A kiedy śnieg przestanie prószyć, to Monty na spacer ruszy.

Blog zawieszony

Po przeprowadzeniu ankiety większością głosów wygrała opcja zawieszenia bloga. Oznacza to, że autorzy mają możliwość dalszej gry i zapisów, ale administracja — za wyjątkiem wysyłania zaproszeń i wpisywania do listy bohaterów — nie będzie angażować się w życie bloga. Z tego samego powodu zakładka Organizacyjnie na czas zawieszenia bloga zostaje usunięta. Raz jeszcze dziękujemy za Waszą obecność i życzymy Wam wszystkiego, co najlepsze.

nie istnieję & latessa

Kalendarz

16/02/14 Otwarcie
16/02/14 Nowy mod
22/02/14 Wydarzenie: Burza Śnieżna – link
24/02/14 Odejście moda
26/02/14 Nowy mod
19/04/14 Wydarzenie: Mecz Hokeja – link
02/07/14 Nowy szablon
07/07/14 Wydarzenie: Kto zabił? – link
20/07/14 Odejście moda
23/07/14 Nowy mod
29/08/14 Zamknięcie
24/12/15 Reaktywacja
25/12/15 Nowy admin
28/12/15 Wydarzenie: Kolacja wigilijna – link
29/06/15 Nowy nagłówek
09/10/16 Wydarzenie: Deszcz i wichura - link
28/11/16 Nowy nagłówek
10/12/16 Wydarzenie: Uratuj święta! - link
04/01/17 Wydarzenie: Psi zaprzęg - link
28/01/17 Wydarzenie: Słodka Walentynka - link
04/02/17 Nowy szablon
27/03/17 Wydarzenie: Mount-ipedia - link
21/04/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap I - link
01/05/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap II - link
02/05/17 Nowy nagłówek
17/09/17 Wydarzenie: Spływ kajakowy - link
02/02/17 Nowy szablon
14/02/17 Wydarzenie: Poczta walentynkowa - link
07/07/18 Zawieszenie

A woman's heart is a deep ocean of secrets


29 lat // pisarka amatorka 
kasjerka na stacji benzynowej // Mels
Świat jest straszny, a ja samotna. To jedno zdanie powtarza jak mantrę i kurczowo się go trzyma. Ta odważna, zakręcona dziewczyna boi się własnego domu. A raczej panującej w nim pustki. Tykanie zegara, kapiący kran. Ona wolałaby tego wszystkiego nie słyszeć. Dlatego zawsze ma włączone radio. Cisza przypomina jej o samotności, więc Mels ją zagłusza, broni się rękoma i nogami. Wszystko, byle nie zostać z myślami sam na sam. W końcu to właśnie ona, Martha Jones, jest jej największym wrogiem. Rudowłosa wariatka, która nigdy nie spełniła swoich marzeń o wyjeździe i nie potrafi spełnić tych, o wydaniu własnej książki. Tkwi wciąż w tym samym miejscu, choć tak bardzo chciałaby uciec. Nie od ludzi, nie od Mount Cartier, ale od siebie samej. Zobaczyć świat, tak jak jej idealna kuzynka. Liznąć innych kultur, przemierzyć ocean.Ten piękny bezkres wód, który tak ją mami, wabi.  Woda woła ją do siebie i Melody zawsze na to wezwanie odpowiada. Przy okazji przyprawia innych mieszkańców miasteczka o zawroty głowy, bo chłodną porą wskakuje do jeziora na główkę lub uparcie wpatruje się w toń między kutrami rybackimi, jakby miała weń skoczyć i się utopić. 
To byłoby straszne. Wtedy naprawdę zapadłaby cisza, bo nie miałby kto jej zagłuszyć. Martha przecież tak skutecznie odwala tę robotę za innych. Wszędzie jej pełno, biega, skacze, śmieje się, wpada na durne pomysły i robi dużo hałasu, bo Martha ciągnie do kłopotów jak szpilka do magnesu.Wspina się na drzewa, nurkuje w zimnej wodzie, wpada przez pomyłkę do domu sąsiada zamiast do swojego. Odżywa wśród ludzi, obumiera w samotności. Dla każdego ma szeroki uśmiech i miłe słowo. Nie ocenia, nie spisuje na straty. Wyciąga dłoń do tych, których wypchnięto na margines społeczny. Słyszy, jak nazywają ją wariatką, ale się tym nie przejmuje. Bo przecież być normalnym, to znaczy umrzeć. Normalność jest ciszą, rutyną, odpowiedzialnością. Tymczasem Martha chciałaby być wiecznym dzieckiem i uparcie udowadnia światu, że wcale nie dorosła. 
I przy tym wszystkim wciąż nie mówi nic o sobie. Jestem taka nieciekawa.Tak właśnie twierdzi. Uparcie i wbrew wszystkiemu. Nie dostrzega wyjątkowości swojej egzystencji, a raczej nie chce pokazać jej innym. W mieście żyjącym plotkami, pozwala innym układać jej historię. Bo przecież nie opowie o ojcu, który zajął się nią tylko po to, by zachować dobre imię, o kuzynce, z którą była zdecydowanie za blisko, o matce, której nigdy nie poznała i o samej sobie. Tej samotnej wariatce o wiecznie nieobecnym spojrzeniu.






AUTORSKO
Witam się cieplutko.
Szukamy z Mels miłości i udręki.
Wszelkiego rodzaju dramy i kłopoty.
Byle było ciekawie.
Kuzynkę oddamy w dobre ręce.
 Na zdjęciu Karen Gillan.
Ahoy przygodo!

36 komentarzy:

  1. [ kissed by fire! :D
    Witaj, miło Cię ujrzeć i tutaj. Bardzo ciekawa istotka, choć jedyne co przychodzi mi na myśl to potrzeba wytulenia jej i obrony przed całym złem tego świata!
    Niezwykle pocieszne z niej dziewczę, choć również cholernie smutne. Aż się serduszko kraja, że nie ma kogoś, kto mógłby pokazać jej ten wielki świat.
    Wprawdzie mój Ash spełnił już podobne marzenie, więc gdybyście miały ochotę na wątek, może znajdziemy coś ciekawego!
    A ogólnie, bawcie się tu jak najlepiej i jak najdłużej! <3]

    Ashmee Sanchez

    OdpowiedzUsuń
  2. [Ahoj! W Mount Cartier też można pisać wielostronicowe powieści, a patrząc na życie co niektórych mieszkańców, to mogłaby opisać tu mega szalone dramaty i inne pokręcone komedie :D W każdym razie, skoro Martha jest tak zakręconą niewiastą, to szkoda by jej tu zabrakło, dlatego oby wytrzymała w naszej uroczej wiosce jak najdłużej, a tym samym nie dopuściła nikogo do zbyt długiego przebywania w samotności :D Bawcie się zatem świetnie w naszych górskich progach! <3]

    Ferran, Cesar & Tilia

    OdpowiedzUsuń
  3. [Na całowaniu przez ogień raczej nie oprzemy wątku, bo nie wiem, czy Ash zdążyłby ją ugasić <333
    Ale są w identycznym wieku, więc de facto powinni dobrze się znać. Kiedyś mogli być przyjaciółmi, a gdy Ash zdecydował o wyjeździe kontakt się urwał. Mels mogłaby więc do niego żywić urazę o to, że jej nie wziął i dość niechętnie patrzyłaby na jego powrót? Nie odnowili kontaktu i raczej nie rozmawiali ze sobą do czasu aż... hm. 
    Może Ash po prostu wpadłby późno na stację po coś, czego akurat mu brakło? I wtedy nagle rozegrałaby się super ogromna burza z piorunami, wywaliłoby prąd na całej stacji i byliby tam skazani na siebie... może w dodatku coś zaczęłoby skrzypieć i drapać (okazałoby się, że to np. kuny zalęgły się pod dachem xDDD)... no nie wiem, nie myślę <3
    Ps. <3333333333]

    Ashmee  

    OdpowiedzUsuń
  4. [Witam ! Widzę, że bardzo sympatyczna i pocieszna osóbka tu do nas zawitała. Mam nadzieję, że jej jednak przejdzie to wielkie marzenie o wyjeździe, bo Mount Cartier przecież nie jest takie złe :)
    Życzę wielu wesołych wątków i zapraszam do siebie :)]

    Jack Higgins

    OdpowiedzUsuń
  5. [dzień dobry, ja uwielbiam rudzielce! <3
    przesympatyczna dziewczyna z niej ;D ma w sobie coś uroczego, co rozczula ;) z taką szaloną dziewczyną o wielkim serduszku chętnie bym pokusiła się o watek, co by rozruszać swoją Minę, co Ty na to? :D przydałby jej się ktos, kto by jej pokazał jak się śmiać ;) ]

    OdpowiedzUsuń
  6. [Jeśli chodzi o starego Higginsa, to miałabym pomysł na dwa wątki.
    I. Martha nie wie, że dziadkowi się pogorszyło i od jakiegoś czasu przebywa w szpitalu. Mogłaby przyjść i go odwiedzić, ale zastałaby tylko Jack'a.
    II. Martha wie, że dziadkowi się pogorszyło i odwiedza go w szpitalu, gdzie się spotykają.

