A kiedy śnieg przestanie prószyć, to Monty na spacer ruszy.

Blog zawieszony

Po przeprowadzeniu ankiety większością głosów wygrała opcja zawieszenia bloga. Oznacza to, że autorzy mają możliwość dalszej gry i zapisów, ale administracja — za wyjątkiem wysyłania zaproszeń i wpisywania do listy bohaterów — nie będzie angażować się w życie bloga. Z tego samego powodu zakładka Organizacyjnie na czas zawieszenia bloga zostaje usunięta. Raz jeszcze dziękujemy za Waszą obecność i życzymy Wam wszystkiego, co najlepsze.

nie istnieję & latessa

Kalendarz

16/02/14 Otwarcie
16/02/14 Nowy mod
22/02/14 Wydarzenie: Burza Śnieżna – link
24/02/14 Odejście moda
26/02/14 Nowy mod
19/04/14 Wydarzenie: Mecz Hokeja – link
02/07/14 Nowy szablon
07/07/14 Wydarzenie: Kto zabił? – link
20/07/14 Odejście moda
23/07/14 Nowy mod
29/08/14 Zamknięcie
24/12/15 Reaktywacja
25/12/15 Nowy admin
28/12/15 Wydarzenie: Kolacja wigilijna – link
29/06/15 Nowy nagłówek
09/10/16 Wydarzenie: Deszcz i wichura - link
28/11/16 Nowy nagłówek
10/12/16 Wydarzenie: Uratuj święta! - link
04/01/17 Wydarzenie: Psi zaprzęg - link
28/01/17 Wydarzenie: Słodka Walentynka - link
04/02/17 Nowy szablon
27/03/17 Wydarzenie: Mount-ipedia - link
21/04/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap I - link
01/05/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap II - link
02/05/17 Nowy nagłówek
17/09/17 Wydarzenie: Spływ kajakowy - link
02/02/17 Nowy szablon
14/02/17 Wydarzenie: Poczta walentynkowa - link
07/07/18 Zawieszenie
gru
29
2015

your mountain is waiting


Wychowana przez emerytowanego komendanta straży i jego szydełkującą żonę, przybrana siostra nabzdyczonego hodowcy królików i jeszcze gorszego darmozjada, właścicielka czterech kudłatych bestii i sypiącej się, trzeszczącej chaty nieopodal portu odziedziczonej pół roku temu po niespodziewanie zmarłym dziadku. Zapamiętana głównie jako rzucająca orzechami w głowy przechodniów dziewczynka z jasnym warkoczem, po wyjeździe okrzyknięta niewdzięcznicą, bo gdy nadarzyła się okazja, nie bała się zaspokoić ciekawości urzeczywistnionym marzeniem o wielkim świecie. Macha jednak ręką na wszystkie nieprzychylne spojrzenia, zaczepnym uśmiechem witając niegdysiejszych kompanów idiotycznych podwórkowych zabaw, gdy po raz kolejny przy próbie rąbania drewna miast w pieniek trafia w śnieg zbity tuż koło jej własnej stopy. Po ponad pięciu latach (zdawałoby się: bezcelowej) tułaczki powróciła w rodzinne strony, na nowo wdzierając się w leniwe życie Mount Cartier. I choć nie próbuje już przywiązywać skunksowym ogonom dzwoneczków, na drzewa wchodzi tylko po to, by ściągnąć nieporadne kocię, a wieczorami w barze Iana z wyraźną satysfakcją karmi chłonne, bo wciąż młode umysły opowieściami o Nowym Jorku czy Londynie, ku oburzeniu matek zasiewając w miasteczkowej młodzieży jeszcze większą chęć przygody i wyrwania się z tej dziury zabitej dechami, dziś już wie, że ilekroć by nie wyjeżdżała, zawsze będzie wracała na to odcięte od świata cholerne zadupie. To tu jest jej dom ― wśród zdziczałych lasów i gór niosących daleko echo jej skradających się kroków. Gdy w samotności przemierza zacierające się powoli szlaki, fotografując kolejne zwierzęta i widoki, może czuć się spokojna i bezpieczna.
Twenty years from now you will be more disappointed by the things that you didn’t do than by the ones you did do, so throw off the bowlines, sail away from safe harbor, catch the trade winds in your sails. Explore, Dream, Discover. Mark Twain

Ślimaczę się mocno, ale ogólnie mam dużo miłości i mruczę ładnie, więc zapraszam do wątków. Dla zainteresowanych przynajmniej jeden z braci do oddania w opiekuńcze ręce (tanio, tanio sprzedam, tanio!). Pod cytatem Mitcha Alboma zalinkowane relacje. Wątki ― Clarissa, Kathryn, Maxime, Scott.

90 komentarzy:

  1. [Cześć sierściuch. Mrucz sobie tu u nas cudownie, bo Mysie wyszła świetna, z charakterkiem typowym dla Twojej niby-nie awanturnicy pilnującej swego nosa. Jakoś ani trochę mnie nie dziwi, że ma tyle bestii na swoim karku, Sol wcale nie jest w tym lepsza, chociaż jestem pod wrażeniem, że to psy, a nie koty jednak. Czwórka nie jest przecież żadną nowością.^^ Pewnie psy by się dogadały, a Sol była niezłą kompanką do wciągania jej w tarapaty skoro w tym samym wieku są, ale... pozwolisz, że nam odpuszczę to udawanie, że ten wątek nam wyjdzie? :D
    Dużo zasp dla Mysie, co by miała o co się przewracać, a Sol z czego śmiać, stojąc w drzwiach sklepu!]

    Solane

    OdpowiedzUsuń
  2. [Cześć. Miejmy nadzieję, że przy kolejnych próbach ogrzania tej rozpadającej się chaty, nie odrąbie sobie stopy. :D]

    C. Nash

    OdpowiedzUsuń
  3. [Nie jest jej zimno?! Nerki jej wypadną. ;D Cześć, myślę, że nasze dziewczyny mogłyby się dogadać. Grace teraz jest nieco odtrącana przez starszą siostrę, która ma jej dość, więc chętnie znajdzie siostrę w Mysie, jeśli tylko się na to zgodzisz. ;)]

    Grace

    OdpowiedzUsuń
  4. [ Tanio sprzedasz braci? No ładnie, tak ich nisko cenisz! ;D Lubię twoją postać, ale to zapewne nie jest zaskoczeniem – ciężko byłoby nie polubić kogoś, kto swoją postawą, osobowością do lubienia zachęca. ]

    Inigo Widdicombe

    OdpowiedzUsuń
  5. [Cześć! Bardzo pozytywna z niej postać, a ja i Hattie takie lubimy! No i bardzo urodziwa, bardzo spodobało mi się jej zdjęcie :)]

    Hattie

    OdpowiedzUsuń
  6. [Awww, ta pani jest tak urocza, że ma ochotę się ją schrupać! :D Przywiązywanie skunksom dzwoneczków do ogona... Brzmi jak dobra zabawa haha!
    Może wątek? Nie różnią zbytnio wiekiem od Logana, więc może będą starymi znajomymi z podwórka, razem robiącymi psoty za dzieciaka? Teraz po powrocie tej szalonej dwójki mogą się spotkać na pogadanki + Logan może wpadać do Mysie po konfitury do wypieków, bo wierzy, że jej są najlepsze :) Możemy wplątać ich też w jakąś wyprawę, przygodę, by przypomnieli sobie dawne, dziecięce czasy :)]

    Ethan/Logan

    OdpowiedzUsuń
  7. [Już do jednego drzewa przywiązana była, przeżyłaby i przy drugim. Zresztą co to nowego dla niej, zapomniałaś, że ma czterech braci? :P Cieszę się, że Sol nadal tak samo solkowata jak była zawsze, ale muszę Cię rozczarować — Golter został przez nią uratowany przed Oscarem, więc się ciesz, że w ogóle przeżył to starcie i ma bezpieczne schronienie w jej pokoju.
    Ze strony organizacyjnej czuję się urażona Twoim podejrzeniem, że nie dodałam Twojej panny do zakładnik chwilę po tym, jak wstawiłam ją do linków. Jest, siedzi sobie bezpiecznie we własnym przedsiębiorstwie, więc mi tutaj nie wytykaj palcami, że jej nie ma. :D
    I widzisz, mówisz, że o awanturnicy nic nie było, a tu już w jednym komentarzu trzy razy groziłaś Sol. Mylisz się w zeznaniach, ale co tam. W zaspy to nie ona miała wpychać tylko sama Mysie w nie wpadać. Wiesz, tyle lat poza miastem, wielka dama nie wie już jak chodzić po oblodzonych chodnikach. XD]

    jedyna Solane

    OdpowiedzUsuń
  8. [Tak, tak, o nerki nie ma co się martwić, Grace ma dyplom, przeszła szkolenie o umieszczaniu nerek na swoim miejscu. Wszytko będzie cacy. ;)
    Właśnie o takie wydanie siostry mi chodziło, głównie dlatego, że Grace zwyczajnie nie interesuje się lakierami i sukienkami, a chodzenie na randki nie jest jej ulubionym zajęciem. ;D
    Bardzo dobrze odczytałaś Gracey ─ jest właśnie rozgadana, roześmiana i niezwykle wszędobylska ale głównie dla pozoru. Jednym z miejsc, gdzie szuka schronienia jest stary kuter ojca, ale on nadal nieco śmierdzi rybami, więc nie jest to najlepsze miejsce na babskie pogaduszki. Świta Ci może pomysł na miejsce, które mogłoby być azylem jednej i drugiej? ;)]

    Grace

    OdpowiedzUsuń
  9. [Ja tam uważam, że jest nadzwyczaj urocza :D
    Haha mogliby razem założyć spółkę "Ayers/Navarre - best cakes ever!".
    Masz to jak w banku, że będzie wpadał do niej i się narzucał. Jakby miał nie robić tego starej znajomej z podwórka. Ja mam nadzieję, że nie wykopie zwłaszcza, że pewnikiem jest, że nie wpadnie z pustymi rękami hihi
    Hej! Wątek jest świetny! :D Myślę, że bezpieczniej będzie zrobić rozpiździel w Churchil, szkoda baru Iana. Myślę, że jakiś nieprzyjaciel się znajdzie, ot każdy takich ma, ale czasem o nich nie wie. Ot powiedzmy typowa męska zawiść, że się twoja kobieta spojrzała na innego mężczyznę albo on na nią i wpierdziel :D
    Haha, ale dlaczego przywiązać i zostawić. Powinna porwać i kazać piec, ot co :D

    To co, pomysł twój to ja może zacznę? Daj mi tylko trochę czasu przemyśleć jak to ma wyglądać. Czy nasi bohaterowie spotykają się w barze, czy po prostu się przypadkiem natykają na siebie?]

    Logan

    OdpowiedzUsuń
  10. [W takim razie życzę powodzenia w szukaniu odpowiedniego zdjęcia :D Wiem, jakie to potrafi być trudne, oj wiem.
    Ano, mam już trochę wątków, na dodatek damsko-damskie średnio mi idą, a już mam takowe, aczkolwiek jak się trochę u mnie rozluźni i nie zapomnę to wrócę do Mysie :)]

    Hattie

    OdpowiedzUsuń
  11. [Ludzie mają lwiątka, węże, świnki w domu, a Ty się biednego jeża czepiasz. Naprawdę, odpuściłabyś, szczególnie, że on ma z nią lepiej jak w lesie! A jak się jest dla niego miłym to nawet nie najeży się z kolcami, więc nie wiem o co Ci chodzi. Idź się kotami zajmij i zostaw jeżyka Solki. :P
    Oscar jeży nie morduje. On za bardzo chce się z nimi bawić po prostu, przez co je denerwuje tylko... No ale nieważne. Masz jakieś dziwne mniemanie o Sol, bo z niej spokojna kobieta jest, cierpliwości nabyła aż za dużo i z tej rodziny to akurat najlepiej z nią się kontaktować, by przeżyć w jednym kawałku do końca spotkania xd. Naprawdę nie rozumiem czemu na nią naskakujesz i uważasz za okrutną, a na dodatek zarzucasz jej jeszcze, że kocha to miasteczko całą sobą i wolała w nim zostać zamiast wyjeżdżać, podczas gdy sama ściągnęłaś swoją pannę z powrotem na stare śmieci. Cóż za hipokryzja!
    Koniec śmiecenia pod kartami? :D]

    Solane

    OdpowiedzUsuń
  12. [Nie myli Cię pamięć. Trzeba w końcu coś razem stworzyć, bo póki co to się tylko mijamy. :D
    Może Mysie, jej aparat, Connor i niedźwiedź?]

    C. Nash

    OdpowiedzUsuń
  13. [Lucius był niestety tylko na MC i OUAT. A kropki to miałam przy innej postaci na jakimś Krakowie chyba...
    Dziękuję za przywitanie, jednak jeśli znajdzie się gdzieś tam miejsce dla mojego stolarzyny, to z chęcią skorzystam :))]

    OdpowiedzUsuń
  14. [No cześć. Właśnie obijam się kolejny dzień z rzędu w domu, to chociaż coś zrobię, stwierdziłam bez uprzedniego myślenia. Dumna nie jestem, ale zawsze coś może z tego pana wyjdzie i ktoś się pokusi, nie tylko na głupotki.
    Co do skojarzeń, nope, nie mam żadnych! ŻODNYCH! Swoją drogą, za szybko skomentowałaś, musiałaś mnie podglądać wredna jędzo! :P
    Mysie może z nim robić co chce, oprócz tego że jest stara, bo ma AŻ 3 lata więcej! No, ale uprzedzam, Jonfen będzie gorszy od mojego baby Xaviera :(]

    Jonathan Maloney

    OdpowiedzUsuń
  15. [Najpierw zajrzałąm pod kartę Jennie i widzę Twój komentarz. Myślę sobie: O, jak miło. Ktoś tu czyta karty i nie boi się ich komentować. Potem weszłam do Ciebie i stwierdziłam, że to zdjęcie ma charakter, a potem przeczytałam KP i musiałam dodać: zupełnie jak bohaterka, którą prezentuje No i gdzieś w trakcie nie mogłam nie zauważyć, że masz lekkie pióro. Wprawnie i zgrabnie dobierasz słowa, a do tego jesteś dość precyzyjna w tym co piszesz, co mi osobiście zawsze wychodzi z trudnością, więc w jakiś sposób imponujesz mi przejrzystością stylu. A tak poza tym, to pragnę wątku. Oczywiście będę prsedłużać z odpisami, jak to mam w zwyczaju, ale mam dobre chęci i pomysły, którymi lubię się dzielić.

