The story so far: in the beginning the Universe was created. This has made a lot of people very angry and been widely regarded as a bad move.
25 - załogant na kutrze rybackim - przybłęda
He has personality problems beyond the dreams of analysts
Oto i on, eksponat A, liczący sobie równe sześć stóp i dwa cale wzrostu All-American Boy, który - jak każdy inny Jankes - traktuje Super Bowl z niemalże nabożną czcią. Oparty nonszalancko o samochód gapi się w obiektyw jak chłoptaś z plakatu, a jego koszulka, wcale-nie-specjalnie-uwalana-błotem, skąd, z jednej strony bardzo chciałaby iść w końcu do prania, a drugiej niekoniecznie: przecież już na stałe przylepiła się do zlanych potem pleców. Klasyczna poza numer jedenaście z serii To ja, Twój Steve McQueen. Tyle widać na zdjęciu: chłopczyk Wuja Sama z propagandowego plakatu patrzy tęsknym wzrokiem w horyzont i udaje, że nie prezentuje sobą szeroko pojętego healthy lifestyle i karmy dla królików. Czego zaś nie widać, to między innymi nieustanna obawa, że jest się tylko bezmózgą górą armatniego mięcha i że kiedyś głupi ludzie uznają album jakiejś popowej porno gwiazdki za największe osiągnięcie w dziedzinie muzyki rozrywkowej. A co z Yankee Doodle moi drodzy? Co z nieszczęsną małą Mary, która miała owieczkę? Co z nieszczęsnym eksponatem A, którego ostatnia owieczka skończyła jako obiad na dwa dni? Co z ohydnym, spasionym na McDonaldzie (e-i-e-i-o!) i siorbiącym Colę z puszki Amerykaninem?
He has personality problems beyond the dreams of analysts
If you've done 6 impossible things this morning, why not round it off with breakfast at Milliways, the Restaurant at the End of the Universe?
w powiązaniach uzupełnianka będzie później
wszystkie cytaty z Douglasa Adamsa
na zdjęciu Alexander Ludwig
na zdjęciu Alexander Ludwig
cześć i dzięki za ryby
1/3
1/3
[Gdybym nie wiedziała tego, co wiem, to pewnie zrobiłabym to, co Ty też dobrze wiesz, no ale skoro obie jesteśmy wszystkiego świadome, to sobie odpuszczę (znaj łaskę). Chyba, że chcesz nas zniszczyć obie i coś chcesz. :D
OdpowiedzUsuńAh, na brata to by się Sol mogła pokusić (czemu to musi być Stan. I czemu Teller. Ech.), przynajmniej nie jest młodszy. XD
Baw się dobrze, skoro już polubiłaś MC na tyle, by wylądować tu z drugim panem. Żeby tak mieszkać w takim miasteczku, to by można tylko siedzieć i patrzeć na tych wszystkich facetów. Sol to ma jednak niezłą robotę - każdego spotka, z każdym pogada i do każdego może powzdychać jak jej buszują po sklepie. Normalnie ma za dobrze, że z każdej strony jakiś przystojny przybywa.]
Solane
[Ah, w końcu mogę się oficjalnie przywitać! Cześć! :)
OdpowiedzUsuńDoskonale powinnaś już wiedzieć, że uwielbiam wszystkich Twoich panów — bo na panie nie miałam okazji się natknąć — dlatego też ten wyjątkiem w żadnym wypadku nie jest, no. Chwaliłam kartę Castora już wcześniej — i mogłabym chwalić jeszcze! Ale skoro już to wszystko wiesz?
