A kiedy śnieg przestanie prószyć, to Monty na spacer ruszy.

Blog zawieszony

Po przeprowadzeniu ankiety większością głosów wygrała opcja zawieszenia bloga. Oznacza to, że autorzy mają możliwość dalszej gry i zapisów, ale administracja — za wyjątkiem wysyłania zaproszeń i wpisywania do listy bohaterów — nie będzie angażować się w życie bloga. Z tego samego powodu zakładka Organizacyjnie na czas zawieszenia bloga zostaje usunięta. Raz jeszcze dziękujemy za Waszą obecność i życzymy Wam wszystkiego, co najlepsze.

nie istnieję & latessa

Kalendarz

16/02/14 Otwarcie
16/02/14 Nowy mod
22/02/14 Wydarzenie: Burza Śnieżna – link
24/02/14 Odejście moda
26/02/14 Nowy mod
19/04/14 Wydarzenie: Mecz Hokeja – link
02/07/14 Nowy szablon
07/07/14 Wydarzenie: Kto zabił? – link
20/07/14 Odejście moda
23/07/14 Nowy mod
29/08/14 Zamknięcie
24/12/15 Reaktywacja
25/12/15 Nowy admin
28/12/15 Wydarzenie: Kolacja wigilijna – link
29/06/15 Nowy nagłówek
09/10/16 Wydarzenie: Deszcz i wichura - link
28/11/16 Nowy nagłówek
10/12/16 Wydarzenie: Uratuj święta! - link
04/01/17 Wydarzenie: Psi zaprzęg - link
28/01/17 Wydarzenie: Słodka Walentynka - link
04/02/17 Nowy szablon
27/03/17 Wydarzenie: Mount-ipedia - link
21/04/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap I - link
01/05/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap II - link
02/05/17 Nowy nagłówek
17/09/17 Wydarzenie: Spływ kajakowy - link
02/02/17 Nowy szablon
14/02/17 Wydarzenie: Poczta walentynkowa - link
07/07/18 Zawieszenie

Ci umieją, tamci umią. A ja nie potrafię nic

Martin Tarkowsky

31 lat scenarzysta i reżyser filmowy FC: Jude Law

Młody reżyser i scenarzysta, osoba przed którą jest całe życie. Blask fleszy, nowe gorące ploteczki, premiery na czerwonym dywanie, gale na których rozdawane są Oscary, albo festiwale filmowe w Cannes i Wenecji. Nigdy nie spodziewał się, że kiedykolwiek uda mu się tak wysoko zajść. Ale jednak chociaż to w jego życiu się powiodło. Niestety zachłysnął się sławą, porobił parę głupot w życiu. O tyle dobrze, że miał przy sobie kogoś, na kogo zawsze mógł liczyć. Po jego próbie samobójczej wypadku samochodowym, ten ktoś był przy nim i go wspierał. Przychodził do szpitala, przynosił rzeczy, pchał wózek podczas spacerów...
Kiedy Martin wyszedł i wrócił na plan zdjęciowy, wydawało się, że jakoś to będzie. Że wróci do mieszkania, do apartamentu, gdzie na stole będzie ciepła kolacja, gdzieś podczas przechodzenia przez salon przemknie się kot, którego tak nie znosi. Zamiast tego wszystkiego był list pozostawiony w salonie.

Martinie, przepraszam, że tak bez słowa. Jesteś najlepszym co mnie mogło spotkać, ale chyba nie mogę tego ciągnąć, nie po twojej próbie samobójczej. Tak...wiem, że chciałeś się zabić, ale nie rozumiem dlaczego. Muszę odpocząć od tego wszystkiego. 
Kocham cię E.

Przez długi czas po odnalezieniu listu nie potrafił dojść do siebie. Na całe szczęście prace nad filmem dobiegały końca, więc z czystym sumieniem spakował swoje rzeczy i kupił bilet do Churchill. Był pewny, że E. tam będzie, w końcu z tym miejscem byli zżyci. Może nawet nie tyle co z samym Churchill ile z leżącym nieopodal Mount Cartier. Nie poznali się w tamtych okolicach, jednak dosyć często wybierali się na odpoczynek w te rejony, w końcu raz na jakiś czas trzeba podreperować swoją wenę. A właśnie w tej małej mieścinie Martin wpadał na najlepsze pomysły.
Na miejscu nie zastał E. Ale jednak wiedział, że jest gdzieś blisko. Najprawdopodobniej w Churchill wynajmuje jakiś pokój w hotelu, albo jakieś mieszkanie. Sam na razie woli się nie pokazywać E. na oczy. Poczeka jeszcze trochę, w końcu musiał być jakiś sensowny powód że zdecydował się wyjechać bez słowa.

Powiązania 
Więcej


_______
Witam się ciepło w tej mroźnej krainie, mam nadzieję, że jakoś się przyjmie ten pan. Gdyby ktoś coś...to E. jest do oddania w dobre rączki. Zakładki postaram się uzupełnić w najbliższym czasie. Przepraszam...ale chyba jednak nie umiem w karty. mam nadzieję, że moja pierwsza postać oraz pierwsze podejście do MC nie okaże się klapą. 
Cytat w tytule należy do Kuby Sienkiewicza (przynajmniej to do kropki jest cytatem jego autorstwa).

73 komentarze:

  1. [Pan z wielkiego świata. No w Mount Cartier na luksusowy apartament liczyć nie może, ale jeśli bywał tu kilkakrotnie, to na pewno wie, jak egzystują mieszkańcy. Cześć! Pani E. jest chyba kimś bardzo ważnym w jego życiu, skoro postanowił porzucić wszystko i ruszyć za nią w pogoń – szkoda tylko, że ona potrafiła tak po prostu zrezygnować z tej znajomości. Ale różnie to w życiu bywa, mam nadzieję, że znajdzie tę niewiastę, być może ukrywa się w którejś z chatek, a może inna kobietka przyciągnie jego zainteresowanie – kto wie :D Baw się tutaj dobrze z Martinem i, oczywiście, jak najdłużej!]

    Ferran, Cesar & Tilia

    OdpowiedzUsuń
  2. [Bardzo ładna karta, przyjemnie się czyta jej treść, a i sama postać Martina jest naprawdę dobrze opisana, chociaż muszę przyznać, że wiadomość od E. i wspomnienie o próbie samobójczej są takie oschłe. W sensie E., moim zdaniem nie powinien teraz zostawiać Martina, a na pewno nie pisać o tym w takim krótkim liściku, ale wiadomo, w życiu bywa różnie, różniaście.
    Cześć, baw się tu z nami długo i dobrze! :)]

    Declan

    OdpowiedzUsuń
  3. [Cześć! Wielki plus masz u mnie już na wstępie za sam wizerunek. ;) Poza tym, chwalę kartę i mam nadzieję, że Martin znajdzie w Mount Cartier to, czego szuka. Albo tego, kogo szuka. ;) Albo przynajmniej odnajdzie spokój, podobnie jak moja Finlay!
    Witam cieplutko, zostań z nami na długo, a w razie chęci - zapraszam do siebie. :)]

    Finlay Watson

    OdpowiedzUsuń
  4. [Już na wstępie moge zagwarantować Ci dobrą zabawę na MC, więc dobrze trafiłeś :D Z blogiem miałam już kontakt na początku 2016 roku i za każdym razem, gdy tu wracam jest jeszcze lepiej :D Życzę udanej zabawy, wielu owocnych wątków, a przede wszystkim weny bo to dopiero zdradziecka paskuda :D]

    Scarlett

    OdpowiedzUsuń
  5. [Ha! Wyrabiam się właśnie, choć szczerze mówiąc, nie liczyłam ile ogólnie prowadzę wątków, ale to może i dobrze... Jeszcze bym się przeraziła :D W każdym razie, jeśli chcesz coś napisać, to zapraszam do Tilii, bo u panów faktycznie gęsto się zrobiło, a kobietka jest radosna, to może życie Martinowi ociepli :)]

    Tilia Marchand

    OdpowiedzUsuń
  6. [ Cześć!
    Witam serdecznie na blogu :) Postać taka... może to dziwne i proste określenie, ale typowo filmowa. Jakoś jej charakterystyka od razu przywołuje mi w głowie filmy, w których grał Jude Law. A więc dobra robota :)
    Dodam jeszcze, że życzę weny, fajnych wątków i dobrej zabawy na MC ;)
    I ciekawa jestem, czy ta pani E. się odnajdzie... ;> ]

    Melody Wild

    OdpowiedzUsuń
  7. [ O rany, naprawdę? To teraz mnie zaciekawiłeś :D
    Zdziczała jest, bo unika ludzi, ma sporą traumę i ciężko jej jest się odnaleźć ;) Każde spojrzenie to wielkie wyzwanie... Ogólnie nie ma lekko :)
    I bardzo się cieszę, że pojawił się uśmiech! W zasadzie to mogłabym się pokusić o jakiś wątek, tylko nie wiem, jak ich powiązać... Hm. ]

    Melody

    OdpowiedzUsuń
  8. Boćku, jeśli masz ochotę na jeszcze jeden wątek ze mną, to zapraszam. Wiedz, że ja z Tobą zawsze i wszędzie. c:
    Baw się tutaj dobrze i dużo wątków życzę.

    Charles Davis

    OdpowiedzUsuń
  9. [Ja na wątek zawsze jestem chętna, więc możemy nad czymś pomyśleć :)]

    Declan

    OdpowiedzUsuń
  10. W momencie, kiedy zauważyłam Twojego maila w zakładce z zapisami, byłam przekonana, że już Cię u Nas widziałam, ale potem ogarnęłam, że to jednak indywidualnie przyczyniło się do kojarzenia nicka. W każdym razie witam gorąco na blogu i dokładam swoje wyrazy współczucia nad Martinem. Jako artysta pewnie przeżywa wszystko dogłębnie, więc strata E. musiała go sporo kosztować. Oby coraz mniej takich nieprzyjemnych akcji w jego życiu. Wypadek, próba samobójcza i utrata przyjaciela/kochanka, to wystarczająco dużo jak na jednego człowieka.

    Scott, Andrew & Timothy

    OdpowiedzUsuń
  11. [Cześć! Witam serdecznie na blogu z tym uroczym panem. Bardzo podoba mi się zdjęcie, treść karty, no i artysta, a ja mam słabość do artystów. Oby szczęście się do niego uśmiechnęło, bo jak na razie to chyba czarne chmury wiszą mu nisko nad głową, ale Penny i ja będziemy trzymać kciuki!]

    Penny Hewitt

    OdpowiedzUsuń
  12. [Hej.
    Szkoda m trochę tego jegomościa, ale jak Kat chyba zauważyła, wszyscy panowie w Mount Cartier są samotni, więc nie mogło być inaczej.
    Karta napisana przyjemnie, pasuje do historii i kreacji Martina.
    Życzę dużo dobrej zabawy, weny i masy wątków.]

    Eric

    OdpowiedzUsuń
  13. Właśnie zastanawiam się nad wątkiem i z chęcią napiszę takowy, ale to po czerwcu, bo teraz magisterka mi się wyślizguje z rąk. Jestem daleko w tyle z jej napisaniem xD.

    A jakbym zapomniała w czerwcu to się przypomnij, albo krzycz na mnie, hah.


    Andrew, Scott & Timothy

    OdpowiedzUsuń
  14. [Szczerze mówiąc Twój pomysł bardzo mi się podoba, jest naprawdę dobry i będziemy mogli rozwinąć go na kilka sposobów w zależności, jak nasze postacie będą się dogadywać. Declan z pewnością początkowo nie byłby zachwycony zainteresowaniem swoją osobą, jest wciąż w żałobie i generalnie, jego życie średnio się układa w tym momencie, ale pewnie z czasem dałby się namówić na jakie zwierzenia. W każdym razie, ja jestem bardzo chętna! Masz pomysł od czego rozpocząć wątek, czy mogę sobie swobodnie coś wymyślić? Skoro wyszedłem z pomysłem, biorę zaczęcie oczywiście na siebie ;)]

    Declan

    OdpowiedzUsuń
  15. [Hej! :) Dziękuję za powitanie i mam szczerą nadzieję, że tak właśnie będzie.
    Na początku przyznam się bez bicia, że mam ogromną słabość do imienia Martin (zasługa pewnej, moim zdaniem, genialnej książki). Kartę czytało mi się bardzo szybko i bardzo przyjemnie. I zrobiło mi się nawet nieco żal Martina, że E. go tak zostawiła.
    Na wątek oczywiście jestem chętna. Tylko pojawia się problem z pomysłem. Może mogliby się znać z wielkiego świata? Mattie mogłaby wygrać w jakimś konkursie bilet na premierę kinową jego filmu. On sam mógłby tę premierę otwierać. Jednak przyznam szczerze, że nie mam pojęcia, jak dalej można to pociągnąć :<.]
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  16. [Chodzi mi o książkę "Kim byłbym bez Ciebie?" autorstwa Guillaume Musso :)
    W zamyśle Max bardzo lgnie do ludzi, szczególnie do mężczyzn. Więc rzeczywiście mógłby bardzo polubić Martina. I pomysł mi się podoba, więc jak tylko zjem, to mogę zacząć :)]
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  17. Napisz mi co chcesz i jakoś sklecimy wszystko. Ja osobiście potrzebuję jakiejś bliższej relacji, ale nie przymuszam nikogo do tego, więc pozwalam produkować się innym z tym.

    Charles Davis

    OdpowiedzUsuń
  18. Problemy ze snem miała, odkąd sięgała pamięcią. Zawsze działo się coś, co skutecznie uniemożliwiało jej w miarę spokojny sen. A to nie mogła zasnąć, a to miała jakiś koszmar, a to budziła się po kilku minutach. Od śmierci rodziców kłopot stał się jeszcze większy i znacznie poważniejszy. Znała się trochę na tym temacie i nie kwalifikowała siebie, jako osoby chorej na bezsenność. Jednak teraz nie chciała iść i zrobić potrzebnych badań, bo zwyczajnie bała się tego, co może z nich wyjść. Odkąd przejęła opiekę nad Maxem, musiała bardzo uważać na każdy swój ruch i krok. A jeśli wyszłoby, że jest z nią coś nie tak, to mogliby jej odebrać Maxa. Takiej myśli nawet do siebie nie dopuszczała. Mały często dawał jej w kość, ale nie mogłaby go oddać w obce ręce. Był jej bratem i dla niego była w stanie zrezygnować ze swojego dawnego życia.
    Nie usłyszała pierwszego budzika. Nie usłyszała również kolejnego i jeszcze następnego. Przebudziła się i od razu się przeraziła. O ile problem z zaśnięciem nie uprzykrzał jej życia, tak potem wstawanie nieźle dawało jej w kość. Z paniką w oczach, wybiegła ze swojej sypialni, obudziła Maxa i pośpiesznie zaczęła wszystko szykować.
    To nie był pierwszy raz kiedy zaspała. Jednak pierwszy, kiedy wstała tak późno. Jednak wciąż miała nadzieję, że być może uda jej się zdążyć na ten cholerny autobus, aby dostać się do miasta.
    Cóż, na nadziei jedynie poprzestało. Na przystanku znaleźli się o wiele za późno. Od razu zebrało jej się na płacz, ponieważ akurat dzisiaj miała bardzo ważne spotkanie. Ponadto Max musiał stawić się w szkole, o ile nie chciała mieć jakiś nieprzyjemności z tym związanych. Wzięła kilka głębokich oddechów, starając się uspokoić, jednak to na nic się zdało. Żałowała, że nie ma samochodu. Co prawda miała prawo jazdy, jednak samochód jej rodziców nadawał się jedynie do kasacji, a jej zwyczajnie nie było stać na taki zakup.
    - I co teraz? - mruknęła bardziej do siebie, niż do Maxa. Jednak na odpowiedź nie musiała długo czekać. Nieco się zdziwiła, że mały ma jakieś znajomości. To ona powinna mieć, a on powinien mieć kolegów w swoim przedziale wiekowym. Ale postanowiła zaufać maluchowi. Najbardziej przemówił do niej fakt, że pan nieznajomy podobno znał się z jej rodzicami. Nie wiedziała ile w tym prawdy, o ile w ogóle jakaś była, ale nie zaszkodzi spróbować.
    Max zaprowadził ją pod odpowiedni adres. Bywała w tej okolicy, lecz jakoś nie potrafiła sobie przypomnieć kto mógłby tutaj mieszkać. Max, nie czekając na nią, podbiegł do drzwi i przycisnął dzwonek.
    - Cześć! Zawieziesz mnie do szkoły? - wypalił od razu, a Mattie gwałtownie zaczerpnęła powietrza. Cóż, spodziewała się każdego. Jednak widok bardzo znajomej i medialnej twarzy był dla niej sporym zaskoczeniem.
    - Emm... Hej! Przepraszam za najście. Max mówił, że mógłbyś nam pomóc. Ale nie chcemy ci przeszkadzać, więc... Mam nadzieję, że cię nie obudziliśmy - powiedziała dość koślawo, wciąż będąc nieco pod wrażeniem osoby, która stała naprzeciw niej.
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  19. Nie lubiła takich sytuacji jak ta. Max postawił ją właściwie pod ścianą, a przez jego bezpośredniość musiała się tłumaczyć. Niby nie powinna, ale i tak czuła taką potrzebę. Maluch, choć nie taki mały, miał z tą bezpośredniością niemały problem. I nie raz, i nie dwa musiała się z tego tłumaczyć. Bywali ludzie, którym to w ogóle nie przeszkadzało, a bywali też tacy, którzy mruczeli na nią i na niego. Sama nie widziała wtym nic, aż tak bardzo złego. Sama zachowywała się podobnie w jego wieku. Ponadto Max prawie nigdy nie zwracał się na per pan i pani. Jedynie do nauczycieli tak mówił. Do całej reszty ludzi, w tym też jej znajomych, mówił na "ty", co również nie zawsze było pozytywnie odbierane.
    Kamień spadł jej z serca, kiedy mężczyzna tak jej odpowiedział. Naprawdę się cieszyła, ponieważ nie miała ochoty, aby wysłuchiwać długich przemów o tym, jaki to Max jest niedobry, bo tak powiedział, a ona jaka zła, że mu na to pozwala.
    Kiwnęła lekko głową, uważnie wpatrując się w mężczyznę, jak się krzątał i szykował do podróży. Dosłownie spadł jej z nieba, bo bez niego by sobie nie poradziła. Nawet jeśli bardzo by chciała.
    Max, który zazwyczaj ciągle gadał, teraz siedział cichutko i nic nie mówił. Było to nieco niepokojące zjawisko, jednak teraz nawet nie miała głowy, aby się tym zajmować i przejmować w jakikolwiek sposób. Jedynie korzystała, bo dzięki temu nie musiała się z niczego tłumaczyć.
    Bez słowa wsiadła do samochodu i zapięła pas. Właśnie chciała powiedzieć, aby Max zrobił to samo, jednak kierowca ją ubiegł. Uśmiechnęła się delikatnie.
    - Do szkoły w Churchill - powiedziała, wygodniej kładąc sobie torebkę na kolanach. - Nawet nie wiem, jak mogłabym panu podziękować. Dosłownie ratuje pan życie mi i jemu też - powiedziała, mając na myśli Maxa, który siedział cicho i wpatrywał się w krajobraz za oknem. - I na pewno nie będzie nadrabiał pan niepotrzebnie drogi? Naprawdę nie chcę sprawiać kłopotów - dodała. Mogłaby jeszcze bardziej się rozwinąć i jeszcze bardziej marudzić, lecz doszła do wniosku, że lepiej dla wszystkich będzie, jeśli się zamknie i da dojść do głosu kierowcy. Uśmiechała się do niego niepewnie.
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  20. [Z lekkim opóźnieniem, ale witam serdecznie na blogu! Życzę dobrej zabawy na blogu oraz mam nadzieję, że twoje pierwsze podejście do bloga okaże się długie i owocne w ciekawe wątki :) W razie chęci, oczywiście, zapraszam też do siebie!]

