A kiedy śnieg przestanie prószyć, to Monty na spacer ruszy.

Blog zawieszony

Po przeprowadzeniu ankiety większością głosów wygrała opcja zawieszenia bloga. Oznacza to, że autorzy mają możliwość dalszej gry i zapisów, ale administracja — za wyjątkiem wysyłania zaproszeń i wpisywania do listy bohaterów — nie będzie angażować się w życie bloga. Z tego samego powodu zakładka Organizacyjnie na czas zawieszenia bloga zostaje usunięta. Raz jeszcze dziękujemy za Waszą obecność i życzymy Wam wszystkiego, co najlepsze.

nie istnieję & latessa

Kalendarz

16/02/14 Otwarcie
16/02/14 Nowy mod
22/02/14 Wydarzenie: Burza Śnieżna – link
24/02/14 Odejście moda
26/02/14 Nowy mod
19/04/14 Wydarzenie: Mecz Hokeja – link
02/07/14 Nowy szablon
07/07/14 Wydarzenie: Kto zabił? – link
20/07/14 Odejście moda
23/07/14 Nowy mod
29/08/14 Zamknięcie
24/12/15 Reaktywacja
25/12/15 Nowy admin
28/12/15 Wydarzenie: Kolacja wigilijna – link
29/06/15 Nowy nagłówek
09/10/16 Wydarzenie: Deszcz i wichura - link
28/11/16 Nowy nagłówek
10/12/16 Wydarzenie: Uratuj święta! - link
04/01/17 Wydarzenie: Psi zaprzęg - link
28/01/17 Wydarzenie: Słodka Walentynka - link
04/02/17 Nowy szablon
27/03/17 Wydarzenie: Mount-ipedia - link
21/04/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap I - link
01/05/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap II - link
02/05/17 Nowy nagłówek
17/09/17 Wydarzenie: Spływ kajakowy - link
02/02/17 Nowy szablon
14/02/17 Wydarzenie: Poczta walentynkowa - link
07/07/18 Zawieszenie

All the lights are sparkling for you

Clarissa Chambers

23 lata asystentka humorzastego pisarza FC: Janini Milet

Miała zakończyć studia na Columbii na wydziale antropologii, a następnie wyjechać w nieznane, aby badać Indian Zuni lub Hopi, czy kogokolwiek byle tylko przeżyć przygodę życia. Wszystko jednak schrzaniła, kiedy imprezy stały się ważniejsze, a wkrótce po tym z powodu nieklasyfikacji nie została dopuszczona do wszystkich egzaminów i została usunięta z listy studentów. Nie mówiąc nic rodzicom, postanowiła pozostać w Nowym Jorku, znaleźć pracę i żyć tak, jakby nie poniosła tej okropnej, życiowej porażki. Tak właśnie została asystentką osławionego Andrew Walkera, autora znanych na całym świecie kryminałów. Po niemalże półtorarocznej współpracy obydwoje nie potrafią bez siebie żyć — on nie umie zrobić sobie wystarczająco dobrej kawy, nie wspominając już o wysłaniu maila do wydawcy, a ona po prostu nie umie i tyle. Dlatego wbrew wszystkim głosom rozsądku, które próbowały do niej przemówić w postaci zbulwersowanych rodziców i rozbawionych znajomych, przyjechała za nim do najzimniejszego miejsca na ziemi, aby i tutaj robić mu najlepszą kawę i każdego dnia wystawiać się nie tylko na chłód charakterystyczny dla Mount Cartier, ale także na chłód jego serca. 
DODATKOWO

64 komentarze:

  1. [Trzeba przyznać, że urodą to ona nie grzeszy. Marnowałaby się jako ten antropolog, więc może dobrze, że jej nie wyszło. Musiała naprawdę postarać się nie chodzić na zajęcia, że ją wylali :D
    Tym razem ja witam Ciebie (znowu dwie panie, ech) i mam nadzieję, że pisarz się znajdzie, a Clarissa pokocha choć trochę ten mroźny klimat. W końcu nie ma nic lepszego niż ciągłe marudzenie na zimno i wymuszanie tym samym przytulania przy rozpalonym kominku. :D
    Baw się dobrze i niech Cię żaden wilk nie wystraszy.]

    Solane

    OdpowiedzUsuń
  2. [Ja Ci jak najbardziej wierzę w te porywające wątki, natomiast powątpiewam w to, że w przyszłości będzie Ci się chciało zmieniać pojedyncze zdania w karcie. Choć brak zaufania wynika tu wyłącznie z faktu, że kiedy sama dodaję podobne adnotacje, zazwyczaj kończy się na wiecznym oczekiwaniu na poprawioną wersję. No ale oby w Twoim przypadku zadziało się inaczej. Tego Ci życzę. I jeszcze wspaniałych historii budowanych z pozostałymi współautorami MC :).
    A tak swoją drogą to ja-administrator przybywam też jako ja-bohater, a mianowicie znam modelkę ze zdjęcia. Jest to Janini Milet. Choć z innych zdjęć wygląda zupełnie inaczej. Tak to bywa z profesjonalnymi sesjami, jedna od drugiej w niczym niepodobna. Ale trzeba przyznać, że Gavin O'Neill, fotograf, w tym konkretnym przypadku idealnie uchwycił piękno jasnowłosej. Nie wiem czemu, ale skojarzyła mi się z różanopalcą boginią - Jutrzenką.

    PS. Może w ramach zobowiązania jakiś wątek zaczniemy?
    PS2. Philipp to intrygująca postać, czekam aż ktoś go przejmie :) Jestem ciekawa jego relacji z twoją panną.]

    Declan, Scott & Eli

    OdpowiedzUsuń
  3. [No to ja Ci daję gwarancję, że nie upadniemy tak szybko. Będziemy leniwi, ospali, będziemy przepraszać za poślizgi w odpisach, ale na pewno przetrwamy! Na dodatek w doborowym towarzystwie, bo jak inaczej! ;)
    O, o, o! To ja za słowo pewnie potrzymam i może wraz z nadejściem czerwca/lipca zawitam pod twoją zakładkę na odpowiednim blogu i tam uda nam się popisać razem. Tutaj coś czuję, że Sol prędzej nauczyłaby się stosować szpilki jako młotek albo celować nimi do tarczy podczas zabaw z dzieciakami niż faktycznie spróbowałaby w nich chodzić.
    I tak, tak, na Irlandii była, dobrze pamiętasz. A ja mam do niej za duży sentyment, żeby ją sobie odpuścić. ;)]

    Solane

    OdpowiedzUsuń
  4. [Uuuu zawiało chłodem od karty. Co za ślepy ten pisarz, taka dziewczyna obok niego, a on nic! Już bym mu pokazała, ale że jeszcze nie ma go na blogu to niewiele zrobię.
    Jejku strasznie pięknie dziękuję Ci za takie słowa pod kartą. I nie martw się, Duncan tylko wygląda jak niedźwiedź.
    Hej! Co powiesz właśnie na wątek? Mam nawet pomysł, ale nie wiem czy ci się spodoba, mimo to rzucam pomysłem.
    Co powiesz na to, by pan Harrison postanowił szukać weny w jakimś domku gdzieś w środku lasu Quicame? Pozostawił Clarissie wiadomość, że tak zmierza i będzie czekał, dając dość niejasne instrukcje. Clarissa zgubiła by się w lesie, a odnalazłby ją właśnie Duncan wracający z jednej ze swoim "łuh jakże męskich" wypraw, by poćwiczyć strzelanie. Mógłby pomóc jej dotrzeć do jej pisarza :)
    Ja tobie też życzę masy weny i w ogóle fantastycznych wątków na blogu!]

    Duncan

    OdpowiedzUsuń
  5. [Ojej, dziękuję ślicznie ♥ BTW. tak przeglądając sobie swoje notki doszłam do wniosku, że mam tendencję zwyżkową co do objętości, bo od karty do karty pisałam je coraz dłuższe... z założeniem, że każda z nich miała być minimalistyczna.

    No ale wracając do Naszego wątku: powiem Ci, że właściwie każdy z panów mniej więcej ma tę samą liczbę wątków, średnio po trzy na łepek, więc daję Ci wolny wybór. Mogę tylko podpowiedzieć, że jeśli nie chcesz niczego z podtekstem to polecam Eli, a jeżeli ma dymić od emocji to najlepszy będzie Declan. I w sumie nie mówię nawet o niczym romansowym, po prostu McCain ma złośliwą naturę, więc nie można się z nim nudzić. Do tego nie lubi przyjezdnych, więc pewnie utrudniałby tym życie panience Chambers. Scotta odrzucam na wstępie, bo nie widzę jakiegoś punktu zaczepienia.

    W zasadzie to Declan byłby chyba najtrafniejszym wyborem, mam nawet taki pomysł, żeby na złość im, zmusić ich do bliskości. Jemu nie będzie odpowiadało to przez wzgląd na antypatię do przyjezdnych, a ona pewnie wolałaby znaleźć się w podobnej sytuacji ze swoim Philippem. Rzecz w tym, że los wybiera po swojemu i... Clarissa mogła iść brzegiem lasu, ale nie wiedziała, że pod kopułą śniegu znajdował się lód, a ze swoim szczęściem wpadła w przeręble. McCain musiałby ją uratować i ogrzać, bo przecież nie skazałby jej na śmierć. Co ty na to? Trochę sztampowe, ale może być ciekawie.]

    Declan McCain Jr

    OdpowiedzUsuń
  6. [Pani na zdjęciu jest tak piękna, że przez długą chwilę wpatrywałam się w nią z zachwytem zanim przypomniałam sobie, że miałam iść czytać kartę dalej. :) Mount Cartier może i mroźne, ale za to jakie przytulne i kochane! Same dobre dusze tu chodzą, jeszcze się Clarissa (urocze to imię, takie delikatne i dziewczęce) zdąży przekonać, może nawet trafi się jakiś miły ktosiek, co to jej otworzy oczy i kopnie dziewczyna tego niewydarzonego pisarzynę w zadek. Facet jak nic musi być ślepy, skoro nie widzi, co za kobietę ma tuż obok siebie. Może to najwyższy czas, żeby go panna Chambers do okulisty wyprawiła? ;>
    Trzymam kciuki, żeby znalazł się jakiś chętny autor do przejęcia postaci Philipa, bo nie wątpię, że mnóstwo śmiechu ta parka wszystkim sprezentuje. Baw się dobrze i zgarniaj same dobre wątki, obyś została z nami jak najdłużej, cześć!]

    Mysie Ayers

    OdpowiedzUsuń
  7. [Również się witam!:)
    To akurat jest malamut, uwielbiam tę rasę :D
    Clarissa wydaje mi się kochaną panią i myślę, że Matt chętnie by się z nią bliżej poznał. Masz jakieś pomysły? :)]

    Winsbury

    OdpowiedzUsuń
  8. [Ah, bo Nat to to w rzeczywistości takie ciepłe kakao w trochę dziwacznym kubku(co za metafora...). A Niemcy wzbudzili kontrowersję, jak widzę, muszę się przyznać, że to cytat mojego profesora na którym w jakiś sposób swoją postać wzorowałam i nie mogłam się powstrzymać - jak widać każdy ma prawo do swoich opinii, chociaż może trochę dał się ponieść i przesadził. :D
    Chęć na wątek zawsze jest, więc jeśli masz jakiś pomysł to pisz, jeśli nie ja coś wymyślę, tylko muszę się z tym przespać :)

    PS. Bardzo dziękuję za życzenia i jeszcze co do chłodu serca - wzbudziło to we mnie taką nostalgię, że aż zatęskniłam za starymi blogami na Onecie. Wcale nie jest takie złe to stwierdzenie :)

    OdpowiedzUsuń
  9. [Niekoniecznie smutny. Labradory często wyglądają jakby były znudzone. Po prostu mają takie oczy. Nie wszystkie i nie zawsze, ale często tak wyglądają. xD ]

