A kiedy śnieg przestanie prószyć, to Monty na spacer ruszy.

Blog zawieszony

Po przeprowadzeniu ankiety większością głosów wygrała opcja zawieszenia bloga. Oznacza to, że autorzy mają możliwość dalszej gry i zapisów, ale administracja — za wyjątkiem wysyłania zaproszeń i wpisywania do listy bohaterów — nie będzie angażować się w życie bloga. Z tego samego powodu zakładka Organizacyjnie na czas zawieszenia bloga zostaje usunięta. Raz jeszcze dziękujemy za Waszą obecność i życzymy Wam wszystkiego, co najlepsze.

nie istnieję & latessa

Kalendarz

16/02/14 Otwarcie
16/02/14 Nowy mod
22/02/14 Wydarzenie: Burza Śnieżna – link
24/02/14 Odejście moda
26/02/14 Nowy mod
19/04/14 Wydarzenie: Mecz Hokeja – link
02/07/14 Nowy szablon
07/07/14 Wydarzenie: Kto zabił? – link
20/07/14 Odejście moda
23/07/14 Nowy mod
29/08/14 Zamknięcie
24/12/15 Reaktywacja
25/12/15 Nowy admin
28/12/15 Wydarzenie: Kolacja wigilijna – link
29/06/15 Nowy nagłówek
09/10/16 Wydarzenie: Deszcz i wichura - link
28/11/16 Nowy nagłówek
10/12/16 Wydarzenie: Uratuj święta! - link
04/01/17 Wydarzenie: Psi zaprzęg - link
28/01/17 Wydarzenie: Słodka Walentynka - link
04/02/17 Nowy szablon
27/03/17 Wydarzenie: Mount-ipedia - link
21/04/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap I - link
01/05/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap II - link
02/05/17 Nowy nagłówek
17/09/17 Wydarzenie: Spływ kajakowy - link
02/02/17 Nowy szablon
14/02/17 Wydarzenie: Poczta walentynkowa - link
07/07/18 Zawieszenie

I hurt myself today, to see if I still feel

Samotność podnosi człowieka, miękczy, egzaltuje. Ciągłym ocieraniem się o świat tracimy władzę uczucia czegokolwiek głęboko i zużywamy się, twardniejemy, serce dostaje nagniotków.
——————— J. I. Kraszewski, Ostap Bondarczuk

CZTERDZIEŚCI SIEDEM LAT WŁAŚCICIEL STACJI BENZYNOWEJ

Całe żałosne życie swoje spędziłeś na tym zasranym pipidowie, ot, po prostu. Nosa nie wychyliłeś – nie licząc wyjazdów do Churchill, do ekscentrycznego, jak ci się wówczas wydawało, bo ci mieli pieniądze i kolorowe ubrania i nie byli zrobieni jednym stemplem, wujostwa – poza granice Mount Cartier, gdzie się urodziłeś dwudziestego pierwszego stycznia siedemdziesiątego siódmego roku. To tam poznali się twoi rodzice, którzy również się tam urodzili, tam się pobrali, tam zbudowali dom i tam cię spłodzili – „tam” było twoim wszystkim. Twoje życie więc, to żadna ciekawa historia – nikogo nie zainteresujesz: nie byłeś kochanką Kennedy’ego, nie polowałeś na słonie ani nie stałeś się agentem tajnego wywiadu. Trwałeś w tej swojej malutkiej beznadziei od zawsze i na zawsze, szybko zaczynając pracę na stacji benzynowej u swego ojca i później, gdy staruszkowi się przedwcześnie zmarło – raz po prostu zgubił drogę z baru do domu bardziej, niźli powinien – przejmując po nim schedę i próbowałeś opiekować się, coraz bardziej tracącą zmysły z tęsknoty matką, która nigdy ci nie wybaczyła, że to twój młodszy brat tego feralnego dnia się utopił, nie ty; ty sobie zresztą też tego nie wybaczyłeś. Pewnie wśród przyjezdnych narobiłeś dzieci – o żadnym jednak de facto nie masz pojęcia – ale w żadną stałą relację nigdy się nie wpakowałeś, bo wszyscy, na których ci zależało, źle kończyli: wiedziałeś, że prędzej, czy później ich skrzywdzisz. Najbardziej jednak krzywdzisz siebie – chlejesz na umór, bierzesz leki nasenne, wypijasz zbyt dużo kawy i wypalasz papierosa za papierosem. Nawet nie udajesz, że chce się twoje prawie dwumetrowe dupsko zwlekać co rano z łóżka i że to nie ty nie śmierdzisz, kiedy po raz trzeci z rzędu nie wziąłeś prysznica, a znowu rąbałeś za domkiem drewno tak długo, aż ręce odmówiły ci posłuszeństwa. Zakała z ciebie ludzkości jest – gorszysz ludzi na ulicach swoją krzywą mordą, klniesz na umór i nie pojawiasz się na mszach co niedzielę. Stosujesz zasadę srogiego wyjebanizmu we wszystkich i wszystko, bo owi wszyscy i owo wszystko również ma wyjebane w ciebie. Jesteś żałosną kreaturą, nawet nie cieniem człowieka – jesteś nikim, a pustka w twoich zielonych oczach tylko to potwierdza. Nie weźmiesz się nigdy za siebie i wie to każdy, kto zna ciebie trzydzieści sekund, co jednak nie znaczy, że dla bliskich nie jest gotów do najwyższych poświęceń – potrafisz, ba!, a jakże!, stanąć na rzęsach, aby pomóc tym z rodziny, którzy tego potrzebują, nawet jeśli notorycznie cię zabijają. Jeśli chodzi o innych – mogliby nie istnieć. W ogóle na niczym ci nie zależy, udajesz, że nie jesteś sentymentalny – tylko czemu pracujesz w ojcowskich rękawicach? – i dlatego sprzedałeś dom po rodzicach i mieszkach na tyłach stacji; grasz twardziela – tylko czemu czasem płaczesz przy otumanionej lekami matce? – i dlatego bijesz się po nocach pijany oraz wmawiasz, że nie masz uczuć – tylko czemu wzrusza cię „Król Lew” i bawi do łez oglądanie małych zwierzątek? – i dlatego masz w dupie składki na biedne rodziny organizowane przez pastora. No, masz skłonności do skurwysyństwa, bywa-bywa: jesteś bestią, ale wcale nie jest ci z tym dobrze, nie Leo?