    Tutaj na przykład siedziałam sobie tak 30 sekund zastanawiając się, co zrobić, żeby biedny i spokojny Scott od niej nie uciekł i nagle mnie olśniło: Dlaczego na MC nikt nie tworzy kuzynostwa? Przecież to tak małe miasteczko, że rodzina A musiałą hajtnąć się w którymś momencie z rodziną B. No i tak sobie myślę, że jakbyś nie miała nic preciwko, to mnie by się bardzo podobało mieć w rodzinie taką silną osobowość. Ona taka psotna i charyzmatyczna, a on wręcz przeciwnie. Temu kuzynostwu pewnie ciężko byłoby się dogadać, ale może chcesz spróbować?]

    Scott Finlay (& Declan)

    OdpowiedzUsuń
  16. [Haha, motyw z nieczytaniem karty super! Śmiechłam ostro xD
    Nie no dobra, pochwaliłaś mnie, znaczy się musiałaś się wysilić chociaż na kilka zdań albo akapit. Ale szczerze, przedwczoraj jakoś lepiej widziałam tą kartę, ale jeszcze się wahałam, to oczywiście najlepsze pomysły szlak trafił.
    Gwoli wyjaśnienia - on nie jest dzieciuch! To bardzo sprytny zabieg, że go na 5 lat wsadzili do więźnia, kiedy jeszcze był młodym dorosłym, a nieogarniającym życia dzieciakiem. No i tak jakby całe potencjalne studia i najważniejszy okres w życiu mu minął. Jedyne na co mogę się zgodzić to na 27 lat. Dołożę mu te "ekstra" dwa lata w kiciu. Ar ju hapi nał? (Biedny Jonfen)
    Ej, a jaka byłaby Alana? Bo teraz zaszczepiłaś we mnie dziką ciekawość. Maysie jest fajna, ale ja nie wiem, czy jej bracia szybciej by nie zakatrupili mojego niegrzecznego chłopca niżby się zbliżył do niej xD Oh, well...
    A, zapomniałam! Za podglądanie i śledzenie dostajesz wątek do zaczęcia! <3 Bo w zasadzie piszę się na wszystko.]

    Jonathan

    OdpowiedzUsuń
  17. [Dziękuję za miłe słowa :D Nie idzie nie zauważyć, że Mount Cartier zostało zdominowane przez silne kobiety. Czy to dobrze, czy to źle. Zobaczymy później. Nigdy nie prowadziłam dobrego wątku damsko- damskiego, więc nie wiem, jak się trzymam z takimi wątkami, ale spróbować możemy :D Jennie przyda się przyjaciółka, kiedy to musi pilnować przyjaciela, by któreś z miejscowych kobitek dziecka nie zrobił ;p]

    Jennie

    OdpowiedzUsuń
  18. [Przyjaciel, jak na razie, jest w mojej wyobraźni i próbuję ubrać w słowa jego opis, by wrzucić go do wolnych postaci, więc na razie możemy z nim robić co chcemy w wątkach :D]

    Jennie

    OdpowiedzUsuń
  19. [Jedyne o czym w sumie póki co pomyślałam to o tym, że co jakiś czas Lucius kupowałby u Mysie nalewki. W końcu zimowe wieczory i mroźne poranki w lesie dałby radę przetrwać tylko dzięki nim! No ale nie wiem, czy jest to jakiś konkretny punkt zaczepienia do jakiegoś wątku :< To może w takim razie czekamy?]

    OdpowiedzUsuń
  20. [Dotychczas bezimienny przyjaciel przed chwilą stał się imienny i poleciał do wolnych postaci, a również do wstępnych powiązań Jennie :) Więc w takim razie, skazałaś siebie na rozpoczęcie naszego wątku, dobrze rozumiem? :D I możemy go ruszać, niech ktoś go kopnie w klejnoty ;p]

    Jennie

    OdpowiedzUsuń
  21. [Mi to jak najbardziej pasuje! Lucius przetrwa wszystko! W jednym z wątków ma już siekierę w nodze, więc poszarpana ręka to pikuś :D Jak rozumiem mam zacząć? :)]

    OdpowiedzUsuń
  22. [To może faktycznie najlepszym rozwiązaniem będzie jakaś opuszczona, ale nadal nadająca się do użytku chatynka na zboczu jednej z gór? Możemy uznać, że któregoś dnia Mysie zauważy, że coś jest z Grace nie tak, potem zarejestruje jej nieobecność i pójdzie jej szukać? ;)]

    Grace

    OdpowiedzUsuń
  23. [Tak to jest, jak człowiek sobie wklepie do głowy jedną wersję i potem myli mu się :P Poprawione! I czekam!]

    Jennie

    OdpowiedzUsuń
  24. O rany, dopiero teraz się spostrzegłam, że Ci nie odpisałam. Nie wiem jakim cudem mi umknęłaś wcześniej, bo byłam święcie przekonana, że zaglądałam tutaj po Twoim komentarzu. Może w tym właśnie problem — zapamiętałam, że tu byłam, ale zapomniałam, że nic nie napisałam. W każdym razie aktualnie nadrabiam zaległości w wątkach przez co zaczęłam się zastanawiać kto na kogo czeka i zatrzymując się przy Tobie doszłam do wniosku, że coś mi tutaj nie gra. Przepraszam za pomyłkę! Ale skoro już ogarnęłam sytuację, możemy wrócić do naszego wątku.
    To, że Mysie nie jest krwią z krwi Ayersów zupełnie mi nie przeszkadza, a pakiet rodzinny i wspólne obiadki przy stole może nawet rozerwą mojego samotnika, więc piszę się na to! No i przy tej okazji biorę sobie pierwszy wariant, zakadający wizytę Mysie z plackiem jagodowym w domu Scotta. Pewnie dziewczyna zastanie tam niezły bajzel, bo bywa, że Finlay pozostawia po sobie ślady śmieci, ale... rodziny się nie wybiera, a w każdej z nich znajdzie się jakiś bałaganiarz. A skoro Ty wymyśliłaś Nam wątek to ja postaram się go zacząć, tylko najpierw nadrobię odpisy u Declana, więc możliwe, że poczekasz parę dni. Niemniej jednak cieszę się, że napisałaś. W ogóle z wielu rzeczy się cieszę, bo nie spodziewałam się, że ktoś poza osobami z którymi kiedyś pisałam kojarzy moje postacie.
    Chociaż moment... bo wydaje mi się, że skądś znam Twój nick, więc może jednak i z Tobą miałam okazję pograć?
    Tak czy inaczej dziękuję za komplementy i mam szczerą nadzieję na to, że nasz wątek się jakoś rozwinie. Jestem też przekonana o tym, że Mysie będzie wyśmienitą kuzynką dla Scotta. :)


    Declan & Scott

    OdpowiedzUsuń
  25. [Co prawda dopiero teraz, ale bardzo ładnie dziękujemy z Theo za przywitanie. Nie przesadzajmy już z tą legendą. To tylko taki nieco pokręcony facet, który żyje sobie na uboczu.
    Całkiem urocza ta Twoja Mysie. Jakby kiedyś chciała dostarczyć nalewki Theodorowi, a autorka nie zniechęcała się moim tempem odpisywania to serdecznie zapraszamy do wątku. Czy on się odbędzie, czy nie - Tobie życzę dużo weny do pisania :)]
    Theo

    OdpowiedzUsuń
  26. No to rzeczywiścię kojarzę Cię z dawnego MC, a na HK udzielałaś się aktywnie, więc z pewnością miałam szansę natrafić na Twój nick. W takim razie nie widzę innego rozwiązania na nasze "problemy" jak uskutecznienie wątku przy naszych aktualnych postaciach :D. Chętnie też przyjmę propozycję zaczęcia przez Ciebie, bo w tym czasie sama powinnam też wyrobić z zaległościami u siebie.

    Scott

    OdpowiedzUsuń
  27. [ Lubiłam wątek, ale zniknęłam - nawet nie wiem, co na to odpowiedzieć.
    To tylko blog, tylko postać, nie gniewam się przecież. Jak chcesz, to możemy powątkować po urlopie, tylko rzuć proszę pomysłem, bo ja jestem beznadziejny w wymyślaniu. ]
    M. Auerbach

    OdpowiedzUsuń
  28. [Możemy jakoś panów powiązać. Kumple z dawnych lat, czy coś w tym guście. Mysie natomiast byłaby tą młodszą siostrą, zaś teraz Theo mógłby częściej rozmawiać z nią niż z jej bratem. Jak podrzucisz coś od czego mogę zacząć, a co by nie było kupowaniem alkoholu (już nie róbmy z niego takiego pijaczyny:)), to z chęcią to zrobię. Spokojnie sobie poczekam do końca Twojego urlopu.]
    Theo

    OdpowiedzUsuń
  29. [Wiesz, że przed chwilą patrzyłam na Twoją postać? Rzuciłam okiem ;D Szczerze hodowca królików mnie rozbawił. Wgl taka... chillowa ta Twoja karta :) A może dlatego że słucham takiej muzyki teraz? Hm... W każdym razie dziękuję!
    Haha skoro tak czekałaś, to zapraszam! Napisz konkretniej, co Ci chodzi po głowie :)
    I tak. Bardzo dobrze kojarzysz. Miałam Andersona, ale szybko się zmyłam. Bezrobotny, nawet genialny, nie jest moim ziszczeniem marzeń xD Z Maxem zostajemy na stanowisku, bo jego opowieść w sumie sama się stworzyła, a z doświadczenia wiem, że z takimi postaciami zostaję na dłużej :) Hah xD Nie wiem, czy któraś by tam z nim wytrzymała, ale kto wie.]

    Max

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [No, tak ją odebrałam... W sumie mówię Ci. Może to przez muzykę... Ale to oczywiście, że dobrze. Jeśli miałaś wątpliwości, to je rozwiewam.
      Wątek, wątek... Po pierwsze Max może zastawiać pułapki, ale jeśli już to te humanitarne. Czyli klatki z mięsem w środku etc. Jednak możemy zrobić tak, że postawi ich więcej z racji tego, że rosomaki zaczęły podchodzić za blisko miasteczka i podkradać domowe zwierzęta. Z tego względu Max chodziłby po lesie znacznie częściej. Do tego możemy dołożyć fakt, że sam tropił kłusowników, a Twoja panna zaniepokojona właśnie pułapkami, szukałaby ich jak pisałaś. Spotkaliby się ponownie i wtedy Max powiedziałby, że tropi kłusowników. Mysie poszłaby z nim, bo nie chciałaby wierzyć, że to nie jego sidła. Bo z tym przytarganiem jej to raczej wątpię, bo Max po prostu miałby wylane na to, co ona o nim myśli, więc zwyczajnie rozprawiłby się sam z tymi kłusownikami ;D Jak napisałam coś niesensownie, to daj znać!]

      Usuń
    2. [Na razie nic nie wymyślę. Jestem w trakcie sesji, więc przedyskutujemy to jak wrócę z urlopu. Tak samo jak to, kto zaczyna ;_]

      Usuń
  30. [Miała, ale stwierdziłam, że zaczynam pierniczyć głupoty, więc ucięłam ją do koniecznego minimum i stwierdziłam, że "e tam, w wątkach powychodzi". NIEŁADNIE TAK PODGLĄDAĆ, wiesz?
    Hiya. ;* Problem w tym, że Haf, jak ja, jest fanem świętego spokoju, nie wiem, czy by się nie zaczął kijem w pewnym momencie od ludzi oganiać. ;P Jak chcesz, to ja ci mogę wątek ofiarować, owszem owszem, czemu nie, ale sama nie wiem, czy nie lepiej będzie sobie rzeczywiście darować, bo ja bym się chyba czuła zbyt niezręcznie, skoro znasz popierniczoną stronę osobowości pseudo Kim Carnes. ;P Nooo chyba że ci to nie przeszkadza, wtedy hop-siup, wątek da się zrobić.]

    Haf

    OdpowiedzUsuń
  31. [No przecież nie krzyczę no, tak tylko upominam. :P Wiesz, że w sumie to ja już sama nie wiem, co z tym Hafem w końcu zrobiłam? Możliwe, że twoja wersja zdarzeń jest tą prawdziwą, przestaję już dyskutować, bo sama nie jestem pewna. Ale tego, wydawało mi się, że przesadziłam z robieniem z niego ofiary, w końcu ma brodę, niech chociaż sprawia wrażenie twardziela, co to tylko przypadkiem założył dziwny sweter i wcale nie ma w szafie tylko dziwnych swetrów.
    Znaczy bo wiesz, doświadczenie mi mówi, że jak przenoszę znajomość na większą prywatę, to potem daję dupy w wątkach, a moje obniżone poczucie własnej wartości wcale nie pomaga, dlatego jak już się z kimś znam poza blogiem, to włącza mi się myśl sokratesowa know thyself i te sprawy, wiesz, że zepsujesz, to się pilnuj. Dlatego moja miłość do ciebie i rozmów z tobą pozostaje taka sama, ale Mysie sobie bez Hafa poradzi. :D]

    OdpowiedzUsuń
  32. [No, powiem ci, że chyba będzie jakaś nocia, bo mam na Hafa dość konkretny pomysł. Póki co dorobiłam mu zakładkę z powiązaniami i to, co jest w karcie, razem z nią robi już chyba wszystko, co chętni na wątki powinni o nim wiedzieć. A resztę się zrobi w noci, to jest dobra myśl. A NA NOCIĘ OD CIEBIE, to będę teraz z niecierpliwością czekać, skoro mówisz, że masz w planach, tak dawno nic twojego poza mailami nie czytałam, aż się łezka w oku kręci. ;P
    E, spokojnie, tam dużo mojego użalania się nad historią Rosji, musiałam sobie pogadać, jak to cały świat, łącznie z wykładowcą, jest przeciwko mnie. ;D Ale luz, to, że cię widuję tutaj, nie będzie znaczyło, że zacznę publicznie poganiać o odpis. :DDD]

    OdpowiedzUsuń
  33. [ Niestety... normalnie powiedziałabym, że Inigo umarł, ale jako że to Mount Cartier, to mógł po prostu wrócić do rodzinnego Londynu. Mieszczuch nie wytrzymał w takim mrozie. ;D Z kolei ja jestem autorką marnotrawną, a te już tak mają, że robią literacko (jak to szumnie brzmi!) brzydkie rzeczy.
    Mysie nie lubi przyjezdnych?
    Spokojna głowa, June już ze zdrapywaniem kropek skończyła. Chyba. Co do różnicy długości kart – to w sumie zabawne, bo chyba June obmyśliłam lepiej niż Iniga, a to on dostał dłuższą kartę. Bywa, ale punkt czwarty regulaminu zaleca te krótsze! ;D ]

