanie. Ciuchy wrzucił do kosza w łazience, sprzątnął niepotrzebne naczynia z salonu, złożył zabawki kota w jedno miejsce i uprzątnął kanapkę z jego sierści.
    - Ten kot z roku na rok leni się coraz bardziej - Logan odnotował w głowie, że musi w końcu coś z tym zrobić i zabrać kociaka do weterynarza i jej pomocniczki. Może te dwie wspaniałe kobiety coś na to poradzą.
    - I'm never goin' back Juanita. I know you never got my call. I'm never goin' back Juanita. Never at all! - Logan podśpiewywał, zagrzebując ostatnie śmieci w koszu, a przynajmniej tak mu się wydawało. Zrobił chyba najszybszy porządek w swojej historii. Nie był to może wyczyn perfekcyjnej pani domu, ale cóż... Przejść się do kuchni dało nie?

    Logan

    OdpowiedzUsuń
  59. [Dziękuję za miłe powitanie! Aurelia jakoś poradzić sobie będzie musiała, toż to twarda baba jest :D Hattie całkowicie mnie urzekła!]

    Aurelia

    OdpowiedzUsuń
  60. Kiedy zaczynał pisać książkę, jego związek właśnie zaczynał rozkwitać. Rozumieli się z Hattie doskonale a jednak, kiedy był mniej więcej w połowie jej pisania, rozstali się. Teraz już nawet nie pamięta, czy chodziło o to, że coraz mniej czasu razem spędzali, czy o ukrywanie się przed całym światem. Książki długo potem nie ruszał, nie miał nawet siły na nią spojrzeć. Każde zdanie przypominało mu Hattie, nawet jeśli dotyczyło wbijania gwoździ. W końcu była dedykowana właśnie jej. Była prezentem, którego nigdy nie dostała. Kiedy w końcu postanowił ją dokończyć, dedykacja dalej pozostała taka sama. „ Dla Małolaty. Dzięki Tobie zacząłem łączyć kropki.” Przez pewien czas miał nadzieję, że Hattie odwiedzi go. Stanie w drzwiach, trzymając w ręku jego książkę i błagając o wybaczenie. W jego głowie powstało już milion wersji, jak wszystko by się potoczyło. Żadnej nie zdołał jednak zastosować, bowiem nigdy nie zapukała. Ba, nie dowiedziała się nawet o istnieniu książki! Uznał to za swego rodzaju znak, że po prostu nie są sobie pisani. Mieli swoje pięć sekund szczęścia, ale to tyle. Pozwolił jej odejść. Mimo to, kiedy tylko gdzieś ją widział, zwiewał gdzie pieprz rośnie, albo udawał niewzruszonego.
    Gdyby nie mróz na dworze z pewnością każdy wieczór spędzałby w barze. Zimą jednak ta opcja zdecydowanie odpadała. Wolał usiąść w fotelu, wypić whiskey i oglądać koncerty ulubionych zespołów. Po trzeciej szklance zaczynał śpiewać już razem z wokalistą, a po piątej wskakiwał na blat w kuchni i sam go udawał. Kolejny wieczór zapowiadał się właśnie tak. Siedział już wygodnie w fotelu i wsłuchiwał się w muzykę, która była dla niego kojąca. Nalewał sobie whiskey do szklanki, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Zaklął pod nosem, bo miał nadzieję na spokój, po czym szybkim krokiem podszedł do drzwi. Otworzył je i sam nie wiedział, co ma zrobić. Stała przed nim Hattie. Ta sama, która zostawiła go przed kilkoma laty. Małolata. Zmarszczył brwi i zlustrował ją od stóp do głów. Zdecydowanie wydoroślała, czego nie był zdolny zauważyć przy wcześniejszych krótkich zetknięciach się ze sobą w sklepie czy na ulicy. Zmieniła się.
    - Hattie? – zapytał, przywołując uśmiech na twarz. – Co ty tu robisz? Nie pomyliłaś przypadkiem domów?

    OdpowiedzUsuń
  61. To miały być porządne, zimowe buty — o tym zapewniał sprzedawca, kiedy wielokrotnie, wręcz natrętnie próbował wcisnąć nowy produkt z firmy XXX. Ale Declan nie ufał i nie kupił, bo dlaczego miałby? Były inne, lepsze. Na pewno. O, może te! Gruby spód, dobre szycie, mocne, wzmacniane elastyczną nicią sznurówki. To miały być porządne, zimowe buty — na to wskazywała jakość wykonania i wysoka cena, gdy schylony nad półką, w skupieniu czytał metki od producenta. Nie zastanawiał się dłużej i kupił. Żałował.
    Źle wyprofilowana wkładka uwierała, a zdradziecka podeszwa przyjmowała więcej śniegu, niż była w stanie przemielić i wyrzucić, więc wprost proporcjonalnie do przebytych metrów, ku niezadowoleniu McCaina, rosły dyskomfort, warstwa lodu i zbitego pod gumą puchu, formułującego się w ścisłą, niebezpiecznie zaokrągloną czapę śnieżną. Każdy krok chwiejny, a on, zirytowany. Tyle dały mu te mierne zakupy, a kto wciąż utrzymywał, że sprawunki w sklepie to lek na każdy stres, najwyraźniej urodził się kobietą. Tylko one były w stanie zadowolić się posiadaniem czegoś, co być może piękne, ale, na nieszczęście, niedorzecznie bezużyteczne.
    Powtórzmy: To miały być porządne, zimowe buty. I nie były. Tak samo jak to miał być przyjemny, spokojny poranek. A potem na drodze stanęła ONA. Właściwie to za drogą, ale kiedy się obrócił, to tak jakby „na”.
    — Taka jest kolej rzeczy. Ja nie mówię, a ty nie wiesz — stwierdził niewzruszony, gdy dziewczyna, jak ta harda sucz, zablokowała przejście, najwyraźniej licząc na to, że czymś tym wskóra. Nic z tego, przecież wybierał się w drugą stronę, dlatego też, zupełnie nie zwracając uwagi na to, co mu wypada, a co nie, odwrócił się na pięcie i... ruszył przed siebie.
    No przecież nie ma obowiązku rozmawiać z kimś, kto jakby nie patrzeć jest mu przeszłością. Mimo, że cichy głosik w głowie podpowiadał mu, że to niegrzeczne. Że przecież była dobrą dziewczyną.
    Czasem zapominał, czego go nauczyła. Czasem zapominał, że powinien być milszy.

