A kiedy śnieg przestanie prószyć, to Monty na spacer ruszy.

Blog zawieszony

Po przeprowadzeniu ankiety większością głosów wygrała opcja zawieszenia bloga. Oznacza to, że autorzy mają możliwość dalszej gry i zapisów, ale administracja — za wyjątkiem wysyłania zaproszeń i wpisywania do listy bohaterów — nie będzie angażować się w życie bloga. Z tego samego powodu zakładka Organizacyjnie na czas zawieszenia bloga zostaje usunięta. Raz jeszcze dziękujemy za Waszą obecność i życzymy Wam wszystkiego, co najlepsze.

nie istnieję & latessa

Kalendarz

16/02/14 Otwarcie
16/02/14 Nowy mod
22/02/14 Wydarzenie: Burza Śnieżna – link
24/02/14 Odejście moda
26/02/14 Nowy mod
19/04/14 Wydarzenie: Mecz Hokeja – link
02/07/14 Nowy szablon
07/07/14 Wydarzenie: Kto zabił? – link
20/07/14 Odejście moda
23/07/14 Nowy mod
29/08/14 Zamknięcie
24/12/15 Reaktywacja
25/12/15 Nowy admin
28/12/15 Wydarzenie: Kolacja wigilijna – link
29/06/15 Nowy nagłówek
09/10/16 Wydarzenie: Deszcz i wichura - link
28/11/16 Nowy nagłówek
10/12/16 Wydarzenie: Uratuj święta! - link
04/01/17 Wydarzenie: Psi zaprzęg - link
28/01/17 Wydarzenie: Słodka Walentynka - link
04/02/17 Nowy szablon
27/03/17 Wydarzenie: Mount-ipedia - link
21/04/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap I - link
01/05/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap II - link
02/05/17 Nowy nagłówek
17/09/17 Wydarzenie: Spływ kajakowy - link
02/02/17 Nowy szablon
14/02/17 Wydarzenie: Poczta walentynkowa - link
07/07/18 Zawieszenie
gru
25
2015

(...)scenariusz przepadł, zabawa skończyła się nam.

Jean A. Jenkins

30 lat weterynarz FC: Liv Tyler

4 lata w miasteczku / dwa husky - Laila i Neco - na utrzymaniu / codzienny jogging w pobliskim lesie / mały dom na skraju ulicy / stara, niebieska furgonetka / od trzech miesięcy nowy weterynarz w Mount Cartier / kilka tajemnic w rękawie, kilka już zdradzonych / słabość do starych filmów i czerwonego wina / destrukcja w kuchni / spokój / podobno niezła tancerka / uczulenie na jad pszczeli / paniczny strach przed pływaniem / ambicja / ubocze / głośne manifestowanie własnych poglądów / ponoć samowystarczalna / za młoda na wdowę / niekończące się wyrzuty sumienia / obrączka w szkatułce / wypadek samochodowy, który niecały rok temu zmienił wszystko / zbyt wiele pytań, za mało odpowiedzi


To wszystko miało wyglądać zupełnie inaczej. Marzenia o długim, wspólnym i szczęśliwym życiu w małym domku, gdzieś na samym końcu świata. Urokliwe chwile zwieńczone śmiechem dwuletniej dziewczynki, która tak bardzo lubiła warkoczyki. Chęć zaadaptowania się w całkowicie nowym środowisku. Pragnienie odseparowania się od problemów współczesnego świata. Jedna sekunda i wszystko się zmienia. To miały być cudowne wakacje. Wszystko było dopięte na ostatni guzik: walizki wypełniały już bagażnik starego pickupa, w radiu słychać było spokojne pomrukiwanie jazzowej wokalistki z poprzedniego dziesięciolecia. W skupieniu prowadziłaś samochód, spoglądając co jakiś czas na męża i dziecko, odbijających się w lusterku wstecznym. I zdajesz sobie sprawę, że naprawdę jesteś szczęśliwa. Kilkadziesiąt kilometrów dalej wszystko się zmienia, za sprawą niebieskiego vana i śliskiej nawierzchni. I nic nie jest już takie samo.