powiązania ——————— miejsca ——————— historia


W tytule nieśmiertelny Johnny Cash, na zdjęciu mroczny i zmęczony Hugh Jackman (tak, byłam na Loganie), a w imieniu i nazwisku podlinkowany Kaleo. Nic się nie zmienia, kocham Nutellę i handel wymienny, cześć ponownie, chodźcie na dramaty do Leo i zapraszam także do Ronii. Bawimy się dalej! ♥

20 komentarzy:

  1. Nie umiem w pochwały, zresztą na co to komu, skoro zdecydowana większość z nas doskonale zdaje sobie sprawę, jakie cudeńka potrafi tworzyć. Tak jak mówiłam, Leo jest świetną postacią, choć nie wiem, czy sama miałabym odwagę taką prowadzić, bo łatwo to z nim na pewno nie jest i nie będzie. Aż żal, że nie mam żadnej postaci, z którą mogłabym tu przyjść, niby jedna mi się tworzy, ale akurat Nancy stację benzynową będzie omijać szerokim łukiem ze względu na Timmy'ego, haha. Powodzenia z drugą postacią! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. [Dzień dobry, przyszłam jak zobaczyłam czym zajmuje się pan na zdjęciu. Pochłonęłam kartę i jestem niezmiernie ciekawa co by nam wyszła za relacja i wątek, kiedy Lily i jej pracodawca zetknęliby się na stacji czy gdziekolwiek indziej. Leo jest wprost idealnym mężczyzną, któremu moja Lilka nie dawałaby spokoju swoją osobą i swoimi zalotami :D Nie chce jednak tutaj nic naciskać ani do niczego zmuszać, zwłaszcza, że widzę że powiązania mam pan pogmatwane, ale buzia Hugh zawsze w cenie ;)]

    Lily Harding

    OdpowiedzUsuń
  3. No ja w zasadzie już przy rezerwacjach zwróciłam uwagę na to, że pan jest właścicielem stacji benzynowej i pierwsze co sobie pomyślałam, to, że ma facet przejebane. Z jednej strony zalotnica Lily, która leci na starszych, z drugiej taki nieznośny Timmy, który pewnie nie raz swoją złośliwością wykurzył potencjalnych klientów. W efekcie Leo nie dość, że zmaga się z własnymi demonami, to jeszcze ma dwa dodatkowe na stacji. Zresztą w ogóle wszyscy jacyś tacy nie do pary. Leo-właściciel sam pewnie własnego bajzelu nie ogarnia, a co dopiero tych szczyli z kadry. Proponuję więc wątek, w którym pijany Leo zwalnia Timmy'ego, a Timothy wkurwiony zabiera mu butelkę i domaga się przywrócenia go do funkcji pracownika. Co ty na to? :D No nie odpuszczę sobie wątku z nim (mam ambicję zaliczyć wątek ze wszystkimi, z którymi pracuje Wheeler)! ♥

    Timothy Wheeler, Andrew & Scott

    OdpowiedzUsuń
  4. [Oh father tell me: do we get what we deserve?
    Oh we get what we deserve and way down we go...

    Dasz wiarę, że ja wciąż mam łzy w oczach? Cierpię szalenie, a Ty mi tutaj wrzucasz Hugh na główną, przypominając o tych wszystkich cudownych rzeczach, które spoglądały na mnie z dużego ekranu i sprawiając, że mam ochotę wrócić tam znowu (tym razem dla wersji z Banaszykiem, ej, to musi miażdżyć; chociaż...) i przeżyć to again. Oskarżam Cię (o łez strumienie…) więc o wywołanie u mnie rozczulenia i o kompletne oczarowanie mnie Leopoldem (panie, imię!), który ma w sobie tyle smaczków, że aż miło patrzeć! Zaczynając od tytułu (♥), przez genialne zdjęcia i wspaniałe gify, na świetnej kreacji bohatera i jego powiązań kończąc – od A do Z jest po prostu cudownie. Osobiście więc pooglądałabym z nim „Króla Lwa”, tak jak i chętnie popatrzyłabym, jak reaguje na widok uroczego jeżyka (choć mam pewne podejrzenia… :D), ale w sumie też poszłabym z nim na whisky, bo czemu nie. Jest po prostu super i mam nadzieję, że dobrze o tym wiesz. Czuję też, że nasi panowie by się dogadali i w sumie dobrze wiedzieć, że jest taka bestia w mieście, bo przynajmniej wiem, że mój Adaś ma fajnego kumpla od chlania. Bawcie się dobrze na blogu i miejcie dużo fajnych pomysłów oraz wątków, a ten cudowny pan niech ma trochę więcej radości z życia, bo ej, zasługuje! Co prawda, parafrazując: oh, Leo, you let your fear run wild, ale ja w niego wierzę!]

