
Leah Olive Myers, 22, przyjezdna
Puk, puk.
Taka historia nie powinna trwać dłużej niż moment oczekiwania na otwarcie drzwi. Losy ludzkie ogółem nie powinny kończyć się niepewnością. Ani zaczynać strachem. Jeden moment, kilkanaście sekund, nim kolejny dom stanie przed nią otworem. Niby niewiele, ale dostatecznie dużo, by zamarznąć na kość, ziewnąć. Lub przestać się wreszcie martwić.
W kilkanaście sekund świat może stanąć i narodzić się na nowo. Tyle wystarczy, żeby zapomnieć, kim się było w poprzednim życiu.
Ludzi, którzy pojawiają się znikąd, nikt nie traktuje przyjaźnie. Dlatego nigdy nie zostaje na dłużej, zawsze w końcu ucieka. Nie ma prawie nic; pakowanie zajmuje tylko krótką chwilę, zanim skryje ją mrok. Łudzi się, że przez jakiś czas nie będzie tematem plotek, kimś na łasce i niełasce miejscowych. Albo ją przyjmą, albo odrzucą. Lecz wzbudza podejrzliwość. Jest wychudzona. Półtorametrowa, o dziecięcej buzi. Wybiegając wtedy z mieszkania nie przypuszczała jeszcze, że ludzie będą ją i córkę brać za rodzone siostry.
Półroczne dziecko niesione non stop na ramieniu trochę waży, ale przynajmniej nie zadaje pytań. Może nie zapamięta. Może wspomnienia zechcą się przed nim ukryć. Może nie nadejdzie ten moment, w którym będzie musiała tłumaczyć dwie najistotniejsze kwestie: „po co” i „dlaczego”. Gdyby wiedziało, czego się dowie, nie pytałoby. A jeśli nie spyta – czy to znaczy, że przeszłość można ukrywać wiecznie?
Taka historia nie powinna trwać dłużej niż moment oczekiwania na otwarcie drzwi. Losy ludzkie ogółem nie powinny kończyć się niepewnością. Ani zaczynać strachem. Jeden moment, kilkanaście sekund, nim kolejny dom stanie przed nią otworem. Niby niewiele, ale dostatecznie dużo, by zamarznąć na kość, ziewnąć. Lub przestać się wreszcie martwić.
W kilkanaście sekund świat może stanąć i narodzić się na nowo. Tyle wystarczy, żeby zapomnieć, kim się było w poprzednim życiu.
Ludzi, którzy pojawiają się znikąd, nikt nie traktuje przyjaźnie. Dlatego nigdy nie zostaje na dłużej, zawsze w końcu ucieka. Nie ma prawie nic; pakowanie zajmuje tylko krótką chwilę, zanim skryje ją mrok. Łudzi się, że przez jakiś czas nie będzie tematem plotek, kimś na łasce i niełasce miejscowych. Albo ją przyjmą, albo odrzucą. Lecz wzbudza podejrzliwość. Jest wychudzona. Półtorametrowa, o dziecięcej buzi. Wybiegając wtedy z mieszkania nie przypuszczała jeszcze, że ludzie będą ją i córkę brać za rodzone siostry.
Półroczne dziecko niesione non stop na ramieniu trochę waży, ale przynajmniej nie zadaje pytań. Może nie zapamięta. Może wspomnienia zechcą się przed nim ukryć. Może nie nadejdzie ten moment, w którym będzie musiała tłumaczyć dwie najistotniejsze kwestie: „po co” i „dlaczego”. Gdyby wiedziało, czego się dowie, nie pytałoby. A jeśli nie spyta – czy to znaczy, że przeszłość można ukrywać wiecznie?
Zaraz.
31 X 1995, bezdomna matka maleńkiej córeczki

Cześć! Miło móc być tu z Wami. (: Przyjmę wątki i powiązania.
Szukamy przede ojca jej córki.
