A kiedy śnieg przestanie prószyć, to Monty na spacer ruszy.

Blog zawieszony

Po przeprowadzeniu ankiety większością głosów wygrała opcja zawieszenia bloga. Oznacza to, że autorzy mają możliwość dalszej gry i zapisów, ale administracja — za wyjątkiem wysyłania zaproszeń i wpisywania do listy bohaterów — nie będzie angażować się w życie bloga. Z tego samego powodu zakładka Organizacyjnie na czas zawieszenia bloga zostaje usunięta. Raz jeszcze dziękujemy za Waszą obecność i życzymy Wam wszystkiego, co najlepsze.

nie istnieję & latessa

Kalendarz

16/02/14 Otwarcie
16/02/14 Nowy mod
22/02/14 Wydarzenie: Burza Śnieżna – link
24/02/14 Odejście moda
26/02/14 Nowy mod
19/04/14 Wydarzenie: Mecz Hokeja – link
02/07/14 Nowy szablon
07/07/14 Wydarzenie: Kto zabił? – link
20/07/14 Odejście moda
23/07/14 Nowy mod
29/08/14 Zamknięcie
24/12/15 Reaktywacja
25/12/15 Nowy admin
28/12/15 Wydarzenie: Kolacja wigilijna – link
29/06/15 Nowy nagłówek
09/10/16 Wydarzenie: Deszcz i wichura - link
28/11/16 Nowy nagłówek
10/12/16 Wydarzenie: Uratuj święta! - link
04/01/17 Wydarzenie: Psi zaprzęg - link
28/01/17 Wydarzenie: Słodka Walentynka - link
04/02/17 Nowy szablon
27/03/17 Wydarzenie: Mount-ipedia - link
21/04/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap I - link
01/05/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap II - link
02/05/17 Nowy nagłówek
17/09/17 Wydarzenie: Spływ kajakowy - link
02/02/17 Nowy szablon
14/02/17 Wydarzenie: Poczta walentynkowa - link
07/07/18 Zawieszenie

your mountain is waiting

Jak nigdy spokojna Mysie siedziała, kołysząc się lekko na ogrodowej huśtawce za domem rodziców, z uwagą przyglądając się, jak koniec papierosa na kilka krótkich sekund rozjaśnia się mocniej za każdym razem, gdy wciągała dym w płuca. Tytoń wciąż żarzył się ostentacyjnie, oskarżycielsko, gdy wypuszczała szare kłęby na wiatr.
— Wszyscy cię szukają, Mousey. Urodziny bez solenizantki to chyba kiepska impreza, co?
Dziewczyna uniosła głowę, spoglądając w twarz starszego brata bez charakterystycznych, zadziornych iskierek we własnych oczach.
— Ja sam nie narzekam. Więcej tortu dla mnie — zauważył beztrosko Caleb, dźgając w żebra siostrę. Ani trochę nie silił się przy tym na delikatność. Mysie skrzywiła się, odwdzięczając ciosem w udo, mężczyzna był jednak wystarczająco zwinny, by zdążyć usunąć się z zasięgu jej dłoni. Zaciśnięta pięść trafiła w brzeg drewnianej huśtawki.
— Au! — zawyła. — Ty idioto!
— Potraktuj to jako prezent urodzinowy — wyszczerzył się. Nie odpowiedziała. Mamrocząc pod nosem coś równie wściekle, co niezrozumiale, rozmasowywała bolące miejsce.
Kobieta popatrzyła chmurnie na brata. Kochała go całym sercem i gdyby zaszła taka potrzeba, skoczyłaby za nim w ogień, oboje o tym wiedzieli. Czasami jednak, jak dziś, niemiłosiernie ją denerwował. Zwłaszcza, gdy patrzył na nią tak, jakby wiedział więcej o życiu niż ona, bo przecież podobno był starszy.
— Odgryzłaś sobie język przy śniadaniu czy co? — Próbował żartować, ale coraz bardziej poirytowany wzrok siostry starł głupkowaty uśmiech z jego twarzy. — Co się dzieje, młoda?
Jestem już stara, pomyślała Mysie z przekąsem.
Obudziła się rano z potwornym bólem kręgosłupa, gdy schodziła po schodach, strzelały jej stawy w kolanach, a po obowiązkowej porannej kawie trzęsły jej się ręce. Nie zjadła śniadania, więc wszystko ją irytowało, a już szczególnie gromada ludzi czekająca na nią na werandzie i w kuchni rodzinnego domu, by świętować ten jakże istotny dzień w jej życiu. Trzydzieści lat, też coś! Głupia liczba nie zrobi z niej przecież nagle dorosłej, odpowiedzialnej kobiety, nie sprawi, że przestanie włóczyć się po lesie, wchodzić na drzewa i dowie się wreszcie, co chce zrobić ze swoim życiem. A już na pewno na gwałt nie zacznie sobie szukać męża, żeby wkrótce urodzić trójkę okropnych, rozkrzyczanych dzieci! Wystarczyło spojrzeć na Caleba i jego durnie wyszczerzone przez większość czasu zęby. On przestał się rozwijać jakoś po trzynastym, może piętnastym roku życia, dalej już tylko rósł. I co, mam być gorsza?
— Jak ty się wtedy czułeś? — Nierozumiejące spojrzenie. Ciężkie westchnięcie. Nie każ mi tego mówić głośno. — Wtedy, dwa lata temu, gdy sam kończyłeś trzydzieści lat.
— A jak się miałem czuć? — spytał, szczerze zaskoczony. — Jak król! Mama dawno już nie przygotowała takiej uczty na moją cześć! Pamiętasz jej jagodowy placek? Niebo w gębie!
Mimo woli Mysie uśmiechnęła się półgębkiem. Nie mogła nie przyznać racji. Edith doskonale znała czułe punkty własnych dzieci i wiedziała, jak zakraść się do ich żołądków. Wypieki pani Ayers chwaliło sobie zresztą pół mieściny, gdy rozchodziły się jak świeże bułeczki na dorocznym charytatywnym pikniku.
— Nie czujesz się czasem tak... staro?
Przez chwilę Caleb patrzył na siostrę tak, jakby zobaczył ją po raz pierwszy w życiu. W końcu wybuchnął śmiechem.
— Tak, Mouse, jesteś już stara, bo przecież właśnie skończyłaś trzydzieści lat. Niedługo zaczną ci wypadać zęby, włosy tak, że nikt już nie będzie pamiętał, że kiedyś byłaś blondynką i zrobisz się jeszcze brzydsza niż byłaś do tej pory. Mówię ci, na twoim miejscu już przestałbym przeglądać się w lustrze!
— To dlatego ty wyglądasz jak stary Harvey? O, czekaj, chyba właśnie znalazłam siwy włos na twojej głowie!
— Głupia smarkula — prychnął mężczyzna, obejmując ramieniem kark siostry i przyciągając ją do siebie.
Mimo żywych protestów nie przestał czochrać jej włosów, dopóki nie odłożyła niedopalonego papierosa i nie zwaliła go z huśtawki na zielony trawnik. Przez długą chwilę siłowali się zażarcie, w końcu jednak kobieta musiała dać za wygraną. Przyparta siłą strażaka do przyjemnie chłodnej, wilgotnej trawy musiała przyznać się do swojej słabości. Gdy wreszcie pozwolił jej się wyswobodzić, skrzyżowała nogi w kostkach, siadając na ziemi. Sięgnęła po papierosa, zdmuchnęła z twarzy niesforny kosmyk i zaciągnęła się dymem, patrząc na brata.
— Pamiętasz, co sama mi wtedy mówiłaś? — zaczął Caleb. Kręcąc się, ułożył się wreszcie wygodnie, opierając plecami o drewnianą nogę bujanej ławki i podjął: — Roy jest stary, bo chce być stary i zmęczony. Poddał się...
— Jeszcze nie, ja się jeszcze nie poddałam — stanowczo pokręciła głową.
— ... ale wiek to nie liczba w metryce, Mysie. To jest tu — dotknął palcem jej czoła — i tu — a potem miejsca po lewej stronie klatki piersiowej, gdzie pod ciepłą skórą biło jej serce — nie w dowodzie.
— Czytałeś ostatnio jeden z romansów mamy? — wykrzywiła się złośliwie. Caleb odpowiedział tym samym, przyglądając jej się uważnie. Widział, jak krnąbrne ogniki wracają na swoje miejsce w spojrzeniu młodszej siostry, jak odzyskuje swoje stare, dobre ja. Znacznie bardziej podobała mu się w tym wydaniu, jego mała siostrzyczka.
— Mysie?
Na dźwięk znanego głosu brunetka zamarła z niedopałkiem w połowie drogi do ust. Zaklęła szpetnie, pospiesznie gasząc peta o podeszwę i wyrzucając go jak najdalej, byle tylko ojciec nie znalazł go we własnym ogrodzie. Caleb obserwował ją uważnie, z zabawnie uniesioną brwią.
— Dalej nie przyznałaś mu się, że popalasz? Na litość boską, kobieto, masz trzydzieści lat!
— Tak ci się tylko wydaje, staruszku!

