A kiedy śnieg przestanie prószyć, to Monty na spacer ruszy.

Blog zawieszony

Po przeprowadzeniu ankiety większością głosów wygrała opcja zawieszenia bloga. Oznacza to, że autorzy mają możliwość dalszej gry i zapisów, ale administracja — za wyjątkiem wysyłania zaproszeń i wpisywania do listy bohaterów — nie będzie angażować się w życie bloga. Z tego samego powodu zakładka Organizacyjnie na czas zawieszenia bloga zostaje usunięta. Raz jeszcze dziękujemy za Waszą obecność i życzymy Wam wszystkiego, co najlepsze.

nie istnieję & latessa

Kalendarz

16/02/14 Otwarcie
16/02/14 Nowy mod
22/02/14 Wydarzenie: Burza Śnieżna – link
24/02/14 Odejście moda
26/02/14 Nowy mod
19/04/14 Wydarzenie: Mecz Hokeja – link
02/07/14 Nowy szablon
07/07/14 Wydarzenie: Kto zabił? – link
20/07/14 Odejście moda
23/07/14 Nowy mod
29/08/14 Zamknięcie
24/12/15 Reaktywacja
25/12/15 Nowy admin
28/12/15 Wydarzenie: Kolacja wigilijna – link
29/06/15 Nowy nagłówek
09/10/16 Wydarzenie: Deszcz i wichura - link
28/11/16 Nowy nagłówek
10/12/16 Wydarzenie: Uratuj święta! - link
04/01/17 Wydarzenie: Psi zaprzęg - link
28/01/17 Wydarzenie: Słodka Walentynka - link
04/02/17 Nowy szablon
27/03/17 Wydarzenie: Mount-ipedia - link
21/04/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap I - link
01/05/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap II - link
02/05/17 Nowy nagłówek
17/09/17 Wydarzenie: Spływ kajakowy - link
02/02/17 Nowy szablon
14/02/17 Wydarzenie: Poczta walentynkowa - link
07/07/18 Zawieszenie

hey Anna, everything is going to turn out just fine

Anna Bergman

urodzona 24 grudnia 1991 roku córka szwedzkiego antropologa i indiańskiej znachorki, recepcjonistka w miejscowej przychodni, naiwna dziewczyna o godnej podziwu wiedzy na różnorakie tematy z niewielkim pojęciem o prawdziwym życiu, miłośniczka roślin i zwierząt wszelakich, zdzierania stóp na kolejnych kilometrach, wolontariuszka u weterynarza, której największą ambicją jest dodawanie do listy przeczytanych książek kolejnych pozycji
Droga Mamo,
Nie pamiętam cię. Bardzo bym chciała pamiętać i często łudzę się, że słyszę w głowie Twój śmiech lub pamiętam, że lubiłaś pomarańcze, ale prawda jest taka, że to dzięki opowieściom taty. On pamięta cię doskonale. Ma się dobrze. Nigdy się nie ożenił, ale wydaje się szczęśliwy, poświęcony swoim badaniom, jedynie od kilku lat coraz bardziej dokucza mu artretyzm, ale jestem z nim i nigdzie się nie wybieram. Przez kilkanaście lat to on opiekował się mną, gdy przez większość dzieciństwa chorowałam, choć często myślę, że tę moją wadę serca tata trochę wyolbrzymił, żeby przypadkiem nie wpadło mi do głowy uciekanie z tej złotej klatki. Ale ja nigdy nie chciałam opuszczać Mount Cartier. Tata uczył mnie w domu i na pewno doskonale wiesz, że nie mogłabym mieć bardziej kompetentnego nauczyciela. Spisuję opowieści mieszkańców i przyjezdnych, a później tworzę na ich podstawie własne historie. Wszystko mnie ciekawi. Każda książka wydaje się interesująca, każdy dzień inny, każdy człowiek pochłania moją uwagę. Raz na jakiś czas podchodzę do wielkiej mapy, która wisi w szkole i na ślepo wybieram miejsce, o którym później próbuję dowiedzieć się jak najwięcej. W tym miesiącu żyję w zielonej Irlandii; lubię tak podróżować. A może kiedyś uda mi się zobaczyć niektóre z tych miejsc nie tylko oczyma wyobraźni. Póki co, poznaję okolicę. To znaczy, znam ją już jak własną kieszeń, pokonuję dziesiątki kilometrów tygodniowo, ale zawsze udaje mi się odkryć coś nowego. Drzewo, mniejszą roślinkę, jakieś zwierzę. Czasami napotykam znajome twarze, innym razem zbłąkanych wędrowców; każdego próbuję poznać. Pracuję w przychodni na recepcji i wydaje mi się, że to idealna praca dla mnie. Każdego dnia mam kontakt z ludźmi, a wszystkie okoliczne dzieci to już moi przyjaciele. Czasami wydaje mi się, że dzieci lepiej mnie rozumieją. Uwielbiam wszystkich, ale reszta mieszkańców widzi w tym świecie zbyt mało kolorów. Staram się to zmienić. Próbuję też być zorganizowana. Utrzymuję w przychodni porządek, pamiętam już, kto jaką kawę pije, a kto woli herbatę. Przynoszę ciastka, bo choć tata nadal jest najlepszym kucharzem w naszym domu, to mnie lepiej wychodzą słodkości. Tata mówi, że uśmiecham się tak jak ty — wesoło i nieustannie. Dzięki twoim zapiskom wiem, że świat jest piękny, obojętnie, co by się nie działo. Naiwne osoby podobno z wiekiem gorzknieją, ale wierzę, że mi to nie grozi.
Twoja Annie