[Jest to mocna kreacja, dotykająca problemów realnego świata. Młoda kobieta, matka, bez warunków do życia; bez cienia planów na lepszą przyszłość. Ale od momentu dotarcia do Mount Cartier, na pewno z szansą na lepsze jutro :) Nie krzywdź już Leah, daj jej no trochę szczęścia, co? I baw się dobrze! :D]
OdpowiedzUsuńOctavian Carnegie
[Po przeczytaniu karty sama nie wiem co o Leah (jak się odmienia jej imię, pomocy) myśleć tak naprawdę. Ale chyba przede wszystkim ją podziwiam i jej współczuję. No i z chęcią poznałabym lepiej jej historię!
OdpowiedzUsuńWątków, weny, czasu!]
Samuel Dunsmoor
[Tak też myślałam, że się nie odmienia, haha ^^
OdpowiedzUsuńCo do wątku - jeśli masz jakiś pomysł, to możemy skleić coś razem, z wielką chęcią :D]
Samuel
[Miejmy nadzieję, że los Leah i jej dziecka szybko się odmieni!
OdpowiedzUsuńWitam na blogu, życzę dobrej zabawy i długiego pobytu, a przede wszystkim, jeśli znajdą się chęci, zapraszam do siebie. ;)]
Duncan Harmon
[Ale to zdjęcie i gify to majstersztyk! Naprawdę. Nie mogę przestać się zachwycać.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że Leah i jej maleństwo zadomowią się u nas, zostaną długo i odnajdą tutaj szczęście. <3 Za to Elsie chętnie pomoże z maluchem, jeśli będzie potrzeba! A jeśli nie to i tak zapraszamy po dżem. :)]
Elsie
[Czyli najpierw dżem, potem dziecko. Bardzo rozsądnie!
OdpowiedzUsuńCzy Leah chce trafić do Elsie z polecenia czy może spotkamy je przypadkiem, na przykład w przychodni? Elsie na pewno zaopatrza w dżemy tamtejszą recepcjonistkę. ;) Czy gdziekolwiek indziej, tak naprawdę, bo moja panna szwenda się wszędzie, szukając szczęścia i przyjaciół.]
Elsie
[cześć :) Mam nadzieję, że przyjazd do Mount Cartier pozwoli Twojej ślicznej pani odetchnąć i zrzucić nieco trosk z obciążonych ramion :) jest zdecydowanie za młoda na tak okrutne doświadczenia, więc mam nadzieję, że własnie tu zazna nieco spokoju i szczęścia, a koniec końców nie będzie chciała stąd dalej uciekać :D
OdpowiedzUsuńjeśli potrzebujecie przyjaciółki, zapraszam do Sol, cukierniczka to dobra dusza, która jak tylko zobaczy osobę w potrzebie, zrobi wszystko, by pomóc choć troszeczkę :D
baw się dobrze :) ]
[Nie wiem czemu mój poprzedni komentarz się nie dodał, ale ponowię: Chodź z tymi dziewczynami do nas, chętnie z Sophią je przygarniemy pod dach domu z bali <3]
OdpowiedzUsuńSophia Ashoona
[No w sumie mogłoby tak być... Samuel co prawda ma w nosie plotki, ale wiadomo, co się usłyszy, to gdzieś w głowie zostanie. Tylko jak byśmy to rozwinęły? W jakim kierunku, co by było samym clou wątku...?]
OdpowiedzUsuńSamuel
Nie stresowało go nowe otoczenie, choć w drodze do północnych rejonów Kanady zastanawiał się nad tym, jak rdzenni mieszkańcy zdołają go przyjąć. Nie oczekiwał wiwatów i transparentów – pomimo znanego w Szkocji nazwiska, był przeciętnym człowiekiem, a leciał przecież w miejsce, którego nie da się znaleźć na niektórych mapach, więc szansa na to, że ktoś będzie go kojarzył wręcz nie istniała. I ta pewnego rodzaju anonimowość dodawała mu otuchy w samotności, jaka miała mu w Mount Cartier towarzyszyć – dzięki niej czuł, że zaczynał stawiać cegiełki od nowa; bez odgórnie dolepionych łatek; bez ciągłego obracania się wokół tych osób, które były bliskie tylko wtedy, jeśli czegoś potrzebowały. Wyjazd do Mount Cartier był więc ucieczką od problemów, którym nie da się stawić czoła w pojedynkę; ucieczką po wytchnienie i wymarzoną wolność, ukróconą podczas dorastania pod skrzydłem radykalnego ojca – miał on przywrócić harmonię i spokój. Bo teraz był w końcu sam... a przynajmniej w jakiejś części, wszak wciąż otaczali go ludzie.