    Declan

    OdpowiedzUsuń
  62. [Nie siedź i nie płacz! W sensie nie to, że masz stać i bezcelowo gapić się w ścianę , ale nie ma co rozpaczać bez powodu. Póki mam wolne to jeszcze mam sporo czasu na pisanie, potem będę kombinować, więc za często mnie nie będzie, ale w każdym razie, co chciałam powiedzieć to - poczekam, spokojnie. Bo ta Twoja cukierniczka jest przesłodka, jak chyba przystało na zawód, chociaż zawsze baby w cukierni są w opór chamskie. Ale jak przeczytałam, kartę, to tak sobie myślę, że jak już Ci te wątki odpadną, to Jonathanowi by się taka dobra dusza przydała w życiu. Wprawdzie ryzyko tego, że zniszczy jej psychikę swoją nienawiścią jest ogromne, ale może być ciekawie ;)]

    Jonathan Maloney

    OdpowiedzUsuń
  63. Ethan słuchał dziewczyny z uwagą. Była bardzo sympatyczna, o ile nie zbyt sympatyczna. Byrne miał ochotę potrząsnąć sobą, gdyby mógł. Znowu zaczyna analizować ludzi pod względem ich prawdomówności i tego, jak bezpiecznie może czuć się w ich towarzystwie. Owszem, dla innych to pewnie też całkiem naturalne, ale tutaj... Zbyt mocno weszło to w krew. Przyjechał tutaj, by coś zmienić, a nadal tkwił w starych przyzwyczajeniach.
    Musiał się otworzyć, choć odrobinę.
    "Nie każdy ma ochotę cię zabić, Ethan."
    - Rzeczowa z pani kobieta - stwierdził Ethan, uśmiechając się kącikiem ust. Rzeczywiście, wszystko zaplanowała bardzo dokładnie. Prawie jakby czekała na to, aż jakiś przyjezdny wpadnie tu szukać pracy, a ona mogłaby mu ją zaproponować. Wprowadzić do świata Mount Cartier.
    To całkiem miłe, biorąc pod uwagę jak zamknięte bywają takie społeczności.
    Ethan podniósł lekko butelkę z piwem, dając znać Hattie, by wypili za zdrowie ich "rodzącej się" współpracy, choć jeszcze niczego nie potwierdzili. W sumie pewnie nawet nie musieli, wyglądało na jasne, że Byrne przystanie na propozycje tej uroczej kobiety.
    - Dziw bierze, że pytasz... Hattie, tak?... O pomoc nieznajomego - powiedział po chwili. Nie chciał brzmieć nie miło, po prostu go to ciekawiło - Żaden z okolicznych chłopców nie chciał pomóc tak miłej dziewczynie?

    Ethan

    OdpowiedzUsuń
  64. Adam wrócił z nocnej zmiany, zajrzał do pokoju synka, by upewnić się, że jest z nim w porządku, po czym od razu pognał pod prysznic, po którym walnął się do łóżka. Kochał swoją pracę, naprawdę ją kochał, spełnił swoje marzenie o pozostaniu strażakiem, spełnia się również zawodowo, ma wspaniałego syna i przyjaciół. Czego chcieć więcej? Nocna migrena podczas służby bardzo dała mu w kość dlatego też spał jak zabity. Potrzebował masy odpoczynku. Cieszył się, że idzie do pracy dopiero po jutrze. Na spokojnie będzie mógł zająć się imprezą urodzinową Victora, który wręcz szaleje z radości nie mogąc doczekać się całego przyjęcia.
    Obudził go bardzo dobrze znany mu kobiecy głos. Przeciągnął się lekko na łóżku, wstał i wyszedł z sypialni. Wyraźnie zaspany zszedł na dół po schodach. Uśmiechnął się na widok Hattie.
    - Cześć, kochana – przywitał się jak zawsze wesoło, po czym podszedł do niej i na przywitanie pocałował ją w zmarznięty policzek. Objął ją ramieniem i zaprowadził do salonu, gdzie usiedli na kanapie. Lubił ją, cholernie ją lubił, dobrze czuł się w jej towarzystwie i cieszył się, że ją poznał. Dużo robiła dla niego oraz dla Victora, wiele razy zastanawiał się jakby mógł jej się odwdzięczyć.
    - Napijesz się czegoś? – zapytał unosząc przy tym jedną brew ku górze. – Mam pyszne kakao. Dostałem je od sąsiadki, urocza starsza pani.