Witam cieplutko! Dla Anny Mount Cartier jest domem, więc mam nadzieję, że faktycznie tak będzie w wątkach. :D To naiwne stworzenie, może nawet infantylne, o niezachwianej wierze w świat, ludzi i lepsze jutro, chętnie więc kogoś naprawi. Chyba że ktoś ma ambicje ją złamać, taki wątek też przyjmę! Szukam kogoś, kto by zawrócił jej w głowie, czego Anna na pewno nie potrafiłaby ogarnąć, a poza tym można spotkać ją wszędzie i zawsze, dniem i nocą, w pracy, u weterynarza, w czasie pomocy w szkole czy w barze na karaoke. Piszmy! :)
Tytuł - Owl City, zdjęcie autorstwa Sama Elkinsa.

16 komentarzy:

  1. [Annie skradł moje serce! Pewnie ma w tym swój udział fakt, że w wielu kwestiach mogłabym się z nią utożsamić... Jest urocza, choć z drugiej strony jej współczuję - świat potrafi być dziś niesamowicie okrutny dla tak dobrych i współczujących, wrażliwych osób. Mimo to liczę, że w mroźnym, ale niesamowicie przytulnym Mount Cartier nikt jej krzywdy nie zrobi. Sądzę, że nawet Mysie przy odrobinie szczęścia (tj. naszej kreatywności ;)) mogłaby dostrzec coś na kształt młodszej siostry, którą trzeba nieco przystosować do życia. W razie chęci zapraszam na wątek, a teraz witam serdecznie i owocnego pobytu w naszych skromnych progach życzę! ;D]

    Mysie Ayers

    OdpowiedzUsuń
  2. [Po opisie postaci oraz adnotacji do KP wnioskuję, że Annie jest wszędzie pełno... i dokładnie takich osób potrzeba Nam w MC! Niech się rozprzestrzenia, szerzy swoją naiwność i lojalność jak u szczeniaczka. Niech cieszy oko młodych Panów i łamie swoją sympatyczną aparycją zimne serca wszystkich pozostałych. A najlepiej niech jeszcze do tego kruszy miasteczkowy lód :D. Troszkę się rozpędziłam w tych swoich nadziejach, ale wiesz o co chodzi... życzę wszystkiego co najlepsze, dużo weny, jeszcze więcej chęci do pisania no i aby jej się poszczęściło. Niech złapie jakiegoś kawalera za rogi! :)]

    Timothy, Scott & Andrew

    OdpowiedzUsuń
  3. [Czeeść! Taka życiowa i ludzka z niej istota. Na pierwszy rzut oka wzbudza sympatię, a (jak zwykle) świetne zdjęcie Sama tylko dodaje bohaterce smaczku. Mam nadzieję, że długo z nami zostaniecie, w towarzystwie świetnych wątków, oczywiście. Bawcie sie dobrze, a w razie ochoty zapraszam w swoje skromne progi :)]