    HOLLY

    OdpowiedzUsuń
  21. Uśmiechnęła się z nieukrywaną ulgą, kiedy jej odpowiedział. Może i nieco za dużo gadała, jednak czasami wyczucie, aby przestać, miała całkiem dobre. Akurat w tej sytuacji się ono sprawdziło.
    - Na pewno. Może pan na mnie liczyć - zapewniła, uśmiechając się delikatnie. Oczywiście pomoże mu na tyle, na ile będzie w stanie. Zawsze chętnie wyciągała rękę do potrzebujących. Jeśli ci potrzebujący rzeczywiście tej pomocy potrzebowali. Mogłaby napisać całą, wielką książkę o tym dlaczego i komu warto pomagać, a komu nie.
    - I wie pan. Nie musiał nam pan pomagać. Nawet jeśli znał pan naszych rodziców, to nie znaczy, że musiał nam pan pomóc. Naprawdę jestem wdzięczna - powiedziała, kątem oka zerkając na Maxa, który jakoś dziwnie się spiął, kiedy wspomniała o rodzicach. O ile ona nie miała problemu, aby mówić o nich bardzo ogólnie, tak z Maxem już nie było tak lekko. Nieco dziwnie się poczuła, bo wciąż zapominała, aby niektórych rzeczy przy nim nie mówić.
    Wbiła wzrok w krajobraz za oknem i na moment przygryzła dolną wargę.
    - Nie tak głośno, bo ona cię usłyszy - mruknął Max, wskazując głową na swoją siostrę. Ta, nieco rozbawiona, wywróciła oczami, ciesząc się, że chwilowa niezręczność odeszła w zapomnienie i Max odzyskał swój humor i postawę. - I nie jestem milczący. Nie chcę się wtrącać w waszą rozmowę - wyjaśnił, na co ruda lekko wywróciła oczami. Gdyby Max zawsze był taki grzeczny, to jej życie byłoby naprawdę wspaniałe.
    - Do... - zacięła się na moment. Zawsze kiedy mówiła, że jedzie do gabinetu psychologicznego, ludzie jakoś krzywo na nią patrzeli. Jakby jeszcze mieli jakiś powód. Nie uważała, aby chodzenie do psychologa było czymś złym, czy nieodpowiednim. Zresztą, Nie chodziła tam ze sobą, ani nawet z Maxem. Miała tam staż, jednak tym to mało kto się interesował. Pod tym względem czasami nie lubiła miasteczka. Ilu ludzi, tyle dziwnych teorii, które nie zawsze się ze sobą pokrywały. Ani nawet z rzeczywistością. - Gabinetu psychologicznego. To niedaleko szkoły - powiedziała, posyłając mu delikatny uśmiech. - Więc w sumie mogę pójść spod szkoły. Bo i tak muszę odwiedzić wychowawczynię Maxa i usprawiedliwić spóźnienie - dodała prędko, bo mimo wszystko nie chciała się mu narzucać bardziej, niż to konieczne.
    - Chyba spóźnienia - mruknął Max z tylnego siedzenia, na co jedynie wywróciła oczami. - A tak w ogóle, to dlaczego nie mówicie sobie po imieniu? Jesteście tak samo starzy... - wypalił, a Mattie dosłownie wcięło. Nie po raz pierwszy, zresztą.
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  22. - Ale ona mi nie pozwala - mruknął i głową wskazał na swoją siostrę. Wywróciła lekko oczami, nie chcąc się teraz z tego tłumaczyć. To nie był odpowiedni czas, a tym bardziej miejsce na ten temat. Tym bardziej, że przy nich siedziała zupełnie obca osoba, nie związana w żaden sposób z nimi. A tym bardziej nie związana wychowawczo. A Mattie nie chciała, aby ktoś z zewnątrz kwestionował jej metody, które i tak kulały.
    - Ty nie - powiedział szybko chłopiec. - Ale ona cały czas tak gada. Że za jej czasów, to młodzi tak nie pyskowali, albo mieli więcej szacunku, albo... albo coś takiego - dodał prędko, na co Mattie zaśmiała się pod nosem. Nie sądziła, że opowieści z jej dzieciństwa tak wpłynął na Maxa. A tym bardziej, że wszystko zinterpretuje w ten sposób. - To ja przepraszam. Bo okazuje się, że ona jest starsza od ciebie - powiedział prędko i posłał krzywe spojrzenie siostrze, która wciąż śmiała się pod nosem i nie mogła się uspokoić. - Ale kłamiesz! Prądu i internetu nie da się nosić wiadrami - skwitował na koniec i znów odwrócił się w stronę okna.
    - Wiem - powiedziała, nim zdążyła to w ogóle przemyśleć. - To znaczy... nieważne - mruknęła, nieco speszona własną głupotą i tym co powiedziała. - Mattie - przedstawiła się i lekko ścisnęła dłoń mężczyzny. Szybko jednak zabrała swoją, nie chcąc, aby za długo skupiał się na uścisku. Jakby nie było, prowadził samochód, więc nie powinien być, aż tak bardzo rozproszony. A ona nie powinna mu w tym pomagać. - Nie martw się. Jakbyś spędzał z nim tyle czasu, co ja, to uznałbyś to za komplement - znów się zaśmiała. - A skoro już się oficjalnie znamy, to mogę wiedzieć, skąd znasz, tak dobrze znasz, Maxa? - zapytała.
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  23. - Wiesz... mówi dużo rzeczy. A jednak robi mało. O wiele za mało - zaśmiała się, mając na myśli oczywiste obowiązki swojego brata; sprzątanie, odkurzanie, wyniesienie śmieci, wyniesienie ubrań do kosza na pranie, czy odrabianie lekcji. Nie wymagała od niego zbyt wiele. Ale był na tyle dużym chłopcem, aby wszystkie te rzeczy sam mógł zrobić. Nie kazała sprzątać mu całego domu. Gdyby ograniczył się do swojego pokoju, to byłaby w siódmym niebie.
    - Wsypałeś mnie - mruknął cicho chłopiec, a Mattie spojrzała na niego zaskoczona. Potem spojrzała na mężczyznę i lekko zmarszczyła brwi.
    - A kiedy się tutaj wprowadziłeś? - zapytała, chociaż tego mogła się domyślić. Jeśli w przeciągu tego roku, to Max na pewno będzie miał przez to niemałe kłopoty. Nie rozumiała, dlaczego tak bardzo lgnął do obcych mężczyzn. Niby rozumiała to całe poszukiwanie wzorca do naśladowania. Ale u Maxa robiło się to skrajnie niebezpieczne. Zaczepiał obcych mężczyzn, którzy byli niewiadomego pochodzenia. Mogli się przecież okazać jakimiś gwałcicielami, pedofilami albo innymi kryminalistami! Max teoretycznie wiedział, że nie powinien rozmawiać z nieznajomymi, jednak w praktyce ta wiedza prawie na nic się przydawała. Albo chłopiec nie chciał z niej korzystać.
    - Biorąc pod uwagę, że jeden z... powiedzmy, że dobrych reżyserów okazał się gwałcicielem, więc ty możesz okazać się pedofilem - wypaliła, bez większego zastanowienia. - Nie to, że o coś oskarżam, bo na to nie mam dowodów, ale... różne rzeczy mogą się wydarzyć - dodała i wzruszyła lekko ramionami. Wolała zachować większą ostrożność, niż nie zachować jej wcale. Wychodziła z założenia, że każdy jest jej wrogiem. I dopiero potem zmieniała o nich swoje zdanie. Z takim nastawieniem czuła się o wiele bezpieczniej w tym świecie. Co prawda wątpiła, aby w takiej dziurze jak Mount Cartier ktoś był gwałcicielem albo pedofilem, ale... różnie bywa, a wolała nie ryzykować. Kątem oka spojrzała na Martina, zastanawiając się, jak w skali 1-10, jak bardzo go wystraszyła.
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  24. Max spiorunował go wzrokiem, a potem zapatrzył się w okno. Nie wyglądał na zbyt zadowolonego z takiego obrotu spraw. A Mattie dość dziwnie się czuła, ponieważ po raz kolejny przyłapała młodszego brata na kłamstwie. Dosłownie nienawidziła, kiedy tak kłamał. Nie rozumiała po co to robił, ani jaki miał w tym cel. Przecież gdyby powiedział jej prawdę... To zapewne bardzo by mu marudziła, a Max nie lubił tego słuchać.
    - Czyli nie znałeś moich rodziców - mruknęła cicho, bardziej do siebie, niż do niego. Nie chciała teraz wywlekać problemów rodzinnych, jednak faktem było, że strasznie zawiodła się na Maxie, który bezczelnie ją okłamał. Nie po raz pierwszy, zresztą. Ale o tym porozmawia sobie z nim później, kiedy wrócą do domowego zacisza i nie będzie przy nich żadnych świadków. Teraz nawet nie wypadało się kłócić z młodszym bratem. Ponadto już widziała tę jego minę. Jakby tylko zaczęła coś na ten temat mówić, on od razu wystosowałby odpowiednie argumenty, które tylko by ją upokorzyły, jako prawną opiekunkę.
    - Jeszcze gdyby to był pierwszy raz... Ale nie. Max ciągle zaczepia jakiś obcych ludzi - westchnęła ciężko, mając już serdecznie dość całego dzisiejszego dnia i tej sytuacji. Nie spodziewała się takiego obrotu spraw. Tym bardziej, że nic nie zapowiadało się na to, że wyniknie z tego nieco głębsza afera. Jeszcze raz westchnęła i podparła dłonią głowę.
    Spojrzała na budynek szkoły i uśmiechnęła się delikatnie w jego kierunku.
    - Naprawdę dziękuję za tę pomoc. Ile powinnam oddać ci za paliwo? - zapytała, od razu sięgając do swojej torebki. Zaczęła przeszukiwać ją, aby znaleźć portfel, który na pewno do niej wkładała zeszłego wieczoru.
    - O której będziesz wracał? Bo ja kończę dwie godziny szybciej, niż ona i nie chce mi się czekać w świetlicy - powiedział Max, na co ruda miała ochotę krzyczeć za jakie grzechy spotkała ją taka kara. Maluch robił się coraz bardziej nieznośny i nieprzewidywalny.
    - Max, nie. Poczekasz na mnie w świetlicy. Nie będziesz nikomu wchodził na głowę - powiedziała dość szybko i z uśmiechem na ustach, wyciągając portfel z torebki.
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  25. [Ten wątek już nam się zakończył, więc proponuję zacząć coś nowego :). Możemy znowu wykorzystać do tego postać Maxa, który mógłby nieco nagiąć prawdę. Martinowi powiedziałby, że Mattie zaprasza go na kolację, natomiast Mattie powiedziałby, że Martin bardzo chciałby ich odwiedzić. I w sumie spotkaliby się na tej kolacji u niej w domu :D]
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  26. No ktoś bardzo bliski. Ogólnie to zawsze chciałem napisać wątek romantyczny, ale bez takich podchodów, że postaci nie wiedzą, co ta druga do nich czuje, więc chciałbym, żeby już się kręciło to jakoś. W sensie gdy jeden z naszych panów jest smutny, to może iść do tego drugiego i z nim spędzać czas. Nie wiem, czego chcesz Ty, ale ja godzę się na wszystko zawsze, więc nie krępuj się pisać.

    Charles Davis

    OdpowiedzUsuń
  27. [Jest dobrze :) ]

    Była naprawdę bardzo wdzięczna Martinowi za tę pomoc. Gdyby nie jego podwózka, to zapewne mogłaby się pożegnać z pracą i w miarę dobrym imieniem. Ponadto Max miałby okropne kłopoty, które mogły mieć naprawdę katastrofalne skutki. Wolała nawet nie myśleć o tych wszystkich problemach, które mogłaby narobić wychowawczyni. Na samą myśl stawała się dziwnie zestresowana.
    Nieco się zdziwiła kiedy jakiś czas później, Max oznajmił jej, że Martin chciałby ich odwiedzić. Coś jej tutaj nie pasowało. Skoro chciał się z nimi zobaczyć, to dlaczego sam nie przyszedł albo jej nie zaczepił, tylko wysługiwał się Maxem? Było to nieco podejrzane, jednak Max upierał się, że nic więcej na ten temat nie wie, więc nie będzie powtarzał. Prawie mu uwierzyła, jednak obiecała sobie, że przy najbliższej okazji sama zapyta o to Martina.
    Całą sobotę szykowała się na przyjście gościa. Małe porządki (aby się nie zabił już na progu o pokaźną kolekcję jej butów), przygotowywanie kolacji i tak dalej. W pewnym sensie chciała mu nieco zaimponować. Co prawda nie była mistrzynią w kuchni, ale co nieco się nauczyła, kiedy jeszcze w czasie studiów pracowała po różnych barach. Chciała podać coś lepszego, a jednocześnie skromnego i nie przesadnie wykwintego. W końcu miała to być tylko zwykła kolacja, nic wielkiego, a tym bardziej nic poważnego.
    Jednak mimo wszystko nie czuła się, jakby to było coś normalnego. Kiedy wróciła tu po kilku latach, to nagle okazało się, że... nic się nie zmieniło. No, prawie nic. Jednak ludzie i ich mentalność pozostały niemal bez zmian. Tęskniła za dużym miastem, za tym hałasem i tłumem nieznajomych, w który mogła się wmieszać (z uwagi na kolor włosów, nie zawsze to wychodziło). A tutaj? Tutaj nie miała nic z tego. Ludzie wiedzieli o niej więcej, niż ona sama. Nawet jeśli bardzo się starała, to i tak nie mogła się wmieszać w tłum. Martin był kimś z zewnątrz, kimś kto tego wieczoru mógł sprawić, że zapomni o MC chociaż na chwilę.
    Między innymi właśnie dlatego postanowiła ubrać się nieco inaczej. Bardziej w stylu tego wielkiego świata, z którego musiała wrócić.
    Słysząc pukanie do drzwi, podniosła się z kanapy i od razu poszła otworzyć. Uśmiechnęła się delikatnie na widok gościa.
    - Hej. Wejdź, zapraszam - powiedziała, przesuwając się w drzwiach i robiąc mu miejsce.
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  28. - Nie musiałeś kupować wina. Ale to miło z twojej strony - uśmiechnęła się do niego delikatnie. Nieco obawiała się tej wizyty. Dom po rodzicach nie był najświeższej daty. Wymagał remontu i jakiegoś unowocześnienia. Jednak póki co nie miała do tego głowy. A tym bardziej pieniędzy, więc postanowiła dbać o to co jej zostało. Może jeszcze kiedyś uda jej się to miejsce podreperować. Choć z drugiej strony była to ogromna zmiana, której strasznie się bała.
    - W sumie to dziękuję. Starałam się, aby tak było - uśmiechnęła się, poprawiając ciemnozieloną, lnianą koszulę. - To dom po naszych rodzicach - dodała, choć właściwie sama nie rozumiała po co. Jednak uznała, że warto mu o tym wspomnieć, chociażby po to, aby podtrzymać tę rozmowę. Nie chciała, aby upadła ona szybciej niż się rozwinie. To miał być jej wieczór, na tyle na ile było to możliwe w tych warunkach.
    - Dziękuję - uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Lubiła, kiedy ktoś ją komplementował. Szczególnie, kiedy starała się dobrze wyglądać. A teraz niewątpliwie tak było. Była świadoma swojej urody, więc jakieś dziwne podchody i zaprzeczenia jego komplementu nawet nie wchodziły w grę.
    - Widzisz? Mówiłem, że jak chcesz, to potrafisz ładnie wyglądać. - Max wyszczerzył się od ucha, do ucha. - Hej! Chodź do stołu. To nieładnie stać tak na korytarzu - powiedział do gościa i sam udał się w kierunku niewielkiej jadalni, która była połączona z kuchnią.
    - No cóż, zapraszam - zaśmiała się, prowadząc Martina do jadalni. Na stole było już przygotowane - trzy talerze, dwa kieliszki do wina i jedna szklanka przeznaczona dla Maxa, sztućce i odpowiednia podstawka pod brytfankę z piekarnika. Niedaleko stała butelka z czerwonym winem, które przygotowała tak w razie czego. - Mam nadzieję, że lubisz ryby i suszone pomidory? Albo nie jesteś uczulony na szpinak, albo sok z cytryny? - zapytała, stawiając butelkę z winem na stół, nieco z boku, aby jej nie przeszkadzała. - Bo przygotowałam jeden z tutejszych specjałów w bardziej miejskiej wersji - zaśmiała się.
    Chwilę się pokręciła po kuchni, aż w końcu na stole znalazła się reszta potrzebnych rzeczy. W tym zapiekany łosoś z suszonymi pomidorami oraz sałatka ze szpinakiem, pomidorkami koktajlowymi i włoskimi orzechami. Usiadła na swoim miejscu.
    - Otworzysz? - zapytała, wskazując na butelki z winem i wyciągając w kierunku Martina rękę z korkociągiem.
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  29. — To się bardzo cieszę — powiedziała, uśmiechając się szeroko w jego kierunku. Zawsze miała z tym ogromny problem. Gdyby znała go lepiej, to zapewne nie miałaby z tym większych problemów. A tak? Nie wiedziała co może, a czego nie może jeść. Postanowiła zadziałać nieco instynktownie. Chociaż musiała przyznać, ze ryba nie była najlepszym wyjściem. Było wiele innych gatunków mięsa. Jednak tylko łosoś przyszedł jej do głowy.
    — Mam nadzieję, że również będzie smakowało. Bo wygląd to jedno, a jednak smak jest najważniejszy — stwierdziła i nałożyła sobie jeden kawałek ryby na talerz Maxa. Do tego dołożyła mu trochę sałatki, na którą patrzył się dość krzywo.
    — Mattie mówi, że jest całkiem dobre. Ale ja nie wiem co jest dobrego w jedzeniu liści — skomentował krótko, wciąż patrząc się krzywo na szpinak. — Odkąd się tutaj wprowadziła, to do obiadu daje mi jakieś liście. Albo takie, które nazywa szpinakiem, albo rukolą. Jeszcze trochę, a będę miał zęby jak królik — powiedział, zaczynając dłubać widelcem i odgarniając szpinak bardziej na bok.
    — No cóż… Zostałeś ofiarą. Zamienisz się w królika, przykro mi — zwróciła się do Martina i zaśmiała się. Kiedy Max nie odwalał jej różnych numerów, to naprawdę był wspaniałym dzieckiem i chłopcem. Teraz najwyraźniej miał bardzo dobry humor, bo nie zachowywał się niegrzecznie.
    Chwyciła kieliszek z winem i uniosła go lekko w górę. — Za spotkanie? — zapytała, wyginając usta w dość specyficznym i nawet nieco flirciarskim uśmiechu.
    — Nie wiem, czy to pytanie nie będzie zbyt bezpośrednie, ale… co cię właściwie sprowadza do takiego miasteczka, jakim jest Mount Cartier? — zapytała, kierując się czystą ciekawością. Nie znała go zbyt dobrze, jednak jeśli miała brać pod uwagę tylko jego zawód, to w życiu nie zdecydowałaby się tutaj przyjechać. Życie w wielkim świecie było o wiele przyjemniejsze, niż tutaj. Niby spędziła już tutaj rok, ale wciąż miała ogromny problem z przystosowaniem się do tego. Nałożyła sobie trochę dania na talerz, starając się utrzymać kontakt wzrokowy ze swoim rozmówcą.
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  30. [Na wątek jak najbardziej jestem chętna, ponieważ jestem tego zdania iż nam zawsze dobrze się ze sobą pisało, więc czemu nie :D Nie chciałam przyjść ponownie z pustymi rękoma, gdy odpisałeś mi na mój powitalny komentarz, jednak niestety nic sensownego nie przychodzi mi do głowy, ale sądzę, że za pomocą poczty, gg czy nawet hangouts za jednym razem bez rozdzielania na niepotrzebne kom pod kartą, dojdziemy do porozumienia, dlatego też pisz gdzie Ci wygodnie.
    lifenotfair2@gmail.com, 44148056 ]



    Scarlett

    OdpowiedzUsuń
  31. Niech nic nie ukrywają, chociaż jak już chcesz. Myślę też, że Davis powinien wiedzieć o tym, że Twoja postać przyjechała za kimś konkretnym, bo na początku nie mieli zapewne żadnej bliskiej relacji, więc mógłby o tym wspomnieć.
    Tradycyjnie pytam czy zaczniesz? Ja mogę to zrobić, ale dopiero w weekend.