    Adam

    OdpowiedzUsuń
  65. Okrył ją kocem i dorzucił do kominka, po czym wrócił do niej na kanapę nim pójdzie robić kako. – Victor jest u siebie w pokoju, pewnie gra na konsoli – odparł z uśmiechem poprawiając koc, którym ta była okryta. – W zasadzie to bardzo dobrze, że wpadłaś. Miałem do ciebie iść z zapytaniem czy nie upiekłabyś jakiegoś tortu dla Victora na jutrzejsze przyjecie. Nie oczekuję od ciebie jakiś fanaberii, naprawdę, zwykły tort z 14- stoma świeczkami, a do tego może jakaś figurka z postacią Marvela. Młody ich uwielbia. – wydukał co jakiś czas przeczesując palcami swoje kosmyki włosów. – Jeśli nie masz czasu czy coś to rozumiem, mogę zamówić już jakiś gotowy. – dodał pośpiesznie, gdyż nie chciał do niczego namawiać przyjaciółki. – Zastanów się, a ja za ten czas zrobię kakao.
    Wstał z kanapy i poszedł do kuchni, z której wrócił po niecałych 10 minutach. W dłoniach trzymał dwa kubki z gorącym napojem z dodatkiem bitej śmietany, a to wszystko dopełniała świetnie rurka z kremem wetknięta w puchową pierzynkę. – Proszę – uśmiechnął się podając Hattie biały kubek z reniferem. – Victor już nie może się doczekać przyjęcia. Oczywiście wszystko wedle jego uznania, stwierdził, że nie jest już dzieckiem, zero przebieranek, kukiełek, przedstawień, tylko masa słodyczy, prezentów oczywiście znajomych i jakiś dobry film, a do tego obowiązkowo ogromna pizza. No i zastrzegł sobie kilka dekoracji.

    Adam

    OdpowiedzUsuń
  66. Uśmiechnął się do niej wdzięcznie i ugryzł kawałek rurki. – W zasadzie to nikogo oprócz ciebie jeszcze nie prosiłem o pomoc i raczej nie będę, razem sobie poradzimy – odparł okrywając się drugim kocem, po czym ponownie chwycił w dłonie kubek z kakao. – Przyda mi się twoja pomoc, będzie dużo roboty. Ledwo ogarniam swojego syna, a co dopiero całą gromadkę takich brzdąców – zaśmiał się. Spojrzał na kominek, aby upewnić się, że nie trzeba dołożyć drewna.
    - Cieplej? – zapytał przenosząc wzrok na Hattie. Naprawdę był jej wdzięczny za oferowaną pomoc. Sam nie wiedział czy poradziłby sobie z przygotowaniach, zwłaszcza, że ostatnimi czasy mrozy się nasiliły przez co dolegliwości stawowe Adama stały się bardziej natrętne. Czasem jest tak, że nawet schylić się nie może, by zawiązać buta, a co dopiero rozwiesić dekoracje, co wiąże się z ciągłym schylaniem, podnoszeniem, wchodzeniem na drabinę, istna katorga dla jego mięśni i stawów. Oczywiście miał leki, które coraz lepiej mu pomagały, jednak, by do czegoś dojść i się wyleczyć trzeba się najpierw trochę pomęczyć.
    Bardzo dobrze wiedział o kobietach, które się za nim oglądały, a nawet flirtowały z nim, jednak Adam boi się ponownego zranienia, oczywiście nie wrzuca wszystkich kobiet do jednego worka, ale jakoś nie czuje się jeszcze na siłach, by z kimkolwiek ponownie utworzyć związek. Od czasów związku z Leslie jest ostrożny w relacjach z drugim człowiekiem, nie chce dać mu zbyt dużo do myślenia. Woli samotność, może z czasem się to zmieni.

    Adam

    OdpowiedzUsuń
  67. [Też mnie dziwi bardzo i smuci jednocześnie, że Theo spotyka się rzadko w blogsferze. Ale to może i lepiej też. :D Witam również i dziękuję ślicznie za powitanie! A tak z innej beczki, Hattie to cudowna postać, zauroczyła mnie.]

    Aiden Winston

    OdpowiedzUsuń
  68. Adam objął ją ramieniem przyciągając ją przy tym bliżej siebie, po czym ucałował ją czule w skroń. Uśmiechnął się lekko. Hattie wydawała się być taka krucha w jego ramionach, naprawdę dziękował losowi, że mu ją zesłał. Gdyby nie ona nie wiedziałby czy poradziłby sobie z utrzymaniem domu i opieką nad Victorem. Czasami zastanawiał się co, by było gdyby zrodziłoby się między nimi coś więcej, jednak po jakimś czasie odpędzał od siebie te myśli wyzywając się od idiotów.
    - Jutro koło 17 dzieciaki zaczną się schodzić, zostają też na noc, a rano przyjdą po nich rodzice – odparł i wsparł podbródek na czubku jej głowy. Przymknął na moment powieki, a ciche westchnienie wyrwało się z jej ust.
    - Hattie! – zawołał wesoło Victor wchodząc do salonu z szerokim uśmiechem na twarzy, był tak cholernie podobny do Adama, wykapany tatuś. Młody naprawdę ją lubił i liczył, że ona i jej ojciec stworzą coś poważniejszego. Podszedł do kanapy i mocno się do niej przytulił. Adam uśmiechnął się na ten widok, po czym pogładził tulącego się synka po włosach. Cieszył się że chłopak tak bardzo ją polubił, wiedział, że zawsze może na nią liczyć. Mało takich ludzi jest na świecie, a Hattie to prawdziwy skarb.

