Kojarzony z wonią kory brzozowej i dłońmi lepkimi od świeżej żywicy, na które dawno przestał zwracać uwagę, bo wszystkie te ślady po kleistej mazi stały się już jego częścią. Zupełnie tak, jak niezgrabne otarcia, składające się na znamiona ciężkiej pracy, które zdobią wewnętrzną część śródręcza i nigdy nie znikają; bo nie mają nawet kiedy. Babka zawsze powtarzała, że wstawać należy równo ze słońcem, dlatego bose stopy stawiał na zimnych dechach naprawdę wcześnie, razem z rodziną, która w świetlistych promieniach wspólnie przygotowywała mleko hikorowe i chleb z suszonej na słońcu fasoli. Jemu zawsze przypadał zaszczyt miażdżenia orzechów, bo w przeciwieństwie do rodzeństwa, nigdy ich nie podjadał. Uczciwą postawę wyssał bowiem z mlekiem matki, ojciec zaś w genach podarował mu wyjątkowo duże pokłady skrupulatności, dlatego zawsze należycie miażdżył je w drobny mak. A smaku wolności nie mógł zaznać, dopóki nie wykonał obowiązków, dlatego wraz z południem słonecznym przysiadał przed strugiem, by zbijać z ojcem szkielet canoe, a wieczorem, gdy srebrna poświata księżyca okalała już czubki drzew, sklejał dla małej siostry kolejną słomianą laleczkę. I teraz niewiele się zmieniło, jedynie wszystkim przybyło lat, siostra porzuciła lalki, a niektórzy spełnili już swoje marzenia. Bo najważniejsze, to odpowiedzieć sobie na pytanie: czy w ogóle wiesz, co chciałbyś przeżyć?
odautorskie
// Jest i Latro. Taki bardzo stonowany on i ułożony, jak się czyta główną część KP. Chciałabym powitać kolejną Twoją kreację i jeszcze raz pochwalić, jak zgrabnie udało Ci się przemycić klimat północnej Kanady w jej treści. Nie powiem o Nayelim nic, czego bym Ci potem nie wyskrobała pomiędzy wątkami, dlatego może po prostu poczekam jaki okaże się w grze i przetestuję jeszcze tą jego obowiązkowość. ^^
OdpowiedzUsuńTilly/Wilk
[Wraz z moim lenistwem i roztrzepaniem podziwiamy pana cieślę. Interesujący pan, karta jak zwykle śliczna i dopracowana, nic dodać, nic ująć!
OdpowiedzUsuńMiłej zabawy z kolejną postacią, ahoj!]
Samuel
[Taki on spokojny i grzeczny... u brunet w Twoim wykonaniu? :o szok! :p zdecydowanie za mało problemów ma, więc strzelam że niebawem coś się zbroi xd
OdpowiedzUsuńPowodzenia z kolejnym cudnym panem :) jak jak to ja, jego też bym do wątku porwała xd]
(Nie no, ja tu widzę wątek między naszymi postaciami! Jeśli jest chęć, to proponuję ustalić coś na mailu :D)
OdpowiedzUsuńSophia
[Zawsze mam ochotę na szaleństwa! Tym bardziej z takimi wspaniałymi postaciami jak Twoje. :) Trzej poprzedni panowie cudowni, ale z tym przeszłaś sama siebie! Elsie chętnie go zasypie szarlotką i dżemami i nie tylko, jak już przestanie wzdychać i przypomni sobie jak się oddycha. :D]
OdpowiedzUsuńElsie
[A Tallulah chętnie da się przygarnąć pod skrzydła takiego Indianina. Sama bym się dała. :)
OdpowiedzUsuńMasz jakiś pomysł, specjalne życzenie, marzenie? W końcu obiecałam Ci pyszny wątek, nie mogę zawieść!]