***

— No nareszcie! Oto i ona, moja przyszła synowa!
Mysie jeszcze dobrze nie zdążyła wyjść na werandę, a już poczuła, jak czyjeś kiedyś niewątpliwie silne ramiona, obejmują ją w połowie, próbując udusić. Zaśmiała się radośnie, bez namysłu odwzajemniając uścisk. Znała starego Smeyne'a i jego synów odkąd latała w pieluchach po remizie strażackiej i razem z jej ojcem ściągał z dróg powalone wichurą drzewa. Jak pamięcią sięgała, był przyjacielem rodziny i przewijał się niemal w każdym jej wspomnieniu ze szczenięcych lat. Mogła na niego liczyć jak na własnego ojca, a on zawsze traktował ją jak własną córkę, nawet jeśli początkowo nie popierał pomysłu o jej adopcji. A gdy pewnego słonecznego lata jego starszy syn przyszedł do niej cały poparzony pokrzywami, dumnie dzierżąc w dłoniach bukiecik zmaltretowanego zielska, specjalnie dla niej, żarty o przyszłym powinowactwie stały się chlebem powszednim.
— Doczekam ja się wreszcie tych obiecanych wnuków, moja panno? — zadudnił, chwytając się pod boki z niby to surowym spojrzeniem.
— Wątpię, by którykolwiek z pańskich synów miał ochotę brać mnie za żonę — zauważyła wesoło. — Prawda, Teddy? — rzuciła, klepiąc w ramię próbującego ukradkiem przemknąć obok niej chłopaka.
Młodszy syn Smeyne'a podskoczył, rażony jej dotykiem jak prądem.
— Choćbyś obiecał mi fortunę i dom, nie zmusisz mnie do tego, tato! — zastrzegł, wycofując się do wnętrza domu. — To złe babsko jest, nich sobie ją bierze Charlie, jeśli ma ochotę, ja jej nie tknę!
Omijając co bardziej zawiedzione spojrzenia kilku koleżanek matki, Mysie przebiegła wzrokiem na drugi koniec ganku, wyłapując spojrzenie wywołanego do tablicy wysokiego drwala. Ten jednak nie odezwał się ani słowem, jedynie patrzył na nią chłodno, urażony. Ukradkiem puściła mu perskie oko.
— Głupi szczeniak, wolałbyś taką, co to własnego zdania nie ma? Ja...
— Smeyne, pilnuj się, to wciąż jest moja córka! — za plecami Mysie zagrzmiał złudnie ostrzegawczo, choć łagodnie doskonale znany jej głos. Kobieta odwróciła się, ze śmiechem wpadając wprost w ojcowskie ramiona.
Była głupia. Tak po prostu naiwna i głupia. Gdy teraz wodziła wzrokiem po rozległej przybudówce rodzinnego domu, dostrzegała, że nic się nie zmieniło. Widziała zmęczony uśmiech na twarzy mężczyzny, który bez względu na głośne protesty zdecydował się dać jej drugie życie pełne szczęścia i miłości. Widziała troskliwe oczy matki, coraz żwawiej poruszającej się na nowym wózku. Dumne, złośliwe spojrzenia starszych braci. Kuzyna z dziewczyną gdzieś w kącie, z dala od wścibskich ciotek. Rodzinę. Przyjaciół. Widziała wszystkich tych, dla których była ważna i którzy byli ważni dla niej, których na swój sposób kochała i którzy kochali ją. Niektórzy być może postawią przed nią większe wymagania, będą przyglądać się jej krokom jeszcze uważniej, ale jakie to miało znaczenie? Nie musiała ich zadowalać. Wiedziała, że ci, którzy się liczyli, będą z nią dalej, gdy ci, którzy nie mieli znaczenia odejdą. Że wciąż będą ją akceptować, tak niedoskonałą, czasem wręcz okropnie nieznośną i że będzie mogła na nich liczyć, jak trzy lata temu po powrocie do Mount Cartier. Bo to rodzina, która ją wybrała i którą wybrała sobie ona. Najbardziej upierdliwa. Najlepsza, jaką mogła sobie wymarzyć.
— No już, siadać no mi do stołu, bo jedzenie stygnie — powiedziała miękko Edith, jak zwykle troskliwa, pełna dobroci i dbałości o szczegół. Mysie nachyliła się, by z wdzięcznością ucałować matkę w czoło.
Nagle przez gwar wesołych rozmów mieszający się z pierwszym szczękiem sztućców przedarł się przeraźliwie wysoki krzyk. Rozmowy umilkły, część osób wypadła do sieni sprawdzić, co takiego się stało. Trzydziestoletnia Ayers siedziała wyprostowana na honorowym miejscu, po prawicy ojca, uśmiechając się zagadkowo.
— Nienawidzę tej krowy! Znowu to zrobiła! Zatłukę ją, przysięgam, zrobię jej krzywdę! — Do uszu zebranych dotarł wściekły głos Teddy'ego, w którym dalej pobrzmiewała nuta strachu.
Znalazł prezent, pomyślała brunetka, udając, że nie dostrzega karcącego wzroku drwala po drugiej stronie stołu.
— Wiesz, że nie znosi wszelkiego robactwa.
— To stary dom, pełno tu pająków — stwierdziła, niewinnie wzruszając ramionami. — Czemu od razu to musiałam być ja?
Stary Smeyne wybuchnął śmiechem, w ślad za nim poszło parę innych osób.
— Charakterna! Mówiłem, że dzieciak nie wie, co dobre!
Kilka chwil późnij gwar rozmów zawrzał na nowo. Mysie z apetytem grzebała w swoim talerzu. Już wiedziała. Wiedziała, że to tu, w tej zapomnianej przez świat dziurze zabitej dechami jest jej miejsce. Tu, gdzie jej rodzina. I że co by się nie działo, już zawsze będzie wracała tu, do Mount Cartier, gdzie śnieg prawie nigdy nie topnieje, zimno mrozi krew w żyłach, a wiecznie zielone lasy pachną słodką żywicą tak, jak nie pachną drzewa nigdzie indziej w tym kraju.

Mysie Ayers
24.06.1987, Mount Cartier — dostawca i trzy razy w tygodniu pomoc weterynarza — właścicielka Therona i Funara — od niespełna trzech lat z powrotem w Mount Cartier, zamieszkuje starą chatę po dziadku nieopodal portu — więcej



Mysie już tu kiedyś była, część z Was może ją kojarzyć. Trochę odmieniona, trochę taka sama, na wątki chętna dalej, choć ograniczona doba i siły pewnie sprawią, że czasem będę przedłużać z odpisami. Mam do oddania w dobre łapki mnóstwo postaci (tanio, tanio sprzedam, tanio!) — wspomniany drwal z karty, dwoje braci, jakaś przyjaciółka, ktoś z pobytu poza MC też się znajdzie, więc śmiało, nudno nie będzie! Przepraszam, za to coś na górze, miało być krótko, wyszło jak zwykle, przymilne mruczenie dla tych, którzy przebrnęli, będą w nagrodę cukierki. Zakładka więcej i relacje ukryte pod cytatem Mitcha Alboma będą rozbudowane, jak zegar pozwoli w wolnej chwili. Dobrze tu do Was wrócić, cześć!
Poprzednia karta.

41 komentarzy:

  1. [Ojej, piękne opowiadanko! Zazdroszczę jej relacji z bratem, ojcem i w ogóle wszystkiego. A jak wyobraziłam sobie minę Tedda, to nawet się trochę uśmiałam, tak samo jak pierwszą częścią, dotyczącą wieku Mysie :D Co do samej niewiasty, to odnoszę wrażenie, że to bardzo pozytywna osóbka, aczkolwiek także stanowcza, o czym chyba świadczy fragment dotyczący "własnego zdania". Zakładam, że Mysie z pewnością je ma :D Podoba mi się kreacja postaci, a że wcześniej nie miałam okazji jej ujrzeć, to chylę czoła za cudowną bohaterkę i bardzo lekkie opowiadanie. Obyś miała mnóstwo udanych wątków, a powrót okazał się strzałem w dziesiątkę, i tego Ci totalnie życzę! :D]

    Ferran, Cesar & Tilia

    OdpowiedzUsuń
  2. [To ja poproszę cukierka! Świetna jest na notka na górze, naprawdę. Przy rozmowie Mysie z Calebem strasznie się ubawiłam. Trzydziestka to nie taki znowu straszny wiek, chociaż co ja tam wiem. Jeszcze mi do niej daleko, a i tak momentami się czuję jakbym miała dwa razy tyle co mam teraz. :) Skoro jest pomocą u weta trzy razy w tygodniu to nie ma opcji, że ona i Christian się nie znają! Baw się dobrze, udanych wątków i długiego pobytu. :D]

    Christian Hemingway
    Ethan Camber

    OdpowiedzUsuń
  3. Ściągawaaaaa! :D
    Trochę mi smutno mieszkańców Mount Cartier, bo w młodości Candoverowie i Ayersowie musieli siać postrach w tej wiosce, szczególnie, że całe towarzystwo w podobnym wieku i z tak samo nieznośnymi charakterkami. O zgrozo, całe szczęście, że się nie przyjaźnili nie wiadomo jak, bo jak nic z tego miasta już dawno byłby sam dym i popiół!
    Fajnie, że jest Mysie. Fajnie, że zmieniła zawód. Fajnie, że jest forma notki, bo ja lubię i po Vivian chyba coraz częściej będę stosować. Fajnie, że jesteś... w ogóle jakoś tu fajnie u nas, nie, kocie? ;)

    Solka, a tak naprawdę to Lati czyli Kot

    OdpowiedzUsuń
  4. [I ja dziękuję za miłe słowa, i cieszę się, że jest chęć na wątek z Twojej strony, bo ja takowe wolne miejsce na wątek u Ferrana, jak najbardziej, mam :D To, co mogę powiedzieć, odnośnie jakiegokolwiek pomysłu na wspólne pisanie: mamy tutaj pięć lat różnicy między postaciami, więc zakładam, że ta dwójka znała się za dzieciaka, bo o wpadnięcie na siebie w MC nie trudno. Mamy tez możliwość zrobienia dobrych kumpli z Caleba i Ferrana. Pytanie jednak brzmi - jaką relację tutaj przewidujesz? Nie ukrywam, że negatywne relacje na dłuższą metę wychodzą u Kaysera słabo, bo jego nie wzruszają żadne zaczepki (ma chłop swoje problemy), a nie jest to osoba, która szuka ich na siłę. Ale poza tym, mamy duże pole manewru, bo nie mam u Ferrana ustalonego niczego szczególnego, ani w kwestii przeszłości, ani teraźniejszości, tak więc hulaj duszo piekła nie ma :D]

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  5. [świetna karto-notka! cudownie mi się czytało do "porannej" kawy :D cieplutko na sercu od razu się robi przy takiej scence z rodzinnym przedrzeźnianiem! własnie tak wyobrażałam sobie klimat miasteczka *-* chętnie poczytałabym więcej spod twoich palców ;)
    zdjęcie śliczne, dziewczyna wesoła, po prostu muszę Cię porwać do wątku! <3 taka gwiazdka może rozjasni ponure życie Miny, co Ty na to? podejmiesz się wyzwania rozruszania posągu? xD
    noi w ogóle cześć i czołem! zabaw z nami jak najdlużej!!!]