____________________________________
Cześć i czołem! Wolę wymyślać niż zaczynać. Lubimy z Jean mocne dramaty i zabawę, ale damsko-damskie nam nie wychodzą, serio. Więc się nie podejmujemy. Niestety.

26 komentarzy:

  1. (Czy to coś zmieni, jeśli napomknę, że właśnie skończyłam pisać KP mojej pani weterynarz, która wisi w roboczych od plus minus godziny? Odezwij się na maila: nothingetsforgiven@gmail.com)

    Aurora Leatherwood

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawa kreacja bohaterki, wydaje się pasować do klimatu miasteczka. Może z odrobiną szczęścia uda jej się znaleźć jakąś poczciwą duszę, która wyleczy ją z ran przeszłości. Tak w ramach wdzięczności za cztery lata pomocy zwierzakom. Jest tylko jeden szkopuł: cenzusy wiekowe zostały wprowadzone nie bez powodu, więc jeśli chcesz by Twoja Pani była weterynarzem, musisz dodać jej cztery lata lub zaznaczyć w karcie, że pracuje dopiero od tego roku. Zdaję sobie sprawę z tego, że studia weterynaryjne kończy się wcześniej, ale z mojego researchu wynika, że tytuł co najwyżej uprawnia do praktyki pod okiem innego weterynarza. Poza tym malomiasteczkowi mogliby mieć problem z powierzeniem swoich pociech komuś tak młodemu. Stąd moja prośba.

    A tak poza tym wciąż są święta, więc życzę Ci smacznego karpika i wesołego balwanka. W Mount Cartier na pewno będą warunki na lepienie go.


    Declan McCain

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, dopisek uwzględniony :) Pisząc kartę nie miałam nawet na myśli, że od czterech lat piastuje to stanowisko, tylko po prostu mieszka ;) Nie pomyślałam, że może z tego wyniknąć drobne nieporozumienie.

      Bardzo dziękuję za miłe słowa odnośnie postaci. Postaram się dopiąć wszystko na ostatni guzik i zostać tutaj najdłużej jak się da.

      I również życzę wszystkiego, co najlepsze w te święta, rodzinnej atmosfery, zdrowia i śniegu (kto wie, może jeszcze spadnie?)
      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  3. [Dzień dobry wieczór :) W przyszłości usługi Jean będą pewnie Hattie potrzebne, bo planuje kupić sobie psa. Ale skoro damsko-damskie niet, życzę jedynie miłego pobytu na blogu i wspaniałych wątków :)]

    Hattie

    OdpowiedzUsuń
  4. Widzę, że tak trochę pusto z wątkami u Ciebie. Jeśli nie będziesz miała z kim grać, daj znać, pomyślimy nad jakimś scenariuszem spotkania

    Declan McCain Jr

    OdpowiedzUsuń
  5. [Lubię postać. Tym bardziej z takim pięknym wizerunkiem. Bardzo na plus ;)]

    Philip

    OdpowiedzUsuń
  6. [A masz rację że może wyjśc coś ciekawego i nawet mam pomysł:D Twoja pani nie tutejsza, a mój Gabe tak różnie na obcych patrzy, na początku gdy parę razy ją spotkał, mogliby się niezgadzać ze swoimi poglądami, no ale ona wdoda, to by zrozumiał, a co do samego wątku, pomyślałam o czymś takim. Jej psina wbiega na środek zamarźniętego stawu i niechce zejśc, nie wiem skaleczyła się czy coś, a twoja pani w akcie dobroci pójdzie po nią, może kra by się załamała twoja siup do wody, a że Gabe byłby akurat na polowaniu, to rzuciłby sie na ratunek? Tak na początek, ale słucham twoich propozycja:D Aaa i Liv- cudo:D]
    Gabriel

    OdpowiedzUsuń
  7. [A dziękuję:d NAstępnym razem ja zacznę:D A różnie, zalezy od weny i chwili, dawaj co masz:D]
    Gabe