Dlatego ograniczę się tylko do stwierdzenia, że z jednej strony aż wstyd mi jest przychodzić z kilkoma zdaniami na krzyż w karcie małej Cathy, biorąc pod uwagę Twoje przecudowne opisy, ale z drugiej jestem zaszczycona, że jednak — nawet taka marna — na wątek się załapałam, a co! :)]
Cathleen
[Mogę już się zacząć jarać? Piszczeć i krzyczeć z zachwytu? Albo chociaż wzdychać po cichu? Wiesz... Nie znam Twoich panów z innych blogów, ale ta karta po pierwsze pozwala mi wierzyć, że kreujesz naprawdę świetnych bohaterów z bogatą, przemyślaną historią i zdeterminowym przez nią (tę historię) stylem życia. Po drugie chyba znalazłam ulubieńca spośród Twoich chłopaków i mi teraz głupio, bo przecież Dunford też jest cudowny. No więc Anthony'ego zostawię sobie do gry, a Castora do zauroczenia się nim. :)]
OdpowiedzUsuńDeclan, Scott & Eli
Matka zwykła mawiać, że muzyka jest ukojeniem dla duszy. Powtarzała, że wycisza umysł i pozwala oczyścić go z natłoku myśli, wyzwala od bolesnych wspomnień i rozpamiętywanych grzechów, a zamiast tego otwiera serce. Rozpala w nim ogień i pasję, rodzi zaangażowanie, ale również uczy cierpliwości i pokory. Ukazuje wszystko to, co w człowieku najdelikatniejsze.
OdpowiedzUsuńCathleen wciąż jeszcze miała w pamięci obraz matki, kiedy siadywała przy wysłużonym już fortepianie w pokoju gościnnym i starannie podwijała rękawy rozciągniętego swetra, by nie krępowały jej ruchów. Jasne włosy wiązała niedbale z tyłu głowy, by czasami jakiś nieproszony kosmyk nie połaskotał czubka jej nosa albo nie wpadł do oczu, a ją samą — wtedy zaledwie kilkuletnią — sadzała sobie na kolanach z udawanym westchnieniem, zaśmiewając się, że najwyraźniej musiało się jej przytyć w ostatnich dniach. Dopiero kiedy wszystko było na swoim miejscu, jak szeptała za każdym razem córeczce do ucha, w skupieniu układała na klawiszach smukłe blade palce, delikatnie muskając ich naprzemiennie to białą, to czarną powierzchnię, pozwalając ujrzeć światu swoje najskrytsze sekrety.
Ośmioletnia wówczas Cathleen jeszcze nie potrafiła zrozumieć powodu, przez który policzki matki pokrywały się łzami. Nie rozumiała, dlaczego jej pełne ciepła i miłości spojrzenie nagle ciemniało, a głos cichł, drżąc niebezpiecznie. Nie rozumiała nawet wtedy, kiedy musiała się z nią pożegnać. Zrozumiała dopiero, gdy nie przyszła pocałować jej na dobranoc.
Zimne palce zsunęły się niefortunnie ze śnieżnobiałej powierzchni klawiszy, tym samym wypełniając budynek kościoła fałszywymi tonami, które tego wieczoru z zaskakującym powodzeniem wywoływały u Cathleen ból głowy. Westchnęła ciężko i przymknęła powieki, z rezygnacją pocierając czoło, jakby w ten sposób chcąc wypędzić pulsujące kłucie, które czuła w skroniach. Na próżno.
Wiedziała, że powrót do Mount Cartier będzie należał do najtrudniejszych, jakie kiedykolwiek miała w życiu. Wiedziała, że będzie musiała wyspowiadać się ze wszystkich grzechów, których się dopuściła, wiedziała, że w końcu będzie musiała stawić czoła każdej błędnej decyzji, którą podjęła i wiedziała, że przyjdzie jej za to wszystko zapłacić najwyższą cenę. Wiedziała to wszystko jeszcze zanim wysiadła na lotnisku i zapłakana wpadła w ramiona ojca, zanim ten porwał ją w objęcia, jeszcze bardziej kruchą i delikatną, niż gdy żegnali się przed rokiem w tym samym miejscu, i zanim wyszeptał jej do ucha W Nim szukaj odkupienia, kochanie. I była na to gotowa, całym sercem i duszą, bo pragnęła w końcu wyzwolenia. Nie sądziła jednak, że to nie Bóg wymierzy jej sprawiedliwość, a ludzie, którzy okazali się sędzią i katem jednocześnie.