    Jeśli chodzi o relacje to proponuję oczywiście, aby się dobrze znali, w końcu dzieli ich tylko jeden rok.

    Co Ty na to?

    Jack Higgins

    OdpowiedzUsuń
  7. [Dziękuję za miłe powitanie :) Zawsze urzekają mnie takie postacie, które wpadają przez pomyłkę do domu sąsiada, skaczą do zimnej wody , jednym słowem trochę szalone i zakręcone. Alex chętnie by przeczytał coś autorstwa Marthy. Życzę jej, żeby wydała książkę, bo marzenia się spełnia! :D Obecnie nic mi do głowy nie przychodzi, ale będę myśleć, żeby to nie było tak na szybkiego :)]

    Alexander Morrison

    OdpowiedzUsuń
  8. (Pomysłu nie mam, ale staram się rozruszać Minę, wiec jeśli Ty potrzebujesz mocnych wrażeń, to możemy spróbować jakiejś przygody ;) moja fotograf często gubi się w lesie, jeśli coś ci to podsunie :3)

    OdpowiedzUsuń
  9. [Hej!
    Z takim nie małym opóźnieniem wpadłam się przywitać :). Postać Marthy jest ciekawa i pełna uroku. Jednak ta samotność... Potrafi dać człowiekowi w kość!
    Życzę wielu udanych i wspaniałych wątków. A w razie chęci zapraszam do siebie. Ruda rudą zrozumie :)]
    Mattie Sherwood

    OdpowiedzUsuń
  10. [to jest super genialne! podoba mi się ten pomysł :D chętnie zacznę, ale potrzebuję kilku dni, bo jestem w trakcie przeprowadzki i powiem tylko tyle - na siłowni tyle nie sapią, co ja z walizką na przejściu dla pieszych w drodze na tramwaj xDD ]

    OdpowiedzUsuń
  11. [Czy mogę zatem liczyć na zaczęcie? :) ]

    Jack Huggins

    OdpowiedzUsuń
  12. [No to mamy wątek! Mogliby sobie kiedyś faktycznie naobiecać. Może oświadczyny w piaskownicy z pierścionkiem z automatu, hm? Ślub ze ślimakami i tort z liści :D]
    Ash

    OdpowiedzUsuń
  13. Od momentu jej przyjazdu minął już tydzień z haczykiem. Mina nie liczyła tych dni, upojonych spokojem, ciszą, wielką swobodą, którą łaknęła z początku do utraty tchu. Czasem wręcz dosłownie, bo tak czyste powietrze, w przeciwieństwie do wielkomiejskiego z którego się wyrwało, aż szczypało w płucach. Bardzo jej się to podobało i choć zauważyła, że z okolic Mount Cartier częściej się wyjeżdża, niż przyjeżdża, chciała tu zostać ile tylko się da. Jej odpowiadało właśnie to, co prowadziło innych do wyniesienia się z tej zapomnianej mieścinki.
    Decyzja o przyjeździe była spontaniczna i niezwykle odważna jak na osobę, którą się stała. Wiecznie zlękniona, schodząca innym z drogi, idąca z spuszczoną głową dziewczyna, była cieniem samej siebie. Gdyby jednak teraz ktoś ją zobaczył, dostrzegłby wracające do oczu iskierki i uśmiech, którego dawno na jej twarzy nikt nie widział. Tutaj Mina powoli odzyskiwała równowagę i to głównie dzięki temu, że nikt na nią nie napierał i nie naciskał, by przypomniała sobie to, co było przed incydentem. Incydentem pisanym z dużej litery, o którym lepiej było nie mówić. To było cztery lata temu i od tamtego czasu ruda stała się wycofanym z życia towarzyskiego samotnikiem, w przeciwieństwie do tego, co znali inni sprzed lat.
    Tego dnia wyszła w góry. Od początku nie zwracała uwagi na ostrzeżenia o tym, że łatwo się zgubić, łatwo natrafić na dzikie zwierzęta i tym samym łatwo nie wrócić. Nie obawiała się żadnego z powyższych, właściwie to od ludzi uciekała. To człowiek ją skrzywdził, a nie dzika natura, gęste lasy, czy dziki zwierz. Poza tym skoro ona nie prowokuje do ataku, nie ma się czego obawiać, prawda? Z takim, nieco naiwnym nastawieniem, kilka razy w tygodniu zwiedzała okolicę, zawsze mając przy sobie aparat.
    Praca, jakiej się podjęła, z początku stanowiła wielkie wyzwanie. Powoli jednak przeradzała się w coś więcej niż usilne próby utrzymania się w wydawnictwie i tym samym możliwości pozostania tutaj. Problemem jednak był zajazd u Annie, gdzie nagle zrobiło się wręcz za tłoczno, a z kolei do Churchill wolała dojeżdżać, niż się tam przenieść; dlatego Mina powoli rozglądała się za ogłoszeniem hoteliku, mostelu, wynajmu pokoju w Mount Cartier, lub podobnej mieścince niedaleko.
    Dotarła nad jezioro z zupełnie innej strony niż zwykle. Obchodząc wodę przez las stanęła na brzegu po przeciwległej stronie, choć nie dostrzegła zarysu domów w oddali. Możliwe, że zapędziła się zbyt daleko w las i była nad innym jeziorem? Mijała pora obiadowa i jeszcze miała czas przed zmierzchem, więc odsuwając na bok zmartwienia, chwyciła za obiektyw. Nie była jeszcze wielkim fotografem, ale naczytała się wystarczająco dużo, by wiedzieć, że żadnej okazji i światła nie można marnować.Zaczęła więc powoli uwieczniać to, co wpadło jej w oko. I tak szła dalej, dalej i dalej, znów gubiąc kierunek wyjściowy i zupełnie nie wiedząc o tym ani trochę.

    OdpowiedzUsuń
  14. [Jest super  ]
    W Mount Cartier prawie każda twarz wydawała mu się znajoma i prędzej czy później potrafił dopasować ją do konkretnego nazwiska czy imienia. Na północy Kanady czas jakby stanął w miejscu. Miasto liczyło niewielu mieszkańców i po powrocie zastał tu te same osoby, które widywał przed wyjazdem. Czasami miał wrażenie, że to co przeżył, było tylko snem a on nigdy stąd nie wyjeżdżał. Chatki wciąż były pomalowane na ten sam kolor, płoty oberwane w tym samym miejscu, sklepy z ponurymi szyldami i skrzypiącymi drzwiami, stare furgonetki, ledwo toczące się po żwirowych drogach. Wszędobylskie błoto, chłód, padające do znudzenia deszcze, bujna roślinność i zieleń tak intensywna, jak nigdzie indziej na ziemi. Urok i przekleństwo w jednym.
    Tego wszystkiego się jednak spodziewał. Nie sądził aby coś miało się tutaj zmienić, pójść z duchem czasu. Ci, którzy pragnęli zmian, zmieniali przede wszystkim miejsce zamieszkania. Niektórym udawało się wyrwać z Mount Cartier na zawsze. Zaczynało się niewinnie, od szkoły Churchill, przez studiów w Ottawie a kończyło w najdalszych zakamarkach świata. Czasami droga była bardziej wyboista, ale zdeterminowanie pomagało w pokonaniu wielu przeszkód. Ci, którym dopisało szczęście widywali Mount Cartier tylko na starych fotografiach.
    Nie wszystkim jednak życie ułożyło się po myśli. Niektórzy z mieszkańców, a Jack był jednym z nich, przez życiowe zakręty zmuszeni byli wrócić na stare śmieci. Dostosować się do życia w miasteczku, nauczyć od nowa wszystkich reguł, jakie tu panują. Przyzwyczaić do deszczu i chłodu, do nudy i braku atrakcji. Do starych furgonetek jeżdżących po ubłoconych drogach. Do braku Internetu i telefonu a wreszcie do samotności. Bo kiedy wraca się po nieudanym podboju świata, to ona doskwiera tutaj najbardziej. Nagle wokół robi się cicho i pusto. Echo odbija się w czterech ścianach, lub rodzina nie okazuje zrozumienia. Nie wiedzą co Cię trapi, nawet nie są zainteresowani. Dla nich życie w Mount Cartier jest normalne. Nie rozumieją dlaczego tak bardzo Ci tu źle, czego Ci tu brakuje, za czym tęsknisz. Masz szczęście jeśli znajdziesz kogoś takiego jak Ty. W przeciwnym razie raj staje się Twoim koszmarem.
    Jack odczuwał to dotkliwie dlatego nie dopuszczał do sytuacji, w której nie miał by co robić. W takich chwilach człowiek ma zdecydowanie zbyt wiele czasu na myślenie. Jego dziadek potrzebował stałej opieki, przynajmniej na razie i nie zanosiło się na to, by w najbliższym czasie miał znów zamieszkać w Mount Cartier. Jack często patrzył na stary dom i zawsze myślał o tym, że przydałby mu się remont. Odpalał więc starą furgonetkę, wyruszał do miasta po kilka potrzebnych narzędzi i materiałów a w wolnych chwilach zabierał się za naprawę małych usterek czy odnawianie elementów domu. W ten sposób czas leciał mu szybciej i przypominał sobie swoje dawne umiejętności o których całkiem już zapomniał.
    Pracował w obejściu niemal całe popołudnie aż w końcu zmęczony poszedł do domu. Po kąpieli zaparzył sobie mocną kawę i kiedy tylko postawił ją na stole rozległo się pukanie do drzwi. Nie zdarzało się, by ktoś wpadał do niego w odwiedziny, zwłaszcza od momentu w którym jego dziadek znalazł się w szpitalu. Jack nie mógł narzekać na brak spokoju.
    -Martha?- jej widok go zaskoczył i nie próbował nawet tego ukryć. Nie widzieli się ponad dziesięć lat i był pewien, że dziewczyna podbija świat. Właściwie większość jego znajomych, o ile nie wszyscy, uciekli z Mount Cartier na dobre. Cel jej wizyty jeszcze bardziej zbił go z tropu.
    -Nie ma go.- powiedział marszcząc brwi. –Jest na obserwacji w szpitalu, musi przejść dokładne badania. Ostatnio nie czuł się najlepiej. – wolał nie wspominać o tym, jak staruszek zgubił się w lesie i postawił tym samym na nogi całe miasteczko w środku nocy.

