A kiedy śnieg przestanie prószyć, to Monty na spacer ruszy.

Blog zawieszony

Po przeprowadzeniu ankiety większością głosów wygrała opcja zawieszenia bloga. Oznacza to, że autorzy mają możliwość dalszej gry i zapisów, ale administracja — za wyjątkiem wysyłania zaproszeń i wpisywania do listy bohaterów — nie będzie angażować się w życie bloga. Z tego samego powodu zakładka Organizacyjnie na czas zawieszenia bloga zostaje usunięta. Raz jeszcze dziękujemy za Waszą obecność i życzymy Wam wszystkiego, co najlepsze.

nie istnieję & latessa

Kalendarz

16/02/14 Otwarcie
16/02/14 Nowy mod
22/02/14 Wydarzenie: Burza Śnieżna – link
24/02/14 Odejście moda
26/02/14 Nowy mod
19/04/14 Wydarzenie: Mecz Hokeja – link
02/07/14 Nowy szablon
07/07/14 Wydarzenie: Kto zabił? – link
20/07/14 Odejście moda
23/07/14 Nowy mod
29/08/14 Zamknięcie
24/12/15 Reaktywacja
25/12/15 Nowy admin
28/12/15 Wydarzenie: Kolacja wigilijna – link
29/06/15 Nowy nagłówek
09/10/16 Wydarzenie: Deszcz i wichura - link
28/11/16 Nowy nagłówek
10/12/16 Wydarzenie: Uratuj święta! - link
04/01/17 Wydarzenie: Psi zaprzęg - link
28/01/17 Wydarzenie: Słodka Walentynka - link
04/02/17 Nowy szablon
27/03/17 Wydarzenie: Mount-ipedia - link
21/04/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap I - link
01/05/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap II - link
02/05/17 Nowy nagłówek
17/09/17 Wydarzenie: Spływ kajakowy - link
02/02/17 Nowy szablon
14/02/17 Wydarzenie: Poczta walentynkowa - link
07/07/18 Zawieszenie

Declan McCain Jr

28 lat maszer już-nie podróżnik

Jeśli kryzysem wieku średniego nazywamy stan przejścia od niewinnej pychy do skrajnego egoizmu, z czym on miał do czynienia przeszło 10 lat temu, przy tak szybkim tempie dewastacji psychicznej za kolejne pięć lat czeka go już trumna.

LEAD & SWING
(Beli & Danu)


73 komentarze:

  1. Przecierał szklanki wątpliwie czystą szmatką. Lekki powiew od strony drzwi i tradycyjne, charakterystyczne dla starej podłogi skrzypnięcie desek zdradziło przybycie kogoś do baru. Mężczyzna uniósł niechętnie wzrok z nad polerowanego z nudów szkła, mrużąc niezadowolony oczy. Całkiem nieprzychylnie, jak na małomiasteczkowego chama przystało:
    — Zajechało przyjezdnym — rzucił z pogardą, właściwie sobie - bezpośrednio.

    Ian

    OdpowiedzUsuń
  2. Chris i te jego biadolenie o świątecznej atmosferze i serdeczności. Ian zapamiętał sobie, że następnym razem musi mu doliczyć do rachunku za szerzenie tak chorych, niestworzonych historii, które przyjezdni łykali jak najlepsze świąteczne cuksy. Niemalże prychnął pod nosem, w odpowiedzi na słowa mężczyzny, ale ostatecznie ograniczył się tylko do politowanego spojrzenia, mrucząc z dezaprobatą:
    — Może złapałeś fale z Churchill?— wykpił gościa, stawiając szklankę obok siebie, rzucając nieznajomemu wzrokowo-kontaktowe wyzwanie. —To co będzie. Cola, czy ciepłe kakao? — drwił dalej, bo nawet dzieci w Mount Cartier piły herbatkę z prądem.

    Ian

    OdpowiedzUsuń
  3. [Jak mnie kojarzysz to fajno! Jasne, koalicja przyjezdnych to fajny pomysł, tylko nie wiem od czego wyjsć. Przypadkowe spotkanie, picie w barze? :)]

    Emilka

    OdpowiedzUsuń
  4. [Cześć i czołem! W takim razie czekam z (nie)cierpliwością na wątek i dziękuję za wszystko :)]

    Hattie

    OdpowiedzUsuń
  5. Gdy była mała, Emily śmigała po lodowiskach, a żadne piruety czy jaskółki nie były jej straszne. Wpisywała się w kanon amerykańskich pociech, dla których przerwa świąteczna równała się z rodzinną jazdą na lodzie. W miarę jednak jak życie ją doświadczało, a lat tylko przybywało, odeszła od tego zwyczaju. Wolała lodowiska omijać szerokim łukiem, tak na wszelki wypadek, żeby nie kusić wspomnień do powrotu. Lepiej było po prostu zapomnieć, zamknąć gdzieś w odmętach pamięci i do tego nie wracać.
    Teraz tez nie zamierzała tego zmieniać. Skoro jednak chciała iść na przód i zacząć żyć od nowa, musiała iść na pewne ustępstwa. Dlatego też, korzystając z przywileju spędzania Świąt w Mount Cartier, odważyła się odwiedzić tutejsze lodowisko i sprawdzić czy z jazdą na łyżwach jest jak z tą na rowerze - nie da się jej zapomnieć. Na towarzystwo, nie miała co liczyć, na zbyt wiele dobroci i łaskawości od mieszkańców raczej też, jednak miała ochotę zrobić coś dla siebie. A do łatki dziwaczka zdążyła się już przyzwyczaić.
    Z początku szło jej opornie, a horda małych brzdąców wkoło scalenie pomagała. Mimo to po 20 minutach Emily czuła się pewnie i swobodnie na lodzie, śmigając wsród szalonych nastolatków. Sprawiało jej to taką frajdę, że zupełnie straciła poczucie czasu i nawet spadająca temperatura nie była w stanie jej zatrzymać. Dopiero kraksa jakiś maluchów tuż przed nią, spowodowała że kobieta się zatrzymała. A potem miała miejsce ta dziwna scena.
    - Myślę, że po prostu nie mają ba to czasu. - odparła wesoło wyciągając w stronę nieznajomego dłoń, by pomoc mu wstać. Dopiero wtedy zorientowała się, że część ludzi jakoś dziwnie na nich patrzy. Uśmiechnęła się zakłopotana i gdy tylko mężczyzna wstał, wskazała nieśmiało na bawiące się w najlepsze małe "przyczyny" jego staranowania. - W każdym razie... - zagubiona pod natłokiem ludzkich spojrzeń chciała się wycofać jak najszybciej z niekomfortowej sytuacji, a stara Emily dawała o sobie ponownie znać. - Jestem Emily, Emily Baker. Pewnie więcej się już nie zobaczymy, na dłużej przynajmniej, ale miło było Ciebie poznać.
    Niestety, nie miała tutaj przyjaciół czy przyjaznych dusz. Z nią ludzie nie rozmawiali, nie spędzali czasu, poza jednym, małym wyjątkiem. Wątpiła zatem by w przypadku przystojnego nieznajomego miało być inaczej.

    Emily Baker

    OdpowiedzUsuń
  6. [Podkradłaś tak idealny zawód! Ale wybaczam za to, że przywrócone jest MC. ♥]

    Ryan

    OdpowiedzUsuń
  7. (No to sprawdźmy, jak to jest z tym gryzieniem. Co powiesz na jakiś wątek?)

    Aurora Leatherwood

    OdpowiedzUsuń
  8. [Ślicznie dziękuję za skomentowanie karty, bardzo miło mi, że się spodobała, bo wbrew pozorom trudno mi jest sklecić coś krótkiego i jednocześnie sensownego. Oczywiście, że Declan będzie mieć wąteczek z Philipem, kupił go już tymi fajniutkimi pieskami, tylko że na obecną chwilę nie jestem w stanie wymyślić jakiegoś ambitnego wątku. Z powiązań proponuje kumpelstwo lub coś w ten deseń. Zawsze dobrze mieć takiego kolesia, który pocieszy, jak homofoby chcą dać w mordę. Możemy też pomyśleć nad inną relacją, od szkolnych rywali, po przyjaciół od dzieciaka. W końcu są w bardzo podobnym wieku.]

    Philip

    OdpowiedzUsuń
  9. [Cieszę się, że udało mi się w jakimś stopniu odwzorować tę postać. Lubię panie z charakterkiem, a wydaje mi się, że z nią nie szło by się nudzić :D
    I bardzo chętnie zaczęłabym nawet wątek, ale pozostaje pytanie: czy tworzymy jakąś relację, czy też lecim od zera z tym koksem?]

    Jilly

    OdpowiedzUsuń
  10. [Jestem bardzo za. W takim razie, pozwolisz, że zacznę w najbliższym czasie? :)]

    Jilly

    OdpowiedzUsuń
  11. Już od jakiegoś czasu Hattie miała taką małą tradycję, że w każdy piątek, tuż po zamknięciu cukierni, wędrowała po miasteczku i roznosiła wszystkim dzieciom darmowe ciasteczka, które zostawały jej pod koniec tygodnia, a które zapewne nie byłyby zbyt dobre po weekendzie spędzonym w zamkniętej cukierni. Nie miała zamiaru ich wyrzucać, a sama na pewno wszystkiego by nie zjadła, szczególnie, że i tak często je podjadała, kiedy nikt nie widział. Jakiś czas temu pomyślała więc, że przecież może je rozdawać sąsiadom, a raczej im dzieciom, które słodkości uwielbiały.
    Dzisiejszego dnia wypadał właśnie piątek, więc kiedy wybiła godzina osiemnasta, Hattie zamknęła cukiernię, posprzątała szybko w lokalu i spakowała pozostałe ciasta i ciasteczka do plastikowych opakowań, po czym ruszyła w podróż po miasteczku. Wiedziała, że minie sporo czasu nim w końcu wróci do domu, gdyż każdy zapraszał ją na chwilę do środka, aby chwilę porozmawiać, a Golden nie lubiła odmawiać sympatycznym sąsiadom.
    Była już w połowie swojego obchodu, kiedy po drugiej stronie ulicy mignęła jej znajoma postać. Niemal od razu jednak uznała, że musiała się przewidzieć, lecz w tej właśnie chwili osoba ta zatrzymała się i odwróciła tak, że mogła jej się dokładnie przyjrzeć. Zdziwiona zatrzymała się w pół kroku, zastanawiając się co Declan robi w Mount Cartier. Minęło sporo czasu nim ostatnio ze sobą rozmawiali, a było to wtedy, kiedy Hattie stwierdziła, że ich związek na odległość nie ma sensu i powinni się rozstać. I tak się stało. Czasami jednak wciąż wracała myślami do chwil, kiedy byli razem. Po chwili zastanowienia więc przecięła ulicę i ruszyła w stronę Declana, przy okazji starając się nie wywalić na śliskiej powierzchni.
    — Nie wiedziałam, że przyjechałeś do Mount Cartier — powiedziała, stając za nim w odległości kilku metrów i zastanawiając się jak zareaguje na spotkanie z nią. Chociaż musiał zdawać sobie sprawę, że prędzej czy później się na siebie natkną, miasteczko w końcu było niewielkie.