    Charles Davis

    OdpowiedzUsuń
  32. — Ale liście jedzą króliki! — oburzył się Max i spojrzał z nieco posępną miną na liście szpinaku, leżące na jego talerzach. — Odkąd Mattie nauczyła się gotować, to cały czas podaje do obiadu jakieś liście. Ja już na nie patrzeć nie mogę. Wiem że trzeba. Ale Mattie z całą pewnością przesadza. Jakbym raz nie zjadł liści, to nic by mi się nie stało.
    — Ale przecież masz wybór. Albo zielone liście, albo marchewka. Zresztą, na obiad nigdy nie podałam ci samej sałatki, więc już nie przesadzaj — odpowiedziała, na chwilę zerkając w stronę brata, który zrobił nieco przerażoną minę i już bez zbędnego marudzenia wziął się za jedzenie.
    — Naprawdę? — zapytała, nawet nie ukrywając swojego zdziwienia. — Byłam pewna, że to miasteczko ma raczej negatywną aurę. I zabija wenę twórczą, ambicję i tym podobne już w samym zarodku. Młodzi ludzie stąd uciekają. Nie wszyscy, ale niektórzy tak — wyjaśniła od razu. Mówiła teraz na podstawie własnego przykładu. Sama wymyśliła dość niespodziewany powód, aby móc się stąd wyrwać. I doprawdy nie rozumiała co takiego wspaniałego jest w tym miasteczku, że ludzie do niego napływają. Dostrzegała wiele zalet – cisza, spokój, łono natury, brak cywilizacji. Jednak momentami te zalety były ogromnymi wadami.
    — Zaskoczyłeś mnie — przyznała, a w jej oku błysnęło coś w rodzaju pewnego uznania.
    — Nie przejmuj się — machnęła na to ręką. — I tak jesteś mniej bezpośredni niż niektórzy z naszych sąsiadów — zaśmiała się i mimowolnie sięgnęła pamięcią do kilku dni przed. — Raczej moja obecność nie jest tutaj żadną tajemnicą. Jestem kimś pośrednim. Wychowałam się tutaj, dorastałam. A potem wyjechałam, jednak sytuacja życiowa sprawiła, że wróciłam — wyjaśniła, przez cały ten czas patrząc się w jego kierunku. Dopiero pod koniec wypowiedzi, przeniosła wzrok na Maxa, jakby tym chciała dać mu do zrozumienia, że to właśnie chłopiec jest tą sytuacją życiową. Nie mogła powiedzieć o tym wprost, nie przy Maxie, który uważnie słuchał ich rozmowy.
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  33. — Teraz nieco mi zaimponowałeś. Właściwie tak jak wszyscy, którzy potrafią dostrzec w tym miasteczku jakieś większe zalety — przyznała zupełnie szczerze. Z jedną kwestią musiała się z nim zgodzić – widoki były naprawdę piękne. — Zima i lato umywają się przy takiej prawdziwej, złotej jesieni — uśmiechnęła się delikatnie, z pewną nostalgią i rozmarzeniem. Jesień była jej ulubioną porą roku. I ta, z którą miała do czynienia w mieście, nawet w małym stopniu nie była tak wspaniała i tak piękna jak w Mount Cartier.
    — Czasami jest naprawdę strasznie i nieprzyjemnie — uśmiechnęła się krzywo. — Ludzie stąd bardzo lubią plotkować. A jeśli czegoś nie wiedzą, to sami sobie dopowiedzą. Osoby z zewnątrz są zawsze jakąś atrakcją. Zawsze mi to przypominało takie nowe zwierzątko w zoo. I mimo upływu tylu lat, to wciąż obowiązuje i wciąż jest obecne. Jestem przekonana, że kiedy się tutaj wprowadziłeś, to bardzo wielu udawało, że cię nie obserwuje, ale naprawdę pożerali cię wzrokiem — zaśmiała się. Dla niej to był największy problem. Kiedy tutaj wróciła nie wyglądała najlepiej. Między nią, a jej rodzicami nie było jakieś szczególnie mocnej więzi. Ale po ich śmierci czuła się, i wciąż się czuje, naprawdę strasznie. Tym bardziej, że wciąż zjadały ją wyrzuty sumienia. Miała wrócić jako zakonnica. A tymczasem państwo Sherwood nawet nie wiedzieli, że uciekła z tego zakonu. Nie zdążyła im powiedzieć, choć ucieczka miała miejsce zaledwie kilka miesięcy po wyjeździe.
    — I tak, i nie. Odbywam tam staż — sprostowała. Na tytuł psychologa musiała jeszcze nieco poczekać i zapracować. Ale była na dobrej drodze. Póki co to była jedna z niewielu rzeczy, która w życiu jej wychodziła. Tak od początku, do końca. — Ja… właściwie to nie miałam być panią psycholog. Najpierw miałam zajmować się ogrodami, tak jak i moja mama. Potem stwierdziłam, że nie chcę reszty życia spędzić w ogródku i zachciało mi się wielkiego miasta. I cóż… — zacięła się, nieco nieznacznie się uśmiechając. Nieco obawiała się wyznać przed nim kim tak naprawdę miała być. Nie wstydziła się tego, lecz ludzie dość dziwnie reagowali na tę wiadomość. — Psychologia była jednym, ambitnym kierunkiem na który udało mi się dostać po ucieczce z zakonu — zaśmiała się na sam koniec.
    — Opowiesz mi, jak wygląda takie tworzenie filmu, od kuchni?
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  34. Już chciała mu odpowiedzieć, jednak w porę zamknęła usta i ugryzła się w język. To wyznanie było stanowczo zbyt osobiste i nie chciała poruszać tej kwestii teraz. Miała wypaść z jak najlepszej strony, a raczej użalanie się nad sobą i swoim losem do tego nie należały.
    — Nie mówię o takiej brzydkiej i ponurej jesieni. Ale takiej… złotej, pięknej i kolorowej. Ja na przykład dopiero wtedy budzę się z takiego dziwnego stanu powakacyjnego — uśmiechnęła się, odsuwając nieco pusty już talerz.
    — Też prawda. Ale tutaj to najbardziej widać — zauważyła, odgarniając zbłąkany kosmyk włosów za ucho. — Zresztą, nie znam człowieka, który nie lubiłby plotek i plotkowania. To chyba taka naturalna cecha każdego człowieka — zaśmiała się. Im dłużej się przyglądała ludziom, ich nawykom i zainteresowaniom, tym częściej dochodziła do wniosku, że plotki odgrywały bardzo ważną rolę w ich życiu. Było to nieco zabawne zjawisko, w którym ona sama również brała udział.
    — Staż. A potem się zobaczy. Chciałabym, aby mnie przyjęli na pełen etat. Ale jeśli nie to… no cóż, poszukam czegoś bardziej dochodowego — wzruszyła lekko ramionami. Nie chciała jeszcze wybiegać z planami tak bardzo w przyszłość, bo nigdy nic nie wiadomo. — Tak. Wyjechałam krótko po egzaminach końcowych w szkole średniej. Uciekłam stamtąd po kilku miesiącach. I tak mniej-więcej w połowie semestru udało mi się dopisać. Z tymże dużo musiałam wtedy nadrabiać. No i był to jedyny ambitny kierunek, na który udało mi się dostać — powiedziała, z uwagą obserwując jego reakcję. To było chyba jakieś zboczenie zawodowe, jednak obserwowanie ludzkich reakcji na różne informacje stanowiło nieodłączną część rozmowy.
    Oparła podbródek o wierzch dłoni, a łokieć postawiła na stole. Słuchała go uważnie, jednocześnie jeżdżąc paznokciem po górnej części kieliszka od wina. Bardzo podobało jej się to co do niej mówił, chociaż musiała przyznać, że spodziewała się nieco innej odpowiedzi. Jednak zapewne to była jej wina, bo niedokładnie sprecyzowała swoje pytanie.
    — Nie musisz odpowiadać tak, jakby to był wywiad — zaśmiała się, prostując plecy. — Nigdy nie myślałeś o tym, aby stworzyć coś nieszablonowego? — zapytała nagle, przenosząc wzrok na jego oczy. — Nie zrozum mnie źle, ale to wszystko jest… takie bardzo schematyczne. Jeśli historia miłości, to albo Romeo i Julia, albo jakieś dziwne przeszkody na drodze kochanków. Filmy akcji, to niemal zawsze jakieś pościgi, bójki i zazwyczaj do tego narkotyki. Fantasy to poszukiwanie czegoś. Jeśli horror, to w chwilach ciszy coś wyskakuje. Jeśli kryminał, to zazwyczaj jeden z głównych bohaterów obrywa. Nie mówię, że to nie jest ciekawe, bo niektórzy potrafią naprawdę ciekawie to przedstawić. Ale… to jest nieco nudne, zużyte. Albo nigdy nie chciałeś połączyć szablonowych wątków w coś nowego, bardzo oryginalnego? — zapytała. — Właściwie mogłabym to odnieść również do książek. Ale z racji twojego artystycznego powołania odnoszę się do filmów i scenariuszy.
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  35. [Na wątek mam jak najbardziej chęć! Tylko, że Penny niestety nie zgodziłaby się na coś takiego, bo jest bardzo skrytą osóbką, no i niechętnie ujawnia się przed innymi. Hm... Postaram się nad czymś pomyśleć i wpadnę! c:]

    Penny Hewitt

    OdpowiedzUsuń
  36. — Naprawdę. Twoja odpowiedź brzmiała bardzo wywiadowo — zaśmiała się i jeszcze raz pokiwała twierdząco głową. Nie chciała rozmawiać z nim tak bardzo oficjalnie. Nie o to jej chodziło. Wolała poprowadzić rozmowę na płaszczyźnie koleżeńskiej. Chociaż, do czego doszła dopiero teraz, mogła nie zwracać mu tak bezpośrednio uwagi. Uśmiechnęła się nieco przepraszająco, odgarniając zbłąkane kosmyki włosów za ucho.
    — No tak, wiem o tym. Ale… ale to nudne — stwierdziła. — Kiedy ogląda się po raz kolejny taki sam schemat, to czasami mam wrażenie, że już to widziałam. I na końcu koniecznie jest szczęśliwe zakończenie. Aczkolwiek czasami zdarzy się wyjątek. Dla mnie od bardzo wielu lat, takim zaskoczeniem jest seria Szybcy i Wściekli. Z całkiem przyjemnego filmu sensacyjnego, który był naprawdę ciekawy pod względem fabuły, pomysłu i ogólnie tego klimatu, zrobili… coś, czego nie umiem dokładnie opisać. Jest przeogromna przepaść pomiędzy pierwszą częścią, kiedy rzeczywiście głównie chodziło o same nielegalne wyścigi samochodowe, a tą ostatnią częścią, w której… — zacięła się. Spojrzała na niego i lekko zmarszczyła brwi. — Nie wiem, czy oglądałeś tę część. Więc odwołam się do tej wcześniejszej, kiedy sam jeden Hobbs pokonał helikopter. Do tej pory nie potrafię uwierzyć, że ich fantazja aż tak poniosła. I mimo niektórych nieco absurdalnych scen, to to jest ciekawe, takie niby szablonowe, a jednak nie. Są pewne elementy, które tak bardzo wyróżniają tę serię. I chociaż jestem fanką bardziej babskiego kina, to Szybcy i Wściekli są takim numerem jeden spośród innych filmów. — Wyjaśniła, mając nadzieję, że nie mówi zbyt pokrętnie i nieco koślawo, do czego bardzo często dochodziło, kiedy rozmowa dotyczyła różnych poglądów.
    — Właściwie to masz rację. Ludzie nie przepadają za takimi nieszablonowymi rzeczami, bo to stanowi pewną nowość i coś w rodzaju… nie umiem tego określić. Ale im więcej obserwuję ludzi, tym bardziej utwierdzam się w tym przekonaniu. Nowość oznacza coś niekoniecznie dobrego — zaśmiała się, patrząc na ich puste talerze. Wstała ze swojego krzesła i z pewną kelnerską gracją sprzątnęła ze stołu po kolacji. Odstawiła to na szafkę, stwierdzając, że porządkami zajmie się nieco później.
    — Mam nadzieję, że nie najadłeś się na zapas, bo czeka jeszcze deser — uśmiechnęła się. Z lodówki wyciągnęła sernika na zimno z owocową galaretką. Postawiła go na środku stołu. Ustawiła jeszcze talerzyki i z szuflady wyciągnęła nóż. Wróciła na swoje miejsce, wcześniej dolewając im wina do kieliszków. Spojrzała nieco zaskoczona na Maxa, który siedział dziwnie i nieco podejrzanie cicho. Jednak nie miała zamiaru marudzić i narzekać. Cieszyła się, że przynajmniej nie odstawia swoich scen, do których był bardzo zdolny. Siedział grzecznie i była z niego troszkę dumna.
    — Widziałam chyba wszystkie twoje filmy. Tak mi się wydaje, bo jakiś mogłam przeoczyć. I te mniej przewidywalne i bardziej oryginalne, jakoś bardziej przypały mi do gustu — wyznała. — I wiem, że nie musimy się ograniczać do tego tematu. Ale chciałabym porozmawiać o filmach, bo masz o tym pojęcie. Siedzisz w tym, więc masz inne pojęcie i inny pogląd na tę sprawę — stwierdziła. Wzięła nóż i ukroiła dość spory kawałek ciasta i nałożyła go na talerz Martina. Potem nałożyła Maxowi, a na końcu sobie. — Do serialu? A wolisz pracować przy filmach, czy właśnie przy serialach?
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  37. [ Cześć :) Dziękuję bardzo za miłe powitanie na blogu. Na wątek jak najbardziej jestem chętna. Co do pomysłów, z tym już trochę gorzej. Pomyślałam, że Sophie może znać Martina lub być fanką jego filmów, a zważając na owy "wypadek" samochody tabloidy zapewne oszalały. Panna Brown nie spodziewałaby się spotkać swojego Idola na takim końcu świata. Druga propozycja to taka, że Sophie, zważając na fakt, że jej firma obraca grubymi milionami, mogłaby być jednym ze sponsorów filmów Martina i wspierać jego produkcje, przez co znaliby się lepiej. Spotykaliby się omawiając wydatki, wizję filmów, inwestycje itp. Więcej pomysłów na powiązanie niestety nie mam więc jeśli Ty dysponujesz jakimś asem w rękawie to chętnie przyjmę :) ]

    Sophie

    OdpowiedzUsuń
  38. [Jest idealnie.]

    Ledwo przyszedł do domu z pracy, a jego brat obwieścił mu, że idzie na noc spać do kolegi. Cóż, ojcowanie mu nie było łatwe zwłaszcza dla osoby, która kiedyś miała całkiem przyjemne i łatwe życie. Nie musiał się bawić w niańczenie i opieki. Był tylko on i to mu odpowiadało. Jego młodszy brat miał ledwie osiem lat i nawet nie znał Charlesa, nic więc dziwnego, że ich kontakt był utrudniony. Nawet się ucieszył. Marzył o spokojnym wieczorze, relaksie z lampka wina w ręce i kolejną lampką w żołądku. Może przyrządzi sobie coś dobrego. Ledwo jednak pożegnał brata, a rozdzwonił się telefon.
    Z Martinem łączyła go interesująca więź. Mężczyzna był zapewne jedyną osobą, z którą mógł porozmawiać o tym mieście i zwierzyć się ze wszystkiego, co mu w nim przeszkadzało, bez narażenia się na krzywe patrzenie w jego stronę. Lubił z nim przebywać, nawet wtedy, gdy nic nie robili. Potrafili siedzieć bez słowa i oglądać mecz, nawet wtedy, gdy Charles zupełnie się tym nie interesował. Coś takiego bardzo mu odpowiadało i nie sądził, że znajdzie w miasteczku kogoś takiego. Nic więc dziwnego, że gdy ten zadzwonił z prośbą by przyszedł, to Davis nie mógł odmówić. Wziął kilka rzeczy, ogarnął się i po godzinie był już w drodze do mężczyzny.
    Tak jak mu powiedziano, nie bawił się w pukanie. W domu panowała cisza. Dopiero później okazało się, że mężczyzna spał. Davis nie chciał go budzić. Wiedział, że miał ciężki dzień, więc pozwolił mu zregenerować nieco sił. On sam otworzył okna, gdyż wewnątrz panował potworny zaduch. Przyniósł ze sobą trochę jedzenia, z których postanowił zrobić coś do jedzenia. Nie był wyśmienitym kucharzem. Jedyne rzeczy jakie potrafił zrobić swoimi dłońmi to strzyżenie ludzi. Nie wiedział nawet, czy dobrze przeprowadza remont domu.
    Postanowił obudzić Martina, gdy jedzenie było w połowie gotowe. Sam był głodny, więc z chęcią chciał coś przekąsić, ale teraz bardziej interesowało go to, co mężczyzna miał mu do powiedzenia. W końcu nie dzwoniłby gdyby chodziło o jakąś błahostkę. Poruszał mężczyzną lekko, by ten się obudził.
    – Dobry – przywitał się, gdy ten w końcu otworzył oczy. Podał mu szklankę herbaty, chociaż on sam miał ochotę na coś mocniejszego. Nie był wielkim fanem picia alkoholu o tak wczesnej porze, bo jeszcze słońce nie zdążyło porządnie zajść za horyzont. Niemniej jednak dzisiejszy dzień był jakiś inny, co dało się wyczuć już od pierwszej minuty po przebudzeniu. – Nie wyglądasz najlepiej. Powinieneś się wykąpać – powiedział, przeczesując mu dłonią włosy i spoglądając na jego zmęczoną twarz.