    Adam

    OdpowiedzUsuń
  69. Victor był wniebowzięty nową grą. – Dziękuję! – rzucił wesoło, po czym ponownie wyściskał Hattie, a następnie zaniósł prezent na górę, po czym wrócił do nich i wgramolił się na kanapę. Adam tulił teraz do siebie i Hattie i Victora, wszyscy byli okryci ciepłym kocem, więc mężczyzna włączył jakiś film, od razu zrobiło się jeszcze milej. Gładził ich po plecach nie odrywając wzroku od telewizora.
    Tak mogłoby być już zawsze. Niczego Adamowi do szczęścia nie było trzeba. Hattie, Victor, on i wspólne chwile na przykład takie jak ta, idealnie.
    Po niecałej godzinie spędzonej przed telewizorem dorobił dla wszystkich kakao i wrócił z miseczką bekonowych chipsów na zagrychę. Kątem oka spojrzał na Victora, młody zasnął, więc wziął go na ręce i zaniósł do jego pokoju, gdzie położył do łóżka i okrył kocem.
    - Marnie spał, gdy byłem w pracy, zdarza się to coraz częściej, martwi się, śniegu przybywa, coraz więcej zawalonych dachów, zerwanych linii elektrycznych, masa pracy i duże prawdopodobieństwo wypadku, a Vic jest coraz starszy coraz więcej rozumie i wie z czym może wiązać się moja praca – westchnął Adam, gdy wrócił do Hattie, którą ponownie do siebie przyciągnął. – Jednak z drugiej strony dobrze, że jest świadomy ryzyka, ale też chciałbym mu oszczędzić niepotrzebnych zmartwień – dodał głaszcząc kobietę po karku.

    OdpowiedzUsuń
  70. Zmyślił się na moment.
    - W sumie to bardzo dobry pomysł, czasem ty byś mogła tutaj nocować, wiesz co gdzie jest i tak dalej, poza tym obgadamy to jeszcze dokładnie, musimy się zapytać Victora, wiesz powoli zaczyna się buntować coraz częściej wyskakuje z tekstami, że nie jest już dzieckiem i mam go tak nie traktować – odparł i wtulił ją w siebie, po czym okrył szczelnie kocem, by mu nie zmarzła. Westchnął słysząc na jaki temat schodzi ich rozmowa.
    Przykrył swoją dłonią dłoń Hattie, która była ulokowana na jego policzku, a po paru minutach wplątał w nią palce i ucałował jej wierzch. – Staram się oszczędzać, naprawdę. Leki coraz lepiej działają, nie ma powodów do niepokoju – odparł chcąc ją uspokoić. Nie chciał, by się zamartwiała, nie czuł się aż tak źle, by szargać sobie nerwy na jego osobę. Dobra może momentami migrena doprowadzał go stanu zwanego wrakiem, ale wystarczyło mu trochę snu, by wróciły mu siły.
    Kołysał ją w swoich ramionach, a wzrok przeniósł na kominek, by się upewnić czy nie trzeba dokładać. Dopił swoje kakao, a puste kubki odniósł do kuchni. Oparł się o szafkę, gdy poczuł ból w odcinku lędźwiowym. Cholera, akurat teraz. Wziął kilka głębokich wdechów, po czym łyknął dwie tabletki przeciwbólowe, które popił wodą z butelki, by jakoś sobie ulżyć.
    Po paru minutach spędzonych w kuchni wrócił do Hattie.

    OdpowiedzUsuń
  71. Kiedy Hattie przemknęła pod jego ramieniem już kompletnie nie wiedział, o co chodzi. Nie rozmawiali ze sobą od lat, zazwyczaj mówiąc sobie jedynie cześć. Teraz nagle przychodzi do niego i w dodatku bez zaproszenia wchodzi do środka. Typowa Małolata. Zignorował jednak ten fakt, zamknął drzwi i starając się przedłużyć moment zetknięcia ich spojrzeń, obrócił się w jej stronę. Nie rozumiał nic z tego, co powiedziała. Dopiero kiedy z torby wyjęła jego książkę, zrozumiał co się stało. Zamurowało go. Wpatrywał się w nią, próbując wyczytać z jej twarzy emocje. Nie wiedział jak ma się zachować. Tyle razy przerabiał już tą sytuację, a jednak teraz, kiedy Hattie w końcu zjawiła się u niego, nie miał pojęcia, co ma zrobić. Próbował przypomnieć sobie swoje scenariusze. Zamiast skorzystać z jednego z nich, postanowił improwizować. Wzruszył ramionami i wszedł w głąb mieszkania, kierując się do małej kuchni.
    - Nic takiego. Stare wypociny. – Starał się brzmieć spokojnie, jednak czuł jak głos węźle mu w gardle. – A co? Zainspirowałem cię jakoś? – zapytał, uśmiechając się filuternie. – Napijesz się czegoś?
    Nie wiedział jak długo dziewczyna zamierza go męczyć. Oczywiście cieszył się, że Hattie w końcu przeczytała dedykację, jednak nie tak sobie to wszystko wyobrażał. Świeżo po wydaniu książki wyobrażał sobie, że właśnie dzięki niej uda im się na nowo do siebie zbliżyć. Wyobrażał sobie, że Hattie puka do drzwi jego domu, rzuca mu się w ramiona i błaga o wybaczenie. Z biegiem czasu jego scenariusze były jednak coraz bardziej ostentacyjne. Nigdy jednak nie sądził, że wparuje do jego domu z pretensjami, że napisał książkę. Nie wiedział jak ma się teraz zachowywać.
    [♡]