    OdpowiedzUsuń
  6. [Oczywiście, że tęsknił! I ja razem z nim. Trzymałam Cię w arkuszu z odpisami do upadłego, mając nadzieję, że się pojawisz ze swoją odpowiedzią i o to jesteś!

    Dużo się pozmieniało od czasu, kiedy Mysie ostatni raz rozmawiała ze Scottem, więc będzie o czym pisać. Na przykład nie wiem czy wiesz, ale teraz to już tylko ona została samotna. Finlay jest szczęśliwym posiadaczem uroczej partnerki, Kat :).

    Masz może jakiś pomysł na wątek, czy myślimy wspólnie?]

    Scott Finlay

    OdpowiedzUsuń
  7. [Powiem tak: w miejsce Lumy na pewno Twojej panny wciskać nie będziemy, bo Ferran nie planuje klękać po raz drugi przed panną, która go zostawi na lodzie, a Luma niewątpliwie właśnie to zrobiła – jeśli ma klękać, to będąc przekonanym o oddaniu drugiej połówki, ale na ten czas to oddaje się jedynie butelce rumu, bo nie ma głowy do bajerowania płci pięknej (co najwyżej z przypadku, ale to się jeszcze nie zdarzyło). Także do narzeczeństwa długa droga :D To może przedstawię chronologicznie swój punkt widzenia:
    Jeśli mowa o przeszłości, to tak – przed zaciągnięciem się do wojska, Ferran był przeciwieństwem aktualnego siebie, czyli należał do osób radosnych, z poczuciem humoru, lubianych i nieco pokręconych. Możemy zatem naszą dwójkę połączyć w przeszłości nawet jako szczeniacką parę, czyli tak jak wspomniałaś: „złamałeś/aś mi serce jak miałam/em lat trzynaście”. Mogli wychodzić razem do piaskownicy, budować fortece na drzewach i inne tego typu sprawy, a ponadto trzymać się tak blisko aż do wyjazdu Kaysera w siną dal. W późniejszym czasie mógł uczyć ją także brzdąkać na skrzypcach. I tutaj, jeśli chodzi o Luke'a, to jest taka możliwość, by Mysie się przyjaźniła z jego siostrą/bratem, ponieważ oni wszyscy pochodzili z Churchill. Luke był najlepszym przyjacielem Ferrana z czasów szkoły i razem wstąpili do wojska. Możemy uznać, że któreś z nich jest w wieku Mysie, np. siostra, i siedziały razem w ławce w szkole. Dzięki temu, Mysie mogłaby być na bieżąco informowana (przynajmniej przez ten czas, kiedy była w MC) o tym, co dzieje się u Ferrana – myślę, że śmierć Luke'a obiegła przynajmniej pół Manitoby, a jego siostra, jako przyjaciółka Mysie, potrzebowałaby wtedy wsparcia. Dzięki temu, zdawałaby sobie sprawę, w jakim stanie jest Kayser (jakim dupkiem się stał :D). Tylko tutaj dochodzi jeszcze jedna kwestia: wcześniej ustaliłam sobie, że siostra Luke'a wiedziała o tym, że Luma spotykała się z innym facetem, gdy Ferran był w Afganistanie (one też się z początku bardzo przyjaźniły), więc automatycznie Mysie także mogła posiadać tę wiedzę, jeśli chcesz.
    A co do teraźniejszości, to bardzo podoba mi się pomysł tych niezapowiedzianych odwiedzin z własnoręcznymi wyrobami alkoholowymi, których Kayser na pewno by nie odmówił – ba! Jeszcze namawiałby Mysie, żeby się z nim napiła, bo jak nie, to będzie oskarżał ją o popadanie w alkoholizm! :D Pomyślałam, że Mysie mogłaby wpaść w momencie, w którym Ferran szperałby na strychu w starych rupieciach, które zamierzał uporządkować. Mogliby odnaleźć coś, co łączyło ich w przeszłości (do ustalenia cóż to takiego). Jak sądzisz? :)]

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  8. [Nie było się czego obawiać. :D Nie mam nic przeciwko, a taka osoba jak najbardziej w klinice się przyda. Nawet do takiego przynieś, podaj pozamiataj. A już na pewno sam Chris jest wdzięczny, że ktoś taki tam jest i kilka razy w tygodniu pomaga mu przy pracy. A raczej na pewno ą ułatwia. Chęci na wątek oczywiście mam i czas też, chociaż mimo to wydaje mi się, że doba jest zbyt krótka. Takie 12 godzin dodatkowo do doby byłoby w sam raz. :) Powiedz mi z którym z panów wolałabyś popisać, a będziemy myśleć.]

    Christian Hemingway
    Ethan Camber

    OdpowiedzUsuń
  9. [To w takim razie kombinujemy z Chrisem, chociaż dużo tu do kombinowania nie ma. Możemy zacząć jak najbardziej neutralnie, a potem się zobaczy w jakim kierunku ich relacja się potoczy. Technicznie rzecz biorąc Chris jest czysty, więc wszelkiej maści powiązania są czyste i nic tylko brać/wymyślać. Co ty na to, aby jedno z nich znalazło jakiegoś bardzo poszkodowanego psiaka, którym oboje by się zajmowali? Ewentualnie dopiero co mogliby go znaleźć, jakiegoś nieszczególnie dużego gdzieś w lesie? :)]

    Christian Hemingway

    OdpowiedzUsuń
  10. [Zatem Luke odszedł 3 lata temu w Afganistanie – zginął podczas ofensywy wrogich oddziałów. Sytuacja wyglądała mniej więcej tak (według moich planów), że Ferran upierał się, by obaj jechali w jednym wozie, jednak Luke zarządził inaczej i niestety zginął. A rok później Ferran uratował życie jego bratu, któremu narodził się syn (siostra Luka jest w tym przypadku ciocią, może nawet chrzestną?). Aktualnie Kayser od 2016 roku (sierpień) jest z powrotem w MC. Na misji spędził 6 lat, choć miał wrócić po dwóch, jednak rozstanie z Lumą miało wypływ na jego decyzje o pozostaniu. Rozstanie polegało na tym, że kobieta po roku jego nieobecności napisała mu list, w którym wyjaśniła, że „nie może tak żyć”. Ten list był ich ostatnią „rozmową” (czyli 6 lat temu), a kiedy Ferran wrócił rok temu do Cold Lake (miasto w prowincji Alberta, z którego pochodziła Luma i w której mieści się jednostka wojskowa), jej już tam nie było. Zmyła się z pierścionkiem, bez wyjaśnień. Dopiero później okazało się, że Luma poznała kogoś krótko po jego wyjeździe (a może i znała wcześniej po kryjomu) – czyli to, czego dowiedziała się siostra Luke'a. I tutaj wpadłam też na taki pomysł, że Mysie faktycznie mogłaby nie lubić Lumy już od samego początku. Po prostu mogła mieć przeczucia, że ona nie jest fair, i mogła wydawać jej się „dziwna”, ale wiadomo – Ferran był zakochany, to zarazem ślepy i głupi jak but. Luma kilkakrotnie odwiedziła MC, bo Ferran ją przedstawiał dziadkom, ponadto, Mysie i cała reszta (wraz z Lumą), mogły brać udział w wojskowej przysiędze Ferrana i tam także złapać kontakt. Ferran mógł wiedzieć, że Mysie jej nie lubiła i Mysie jak najbardziej mogła uciąć sobie z panną Attwood pogawędkę (ach te komplikacje :D).
    Co do niepoważnych pomysłów – nie krępuj się absolutnie, haha! :D Ale tak! Niech to będzie ich wspólne zdjęcie z domku na drzewie, zdjęcie z ich „romansu”, zdjęcie z łosiem – ba! Niech to będzie ich wspólny album ze zdjęciami, który Mysie podarowała mu na święta. Ferran mógł mieć ten album na misji (ach ta nastoletnia miłość!), a teraz znalazł się tam na strychu wraz z całą inną stertą rzeczy (mundur, odznaczenia itp.), bo Kayser upchnął pod dachem wszystko, co miał ze sobą na misji, by nie wracać do niej wspomnieniami. I tutaj jestem za tym, by po kilku głębszych odwiedzili ten domek :D Album mógłby ich rozbawić i natchnąć. Mogłoby się okazać, że domek jest jeszcze na tyle sprawny, że można do niego wejść... Choć musieliby się pewnie schylać, by nie walnąć głowami w dechy. A reszta to na sto procent sama się potoczy :D]

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  11. [Muszę w końcu przy następnej edycji karty (tak, teraz jestem za leniwa xD) napisać, że Chris siedzi w MC jakieś trzy lata. To ułatwi sprawę mi i autorom z którymi przyjdzie pisać. :D No właśnie Chris taki miał być. Bezkonfliktowy, spokojny facet po trzydziestce, który żyje swoim życiem i stara się nikomu w drogę nie wchodzić. Trudno mi czasem coś do takiej postaci wymyślić, jak wspomniałaś o konflikty trudno. Ale jak trzeba to się znajdzie i pomysł na konflikt, gwarantuję. :D Może z czasem nam przyjdą konflikty, ale na razie skupmy się na ratowaniu zwierzaka. Ukochałam sobie lisy, więc stawiam na lisa. Mógłby być młodym dorosłym, więc sprawiałby problemy z tym, aby go zabrali do lecznicy. Ale ostatecznie mogą przekonać go/ją kawałkiem czegoś dobrego. :D I jakbyś zaczęła byłabym bardzo wdzięczna. Moje zaległości, aż krzyczą, żebym je ogarnęła, a z kolejnym zaczęciem mogę już nie dać rady. I spokojnie mogę poczekać. Nigdzie się stąd nie wybieram, a i dość cierpliwa jestem. :)]

    Christian Hemingway

    OdpowiedzUsuń
  12. [Nie wiem czy wiesz, ale Scott właśnie rozstał się z Kat (a raczej to Kat musiała zrezygnować z gry), więc możemy wykorzystać Twój pomysł, ale z drobną modyfikacją: Mysie zaprosiłaby go na łódki, żeby go pocieszyć, ale w międzyczasie wpłynęliby na środek jeziora i pokłóciliby się o Kat. Bo Scott bądź co bądź świeżo po rozstaniu by jej bronił, a Mysie starałaby się mu udowodnić, że nie ma racji. I w efekcie jedno chciałoby wrócić na brzeg (pewnie Scott), a drugie płynąć dalej, więc pewnie "bączkowaliby" na wodzie, nie mogąc się dogadać. Co Ty na to? :)]