OdpowiedzUsuńPo niewielkim salonie rozlegał się cichutki szmer stalówki czarnego pióra, podążającej po materiale kartki, i cykanie wskazówek starego, nieco zużytego już zegara, który zdobił jedną ze ścian pomieszczenia. Ciepłe światło żarówki rozświetlało pokój, wspólnie z tańczącymi w kominku językami ognia. Panująca wokół cisza mu nie dokuczała, a wręcz przeciwnie – była czymś tak wyjątkowym, zważywszy na wieczne obracanie się w miejskim harmidrze, że w tej sytuacji Octavian łaknął jej niemiłosiernie. Pozwalała mu ostudzić umysł i po prostu się odprężyć.
Nie miewał gości, bo w Mount Cartier znał może ze trzy osoby, dlatego nagłe pukanie sprawiło, że aż przeszedł go lekki dreszcz. Wzrok Octaviana mimowolnie powędrował ku wskazówkom zegara, które zakreślały mało odpowiednią godzinę na sąsiedzkie pogaduchy przy herbatce. Sam nie wiedział, czy powinien był reagować na odgłosy dochodzące z przedsionka, bo nie miał pojęcia, któż to mógł stać po stronie, a przecież ostatnio naraził się jakimś drwalom w barze u Iana. Prawdę powiedziawszy, poza sączeniem whisky przy ladzie baru, nie wtedy robił niczego innego, ale już sam fakt, że był obcy, stawiał go w nieciekawym świetle.
Jednak po kilkunastu sekundach rozważania wszelkich za i przeciw, odłożył pióro, wstając z biurka. Był lekarzem, może ktoś potrzebował w tej chwili pomocy? Nie mógł tak po prostu udawać, że nie słyszy, bo jeśli ktoś na tym ucierpi, to winę będzie nosił na swych barkach do końca życia.
Ściągnął zakasane rękawy, jako że mróz w tych rejonach był cholernie dokuczliwy i ułożywszy dłoń na lodowatej, nieco pordzewiałej klamce, uchylił lekko drzwi. I to wystarczyło, by jego niebieskie tęczówki ujrzały młodą dziewczynę z czerwonym jak pomidor nosem i z... zaraz, zaraz – czy to dziecko?
— Czy coś się stało, proszę pani? — Zapytał w końcu, z tym swoim cudacznym, nietutejszym akcentem, po czym otworzył drzwi niemalże na całą szerokość. — Potrzebuje pani pomocy, albo pani maleństwo? — Spojrzał na zawiniątko i pokiwał głową, jakby sam do siebie. Uznał bowiem, że czym prędzej muszą wejść do środka.
— Tak, czy siak, proszę wejść. Na zewnątrz panuje straszny ziąb...
Octavian Carnegie
[To chyba musimy urządzić burzę mózgów, bo żadnego konkretnego powiązania w tej chwili nie szukam, a w dodatku Leah jest, jak widzę, kompletnie nowa w Mount Cartier, więc... No, pokombinujmy.]
OdpowiedzUsuńDuncan Harmon
[Sol się niewielu rzeczy boi, to dzielna dziewczyna :D i cierpliwa i wyrozumiała, więc na pewno przeczeka tyle czasu, ile będzie trzeba na to, by Leah poczuła się pewniej i nieco otworzyła :)
OdpowiedzUsuńmoże szukałaby schronienia przed zinem w cukierni rudej? ;D ]
Było cholernie zimno i miała wrażenie, ża przez ten mróz nawet ciasta nie wychodzą jej tak pulchne, miękkie i piękne jak zwykle. Biszkopty nie chciały wyrosnąć, a masy cukrowe dobrze się ubić i zmieszać. Nawet gdy topiła czekoladę, ta zastygała za szybko i ozdobne elementy babeczek wydawały jej się pełne glutów... Wszystko szło nie tak. Od kiedy wyniosła się z domu, który stanowił zdecydowanie większą częśc budynku, w którym znajdowała się także cukiernia, pieczenie nie szło jej tak jak dawniej. Nie piekła też jak poprzednio z zapasem, roznosząć później po przyjaciołach niesprzedane serniki, tarty i babeczki. Wciąż martwił ją stan dachu, ktory uniemozliwiał jej mieszkanie w swoim rodzinnym domu i to, jak rosną koszty z każdą wizytą ekipy remontowej, bo szacowanie stanu, czasu i ceny prac także co chwila się zmieniało.