    Octavian, Ferran & Cesar

    OdpowiedzUsuń
  4. [Nie no, jak pracuje w przychodni to wątek być musi! Że też wcześniej tego nie doczytałam - wtedy nawet bym się nie pytała, a od razu coś zaproponowała! W każdym razie, może mogłabym dopasować Octaviana do którejś z propozycji w Twoim dopisku odautorskim? :) Szukamy podobnych relacji, także ja się chętnie na coś z tej listy skuszę :D A jeśli będzie wygodniej, to zapraszam na maila!]

    Octavian Carnegie

    OdpowiedzUsuń
  5. [Jeszcze raz zachwycę się cudownym zdjęciem w karcie i zapiszę je do swojej kolekcji zdjęć, które prostu muszę gdzieś mieć - jest jakby żywcem wyjęte z Mount Cartier ♥ Cześć, dzień dobry!
    Wydaje mi się, że lepiej jest zgorzknieć z wiekiem i mieć za sobą szmat naiwnego życia, niż być zgorzkniałym przez cały ten czas. Choć jestem pewna, że Annie nie grozi nic podobnego. Cieszę się nawet, że przysiadłam do lektury jej karty o poranku, przed zajęciami, bo dała mi niesamowitego kopa na resztę dnia. Takich promyczków jak panienka Bergman powinno być u nas więcej; a przynajmniej ludzi o podobnym usposobieniu, bo ona akurat jest jedyna i nie do podrobienia c:
    Życzę Ci wielu wspaniałych i niezapomnianych wątkowych historii i obyś poczuła się w naszym gronie tak dobrze, by nie przyszło Ci nawet do głowy stąd uciekać. Zanim zaproponuję wątek, bo coś tam zaświtało mi w głowie, poproszę Cię o małą podpowiedź - skoro Annę można spotkać w czasie pomocy w szkole, to co dokładnie ona tam robi? c:]

    Julek

    OdpowiedzUsuń
  6. [Ona jest taka urocza! ♡ taka słodka i właśnie przez własną naiwność wciąż niewinna i po prostu dobra :) może szuka przyjaciół? Baw się tu dobrze! Oczywiście zapraszam do Miny, bo trzeba ją rozruszać ;) ]

    OdpowiedzUsuń
  7. [Również witam wśród nas i życzę udanych wątków!^^]