    Ravi

    OdpowiedzUsuń
  10. Sam nawet nie wiedział, co go tak cieszyło w powrocie do Mount Cartier. Kochał podróże, kochał zwiedzać świat. Wszystkie swoje przygody, czy to w Meksyku czy to w Niemczech, wspominał bardzo dobrze. Poznał ogrom ciekawych, przyjaznych mu ludzi... Obił też kilka mord w barach. Niemniej jednak nie żałował ani chwili poza granicami rodzinnego miasteczka. Każda zmarszczka, każda blizna, każdy tatuaż były oznakami lat podróży i niesamowitych zdarzeń.
    Teraz jednak, gdy stał w środku lasu, spoglądając na wysoko pnące się do góry sosny - nie żałował też, że tu wrócił.
    Duncan starał się nie oddychać, wsłuchując w ciszę jaka go otaczała. Nie było słychać dosłownie nic, co wydawało się z początku odrobinę przerażające. Niemniej jednak, gdy człowiek zrównał bicie swego serca, wyciszył się to ta cisza otwierała zupełnie inne wrota. Do miejsca, które zapewniało poczucie bezpieczeństwa oraz nieustannego, niezmąconego niczym spokoju. Mężczyzna nie czuł się tak już od bardzo dawna.
    Dlatego w gruncie rzeczy musiał przyznać sam przed sobą, że nieważne co go cieszyło, ale był szczęśliwy, że powrócił do Mount Cartier.
    Śnieg prószył z szarawych, lekkich chmur zalewających niebo aż po horyzont. Nie był to ciężki śnieg, więc mając odpowiednie buty dało się przedrzeć przez zaspy. Raines westchnął, uśmiechnął się do siebie i przetarł twarz z kropel wody. Poprawiwszy strzelbę na ramieniu, okrytą przepisowym cienkim płótnem nazywanym potocznie "skarpetką", chwycił za linkę którą przewiązał zwierzynę jaką upolował: cztery zajęce oraz jednego lisa.
    Dawno nie polował, ale przez te cztery lata nie próżnował jeśli chodzi o to zajęcie. Odnowił stosowne uprawnienia, odświeżył starą strzelbę śrutową, kupił odpowiednią nietoksyczną amunicję z bizmutu, kupił maskującą kurtkę z czerwonymi pasem na rękawie. Nie chciał ryzykować spotkania ze strażnikami, którzy nie znają litości w państwowych lasach. Wszystkie pozwolenia, licencje oraz dobrze oznaczoną broń miał przy sobie.
    Duncan nie chodził znanymi, leśnymi ścieżkami, gdyż na takich po prostu nie dało się znaleźć zwierzyny. Zresztą... Czy tutaj chodziło tylko o strzelanie?
    Raines nie zapomniał, ile to dostarcza emocji. Sama wyprawa w nieznaną puszczę z plecakiem i nadzieją, że być może jutro się coś znajdzie. Zawsze sprawiało mu radość takie obcowanie z przyrodą. Może był zbyt górnolotny w swoich myślach, ale wtedy na wierzch wychodziła prawdziwa natura człowieka. Całkiem spokojna i niepozorna osoba w środku dzikiego lasu mogła okazać się typem lidera, a krzykliwy mężczyzna - zwykłym tchórzem. Duncan po tych czterech dniach poza Mount Cartier również czuł się dziwnie. Dziwnie wyobcowany, ale jednocześnie bliższy własnemu "prawdziwemu ja". Nigdy żadna podróż, choćby i wieloletnia, nie wpłynęła na niego w żaden sposób jak te kilka dni w przeraźliwie zimnym lesie Quicame.
    Za to również kochał Mount Cartier.
    Niestety, żaden z jego starych przyjaciół nie chciał mu tu dzisiaj towarzyszyć. Wszyscy pogrążyli się w zajęciach oraz zimowym lenistwie, wielu z nich zgnuśniało i zamieniło się w osoby, które wolą siedzieć w barze niż wyjść na zewnątrz. Nie miał im tego za złe - wszyscy się zmienili. Nadal jednak byli dobrymi znajomymi, na dobre i na złe.
    Dlatego właśnie teraz Duncan przedzierał się sam przez las, obserwując dokładnie czy gdzieś nie czai się na niego niedźwiedź. Choć nie miał pozwolenia na odstrzał tego pięknego zwierzęcia, nie chciał zostać postawiony do ostateczności. Dlatego unikał miejsc, gdzie mógłby misia spotkać (za radą miejscowego myśliwego), ale licho nie śpi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Raines pokonał ostatnie wzniesienie, a jego oczom ukazała się ścieżka dzięki której można było wyjść z lasu. Jeszcze z cztery, pięć kilometrów i będzie w domu.
      Nagle do uszu mężczyzny doszedł krzyk. Duncan obrócił się gwałtowniej, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że nie jest to wołanie o pomoc. Cóż, przynajmniej nie o taką pomoc jaką się spodziewał - sądził, że jakiegoś myśliwego dopadł ten nieszczęsny misiek.
      Ku niemu biegła, ciężko przedzierając się o zaspy, kobieta w intensywnie różowej kurtce. Kojarzył tą kurtkę skądś... I to z dopiskiem w pamięci "dość pocieszny widok". Dziewczyna machała rękami, aż w końcu dopadła Duncana z szerokim uśmiechem ulgi na ustach. Zaraz jednak zreflektowała się długim, przeciągniętym przekleństwem wbijając wzrok w strzelbę na ramieniu Duncana.
      Mężczyzna zaśmiał się cicho z tak nagłej zmiany reakcji. Przekrzywił lekko głowę, przyglądając się "poszukiwaczce przygód" ze zmiętą karteluszką w dłoni.
      - Raczej tak się nie nazywam, panno Chambers - Duncan uśmiechnął się wyciągając do niej dłoń. Owszem, wiedział jak się nazywa ta kolorowa kobieta, od dawna ona i pewien pisarz byli na językach wszystkich mieszkańców Mount Cartier. Jak to każdy przyjezdny, a zwłaszcza tak oryginalny - Duncan Raines.
      Przedstawił się krótko, poprawiając po chwili uciekającą z ramienia strzelbę.
      - Zgubiła się pani? To nie dobrze, bo ponoć w tych lasach grasuje dzik-gigant. Wszyscy go szukają - to w sumie była prawda, od dawna ludzie plotkowali też i o tym jakoby gdzieś w kanadyjskich lasach miał się ukrywać monstrualnej wielkości świniak. Raines spojrzał na jasną kurtkę kobiety - Przynajmniej nikt pani nie ustrzeli. Gdzie chciała pani dojść o tej porze? To miły las na szukanie weny, ale jeśli wie się gdzie iść...

      Duncan

      [O matko, ale wyszło. Przepraszam za długi opis tego wszystkiego, co myśliwe, ale dużo o tym czytałam i chyba to się odezwało ;_;]

      Usuń
  11. [ Teraz ja się przywitam. Cześć! Odpis w drodze (na pewno wiesz, co mam na myśli) i niebawem powinien zostać ostatecznie doszlifowany.
    A tymczasem wspomnę, że z tymi pisarzami wcale nie jest tak kolorowo. Oby tylko Clarissa przez któregoś nie zamarzła.]

    Tom

    OdpowiedzUsuń
  12. [Ojej, tyle miłości to ja dawno nie dostałam, mrrrrrrruczę radośnie, mru! <3 Ale dlaczego wszyscy chcą mi wmówić, że Mysie jest urocza i pocieszna, to ja dalej nie rozumiem. Chociaż może to i lepiej, że sprawia takie pozory, przynajmniej nikt jej nie będzie podejrzewał, jak znajdą w lesie zwłoki. c:
    Sama też nie wiem, od czego zacząć, tak mi te Twoje głaski namieszały w głowie, ale najczęściej większy problem mam z punktowaniem spraw niż porządkowaniem takiego dziewiczego chaosu, więc z góry przepraszam, jeśli ewentualnie komentarz wyjdzie niespójny lub o czymś zapomnę ― na pewno prędko wrócę, jeśli mi się przypomni.
    Psów Mysie wcale nie trzeba się bać! Mambo i Draco to bardzo przyjazne stworzenia, Funar jest kochany, ale nieśmiały i nieufny, a Theron... no tak, on jeden może przerażać. Ale nie bardziej niż bracia Mysie, naprawdę. Caleb jest okropnym człowiekiem, połowie niewiast serca pokruszył i na złość wszystkim nie chce dorastać, taki z niego dzieciuch. Więcej krzywdy zrobić umie niż Theron, zapewniam, to jego się powinna bać Clarissa. I niestety Mysie chyba trochę też, bo ma to do siebie dziewczyna, że za mieszczuchami nie przepada. Te nieporadne jednostki, w zależności od dnia, drażnią ją lub śmieszą, dlatego dla zdrowia wszystkich stara się ich unikać, jak tylko może. W dodatku ceni sobie niezależność względem mężczyzn, więc najprawdopodobniej byłaby pierwszą, która popukałaby się w czoło, słysząc o relacji Philipa i Issy. Także na tym polu niczego pozytywnego nie zbudujemy, ale... Ja to bym nasłała na Chambers szopa albo szaloną wiewiórkę. :D Mnóstwo krzyku, któryś futrzak Mysie robiący jeszcze więcej zamieszania, bo włącza mu się instynkt łowiecki i koniecznie musi dopaść ruchliwe zwierzątko skaczące po głowie blondynki i w ogóle masa frajdy. (1.)
    2. Issa ładująca się wprost pod koła Ayers na drodze z/do Churchill. Z jakichś przyczyn Twoja panna znalazłaby się na drodze do miasta, jedynym pojazdem, który by nią akurat przejeżdżał byłby pickup Mysie, a że z Mount Cartier do Churchill jest jednak spory kawałek jak na piesze wycieczki, Clarissa za wszelką cenę spróbowałaby zapewnić sobie podwózkę.
    3. Zawsze Clarissa mogła zgubić się gdzieś w lesie. Pech chciał, że natknęła się akurat na spacerującą Mysie, która z czystej złośliwości kluczyłaby między drzewami zamiast od razu wyprowadzić nieznajomą z tego gąszczu, bo zwyczajnie bawiłoby ją obserwowanie, jak dziewczyna co rusz potyka się o własne nogi czy wpada w panikę na każdy dźwięk mogący choćby z dużym przybliżeniem uchodzić za wycie wilka czy ryk niedźwiedzia.
    Nie wiem, czy to wyżej wpisuje się w definicję „wspaniałego wątku”, ale na razie tyle ode mnie. W razie gdyby jednak nic nie pasowało Ci to wizji Chambers, możemy myśleć wspólnie dalej, prędzej czy później na pewno na coś wpadniemy, co dwie głowy, to nie jedna. :)
    A co się tyczy nicku ― przylgnął właściwie zupełnym przypadkiem. W wyniku pewnej rozmowy pod wpływem impulsu zmieniłam stary na nowy i tak już został. Moja miłość do wszelkiego rodzaju sierściuchów (nie-sierściuchów zresztą też) nie pozwala mi go zmienić, tak samo jak miłość do kotów zmusiła mnie niedawno do wrócenia do tego avataru. Przez chwilę był tam cudnie wiosenny rowerek, ale bardzo szybko stwierdziłam, że zupełnie nie pasuje do mojego profilu bloggera i wróciła zasypana śniegiem kicia. Niedługo pewnie poszukam czegoś cieplejszego, ale na razie jest jak jest, chyba nie mogę narzekać, tak ładnie komponuje się przecież z klimatem bloga. :D]

    Mysie

    OdpowiedzUsuń
  13. Nie no, żeby wzbudzić w nim żądze morderstwa trzeba zrobić coś więcej niż tylko być przyjezdnym, więc może nie będzie tak źle :D. A ja Ci tak w zaufaniu powiem, że jak mi zaczęłaś ten wątek to się nim tak zajarałam, że aż się musiałam komuś natychmiast pochwalić. W wyniku tego z latessą zdążyłyśmy Cię już obgadać (ale ciii… nie wiesz tego ode mnie) i dojść do wniosku, że zawsze piszesz taaakie ładne wątki.
    BTW. Właściwie to po porządkach okazuje się, że aktualnie Declanem piszę tylko z Tobą, więc tak sobie myślę... gdybym usunęła McCaina z listy,mogłabym stworzyć Ci Philippa, ale z drugiej strony za bardzo spodobał mi się wątek na linii Declan-Issa, żeby tak łatwo z nich zrezygnować. Więc może jeżeli ewentualnie nie wypaliłoby Nam z wątkiem i zaczęłoby się psuć (ekhm... mam nadzieję, że nie), a Ty do tego czasu nie miałabyś Philippa, wtedy wykreowałabym go dla Ciebie. Brzmi zachęcająco lub chociaż racjonalnie?


