Zapach końskiej sierści i ludzkiego strachu.
Krzyki i jazgot gapiów.
Nerwy. Stres.
Skupienie.
Metalowa bramka odskakuje z cichym szczękiem, rozpoczynając wyścig. Leviathan rusza z kopyta, wyprzedzając startującego z prawej strony Radżę i tym samym plasując się na niepewnej trzeciej pozycji.
Tętent kopyt.
Rżenie za plecami.
Wchodzisz w ostry zakręt, odpowiednio układając się w siodle. Stanowisz jedność z niosącym cię zwierzęciem. Kierujesz, usiłując jednocześnie zapanować nad sytuacją i szalejącymi emocjami. To nie jest twój pierwszy wyścig. Na pewno też nie ostatni.
Zakręt, prosta przeszkoda, jakich pokonałaś już wiele w swojej paroletniej karierze dżokeja. Zazwyczaj to nie tor jest najgorszym problemem, a współzawodnicy.
Masz się na baczności.
Gładko wychodzisz z niebezpiecznej strefy, przyśpieszasz na prostej. Czujesz każdy, nawet najmniejszy mięsień swojego ciała, sprawia ci to radość. Wysiłek, ekscytacja. Rywalizacja.
Od prawej próbuje cię wziąć Migał, kasztanowy ogier dobrego znajomego. Oboje siedzicie w wyścigach, oboje dzielicie pasję, ale w tym momencie nie ma miejsca na przyjacielskie przepychanki. Poganiasz konia, oddalasz się. Niebezpieczeństwo zażegnane.
Kolejny zakręt.
Ból.
Ciemność.
Wystraszone głosy.
Koński kwik.
Budzisz się, wita cię mokra od łez poduszka.
Serce tłucze się w piersi, widma przeszłości wciąż tańczą wśród cieni.
Uspokój się.
Przecież to tylko zły sen.
Kiedy dwanaście lat temu Cait startowała w kolejnych jeździeckich zawodach nie spodziewała się, że jej kariera skończy się tak szybko. Była nastawiona na sukces. Miała wspaniałego konia, którego własnoręcznie odchowała z niewielką, acz istotną pomocą dziadka. W zasadzie to dzięki niemu obudziło się w niej zamiłowanie do koni i samego jeździectwa. Wrodzony talent, ręka do konia i chęci miały wystarczyć by zwojować świat. Zwycięstwo goniło zwycięstwo, a oczekiwania rosły by w końcu ustawić ją na tamtym przeklętym torze. Po dziś dzień nie ma pojęcia co się stało i jak, a luka w pamięci nie ułatwia pogodzenia się z losem. Fakty jednak przedstawiają się twardo. Leviathan złamał nogę podczas wyścigu i nawet najlepszy weterynarz w mieście nie miał dla nich dobrych wieści. Mimo wszystko jednak, poniekąd za jej namową i wpływom dziadka, jej małego Leviego wzięto pod nóż z zamiarem ratowania tego, co zostało. Z rozerwanym na kawałeczki sercem czekała pod kliniką, ale na próżno. Jej pięćset pięćdziesięcio kilowe maleństwo nie dało rady i nie obudziło się z narkozy.
Świat się załamał. Mimo tłumaczeń, że to nie jej wina, czuła się tak jakby sama własnoręcznie podpisała na niego wyrok śmierci i jeszcze dowiozła do rzeźnika. "To nic takiego", mówili. W końcu to tylko zwierzę, a takich na świecie przecież wiele. Jak nie ten, to inny. Lepszy. Szybszy.
Nikt nie przewidział tak stanowczego buntu. Ani rodzice, którzy wręcz zaskoczeni byli przywiązaniem jakie istniało między nią, a zmarłym przyjacielem, ani trenerzy i menadżer. Nawet dziadek, ten sam dziadek pod którego czujnym okiem trenowała pierwsze kłusy i galopy. Nawet on nie przewidział.