    Hattie

    OdpowiedzUsuń
  12. [Bardzo dziękuję za życzenia i powitanie! W razie, gdybyś znalazła czas i ochotę na jeszcze jeden wątek- czekam :D ]/ Olivia

    OdpowiedzUsuń
  13. [Chyba dzięki temu udało mi się rozkminić w końcu kim jest typ ze zdjęcia :)

    Dziękuję też za dwie inne rzeczy - miłe powitanie i rzecz jasna życzenia. Tobie życzę tego samego.]

    Mike Havoc

    OdpowiedzUsuń
  14. [Noo, nie taka znowu trudna ta przeszłość. Bardziej to ja lubię postaci z mniejszości, haha, no jak widać tutaj czarnoskóra dziewczyna, tutaj homoś, ale to w sumie w obu przypadkach są postacie oparte na bohaterach, którymi kończyłem karierę na grupowcach przed przerwą, więc sobie z nimi chętnie do gry powrócę.
    Zostawiłem jeszcze pytanie propos tego ławnika pod administracją, jakby co.
    Chętnie przygarnę dla Mary Joanne wątek z Declanem, możemy zamienić ten z Philipem, jakby co ;) O ile masz jeszcze miejsce, bo rzeczywiście ruch tutaj spory]

    OdpowiedzUsuń
  15. [Wczoraj po publikacji karty od razu przytuliłam poduszkę, stąd ten zastój u mnie pod kartą :D Już nadrobiłam. Ale jeśli oczywiście jest chęć i czas, to ja chętnie przygarnę jakiś wątek dla Jean. ;) ]

    J. Jenkins

    OdpowiedzUsuń
  16. [Właśnie miałem proponować coś związanego z psiakami, bo uwaga (tu zaskoczenie, haha): Mary jest jedną z tych osób, które te pupile wręcz uwielbia. Szczególnie takie jakie ma Declan. Więc tu by się akurat nam coś spasowało. Możemy pobawić się też w elementy jakiejś ckliwej komedii, w której mknące psy wśród zasp wlatują prosto na Mary, powalając ją do śniegu, bo wywęszyły szynkę, którą niosła z lotniska do domu, haha. Coś w ten deseń. A potem pójdzie na spontanie.
    Na razie może skumpy się na tym wątku, Philipek dojdzie potem, bo w końcu Clayton też sobie chce rozkręcić. :)]

    OdpowiedzUsuń
  17. [Dokładnie tak. Byłbym wdzięczny za zaczęcie, także uzbrój się w wenę, a ja na pewno się jakoś odwdzięczę potem w wątku :)]

    OdpowiedzUsuń
  18. [Nareszcie mam chwilkę, aby porządnie odpisać na Twoje powitanie. Wspominanie o nie komentowaniu wizerunku ma zazwyczaj na celu uniknięcie sytuacji, kiedy ktoś marnuje czas na wylewanie na temat zdjęcia/gifu. Zwyczajnie tego nie lubię, bo osobiście skupiam się na treści. Za komplementy bardzo dziękuję i miejmy nadzieję, że z takim ziółkiem jak Jerome to jednak uda mi się wyjść na porządnego obywatela. A co do życzeń to oczywiście wzajemnie. Napomknę tylko, że zdrowie jest najważniejsze, bo przystojnych frajerów może być wielu, a z tym pierwszym tak dobrze nie ma :3]

    Jerome Yates

    OdpowiedzUsuń
  19. [ Jeśli chcesz, to Madie może pogłaskać wszystko, nawet meble ;p
    Dziękuję, mam nadzieję, że dam sobie radę, w końcu lubię pisać, więc to sama przyjemność. Jeśli masz ochotę to zapraszam do panny Ashton na wątek :) ]

    Madison Ashton

    OdpowiedzUsuń
  20. Nie należała do osób odnajdujących się w stosunkach interpersonalnych najlepiej. Przynajmniej nie przez ostatnie kilka lat, od chwili, gdy jej życie legło w gruzach i początek miała choroba, z którą wciąż się zmagała. O ile przez dłuższy czas ludzi zwyczajnie unikała, tak jak i rozmów z nimi, tak teraz chciała wyjść ze swojego obronnego kokonu i zacząć żyć. Tylko nie aż tak gwałtownie. Musiała przyznać, że uścisk w wykonaniu mężczyzny był rzeczą, której najmniej się spodziewała. Bo niby czemu ktoś miałby robić podobne rzeczy? Nawet magia świąt i ten podniosły, radosny nastrój nie obligowały do posobnych szaleństw. Przynajmniej w przekonaniu pani Baker, której wyraźnie to nie pasowało.
    — Miło mi Declan... — mruknęła, starając się czym prędzej wyswobodzić z silnych i ciepłych męskich ramion, co nie było rzecz jasna proste. Przyprawili ją to o żywo czerwone rumieńce na twarzy, kilka głośniejszych sapnięć i stumilowe zażenowanie, gdy zobaczyła zdumienie na twarzach ludzi. No jasne, jeszcze tego brakowało. — To strasznie miłe z Twojej strony, ale mógłbyś mnie już puścić... — wymamrotała, by po chwili móc się ostatecznie wyswobodzić z uścisku. Tylko, że chcąc pospiesznie uciec z miejsca tego zdarzenia, starała się zbyt nietaktownie wycofać, co w rezultacie zaowocowało straceniem równowagi.A jako, że chciała się ratować przed upadkiem, niewiele myśląc złapała za przedramiona niewprawionego w jeździe na łyżwach Declana, pociągając go tym samym za sobą. Efekt? Ona z zadziwiającą finezją i gracją upadła na plecy, obijając sobie pupę i potylicę, on ze znacznie większym szczęściem, upadł z wdziękiem na nią.
    No pięknie, ta sytuacja nie mogła potoczyć się gorzej. Najpierw wątpliwe zaręczyny, teraz igraszki na lodzie. A główną rolę w tym przedstawieniu grała ona - miejscowa dziwaczka, wariatka, przyjezdna od siedmiu boleści; osobą którą w najmniej prawdopodobnym wypadku wywiązywałaby jakieś romanse. A zaraz rozniesie się wieść, że pewnie flirtuje na dwa fronty, i nie dość, że własnie się zaręczyła, to po ostatnich zakupach można się domyślać, że pewnie jest w ciąży. Tego tylko brakowało!
    — Przepraszam, ale... — jęknęła, gdy zdała sobie sprawę jak bardzo boli ją głowa. Gdy adrenalina spadła po całym afekcie, nagle uprzytomniła sobie wielkość swoich obrażeń. — Błagam, chodźmy stąd jak najszybciej. Proszę...

    Emily

    OdpowiedzUsuń
  21. Czasami nienawidziła tego miejsca. Nienawidziła tego, że zimą musi wykopać sobie dojazd do pracy, że w każdej chwili jakieś dzikie zwierzę pojawi się na jej drodze, że wszyscy znali jej braci i ojca, a przede wszystkim nienawidziła tego że nikt nie brał jej tutaj na poważnie. Nikt nie rozumiał, że kobieta jednak może stać na straży prawa, skuwać w kajdanki i dawać mandaty. A jak trzeba: obić mordę jakiemuś pijusowi. A to potrafiła. W końcu była jedną z Brytonów.
    Ten wieczór nie różnił się żadnym innym. Zimno, szyby zamarzały, gdy tylko zgasł silnik, a do tego ta iście świąteczna atmosfera. Nie mogła się doczekać, aż skończy swoją zmianę i usiądzie w ciepłym domu. I wszystko byłoby dobrze, naprawdę, gdyby nie idiota, który zaparkował na zakazie. A już myślała, że będzie mogła się skupić na przygotowaniach. Ha! Nic z tego, Jilly. Zapomnij.
    Zatrzymała się nieopodal z ciężkim westchnięciem. - To do roboty - mruknęła pod nosem i otworzyła drzwi. Od razu przeszył ją lodowaty dreszcz. Nie dziwne, skoro w aucie miała włączone ogrzewanie, a teraz musiała swój chudy tyłek odmrażać przez jakiegoś imbecyla, który nie czytał znaków.
    Stawiała kolejne kroki, próbując się nie poślizgnąć na oblodzonej powierzchni, przy okazji wyklinając pod nosem pogodę (i brak ocieplenia klimatu akurat w tej części świata). Nie pozostało jej nic innego, jak wyjąć bloczek i zacząć wypisywać mandat. Ktoś będzie miał wspaniały świąteczno-noworoczny prezent.