    Scott

    OdpowiedzUsuń
  13. [Nie gubię się w tych postaciach zupełnie i to własnie dlatego, że są tak różne! Meredith piszę dużo mniej, bo niestety, na nią muszę mieć taki podły nastrój i pluć siarką xDD I niestety obawiam się, że przez ten jej paskudny charakter to tylko odstrasza!
    Ja bardzo chętnie bym gdzieś obydwie panie zatrzasnęła przykładowo. Żeby żadna nie miała szans na ucieczkę i wtedy z musu, musiałyby trochę z sobą pozamieniać kilka słów, o! W końcu cisza by była nie do zniesienia xD Wolałabym coś tu z Miną zadziałać :D Może... o mam! Może gdzieś niedaleko portu by ruda wpadła do wody i Mysie by przemoczonej kurce zaproponowała ręcznik do osuszenia głowy i ciepłą herbate? ]

    OdpowiedzUsuń
  14. [ Dziękuję za powitanie i miłe słowa :)
    Karta zdradza niewiele, bo w planach są dodatkowe zakładki z informacjami. Na razie brakuje mi czasu żeby je zrobić, ale bardzo chciałam już dołączyć. Ale może jeszcze w tym tygodniu uda mi się dodać choćby powiązania.
    Też myślę, że dziewczyny by się dogadały, dlatego czekam na zaproszenie ;) Co powiesz na „kogoś z pobytu poza MC”? Oczywiście, zależy gdzie wcześniej bywała, ale myślę, że uda nam się dogadać w tej kwestii. Bo dach nad głową udało nam się już znaleźć.
    W ogóle świetny post! Taki pozytywny :) ]

    OdpowiedzUsuń
  15. Plotki były wszędzie i dotyczyły każdego, a ich źródło znajdowało się przy jednym z najbardziej obleganych miejsc przez bezbronne dewotki – przy koście; przed mszą, albo i po, gdzie moherowe berety zatrzymywały się na moment, by w ramach rozrywki wypuścić na wieś świeżą pocztę pantoflową, i dołożyć mieszkańcom kolejnego rąbka historii, której nie byli nawet świadomi. Kayser dobrze wiedział, że na jego temat krąży milion opowieści; niektóre nawet ciekawe, inne nader przekoloryzowane, absolutnie nie trzymające się kupy. To zadziwiające, że sąsiadki potrafiły tyle nadawać na jego temat, a żadna nie pojawiła się u progu drzwi na zapoznawczą filiżankę herbaty. Choć w gruncie rzeczy to naprawdę dobrze, bo dzięki takiej, a nie innej reputacji, Ferran nie musiał się obawiać, że za moment jedna z drugą wparują do leśniczówki z garnkiem obiadu i zaczną pieczołowicie go niańczyć, że jaki to on biedy bohater, skrzywdzony przez okrutny los. Oszalałby, spakował manatki i wyjechał na drugi koniec świata.
    Ale to prawda, że w każdej z wymyślonych fantazji kryło się ziarno faktu. Do mężczyzny przylgnęła łatka agresywnego nie bez przyczyny, bowiem wielokrotnie zdążył już udowodnić, że potrafi być nieobliczalnym stworzeniem, odpowiednio trudnym do ujarzmienia. Czy to w barze u Iana, kiedy złapał za fraki jednego z mieszkańców, gdy ten nacisnął na jego odcisk, czy w każdej sytuacji, kiedy gwałtownie unosił ton, plując wściekle na rozmówcę z tymi rozpalonymi ognikami w oczach, które mogłyby spalić pół lasu. Było kilku świadków, którzy mogli potwierdzić owe ekscesy, choć nie przez to Kayser nie zaprzeczał pomówieniom, a dlatego, że słowa osób trzecich nie miały dla niego żadnego znaczenia. Mogli opisać go tysiącem epitetów, dorabiać sobie bujne historie, besztać, śmiać się – to go nie ruszało. Ruszały go natomiast wspomnienia, będące niczym tykająca bomba i kontakt fizyczny w złych zamiarach. Jedno nieuzasadnione szturchnięcie i detonator rozsadzał w nim pocisk obłędu na tyle, że mógłby się zamachnąć i zdzielić w twarz nawet samego burmistrza. Pogwałcanie przestrzeni osobistej działało na Ferrana, jak płachta na byka, a tym bardziej, jeśli wcześniej miał w ustach alkohol.
    Choć, poza kilkoma osobami, w miasteczku nie było nikogo, kto znałby jego historię; ludzie patrzący na Ferrana z ukosa, trzymali się na dystans zupełnie bezpodstawnie... No, może w jakiejś części bezpodstawnie, bo o tym, że potrafi być agresywny huczała cała wiocha, jak tylko zdążył przyjechać. Jednak wciąż go nie znali i mało kto rozumiał jego zachowania, bo mało kto był w stanie zrozumieć wydarzenia w jakich brał udział, a które ukształtowały jego osobowość. Mógł opowiadać o tym, jak dzielnie służył, jak walczył w progach pustynnej krainy, ale co z tego? To były tylko słowa, nijak nie odzwierciedlające tego, co wtedy czuł; tego, co przeżywał, gdy nacisnął spust odbierając życie pierwszemu człowiekowi, i tego jak z czasem przestał zwracać uwagę na tą błahą, stale rosnącą statystykę. Choćby opisywał te wydarzenia najpiękniejszymi wyrazami, zaciągniętymi z najbogatszego słownika, nikt nie poczułby tego strachu, który przeszył go, gdy lecąc myśliwcem nad ziemią z prędkością godną śmierci, był ostrzeliwany przez jednostki naziemne. Bo wtedy czuł, jak kostucha zagląda mu przez szybę kokpitu, a ten, kto nigdy nie stanął na granicy życia, nie był w stanie zrozumieć, jak to jest otrzeć się o śmierć. Żaden człowiek nie potrafił również pojąć tego, że można ocierać się o nią non stop, a w tych okolicznościach Ferran żył sześć lat. Bez przerwy. Nieustannie czując niebezpieczeństwo; stale przebywając w świecie, w którym nie można nikomu ufać; ciągle walcząc o przetrwanie i nieustannie obserwując, jak te cholerne demony wojny pochłaniają jego przyjaciół i niewinnych, pozostawiając na ziemi tylko smugi krwi. Skąd miał czerpać radość, jeśli dookoła było tyle złego, i cholera jakim cudem miał być spokojny, jeśli co rusz wypruwał sobie żyły?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale on nie interesował się swoim cierpieniem i nie postrzegał go tak, jak zwykły obserwator. On po prostu z nim żył; było mu absolutnie dobrze w takiej, a nie innej skórze, i gdyby ktoś zapytał ej, czy ty cierpisz?, odpowiedziałby puknij się w ten durny łeb. Gdyby potrzebował pomocy i chciał w jakikolwiek sposób sobie pomóc, zapewne pobierałby teraz jedne z najnudniejszych rozmów, jakie można prowadzić z psychiatrą, i zażywałby tysiące zbędnych leków nasennych. To osobom trzecim wydawało się, że cierpi, ale nie jemu. Nie przechodził przez żadne stany depresyjne, nie płakał po nocach i nie zastanawiał się nad najszybszym sposobem, mogącym pozwolić mu zejść z tego świata. Ferran po prostu był i żył, a póki nie wracał pamięcią do przeszłości, wyglądał niemalże jak każdy, inny facet. No, i dopóki ktoś nie starał się go wszelką cenę wkurzyć. Dlatego siedział w tej leśniczówce, bo tam mógł być spokojny, a w razie ewentualnych problemów, zrobić krzywdę tylko i wyłącznie sobie. Ale, wbrew pozorom, Kayser nieczęsto wchodził wkurzony, mimo że jego postura budowała inne wyobrażenie. Na co dzień był bardzo spokojny; niewiele się odzywał, nie musiał także nigdzie wychodzić, zatem momentami było więc tak, jakby zupełnie nie istniał... No, a to, że ktoś akurat trafił na niego w takim, a nie innym stanie, to cóż... Musiał mieć po prostu wielkiego pecha. Jednak dzięki przeszłości stał się znieczulony, zarówno na błagania ludzi, ich problemy, jak i zawziętą, wrogo nastawioną naturę. Jeśli tylko chciał, potrafił przechodzić obojętnie obok wszystkiego, nawet obok człowieka, który kuliłby się w akcie cierpienia, prosząc o śmierć – jedni zapewne pomogliby mu, inni dobili, zaś Ferran przeszedłby niewzruszenie, skazując go na istną drogę przez mękę. Ale, to nie oznaczało, że nie potrafił wykrzesać z siebie choć odrobiny uprzejmości, bowiem dbał o to, co ważne; o faunę i florę chociażby... i pewnie tylko dlatego, że jeszcze niczym nie zdążyła go zniechęcić, w przeciwieństwie do rasy ludzkiej, której po tylu latach cholernie się brzydził.
      Miniony tydzień zapewnił mieszkańcom tutejszej wioski spokojną pogodę. Po ostatniej wichurze ostały się tylko chmurki, cyklicznie przemykające po blado-błękitnym sklepieniu; słońce skrywało się od czasu do czasu za gęstymi fałdkami, rzucając rozłożysty cień na pobliskie drzewa, ale po chwili znów wyglądało, dekorując jaskrawymi promieniami gęstwinę mchu, otulającą chłodną już ziemię. Las powoli przygotowywał się do snu; wiewiórki zbierały ostatnie żołędzie, a zające wyściełały swe niewielkie norki. Nie brakowało także ptaków, których trzepot niósł się echem po całym zagajniku, jakim mężczyzna aktualnie spacerował w ramach obchodu. Wciąż napawał się tym nieskażonym powietrzem, mimo że robił to co drugi dzień od ponad roku. Być może powinien był się w końcu przyzwyczaić, aczkolwiek jeden rok nie był w stanie naprawić sześciu lat życia z piaskiem w tchawicy, nawet, jeśli na łonie natury spędzał niemalże cały swój czas. W krtani, po dziś dzień, odczuwał niekomfortowe drapanie, choć nie był pewien, czy to za sprawą afgańskiego kurzu, czy jednak nadmiaru alkoholu, który przepalił mu przełyk.
      Dotarłszy do terenów leśniczówki, zaszył się za szopą, gdzie porąbał kilka suchych konarów. Zmrok szybko otulał las. Ułożywszy naręcz szczap, ruszył do chatki, w której zaczął układać pocięte kawałki drewna w równy stos. Towarzyszącą mu ciszę, przerwał nagle dobrze znany głos.
      — Czego tu szukasz, Ayers? — Zapytał głośniej, po czym podniósł się z drewnianej podłogi i dał kilka kroków w kierunku korytarza. Oparł się o framugę drzwi i splótł ręce na wysokości klatki piersiowej, zlustrowawszy uważnie aparycję niewiasty, gdy tylko ich spojrzenia się skrzyżowały. — O tej porze.