Tallulah Day
Elsie nie mogła przepuścić takiego wydarzenia. W końcu od kilku tygodni robiła wszystko, żeby jakoś wtopić się w miejscową społeczności. Zawrzeć znajomości, niektóre może rozwinąć, co by większości czasu nie spędzać samotnie lub narzucając się komuś, kto nie ma to ochoty, a akurat się napatoczył. Nie była typem samotnika, a tutaj od początku była na to trochę skazana. Przyjechała podobno w złym momencie, bo mieszkańcy Mount Cartier, na wzór niedźwiedzi, zapadali w zimowy pół-sen, stając się jeszcze bardziej podejrzliwymi w stosunku do obcych. Turystów jeszcze jakoś tolerowali, bo ci szybko znikali, ale kiedy ktoś przyjeżdżał znikąd i chciał zostać jednym z nich, zapalały im się lampki alarmowe. A Elsie nie miała już pomysłu, co robić, żeby tak całkowicie zgasły.
OdpowiedzUsuńLokalny festyn, czy jakkolwiek inaczej miejscowi to nazywali, był idealną okazją dla Lance, by zabłysnąć. Nie dosłownie, bo nie miała pojęcia o tutejszych zwyczajach i nie była nawet pewna, czy zwyczajnie się nie zbłaźni, ale z doświadczenia wiedziała, że w przypadku takich wydarzeń, ludzie się rozluźniają. Szczególnie jeśli do akcji wkracza nieco alkoholu i dobre jedzenie, a tutaj podobno tak właśnie było.
Nie pomyliła się. Przyszła, kiedy zabawa trwała już w najlepsze, nie chcąc dawać sąsiadom czasu na plotki, przypuszczenia i rozważania. Wmieszała się w tłum, co rusz przystając, by zamienić z kimś parę słów. Nie była mistrzem nawiązywania i utrzymywania relacji międzyludzkich, ale świadomość przebywania w tłumie działała na nią pobudzająco. Bez szaleństw, oczywiście, bo nadal zaczepiała jedynie te osoby, które jakimś cudem udało jej się poznać, ale rozmowy kleiła całkiem nieźle i nawet nie robiła z siebie ogromnego durnia, gdy była przedstawiana kolejnym ludziom.
Przeprosiła właśnie swoją sąsiadkę i jej znajomych, których imion już nie pamiętała i, wciąż coś jeszcze mówiąc, zaczęła wycofywać się w stronę stoiska z piwem, co by dodać nim sobie odrobinę kurażu. Nie było to jednak zbyt mądre posunięcie, szczególnie, że osoba poruszająca się do niej prostopadle również nie patrzyła szczególnie przed siebie. Elsie zdążyła zrobić obrót, co jednak w całej sytuacji zmieniło tyle, że piwo nieznajomego wylało się na jej przód, a nie plecy. Pisnęła cicho, odskakując nieco do tyłu, zaraz jednak zaśmiała się nerwowo.
– Jak szybko zamarznie? – zapytała, spoglądając na mokrą kurtkę. – Może dobrze się stało, bo zapomniałam dziś użyć perfum. – zażartowała, dopiero po chwili podnosząc wzrok na mężczyznę, na którego wpadła i uśmiech szybko zszedł jej z twarzy. Nie dlatego, że był paskudny, wręcz przeciwnie, dorównujące mu okazy widywała chyba tylko podczas studiowania sztuki antycznej, ale nieznajomy był dwa razy większy od niej, a Elsie nie mogła wyczuć, czy nie ma nic przeciwko obróceniu całej tej sytuacji w żart. – Odkupię ci piwo. – powiedziała natychmiast, znów się uśmiechając, choć dużo bardziej nerwowo.
Elsie
[Moje serce należy od tej chwili do Latro, to oficjalne, może z nim zrobić, co tylko zechce.
OdpowiedzUsuńZawsze podziwiałam te klimatyczne, dopracowane i szczegółowe karty, jak wy to robicie, zdolni ludzie?