    OdpowiedzUsuń
  8. Gabe wiedział co nieco o samotności. W takim miasteczku jak Mount Cartier mogło być się albo szczęśliwym z rodziną, albo samotnym nieszczęśnikiem. Ludzie szybko łapali na języki każdego kto odstawał, zwłaszcza jeśli ktoś był nietutejszy. Gabriel miał o tyle dobrze że się tu urodził. Starsze pokolenie obserwowało jego pierwszy krok, pierwszy młodzieńczy bunt, pierwsze rozstania. Jeśli o nich była mowa, gdy tylko jego zaręczyny zostały zerwane, każdy w miasteczku był myśli że to jego wina, w końcu mógł się bardziej postarać. To samo tyczyło się wychowania siostry. Matka była zbyt chora, by wiedzieć o tym co ta smarkula wyrabiała, i gdy odpowiedzialność spoczęła na nim, każde z jej przewinień również. Nic dziwnego że w takie dni oddawał się swojej pracy, w której odnalazł również hobby i możliwość odreagowania. To nie tak że wyżywał się na zwierzętach. Nie. Tym mógł jedynie podarować szybką i bezbolesną śmierć. Był momentami tak jak one, spłoszone, wściekłe, czekające na jakąkolwiek pułapkę. Dzień nie był zimny w porównaniu do innych, śnieg prószył co jakiś czas, ale tym razem nie trzeba było zakrywać każdego skrawka skóry. Ubrany w gruby wełniany sweter i kamizelkę, wolnym krokiem pokonywał zaspy śnieżne, trzymając na ramieniu upolowane ptactwo. Nie było dla niego, jeden z sąsiadów poprosił o większa porcję- oczywiście za opłatą.
    To był chyba cud że usłyszał kobiecy krzyk. Wiatr wiał tak mocno, że mogło mu się przesłyszeć, ale gdy krzyk pomocy się ponaglił, nie czekając dłużej puścił zdobycz, biegiem wyrywając się w kierunku skąd pochodził krzyk. Zamarznięte jezioro. Trzeba było mieć dobry wzrok by dostrzec wynurzające się i chowające kobiece dłonie. Nawet się nie zawahał wejść na kruchy lód, rzucając się w kierunku ogromnej dziury w krze. Szybkim ruchem zdjął buty z nóg, wskakując do wody, nie miał jak dosięgnąć przerażonej kobiety więc to było konieczne. Miliony przekleństw mieszały się z pośpieszającym krzykiem. Miała mało czasu. SIlnym ruchem oplótł kobietę w pasie wypychając ją na powierzchnię.
    - Podciągnij się.- krzyknął, pomagając się jej wydostać na grubszy kawał lodu. Nie było to łątwe, zważywszy że miał na sobie sporo ubrań, które przesiąknięte ciągnęły na dno. W końcu udało mu się ją wesprzeć, by po chwili samemu paść obok niej na bezpiecznym gruncie. - Żyjesz?- spojrzał na nią, wyszukując jakichkolwiek urazów. Nie mogli tam tak leżeć, nie cali przemoczeni.
    Gabriel