    June Crabtree

    OdpowiedzUsuń
  34. [ Na tę chwilę uciekać nie zamierzam, ale nie wiem, co przyszłość przyniesie. Mam jednak nadzieję, że cokolwiek zrobię, nie będzie to nic, przez co bym jakiemukolwiek autorowi podpadła. ;D
    Co do długości karty – nie wiem, być może coś w tym rzeczywiście jest, chociaż mimo wszystko to zapewne żadna reguła. Tym bardziej że większość z nas karty postaci tworzy według jakiegoś tam uznanego na tę chwilę wzorca – przynajmniej jeśli chodzi o długość (ale imo nie tylko, nie tylko). Kiedyś było coś takiego, że im więcej tekstu, tym większy szacun, nie? ;D A teraz pewnie średnia to gdzieś pół strony w wordzie.
    W każdym razie – im lepiej przemyślana postać, tym chyba trudniej ją porzucić. (Ale dla chcącego nic trudnego...)
    Nie wiem, dlaczego wątki damsko-damskie miałyby mi przeszkadzać, więc jeśli nie masz wystarczająco wielu wątków, to z chęcią się wepchnę! Nielubienie niemiejscowych też przejdzie, w końcu nie każdy musi kochać każdego – chyba że ten warunek uczyniłby wątek niemożliwym do zrealizowania, ale nie sądzę, aby tak było. Chyba zawsze da się coś wymyślić.
    Nie jestem tylko pewna, czy June wpasowuje się w stereotyp miejskiej sieroty. Wydaje mi się, że z nią jest tak pół na pół. Do takiego mocnego, niemalże karykaturalnego mieszczucha bardzo jej daleko, z drugiej strony – warunki Mount Cartier są ciężkie, więc na pewno mojej postaci tak różowo tutaj nie będzie.
    Więc mogłoby być tak, że w pierwszym kontakcie June zdawałaby się doskonale pasować do szuflady nieradzących sobie z życiem w takim środowisku mieszczuchów, więc dostałaby etykietkę wielkomiejskiego szczura czy czegoś tam. A potem... a potem zrobiłaby coś tak niezwykłego, że Mysie mogłaby zacząć się zastanawiać, czy nie oceniła jej zbyt pochopnie!
    Tyle że pewnie ten niezwykły czyn byłby wynikiem szczęścia, nie umiejętności czy obeznania. No i nie wiem, co to by mogło być. ]

    June Crabtree

    OdpowiedzUsuń
  35. [ Po prostu pewnego dnia opatentuję uciekanie i tylko moje postacie będę mogły sobie uciekać w siną dal!
    Wydaje mi się, że te skłonności do ucieczek odziedziczył Tomeczek w znacznej części po mnie, bo zmyło mnie z Amsterdamu (szkoda), ale na szczęście jestem tutaj, Ty jesteś tutaj także, czy może być lepiej?]

    Tomuś

    OdpowiedzUsuń
  36. [ Po prostu jakoś mi tak głupio było tkwić w linkach niemalże bez ruchu, ale gdybym tylko wiedziała, że Nolene ma już zaplanowany atak na Eliasa...
    No nic, mamy jeszcze MC, a to znaczy, że wątek być musi. Trudniej będzie z relacją, bo Tom ma ten problem, że się raczej do ludzi nie pcha, właściwie całkiem dobrze mu w swoim własnym towarzystwie. To ten typ człowieka, którego nie zauważasz, ale kiedy już go dostrzeżesz, myślisz sobie, kurczaczki, czemu wcześniej go nie widziałam?
    Można ich powiązać przez znajomość kawałka świata, co chyba w MC nie jest zjawiskiem zbyt częstym. No zresztą nie wiem, nie wiem, Ripley to ciężki przypadek.]

    OdpowiedzUsuń
  37. [Myślę, że to jakaś klątwa MC. Na sto procent. Nikt nie może opuścić tego miejsca.
    Wreszcie ktoś docenił wizerunek! Czekałam na to, bo w sama się w gifie zakochałam.
    Wątek? Tak sobie myślałam, że mogły być kumpelami z dzieciństwa, potem nawet spotkać się gdzieś w wielkim świecie. Mogły planować dalsze wspólne podróże, ale że Maddie sobie poszalała po swojemu, to wszystko poszło w huhu.
    A króliczymi ogonkami nie pogardzimy <:]

    Maddie Omalley

    OdpowiedzUsuń
  38. [ Druga opcja jest niewątpliwie ciekawa, bo pewnie doprowadziłaby nas do fajnych myślowych rozważań bohaterów i tak dalej, co bardzo sobie cenię, ale nie ma przyszłości. Szkoda!
    Za to za pierwszą jestem rękami i nogami. Wyczytałam w karcie o miejscach, w których Mysie się pojawiła, aczkolwiek z przezorności zapytam: gdzie dokładnie była? Tom wiele podróżował, a w związku z tym, że przekłada z włoskiego, francuskiego i norweskiego, jest duża szansa, że gdyby M. zawitała do któregoś z bliskich tomkowemu sercu państw i poczuła ten dreszcz, który on czuje na samą myśl o podróżach, mogliby się dogadać i to dogadać porządnie z obustronnym zadowoleniem.]

    Ripley

    OdpowiedzUsuń
  39. [Niby z niego przyjezdny, ale w Mount Cartier bywał co roku od dziecka przynajmniej do dziewiętnastych urodzin. Mogliby więc poznać się za dzieciaka, w końcu trudno tu kogoś przeoczyć. Teraz zamieszkuje dom dziadków, którzy pomarli, zostawiając mu go w spadku, więc mimo że przyjezdny, to jednak nie do końca nieznany. Co do homoseksualizmu, Finn nie ma w zwyczaju o tym rozpowiadać - nie kryje się, ale też nie chwali na lewo i prawo z kim idzie do łóżka. Chyba, że ktoś czytał jego wiersze, wtedy nie trudno się zorientować. Może więc jednak udałoby się jej wykrzesać trochę sympatii do tego włóczykija? Kto wie, może kiedyś jej dziadek opowiadał jej, że ten chłopak, co przyjeżdża w wakacje do rodziny Rowe ciągle gdzieś ujeżdża, więc chciałaby zabrać się z nim i tak oto wylądowałaby w Londynie, Paryżu, Nowym Jorku albo Lizbonie? A jeśli nie, cóż, możemy coś razem wymyślić, jeśli masz ochotę.]

    Finn Rowe

    OdpowiedzUsuń
  40. [Rodzice ojca, więc nazwisko pasuje, tutaj bez zmian. I dobrze, że byliby z nich kumple, wtedy spędzaliby ze sobą więcej czasu. Zresztą, w takiej mieścinie to pewnie wszyscy są raczej blisko i trudno, by dzieciaki w podobnym wieku nie szukały sobie znajomych. Przyszło mi do głowy, że może mając czternaście/piętnaście lat mogliby nawet być w jakimś pseudo-związku, zanim jeszcze Finn uświadomiłby się w swojej orientacji. Ot, typowa wakacyjna przygoda, bo później on wyjechał w swoje strony i tyle by z tego było. Przez to tym bardziej mogłaby jego homoseksualizm ignorować i go nie zauważać. Myślę, że wyjechaliby razem, choćby do Londynu, a on potem mógłby zwiać gdzieś ku przygodom, w poszukiwaniu weny. Korespondowaliby jednak ze sobą, dzięki czemu mogliby nawzajem odwiedzać się w różnych miejscach na świecie. Co do samego wątku: może przez ten pierwszy miesiąc pomagałaby mu ogarnąć dom, kobieca ręka zawsze się przyda przy takich sprawach, bo Finn zupełnie się nie zna na dekorowaniu. W jego mniemaniu wszystkie ściany mogłyby być czarne i grałoby. Znów więc zbliżyliby się do siebie, pałali sympatią jak za dawnych lat w czasach podróży. I tu myślę, że można byłoby pokomplikować sprawę. Co gdyby zobaczyła go z jakimś facetem? To pewnie byłby wstrząs, bo po tylu latach znajomości racze się tego nie spodziewała. Zaczęłaby go unikać, a on nie zdając sobie sprawy z problemu, uważałby że wszystko w porządku. Kiedy więc kilka razy nie odebrałaby telefonu, a kiedyś czmychnęła za róg, widząc go po przeciwnej stronie ulicy, postanowiłby dowiedzieć się skąd ta nagła niechęć i jej dziwne zachowanie. Co Ty na to?]

    Finn Rowe

    OdpowiedzUsuń
  41. [W porządku: to pseudo związek mamy, podróż do Londynu mamy. Z tym dekorowaniem to raczej taka wymówka by spędzić ze sobą więcej czasu, poza tym Finnowi wiele do szczęścia nie potrzebna, raczej żeby ktoś mu przemówił do rozsądku, że nie może żyć w trumnie, zabity dechami z każdej strony. I w porządku, niech to jej oschła postawa wzbudzi w nim podejrzenie, ma to sens. Czyli co, on przyjdzie do niej - tak chyba będzie najodpowiedniej. Myślę, że zobaczyć mogła jak kogoś obejmuje (choć raczej jednoznacznie), ewentualnie całuje, bo nie sądzę by zaglądała mu przez okna do sypialni. Nie pytam, kto zaczyna, bo skoro to on do niej przychodzi, bez sensu byłoby rzucać Ci podstawę w postaci: ktoś puka/ktoś wszedł. Postaram się coś naskrobać o bardziej ludzkiej porze.]

    Finn Rowe

    OdpowiedzUsuń
  42. [Sierściuszku, misiu, a my się znamy! Mam tendencję do odpisywania na mejle ze zwłoką, a teraz to jeszcze użeram się z dwoma sesjami! I przystojnego nauczyciela kiedyś stworzyłam, teraz to już wiesz na pewno kto po tej stronie, huehue!
    Tak, tak, tak. Karta to już nawet nie jest minimalizm, ale z Mae nie potrafiłam postąpić inaczej. I wiesz co jest najdziwniejsze? Czytałam Twój komentarz chyba trzy razy, bo rozgryzłaś ją, przejrzałaś raz dwa. Ona bardzo dobrze wie, czego chce od życia i innych, ale jeszcze bardziej chce, aby inni tak ją właśnie widzieli. Wewnętrzny monolog, a raczej borykanie się z nim wskazuje właśnie, że nie jest tak silna, jakby sobie tego życzyła. No, ale wystarczy na ten temat.
    Mysie za to z twarzy przypomina mi troszkę Megan Fox, coś w tym musi być. No i jest w Ayers coś takiego, co mnie uspokaja. To chyba zestawienie tułaczki po świecie i powrót do MC tak działa... MC, które nadal jest dla Mysie domem, o.

    Dziękuję za powitanie! Xxx]

    Mae

    OdpowiedzUsuń
  43. Nie potrzebuję żadnej stałej, przelatuje mu przez myśl i jest przekonany, że ilość powtórzeń tego zdania w ciągu całego życia sprawia, że stało się ono prawdziwe. Gdyby zależało mu na permanentnych aspektach, nie przenosiłby się z miejsca na miejsce kilka razy do roku, nie rzucałby tych biednych chłopców po jednej czy dwóch nocach, nie pisałby poezji tylko prozę. Dlaczego więc dotyka go anormalne zachowanie znajomej z miasteczka, które nigdy nie miało stać się jego domem? W większości przypadków, odpuściłby sobie dociekanie. Nie był z tych, co drążą temat, szczególnie w obecnym stanie, gdy umysł przyćmiewa mu mętna wizja stracenia talentu. Mimo to, decyduje się na interwencję, chyba jedynie ku zyskaniu spokoju ducha.
    Z takim nastawieniem pojawia się przed domem Mysie. Wygląda jak zwykle – jak gdyby odpuścił sen na kilka dni albo upijał się od tygodnia wódką. Obie opcje w przypadku Rowe'a są na tyle prawdopodobne, że nawet nie próbowałby zaprzeczyć. Przeczesuje rozczochrane przez wiatr włosy i jeszcze przez chwilę stoi na mrozie, dopalając papierosa. Wraz z dymem, próbuje pozbyć się nieprzyjemnych, czarnych scenariuszy. Z każdym zaś wciągnięciem nikotyny do płuc dostarcza sobie coraz bardziej abstrakcyjnych alternatyw wyjaśniających zachowanie Mysie.
    Z początku wydawało mu się, że ma gorszy dzień. Każdemu się zdarza. On sam potrafi milczeć przez długie miesiące, gdy traci grunt pod nogami i załamuje go nawet zbyt słaba kawa. Tę opcję odpuścił sobie, gdy mijając go na ulicy, nie zatrzymała się, by porozmawiać, jedynie skinęła mu sztywno głową, jakby znali się przelotem, a w dodatku z dość nieprzyjemnej sytuacji. W grę weszły więc możliwości bardziej skomplikowane. Czy zrobił coś, co ją uraziło, nie wiedząc o tym? Zdarzało mu się wcześniej obrażać ludzi, będąc pewnym, że daje im dobre rady bądź pomaga w kiepskiej sytuacji. Nie może jednak przypomnieć sobie nic, co pasowałoby do podobnego schematu. Decyzję o zapytaniu kobiety wprost podjął, kiedy do głowy wpadł mu pomysły całkowicie oderwane od rzeczywistości: zamordowała kogoś i teraz unika całego świata albo zachorowała na rzadką chorobę zmieniającą osobowość. Mało to poetyckie, musiał przyznać sam przed sobą, jednocześnie wychodząc ze swojej sfery całkowitej swobody, by wdepnąć w cudze sprawy.
    W końcu gasi niedopałek w śniegu, wyciera buty przed wejściem do domu i otwiera drzwi, nauczony już, że pukanie jest zbyteczne. Jeżeli jest na niego zła, przynajmniej zostanie z tym skonfrontowany w ciepłym mieszkaniu. Skopuje z nóg rozpaczliwie drogie buty i w wilgotnych skarpetkach wchodzi do głównego pomieszczenia. Nie ma planu działania. Nigdy nie działa schematycznie, tym razem również nie zamierza.
    - Cześć - mówi, widząc kobietę. Wsuwa dłonie do głębokich kieszeni ciemnych spodni i lustruje Mysie bystrym spojrzeniem. - Unikasz mnie – dodaje, stwierdzając oczywistość. Liczy jednak, że to wystarczy, by nakłonić ją do rozmowy.

    Finn Rowe

    OdpowiedzUsuń
  44. [ Pasuje, pasuje!
    I podczas tamtej rozmowy obiecał jej, że jeżeli jeszcze kiedyś się spotkają, zabierze ją do Paryża, gdzie on zostawił pewnego razu kawałek swojego serca.
    Wiesz, taka obietnica wypowiedziana ze śmiechem przy kieliszku wspomnianego już wina, której spełnienie, wydawać by się mogło, będzie niemal niemożliwe, a tu proszę, spotykają się po latach i okazuje się, że niektórych obietnic z pewnych przyczyn spełnić się nie może.
    Nie wiem tylko, jak zaserwować nam jakąś akcję, bo przecież coś w wątku musi się dziać, ale chyba więcej z siebie na chwilę obecną nie wyduszę, niestety.]

