
JAMES T. HARVEY
czterdziestodwuletni, do niedawna chief police officer mieszkający w Churchill
obecnie na przymusowym „urlopie zdrowotnym” w rodzinnym Mount Cartier
–––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––
James Harvey przedstawia przepis na jak stracić kontrolę nad własnym życiem, gdy egocentryzm oraz wybuchowy temperament nie dają się stłamsić. Najpierw wyjedź z miasta zostawiając za sobą rodzinę i wszystkich znajomych, bo tutaj i tak nie czeka na ciebie nic dobrego, a ludzi zawsze można poznać nowych. Zadomów się całkiem niedaleko, nazywając stare śmieci okropnym zadupiem, na które nigdy w życiu nie wrócisz; gdzieś po drodze zakochaj się w kobiecie, która pozszywała cię po groźnej akcji z udziałem wściekłego jelenia, oświadcz się jej po dwóch latach romantycznym może by tak ślub wziąć? Bonus, gdy jako ofiarę przemocy domowej wesprzesz ją komentarzem, iż musiała być cholernie głupia oraz bezmyślna, że trwała w toksycznym związku. Na spotkaniach z mieszkańcami Churchill otwarcie nazywaj ich idiotami, bo regularnie zarzucają policjantom, że niedostatecznie dobrze pilnują bezpieczeństwa na pieprzonym zimowym festynie, na który i tak nikt nie chodzi. Skupiaj się na ważniejszych sprawach, gdy w mieście zaczynają dziać się dziwne rzeczy, a więc nareszcie robi się ciekawie, olewaj zdanie innych i twierdź, że nikt prócz ciebie nie nadaje się do wykonywania tej roboty. Za bardzo zatrać się w badaniu sprawy, zostań posądzony o posiadanie obsesji, wykłócaj się, pogrążając jeszcze bardziej, z impetem trzaśnij drzwiami przeklinając cały posterunek. Nie mając innego wyjścia, wysłany na przymusowy urlop i zawieszony w obowiązkach, wróć do Mount Cartier samolubnie ciągnąc ze sobą narzeczoną, chociaż wiesz, że kompletnie zabijesz tym wszystkie jej ambicje. Każdego dnia wypalaj paczkę fajek użalając się nad samym sobą, bo to jest znacznie łatwiejsze, niż faktyczne zrobienie czegokolwiek konstruktywnego.
–––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––
–––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––
Cześć! Jakiś czas mnie na blogach nie było, muszę się wkręcić na nowo. Bardzo lubię zaczynać, trochę gorzej z wymyślaniem, ale wspólnymi siłami na pewno coś uda się sklecić; jakieś powiązania z przeszłości? Kto wie. W tytule Husky - I'm not coming back, na zdjęciu Justin Theroux. Nie przepadam za pisaniem kart i to widać, wątki wyjdą lepsze!
[Tylko się pojawił, a Rachel już jest spokojniejsza. <3 Pisz, skarbie, pisz, bo już się nie mogę doczekać!]
OdpowiedzUsuńR.B.
[Cześć i czołem! :) Pięknie witam na blogu i na wstępie życzę udanej zabawy.
OdpowiedzUsuńBardzo spodobała mi się Twoja karta, naprawdę! Obrałaś(eś?) ciekawy sposób przedstawienia Jamesa. Z przepisem na... się jeszcze nie spotkałam, więc punkt za oryginalność! :)
Jeszcze raz - baw się dobrze!]
Mattie Sherwood
[Cześć, cześć! Witamy Cię z Jamesem, jako kolejnego już autora wracającego do blogosfery. Jednak bez tego chyba nie da się żyć. :D
OdpowiedzUsuńŻyczymy, żeby powrót był jak najbardziej udany, a historia Jamesa i Rachel satysfakcjonująca dla Was obojga. :D]
Sam Rowley
Jeszcze zanim pojawiła się nowa wersja KP, przeczuwałam, że to musi być nsrzeczony Rachel. Historia tych dwóch idealnie się ze sobą pokryła. No i cóż więcej mogę Ci powiedzieć? Ukochuję za powrót, treść karty i za piękne zdjęcie, od którego trudno mi oderwać oko. A na koniec życzę jeszcze niekonczących się pokładów weny i wątków tyle, ile tylko sobie zapragniesz.