      [Wszystko jest w najlepszym porządku! A mi wybacz za długość, ale początki wychodzą mi tak długie jak sam Chiński Mur. :D]

      Ferran Kayser

      Usuń
  16. [Dziękujęę! A z odpisem nie musisz się spieszyć, bo na sama ostatnio nie mam na nic czasu :D W każdym razie, Octavian chętnie pójdzie z Mysie nawet na koniec świata, także ten... Jak coś, to wiesz gdzie mnie szukać :D]

    Octavian Carnegie

    OdpowiedzUsuń
  17. Charakter Ferrana ukształtował się głównie na wojskowej dyscyplinie. Oczywiście, dziadkowie wpoili mu do głowy zasady savoir-vivre, aczkolwiek cała reszta została nabyta w wysokich murach, nie zawsze sympatycznej jednostki. Takim już się stał – zwracającym uwagę na szczegóły, cholernym perfekcjonistą i nieugiętym facetem, przekazującym niekiedy zbyt prostolinijnie swe zacne myśli. Do tego albo należało się przyzwyczaić, albo nie, jednak jeśli mowa o charakterze, to kontrastował on z każdym obrazem optymizmu. Kiedyś, nim ukończył te dwadzieścia lat, miał w sobie spore pokłady pozytywnej energii, jednak wyjazd do Cold Lake w Albercie wziął i obrócił jego osobowość o sto osiemdziesiąt stopni. Na miejsce beztroskiego postrzegania świata wkroczyła chorobliwa czujność, a spontaniczne podejście do otoczenia przeobraziło się w regulaminową, oficerską musztrę; tyle razy, ile Kayser za karę musiał odśpiewywać hymn jednostki, tyle tutejsze dewotki spod kościoła nie zdążyły się jeszcze wymodlić. Z czasem dla Ferrana stało się to normalnością, choć dla przeciętnego obywatela była to raczej tyrania z piekła rodem. I dlatego, choć zdjął z siebie – poniekąd – obowiązki oficera, cały czas nim był, bowiem tego charakteru już nic nie będzie w stanie zmienić, bo co swoje, Kayser zdążył już przeżyć tam, gdzie dzieci w wieku kilkunastu lat uczą się zabijać – Afganistan i ziemie spowite krwią nauczyły go być absolutnie znieczulonym na otaczającą go rzeczywistość. Na cierpienie, ból i przygnębienie – na uśmiech, radość i szczęście. Prawdę powiedziawszy, można było go po prostu nazwać rozklekotanym wrakiem emocjonalnym.
    Natomiast prawdopodobieństwo, że Ferran zachce o sobie cokolwiek z własnej woli opowiedzieć było zerowe, i chyba jedynie za pomocą tortur udałoby się wykrzesać z leśniczego jakiś skrawek informacji na temat wydarzeń, które spotkały go nim wrócił do Mount Cartier, albo na temat jego wspomnień. Wracanie do tamtego okresu nie miało na niego dobrego wpływu, a ilekroć temat wojny wchodził na salony, Ferran zaczynał się wyraźnie denerwować i nie chodziło o kręcenie nosem, a dość agresywne gesty, czy słowa, którymi godził rozmówcę w sposób wyjątkowo bezwzględny. Zatem, byle kto nigdy nie będzie miał okazji usłyszeć z ferranowych ust, jak to jest, gdy od śmierci dzieli cię jeden, zły ruch, jednak Mysie nie była wrzucona do worka z napisem byle kto, bo w egzystencji Kaysera była i nadal jest tym kimś, komu potrafi zaufać. Dlaczego? Bo zawsze była szczera, nigdy nie próbowała uszczęśliwiać go na siłę, i zawsze będzie kojarzyła mu się z tymi jedynymi chwilami, do których naprawdę lubi wracać wspomnieniami, i do których nierzadko wraca. Mimo, że nie jest zbyt wylewny, a okazywanie tego typu uczuć nie wychodzi mu za dobrze, to nadal darzy pannę Ayers ogromnym sentymentem. Wszak, to wspomnienia z nią związane dodawały mu nadziei, gdy wokół walił się świat, ludzie zawodzili, a w karabinie ostawał się ostatni nabój. Wtedy zawsze wracał myślami do domku na drzewie, do przedzierania się zimą przez wysokie po sam pas zaspy, czy do ognisk w letnie noce, podczas których drewno strzelało przyjemnie, a w powietrzu unosił się zapach pieczonych pianek. Echo tamtych dni było jedynym, co tak właściwie mu pozostało, bowiem w swoim świecie został już zupełnie sam. Dlatego opowieść o tym co było, to w przypadku Mysie zapewne tylko kwestia czasu, który niebawem nadejdzie. Czy ktoś poza nią byłby go w stanie tylko i wyłącznie, w ciszy, tak po prostu wysłuchać?
    Jej zaczepkę odnośnie dobrego słowa puścił mimo uszu, przeciwnie do piersiówki, którą zręcznie pochwycił w dłonie. Otworzywszy zakrętkę metalowego naczynka, zaciągnął się zapachem alkoholu i kontrolnie spojrzał na lico Mysie, jakby właśnie w rysach jej twarzy miały się ukryć ewentualne za i przeciw, dotyczące spróbowania tegoż eksperymentu. A nie było w niej nic niepokojącego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Cynamon — zauważywszy, przyłożył do ust metalową szyjkę i przechylił ją pewnie, upijając łyk alkoholu. Po kilku sekundach podparł dłoń o ciało w okolicy żołądka i zmarszczył brwi, zaciskając na krótki moment usta. Nie dało się ukryć, że alkohol był mocny – ba! Kopał tak, jak trzeba i prawdopodobnie większa ilość byłaby w stanie go nawet powalić.
      — Posłuchaj, Ayers... — zaczął, dając kilka nieśpiesznych, swobodnych kroków w stronę ciemnowłosej, po czym podał jej piersiówkę, przykładając denko naczynka w okolicy jej splotu słonecznego. — Jeśli następnym razem postanowisz zakłócić mój spokój, to zrób to z większą ilością tego czego, okej? — Uniósł lekko brew, a zaraz za nią podniósł się także kącik ust, i nawet, jeśli równie szybko opadł, to tak czy siak przez chwilę naprawdę emitował uśmiech, który dosięgnął jego błękitnych oczu.
      Raz wyroby panny Ayers byłby w stanie zabić niedźwiedzia, a raz człowiek z trudem odsuwał usta od szklanki i zawartości wysokoprocentowego płynu, ale pomimo tych kilku nieudanych prób, Ferran wciąż pozostawał testerem, który chętnie próbował nowości spod skrzydeł Mysie. Akurat ten cynamonowy napój smakował mu na tyle, że chętnie sprezentowałby sobie nieco większą buteleczkę na chłodniejsze wieczory, coby mieć ów smakołyk zawsze pod ręką. Pytanie tylko brzmi, czy Mysie uwarzyła go więcej?

      Ferran Kayser

      Usuń
  18. [No, no. Jak to ładnie mi określono pod kartą The bitch is back :D Jak Mysie dalej jest odporna na marudność, to Max ma teraz trochę wolnego czasu, bo poparzyłam jej rękę!]

    Max Carter

    OdpowiedzUsuń
  19. [ Ja też odkopuję się z zaległości. Głupie studia odciągnęły mnie od bloga tak, że teraz nie wiem za co się zabrać!
    Co do wątku... Wstyd się przyznać, ale jeszcze nie ustaliłam tych rzeczy, o które pytasz :D Może byłyby bliskim znajomymi jeszcze w mieście, Mysie mogłaby być nawet na ślubie Polly. A potem coś by się stało, że kontakt by się urwał... Ygh, nie powinnam sobie robić przerw od pisania, bo później nie umiem nic wymyślić... ]

    OdpowiedzUsuń
  20. [Przepraszam, przyznaję się bez bicia że myślałam, że odpisałam na twój komentarz, cóż. Kajam się!
    Z pewnością byłaby to miła odmiana, zwłaszcza, że Benowi się ostatnio komplikuje życie, haha c:
    Ja uwielbiam ten teledysk, ma wspaniały klimat :>
    PS Znalazłam literówkę, w cytacie na końcu karty powinno być ends a life, nie end :D]

    Ben Fawley

    OdpowiedzUsuń
  21. [Dziękuję serdecznie! Annie to dobra duszyczka, która potrzebuje wokół siebie odpowiednich ludzi. A Mysie wydaje się właśnie takim człowiekiem, więc chęci na wątek jak najbardziej mam! Widzę, że obie nasze panie zawracają głowę weterynarzowi, a wszyscy wiemy, że nic tak nie zbliża ludzi jak zwierzaki. <3]