    najsmutniejszy strażak świata i odpowiedzialny za niego (totalnie bezczelny) kradziej Twojego serduszka, który kocha mocno ♥ ♥ ♥

    OdpowiedzUsuń
  5. [ Nie wiem, co było pierwsze, treść karty czy zdjęcie, ale tak czy inaczej – doskonale pasuje (szczególnie to pierwsze, główne) do człowieka zmęczonego życiem. Trudno się dziwić, zważywszy na to, do jakiego filmu powstało.
    Mam nadzieję, że Leo nie pali w pracy, bo ogień i stacja benzynowa... Mogłoby się źle skończyć, a chociaż brak szczęśliwego zakończenia w tej całej kreowanej przez Ciebie postaci i jej historii zapewne jakoś by, mam wrażenie, pasował, to tak zwyczajnie, po ludzko chciałoby się i życzyło czegoś przyjemniejszego. ;)
    Cześć! ]

    Sovay Biville

    OdpowiedzUsuń
  6. [O rany, te Twoje karty to jakieś mistrzostwo totalne. Nachwalić bym się nie mogła, więc mam nadzieję, że dotrze do Ciebie mój przekaz podprogowy, którego nie umiem wyrazić słowami; i że dasz się zaprosić którąś postacią na wątek z moją małolatką. <3

    PS Wisisz mi wątek u Jodie! :D]

    Mia Harnsberger

    OdpowiedzUsuń
  7. Moje zdanie na temat karty znasz. Trochę smutna historia Leo, trochę dramatu w Mount Cartier, ale nieszczęścia chodzą po ludziach, chociaż szkoda, że padło na Leosia. Wydaje się jednak, że w miarę możliwości znosi to prawie dzielnie - wyłączając tylko alkohol, seksualne libacje i skurwysyństwo, ale kto by tam zauważył, nie? xD Jestem ciekawa jak to będzie już na fabule z nim, dlatego... kto zaczyna? Bo ktoś musi się zająć Twoją matką. ^^

    Mathilde Delaney

    OdpowiedzUsuń
  8. Przyznam szczerze, że ze Scottem teraz będzie ciężko, bo mi zamarł chłopaczek, ale jak Kat Wróci to ruszę z nim z wątkami i wtedy rozmowy nad listami jak najbardziej! A z Timmym będziemy się oczywiście przypominać na mailu. No i nie wiem czy dla Ciebie nie będzie to za krótko, ale ostatnio mam tak mało czasu, że ok. 300 słów byłoby dla mnie najwygodniej. Ale jak będzie dłużej to też odpiszę i się dostosuję :)

    Tim, Scott, Drew

    OdpowiedzUsuń
  9. [Aj tam, ja się nie gniewam, bo moja wena na Jodie ostatnio leży i kwiczy, dodatkowo kwiecień i maj to zawsze są ciężkie miesiące, no i zdrowie nie do końca sprzyja, ech. W każdym razie! Mią chętnie bym coś popisała, więc cóż zrobiłby Leo, gdyby panna Harnsberger z synem sąsiadów spróbowali ukraść pieniądze/kilka przedmiotów przeznaczonych do sprzedaży ze stacji benzynowej? c:]

    Mia Harnsberger

    OdpowiedzUsuń
  10. [Ja też dziękuję za miłe słowa, bo to zawsze ważna rzecz dla mnie, zwłaszcza, że karty rzadko mi znośne wychodzą xD Niemniej Lilijka to moje kochane dziecko, bo ciekawe i inne. Skoro i Tobie pali się na wątek, ja to bym chciała Leosia i Lily postawić w jakiejś ciężkiej i dwuznacznej sytuacji. Myślę, że mogłoby coś się stać na stacji, do tego stopnia, że Leoś musiałby porozmawiać poważnie z Lily, a ona oczywiście ze wszystkich sił starałaby się dowieść swojej niewinności, choć takowej nie posiada.
    Chyba, że wolisz jakiś zwykły dzień z życia stacji i coś by z tego wyszło. Mnie wszystko jedno, bo i tak pomysłami jak widzisz nie tryskam dzisiaj. Tyle z mojej burzy mózgów.]

    Lily Harding

    OdpowiedzUsuń
  11. [A znam, i jestem szczerze zachwycona tym, że Penny przypadła Ci do gustu. <3 (Dzięki za zwrócenie uwagi, musiałam być głodna i zjadłam biedne s) Jestem jak najbardziej chętna na pomysł numer TRZY; cała sytuacja już wizualizuje mi się przed oczami i mam przeczucie, że może z tego wyjść coś smakowitego. O początkach znajomości pisać nie lubię, więc tym bardziej popieram trójeczkę. Mam nam zacząć, tak? Jaką długość preferujesz? c:
    No i szaleńczo kocham tego Twojego pana, no.]