UsuńCathleen westchnęła cicho i niezdarnie wstała od pianina, bo nieustanne siedzenie od kilku godzin w jednej i tej samej pozycji wyraźnie zaczynało dawać się jej we znaki. Naciągnęła na zmarznięte dłonie nieco za duży sweter i, skryta w niemalże całkowitym mroku, bo nikłe światło lampki znad instrumentu nie dawało wystarczająco blasku, przystanęła przy oknie. Pogoda znów się pogorszyła. Śnieg, który jeszcze w południe sypał ospale i jakby od niechcenia, teraz przemienił się w prawdziwą zamieć, która skutecznie wybiła z głowy mieszkańcom myśli o spacerze. A przynajmniej Cathleen taką miała nadzieję.
— Mróz dany z tchnienia Bożego… — wyszeptała sama do siebie, nagle przypominając sobie fragment z Księgi Hioba, i pozwalając by obłoczek jej ciepłego oddechu osiadł na szybie, pozostawiając po sobie niewyraźny zaparowany ślad. Przetarła go opuszkami palców, uśmiechając się smutno w ciemność za oknem.
Nie miała pojęcia, skąd jej palce wiedziały, które klawisze wybrać, kiedy na powrót usiadła do pianina. Nie miała pojęcia, dlaczego zaczęły grać akurat tą melodię, niemalże zapomnianą, zagubioną gdzieś w mrokach pamięci, pełną bólu i łez, pełną nadziei i miłości. Melodię, którą uwielbiała jej matka, i której nie słyszała od jej śmierci. Wiedziała jednak, że tego właśnie potrzebowała.
— Don’t let your eyes get used to darkness, the light is coming soon. Don’t let your heart get used to sadness…* — delikatny i cichy głos Cathleen wymieszał się wraz z muzyką, ginąc w zimnych murach kościoła, pozwalając jej wylać swój żal i smutek, dodając nadzieję.
Dopóki nie usłyszała nikłego trzasku klamki, gdy ktoś otworzył główne drzwi do kościoła, i dopóki zimny wiatr, który wtargnął nagle do środka, nie połaskotał ją w kostki.
*JJ Heller — Back Home
Ja wiem, przepraszam, naprawdę i z całego serca, bo to wszystko powyżej jest straszne. Ale pisałam to chyba z milion razy i każdy był gorszy od poprzedniego, i w końcu się poddałam. Obiecuję poprawę, naprawdę! A jak coś nie pasuje, to zmieniaj, czego tylko dusza zapragnie.
Cathleen
[Jeśli masz pomysł jak połączyć chłopców jakimś wątkiem, to możemy podmienić Anthony'ego na Castora ;)]
OdpowiedzUsuńDeclan, Scott & Eli
Oczywiście, że miłego, no bo jakże mogłoby być inaczej! Wszystko pięknie, przepraszać nie ma za co, szalone przecinki i literówki mnie również kochają, więc no… nie ma się co przejmować :)
OdpowiedzUsuńMuzyka wybrzmiewała jeszcze przez krótki moment pomiędzy zimnymi murami kościoła po tym, jak Cathleen gwałtownie przerwała grę w połowie taktu. Jej palce wciąż jednak, już chwilę później, bezgłośnie odszukiwały kolejne klawisze i dźwięki, jakby nie do końca wiedziały, że melodia nie popłynie po raz kolejny.
Mount Cartier było małym miasteczkiem. Cathleen czasami miała wrażenie, że nazbyt małym. Ludzie znali się niemalże od dnia narodzin, ewentualnie od piaskownicy, i wiedzieli o sobie nawzajem zdecydowanie więcej, niż powinni. Nie ważne, że niektórzy odwracali wzrok, by pewnych rzeczy nie widzieć, zatykali uszy, by uwolnić się od plotek — i tak dopadały każdego, prędzej czy później, czy się tego chciało, czy też nie.