    Charles Davis

    OdpowiedzUsuń
  39. — Naprawdę ci polecam. Mimo niektórych, moim zdaniem nieco absurdalnych scen, ta część jest naprawdę ciekawa. Nawet z nieco bardziej psychologicznego punktu widzenia O ile gustujesz w takich filmach, bo jednak one są dość specyficzne, jakby nie było — uśmiechnęła się delikatnie w jego kierunku. Akurat tę część mogła mu polecić. Owszem, widziała o wiele lepsze (ale również i gorsze) filmy. Jednak w tej serii było to dziwne coś, co sprawiało, że chciało się zobaczyć i poznać dalsze losy bohaterów.
    — Ja na przykład nie lubię teatrów. Niby wszystko fajnie. I jest tak jak mówisz. To ma szokować i zaskakiwać. Jednocześnie nie może za bardzo, aby nie wybuchł jakiś skandal. No i nie wszystkie takie zaskakiwania są do przyjęcia. Bo mimo wszystko powinien być jakiś szacunek, chociaż taki minimalny. Ale na tych przedstawieniach, na których byłam, wszystko było takie… schematyczne, albo zwyczajnie obleśne. Gra aktorów niby była dobra, ale jednak niekoniecznie. Zawsze miałam wrażenie, że w pewnym stopniu są przyblokowani i czegoś im brakuje. O wiele bardziej wolę teatry muzyczne. To jest niesamowite doświadczenie i przeżycie. Kiedy jednocześnie odgrywają scenę, śpiewają, tańczą i jeszcze ich gra aktorska jest na bardzo wysokim poziomie. Zawsze miałam wrażenie, że dopiero wtedy ci aktorzy nie mają żadnych blokad i przeszkód. — Uśmiechnęła się, bo przed oczami stanął jej musical, na którym była po raz ostatni. Świetnie się wtedy bawiła, a dobry humor nie opuszczał jej przez kolejnych kilka dni.
    — To się bardzo cieszę — uśmiechnęła się. Przez chwilę wpatrywała się w stół, aż w końcu wstała i dołożyła jeszcze łyżeczki do ciasta. — Mam nadzieję, że będzie ci smakowało, bo szczerze mówiąc, robiłam to ciasto po raz pierwszy — wyznała. Posmakowała trochę ze swojego kawałka i uśmiechnęła się pod nosem. Był całkiem smaczny, choć może trochę za mało słodki.
    Kiedy tak o tym wszystkim opowiadał, nie mogła oderwać od niego wzroku. To co mówił, było niezwykle interesujące. Jednak o wiele bardziej skupiała się na tym, w jaki sposób o tym mówił. Zaczęła zwracać uwagę na mimikę jego twarzy. Na jego uśmiech, na blask oczu. Spojrzała na niego w nieco innym świetle. Musiała przyznać, że był niezwykle przystojny, a przy tym taki inny. Zupełnie inaczej wyobrażała sobie popularnego reżysera filmowego. I teraz była miło i pozytywnie zaskoczona.
    — W takim razie to niezwykle niesprawiedliwe — stwierdziła, nieco poprawiając się na krześle. — Z tego co mówisz, wynika, że to właśnie dźwiękowcy i montażyści są bardzo ważni, jak nie najważniejsi. A przecież wszystkie zasługi i tak zbierają zawsze aktorzy, potem reżyserzy i scenarzyści. Niby też są nagradzani i doceniani. Ale przecież na takim czerwonym dywanie błyszczą gwiazdy. A tymi gwiazdami są właśnie aktorzy i reżyserowie. A jeśli jest nagradzana jakaś ścieżka dźwiękowa, to zazwyczaj jest ona skomponowana przez jakąś sławną gwiazdę, która albo się wybije, albo już się wybiła. — Na chwilę przeniosła wzrok na Maxa, który niespodziewanie i bardzo cicho się ulotnił ze swoim kawałkiem ciasta. Powróciła spojrzeniem do Martina.
    — Ale powiedz tak szczerze, czy dużo krzyczysz na aktorów? I czy rozdawanie autografów to przyjemna część twojej pracy? — zaśmiała się.
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  40. — No tak. Ale są mniej, lub bardziej absurdalne sceny. Zresztą, czy w naszym życiu nie zdarzają się czasami absurdalne rzeczy? Sama ze swojego życia mogę podać ci kilka takich absurdów. Ale racja. W filmach ważne, aby nie było takich przesadnie absurdalnych scen. Ale również dotyczy to komedii. Co innego komedia na poziomie, a co innego jeśli to komedia o niczym. Nie cierpię tej drugiej kategorii — powiedziała, krzywiąc się nieznacznie.
    — Bardzo możliwe. Albo po prostu trafiłam na słabe przedstawienia. Ale i tak wolę teatry muzyczne. Może się to również wiązać z pewnym zamiłowaniem do tego typu muzyki. Jest w niej coś takiego niesamowitego i niepowtarzalnego. A w połączeniu z przedstawieniem teatralnym tworzy niemal idealną całość. — Uśmiechnęła się z pewnym rozmarzeniem, a jednocześnie pewną tęsknotą. Wiele by dała, aby móc znów wybrać się do dobrego teatru muzycznego. Jednak póki co to było niemożliwe z wielu różnych powodów. — Naprawdę pochodzisz z tamtych rejonów? — zapytała, posyłając mu dość nieznaczny uśmiech. — Jestem zaskoczona, bo sądziłam, że jesteś Kanadyjczykiem. No, ewentualnie Amerykaninem. — powiedziała. Bardzo mało interesowała się życiorysami kogokolwiek. Wolała sama poznawać osoby, na tyle, na ile było to możliwe. Nie miała pojęcia, że mężczyzna nie jest Kanadyjczykiem. Chociaż Amerykanina również jej nie przypominał. Brakowało mu tej typowo amerykańskiej zarozumiałości, co działało na plus. Nigdy tego nie lubiła u osób. A tym bardziej u płci przeciwnej. — A opowiesz mi jak tam jest? I oczywiście co czyni tamtejsze teatry lepszymi od tych tutaj. Chociaż mogę się domyślić o co chodzi. Byłam w kilku teatrach muzycznych, ale po tej drugiej stronie Europy — powiedziała, znów nieco poprawiając się na swoim krześle.
    — To cieszę się, że ci smakuje — uśmiechnęła się i sama przystąpiła do jedzenia swojej porcji. — Ale kiedyś przyniosę ci swoje popisowe ciasteczka — powiedziała dość nieskromnie.
    — Jeśli przymknęłabym oko na wszystkie niedoskonałości, to w ogólnej ocenie możesz mieć trochę racji— stwierdziła, śmiejąc się pod nosem. Nie widziała go w pracy, więc nie za bardzo mogła się na ten temat wypowiedzieć. Jednak jego filmy oglądała, podobały jej się. Więc postanowiła na tym oprzeć swoją ogólną ocenę. Chociaż w tym momencie również wszystko obróciła w pewien żart.
    — Naprawdę? — zapytała, śmiejąc się. — To musiał być naprawdę zabawny widok. Fruwające kubki i te rzeczy. Ale raczej nie dla tego, kto nim oberwał— dodała, wciąż się śmiejąc. Teraz, jedna z zagadek, została rozwiązana. A jednak rzucanie i wściekanie się na planie filmowym miało miejsce.
    — Ja akurat brałam od ciebie autograf, bo spodobał mi się twój film — uśmiechnęła się w dość nieznaczny sposób. — Ale rzeczywiście. Wielu ludzi wykorzystuje tę chwilę sławy. Bo często przy rozdawaniu autografów jest wielu paparazzi, którzy wszystko uwieczniają na zdjęciach — pokiwała lekko głową. — I naprawdę jedyną wadą jest potem boląca ręka?
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  41. — Naprawdę? — Zapytała i aż jej się oczy zaświeciły. Właściwie to mogła się tego domyślić, biorąc pod uwagę jego nazwisko. Jednak jakoś zupełnie na to nie patrzyła. Z góry założyła, że musi być tutejszy. Była miło zaskoczona, tym bardziej że osoby z inną narodowością zawsze wzbudzały w niej pewien podziw i chęć poznania ich bliżej. — Bardzo się różnią od takich, typowych kanadyjskich rodziców? — zapytała, mając nadzieję, że nie przekroczyła tym żadnej niewidzialnej granicy.
    — A teatr na wschodzie i zachodzie Europy bardzo się od siebie różni? Byłam we francuskim teatrze muzycznym. I takim normalnym też. I we włoskim. I zastanawiam się nad tym, czy są jakieś różnice. Bo w końcu te odległości nie są jakoś szczególnie wielkie — uśmiechnęła się. Państwa w Europie były dla niej czymś bardzo zagadkowym. Tak samo ich polityka, gospodarka i kultura. Nie były to w końcu jakoś szczególnie ogromne państwa. A czasami na granicy można było spotkać ogromną mieszankę wszystkiego. Było to zaskakujące, a jednocześnie bardzo inspirujące i niezwykłe.
    — Naprawdę. Twój film był dobry, więc dostanie takiego autografu, to taki… mini zaszczyt, choć może to nie jest właściwie słowo — uśmiechnęła się do niego delikatnie. — Marker można zmazać zmywaczem do paznokci. Co prawda nie wszystkie, ale większość się da. A co do bolącej twarzy, to można ją sobie rozmasować. Chociaż to rzeczywiście może być bardzo nieprzyjemne. A jeszcze bardziej kiedy ma się dość, a jednak trzeba tam siedzieć — pokiwała głową. — Ponadto, może masz więcej fanów niż ci się wydaje. A już na pewno takich, którzy wiele by dali, aby dostać twój autograf. A zdjęcie z tobą, to już marzenie. Wiem co mówię, bo… — zaśmiała się dość nieznacznie pod nosem. — No cóż. Przehandlowałam go i chętnych było naprawdę wielu — dokończyła, dając ogromy skrót myślowy. Jednak doszła do wniosku, że wdawanie się w te wszystkie szczegóły nie ma większego sensu. A szczególnie nie w tej chwili.
    — No to jest nas dwoje — zaśmiała się pod nosem. — Ja też nie lubię psychologów. Jeszcze takich mniej-więcej w moim wieku mogę zrozumieć i znieść. Ale tacy starsi? Unikam ich jak tylko mogę, bo boję się, że coś zwęszą i wygrzebią. Ja na przykład zawsze obserwowałam ludzi. To jak się zachowują, jak patrzą. Przez całe studia pracowałam jako kelnerka i ewentualnie stałam za barem. Mówię ewentualnie, bo to nigdy się zbyt dobrze nie kończyło. I po tym jak klient złożył zamówienie często mogłam się domyślić, jaki to typ i jak można uzyskać większy napiwek. Na przykład u jednych wystarczyło pochwalić garnitur, czy sukienkę, u innych pochwalić siedzące obok dziecko, a u jeszcze innych wystarczyło rozpiąć górny guzik bluzki i dostawałam to co chciałam. A im więcej wiedziałam, tym więcej takich cech dostrzegałam. Po samej postawie czasami umiem określić, czy ktoś się denerwuje, czy nie, czy jest zniesmaczony, czy zdegustowany, czy zniecierpliwiony. A po sposobie w jaki mówi, mogę określić kilka, ale takich bardziej ogólnych cech. Bo jednak żeby powiedzieć coś więcej, to więcej muszę wiedzieć. Ale z samej rozmowy o pogodzie da się wiele wywnioskować. I, nie chcę aby to zabrzmiało źle albo jako zarzut, bo cieszę się, że jesteś tutaj na kolacji, ale… — Zrobiła krótką pauzę, podczas której spojrzała mu w oczy. — Nie wyglądasz na kogoś, kto boi się zaprosić, czy wprosić do kogoś na kolację. I nie za bardzo rozumiem dlaczego sam nie przyszedłeś i się nie wprosiłeś, tylko wykorzystałeś do tego Maxa. — Uśmiechnęła się niepewnie.
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  42. — Myślałam, że może kiedyś miałeś do czynienia z takimi typowymi kanadyjskimi rodzicami — uśmiechnęła się nieco przepraszająco. Rzeczywiście, mogła to nieco inaczej rozegrać. Albo chociaż bardziej przemyśleć to swoje dość niefortunne pytanie. — Więc właściwie nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło — zaśmiała się. — A w jakim państwie mieszkaliście? — zapytała, bo to również wydawało jej się bardzo interesującą kwestią. Zawsze kiedy w grę wchodziły pary z innych państw, pojawiał się mały (czasami wcale nie taki mały) problem z tym, gdzie powinni zamieszkać.
    — Jedyny polski autor, których czytałam to Sapkowski. I przyznam szczerze, że też nie do końca wiem o czym mówisz. Ale natomiast wiem, że europejska wersja Romea i Julii różni się od tej amerykańskiej. Mam wrażenie, że w amerykańskiej jest ogromny nacisk na nieszczęśliwą miłość, która dodatkowo jest skomercjalizowana, co jest już tak nudne, że głowa mała. Natomiast w Europie chodzi bardziej o sam dramat głównych bohaterów. O ten dramatyzm tej całej sytuacji. Ta nieszczęśliwa miłość jest takim idealnym pretekstem do dramatu Romea i Julii — uśmiechnęła się pod nosem. — Ale i tak zawsze wolałam Cierpienia Młodego Wertera. Wydają mi się jakieś bardziej prawdziwsze, bardziej życiowe — przyznała. Wiedziała, że nie powinno się porównywać tych dwóch utworów. Jednak jakoś nigdy nie przepadała za Romeo i Julią. Chociaż wersja filmowa z DiCaprio była jeszcze całkiem znośna.
    Parsknęła cichym śmiechem.
    — Nie chciałam go przehandlować — powiedziała zupełnie szczerze i poważnie. — To wyszło zupełnie przez przypadek. Pod koniec miesiąca w moim ulubionym sklepie była wyprzedaż z moim rozmiarem. I miałam do wyboru, albo sprzedaż autografu, albo głodowanie do wypłaty — zaśmiała się. Tak świetnej okazji nie mogła przepuścić. A dzięki temu interesowi zdobyła całkiem sporo gotówki, za którą nieco zaszalała. I tylko trochę żałowała, bo jednak autograf straciła. Ale za to miała sporo nowych ubrań, które świetnie się prezentowały.
    — Naprawdę? — zapytała z lekkim niedowierzaniem. — Większość ludzi z którymi rozmawiałam, twierdziła coś zupełnie innego. Że nie zwraca uwagi na takie ruchy i gesty, bo podczas rozmowy jest zajęta czymś innym — wyjaśniła. — Ale cieszę się, przynajmniej wiesz o czym mówiłam — powiedziała na koniec.
    Z każdym jego kolejnym słowem, była coraz bardziej zaskoczona i zdziwiona. Nawet nieco zbladła, patrząc na niego z pewnym niedowierzaniem w oczach. Na moment zamknęła oczy i odliczyła do trzech, chcąc się choć trochę uspokoić.
    — Tak… — mruknęła cicho i wypiła do końca wino, które miała w kieliszku. — Ośmioletni dzieciak umówił nas na kolację. Jest do tego zdolny, bo nie pierwszy raz zrobił… podobny numer. Zresztą, to ma nawet sens. Dlatego siedział cicho i nie gadał. I dlatego tak szybko i niezauważenie się stąd zwinął. Wiedziałam, że w jego zachowaniu jest jakiś haczyk. Ale naprawdę nie spodziewałam się, że może o to chodzić. A tym bardziej, że jest zdolny do takiego przekrętu — westchnęła ciężko. Odchyliła się i ciężko oparła na oparciu krzesła. Tak głupio już dawno się nie czuła. — Zamorduję go kiedyś — westchnęła pod nosem, bardziej do siebie niż do niego. — Chociaż chyba muszę pogratulować mu przebiegłości. Cwanie to wymyślił. I co właściwie tobie powiedział? Bo mi, że bardzo chciałbyś przyjść do nas na kolację.
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  43. — Trochę ci zazdroszczę tego mieszkania na Węgrzech. Słyszałam, że tam, w niektórych miastach, jest naprawdę pięknie — uśmiechnęła się w dość nieznaczny sposób. Sama jeszcze nigdy nie miała okazji, aby zwiedzić tamtą część Europy. A teraz wątpiła, czy kiedykolwiek jej się to uda. Może kiedyś, za kilka lat, uda jej się coś zorganizować. Jednak teraz nawet nie miała do tego głowy.
    — A wiesz dlaczego ich tak nienawidzi? — zapytała z zabawnym uśmiechem. — Bo nie potrafi ich przejść — dokończyła i zaśmiała się. Z takim żartem spotkała się już jakiś czas temu. I właściwie taki stan rzeczy był wielce prawdopodobny. Sama nigdy do czynienia z grami nie miała, jednak całą sagę o Wiedźminie lubiła.
    — Ja mam wrażenie, że Werter jest wiele bardziej autentyczny w swoich uczuciach. Tak jak powiedziałeś, jego historia jest prawdziwsza i bardziej życiowa. Kiedy po raz pierwszy miałam okazję czytać Romea i Julię, to miałam wrażenie, że… to całe samobójstwo, szybki ślub i tak dalej, to kaprys dwójki nastolatków. W sensie, oceniając nie można zapominać o prawach jakimi rządzi się dramat, w sensie rodzaj literacki, ale… i tak. To wszystko było takie dziwne. Ta cała nieszczęśliwa miłość momentami podchodziła pod chorobę psychiczną i taki kaprys — powiedziała. Jakoś nie potrafiła się przekonać do tego dramatu. Doceniała jego wielkość, jednak sama fabuła jakoś niekoniecznie ją przekonywała. — I nie mów tak. Bo wychodzi na to, że ja też jestem stara — zaśmiała się. Wychodziła z założenia, że człowiek naprawdę ma tyle lat, na ile się czuje. A ona wciąż czuła się dostatecznie młodo, chociaż czasami miała wrażenie, że niewidzialna szalka przechyla się w stronę starości.
    — Swego czasu byłam łowcą wyprzedaży, genialnych rzeczy w Second Handach i tanich wycieczek — zaśmiała się. — Te wycieczki, to z czasów kiedy miałam tę przyjemność mieszkać przez około pół roku we Francji i inne pół we Włoszech — sprostowała. Lubiła Kanadę i miasta, które się w niej znajdowały. Dzięki dość dobrym wynikom w nauce, załapała się na program wymiany studentów, z czego była naprawdę bardzo zadowolona i szczęśliwa.
    — Myślę, że jednak nie do końca. Może zwracają uwagę, ale nie przywiązują się zbytnio do tego — powiedziała, kiwając lekko głową. Nie wszyscy ludzie przywiązywali do tego uwagę, bo nie wszyscy byli tym jakoś szczególnie zainteresowani.
    — Ej! Tylko nie słaba. Motyw jest na tyle oklepany i oryginalnie przerobiony, że mogłaby być uznana za trochę lepszą niż słaba — zaśmiała się. — Wiem o co mu chodzi. Jak już mówiłam, to nie jest jego pierwszy taki numer — westchnęła cicho. Poprawiła się nieco na krześle i zakręciła kosmyk włosów na palec. — Moja mama przyjaźniła się z sąsiadką z naprzeciwka. Dobra i życzliwa kobiecina, jednak dość specyficzna. Max jej się żalił, że mu marudzę, że zmuszam go do nauki, że poświęcam mu za dużo czasu i czuje się nieco osaczony — parsknęła cichym śmiechem, kręcąc głową z niedowierzaniem. — Więc sąsiadka mu powiedziała, że jeśli znajdę sobie kogoś, to cała moja uwaga będzie skupiona na tym kimś. A Max będzie mógł odetchnąć, bo to nie jemu będę marudziła. Od tamtej pory jego celem życiowym jest znalezienie mi męża. I teraz widzę, że również stałeś się jego ofiarą, za co chyba powinnam cię przeprosić. Ale nie do końca wiem, czy to na pewno jest moja wina — zaśmiała się. — I sama nie wiem. Jakoś nie umiem się na niego gniewać. W pewnym sensie to nawet urocze. Ale tylko w pewnym. Bo mimo wszystko nie powinien tak robić. I mi ten wieczór minął bardzo dobrze — przyznała z dość nieznacznym uśmiechem na ustach. — Nie chcesz się przenieść na taras? Jest tam o wiele wygodniej, niż na tych krzesłach.
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  44. — Ja często nie miałam wyboru. Nie było mnie stać na kupowanie po normalnych cenach. Zresztą, nie oszukujmy się. Większość ubrań z sieciówek nie jest warta ten górnej ceny. A na wyprzedażach zawsze działo się coś ciekawego. Również pod względem psychologicznym. Kiedy pojawia się wyprzedaż albo jakaś promocja, to u niektórych kobiet włącza się taki jakiś dziwny tryb, który sprawia, że dostają do głowy — powiedziała, uśmiechając się pod nosem. Często chodziła na takie wyprzedaże również po to, aby poobserwować ludzi. Z jej obserwacji wynikało, że w sklepach to jednak kobiety są bardziej agresywne od mężczyzn.
    — To dobrze. I cieszę się, że nie chowasz urazy. Bądź co bądź, padliśmy ofiarami intrygi dzieciaka — zaśmiała się. Odkąd sięgała pamięcią nie chciała mieć własnych dzieci. Miała do nich podejście, potrafiła z nimi rozmawiać. Jednak była zbyt miękka. Momentami Max strasznie to wykorzystywał. Wiedziała, że powinna jakoś przemówić mu do rozumu, albo w ogóle ukarać. Ale jak mogła to zrobić? Przecież młody nie chciał niczego złego. Całą sprawę dodatkowo komplikował fakt, że robił to przede wszystkim dla siebie, ale również i dla niej.
    Kiwnęła lekko głową. Wzięła swój kieliszek oraz butelkę z winem i zaprowadziła go na taras. Skrzywiła się delikatnie i odstawiła wszystko na niewielki stolik, stojący niedaleko.
    — Myślałam, że jest cieplej — powiedziała, obejmując się ramionami. — Zaraz wrócę — powiedziała i szybko wróciła do domu. Po chwili wróciła, opatulając się kolorowym ponczem, które, ze względu na swoją wielkość, mogło robić za koc podczas jakiś podróży. Uśmiechnęła się pod nosem, wyraźnie zadowolona. Teraz było jej o wiele cieplej.
    — Nic nie ma w tym ciekawego — powiedziała dość szybko, nim zdążyła ugryźć się w język. Nie za bardzo lubiła mówić o sobie. A tym bardziej o swojej przeszłości, która swoją drogą była normalna i nawet nieco nudna. — Nigdy nie chciałam tutaj mieszkać. Zawsze ciągnęło mnie do wielkiego świata. Zazdrościłam dzieciakom z Churchill. Niby to niewielkie miasto, ale tam wszystko było takie inne, nieco lepsze. I wiedziałam, że wcześniej, czy później uda mi się stąd wyrwać. MC ma swój bardzo specyficzny klimat. Doceniałam to, kiedy wchodziłam w okres buntu. Kiedy coś mi się nie podobało, to mogłam iść do lasu i drzeć się, aby wyrzucić z siebie ogrom negatywnych emocji. Wychowanie tutaj ma takie plusy, że większość dzieciaków nie zna miastowej technologii, dzieciaki więcej wychodzą na zewnątrz i mogą się bawić. Ale na przykład dla mnie było to nieco nudne. Każdy dzień był taki sam. Miałam swoją grupę znajomych. Bawiliśmy się, robiliśmy wiele… dziwnych rzeczy. Ale nawet to z czasem stało się nudne. Czasami czułam się nieco tym wszystkim osaczona. Ludzie wiedzieli więcej na mój temat, niż ja sama. Na przykład, już później, wiedzieli o której wracałam z Churchill z jakieś imprezy, albo o której skończyło się ognisko nad jeziorem. Albo często donosili moim rodzicom, że coś źle zrobiłam. Albo, co gorsza, kogoś uderzyłam, bo to się również zdarzało. Właściwie, co jest dziwne, nie miałam koleżanek. Drażniło mnie ich podejście. Że wyjdą za mąż, będą miały dzieci i będą szczęśliwe w MC. Miałam kolegów, którzy, podobnie jak ja, chcieli się stąd wyrwać przy pierwszej, lepszej okazji. Chociaż nie wszyscy. Nie byli tak irytująco przywiązani do tego miejsca. Zawsze byłam religijna. A wiara w połączeniu ze złamanym sercem sprawiła, że wylądowałam w zakonie. Wbrew pozorom bardzo mi się tam podobało. Siostry, na które trafiłam, to wspaniałe kobiety. Dzięki jednej udało mi się stanąć na nogi, po ucieczce z zakonu. I… cholera.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tęsknię za tamtym światem. Za tym hałasem, za kolorowymi światłami. Za tym ruchem i dynamizmem. Za tym, że mogłam się wtopić w tłum bez obawy, że ktoś mnie zauważy. Brakuje mi tej różnorodności w ludziach. Tutaj jest bardzo spokojnie, bardzo cicho. Czasami mam wrażenie, że… — zacięła się, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że za bardzo pozwoliła sobie popłynąć. Może to była wina alkoholu, a może zbyt długo trzymała to wszystko w sobie. Uśmiechnęła się pod nosem i spojrzała przed siebie. — Jest tutaj niezwykle martwo — dokończyła w końcu. Odwróciła się nieco, aby móc na niego spojrzeć. Uniosła lewy kącik ust do góry.
      — Skunks, szop, czy nawet misiek nie jest tak groźny, jak wkurzona wiewiórka.
      Mattie