Bawimy się w coś ciekawego? Przynajmniej kilka punktów wspólnych już widzę, więc jest na to spora szansa, jeśli masz ochotę ;)]
Robert Leblanc
[Cześć! :) Miło widzieć Cię na blogu, i to z kolejną postacią :) Zawsze w podziw wprawia mnie Twoja umiejętność i cierpliwość do HTML oraz te wszystkie, ukryte w linkach dodatki... Sama wyszłabym z siebie i stanęła obok gdzieś w połowie próby zrobienia czegoś podobnego xD
OdpowiedzUsuńPrzechodząc do rzeczy ważniejszy, czyli treści kp; wyszedł Ci bardzo ciekawy i idealnie pasujący do Mount Cartier pan. Osobiście naprawdę lubię postaci, które w żaden sposób nie uciekają od swoich tradycji i korzeni; a wręcz wykorzystują je najlepiej, jak potrafią codziennym życiu. Latro wydaje się to idealnie sobą reprezentować, także masz ode mnie spory plus :)
Zaprosiłabym Cię na wątek, za bardzo jednak na chwilę obecną nie widzę punktu zaczepiania między naszymi panami :( Może uda się coś wymyślić między Latro i panem, nad którym jeszcze pracuję; gdybyś miała ochotę, oczywiście :)
Póki co, życzę Ci udanej zabawy kolejną postacią i dużo weny! :)]
Nicolas Everest
[Podziwiam Cię za stworzenie trzech(3!) postaci na jednym blogu i tego, że każda z nich jest równie ciekawa i ma coś w sobie. Szacun! Ale zdecydowałam przyjść do Latro. On jest taki grzeczny, rodzinny i poukładany, i może to tani pomysł, może nie jest jakiś górnolotny, ale możemy zawsze zrobić burzę mózgów, ale co ty na to, by Brie w czasie swojego większego dołku emocjonalnego po prostu zapragnęła się upić, więc mogłaby się wybrać do baru, w którym wpadłaby na Latro, posiedzieliby, pogadali, a na drugi dzień dziewczyna obudziłaby się u niego w łóżku, ale czy by się ze sobą przespali, czy nie, to mogłaby być kwestia do rozwiązania w wątku. Co ty na to?]
OdpowiedzUsuńBRIE VARDON
[Cztery postaci, wow. Chylę czoła. A więc, cieszę się, że pomysł przypadł do gustu i czekam na zaczęcie. Myślę, że mogli się już nie jeden raz spotkać, bo Brie mieszka w Mount Cartier sześć lat :D Zapomniałam o tym wspomnieć w karcie, jutro dodam tę informację.]
OdpowiedzUsuńBRIE VARDON
[Siostra Roberta stosuje wobec niego zasadę ufam ci, ale miejmy jakieś granice, więc kiedy jakiś szalony projekt budowlany jej autorstwa przerósłby możliwości wszystkich zawodowo i hobbystycznie majsterkujących członków rodziny, trzeba by udać się po wsparcie specjalisty. Może z tego wyjść piękna przybudówka lub piękna katastrofa. Płacimy w żetonach na internet, historiach dziwnej treści, dziadkowym samogonie, kibicowskich okrzykach podczas kolejnych zawodów i nawet w kanadyjskich dolarach.]
OdpowiedzUsuńRobert Leblanc
Atmosfera, która, jak zwykle o tej porze, panowała w barze Iana, nie była dzisiaj w stanie przedrzeć się pod skórę Brie i zarazić ja pozytywnym uczuciem, które biło od zebranych wokoło ludzi. Było tłocznie, to musiała przyznać. Ledwo dla siebie znalazła odosobniony kawałek blatu i krzesła, by móc w samotności przesiedzieć godzinkę czy dwie i wrócić do domu. Prawie każdy stolik był zajęty przez mniejsze i większe grupki, które zgromadziły się, by wspólnie wypić po piwie lub kilku dla ogrzania swoich ciał i umysłów, by porozmawiać, pośmiać się, poplotkować i przy okazji dobić korzystnych dla obu stron targów. I w każdy inny dzień sama Brie bez wątpienia przyłączyłaby się do któregoś stolika, pożartowała, zareklamowała swoje wyroby i z uśmiechem na twarzy, z kolejnymi przyjemnymi wspomnieniami wróciła do mieszkania późnym wieczorem. Jednak dzisiaj wypadł niefortunnie ten dzień, w którym najchętniej schowałaby się pod pościelą i przespała całe 24h, by wyzbyć się uczucia porażki i poczucia beznadziejności swojej osoby, gdyby nie fakt, że wręcz dusiła się w swoim mieszkaniu. Miała uczucie, siedząc w swojej pracowni i próbując wyciosać z kawałka drewna lipowego kolejną podstawę pod nową przynętę, że ściany z każdym jej oddechem się przybliżają. Cisza również działała na jej niekorzyść, bo tylko sprawiała, że jej myśli wypływały na niebezpieczne wody. Musiała wyjść z małego mieszkania, przewietrzyć się i zatopić smutki.