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie miał swojej kochanej i wychwalanej pod niebiosa księżniczki. Miłość od lat wrzucał do worka z napisem — „NIE ISTNIEJE”. Dla niego stanowiła raczej formę pomówienia lub głupiej plotki, na pewno nie była czymś, czego można było prawdziwie doświadczyć. Co innego jego psiaki. Były oczkiem w głowie McCaina, ale raczej traktował je w kategoriach rodziny, a to już przecież zupełnie inny stan przywiązania. W końcu nie chodziło o byle związek, sprawował nad nimi nieograniczoną i stałą pieczę, a kiedy coś im dolegało, niezwłocznie starał się temu zapobiec. Był wobec nich niemal tak dobroduszny, jak zatroskany tatuś o swoje dziecko. Kiedy więc jego koledzy zachwycali się nad niemowlętami i odkrywali w sobie instynkt ojcowski, on odpowiedzialności za drugą istotę doszukiwał się w opiece nad zwierzakami.
    Pierwszym z nich był Bali. Lider zespołu i samiec alfa, który pełen energii i zapału prowadził zaprzęg. Do tego piekielnie inteligentny, więc doskonale wiedział kiedy zejść z trasy, by uniknąć ewentualnego zagrożenia. Zaraz za nim posłuszna i łagodna suczka, Danu, która nie tylko dbała o dobro psich kompanów, ale również miała w sobie na tyle dużo spokoju, że bez problemu łagodziła wszelkie spory. Bali i Danu odziedziczyli imiona celtyckich bogów nie bez powodu, w wyobrażeniu Declana pozostawały małymi, futrzanymi niezwykłościami.
    Nie było mowy o tym, by zignorował pierwsze objawy choróbska, które przypałętało się niedawno do jego domu, atakując biedną Danu. Od razu ograniczył jej wyjścia do absolutnego minimum i pomimo własnego dyskomfortu zwiększał wilgotność pomieszczenia poprzez umieszczone na kaloryferach mokre ścierki. Problem w tym, że niewiele mu to dało i do niewinnego kichania dołączył brak apetytu, podwyższona temperatura ciała i niechęć do zabawy (nie to, żeby na co dzień była wulkanem energii – tę rolę spełniał raczej Bali).
    Niewiele myśląc opatulił ją kocem grzewczym i w trymiga zawitał do weterynarza.
    Nie oszukujmy się – nigdy tej baby nie znosił. Wydawała mu się za młoda i za głupia na powierzenie jej pupilów, ale postawiony pod ścianą musiał jej zaufać. Wtargnął do jej domu bez żadnego ostrzeżenia i jakby tego było mało, zupełnie nie przejął się tym, że aktualnie kobieta zajęta była piciem ciepłego kakao.
    — Ma gorączkę, kicha i od paru godzin nie chce ruszyć jedzenia. Przydałby mi się jakiś lek na odporność — wypalił bez powitania, kładąc skomlącą Danu przed panią doktor.
    No cóż... i tyle jeśli chodzi o jego maniery. Wywiało je wraz z szaleńczo rozbrykanym wiatrem, zrywającym gałęzie w Mount Cartier.

    Declan

    OdpowiedzUsuń
  10. Oddychał ciężko, taki wysiłek w lodowatej wodzie, może robił dobrze ale morsom i nie przy tak niskiej temperaturze. Jakie ubranie było dosłownie opuchnięte od nadmiaru wody. W całym zamieszaniu nawet nie zauważył psa biegającego w przerażeniu niedaleko nich. Gdyby nie owa sytuacja zbluzgałby kobietę, za to jak głupia była wchodzą na Zamarznięte jezioro.
    W jego głowie trybiki uruchamiały się z niesamowitą prędkością. Szok jakiego doświadczało ciało, był gorszy dla tych którym przytrafiło się to pierwszy raz. On już jako dziecko miał możliwość spróbowania takiej przyjemności. Jako czternastolatek, to właśnie ojciec pokazał mu jak się pływa. Gabriel będą głupim szczylem, wraz z młodszą siostrą bawił się dubeltówką, która naładowana wystrzeliła wybijając sporą dziurę w domowym murze. Lyla-młodsza siostra straszliwie płakała, a sam pan Mc Avoy dowiedziawszy się o tym postanowił syna wyciągnąć na polowanie. To tam wrzucił własne dziecko do przerębli, by nieco studziło swój zapał do zabawy bronią, przy młodszej siostrze. Cały miesiąć, walczył z zapaleniem płuc. Takiego wspaniałego ojca właśnie miał.
    Kobieta leżąca obok, telepała się pod wpływem dreszczy. Do jego domu była zbyt daleko, by nie obyło się bez lekarza. Musiał być szybki. - Jesteś w szoku, musisz się rozgrzać.- rzucił, bardziej do siebie, zapewne wyglądając jak szaleniec gdy zaczął ściągać z siebie puchową kurtkę przesiąkniętą wodą, zostając przy tym w swetrze na długi rękaw. Szybkim ruchem nałożył buty na nogi. Gdy tylko to uczynił, doskoczył do kobiety. Chociaż miał skostniałe ręce, złapał za jej okrycie, rozpinając go sprawnie, gdzie niegdzie, nawet rozrywając szwy. Takim sposobem pozbył się jej okrycia i nawet nie zastanawiając się nad jej reakcją, chwycił ją pod kolana i podniósł ją do góry, przyciskając ją do siebie jak tylko się dało.- Wytrzymaj jeszcze chwilę.- wymruczał, doskonale wiedząc gdzie ma iść. Niedaleko tego jeziora była stróżówka jego przyjaciół, w której od czasu do czasu, podczas polować wypijali pochowane Brendy. Szybkim krokiem opuszczając jezioro, jego wzrok natknął się jeszcze na psa, do którego zagwizdał, by podążył za nimi.
    Gabriel