    OdpowiedzUsuń
  72. Praca Zereldy pozostawiała wiele do życzenia z dwóch powodów. Po pierwsze, była to praca całkowicie niesatysfakcjonująca, polegająca głównie na tym, żeby burmistrz nie zapomniał zawiązać krawata – mimo że nie chodził na żadne spotkania – a po drugie: była to praca Zereldy – wiecznie niezadowolonej, opryskliwej Zereldy, która robiła wszystko, żeby uprzykrzyć ludziom życie, zmieniając się w kogoś, kogo szczerze nienawidziła. W panią z dziekanatu. Im bardziej zaś to sobie uświadamiała, tym bardziej zgryźliwa się robiła, co mocniej odbijało się na jej interesantach. Finalnie więc doszła do jedynego słusznego wniosku – musiała jak najmniej czasu przebywać w pseudo-gabinecie w pseudo-urzędzie, bo inaczej niechybnie zwariuje, zrobi krzywdę sobie i innym oraz doprowadzi do zwiększonej liczby samobójstw w Mount Cartier.
    Wybawieniem okazała się być urocza cukiernia prowadzona przez równie uroczą dziewczynę, do której – ku swojemu niezmiernemu zdziwieniu, bo zazwyczaj tak dobre i słodkie osoby wzbudzały u niej odruch wymiotny i chęć jak najszybciej ucieczki – natychmiast zapałała niemalże siostrzanymi uczuciami. Słodko-gorzka relacja z panną Golden stała się więc dla Zee bezpiecznym portem, do którego mogła zawinąć, zamykając potajemnie wcześniej biuro i udawała się do pracy Hattie, gdzie rozsiadała się nonszalancko na ladzie, w drogiej sukience, z nogą na nodze, ostentacyjnie, specjalnie prowokując małomiasteczkowe główki do plotek. Sama zresztą nie była dłużna – komentowała każdą osobę odwiedzającą cukiernię, z takiej ot: zwykłej zawiści i chęci zemsty za te wszystkie oszczerstwa, które rozsiewa się o niej.
    To nie tak jednak, że Zerelda była pustą paniusią z wielkiego miasta – ona zwyczajnie potrzebowała się wygadać i wyżyć, jednocześnie nikomu nie zdradzając powodów swojego wyjazdu przed ponad dekadą z Mount Cartier ani tego, dlaczego właściwie wróciła; chyba tego sama nie wiedziała. Dlatego też chętnie zachowywała się, jak na taką dziurę zabitą dechami, kontrowersyjnie i nieprzyzwoicie w swoich wysokich szpilkach.
    — Cześć – uśmiech, jaki posyłała Hattie za każdym razem, gdy wpadała do jej cukierni, był najszczerszym, ale niebywale rzadkim, z możliwych. – Och, kochana… na razie wypiłabym mocną kawę, jest tak niskie ciśnienie, że zaraz oszaleje – jak zawsze zajęła swoje miejsce na ladzie, świetnie udając, że wcale się nie rozgląda gorączkowo, czy za szybą nie pojawi się zaraz Lucas Marlowe. – Co u ciebie? – Rzuciła nagle, mało naturalnie.

    ZEE

    OdpowiedzUsuń
  73. [Dziękuję za miłe słowa powitania. Harvey i tak będzie udawał, że wszystko gra - chyba, że mu akurat odwali.]/Harvey

    OdpowiedzUsuń
  74. Pogładził kciukiem wierzch jej dłoni słuchając ją w milczeniu. Zamyślił się na moment i okrył ją szczelniej kocem. – Dobrze, obiecuję, że ci o tym powiem, ale jednak zapewniam cię, że niczego sobie nie zrobię, a przynajmniej mam taką nadzieję – odparł z uśmiechem na twarzy, po czym przyciągnął ją do siebie i zamknął w swoich ramionach. Pocałował ją w czubek głowy, a dłońmi gładził ją po plecach. Czuł jak cieplutka się zrobiła, zagrzała się. Przeczesał palcami jej włosy. Po paru minutach ponownie wstał z kanapy i dorzucił kilka drewienek do komina, by ogień nie zgasł. Gdy wrócił do Hattie spojrzał na jej twarzyczkę, a dziwna fala ciepła rozlała się po jego ciele. Odczuł dziwną potrzebę zasmakowania jej warg. Nachylił się w jej stronę niepewnie, a gdy poczuł jej oddech na swojej twarzy zawahał się, jednak czuł też, że będzie żałował jeśli nie spróbuje.
    Delikatnie ujął jej podbródek w dwa palce, a na jej różowiutkich usteczkach złożył pełen czułości pocałunek. Mogła go potem spoliczkować, odepchnąć, cokolwiek innego, ale nie żałował i raczej żałować nie będzie. Poczuł się tak dobrze. Wlał w ten pocałunek wiele emocji, które się w nim zgromadziły, dłonią delikatnie gładził ją po policzku. Zagryzł delikatnie jej dolną wargę, za którą lekko pociągnął.