Cathleen założyła za ucho kosmyk kasztanowych włosów, który połaskotał ją w nos, po czym odwróciła się na krześle w stronę nieznajomego. Oficjalnie nieznajomego, oczywiście, bo przez ostatnie kilka dni zdążyła się już nasłuchać tego i owego na temat mężczyzny, który ni stąd, ni zowąd pojawił się w porcie i zaciągnął do pracy na jednym z kutrów starego Jim’a Hoeks’a. Pewnie uciekł z więzienia, usłyszała od dwóch starszych kobiet stojących w kolejce na poczcie, Na pewno sprowadzi kłopoty, od razu po nim widać! wyszeptała kelnerka w barze, zdecydowanie zbyt głośno, podając naleśniki pływające w sosie klonowym jednemu ze stałych klientów, Widziałaś, jak na mnie spojrzał?! No, przecież od razu widać, że chciał mnie poderwać!, pisnęła jedna nastolatka do drugiej, chichocząc przy półce ze słodyczami na stacji benzynowej. Ile było w tym wszystkim prawda? Spodziewała się, że nic a nic. Na własnej skórze przekonała się, jak szybko plotki potrafią się rozprzestrzenić, zwłaszcza w tak małym miasteczku — rano ktoś przybił sobie młotkiem kciuk, a wieczorem okazuje się, że to już nie błaha sprawa roztrzaskanego palca, tylko czaszki, bo mąż wytknął żonie, że mięso było przypalone.
— Nic się nie stało — odpowiedziała równie cicho, jednak ton jej głosu był ciepły i delikatny, zasługa całego życia spędzonego przy pianinie. Uśmiechnęła się nieśmiało. — To kościół, tutaj przecież nikt nikomu nie przeszkadza. — dodała.
Cathleen odwróciła się na powrót w stronę instrumentu, jednak nie po to, by znów rozpocząć grę. Dłonie miała skostniałe z zimna, bo ogrzewanie w kościele wciąż czekało na pojawienie się specjalisty, który mógłby je naprawić, więc dalsze próby nie miały najmniejszego sensu, dopóki nie odzyska czucia w palcach. Niemalże bezgłośnie wstała od pianina, przy okazji zabierając ze sobą pustą już szklankę po malinowej herbacie, po czym ruszyła do przeciwległej nawy, gdzie znajdowały się drzwi do gabinetu jej ojca. Zwykł rozmawiać tam z wiernymi, dlatego liczyła na jeszcze jeden kubek herbaty i może kilka zbożowych ciasteczek, które piekła kilka dni temu. No, i tam było zdecydowanie cieplej.
— Napije się pan herbaty? — zapytała odrobinę nieśmiało, jakby obawiając się, że mogłaby przerwać nieznajomemu czas na modlitwę. Co prawda, przypuszczała, że zjawił się tutaj tylko ze względu na zamieć szalejącą na zewnątrz, ale ostatecznie byli przecież w kościele. — Wieczór zapowiada się długi i nie wiadomo, kiedy skończy się burza. A tak przynajmniej się pan zagrzeje. — uśmiechnęła się delikatnie w stronę mężczyzny i przystanęła przed drzwiami do gabinetu pastora, czekając na odpowiedź.
Kilka pojedynczych zapalonych lamp po obu stronach naw dawało jedynie nikły, żółto-pomarańczowy blask i Cathleen nie mogła dopatrzyć się, na ile lat wyglądał nieznajomy. Dostrzegła jednak, że czuł się nieswojo i nie była do końca pewna, czy chodziło tutaj o jej obecność, czy może o samo miejsce, w którym się znajdował.
[Widziałam, że wpisałaś się ze swoimi panami na listę, więc przybiegam po wątek, co by się może w najbliższym czasie rozruszać. Zarówno Anthony, jak i Castor są cudni, więc jeśli masz chęci - przyjmę wątek z którymkolwiek z nich. :)]
OdpowiedzUsuńSally