    [Nie lubię zaczynać, postanawiam poprawę! Nie bij. :C]

    Jilly

    OdpowiedzUsuń
  22. [Kataryniarz to typol z katarynką. No, ludzie! Co z Wami? Halo?!
    Cieszę się, że spełniam wymogi xD Powyżywam się na ludziach, grając szowinistę, rasistę, homofoba, etc. a co! Mam nadzieję, że si pasuję ;D]

    Anderson

    OdpowiedzUsuń
  23. [Ojoj, nie można się bać Brego! Trzeba całować go po brzuszku! Znaczy, Felka może, nikt inny nie próbował :D Kombinujemy coś czy tylko witasz? ;)]

    Ophelia Wood

    OdpowiedzUsuń
  24. [Widzę ile masz już wątków w planach, nie będę więc nawet próbować zarzucać Cię dwoma... chyba, że pisanymi na zmianę.^^ Ale to już sama sobie wybierz czy bardziej odpowiada Ci niechętne pożyczanie psów od Ryana czy może spotkanie takiej Solane naprawiającej sobie zawiasy w drzwiach sklepu przy minusowej pogodzie. ;D Już-nie podróżnik czyli Declan jest z miasteczka, tak? To dałoby podstawy do dłuższego powiązania albo przez któregoś brata, albo nawet ze szkoły, bo przecież musieli wtedy chodzić do jednej nawet jak on te dwa lata starszy jest. ;)

    Nawet nie wiesz jaka radość, że pamiętasz i lubisz Solane. <3]

    Solane/Ryan

    OdpowiedzUsuń
  25. [W takim razie zapraszam kiedyśtam i do usłyszenia! :)]

    Ophelia Wood

    OdpowiedzUsuń
  26. [Witaj, dzięki, że zgodziłaś się na pomysł ze stażystką :) Co do wieku - wszystko już zmienione, nie zwróciłam uwagi, że u nich studia trwają dłużej. Ale już jest wszystko okej. Mam nadzieję, że Maina jakoś się tu przyjmie :)]
    Maina Middle

    OdpowiedzUsuń
  27. [ Pod tym nickiem byłam tylko na blogowym Wrocławiu i jakimś blogu z akcją w jednym z irlandzkich miast, ale nie pamiętam konkretnej nazwy. Bardzo możliwe, że też tam byłaś, ale nie dam sobie ręki za to uciąć, bo nie mam dobrej pamięci do nazw kont bloggerów. Ale to mało istotne. Dziękuję bardzo za pochwałę!
    Declan ma fantastyczny zawód i miejmy nadzieję, że za te pięć lat będzie jeszcze żył, bo w innym wypadku zapewne jego psy poumierałyby z rozpaczy. ]

    Inigo Widdicombe

    OdpowiedzUsuń
  28. [ooo, ktoś jeszcze pamięta psychologa? cieszę się bardzo i dziękuję za miłe powitanie. mój Noah chętnie zagadnie do Declana, jeśliby miał ochotę na nowy wątek, więc daj znać ;)]

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  29. [O nie, nie,nie! Na odpis spokojnie możesz liczyć, bo bardzo spodobała mi się (nie ukrywam) opcja tej potencjalnej wzajemnej - bądź jednostronnej - niechęci naszych postaci z wiadomych względów :) Miła odmiana. Po prostu nie miałam pomysłu, co odpisać, a nie chciałam tego w tym wypadku robić byle jak. Myślę, że już spokojnie jutro możesz spodziewać się odpowiedzi, przepraszam za problem :(]

    Jean Jenkins

    OdpowiedzUsuń
  30. [Bardzo dziękuję za powitanie! <3]

    Harry/Adam

    OdpowiedzUsuń
  31. Można rzec, że Hattie, wbrew pozorom, nie była typową kobietą. Nie lubiła chodzić po sklepach, a kiedy już musiała zrobić jakieś zakupy, starała się zrobić je jak najszybciej. Dlatego właśnie unikała jak ognia wypadów do Churchill z koleżankami, gdyż wiedziała, że zaraz będą chciały polatać po sklepach, gdzie spędziłyby trzy godziny, a ona już po czterdziestu minutach chciałaby wracać do domu. Wolała już sama jeździć po jakieś ubrania, bo wiedziała, że kupi to, co ma kupić w ekspresowym tempie i zadowolona wróci do domu. Pech chciał, że Hattie prawo jazdy nie miała, więc zawsze musiała się z kimś zabrać, aby dotrzeć do Churchill. Najczęściej więc prosiła o podwózkę jakiegoś znajomego, a że wszyscy doskonale wiedzieli o tym, że panna Golden robi zakupy bardzo szybko, nie mieli nic przeciwko, jeśli aktualnie nie byli niczym zajęci.
    Westchnęła cicho, zupełnie nie dziwiąc się zachowaniu Declana. Doskonale wiedziała, że mężczyzna nie był zbyt przyjaznym człowiekiem, choć Hattie starała się ze wszystkich sił, aby to zmienić. I nawet do pewnego stopnia jej się to udało, aczkolwiek po ich rozstaniu McCain widocznie o wszystkim zapomniał. Nie miała mu tego za złe, aczkolwiek raniło ją to, że zachowuje się niemiło nawet wobec niej. Owszem, zerwała z nim, ale jaki sens był w związku na odległość? Nie mogli się nawet przytulić, nie mogła poczuć jego miękkich ust na swoich, bo Declan co chwila był w innym mieście. Podświadomie sam musiał zdawać sobie sprawę, że to nie jest dobre rozwiązanie. Szczególnie, że doskonale wiedział o tym, że Hattie marzy o założeniu rodziny, że chce mieć męża, który by o nią dbał, który codziennie byłby przy niej i, z którym miałaby własne dziecko. Pomimo tego, że nigdy o tym poważnie nie rozmawiali, Declan o tym wiedział.
    — Nie uciekaj przede mną — powiedziała, ruszając za nim i po chwili zrównała z nim krok. — Nie możesz całe życie mnie unikać, Declan. Nie zachowuj się jak obrażone dziecko — dodała po chwili, starając się zachować spokój. I choć zazwyczaj łatwo jej to przychodziło, teraz było jakoś trudniej. Może dlatego, że miała już dość jego obrażania się? Hattie naprawdę nie chciała się rozstać w niemiłej atmosferze, miała nadzieję, że mimo wszystko nadal będę utrzymywać jakiś kontakt, gdyż wciąż zależało jej na McCainie. Niestety, Declan widocznie miał inne plany.

    Hattie

    OdpowiedzUsuń
  32. [Haha, bardzo pocieszający jest fakt, że moja mała Colette nie będzie musiała się tułać w mroźne wieczory po lesie i odmrażać sobie palców, a jakaś dobra dusza zaprosi ją na herbatę :)
    Najlepsze jest to, że postać miała być kompletnie inna, a ja nawet nie wiem, jak to wyszło, że powstała taka. Co nie zmienia faktu, że jeszcze się z takim pomysłem nie spotkałam na blogu i liczyłam na jakąś oryginalność :) Nie pozostaje mi nic innego, jak zaproponować wątek - czy to z Declanem czy ze Scottem, bo każdy z panów wydaje się być świetny. Co prawda, pomysłu konkretnego jeszcze nie mam, ale można by razem coś wymyślić :)]
    Colette

    OdpowiedzUsuń
  33. [Miło mi, że jest w blogosferze miejsce, w którym ktoś mnie pamięta. Dziękuję za powitanie i ode mnie skromne - dzień dobry :)]
    Theo

    OdpowiedzUsuń
  34. [ Dziękuję. Niestety, włącza mi się tryb pierwszoosobowy dość często. Całą książkę w ten sposób napisałem :)
    Wątki męsko-męskie jak najbardziej są w moim klimacie :) Bardzo chętnie się skuszę, jeśli znajdziesz dla mnie jeszcze miejsce w swoim karneciku. Ale nie umiałbym się zdecydować, do którego z twoich panów się zgłosić... Więc bądź tak miła, i zdecyduj za mnie, może któryś ci jakoś bardziej pasuje do Dantego, a ja w zamian coś wymyślę i zacznę. Nie lubie decydować...
    Może być? To chyba uczciwe :) ]

    Dante Riddle

    OdpowiedzUsuń
  35. Swego czasu bieganie było całym jej życiem. Nie ważne, która była akurat godzina – bo zdarzało się nawet, że swoją zwyczajową trasę dziesięciu kilometrów zaczynała pokonywać grubo po północy – czy jaka była pogoda za oknem, bo ani upał ani deszcz czy śnieg nie były jej straszne. Uwielbiała to uczucie, które ogarniało jej organizm podczas biegu. Poczucie siły i niezależności. Wolności. Uwielbiała ból w mięśniach, przyjemny żar, który płonął wewnątrz niej i dodatkowo napędzał do dalszego biegu. Uwielbiała też pot, który spływał jej po skroniach i między łopatkami – działał na nią kojąco i czasami miała wrażenie, jakby wraz z nim znikały z jej umysłu wszystkie te rzeczy, o których nie chciała pamiętać.
    Przestała jednak biegać już dawno, przeszło rok temu. Kiedy jej życie zaczęło się rozpadać, rozsypywać w drobny mak i przemieniać w koszmar, o jakim nigdy się jej nie śniło. Wtedy bieganie już nie wystarczało. Tak naprawdę już nic nie wystarczało…
    Colette do samego końca nie była pewna, czy tego popołudnia wyjść pobiegać. Wahała się nawet jeszcze wtedy, kiedy na werandzie przed motelem sznurowała buty i mocniej naciągała na uszy czapkę. Nie przejmowała się tym, czy wciąż jest wystarczająco wytrzymała, żeby przebiec dziesięć kilometrów w godzinę, ani tym, że zmarznie albo zmoknie, biorąc pod uwagę fakt, że śnieg padał od samego rana. Powrócenie do dawnych nawyków równało się także z – w jakiejś części – powrotem do dawnego życia. Życia, o którym przecież miała zapomnieć i zostawić daleko za sobą.
    Colette pokręciła gwałtownie głową, starając się odepchnąć od siebie te myśli. To tylko sport, nie oskarżą cię od razu o bycie córką mordercy, opanuj się – skarciła się w myślach. Zeskoczyła ze schodów na pokryty warstwą śniegu asfalt, po czym – najpierw powoli, dla rozgrzewki, a później coraz szybciej – zaczęła biec. Przed siebie, nie wiedząc nawet dokąd. Brakowało jej tego. Szybciej bijącego serca, przyspieszonego oddechu, wiatru we włosach i poczucia, że jest wolna. Wolna od swojej przeszłości.
    Nawet nie zauważyła, kiedy niebo pociemniało, a śnieg zaczął sypać coraz gęściej i mocniej, do tego stopnia, że widoczność spadła do zaledwie kilku metrów. Nie zauważyła też tego, że gwałtowny wiatr coraz bardziej utrudnia jej każdy kolejny krok i smaga po twarzy lodowatymi podmuchami, załzawiając oczy. Dopiero, gdy zatrzymała się po półtora godziny biegu zorientowała się, że trafiła w sam środek zamieci. I nie ma pojęcia, jak wrócić do domu.
    Starając się nie popaść w panikę i uspokoić bijące z zawrotną prędkością serce, ruszyła szybkim krokiem… Dokąd? O tym nie pomyślała. Ale w tej chwili nie miało to dla niej najmniejszego znaczenia. Z każdą mijającą chwilą robiło się coraz zimniej i ciemniej, coraz bardziej piekły ją policzki i nos od mrozu, a ubranie powoli zaczynało przemakać. Colette widziała wystarczająco wiele filmów, by wiedzieć, jak może się to skończyć, jeśli nie znajdzie drogi powrotnej. Poczuła panikę rozlewającą się po jej ciele.
    I wtedy dostrzegła światło. Jasny kwadrat migający kilka metrów przed nią. Okno. A jeśli jest okno, to musi być też dom, prawda? Nie łudziła się, że to okno w jej motelu, ale liczyła na to, że ktoś kto mieszkał w owym budynku chociaż wskaże jej drogę powrotną, nawet jeśli nie będzie na tyle miły, aby zaprosić ją do środka – przypuszczała, że mieszkańcy takich małych miasteczek niechętnie przyjmowali nowych gości.
    Nie wahała się ani chwili dłużej, kiedy kolejny podmuch wiatru był na tyle silny, że zerwał jej czapkę z głowy, mierzwiąc długie blond włosy. Naciągnęła ją niedbale z powrotem i podbiegła do drzwi, nawet się nie zastanawiając, kto mógłby otworzyć.
    Trzęsąc się z zimna i pociągając nosem, nie czując już palców u stóp i przemoknięta do ostatniej nitki, delikatnie zapukała do drzwi. Objęła się ramionami, próbując opanować drżenie.