    OdpowiedzUsuń
  15. Stapając ostrożnie po lesnej ściółce uważała, by niczego nie nadepnąć - żadnego żyjątka. Ostatnio na objazdowej drodze znalazła tuzin maleńkich żabek pluskających w kałuży i gdy udało jej się je uchwycić, leżąc godzinami na nieuczęszczanej drodze, przekonała się, że w lesie na wszystko trzeba uważać. I żeby coś schwytać wyjątkowego, trzeba czasu i wiele cierpliwości. I być ciepło ubranym, a w plecaku mieć dodatkowy sweter, w razie gdyby kapryśna pogoda w kilka chwil się ochłodziła.
    Dziś było na prawdę pięknie. Chmury zostały rozwiane, a wiatr ustał, pozostawiając pole do popisu dla słońca, które przyjemnie grzało. Czuło się wiosnę tego lata. Niemniej jednak miała w torbie ciepłą bluzę z kapturem, bo kurtka, jaką kupiła po przyjeździe tu, nie spełniała do końca oczekiwań i nie była wystarczająco wodoodporna gdy zrywała się wichura. A i w najgorszą pogodę zdarzyło jej sie być poza dachem. Dziś liczyła na to, że wróci sucha do zajazdu i nie zmoknie za bardzo, bo przecież nie zapowiadano opadów.
    Położyła torbę na ziemi i usiadła na przewalonym przez bobry konarze. Przeglądając uchwycone klatki do tej pory, próbowała znaleźć coś, co by mogła kontunuować, jakiś zakres ujęć, czy motyw, na którym mogłaby się skupić. Drzew już nie chcieli w wydawnictwie, naciskali na okazy zwierząt, któe przecież bardzo trudno sfotografować. Płochliwe stworzenia szybko umykały na obcy odgłos, jaki wydawał człowiek pojawiający się w lesie. Nie mogła jednak dyktować warunków, więc zostawiając za sobą bagaż, rozpięła kurtkę i zabrałą się za nastawienie aparatu do odpowiednich parametrów na panujące warunki. Światło było wręcz doskonałe, a to rzadko się zdarzało i pstrykając wokół siebie na próbę fotki, by doprecyzować ostrość, ustawienia na czułość, nie mogła wyjść z zachwytu nad kolorami. Na co komu photoshop, kiedy ma się przed sobą na prawdę takie piękno?
    Gdzieś z oddali doszedł do jej uszu głośny plusk. Mina poderwała się na nogi i chwyciła w biegu torbę. Sądziła, że to jakaś wydra, albo wielka ryba wypłynęła bliżej ciepła na powierzchni i to będzie niezapomniane ujęcie. Miałą rację. Niezapomniany był to widok. Tyle, że stworzeniem zażywającym kąpieli był człowiek! Podbiegła dalej i stanęła jak wryta, ignorując wodę która podmywała jej nogi i moczyła obuwie. Wytrzeszczyła oczy i patrzyła na czerwone runo unoszące się na tafli wody. Czy to... ktoś chciał się utopić? Zamarła.
    - Hej...- chciałą zawołać, a to wydobył się prawie szept. - Hej! - zawołała zaraz głośno, wystraszona że na prawdę jest świadkiem samobójstwa.
    Mina sama wiele razy chciała to zrobić... Był czas kiedy terapia i leki nie pomagały i ciągle zamykała się w ciasnym pokoju i płakała. Tyle że nie należałą do odważnych i z czasem wykiełkowała w niej pewność, że warto żyć. No i przecież woda była lodowata! Można doznać szoku termicznego! Można skończyć bez kończyn! Może cię złapać od dna jakiś potwór morski! Moze znikąd pojawić się jakiś drapieznik, jak... tygrys? W Kanadzie chyba nie ma tygrysów, ale niedźwiedzie potrafią świetnie pływać!
    Odstawiła aparat na ziemię i weszła do wody po kolana zwijając dłonie w trąbkę i przykładając do ust.
    - Haaalooo! - zawyła, aż daleko echem odbił się jej krzyk. Cóż,t o była niespodzianka, tutaj działy się cuda. Raz się zaśmiała, a teraz nawet potrafiła krzyknąć.
    [w ogóle na początku myślałam, że to pójdzie w inną stronę, a zupełnie inaczej mnie natchnęło xD ]

    OdpowiedzUsuń
  16. Jak dotąd nie miał jeszcze okazji do tego, by odwiedzić miejscową stację paliw. Samochodu nie używał zbyt często, jeśli już gdzieś jechał, to korzystał ze zgromadzonych zapasów a potem tankował w Churchill. Prawdę mówiąc wolał jechać tam, niż pokazywać się na mieście. Wciąż jeszcze nie przywykł do końca do towarzystwa mieszkańców miasteczka, który po powrocie nie pałali do niego sympatią. Wręcz przeciwnie. Plotki szybko się rozeszły a każda osoba dodała w nich coś od siebie i pewno babcie zaczęły już straszyć nim swoje wnuki. Po tym jak jego dziadek trafił do szpitala, wizerunek Jack’a w oczach mieszkańców został jeszcze bardziej nadszarpnięty. Obarczono go winą za to, że nie otoczył staruszka dostateczną opieką, więcej, że naraził go na niebezpieczeństwo! I on po części tę winę na siebie wziął, choć z drugiej strony jak miał ustrzec staruszka, który zawsze chodził własnymi ścieżkami i naprawdę ostatnim co chciał zrobić, to usiąść na tarasie w bujanym fotelu.
    -Jasne, na pewno się ucieszy. – posłał jej ciepły uśmiech kiedy podawała mu pakunek ze słodyczami. Stary Higgins był łasuchem, można by powiedzieć, że to u nich rodzinne, bo Jack również czasami lubił rozpieszczać swoje podniebienie słodkościami. Całe szczęście nie miał do tego zbyt wielu okazji, bo w wojsku był to towar deficytowy, dzięki czemu wyglądem nie przypominał pulchnej babeczki.
    -Tak wyszło.- przytaknął tylko. Chciał wspomnieć coś o odpoczynku, o tym, że znudziło mu się już podbijanie świata i postanowił pożyć spokojniej, ale wiedział dobrze, że nawet jeśli kobieta nie wie dlaczego znów pojawił się w miasteczku, to na pewno dowie się tego prędzej czy później, a wtedy mógłby zapaść się ze wstydu pod ziemię. Nie lubił poruszać tego tematu i bez tego czuł się wystarczająco przegrany.
    -Złego diabli nie biorą. – powiedział a raczej powtórzył dokładnie słowa, które sam usłyszał od staruszka podczas ostatnich odwiedzin. Pomimo powagi sytuacji, Higgins nie tracił pogody ducha a nawet próbował poprawić humor innym.
    -Napijesz się czegoś?- zapytał kiedy dziewczyna zamilkła zmieszana. Przez myśl nie przeszło mu nawet, by mógł mieć jej za złe to, że nie przywitała się z nim wcześniej. Może i znali się kiedyś dobrze, ale to było ponad dziesięć lat temu. Jack sam spalił za sobą wszystkie mosty, zerwał kontakty i nie liczył na to, że ktokolwiek z jego dawnych znajomych przyjmie go tu z otwartymi ramionami.