    OdpowiedzUsuń
  11. [Dzień dobry, witam panią weterynarz :) Może wątek z moją Mainą, która jest stażystką u Jean?]
    Maina Middle

    OdpowiedzUsuń
  12. [Cześć! Tak właściwie, to ona łatwego życia też raczej nie ma, patrząc na jej historię. :D A Fassy'ego nie da się nie kochać, zwłaszcza jak się obejrzy kilka filmów z nim i ma się szansę dostrzec jego talent. I niesamowite ciało. I twarz. I wszystko. ; D
    Ochota oczywiście jest, ale nie bardzo wiem, co mogłybyśmy wydumać w ramach wątku, choć to może być kwestia zmęczenia. ;c]

    Lucas Marlowe

    OdpowiedzUsuń
  13. Niejednokrotnie widział jak po takich wypadkach amputowane są kończyny, czy w najłagodniejszym wypadku, palce u stóp. I wszystko to tylko dlatego że ktoś bojąc się o zimno, zostawał w mokrych ubraniach. To było gwoździem do trumny. I choć z uroczą brunetką nie miewał zawsze pozytywnych relacji, to wolał niewidzieć jak lekarze zastanawiają się którą nogę uciąć. Gdyby usłyszał czemu tak naprawdę wchodziła na tafle lodu, z pewnością śmiałby się dobre parę godzin. Widać było że nie pochodziła z Mount Cartier. Przyjaciel, przyjacielem, ale były na to lepsze sposoby, niż ryzykowanie swoim życiem, przynajmniej on tak sądził, a z zawodu był myśliwym. PRzykładanie wagi do życia futrzaków, nie było dla niego na pierwszym stopniu, jak można było się domyślić. Nie była ciężka, ale zimno wdawało się we znaki. Kątem oka widział że się nerwowo rozgląda. Jeszcze tego brakowało by szukała swojej torebki, czy czegos takiego.
    Musieli wyglądac żałośnie, mokrzy i zmarźnięci, ale nie myślał o tym. Już z daleka widział chatę myśliwską, a myśli że zaraz się ogrzeją była jak dobra zachęta. Chyba już dawno tak bardzo nie lubił zimna, jak w tej chwili.
    Słysząc jej pytanie, z początku milczał. Nie chciał marnować sił. Był zmęczony. Niósł ją przez zaspy śniegu, czując że zaczyna przemarzać. Jednak był tutejszy, zimno było dla niego codziennością. Widząc jej minę, sine usta i spojrzenie, które nawet dla niego nie było najlepszym, wypuścił z płuc powietrze, wzdychając.- Do chaty myśliwskiej.- rzucił, wchodząc na nieduży pagórek, z którego owe miejsce mogła zauważyć. Nie duża drewniana chata, z wystającym murowanym kominem. Miał nadzieję, że gdzieś tam schowana była Brendy. Tego było im obojgu trzeba.- Musimy się ogrzać.- nie było mu do żartu, a z pewnością coś by dodał. W takich sytuacjach zawsze był poważny.
    [Spokojnie, spokojnie, zaraz ten głupek wróci po drugą psię:D Przepraszam że dopiero teraz, praca wykańcza:(]
    Gabriel

    OdpowiedzUsuń
  14. [Okej, zgłaszam się z chęciami. Jeśli wolisz wymyślać, to liczę na Ciebie. :D]

    C. Nash

    OdpowiedzUsuń
  15. Mogę liczyć na odpis? W razie czego nie pospieszam, nie wiem tylko, czy zapomniałaś, pominęłaś, czy po prostu masz mnie gdzieś w kolejce i jeszcze nie doszłaś do odpisu.