    [Wybrałam drugi pomysł i wyszło coś takiego. Zmieniaj, jeśli coś Ci nie pasuje, albo masz inny pomysł ;)]
    Colette

    OdpowiedzUsuń
  36. [ Dziękuję za powitanie od strony autorskiej jak i administracyjnej. Również mam nadzieję, że prowadzenie J w sposób w jaki go sobie wyobrażam nie sprawi mi trudności i zabawię tu na dłużej. :)]

    R.J.S

    OdpowiedzUsuń
  37. [Przepraszam, że dopiero teraz! Ale dziękuję za pochwałę zdjęcia i też uważam, że jest lepsze, więc ciesze się, że nie tylko mnie się podoba :)]

    Emily nie mogła pochwalić się tak szerokim wachlarzem doświadczeń, jakie posiadał Declan. Nawet jeśli spotkała na swojej drodze wiele bardzo różnych od siebie osób, a każda z nich była wyjątkowa, nie potrafiła uznać swojego ewenementu jako zwyczajną ludzką cechę - słabość. Z resztą otoczenie nie pozwalalo jej myśleć inaczej. Gdy mieszkała jeszcze w Waszyngtonie jej potyczka na życiowej drodze była czymś niewyobrażalnym, czymś bardzo złym, oznaką, że jest słabym ogniwem tego świata i nie nadaje się do dalszej egzystencji. W rezultacie sama w to uwierzyła. Dopiero Mount Cartier - jego cisza i odcięcie od pędzącego z zawrotną szybkością świata - pozwoliło jej odetchnąć. Bardzo powoli dochodziła do siebie, zbierała siły i wracała z krainy mroku i szarości do żywych, by na nowo moc się cieszyć każdym dniem. I zacząć pisać nową powieść.
    — Do Ciebie? — wielce zdumiona, spojrzała na swojego towarzysza, za którym tak dzielnie pokonywała kolejne odcinki tafli lodu. Nie żeby wyszła na wielką cnotkę, po prostu tego chyba najmniej się spodziewała - zaproszenia do domu od kogoś kogo w zasadzie nie znała. Nawet kilkumiesięczny staż w Mount Cartier nie nauczył jej jak zachować się w obliczu podobnego wzywania. Przecież była przyjezdną, przecież ludzie za nią nie przepadali, czemu więc teraz Declan stwierdził że pójdą do niego? I kto w ogóle słyszał o argumencie z kawą? To raczej słaby motyw na podryw, o ile ten w przypadku Emily w ogóle można zakładać. — Myślałam raczej o barze czy cukierni. Wiesz... czymś niedaleko. — mruknęła cicho, wielce nagle speszona (o ile dało się jeszcze bardziej niż w chwili ich absurdalnych oświadczyn). Nie była pewna czy Declan w ogóle ją usłyszał, ale coś musiała dorzucić od siebie.
    Zabrała się za rozwiązywanie łyżew, założyła swoje buty i była gotowa do drogi, na tyle szybko, że jej towarzysz był w międzyczasie zrobić co najwyżej dwa okrążenia wokół lodowiska. Taki niestety był urok pani Baker.
    — Jesteś pewien, że Twój dom to dobry pomysł? — podjęła znowu temat, tym razem już głośniej i odważniej. — Znikając im z oczu zapewne dorobią ciekawą ideologię. Nie chcę chyba jutro w sklepie być pytaną o datę naszego ślubu... — postarała się uśmiechnąć, sugerując subtelny żart, ale w rezultacie tylko dziwnie się skrzywiła. — Ty raczej też nie...

    Emily Baker

    OdpowiedzUsuń
  38. Solane rozumiała wiele rzeczy. Przeciągające się do późnych godzin wieczornych wizyty dentystyczne niemożliwe do przesunięcia na żaden inny termin; nagłą awarię rury wodociągowej i odcięcie domów w Churchill od centralnego ogrzewania na kilka godzin; problemy z markotnym i chorującym od kilku dni Oscarem czy zmęczenie spowodowane kilkoma godzinami podróży autem po trudno dostępne o tej porze roku i w tych warunkach pogodowych produkty. Naprawdę rozumiała każde pojedyncze tłumaczenie jej czterech (!) braci. Rozumiała ich nawał obowiązków oraz spraw rodzinnych, którymi musieli się zajmować. Starała się ich tłumaczyć, ale jednego ciągle nie była w stanie pojąć: jak to było możliwe, że każda z tych indywidualnych spraw działa się w tym samym czasie? Ba, mało tego! Jak to możliwe, że coś zawsze musiało się dziać, gdy tylko wspominała im o naprawieniu czegokolwiek? Nieważne czy chodziło o dom, czy sklep, efekt był zawsze taki sam. Ruski rok zabierali się do tego, a koniec końców i tak albo sama to robiła (tak było szybciej), albo przychodzili po niej poprawiać tylko po to, by pokazać, że oni umieją to zrobić lepiej. Typowe, męskie zagranie tej bandy dupków: nie chce im się, ale muszą udowodnić, że to oni są nadal facetami w tej rodzinie.
    — Cholerni idioci — mruknęła do siebie, a przynajmniej miała nadzieję, że mówi to tylko do siebie, gdy po raz dziesiąty nie udało jej się zahaczyć drzwiami o górny zawias. Nie spodziewała się usłyszeć nikogo za sobą, pewnie dlatego przestraszyła się nieco w pierwszej sekundzie. Nie była co prawda pewna czy dało się zauważyć jej wzdrygnięcie skoro stała w grubej parce, w której i tak co jakiś czas trzęsła się z zimna; długie stanie w wejściu do sklepu, do którego ciągle wpadało mroźne powietrze nie było niczym przyjemnym, ale nie miała wyjścia. W momencie, w którym drzwi przestały współpracować — a ostrzegała przecież kilka dni temu! — zmuszona była do wzięcia sprawy w swoje, marne jak się okazało, ręce. Nie mogła zostawić ich otwartych skoro na zewnątrz pogoda ich nie rozpieszczała.
    Z niemym wyrzutem zerknęła do góry na dzwonek, który zwykle ostrzegał ją przed takimi czającymi się za plecami klientami; w tej chwili milczał jak zaklęty, co nie powinno jej szczególnie dziwić skoro brakowało drzwi, które mogłyby zahaczyć o niego i pobudzić do życia. No właśnie. Drzwi. Te same, których nie trzymała już dłużej czy tam nie podtrzymywała, bo ciężko tu mówić, by robiła coś więcej niż tylko próbowała podnieść je odrobinę i wcelować w odpowiednie bolce. Na ambitniejsze noszenie ich z miejsca w miejsce nie było szans.
    — Okej? — mruknęła niepewnie, przekrzywiając lekko głowę i spoglądając a to na oparte o ścianę drzwi, a to na zdrowego (przynajmniej na tę chwilę) Declana. Właściwie się nie zgadzała, ale musiała być nadal w szoku spowodowanym takim skradaniem się do niej skoro nie od razu poukładała wszystkie fakty. — Myślisz, że ją zepsuję? — spytała, zerkając ciekawie na wspomnianą wcześniej ościeżnicę. — To nie taki głupi pomysł. Nauczyliby się następnym razem pomagać mi, kiedy ich o to proszę... — zastanowiła się trochę niepotrzebnie na głos, pocierając zmarzniętymi dłońmi o siebie. Rękawiczki nie dawały sobie już rady z tym zimnem.
    — Od kiedy jesteś ekspertem w dziedzinie montowania drzwi, McCain? — Nie, wcale nie gardziła jego pomocą, od samego początku próbowała przecież ściągnąć do tej roboty jakiegoś faceta. Nie przypuszczała jednak, że padnie na Declana. Tego samego, którego... — Hej, chwila. Ty nie jesteś połamany, nie powinieneś się oszczędzać czy... coś? — zerknęła podejrzliwie na okolice jego brzucha i żeber, z którymi podczas ich ostatniego spotkania nie było przecież najlepiej. Jeśli coś mu było, to co najwyżej mógł nadzorować, ale na pewno nie dźwigać!