    OdpowiedzUsuń
  17. [O, dziękujemy bardzo za tak przemiłe słowa! c: Tyle ich było, że aż mowę nam odjęło i nie bardzo wiemy, jak zareagować, a tu ani się zarumienić, bo obie jesteśmy tejże zdolności pozbawione, ani dziękować po raz wtóry... W każdym razie doceniamy ogromnie!
    Ja wiem, ja wiem. Może matka Effie wyszłaby z domu, docelowo na stację po... coś, i będąc na miejscu zapomniałaby, co w ogóle tutaj robi? Eff natomiast, szukając mamy, zawędrowałaby w końcu na stację benzynową...]

    Effie Vinberg

    OdpowiedzUsuń
  18. Z tej strony Lechat. Z góry zastrzegam sobie prawo do konta prisonera, jako, że zwyczajnie użyczam sobie nie swojego komputera w celu napisania tego komentarza. xD

    Jak najbardziej odpowiada mi zaciekłość Marthy w poznawaniu Abe'a. Przyda się mu ktoś, kto na siłę będzie próbował go poznać i trochę się przy nim pokręcić, żeby uprzykrzyć mu życie - bardziej niż on sam sobie to robi. Jeśli tylko masz jakiś pomysł, możesz zacząć, jeśli nie, może mi uda się coś podrzucić? Z Chrisem zaś na razie bym się wstrzymała póki nie zakończymy jakiegoś wątku Abe'a i Marthy, a potem to zobaczymy, jak to będzie, co?

    Abe/Chris

    OdpowiedzUsuń
  19. Mina, wciąż przerażona włąsnymi domysłami połączonymi z falą rudych włosów unoszących się na lodowato zimnej wodzie, sama drżała. Na pewno nie było jej tak cholernie zimno jak Mels- swoją drogą chwytliwe zdrobnienie, ale i tak czuła w środku, że zamarza. Tak chyba działa strach... Brawo Wilson! Kolejny postęp, odczywasz coś więcej niż strach o samą siebie, to się nawet rozrasta i obejmuje inne osoby!
    Pokręciła, pokiwała głową. Trudno stwierdzić właściwie co to był za ruch, bo wykonałą dziwny obrót i kiwnięcie, nie wiedząc na co odpowiedzieć, zareagować w pierwszej kolejności. Dziewczyna wyrzuciła z siebie z pięćdziesiąt słów z prędkością armaty, a do tej ubranej rudej na brzegu, dotarły one z opóźnieniem.
    - Jestem Mina - przedstawiła się i tyle. Wciąż obserwowała dziewczynę, nie wiedząc, jak się zachować.
    Chciała ratować, rzucić się morze w wodę, jeśli tamta by nie wypłynęła. Może i byłaby do tego zdolna, chociaż zwykle nie popisuje się brawurą. Ale teraz, gdy okazało się, że Nieznajoma-już-poznana jest morsem i uwielbia kąpiele w jeziorze mimo niskich temperatur, nie wiedziała co zrobić. Chętnie by sobie już poszła. Bo to ona chyba się w tym momencie wygłupiła, machając rekami jak szalona i drąc się wniebogłosy.
    Olśniło ją po chwili. Sama odczuwała niską temperaturę, a przede wszystkim wiatr! Więc przemoczona panna, na bank zamarzała. Zresztą trzęsła się jak osika. Mina miałą dobre serce, na prawdę. Mimo wycofania i tego, że co rusz odwracała wzrok od ludzi i uciekała, był dobrą osobą. Przejmowałą się innymi, chociaż wolała nie wchodzić z nimi w interakcje. Ale zostawić dziewczyny w takim stanie po prostu nie mogła!
    - Gdzie są twoje rzeczy? - spytała, rozpinając kurtkę i zdejmując ją. - Musisz coś na siebie założyć, dostaniesz zapalenia płuc - podsunęła jej własne okrycie i objęła się ramionami. Była sucha, miała bluzę, pod spodem jeszcze dwie warstwy, więc nawet jeśli ją przewieje, gorąca herbata z miodem pomoże. Zje cytrynę przed snem, żadne choróbsko jej nie weźmie. Inaczej miała się sprawa z niedoszłą topielicą.
    -Załóż to szybko - popędziła, wciskając jej kurtkę w ręce.

    OdpowiedzUsuń
  20. W Mount Cartier często niewinne plotki zaczynały żyć własnym życiem. Było to typowe dla takiej małej mieściny, jak ta, pozbawionej dostępu do jakichkolwiek innych rozrywek. Społeczność była tu także bardzo konserwatywna, negowane były wszelkie przejawy odstępstwa od norm, które sami sobie stworzyli. Łatwo było zostać bohaterem a jeszcze łatwiej potępionym. Nie było na to lekarstwa i na pewno nie tylko Jack przekonał się o tym na własnej skórze. Kiedy był młody, nie zwracał na to większej uwagi. Żył i nie oglądał się na nikogo, choć często przysparzało mu to kłopotów. W gruncie rzeczy nie był złym chłopakiem, więc każde jego przewinienie było traktowane jak pierwszy stopień do piekła. A teraz? Czy rzeczywiście miał się czego wstydzić? Czy raczej uwierzył w to, że ma?
    -Kłopot? Żartujesz? – odpowiedział pytaniem na pytanie. Co jak co, ale daleko było jej od sprawiania mu jakiegokolwiek kłopotu. -Spadasz mi z nieba. – dodał i uśmiechnął się lekko słysząc to co powiedziała.
    -Na mieście mówią, że jestem…- urwał na chwilę a właściwie w ostatniej chwili ugryzł się w swój niewyparzony język.
    -Poprzestańmy na tym, że nie przedstawiają mnie w korzystnym świetle.- zakończył już z mniejszym entuzjazmem do żartowania. Z przedsionku zabrał dwie duże, mięciutkie poduszki, które rozłożył na wygodnych ławkach ustawionych tarasie, gdzie ją zaprosił. Mount Cartier rozpieszczało ich dziś pod względem pogodowym i grzechem byłoby tego nie wykorzystać. Przed nimi rozpościerał się widok na góry, w oddali majaczył najwyższy szczyt. Na oparciu przewiesił też puchaty, gruby koc. Powietrze było ciepłe, ale i rześkie. Prędzej czy późnej, na pewno jej się przyda.
    -Jakieś specjalne życzenia? Kawa? Herbata? Grzaniec? – wyliczył kiedy już usiadła.

    OdpowiedzUsuń
  21. [Wybacz obsuwę, wyjazd mi wypadł wakacyjny. Jeśli mogłabym liczyć na zaczęcie, to będę w siódmym niebie. c:]

    Effie Vinberg

    OdpowiedzUsuń
  22. Nie przejmował się zdaniem innych ludzi a na pewno nie na tyle, by niepochlebne opinie nastręczały mu zmartwień. Skłamałby jednak, gdyby powiedział, że pozostaje to przez niego niezauważone. Spojrzenia, krzywe uśmiechy, milknące rozmowy. W mieście w którym powinien czuć się jak w domu, częściej było mu nieswojo. Być może nie dotykałoby go to aż tak bardzo, gdyby w głębi duszy sam nie czuł się winnym zarzucanych mu czynów i wciąż zalegało mu to na sumieniu nie pozwalając na spokojny sen. Miał jednak nadzieję, że to kiedyś minie a ludzie zapomną i pozwolą mu tu w spokoju żyć, przynajmniej na razie, bo Higgins wciąż myślał o tym, że nie pasuje już do tego otoczenia i nie da rady się tu odnaleźć. Był przekonany, że jego szczęście czeka na niego gdzieś daleko stąd i wierzył, że pewnego dnia zdoła je odnaleźć. Człowiek w swej głupocie i naiwności zwykł wierzyć, że zły los w końcu się odmieni. –Po burzy zawsze wychodzi słońce.- zwykł mawiać kiedyś stary Higgins, kiedy podczas ich wspólnych, długich wędrówek po górskich stokach załamywała się pogoda. Biegli wtedy do schroniska, lub do skalnej zwaliny, gdzie mogli przeczekać ulewę. –Słońce i deszcz, wszystko to życie.- mówił zamyślony do swojego wnuka, który niewiele z tego wtedy rozumiał. Zrozumiał po latach, ale w obecnej sytuacji chyba na chwilę zapomniał o starej mądrości.
    Kiedy zgodziła się mu potowarzyszyć posłał jej przelotny uśmiech i znikł na moment w domku. Po kilku chwilach wrócił na taras z przygotowanym starannie na bazie starego przepisu grzanym winem. Podał jej parujący kieliszek i sam usiadł nieopodal, na jednej z ciepłych poduszek. Kiedy po drugiej stronie kuli ziemskiej młodzież opalała się na gorących plażach w lipcowym słońcu oni mogli cieszyć się tym, że podmuch wiatru nie przyprawia ich o nieprzyjemne dreszcze. To było niespotykane w tej części świata. W ich części. Zanim usadowił się obok niej patrzył przez chwilę na górskie szczyty, rozpościerające się na linii horyzontu tak, jakby widział je po raz pierwszy. Odetchnął głęboko i spojrzał na nią wzrokiem, w którym mogła dostrzec nutę radości.
    -Dobrze Cię widzieć.- powiedział w końcu szczerze zadowolony ze spotkania i z jej obecności. Do tej pory był przekonany, że wszyscy jego znajomi rozpierzchli się gdzieś po świcie.
    -Musisz mi teraz opowiedzieć… cały ten czas.- dodał bo ciężko było mu przyznać, że nie mieli ze sobą kontaktu od jakichś dziewięciu lat.