    Declan

    OdpowiedzUsuń
  16. Nie ma żadnego problemu. Odpisuj sobie kiedy tylko chcesz. Ja pytałam o wątek raczej tak z przezorności. Cieszę się, że jest aktualny i będę czekać cierpliwie na odpowiedź.

    Declan

    OdpowiedzUsuń
  17. [Harry ma cierpliwości aż za nadto! :D]

    OdpowiedzUsuń
  18. [Mi pasuje ;3 Mogli się poznać już na samym początku jego przyjazdu, gdy ten przyszedł do niej ze swoim nowym psiakiem, którego wziął jako szczeniaka od swoich nowopoznanych sąsiadów, by mu w domu pusto nie było :D A teraz spotkają się u niego w domku przy gorącym cappuccino, oglądaliby jakieś filmy, rozmawiali itd A z czasem może, by coś pykło ;3]

    Harry

    OdpowiedzUsuń
  19. [Dziękuję i nawzajem! A co do wymagań to nie mam żadnych :D]

    OdpowiedzUsuń
  20. Harry uciekł od codziennego zgiełku jaki towarzyszył mu na co dzień. Był zmęczony tym jak żył, tym jak wykorzystała go żona, która złamała mu serca i pozbawiła rodzicielstwa, a tak cholernie kochał swoją córeczkę. Na domiar złego los zesłał na niego śmiertelną chorobę. Uciekł z wielkiego miasta i trafił tutaj, do mroźnej krainy, gdzie poznał wielu serdecznych ludzi, rozpoczął nową pracę i wdrożył się w panujące tutaj warunki. Czuł się tutaj tak swobodnie, jednak myśl, że nawet przed śmiercią nie będzie mu dane ujrzeć swojej córeczki rozrywała go od środka. Leslie była zwykła bezuczuciową suką, która jedynie wykorzystała jego konto bankowe, a gdy to wystarczająco jej nie zadowalało od tak odeszła zostawiając Harryego samego.
    Do dziś mężczyzna zastanawia się jaki popełnił błąd. Co mógłby jeszcze zrobić, aby odzyskać Mary, jednak wie, że nadal stoi na przegranej pozycji i jak na razie nie zapowiada się aby było inaczej.
    Momentami pod wpływem gromadzącej się w nim frustracji cieszył się, że którejś nocy albo któregoś dnia po prostu zaśnie i już nigdy się nie obudzi, zazna wtedy całkowitego spokoju, będzie mógł uwolnić się od problemów.
    Wracał właśnie z pracy, został dłużej w szkole, by sprawdzić ostatnie sprawdziany. Jego ukochany Rand Rover świetnie radził sobie na oblodzonej drodze w mroźnych warunkach. Zmarszczył czoło widząc na poboczu dobrze znaną jej osóbkę. Wyglądała na zmarzniętą. Nie zastanawiał się ani chwili dłużej, zaparkował auto niedaleko jej samochodu i od razu do niej podszedł wcześniej zabierając z wozu gruby koc, który woził na tylnich siedzeniach.
    - Jean – wydukał okrywając ja materiałem. Zagarnął ją w swoje ramiona, by mogła się szybciej zagrzać. – Chodź, zagrzejesz się w moim samochodzie, jesteś lodowata – zaprowadził ją do auta, otworzył drzwi, które za nią zamknął, od razu dołączył do niej. – Co się stało? Pojazd ci nawalił?