    Kobiety miały wybitną tendencję do komplikowania sobie życia przy czym warto napomknąć, że nie wystarczało im samo wyolbrzymianie problemu, one tak długo tkwiły w bogatym wyobrażeniu przypadkowo wykreowanego, czarnego scenariusza, jak długo jeden z nich nie zaczynał przeplatać się z rzeczywistością. Wtedy to markotne, ale jakże inteligentne i przewidujące w skutkach mogły rzucić swoje słynne „A nie mówiłam?!”. Kobiety wręcz uwielbiały tę partię dialogową.
    „A nie mówiłam?!” za każdym razem gdy coś poszło nie tak. Nie ważne, że pozostałe parędziesiąt wypowiedzianych złowróżbnych kwestii było jak rzucanie grochem o ścianę — zupełnie bezcelowe i nazbyt wysiłkowe — one skupiały się na tym jednym lamencie, który (szczęśliwie) się spełnił. Co więcej, często lubiły jeszcze wciągać w swój teatr absurdu bogu winnych ludzi, najczęściej losowych z najbliższego otoczenia, więc nie tylko pakowały w kłopoty siebie, ale również innych. Ich samospełniające się przepowiednie i błędy, jakiekolwiek by nie popełniały w danej chwilii, były dla nich normą, należało traktować je z przymrużeniem oka. Jak machinalny odruch, nad którym dziewczęta nie do końca panowały. Paniom wybaczało się wiele rzeczy, a już z pewnością należało ułaskawić je za wszelki objaw naiwnego zauroczenia się w złym facecie. Każda, absolutnie każda z przedstawicielek płci pięknej była od urodzenia zaprogramowana do tego, by choć raz w swoim skomplikowanym i wielce udramatyzowanym życiu rzucić się w ramiona nieodpowiedniego mężczyzny. Takiego, który od startu odrzuci, przy mecie wykorzysta lub w ogóle nie zauważy. Najwyraźniej Clarissa Chambers należała do tej trzeciej kategorii — pań ignorowanych. I nie byłoby w tym absolutnie nic uderzającego, gdyby nie fakt, że w wyniku dziwnych zbiegów okoliczności to Declan dostał rykoszetem. To nie kogo innego, ale jego obsadzili w roli aktora na scenie razem z nią.
    Chciał jedynie dokończyć poranną, pseudo-treningową maszerkę oraz dojechać bezpiecznie do domu. Pokonać zaprzęgiem granicę lasu, wykonać szybki przejazd wzdłuż brzegu skutego lodem jeziora i dostarczyć pani Black pożyczony przed tygodniem młynek do kawy. Nic trudnego, prawda? Otóż nieprawda! Kiedy w grę wchodzi przyjezdna panna, dziecinnie prosty plan działania nagle staje się wyzwaniem godnym zapisania w księdze Guinnessa.
    Różowa farba wokół przerębli, czego to ludzie nie wymyślą dla bezpiecz... Tyle zdążył pomyśleć, nim wspomniana farba nie zaczęła się dziwnie szybko rozlewać po powierzchni, a raczej dynamicznie przemieszczać i ruszać w miejscu wyłomu. Wprawdzie niektórzy od lat uznawali go za popieprzonego skurwysyna, ale aż tak pokręcony nie był, żeby nie wiedzieć, że farby z zasady i z natury się nie ruszają. Więc może człowiek? Ale, że... człowiek?! Nie było czasu na zwlekanie. Szybka, zimna kalkulacja sytuacji i już opuszczał sanie, pozostawiając psy z zaprzęgiem na śnieżnej połaci przy brzegu.
    A przecież dzisiejszego dnia nie przewidywał żadnych ekscesów!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sumienie zadecydowało za niego, co robić, a doświadczenie pozwoliło na wprawną, płynnie wykonaną akcję pomocniczą. Może nie był ratownikiem z zawodu, ale maszerstwo nauczyło go wielu przydatnych umiejętności w zakresie radzenia sobie na łonie zimnej natury w tak niesprzyjających warunkach, jakie charakteryzowały mrożące w żyłach (czasami dosłownie) Mount Cartier. No więc powściągliwie, ale żwawo przemieścił się do miejsca głównej katastrofy, a samą końcówkę drogi pokonał już na kolanach, rozkładając jakoś racjonalnie ciężar ciała, by przypadkiem nie zawalić lodu. Wprawdzie przerębla była zamieszczona tutaj do połowu ryb, co zdążył wywnioskować po równo ściętych krawędziach wyłomu, a lód w jego odczuciu nie miał prawa się złamać, ale ostrożności przy przerębli nigdy za wiele. Refleksu też, więc zamiast analizować sposób na wyciągnięcie przemokniętej kobiety, zdał się na instynkt bohatera i po prostu wyszarpnął nieszczęśliwego prawie-topielca za kurtkę. Dopiero gdy biorąc ją pod ramiona odciągnął pannę na bezpieczną odległość, mógł odetchnąć z ulgą. No prawie, bo pozostawał jeszcze problem ewentualnej hipotermii.
      — Więcej myślenia, mniej łażenia, okej...?!
      Właśnie wyładowywał na nią frustrację za zepsucie dnia, ale w międzyczasie przynajmniej znajdował w tym wszystkim miejsce na dalszy racjonalny ratunek. Nie czekając na żadną odpowiedź, ani na jakąkolwiek oznakę aprobaty wobec przyjęcia pomocy, przerzucił ją sobie przez ramię jak worek ziemniaków i zwyczajnie przeniósł ją na brzeg. Okej, to nie było mądre, ale za to szybkie i wygodne, a lód jakoś wytrzymał, zgodnie z przewidywaniami McCaina. Tymczasem on sam wypuścił powietrze ze świstem, pakując pannę na przednią część sań, wyłożoną grubymi futrami. Położona na nich mogła obudzić w sobie ducha obrońcy zwierząt, albo zwyczajnie z tej sytuacji skorzystać i schować się pod kudłatą zawartością. Osobiście polecałby jej drugi wariant. Pod palcami bez przeszkód dało się wyczuć przyjemną w dotyku, włochatą teksturę, ale pod nią nie tylko było przyjemnie, ale również niewiarygodnie ciepło. Może dlatego właśnie McCain wyszarpnął spod jej pleców najgrubszą i najbardziej kosmatą płachtę, okrywając nią nieznajomą.
      — Rozbierz się.
      Suche i grząskie w wyrazie — takie były jego słowa. Okej, na pewno zabrzmiał przy tym jak pierwszorzędny pedofil, ale tak naprawdę chodziło głównie, a właściwie w całości o to, że w mokrych ciuchach miała sporą szansę się przeziębić, a ściślej mówiąc: zamarznąć na śmierć. Miał nadzieję, iż w tej jednej kwestii absolutnie się rozumieją.

      A na koniec proooszę, skróć to tak do jednego komentarza

      Declan McCain Jr

      Usuń
  14. [Dziękuję, dziękuję, dziękuję! Trzy razy zaklęte posiada większą moc. (Słodzicie mi dzisiaj okropnie.) A chłodu jego serca nawet nie waż się usuwać! Wywołuje uśmiech na twarzy, więc to piękne zakończenie karty. Chciałabym ich jakoś dobrze połączyć, ale nie na zasadzie lekarz-pacjent, czy przypadkowy wypadek. Pewnie jakiegoś fana książek pisarza już masz. Ta zależności między Clarissą a Philipem przypomina trochę związek między Thomasem a Isabel. Dzisiaj nie wpadnę na nic lepszego.]

    Thomas Bishop

    OdpowiedzUsuń
  15. [ Ja też nie wiem, ale żałuję, bo ładne karty tam są i mam postać, którą chciałabym pisać i pisać. Ale i tak Ci odpisałam, może kiedyś dostanę odpis zwrotny. :D
    Niestety nie ma teraz szans, żeby Tom i Clarissa kiedyś się umawiali, aczkolwiek jestem otwarta na różnorodne propozycje.]

    Tom

    OdpowiedzUsuń
  16. [ Tomkowy Philip ma na imię Tristan, ale gdybym nie wpadła na tego Tristana już jakiś czas temu, na pewno rozważyłabym tę szaloną propozycję. I nawet potraktowałabym ją wtedy bardziej serio. :D
    Bardzo mi miło, że Tobie miło pisze się ze mną. A jak już pewnie wiesz, ja okropnie wymyślam, więc jak coś wymyślisz, teraz ja zacznę. Niech będzie na tym świecie sprawiedliwość.]

    OdpowiedzUsuń
  17. [Pisałam pracę o Durkheimie, i gdy miałam egzamin, to szczegółowo zostałam z niego przepytana.. zdałam śpiewająco, i wtedy po raz pierwszy użyłam w karcie jego nazwiska. Więc ja mam dość sympatyczne skojarzenia ;) Bardzo dziękuję za miłe słowa!
    Twoją kartę czyta się tak przyjemnie, aż żal serce ściska, że tak mało słów! I zgłaszam reklamacje, bo gdy klikam "dodatkowo" to nic nie mam! :c]

    Amelia

    OdpowiedzUsuń
  18. [Dziękuję (ostatnio chyba za dużo używam tego słowa)! Clarissa też jest w pewien sposób intrygująca. Wszystkiego na pewno nie zdradziłaś! Mam taką nadzieję. Oj, chyba też nadużywam wykrzykników. Chętnie powiązałabym ich. Obydwoje są przyjezdnymi, więc na pewno nie znają za bardzo okolicy. Wycieczki po okolicy byłyby ciekawe, gdyby wpleść w nie akcję. Może Ty masz jakiś lepszy pomysł?]

    Benjamin Hayward

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [A na początku myślałam, aby zrobić z niego właściciela zakładu pogrzebowego. Ale dobrze, że pasuje na łacinnika. ;)]

      Usuń
  19. — Hej, Ty!
    Mount Cartier jeszcze nigdy nie widziało tak wściekłego burmistrza, być może dlatego, że on w ogóle rzadko kiedy się unosił ze wszystkimi tego przymiotami, dzisiaj natomiast przyjął najbardziej marsową z marsowych min na ziemi i szedł jak taran w stronę poszukiwanego łotra. Nie byłoby w tym absolutnie niczego niepokojącego, gdyby nie fakt, że zmierzał wprost na Ciebie, unosząc się z negatywnymi emocjami niemal tak wysoko jak podczas minionego Bożego Narodzenia, gdzie dopadła go świąteczna gorączka. Bieżąca ekscytacja miała jednak zupełnie inny wymiar, znacznie bardziej srogi, czego dowodem były oczy mężczyzny. Zdawały się płonąć żywym ogniem, póki burmistrz nie stanął wprost przed Tobą, pozbywając Cię wszelkich złudzeń, jakoby mogło chodzić o kogoś innego.
    — Tak, do Ciebie mówię! Jesteś aresztowany...! — to mówiąc wskazał oskarżycielsko palcem na Twoje zdezorientowane ciało, które instynktownie pewnie porwałoby się do ucieczki, gdyby nie fakt, że burmistrz był szybszy. Bezceremonialnie wziął Cię pod ramię, prowadząc wprost przed oblicze prawa.

    Drogi współautorze, właśnie zostałeś aresztowany, co oznacza, że masz obowiązek stawić się w tym temacie i rozpocząć wątek grupowy z resztą znajdujących się w nim osób.