    OdpowiedzUsuń
  75. Przesunął subtelnie dłońmi po jej plecach nie rozłączając nawet na moment ich ust. Czuł bijące w jego ciało fale gorąca, które tylko przybierały na sile. Hattie była taka słodka. Zawisł nad nią, a gdy oderwał się od jej warg, by zaczerpnąć powietrza zaczął składać na jej szyi delikatne cmoknięcia. Robił to delikatnie i ostrożnie, tak, by dziewczyna mogła oswoić się z jego bliskością i w pełni czerpać zadowolenie z prezentowanych jej pieszczot.
    Powoli wsunął dłonie pod jej koszulę. Muskał opuszkami palców jej idealnie ciepłą, gładką skórę, poznając jej ciało inaczej niż zwykle, znacznie bliżej, przesunął dłońmi po jej piersiach skrytych pod materiałem biustonosza, po czym wrócił na jej talię, a ustami nie omijał nawet najmniejszego skrawka na jej szyi. Gdy odnalazł drogę powrotną do jej ust wpił się w nie z pasją. Pocałunek był lekki, powolny, nienaglący wręcz słodki. Oboje zatracili się w tym co się teraz działo. Nie myśleli trzeźwo, emocje i pragnienia wzięły górę.
    Liczyła się tylko ta chwila, tylko to co ich teraz łączy. Jej miękkie usteczka naprawdę mocno na niego działały. Rytm serca coraz bardziej przyśpieszał, a temperatura ich ciał rosła, wręcz dobijała do poziomu wrzenia.
    Przesunął wargami po jej policzku aby wrócił do całowania jej szyi.

    OdpowiedzUsuń
  76. Otwierał w kuchni dosłownie wszystkie możliwe szafki. Miał nadzieję, że… No właśnie… Na co miał nadzieję? Że Hattie wyjdzie, bo znudzi się czekaniem? O nie, ona była zdesperowana a on doskonale to wyczuwał. Chciała odpowiedzi, których on bał się w pewnym sensie udzielić. Co jeśli uzna, że nadal coś do niej czuje? Że było to świadectwo jego miłości do niej? Przecież nie taka była prawda. Nie wiedział tylko jak ma ją przekazać. Każde słowo, które przyszło mu do głowy, wydawało się niewystarczająco dobre. W końcu zamknął ostatnią szafkę i odwrócił się do Hattie z furią wypisaną na twarzy.
    - A co chcesz usłyszeć? Że tęskniłem za tym, co mieliśmy? Że dalej cię kocham i właśnie dlatego upijam się każdego wieczora? Bo jeśli właśnie to chciałaś usłyszeć, to proszę bardzo, ale nic z tego nie jest prawdą.
    Wziął do ręki szklankę, którą przygotował dla Hattie, wyminął dziewczynę i zwrócił się w stronę salonu. Dziewczyna kompletnie zignorowała jego pytanie o to czy się napije, więc po prostu postawił szklankę na stoliku, złapał za swoją i upił łyka, siadając na swoim fotelu.
    - Proszę bardzo rozsiądź się. Barek do twojej dyspozycji – pokazał ręką za siebie, gdzie na blacie stały alkohole wszelkiego rodzaju. Dalej nie odpowiedział na jej pytania. Widział jak Hattie otwiera już usta, żeby coś powiedzieć, jednak ubiegł ją. – Och, proszę cię, zamknij się już to wszystko ci powiem. Tylko po prostu usiądź i nic już nie rób.
    Wyrwał jej książkę z ręki i otworzył na dedykacji. Dawno nie zaglądał do książki. Zazwyczaj pomijał pierwsze strony, byle tylko nie patrzeć na słowa, które były świadectwem jego miłości przed kilkoma laty. Wpatrywał się przez chwilę w słowa Dla Małolaty. Hattie była już kobietą. W końcu była dorosła a tych kilka lat różnicy między nimi nie było już nawet widać. Może to właśnie ich różny wiek spowodował rozstanie? Może teraz by im się udało? Kiedy ją poznał była jeszcze dzieckiem ganiającym za marzeniami, starającym się wyrwać z tej dziury. Inspirowała go swoją nieskalaną duszą i pozytywnym nastawieniem.
    - Książkę zacząłem pisać jeszcze jak byliśmy razem… To miał być prezent dla ciebie. Ale w końcu kilka miesięcy potem rzuciłaś mnie, więc postanowiłem jej nie kończyć. – Starał się nie patrzyć na Hattie. Miał tylko nadzieję, że uważnie go słucha, bo nie miał zamiaru powtarzać tego wszystkiego. – Kilka lat później jednak coś się zmieniło i jednak ją dokończyłem. Wprawdzie zmieniłem nieco koncepcję na zakończenie, ale postanowiłem zostawić dedykację. Nie pytaj dlaczego, bo nie umiem odpowiedzieć. Pomyślałem, że… Będzie ci miło. – Uniósł wzrok i zetknął się ze spojrzeniem dziewczyny. Małolaty