    OdpowiedzUsuń

  21. Widząc to w jakim stanie jest kobieta Harry przyciągnął ją na moment do siebie i pocałował czule w czoło, po czym pogłaskał ją po plecach przez koc, który jej poprawił, by się rozgrzała. – To tylko głupi samochód, spokojnie – szepnął starając się ją uspokoić, po czym ruszył do siebie, gdzie posadził ją na kanapie w salonie, a sam poszedł do kuchni, gdzie zrobił dla nich gorącą czekoladę. Podał jej kubek, gdy wrócił do salonu i kucnął przed kominkiem, w którym po niecałych 5 minutach zapłonął ogień, który rozgrzeje pomieszczenie.
    - Cieplej? – zapytał Harry siadając obok niej na kanapie. Chwycił swój kubek i zamoczył w nim ostrożnie wargi. Uśmiechnął się do niej lekko. Sam również okrył się kocem leżącym obok niego, aby szybciej się rozgrzać. – Chcesz coś zjeść? Mam dobrą pizzę, odgrzeję w piekarniku, hm? – zapytał unosząc przy tym brew ku górze, po czym odgarnął jej z twarzy zbłąkany kosmyk włosów. Ufał Jean, naprawdę jej ufał, lubił spędzać z nią czas, tak swobodnie czuł się w jej towarzystwie, mówił jej dosłownie o wszystkim nie bojąc się, że ta weźmie go za jakiegoś dziwaka. – Uśmiechnij się, hm?

    Harry

    OdpowiedzUsuń
  22. [Ojejejjejej! To, co zaproponowałaś, to są totalnie klimaty Lucasa. :D Jak dla mnie nie ma problemu z tym, żeby nie był jej wielkim fanem i raczej unikał (możemy pójść w to, że była właśnie u niego kiedyś z tą furgonetką, on był niemiły, ona miała swój wybuch, ale on uniósł się swoją napuszoną, męską dumą i strzelił spektakularnego focha, więc to spotkanie na drodze byłoby ich pierwszym kontaktem od dłuższego czasu), a wizja kogokolwiek kopiącego samochód na bank sprawiłaby, że ze swojego dosłownie by wyskoczył. Także super i skoro pomysł jest Twój, to ja postaram się w miarę szybko zacząć, ale prawdopodobnie nastąpi to dopiero po poniedziałku. Zaliczenia, te sprawy, ciekawie nie jest. :C Właśnie, chciałam też przeprosić za taką zwłokę z odpowiedzią: jakoś tak poczułam wewnętrzną potrzebę wydłużenia sobie wolnego po świętach i Nowym Roku, przez co dopiero teraz wracam do żywych. Mam jednak nadzieję, że zostanie mi to wybaczone... :D]

    L. Marlowe

    OdpowiedzUsuń
  23. [O, kurdeczka! Oni są tak podobni... Znaczy biedaki. I ona straciła córeczkę i męża, a on córeczkę i żonę. Wow... No, nieźle się zdziwiłam xD Ale Liv taka urocza. Aż mnie ściska w sercu, że tak traktujemy naszych bohaterów xD Pewnie, że się skuszę. Jestem jak najbardziej na tak! Skoro jogging w lesie, to może by się napatoczyła na trenującego strzelanie Maxa?]

    Max

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Takie chore typy z nas ;D Też mam taką nadzieję, chociaż jak dotąd żaden z moich ludków nie miał szczęśliwego zakończenia... xD
      O! Jak miło! Wiesz... Ja się dostosuję, ale jestem od średnich po długie :)]