    OdpowiedzUsuń
  20. Jak wcześniej wspomniano, praca maszera uczy wielu rzeczy, począwszy od wprawnego radzenia sobie z przejazdem przez zaspy śnieżne nawet w początkującej fazie zamieci, skończywszy na skutecznym sposobie na rozpalenie ognia przy użyciu zaledwie kawałka lodu i suchego drzewca. Maszerka jako nabyte doświadczalnie umiejętności to prawie to samo co praktyki survivalu, tyle tylko że w bardziej wymagających — bo mroźnych i nieprzewidywalnych — warunkach, a co za tym idzie, są w stanie uratować tyłek niejednemu mężczyźnie. Mogą też podbudować jego ego, ćwiczyć wytrwałość, zaradność i spokój ducha lub w zbiorowej świadomości utrwalić wizerunek delikwenta jako prawdziwego, twardego samca. Jest jednak jedna rzecz, której nie nauczy nawet maszerka — żadna wyprawa na saniach nie przygotuje faceta do konieczności ratowania z opresji wielkomiejskiej niezguły i pierwszorzędnej Księżniczki Od Spraw Fatalnych. Kłopot nie wynika jednak z potrzeby szybkiego wyciągnięcia człowieka z przerębli — ta czynność stanowi bazę kwalifikacji każdego, szanującego się mieszkańca Mount Cartier i zdecydowanie nie jest niczym szczególnie trudnym dla Declana — problem z Panną Przyjezdną jest z deczka inny, a mianowicie taki, że gada. Więcej niż przeciętna miejscowa, mniej niż głupia trzpiotka, w każdym razie o dwa razy za dużo, by zazwyczaj gburowaty i małomówny McCain wiedział, co i kiedy odpowiedzieć.
    Declan McCain Jr nie znosi uprzejmych konwenansów. Nie znosi wymuszonych przez sytuację rozmów. Nie znosi wszystkich nierozgarniętych bab. No, nie do końca wszystkich i nie do końca nierozgarniętych, bo jeśli takowa nierozgarnięta jest przy okazji ładna, sprawdza się idealnie jako obiekt seksualnych fantazji, ale kiedy dochodzi do momentu, w którym należy się z nimi jakoś porozumieć, Declan podnosi białą flagę. Nie potrafi. To nie była jego wina, że urodził się szowinistą.
    — Najpierw zamarzniesz. Potem umrzesz, w drugą stronę ciężko żeby zadziałało — ton głosu Declana w zgranym duecie do jej spokojnego, pozbawionego paniki, pozostaje wybitnie obojętny, ale przynajmniej gesty świadczą o tym, że się stara. Nie pozostawia jej na pastwę losu, w trakcie kiedy ona się rozbiera, on zgarnia jej ciuchy z ziemi, rzucając je na zaprzęg w ostatnie puste miejsce niezajęte przez kobietę. Zaraz też przygotowuje ich na drogę, dopinając lejce pomiędzy psiakami, by mieć pewność, że żadna z uprzęży nie zerwie się w trakcie jazdy. W tym celu kuca przed saniami, mamrocząc coś o tym, że Inuici to nie to samo co Innu i że gdyby tu mieszkała, wiedziałaby czym różnią się jedni od drugich.
    Okej, zachowuje się jak podrzędny dzikus, ale nie oszukujmy się — w bieżącej relacji oboje wpisują się w stereotyp o nowojorczykach i „indiańskich” nieokrzesańcach. Jemu brakuje ogłady i kultury osobistej, jej zdrowego rozsądku i znajomości terenu.
    — Niewiele więcej trzeba, żeby ją przelecieć — mruczy totalnie poważnie, bo przecież nie zamierza ugładzać faktów, a rzeczywistość wskazuje na to, że każde miejsce jest dobre na seks, jeśli tylko wie się, jak go bezpiecznie przy danej okazji uprawiać. — Ale bez obaw, nie będziemy się w te klocki bawić, chociaż nie ukrywam, że pomogłoby Ci to w rozgrzaniu się... — Teraz jest po prostu wredny, ale cóż poradzić, nigdy nie przepadał za byle przyjezdnymi. Ma do nich awersję odkąd odkrył niewygodną prawdę o tym, że większość z nich wywyższa się niepotrzebnie ponad stan. Ciężko dogadać się z kimś, kto ma Cię za wieśniaka. Na jego nieszczęście nie zauważa, że na razie to tylko on jeden czuje się w jakiś sposób lepszy od niej i ocenia ją na podstawie jednej głupiej wpadki. Robi to zupełnie niepotrzebnie, bo jeszcze nie mieli się okazji poznać, a wpadnięcie w przeręble nie świadczy o jej intelekcie, co najwyżej o braku wiedzy na temat życia w Mount Cartier. No ale wygodniej jest mu uznać ją za blond idiotkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Jestem Declan. Mieszkam za daleko, więc zabiorę Cię do leśniczówki, o tej porze jest już pusta, ale kominek i drwa wciąż tam idzie znaleźć. Kiwnij na głową na „tak” jeśli się zgadzasz. Nie kiwaj głową na „nie” jeśli odmawiasz, bo i tak tam pojedziemy.
      Ot, tyle jeśli chodzi o kwestię wyboru. Nie daje jej dużego pola do popisu, ale przecież nie będzie się opierał na opinii kogoś, kto sam chwilę temu chciał się zabić. Umyślnie czy nie, ale równie skutecznie. No więc robią dokładnie to, co zapowiedział. Zaprzęg pędzi gładko po ubitym wcześniej puchu, wiatr smaga ich po zarumienionych licach, a pojedyncze płatki śniegu naigrywają się z podróżnych, zostawiając ślad pomiędzy kosmykami. W parę minut później stają przed drewnianą chatką, gdzie McCain odpina zwierzaki od zaprzęgu. Dopiero później konsekwentnie bez manier i konsekwentnie bez pytania bierze pannę z futrami na ręce, niechybnie łapiąc ją pod nagimi pośladkami. Czy kobieta chce tego czy nie, to jest lepsze rozwiązanie niż czekanie, aż zziębnięte kończyny zaczną jej słuchać.
      — Dziury może Ci nie leżą, ale mam nadzieję, że lubisz ślęczeć przy kominku, bo trochę tutaj posiedzimy. Sądząc po pogodzie, zaraz zacznie się śnieżyca i o ile nie chcesz znów gdzieś wylądować na krawędzi śmierci, proponuję ją przeczekać — to mówiąc skupia część swojej uwagi na otworzeniu drzwi i kiedy już znajdują się we wnętrzu maleńkiego domku, a rozszczekane psy chowają się za nimi w sieni, zamyka wrota do ich małej, niezapowiedzianej imprezy zakrapianej niezręcznością.
      Owa niezręczność biesiaduje między nimi, gdy Declan nieporęcznie łapie za zsuwające się z jej ciała futra, albo w momencie, gdy całkiem ją do siebie przysuwa, by uniknąć dalszych nieprzewidzianych zwrotów akcji. Ręce oplatające wąską kibić otulają ją w cieple zwierzęcych skór, ale również topią w oddechu obcych ust, gdy Declan, wciąż obejmujący ściśle jej drobną w porównaniu do jego sylwetkę, wypuszcza gorące powietrze na jej kark.
      — Ludzie zawsze robią wszystko za Ciebie? — pyta cicho, ironicznie przy jej uchu, czekając aż dziewczyna pomimo zimnych dreszczy i kostniejącego ciała złapie za futra.

      Declan McCain J

      [Wieeem, czekałaś długo. Następnym razem będzie szybciej. I prawdopodobnie króćej, jeśli chcę odpisywać częściej :D.]

      Usuń
  21. Mount Cartier miało swój specyficzny klimat. Piękne widoki, świeże powietrze, natura nieskażona „cywilizowaną” ręką człowieka; spokój i cisza, przytulna atmosfera oraz przyjaźni ludzie ― to tylko jedna strona tej monety. Oprócz zawsze gotowych nieść pomoc w potrzebie sąsiadów, gdzieś w tłumie czaiły się zasuszone staruszki bacznie nadstawiające głuche na prośby, wyczulone na skandale uszy w nadziei, że uda im się wreszcie wyłowić sensację godną ich giętkich języków i stając na czele samozwańczej straży moralności miasteczka, będą mogły puścić ją w obieg, okraszoną całą masą kąśliwych uwag i pogardliwych spojrzeń. Delikatnie prószący śnieg przystrajający okoliczne budynki i drzewa był piękny tak długo, jak długo nienawykli do zimna ludzie pozostawali za bezpiecznymi ścianami domostw, grzejąc zmarznięte dłonie przy wesoło trzaskających w kominku płomieniach, natomiast pierwsza linia drzew bujnego lasu Quicame zachwycała swoim żywicznym zapachem tylko do czasu, aż nie zagłębiło się w nią o krok za daleko, wchodząc wprost na terytorium drzemiącego niedźwiedzia lub głodnego stada wilków. Mount Cartier zdecydowanie było czymś więcej niż tylko wspaniałym krańcem świata, na którym można było zapaść się pod ziemię na tydzień, miesiąc czy rok, dopóki poplątane życie w gwarnej metropolii, od którego próbowało się uciec, nie ułoży się samo, aby wreszcie można było do niego wrócić. Aby prawdziwie i szczerze pokochać to miejsce, dobrowolnie skazując się na życie w mrozie i zupełnym braku kontaktu z wielkim światem, trzeba było się tu urodzić albo być szaleńcem. Mysie Ayers była szaleńcem, w dodatku pochodzącym z Mount Cartier. Jednak zrozumienie prawdy, którą przez całe swoje życie miała tuż pod nosa, zajęło jej lata. Choć jako dziecko uwielbiała biegać beztrosko pośród rozległych połaci lasu, wspinać się na wysokie sosny i świerki, strasząc wiewiórki, a latem moczyć w chłodnej wodzie jeziora Roedeark, bardzo szybko poczuła, że to jej nie wystarcza. Chciała zajść dalej, zobaczyć więcej, doświadczyć mocniej, tymczasem zdawało jej się, że Mount Cartier poznała już na wylot i nic więcej dobrego nie mogło jej tu czekać. Zupełnie jakby ją, ciekawe świata, żywe i energiczne dziecko zamknięto w ciasnej metalowej klatce pozbawionej systemu wentylacyjnego. Potrzebowała długich miesięcy pełnych frustracji oraz bezsilności, jednego niezasłużonego nagrobka i ponad pięciu lat bezcelowego tułania się z kąta w kąt, żeby zrozumieć prawdę najprostszą, a zarazem najistotniejszą ze wszystkich ― Mount Cartier było jej jedynym słusznym domem na tej ogromnej ziemskiej planecie. To tu i nigdzie indziej ona, sierota porzucona w leśnym obozowisku przez parę turystów, miała kochającą rodzinę, kilku wiernych przyjaciół i własne miejsce w świecie, gdzie mogła czuć się wolna i bezpieczna. Po śmierci dziadka powróciła do małego miasteczka z triumfalnym uśmiechem na ustach, bo już wiedziała to, czego nikt inny jeszcze nie wiedział. I choć wciąż pozostawało wiele miejsc, które w głębi duszy pragnęła odwiedzić, tym razem nie miała wątpliwości, że to w to miejsce zawsze będzie wracać. Do Mount Cartier, gdzie brakowało ludziom wyobraźni, nigdy nie było zasięgu, śnieg ostro zacinał w twarz przez większą część roku, a wszystkie koleżanki jej matki i babki szeptały zgorszone za jej plecami, gdy jako mała dziewczyna wkraczała na niedzielną mszę w podziurawionych rajstopach i wybrudzonej sukience, bo spokojne pokonanie nawet niezbyt długiego dystansu między domem rodziców a kościołem przekraczało jej możliwości. Nigdzie indziej żywica nie była tak czysta, las tak zielony, a zwierzęta tak dzikie, lecz dopiero teraz, gdy późnym popołudniem przemierzała las tylko we własnym towarzystwie, dojrzała do tego, by móc to docenić i nie bać się przyznać, jak bardzo kocha rześkie, górskie powietrze. Doceniała je szczególnie w poranki takie jak dziś, gdy po raz kolejny z objęć Morfeusza została wyrwana brutalnym wywleczeniem na ganek ciepłej, wygrzanej jej własnym ciałem pierzyny i miażdżącą siłą czterech psich bestii zmuszona do porannego spaceru z dala od miasta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nic nie spędzało resztek snu z powiek skuteczniej jak chłodny, choć na swój sposób przyjemny wiatr, ogony wściekle co rusz celujące w jej i bez tego poobijane łydki oraz śnieg chrzęszczący pod stopami. No, może tylko dziki, nieomal paniczny wrzask działał lepiej na wciąż jeszcze otumaniony umysł Mysie.
      ― Co do...? ― mruknęła pod nosem, lecz nim zdążyła dokończyć myśl, radośnie poszczekująca Mambo puściła się biegiem w kierunku skraju lasu. Wyraźnie pobudzone dwa pozostałe psy już po chwili pobiegły za nią i tylko mały, biało-czarny kundel niespokojnie dreptał w miejscu, nie mogąc się zdecydować, czy biec za resztą, czy zostać z właścicielką. Ayers wyciągnęła dłoń, poklepując Funara uspokajająco, po czym na wszelki wypadek przypięła mu smycz i rozwiewając resztki jego wątpliwości sama pogoniła za psią zgrają.
      Spodziewała się zobaczyć wszystko ― od zdezorientowanego łosia zaplatanego w (z racji pory roku nieużywany) sznur na pranie, poprzez toczącego pianę z pyska lisa aż do złego, bo przedwcześnie wybudzonego z zimowego snu, głodnego niedźwiedzia. W głowie mimowolnie układała kolejne możliwe scenariusze, jakich po latach doświadczeń własnych i cudzych miała w pamięci zakodowanych całe mnóstwo, ale tego jednego, najbardziej prawdopodobnego i jak się ostatecznie okazało ― właściwego, nie przewidziała. Szopy. Małe, wredne szkodniki, które jak dotąd nigdy nie przegapiły okazji, by ukraść jej kanapkę w czasie nocnego obozowania w lesie albo cały komplet ubrań, gdy pod wpływem impulsu pewnego razu zdecydowała się na kąpiel w jeziorze. Od wieków sprawiały kłopoty i Mysie była święcie przekonana, że zostały stworzone tylko po to, żeby utrudniać ludziom życie. Lub raczej nieostrożnym miejskim turystom, którzy nie zawsze (lub raczej: prawie nigdy) wiedzieli, jak powinni zachowywać się w starciu z tymi bądź co bądź uroczymi, a mimo to równie upierdliwymi stworzeniami. Na wąski skrawek zasypanej śniegiem ziemi tuż przed lasem wypadła akurat na czas, by dostrzec, jak nieznajoma kobieta próbuje opędzić się od jej psów i jednocześnie zrzucić z głowy bawiącego się jej jasnymi włosami szopa. Widząc w oczach blondynki narastające przerażenie, Ayers gwizdnęła przeciągle. Czarny basior, choć niechętnie, posłusznie wrócił do jej nogi i pozwolił przypiąć smycz. Czarno-biały haski jednak coraz śmielej poczynał sobie wokół spanikowanej przyjezdnej. Mysie pospiesznie przywiązała dwa psy i czym prędzej ruszyła z odsieczą.
      ― Draco, spokój! ― zawołała, ale zwierzę nawet przez sekundę nie zaszczyciło jej uwagą. Zamiast tego zebrało się wreszcie na odwagę i skacząc na biedną dziewczynę, by dosięgnąć syczącego wściekle szopa, powaliło ją prosto w śnieżną zaspę (i przy okazji górę śmieci rozrzuconą przez uciążliwe ssaki). Mały szkodnik czym prędzej czmychnął w las, gdy tylko zorientował się, że stracił bezpieczny azyl na głowie blondynki. Zaraz za nim ruszył i Draco, lecz w ostatniej chwili Mysie zdołała złapać go z obrożę. Pociągnięta nielichą siłą zwierzęcia o mały włos nie straciła równowagi, zdołała jednak wesprzeć się na nieznajomej, nieszczęśliwie wbijając ją mocniej w śnieg. Ale na nogach ustała. ― Mam cię, maszkaro! ― zawołała triumfalnie, zapinając psa na smycz. Gdy już zyskała pewność, że uchwyciła ją porządnie i poszczekujący niecierpliwie haski jej się nie wyrwie. Rozejrzała się po okolicy, z lekkim niepokojem rejestrując brak Mambo, nim jednak zdążyła skupić na brakującej psinie całą swoja uwagę, cichy jęk pod jej stopami uświadomił ją, że jest jeszcze ktoś, kto bardziej potrzebuje teraz jej pomocy. Zerknęła na nieznajomą blondynkę ubraną jedynie w leginsy i stanowczo zbyt cienki na taką pogodę sweter. Od samego patrzenia na nią brunetce robiło się chłodno. ― Niezły z ciebie pogromca szopów ― zakpiła. ― Nie mogę się doczekać aż zobaczę, jak radzisz sobie z niedźwiedziem ― dodała, uśmiechając się zadziornie. Podała jednak dziewczynie dłoń, aby pomóc jej wygrzebać się ze sterty śniegu i odpadków.