OdpowiedzUsuńScott, Andrew & Timothy
[Świetne zdjęcie! Serio. Klimatyczne! I sama karta też przyjemnie napisana... dużo osób ostatnio wraca do pisania. Cóż, życzę Ci mnóstwo zabawy z ciekawym panem! :D]
OdpowiedzUsuńAshmee Sanchez
[Witam również. Oby udało mu się chociaż wypocząć na tym urlopie, skoro został już na niego przymusowo wysłany. Bawcie się w takim razie dobrze w naszych progach, i jak najdłużej. Masy wątków i weny oraz pogody ducha dla Jamesa! :)]
OdpowiedzUsuńFerran, Cesar, Tilia
[Oj, temperamentny ten James :D Żeby tylko w MC nie znalazł żadnych kłopotów, choć to spokojne miasteczko. W każdym razie cześć, baw się dobrze i zapraszam do siebie i Holly w razie chęci :)]
OdpowiedzUsuńHOLLY
[Przeczytałam całą kartę i muszę przyznać, że poczytałabym coś jeszcze :D Czytało się przyjemnie, a sama treść była miła dla oka :) Życzę udanej zabawy, wielu owocnych wątków, a co najważniejsze życzę weny. Zostań z nami jak najdłużej! + zapraszam do siebie :) Razem coś uda nam się wymyślić :)]
OdpowiedzUsuńScarlett/Adrianna
- Czy to… czy to musi być takie duże?
OdpowiedzUsuńRosaline Rochester, której siwy odrost osiągnął tego dnia równe trzy centymetry, uśmiechnęła się z politowaniem, klepiąc po ramieniu kobietę, która zadała to dziwaczne pytanie. Ta drgnęła, czując niezapowiedziany dotyk i przesunęła się nieco w bok, natychmiast żałując swojej decyzji. Była uwięziona między ogromnym, siwym psem a tą zbzikowaną staruszką i z każdą chwilą czuła, jak wzbiera w niej nerwowość.
- To dobra, wytrzymała rasa – powiedziała pani Rochester, kiwając głową w kierunku męża, który prezentował psy przeznaczone tego dnia na sprzedaż. Tym razem wymierzyła klepnięcia w swój obwisły brzuch okryty zmechaconym swetrem, a mąż jej zawtórował i kiwnął głową, mrucząc coś niezrozumiałego pod nosem. – Będziecie zadowoleni, ale trzeba psa dobrze wyszkolić, żeby bałaganu w obejściu nie robił.
Rachel rozejrzała się, po raz kolejny rzucając niepewne spojrzenie w kierunku Jamesa. W całym budynku pachniało sierścią i nie była pewna, czy ten zapach się jej podoba. Kojarzył się jej z brudem, z czymś wilgotnym i nieprzyjemnym, choć może bardziej chodziło o ponure pomieszczenie i kępki rzuconych na klepisku koców, gdzie bawiły się grube cielska szczeniąt i większych psów. Wydawało się jej, że zapach wdziera się w nitki każdego elementu garderoby, jaki miała na sobie tego dnia, że przesiąka jej włosy. Kręciło ją od tego w nosie, ale zamiast podrapać się, na co miała wielką ochotę, skrzyżowała dłonie na piersi, próbując oprócz tego nie drgnąć ani o centymetr. Siwy pies wpatrywał się w nią uparcie, leniwie szudrając łapą za kudłatym karkiem.
Nie była pewna, czy lubi zwierzęta. Sprawa była o tyle skomplikowana, że nie była całkiem pewna, czy lubi ludzi, choć była lekarzem i z powodzeniem wykonywała ten zawód każdego dnia oprócz dni ustawowo wolnych, skrupulatnie planowanych urlopów oraz tych paru, parunastu dni w roku, kiedy z satysfakcją korzystała ze zwolnień lekarskich. Skoro więc nie potrafiła powiedzieć, czy lubi swoich pacjentów, nic nie stało na przeszkodzie, by zrobić ten eksperyment z psem… Chociaż czy naprawdę musiały być takie duże? Nigdy nie miała żadnego zwierzęcia – ani w dzieciństwie, ani w czasie studiów, a już tym bardziej później. Wszyscy zawsze powtarzali jej, że zwierzę to ogromny bałagan, kupa niepotrzebnych obowiązków i smród, który będzie unosił się w całym domu, psując nawet najlepsze wiosenne porządki. Myślała o tym, o pogardliwym grymasie na twarzy matki, który pojawiał się za każdym razem, gdy opowiadała o jakimś znajomym lub współpracowniku, który z czułością odnosił się do domowego pupila lub pozwalał mu przejmować pozycję dodatkowego członka rodziny.
Siwy pies podniósł się raptownie i zaczął obwąchiwać jej nogi. Wszystkie jej myśli w jednej chwili przestały mieć znaczenie, a skrzyżowane dłonie nieco mocniej zacisnęła na ramionach, wstrzymując powietrze. Nie była pewna, czy lubi zwierzęta w ogóle, ale była pewna, że nie lubi zwierząt cudzych, tych, co do których nie miała zaufania. Chyba właśnie tak samo było z ludźmi.
- Nie umiem wybrać, wszystkie są dla mnie takie same - przyznała, odzywając się do Jamesa. O, tego człowieka lubiła. Uwielbiała. Kochała całym sercem, szczególnie zaś tymi jego częściami, których nigdy dotychczas nie miała szansy wykorzystać. Gdyby nie on, spieprzałaby teraz z tego miejsca co sił w nogach. I nie tylko teraz, nie tylko z tego miejsca.
Rachel Bonny