    Penny Hewitt

    OdpowiedzUsuń
  12. Chciałaby powiedzieć, że nie pamięta już, jak wyglądało jej życie, zanim zamieszkała z babcią. Chciałaby powiedzieć, że nie pamięta tych wrzasków, tych kłótni rozgrywających się na dole, kiedy wszystkim wydawało się, że dzieci już śpią; a oni zawsze słuchali. Chciałaby stwierdzić, że nie miewa przed oczami wściekłego ojczyma, uderzającego pięścią w stół i pijanej matki, z trudem otwierającej oczy i przybierającej minę "Wszystko jest w porządku". Chciałaby, z całą pewnością siebie, móc poczuć, iż paląca tęsknota za bratem jest już tylko wypaloną na skórze blizną – a nie świeżą raną – która tylko od czasu do czasu daje o sobie znać, a nie płonie, płonie i płonie żywym ogniem, przypominając to wszystko w najmniej odpowiednich momentach.
    Co prawda jakość jej życia bardzo się poprawiła, odkąd wróciła tu, do Mount Cartier; nie zmieniało to jednak faktu, iż nawet najlepsza nowa rodzina nie potrafiłaby zatrzeć wspomnień o tej starej, i czasem sama zastanawiała się, czy po prostu musi tak być, czy to ona nie pozwala przeszłości zatrzeć się w pamięci. Sięgając myślami wstecz upewniała się za każdym razem, iż brakuje jej tylko i wyłącznie mniejszej świadomości, mniejszego zrozumienia, nigdy matki czy ojczyma. Nie zawdzięczała mu nic, poza młodszym bratem, i doskonale zdawała sobie sprawę, że był dupkiem, który nie powinien wiązać się z kobietą, posiadającą już rodzinę – nie miał prawa rozumieć, jak silna powinna być więź między taką maleńką, rozbitą społecznością, dlatego usilnie dążył do tego, by takiej więzi nie było.
    Lubił, by wszystko szło po jego myśli i nieodmiennie denerwowały go wszelakie niepowodzenia; za wydarzenia, które przypadkiem rozgrywały się inaczej, niż zaplanował, zawsze odpowiadała matka, nawet, jeśli nie miała na to najmniejszego wpływu. Przesiadywał w barach, pił, lecz nie upijał się tak mocno, by nie móc wrócić do domu. Często żałowała, że nie posunął się aż do tego.
    John był podobny do ojca. Mówił mało, jeszcze mniej z własnej woli. Z biegiem czasu coraz rzadziej wychylał nos ze swojego pokoju, nigdy nie krzyczał i nie kłócił się z nikim; tak naprawdę tylko kilka razy widziała go prawdziwie wściekłego, ale i wówczas po prostu wychodził z domu trzaskając drzwiami. Niech idzie, mówiła wtedy matka, wodząc za synem wzrokiem, w którym pogarda mieszała się z żalem niejasnego pochodzenia. Najważniejsze, że Andrew miał to, czego potrzebował – taka była jej dewiza, nie liczyło się nic poza tym. Brat już przed śmiercią Ellen praktycznie nie bywał w domu, ale Penny była jeszcze zbyt mała, by wiedzieć, gdzie sypiał, co robił, by przetrwać. I nawet wiele lat później, gdy już nabrała niejakich podejrzeń, wciąż jeszcze bała się zapytać, choćby w głupim liście, wysłanym na ostatni adres, pod jakim swego czasu można go było znaleźć.
    Nigdy nie lubiła wtorków. Wtorki boleśnie uświadamiały, że weekend był już zaledwie odległym wspomnieniem; do kolejnego zaś zostawało wciąż jeszcze zbyt dużo czasu, by móc zacząć odliczać ostatnie godziny pracy i spokojnie wrócić do ciepłego domu. Co prawda wolała przesiadywać tutaj, niż w szkole, gdzie rozwrzeszczeni uczniowie non stop przepychali się zatłoczonym korytarzem, robili głupie kawały lub zadawali nader nieprzyzwoite pytania – nie zmieniało to jednak faktu, iż najchętniej zakopałaby się w łóżku z kubkiem gorącej czekolady i książką. Wprost marzyła o świętym spokoju, o ciszy; o tym, by pobyć sama ze sobą, bez siebie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Książki, które przyniosła stara pani Chadwick, ciążyły jej w dłoniach. Miała niecałe półtora metra wzrostu, a półka znajdowała się sporo ponad jej głową; musiała użyć drabiny, co było nie tylko nieporęczne, ale i koszmarnie męczące. Nie najlepiej znosiła ostatnio jakikolwiek wysiłek fizyczny i, chociaż nie miała zamiaru się nikomu skarżyć, bywały takie dni, gdy znacznie utrudniało jej to pracę. Wiedziała jednak, że nie może się nad sobą użalać, zwłaszcza, iż sama była sobie winna. Chwilom słabości poddawała się wyłącznie we własnym towarzystwie, kojącej zszargane nerwy samotności. Przysiadła na moment, zastanawiając się, jak długo jeszcze będzie musiała to znosić, gdy czujnym uchem wyłapała czyjeś kroki. Ktoś cicho wszedł; Penny uniosła głowę, zerkając nieufnie spomiędzy grubych tomów na przybysza.