      Usuń
    2. [Lubisz mnie jeszcze trochę? Przysięgam, że będę Ci mruczeć do końca świata i jeden dzień dłużej, jeśli tylko mi wybaczysz! Ja naprawdę przepraszam, że ten odpis zajął mi aż tyle czasu. Na swoją obronę mam jedynie to, że to jest czwarty raz, kiedy do niego siadam, bo zawsze coś mi nie stykało i nigdy nie potrafiłam dokończyć tego, co już zaczęłam. (Ale dzisiaj się zawzięłam i w końcu jest, ha, choć po takim czasie nawet nie jestem dumna z mojej silnej woli.) Bo wiesz, trochę nie wierzyłam, jak się tak Tobą zachwycali na shoucie, ale uwierzyłam od razu, jak tylko dostałam Twój początek ― tekst tak tam pięknie przechodzi od punktu A do punktu B, że się chyba zwyczajnie poczułam onieśmielona. Pewnie dlatego tak mi to mozolnie szło! (Nie żebym się łasiła, po prostu czuję potrzebę poinformowania Cię, jakie wrażenie na mnie wywarłaś, bo zdaje się, że nigdy nie miałyśmy okazji wątkować.) Ale skończyłam już walkę z maturą (miejmy nadzieję) na dobre, już się sprężam i jestem przykładnym autorem, obiecuję!]

      Mysie i kajający się sierściuch

      Usuń
  22. [Hej :) Dziękuję bardzo za ciepłe słowa. Dosyć przygnębiająca jest sytuacja Twojej postaci, ale za to pięknie wykreowana. Taki facet jak pan pisarz to dopiero ma dobrze. Próbujemy coś z wątkiem? ;)]

    Theo

    OdpowiedzUsuń
  23. [Jasne, że możesz tak do niego mówić, chociaż kojarzy mi się z rybką, z "Gdzie jest Nemo". Ale to była Doris... mniejsza z tym :D
    Myślę, że można wykorzystać wszystkie pomysły w wątku, ale najchętniej zaczęłabym od przestępcy z siekierą. Chwilowo jakoś słabo mi idzie pisanie, lecz jeszcze dzisiaj powinnam się zebrać i naskrobać początek ;)]

    Theo

    OdpowiedzUsuń
  24. [Przepraszam, że dopiero teraz, ale kompletnie nie mogłam się do tego zabrać. Nie ma jednak co narzekać – lecimy! :)]

    Wiedział, że dzieci w miasteczku potrafiły tworzyć o nim różne plotki. W końcu był facetem, którego widywały głównie z łopatą lub siekierą. Niekiedy patrzyły na niego zatrwożone, jakby wybił przed paroma minutami groźnych najeźdźców Mount Cartier (w tej dziurze nie było czego rabować, więc marna szansa), a niekiedy podbiegały i wypytywały o to, czy w lesie widział niedźwiedzia, a może łosia. Małe szkarady, ale przyzwyczaił się do miliona pytań głównie dzięki swojemu siostrzeńcowi. Ten to dopiero miał talent do wprowadzania w zakłopotanie. Pytał o wszystko, a matka chłopca najwidoczniej zwalała trudne tematy na swojego brata. Od zawsze lubiła ładować go w kłopoty, więc nie powinna się dziwić, jeśli jej pierworodny usłyszał za dużo, Theodor miał za długi język, by w stosowny sposób rozmawiać z dzieciakami.
    Idąc do lasu wyciąć drzewo, które groziło zawaleniem, zobaczył jakąś dziewczynę wchodzącą w gąszcz. No cóż, niektórzy lubili spacery, lecz nigdy nie polecałby kobiecie samotnej wyprawy w teren. Nie miał jednak teraz czasu na to, by ją gonić i wybić jej ten pomysł z głowy – zbliżało się na burzę, a on musiał zrobić to dzisiaj.
    Zeszło mu się dłużej niż myślał, dlatego gdy kończył pracę zapadał już zmrok. Burzy na szczęście nie było, natomiast dosyć mocno skaleczył się w dłoń i cała jego koszulka wyglądała jakby coś upolował. No nic, jakoś nigdy nie przejmował się szczególnie walorami estetycznymi swojego stroju, a i tak wracał już do domu. Nikt nie powinien go zobaczyć w drodze powrotnej.
    W pewnym momencie zobaczył kogoś, kto próbował przejść przez ogromne krzaki i wydostać się na szosę. Dlaczego ludzie utrudniali sobie życie i nie potrafili trzymać się ścieżki? Gdy podszedł bliżej, ze zdumieniem odkrył, iż była to ta sama dziewczyna, którą widział w lesie. Co u licha ta baba tyle czasu robiła w dziczy?! Nie zdążył nawet o nic zapytać, ponieważ po ujrzeniu go zaczęła krzyczeć.
    – Spokojnie – powiedział do niej, co wywołało jeszcze większy atak paniki i ucieczkę. Wtedy przypomniał sobie o tym, jak wyglądał i skrzywił się. Ruszył powoli w stronę Mount Cartier, lecz nie uszedł kilku metrów, a pod jego nogami pojawił się czarny portfel. No, pięknie. Teraz to już na pewno wyjdzie na psychopatę z siekierą.
    – Zaczekaj – krzyknął w jej stronę i zmusił swe obolałe ciało do biegu. Na pewno nie słyszała go z tej odległości. Kiedy był już blisko kobiety, dyszał ze zmęczenia. – Zgu... zgubiłaś portfel! – udało mu się wyrzucić z siebie, lecz po tym już nie wytrzymał i zrezygnował z tej szaleńczej pogoni. Oparł się o siekierę i próbował opanować oddech. Nawet nie wiedział, czy kobieta się zatrzymała, czy pobiegła dalej.

    Theo

    OdpowiedzUsuń
  25. Psiaki rozkładają się wygodnie w kącie leśniczówki. Jako jedyne wiedzą jak podtrzymać pokój, bo pomiędzy Declanem, a Clarissą wciąż trwa zażarty spór. Spór, którego nikt rozwiązać nie potrafi, bo nikt się też specjalnie nie stara.
    — Nie wiem co robią faceci z wielkich miast, ale tutaj mężczyźni wolą wykorzystać siłę do czegoś bardziej kreatywnego niż zaliczanie panienek — wciąż powstrzymuje się przed ostrzejszymi słowami, choć skrajnie negatywnej opinii o nowojorczykach całkowicie nie odrzucił. Szczerze wierzy w to, że dzikie Mount Cartier wyostrza charakter, a w kontraście do tego wygody w bogatych metropoliach tylko rozleniwiają człowieka. Sprawiają, że instynkt samozachowawczy, umiejętność przetrwania oraz walory obu płci zamierają sparaliżowane przez technologię i puste medialne przekazy. Nie podoba mu się karykaturalny obraz kobiety-anorektyczki i mężczyzny-metroseksualisty dominujący w świecie show biznesu, ale przecież nie będzie rozwijał tej kwestii teraz, gdy ma na głowie zdrowie przyjezdnej. No więc z rozsądku milczy, puszczając ją wolno, gdy ta najwyraźniej stara się mu zaimponować swoją zaradnością.
    Właśnie... tylko się stara. I zaraz uderza twardo o podłogę, co może nawet odważyłby się jakoś skomentować, gdyby nie fakt, że scena ta wygląda wyjątkowo żałośnie, a on od początkowej fazy irytacji przechodzi w stan niewyjaśnionej troski. To chyba samczy instynkt nakazuje mu współczuć tej słabej, złaknionej ciepła istocie, bo przecież widok rozdygotanej i ledwie trzymającej się na nogach kobiety nie sprawia mu żadnej satysfakcji. Umysł wreszcie zaczyna akceptować fakt, że dzisiejszego wieczoru jest na nią skazany, więc zamiast kopać pod nią dołek, wzdycha cicho, pozostawiając ją z jej własnymi przemyśleniami. Pewnie i tak sama wewnętrznie krytykuje się za podjęte dziś decyzje, a fakt, że z całej rzeszy chętnych do pomocy mieszkańców Mount Cartier trafia akurat na niego jest już wystarczająco niesprzyjający.
    Zresztą to dobry moment, by zająć się skromnym kominkiem, który na całe szczęście jeszcze nie zgasnął po ostatnim rozpalaniu. Gdy Declan wznosi rękę nad paleniskiem, czuje odrobinę ciepła bijącego od resztek smętnie skrzącego się w środku drewna. To bardzo dobrze — wystarczy jedynie dorzucić świeży chrust do ognia i czekać cierpliwie aż strawi je gorący dywanik z żaru.
    — Na razie bliżej Ci do śmierci z wyziębienia.
    To prawda. Jeśli szybko nie rozgrzeje nieznajomej na pewno nabawi się ona nieznośnego choróbska.
    — Beli, Danu, pilnujcie — to mówiąc wskazuje psom na palenisko i choć ciężko w to uwierzyć, zwierzaki naprawdę odnajdują się w tej roli, podchodząc do kominka i w przygotowaniu trącając nosem o drewniane bele. Wszystko to robią tak płynnie jak gdyby komendą było zwykłe „siad”.
    Kiedy jedne futrzaki latają za frisby, inne opanowują sztukę dokładania drewna do pieca. Tymczasem Declan znajduje dla siebie inne zadanie, pozbywając się ubrania warstwa po warstwie. Wpierw na ziemi ląduje gruba, zimowa kurtka z futrzanym kapturem, następnie bluza termo aktywna, podkoszulek, spodnie z membrany, skarpety i ciężkie obuwie. Przy bieliźnie się waha, ale ostatecznie pozostawia ją na sobie.
    — „Nie wykorzystuj przewagi”, pamiętam — rzuca uspokajająco w kierunku dziewczyny. Może się myli, ale ma wrażenie, że ta zacznie zaraz panikować, bo przecież właśnie rozbiera się przy niej obcy facet. Do tej pory tworzenie czarnych scenariuszy wychodziło jej iście śpiewająco, więc ma okazję podtrzymać tę tradycję. Być może znów coś przewidzi — tym razem swój gwałt i rychły zgon.
    — Możemy porozmawiać o wspólnej śmierci, ale to nie będzie konieczne jeśli mi na moment zaufasz — to mówiąc siada na dywanie przy kominku i przyciąga ją do siebie, a nieznajoma w kilka chwil później znajduje się ściśle w objęciach między jego udami. W ten sposób własnym ciałem rozgrzewa jej plecy, obejmując dłońmi również pas. O dziwo, tym razem dba o jej komfort psychiczny, rękoma omijając newralgiczne punkty, takie jak piersi czy podbrzusze. Dodatkowa panika z jej strony mu niepotrzebna.