      Usuń
  45. Uśmiechnął się. Wiedział, że on również wygląda tragicznie. Remont spędzał mu sen z powiek, przez co nie wysypiał si tak dobrze, jakby chciał i potrzebował. Nie dość że w pracy było ciężko, to na dodatek zaraz po niej musiał zajmować się domem i użerać z bratem. I pomyśleć, że uciekając z MC kilka lat temu miał nadzieję, że już tutaj nie wróci. Wszystko to go dobijało i powodowało, że treść jego żołądka wywracała się na wszystkie możliwe strony. Zastanawiał się, czy jeszcze będzie mu dane opuścić to miejsce już na dobre.
    Praca w salonie fryzjerskim mogłaby wydawać się łatwa, ale wcale taka prosta nie była. Cały czas musiał stać i wysłuchiwać opowieści ludzi, którzy go w ogóle nie obchodzili, chociaż znał ich dobrze od dziecka. Trochę go to śmieszyło. Najbardziej fakt, że ludzie ci nie odzywają się do niego na chodniku, ale gdy siadają na fotelu przed nim w salonie, to otwierają się niczym książka, która chce być przeczytana.
    Odprowadził mężczyznę wzrokiem, a on sam skierował siew stronę kuchni. To co zaczęło gotować się w garnku pachniało już bardzo obiecująco. Mistrzem kuchni nie był i dopiero się uczył tego wszystkiego, ale jakimś cudem jeszcze nikogo nie otruł, co uważał za swój sukces. Uśmiechnął się pod nosem i skosztował sosu, który się gotował. Musiał go przyprawić. Gdy szukał odpowiednich przypraw słyszał jak w łazience na piętrze leciała woda. Zamieszał sosem kilkukrotnie. Zajął się mięsem. Miał ochotę na spaghetti. Nie wiedział, czy Martin je lubi, ale tyko to był w stanie właśnie teraz zrobić. Olej nieprzyjemnie pryskał po ręce, sos bulgotał a makaron się gotował. Uśmiechnął się pod nosem, zdając sobie sprawę, że miał to wszystko pod kontrolą. Był z siebie nawet dumny.
    Wyszczerzył się jeszcze bardziej, gdy Martin objął go od tyłu. Lubił takie niewielkie gesty. Nigdy nie potrzebował, by ktoś ogłaszał się względem niego ze swoim uczuciem. Nie potrzebował wielkich słów i dużych gestów, bo wystarczyło mu tylko coś takiego. On sam nie był zbytnio wylewny, bo nie był też przyzwyczajony do takich relacji.
    – Spaghetti, mam nadzieję że lubisz. Nic innego przygotować jeszcze nie umiem – powiedział i zaśmiał się. Marny z niego był kucharz, ale przynajmniej się starał. – Też się stęskniłem – odpowiedział. Zrobiło mu się miło na te słowa. Do tej pory jedynie jego matka mówiła do niego, że za nim tęskni i żeby szybko ją odwiedził, czego on oczywiście nie robił i teraz miał o to żal. Na te wspomnienia aż oczy zaszły mu łzami, jednak żadna nie spłynęła po policzku. Mrugnął szybko kilka razy.
    – Jak to w pracy, dużo stania, zbyt dużo historii, ale nie było źle – dodał. No cóż. Wiele rzeczy mógłby powiedzieć na swoją pracą, ale na pewno nie to że jej nie lubił. Bywał nią zmęczony, ale nigdy nie narzekał zbytnio. Nie widział się w innej roli tutaj w tym miasteczku.
    – Wiem, że nie chcesz mnie wypytywać o pracę, więc o co chodzi? – zapytał, uśmiechając się, chcąc nakłonić mężczyznę do zwierzeń. W końcu był tu dla niego, a Martin wiedział, że może powiedzieć mu wszystko.

    Charles Davis

    OdpowiedzUsuń
  46. [oh, piękny Jude... ekhem, witam! :)
    dzięki, mam nadzieję że wena nie ustąpi, bo czas zawsze się jakiś znajdzie :Da co do Miny... smutno, tragicznie i przygnębiająco u niej, ale mam nadzieję, że nie wyjdzie mi z tego żałosna papka i utrzymam jako takie napięcie w prowadzeniu takiej bohaterki ;) w razie chęci, zapraszam na watek! ]

    OdpowiedzUsuń
  47. Czas! Czas to zdecydowanie to, czego mi najbardziej potrzeba, dlatego bardzo dziękuję za te życzenia. Mam nadzieję, że przyniosą jakiś skutek, bo i wena czasem się przyda. :D

    Sid (and Lou Dog)

    OdpowiedzUsuń
  48. — Naprawdę? — zapytała, patrząc na nieco ze zdziwieniem. Jej samej było dość chłodno. Nie to, żeby jakoś szczególnie marzła. Ale o wiele lepiej czuła się, kiedy mogła się otulić tym ponczem. Z całą pewnością była osobą, która lubi ciepło. Chyba że była wściekła albo depresyjnie smutna, wtedy lubiła zmarznąć, bo to w dziwny sposób ją uspokajało.
    Uniosła nieco brew w górę, słysząc dość dziwne słowa. Odwróciła głowę w jego stronę, słuchając uważnie wyjaśnienia. Musiała przyznać, że w tych słowach było bardzo sporo racji. Uśmiechnęła się smutno pod nosem, odruchowo zastanawiając się co by było gdyby teraz znajdowała się w swoim wielkim mieście. Zapewne o tej godzinie dopiero szłaby gdzieś na miasto, aby nieco zrelaksować się po jakże ciężkim dniu. Albo już od jakiegoś czasu świetnie by się bawiła wśród znajomych i nieznajomych. Znów nieco pożałowała, że teraz nie może być tam. Lubiła to miasteczko, lubiła tych ludzi. Ale strasznie tęskniła za tamtym życiem, które sama sobie stworzyła.
    — Daj spokój. Mam dość, że wszyscy patrzą mi na ręce. Że każdy wie, co będzie dla mnie lepsze. Nawet ta kolacja… przecież gdyby sąsiadka nie nagadała Maxowi, że potrzebuję mężczyzny, to nawet nie byłoby tej kolacji. Wcześniej donosili moim rodzicom co ja robiłam. Podejrzewam, że na Maxa też donosili. A teraz mi donoszą na niego. Że zrobił to, że zrobił tamto i owamto. To jest ogromny minus mieszkania w tej mieścinie — powiedziała, mimowolnie się krzywiąc. Strasznie ją to irytowało i sprawiało, że nie czuła się zbyt komfortowo. Niby mogła się do tego przyzwyczaić, jednak im dłużej tutaj była, tym próba pogodzenia się z tym, przynosiła odwrotny skutek. — Zabawna historyjka? Opowiesz mi? — zapytała, uśmiechając się delikatnie.
    — Biorąc pod uwagę, że żyłam w… — zacięła się, bo w porę zdążyła ugryźć się w język. Właściwie to nikt nie wiedział, skąd dokładnie wróciła. Miasto, w którym żyła po ucieczce z zakonu było tajemnicą dla wszystkich ludzi z miasteczka. Były różne teorie i zgadywanki, jednak nie słyszała, aby komuś udało się trafić. Nazwa miasta była jedną z niewielu rzeczy, które udało jej się dotrzymać w tajemnicy. I nie miała zamiaru się z tym zdradzać w przeciągu najbliższej przyszłości. — W bardzo zaludnionym i dużym mieście, to tak. MC jest martwe. Nie miałam okazji widzieć takiego naprawdę opuszczonego miasteczka, więc możesz mieć rację. Tutaj… nic się prawie nie dzieje. Jedyną rozrywką są miśki na ulicach, albo jeśli przyjedzie ktoś nowy — zaśmiała się. — Chociaż właściwie… ja nigdy nic nie wiem. Sąsiedzi donoszą mi o Maxie, ale nie o tym co się dzieje wkoło — znów się zaśmiała.
    Spojrzała na niego kątem oka. — Moja mama była deistką, a ojciec ateistą. Kiedy dowiedzieli się o mojej decyzji, aby wstąpić do zakonu, uznali że zwariowałam. I przez miesiąc chodziłam do psychologa, aby wybił mi ten pomysł z głowy. Ale potem… no cóż. Nie udało mu się, a rodzice byli ze mnie w pewnym sensie dumni. Nigdy mnie nie zmuszali do wiary, modlitw i tak dalej. Również nie miałam narzuconego ich zdania. Po prostu sama do tego wszystkiego dotarłam. Sama zaczęłam w to wierzyć. Może to brzmi nieco szalenie, ale wiara zawsze dodawała mi sił, sprawiała że… wiedziałam, że z pomocą Boga mogę osiągnąć to wszystko, czego naprawdę chciałam. I udało mi się. Miałam swoje idealne i wymarzone życie, chociaż w pewnym sensie zbudowane na kłamstwie — westchnęła na koniec. Właściwie tylko jedna osoba z MC wiedziała o jej ucieczce z zakonu. Był to jeden z jej przyjaciół, z którym udało jej się utrzymać kontakt. Wszyscy pozostali oczekiwali, że wróci jako zakonnica. Dobrze się z tym wszystkim ukrywała, chociaż bolało ją to. Nie umiała powiedzieć rodzicom prawdy, choć nie raz próbowała. Nie potrafiła nawet wrócić do MC, bo bała się tego spotkania. Ciągle je przekładała, aż w końcu doszło do tej tragedii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Ta zachowywała się, jak po narkotykach — zaśmiała się. Dopiła do końca swoje wino z kieliszka. — Nieco rozorała mi plecy. Do tej pory mam niewielkie blizny na łopatce, po tym spotkaniu. Jeszcze gdybym jej coś zrobiła. Ale nie. Po prostu przechodziłam koło drzewa, w którym najwyraźniej miała swój domek — skrzywiła się na samo, dość bolesne, wspomnienie. To była jedyna wiewiórka, która kiedykolwiek ją zaatakowała. I być może jedyna, bo jakoś nigdy nie słyszała podobnych historii. — W ogóle, ja mam ogromnego pecha do różnych, na ogół nieszkodliwych zwierząt. Kilka razy ugryzła mnie ryba. Nie wspomnę o tym ile razy okradł mnie zając albo szop — zaśmiała się. Do dzikich zwierząt miała ogromnego pecha. Jakby kiedyś ktoś to nakręcił, to mogłaby wyjść całkiem niezła komedia. W końcu komu szop kradnie niewielkie pudełko z jedzeniem? Albo zając zabiera marchewkę z ręki? Chyba tylko ona miała takie problemy.
      — Prosić możesz, ale wiesz… wszystko ma swoją cenę — uśmiechnęła się może nieco zbyt kokieteryjnie. Uniosła głowę w górę, aby spojrzeć w gwiazdy.
      Mattie