      [Początki nie są moją mocną stroną, ale rozkręcę się. <3 No, ale coś za coś: długość może się nieco zmniejszyć. :<]

      Penny Hewitt

      Usuń
  13. Chcę poczuć pewność...
    Jej oczy rozszerzyły się ze zdumienia, gdy w pełni zrozumiała, kogo ma przed sobą, i co to właściwie oznacza dla nich obojga. A oznaczało ni mniej, ni więcej, jak konfrontację, z której żadne nie wyjdzie cało, jeżeli jedna strona się nie podda. Penny nie chciała nią być; jednakże, jeśli oszczędziłoby jej to przykrości i rozdrapywania ran, które powinny się już dawno zagoić, była gotowa wywiesić białą flagę. Nie chciała scen, nie chciała kłótni, a już zwłaszcza nie tutaj, w miejscu, do którego mógł wejść ktokolwiek, w każdej chwili. Najlepsza supermoc?, pytał czasami ojciec, gdy była jeszcze bardzo mała i nie nosiła na ramionach ciężarów, które ściągały ją w dół. Latanie, mówiła zawsze, nieodmiennie z zachwytem w oczach i szelmowskim uśmieszkiem swojej matki. Nie miała pojęcia, co przywołało ów obraz w jej pamięci, ale była pewna, że teraz odpowiedziałaby: niewidzialność.
    ... mocno mnie chwyć...
    Przedtem nie rozumiała, ani odrobinę nie rozumiała tego, jak można tęsknić za czymś, czego nigdy nie posiadało się na własność; jak można płakać po czymś, czego nie było okazji skosztować. Teraz; teraz odpowiedź sama cisnęłaby się jej na usta – nadzieja i wiara potrafią upodlić człowieka gorzej niż czysta, przemyślana zbrodnia.
    Miała ochotę mocno zacisnąć oczy, mając szczerą nadzieję, że gdy je znów otworzy, okaże się, iż coś wydarło ją ze szpon jednego z najgorszych koszmarów. Bardzo, bardzo chciałaby leżeć w łóżku i odzyskiwać świadomość, błogie poczucie bezpieczeństwa; pewność, że to, co zaszło przed momentem, było tylko snem.
    ... i całuj tak dziko...
    – P... Pracuję – odparła, na tyle zimno, na ile tylko dała radę, możliwie szybko otrząsając się z szoku, w który wprawił ją widok jego osoby. Nie spodziewała się, że w ogóle zagląda do takich miejsc; odkąd przestała ruszać się z domu na krok, odtąd w ogóle go nie widziała – zabrakło jej więc okazji, by stwierdzić, że i on stara się unikać tego ewentualnego spotkania równie mocno. Nigdy przedtem nie odwiedził, choć słowo "odwiedzić" było tutaj wyjątkowo nie na miejscu, dziewczyny w pracy, ba!, on nawet nie był świadom, gdzie właściwie dorabia sobie jego była kasjerka. Była kasjerka – te słowa, choć niewypowiedziane, pozostawiły na jej skórze ognisty, palący ślad, którego nie dało się ujrzeć gołym okiem. A zatem tylko tyle dla niego znaczyła; chociaż nie z jego ust wydobyło się tamto stwierdzenie, ona dałaby sobie uciąć rękę, że właśnie tak o niej myślał – i że, mimo wszystko, było to jedno z ładniejszych określeń. Patrząc na to, jak zachował się wtedy, Penny miała wystarczająco dużo powodów, by oskarżyć go o obrazę. Mimo to, obrazy tamtej nocy nad wyraz długo nie pozwalały o sobie zapomnieć.
    ... aż stopi mnie wstyd...
    Potrząsnęła głową, nadal nie dowierzając – może jednak udało jej się umrzeć i trafiła pod skrzydła diabła z mało wyrafinowanym poczuciem humoru? – lecz wyraz jego oczu, których barwy nie potrafiła określić, choć mogła stwierdzić, że czaiło się w nich coś na kształt smutku i wówczas, tamtej nocy, to ów smutek przyciągnął ją jak magnes, świadomość, iż nie jest jedyną utopioną we wspomnieniach osobą – ten wyraz nadal był równie realistyczny, jak kilka miesięcy temu, gdy miała pierwszą i jedyną okazję, by spojrzeć mu z bliska w twarz.
    – Mogę w czymś pomóc? – Spytała w końcu, chociaż chciała powiedzieć coś zupełnie innego. Jak mogłeś, zapytałaby, po co wróciłeś? A mimo to zacisnęła drobne dłonie w pięści, skrywając je w za długich rękawach szerokiego swetra, i z wyważonym spokojem czekała na odpowiedź. Nikt, kto nie dryfowałby po tych samych falach, nie potrafiłby stwierdzić, ile wysiłku ją to kosztuje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nigdy wcześniej nie zdarzyło jej się doświadczyć tak dziwnego uczucia – jakby obserwowała całą tę sytuację przez odwróconą lornetkę. Wiele razy wyobrażała sobie, jak wyglądałoby takie przypadkowe spotkanie, w sklepie czy na ulicy – przy wielkości Mount Cartier nie ulegało wątpliwości, że k i e d y ś na siebie wpadną – i za każdym razem dumnie wychodziła z opresji, a on: z odciskiem jej dłoni na policzku. Tyle tylko, że we wszystkich tych barwnych wizjach nie czuła go naprawdę; i, jak zdążyła się przekonać, to znacznie utrudniało całą sprawę. Co prawda resztki godności nie pozwoliły jej na zrobienie awantury z piekła rodem ani, przeciwnie, na rzucenie mu się do stóp, choć z początku często, wbrew wszystkiemu, miała ochotę uczynić właśnie to; nie wiedziała jednakże, jak długo zdoła zgrywać chłodną uprzejmość, zanim głos jej się załamie.
      Adrenalina utrzymywała ją, dzięki Bogu, w pionie, chociaż tak naprawdę czuła się wystarczająco niewyraźnie, by, gdyby tylko nie wyrosła na tak upartą, przestać ciągnąć tę bezsensowną rozmowę donikąd. Nie chciała dawać mu satysfakcji, zrobić z siebie rasowej kretynki, która mdleje na widok faceta, dla którego nic nie znaczy. Wolała trzymać resztę swoich słabości w tajemnicy; bo wystarczyło, że spojrzał w lustro, a już mógł dostrzec największą z nich.
      Lewą dłonią złapała się krawędzi blatu za swoimi plecami, błagając siły wyższe, by nie pozwoliły jej się teraz poddać. Choć czarne plamy przed oczami wirowały coraz mocniej, jak szalone, co miało niejako plusy – sylwetka przybysza robiła się mocno zamazana – Penny uparcie walczyła, by nie stawiać ich obojga w kłopotliwej sytuacji. Z wysiłkiem przysunęła sobie niewielki stołeczek i usiadła, racząc go, Leo Howletta, spojrzeniem iście spod byka. Oddech miała ciężki; nie przeszkodziło jej to jednak zadbać o własną, choćby pozorną, niezależność.