    Tom

    OdpowiedzUsuń
  45. [NIE ZAJĄKNĘŁAM, że tu zawitam, bo sama nie wiedziałam do końca czy to zrobię... Tak trochę po omacku dotarłam, ale jestem i mam nadzieję, że faktycznie zostanę. Postanowiłam stworzyć kobietę, bo ostatnio facetów obdarzam bardzo chłodną sympatią, taka sprawa...
    Całe szczęście, że pani ze zdjęcia to nie Megan i w sumie dobrze, że Mysie ma coś z Denise, Ryan (tak się nazywał?) byłby zadowolony, zboczeniec.
    Po sesji hulaj dusza, może jak się rozkręcę to i faceta stworzę, a wtedy wątku nie odpuścimy, co? Byłoby dobrze.

    Udanej zabawy również Tobie kochanie!]

    Mae

    OdpowiedzUsuń
  46. [A co byś powiedziała na poszukiwania świnki morskiej w tym śniegu i chlipanie Theodora nad uchem, że mu przyjaciel zamarznie? Mysie będzie miała go dosyć po kilku minutach, ale może być ciekawie :D Za to siostrzeńca wykorzystalibyśmy później.]
    Theo

    OdpowiedzUsuń
  47. [Postaram się coś naskrobać :D I zdradzę Ci plan, żeby nie było, że jestem sadystą - świnka zostanie znaleziona w domu, do którego wróciła, gdy okazało się być za zimno na spacerki. Ale, że Theo to stara panikara to... wiadomo ;)]

    Jak to się stało?! No jak?! Theodor wpatrywał się tępym wzrokiem w klatkę, która stała otwarta na środku salonu. Przecież poszedł tylko do kuchni po ciasteczko. Dokładnie sprawdzał, czy dobrze zamknął Grubego. Najwyraźniej musiał coś przeoczyć.
    Rozpaczliwie wepchnął całe ciastko do buzi i zaczął przeszukiwać dom, jednak pupila nigdzie nie było. Theo zachlipał i pociągnął kilka razy nosem. Zawiódł swojego przyjaciela. Serce podeszło mu do gardła, gdy zobaczył uchylone drzwi balkonowe, a za nimi ślady małych łapek na śniegu.
    - Niee - złapał za kurtkę i wybiegł z domu. Przebiegł całe podwórko, lecz ślady zaginęły. Nic dziwnego skoro ciągle padał śnieg. Te wielkie, białe płaty mogłyby przykryć nawet Theodora po pewnym czasie, a co dopiero takiego brzdąca.
    Nie zastanawiał się długo i obrał prosty kierunek - dom Mysie. Ona miała psy. One mogły pomóc. Miał tylko nadzieję, że po udanych poszukiwaniach nie zjedzą Grubego, choć trzeba przyznać, że trochę pożywienia by dostały przy takim posiłku.
    Na miejscu zapukał kilka razy w drzwi, a gdy dziewczyna już mu otworzyła, rzucił się jej w ramiona.
    - Gruby Tadek uciekł! Pomóż mi go odnaleeeźć - wyrzucił z siebie, po czym odsunął się nieco zakłopotany własną reakcją. Mimo tego niecierpliwie czekał na odpowiedź. Oczywiście nie musiał tłumaczyć, o kim mówił. Chyba wszyscy w Mount Cartier już pierwszego dnia wiedzieli, że stary Black zamiast dzieci wychowuje jakąś kudłatą mysz.

    Theo

    OdpowiedzUsuń
  48. Cisza mile łechta jego uszy, gdy obraca w palcach drobny, wystrugany przez niego lata temu pierścionek. Przygląda się mu przez chwilę uważniej, koncentrując się szczególnie na sztywności i kruchości drwa, pociągnięciu ochronnej farby, która dawno już odprysła i delikatnym wgłębieniom na wierzchniej warstwie szorstkiej obręczy. Wydrążony napis układa się w tajemniczy, druidzki ciąg pisma, zgodnie z zaleceniami „klienta”. Co prawda dawno już rzucił stolarstwo na rzecz pracy na poczcie, ale od czasu do czasu zajmuje go wykonywanie drobnych przysług dla miejscowych, dziś ma więc konkretną robotę do wykonania i tego się trzyma. Zresztą nie spodziewa się żadnych gości, dlatego też może skupić się na czymś zgoła innym niż pilnowanie drzwi domostwa.
    Zaplecze zakładu stolarskiego, który dawno już porzucił, po powrocie wciąż pozostaje wypełnione pracą po brzegi. Niczym i nikim więcej. On sam także zdaje się wnikać w tło, gdy zajmuje się rytowaniem. Ruchy są przemyślane i niezbyt dynamiczne, ale tego wymaga od niego specyfika zawodu. Pochylony nad skromną, głuchą biżuterią skrawa starannie, wręcz pedanteryjnie delikatne drwa, wprowadzając poprawki do zbezczeszczonego wcześniej przez trwanie wzoru na pierścionku. Sam nie potrafiłby popełnić tak okrutnej zbrodni, jaką jest niedbalstwo, ale widocznie Pan Czas nie ma w sobie pokładów artyzmu lub odrobiny współczucia dla próchniejącego drewna — jednego z dwóch. Dopiero łomot zamykanych drzwi domu wyrywa go z wiru pracy. To niedobrze, że coś tak huknęło, bo albo wiatr zarwał zawiasy, albo ktoś wpakował mu się buciorami do chatki. Mądry człowiek by to sprawdził. On też się na to decyduje.
    Dłoń odkłada ostrożnie rylec na brzeg opornego blatu, a oczy, ukryte przed chwilą pod wachlarzem ciemnych rzęs, wznoszą się do góry. Światło lampki, rozchodzące się za plecami mężczyzny, doprowadza do tego, że cała jego twarz jest ocieniona, a błękit tęczówek przybliża się chwilowo barwą do głębokiego granatu, ale to nieistotne, bo chwilę później wychodzi z garażu, przemyka jak najszybciej przez zaśnieżoną przestrzeń na dworze i wkracza tylnymi drzwiami do koronnej przestrzeni: swojego domu.
    Parę sekund wystarcza mu na to, by rozpoznać gościa: Mysie nie różni się absolutnie niczym od ich ostatniego spotkania i być może sporą zasługę ma w tym to, że jej matka wysyła ją tutaj stosunkowo często. Z plackiem jagodowym, ciasteczkami orzechowymi, a nawet z butelką domowej nalewki. To ostatnie lubi najbardziej, bo tylko wtedy może ugościć godnie kuzynkę. Podpity staje się nawet całkiem gadatliwy, czego panna Ayers doświadczyła nie raz i nie dwa. Za długo się znają, aby nie wiedziała, co dzieje się Finlayowi, gdy procenty docierają do głowy.
    — Może w zamian znajdź sobie jakiegoś faceta, to ciotka zacznie wysyłać do mnie Caleba, a nie Ciebie — drobna złośliwość jeszcze nikomu nie zaszkodziła, a już na pewno nie w rodzinie, więc zaraz po tej malutkiej uszczypliwości usłużnie przyjął od niej placek. Raaany, pani Ayers to dopiero potrafiła zjednywać sobie serca i brzuchy miejscowych facetów. Już od samego zapachu ciasta żołądek ściskał się w ciasną chorągiewkę, upominając się o dobre żarełko.
    — Podziękuj jej... — chwila zawahania co poczynić z plackiem i w parę sekund później wylądował na kanapie. Nie, wcale nie dlatego, że Finlay odpuścił sobie pałaszowanie tej niezaprzeczalnej pyszności. Istniały po prostu pewne priorytety, a przemarznięta kuzynka chwilowo znalazła się na samym ich szczycie. — ...i zainwestuj w lepszą kurtkę — to mówiąc, pociągnął ją do siebie bez ostrzeżenia, jak na pustelniczego samca całkiem zgrabnie łapiąc ją w ramiona. W końcu był dobrym gospodarzem, który w ramach konieczności mógł nawet robić za żywy grzejniczek. Tak jak teraz, gdy dłońmi pocierał jej zmarznięte plecy, a własnym ciałem zagrzewał frontalną resztę.

    Scott Finlay

    [To co sobie założyłaś jest okej. W dzieciństwie dużo się ze sobą bawili, a pani Ayers troszczy się o niego jak o kolejnego syna. No i na pewno dobrze się znają :)]

    OdpowiedzUsuń
  49. [To jest dopiero kobita! Dżemy rzeczywiście najlepsze według babcinych receptur, ale Frances ceni sobie możliwość niewychodzenia na śnieg gdy tylko najdzie ją ochota na wygrzebanie paluchem dżemu truskawkowego prosto ze słoika :D Frances, lub święta Franciszka od napalonych nastolatków, (jeśli już lecimy zupełnie wspominkami z Pod słońcem Toskanii) chętnie pomoże Mysie przy jakimś dużym zamówieniu na dżemorki :3 Dzięki serdeczne za cieplutkie powitanie, gdy zimno na zewnątrz!]

    Frances

    OdpowiedzUsuń
  50. [Cześć, też Sierściucha kojarzę! I nie umiem grać staruchami po trzydziestce, ale mam nadzieję, że nie przekreśli mnie to kompletnie i znajdę Joy jakichś znajomych. :)
    A Mysie jest przecudna, ma piękne nogi i wspaniałe psy, generalnie wszystko co dobre, więc gdybyś kiedyś miała ochotę, mogę pomyśleć nad jakimś wątkiem!]

    Joyce Hamilton

    OdpowiedzUsuń
  51. [ Jeżeli Mysie będzie w stanie pobawić się w rolę pielęgniarki (Tom jest tak wrażliwy, że to czasem po prostu przykre), dla mnie możemy pójść na całość. :D
    Może najpierw bar, siedzenie do późna, a potem atak? Tak, żebyśmy wiedziały, jak to pociągnąć. Albo cokolwiek.
    Masz ochotę zacząć?]

    Tom

    OdpowiedzUsuń
  52. [ Czekam cierpliwie na pomysł. Może łatwiej byłoby Ci wymyślić jakieś powiązanie? Auerbacha wpakuję chętnie we wszystko - nie chcę być monowątkowcem, a właśnie teraz radośnie uprawiam jeden, samotny wątek. ]

    Matthew Auerbach

    OdpowiedzUsuń
  53. [Jaka ona ładna! Popalać razem mogą, ale Tilly chyba będzie po cichu zazdrościć jej seksapilu.]

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  54. [Meh, teraz to jej tylko bułki i chleby w głowie, a nie dzieci. Przynajmniej na czas, w którym nie za bardzo ma ochotę na jakieś wybryki. Jak małżeństwo czy inne szalone rzeczy. Kiedyś też wcale taka konkretna nie była, no ale wiadomo - życie!
    Masz chętki na wątek z Max? Chodzę i szukam, bo nie chcę by mi pani marnowała :D]

    Maxime Carter

    OdpowiedzUsuń

  55. Jak to się dzieje, że rzeczy się dzieją, a w końcu stają się czymś, co już się stało — nie wiedział. Za szybko mijał czas i zawsze było go za mało. Na nic tych minut nie starczało, niczego z nimi nie dało się zrobić. Nagle były, potem ich nie było i człowiekowi życie przelatywało przed oczami, że budziło to smutek, bez znaczenia, bo niczego już zmienić nie było się w stanie.
    Czy chciał zmieniać cokolwiek, nie wiedział również, ale chyba, może, prawdopodobnie. Pewnie zmieniłby wiele, gdyby chciał, gdyby nie, nadal kołysałby w ramionach przeszłość.
    Ta przeszłość w życiu Toma znaczyła bardzo dużo i chociaż miała olbrzymie znaczenie, postanowił, że nie będzie już nic znaczyć. W dniu, w którym jego samolot wylądował, a stopa została postawiona na ziemi dotąd nieznanej, zadecydował, że zaczyna od nowa, że chce zrobić wszystko tak, jak nie zrobił tego wcześniej i ten moment, w którym płuca pierwszy raz mogą wypełnić się mroźnym powietrzem, będzie początkiem, nie początkiem końca, lecz początkiem początku, który zapoczątkuje wiele i jeszcze więcej.
    Miał wówczas nadzieję, że wszystko — po raz pierwszy w nowym życiu — się uda. Postanowienia swe, które postanowione zostały spontaniczne i z głęboką wiarą, o ironio, topniały z dnia na dzień, choć temperatura w MC spadała i spadała.
    Już ich nie próbował złapać. Byłby głupcem, gdyby dalej wierzył, że człowiek może żyć bez tego, co się wydarzyło, że potrafi nie tęsknić i nie pamiętać, że człowiek, te cztery kończyny i głowa, obudzi się któregoś ranka i powie: ja wcale nie muszę kochać.
    Potrzeba kochania przelewała się w Tomie i na podobieństwo wyżerającego specyfiku dziurawiła go od wewnątrz. Palił tanie papierosy, czerwone, a potem gasił je o blat stołu, brązowy, ale wciąż drżały mu ręce i musiał zapalić znowu, żeby choć na chwilę oderwać samego siebie od tego przeraźliwego drżenia. Nie chciało się wierzyć, że drży, bo okna tego kupione naprędce domu przepuszczają podmuchy wiatru. Wiary nie miał w ogóle na tym końcu świata. W siebie samego również.
    Głupiś, powtarzał sobie, kiedy pił tanie wino. Sam uciekł z mieszkania o pięknych zasłonach, sam spakował te kilka krawatów, których nigdy przecież nie założy, sam sobie serce złamał i sam złamał je komuś innemu. Czemu tak wiele głupot nawyczyniał? Dlaczego sobie na przekór zrobił i wszystkim dookoła?
    Dlaczego tak źle się postępuje, a potem się płacze i smarka w chusteczki zużyte?
    Tanie wino nie wystarczało. Wpatrywał się w pustą butelkę godzinami i otwierał szafkę, w której dopatrzyć się kolejnej nie mógł. Ta nietrzeźwa trzeźwość go wykańczała. Jeszcze zachowywał trzeźwość myślenia, jeszcze umiał policzyć od zera do dziesięciu i od dziesięciu do zera. Zadecydował więc, że dłużej nie sposób tak wytrzymać i poszedł do baru.
    Ludzi się obawiał ogromnie, ale było mu chyba wszystko jedno.
    Zamówił byle co — mocne byle co — i zasiadł byle gdzie — w kącie byle gdzie.

    dziękuję za cierpliwość

    OdpowiedzUsuń
  56. [Ja Tobie nie wiszę wątku prawda? Robię sobie porządki u moich chłopcówj chcę się upewnić komu wjszę, a komu nie xD]