Nie poradziła sobie z tym co nastąpiło po śmierci Leviego. Wycofała się z życia jeźdźców, chcąc przeżywać swoją żałobę wciąż na nowo i na nowo, topić się w smutku i pozwolić by pochłonęła ją ciemna otchłań otępienia. W zasadzie jej to nie przeszkadzało, a było wręcz pożądane i nieakceptowalne społecznie. Rodzina stanowczo wkroczyła do akcji nie pozwalając na smutki i dąsy, dając kopa w dupę i mówiąc, że żyje się dalej, that's all. Rachunki same się nie zapłacą, kolacja nie ugotuje, dzieci (czy wyczekiwane wnuki) się nie urodzą.
Cait nie uważała, że takie życie jest dla niej. Egzystencja w mieście jej zbrzydła, przestała cieszyć oko i ducha. Bez wsparcia rodziny, która nie chciała słyszeć o podróżach, opuściła wszystko i wszystkich, zabierając ze sobą jedynie plecak. Wszelkie nierozwiązane dotąd sprawy zostawiła za sobą, zerwała kontakt ze światem współczesności, oddając się szeroko rozumianej przygodzie. W tajemnicy zmieniła nazwisko z rodowego Griffin na Boruta i żyła od jednego autostopa do drugiego, podróżując tak jak chciała i z kim chciała. Przez bitych dwanaście lat nie dawała nikomu znaku życia, chcąc być dla co poniektórych martwą, lub też kompletnie nieistniejącą osobą.
W Mount Cartier pojawiła się niedawno razem z puchatym psem, zajmując jeden z pokoi "U Annie" i chwilowo ciesząc się po prostu bezrobociem.
If I'm a sarcastic asshole when I talk to you it's either because I really like you and feel comfortable teasing you
or I really hate you and don't care if you know it
Good luck figuring out which one.
_____________________________________________________________
cześć wszystkim.
wbrew jakiemuś pseudo-depresyjnemu nastrojowi panującemu w karcie to nie jest tak źle. Cait trochę wypadła z towarzyskiego obiegu i zachowuje się momentami jak dzikus, ale przecież nie gryzie.
nieumiemwpowitania. Mam nadzieję, że karta jest... no, że da się przeczytać i coś tam w sumie jest zawarte prócz lania wody.
a teraz błagam, niech to ktoś zakryje ._."w karcie niepodzielnie króluje Linkin Park.
[Cześć i czołem ;) pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to przecudowne zdjęcie! Te promienie aż przypomniały mi, jak niecierpliwie oczekuje wiosny -,- ale ta nadejdzie niebawem, wiec trzeba jakoś przetrwać mrozy ;) mam nadzieję, że nie zamarzniemy, zwłaszcza że w MC jest tak srogo, aż strstrach xd
OdpowiedzUsuńChętnie bym porwała Cait do wątku ;) obecnie chata Sol się wali i ta niebawem przeniesie się do bardzo pomocnego pana, ale mogłybysmy je poznać przy zajeździe, gdzie jedna by wchodziła/wychodziła, a druga stała bardzo niezdecydowana co do kierunku swojej trasy o ;) co sądzisz?
Tak poza tym to baw się dobrze i życzę mnóstwa wątków! ]
Przyznam, że bardzo ciekawa kreacja. Urzekło mnie jej oddanie, jakim darzyła swojego konia. W karcie czuć pasję Cait do tych zwierząt i ciepłe serce, jakim darzyła Leviego. Aż przykro, że takiego uczucia nie ulokowała w kimś, kto nie odszedłby tak nagle i kto nie był skazany, żeby tak czy siak zejść z tego świata szybciej niż Cait. Bardzo szkoda jej wrażliwości z jaką pożegnała swojego przyjaciela. Ale w Mount Cartier na pewno znajdzie się miejsce na innych przyjaciół. Może bardziej ludzkich. Jeśli Cait zatrzyma się u Annie, to powinna znać Jordana. W sumie tak sobie myślę, że Jordan mógłby być nawet fanem wyścigów konnych. Może namówiłby Cait na wspólną przejażdżkę, w końcu nieczęsto w dalekim MC spotyka się prawdziwych dżokejów i nie da się tu przecież często spotkać kogoś, do kogo można poczuć czynnik "wielkomiastowy". A wyścigi kojarzą sie z czymś dla "kasty" bogatszych. To mogłoby to Jordana zmylić z początku, że Cait do takowych należy. xD
OdpowiedzUsuńSłowem, wątek?