    Audrina Nerey

    OdpowiedzUsuń
  8. Czy Octavian lubił swoją pracę? Nie – on po prostu nią żył; zawód lekarza był jego częścią, i bynajmniej nie dlatego, że dzięki niemu saldo konta bankowego prezentowało miłą dla oka sumkę. Pieniądze nie grały tu bowiem żadnej roli – Tavey zawsze wyróżniał się na tle rodziny, bo zawsze chciał pomagać i pomagał już jako dzieciak, oddając potrzebującym swoje zabawki, których miał multum, albo oddając mniej zamożnemu rówieśnikowi swoje drugie śniadanie, które gosposia przygotowywała w domu ze szczególną dokładnością. Oczywiście, młody Carnegie nie uczył się wśród biedaków, bo na to nie pozwoliłby mu ojciec – do publicznej szkoły chodził tuż po swoich zajęciach, jako że miał tam dobrego przyjaciela, któremu los poskąpił dobrobytu w postaci modnych gadżetów, czy nowych butów. Allan Windy był bowiem sierotą, wychowującym się pod pieczą matki chrzestnej, której nie było stać na pięć posiłków dziennie, nie wspominając już o deserze. Jednak Octavian miał inne priorytety, a mimo, że o przyjaźni tej dwójki nie wiedzieli nawet rodzice, relacja ta przetrwała długo... aczkolwiek nie tyle ile powinna była przetrwać. Kto by pomyślał, że powiedzenie: biednemu zawsze wiatr w oczy, znajdzie swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości? Kiedy Allan przygotowany odchodził, na jego ustach widniał uśmiech, a w oczach tliła się iskierka nadziei w ludzi dobrej woli – to wtedy Octavian utwierdził się w przekonaniu, że zawód lekarza jest tym, do czego lgnie jego serce oraz dusza, i choć ostatecznie niewiele ma wspólnego z leczeniem nowotworów, to również ratuje ludzkie istnienia z niebywałą pieczołowitością, której od zawsze brakowało mu w rodzinnym gnieździe.
    Wyjazd na misję był czymś, do czego zmierzał od dawna, aczkolwiek decyzja o wyprawie w nieznane zapadła nieoczekiwanie i dużo szybciej, niż ówcześnie przewidywał. Trudno ukryć, że zmusiła go do tego sytuacja rodzinna – po śmierci matki wiele się zmieniło, szczególnie w zachowaniu jego ojca, który lubieżnie obnosił się z uczuciami do kobiety, którą wybrał swemu synowi za żonę. Jakkolwiek źle to brzmi – chciało mu się rzygać już na samą myśl, że jego ojciec sypia z jego narzeczoną zaledwie miesiąc po śmierci matki. Dochodziło już do tego, że Octavian nie potrafił nawet patrzeć na swoje odbicie lustrzane, bo ilekroć stawał przed gładkim zwierciadłem, widział w nim gburowatą mordę ojca, do którego z wyglądu jest wyjątkowo podobny. Siedzenie przy wspólnym obiedzie i udawanie, że nic się nie dzieje, doprowadzało go do tak wielkiej frustracji, że wielokrotnie tłukły się kieliszki do wina i zdobione talerze, a czerwonych plam na miękkim dywanie prawdopodobnie nikt się nie doliczy, bo wytrawny alkohol dekorował jego materiał niejednokrotnie. Dodatkowo Tavey ledwo co, z cholernie wielkim trudem, trawił ten każdy sztuczny uśmiech, przylepiony do twarzy starszego Carnegie, który pojawiał się zawsze wtedy, gdy sytuacja stawała się szczególnie napięta. Ponad to, Octavian zaczął częściej sięgać po alkohol, czego nie powinien był robić, zważywszy na nawiedzającą go niekiedy tachykardię i na sam fakt, że nigdy nie miał potrzeby wypijać tony alkoholu. Wyjazd do Mount Cartier był więc ucieczką od problemów, którym nie da się stawić czoła w pojedynkę; ucieczką po wytchnienie i wymarzoną wolność, ukróconą podczas dorastania pod skrzydłem radykalnego ojca.
    Nie stresował się na myśl o nowym otoczeniu, choć w drodze do północnych rejonów Kanady zastanawiał się nad tym, jak rdzenni mieszkańcy zdołają go przyjąć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie oczekiwał wiwatów i transparentów – pomimo znanego w Szkocji nazwiska, był przeciętnym człowiekiem, a leciał przecież w miejsce, którego nie da się znaleźć na niektórych mapach, więc szansa na to, że ktoś będzie go kojarzył wręcz nie istniała. Nie oczekiwał niczego, a ta pewnego rodzaju anonimowość dodawała mu otuchy w samotności, jaka miała mu w Mount Cartier towarzyszyć – dzięki niej czuł, że zaczynał stawiać cegiełki od nowa, a właśnie tego ostatnimi czasy pragnął: czystej karty i nowego życia, bez odgórnie dolepionych łatek. Bez ciągłego obracania się wokół tych osób, które były bliskie tylko wtedy, jeśli czegoś potrzebowały.
      Teraz był sam, a przynajmniej w jakiejś części, wszak wciąż otaczali go ludzie – jedni mili, drudzy mniej, choć niewiastę, która osłodziła mu wczorajsze popołudnie z pewnością będzie dobrze wspominał, nawet, jeśli niewiele o niej wiedział. Anna – długowłosa kobietka o indiańskich rysach i urokliwym uśmiechu mieszkała tu od zawsze. Była niczym niezastąpiony przewodnik i skuteczny drogowskaz; pokazała mu jak bezawaryjnie dotrzeć w konkretne miejsce i ostrzegła przed nadchodzą coraz większymi krokami śnieżycą, a spacer nad jeziorem w salwach jej lekkiego śmiechu pozwolił choć na chwilę zapomnieć o tym, co zostało w Szkocji. Anna była inna, tak pogodna i otwarta –szczęśliwa, mimo że głęboko w jej tęczówkach krył się cień pewnych, niepogodnych wydarzeń. Gdy nie był pewien, czy kiedykolwiek ją spotka, dziewczyna szybko go zapewniła, bo przecież w tak małej wiosce trudno na siebie przypadkiem nie wpaść!
      I kto by pomyślał, że wystarczy niecała doba przerwy. Octavian w przychodni był wcześniej, żeby na spokojnie uzupełnić sobie dokumentację i przejrzeć tych pacjentów, którzy dziś mieli odwiedzić jego gabinet. Bywał wobec siebie szczególnie surowy, jeśli mowa o organizacji pracy, dlatego zawsze był dobrze przygotowany, i zawsze każdego traktował indywidualnie. Tutaj nie był jeszcze pewien, jak będzie wyglądał jego dzień pracy, dlatego chciał mieć wszystko co potrzebne pod ręką.
      Za oknem panował już charakterystyczny dla nadchodzącej zimy chłód. Na szybach pojawiał się drobniutki osad w postaci maleńkich igiełek z zamarzniętej wody, a najbliższe poletka drzew stały ogołocone, czekając na większe opady śniegu. Cisza panująca dookoła mu nie dokuczała, a wręcz przeciwnie – była czymś tak wyjątkowym, że w danej chwili Tavey łaknął jej niemiłosiernie. Po pomieszczeniu rozlegał się cichutki szmer stalówki czarnego pióra, podążającej po materiale kartki, i cykanie wskazówek starego, nieco zużytego już zegara. Dopiero skończywszy pisać, wstał z fotela z zamiarem zrobienia sobie ciepłej herbaty, lecz zdążywszy otworzyć drzwi, omal nie wpadł na… właśnie! – na Anne. Zabrakło dosłownie kilkunastu centymetrów do czołowego zderzenia; najwyraźniej kobieta zamierzała powitać nowego doktorka, bo słuchy o nowym błyskawicznie rozeszły się po wiosce.
      Mężczyzna uśmiechnął się wyraźnie, dając przy tym znaczący krok w tył. Jego dłoń cały czas spoczywała na klamce drewnianych drzwi.
      — Dzień dobry, a pani to do mnie na wizytę? — Zapytał, unosząc nieznacznie brew ku górze, a z nią razem kącik ust. Zerknął przy okazji na zegarek, zdobiący lewą rękę, bo godzina była wczesna. Wychodzi na to, że pacjenci są tu szczególnie punktualni.