      Penny Hewitt, która stara się zgrywać twardziela i ma głęboko w nosie, że próby wychodzą raczej żałośnie

      Usuń
  14. Niezależnie od tego, jak bardzo chciała, nadal nie potrafiła zapomnieć. Miała ją, tamtą noc, w pamięci tak wyraźnie, że, chociaż minęły już cztery miesiące, to wspomnienie wydawało się być wyryte od wewnątrz czaszki. Już nauczyła się, żeby opanować wypływający na twarz grymas żalu, ilekroć przeszłość dawała o sobie znać, i nie pozwalała obcym ludziom na zadawanie pytań pokroju "Co się stało?", zwłaszcza, że nie byli do tego uprawnieni w najmniejszym nawet stopniu; a jednak, wciąż nie potrafiła po prostu wyrzucić go z głowy – a już na pewno nie teraz, gdy jawił się niczym duch, jakieś półtora metra dalej, niemal na wyciągnięcie ręki.
    Wszystko pamiętam, miała ochotę odpowiedzieć i jednocześnie w tej samej sekundzie ugryźć się w język, więc koniec końców nie zrobiła nic; mogła tylko stać, stać i patrzeć, jak widmo, zamiast blaknąć, nabiera coraz wyraźniejszych kolorów, mocniejszych kształtów. Udawała, wówczas, że wcale jej nie zależy i że ani trochę nie obchodzą jej słowa, w praktyce raniące duszę aż do żywego; wiedziała również, że i on wie i dobrowolnie poddaje się grze aktorskiej, w którą próbówała obrócić całą sytuację. Wyobrażając sobie życie jako teatr – mogłaby nawet uwierzyć, że ten mocny ból to ból bohatera, a ona po prostu zbyt dobrze wczuła się w swoją rolę.
    – Owszem, pracuję – potwierdziła, starając się trzymać nerwy na wodzy, choć z powodu kiepskiego samopoczucia zabrzmiało to nader słabo. Uniosła głowę, zerkając na niego nieprzychylnie i zastanawiając się, czy przyszedłby tutaj dzisiaj, gdyby wiedział.
    Och, gdybyś tylko wiedział...
    Ostentacyjnie wzruszyła ramionami, masując sobie nasadę nosa. Czarne plamy zdążyły już ustąpić, ale miała wrażenie, że ciśnienie pod czaszką za moment rozniesie jej głowę w pył. Przeczuwała już zbliżające się krwawienie – który to już, trzeci raz w tym tygodniu? – które zazwyczaj następowało po tym charakterystycznym, wwiercającym się w każdą komórkę ciała bólu, dlatego odruchowo sięgnęła do kieszeni, czubkami palców wymacując chusteczkę higieniczną.
    – Dolores poświęca się emeryturze – poinformowała go, przeczesując lekko potarganą czuprynę dłonią. Doprawdy, układanie ciężkich tomów na półkach sprawiało, że przypominała stereotypową Sierotkę Marysię, w niedbale narzuconych na siebie ubraniach, rozczochrana i samotna. – Och, doprawdy? – Pytanie było ironiczne, przesycone nieprzyjemnym, drażniącym uszy tonem; a jednak z jakichś powodów nie umiała – nie chciała – się powstrzymać. – Jak zwykle taktowny, prawda prosto w oczy przede wszystkim! Poradzę sobie – warknęła, pociągając nosem i czując w ustach metaliczny posmak krwi. Szybkim ruchem wyciągnęła chusteczkę i skryła w niej nos, opuszczając głowę nieco niżej, byleby nie musieć na niego patrzeć; byleby on nie musiał patrzeć na nią. Sama już nie wiedziała, kogo tak naprawdę chce chronić: siebie czy jego, jakkolwiek sprzecznym byłoby stwierdzenie, że zasłużył na jakąkolwiek ochronę. Mimo wszystko, chociaż przybywało jej lat i nie cofała się w rozwoju psychicznym, nad uczuciami wciąż nie potrafiła należycie zapanować. Kilka lat temu miała wrażenie, że jako siedemnastolatka w pełni dojrzeje i nauczy się podejmować odpowiedzialne decyzje – jak widać, życie zweryfikowało i to przekonanie.
    Ścisnęła nasadę nosa między kciukiem a palcem wskazującym, spod półprzymkniętych powiek i kurtyny rudych włosów obserwując poczynania swojego gościa, który zapewne chciałby znaleźć się wszędzie, byle nie tutaj, a najlepiej jak najdalej stąd. Jej serce obruszyło się, urażone samym faktem, iż jemu wydaje się, że ona sobie tu bez jego pomocy nie poradzi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Idź już – powiedziała głucho, zastanawiając się, czy faktycznie chce, by wyszedł, i komu zamierza tym oszczędzić cierpień. Czuła się beznadziejnie upokorzona, nie mogąc zrobić nic ze swoją tymczasową sytuacją, podczas, gdy Leo stał tuż obok, jakoś dziwnie bliżej niż przedtem, wyraźnie zakłopotany, co samo w sobie było zjawiskiem nadzwyczaj osobliwym. Gdyby nie czuła się tak paskudnie, gdyby tylko mogła pozbyć się cholernej krwi, wciąż ściekającej w dół, na chusteczkę, i tego pieprzonego uczucia nieludzkiej wręcz słabości – z całą mocą pokazałaby mu, gdzie jest wyjście. A przynajmniej bardzo usilnie próbowała sobie to wmówić.