OdpowiedzUsuńSiedziała na krzesełku przy barze. W dłoniach trzymała lampkę, wywalczonego wręcz, wina, bo Ian z początku nie chciał jej go sprzedać, twierdząc, że na taką kupkę nieszczęścia bardziej nada się jakiś męski alkohol, a nie jakiś babski. Na dodatek alkohol przypisany starym pannom z kotem. Siedziała z nogami skrzyżowanymi na podnóżku, ręce jej delikatnie drżały, lecz człowiek musiał się mocno przypatrzyć, by to zauważyć. Dłuższą chwilę je obserwowała, kiedy to z letargu wyrwał ją męski głos. Podniosła wzrok, by zobaczyć do kogo należy, lecz szybko uciekła nim gdzieś w bok, by nie zaprosić Latro niewerbalnie do przyłączenia się do niej, choć nieskutecznie. Nie miała ochoty na pogaduszki, ale też nie chciała być gburem i go odgonić,
Podobnie, jak on, ona jego również zbyt dobrze nie znała. Nie poznali się do takiego stopnia, by wyjawiać sobie swoje tajemnice i umawiać się w wolnym czasie na wypicie kawy. Wiedziała o nim podstawowe informacje, nie miała okazji poznać go bliżej. Był jej klientem, to fakt. Kilkakrotnie przystawał przy jej stanowisku na festiwalach czy też osobiście przychodził pod drzwi jej mieszkania, by odebrać swoje zamówienie, ale nie przeprowadzili ze sobą głębszych rozmów, oprócz small talks o pogodzie i, jak w tym przypadku, o samopoczuciu.
Uśmiechnęła się nikle do mężczyzny, choć oczy wciąż nie nabrały charakterystycznych dla niej iskierek.
-Nie najadłbyś się. Jestem dość wątłą owieczką.- odpowiedziała, przesuwając palcem wskazującym po brzegu kieliszka, który za szybko się opróżniał.
Spojrzała na Latro z delikatnym zakłopotaniem, bo nie wiedziała co odpowiedzieć. Nie była dobrym towarzystwem dzisiejszego wieczoru.
-Wybornie, ale lepiej powiedz mi, jak sprawują się przynęty?- dopytała, wrzucając sobie do ust fistaszka, z którymi miska stała niedaleko niej.- Miałeś okazję je już wypróbować, czy czekasz na lepszą pogodę?
BRIE VARDON
[ Dziękuję za przywitanie i od razu nieśmiało pytam o możliwość wątku... :)]
OdpowiedzUsuńLaura
[ Przejrzałam wszystkie karty i z racji miejsca zamieszkania rudowłosej chyba najfajniej byłoby poprowadzić wątek z Ferranem- rudowłosa kupiła najbardziej zdezelowaną chatę, praktycznie za skraju lasu, więc teoretycznie mogliby się właśnie an tych terenach widywać. ;)]
OdpowiedzUsuń[ Myślę, że coś co będzie miało ręce i nogi będzie chyba zdecydowanie lepszą opcją. to będzie jakiś luźny pomysł i na 99% kijowy, bo dzisiaj wybitnie nie myślę :D ale...
OdpowiedzUsuńMoże do tej pory pusta chata w lesie służyła właśnie Ferranowi- nie wiem, za jego samotnię, składzik, cokolwiek, a rudowłosa nie miała o tym pojęcia i stała się 'intruzem'? Za taką sytuację mogła poczuć się winna i na przykład udostępniać mu dom w razie potrzeby, zamykając się na poddaszu/wychodząc i o nic nie pytając. Mogliby mieć taki w miarę milczący, lekko aspołeczny sojusz. No nie wiem.]
Laura
[Dziękuję bardzo za miłe słowa! Mam nadzieję, że się tutaj z Gene zadomowimy. Zaproponowałabym jakiś wątek, ale może zrobię to, kiedy wymyślę coś konkretnego.
OdpowiedzUsuńPrzychodzi mi do głowy jedynie, że Gene mogła spotykać się z bratem Latro - krótko, ale intensywnie, z jakąś wielką awanturą na koniec.]