    OdpowiedzUsuń
  23. [Witaj. Dziękuję za powitanie. Twoja pani jest równie smutna. Przykre, że tak bardzo przeraża ją cisza i samotność. Oby nie popełniła samobójstwa, starając się uciec sama od siebie. Miło, że spodobała ci się moja karta. Twoja także jest dobrze napisana.]

    Lilith Johnson

    OdpowiedzUsuń
  24. Mina ubrana w dodatkowe warstwy, podwójne skarpety, nosząca w plecaku nawet trzecią bluzkę miała wrażenie, że sama marznie na widok rozgołoconej dziewczyny. Nie wyobrażała sobie nawet, co ta musi czuć. A może zziębnięta już nic nie czuła? Hm... goły nos Wilson autentycznie czasami wydawał się wręcz odpadać na wietrze, a gdy go drapała nie była pewna, czy na pewno trafia palcem w tę częśc twarzy, a więc możliwe, że tamta traci świadomość wlasnego ciała i jego granic...
    Mina zmieszała się na komplementy. Jakoś do nich nie przywykła, a z tego co wiedziała, nigdy tez nie potrafiła ich odpowiednio i poprawnie przyjmować. No i ta sytuacja była zupełnie absurdalna, bo tutaj oa martwi się o rozebraną do rosołu pannę, a ta świergoli nad jej imieniem... Minie przez mysl przemknęło, że ma do czynienia z niepoczytalną osóbką.
    Gdy tamta nie tylko podwchwyciła jej spojrzenie, ale zajrzała głeboko w oczy, Wilson cofnęła sie o krok speszona. Nie wydało jej się to natarczywe, ale tak intensywne, aż poczuła dreszcze. Pokiwała niepewnie głowa, podnosząc głowę i rozglądając się wokół, by ocenić położenie. A przy okazji z ulga uciekła wzrokiem od twarzy tamtej, która chyba nie zdawała sobie sprawy z tego gdzie jest i tym bardziej, że nastaje noc, a ona niemal goła może się dorobić zapalenia płuc. No właśnie, czy nie miała świadomości, co jej się może stać? Albo rozchoruje się i umrze, albo ją coś tu pożre!!!
    - Jest to kawałek od Mount Cartier - stwierdziła zamyslona, powoli obracajac się tak, by stanąć twarzą do miasteczka. - Wrócimy, idąć w tamtą stronę - wskazała ostrożnie ścieżkę pomiędzy drzewami, którą jak sądziła, sama tu dotarła. - Ale musimy znaleźć twoje ubrania, bo źle się to skończy dla ciebie - wskazała na bose stopy tamtej, gołe nogi i mokrą głowę, która odleci na pewno przy mocniejszym podmuchu wiatru. - Wiesz, skąd przypłynełaś? - odwrócila się do dziewczyny i spojrzała na nia pytająco, a później znów zaczęła sie rozglądać po brzegu za jakimiś ubraniami porzuconymi w szale, transie czy czymkolwiek co zmusiło tamtą do pływania w takiej temperaturze.

    OdpowiedzUsuń
  25. Cześć!
    Niestety, Ashmee okazał się postacią nie na moje barki i przez wgląd na jego delikatność, niestety musimy się rozstać. Dziękuję za wątek i bardzo przepraszam za jego przerwanie (czy raczej niezaczęcie)! <3

    Buziaki,

    Ashmee

    OdpowiedzUsuń
  26. Gdyby to Jack miał opowiedzieć jej co działo się przez „cały ten czas”, byłaby to naprawdę długa i wielowątkowa opowieść. Jego życie nie było usłane różami, ale był świetnym przykładem tego, jak daleko może zaprowadzić ciężka praca i hart ducha. Był również książkowym przykładem tego, jak szybko można zniszczyć swoje życie i zmarnować lata starań, przez jeden głupi wybryk, ciągnący za sobą lawinę konsekwencji.
    Kiedy opuszczał rodzinne miasto był pełen nadziei. Z niecierpliwością czekał na to, co przyniesie mu los a jednocześnie coś nie pozwalało mu się cieszyć z tej upragnionej chwili. Wizja opuszczenia Mount Cartier na zawsze, cieszyła go i smuciła jednocześnie. Przez pierwszych pięć lat uczęszczał do szkoły wojskowej w stolicy Kanady. Był przykładnym studentem, choć nie stronił od uciech. Jego tryb życia można było zakwalifikować wtedy, jako hulaszczy, ale mimo to, ukończył studia z wyróżnieniem, otrzymując stopień oficera. Praca w przydziale do jakiego został skierowany, okazała się być nudniejsza, niż przypuszczał. Fizykiem był niezłym, ale możliwości laboratorium średnio mu odpowiadały. Był też dobrym taktykiem, ale na wykorzystanie tych umiejętności musiał jeszcze trochę poczekać. Postawił wszystko na jedną szalę i zgłosił się na ochotnika do wyjazdu na misję zagraniczną do Afganistanu, w międzyczasie udało mu się zdobyć kwalifikacje pozwalające mu na prowadzenie śmigłowców. Na miejscu więc został przydzielony do jednostki udzielającej wsparcia powietrznego, ale po kilku miesiącach uznał, że wolałby pomagać kolegom będąc z nimi na dole. Zdobyte do tego czasu umiejętności i znajomości pozwoliły mu na zajęcie się wyszukiwaniem i rozbrajaniem ładunków wybuchowych. Wtedy jego partnerem został Doyle, szczeniak uratowany podczas jednej z akcji. Jack ze swoją kompanią „czyścił” teren umożliwiając tym samym bezpieczne prowadzenie innych działań w skontrolowanych miejscach.
    Jego życie ograniczało się do wyjazdów, i dłuższych, lub krótszych urlopów. Podczas jednego z nich poznał Nadine, która bardzo szybko została jego narzeczoną i jak się później okazało, bardzo szybko puściła go kantem z jego dobrym kolegą. Dowiedział się o tym w najgorszy z możliwych sposobów, widząc ich razem w objęciach a jego reakcja była, jak można się domyślać, dość gwałtowna. To w połączeniu z kilkoma innymi problemami, jakie spadły wtedy na jego barki spowodowało zawieszenie go w obowiązkach zawodowych.
    Znajomy wrócił. Tylko czy to naprawdę tak dobrze?
    -Nie spodziewałem się spotkać tutaj akurat Ciebie. Jeśli dobrze pamiętam, a nie jestem jeszcze taki stary abym miał z tym problem, snułaś dużo planów związanych z wyjazdem.- skomentował to co przed chwilą mu powiedziała. Ciekaw był, co zatrzymało ją w miasteczku. Co sprawiło, że postanowiła wieść tutaj spokojne życie. Czy mówiąc o tych, którzy dorobili się dzieci, miała na myśli również siebie? Nie chciał być wścibski, więc to pytanie zachował dla siebie.
    -Wielki świat ma to do siebie, że czasem trzeba od niego odpocząć, choć nie zawsze z własnej woli.- zażartował choć uśmiech miał blady.
    -I od jakiegoś czasu nie wiem, co w tym wielkim świecie słychać, bo jakoś kiepsko tutaj z zasięgiem.- prawdę mówiąc jego telefon od momentu przyjazdu leżał gdzieś w domu niemal nieużywany. Aby złapać choć jedną kreskę musiał wyjeżdżać z tego górskiego grajdołka niemal pod Churchill. Mówiąc to uśmiechał się już nieco weselej, bo mimo wszystko było w tym coś zabawnego, coś co podnosiło go na duchu i nie pozwalało się załamać.
    -Jedno jest pewne, jest mocno przereklamowany. – dodał na koniec.