    Scott-kuzyn

    OdpowiedzUsuń
  57. [Męska przyjaźń z Max - jak najbardziej. Jeśli Mysie jest w stanie znieść chwilowe zrzędzenie i mruczenie pod nosem, o, albo upierdliwego pana Cartera a ojca Max, to nie widzę problemu. Tym bardziej, że w piekarni to zawsze ciepło praktycznie, więc kto by nie chciał tam sobie od czasu do czasu posiedzieć na zapleczu :D
    Nie jest może jakąś wielką miłośniczką futrzaków, ale nie lubi okrucieństwa i głupoty. Jeśli byłby to psiak, to może by się skusiła, żeby go wziąć, gdyby okazał się jakąś przylepą czy coś. I tak! Samosądy na bezczelnych facetach! Boziu, nie miałaby żadnych oporów xD Także pomysł i na relację i nawet wątek - nice! Zacząć, zaczniesz? Mi to obojętnie ;>]

    Ps. Sorki za bycie martwą na MC :<

    Max Carter

    OdpowiedzUsuń
  58. [Nie wiem od czego zacząć, więc będę pisała w punktach bo przez swój chaos zapewne zaraz zapomnę co to właściwie miałam napisać!
    1. Bardzo dziękuję za tak wspaniałe, ciepłe i kochane powitanie. Moje złote serduszko aż rośnie podczas spotkań z takimi autorami <3
    2. Kocham, ale to kocham zdjęcie na Twoim profilu bloggerowskim, najmocniej na świecie. W ogóle już mnie kupiłaś samym nickiem, więc sprawa jest prosta - całkowicie jestem już Twoja.
    3. Mysie wydaje się być taka kochana i pocieszna (wybacz, musiałam użyć tego słowa!), że może będzie tą, która przekona Issę, że w MC nie jest wcale tak strasznie, jak to jej się wydaje (a póki co jest przerażona).
    4. Jedyne co mnie przeraża, to jej psy.
    5. Ale jej bracia bardzo, ale to baaardzo nadrabiają :D
    6. Ponadto liczę na jakiś wspaniały wątek, Clarissa zapewne liczy na te naleweczki (sama bym się skusiła bez żadnego namawiania), więc tak sobie myślę, że może panna Ayers poznała z początku Philipa i nieco się nim zainteresowała i w ramach integracji postanowiła do niego wpaść z własnymi przetworami. Pech, czy nie pech sprawiłby, że wpadłaby do wynajmowanego przez niego domku, ale zamiast natknąć się na niego, natknęłaby się na Isskę? To taka luźna propozycja, chętnie też pomyślę nad czymś innym.
    A tymczasem wysyłam dużo głasków bo nie ma nic wspanialszego niż mruuczenie! <3]

    Clarissa

    OdpowiedzUsuń
  59. [Wielkie dzięki za przemiłe powitanie! :D Nie wiem co prawda z jakiej bajek podkradłam imię, ale cieszę się, że wywołało dobre wspomnienia :)
    Matt i Chica bardzo chętnie wybiorą się na wspólne buszowanie po lesie, jak i gorszenie miejscowych dzieciaków opowieściami o wielkim świecie. To jak, chcesz poustalać coś konkretniejszego na wątek? :D]

    Winsbury

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Zapomniałam dodać, pani na zdjęciu ma cudną figurę. Zwłaszcza te biodra :) ]

      Usuń
  60. [O jejku, naprawdę rozpłynęłam się nad tymi komentarzami jak Olaf z Krainy Lodu przy kominku. To, że chcesz z własnej woli jeszcze raz przeczytać moją kartę postaci to dla mnie naprawdę niesamowity komplement. Ja też mam nadzieję, że będzie mi dane rozpływać się tutaj jeszcze długo. :)]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Ah, zapomniałam dodać, tutaj autorka Nathana :)]

      Usuń
  61. [Kto wie, co on tam na obczyźnie przeżył - zdjęcia nie biorą się znikąd, ha! :D Hahaha oj nie widzę go w tym tłumie samotnych panien. Dziękuję za tak miłe przywitanie i w ogóle Mysie jest taka słodka!
    Hej, co powiesz na wątek? Może nasi bohaterowie spotkali się kiedyś na obczyźnie, choćby w Londynie, a tu dup! Nagle ponownie widzą się w barze w Mount Cartier. Może jedno wyciągnęło z kłopotów drugie i to drugie obiecało coś w zamian? Może Mysie potrzebowałaby pomocy przy robieniu konfitur? Choć wiem, że Duncan średnio do tego wygląda, ale miło będzie patrzeć jak się męczy huehue :D]

    Duncan

    OdpowiedzUsuń

  62. [Doskonale wiem, co masz na myśli. Bardzo łatwo zauważyć, że sama jestem ogromną zwolenniczką tych krótkich i pełnych niedopowiedzeń czy wątpliwości kart, ale faktycznie — kiedy już przychodzi czas na znalezienie wspólnego punktu zaczepienia czy obmyślenie konkretnego wątku, pojawia się nie rzadko gigantyczny problem. Ale, kurczaczki, naprawdę nie mogłam się powstrzymać, no!
    Ah, co to, to nie! Tym razem z morderstwem nic wspólnego moja kruszynka nie ma, ani odrobinkę. Jeśli chodzi o samą relację, to jestem jak najbardziej za — życie jedynaczki samo w sobie do najłatwiejszych nie należy. Zwłaszcza, gdy jest się córką pastora, a za plecami ma niemalże całe miasteczko wścibskich bab, które rozsiewają ploty na prawo i lewo, tak naprawdę o niczym nie mając pojęcia. Taki drobny autodiss, no bo przecież ja też lubię czasem poplotkować, a co! :)
    Masz może jakiś konkretny zamysł na tą wspólną znajomość naszych pań? Czy próbujemy zrobić burzę mózgów i wymyślić coś wspólnie? :)]

    Cathleen

    OdpowiedzUsuń
  63. Niedziela była jedynym dniem, w którym Max mogła się porządnie wyspać. Może było to okrutne, że wtedy otwierała piekarnię później niż zwykle i ludzie musieli czekać ze swoim śniadaniem, ale nie miała zamiaru zmieniać tej rodzinnej tradycji. Bóg dał wolne wszystkim, a nie tylko ludziom, którzy byli na przykład sekretarkami. Temu całą reszta Mount Cartier albo w sobotę kupowała więcej chleba, albo czekała cierpliwie, aż brunetka wyłoży pierwsze partie świeżego pieczywa o godzinie dziewiątej.
    A potem słuchała pod kościołem, jak to się wszyscy pospóźniali, bo czekali ze śniadaniem. Tak, tak, bo pastor przecież nigdy na nikogo nie czekał i wcale nie podglądał z zakrystii, czy każde miejsce jest wypełnione właściwym człowiekiem, który zawsze siadał w tym samym miejscu. Nie wdawała się jednak w żadne dyskusje, z podniesioną głową mijając wszystkie narzekające starsze panie. Cały majestat jednak zaraz znikał, bo nawet jeśli Max mogła spokojnie obok wszystkich przejść i słowa z siebie nie wydusić, tak jej ojciec zaraz wszystkim pokazywał, gdzie ich miejsce swoim jazgoczącym głosem. Ileż to już gróźb o zamknięciu piekarni padło po tych porannych nabożeństwach... Oczywiście później wszystko wracało do normy i każdy każdego pozdrawiał, bo inaczej to się po prostu nie dało. Ot, taki klimat.
    Jednak fakt, że Max była w niedziele stosunkowo wypoczęta pozwalał na odrobinę rozrywki, która różniła się diametralnie od wieczorów w barze i papierosie na parapecie. To był dzień, kiedy mogła wyjść do ludzi lub wręcz przeciwnie - zaszyć się gdzieś samej na końcu świata i narzekać na wszystko, co się tylko da. Bo marudzić przy innych, to nie wypada i tylko niektórzy są w stanie doznać tego zaszyczytu. Było to kilka osób, które Carter lubiła trochę bardziej, niecierpiała lub miała w głębokim poważaniu i nie zwracała na nich uwagi specjalnie.
    Gdy szła na umówione spotkanie z Mysie, pomyślała, że to całkiem ładny dzień. Idealny, żeby nawet sobie dać odpocząć od gorzkiego zrzędzenia i dla odmiany zająć rozmowę czymś innym, niż wspominanie o upierdliwej sąsiadce, która codziennie przynosi jakieś owocowe placki dla jej ojca. Albo o tym, jak ostatnio poparzyła się o blachę. Ciekawsze rzeczy nie działy się w życiu Max, na co w ogóle nie miała zamiaru narzekać. Monotonia była czymś, do czego przywykła od rozwodu i tym się należało cieszyć.
    - No, to co na dzisiaj nam zaplanowałaś, że miałam się ubrać cieplej niż normalnie? - spytała zaraz po tym, jak Mysie znalazła się w zasięgu jej głosu.
    Należało to odebrać jako "cześć, co słychać", tylko w przerobionej wersji Max, która uważała podobne bzdety za zbędne, jeśli znało się kogoś na tyle długo, by opowiadać mu o beznadziejnym seksie z byłym mężem.
    Ogólnie jeśli z kimś się umawiała, to nie pytała o wiele. Planowanie nie leżało w jej naturze i w tym momencie bez wyrzutów sumienia zrzucała wszystko na towarzystwo. Dlatego jeśli wszyscy inni się zmyli, tłumacząc nagłą śmiercią babci, zawsze można było wciągnąć w coś Max.

    [Proszę! ^^ Mam nadzieję, że wszystko okey - w razie czego popraw cokolwiek uznasz, że trzeba!]

    Max Carter

    OdpowiedzUsuń
  64. [Dziękuję za tyle ciepłych słów. Dużo ich tego wieczoru, a to tylko skromny Thomas. ;) Nie tylko Bishop przystojny, ale i bracia Mysie też są bardzo fajni. Caleb jest wieku jego młodszego brata (znaczy Robert byłby w wieku Caleba), więc na pewno znali się już z dzieciństwa. A wiercidupa to ciekawy zawód. :) Thomas chętnie posłuchałby opowieści o wielkich miastach, bo on jedynie był z tych większych w Winnipeg. Pomyślałam też, że może Mysie spróbowała nowej receptury do nalewki i zaprosiła Thomasa na degustację. Coś się wymyśli. ;)]

    Thomas Bishop

    OdpowiedzUsuń
  65. [Miałam przybyć wcześniej z tym rozpoczęciem, ale zapewne wiesz jak to jest! :D W każdym razie skoro zarzuciłaś mnie tak pomysłami, to postanowiłam rozpocząć (z góry przepraszam za jakość, zawsze powtarzam, że rozpoczęcia są dla mnie najcięższe, a jeszcze ostatnio jakaś jestem non stop zmęczona, więc już w ogóle wyszło, co wyszło) pomysł z małymi szkodnikami, o!
    Gdzie rower, a gdzie kiciuś..? No błagam, słuszny avatar z tych dwóch może być tylko jeden! Dobra, nie gadam już, coby w jakiś mój monolog nie wpaść (a z tych serio jestem znana), a poza tym czas już spać!]

    Clarissa Chambers zdecydowanie nie należała do tych, którzy żyli za pan brat z przyrodą. Może i jeździła elektrycznymi taksówkami, segregowała śmieci oraz pakowała zakupy w biodegradowalne torby. Poza tym jednak niewiele miała wspólnego z łonem natury oraz dziką przyrodą. W Nowym Jorku nawet nie odwiedzała zbyt często ogrodu botanicznego od czasu, kiedy pod wpływem alkoholu wpadła na wielkiego kaktusa. Wszystko to było szczerze zabawne w połączeniu z kierunkiem studiów, z których to z resztą Issa została najzwyczajniej na świecie wywalona. Tak się składa, że był czas, kiedy panna Chambers marzyła o egzotycznych przygodach, wielkich badaniach oraz etnograficznych odkryciach, w rzeczywistości jednak nigdy dotychczas nie była nawet skazana na spanie pod namiotem. Ciężko było przewidzieć, jakby zakończyła się jej daleka podróż, skoro już w momencie kiedy wylądowała w Mount Cartier nie była w stanie pogodzić się ze swoim losem. Była przyzwyczajona do wszelkich dóbr cywilizacyjnych. Na co dzień nie rozstawała się ze swoim telefonem, wysyłając dziennie niezliczone ilości służbowych maili, a właściwie to nie tylko służbowych. Zaliczała się do grona określanego przez socjologów, jako cyfrowych tubylców i sama na co dzień nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo uzależniona jest od wszelakich mediów. Dopiero kiedy wylądowała w tym małym miasteczku, zrozumiała jak bardzo niezwyczajna jest do życia w ciszy i spokoju. Issa była znana jako prawdziwa dusza towarzystwa. Jej znajomych wręcz nie można było policzyć, podobnie jak imprez, na które wpadała tygodniowo, nigdy nie chcąc być sama. Mama powtarzała jej, że podobno inteligentni ludzie z bogatym wnętrzem nigdy nie nudzą się w swoim towarzystwie, a jednak Chambers nieustannie robiła wszystko, aby tylko nie pozostawać sama ze sobą w czterech ścianach, tłumacząc ten stan rzeczy swoją nadpobudliwością i ciekawością świata. Dopiero teraz, mając dwadzieścia trzy lata, wyjeżdżając wraz z Philipem skazała się na samotnię oraz życie z samą sobą. W Mount Cartier nic nie zagłuszało pustki, która jej towarzyszyła, o której prawdopodobnie dotychczas nie miała nawet pojęcia. Nawet kiedy włączała głośno muzykę, która echem przedostawała się do reszty mieszkańców, nie umiała wyzbyć się niepokoju z serca oraz obezwładniającego uczucia samotności. Prawdopodobnie mogłoby być znacznie prościej gdyby tylko samo miasteczko było dla niej bardziej przychylne. Tymczasem już od pierwszego dnia swojego pobytu Clarissa został skazana na niekończące się pasmo pomyłek i niepowodzeń