    Declan

    OdpowiedzUsuń
  26. Wszystko wskazuje na to, że Clarissa zadomowiła się na dobre w naszym okupowanym przez szopy miasteczku, dlatego też z tej okazji otrzymujesz ikonkę z uroczymi domkami. Gratulacje! ;D

    OdpowiedzUsuń
  27. [A ja nie chcę nic mówić, ale nawet mi się trochę przykro zrobiło jak zobaczyłam, że uciekłaś jednak z indywidualnie i znowu ten nasz wątek taki tylko nasz nie dojdzie do skutku. ECH! No nic, pozostaje mi podziękować za te pochwały na temat Ryana (ja Ci dam Ryanair!) i ostatecznie możemy tutaj kombinować jakiś wątek jeśli indywidualnie nie chcesz się wcielać w żadnego pana, bo Ryana to mój rodzynek i więcej takich odskoczni pewnie nie będzie^^
    Dziękuję jeszcze raz za tyle pochwał, aż miło, że takie duże mniemanie masz o nim, gdy on jest tylko zwyczajnym facetem z pasją, ze złamanym sercem i z zakupioną kończyną. ;D]

    Ryan

    OdpowiedzUsuń
  28. [Wstyd z takimi butami na głównej, ale ja w takich na co dzień chodzę, więc może Hafzie zostanie niechlujstwo wybaczone, on w nich tylko po domu i ewentualnie po kuchni (choć to przeczy zasadom BHP, ale ciiii), na śnieg to one raczej się nie nadają. ;P
    Haf gada dużo i o niczym, ma to po mnie, dobrze szczwana bestia wie, że w ten sposób da się ukryć, że ma się nie tylko zły dzień, ale zły tydzień, miesiąc, a nawet rok.
    Dzięki za dobre życzenia, mogę chyba życzyć tylko tego samego i napomknąć, że jakby coś ktoś nuda-pomysł-wątek, to my z Hafem tu jesteśmy i póki co się nigdzie nie wybieramy. ;)]

    Haf

    OdpowiedzUsuń
  29. [Jestem na tak!
    Czy Clarissa i jej pisarz mieszkają w zajeździe, tak jak Hope?]

    Hope

    OdpowiedzUsuń
  30. [Aktualnie Clarissa jest jedyną osobą, z którą gram Declanem. W związku z tym mam kluczowe pytanie: chcemy prowadzić wątek o ratowaniu przemarzniętych kobiet, czy wolimy spróbować z Philipem i Clarissą? Lepszego momentu na tworzenie Philipa nie będzie, stąd moje pytanie. Oczywiście Declan i Clarissa też są uroczy, ale kto wie, może czekają nas porywające wątki na linii szef-podwładna.]

    Declan McCain Jr

    OdpowiedzUsuń
  31. [ Hej ;)
    1. xD
    2. Cieszę się, że Tobie mój pomysł również się podoba. Starałam się jakoś wyróżnić moją panią, a jednocześnie nie sprawić, żeby zbytnio odstawała od reszty.
    3. Nawet nie wiesz jak cieszą mnie te słowa.
    4. Cóż... Mówiąc szczerze, nie zastanawiałam się nad tym wcześniej, ale gdybym miała przypisać Rorze jakieś inne kamyki to bazalt i turkus. No i nie nosi złota, wyłącznie srebro.
    5. Czerń to nowa... czerń. :D
    6. Nie mam nic przeciwko, rzucaj się ile chcesz.
    7. Ja za to bym zapaliła, ale fajek nie mam. xD
    8. Tobie również jak najwięcej ciekawych, udanych wątków. Twoja pani wydaje się równie ciekawa. Asystentka pisarza, podkochująca się (?) w nim - czekam na tego, kto przejmie jego postać żebym mogła trochę postalkować! ;)
    9. Chętnie z Aurorą przyjdziemy, ale brak nam pomysłu. Może Ty masz jakiś pomysł? Ewentualnie razem nad czymś pogłówkujemy.]

    Aurora

    OdpowiedzUsuń
  32. [Cieeeeeść!!!! Ty weź, Lily śmieszna nie miała być - teraz zepsułaś mi spojrzenie na postać! Zły człowiek z Ciebie!
    Nie no ok, przyznaję, patrząc na to z boku, to Lily może być śmieszna, a nawet powinna kogoś bawić, bo jakby tylko wprowadzała wszystkich w niesmak i poczucie winy, to byłoby to wielce nierealistyczne :D Ja się będę dopiero śmiała przy wątkach niestety, póki co troszkę mi smutno z okazji zbliżającej się jesieni. No, ale! Co do Clarissy i jej pisarza to tak, pan byłby bez wątpienia obiektem zainteresowań Lily, aczkolwiek mogę dać jeszcze na wstrzymanie. Swoją droga, nie było kiedyś pana autora na blogu, wydawało mi się, że widzialnym tutaj buzię Gasparda o.O Ale może tylko mi się wydaje.
    Zawsze też mogą się nie lubić i rzucać sobie niepochlebne komentarze, hej, to też ciekawa relacja ;)
    Cieszę się, że się gdzieś jeszcze w blogosferze spotykamy!]

    Lily

    OdpowiedzUsuń
  33. [Ciężko jest być obiektywnym wobec swojego grafomaństwa, zawsze coś wydaje się przesadzone, nie tak i brzmi kiczowato. Wychodzę z założenia, że lepiej być krytycznym niż zadowolić się czymś pozornie dobrym i spocząć na laurach. W każdym razie nie miałam nad tym się rozwodzić, a po prostu wyrazić wdzięczność za miłe słowa, zatem bardzo, bardzo dziękuję!
    Właśnie uświadamiam sobie, jakie to fajne po publikacji karty poznać odczucia innych, bo widzisz mi do tej pory przez myśl nie przeszło określenie Wade’a groźnym, a Ty częściowo tak go postrzegasz, co pokazuje jak na wiele sposobów można interpretować słowa i fotografie. W Clarissie natomiast urzeka mnie jej odwaga (?) i nieugiętość. Myślę, że wiele osób na jej miejscu podkuliłoby ogon i wróciło do bezpiecznej przystani rodzinnego domu, a ona niejako przemieniła tę porażkę w nową rzeczywistość. Poza tym potrzeba niemałego zawadiactwa, by w szalonym kroku porzucić Nowy Jork na rzecz Mount Cartier, nawet jeśli przedsięwzięcie ściśle wiąże się osobą charyzmatycznego pisarza.
    I jeszcze raz, niezmiernie dziękuję! :)]

    Wade Brewer

    OdpowiedzUsuń
  34. [Awwww znowu będzie besties! <3 Jestem jak najbardziej za! Przekonałaś mnie przy okazji ciuchami! W odwecie zaproponuje imprezy nastolatków na które mogłaby Clarissę przemycić, byłby fun a ona gwiazdą.
    Ogarnę się z zaczęciem, chyba że chcesz mnie wyręczyć.
    Ps. Nie, ja jakoś nie byłam śmieszna w tym wieku :(]

    Lily

    OdpowiedzUsuń
  35. [Aż się zaczerwieniłam! Co do mojego dopisku - już poprawiam na nieco większą czcionkę! Właśnie sęk w tym, że mój zamysł jest taki, że pomimo tego co przeżył Boyle wcale nie jest smutnym i zgorzkniałym człowiekiem (miałam nadzieję, ze zdjęcie to właśnie przedstawi) Wręcz przeciwnie: jest człowiekiem zabawnym, pełnym ciętej riposty młodym facetem bez zachamowań - ale niestety bez pomysłu na siebie i jakiejkolwiek przyszłości. Więc po prostu tkwi w tym w czym tkwi na stan obecny i nic innego go nie interesuje. Muszę jeszcze dopracować kartę, żeby to właśnie jeszcze zaznaczyć. Twoja KP jest niesamowita, chyba głównie przez to zdjęcie. Oczy dziewczyny pochłonęły mnie totalnie. ]

    Billy

    OdpowiedzUsuń
  36. [Bo właśnie o to chodzi, że jest nim mimo wszystko. No tak z tą rybą to chyba przesadziłam... ale nie mogłam się powstrzymać no. Gdyby tak jednak pominąć zapach ryby, to zapach wody morskiej, wiatru i rześkości (mogę tak napisać?) Może być całkiem przyjemny!]

    Billy

    OdpowiedzUsuń
  37. [ Cieszę się, że moje wypociny Ci się podobają. Fakt, że chciałabyś przeczytać coś jeszcze sprawia, że mam ochotę usiąść i pisać, ale na tą chwilę niestety skończyła mi się wena i raczej nic by z tego nie wyszło. xD Ale za jakiś czas spróbuję i wtedy na pewno coś wstawię.
    Co do kamieni noszonych przez Rorę, to bazalt (chociaż faktycznie zdaje się nie mieć żadnych specjalnych właściwości) ma specyficzny kolor, który po prostu przypadł jej do gustu. Poza tym wypełnia on morza księżycowe, co działa na jego korzyść w rankingu na ciekawe występowanie. :D Jeśli zaś chodzi o turkus - choć mnie samej się on również szczególnie nie podoba - pomoc w wyrażaniu myśli pasuje do mojej pani idealnie.
    Hm... Jak tak teraz sobie myślę, to czy Clarissa również w takim stopniu odnajduje się w kamieniach? Mogłyby faktycznie wpaść na siebie z Aurorą w barze, ale połączyć mogłyby je wspólne zainteresowanie. Do głowy przychodzi mi projektowanie amuletów ochronnych w oparciu o swoją "wiedzę". Taka ich mała odskocznia od codziennego stresu. Z czasem mogłyby je nawet sprzedawać bardziej bojaźliwym mieszkańcom, którym opieka opatrzności stwórcy niestety nie wystarcza. Co o tym myślisz? ]

    Rora

    OdpowiedzUsuń
  38. [Hej! Pomoc przy bliźniakach jak najbardziej się przyda, więc jestem za :D James czasem nie może nad nimi nadążyć, maluchy mają tyle energii, że aż ciężko to pojąć :D]

    James

    OdpowiedzUsuń
  39. [A może właśnie nie będzie taka zła i jak się zaprzyjaźnią to już się na pana pisarza nie porwie? Panów w mieście trochę jest, już nie musi mieć wszystkich dla siebie, jak Cezar, jak się właśnie z książki o Kleopatrze dziś dowiedziałam x)
    No nic, zobaczymy co życie nam przyniesie :*]