    OdpowiedzUsuń
  27. Jack nie należał do osób, którym coś może przeszkodzić w realizacji zamierzonego celu, a przynajmniej tak mu się do tej pory wydawało. W końcu z jakiegoś powodu był znów w Mount Cartier i nie miało to nic wspólnego z własną wolą. Można powiedzieć, że w życiu miał więcej szczęścia i rozumu a to czym się odznaczał to duże samozaparcie, które jednak też ma swoje granice. Gdy był młody wszystko wydawało mu się proste i możliwe. Chcesz wyjechać na drugi koniec świata? Pakuj się! Nie było niczego pomiędzy. W oczach osiemnastolatka świat stoi przed nim otworem i kusi szerokim wachlarzem możliwości. Nie ma miejsca na myślenie chociażby o konsekwencjach. Kiedy wyjeżdżał z miasteczka nie miał pojęcia o tym, jak wygląda prawdziwe wojsko i bóg mu świadkiem, przez kilkanaście pierwszych tygodni był pewien, że trafił do piekła. Potem było tylko gorzej, aż w końcu zaczął wychodzić na prostą. Dlaczego więc teraz poddał się tak szybko? Bo z biegiem czasu zmienia się punkt widzenia i sposób myślenia. Własne możliwości, niegdyś często przeceniane, stają się niedoceniane. Coraz więcej obaw, coraz mniej nadziei i marzeń. Życiowa monotonia, która powoli upuszcza z człowieka życie w pewnym momencie nie pozwala mu zawalczyć o siebie.
    Martha również snuła wielkie plany, wizualizowała swoje marzenia, tylko przegapiła ten właściwy, odpowiedni moment, który już więcej się nie powtórzył. Chwilę w której jej odwaga i wiara w siebie zwyciężały ponad obawami a potem było już tylko gorzej. Nie mogła wyrwać się z kręgu obaw o to, że sobie nie poradzi i postanowiła nie próbować.
    -Nigdy nie jest za późno.- skomentował krótko. Widział, że sama się z tym gryzie, tak samo jak on gryzie się z tym, że musiał tu wrócić. I oboje w głowie szukają jakiegoś sposobu na to, by się stąd wyrwać ale są w martwym punkcie. Tylko czy aby na pewno chcą, czy może okłamują trochę sami siebie? W głowie zaświtała mu przygnębiająca myśl. Kiedy wyjeżdżał Martha miała wiele marzeń i planów. Po dziesięciu latach… nadal ma wiele marzeń i planów. Jeśli będzie je wypełniać w takim tempie, faktycznie może zabraknąć jej życia na realizację wszystkich. Tą samą myśl odniósł również do siebie, czego skutkiem było pociągnięcie czerwonego, parującego trunku z kieliszka.
    -Zacznij od wakacji. Przecież nie musisz od razu rzucać wszystkiego i przenosić się do Los Angeles a w ciągu tygodnia również da się przeżyć ciekawe przygody. Jeśli poczujesz, że to właśnie to, będzie Ci łatwiej podjąć decyzję. – powiedział, choć nie sądził, aby był odpowiednią osobą do prowadzenia kącika porad.
    -Nie, nie ustatkowałem się.- oparł z lekkim uśmiechem. –I nie mam żadnych planów. Jak na razie.- dodał już nieco poważniej.
    -Chociaż mało brakowało.- zaznaczył żartobliwie, choć wyszło mu to raczej żałośnie.

    OdpowiedzUsuń
  28. Mina szła pospiesznie wzdłuż brzegu, poszukując ubrań rozebranej. Sama bez swojej kurtki zaczęła już trochę marznąć i nie pomagał sweter i dwie bluzki pod spodem. Ona po prostu była jak sopel lodu... Cóż zgadzałoby się to nie tylko w określeniu na tę sytuację i fakt, że była zmarźluchem. Ona po prostu... opierała się każdemu ciepłu, czy to jesli chodziło o pogodę i atmosferę, czy nawet ludzkie emocje...
    Szczerość Marthy ją zaskakiwała. Znały się zaledwie kilka minut, a wyznania jakimi została uraczona, osobiście by przypisała do relacji znacznie bliższej i dłużej trwającej. Bo ona oczywiście na takie sama by się nie odważyła, będąc aż zanadto skrytą i wstrzemięźliwą. Chociaż może taka swoboda własnie kryje się za tym, by czuć się wolnym? Mina musiała przyznać, że choć obydwie były blade i miały rude włosy, to na tym podobieństwa się kończyły. Jak ogień i woda te dziewczyny były od siebie różne. Nie wiedzieć czemu, zasmuciło ją to.
    - Ja na pewno nie mam prawa nikogo prostować - stwierdziła łagodnie, patrząc w gładką taflę jeziora. Czasami woda wydawała się kuszącym rozwiązaniem wielu problemów. Mina nie potrafiła pływać. Ale nie potrafiła wielu rzeczy i jakoś się z tym musiała uporać. A jeden skok, na pewno by to rozwiązał...
    - Gotowa? - odwróciła i wzrok i myśli od wody, bo to zdecydowanie nie było mądre i dojrzałe podejście. - Zostań w swojej kurtce, twoje rzeczy od deszczu i tak są mokre, więc zarz coś złapiesz jakąs grype, albo cos jak taka cała przemoczona pójdziesz - poprosiła i pierwsza ruszyła w stronę miasteczka. Szkoda jej bylo tej dziewczyny, cała aż się trzęsła i posiniała na buzi. Ale też i zazdrościła jej odwagi.

    [uuu, ja o wyjeździe i urlopie mogę tylko pomarzyć heh :D ]

    OdpowiedzUsuń
  29. Trudne tematy mają to do siebie, że stają się łatwiejsze kiedy w końcu człowiek odważy się o nich szczerze porozmawiać. Wtedy okazuje się, że problemy, które w nocy nie pozwalały na spokojny sen, wbrew pozorom można rozwiązać, niekiedy nawet z łatwością. Jack nie lubił martwić się niepotrzebnie. Stary Higgins powtarzał mu zawsze, jeśli problem da się rozwiązać, to nie ma powodu do zmartwień, a jeśli problemu nie da się rozwiązać, to tym bardziej nie ma powodu do zmartwień. Nie należy przecież przejmować się tym, na co nie ma się wpływu, bo życie jest na to za krótkie i w każdej chwili może się skończyć. Szkoda byłoby więc odejść z tego świata wcześniej się nim nie ciesząc.
    -Jak w końcu się zdecydujesz, to wal jak w dym, chętnie się gdzieś zagrzeję, bo odzwyczaiłem się już od tej pogody.- uśmiechnął się lekko.
    -Są na ziemi miejsca, w których jedyne co musisz robić, to leżeć na plaży i pić drinki z palemką. Chociaż ja osobiście wolę bez. Naprawdę warto je odwiedzić, chociaż raz. – dodał przypominając sobie swoje wjazdy na ciepłe wyspy, których udało mu się odbyć całkiem sporo. To były bardzo miłe wspomnienia. Rozmarzył się w tej chwili i na jego twarzy pojawił się w końcu szczery i spokojny uśmiech. Wydawało mu się, że początkowe napięcie gdzieś z niego uleciało i poczuł się w towarzystwie dziewczyny normalnie, tak jakby te dziesięć lat nieco się skróciło.
    Spojrzał na nią nieco rozbawiony, kiedy przyznała, że nie chce wyjść na wariatkę szukającą singla w okolicy, ale ciekawość nie daje jej spokoju. Cóż, w swoim życiu zdążył już nieco poznać płeć piękną i choć nadal twierdził, że zrozumienie kobiet jest niewykonalne, to wiedział już jakie mają słabostki. Czy przypadkiem żart nie był bezpieczną formą komunikatu, z którego z łatwością można się wycofać? Wywnioskował, że Martha nie ułożyła sobie życia tak jakby tego chciała. Na pewno więc była tu zwyczajnie samotna.
    -Rozstałem się z narzeczoną. Prawdę mówiąc, zostawiła mnie dla mojego dobrego kolegi. Ale właściwie to sam sobie na to zapracowałem.- powiedział zgodnie z prawdą, od razu tłumacząc Nadine przez Marthą. Zostawiła go, bo nie był dla niej wystarczająco dobry i choć miał do niej wielki żal o to jak go potraktowała to wciąż zdejmował z niej odpowiedzialność za to co się stało przez co nie mógł się do końca wyleczyć po tej miłości.