Jordan "Wilk" Wallace
[Na samym początku muszę napisać, że ma przepiękne imię. <3 Poza tym, podziwiam ludzi tak oddanych czemuś, choć, niestety, często wiąże się to z cierpieniem. <3 Zapraszam też do siebie!]
OdpowiedzUsuńAstra
[Cześć! Smutno tu u Caitriony, a naprawdę szkoda, bo jestem w stanie wyobrazić ją sobie jako pogodną kobietę. No, a skoro jestem w stanie to sobie wyobrazić, to musi być w tym ziarenko prawdy – zakładam, że Cait, pomimo przeszkód życiowych, gdzieś głęboko skrywa w sobie iskierki radości. Tylko musi się znaleźć ktoś, kto je wykrzesa :) Życzę Wam tutaj udanej zabawy! :)]
OdpowiedzUsuńOctavian, Ferran, i niebawem ktoś jeszcze
[Och, Elsie chętnie weźmie w obroty tę smutną, samotną panią! Zostań z nami długi, a na pewno ją rozweselimy. <3]
OdpowiedzUsuńElsie
[Powyższa treść daleka jest od prezentowania lania wody, zapewniam ^^ Karty postaci z elementami opowiadań, to dzisiaj raczej nieczęste już zjawisko; dodatkowo, wyszło Ci to w sposób na tyle wiarygodny i płynny, że czytelnik wyobraża sobie bez trudu owe zdarzenie przed oczami; szczerze gratuluję i zazdroszczę *serducho*
OdpowiedzUsuńNa jedno to dobrze, że po wszystkim rodzina się nie poddała, i kopnęła Cati (pisownia celowa, bez obaw) mniej lub bardziej dosłownie w tyłek xD Szkoda jednak, że gdzieś po drodze ją do siebie zrazili. Teraz tylko musi jeszcze na nowo odnaleźć radość w życiu i nieco przystopować z drinkami; nadmierne procenty we krwi jeszcze nikomu cudownie losu na lepsze nie odmieniły :/ Szczególnie po dwunastu latach.
Na koniec, nie przynudzając, bardzo urokliwe zdjęcie w karcie i świetnie dobrany podkład muzyczny, o cytacie i pięknym psiaku w ciekawostkach nie wspomniawszy ^^ No i, nie mogłabym nie wspomnieć o nazwisku... Cóż za ciekawa (i wymowna) zmiana :D
Na chwilę obecną nie wpada mi nic konkretnego do głowy na wątek między naszymi postaciami, ale może olśni mnie na dniach ;) Póki co, życzę Ci udanej zabawy na i w Mount Cartier oraz ciekawych wątków! :)]
Nicolas
[W tym przypadku mogę Cię zapewnić, że nie stworzyłaś blogowej tekturki. <3
OdpowiedzUsuńCzy Cait chadza do baru?]
Elsie
[O, to super. Bardzo super, bo Elsie bardzo lubi chodzić do barów, ale w Mount Cartier jeszcze nie ma swojego towarzystwa. Próbuje więc je znaleźć, szuka przyjaciół, trochę desperacko, ale hej, nie oceniam dziewczyny.