    Sol

    OdpowiedzUsuń
  39. [ O, cześć. Chyba mnie nie zauważyłaś w natłoku nowych postaci, mam rację? ]
    Auerbach

    OdpowiedzUsuń
  40. [OK to czekam aż będziesz mieć czas. A póki co to o tym samym się dokładniej zajmuje opiszę w zakładkę z miejscami :)]

    Wavey

    OdpowiedzUsuń
  41. [Tak, Declan i Dina mi pasują bardziej, chociaż wizja Scotta bojącego się trupów jest niezwykle kusząca :D
    Co do pomysłów, to znać się na pewno znają, ba! Declan mógłby w czasach szkolnych trzymać z jej starszymi braćmi, bo coś w jego wieku by byli, więc na pewno bywał u nich w domu. A Dina, jako to młodsze piąte koło u wozu, często zostawała im przez rodziców podrzucana i chcąc nie chcąc musieli ją wszędzie ze sobą zabierać. Dlatego też myślę, że w pewnym momencie ta fascynacja była, bo on taki fajny, męski, dorosły, ochy i achy :D Więc jak najbardziej niech Declan wbija do łazienki, skoro dom zna, i pewnie nawet nie przeszło mu przez myśli, że być może Dina lub jej rodzice mu tego prysznica odmówią.]

    Dina

    OdpowiedzUsuń
  42. [Spokojnie, ja też średnio myślę, tylko mi historia rosyjskiego obszaru językowego mózg wyjadła. Brzmi to chyba trochę lepiej od twoich zagadnień, ale jakby co - znam ten ból. Och, jak ja go znam.
    Dziękuję za powitanie, za Hafa chyba trzeba będzie trzymać kciuki, bo on tak samo nieżyciowy, jak i ja, ale Mount Cartier wydaje się idealnym miejscem dla takich ludzi, więc może sobie poradzi. ;P]

    Haf

    OdpowiedzUsuń
  43. [ Dziękuje i mam nadzieję, iż życzenia się spełnią i to tak na sto procent. Steph ma nadzieje na stały pobyt, w końcu wróciła do domu rodzinnego. Znów jej pomocne łapki, na pewno liczą na dusze potrzebujące tej pomocy. Lekarz spełniony, to ten dający dobro i zdrowie. Jeszcze raz dzięki i witam serdecznie :) ]

    Stephanie

    OdpowiedzUsuń
  44. Tego dnia świeciło słońce i nic nie zapowiadało nagłej zmiany pogody która miała wkrotce nastapić. No ale każdy mieszkaniec okolicy powinien zdawać sobie przeciez sprawę, że z nią tak naprawdę nigdy nic nie wiadomo.
    Wavey dzień wcześniej wróciła z Toronto i jak zawsze nazjutrz po takiej podrozy, zajmowała się realizacją zamówień. Nie było ich wiele i w krotce zostala jej tylko jedna paczka. Była od zapracowanego ojca dla rodziny. Pewnie jakieś slodycze i zabawki dla dzieci, leki dla babci i coś z jakiegoś niedostępnego na prowincji sklepu dla żony.
    Dom był oddalony o jakieś pół godziny piechotą od centrum. Ale Wavey bardzo lubiła chodzić po tych terenach, więc na tą ostatnią misje nie zabrała juz swojego picup'a.
    Rodzinę tą dobrze znała, bo nie raz już takie paczki im dostarczała. Jak wszyscy tutaj, byli bardzo gościnni. Przywitali ją gorącą, ciemną kawą, którą jednak wypiła jedynie z grzecznosci, bo byla dla niej zdecydowanie za mocna. No i pysznym domowym ciastem.Jak zwykle się u nich zasiedziala.
    Kiedy wyszła w końcu na zewnątrz niebo było już zachmurzone, ale spokojne. Czekała ją dość długa droga powrotna, więc kilka razy proponowano jej podwózke, ale ambitnie z niej nie skorzystała. Założyła słuchawki na uszy i ruszyła w stronę miasta. Kiedy znalazła się na jego obrzezach padał już śnieg. Na razie jeszcze niewinnie, ale to szybko się zmieniało.
    Nagle zerwał się silny wiatr, który utrudnial wręcz poruszanie się. Białe płatki boleśnie wbijaly się w oczy, a wokół zrobiło się ciemno jak w nocy. Wavey zrozumiała że nie dojdzie już do domu. Ze musi szybko znaleźć jakieś schronienie. Przez przymróżone oczy widziała chuśtawke i drabinki. No tak, była w końcu obok placu zabaw. Wtedy dostrzegła też jakąś dziwną budowle. Było to małe, lodowe iglo, pewnie zbudowane przez dzieci. Nie widząc innego wyjścia natychmiast wcisnąć się tam na czworakach...

    Wavey

    OdpowiedzUsuń
  45. [ Zbierzność, powiadasz? :P
    Dziękuję za przywitanie, podzielam nadzieję na udane wątki i żałuję, że masz takie tłumy w kolejce, choć wydaje mi się, że na pewno nam się jeszcze trafi jakaś okazja do pisania.]

    Ripley

    OdpowiedzUsuń
  46. [ Będę trzymać za słowo.]

    OdpowiedzUsuń
  47. [W porządku, nie ma najmniejszego problemu :) Ja też ostatnio mam mniej czasu na pojawianie się tutaj, więc doskonale rozumiem i czekam cierpliwie :)]
    Colette

    OdpowiedzUsuń
  48. [Dziękuję za miłe powitanie na blogu. Szukałam czegoś luźnego już jakiś czas, a nie chciałam tworzyć nic swojego, bo trudno byłoby znaleźć kogokolwiek, chętnego do dołączenia...
    Jeśli chodzi o Alexandra, to zastanawiałam się czy może napisałybyśmy coś razem, skoro obaj pochodzą z Zielonej Irlandii?
    Jeszcze raz dziękuję za miłe słowo na początek *delikatne uniesienie kącików ust w czymś, co ludzie nazywają uśmiechem*]

    Alex Hale

    OdpowiedzUsuń
  49. [Spoko. Przyzwyczaiłam się do czekania.]

    Alex Hale

    OdpowiedzUsuń
  50. [Zabawne. Karta Mae naprawdę niewiele o niej mówi, a jednak w ten sposób najlepiej ją odzwierciedla. Została dobrze rozgryziona. No i taaaak, ona lubi myśleć, że jej wypieki mają wartości terapeutyczne ;)

    Och, ten Declan... Ciekawe jak bardzo niewinna była ta jego pycha? Skrajny egoizm przeraża, tak tyci tyci, ale piesły ma fajne.

    Dzięki, dzięki! :3]

    Mae Perron

    OdpowiedzUsuń
  51. [Skoro przyszłaś z propozycją, to ja przychodzę już z gotowym, jakże dramatycznym rozpocząciem wątku, którego już jestem wielką fanką. Co prawda, jak Declan zobaczy z kim ma do czynienia, to nie zdziwię się jak w pierwszym momencie będzie chciał utopić biedną Isskę, ale może się jednak powstrzyma, mimo tej egoistycznej natury :D]

    Gdyby Clarissa Chambers w tym momencie miała wymienić wszystkie błędy, jakie zdążyła już popełnić w swoim życiu, to prawdopodobnie na wszystkich miejscach byłby ten cholernie głupi pomysł wyjechania do Mount Cartier. Za swoim pracodawcą, Philippem Harrisonem, jak widać potrafiła pójść nawet w ogień, a może w tym przypadku, raczej prosto w samo serce lodu i chłodu, i wszystkiego co obce było Florydzie, z której się wywodziła. I chociaż jej corocznym gwiazdkowym marzeniem było zapadnięcie się w śniegu, bitwa na śnieżki oraz wieczór przed kominkiem z widokiem na prószący zza oknem śnieg, to już od pierwszej godziny spędzonej w tej krainie śniegu, marzyła o powrocie. Philip natomiast czuł się jak w swoim żywiole. Prawdopodobnie jeszcze bardziej nie zwracał na nią uwagi niż zwykle (o ile było to w ogóle możliwe), wybywał na długie wędrówki, zaszywał się sam na sam z maszyną do pisania, czy po prostu kładł się na śniegu i patrzył w gwiazdy. Jednocześnie stał się w tym wszystkim nieznośnie samowystarczalny. Podczas gdy w Nowym Jorku to Issa była odpowiedzialna nie tylko za jego grafik oraz harmonogram spotkań, ale też drugie śniadanie, czy wydruk kolejnych rozdziałów, w Mount Cartier stała się całkowicie bezużyteczna. Mimo swoich najlepszych chęci, Harrison na każdym kroku pokazywał jej wyłącznie jak bardzo mu wadzi, tak jakby już całkowicie zapomniał o tym, że to on wyszedł z propozycją wyjazdu, podwyższając nawet jej stawkę. Prawdopodobnie nie zdawał sobie sprawy z tego, że jego prywatna asystentka była w stanie pojechać za nim na drugi koniec świata i może dlatego z taką łatwością izolował się od niej, za każdym razem, w ten sam ironiczny sposób, powtarzając jej, że dobrze jej zrobi zaczerpnięcie świeżego powietrza i udanie się na długi spacer w poszukiwaniu właściwie to czegokolwiek, byle tylko zostawić go samego. W ten właśnie sposób wylądowała na kolejnej długiej wędrówce. Oprócz codziennych telefonów, które wykonywała w centrum miasteczka oraz kilkugodzinnych próbach wysłania najważniejszych maili z komputera w sklepie, nie miała właściwie nic do robienia. Mieszkańcy przyglądali jej się z politowaniem lub rozbawieniem, w zależności od tego na kogo się natknęła i choć nigdy nie stroniła od towarzystwa, tutaj zwyczajnie czuła się na tyle obco, że jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zapomniała o swojej otwartości, niekończących się pokładach energii oraz potrzebie poczucia, że nie jest sama.
    — Przeklęte zadupie. — Warknęła do siebie pod nosem, czując, że wszystko jest nie takie, jak być powinno. Ona sama nie była tutaj sobą i chyba świadomość tego najbardziej dawała jej się we znaki. W swojej szalenie różowej kurtce narciarskiej przypominała głupią blondynkę z komedii niskich lotów, a im bardziej czuła, że właśnie tak odbierają ją mieszkańcy, tym bardziej starała się udowodnić, że wcale się nie mylą.
    Nie poruszały jej piękne widoki, które mijała, kiedy pokonywała kolejne zaspy śnieżne, czując, że buty ma coraz bardziej przemoczone, a wszystkie siedem warstw, które miała na sobie, przestaje jej wystarczać, mimo całkiem dynamicznego chodu. I to myśląc pisnęła w końcu niezmiernie głośno, prawdopodobnie odstraszając od siebie wszystkie potencjalne niedźwiedzie, które mogłyby znajdować się w okolicy. Przerażona Clarissa zaledwie w kilka sekund zanurzyła się po pas w lodowatej wodzie, wciąż nie wiedząc co się stało. Rękami zapierała się ze wszystkich sił, starając się nie osunąć jeszcze głębiej do wody.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Ratunku! — Krzyknęła, nie chwilę całą sobą wierząc, że rzeczywiście jest ktoś nieopodal i usłyszy jej żałosne wołania, nim zdąży zamarznąć. Angażując wszystkie mięśnie, których aktualnie w ogóle nie czuła, starała się dźwignąć, aby choć trochę wysunąć się na ośnieżony ląd, jednak efekt jej starań zdawał się być wręcz odwrotny. Nieznośne dreszcze starały się jeszcze bardziej pogarszać ten stan, sprawiając, że poruszała się niczym ryba wyjęta z wody, a nad drżącą szczęką było tak ciężko zapanować, że kiedy Clarissa chciała powtórzyć okrzyk, wydała z siebie wyłącznie dziwny pomruk w niczym nie przypominał on wołania o pomoc. — Pomocy! — Kolejnym razem udało jej się jednak wydobyć z krtani płaczliwy krzyk. Ani na moment nie przestawała się szamotać, co chwilę zamykając mocno oczy, błagając los o to, aby jednak jeszcze nie umierała i jakimś cudem przeżyła to niespodziewane spotkanie z lodowatą wodą.