    OdpowiedzUsuń
  30. Jack mógł śmiało stwierdzić, że wizja ciepłej plaży i drinków z palemką wywoływała uśmiech na każdej twarzy, bez wyjątku. W przypadku Marthy, tak jak się spodziewał, nie było inaczej. Uważał, że wakacje należą się każdemu, chociaż raz w roku. Oderwanie się od rzeczywistości i swoich obowiązków w taki sposób, dawało wielkie korzyści zarówno dla zdrowia i równowagi psychicznej. On sam bardzo często korzystał z takich terapii, najpierw sam a potem z Nadine i były to zdecydowanie najlepsze dni, jakie kiedykolwiek przeżył. Wątpił, aby cokolwiek mogło to przebiś. Uśmiechnął się blado, kiedy jej twarz znów przybrała melancholijny wyraz. Nie była do tego przekonana i przez chwilę zwątpił, aby miało to kiedykolwiek nastąpić. Cóż, nie mógł przeżyć życia za nią. Każdy decydował za siebie, podejmował własne wybory i kroczył własnymi ścieżkami. Bezwzględnie.
    -Niepotrzebnie.- odparł pijając łyk grzanego wina, które z każdą chwilą stawało się chłodniejsze i traciło swój urok i smak. To jemu było przykro, bo to on był osobiście tą sprawą dotknięty. Choć z każdym dniem coraz mniej. Nie potrzebował współczucia, do tej pory więc z nikim nie rozmawiał na ten temat. Nawet gdyby chciał to i tak nie miał ku temu okazji. Martha była jedną z pierwszych osób, z którymi rozmawiał ot tak, po prostu, jak teraz, o tym co było i jest.
    -To nie jest takie proste i oczywiste.- odparł odstawiając pusty kieliszek wina na mały, drewniany stolik obok nich. To było proste i oczywiste tylko Jack z jakiegoś powodu nie chciał dopuścić do siebie tej myśli. To nie był zwykły skok w bok podczas chwili zapomnienia. To był romans. Okłamywała go z premedytacją. Przez telefon zapewniała, że go kocha i czeka a w rzeczywistości umilała sobie czas towarzystwem innego mężczyzny w jego własnej sypialni.
    -Byłem beznadziejny w tym związku. – kiedy wszystko wyszło na jaw wściekł się potwornie i stłukł tamtego na kwaśne jabłko. Był porywczy i w tamtej chwili emocje zdecydowanie wzięły nad nim górę. Każda kolejna rozmowa z Nadine, kończyła się awanturą. Wykrzyczała mu w twarz to wszystko co dusiła w sobie przez ostatnich kilkanaście miesięcy. Chciała wpędzić go w poczucie winy, by sama mogła poczuć się lepiej i… doskonale jej się to udało. Jack nie był pewien co bolało go bardziej. To, że zobaczył swoją narzeczoną w objęciach innego, czy to, że nie próbowała go za to przeprosić. On był w stanie zapomnieć o tym wszystkim, wybaczyć jej, ale Nadine tego nie chciała. Odeszła od niego i zaczęła układać sobie życie ze swoim kochankiem. Dlaczego zatem przyjęła ten nieszczęsny pierścionek? Na to pytanie nie potrafił sobie odpowiedzieć.
    -Chyba przyda się kolejna porcja. – oznajmił podnosząc się z miejsca. Zabrał ze stolika puste kieliszki i zniknął na chwilę w kuchni. Tak naprawdę potrzebował kilku minut by ochłonąć. Kiedy przygotował kolejnego grzańca wyszedł na zewnątrz i wręczył jeden z kieliszków swojej towarzyszce.

    OdpowiedzUsuń
  31. Gdyby Stary Higgins był w pobliżu, pewno zdzieliłby swojego wnuka po głowie. Zawsze tłumaczył mu, że nie należy patrzeć w przeszłość w innym celu, jak wyciągnięcie wniosków na przyszłość. Płakanie nad rozlanym mlekiem, ubolewanie nad tym co stało się kiedyś, wypominanie sobie własnych błędów, to wszystko było pozbawione sensu. Jack o tym wiedział. Idąc przez życie korzystał z tych wskazówek. Długie górskie wędrówki z dziadkiem nauczyły go więcej niż całe lata szkoły i wszyscy przyjaciele razem wzięci a słowa staruszka pomogły mu na wielu życiowych zakrętach. Tylko ta jedna sprawa nie dawała mu spokoju. Być może dlatego, że dziadek nigdy nie dawał mu życiowych porad związanych z miłością. Nie otrzymał takich wskazówek również od ojca ani tym bardziej od swojej matki, która pewnego poranka zabrała swoje rzeczy i zniknęła. Widział w tym nawet jakiś związek. Nie chciał być taki jak ojciec, wzbraniał się przed tym i irytował ilekroć słyszał to porównanie a tak naprawdę wiele ich chyba łączyło. I z jednym i z drugim kobiety nie mogły za długo wytrzymać.
    -Nie jest Ci za zimno? Nie chciałbym mieć Cię na sumieniu, gdybyś się rozchorowała.- powiedział a ona w tym samym momencie zakrztusiła się winem i zaczęła gwałtownie kaszleć.
    -W porządku?- zapytał kiedy już trochę ucichła. Oczy miała przerażone i wypełnione łzami, wyglądała tak, jakby przed chwilą dusił ją jakiś bandzior. To było nawet trochę zabawne zważywszy na to, że nic poważnego jej się przecież nie stało. Jack uśmiechnął się lekko kiedy wróciła na ziemię i po raz klejny pochwaliła przygotowany przez niego trunek.
    -Polecam się na przyszłość.- dodał całkiem serio, bo skoro ona czuła się w tej mieścinie trochę samotna, a i jemu przykrzyło się bez towarzystwa, to nic nie stało na przeszkodzie, by mogli czasami wypić razem grzańca i ponarzekać lub pośmiać się wspólnie z ich niedoli.

    OdpowiedzUsuń
  32. Troszkę ją ta dziewczyna przerażała. Była taka pewna siebie, trochę władcza. Mina wcale nie poczułą się lepiej i lepiej, gdy ta po raz kolejny zapewniła ją o tym, że ma prawo i upomnieć i naprostować każdego, kogo chce. Wilson uważała wręcz przeciwnie. Sama była niedostosowana do reszty, a więc to ona była tą stroną, której należą się upomnienia i wyznaczanie granic. Sama gdyby mogła, otoczyłaby się kręgiem mniejszym niż średnica standardowego hula-hop i to mógłby być jej świat...
    - Mhm - pokiwałą głowa, nie chcąc dalej w to brnąć. Kiedyś pewnie by się zgodziła z Marthą, a może i nawet by jej przyklasnęła z uśmiechem. Teraz była kimś innym i cięzko jej było podnieść spojrzenie na obcą twarz, a co dopiero otworzyć usta i jeszcze dawać lekcje...
    Ale tamta na pewno miała rację co do tego, ze każdy swoje granice znać powinien, bo każdy je ma. W sumie nikt nikomu nie może wejśc na głowę bezkarnie. I nikt nikogo nie może zdeptać. I w tym, że Mina się nie potrafiła zgodzić z dziewczyna, leżała także strona, w której przyznawała jej rację. Skomplikowane.
    - Bardzo ci zimno? - spytała łagodnie, gdy szły pospiesznie w ciszy już dłuższą chwilę. Jej samej w ogóle to nie przeszkadzało, ale... no właśnie. Znała już to milczenie, które było niezręczne i zaczynała odczuwac, że to właśnie może się takim stać.
    - Mam nadzieję, że się nie rozchorujesz - westchnęła cicho, zerkając zatroskana na przemiłą dziewczynę. Ta osoba była jak żywe srebro, szkoda by musiałą utknąć w łóżku.

    OdpowiedzUsuń
  33. To walka o cokolwiek Minę najbardziej studziła. Wszelkie marzenia, porywy kóre ożywiały tę smętną osóbkę gasły na samo słowo o wysiłku. Mina nie miała na to siły. Wolała jak żółw przetoczyć się obok cicho i spokojnie, najlepiej niezauważona przez nikogo. Nie nadawała się ani do rozmów, kłótni, ani tym bardziej szarpaniny. Prędzej nagnie i zmniejszy własne granice, by drugiemu było swobodniej, niż zwróci uwagę na to, że pojawia się niesprawiedliwość. Kiedyś byłoby inaczej, pewnie podobnie jak Jones, walczyłaby z uniesioną głową i głośno mówiła, co jej sie nie podoba. Ale te lata miała za sobą, a życie w cieniu było bardzo miłe i wygodne. Mina miała wreszcie święty spokój a niektóre niewygody mozna było znieść.
    Spojrzała na swój sweter i uśmiechneła się kącikiem ust, pocierając ramiona. Przywykła raczej do ciepłych klimatów, ale nie narzekała tutaj na niskie temperatury, porywisty wiatr, który głowy urywał, czy brak słońca. Do wszystkiego można było się przyzwyczaić, a ona nie miała w zwyczaju narzekać.
    - Można przywyknąć - zapewniła. - W Churchill znalazłam malutki sklepik z najcieplejszymi bluzami na świecie - powiedziała pogodnie i wygładziła materiał na piersi, jakby dziękowała ubraniu że wciąż na niej leży i chroni przed mroźnym powietrzem.
    Mina tu odzyskiwała spokój i nie była już tak mrukliwa jak na początku pobytu. Teraz nawet te wymianę zdań można było nazwać rozmową. A jeszcze kilka tygodni temu, gdyby się poznały, czy spotkały przypadkiem, Mina by stała z zwieszoną głową. Cóż... były to na prawdę piękne postępy z jej strny, choć przy takim kontraście charakterów jak u niej i Marthy, trudno było w tym dostrzec pozytywy. Była gburkiem.
    - To ty masz na sobie mokre ubrania - zmarszczyła brwi w trosce, analizująć drogę i ile im to może jeszcze zająć... Chyba z niecałą godzinę, a to bardzo długo. - O tak, wiecznie marznę, ale dodatkowa warstwa potrafi zdziałać cuda - pokiwała głową, jakby przekonywała do tego nawet samą siebie. A przecież już nie raz się o tym przekonała. Zwłaszcza, że ta pogoda tu jest nieprzewidywalna!