      Usuń
  49. — Nie to, żeby coś. Ale możesz napisać scenariusz i wynająć Maxa do odegrania roli. Dość mało się ceni. Nie nauczył się jeszcze targować — zaśmiała się. Słuchała go w skupieniu i dopiero na koniec zaśmiała się wesoło. Historia rzeczywiście była dość prosta i mało skomplikowana. — I w sumie miałeś szczęście — pokiwała głową. — I zazdroszczę ci tego. U mnie cały czas ktoś donosił. I większość z tego to niestety była prawda. Byłam strasznym dzieckiem. I w dodatku dość kłótliwym — zaśmiała się. Bardzo wiele jej brakowało do bycia grzeczną i ułożoną dziewczynką. Jakoś nigdy nie lubiła bawić się lalkami i misiami (choć jednego miała do tej pory, co również stanowiło ogromną tajemnicę). O wiele bardziej wolała bardziej szalone zabawy. Na przykład w wojnę albo budowanie bazy. A czasami to nie kończyło się zbyt dobrze. Jednak następnego dnia wszystko wracało do normy, a ona znów szła szaleć z kolegami z okolicy.
    — Najgorszy typ wiewiórki — powiedziała, śmiejąc się. Teraz wydawało jej się to niezwykle zabawne, ale wtedy było naprawdę koszmarne. Tak na dobrą sprawę, to do tej pory pamiętała ten ból, kiedy zwierzątko swoimi pazurkami wbiło się w jej plecy. Również kradzieże szopów i innych zająców. Bo ich gang napadał zazwyczaj wtedy, kiedy wybrała się na wagary. A jedzenie w pudełku musiało wystarczyć na kilka godzin, aby nikt się nie zorientował, że zamiast w szkole, to przesiaduje nad jeziorem albo w lesie.
    — Na szczęście tyczy się to tylko dzikich zwierząt — powiedziała, uśmiechając się pod nosem. Przez całe swoje życie tylko zwierzęta ją okradli. Mimo że nie zawsze chodziła w bezpiecznych miejscach i bezpiecznych porach, to nigdy nic złego jej się nie stało. Nikt jej nie napadł, nikt jej nie pobił, nie zgwałcił, nie gonił, ani nawet niczego do drinka nie dosypał. Jedynie szopy i inne dzikie zwierzątka kradły jej jedzenie. Na swój sposób było to nawet zabawne.
    — Z całą pewnością to jedna z wielu zalet tego miejsca. Patrzysz w niebo i widzisz gwiazdy. Takie prawdziwie gwiazdy, które zaraz nie odlecą, bo okażą się helikopterem czy innym latającym czymś — uśmiechnęła się. — Nad jeziorem jest jedno takie miejsce, gdzie niebo niemal idealnie się odbija, tworząc wspaniały widok. Ale tylko w czasie pełni pojawia się taki specyficzny, lekko gotycko-romantyczny klimat. Coś pięknego i wspaniałego. Coś czego nie da się opisać słowami, dopóki się tego nie przeżyje. Coś co nie wszyscy widzą i nie wszyscy tak to odczuwają. Coś naprawdę pięknego — powiedziała. Mimowolnie wróciła wspomnieniami do tamtego miejsca. Było to jedno z niewielu, za którymi naprawdę tęskniła w swoim wielkim świecie. Uśmiechnęła się pod nosem, przenosząc wzrok na księżyc. Do pełni było bardzo daleko, ale z tego co się orientowała, za kilka dni powinien być Nów księżyca. Wtedy również panowała bardzo specyficzna atmosfera, chociaż nie aż taka, jak podczas pełni.
    — Cena zależy tylko od tego, co jesteś w stanie zaoferować. — Znów posłała mu ten sam uśmiech, co chwilę temu. Zrobiła krok do przodu i rozlała resztę wina im do kieliszków. Pomimo, że wypiła dość sporo, nie czuła się specjalnie pijana. Jedynie stała się bardziej gadatliwa i skora do opowiadania o sobie, czego na trzeźwo bardzo unikała z obawy, że powie o kilka słów za dużo. Ceniła sobie swoją prywatność, a tutaj i tak była ona mocno naruszona. Niby nie miała nic do ukrycia, ale wolała pozostawić taką sferę, do której tylko ona sama miała dostęp.
    Napiła się trochę wina ze swojego kieliszka. — A ja i tak wolę wczesną, złotą jesień. W zimę… nie wszystkie zwierzątka biegają, co jest ogromnym plusem. Wiosna i lato… są piękne. Ale wczesna jesień… piękna, a chyba najbardziej niedoceniona z pór roku. O ile nie pada deszcz i nie ma okropnej chlapy, bo wtedy jest paskudna — zaśmiała się. — To prawda, że zorza polarna jest taka… magiczna na Alasce?
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  50. [Odpisuję trochę z opóźnieniem, wybacz :)
    A pomysł bardzo mi się podoba! I cóż, chyba zostaje mi w takim razie zacząć :D]

    HOLLY

    OdpowiedzUsuń
  51. [tak mi się nasunęło... Mina mogłaby z nim utknąć w starej windzie, którą wiele już razy hotel miał w planach podreperować, ale jakoś nigdy do skutku te naprawy nie doszły, hm? no chyba, że windy nie ma, bo to maleńki budynek, to mogłoby dojść do pomyłki i jakiejś podmianki kluczy do pokoi ]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [O Boże... ale wpadka już na wstępie -,- przepraszam! jestem nieprzytomna już dzisiaj :( tak, dobrze, ja lubię szopy, więc to bardzo mi się podoba! ;) zacznę jutro, bo dzisiaj już do niczego się nie nadaję ]

      Usuń
  52. [Cześć! Dziękuję ślicznie za powitanie no i mam nadzieję, że wytrwam tu jak najdłużej (i nie zamarznę).
    Zazwyczaj nie komentuję wizerunków, ale jak zobaczyłam Jude'a, to w głowie automatycznie pojawił mi się obraz jego jako Johna Watsona, i tak mi się tylko przypomniało, jak uwielbiam ten film (czy tam nawet filmy, bo przecież są dwie części!) <3
    I na wątek mam ochotę zawsze, dawno nie pisałam męsko-męskiego, ale możemy coś wykombinować :D]

    Wesley

    OdpowiedzUsuń
  53. [to zaczynam!]

    Mina nie spodziewała się żadnych znamienitych gwiazd w tej okolicy. Oczywiście prócz tych na niebie, bo tutaj powietrze wydawało się tak czyste i przejrzyste, że gdy zadzierała podbródek późnym wieczorem, wydawało jej się, że znalazła w innej galaktyce. Sama chyba pozostała nierozpoznana, choć i nigdy nie należała do tego grona śmietanki, którą uwiecznia się na zdjęciach publikowanych na druku, lub w cyfrze. Chowała się raczej za kurtyną w przedstawieniu, które sama stworzyła. I bardzo jej to odpowiadało, w końcu uciekła tu, utożsamiając Mount Cartier z azylem i nie zdziwiłoby jej gdyby inni z świata "zewnątrz" zrobiliby tak samo.
    Tu poranna kawa oznaczała właśnie to, bez spotkań z przyjaciółmi, gwarem ulicy i szelestem gazet z nieznaczącymi wiele sensacjami w tytule. Tu zwyczajny spacer można było odbyć samotnie i w ciszy, w autentycznej ciszy, bo natura komponowała się w muzykę tworzącą tło dla człowieka, a nie odwrotnie... Mina, która do tej pory nie wiedziała, kim jest, poczuła, że tu może się odnaleźć na nowo. Nie była pewna, czy to oznacza powrót to incydentu sprzed kilku lat, ale bardzo chciała tu zostać, bo nikt niczego od niej nie wymagał poza wykonywaniem pracy. Uciekła od cudzych oczekiwań i nie swoich rozczarowań i choćby dlatego spodobało jej się w mieścinie.
    Gdyby bardziej interesowała się tym, co ją otacza, zauważyłaby, ze nie ona jedna jest mieszkańcem, który ma do czego wracać, lub od czego tu uciec. Dziwnym trafem w Mount Cartier znaleźć można osoby równie znane co anonimowe. Zamiast tego jednak odwracała uwagę od ludzi i skupiała ją na przyrodzie, odkrywając w sobie na prawdę artystyczną duszę! Podobno cztery lata temu była istną artystką i choć nie umiała i nie chciała się w tym odnaleźć co wczesniej, dochodząc do wniosku że w fotografii trzeba się trzymać kilku zasad - choć nie zawsze, mieć dobry gust i wyważoną rękę, da sobie radę. I miała rację. Ba! Nawet to polubiła.
    Zaskakiwało ją ile zwierząt jest w stanie podejść blisko człowieka bez strachu. I ile jest w stanie z nim żyć. W LA pamiętała tylko małe psiaki prowadzone na smyczy, lub puszyste koty wylegujące się na kanapie. Tam nawet na ptaki nikt nie zwracał uwagi, uważając je jedynie za winowajców brudnych karoserii. Tu fascynowała ją natura będąca w symbiozie z człowiekiem - najgorszą plagą Ziemi. I uwiecznianie tej symbiozy sprawiło, że mogła pokochać pracę, którą podjęła jako wymówkę wyrwania się stamtąd aż tu.
    Pokręciła obiektywem, chwytając ostrość. Prawie leżała na cudzym trawniku przed małym domkiem, uwieczniając bezcenny widok: tylne łapy szopa wystawały z szczeliny jaką stworzyło uchylone okno i framuga w czyjejś kuchni/jadalni/salonie. Nie pierwszy raz się z tym spotkała. Nawet u niej w hotelu, znalazła wiewiórkę na swoim parapecie, szperającą w półmisku z słonecznikiem jaką zostawiła wychodząc. Ale wyciągnięte łapki i fruwający w powietrzu ogon to było tak rozbrajające, że nie mogła przejść obojętnie! Nie wpadła tylko na to, że mieszkańcom domku mogłoby się to nie spodobać - ani ona, ani szop. I dopiero po kilku minutach jej zabawy i ciężkiej pracy zwierzaka, ten wyskoczył jak oparzony na zewnątrz z pełnymi od napchania pewnie czymś smacznym polikami i rzucił się pędem w stronę krzaków. Dźwiękowi pazurów drapiących drewnianą werandę, gdy szop ruszył jak szalony w dal, towarzyszył głośny brzęk. To pęk kluczy upadł na trawnik w ślad za zwierzakiem. Mina spojrzała w stronę krzaków, gdzie znikło zwierzę i nie mogła zdecydować co zrobić. Klucze nie powinny od tak leżeć do czyjegoś domu przed tym domem. Ale albo ktoś rzucił kluczami w zwierzaka i zaraz sam po nie wyjdzie, albo szop próbował wykraść wejściówkę na legalu do tego terenu. Pierwsze wydawało się bardziej prawdopodobne, choć przes następny kwadrans nikt nie wyszedł po swoją zgubę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie lubiła takich momentów. Była zmuszona do kontaktu, którego unikała. Ale nie wypadało zostawić kluczy na trawie i przejść, jak gdyby nigdy nic, skoro wszystko widziała. I zostawienie kluczy pod drzwiami też wydawało się nieodpowiednie... Nawet gdyby sobie poszła, pewnie i tak by wróciła z wyrzutami sumienia, znała samą siebie na tyle dobrze, by to wiedzieć.
      Zgarnęła z trawy brzęczące klucze i weszła na werandę. Drewno zaskrzypiało pod jej stopami, aż się skrzywiła nieznacznie. Może to było ostrzeżenie, żeby spadała stąd jak najszybciej...? Zastukała kostkami o drzwi, nie cierpiała dzwonić, sam dźwięk sprawiał, że dostawała ciarów. Bez odzewu. Zastukała znów i kolejny raz już mocniej.
      [jeśliby pana w domu nie było ->]
      Stała jeszcze chwilę pod drzwiami. Nie była pewna, co się robi w takiej sytuacji, gdy właściciela domu nie ma. Albo śpi. Albo bierze prysznic i przez szum wody nic nie słyszy. Albo robi coś innego, przez co nic poza tym co robi, się nie liczy. Teoretycznie mogłaby wejść do srodka i zostawić klucze na widoku. Ale nie powinna wchodzić do srodka bez pozwolenia. Zostawienie kluczy pod drzwiami też wydawało się niemądre.
      Obeszła dom, zaglądając do srodka przez okna, ale zasłonki nie pozwoliły jej nic dostrzec. Kiedy wróciła więc pod drzwi, usiadła na schodku na werandę i postanowiła poczekać.

      Usuń
  54. Zazwyczaj niewiele miała do roboty, w Mount Cartier było bardzo mało wypadków czy innych zdarzeń, do których Holly musiała jechać. Siedziała więc na niewielkim posterunku, którym był mały, drewniany domek na obrzeżach miasteczka, i czekała na jakieś zgłoszenie, w międzyczasie pijąc herbatę za herbatą i czytając książki. Nic dziwnego, że czasami zostawała po prostu w domu, cały czas mając służbowy telefon przy sobie w razie wypadku. Dzisiaj jednak postanowiła zawitać na posterunek, gdyż nie było jej tam już od kilku dni, a czasami trzeba było tam posprzątać. Była jedyną kobietą tam stacjonującą, toteż zazwyczaj jej przypadał obowiązek sprzątania, zaś Jack, ratownik górski, którego również był to posterunek, najczęściej przynosił drewno, naprawiał zepsuty sprzęt czy robił niewielkie zakupy. Jej w sumie taki podział obowiązków pasował, bo nie miała nic przeciwko sprzątaniu. Przynajmniej miała co robić i nie musiała siedzieć bezczynnie na kanapie przez bite osiem godzin, gdy się nic nie działo.
    Była właśnie w trakcie sprzątania łazienki, gdy w niewielkim saloniku połączonym z kuchnią zadzwonił telefon. Czym prędzej ruszyła w stronę salonu, jednocześnie zdejmując z dłoni gumowe rękawiczki. Nie żeby cieszyła się z czyjegoś nieszczęścia, ale w duchu cieszyła się, że w końcu będzie mogła wyrwać się na chwilę z tych ciasnych czterech ścian.
    — Słucham? — odezwała się, gdy podniosła słuchawkę. Po drugiej stronie niemal od razu odezwała się zaniepokojona staruszka, która zaczęła pośpiesznie mówić coś o swoim sąsiedzie, który od kilku dni nie wychodził z domu. — Powoli, proszę pani. Niech poda mi pani imię i nazwisko oraz adres sąsiada, zaraz przyjadę i sprawdzę czy wszystko z nim w porządku — powiedziała, sięgając po kartkę i długopis, po czym zapisała sobie najważniejsze informacje. Kiedy już wszystko miała, pożegnała się i się rozłączyła, po czym szybko nałożyła na siebie zimową, sportową kurtkę, a ze stołu zabrała kluczyki do auta.
    Na miejscu była raptem pięć minut później. Głośno zapukała do drzwi, w rękach trzymając niewielką apteczkę w razie potrzeby. Kątem oka zauważyła też, że z okna sąsiedniego domu wygląda zaciekawiona staruszka, zapewne ta sama, która po nią zadzwoniła. Nie przejęła się nią jednak tylko raz jeszcze zapukała do drzwi, próbując zajrzeć przez okno, aczkolwiek było ono szczelnie zasłonięte. Westchnęła cicho i bez namysłu nacisnęła klamkę od drzwi wejściowych, które okazały się otwarte. Jako ratownik medyczny miała prawo do wejścia do otwartego domu, gdy było podejrzenie, że coś z jego właścicielem mogło się dziać. Weszła więc do środka, rozglądając się dookoła i skrzywiła się lekko, widząc panujący dookoła bałagan.
    — Halo? — zawołała w przestrzeń, a gdy nie doczekała się odpowiedzi, ruszyła korytarzem, zaglądając do mijanych pomieszczeń. Długo nie musiała szukać, bo już w salonie znalazła leżącą na kanapie kupkę nieszczęścia, którym okazał się być śpiący, a może i nieprzytomny mężczyzna. Szybko do niego podeszła i lekko potrząsnęła go za ramię, jednocześnie sprawdzając czy oddycha. Na szczęście mężczyzna żył, jednak nie ruszył się nawet o milimetr. Delikatnie więc poklepała go po policzku. — Proszę pana? Słyszy mnie pan? — spytała, stawiając apteczkę na podłodze, tuż obok kanapy.