OdpowiedzUsuńZwykle uśmiechnięta Sol, dziś siedziała przygnębiona za ladą i nawet nie pdorygiwała, gdy z trzeszczącego radia ustawionego na końcu lady, leciała skoczna pioseneczka. O nie, w ogóle nie było w niej radości, jaką zazwyczaj rozdawała i zarażała innych. Dla niej ten zapadnięty dach i uszkodzona okiennica to było już za wiele i znaczyło znacznie więcej, niż konieczność remontu starego domu. To tak jakby sama traciła dzieciństwo i rodzinę, bo wciąż zyła sentymentami.
Na dźwiek dzwoneczka u drzwi, podniosła wzrok na młodą dziewczynę, która weszła do cukierni i uśmiechnęła się delikatnie, podnosząc tyłek z taboretu. Oparła się dłońmi o ladę i pochyliła do przodu. Dobrze, że ktoś się pojawił, bo była gotowa jeszcze długo zadręczać się ponurymi myslami.
- Dzień dobry - powitała tamtą serdecznie, zaczesując niesforme kosmyki z policzków za ucho.
Usłyszawszy pytanie, zamrugał kilkakrotnie wyraźnie zaskoczony propozycją. Pomimo otwartości, jaką cechowała się jego osobowość w związku z wykonywanym zawodem, niekoniecznie był w stanie ot tak zaufać zupełnie obcemu człowiekowi. I teraz w jego głowie także pojawiło się wiele wątpliwości, bo tyle się już słyszało o różnych oszustach – kobietach, które wyłudzają pomoc materialną, udając bezdomne matki i mężczyznach, którzy grając dobroczynnych, okradają domy. Octavian wciąż nie zna tego miasteczka; przebywa tu jakiś miesiąc i zdążył rozgryźć może jedną setną tej hermetycznej społeczności. Wiedział jednak, że to dobrzy ludzie, a w ich zamiarach nie leży niszczenie bliźniemu życia, czy oskubanie go z dobrobytu... Ale panienka o ciemnych włosach chyba nie była tutejsza – nie widział jej tu nigdy wcześniej, zresztą prosiła go o lokum, a to jasno wskazywało na brak innego wsparcia w tych stronach.
OdpowiedzUsuńPrzeczesał włosy opuszkami palców, gdy tylko zamknął frontowe drzwi, blokując napływ arktycznego wręcz zimna, i zlustrował uważnie niewiastę z dzieckiem. Wyglądała bardzo młodo i chyba nie raz prosiła już o pomoc obcych ludzi, bo pytanie zabrzmiało dziwnie naturalnie.
Ściągnął na moment brwi w zastanowieniu.
— Dobrze... — rzekł po chwili. — Znaczy, myślę że znajdę dla was miejsce. Pieniędzy nie oczekuję, gdyby je pani miała, wynajęłaby pani pokój w motelu, a nie pukała do mych drzwi — dodał, postępując kilka kroków w głąb chaty.
Salon zajmował większą część metrażu na parterze; dwie kanapy sąsiadowały blisko kominka, w którym skakały języki ognia, rzucające tańczące cienie na sufit. Od kominka dzielił je jedynie orzechowy stolik, na blacie którego leżała aktualnie dokumentacja oraz pióro. Gdy Octavian przeszedł do pomieszczenia, zgarnął od razu owe manatki, układając je na jedną z półek – dekorowały ją książki z różnymi zagadnieniami medycznymi, obok zaś stała fotografia w drewnianej ramce. Była zgięta w pół, i to nie z przypadku.
— Może jesteście głodne? — Zapytał, nim postawił stopy na pierwszym stopniu schodków. Chciał pokazać kobiecie miejsce do spania, jednak wpadł na pomysł, że już dawno mogły nie mieć okazji by zjeść coś pożywnego. A jemu ostał się jeszcze dzisiejszy obiad.
Octavian Carnegie