    OdpowiedzUsuń
  77. Powoli pozbył się jej koszulki i przeniósł się z pocałunkami na jej brzuch. Uśmiechnął się zadziornie, coraz bardziej zaczęło mu się to podobać. Zostawiał gdzieniegdzie mokre ślady na jej skórze pragnąc jej coraz to bardziej. Wrócił do jej ust, których wargę delikatnie zagryzł i zaczepnie pociągnął, po czym namiętnie ją pocałował i wtedy coś w nim pękło. Zapaliła się czerwona lampka. Gwałtownie się od niej odsunął. Wróciło trzeźwe myślenie. Adam, idioto to twoja przyjaciółka! Starał się usprawiedliwiać tym, że od czasów Leslie nie był aż tak blisko z żadną kobietą, był samcem to normalne, że odczuwał taką potrzebę, ale nie z Hattie, nie mógł jej tak skrzywdzić, czułby się jak ostatni kutas jeśli tknąłby tą istotkę w ten sposób nawet jeśli oboje by tego chcieli. Wziął kilka głębokich wdechów starając się opanować szaleńcze bicie serca.
    - My…ja przepraszam – wydukał nadal będąc w szoku. Podał jej koszulkę, którą z niej ściągnął i wstał z kanapy. Czuł się podle, a nawet gorzej. Oboje potem, by tego żałowali, a chyba najbardziej Adam, od którego to wszystko się zaczęło.
    - Nie powinniśmy – rzucił podchodząc do okna. Było mu nawet wstyd, że dał się tak zmanipulować emocją. W końcu po paru minutach milczenia wrócił na kanapę, przyciągnął do siebie Hattie i ostrożnie ją do siebie przytulił. – Przepraszam, naprawdę przepraszam, nie wiem co we mnie wstąpiło.

    OdpowiedzUsuń
  78. - Tak, tak, masz rację. Masz rację – westchnął i dał jej swój sweter nim wyszła, by było jej cieplej i odprowadził do drzwi. Odwiózłby ją do domu, ale lepiej będą jeżeli rzeczywiście oboje teraz ochłoną i zostaną sami. Walnął się z otwartej dłoni w czoło, gdy został sam przed zamkniętymi drzwiami, nie mógł nadal uwierzyć, że zrobił coś tak głupiego. Adam idioto, ty wiesz jak wszystko spieprzyć. Stracił humor, czuł się beznadziejnie. Sprawdził co u Victora i wrócił do swojej sypialni, gdzie walnął się do łóżka, zakopał się w pościeli, zacisnął powieki. Przeleżał tak aż do wieczora intensywnie rozmyślając nad tym co się stało. Nie mógł jednak zapomnieć o tym, że czuje coś więcej do Hattie, bał się tego, naprawdę się tego bał. Co jeśli przez jego mocniejsze uczucia zepsuje to co budowali między sobą tak długo?
    W końcu wstał i poszedł do syna, z którym zagrał na konsoli, zrobił kolację, obejrzał z Victorem jakiś film, a na koniec dnia wziął prysznic i wrócił do łóżka. Nie mógł zasnąć. Przewracał się uparcie z boku na bok, ale jego głowa i tak była zbyt pełna uporczywych myśli. Pogadają z Hattie jutro, wyjaśnią sobie wszystko, a reszta wrócił do normy, przynajmniej miał taką nadzieję, tak sobie wmawiał.

    OdpowiedzUsuń
  79. [Owszem, są bardzo fajne, co doskonale widać po Hattie. Jejku, tak przeuroczej postaci nie widziałam już dawno w blogowym świecie! :)
    Co prawda, moja Colette jest teraz trochę bardziej... hm, wycofana (to chyba najlepsze określenie), ale może uda się nam stworzyć jakiś ciekawy wątek, co Ty na to? :)
    I zgadzam się jak najbardziej, Ebba w blondzie jest przepiękna!]
    Colette

    OdpowiedzUsuń
  80. [ Dziękuję za powitanie :)
    Wątek jak najbardziej. Może, Dante po prostu zaproponuje jej zdjęcia? On ma to do siebie, że jak na ulicy spotka kogoś odpowiedniego, to od razu pyta czy może zrobić zdjęcie. Więc można tak zacząć, jak co to odpowiada :) Oczywiście za takie rzeczy zwykle ludziom płaci. Nie żeby to od razu musiałoby być jakieś wyzywające zdjęcie XD
    Może być?]

    Dante Riddle

    OdpowiedzUsuń
  81. [Cześć. Twój podziw jest odwzajemniony - mi nigdy nie wychodzili panowie stricte radośni, czuję się z podobnymi, jak w ciasnej klatce bez możliwości ruchu, dlatego respektuję każdego, kto umie nimi operować bez skrępowania.
    Dziękuję za przywitanie i Tobie również życzę wielu owocnych wątków.]/Hawthorne

    OdpowiedzUsuń
  82. [ Jasne :D Pasuje mi to jak najbardziej :D Będzie śmiesznie, bo Dante chyba nie do końca przepada za ludźmi ;)
    Mam zacząć, czy chce mieć ten zaszczyt? ]

    Dante Riddle

    OdpowiedzUsuń
  83. [Pomysł bardzo fajny, mi odpowiada, a Colette przyda się taka przyjaciółka :) Rozumiem, że mam zacząć, co postaram się uczynić jak najszybciej, jednak najpierw chciałabym wiedzieć, w którym momencie zaczynamy. Jak Colette już mieszka u Hattie i znają się jakiś czas? Czy wcześniej? :)]
    Colette

    OdpowiedzUsuń
  84. [ Dziękuje za powitanie i pochwałę dla imienia :> Moja postać nie używa go, bo uważa je za dziwne. Tak ma być O_O
    Mmm. Skoro Hattie tak bardzo chce wywoływać u wszystkich uśmiech, niech spróbuje go wywołać u J... Co ty na to? Nasze postacie są w tym samym wieku, a zawód twojej można wykorzystać przy ich spotkaniu jeśli chcesz. J może zawsze po pracy wpadać do cukierni i kupować jakiś rodzaj ciastek. Taki stały klient. Mogłoby być?
    Od kilku miesięcy nie pisałam na blogach i odbiło się to na mojej kreatywności.]