Genevieve Leblanc
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńChoć w Mount Cartier była już od miesiąca, wciąż nie udało jej się poznać większości mieszkańców, a co dopiero zacieśnić z nimi więzy. Była zbyt zajęta opieką nad ciotką i pleceniem tych głupich bukietów, co wychodziło jej, o dziwo, coraz lepiej, by uczestniczyć w życiu miasteczka. Kiedy jednak w barze miał odbyć się jakiś niewielki festyn, ciotka niemal siłą wypchnęła ją z domu i kazała iść się trochę wybawić, twierdząc że sama da sobie radę przez kilka najbliższych godzin. I chociaż Ally przez chwilę oponowała, w końcu zrezygnowana nałożyła płaszcz i ruszyła w stronę centrum. Bo w końcu co jej szkodziło, prawda? Pozna wreszcie trochę ludzi, porozmawia z kimś innym niż ciotka, napije się trochę piwa i potańczy. Mówiąc szczerze, trochę jej tego brakowało. W rodzinnym mieście, które było zdecydowanie większe od Mount Cartier, niemal co tydzień wychodziła gdzieś ze znajomymi. Potrzebowała tego, by nie czuć się, że jej życie jest nudne i monotonne, a jeśli czegoś panna Morgan nie lubiła to właśnie owej nudy i monotonności. A niestety ostatnio właśnie obie te rzeczy ją dopadły.
OdpowiedzUsuńNigdy nie miała większych problemów ze zdobywaniem nowych znajomości. Kiedy więc już dotarła do baru i zamówiła piwo, dość szybko znalazła sobie jakieś towarzystwo. Co prawda w miasteczku było niewiele osób w jej wieku, ale jednak parę takich zostało i to właśnie do nich Ally dołączyła. Nie omieszkała jednak zaczepić kilku starszych mieszkańców, szczególnie tych, których miała okazję widzieć często w sklepie lub przychodzili do domu jej ciotki po bukiety. Bukiety, które własnoręcznie musiała robić, bo dłonie starszej kobiety odmówiły już posłuszeństwa, ale pod jej wciąż sprawnym okiem Ally jakoś dawała sobie radę. Fakt, początkowo co chwila się irytowała i rzucała kwiatkami, gdy jej coś nie wychodziło, ale z dnia na dzień szło jej coraz lepiej, choć do kunsztu ciotki wciąż było jej zdecydowanie daleko. Mieszkańcom jednak chyba to nie przeszkadzało, przynajmniej nie narzekali, gdy wręczała im proste, acz wciąż ładne bukieciki.
Minęło raptem dwie godziny, a Ally już zdążyła się wstawić. Cóż, po prawdzie zawsze miała słabą głowę, a to, że każdy chciał się napić z nowy mieszkańcem Mount Cartier wcale sprawy nie ułatwiało. Kiedy więc wstała od stołu, który nagle opustoszał, gdyż jej towarzysze poszli na parkiet, lekko się już chwiała na swoich krótkich nogach. Dzielnie jednak przecisnęła się przez tłum ludzi, by bez żadnych większych komplikacji dotrzeć do baru, przy którym usiadła, jednocześnie zamawiając jeszcze jedno piwo. Może nie był to zbyt dobry pomysł, ale w tej chwili jakoś o tym nie myślała. Żałować będzie rano, gdy obudzi ją potężny ból głowy i przypomni sobie co za głupoty wyprawiałam, bo pijana zawsze koniec końców coś odwaliła.
Czekając na zamówione piwo, rozejrzała się dookoła, by po chwili wbić jasne spojrzenie w znajomą twarz, na której widok uśmiechnęła się wesoło. Zaczekała aż barman poda jej kufel ze złotym trunkiem, po czym z napojem w ręku przesiadła się na drugi koniec baru, tuż obok swojego sąsiada, który kilka razy miał okazję jej pomóc, za co była mu naprawdę wdzięczna.
– Dzień dobry, sąsiedzie! – powiedziała z szerokim uśmiechem, ciesząc się, że znalazła kolejną osobę do rozmowy, bo chyba by oszalała, gdyby miała siedzieć sama i musiała w milczeniu popijać piwo.