      Octavian Carnegie

      Usuń
  9. [O, i świetnie! Powiedziałabym nawet, że doskonale wpasowuje się to w pomysł, który przyszedł mi do głowy. Julien zatrzymał się póki co na etapie rozważania, czy chce za jakiś czas wrócić do Berlina, czy jednak Mount Cartier jest miejscem, w którym powinien zostać na dobre. I żeby być przygotowanym na każdą ewentualność, orientuje się w miejscowych szkołach; jakie są, co oferują, czy warto byłoby za jakiś czas zapisać do takowej swoją córkę. W jednej z nich spotyka nie kogo innego, jak właśnie Annę, która... No właśnie, tutaj mam dwie możliwości:
    a). jako że uwielbia otaczać się ludźmi i stara się ich zawsze poznać, mogła usłyszeć co nieco o Julienie i dzięki temu wiedzieć, że przydałby się w jej małym przedsięwzięciu; lub
    b). po prostu spotkała się z nim kilka razy, choćby i przypadkiem w sklepie, czy gdziekolwiek indziej i przez krótkie pogawędki mieli okazję trochę się poznać.
    Przez przedsięwzięcie rozumiem planowane przez Annę przygotowanie z dzieciaczkami świątecznego przedstawienia dla wszystkich mieszkańców Mount Cartier, w czym grajek mógłby okazać się pomocny. I któremu taką współpracę zaproponuje. Jeśli udałoby im się w tej materii dogadać i nie skakać sobie przy okazji do gardeł (bo pewnie każde z nich miałoby na ów przedstawienie inne pomysły), mogliby spróbować przygotować je razem. Co o tym myślisz? c:]

    Julek

    OdpowiedzUsuń
  10. [Cześć i czołem! Witam Cię i Annę! Sympatyczne z niej stworzenie, miło się czytało list do mamy, aczkolwiek jest on bardzo nostalgiczny (przynajmniej w moim) odbiorze :> Życzę Ci wątków i dobrej zabawy, a jeśli nie straszne Tobie jędze, to zapraszam do siebie!]