      Clarissa

      Usuń
  52. Ja wiem, że został na lodzie, i strasznie za to przepraszam, naprawdę! :( W ramach rewanżu za to obiecuję wymyślić albo rozpocząć coś fajnego, jak tylko pojawię się z nową panią. O ile, oczywiście, tylko masz ochotę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja zawsze mam ochotę i tak tylko sobie marudzę, bo to ja. Totalnie CIę rozumiem, bo przez chwilę też miałam problem, żeby ruszyć z Declanem. Na szczęście blokada na McCaina już mi przeszła.

      Usuń
  53. [O, cześć! Bardzo, bardzo Ci dziękuję – zdjęcie jest na maksa powalające i pewnie bezczelnie je wykorzystam przy odświeżaniu wieczorem karty (mam nadzieję, że nie będziesz miała tego za złe). (; Jest naprawdę prześliczne. <3]

    zachwycona autorka CHARLIE

    OdpowiedzUsuń
  54. [Ta moja Cathleen wyszła w sumie przez zupełny przypadek, bo pierwotny zamysł w tym konkretnym przypadku był taki, żeby pozostawić ją jako tą wiecznie idealną i doskonałą córeczkę. Ale uznałam, że to przecież takie oczywiste, że aż nudne, no. A kto byłby lepszym obiektem plotek, niż córka pastora, która coś przeskrobała? Nie ważne nawet co, bo przecież liczy się tylko, że można obgadać za plecami i dopowiedzieć swoje pięć groszy do zasłyszanych pogłosek — taka ta mentalność ludzka!
    Nad notką jeszcze nie myślałam, ale niewykluczone, że coś kiedyś się pojawi. Jednak zdecydowanie bardziej nacisk kładę na słowo kiedyś.
    No, to teraz pozostaje mi tylko zapytać, czy mam myśleć nad wątkiem dla któregoś konkretnego z Twoich panów — bo taki masz kaprys, że akurat ten jest wybrańcem — czy rozpisać to, co mam i jakoś dopasujemy coś wspólnie? :)]

    Cathleen

    OdpowiedzUsuń
  55. [Nie jestem pewna, czy przypadkiem nie zostałam pomylona z kimś innym, tym bardziej, że odkryłam, że w blogosferze pojawił się ktoś, komu też jest zimno :D Niemniej jednak strasznie, strasznie mi miło (nawet jeśli to nie chodziło ostatecznie o mnie), choć teraz czuję się w zadaniu hahaha. Przyznam, że jestem szalenie zaskoczona Twoją wspaniałą propozycją i uważam, że jest wręcz rewelacyjna (jakżebym mogła inaczej się do niej ustosunkować?!). Pokładam jednak duże nadzieje w naszym aktualnym wątku, o! Starałam się jak najbardziej żeby nie wyszedł zbyt długi odpis i jest, tadam! — I to akurat należy docenić bo moje gadulstwo nieraz mnie przerasta hyhy]

    Wszystko wskazywało na to, że Mount Cartier tak samo nie polubiło Issy, jak ona sama miasteczka. Nieprzyjemne sytuacje wciąż się mnożyły, tak jakby sama natura chciała wygonić ją z tego urokliwego miejsca; gubienie się było na porządku dziennym, podobnie jak zmasowane ataki dzikiej zwierzyny. Próba podtopienia była jednak pierwszym takim przypadkiem, a i najbardziej nieprzyjemnym. I jakim cudem niby ona miała się tu zaaklimatyzować? Nic nie szło po jej myśli, a właściwie było wręcz przeciwnie. Rzeczywistość miała się nijak do wyobrażeń zaczerpniętych z komedii romantycznych i Clarissa mogłaby przysiąc, że już nigdy nie nabierze się na żadną bajkę, teraz wiedząc lepiej niż kiedykolwiek, że realne życie kieruje się całkowicie innymi zasadami.
    Nie miała siły wykrzesać z siebie jakichkolwiek oznak entuzjazmu, kiedy dostrzegła, że prawdopodobnie zostanie uratowana. Choć na co dzień nie szczędziła sobie oznak zadowolenia, czy ekscytacji, tak teraz całkowicie koncentrowała się na tym, aby nie trząść się tak bardzo z zimna, ponieważ niekontrolowane drgawki wzmagały uczucie chłodu — tak, jakby mogło być ono jeszcze silniejsze. Zachowała całkowitą bierność w momencie, kiedy nieznajomy wyławiał ją z wody, nawet przez chwilę nie starając się mu pomóc. Jęknęła tylko w momencie, kiedy została już całkowicie wydobyta na powierzchnię, czując jak szczypie ją skóra pod przemoczonymi materiałami. Nie do końca zdawała sobie sprawę z tego co się dzieje, najpewniej będąc po prostu w szoku. Polegała całkowicie na mężczyźnie, ani przez chwilę nie zastanawiając się nad tym co zamierza z nią zrobić i dopiero kiedy znalazła się na saniach, spojrzała na niego, jakby zdezorientowana. Z początku nie zareagowała na jego polecenie, które dotarło do niej z krótkim poślizgiem. Wtedy też bez nawet jednego słowa (co było prawdziwą anomalią!) zdjęła rękawice, aby z dużym wysiłkiem zsunąć z nóg przemoczone buty. Rozebranie się wcale nie było takie łatwe, jak mogłoby się wydawać. Na samych nogach miała trzy warstwy, które zaczęła z siebie powolnie i dość nieudolnie zdejmować. Nie rozróżniała już faktury przemoczonych ubrań od lodowato zimnej skóry i dopiero kiedy pozbyła się w końcu wszystkich przerażająco lepkich materiałów, chowając się pod warstwą futra, spojrzała w końcu na swojego wybawiciela, wcale nie z wyrazem podziękowania wypisanym na twarzy, a raczej z wymalowanym uczuciem czystego przerażenia.
    — Przecież ja umrę. Zamarznę. — Oznajmiła, o dziwo bez paniki w głosie, a następnie wzięła się za zdejmowanie górnych warstw, które również były przemoczone, przynajmniej do wysokości tali. W tym wszystkim nawet nie zdążyła poczuć się dziwnie, ponieważ wychodząc z założenia, że nie doczeka jutra, doprawdy obojętne jej było, czy w Mount Cartier zaczną krążyć legendy o tym, jak to jeździła naga w psim zaprzęgu, udając, że jest bohaterką Gry o tron. A nie, oni zapewne nigdy nawet nie słyszeli o wielkich produkcjach popularnych w świecie cywilizacji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sama nie wiedziała, czy już jej cieplej, czy wciąż tak samo zimno, zwyczajnie nie czując już swoich dolnych kończyn, które aktualnie z każdej strony owinięte były przyjemnym, miękkim futrem. — Jestem prawie jak Boas wśród Innuitów. — Rzuciła odrobinę sarkastycznie, ni to do mężczyzny, ni to do siebie samej bo rzeczywiście, powracały do niej sceny z filmu Boasa, który nakręcił podczas swoich badań terenowych. Była dziwnie blada, zupełnie jak nie ona. Usta miała sine, a sam czubek nosa okropnie czerwony i wciąż nie była pewna czy przeżyje tę paskudną przygodę, a jednak przypomniała sobie, że jest właścicielką języka, a jedną z jej najbardziej charakterystycznych cech (czy może w niektórych sytuacjach wad) jest gadatliwość. — W Nowym Jorku trzeba zapraszać do apartamentu, widzę że u was wystarczy pokazać sanie, żeby rozebrać nieznajomą. — Stwierdziła, co śmieszne całkowicie poważnie, ponieważ zmęczenie i otępienie, które wciąż nie mijało uniemożliwiało jej wykrzesanie z siebie żartobliwego tonu, który zwykle jej towarzyszył. — Błagam, zabierz mnie stąd, nie chcę dogorywać przy tej dziurze.