    O tym, że pieniądze szczęścia nie dają, nie dało się przekonać w innym miejscu lepiej niż w Mount Cartier, które świadczyło o tym dobitnie. Brak pogoni za mamoną, a w związku z tym i sposobem na ich zdobycie, mogło być przyczyną upadku marzeń i ambicji w młodym pokoleniu. W mieścinie, w której pieniądz faktycznie nie grał roli, wydawałoby się, że toczy się zupełnie sielskie i piękne życie, ale jak to już w skupiskach ludzkich bywa - nic nigdy nie jest idealne. Być może z pozoru, schowana wśród górskich szczytów, odosobniona od wielkomiejskich problemów, z hałasem który co najwyżej stanowił ryk wyrwanego ze snu niedźwiedzia mieścina, której społeczność wydawała się niesamowicie zżyta i uprzejma, a przede wszystkim szczęśliwa w tym tak wspaniale ulokowanym miejscu, może tak naprawdę potrafiła chować własne problemy i trudy życia lepiej i głębiej niż inni. Może wynikało to z odwiecznego przeświadczenia, że trzeba być silnym w klimacie taki jak ten, nie tylko fizycznie, ale i psychicznie.
    W takim świecie, zgoła prostym, lecz skomplikowanym i smutnym jak każdy, dorastała Lily — ot przeciętna nastolatka. Nie miała jednak marzeń tak wielkich jak przyjaciółka, by wyfrunąć jak najdalej z gniazda; nie myślała też o tym, co naprawdę lubi robić i w czym mogłaby się spełnić. Skupiała się raczej na życiu z dnia na dzień, szukając sobie coraz ciekawszych rozrywek — czymś w końcu należało się zajmować. Z tej tez przyczyny lubiła sprawdzać ludzkie granice, zwłaszcza u mężczyzn, nawet jeśli nie zawsze kończyło się to sukcesem i nie gwarantowało materialnej nagrody. Czasami wystarczała świdomość.
    Z tejże prostej przyczyny, po kilku razach, gdy udało jej się zobaczyć przyjezdnego pisarza, stwierdziła w końcu, że wypadałoby poznać go osobiście. Któż w końcu nie chciałby pochwalić się znajomością z gwiazdą, chociażby tą literacką? Mimo to, Lily miała w głowie znacznie większą wizję, wierząc, iż być może jej skromna osóbka byłaby pierwowzorem dla jednej z bohaterek, które kiedyś pojawiłyby się na stronach jednej z powieści słynnego pana od kryminałów. Nawet jeśli tych nie czytała, a o mężczyźnie nie wiedziała nic, chciała spróbować sił własnego uroku i z czystej ciekawości przekonać się z jakim człowiekiem ma do czynienia.
    Mocno się jednak przeliczyła, gdy wieczorową porą pukała do jego drzwi, a okna zatrważały ciemnością. Cichy szelest nieopodal rozbudził jednak jej nadzieję, a podążając za nim, natrafiła na blondynką, która zajmowała się czymś dziwnym na werandzie z drugiej strony domu.
    — Mhhhm, cześć! — odezwała się znienacka, przerywając odgłosy przygotowującego się do snu świata, głosem niezbyt głośnym, tak by nie przestraszyć zanadto swojej rozmówczyni. — Jestem Lily i szukam pana pisarza. — nie pofatygowała się nawet o imię i nazwisko Philipa Harrisona, choć doskonale je znała, zakładając, że blondynka bez problemu będzie wiedziała o co jej chodzi. — Jestem Lily, a Ty? — wyciągnęła dobrodusznie rękę w stronę nieznajomej, uśmiechając się nawet przyjaźnie. W gruncie rzeczy nie była złym człowiekiem, ani też potworem bez serca i uczuć, co zdarzało jej się usłyszeć kilka razy. — Może potrzebujesz z czymś pomocy? Jeśli nie, a pana pisarza nie ma, ja bym bardzo chętnie skorzystała z Twojej. Kupiłabyś mi alkohol? — była bezpośrednia, szczera, a przy tym zupełnie niewinna, z tym swoim uroczym uśmiechem. Nie widziała jednak sensu w owijaniu w bawełnę całej sprawy. Chociaż tyle mogła zdziałać, skoro nie pozna dzisiaj słynnego Philipa Harrisona.

    Lily

    OdpowiedzUsuń
  40. Ha!, no wiedzieliśmy, że ten uroczy Szop Pracz (wykonania LeChat) zachęci ludzi do podsyłania haseł reklamowych. I za uroczy slogan oczywiście dostajesz ikonkę. A jak uzbierasz pod KP 50 komentarzy (to już tuż, tuż...) to nawet dostaniesz drugą w bonusie. Także zbieraj się do pisania, wdzięczna panno. Nagroda już na Ciebie czeka! ;)

    OdpowiedzUsuń
  41. [Cześć! To miłe, nawet bardzo, że pamiętasz Daniela z tamtego bloga. Wybacz, ale moja pamięć już tak dobrze nie działa i nie wiem, kim ty pisałaś. Co do liter, u mnie wyglądają prawidłowo. A tak poza tym... Dzięki, że chociaż ty mu kibicujesz! My się odwdzięczamy i trzymamy kciuki, aby Clarissa podbiła serce tego humorzastego pisarza. Wątku, niestety, nie proponuję, bo pomysłu i czasu brak. Zapowiada się, że podejmę bój w olimpiadzie z polskiego, dlatego wolę nie brać zbyt wielu wątku. Nie chcę nikogo zaniedbywać i zwlekać tygodniami z odpisem. Niemniej jednak życzę wytrwałości w dalszym pisaniu!]

    DANIEL

    OdpowiedzUsuń
  42. [Ta-daa!]

    Zagrzebuje się. Z początku ciężkim traperem w przebiegle ulokowanej hałdzie błotnej, obserwując z bólem jak podeszwa nowiutkiego obuwia niknie z wolna pod ciemną breją, a właściwie zwodniczym, mokrawym w całej swej okazałości kopcem. W innej części globu można byłoby mówić o delikatnym, jesiennym klimacie, ale w Mount Cartier, przy ekstremalnych zmianach pogodowych, ziemia niespodziewanie zamienia się w ciężki, nieprzyjemnie brudny kleik z błocka, a buty nie tylko grzęzną w głębokiej warstwie brunatnej topieli, ale również zdają się uderzać o wystające korzenie drzew.
    No więc zagrzebuje się. W „zaspie” torfowiska i w rozognionych, złowróżbnych emocjach, które krzyczą o większą łaskawość ze strony natury. Ale opatrzność i pogoda... obie mają go wyraźnie w nosie. A on nie lubi być ignorowany. Wobec tego niezadowolony i zmarznięty klnie siarczyście pod nosem zawiązując ciaśniej pas płaszcza, ale również węzeł na języku. Ten drugi w czysto mentalnym wymiarze, bo przecież nie spieszno mu do samookaleczenia się. Po prostu doskonale zdaje sobie sprawę z tego nie powinien, a nawet nie może bezcześcić przestrzeni tak prostackim językiem, jaki chwilę temu wypłynął z jego ust. Z drugiej strony czuje się ciut bardziej rozgrzeszony z win, gdy pomyśli sobie, że od ponad kilku godzin próbują znaleźć drogę do domu i konsekwentnie nic im się dziś nie udaje. Na domiar złego tonie w błocie i każda jedna usypana hałda jest tak gigantyczną, ciemną górą niepogody, że ciężko nazwać ją naturalnym sprzymierzeńcem człowieka. Do tego jeszcze nisko osadzone gałęzie i zagęstwienie drzew utrudniają rozeznanie się w terenie, a odliczanie metrów od zgubionej drogi zdaje się być bezsensowne. Ale zdesperowany Andrew nie myśli o tym, by przyznać się do swojej feralnej orientacji w terenie. Poza tym jednym, pojedynczym przekleństwem zdaje się być nawet całkiem spokojny, stoi dumnie wyprostowany z maską snoba nałożoną precyzyjnie na twarz. Wsuwa dłonie do kieszeni spodni, zerka na Clarissę i jakby nigdy nic mija ją — tym razem od jej lewej strony. Nie to, żeby nie robił tego już dziesiątki razy wcześniej.
    — Ten las musi gdzieś się kończyć... — rzuca twardo i sam nie wie, czy stara się przekonać siebie, czy może pannę Chambers. — No chodź wreszcie — pospiesza ją nieelegancko, łapiąc kobietę za dłoń i ciągnąc w kto wie jakim kierunku.

    OdpowiedzUsuń
  43. Cześć! Przyznam się, że ja mam dokładnie tak samo. Dlatego od pierwszej chwili się zakochałam w tej postaci i wiedziałam, że muszę go przejąć. Po prostu postać jakby wręcz stworzona pod mój charakter. ;)
    Dziękuję bardzo za przemiłe powitanie. Na pewno będę się dobrze bawić, bo blog mnie zauroczył. :)

    Chris

    OdpowiedzUsuń
  44. Niespodzianka, niespodzianka! Przekroczyłaś magiczną granicę 50 komentarzy, co my ogromnie sobie cenimy i dlatego otrzymujesz kolejną nagrodę od naszego jury :D Łap kolejną ikonkę (jeszcze jedna i będzie blogowy rekord!) i ciesz się byciem jednym z najaktywniejszych graczy na blogu!

    OdpowiedzUsuń
  45. [Wow.. Jeszcze nikt mnie tak miło nie powitał na blogu :) przypomnisz mi na jakich blogach się widziałyśmy? Pamięć już nie ta :p A co do wątku to może być, mam tylko pytanie: znają się czy nie?]
    Lauren Ward

    OdpowiedzUsuń
  46. [<3333 Ja już Ci chyba wszystko napisałam gdzie indziej (idę tam zresztą zaraz dalej ;D), ale tak oficjalnie podziękuję jeszcze za tyle miłych słówek dla Jasona i mam w pamięci, że Clarissa chętna na wątek była, jest i będzie. ;D]

    Jason Tanner

    OdpowiedzUsuń
  47. Od dawna wiedział, że komedie romantyczne spaczają umysł. To by wyjaśniało wszelkiego rodzaju histerie u kobiet, ich skłonność do dramatyzowania w każdej, nawet najbardziej błahej sprawie oraz niecierpiącą zwłoki konieczność wyżywania się na facetach za każdym razem, gdy Ci biedni zdroworozsądkowi przedstawiciele rasy ludzkiej nie wyczuwali miłosnego, intymnego nastroju. No bo jakim cudem mogli zauważyć ocieplenie atmosfery, skoro „romantyczne” i jednocześnie „domagające się romantyczności od partnerów” w ujęciu płci pięknej mogły być te sytuacje, które w męskich głowach nie miały w sobie nic wyróżniającego?
    Z kobietami było bowiem tak, że im więcej się naoglądały, tym większą ilość bredni do siebie przyjmowały. Wsiąkały zmysłowe głupstwa jak gąbka, przy czym tylko one były w stanie rozkoszować się scenariuszem życia wyciągniętym rodem z bajki dla sentymentalnych. Również one pobudziły w sobie absurdalne pragnienie miłości za każdym razem, gdy do znudzenia słodka para aktorów mizdrzyła się niemiłosiernie długo na ekranie. Panowie takich rzeczy po prostu nie trawili. I słusznie, bo któraś ze stron musiała zostać z nieskażoną głową. I choć zdawało się, że panna Chambers z trzeźwością nie ma najmniejszych kłopotów, fiasko fantazji dopadło nawet ją. Gdyby nie jej usilna chęć podporządkowania sobie uczuć Walkera pod jej wymysł, pewnie nie wylądowaliby po środku lasu bez planu na wydostanie się. Właściwie ona w ogóle nigdzie by nie lądowała, poczynając od Mount Cartier. Oczywiście istniało ryzyko, że Walker w efekcie błąkałby się między drzewami sam, ale... przynajmniej nie rozpraszałaby go obecność grymaśnej kobiety.
    — Ale na gadanie masz siły, co?
    Jak na zaistniałą sytuację, radził sobie całkiem dobrze. Nie podnosił głosu, nie panikował, od czasu do czasu potrzebował tylko sprowadzić ją do pionu, bo ostatnie czego teraz chciał to przestraszona dama, którą nijak chciało mu się zajmować. A choć mogło wydać się to wyjątkowo okrutne, by uratować ich oboje przed śmiercią głodową lub rozszarpaniem niedźwiedzia, wpierw musiał uratować siebie i swoją psychikę przed nią. Co było trudne, kiedy podważała jego decyzje.
    Przesunął rękę z dłoni na jej przegub, zatrzymując się gdzieś pomiędzy krzakiem w kolorze khaki, a krzakiem w podgniłej zieleni. Żadna ścieżka nie chciała pokazać im się na horyzoncie, a drzewa coraz częściej chyliły się ku nim, co świadczyło o ich zagęszczeniu, więc być może rzeczywiście obrali zły kierunek. Ale przecież nie przyznałby tego głośno. Za dumny był na podobne wynurzenia interpretacyjne.
    — Chcesz prowadzić? Prowadź. Z przyjemnością oddaję w Twoje ręce odpowiedzialność za tę podróż.

    OdpowiedzUsuń
  48. [Aż dziw bierze, że Lyam wzbudza tak ciepłe uczucia. Jednak rozczulający bohaterowie wychodzą mi raz na rok, a i to w fabule zazwyczaj mija. W każdym razie nad Bewarem nie ma co płakać... wbrew pozorom świetnie sobie radzi i nie jest łajzą życiową.
    Dziękuję za śliczne powitanie. Moje serce tyka z nadzieją, że też tu troszkę pobędziemy.]