OdpowiedzUsuńMogą więc się tam spotkać. Obie usiądą przy barze, a Elsie, jak to Elsie, zacznie jakąś niezręczną rozmowę, czując, że Cait też nie jest miejscowa, a zawsze to jakiś punkt zaczepienia, wspólna cecha, z której może zacząć kiełkować piękna przyjaźń. :D]
Elsie
[To ja poczekam, bo muszę jeszcze nadrobić pisaninę na innym blogu. :)]
OdpowiedzUsuńElsie
Weekendy były teraz jednocześnie wspaniałe i przerażające. Wspaniałe, bo miała mnóstwo czasu dla siebie; mogła robić wszystko, nie ograniczały jej żadne nieprzyjemne obowiązki, żadne zobowiązania czy przykre sytuacje. Przerażające, bo wtedy najbardziej odczuwała samotność, która czasami bywała nieznośna. Elsie należała do osób raczej nieśmiałych, które zawsze miały problem z nawiązywaniem i utrzymywaniem kontaktów, nie była jednak z natury samotniczką. Potrzebowała innych ludzi, potrzebowała mówić, potrzebowała kogoś, kto by przynajmniej udawał, że słucha, kto by nie oceniał. W Mount Cartier jeszcze było jej o to trudno. Mieszkańcy zaczynali ją akceptować, co i tak było ogromnym sukcesem, ale do przyjaźni, czy choćby bliższego koleżeństwa z kimkolwiek było jej raczej daleko. Lokalni byli nieufni. Nie mieli nic przeciwko turystom, o ile ci szybko decydowali się na wyjazd, ale kiedy ktoś zjawiał się z nikim i próbował wtopić w otoczenie, stawał się obiektem zainteresowania, plotek i spekulacji. Początkowo Elsie próbowała wszystko prostować, ale ostatecznie zrozumiała, że musi dać ludziom czas, by ją poznali i sami przekonali się, jaka jest prawda. Możliwym jednak było, że do tego czasu postrada zmysły, jeśli nadal nie będzie miała z kim się rozerwać.
OdpowiedzUsuńLubiła puby, już od czasów studenckich. Było coś uspokajającego w przyciemnionych, dusznych pomieszczeniach, sączeniu piwa różnej jakości przy głośnej, a jednocześnie przytłumionej muzyce. W Winnipeg miała grono znajomych, z którymi regularnie, czy to sama, czy to z mężem, chadzała w podobne miejsca. Czasami grali w gry, czasami po prostu rozmawiali, innym razem ktoś czuł potrzebę upicia się w trupa, ktoś do niego dołączał, ktoś pilnował reszty. Brakowało jej tego.
Chodziła do Iana. Nie mogła tego nie robić, skoro był to jedyny taki pub w miasteczku, chociaż i tak starała się ograniczać, czując się nieco idiotycznie. Rozmawiała tam głównie z barmanem. Siadała przy barze i zawracała mu głowę przez cały wieczór, nie mając odwagi dosiąść się do jakiegoś towarzystwa, a takich samotnych wilków jak ona nie było tutaj wiele. Jedynie tacy, którzy jej inicjatywę odczytaliby jako zaproszenie do łóżka, a tego typu towarzystwa Elsie raczej nie szukała.
Tego wieczora jednak nie wytrzymała. Gdy dotarła do baru, lokal był już pełen i przyciągnęła swoim przyjściem nieco ciekawskich spojrzeń. Ciekawe ilu mieszkańców było przekonanych, że zapijała jakieś smutki; jakiekolwiek, te, które przywiodły ją do tego miasteczka i zmusiły do mieszkania w samotności. Podeszła, jak zwykle do baru, uśmiechając się do barmanki niepewnie. Rozebrała się ze wszystkich niepotrzebnych warstw i usiadła, wodząc wzrokiem po swoim najbliższym otoczeniu.
Od razu dostrzegła kobietę siedzącą obok. Uśmiechnęła się do niej lekko i już otwierała usta, by zacząć rozmowę, kiedy barmanka podała jej piwo, a Elsie zajęła się płaceniem i dziękowaniem.
Nie znała tej siedzącej obok. Był to dobry znak; nie była miejscowa, więc niczego nie wiedziała również o niej. Co prawda, nie wyglądała, jakby szukała towarzystwa, ale sama Elsie chyba też nie. Warto przynajmniej spróbować. Co miała do stracenia? Dumę, honor, przyzwoitość, resztki szacunku do samej siebie? E, miała to wszystko za sobą. Przynajmniej tak sobie wmawiała.