      [P.S. Omójboże, on ma zaprzęg *_*]

      Clarissa

      Usuń
  56. [ Ale to nie ona odnajduje się w tych męskich ramiona, tylko jej ruda siostra! :D Nie wiem, czy źle przeczytałaś czy może niezbyt jasno to napisałam. W każdym razie chciałam z wieeelkim opóźnieniem podziękować za miły komentarz odnośnie postaci i za przywitanie. Niby jako administracja, ale zawsze się liczy. Też mam nadzieję zostać tutaj na dłużej. ]

    Tessa

    OdpowiedzUsuń
  57. [To może jednak jakiś wątek? :D]

    Ophelia Wood

    OdpowiedzUsuń
  58. [Haha, od biedy mogę kiedyś zacząć :D I w sumie to Ty mi powiedz, którym panem wolisz (nie pytam jak ogarniasz trzy postaci, kiedy ja nie wyrabiam z jedną...), bo w sumie mogę się dostosować ;>]

    Ophelia Wood

    OdpowiedzUsuń
  59. [Po raz drugi dzięki za miłe słowa :) jedno tylko muszę Ci powiedzieć: w sumie to się chyba cieszę, że nie znasz moich poprzednich panów, bo to złe chłopaki były. Co zaś się tyczy Dunforda i Cassa, to- chociaż trochę głupio mi to proponować, bo przecież już zaczęłaś tak pięknie wątek u Tony'ego, na który pewnie niedługo odpiszę- jeśli chcesz, możemy ich zamienić.]

    OdpowiedzUsuń
  60. [Myślę, że nie traci się kompetencji towarzyskich tylko.. wszyscy są jakby tacy, za bardzo znani? Jak to tak? Z człowiekiem, który mógłby być moim bratem? :"D Niekoniecznie super przeszłość -sprawia, że docenia się przyszłość, więc kto wie, może Melka znajdzie jeszcze swoje szczęście, i każda z Twoich cudownych postaci- również!
    Bardzo dziękuję za przywitanie, a w razie rozluźnienia, zapraszam do siebie, z tym jednym wolnym miejscem na wątek, zawsze będę czekać ;)]

    Amelia

    OdpowiedzUsuń
  61. [Wszystko byłoby okej, gdyby nie fakt, że Felka przybyła tutaj, gdyż urodziła, uczyła się i studiowała w wielkim mieście ;) teraz jest w Mount Cartier od jakichś ośmiu miesięcy. Więc jeżeli masz inny pomysł na powiązanie z nim to bardzo chętnie ;>]

    Ophelia Wood

    OdpowiedzUsuń
  62. Ciężko było stwierdzić dlaczego właściwie Clarissa wybrała kierunek antropologiczny, ponieważ jej postawa przypominała raczej kiepskiej jakości karykaturę badacza, który mógłby zostać bohaterem podrzędnej, niskobudżetowej komedii. Prawdopodobnie ciekawość, chęć podróżowania oraz łatwość w nawiązywaniu kontaktów popchnęła ją na osławiony kierunek uniwersytetu Columbia, wierząc, że uda jej się pójść w ślady chociażby Margaret Mead. Przyjazd do Mount Cartier zdawał się być najlepszym sprawdzianem dla niej jako badacza, choć mimo swoich jakże wysokich umiejętności obserwacji, jak na złość tego nie dostrzegała. Decyzję o podróży podjęła spontanicznie, ani przez chwilę nie rozważając żadnych plusów, czy minusów, ponieważ Philip był wystarczającym powodem do kupienia biletu w jedną stronę. Na miejscu jej oczekiwania zostały ostro zweryfikowane, jednak za późno już było na zmianę; paczki z ulubionymi ubraniami, których z pewnością nie będzie miała okazji tu ubrać, wciąż do niej dochodziły, wywołując uśmiech politowania i rozbawienia u pracownika poczty. Duma, którą odznaczała się Issa nie pozwalała jej przyznać się do błędu, więc kiedy dzwoniła do rodziców i przyjaciół zapewniała ich o swoim zadowoleniu, powtarzając, że prawdopodobnie jeszcze nigdy w życiu nie była tak szczęśliwa, jak tutaj. Miejscowi, którzy byli skazani przysłuchiwać się tym krótkim monologom, śmiali się pod nosem lub patrzyli z niedowierzaniem, choć nawet oni nie mieli pojęcia o tym, że kiedy Clarissa kładła się w końcu do zimnego, obcego łóżka, płakała długo przed zaśnięciem, ponieważ umiejętność przystosowania się do każdego, nowego otoczenia, tym razem zawiodła. Przyzwyczajona do tego, że zwykle nie bywała sama, otoczona gronem przyjaciół, wianuszkiem bliższych lub dalszych znajomych, nie potrafiła być ze sobą sam na sam. I chociaż poszukiwała towarzystwa, chociażby w przypadkowych spotkaniach z nieznajomymi, pracownikami, których nękała w ich miejscach pracy, czy u pani Butler, od której wynajmowali wolnostojący, mały domek, ostatecznie była skazana na siebie samą oraz pustkę, która ją wypełniała.
    Zignorowała jego uwagi, kręcąc tylko głową z niedowierzaniem i mrucząc pod nosem coś o typowym, męskim rozumowaniu, które jednak bezpośrednio wiąże się ze sferą ich wyobrażeń. Nie powiedziała jednak nic bo jakby na to nie patrzeć, to ona siedziała naga w jego zaprzęgu, a dobre maniery, które rodzice wpajali jej z lepszym lub gorszym skutkiem, podpowiadały, że w sytuacjach podporządkowania należy trzymać język za zębami. Prychnęła jeszcze na jego polecenie, choć wcale mu się nie sprzeciwiała. Skoro ratował jej już życie, to przynajmniej ten jeden raz mogła się powstrzymać przed zbędnymi komentarzami. Tym bardziej, że otwieranie ust w takich warunkach było nie małym wyczynem.
    Gdyby nie okoliczności pewnie śmiałaby się i piszczała z radości, przemierzając w ten sposób zaśnieżone tereny. Gdyby nie fakt, że czuła, jak w dalszym ciągu zamarza i nie mogła wyrzucić z głowy dziecinnej wizualizacji, jak jej kości obrastają w lód, pewnie byłaby to najprzyjemniejsza rzecz, jaka spotkała ją w trakcie dotychczasowego pobytu w Mount Cartier. Zaskoczona tym, jak szybko dotarli do leśniczówki poczuła swojego rodzaju rozczarowanie, tym bardziej, że póki w kominku nie szalał ogień, w pomieszczeniu i tak nie było najcieplej.
    Niespodziewana bliskość, która ich połączyła wprawiła ją w najzwyczajniejsze na świcie zakłopotanie, które było jej całkowicie nieznane. Uchodziła za śmiałą dziewczynę, z którą można porozmawiać na każdy temat, a jej śmiałość i pewność siebie czasem wręcz bywały przesadne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Ani się waż wykorzystywać teraz swoją przewagę. — Zagroziła, kiedy wziął ją na ręce. Głos miała słabszy niż się jej zdawało, jednak błyszczące oczy wyrażały zdecydowanie. Był to dobry znak, wiadomym już było, że z pewnością przeżyje. Kiedy została postawiona na kamiennej podłodze, która w połączeniu z jej lodowatymi stopami zdawała się być dziwnie ciepła, wciąż czuła zmieszanie. Ilekroć ciepły oddech zatrzymywał się na przemarźniętym ciele, a nieznajome ręce oplatały ją, ciepłe dreszcze związane z niezręcznością i swojego rodzaju zawstydzeniem, przemieszczały się wzdłuż jej kręgosłupa, grzejąc ją prawdopodobnie bardziej od futer, które miała na siebie narzucone. Dopiero jego pytanie wyrwało ją z letargu, sprawiając, że nieporadnie zaczęła poprawiać nakrycie, chcąc być energiczna, jak zawsze, a jednak skamieniałe kończyny poruszały się w niemalże żółwim tempie.
      — Wręcz przeciwnie, to ja zawsze robię wszystko za wszystkich. — W jej głosie pobrzmiewała duma połączona z irytacją, ponieważ takie insynuacje działały na nią, jak płachta na byka. Od kiedy tylko pamiętała, uchodziła za osobę mało zaradną, która nie musi specjalnie starać się w życiu. Znajomi często nazywali ją księżniczką, a mimo pozorów, Clarissa Chambers była naprawdę pracowitą osobą, która umiała zawsze wszystko załatwić. Przynajmniej w swoim i rodziców mniemaniu. — Jestem asystentką, więc zawsze wszystko jest na mojej głowie. — Dodała tak, jakby dzięki temu miał na nią spojrzeć bardziej przychylnie, a przy tym pociągnęła za futra, robiąc kilka chwiejnych kroków w stronę kominka. Wciąż brak jej było stabilności, dlatego najprostszym sposobem było wybranie miejsca do siedzenia. A kiedy już stwierdziła, że najbardziej interesujące wydaje się miejsce, w którym stała, (ponieważ ciężko byłoby się jej znowu przemieścić) zgięła kolana, łudząc się, że w ten sposób usiądzie, jednak znacznie się przeliczyła. Runęła na podłogę, krzycząc przy tym nieco żałośnie, ponieważ zwyczajnie się wystraszyła. Spojrzała na mężczyznę, samym spojrzeniem prosząc go, aby powstrzymał się od komentarza, a później przeniosła wzrok na sine nogi, tak jakby chciała sprawdzić czy wciąż z pewnością tam są.
      — Wiesz, że jeśli zasypie drzwi i okna, to będziemy skazani na wspólną śmierć? — Zapytała znienacka, starając się jak najlepiej wykorzystać futra, próbując się nimi zawinąć w każdy możliwy sposób, byle tylko nie przywierać ciałem do podłogi, ani zanadto się nie odsłaniać. Spojrzała tęsknie w stronę kominka, który wciąż czekał na rozpalenie, choć wciąż żarzyły się w nim pozostałości po wcześniejszym paleniu, a później rozejrzała się po reszcie skromnej leśniczówki.

      [No przepraszam, przepraszam, klawiatura mnie poniosła, już i tak urwała bo stwierdziłam, ze poszalałam. Obiecuję poprawę!]