    HOLLY

    OdpowiedzUsuń
  55. Czasami same nie nadążamy nad tym, jak szybko przekraczacie granicę 50 komentarzy, przez co ikonka dociera do Was z opóźnieniem, ale... bez obaw! Już piękna flaga powiewa w Twojej karcie i nikt Ci jej nie odbierze, choćby nie wiem co! W końcu to piękny start na blogu, gdy taka ilość komentarzy pojawia się już w pierwszym miesiącu pobytu w miasteczku! Oby w takim razie w nadchodzących tygodniach przybywało ich jeszcze więcej, bo nasz złoty puchar czeka na pojawienie się tuż za tą flagą! ;)

    OdpowiedzUsuń
  56. Mattie sama nie miała jakieś szczególnego talentu do aktorstwa. Właściwie wszystko, co podchodziło pod sztukę stanowiło dla niej ogromny problem. Nie potrafiła wymyślić opowiadania na literaturę, miała problem z narysowaniem prostego ludzika, śpiewać nie potrafiła. Jedynie jako-tako nauczyła się tańczyć na imprezach. Ale wiadomo, tańce w klubach różnią się od tych na różnych przyjęciach i bankietach. Niby potrafiła coś tam odtańczyć, jednak nie czuła do tego jakieś szczególnej sympatii. I zapewne w ocenie krytyków, wypadłaby nie lepiej niż na 3+.
    Z Maxem było zupełnie inaczej. Chłopiec miał bardziej artystyczną duszę. Dla niego nie było problemów z wymyślaniem historii, bo w głowie miał mnóstwo pomysłów. Zresztą, aby uknuć spisek z kolacją, trzeba było wykazać się pomysłowością. Z drugiej strony Max, jak na ośmioletniego dzieciaka, naprawdę ładnie rysował. Mattie miała cichą nadzieję, że jej brat obierze jakąś artystyczną ścieżkę kariery. Jednak jeszcze bardziej chciała, aby wyrwał się z tego miasteczka i zobaczył trochę tego dużego świata. Ale nie miała zamiaru go do niczego zmuszać. W końcu była tylko jego siostrą.
    — Ja takiego szczęścia nie miałam — westchnęła cicho. Zresztą, większość skarg składanych przez sąsiadów była prawdziwa. Momentami była naprawdę strasznym, jednak zrównoważonym dzieckiem (dlatego nie umiała zapanować czasami nad Maxem – wyszłaby na ogromną hipokrytkę), bo nie chciała być ofiarą. — Ale muszę ci przyznać, że to całkiem zabawne zjawisko. Bo ci sąsiedzi, wtedy mniej-więcej rówieśnicy moich rodziców donosili na mnie. A teraz, oni są starsi. I donoszą na Maxa do mnie. Nigdy bym się nie spodziewała, że kiedykolwiek dojdzie do takiej sytuacji — zaśmiała się. Już nawet wiedziała, kiedy ktoś będzie jej zdawał relacje z tego co znów odstawił Max. było to widać po ich minach i pewnych, bardzo charakterystycznych zachowaniach.
    — Naprawdę polecam. Ale najlepiej iść tak trochę przed pełnią. I obserwować, jak księżyc dopiero wkracza na niebo. Do tej pory nie widziałam niczego piękniejszego, niż to odbicie — uśmiechnęła się rozmarzona. Na chwilę zamknęła oczy, wracając wspomnieniami do tamtego widoku. — To była jedna, z naprawdę niewielu rzeczy, za którymi tęskniłam. — Przyznała. Początkowo takich rzeczy było o wiele więcej. A potem poznała smak prawdziwego, wielkomiejskiego życia. I takie miasteczko, jak Mount Cartier, przestało mieć dla niej jakieś większe znaczenie. Nigdy nie czuła, że tutaj należy i tu jest jej miejsce na ziemi. Właściwie nigdy i nigdzie tego nie czuła. Nigdy nie czuła się, jak w takim prawdziwym domu. I każde mieszkanie (nawet domek w MC) traktowała, jako dom tymczasowy, który w każdej chwili może zmienić. Rzadko kiedy patrzyła w przyszłość. Jednak zawsze uważała, że na starość tutaj wróci. Bo tak.
    Spojrzała na niego z nieukrywanym błyskiem w oku i dość nieznacznym uśmiechem. Właśnie sam jej się podsunął. Wycieczek nigdy nie odmawiała. Tym bardziej jeśli dane miejsce bardzo ją zaciekawiło. Podróż na Alaskę wydawała jej się niezwykle… atrakcyjna i magiczna. Choć może nie sama Alaska, co ta zorza polarna, którą zawsze chciała zobaczyć.
    — Chyba jednak masz nieco więcej do zaoferowania, niż autograf osoby aktora — uśmiechnęła się. Czując nieprzyjemny podmuch wiatru, skrzywiła się delikatnie i nieco szczelniej otuliła kocykiem. — Możesz mnie zabrać na Alaskę. — Sprecyzowała, co miała na myśli. Nie sądziła, aby teraz się mu w jakiś sposób narzucała. W końcu sam jej to zaproponował. A ona niemal zawsze korzystała z takich propozycji. — Ty mnie zabierzesz na Alaskę, a ja nauczę cię życia… w dziczy — zaśmiała się, chociaż to ostatnie określenie nie najlepiej pasowało do MC. Było to jednak jedyne co jej do głowy wpadło. To był dla niej idealny znak, aby już więcej nie pić wina. Teraz było jeszcze dobrze, jednak kolejny kieliszek mógł jej tylko zaszkodzić. A przecież nie chciała zaliczyć ogromnej wpadki, przez alkohol.
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  57. [Wyskakuj z tym pomysłem, to Ci powiem, czy mam Cię dość, czy nie, Boćku :D
    (Oczywiście, że nie <3)]

    Ashmee

    OdpowiedzUsuń
  58. — Tylko uważaj. Wiewiórki bywają wtedy najbardziej agresywne — parsknęła śmiechem. — I wtedy jest nastrój, który nie jest do opisania. Coś w rodzaju… najlepszego horroru z wilkołakami i najlepszego romansu. Ale nawet takie połączenie nie oddaje w pełni tego magicznego klimatu i atmosfery. Tej magiczności, tej tajemnicy. I w pewnym sensie grozy. — Powiedziała, mając zamknięte oczy. Wspomnieniami była przy tamtym jeziorze w czasie pełni. Nie było to to samo. Ale skoro nie mogła zobaczyć tego na własne oczy, to wspomnienia się do tego nadawały. — Grałeś może kiedykolwiek w Heroes V? — zapytała nagle, jakby wyrwana ze swoich rozmyślać. Przekręciła lekko głowę i wbiła w niego uważne spojrzenie.
    — Nawet jutro — odpowiedziała, uśmiechając się niepewnie. — Planowane wyjazdy są do bani. I zazwyczaj nigdy nie wychodzi z nich nic dobrego. I coś zawsze się psuje — powiedziała, wzruszając lekko ramionami. Przeniosła wzrok na kieliszki i butelkę z winem. — Albo lepiej nie jutro. Ale pojutrze, albo za dwa dni? Nic nie stoi nam na przeszkodzie — uśmiechnęła się. — Taki prawie spontaniczny wyjazd. A skoro nam obojgu pasuje, to co stoi na przeszkodzie? — zapytała, choć dla niej było to pytanie bardziej retoryczne. Musiała tylko wszystko odpowiednio zakręcić i była wolna, i mogła jechać. Dalsza decyzja zależała tylko od Martina. Ona mogła się dostosować do bardzo wielu kwestii i rozwiązań.
    — Nie patrzę na aktorów w ten sposób — zaśmiała się. — Jakoś… nigdy ich nie katalogowałam. Ten od filmów akcji, ten od komedii romantycznych. Kiedy zaczynam oglądać jakiś film, z jakimś aktorem, to najpierw uważnie obserwuję… atuty urody. Jeśli aktor wpasuje się w mój kanon piękna i przystojności, to patrzę na niego przez pryzmat roli społecznej, którą mu grać. Chodzi mi na przykład o takie role jak syn, ojciec, mąż, kochanek, brat. Po tym patrzę, jak gra i wczuwa się w rolę. Czy jest w tym autentyczny, czy nie. Czy podołał roli społecznej i roli aktorskiej. I za każdym razem robię to samo. Jest tylko jeden aktor, którego w ogóle nie oceniam, bo jest moim numerem jeden. I tu może być zaskoczenie, bo wcale nie mam na myśli Brada Pitta, choć on też w niektórych rolach jest świetny. Mówię o Johnny`m Depp`ie. Ponadto on ma dość… oryginalną urodę. A ja lubię oryginalne urody, oryginalny wygląd. Tylko nie każdy oryginalny wygląd jest atrakcyjny. A ta różnica, niestety, bardzo często się zaciera. I oryginalność nie równa się atrakcyjności — westchnęła, wyraźnie tym faktem zmartwiona. — Ale wracając do tematu, to jakoś nigdy nie patrzyłam przez pryzmat gatunków filmowych. W sensie na przykład kiedy oglądałam film akcji, a potem aktor zagrał w jakieś durnowatej komedii, to nie miałam obrazu tego mięśniaka. Jeden film, jeden aktor. Drugi film, drugi aktor, choć ten drugi mógł być tym pierwszym — powiedziała. Zmarszczyła lekko brwi, zastanawiając się, czy to zdanie, które przed chwilą wypowiedziała, ma w ogóle jakiś sens.
    Cały czas się w niego wpatrywała. Słuchała go uważnie i na koniec uśmiechnęła się pod nosem. Zaskoczył ją. Nie spodziewała się takiego wyznania. W pewnym sensie pochlebiało jej to, ponieważ nie sądziła, że są na takim etapie znajomości. Chociaż możliwe, że ona inaczej wszystko postrzegała. Dodatkowo zaskoczył ją swoim planem. Napisanie książki, jakby nie było, było bardzo poważną decyzją.
    — Chodź — powiedziała, sprawiając wrażenie jakby całkowicie go zignorowała i schodząc ze schodów i kierując się bardziej w głąb ogrodu. Nie był on szczególnie wielki. Właściwie prezentował się dość biednie. Jednak rodzinna, drewniana huśtawka z całą pewnością stanowiła pewną dumę tego ogrodu. Usiadła na jednej części.
    — Nie mam zamiaru się z ciebie śmiać — zapewniła, lekko odbijając się od ziemi i wprawiając huśtawkę w ruch. — A o czym chciałbyś napisać taką książkę? Czy to byłaby jakaś powieść? Poradnik? Coś autobiograficznego? Aby wydać opinię, muszę poznać więcej szczegółów.
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  59. — A szkoda. Bo przy odpalaniu tej gry, pojawia się pewien filmik wprowadzający. I poniekąd jego klimat odpowiada temu klimatowi, który towarzyszy podczas pełni nad jeziorem — wyjaśniła, uśmiechając się delikatnie. Sama nigdy nie była jakimś szczególnym fanem gier komputerowych. A jeśli już, to lubiła jakieś bardziej babskie gry – jakieś układanie kamyczków, jakieś puzze, czy coś muzycznego. To stanowiło dla niej pewną rozrywkę. Na Heroes V trafiła w sumie przez głupi przypadek. Dość sporo czasu zajęło jej przejście całej fabuły, jednak nie żałowała straconych dni i czasami nocy, bo przy tym świetnie się bawiła. A sama historia momentami była niezwykle ciekawa. Dodatkowy atut stanowiła ścieżka dźwiękowa. Choć niektóre elementy mogłyby być jednak lepsze.
    — Albo jeźdźmy jutro gdziekolwiek. Byleby się stąd wyrwać — mruknęła, patrząc przed siebie. Może i rzeczywiście koniec maja nie był idealnym czasem na podróż na Alaskę. Ale o tej porze roku było wiele innych miejsc, które mogliby odwiedzić. Właściwie to Mattie cieszyłaby się nawet z wycieczki za granicę Churchill. Byleby wyrwać się od tej szarej codzienności.
    — Uwielbiam go. Naprawdę go uwielbiam. Drugim, moim ulubionym aktorem, jest Leonardo DiCaprio. Jego talent aktorski i to, jak potrafi wczuć się w każdą rolę, jest niemal powalający — powiedziała, kiwając lekko głową. Uwielbiała tę dwójkę aktorów. Stanowili oni czołówkę w jej rankingu. Potem była długa, długa przerwa i pojawiali się następni bardziej znani aktorzy.
    Zaśmiała się i lekko przekrzywiła głowę, aby móc spojrzeć na niego z nieco innej perspektywy. — Biorąc pod uwagę tylko wygląd, to… w sumie ten ktoś miał sporo racji — przyznała. — Gdybyś grał w jakimś filmie, to od razu wzięłabym cię za jakiegoś kochanka. A jeśli miałbyś żonę, to byłbyś tym zdradzającym. Co do geja, to w sumie nie wiem. Może gdyby bardziej przypudrowali ci nosek, to wpasowałbyś się w urodę filmowego geja — zaśmiała się. Oderwała od niego wzrok, bo takie nachalne wpatrywanie się, nie stawiało jej w zbyt dobrym świetle. — A ja? Na kogo, twoim zdaniem, bym się nadawała? — zapytała z czystej ciekawości.
    — Wiesz, skoro powstał poradnik, jak napisać książkę kryminalną. To ty mógłbyś się zająć poradnikiem, jak napisać scenariusz — zaśmiała się. Chociaż z drugiej strony to wcale nie był taki głupi pomysł. Zapewne wielu młodych i początkujących scenarzystów by z tego skorzystało. Tym bardziej, jeśli poradnik byłby napisany w ludzkiej perspektywy i nie wypchany naukowym bełkotem.
    — Powieść kryminalna z wątkiem miłosnym w tle… Już mi się to podoba — przyznała, uśmiechając się delikatnie. Na podstawie samego gatunku mogła tyle powiedzieć. Lubiła takie połączenie, bo z tego zawsze wychodziło coś ciekawego. — Jeśli chciałbyś poczytać inne książki w tym gatunku, to mogłabym ci kilka polecić — uśmiechnęła się. Pożyczyć, to raczej mu nie pożyczy z obawy, że jej potem nie odda. A jednak wszystkie książki miały dla niej ogromną wartość. — Jasne, jak będziesz chciał porozmawiać, to ja się stąd nigdzie nie ruszam — zapewniła, śmiejąc się. Co prawda do niczego go nie zmuszała, jednak naprawdę zainteresował ją tym tematem i chciałaby się dowiedzieć, o czym planuje napisać.
    Odrzuciła włosy na plecy i również spojrzała w niebo.
    — Nie wydaje się. Tutaj jest naprawdę pięknie. Niebo jest czyste. A gwiazdy, to gwiazdy. Nie są zasłonięte przez jakieś sztuczne wytwory — powiedziała, uśmiechając się delikatnie. — Wszystko jest takie naturalne i takie prawdziwe. I, choć nie byłam w Londynie, to tak. Masz rację. Tutaj gwiazdy świecą mocniej, niż w jakimś tam wielkim mieście — zaśmiała się. Przez chwilę milczała, uważnie obserwując gwiazdy. W końcu uśmiechnęła się i nieco do niego przysunęła.
    — Patrz. Jak połączyć tę i tę, a potem tę i tę… to zobaczysz miśka, który wcina marchewkę — powiedziała, śmiejąc się i wskazując mu odpowiednie gwiazdy, który łączyły się w ten obrazek. Akurat wyobraźnię przestrzenną miała dość mocno rozwiniętą. I w gwiazdach często odnajdywała takie perełki.
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  60. [Dlaczego, nawet gdy tworzę pacyfistów, chcesz bym obijała Ci twarz? To jakiś fetysz, Boćku? :D
    Ogólnie rzecz biorąc, Ashmee w sytuacji zdrady by się nie wściekł, a jedynie kazał jej spakować swoje rzeczy i wyprosił. On naprawdę bardzo rzadko się gniewa i coś takiego raczej nie wyprowadziłoby go z równowagi... zwłaszcza, że jego małżeństwo to efekt upicia się do nieprzytomności i przypadkowego ślubu, więc z żoną jest... bo tak wyszło... no chyba że ustalisz coś z Giną, na czym będziemy mogli się oprzeć... i wymyślicie coś, co zmotywuje mnie do pobicia Cię, skoro tak pragniesz... ale żadnego deptania ziółek.]

    Ashmee

    OdpowiedzUsuń
  61. [Zawsze można na Ciebie liczyć. xD
    Bierę to z upijaniem się na męskim wieczorze i wypaplanie coś, czego Martin nie powinien mówić. Biorę to... mogą oglądać mecz i uchlać się wódką albo pomieszać cały barek Martina... może odwiedzą Lucka w piekle]

    Ash

    OdpowiedzUsuń
  62. Ashmee, pomimo że wrócił raptem rok temu, nadal posiadał w mieście przyjaciół. Stare znajomości nie rdzewiały i nawet nie potrzebowały oliwy; brak ich skrzypienia tylko mocniej umacniał go w przekonaniu o słuszności podjętego wyboru. Nowych też nawiązał całkiem sporo, choć nie był typem osoby społecznej.
    Nawet jeśli kiedykolwiek żałował urodzenia się w tej zapadłej dziurze, po latach zdecydowanie z ochotą wrócił na stare śmieci, by hołdować dawnym przekonaniom. Dom, w którym już nie pachniało jabłecznikiem; korytarz, na którym słychać już było tylko kocie i psie łapki; zatęchłe światło, nikło padające na oszronioną szybę. To wszystko, w swej prostocie stanowiło azyl. Azyl, w którym czuł się dobrze. Azyl, który bez skrępowania mógł nazywać domem. I kochał ten dom. Nieważne, co inni o tym myśleli.
    Z jednym z kolegów akurat był umówiony. Gina (nie)wyjątkowo nie chciała go dzisiaj widzieć i wprost oświadczyła, że może spierdalać; nie było to niczym nowym, a on jedynie odpowiedział uśmiechem, zgadzając się zostawić cały jego dom, by mogła tańczyć i śpiewać do szczotki. Sanchez cechował się naprawdę ponadprzeciętną cierpliwością, ujawniającą się w każdym skrawku jego krótkiego życia. Może była to kwestia chorego serca, nakazującego mu wykuć nerwy ze stali; a może po prostu się taki urodził. Można by gdybać, choć pacyfizm, jakim się cechował, nie zawsze przynosił pozytywne skutki. Czasami pozostawał zbyt bierny, zbyt szybko rezygnował i nie walczył o swoje, akceptując życie takim, jakim było. Po prostu żył, nie wadząc nikomu, gotowy wyciągać pomocną dłoń w razie potrzeby.
    Opuścił dom, żegnając żonę spokojnie i szybko wymknął się drzwiami, z nadzieją, że nie rzuci za nim żadnym z przedmiotów. Miał dość sklejania drogocennych pamiątek, poklejonych kropelką palców i odkuwania zlodowaciałych ubrań, które Gina zdecydowała się wywalić przez okno z powodu własnego widzimisię.
    Mogła posiedzieć sama. Z psem i kotami. Może ich nie zamęczy swoim towarzystwem. Kopanie mogiły za domem wcale nie napełniało go radością.
    Pojawił się u Martina całkiem szybko, nawet nie kwapiąc się do pukania. Doskonale wiedział, że dom jest otwarty, a on w swej niegrzeczności wcale nie zostanie zmieszany z błotem.
    — Przybyłem, zobaczyłem, upiłem się — rzucił do kolegi, przekraczając próg jego salonu; nie zdziwił go fakt, że Tarkowsky usadowił się na kanapie, zajęty oglądaniem reklam, poprzedzających nadchodzący mecz. Przeskoczył oparcie kanapy i usiadł obok niego, ciskając mu na kolana butelkę wódki. — Jeśli moje serce tego nie wytrzyma, zakop Ginę razem ze mną. Wybawisz świat i może dostaniesz pokojowego nobla.