    Rem J Sullivan

    OdpowiedzUsuń
  85. Nie znosił zimna. Mimo, że padający powoli śnieg wyglądał pięknie i majestatycznie, kołysząc się na wietrze, przyprawiał go o drżenie. Mimo to, często wpatrywał się w jeden punkt, gdzieś daleko przed sobą, pozwalając swojemu ciału marznąć. Chłód potrafił wyciskać z oczu łzy, kiedy tak na poważnie zaatakował znienacka. Zatarł dłonie, starając się myśleć o czymś ciepłym i pozytywnym. Idąc w kierunku blżej sobie nie znanym, mijał ciekawych ludzi. Tubylców łatwo było poznać po butach na mocnej, gumowej i grubej podeszwie, ciepłych kurtkach i czapkach. Ci, którzy byli tu na wycieczce albo od niedawna, wciąż jeszcze mieli skrupuły by wyglądać modnie, gustownie. Jemu przeszło dwa dni wcześniej, kiedy uznał że piękny wełniany płaszcz, nie nadaje się na taką pogodę, przez co przemarzł do samych wnętrzności. Na zewnątrz nie pokazywał, że go to bawi. Jak on współczuł tym ofiarom mody, tuptającym w rajstopkach i butkach, rodem z paryskich wybiegów. Parsknął, widząc na ławce obściskującą się parę. Przez chwilę zastanawiał się nawet czy przypadkiem do siebie nie przymarzli. Chociaż mogło być gorzej. Mogli sobie przymarznąć do innych części ciała, a wtedy byłby wielki wstyd w szpitalu. Zachichotał pod nosem. Na prawdę, szczerze obawiał sie swojej wyobraźni. Zacisnął palce na obudowie aparatu. Zwykle nosił go przy sobie, zwłaszcza w takie dni jak te, kiedy majestat tego miasta wychodził na wierzch. Krążył po tej mieścinie raczej bez celu. Czasem udawało mu się znaleźć to czego chciał, ale zwykle wracał z niczym. To było najbardziej frustrujące. Wtedy miał prawdziwą ochotę by się spakować i wrócić tam gdzie jest ciepło. Przechodząc ulicą, minął witrynę z kilkoma ciekawie wyglądającymi przysmakami. Zatrzymał sie i zawrócił. Tak, teraz na to miał ochotę. Jedzenie słodyczy było niczym więcej jak oznaką próżności, a jemu było ostatnio wszystko jedno. Jednak coś innego przykuło jego uwagę. Kobieta stojąca za ladą, tak bardzo pochlonięta czymś co leżało na blacie, że nie zwróciła na niego uwagi. Włączył aparat i uniósł wizjer do oka. Zrobił pierwsze zdjęcie i dostroił aparat. Potem jeszcze jedno i kolejne. W końcu spojrzała na niego. Był trochę zmieszany, ale wszedl do środka i uśmiechnął się dość niewinnie.
    - Nie wolno mi robić zdjęć?

    Dante Riddle

    OdpowiedzUsuń
  86. [Dzień dobry! :) Jaka fajna pani. Theodor już tak się odciął od wszelkich zalotów, że miłość musiałaby go mocno kopnąć w tyłek, żeby zobaczył, iż ktoś go podrywa. Jeśli masz ochotę na wątek, to zapraszam. Razem coś wymyślimy :)]
    Theodor

    OdpowiedzUsuń
  87. [Mam pewien pomysł. Theodor ma małego siostrzeńca Nico, więc może podczas wizyty u wujaszka brzdąc zauroczyłby się panią cukierniczką i postanowił zaprosić ją na sanki (lepszy podrywacz od wujka :D). I tak całą trójką wybraliby się na jakąś górkę, a gdy malec zostałby już zabrany do domu, oni mogliby wypić ciepłą herbatkę, ewentualnie jakieś wino i posiedzieć razem przy kominku w domu drwala. Co Ty na to? ;)]
    Theo

    OdpowiedzUsuń
  88. [ Może postarajmy się coś wymyślić na spontanie opierając się tym co już ustaliłyśmy? ;) Zaczęłabyś? ]

    Rem J Sullivan

    OdpowiedzUsuń
  89. [ Takie miasto, przyciąga tych, którzy pragną świętego spokoju - to albo zgorzkniali, albo samotni, a często jedno i drugie. Swoją drogą, gdyby Auerbach pracował w cukierni, pewnie też chodziłby szczęśliwy :P I na koniec: cześć. ]
    M. A.

    OdpowiedzUsuń
  90. [Dopiero teraz zajrzałam, informuję, że ciągle tu jestem. Na wątek zaczekam, ile będzie trzeba ;)]
    Theo

    OdpowiedzUsuń