      Usuń
  24. Od kiedy został sam, nie miał dla kogo żyć. Nie istniał po nic innego, tylko by tropić i eksterminować wszystkie zwierzęta zagrażające Mount Cartier. Niektórzy sądzili, że wstąpił w niego gniew boży i nic bądź nikt prócz samego Ojca nie jest w stanie go zatrzymać. Czasem Max zachowywał się jak pies spuszczony ze smyczy. Węszył, idąc po śladach, aż w końcu znajdował to, co chciał, by schwytać swój cel. I był w tym dobry. Cholernie dobry. Niektórzy widzieli w nim maszynę, inni sądzili, że Rockatansky uwielbia zabijać i nigdy nie przestanie, bo czerpie z tego satysfakcję. Kiedyś ktoś uznał, że oszalał. Nikt naprawdę nie wiedział jak to z nim jest. Prócz kilku słów i stałego mruczenia pod nosem w odpowiedzi, mało kto wymieniał z nim więcej monosylab niż powinno zapewnić mu przetrwanie. Max nie znosił towarzystwa ludzi. Kiedyś był człowiekiem, kochał i potrafił współczuć. Żył, szukając sprawiedliwości. Kiedy skończył się znany mu świat, na swój sposób został rozbity. Ciężko było ocenić kto był bardziej szalony, on czy cała reszta?
    Wciąż nie mógł pozbyć się myśli, że zwierzę pozbawiło go jedynego alternatywnego życia, jakie mógł mieć. Niedźwiedź zgarnął je jednym szybkim ruchem. Zabił kogoś, kogo kochał, zostawiając przy tym Maxaa samego na świecie z wielką pustką, którą nic nie mogło już zapełnić. Do tego to dziwne spotkanie w nocy… Gdy znajdowano kolejne ciało, musiał szukać po lesie, tropiąc zwierzynę, a potem kolejną i tak w kółko. Chciał znaleźć kolejny ślad, prowadzący do winowajcy.
    Dlatego ćwiczył. Bez przerwy przy każdej wolnej chwili. Kiedyś miał strzelnicę. Teraz musiał mu starczyć las. Całe szczęście tereny rozległych lasów sięgały dalej niż mógł przypuszczać. Nie stać go było na nowobogackie strzelnice grubych bogaczy. Wolał coś… Bardziej tradycyjnego. Tego przedpołudnia nie miał żadnych zaplanowanych zajęć, nigdzie nie musiał też być, a pogoda jak najbardziej sprzyjała strzelaniu. Wsiadł do starego El Camino i pojechał gdzieś w teren. Byle jak najdalej od okolicznych domów, jednak całe szczęście nie było ich tu zbyt wiele. Gdy wychodził kilka dni wcześniej ze sklepu, zabrał jeszcze jakieś kolorowe pisemko z uśmiechniętymi gębami celebrytów. Przyczepił zdjęcie jednego z nich na drzewie sto metrów od swojej bazy i ustawił wyrzutnię piłeczek do tenisa. To miasto… Czemu jeszcze stamtąd nie odszedł? Mógłby zostać nawet całkiem niezłym najemnikiem. W końcu walczył w walkach bokserskich odkąd pamiętał, nieźle strzelał, nie miał rodziny…. Zawsze to była jakaś opcja.
    Załadował strzelbę. Jego ulubiony model 1897 oczywiście była nieco podrasowana. Znał się na broni i umiał to wykorzystać. Na razie tylko w celach rekreacyjnych i przy polowaniu, chociaż jako dzieciak robił złe rzeczy. Ale w dobrej wierze. Piłeczka świsnęła w powietrzu, wymierzył, strzelił, trafił, znowu przeładował. I tak do końca naboi. Zawsze trafiał prosto w żółtą kulę. Piłeczek było jakieś trzydzieści. Więc kilka razy musiał napełniać magazynek od nowa. Nie mógł przestać. To po prostu go pochłaniało. Przesiąkł odległymi sprawami, zupełnie jakby zdarzyło się kilka dni wcześniej. Możliwe, że tak było. Możliwe, że właśnie miało to otworzyć przed nim nowy rozdział w jego życiu. Straszne wspomnienia wgryzały mu się w czaszkę. Jednak wmawiał sobie, że go nie dosięgną. Bo już dawno nie żyją.
    Gdy skończyły się piłki tenisowe, wyciągnął glocka zza paska z tyłu i zaczął iść w stronę drzewa, na którym była zawieszona jego gazetowa tarcza. Jakiś przygłup szczerzył ze zdjęcia swoje sztuczne zęby. Max chętnie nafaszerował go ołowiem, robiąc kilka sporych dziur w uzębieniu.
    Jakieś dwadzieścia metrów od świerku, pod ostrzał weszła dziewczyna. Nie zauważył jej wcześniej ani nie usłyszał. Wszystko zagłuszały strzały i jego złość.
    - Ej! Kobieto! Nie słyszałaś, że strzelam?! – wrzasnął w jej stronę, jednak gdy odwróciła się do niego i zobaczył jej twarz, zamilkł.

    Max
    [Wpisz się na listę, słońce. Chyba dobrze, co? Btw nie krzyczę, bo nie ma na co :D]

    OdpowiedzUsuń