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie była przygotowana chociażby na tak duży chłód, a fakt, że pochodziła z ciepłej Florydy tylko wzmagał w niej uczucie zimna, które nie opuszczało jej tu ani na chwilę. Kolejną porażką był brak zarówno kompasu, jak i orientacji w terenie, czego efektem było kilkakrotne zgubienie się chociażby na drodze z wynajmowanego domku do centrum, nie wspominając już o tych konkretniejszych chwilach przerażenia, kiedy to Clarissa stojąc po środku lasu zdawała sobie sprawę z tego, że właściwie to nie ma pojęcia, w którą stronę powinna iść. Wciąż jednak pozostawała optymistką, więc nie pozostawało jej nic innego, jak liczyć na to, że któregoś dnia w końcu jej los się odmieni i może nawet niekoniecznie będzie to związane z rychłym wyjazdem. W końcu wieczory przed kominkiem, nawet te całkowicie samotne, należały jednak do przyjemnych, szczególnie, kiedy udało jej się całkowicie przypadkiem odkryć całkiem spory zapas nalewek gospodyni, od której wraz z Philipem wynajmowali mały domek mieszczący się na obrzeżach miasteczka, zaraz nieopodal lasu. Szybko okazało się, że takie usytuowanie nie było jednak tak przyjemne, jak wydawało im się z samego początku; nieustannie mieli do czynienia z dziką zwierzyną, która niekoniecznie musiała być niebezpieczna, ale przypominała raczej małe szkodniki, które wywracały kosz, rozsypując śmieci po całej posesji oraz okolicznej drodze. Tak też było w tym przypadku, kiedy Clarissa ledwo obudzona zeszła do kuchni zrobić poranną herbatę. Wystarczyło jedno wyjrzenie przez okno, aby dobudziła się dosłownie w kilka sekund. Niewiele myśląc rzuciła się w kierunku wyjścia. W locie złapała czapkę i założyła buty i nawet nie narzucając na siebie kurtki, pozostając jedynie w leginsach i swetrze, które służyły jej za piżamę, wybiegła z domu w kierunku śmietnika, dostrzegając ten okropny, niemalże zmasowany atak.
      — Idźcie stąd! — Krzyknęła, ani przez chwilę się nie krygując. Szalonym sprintem biegła w kierunku altany śmietnikowej, krzycząc, naiwnie wierząc, że dziki okrzyk wystraszy grupę szopów. — Uciekajcie! — Dodała, głośno klaszcząc, ponieważ była przekonana, że to pomoże w pozbyciu się nieproszonych gości. Szopy jednak zdawały się nie zwracać na nią najmniejszej uwagi, wywołując w panience Chambers wyłącznie falę bezradności. Przecież ich nie zacznie dusić! Schyliła się w ich kierunku, licząc, że może to jakkolwiek przekona je do ucieczki, dodając do tego tupanie. Odgłos butów jednak był niemalże niesłyszalny, ponieważ śnieg całkowicie amortyzował uderzenie. Zwierzątka natomiast zdawały się być całkowicie rozbawione tą sytuacją. — Schodź ze mnie sukinsynie! — Głos Issy niemalże zmienił się w pisk, kiedy jeden ze śmielszych szopów bez skrupułów wskoczył jej na głowę, już po chwili zaczynając bawić się potarganymi, blond włosami, ukrytymi pod czapką. — Przecież ja ciebie zabiję! — Krzyczała, a prawda była taka, że bała się chociażby złapać tego nieszczęsnego szopa, tak jakby samo dotknięcie go miało być dla niej śmiertelne.

      Clarissa

      Usuń
  66. Mogła jej pozazdrościć tej energii. Ostatnimi czasy opadała z sił, co przekładało się na poziom drażliwość i zwiększało prawdopodobieństwo marudzenia. Sądziła, że to może kwestia tych nieznacznych zmian pogodowych związanych z porą roku. Pracując, nigdy nie miała specjalnie sił na jakieś inne ciekawe zajęcia, ale ostatnio przechodziło to wszelkie granice. Trochę ją to męczyło, że głupie bułki absorbowały tyle czasu z życia i to nie dlatego, że trzeba je było po prostu zrobić, a raczej przez to, że po tym najchętniej poszłaby spać. No bo kto by chciał, by jego życie kręciło się tylko wokół pieczywa? Na pewno nie Max.
    - Wtedy to on powinien się bać - skomentowała całkowicie poważnie, ruszając powoli z miejsca.
    Długi i pracowity spacer. W ustach Mysie brzmiało to jak zabawa, co w dużej części zgadzałoby się z jej zainteresowaniami. Jednak nie sądziła, by dziewczyna planowała jedną z tych dzikich wypraw, w trakcie których trzeba walczyć o przetrwanie z miśkiem. Na pewno nie zapraszałaby na takie coś Carter, która przywykła do wiecznego ciepła w piekarni, rozgrzewających nalewek i bieżącej wody.
    - Wyczaiłaś jakąś mapę skarbów, którą rozszyfrować może tylko specjalista od bochenków chleba? - Uniosła do góry brew, nie kryjąc w głosie tej nuty ironii, która pojawiała się zawsze, gdy wspominała o swojej pracy.
    Trzeba było przyznać, że Max piekarstwo uważała raczej za coś pokroju porządków domowych. Ciężko było jej o tym myśleć jak o pracy, skoro od najmłodszych lat piekarnię miała pod nosem, prawie jak toaletę. Poza tym nie uważała swoich umiejętności za jakieś szczególne, co trochę związane było z tym, że nigdy nie musiała się ich uczyć. Po prostu były, więc wychodziła z założenia, że każdy mógłby na upartego być piekarzem, a domowy zakład Carterów istnieje tylko z grzeczności społeczności miasteczka.
    Do lasu chodziła rzadko. Właściwie wcale, a błysk w oku Mysie wcale nie zachęcał do zmian. Nie miała w takim razie pojęcia, że ktoś znalazł sobie idiotyczną rozrywkę i zastawiał niezatwierdzone pułapki. W dodatku bez większego celu, a tylko po to, by sprawdzić, czy coś się w nie złapie. Piekarka nie była wielką miłośniczka futrzanych towarzyszy, co nie znaczyło, że obojętnie reagowała na krzywdę wobec nich. Właściwie wszystko związane z głupotą, bezmyślnością i poczuciem bezkarności wywoływało u niej zdenerwowanie, które łatwo mogło przeobrazić się we wściekłość. Ludzie, którzy widzieli naprawdę wściekłą Max, woleli jej unikać i nie trzeba było mówić, dlaczego.
    Może dlatego Ayers zdecydowała się na jej towarzystwo? W końcu musiała wiedzieć, że pomimo całej swojej zgryźliwości, nie szczerzyła kłów na lewo i prawo, warcząc jak wściekły pinczerek. Utrzymywanie bieżącego stanu rzeczy sprawiało, że po prostu życie było łatwiejsze i nie dawało żadnych złudzeń, a gdyby miała być miła cały czas, to chyba by zwariowała.
    - Nooo, co tak pędzisz - mruknęła pod nosem, leniwie dorównując przyjaciółce kroku.

    Max

    OdpowiedzUsuń
  67. [Ja także zacznę od tego, że psiaki Mysi są po prostu przepiękne.
    Nasze panie są w tym samym wieku, a ja osobiście wolę wątki, które nie ciekną jadem, bo zwyczajnie staję się w nich zbyt wredna, więc stawiałabym nawet na długoletnią przyjaźń. Mysie ze swoim energicznym i żywiołowym usposobieniem będzie pobudzać Kat, która woli siedzieć w swoim domu w brudnym dresie i oglądać Star Trek'a po raz setny. Możemy im wymyślać naprawdę świetne historie i przygody.]

    Kat Paris

    OdpowiedzUsuń
  68. [Skoro Twoja pani ma już przyjaciółkę, to myślę, że mogłybyśmy spróbować pomysł numer trzy. Niech kojarzą, znają się ze szkoły, niech mają do siebie obojętny stosunek. Kat nie przejęłaby się wyjazdem Mysie, Mysie w ogóle nie tęskniłaby za Kat. Mam pewien pomysł na to, jak mogłybyśmy rozpocząć ich przygodę, ale nie wiem, jak wyjdzie on w praktyce i czy w ogóle Ci się spodoba.
    Wyobraź to sobie: chłodny poranek, gęsta, mleczna mgła, nierówna, wyboista droga prowadząca do lasu. Gołe drzewa, pełno kamieni i wysuszonych krzewów. Kat i Mysie wyszły na spacer ze swoimi psami, nie mając zielonego pojęcia o sobie nawzajem. Nagle ich psy wyrywają się, biegną w nieznanym kobietom kierunku. Tak oto Kat i Mysie spotykają się w środku lasu, pośrodku dziczy, szukając swoich zwierząt. Poszukiwania staną się koszmarem, gdy (i teraz podam Ci kilka wariantów, o których myślałam) jedna coś złamie lub porządnie się uszkodzi/obie sobie coś zrobią, wpadną w zasadzkę jakiegoś leśniczego/wpadną do głębokiej dziury lub rowu, wejdą za psami do jakiejś jaskini i tam coś im się stanie. Ogóle to cały mój pomysł kręci się wokół jakiejś krzywy i zgubienia.]

    Kat Paris

    OdpowiedzUsuń
  69. Jak udawało jej się tyle czasu siedzieć w piekarni, miejscu tak nieciekawym, że niektórzy, przyjezdni nie wiedzieli nawet, że istnieje? Odpowiedź była bardzo prosta. Maxime ze swojej życiowej podróży wróciła z takim bagażem doświadczeń, że nie chciała go bardziej wypełniać. Nie szukała żadnych emocjonujących przygód ani przeżyć, nawet jeśli nie miałyby one nic wspólnego z tym, co już ją spotkało. Zdrady Petera, problemy z ciążami, rozwód i całe to zamieszanie, które zrobił jej ojciec, skutecznie utrwaliły ją w przekonaniu, że wystarczy, że nie chce więcej i koniec kropka, tyłka z Mount Cartier nie ruszy już nigdy. Także piekarnia była dobrym miejscem dla kogoś, kto brutalnie zderzył się z rzeczywistością i nie chciał w swoim życiu żadnych większych uniesień. Pewnie, nie był to szczyt szczęścia, ale Max wolała się wyżej nie wspinać. Raz spadła i miała nauczkę na resztę życia. I nieważne, że ta reszta życia to tylko pieczywo, stanie za ladą i wieczorne papierosy. Liczył się względny spokój oraz nieprzerwany ciąg codzienności.
    - Taa... Załaduję swoją armatę i ruszę z natarciem, a potem będziesz głodować porankami - odpowiedziała, mrużąc lekko oczy.
    Zazwyczaj pozostawała bierna w tego typu wymianach zdań, ograniczając się do jednej odpowiedzi i wymownego milczenia. W tym przypadku mijało się to z celem, bo milczenie mogłoby nie przemówić do Mysie i jeszcze by pomyślała, że jest górą. A na to nie zgodziłby się żaden małomiasteczkowy piekarz! Każdy, kto miał wstęp na zapleczę, zyskiwał ten niesamowity przywilej do przekomarzania się z upartym chlebotwórcą i znoszenia jego ględzenia. Max była czwartym pokoleniem rodziny Carterów, które podtrzymywało tradycję piekarską dotyczącą usposobienia obowiązującego w kwestiach pracy. Zupełnie tak, jakby szorstki w obyciu piekarz robił dużo lepsze bułki niż taki, który codziennie rano wita wszystkich promiennym uśmiechem.
    Zrobiła, można by rzec, ledwie kilka kroków, gdy weszła do lasu i już natura dała Max powody do przeklinania jej za wsze czasy. Potknęła się o jakiś wystający z ziemi konar, który skrył się pod śniegiem i prawie wylądowała twarzą w ziemi. Na szczęście złapała równowagę i mogła się wesprzeć o jakieś drzewo. Piekarz na wybiegu... Podniosła spojrzenie na Ayers, spodziewając się z jej strony podobnego komentarza, jednak z pewnym zdziwieniem zauważyła, że umknęło to jej uwadze, która wyraźnie skupiła się na czymś innym. Stojąca w miejscu Mysie była widokiem niecodziennym, więc musiało zdarzyć się coś naprawdę poważnego. Nie podzieliła się na razie tym spostrzeżeniem, uznając, że swoją przepychankę mogą kontynuować później.
    Spojrzała we wskazanym kierunku i uniosła lekko brwi, czemu towarzyszył krótki gwizd pod nosem. Niby horyzonty Maxime kończyły się na sprawach związanych z mąką i poparzeniami od rozgrzanej blachy, ale chyba każdy w Mount Cartier znał przepisy dotyczące zachowań w lesie. Nawet ona była świadoma, że raczej nie używa się pułapek, które nie zabijają od razu, a w ogóle to się raczej strzela albo łapie w lżejsze wnyki i regularnie się je sprawdza, co by zwierzak nie cierpiał długo i dotkliwie. Może nie dotyczyło jej to bezpośrednio, bo do lasu zachodziła od święta i rzadziej, psa też nie miała ani niczego innego, o co musiałaby się martwić w takiej sytuacji, jednak od razu wyobraziła sobie zgraję czworonogów Mysie, beztrosko biegającą między drzewami. No a ona nie była przecież jedyną, która wychodziła ze swoimi futrzakami na leśne spacery. Sami mieszkańcy organizowali sobie nawet drobne wyprawy, zapuszczając się wcale nie tak daleko i na pewno nie wkraczali na tereny łowieckie. Komu z resztą chciałoby się tak zgłębiać Quicame... No właśnie, dlatego polowano daleko, żeby nikt choćby przez przypadek nie znalazł się w potencjalnym zagrożeniu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Max miała zdecydowanie lepsze określenia na takich idiotów, niż padalce. Nie było jednak sensu, by się nimi dzielić, przynajmniej nie teraz. Bardziej skupiła się na sekatorze, który znalazł się w jej rękach. To zdecydowanie nie była armata na bułki.
      - Widzę, że to będzie dłuższy spacer - westchnęła, otwierając i zamykając sekator raz po raz, by sprawdzić, czy wszystko sprawnie działa.
      Na wzmiankę o burmistrzu, skrzywiła się automatycznie. Ostatnio podpadł Carter, zamykając ją w ratuszu wraz z kilkoma innymi osobami, bo uznał, że to będzie świetny żart. Sprawował poważny urząd i zamiast zająć się równie poważnymi sprawami, wygłupiał się, bo pierwszy kwietnia.
      - Zawsze można wrzucić go w takie, wiesz? - rzuciła, nie kryjąc swojej niechęci wobec burmistrza - Może wtedy wziąłby się za prawdziwe problemy.
      Ostrożnie ruszyła za Mysie, uświadamiając sobie, że chwilę wcześniej była bliska spotkania z ziemią i jak się teraz okazuje, mogłaby nawiązać przy tym bliską relację z drutem. Nie do końca jeszcze wiedziała, czego powinna się spodziewać później, bo chyba plany przyjaciółki sięgały trochę dalej. Dla Max nie było to coś, na co zgłosiłaby się z entuzjazmem, ale skoro już tu była, to przecież nie zostawi jej tutaj. Tym bardziej, że nietrudno było się domyślić, jak bardzo Ayers musiała się denerwować perspektywą tego, że jej regularne spacery zagrażają psom i samym ludziom.
      - Jak w jakieś wlezę, wiedz, że nigdy ci tego nie zapomnę! - dodała z przestrogą, żeby później nie było, że nie mówiła.
      A chyba Mysie nie chciała skazywać się na wieczne słuchanie marudzenia, prawda?

      Max

      Usuń
  70. [Dzień dobry :D Nikt nie wie, czy Theodor się do tego nadaje. To nadal duży dzieciak, jednak już mu trochę smutno w samotności.
    O ile dobrze pamiętam, to ruszali na poszukiwanie Grubego Tadka. To może po prostu zaczniemy od jakiegoś momentu tej misji i dalej to pociągniemy, co Ty na to?]