    Anna

    OdpowiedzUsuń
  22. [Czekam na mojego cukierka i przymilne mruczenie na dobranoc! Choć przeczytanie tak wspaniałej karty, samo w sobie było już nagrodą. W dobie minimalizmu (któremu i sama uległam, niestety lub stety), przeczytać przyjemne karciane opowiadanko to nie lada odmiana. Cześć, dobry wieczór!
    Zawsze chciałam, by z moim bratem łączyły mnie podobne relacje, jakie z rodzeństwem połączyły panienkę Ayers. Moja w tym słabość, że nie da go się tak łatwo przegadać i sukcesem można nazwać nawet najmniejsze wtrącenie mu się w słowo. Tym bardziej jestem pełna podziwu, zazdrości, a trzydziestką na karku wcale bym się nie przejmowała. Podobno dopiero wtedy zaczyna się prawdziwe życie :D
    Dziękuję ślicznie za powitanie i życzenia; oby spełniły się wszystkie bez wyjątku. Nie mogę obiecać, że dziesięcioletnia mistrzyni akwareli przekona panienkę Ayers do wszystkich dzieci, ale do siebie z pewnością! Pomyślałam, że może wyślemy małą do weterynarza akurat tego dnia, gdy pomaga u niego Mysie? Ot, mała znalazła na ulicy potrąconego psiaka, na tyle jednak oszczędzonego, że przeżył wypadek - choć ze złamaną łapką. Zaniesie go do przychodni, kierując się wskazówkami przechodniów, lecz potem poprosi Twoją panią o pomoc w trafieniu do zajazdu; ciągle nie poznała dobrze miasteczka, a w drodze do weterynarza zakręciła się za mocno i straciła orientację. Za znalezienie zguby i w jakikolwiek sposób dostarczenie jej do zajazdu, Julek może zaoferować coś dobrego do jedzonka, kawę, kompot lub zimne piwo wieczorem. Czy co tam jeszcze przyjdzie nam do głowy. Co o tym myślisz, dałybyśmy radę skleić coś z tego? c:]

    Julek

    OdpowiedzUsuń
  23. [ Tak, zgadłaś za pierwszym razem; przejęłam siostrę Luka, a w pakiecie dostałam również relację z Mysie... Co zresztą niezmiernie mnie cieszy, bo Twoja pani wydaje się być super babką! ;) Jak dla mnie możemy więc pozostać przy przyjaźni, która przetrwała nawet poza szkolną ławkę.
    Na wstępie powinnam chyba zaznaczyć, że razem z autorką Ferrana nieco zmodyfikowałyśmy przeszłość obu postaci, by pasowała do nowego zamysłu. Tym sposobem Juno była nie tylko przyjaciółką Kaysera, ale też jego pierwszą taką poważniejszą miłością w okresie tuż przed podjęciem się jego szkolenia, a także krótko po nim. Ostatecznie rozstali się w sumie w zgodzie i nie było między nimi żadnych zatargów, o ile można tak to ująć. xD
    Myślę, że wypadałoby też wspomnieć coś o śmierci Luka i podejściu jego siostry do sprawy, ale najpierw przedstawię trochę mój zamysł postaci. Niedługo po ukończeniu szkoły Walter również wybyła z okolic Churchill i przeniosła się na studia za granicę z nadzieją na rozpoczęcie kariery. Od zawsze była taką trochę chłopczycą i myślę, że obie będziemy zgodne w kwestii, że to nic dziwnego, przy tak przeważającej większości męskiego towarzystwa! Mysie zapewne też bardziej odpowiadało szlajanie się z chłopcami i Juno niż ploteczki z koleżankami ze szkoły (taką przynajmniej mam nadzieję). Ze swojej strony mogę zaproponować, by to jednak Ayers była z nich dwóch tą bardziej racjonalną i świadomą swojej kobiecości połówką, która w razie potrzeby studziła zapał przyjaciółki i wetowała jej szalone pomysły. W większości przypadków mogły być oczywiście partnerkami w zbrodni, ale trzeba było znać jakieś granice... Taka kąpiel w jeziorze, przy ostro minusowej temperaturze na przykład, wiązałaby się ze zbyt ryzykownymi konsekwencjami, które zapewne nie byłyby warte ceny "sprawdzenia swoich możliwości", czego Junona z początku mogłaby nie dostrzegać. Właśnie o takie sytuacje mi chodzi. ;D
    Poza tym Jun o zawsze nie doceniała swoich możliwości i była odrobinę zakompleksiona, ale po jej wyjeździe i podjęciu stażu wszystko się zmieniło. Dziewczyna stała się bardziej odpowiedzialna, zaczęła o siebie dbać i prowadzić w mirę normalny tryb życia, bo ile można było żyć na chipsach i pepsi, prawda? Zastąpiła je więc czarną kawą, bo kto jej zabroni, przecież taka jest dorosła! Jej pociąg do adrenaliny jednak nie zniknął, a chociaż nie poszła z ślady Ferrana i starszego brata (chociaż przez chwilę naprawdę się nad tym zastanawiała), ku przerażeniu rodziny postanowiła wybrać nie mniej niebezpieczne zajęcie i ostatecznie została fotoreporterką. Krótko mówiąc - pchała się wszędzie tam, gdzie na świecie działo się coś kontrowersyjnego i nierzadko pakowała się przez to w poważne tarapaty.
    Jako, że w moim zamyśle Juno była bardzo zżyta z Lukiem, jego śmierć mocno nią wstrząsnęła. Do tego stopnia, że nie była w stanie nawet pojawić się na pogrzebie. Przesiedziała go zamknięta w ciemnościach otulona kurtą od jego munduru, przechodząc poważne załamanie i zdzierając sobie gardło od wrzasku. Po tym incydencie dość długo dochodziła do siebie, ale wybrała rekonwalescencje z dala od rodzinnych stron, rzucając się w wir pracy. Wróciła na chwilę przed powrotem Ferrana do Mount Cartier, by zaopiekować się chorą babcią (pomagała też przy okazji dziadkowi Kaysera), a po jej śmierci znów wyjechała, by zająć się swoimi sprawami. W tym czasie dopadło ją kolejne nieszczęście, tym razem ze strony ukochanego. Jeśli z Mysie ciągle utrzymywały kontakt, to przyjaciółka powinna chyba wiedzieć o istnieniu takiego osobnika w jej życiu, prawda?
    Jestem ciekawa co na temat tego wszystkiego myślisz. Trochę się rozpisałam, ale chciałam się dokładniej określić już na początku, żeby później - w przypadku ewentualnego wątku - nic się nie pomieszało. xd Z góry przepraszam, jeśli jest tego zbyt wiele! ]

    skruszona Juno

    OdpowiedzUsuń
  24. [ Cześć ;) tak mi się zdaje, że nie udało nam się jeszcze zgrać, choć ustaliłyśmy juz jakiś wątek u Mysie i Miną, której już nie ma.... ale może skusisz się na coś z pogodną i wygadaną Sol? No a co najmniej przyzwoicie by było, gdyby nasze panny się znały :) ]

    OdpowiedzUsuń
  25. Ciepła, zdecydowanie ciepła i dobra kobiecina z tej Solki, więc możesz ją tak nazywać. A co do zdjęć... to jest sekret, słońce! ♥
    Nawet za nią tęskniłam... chociaż brakuje mi tu jednej postaci do kompletu, ech.

    Solane Candover

    OdpowiedzUsuń
  26. [Ślicznie dziękuje za tak miłe powitanie<33 Po pierwsze naprawdę fajna karta i przede wszystkim zdjęcie :D Watek, z chęcią, zawsze bo w końcu po to tutaj z Garysiem jesteśmy, żeby pisać i watkować. Sadze że powinni się znać, a jemu na pewno się przyda ktoś z kim Gabriel będzie mógł pogadać bez dziecka i o dziecku! No bo w końcu to młody facet i jego życie to nie tylko dziecko hah :d Zapyta czy może masz jakiś pomysł? Jakieś powiązanie?:D Ja z chęcią mogę zacząć, bo tutaj wszystkim trąbie że lubie to robić :p Także, nie ma problemu, tylko jakby tu ich spotkać :)]
    Gabriel Morgan

    OdpowiedzUsuń
  27. [Wydaje mi się, że nalewka wystarczająco udobrucha Anthony’ego, tak, by Mysie nadal mogła się cieszyć dwoma nerkami i płucami. Jednak niech się strzeże, bo gdy przesadzi z rozpieszczaniem go trunkiem, to nie wiem, czy tak łatwo pozbędzie się go ze swojej kanapy. :D Zdradzę Ci w sekrecie, że Welch posiada wiele talentów, ale śpiewać niestety kompletnie nie potrafi, więc mając na względzie dobro swoich uszu, lepiej go do tego nie namawiać. Skoro Anthony może tyle zyskać na znajomości z panną Ayers to grzechem byłoby odmówienie wątku. Coś Ci już chodzi po głowie czy zastanawiamy się nad czymś wspólnie? ;)]

    Anthony

    OdpowiedzUsuń
  28. [Phi! Oczywiście, że nie straciłam chęci – ja czekałam na ten odpis i teraz z wielką przyjemnością na niego odpisuję! :) Natomiast to czy zaczniemy coś innego, zależy głównie od Ciebie. Akurat ja, jako elastyczny człowieczek, chętnie pociągnę to dalej, ale równie chętnie wcisnę ich w coś nowego. Jeśli po przerwie nie będziesz mogła wkleić się w aktualny wątek – cieplutko zapraszam na burzę mózgów! <3]