ALLY
Chociaż układanie bukietów czy stroików nie było tak trudne jak myślała na początku, a z dnia na dzień szło jej w zasadzie coraz lepiej, miała już dość tych wszystkich kwiatków. Więc chociaż wiedziała od ciotki, że na imprezie będzie możliwość wymiany jej wytworów na inne rzeczy, nie wzięła ze sobą nic, chcąc po prostu zrelaksować się przy muzyce, rozmowach i piwie, bo do mocniejszych rzeczy nie miała głowy. No dobra, po piwie też łatwo wpadała w stan nietrzeźwości, ale przynajmniej mogła go wypić więcej, a domyślała się, że zaraz każda nowo napotkana osoba będzie chciała się z nią napić, aby przypieczętować ich znajomość. I wcale się nie pomyliła, bo kiedy tylko zauważyło ją kilku sąsiadów, od razu zaczęli zapraszać ją do swojego stolika, aby się z nimi napiła. Dopóki jednak nie miała w dłoniach piwa, nie robiła tego, bo postanowiła sobie, że nie da w siebie wcisnąć ani mililitra bimbru czy innego mocniejszego alkoholu, doskonale wiedząc jak by to się później dla niej skończyło. A niestety nie miała w pobliżu siebie żadnej osoby, która mogłaby ją w razie czego ogarnąć i zawieźć do domu, szczególnie że większość mieszkańców tego wieczora również piła. Miała więc zamiary wypić tyle, aby chociaż móc później na własnych nogach wrócić do domu, nawet jeśli miała się przy tym chwiać, a dotarcie tam miało jej zająć dwa razy dłużej.
OdpowiedzUsuńNa tę chwilę radziła sobie świetnie. Może w głowie delikatnie już jej szumiało, ale wciąż nie dała się namówić na wciśnięcie sobie jakiejś domowej nalewki. Na dodatek zdążyła poznać kilka nowych osób, a znajomi w tym zapomnianym przez Boga mieście na pewno się jej przydadzą. Do tej pory więc jej jedyną towarzyszką rozmów była ciotka, ewentualnie jej sąsiadki przychodzące po bukieciki, ale one najczęściej nadawały to, co im ślina na język przyniosła, jej zupełnie nie słuchając, a nawet nie dając jej dojść do słowa. Dlatego zdecydowanie miłą odmianą była rozmowa z kimś zupełnie nowym.
Ale i towarzystwo swojego sąsiada też nie było złą opcją. W zasadzie to się cieszyła, że na niego wpadła, bo prócz tych krótkich pogawędek, które odbyli kiedy Latro pomagał jej we wnoszeniu swoich rzeczy do domu, nie za bardzo miała okazję go poznać.
— Skoro mam tutaj trochę zostać, stwierdziłam że integracja z mieszkańcami będzie dobrym pomysłem. A przecież imprezy zawsze są najlepszą okazją do poznania ludzi — powiedziała zgodnie z prawdą, również pozwalając sobie na szybkie zlustrowanie mężczyzny od góry do dołu i, może dlatego, że była pijana albo po prostu wcześniej nad tym nie myślała, musiała przyznać, że był całkiem przystojny. — Poza tym, gdybym spędziła w domu ciotki chwilę dłużej, prawdopodobnie bym zwariowała — westchnęła cicho, ale w jej oczach można było zobaczyć błysk rozbawienia. — Oh, tak, zdecydowanie! Muszę przyznać, że jestem całkiem mile zaskoczona. Myślałam, że będzie bardziej… Sztywno? Nudno? Coś w tym stylu — odpowiedziała zaraz, wzruszając przy tym lekko ramionami.
ALLY
Zawsze dbała, by klienci byli zadowoleni z jej wyrobów. Taki też jest obowiązek każdego, kto chce utrzymać się na rynku i nie zbankrutować. Starała się, by każda jej przynęta wpasowała się w potrzeby ludzi, którzy będą ich używać. Rzadko kiedy robiła je na zamówienie. Raczej należała do wolnych strzelców, którzy siadali do swojej pracy, kiedy byli do tego gotowi i kiedy mieli na to pomysł. Jej pracownia była zapełniona oszklonymi gablotami, w których trzymała swoje dzieła i przedstawiała je swoim klientom, którzy zapukali do drzwi jej mieszkania.