    Theodor

    OdpowiedzUsuń
  71. [Tak, Tadek to wciąż kobieta, bo tak jest ciekawiej :D Myślę, że na ten moment nie mam jakiś konkretnych życzeń, więc zostawiam Ci dowolność do tej zaczęcio-kontynuacji. Theo pewnie jeszcze trochę pobędzie histeryczką, ale on nie zawsze się tak zachowuje, żeby nie było :) I oczywiście nie poganiam, pisz jak Ci wygodnie.]

    Theo

    OdpowiedzUsuń
  72. [Nie byłam w stanie napisać tyle, co Ty, ale mam nadzieję, że choć odrobinę pokrywa się to z Twoja wizją wątku. Dzisiejszy dzień nie jest moim najlepszym, ale musisz uwierzyć mi na słowo, że naprawdę na ogół nie piszę najgorzej. Mam nadzieję, że nie ma tutaj wiele błędów.]

    Problem natury fizjologicznej ściągnął Kathryn z łóżka szybciej, niżeli by tego chciała. Zwlekając się niezdarnie z rozłożonej kanapy i pociągając nosem, przeszła obok śpiącego psa, który ledwo otworzył oczy, aby zobaczyć, co dzieje się wokół niego o tak wczesnej porze. Ani Paris, ani Vader nie byli nauczeni, żeby budzić się, a co dopiero wstawać, przed godziną ósmą rano. Dzisiejszy poranek był mankamentem spowodowanym przez cholerne siki, które ściskały niemiłosiernie dół pęcherza brunetki. Siadając na toalecie Kat doszła do wniosku, że kilka piw przed pójściem spać nie jest wcale takim dobrym pomysłem.
    Spuszczając wodę i zamykając klapę, usłyszała pomruk swojego psa, który leniwie podniósł się z ziemi i zamlaskał kilka razy. Kat wystawiła głowę z łazienki i spojrzała na Vadera, który lekko kołysał się, jak człowiek, któremu krew w żyłach zamieniła się w alkohol. Uśmiechnęła się pod nosem na widok swojego ledwie przytomnego zwierzaka i podeszła do umywalki, podnosząc aparat i kierując go na ciepłą wodę. Przez dobrą minutą trzymała ręce pod silnym strumieniem wody, która zaczęła parować i lekko parzyć jej skórę. Kathryn przymknęła powieki, a na jej twarzy pojawiła się błoga mina. Z amoku wyrwał ją pies, który nagle znalazł się przy jej nogach i zaczął lizać gołe stopy. Westchnęła, zakręcając kran i wycierając dłonie o spodnie dresowe.
    Jej śniadaniem okazał się być zamrożony kawałek pizzy, który wciąż był twardy, gdy wyciągała go z mikrofalówki. Szybko doszła do wniosku, że jej pies, który zawsze ma świeże jedzenie, pochłaniane przez niego w niebywale dużych ilościach, stołuje się lepiej od niej samej. Już miała położyć się na powrót do łóżka, gdy zauważyła Vadera, stojącego przy drzwiach i merdającego żwawo ogonem. Zdziwiona, zmarszczyła brwi i cofnęła się o krok, zastanawiając się przez chwilę, czy to aby na pewno jej zwierzę.
    - Ty naprawdę chcesz wyjść teraz na dwór? - rzuciła lekko oskarżycielskim tonem, po czym stęknęła przeciągle i zrezygnowana podeszła do wysokiej, starej szafy, wyciągając z niej ciepłe ubrania.
    Poranny mróz znieczulił jej kończyny i odsłoniętą twarz. Kathryn czuła się tak, jakby palce u jej rąk i nóg za chwilę miały odpaść. Warknęła pod nosem jakieś przekleństwo i puściła psa wolno, nie mając ochoty ciągnąć go za smycz i hamować co dwa kroki, żeby to przypadkiem nie urwał jej ręki podczas chęci gwałtownego wyrwania się.
    - Biegnij, głupi, biegnij - rzuciła, krzyżując ręce pod piersiami. Odkąd Vader skończył rok, nie widziała go tak ożywionego.
    Nagle zniknął jej z pola widzenia. Nie zdawała sobie z tego sprawy, dopóki nie usłyszała czyichś nawoływań po drugiej stronie pagórka. Rozejrzała się dookoła i przyśpieszyła kroku, starając się wypatrzeć psa spośród miliona małych krzaczków i drzew. Im dalej szła, tym głośniejszy stawał się dla niej znajomy głos. Zignorowała go jednak, zaczynając się powoli stresować zniknięciem Vadera. Wtem go zobaczyła, niedaleko, grzebiącego w ziemi i próbującego złapać coś w krzakach. Podbiegła do niego, jednak zanim zdążyła zapiąć mu smycz, pies czmychnął na drugą stronę zarośli.
    - Chodź no tu, ty cholero jedna - krzyknęła, wygrzebując się z chaszczy i stając oko w oko z młodą, czarnowłosą kobietą. - Ku.. Kuźwa - wyrzuciła z siebie, cofając się instynktownie i łapiąc jedną ręką za gardło. - Mysie - zaczęła, uśmiechając się blado. Kątem oka zauważyła Vadera, który wciąż kopał w ziemi.

    Paris

    OdpowiedzUsuń
  73. Ruszyła z Mysie w stronę wnyków, jednocześnie patrząc teraz uważnie pod nogi. Jeszcze chwilę temu prawie się wywróciła i kto wie, czy w razie czego będzie miała jeszcze tyle szczęścia? Będąc całkowicie poważną, mogła stwierdzić, że jedną z ostatnich rzeczy, której w życiu potrzebowała, to wizyta na ostrym dyżurze, do któregó najpierw musiałaby dojechać.
    - Pamiętasz, jak byłyśmy dziećmi i obchodziłyśmy pierwszy kwietnia? – zaczęła, ostrożnie podchodząc do drutów i spojrzała na poczynania przyjaciółki. – Cofnął się w rozwoju, zgarnął kilka przypadkowych osób z ulicy i zamknął w swoim ratuszu pod pretekstem tajemniczego przestępstwa. – Wywróciła oczami, na koniec jeszcze wymownie spoglądając w stronę nieba, które teraz było przysłonięte koronami drzew. – Siedziałam kilka godzin nie tam, gdzie chciałabym i to tylko dlatego, żeby potem usłyszeć, że to głupi żart – burknęła na samo wspomnienie tego wydarzenia.
    Trzeba było przyznać, że Max nie potrzebowała wiele, by marudzić. Wystarczyło, że rano uderzyłaby się o krzesło, wstając z łóżka i już cały dzień mogłaby spędzić na przeklinaniu świata i jego mieszkańców. Więc robiło się jeszcze ciekawiej, gdy ktoś postanawiał się postarać i dać jej konkretne powody do zrzędzenia, co czasami mogłaby równać się z samobójstwem albo choćby ryzykiem drobnego poturbowania. Na szczęście Carter miała trochę oleju w głowie i wiedziała, że na brumistrza to może sobie conajwyżej trochę pofukać.
    Pochyliła się nad drutami, biorąc je między ostrza sekatora i zamknęła je z całej siły. Lata ugniatania ciasta robiły swoje i na pewno było jej trochę łatwiej, niż pierwszej lepszej przypadkowej osobie z ulicy, ale już po pierwszym razie zaczęła obliczać, ile takich pułapek będzie w stanie rozbroić, nim stwierdzi, że to za dużo i lepiej wracać do domu.
    - Co chcesz potem z nimi zrobić? – spytała między jednym cięciem, a drugim i zerknęła na Mysie, zastanawiając się teraz, gdzie to dziecko lasu się schowało, skoro nie słyszało o wybryku burmistrza.
    Plusem i jednocześnie minusem prowadzenia piekarni było to, że każdy do niej przyjść kiedyś musiał. A kiedy przychodzili ludzie, to rozmawiali, mówili i wyrzucali z siebie słowa, których niekoniecznie chciała słuchać. Jednak dzięki temu dowiedziała, że była podejrzana o kradzież drewna jednego z siądów, a ktoś inny to chyba nie płacił podatków, więc trzeba uważać, co się u niego kupuje (jakby to miało właściwie znaczenie).
    Trochę się zmachała, ale ostatecznie razem uporały się z pierwszą pułapką jakiegoś amatora polowań. Zastanawiała się, co Ayers zamierzała zrobić z pociętymi drutami, bo ten jej plecak wydawał się skrywać jeszcze kilka innych niespodzianek. Aż poczuła dreszcz na samą myśl, mając na względzie jej miłość do długich, pieszych wędrówek. Jeszcze zaraz wyciągnie swój mini obóz, bo okaże się, że muszą tu zostać na dłużej.

    [Ano nie szkodzi :> Sama miałam problem, aż urlop trzeba było wziąć! Dzięki też za pochwałę :D Na początku miałam obawy, ale potem stwierdziłam, że Max to może wredna jędza, ale coś tam kobiecości w sobie ma xD]

    Max

    OdpowiedzUsuń
  74. [Możemy prowadzić wątek jeszcze nadal podczas trwającej zimy, będzie to chyba nawet lepsze z powodu wszelkich ukrytych dziur i na przykład zamarzniętego jeziora. Wiem, że nie odpisałam Ci wczoraj, ale miałam naprawdę kijowy dzień (nie użyję tego drugiego, gorszego słówka, bo nie wypada) i nie byłam w nastroju na cokolwiek.]


    Skinęła głową, uśmiechając się lekko i rozcierając szyję. Kathryn zauważyła bliżej nieokreślony ruch ręką, który wykonała Mysie, jednak nie do końca wiedziała, co miał oznaczać, dlatego puściła go mimochodem. Po chwili zmierzwiła zmarzniętymi palcami ciemne włosy, nie zdając sobie sprawy, że coś w nich miała i że właśnie o to chodziło jej koleżance, i podeszła do swojego psa, który wciąż grzebał w twardej ziemi.
    - Najwidoczniej - powiedziała, zapinając Vaderowi smycz i dopiero po chwili zdając sobie sprawę z sensu słów Mysie. - Uciekł Ci pies? - spytała, marszcząc lekko brwi. O tak wczesnej porze wszystkie informacje docierały do niej z wielkim opóźnieniem i Kat miała spory problem z ich przetwarzaniem. Uniosła znacząco głowę ku górze i zaczęła nią kiwać, zdając sobie sprawę ze swojej głupoty. Gdyby tylko była sama, klepnęłaby się mocno wierzchem dłoni w wysokie czoło.
    - Nie, nie widziałam, wybacz - odpowiedziała z wyraźnym żalem i zatroskaniem w głosie. Zgubienie psa w lesie Quicame lub górach Cartiera było co najmniej stresujące. Paris odkryła ostatnio jedną z pułapek na dzikie zwierzęta, w którą przez przypadek o mały włos sama nie wdepnęła, spacerując ze swoim psem na obrzeżach lasu.
    - A może potrzebujesz pomocy w przeszukaniu lasu i znalezieniu Mambo? Vader ma bardzo dobry węch, wystarczy, że dasz mu coś, co należało do Twoje psiny - rzuciła nagle, przyciągając lekko do siebie bernardyna i ściskając jego czerwoną smycz. Sama nie wiedziała, dlaczego tak nagle obudziła się w niej chęć pomagania innym. Może to dlatego zaoferowała się znajomej, ponieważ nie potrafiła znieść, gdy niewinnym zwierzętom stawała się krzywda, a tym bardziej psom, które już kiedyś miała przyjemność głaskać.

    Paris

    OdpowiedzUsuń
  75. Wyjazd do Mount Cartier wiązał się dla Auerbacha z kilkoma zaletami. Chodziło mu przede wszystkim o to, żeby nikogo nie znać, nie musieć udzielać się społecznie przynajmniej przez jakiś czas i zaszyć się na końcu świata, który chyba znajdował się właśnie tutaj. Wystarczyło znaleźć dom, który wymagał remontu, żeby mieć się czym zająć; wystarczyło unikać ciekawskich spojrzeń sąsiadek odgarniających firanki; wystarczyło sumiennie wykonywać swoje obowiązki, a przy tym nikomu nie wadzić. To zapewniało względny spokój.
    Mieszkanie w tej mieścinie przez kilka lat (nigdy nie liczył, ile dokładnie – czas płynął tu inaczej, a w dodatku nikt nie zdawał się zauważać jego upływu) nauczyło go kilku zasad. Po pierwsze: nigdy nie plotkować z panią sprzedającą jajka, po drugie: nie ubierać się ekstrawagancko, po trzecie: pojawiać się w kościele oraz na małych festynach, po czwarte: zawsze mówić każdemu „Dzień dobry”, po piąte: nie kupować za dużo wódki naraz w sklepie Candoverów. Spełnienie tych warunków zapewniało całkiem spokojną egzystencję wśród miejscowej społeczności, a co najważniejsze, dawało możliwość odseparowania się od wszystkich sąsiadów. Matthew oczywiście stał się obiektem powszechnego zainteresowania, gdy przyjechał do Mount Cartier, jednak z czasem minęło i ono.
    Tylko jedna osoba stanowiła pomost z tym, co Auerbach uparcie chciał zostawić za sobą. Trafił na nią z polecenia jednej z sąsiadek w średnim wieku, która jako jedna z nielicznych ucinała krótkie sobie pogawędki przez płot z Mattem. Wysłała go do dziewczyny, która produkowała podobno całkiem dobre nalewki, po czym puściła do niego oko, wyraźnie sugerując, że alkohol to tylko wymówka i powinien znaleźć sobie ekspresowo żonę. Wtedy odwrócił się na pięcie, nie mają ochoty wysłuchiwać, jak bardzo jego obejście potrzebowało kobiecej ręki, ale w głowie została mu inna panienka – wiśniówka. I to właśnie ona chodziła za nim przez dwa dni, zanim zdecydował się w końcu wyjść z domu, żeby ją kupić.
    Sprzedawczyni wydawała mu się dziwnie znajoma. Jednak dopiero po kilku minutach zorientował się, że spotkał ją już wcześniej, mało tego – najprawdopodobniej znała kilka szczegółów z jego życia, które wolałby pozostawić w tajemnicy. Zatem od dobrego roku zgrywał kompletnego półgłówka, wypierając się jakiegokolwiek powiązania z Mysie Ayers. Musiał zrobić jej niezły mętlik w głowie, uparcie powtarzając: Nie, nie spotkaliśmy się. Nie, nie pamiętam. Musiałaś mnie pomylić z kimś innym. Nie, jestem szewcem z zawodu.
    Chociaż on nigdy nie wchodził jej w drogę, to zazwyczaj pojawiała się znikąd w jego otoczeniu. Unikał jej towarzystwa jak tylko mógł, lecz Mount Cartier to nie wielka metropolia i ukryć się przed kimś było sporym wyzwaniem, zwłaszcza że Aurebach jako jedyny świadczył usługi naprawy obuwia. Te, zimą i wczesną wiosną, były szczególnie potrzebne, więc i Mysie zdarzyło się podrzucić jakąś parę butów do konserwacji, a przy tym oczywiście próbować zapędzić Matthewa w kozi róg.
    Tej niedzieli postanowił pokazać się na mszy. Stał się wyjątkowo religijny pod wpływem starszych pań strofujących go za każdym razem, gdy oddawały w jego ręce parę skórzanych pantofli rozerwanych już chyba we wszystkich miejscach. W końcu zaczął uczęszczać do kościoła; godzina poświęcona na to w niedzielę nic mu nie odbierała, a przynajmniej wypełniał sobie jakoś czas, a przy tym narzucił pewną rutynę. Jednym słowem: zrobiłby wszystko, byle tylko mieć święty spokój. Jeśli ceną było pokazywanie się co tydzień w świątyni, był w stanie ją zapłacić.
    Problem w tym, że wymagania rosły. Auerbach nie dał się jednak namówić ani na różaniec, ani na majówki, ani też na nic innego. Nie chciał tego i nie potrafił zmusić się do codziennego biegania na nabożeństwo, choć, jak mówiły jego „przyjaciółki”, powinien odpokutować te wszystkie flaszki wódki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzisiaj stały pod kościołem, obserwując każdego, kto wychodził z budynku. Wielka trójca. Matthew zatrzymał się na chwilę, żeby porozmawiać ze swoim pracodawcą, przy czym idealnie wystawił się na pastwę starszych pań.
      – Patrzcie go, mówią, że szewc bez butów chodzi – parsknęła jedna. – Ale ten to ma akurat brudne.
      – A kiedy on u komunii był?
      – Nie był, nigdy nie był – syknęła pierwsza. – Cynthia mówiła, że nie dalej jak trzy miesiące temu wymykał się wcześnie rano z domu Candoverów. A była tam tylko najmłodsza z dzieci, ta Solane! Co to za człowiek? Jak on ma chodzić do komunii? On tu zrobi zamieszanie.
      Reszta pokiwała głowami ze skrzywionymi minami. Nie minęło więcej niż kilka minut, kiedy Matthew skończył rozmowę ze starym szewcem i został przez nie zwyczajnie w świecie otoczony. Jak jakaś zwierzyna w lesie, doprawdy. Zaczęły pytać, jak minął tydzień, czy miał dużo pracy, czy może chciałby trochę jajek (odmówił, patrz: zasada pierwsza). Napomknęły delikatnie coś o jego przykurzonym obuwiu, ale kompletnie się tym nie przejął, ba! zaczął wiercić czubkiem buta w trawie, przez co ten zabarwił się odrobinę na zielono. Buntował się niczym piętnastolatek, ale szczerze – był zbyt leniwy, żeby w ogóle chcieć dyskutować ze staruszkami.
      I kiedy tak wysłuchiwał tych słodkich kazań, cichych, acz sugestywnych chichotów oraz średnio taktownych pytań, zobaczył Mysie Ayers kroczącą wprost w jego stronę. Na jego twarzy widniał okropny grymas, jak gdyby miał zamiar zasztyletować wszystkie cztery kobiety i właśnie się do tego szykował.