    Beware

    OdpowiedzUsuń
  49. Dla przyjezdnych, o ile szukanie prawdziwego wyciszenia i odcięcia od rzeczywistości, nie było priorytetem, Mount Cartier stanowiło niemałe wyzwanie. Odzwyczajanie się od pewnych czynności dnia codziennego czy rytuałów nigdy nie przychodziło ludziom łatwo. Tym bardziej gdy chodziło o udogodnienia, które choćby błahe, dla mieszkańca wielkiego miasta były czymś oczywistym i na porządku dziennym. Tutaj niestety wielkomieszczanin skazany był na życie jak sprzed kilkudziesięciu lat, co zdecydowanie łatwiejsze i przyjemniejsze było w wyobraźni niż w chwili zetknięcia ze światem rzeczywistym. Brak wielu innowacji ze świata nowoczesnych technologii był tylko jednym z wielu problemów. Zaraz za nim pojawiała się kwestia dojazdów, pogody, ubrań i znalezienia pomysłu na spędzanie czasu w tej mieścinie. Mimo to ku zdziwieniu mieszkańców kanadyjskiej wioski przyjezdnych z roku na rok przybywało. Musiało to świadczyć o z wolna rosnącej popularności tej odciętej niemal od świata miejscowości, jakkolwiek niedorzecznie mogło to brzmieć. Odbierać to z kolei było można na różne sposoby. Młodzi z reguły cieszyli się na widok nowych twarzy i opowieści ze świata, starsi wykazywali bardziej sceptyczne i nieprzekonane podejście.
    Lily gnana wrodzoną ciekawości, która w końcu zapewne doprowadzi ją do kłopotów, których póki co sukcesywnie unikała, zaprowadziła ją na ganek domku pisarza. Wprawdzie chodziło o poznanie samego mężczyzn, niewiele obchodziłyby ją potencjalne wieści ze świata, pokazywanie postępu technologicznego czy historie o najnowszych wynikach badań, ani tym bardziej nie interesowała ją jego kariera czy obecny stan weny; ją interesował jedynie przedstawiciel płci przeciwnej. Chciała zobaczyć go na własne oczy, poczuć zapach perfum, znać pewne najprostsze zachowania i ocenić charakter. Przy okazji posłać mu kilka dwuznacznych spojrzeń, zalotnych uśmiechów i prowokacyjnych przesłanek ukrytych w zgoła niepozornych zdaniach młodej dziewczyny. Przecież na pierwszy rzut oka wyglądała tak niewinnie! Nie spodziewała się jednak zastać tutaj kobietę, a raczej dziewczynę, nie mogła być od niej wiele starsza. To jednak była tylko połowa całej hecy. Oprócz przedstawicielki tej samej płci, bardziej wywarło na niej wrażenie sposób w jaki ta zabijala czas.
    — Świeczki i pasjans? To dopiero! — nastolatka wykazywała ponadprzeciętne zaskoczenie i rozbawienie zarazem. Takich rzeczy nie oglądało się tutaj codziennie, zwłaszcza w wydaniu miastowych. — Powiedz jeszcze, że stawiasz tarota! Jeszcze Cię wezmą za czarownicę i spalą na stosie! — ponownie zaśmiała się z własnego żartu co do ograniczonego spojrzenia na świat przez tutejszą społeczność, choć zdawała sobie sprawę, że jej rozmówczynię nie musiało to bawić, tak jak i sposób dedukcji mógł jej się wydawać dość absurdalny.
    — Oh nie, źle mnie zrozumiałaś. Nie jestem fanką. — wytłumaczyła się naprędce, kiedy już ochłonęła, śmiech naturalnie się wyciszył, a ona dobrodusznie spoglądała na Clarissę. — Szczerze mówiąc nie przeczytałam żadnej jego książki. Przyszłam raczej z ciekawości. — pretensjonalne wzruszenie ramionami miało stanowić potwierdzenie jej słów, może tez coś mogło zmienić w kwestii spotkania autora bestsellerów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Wystarczająco dużo, by móc pić alkohol, którego nikt mi nie chce sprzedać. — odpowiedziała w bardzo dyplomatyczny sposób, z szerokim uśmiechem na twarzy, wyraźnie zadowolona ze swoich słów. Poza tym ludziom uśmiechniętym, którzy urzekali swoich rozmówców w ten banalny sposób, zawsze ciężko było odmówić czegokolwiek. Ona, choć z tym grymasem na twarzy wyglądała rozczulająco, niestety też o wiele młodziej, niekoniecznie mogła coś w tej chwili ugrać. Liczyła jednak na wyrozumiałość. I pojednanie dwóch, młodych dusz. A już zwłaszcza dziewczyny pokroju Clarissy, która na pierwszy rzut oka nie wyglądała na cicha i zamkniętą w sobie panienkę, ale dziewczynę znająca różne uroki życia.
      — Pomocy? — zdziwiła się po chwili, wielce zaskoczona, że zamiast konkretnego planu działania i podjęcia jakiś kroków, w zależności czy odpowiedź Clarissy byłaby pozytywna czy negatywna, ta wyjechała z kwestią z zupełnie innej beczki. Chyba nie tak to sobie wyobrażała.

      Lily

      Usuń
  50. [ Zastanawiałam się i zastanawiałam jakby tu zacząć nasz wątek, ale tak naprawdę to powiązanie nie daje nam zbyt wielkiego pola do manewru. Postanowiłam więc jeszcze raz wszystko przemyśleć i do głowy wpadł mi inny pomysł, ale poniekąd bardzo podobny. Co powiesz na to, że dziewczyny spotkałby się po raz pierwszy w Churchill? Obie udałyby się do sklepu z różnego rodzaju bibelotami typu: koraliki, wstążki, amulety, zawieszki... Clarissa zauważyłaby naszyjnik z kryształu u Aurory i zagadałaby, napomknąwszy oczywiście, że skądś ją kojarzy.
    Walker sama zrobiła ten wisiorek, a Twojej pani ten pomysł mógłby się spodobać, więc zapytałaby jak Rora to zrobiła. Jakoś by tak wyszło, że Aurora zaproponowałaby Clarissie wspólny wieczór z biżuterią i zaczęłyby ją po prostu wytwarzać. Później możemy to właśnie rozwinąć w ten sposób, że będą robiły też amulety itd. W każdym razie, nasz wątek zacząłby się od tego, że Chambers wpadłaby do domu Victorii z piwem i nową dostawą koralików na kolację, a później razem z Aurorą zajęłyby się plotkowaniem i tworzeniem ozdób. Co Ty na to? ]

    Aurora

    OdpowiedzUsuń
  51. [Jak już wyprowadzimy ich z tego lasu, to wypadałoby zacząć jakiś wątek zimą xD]

    — I to mnie właśnie martwi. Konająca czy nie, wolę kiedy milczysz — ciężko było określić, czy mówi prawdę. Sam też tego nie wiedział. Z jednej strony irytował się na samą myśl o rozmowie z nią i chodził spięty za każdym razem, gdy otwierała buzię, bo zwykle albo torpedowała go jakimiś głupotami, albo przeciwnie, zahaczała o rzeczy najistotniejsze, podważając jego autorytet już samym faktem, że to ona musiała mu o tych ważnych kwestiach przypominać. Z drugiej był już tak przyzwyczajony do jej gadki, że gdyby nagle zamilkła, chyba nie do końca wiedziałby jak powinien się zachować. Działał w reakcji na jej słowa. Nigdy nie musiał robić czegoś bez nich. Teraz też wydawało się jakby wszedł w dyskurs z nią tylko dlatego, że to ona coś znowu zainicjowała. Tym razem kłótnie. Którą w normalnych warunkach pewnie by zbył, ale teraz oboje byli dostatecznie rozdrażnieni, by zapomnieć o czymś tak banalnym jak dobre maniery. No przynajmniej on chwilowo odrzucił savoir vivre w kąt, sięgając po cięższe działa: męską stanowczość.
    — Poprawka. Ja przyjechałem, Ty przyszłaś ze mną na doczepkę. Na rynku pracy masz multum pracodawców, którym na pewno przypadłabyś do gustu, ale z całego morza szefostwa, wybrałaś mnie. I pojechałaś na zadupie za facetem, który wcale o to nie prosił. A to, Clarisso, jest już wyłącznie Twoją decyzją.
    Nie musiał zaniżać wartości merytorycznej swojej wypowiedzi, ani chylić się ku złowrogim określeniom, by wyczuła, że jest w pewnym stopniu rozjątrzony. Nie znosił, gdy obwiniano go o coś, z czym nie miał do czynienia. Już i tak zbyt wiele rzeczy spędzało mu sen z powiek, a panna Chambers nie musiała być jedną z nich. Owszem, zgubili się w tym „głupim lesie”, co było w dużej mierze zasługą jego pomysłów, ale to mogli przedyskutować później, na neutralnym gruncie. Nie należało wypominać mu czegoś sprzed paru tygodni, czy nawet miesięcy, co w gruncie rzeczy nie zależało TYLKO od niego. Pewnie powinien wziąć poprawkę na to, że kiedy pracodawca jedzie na koniec kraju szukać inspiracji, podwładny naturą rzeczy ląduje tam z nim, ale prawda była taka, że nikt nikogo do niczego nie zmuszał, a już szczególnie do zmiany miejsca zamieszkania. Jeśli znalazła się tu z nim, to dlatego, że nie zaprotestowała. Nie szukała innej drogi wyjścia. Drugi raz tego błędu nie popełniła, sądząc po tym, jak bezpardonowo pociągnęła go w przeciwnym do wcześniej obranego przez niego kierunku.
    — Dobra, stop. To nie ma sensu.
    Zaparł się, nie dając jej przemieścić się dalej niż na paręnaście kroków. Trochę tracił cierpliwość, a trochę ochotę na błąkanie się po lesie. Tymczasem słońce schowało się już za horyzontem, pozostawiając ich z towarzystwem tysiąca gwiazd i pewnie podobną ilością czarnych myśli. Czarnych jak noc, która ich zastała, chciałoby się rzec.
    — Dawno już powinniśmy przestać gubić się bardziej niż już się zgubiliśmy. Ja rozgarnę jakoś ziemię, tu, między drzewami, a Ty nazbieraj suchego chrustu. Zamiast tracić siły, może po prostu zbierzmy je przy ognisku, co?
    Kompromis bywa matką zadowolenia. Miał nadzieję, że Clarissa to zrozumie.

    OdpowiedzUsuń
  52. Cześć. Jestem Rudolf Czerwononosy. Przyszedłem popsocić. Wiem, że wszyscy mnie szukają, ale ja też czegoś szukam... pomożesz mi znaleźć sanie Świętego Mikołaja? Baaardzo proszę. Ja też mogę Ci w czymś pomóc. Jeśli tylko mnie widzisz, jeśli tylko chcesz mi uprzyjemnić dzień, wskaż mi drogę na Biegun Północny. Wiesz, gdzie iść? Mam nadzieję, że tak, bo ja nie mam bladego pojęcia.
    Ludzie mówią, że nie powinno się uciekać z zagrody, ale przecież zrobiłem to tylko raz, w niezwykle ważnym celu. Jeśli nie zasilę grona reniferów u Świętego Mikołaja, ktoś nie dostanie prezentów. Rozumiesz, prawda?
    Więc jak... uratujemy razem święta?

    OdpowiedzUsuń
  53. Z wielkim opóźnieniem, ale również z ogromną przyjemnością wręczamy Ci ikonkę zatytułowaną "Z deszczu pod rynnę". Ludzie mówią, że od czasu szalonego wydarzenia z huczącymi okiennicami na czele nikt już nie spojrzy na kościół tak samo, my mamy nadzieję, że mimo wszystko kiedyś jeszcze przekroczą próg świątyni bez żadnych obaw. Tobie też tego życzymy. Wprawdzie nieźle Cię tam pokiereszowało, ale wciąż możesz chodzić wśród Nas, a to chyba dobry znak!

    OdpowiedzUsuń
  54. (Ojej, dziękuję ślicznie za powitanie, mimo długiej przerwy. Clarissa to szalenie interesująca postać, z tym, że Leah pewnie odrobinę dziwiła się jej podejściu do ekscentrycznego pisarza, zwłaszcza że jeden wodził za nos ją samą. Na wątek jestem chętna zawsze, Leah kocha wszystkich i trzeba się bardzo postarać, żeby jej podpaść, więc mamy pole do popisu. A zdjęcie już działa :D)

    Leah Mackenzie

    OdpowiedzUsuń
  55. Ja wiem, że reakcja Andrew na ich randkę nie jest wymarzona, Clarissa pewnie wolałaby, żeby uśmiechnął się do niej uroczo i ten jeden raz był Panem na włościach, który ją pięknie ugości, ale... no wiesz, trzeba brać co się ma, dlatego mimo niedogodności życzyy udanej randki! A w ramach pocieszenia ślemy do Ciebie pikikową ikonkę! Jeśli Walker zlami po całości, to zostanie Ci chociaż pamiątka graficzna. :P

    OdpowiedzUsuń