OdpowiedzUsuńPokiwała głową na dźwięk pozytywnej opinii. Miłe słowa zawsze robiły jej dobrze, to nie powinno nikogo dziwić, czasem sama dociekliwie pytała się nabywców, byle tylko usłyszeć dobre słowo i podnieść sobie samoocenę, wznieść się delikatnie ponad ziemię z nadmiaru dumy i obrosnąć delikatnie w piórka, choć nie była pyszna czy pazerna. Nie bała się krytyki, choć jak każdy wolała jej nie słuchać.
- To niezmiernie mnie to cieszy, że przynęta się sprawdza.- uśmiechnęła się blado, patrząc przelotnie na mężczyznę. Uniosła nieznacznie do góry swoją lampkę z winem, by zaraz dopić to, co w niej zostało.
-Ian! Dolejesz mi, proszę?- podstawiła szkło prawie pod nos barmanowi, który za moment zapełnił go prawie po same brzegi, ku uciesze kobiety.- W sumie, możesz zostawić butelkę. Dziękuję.- mruknęła do mężczyzny, który po chwili odchodził od niej, kręcąc głową i marudząc coś pod nosem.
Umoczyła usta w świeżo dolanym winie i dopiero potem zwróciła uwagę na Latro.
-Mój tata jest stolarzem. Znaczy, był. Jest na emeryturze. Często przesiadywałam u niego i patrzyłam, jak pracuje.- wzruszyła ramionami, jakby to było nic, a było wręcz przeciwnie. W samotne wieczory w swoim mieszkaniu łapała się na wspominaniu rodzinnego domu. Wszystkich tych chwil, które sprawiały, że przyjemne ciepło wlewało jej się do żołądka i zostawiało po sobie to niesamowite uczucie. W pewnych momentach nawet zastanawiała się, czy nie rzucić wszystkiego w cholerę. Oddać mieszkanie, zamknąć interes i nie żegnając się z nikim, bo to wyrwałoby by jej sporą dziurę w sercu, wrócić do rodziców do domu. Czasem dopadała ją ta myśl, by odciąć się od tego miasta, od Austina, od jego narzeczonej i po prostu uciec od tego przytłaczającego ją uczucia.
- Chciałam być podobna do niego.- kontynuowała, jeżdżąc palcem wskazującym po brzegu kieliszka.- Podkradałam mu kawałki drewna, siadałam gdzieś na krześle i dłubałam w tym kawałku.
-Nie trzyma się to kupy, co nie?- uniosła brew, zdając sobie sprawę, że jej historia zostania twórcą przynęt jest niespójna.- Nieważne, tata mnie nauczył tego. Tak jakby.
Wyprostowała się chwilę, czując, że od tego ciągłego garbienia się na krześle, zastały jej się wszystkie kości. Poruszała się kilka razu na boki, czując satysfakcjonujące strzyknięcie w kręgosłupie. Zgarbiła się jednak na powrót. Przybliżyła do siebie butelkę z winem, jakby bojąc się, że ktoś jej ją ukradnie, choć taka możliwość była nikła. Wszyscy byli zajęci sobą. Nie zwracali uwagi na ludzi przy barze. Przybyli przez większość czasu rozmawiali ze swoimi towarzyszami przy stoliku, czasami tylko klepiąc kogoś przy stoliku obok po plecach, by zwrócić na siebie uwagę i czegoś się zapytać.
Dziewczyna westchnęła cicho, opierając się brodą o rękę. Nie czuła się komfortowo, bo miała świadomość, że nie była dobrym towarzystwem na dzisiejszy wybór, a to sprawiało, że czuła zakłopotanie. Nawet nie była w stanie porządnie podtrzymać rozmowy, co było w jej przypadku wręcz nienaturalne, bo zwykle z byle pierdoły potrafiła przejść na pogawędkę, która ciągnie się godzinami.
-Przepraszam. Nie jestem dzisiaj dobrym kompanem do rozmów, Latro.- przyznała się.- Może po kilku butelkach wina się coś zmieni.
BRIE VARDON
[Tym razem nie zamierzam uciekać! (Mam nadzieję, że życie nie słucha i nie postanowi o sobie przypomnieć.)]
OdpowiedzUsuńElsie