    Może faktycznie często – zbyt często – sięgał po alkohol, ale informacja o tym, że Mysie pochowała gdzieś zapasy cynamonowej nalewki, naprawdę go ucieszyła. Próbował już naprawdę wiele, począwszy od lekkich jagodowych płynów z niewielkim dodatkiem spirytusu, a skończywszy na... praktycznie samym spirytusie, jedynie okraszonym smakiem dojrzałej aronii. Do degustacji doliczyć mógł również nalewkę z piołunu, bo ta choć niby w gruncie rzeczy lecznicza (do tego miała służyć, zgodnie z zaleceniem), wielokrotnie brała udział w nabijaniu guzów na tym jego blondwłosym łbie. Przecież jeszcze nie tak dawno temu, framuga drzwi w spiżarni była tak nisko, że niejeden dryblas zostawił na niej swój naskórek, a już szczególnie w towarzystwie procentów, które zdecydowanie rozszerzały metraż danego pomieszczenia. To dlatego Ferran postanowił zreperować – albo pozbyć się – górną część futryny: by nigdy więcej nie uderzać głową w jej drewnianą powierzchnię.
    — W takim razie zaklepuję jedną flaszkę — zaznaczył, z powrotem przejmując piersiówkę z rąk Mysie. Zaklepał, bo nalewki to chodliwy towar w tych rejonach, i żywił nadzieję, że panna Ayers będzie pamiętać o swym prywatnym testerze.
    Pytanie o borówki wprowadziło go w chwilową deliberację, więc odwrócił się dopiero w momencie, w którym Mysie zdążyła przekroczyć już próg kuchennych drzwi. Miał wiele różnych zapasów, wliczając w ich zawartość także pędy sosen, żołędzie, czy szyszki – to wszystko wbrew pozorom było mu naprawdę potrzebne – był również przekonany, że w spiżarni mieści jeżyny i świdośliwę. Ale czy miał tam do cholery borówki?
    — Wiesz, pamiętam ten placek... — przypomniał sobie, kiwając przy tym głową. — Po raz pierwszy miałem okazję spróbować go właśnie na swoich urodzinach. I czy to nie ty go przypadkiem wtedy przyniosłaś? — Oparł się plecami o blat tuż obok Ayers i wsunął dłonie do kieszeni spodni, zawieszając na Mysie swe spojrzenie.
    To było dawno temu, bo wtedy Kayser mógł mieć jakieś naście lat, jednak całkiem dobrze pamiętał większość domówek i imprez, na których bywał. Mount Cartier, mimo że nie wygląda na imprezową wioskę, kiedyś naprawdę mogło pochwalić się przebojową młodzieżą, która zawsze potrafiła zorganizować sobie czas, mimo że nie miała do tego narzędzi. Ale wszyscy wybyli Bóg wie dokąd, i niewiele z tamtych pradawnych dziejów pozostało.
    Tak właściwie, teraz wszystko było już inne, a przynajmniej z punktu widzenia Ferrana. Stracił on to zawadiackie poczucie humoru, które kiedyś często mu towarzyszyło, i w zatrważającym stopniu ograniczył znajomości. Chyba najgorsze jest to, że wiedział o tych wewnętrznych przemianach, ale nie miał potrzeby ich wcale ruszać, by cokolwiek naprawić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Powinienem mieć te borówki — dopowiedział za moment, łapiąc się przy tym chwilowo za brodę. — Mogę ich specjalnie dla ciebie poszukać, jeśli chcesz.
      Nie był aż takim bucem, jak sądziło pół wioski, i był w stanie bezinteresownie oddać pannie Ayers słoik zebranych tego lata borówek. Jeśli odnalazła przepis i chciała spróbować swoich sił w upieczeniu czegoś na wzór tamtego pamiętnego placka – czemu nie? Miał tylko nadzieję, że podzieli się nim tak samo, jak całą rzesza nalewek, które własnoręcznie skomponowała. Testerem dań również był w stanie zostać. Ale tylko tych z rąk Mysie!

      Ferran Kayser

      Usuń
    2. [A! I niebawem wrzucę Twoją panienkę do ferranowych powiązań, także spodziewaj się tam wzmianki o Mysie :)]

      Usuń
  29. [Szkoda, ale może z czasem coś nam wpadnie z pomysłów na watek :) nie omieszkam się zgłosić, jeśli coś mi się nasunie! ;D ]

    OdpowiedzUsuń
  30. [Myślę, że ten brak rzucającej się w oczy dziewczyńskości u Mysie mógł właśnie zwabić Anthony’ego w sidła nastoletniego zauroczenia. Uznajmy, iż pewnego dnia pośród chichoczących rówieśniczek, „zauważył” Ayers i niespodziewanie coś go w niej zafascynowało. I tak jak pisałaś mógł jakimiś drobnymi gestami okazywać jej, że nie do końca traktuje ją już jak swoich kumpli, ale w gruncie rzeczy nie wykonałby żadnego odważniejszego kroku, być może trochę ze strachu przed tym, iż w przypadku fiaska straciłby całkiem pasującą mu relację. Welch na stałe nigdy nie wyniósł się z Mount Cartier, raczej trwał w zawieszeniu i przemieszczał się pomiędzy domem rodziców a mieszkaniem swojej byłej partnerki w Churchill, gdzie także przez pewien czas pracował. Wydaje mi się, że wyjazd Mysie mógł podziałać na niego trochę jak kubeł lodowatej wody i jednocześnie pomógł uświadomić sobie, iż to, co czasami wyprawiało jego serce na jej widok, było jedynie szczenięcą miłostką (choć mogła to być tylko niezdarna próba uspokojenia poczucia straty, które niechybnie go jednak dopadło i ostatecznie wrzuciło w ramiona innej kobiety). Zastanawiam się nad jego obecnym stosunkiem do panny Ayers. Z jednej bowiem strony wpadłam na to, by krótko po zakończeniu swojego ostatniego związku (niecały rok temu) otwarcie dał jej do zrozumienia (będąc trochę nietrzeźwym), że w jakimś stopniu nie jest mu obojętna (nieważne ile czasu minęło, wciąż ma do niej niemałą słabość), ale z powodu kiepskiego czasu i okoliczności wszystko spełzło na niczym. Z drugiej strony nie wyobrażam sobie ich całkowitej izolacji, więc skoro przez tyle lat się mijali, milczeli i los nie był dla nich łaskawy, to może zamknijmy ich gdzieś i zmuśmy do konfrontacji? Powiedzmy, że przez ostatni czas te niedopowiedzenia wciąż nad nimi wisiały i rzutowały na ich znajomość (szczególnie jego wyznanie sprzed roku), niekoniecznie pozytywnie na nią działając, więc może nadszedł czas, by się z tym uporać?]

    Anthony

    OdpowiedzUsuń
  31. [ O rany, to prawda! Przepraszam najmocniej, Twój komentarz faktycznie zginął mi w tych wątkach... Straszna gapa ze mnie, ale to prawdopodobnie dlatego, że akurat wtedy nie wyróżniał się długością. xd W każdym razie - moja wina! Przejdę jednak do rzeczy, zanim zapomnę co chcę napisać.
    Po pierwsze, nie przeszkadza mi absolutnie, że obie mogły być tak samo postrzelone. Zawsze można - tak jak mówisz - w roli ich "opiekunki" zatrudnić któregoś z braci, nie mam żadnych przeciwwskazań; kwestia dogadania. Myślę, że przez to mogłyby się lubić jeszcze bardziej. ;)
    Poza tym ja również jestem za w kwestii dalszego utrzymywania kontaktu. Junona po swoim własnym wyjeździe pewnie nie raz zapraszałaby Mysie do siebie, o ile akurat przebywałaby po tej stronie oceanu, bo praca fotoreportera po studiach pochłonęła ja bez reszty. Uważam jednak, że o Calebie (jej byłym ukochanym) przyjaciółka powinna wiedzieć i jedynie o jego ostatnim wybryku mogłaby nie mieć jeszcze pojęcia, bo w trakcie rozpraw sądowych Junona nie miała głowy do pisania listów. Nawet jej rodzina nie wie co tak naprawdę się wydarzyło, ale dziewczyny będą miały okazję porozmawiać po przyjeździe Walter do Mount Cartier. Na pewno wypadałoby im się spotkać na kawie albo przy czymś mocniejszym. Myślę, że jeśli wszystko będzie Ci pasowało, to pozostanie mi tylko opisanie relacji Juno z Calebem, by Twoja Ayers mogła go przy każdej okazji wyklinać wiedząc nie tylko, że miał na jej przyjaciółkę zły wpływ, ale też znając już jego winę. XD ]

    Juno Walter

    OdpowiedzUsuń
  32. [ Haha, teraz pewnie Juno mogłaby na tego brata Mysie nieco krzywo patrzeć... Biedy i nieświadomy powodów, dla których przyjaciółka siostry posyła mu w spojrzeniu gromy. xD

    Okej, co do Caleba to może zacznijmy od tego, że on również jest fotografem. Spotkali się z Juno x lat temu, na jednej z wystaw i załapali jakiś kontakt. Ona wtedy była jeszcze stosunkowo nowa w branży i dopiero zaczynała swoje podróżowanie, więc nie mieli okazji żeby jakoś lepiej się poznać. Dopiero kilka lat później, po kilku takich niezobowiązujących spotkaniach "przy okazji" coś się między nimi ostatecznie nawiązało. I teraz tak: Junona była w przeszłości dość przebojowa, o czym wcześniej rozmawiałyśmy, ale dziewczyna jednocześnie ukrywała swoją ta taką drugą twarz zakompleksionej nastolatki, która skąpą pewność siebie nadrabiała tak naprawdę zwykłą brawurą. Za duże ciuchy, związane włosy i kumplowanie się z chłopcami pomagało jej radzić sobie z tym, ale Mysie powinna raczej o tym wiedzieć, nawet jeśli innym ten fakt umykał. Juno nie była jednak nigdy zbyt pokorna ani uległa, co jednak zmieniło się po wejściu z Calebem w związek. Z początku wszystko było super, ale później z każdym kolejnym miesiącem było coraz mniej kolorowo. Nie podobały mu się jej wyjazdy, nie podobały mu się jej przyzwyczajenia, jej ubrania i ogólnie… ona mu się przestała podobać. Nie miał też oporów, by na każdym kroku jej o tym przypominać. Wiadomo, jak to zaślepiona uczuciem idiotka uznała, że koleś ma rację. Zaczęła więc bardziej o siebie dbać; ćwiczyła i biegała w każdej wolnej chwili co też w sumie wyszło jej na dobre, ale jemu wciąż było mało. Była za mało elegancka, za często wyjeżdżała i za każdym razem przywoziła jakąś nową bliznę; powiedział jej, że wygląda okropnie, że nie może na nią patrzeć, więc ma je zakrywać, a ona, głupia, nawet się temu nie sprzeciwiała. Pozwalała mu sobą dyrygować we wszystkim co nie dotyczyło jej pracy, przyzwyczaiła się do tego, a im więcej biegała tym bardziej była na to znieczulona… Z początkowo chodziło o uczucie, a później po prostu chciała uniknąć ciągłych kłótni i problemów. Oczywiście, zachowywała się w ten sposób wyłącznie przy Calebie, bo w gronie znajomych - o ile jego nie było w pobliżu - była sobą.