    [Nie wiem, co tu się odjebało. XDDD]
    Ashmee

    OdpowiedzUsuń
  63. Nawet stąd - cudzej werandy, miała doskonałe widoki do fotografowania. Gdy nie otrzymywała zadania z gazety, nie musiała szukać konkretnego tematu do pochwycenia, swobodnie ćwiczyła nowy zawód. Okolice nietkniete człowieczym wpływem były wdzięczną modelką. Przypadkowe sytuacje stanowiły dla niej wyzwanie i musiała przyznać, że zaskakująco dobrze czuje się w nowej roli. Natura nie kaprysiła, poza tym sama Mina była zadowolona z efektów. Daleko jej było do wielkiego profesjonalizmu, ale podobało jej się to, co wywoływała. Czasami gubiła ostrość, czasami źle kadrowała ujęcia, ale najważniejsze zawsze wyłapywała. Aparat stał się jej przedłużeniem ręki i ostatnio nawet nie myśląc o tym,gdy wychodziła, zawsze brałą go z sobą. Nowe przyzwyczajenie.
    Zaraz przy domu, gdzie przysiadła u wejścia, rosły niskie krzewy z przekwitającymi owocami. Ciemna zieleń liści kontrastowała do bordowych i fioletowych kulek, którymi roślina była nakrapiana, a które najwidoczniej były smakołykiem dla małych ptaków, bo te jak szalone atakowały krzewy, podskubując i rwąc owoce. I tę walkę o jedzenie łapała, bawiąc się opcją przybliżenia, gdy nadszedł właściciel domu.
    Ostatnimi czasy zamykała się coraz bardziej w świecie widzianym przez aparat. Miałą tu spokój i ciszę, a jednak wciąż spotykała obcych ludzi i choć mieszkańcy byli pomocni, łagodni, wręcz kochani, to nadal miała problem do nawiązania kontaktu. Nie interesowały ją znajomości, których sama nie była w stanie utrzymać i pielęgnować, zresztą nie sądziła także, by była kimś, kogo chce się mieć za przyjaciela. Nie rozumiała więc, po co ludzie mogliby ją zaczepiać. Czego tak na prawdę mogliby od niej chcieć?
    Poderwała się z schodków i zeszła z werandy, stając na dróżce ułożonej z betonowych płytek. Kiwnęła głową na powitanie mężczyźnie i wyciągnęła w jego stronę dłoń z kluczami.
    - Przechodziłam tędy i widziałam wkradającego się przez okno szopa - wyjaśniła szybko swoją obecność. - Nie wiem, czy ma pan psa, czy kota, ale coś w środku chyba wystraszyło zwierzaka, bo wyskoczył i za nim przez okno wypadł pęk.
    Dopiero teraz wpadło jej do głowy, ze w środku nie musiało być żadnego pupila pilnującego domu. Mógł zadzwonić telefon, o ile jakimś cudem znalazło się zasięg w tej mieścinie. Albo mógł być włączony telewizor i któraś z reklam poszła na podkręconym dźwięku... Albo mógł zawiać wiatr i przeciąg mógł coś przewrócić, przesunąć, albo zawyć w framugach okiennic. Cóż, to nie jej sprawa, czekałą tylko po to, by zwrócić zgubę.
    Podniosła na kilka sekund głowę, zlustrowała postać przed sobą i odwróciła znów wzrok. Chyba go kojarzyła... Ale nie była pewna z kim rozmawia. W sumie mogła go wcale nie znać, może tylko był do kogoś podobny. Swego czasu na policji oglądała bardzo dużo zdjęć i czasami miewała deja vu.

    OdpowiedzUsuń
  64. Rozumiał go doskonale, niemniej jednak, gdy usłyszał co mężczyzna miał do powiedzenia, to dziwnie się poczuł. Oczywiście wiedział, dlaczego Martin przyjechał do Mount Cartier. Nie miał nic do powiedzenia na ten temat, bo teoretycznie właśnie od tego zaczęła się ich pierwsza rozmowa przy szklance jakiegoś alkoholu. To że się do siebie zbliżyli wynikało albo z drwiny losu, albo ich własnej głupoty. Westchnął cicho. Chciałby pomóc Martinowi, ale sam nie wiedział, jak mógłby to zrobić, bo w końcu zależało mu na nim i myśl, że ma pomóc mu w odbudowaniu relacji z kimś innym była dla niego samego zbyt bolesna. Nie wiedział też, co miałby mówić w tej sytuacji, więc najzwyczajniej w świecie uważnie słuchał, kiwał głową ze zrozumieniem i mówił, że na pewno wszystko się ułoży. Nie wiedział tylko, jak on sam na tym wyjdzie.
    Zamieszał sos, który powoli zaczynał gęstnieć. W powietrzu unosił się przyjemny zapach sosu pomidorowego i przypraw. Zaklął pod nosem, gdy skosztował odrobiny czerwonej masy. Przesadził z oregano, przez co sos nabrał nieco charakterystycznego ostrego smaku przyprawy. Nie było jednak tragicznie. Dolał pół szklanki wody i energicznie zamieszał kilka razy. Czerwona masa nieco się upłynniła.
    Odwrócił się do Martina obdarzając go ciepłym uśmiechem. Oparł się o blat starając się uniknąć położenia ręki na rozgrzanym blacie kuchenki. Odłożył na bok łyżkę.
    – Wiesz, że kiedyś będzie musiało dojść do rozmowy – zaczął spokojnie. Nie wiedział, czy rady wypływające z jego ust były w stu procentach szczere i czy Martin nie odbierze ich za takie. Nie chciał kłótni i nieporozumień z tego powodu. Nie chciał też włazić w relację dwóch osób, które kiedyś były sobie bliskie. On sam nawet nie wiedział, co by zrobił gdyby znalazł się w takiej sytuacji. Nie wiedział, czy byłby w stanie w ogóle przyjechać za kimś na ten koniec świata, zostawiając za sobą całe ówczesne życie. Cóż, można powiedzieć, że w sumie właśnie tak zrobił, ale w jego sytuacji on musiał wrócić do swojego młodszego brata, bo oprócz niego nie miał się nim kto zająć.
    Westchnął, krzyżując dłonie na piersi. Humor nieco mu się popsuł, ale skarcił się za to w swoich myślach. Czy jednak słusznie? W końcu i on był człowiekiem, mógł mieć swoje własne uczucia.
    – Wino brzmi dobrze, chyba że ty chcesz coś mocniejszego? – zapytał. Nie przepadał za alkoholem. Trunki sprawiały, że organizm i umysł Davisa nieco sobie folgowały i pozwalały na zbytnią wylewność. Poza tym sama myśl, że z alkoholem łatwo jest przesadzić, co skończy się porannym kacem wcale go nie zachęcała. Niemniej jednak zgodził się na to bez oporów i o dziwo z wielką chęcią.

    Charles Davis

    OdpowiedzUsuń
  65. Mogło się wydawać, że Mattie jest nieodpowiedzialna, albo mało odpowiedzialna. Jednak wcale tak nie było. Wszystko miała dokładnie obmyślone w swojej głowie. Decyzja o wspólnym wyjeździe była bardzo spontaniczna, jednak już wcześniej myślała o czymś takim. I wiedziała gdzie mogłaby podrzucić Maxa na weekend, tak aby nikomu nie stała się żadna krzywda. Dla niej, wystarczyło wybrać tylko odpowiedni weekend, spakować walizki i lecieć.
    — No tak — powiedziała, kiwając lekko głową. Uśmiechnęła się do niego i przez dłuższą chwilę wpatrywała się intensywnie. — Wiesz, masz taki specyficzny typ urody — zaśmiała się. — Podjeżdżasz nagle drogim samochodem, ściągasz drogie okulary, a kiedy się uśmiechasz, to pojawia się błysk z zębów — parsknęła śmiechem. Lubiła ten moment w tych wszystkich filmach. Nie zawsze ten błysk był widoczny, ale i tak zawsze tak samo ją bawił.
    — Meh — zaśmiała się. — Myślałam, że moje filmowe ja będzie bardziej się różniło od mojego prawdziwego ja — powiedziała. Nie zawsze była taka grzeczna i nie zawsze miała tak poukładane w głowie jak teraz. Jeszcze za czasów studiów czasami uprzykrzała życie nieznośnym sąsiadom, albo kłóciła się z nieznośnymi staruszkami. Pierwsza część tego co powiedział Martin niemal idealnie do niej pasowało. Jednak ta druga wersja wydawała jej się o wiele ciekawsza. — Ale buntowniczka z motocyklem? Podoba mi się. — Pokiwała głową z uznaniem.
    — Nie jestem tego taka pewna — zaśmiała się. — Nie lubię typowych romansów. Są… nudne. I strasznie dołujące. I potem ludzie mają zwichnięte spojrzenie na miłość, romans i wszystko co jest z tym związane. Ale na przykład jakieś kryminały czy sensacje z romansem w tle? To jest coś genialnego i bardzo autentycznego — powiedziała, przez chwilę zastanawiając się nad tym, co mogłaby mu polecić. — Najbardziej polecam ci książki
    Guillaume Musso. Ale nie wszystkie. Niektóre są ciekawsze, inne nieco mniej. Z tych, które mogę ci polecić to na pewno Telefon do Anioła. Zaczyna się bardzo niewinnie. Na lotnisku Madeline i Jonathan wpadają na siebie i przez przypadek zabierają zamieniają się telefonami. Od tej pory zaczynają się okropne schody, wychodzą na jaw różne niewyjaśnione i okrutne sprawy. A w pewnym momencie okazuje się, że łączy ich pewna, niewyjaśniona sprawa z przeszłości, która ich ściga. Kolejną jego powieścią jest Kim byłbym bez Ciebie. Poznali się na studiach, taka typowa miłosna historyjka. Zakochali się w sobie, on miał wyjechać, w końcu nie wyjechał. Jednak koniec końców się rozstali. I jest scena, z której jasno wynika, że z grzecznego i dobrego młodzieńca… Martinowi odbija i przechodzi na ciemną stronę, bo ukochana się nie zjawiła. I w sumie przez długi czas nie wiadomo, czy jest on policjantem, którym tak bardzo pragnął zostać, czy raczej złodziejem drogich dzieł sztuki. Jeszcze mogę ci polecić Central Park, gdzie Gabriel i Alice budzą się skuci ze sobą kajdankami. Niby nic takiego, ale zeszłego wieczoru ona balowała w Paryżu, a on w Dublinie. W jej broni brakuje jednego pocisku, jest pełno krwi i w ogóle nieco abstrakcyjna sytuacja. Ale cała reszta jest ciekawa — zaśmiała się. — Jeszcze jedną ci mogę polecić. Ale nie pamiętam tytułu. Mężczyzna kupuje komputer. Znajduje na nim adres mailowy do poprzedniej właścicielki. Zaczynają ze sobą pisać. Co ważne wyświetlają się u nich inne daty, co tłumaczą wadliwą usterką sprzętu. Umawiają się. Oboje przychodzą o tej samej godzinie, w to samo miejsce. I… się nie spotykają — powiedziała. Przeczytała chyba wszystkie książki tego autora, jednak tylko te zapadły w jej pamięci na dłużej i te mogła mu szczerze polecić. We wszystkich był pewien element kryminalny oraz romansowy. A jeśli dobrze go zrozumiała, to jego książka miała być utrzymana w podobnym klimacie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Gdzie ty tam jednorożca widzisz? — zaśmiała się, również spoglądając w gwiazdy. Uśmiechnęła się pod nosem i pokręciła głową z niedowierzaniem. — Ale w sumie… tak trochę — przyznała, wciąż się śmiejąc. Spojrzała na jego kombinację i pokiwała głową. — A patrz. Jak połączysz tę i tę i dodasz do tego część twojego żółwia, to wyjdzie nam pierścionek zaręczynowy — stwierdziła, wskazując na odpowiednie gwiazdy.
      — Właściwie to cały czas tak robię. Nie potrafię patrzeć w gwiazdy i ich nie łączyć w różne wzory. To mnie… nieco uspokaja i w pewnym sensie inspiruje. Zresztą, takie samo patrzenie w gwiazdy jest niezwykle nudne. A tak to masz zajęcie i podziwiasz ładne widoki — uśmiechnęła się, przekręcając głowę w jego stronę. — Chcesz wykorzystać moje łączenie gwiazd dla własnych celów?
      Mattie

      Usuń
  66. Ashmee wcale nie wpakował się w związek z własnej woli i czasami wręcz zastanawiał się, czy taki obrót spraw miał jakiś wyższy cel, którego Sanchez (przynajmniej na razie) nie był w stanie zrozumieć. Nigdy właściwie nie rozwodził się nad tym, czy nie powinien skończyć tej maskarady; być może była to kwestia zwykłego, prozaicznego przywiązania, jakie sprawiało, że wciąż trwał przy boku Giny, nie mając serca zakończyć tej dziwnej relacji. Nie miał nawet pojęcia, czy ją kochał; wszystko to zdarzyło się tak szybko, tak szybko przygniotło go swoim ciężarem, że właściwie nie miał pojęcia w co się wpakował. Powoli uświadamiał sobie kim jest i w jak głębokim bagnie siedzi, lecz wiedza przychodziła powoli. A umysł analizował zdecydowanie wolniej, po czasie wpajając mu nowe zachowania, będące skutkiem kuriozalnych wydarzeń, jakie wstrząsnęły jego życiem całkiem... niedawno?
    Któż to wie. Ashmee był niebanalną personą; różne rzeczy odbierał inaczej, inaczej je przyjmował, inaczej cierpiał, inaczej doświadczał smutków i radości. Nie byłoby kłamstwem stwierdzenie, że miał spaczoną osobowość; ponadprzeciętna cierpliwość, jaka trzymała się go na każdym kroku była doprawdy niepokojąca. Choć może Bóg specjalnie wykreował go na anioła, bo był jedyną osobą, która była w stanie znosić wybuchowy temperament Giny.  Każdy gniew obracał w spokój i pomimo dość specyficznych okoliczności, czasami potrafił ją ugłaskać. Innym razem po prostu pokornie szedł spać na balkon i chorował przez kolejny tydzień, dotknięty przeziębieniem, które spowodowała; wtedy jego żona łapała się wyrzutów sumienia, a w rezultacie samoistnie się ugłaskiwała i bywała łagodna przez jakieś dwa, góra trzy dni.
    —Załóż Ginie kajdanki za plecami — stwierdził poważnie, przykładając sobie pięść do piersi. — Nawet po śmierci spróbuje się uwolnić, żeby wydrapać mi oczy. Lepiej dmuchać na zimne. Dosłownie na zimne — uśmiechnął się samymi kącikami ust i posłał mu oczko. — Na nagrobku nie zapomnij wspomnieć mojego poświęcenia dla miasteczka, żeby nie zniszczyła go ta mała złośnica — pokręcił głową, obserwując kolegę, podchodzącego do barku. Przyjrzał się jak rozlewa trunek, a w odpowiednim momencie sięgnął po szklankę, którą postawił przed nim Martin. Skinął głową, jakby ponaglając go do kontynuacji, a gdy skończył, upił łyk i odstawił znów szklankę, zabierając się do odpowiedzi.
    —W Mount Cartier zawsze jest tak zimno, że lód to tylko kropla w morzu — stwierdził wesoło. — Zamarznięta kropla, ale nadal kropla, prawda? — znów napił się trochę i wzruszył nieznacznie ramionami, wzdychając ciężko. — Moje małżeństwo jest w takiej kondycji jak zwykle. Nadal nie rozumiem jakim cudem wpakowałem się na ślubne kobierce; w dalszym ciągu Gina nienawidzi mnie trzy razy dziennie i nadal próbuje wyprowadzić mnie z równowagi. Stała się jednak trochę, odrobinę, odrobinkę łagodniejsza i już nawet nie zwraca się do mnie: Dupku, Skurwysynie, Chuju albo Sukinsynu. Więc jest postęp. Jestem z niej dumny. Naprawdę — spojrzał na przyjaciela różnobarwnymi oczami. — A u Ciebie, co słychać? Więcej powodów do zapicia ze smutku, czy opicia?

    Ashmee

    OdpowiedzUsuń
  67. [Sesja się skończyła, siły zregenerowane, mogę odpisywać.]

    Rozumiał, że Martin musiał się wygadać. On sam zapewne też nie chciałby trzymać swoich żalów w środku i musiałby się z kimś tym podzielić, by mu ulżyło. Nie oczekiwałby słów zrozumienia i pocieszenia. Chciałby, żeby ten kwas nie zatruwał mu umysłu jak i całego ciała. Na szczęście Davis nie miał w naturze robienie komuś wyrzutów o to, że ktoś z kim tworzył jakąś bliższą relację chce mówić o swoim byłym. Charlie nie należał do tych zazdrosnych, oczywiście w pewnych granicach, które jeśli zostałyby przekroczone, to mogłoby stać się nieprzyjemnie. Martin był jednak od tego daleko.
    Powoli kończył robić spaghetti. Humor zaczął mu się też poprawiać i po chwili uśmiech znów zawitał na jego twarzy. Niemniej jednak sprawa Martina i jego byłego wciąż siedziała w jego głowie i nie chciała go opuścić. On sam nie zdecydowałby się na próbę odbudowy relacji z kimś, z kim był już w związku i wiedział, że nic z tego nie wyszło. Nie wchodził dwa razy do tej samej rzeki, bo nie widział w tym większej logiki. Oczywiście nigdy nie zdecydował się, by powiedzieć o tym Tarkowsky'emu.
    Przeniósł swój wzrok na mężczyznę dopiero wtedy, gdy usłyszał cichy brzdęk szklanego kieliszka stawianego na blacie. Nie przepadał za winem, jednak obecnie miał ochotę na jakiś alkohol, a wino sprawiało, że nie czuł się źle z myślą, że chce się upić. W końcu picie wina nie było postrzegane aż tak źle jak picie wódki czy piwa. Te dwa rodzaje trunków były strasznie demonizowane we współczesnym społeczeństwie. Wino wręcz przeciwnie.
    – Przydałby mi się jakiś odpoczynek – powiedział, po krótkiej chwili zastanowienia. Jego praca nie była ciężka, bo musiał obciąć dziennie kilka osób i przez większą część dnia miał wolne, gdyż zazwyczaj przychodziło do niego maksymalnie dwie lub trzy osoby. Problemem było jednak to, co działo się w jego życiu. Opieka nad młodszym bratem, próba utrzymania domu i przywracanie go do dawnego wyglądu, stres i ogólne uczucie, że nie pasuje do otaczającego go środowiska sprawiała, że bywał spięty i czuł na barkach pewien ciężar. Kilkudniowy urlop możliwe, że sprawiłby że Charlie poczułby się lepiej. Oczywiście spędziłby ten czas razem z Martinem, do którego żywił znacznie głębsze uczucia niż zwykła przyjaźń.
    – Z tobą mogę jechać wszędzie, nawet na biwak do naszego lasu – powiedział, uśmiechając się. Odwzajemnił pocałunek, przysuwając się nieco bliżej do mężczyzny. Tarkowsky sprawiał, że Davis czuł się przy nim jak jeszcze przy żadnym innym mężczyźnie. Było to trochę przerażające i nieswoje, niemniej jednak bardzo mu się podobało. Nie chciałby, żeby kiedykolwiek to przeminęło. Westchnął, gdy odkleił się już od Martina.
    – Jedźmy tam, gdzie jeszcze nie byłeś. Będziemy mieć zabawę razem – zaproponował. On nie był dobry w wybieraniu, bo zazwyczaj albo decydował się na jakieś głupoty, by nie sprawiać problemów, albo proponował coś zbyt wymagającego jak afrykańskie safari albo wyjazd do Australii, gdzie nawet pogoda miała za cel zabicie wszystkich turystów, jakby tamtejsza fauna i flora nie mogła sama załatwić sprawy.
    – Na razie jednak usiądź przy stole, bo zaraz będzie kolacja – powiedział, zwracając się ponownie w kierunku garnka z gotowanym sosem, który powoli zaczął nabierać odpowiedniej konsystencji. Fryzjer wiedział, że za niedługo będzie można wszystko podać. Upił kilka niewielkich łyków wina i zaczął wyciągać talerze.

    Charles Davis

    OdpowiedzUsuń
  68. Cześć!
    Niestety, Ashmee okazał się postacią nie na moje barki i przez wgląd na jego delikatność, niestety musimy się rozstać. Dziękuję za wątek i bardzo przepraszam za jego przerwanie! <3

    Buziaki,

    Ashmee

    OdpowiedzUsuń