      Clarissa

      Usuń
  63. [Miło przeczytać, dziękuję ślicznie! Tak sobie przejrzałam Twoich trzech panów i na pierwszy rzut oka wydaje mi się, że najwygodniej byłoby skleić coś z Panem Declanem, chociaż pierwsze wrażenie bywa mylne, no ale pożyjemy, zobaczymy jak to będzie.
    Jako pierwsze wpadło mi do głowy, żeby skleić coś (komentarz odebrałam jako chęć do wątku, proszę mnie ukrzyżować, jeśli nad interpretowałam) powiązanego z zaprzęgiem skoro Wrong nie przepada za psami, ale zdradzę, że jeśli spodoba jej się cudze spojrzenie, niezależnie od istoty, potrafi ją niemalże pokochać w przeciągu kilku sekund, jeśli o "koło ratunkowe chodzi", skojarzyłam psychiczną dewastację z alkoholem, nie wiem czy dobrze(?). :>]

    OdpowiedzUsuń
  64. Sama do końca nie wiedziała co, ale było coś w tym facecie, co zwyczajnie ją irytowało. I choć zwykle traktowała wszystkie napotykane przez siebie osoby, z zadziwiającą i może nawet przesadną sympatią, tak brunet zwyczajnie działał jej na nerwy. Od kiedy tylko zrozumiała na czym polega działanie racjonalne, a przy tym zaczęła żyć w narcystycznym przekonaniu o tym, że mniej więcej zna reguły panujące w świecie (co przypadło na koniec jej wieku nastoletniego), powzięła na siebie ciężkie i mozolne zadanie. Chciała udowodnić wszystkim, jak bardzo jest niezależna, zaradna i przedsiębiorcza. Prawdopodobnie w jej przypadku najłatwiej byłoby to zrobić pozbywając się opalenizny, farbując włosy na jakikolwiek inny kolor, który nie byłby blondem i rezygnując z różowych dodatków, jednak sposób, który wybrała nie niósł ze sobą tak drastycznych zmian. Każdego dnia walczyła o to, aby ukazać światu swoją samodzielność; pertraktowała z wydawcami, organizowała konferencje prasowe, nauczyła się wchodzić do pociągu z walizką, nie czekając aż ktoś włoży ją za nią i nawet w ostateczności wymieniła już kilka żarówek. Jak się okazało wszystkie te lata starań poszły w cholerę, ponieważ wraz z momentem wpadnięcia do przerębli skazała siebie samą na bycie zależną od naburmuszonego miejscowego. Fakt, że była mu szczerze wdzięczna, doskonale wiedząc co mogłoby się stać, gdyby jej nie zauważył, wcale nie ułatwiał jej sprawy, utrzymując ją w przekonaniu, że ze wszystkich sił powinna się postarać, żeby zagwarantować mu miłe towarzystwo w czasie, w którym byli na siebie skazani.
    Spojrzała zdziwiona na parę psów, które po tak krótkiej komendzie, bez zbędnego oczekiwania, zajęły się paleniskiem wprawiając Clarissę w niemałe zaskoczenie.
    — Chyba nie chcę wiedzieć co jeszcze potrafią. — Stwierdziła i choć miała się uśmiechnąć, to dygocząca wciąż szczęka uniemożliwiła jej to zadanie przez co Chambers zdobyła się wyłącznie na niespokojne drgnięcie kącików. Obserwując psy, poprawiła futra, w które była spowita, wierząc, że dzięki temu w niedługim czasie się ogrzeje. Z każdą chwilą coraz mocniej odczuwała uporczywy chłód i kiedy spojrzała już w stronę mężczyzny, chcąc dopytać, jak długo zajmie rozpalenie ognia, zrezygnowała z tego pytania.
    — Na to czekałam. — Stwierdziła lakonicznie, znów siląc się na żartobliwy ton głosu. Dostrzegając, że mężczyzna zaczął się rozbierać, odetchnęła z ulgą, licząc na kolejne warstwy, którymi potencjalnie mogłaby się ogrzać. Zaraz jednak zmarszczyła nieco czoło, widząc, że nie kończy wcale na wierzchniej odzieży. — Kurtka mi wystarczy. — Zapewniła, wyciągając się nieco, tak aby spróbować ją pochwycić w zmarźnięte palce, a fakt, że wcale nie chciał jej pomóc, wyłącznie zbił ją z pantałyku. Nędzna próba uspokojenia jej wcale nie przyniosła rezultatu i kiedy tak Clarissa wciąż leżąc, wpatrywała się w Declana, który bez słowa wyjaśnienia w końcu stanął przed nią ubrany wyłącznie w bokserki, zrozumiała, że jest na całkowicie przegranej pozycji. Wciąż nie czując dolnych kończyn, bez ubrań, znajomości terenu i telefonu komórkowego, była skazana na niego znacznie bardziej, niż myślała jeszcze przed chwilą. Prawdopodobnie był to pierwszy moment w życiu Issy, kiedy przysłowiowo rzecz ujmując, zabrakło jej po prostu języka w gębie. Wpatrywała się w niego, wciąż nie wiedząc czego ma się po nim spodziewać, jednak krótki tekst o zaufaniu ani na moment jej nie uspokoił, sprawiając wyłącznie, że stała się jeszcze bardziej podejrzliwa. W pierwszej chwili, kiedy ją złapał i przyciągnął w swoją stronę, zamachała rękoma, opierając się. Szybko orientując się, że nie ma jednak wystarczająco dużo siły, żeby mu się przeciwstawić, zacisnęła mocno palce na futrach, aby tylko ich nie zgubić po drodze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — I ja mam ci ufać? — Zapytała wzburzona, jeszcze przez chwilę się wiercąc i dopiero, kiedy ostatecznie przylgnęła do niego zimnymi plecami, minimalnie się uspokoiła, czując jak przyjemne ciepło leniwie przebiega przez jej skórę. Sama nie wiedziała, czy była to zasługa temperatury jego ciała, czy może raczej emocji towarzyszących temu zbliżeniu, ale szybko zrozumiała, że w całej leśniczówce nie znajdzie cieplejszego miejsca. — To chyba jednak nie był taki głupi pomysł. — Przyznała, mówiąc już znacznie ciszej niż przed chwilą. Ciężko było stwierdzić czy bardziej krępuje ją położenie, w którym się znajdowała, czy może fakt, że była zmuszona przyznać mu rację. Przycisnęła zlodowaciałe dłonie do jego ud, opierając o niego tył głowy, wierząc, że pozwoli jej się to choć trochę zrelaksować. Zamknęła mocno oczy, tak jakby miało jej to pomóc wyzbyć się niechcianego zawstydzenia, a jednak jej ciało wciąż było spięte, jakby gotowe na to, aby poderwała się do ucieczki. Chwała Bogu, że nie widział jej pokrytych szkarłatem policzków. — Wszyscy w Mount Cartier są przeszkoleni na wypadek znalezienia przyjezdnego w przerębli? — Przerwała narastające skrępowaniem milczenie, ze wszystkich sił starając się, aby jej głos zabrzmiał jak najbardziej neutralnie.

      Clarissa

      Usuń
  65. [Powiem ci w tajemnicy, że Moretti na wizerunku robi mi 50% roboty przy tej postaci. Wpadł mi w ręce przypadkiem, ale pokochałam go od pierwszego wejrzenia. (No i też musiałam znaleźć kogoś, kogo by się dało wystarczająco mocno naciągnąć, żeby chociaż od biedy mógł udawać pół-Pakistańczyka, żem sobie wymyśliła.) A w pierwszej odsłonie to Haf miał bardziej urocze zdjęcie, ale teraz bardziej nadaje się do wątków, bo nie jest ponurym mrukiem, włóczącym się całymi dniami po porcie, tylko gadatliwym kucharzem. Chyba się z nim tutaj spełniam. ;D
    Patrzę na twoich panów (wow, aż trzech!) i dochodzę do wniosku, że Hafzie najbardziej jest po drodze z Declanem i Eliem, więc wybierz tego, który lubi czasem zjeść przesoloną zupę, pogadać o tym, co go dziś wkurzyło i zakończyć wieczór zbyt dużą ilością zbyt mocnej nalewki domowej roboty. A potem mogą wybrać się na przygodę, choć mój Hafza taki niepodojony, że bez kogoś ogarniętego przy boku na pewno by zginął. ;D]

    Haf

    OdpowiedzUsuń
  66. [ Ha! Tym bardziej się cieszę, że jednak udało mi się zaskoczyć Cię pozytywnie moją panią. Tutaj muszę zaznaczyć, że faktycznie, Rora wydaje się do rany przyłóż, bo raczej nie polecam zachodzić jej za skórę. ;)
    Ja z kolei wybrałam Twoją pierwszą kartę od góry, bo tak było najwygodniej, ale oczywiście przejrzałam już w sumie chyba wszystkie postaci na blogu, włącznie z resztą Twoich panów. KP Declana (chociaż krótka) świadczy o tym - przynajmniej dla mnie - że jest on na dzień dzisiejszy dość specyficzną osobą. Zorientowałam się już, że wątków masz pewnie od groma, ale jeśli znalazłaby się tam jakaś luka, to oczywiście zapraszam do Aurory!

    Co do opisu w podstronie - cieszę się, że on również przypadł Ci do gustu. Chciałam jakoś bardziej zobrazować Rorę, nakreślić ją nieco wyraźniej, aby każdy mógł znaleźć jakieś dodatkowe, ewentualne odniesienie dla potencjalnego wątku lub powiązania. ;)

    Rora

    OdpowiedzUsuń
  67. [O losie, jakaż ciężka decyzja spadła na mnie zupełnie niespodziewanie! Zdążyłam już co prawda polubić bardzo nasz wątek, niemniej jednak byłabym zaszczycona gdybyś zdecydowała się przejąć pana pisarza. Clarissa będzie wniebowzięta! Ja też się z resztą bardzo cieszę bo to znacząca postać dla rozwoju samej Issy, która stety lub nie oszalała na punkcie swojego pracodawcy baaardzo. Jeśli chcesz się jakkolwiek konsultować, to zapraszam na maila czarykierwamary@gmail.com Mi pozostaje wierzyć, że Cię nie zawiodę!

    Clarissa

    OdpowiedzUsuń
  68. [ Cieszę się, że wciąż pamiętasz o Shaylee... :D W takim razie czekam z niecierpliwością na odpis i życzę Ci wiele czasu na ogarnięcie tego wszystkiego, by jednak ostatecznie zdecydować się na jeszcze jeden wątek ze mną! ^ ^" ]

    Rora

    OdpowiedzUsuń