      [ Mam nadzieję, że mnie przyjmiesz z tym moim kościelnym zaczęciem. Lepiej późno niż wcale, prawda? :>
      Stwierdziłem, że Mysie mogła spotkać Auerbacha podczas swoich podróży i mam kilka pomysłów, w jakich okolicznościach. Zdradzam szczegóły i przyjmuję propozycje mailowo, więc jak coś: adam.osullivan.wollerstone@gmail.com ]

      Usuń
  76. Tyle z Nami już siedzisz i tak ładnie wątkujesz, że za wzorową obecność na blogu dostajesz od administracji ikonkę: Pierwszy na mecie. Gratulujemy!

    OdpowiedzUsuń
  77. Się nazbierało tych ikonek dla Ciebie! Za sierściuchowe zagrzanie miejsca na ponad trzy miesiące dostajesz od nas też uroczą i kochaną ikonkę z domkami, która jak nic zobowiązuje do zostania z nami już na zawsze! ;3

    OdpowiedzUsuń
  78. [Nie umiem się trzymać określonych terminów, eh.]

    - Jakoś damy radę - powiedziała i przechwyciła od Mysie smycz oraz piłeczkę do zabawy. Uklęknęła przed swoim psem i poddała mu ów rzeczy pod nos, czekając, aż Vader dobrze je obwącha i uchwyci jakiś trop. Po chwili bernardyn zaczął merdać ogonem i gwałtownie ruszać nosem na prawo i lewo. Kathryn szeptała mu do ucha: "szukaj Mambo, szukaj, znajdź pieska". Spuściła Vadera ze smyczy, a ten prędko się odwrócił i pognał głębiej w las.
    - Psi węch jest znacznie bardziej rozwinięty od węchu ludzkiego - zaczęła Paris, wkładając zmarznięte ręce do kieszeni i ruszając żwawo za swoim psem. - Pozwala im na tropienie, a bernardyny dobrze radzą sobie w ratownictwie i poszukiwaniach. Może nie są tak sprawne jak na przykład labradory, ale i tak niewiele im do nich brakuje.
    Uśmiechnęła się ciepło w stronę Mysie, starając się ją chociaż trochę pocieszyć. Wiedziała, że była w tym kiepska, jak zresztą w połowie społecznych zachowań, ale się starała, tak samo jak jej pies - przynajmniej miała taką nadzieję.
    Czym dalej i dłużej szły, tym drzewa i krzewy stawały się coraz bardziej gęste i osadzone bliżej siebie. Śnieg, który wciąż na nich spoczywał, co chwila spadał im na głowy, a Kat czuła, jak jej plecy robią się mokre od sporej ilości tego białego cholerstwa, które wpadło jej pod kurtkę i szybko się roztopiło. Jej dłonie były całe pokłute i czerwone od ciągłego odgradzania im drogi, która była coraz trudniejsza do przebrnięcia.
    - Cholera, nigdzie nie widzę Vadera - rzuciła, cmokając gniewnie. - Vader! Chodź no tu ty cholero jedna!
    Paris nagle upadła, wpadając twarzą w wciąż zamarznięte gałęzie małego krzewu. Wyszarpała nogę z dołku, którego nie zauważyła przez zaspę i zaklęła pod nosem, opierając się na swoich łokciach.
    - Super - powiedziała, uśmiechając się zbyt mechanicznie, aby ktokolwiek, nawet największy głupiec, mógł uznać ten uśmiech za przyjemny. Wreszcie prawdziwa twarz Kathryn zaczęła się ujawniać. Ta niezupełnie miła i dobroduszna, która kilkanaście minut temu powitała Mysie na polanie.

    Paris

    OdpowiedzUsuń
  79. [Pan grabarz melduje swą obecność ;)]

    Theo

    OdpowiedzUsuń
  80. [Ale ja wiem jak to jest. PRZEZNACZENIE. :D
    Przeszedł małą metamorfozę, żeby był łatwiejszy do wciśnięcia w wątek. Ooo, Mysie będzie się wpraszać, a on potem będzie te nalewki popijał i przesmażał kotlety. DEAL.
    Też się cieszę, bylebym wytrzymała. <3]

    Haf

    OdpowiedzUsuń
  81. — Żeby Tobie zarzucić staropanieństwo, musiałbym zacząć od swojego starokawalerstwa, a to przecież nie przejdzie! Na frazę „samotność Cię goni” reaguję zbyt osobiście.
    Nie to, żeby Scott nie zauważył, że Mysie żartuje, nie był idiotą, domyślił się. Po prostu pomimo zabarwionego wesołością tonu i on chciał się wypowiedzieć w kwestii ich sytuacji (bez)partnerskich. Dlaczego? Panna Ayers była jedną z nielicznych osób, przy których Scott czuł się na tyle swobodnie, by ujmować w słowa więcej myśli, niż przewidywała norma, a tak się złożyło, że miał też parę banalnych refleksji na temat bycia singlem. Więc kiedy normalnie nie zadręczał ludzi własnymi opiniami, jej ufał na tyle, by zwierzyć się z najskrytszych tajemnic. No ale nie oszukujmy się, głębia sekretów Finlaya nie zatrważała ciemnością, ograniczała się raczej do absurdalnie nudnych nawyków i kilku niewinnych wyznań o pierwszych siwych włosach starzejącego się mężczyzny.
    — Jasne, poproszę herbaty z miodem.
    Przyzwyczajony do zagrywek Mysie w ogóle nie zwrócił uwagi na to, że de facto prosi o herbatę, w którą sam się zaopatrzył. Mówiąc więcej, on chyba nawet uwierzył w to, że w momencie kiedy jego kuzynka przechodzi przez próg drzwi automatycznie zmienia się gospodarz domu. Nie zależało mu na dźwiganiu tego niefortunnego brzemienia, absolutnie zadowalał się rolą gościa. Z przyjemnością rozsiadł się więc na kanapie w izbie, siadając na niej bokiem, z jedną nogą luźno spuszczoną na posadzkę, gdy druga, podciągnięta pod tyłek czekała zapewne na zdrętwienie. Czuł tym samym jak narzuta z wełny zsuwa się po pionowym oparciu w dół i ląduje gdzieś pod jego zgiętą w kolanie kończyną. Ach, te złośliwości ze strony rzeczy martwych. Finlay jednak nie zniechęcony żadnym bałaganem, a już na pewno nie tym, który robił sam, patrzył z pobłażaniem na pocieszne skarpety w reniferki. Tak, tak, te same skarpety, które lawirowały w kuchni i niosły lekko ich właścicielkę. Takie widoki tylko w Mount Cartier (dop. aut. Scott mieszka w kawalerce, dlatego mogą się widzieć).
    Tymczasem Scott przymrużył oczy, nie odrywając ich od sprawnych dłoni kuzynki, które właśnie zalewały wrzątkiem kubek.
    — Wiesz co, Mysie? Ja chyba wiem, czego Nam brakuje... — rzucił wcale nie odkrywczo, ale z jakim wielkim entuzjazmem, podnosząc się żywo do góry i niemalże podskakując do niej. No a przynajmniej próbując, co niestety średnio mu wyszło, jako że stopa zaplątała mu się w ten nieszczęsny, wrogi mu dzisiaj kanapowy koc. W efekcie nie tylko stracił równowagę, ale również wylądował z wielkim hukiem na posadzce, niemalże nosem dotykając desek. Trochę jakby robił komuś pokłon tylko tak jakoś bez elegancji.
    — Kuligu! I sani, wiesz, takich dużych, co to by mogły pomieścić w sobie wszystkich samotników z Mount Cartier. To by dopiero była rozrywka i spotkanie towarzyskie w jednym. Ale przede wszystkim jaka zabawa fajna. Jazda na śniegu nigdy mi się nie znudzi.
    Nie przejmując się zupełnie tym, że leży na ziemi, wygramolił jedynie nogę z pułapki, patrząc na Mysie jak na wyrocznię. Tylko czekał aż mu przytaknie, bo czemu miałaby tego nie robić?
    — Co sądzisz? Przeszłoby?
    To mówiąc usiadł sobie grzecznie pod kanapą, najwyraźniej nie chcąc ryzykować kolejnymi wywrotkami, tym bardziej, że złowieszcza narzuta wciąż czaiła się gdzieś obok, tylko czekając na jego ruch.


    [Wypadłam z rytmu, dlatego ten odpis jest tak śmieszny :P]

    Komiczny kuzyn Scott

    OdpowiedzUsuń
  82. [Wybacz, że tak długo zwlekałam z odpisem, ale nie potrafiłam się ponownie w niego wbić i minęło trochę czasu, zanim jako tako mi się to udało.]

    Obie zostały pokiereszowane przez zamarznięte, suche gałęzie oraz ostre igły. Kat coraz bardziej zaczynała wierzyć w złą karmę. Raz zrobisz coś źle, powiesz coś nieodpowiedniego i skutki będą łazić za tobą całe życie. Nie wystarczy jeden dobry uczynek, aby się odratować. O nie. Musiałabyś zrobić ze sto dobrych rzeczy, żeby odkupić winy za te złe, które kiedyś niechcący popełniłaś. Cholerne życie.
    - Żyję, żyję - powiedziała, wstając nieporadnie z zaśnieżonej ziemi. Widząc, że Mysie także nic nie dolegała, uśmiechnęła się tylko przelotnie i ruszyła dalej, nawołując swojego psa, a po chwili psa swojej koleżanki.
    Szła niespokojnie za Mysie, rozglądając się dookoła, przygryzając mocno dolną wargę i łapiąc gałęzie, które brunetka odsuwała przed nimi. Nagle spojrzała przed siebie, mrugając intensywnie: w jednej chwili stała przed nią kobieta, w drugiej już jej nie było. Kathryn wybałuszyła oczy, kręcąc głową.
    - Mysie! - rzuciła, robiąc kilka kroków do przodu. Dopiero znajdując się centymetry od głębokiej, czarnej dziury Paris gwałtownie się zatrzymała. - Nie wierzę - rzuciła cicho, półszeptem i uklękła, wkładając głowę do wsypu.
    - Żyjesz?! - krzyknęła w głąb. Jej oddech stał się szybszy, a z ust wydobywały się o wiele większe obłoki białego dymku. Nie doczekała się jednak odpowiedzi - gleba, na której klęczała Kat, powinna być zbita pod wpływem zimna, a jak się jednak okazało, bardzo łatwo uległa zmianom ciężaru. Wyrwa zapadła się głębiej, a Paris wpadła głową w dół, uderzając na końcu o ciało Mysie.
    - Ja jeb... O, matko, nie umiem ruszyć szyją - wydusiła z siebie, leżąc w poskręcanej pozycji. Miała na sobie kawałki ziemi oraz kamieni, a na górę udekorowana została białym puchem, jakby sama była ciastem czekoladowym, który ktoś przed podaniem posypał cukrem pudrem.
    Po chwili usiadła, opierając się plecami o chłodny, jaskini kamień. Zerknęła w bok na wsyp, z którego prawie nic nie zostało. Tamtędy już na pewno nie wyjdą, chyba, że będą miały ochotę grzebać się w ziemi przez dobre kilka godzin, żeby się odkopać.
    - Mam nadzieję, że teraz to psy ruszą nam na ratunek - rzuciła sarkastycznie, wycierając umorusane i spocone czoło wierzchem dłoni.

    Paris

    OdpowiedzUsuń
  83. Też mnie to dziwi, bo taka sympatyczna postać. Z drugiej strony jednak się cieszę, bo dzięki temu mogłam go sobie przejąć. :) Cieszę się bardzo z tak miłego powitania (w ogóle wspaniałą tu macie atmosferę) i dziękuję bardzo! :)

    Chris

    OdpowiedzUsuń