    Jak się później okazało, we wszystkim tym chodziło o pieniądze. Jako, że Junona zamieszkała ze swoim facetem, w końcu wyszło na jaw, że ostatnio krucho u niego z kasą i najzwyczajniej w świecie znalazł sobie w niej kozła ofiarnego. Kiedy zdała sobie z tego sprawę, powiedziała mu co myśli, a wtedy rozpętała się wojna. Walter wyjechała na kolejną "misję", a w tym czasie jej ukochany sprzedał jednej z erotycznych gazet jej zdjęcia. Właśnie tak... (XD) Kiedyś, na początku związku Juno zgodziła się zostać jego próbną modelką na jeden wieczór, bo następnego dnia miał mieć ważną sesję i chciał wypróbować nowy sprzęt i takie tam, a po wszystkim miał fotki usunąć. Jak się po powrocie dziewczyny okazało, nie tylko ich nie usunął, ale postanowił wykorzystać je bez jej zgody. Dowiedziała się o tym zupełnie przypadkiem, dzięki znajomym i nie wahając się ani chwili, rzuciła tego idiotę i wniosła pozew do sądu. Nie tylko przeciwko niemu, ale też przeciwko pismakowi i obie sprawy wygrała.

    Do Mount Cartier Jun przyjechała już po zakończeniu tej "wojny", ale nawet jej rodzina nie ma pojęcia o tym, co zaszło między nią, a Calebem. I to by chyba było na tyle. XD Daj znać co myślisz i możemy obgadać wątek! ]

    Juno Walter

    OdpowiedzUsuń
  33. [ Czy Ty naprawdę koniecznie chcesz temu bratu Mysie uprzykrzyć życie? Jestem pewna, że jako strażak (i starszy brat Twojej pani) ma już chłopaczyna wystarczająco dużo problemów i nie wiem czy zainteresowanie się odmienioną Juno wyszłoby mu na dobre... ;D Niemniej myślę, że na upartego mogłyby z tego wyjść czasem ciekawe motywy do naszych przyszłych wątków.
    Poza tym cieszę się, że podzielasz zdanie Walter odnośnie jej byłego partnera, bo i owszem - Caleb jest skończonym dupkiem. Myślę, że jeśli Ayers chociaż raz odwiedziła Junonę w ciągu ostatnich czterech lat po śmierci Luka, to mogłaby mieć z nowojorczykiem do czynienia, ponieważ właśnie na ten okres datuję rozwinięcie i zakończenie związku Jun. Rozpoczął się tak mniej więcej rok po śmierci jej brata, a zakończył oficjalnie rok temu, przy czym ostatnia rozprawa odbyła się kilka miesięcy wstecz od momentu jej przyjazdu do Mount Cartier.
    Nie, o powrocie Walter raczej nikomu nie powiedziała, ponieważ wtedy musiałaby powiedzieć o tym rodzicom, a oni nie pozwoliliby jej zamieszkać w chacie po dziadkach, kiedy ta jest w trakcie "porzuconego" remontu. Zimna woda, brak ogrzewania itd. Junona myślała, że sobie z tym poradzi: umówiła się z sąsiadką, że od czasu do czasu skorzysta z ciepłej wody, a potem ruszyła szukać grzałki, którą chciała pożyczyć od dziadków Ferrana, ale tak się złożyło, że skończyła w leśniczówce. Kilka dni pewnie zajęłoby jej oswojenie się z sytuacją i wtedy mogłaby zjawić się z niespodzianką u progu domu Mysie. Oczywiście, z całym wyposażeniem, niezbędnym do przekupienia przyjaciółki, co Ty na to? ]

    Juno Walter

    OdpowiedzUsuń
  34. [ Haha, wygląda na to, że Ferran jest w Mount Cartier Pierwszym Testerem w ogóle, ponieważ z tego co już mi wiadomo, testuje również wypieki Sol. ;D
    Mogę zacząć, nie ma problemu, ale musisz dać mi chwilę żebym mogła to wszystko jakoś ładnie i składnie ująć w słowa. Tak więc spodziewaj się mnie tu niedługo! ;) ]

    Juno Walter

    OdpowiedzUsuń
  35. [Elsie zgłasza się do brojenia! Aktualnie szukamy w miasteczku przyjaciół, bo Elsie wstydzi się chodzić sama do baru.]

    Elsie

    OdpowiedzUsuń
  36. Ściągnął brwi, usłyszawszy wzmiankę o babce, która to zmarnowała ostatni słój konfitur. Jak dobrze zrozumiał, ów placek, który Mysie niegdyś przyniosła z wielkim uśmiechem na licu, nie był jej sprawką, a jej babci – no proszę! Wychodzi na to, że Ayers zebrała wtedy pochwały za cudze trudy! Nie czuł się źle z tą wiedzą, bo wspomnienia były tak odległe, że już nawet nie pamiętał, jak dokładnie spędził te urodziny, ale przez moment poczuł nagły przypływ zdziwienia, bo jakby nie patrzeć, został oszukany. Zatem, gdy Mysie urwała dalszą część wypowiedzi, pokiwał tylko głową i splótł ręce na klatce piersiowej w nieco naciąganym wyrazie niezadowolenia, bo gdzieś w kąciku ust wciąż czaił się uśmiech. Nawet do głowy by mu nie przyszło, że Mysie mogła delikatnie rozminąć się z prawdą w kwestii placka, i gdyby dzisiejszego dnia się nie przyznała, w takiej niewiedzy przeżyłby swe całe życie. Zatrważające.
    — W lesie powiadasz — rzekłszy, dał kilka kroków do szafki, w której trzymał różne suszone zioła, a w tym herbatę. Wyciągnął jeden z ceramicznych pojemników i ściągnąwszy wieko, przesunął go po blacie w stronę Mysie. Nie protestował, gdy wyciągnęła dwa kubki, choć herbatę pijał stosunkowo rzadko, jako że zwykł rozgrzewać się płynami o większej mocy. — A co cię tchnęło, by wyjść w taki mróz na spacer, hm? — Zagaił jeszcze, krótko lustrując ją spojrzeniem błękitnych oczu.
    Pamiętał, że Mysie wcześnie zajęła się uwiecznianiem chwil na matrycy aparatu i nierzadko też miał okazje widzieć jej prace, choć większa część jej kolekcji z pewnością zdążyła go ominąć. Kronika kobiety zapewne przybrała na objętości przez te paręnaście lat jego nieobecności w rodzinnych progach, mimo że niewiele się tu zmieniło – poza ludźmi praktycznie nic. Trudno jednak nie przyznać, że pejzaże malujące się w tych okolicach nie mają nic do zaoferowania, bowiem przyroda w tych stronach należała do wyjątkowo rozmaitych.
    Oparł się plecami o blat.
    — Ale chętnie zobaczę te łosie. Ostatnio uzupełniłem im paśniki, może właśnie stamtąd zmierzały.
    Ferran dobrze znał zakamarki lasu, więc istniało duże prawdopodobieństwo, że rozpozna miejsce na zdjęciu, jeśli często je mijał. No chyba, że Mysie załapała klępę gdzieś w tych mniej uczęszczanych obszarach, bo tak naprawdę to im dalej się szło, tym napotykało się ciekawsze widoki. A tak swoją drogą, dzięki zdjęciom Mysie, Kayser mógł przynajmniej sprawdzić stan zwierzyny i co najlepsze – mieć nad nim pieczę, jako że nie nie miał możliwości, by doglądać zwierzynę dzień w dzień, bo na barkach miał całe multum innych obowiązków.

    [Nie ma problemu, u mnie też różnie to wychodzi :D]

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  37. Junona dotarła do chatki przy porcie dopiero pod wieczór, co nie było takim znowu łatwym wyczynem zważywszy na to, że do tego czasu śnieg zdążył przykryć wcześniej odśnieżoną drogę nową warstwą kilkudziesięciocentymetrowego, białego puchu. No i te cholerne zaspy... One są dosłownie wszędzie i najwyraźniej istnieją tylko po to, by uprzykrzać jej życie! Mimo wszystko udało jej się jednak wdrapać na ganek i energicznie zapukać do drzwi. Przesunęła się na bok, by panna Ayers nie mogła jej zobaczyć z okna chociaż miało to raczej niewiele wspólnego z chęcią zrobienia przyjaciółce niespodzianki. Prędzej z wyrzutami sumienia i z obawą, że kobieta mogłaby jej po prostu nie otworzyć, gdyby zorientowała się kto zawitał u progu jej domu. W ten sposób Jun liczyła chociaż na to, że zanim Ayers zatrześnie jej drzwi przed nosem, ona zdąży wcisnąć stopę w futrynę. Było to, co prawda, nieco ryzykowne, ale była w stanie zaryzykować pogruchotanie kości dla dobra sprawy!
    Zdawała sobie bowiem sprawę z tego, że powinna była powiadomić Mysie o swojej sytuacji i powrocie dużo wcześniej, ale nie miała wystarczająco odwagi. Wiedziała, że to wzbudziłoby ciekawość kobiety, a jako, że miała ona wątpliwą przyjemność poznać wcześniej Caleba, szybko domyśliłaby się co jest grane i najpewniej zasypałaby ją pytaniami. A Walter nie była jeszcze wtedy gotowa na nie odpowiedzieć. Dlatego też ze swoim przyjazdem nie zdradziła się nikomu, nawet rodzicom, z nadzieją, że na pierwsze kilka dni zaszyje się w domku po dziadkach i jakoś zaaklimatyzuje. Zapomniała już jednak jak bardzo kanadyjski klimat potrafił dać jej po dupie i nie przewidziała, że niedokończony remont sprawi jej tyle problemów.
    Drgnęła, gdy usłyszała szczęk otwieranych drzwi i natychmiast uniosła siatki z zakupami do góry tak, by zakryły jej twarz. Zaczekała aż Ayers wyłoni się z wnętrza chaty i odchrząknęła.
    — Schowaj pazury, przybywam w pokoju! — oznajmiła z nadmiernym entuzjazmem, po czym wychyliła się zza prowiantu i posłała przyjaciółce niewinny uśmiech.
    Obawiała się czy piwo, słodycze i wyjaśnienia wystarczą, by przekupić Mysie, ale kto nie ryzykuje... i takie tam. Znały się w kobcu nie od dziś, prawda? I łączył je prawdziwy pakt! Nie mogła sobie jednak przypomnieć czy zasady, jakie ustanowiły, zabraniały zatłuc swoją siostrę krwi siatką z jej własnymi zakupami i odrobinę ją to martwiło.

    Juno Walter

    OdpowiedzUsuń