    OdpowiedzUsuń
  34. Wypite wino powoli rozgrzewało go od środka. Dzięki temu czuł się coraz wyluzowany a jego oczy nabrały blasku, zdradzając jego dobry nastrój.
    -Muszę włożyć w to miejsce jeszcze trochę pracy. Wszystko się tu rozpada.- odparł omiatając spojrzeniem budynek nieopodal którego siedzieli. Nie dalej jak tydzień temu po wielkiej wichurze musiał przytwierdzić prawie połowę dachówek, które zwiał wiatr. Dom zdecydowanie wymagał generalnego remontu i Jack wiedział, że tego nie uniknie. Zbliżała się jednak jesień i z jednej strony nie chciał rozpoczynać pracy o tej porze roku a z drugiej obawiał się, że zimą może mieć z tymi usterkami duży problem.
    -Ale masz rację, to idealne miejsce. – dom oddalony był od centrum miasteczka o dwa kilometry. Spacer zajmował około 20 minut. Jego front skierowany był wprost na pasmo górskie. Przed domem znajdowała się kładka i taras, na którym ustawiona była ławka i stolik, przy którym obecnie siedzieli. Widok jaki rozpościerał się przed nimi był oszałamiający o każdej porze roku.
    -Pracuję tam.- odparł wskazując ruchem głowy na góry, które mieli przed oczami.
    -Sprowadzam z gór zbłąkane owieczki. Można powiedzieć, że jestem trochę bohaterem. – zażartował.
    -Wiesz, wciąż jeszcze zdarzają się osoby, które nie zdają sobie sprawy z tego, co im grozi, kiedy wychodzą w góry, właściwie tak jak stoją. Bez przygotowania, w trampkach, późnym popołudniem. Ostatnio sprowadziłem z gór nastolatkę, była tu na wakacjach, zaciągnęła w góry harfę na jakimś ledwo żywym wózku i zasiedziała się. Na dodatek, jak ją znalazłem, uparła się, że ona bez tego instrumentu nigdzie się nie ruszy. Gdyby nie Doyle, miałbym naprawdę duży problem. – wskazał skinieniem głowy na psa, wylegującego się w promieniach zachodzącego słońca nieopodal nich. Martha tak jak on, wychowała się w Mount Cartier, na pewno więc wiedziała o czym mówił. Mieszkańcy szanowali góry, potrafili odczytywać symptomy zmiany pogody, wiedzieli co zrobić, gdy na swojej drodze spotkają niedźwiedzia. Wiedzieli kiedy należy zawrócić, by dotrzeć do domu przed świtem. W przeciwieństwie do przyjezdnych, którzy uważali, że mogą wszystko a nie mieli pojęcia o niczym.

    OdpowiedzUsuń
  35. Jack wychował się w miejscu w którym zepsute rzeczy nie lądowały w koszu na śmieci, ale dawano im nowe życie. Sam miał smykałkę do majsterkowania w mniejszym ale też i większym zakresie. Może dachówki, które przybijał nie tworzyły idealnie prostej linii, ale trzymały się i nie odpadały podczas silniejszych podmuchów wiatru. Zakładał, że dach wytrzyma jeszcze jedną zimę o ile podczas opadów śniegu należycie o niego zadba, w co nie wątpił. Nie chciał w końcu zostać bez dachu nad głową w środku zimy. Nie w tej części świata.
    -Nie wiesz na co się porywasz ale uważaj, bo nie zawaham się z tej propozycji skorzystać. – zastrzegł od razu z wesołym uśmiechem, który zagościł na jego ustach zaraz po tym, jak zeszli z osobistych tematów. Bo oprócz wymiany dachu, było tu na prawdę wiele do zrobienia a w tym wszystkim pomocne było nawet dotrzymanie towarzystwa. Pamiętał przecież, jakie ponure potrafi być Mount Cartier kiedy lato dobiegnie końca a wyglądało na to, że będzie jeszcze gorzej niż kiedyś, bo po domu oprócz niego snuł się tylko Doyle, który mimo szczerych chęci, nie był zbyt rozmownym kompanem do towarzystwa.
    -Dobrze to brzmi. Ale niestety, żaden bohater tylko zwykły górski ratownik.- poprawił ją, bo choć podczas akcji ratowniczych wykazywał się ponadprzeciętnym samozaparciem to ostatecznie i tak wykonywał tylko swoją pracę i nie powiększał swoich zasług. Sprowadzał ludzi z gór. Była to praca niełatwa i bardzo odpowiedzialna. Miał do czynienia z różnym typem ludzi, niekiedy musiał ich przywoływać do porządku, albo opanowywać ich ataki paniki czy płaczu. Słyszał podziękowania choć wolałby usłyszeć zapewnienie, że już nigdy nie wybiorą się sami w góry, nie tylko te, ale każde inne, bo wszystkie są w pewnym stopniu nieprzewidywalne i niebezpieczne i tylko nieliczni, mogą pozwolić sobie na odrobinę szaleństwa względem nich. Tak jak Jack, który ze strychu ściągnął swój stary sprzęt do wspinaczki i zamierzał go trochę odświeżyć. Mimo wszystko brakowało mu w Mount Cartier wrażeń i musiał je sobie jakoś zapewnić. Uznał, że odświeżenie starego hobby będzie na to idealnym sposobem.

    OdpowiedzUsuń
  36. Mina choć miała bardzo wiele rozmaitych wspomnień, najchętniej zakopałaby je i dawno zapomniała. Wolałaby by ich część, została ukryta, nigdy nie szukana i nigdy nie wydobyta na zewnątrz. Jak na swoje lata przeszła zbyt wiele i choć Marthę mogło wiele interesować u obcych, najlepiej byłoby gdyby nie doszukiwała się u nowo poznanej żadnych zwierzeń. Zresztą o to byłoby trudno,bo Mina takimi się nie dzieliła.
    O ile wielbicielka morskich kąpieli uwielbiała mówić, byleby zagłuszyć ciszę, o tyle Wilson to nie przeszkadzało. No i wolała być cicho, po prostu iść przed siebie, niż mówić, dla samego mówienia. Oduczyła się chyba zresztą takiego paplania dla podtrzymania nawet marnej rozmowy, a kiedyś była w tym na prawdę świetna.
    - Nigdy stąd nie wyjeżdżałaś? - spytała zaskoczona, wychwytując, jak jej się wydawało nutę żalu i tęsknoty w tym stwierdzeniu"nie mam porównania" u koleżanki.
    Teraz Mina najchętniej zaszyłaby się w jednym miejscu. Na przykład tu. Bardzo polubiła o miasteczko i okolicę, to marne tempo życia, które wydawało się stać w miejscu. Polubiła też tych ludzi, którzy spokojnie kładli się spać, wstawali wcześnie rano albo i nie i w kółko zajmowali się tym samym. Dość miała ekscytacji i wielkich wrażeń z świata, który kusił atrakcjami i przygodami. Czuła przesyt, aż ją mdliło na samą myśl o powrocie do NY, LA czy skądkolwiek otrzymywała propozycje powrotu do poprzedniej pracy i... poprzedniego życia.
    Prawdopodobnie, gdyby jej wielka kariera nie zakończyła się tak, jak sie zakończyła, nigdy by nie wetknęła nosa w to miejsce. Mount Cartier zostałoby nieodkryte a jej by tego nie brakowało. Bo była inną osobą i wiodła inne życie. Diametralnie inne. Przeskoczyła z skrajności w biegunowo przeciwną skrajność i po tym, co przeszła, tego właśnie potrzebowała. Tak przynajmniej sądziła.
    Gdzieś w oddali, gdzie las się przerzedzał, dostrzec mogły wieżyczkę maleńkiego kościółka. Zbliżały się do mieściny.

    OdpowiedzUsuń