      zagubione, rude dziecko, które w beznadziejny sposób unosi się honorem i odrzuca wszelaką pomoc – Penny Hewitt

      Usuń
  15. Mija kolejny miesiąc od odejścia jej męża. Mathilde zjawia się w domostwie Howletta, niezapowiedzenie. Myli dni. To nigdy jej się nie zdarza. Zawsze musi być ten pierwszy raz. Wchodzi od frontowych drzwi. Posiada klucz do mieszkania jego rodzicielki. Nierzadko zostawała tu dłużej, czekała aż kobieta nie uśnie i dopiero później opuszczała domostwo. Teraz Tilly jest rozkojarzona. Długo bawi się kluczem w zamku. Zupełnie tak, jakby próbowała się tu włamać. W końcu ten upada jej na ziemię. Mathilde nie wzdycha, nie ubolewa nad swoją niezdarnością. Zdarza się. Dlatego pochyla się, kucając Dolegliwy ból w kostce daje o sobie znać. Dziewczę przez chwilę nie może się dźwignąć do góry. Dotyka klamki, naciska na nią i podciąga się do pionu, zaczesując z precyzją długie pasma blond włosów za ucho.
    Czy to już jest piątek?
    Spogląda instynktownie na niebo. Słońce zapowiadane było tylko do czwartku… przypomina sobie, że nie jest pewna, jaki jest dzień tygodnia. Waha się, czy powinna dalej próbować wejść, czy najpierw sprawdzić datę. Nie posiada telefonu. Nikt do niej nie dzwoni. Nie ma tu zbyt wielu przyjaciół. Jeśli ktoś próbuje coś załatwić, zwykle wystarcza telefon stacjonarny jaki posiada w domu.
    W przepływie instynktu zachowawczego, zagląda przez okno do środka. Czy Howlett jest w środku? Może jego powinna spytać, czy potrzebuje dzisiaj pomocy? Nawet jeśli to nie jest ten dzień?

    Przepraszam za jakość. Przypomniało mi się, że w sumie nie ustaliłyśmy, która zaczyna, to zaczęłam. W razie co, jeśli nie lubisz wątków-niespodzianek, zrobiłam tak, że może Leo po prostu nie być w domu