Upiła łyk piwa i, jak gdyby nigdy nic, uśmiechnęła się do nieznajomej, nieco rozkładając ręce, jakby bezradnie.
– Nie jesteś stąd, prawda? – zapytała nieco niezręcznie, starając się nadrabiać miłym uśmiechem. – Wiem, poznaję, bo ja też nie jestem. To znaczy, już tak. Ale jeszcze nie. – Uśmiechnęła się przepraszająco. Dopiero zaczęła rozmowę, a już zdążyła się wygłupić.
[Swoją drogą, masz cudowny avatar. :D]
Elsie
[oczywiście że Keronia i tysiąc innych blogów, których już nawet nie potrafię wymienić :D a z kim mm przyjemność? : bo nick słabo kojarzę, a taki bym zapamietała :D ]
OdpowiedzUsuńGdy po siódmej rano jej dom niemal zawalił jej się na głowę, cała radość i ten magnetyczny urok, którym potrafiła rozpromienić niemal każdą twarz prysły. Sol chodziła przygaszona i smutna, przypominając bardziej chmurę gradową niż promyk słońca i tylko osoba, znającą Duval i rozumiejąca, jak wielki sentyment ma do swoich czterech ścian i z jakich powodów, potrafiłaby ją zrozumieć. Dziś nawet nie miała sił otworzyć cukierni, a w ogóle to bała się przebywać w tym domu, w którym się wychowywała i niedawno jeszcze uważała, że nigdy nic w nim nie zmieni i tam umrze nawet o .
Teraz nie była już pewna niczego. Trzymając w ręku torbę wypchaną najpotrzebniejszymi rzeczami, z twarzą zupełnie zapuchniętą i zaczerwieniona od płaczu, tułała się w stronę zajazdu. Nie mogła zostać u siebie, gdyż i zapadnięty dach i dziura w okiennicy sprawiała, że huk i świst był nie do zniesienia i nie mogła było się przed nim ukryć w żadnym zakątku domu, zostało jej więc szukać miejsca do przetrwania tygodni, albo i miesięcy, bo przecież remont w jeden dzień to rzecz absurdalna. I nie podobało jej się to wcale. Szła więc z zwieszoną głowa, pochlipując resztkami łez i powłucząc nogami.
Gdy dotarła przed budynek, zatrzymała się i podniosła nieszczęsliwy wzrok na szyld. Zwykle wydawał jej się uroczy przez skromny rozmiar, eleganckie wykończenie i złotą czcionkę, a teraz tylko naszła ją ochota by znów się rozpłakać, nad którą jednak zapanowała, ruszając po schodach do drzwi wejściowych. Nim jednak pokonała te sześć stopni, poczuła jak coś chce zaatakować jej niewielki bagaż. Stanęła zaskoczona i spojrzała w dół, a tam całkiem bielusieńki psiak zaczepiał ją wymachując ogonem zachęcając do zabawy. I że Sol należała właśnie do tych dziewczyn, które rozczula widok dziecka, albo szczeniaka, odstawiła torbę na stopnie i uważając, by się nie rozbić na oblodzonym stopniu, obróciła się, wyciagając rekę do czworonoga tak futrzastego, że miałą wrażenie, iż można zatopić się w tym futerku jak w chmurze.
- Hej ty... - mruknęła cicho, modląc się by palców nie stracić.
// W sumie z racji, że Jordan nie mieszka długo w MC, to raczej coś świeżego. Możemy właśnie pojednać ich przez konie, a potem zobaczyć czy poczuje w niej "zew pieniądza". xD Tzn. czy jej rodzinie udało się w nią wpoić dostateczną wyniosłość i szacunek do pieniądza, przez który mogłaby go zaintrygować. :P Proponuję na początkowy wątek ich pierwszą przejażdżkę konną już po ich wspólnym poznaniu, co?
OdpowiedzUsuńJordan "Wilk" Wallace