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  16. Miała ochotę ponownie na niego nawarczeć, prychnąć ironicznie, zaśmiać się parszywie i kazać mu się wynosić po raz ostatni – dokładnie tak, jak on zrobił to jej zaledwie parę miesięcy temu, i te parę miesięcy to wciąż było zbyt mało, by całkowicie zaleczyć ciągle rozdrapywane rany – ale odnosiła wrażenie, że ledwie daje radę usiedzieć w pionie na niedużym krzesełku. Od jakiegoś czasu nieprzyjemne dolegliwości powtarzały się cyklicznie, ale nigdy jeszcze nie doprowadziły jej do takiego stanu; najchętniej wyklnęłaby cały świat i siebie samą za swoją głupotę, byleby tylko nie musieć tego przeżywać akurat teraz, w tejże niesprzyjającej sytuacji.
    Zerknęła spode łba na Leo, szykując kąśliwą uwagę, coby odrobinę ulżyć zranionemu serduszku, gdy owiał ją chłód zimnego powietrza, dosłownie i w przenośni; ujrzała bowiem człowieka, który nade wszystko uwielbiał uprzykrzać życie wszystkim i każdemu z osobna, a już w szczególności upodobał sobie dzieci i dorastającą młodzież. Ileż to razy była świadkiem, jak swoimi ciętymi uwagami karcił jej młodszego braciszka za rzeczy, które nie przystoją młodemu mężczyźnie, chociaż podejrzewała, że Matt niewiele sobie z tego robił; ją, mimo wszystko, od zawsze łatwo było dotknąć nieprzyjaznym, tnącym jak bat słowem.
    – Kto gada? – Spytała unosząc głowę, zanim zdołała ugryźć się w język, na ułamek sekundy przed tym, jak mężczyzna, którego chciała się pozbyć, zrobił kilka wściekłych kroków w stronę zgryźliwego Osina, wyrzucając z siebie potok niecenzuralnych słów. Penny poczuła, jak sztywnieją jej wszystkie mięśnie – oto Leo, ten sam, który nie tak dawno temu pozbył się jej niemal dosłownym kopniakiem w cztery litery, jak natrętnego psa, teraz sam z siebie dążył do wyrzucenia zrzędliwego człowieka. Pogroził, użył czegoś, co było w jej mniemaniu zdecydowanie przeciwne do uroku osobistego – choć, gdyby ją ktoś spytał, nie zaprzeczyłaby, że jakiś urok ewidentnie miało – aż wreszcie drzwi zamknęły się z drugiej strony i zapadła głęboka cisza. Penny zerkała na niego spod rzęs, nieufnie, niepewnie.
    No dalej, podziękuj!, podszepnął jej ten irytujący głos w głowie, pojawiający się w najmniej odpowiednich momentach, a cichnący wówczas, gdy go potrzebowała. Już-już przymierzała się, by otworzyć usta i wykrztusić z siebie jakieś tandetne „Dziękuję” czy „Jestem pod wrażeniem”, zanim zorientowała się, co dokładnie Howlett do niej powiedział. Złość ogarnęła ją na nowo. No naprawdę, czy ten człowiek nie mógł chociaż przez chwilę utrzymać miłej chwili w czasie teraźniejszym?
    – J e s t dobrze – odparła z naciskiem, irytując się, że znów pozwoliła samej sobie mu odrobinę zaufać. Wstała z furią, przewracając oczami i roztaczając w wyobraźni barwne wizje ocierające się o krwawą rzeź, jaką planowała mu urządzić. Żałowała, och, niejednokrotnie tak mocno żałowała, że nie ma więcej siły; a przynajmniej tej psychicznej, by oprzeć się raz, a dobrze i nie pozwalać na sentymenty. – O co ci chodzi? – Spiorunowała go wzrokiem, podążając spojrzeniem tam, gdzie wyraźnie spoczęła para jego oczu – tych, które kilka miesięcy temu tak mocno wprawiały jej ciało w drżenie. O Boże, nie, tylko nie teraz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie była pewna, czy kiedykolwiek zamierzała oznajmić mu osławione „Jestem z tobą w ciąży”, czy planowała raczej skryć się przed całym światem, w tym i samą sobą. Nie była pewna, czy zatrzyma dziecko, czy nie byłoby mu lepiej u pełnej, dojrzałej rodziny, która będzie potrafiła zająć się noworodkiem, a potem go wychować – bo do tego ona sama zdecydowanie się nie nadawała. Nie była pewna również, kogo w takim wypadku skrzywdzi najbardziej; i kogo najmocniej chciałaby oszczędzić. Nie była pewna niczego – dlatego też z zamiłowaniem nosiła swoje dwa rozmiary za duże, ojcowskie swetry i szerokie sukienki, unikając jak ognia obcisłych ubrań.
      Jak mogłam być tak nieostrożna...
      Spojrzała na niego dyskretnie, w oczach mając cień winy, a na ustach smak niewypowiedzianych, przemilczanych słów. Wahała się tak mocno, jak jeszcze nigdy – głupia, nawet lądując z nim w łóżku nie miała żadnych wątpliwości, żadnych oporów, żadnego strachu. Teraz; teraz była wprost przerażona, niezdolna uczynić najmniejszego gestu.
      – Leo, ja... – zaczęła niepewnie; głos miała miękki jak kisiel, a hardość i wściekłość od razu z niej uszły, niczym z przekłutego igłą balonu. Czuła na sobie jego spojrzenie, chociaż nie odważyła się drugi raz podnieść oczu, mimo, że głos w głowie wrzeszczał, by zachowała się dojrzale, jak kobieta, która sypia z dojrzałymi facetami, a nie jak dziecko, które naiwnie uwierzyło równie głupiemu młodzikowi, że od pierwszego razu nie da się wpaść. – Jestem... – wzięła głęboki wdech, chcąc uspokoić szykujące się do maratońskiego biegu serce. – Jestem w ciąży – wyszeptała w końcu, nie mając nawet siły, by wytężyć struny głosowe.

      Penny Hewitt, która najmocniej i z całego serduszka przeprasza za ten melanż uczuciowy powyżej

      Usuń