    Max Carter

    OdpowiedzUsuń
  11. [Wobec tego spodziewaj się w najbliższym czasie zaczęcia od nas; w weekend powinniśmy się z tym uwinąć ^^]

    Julek

    OdpowiedzUsuń
  12. [Jako szczęśliwa posiadaczka aż trzech rozbrykanych sierściuchów nie mogę się nie zgodzić, nic nie łączy ludzi i nie oprawia nastroju lepiej niż słodkie mruczenie albo pocieszne merdanie ogonkiem „na dzień dobry” (albo na „daj mi jeść”...). <3 Jeśli chcesz, jak najbardziej wspólną pracę u weterynarza możemy wziąć za początek znajomości naszych pań, choć pewnie już nawet jako dzieci miały ze sobą mniejszą lub większą styczność – w tak małym mieście ciężko tego uniknąć. Sądzę, że skoro ojciec Anny pochodzi ze Szwecji (wynik popularnej ostatnio fascynacji skandynawskimi kryminałami czy czysty przypadek?), Mysie z powodzeniem mogła też od czasu do czasu wpraszać się na obiad do Bergmanów, żeby podpytać głowę rodziny o życie i zwyczaje poza granicami Kanady. Jeśli w ogóle interesują Cię takie smaczki z przeszłości, jeśli nie, ja najbardziej zupełnie możemy pominąć ten fragment i założyć, że bliższą znajomość nawiązały dopiero poprzez weterynarza – niczego nie narzucam, jedynie, jak to ja, spisuję chaotycznie wszystko, co mi do głowy wpada, żeby mieć jakąś alternatywę w razie konieczności. ;) To, czy była lubiana przez rodziców Annie, zostawiam Tobie, wszak Ayers była dość rozbrykaną dziewczyną. Teraz sytuacja może się odwrócić – panna moja była przecież w paru miejscach, więc dla odmiany Twoja Bergman może ją wypytywać o odbyte i planowane podróże. Kto wie, może kiedyś uda im się razem w jakąś wybrać?
    W kwestii wątku, pomysły wpadły mi trzy:
    A). Mysie, korzystając z niewielu wolnych chwil, jakie ostatnio miewa, wybrała się na spacer po lesie z aparatem (nie uwzględniłam tego w obecnej karcie, ale Ayers bardzo lubi amatorską zabawę tym sprzętem). Pech chciał, że Anna przypadkiem wpadła na podobny pomysł i nieświadomie mogła wypłoszyć jej jakiegoś rzadkiego modela, na którego polowała już dłuższy czas. Początkowo brunetka pewnie będzie trochę zła, ale pewnie szybko jej przejdzie, a dalej już jakoś na pewno uda nam się to pociągnąć, zwłaszcza z charakterem Annie.
    B). Jako dostawca Ayers mogła mieć jakąś paczę do dostarczenia do szkoły, w której pracuje Annie. Jeśli dobrze kojarzę, że ta jest w Churchill, Bergman mogła akurat kończyć zajęcia, więc o ile nie ma własnego samochodu, postanowiła zabrać się do miasteczka z moją panią. A o przygody na ośnieżonej, rzadko uczęszczanej drodze nietrudno.
    C). Możemy iść też najbardziej oczywistym tropem i postawić na wspólny dzień u miejscowego weterynarza.
    Tyle ode mnie na dziś, chyba. Jeśli masz jakiś inny pomysł na wątek czy relację, wal śmiało, ja jestem otwarta na wszelkie propozycje. A jeśli nie masz czegoś w rękawie, a nic powyżej nie przypadło Ci do gustu, też się nie bój, daj tylko znać, a będę myśleć dalej. :)]

    Mysie Ayers

    OdpowiedzUsuń
  13. [Anna jest przeurocza! Witamy z Benem (nieco spóźnieni) na blogu i życzymy dobrej zabawy, mnóstwa weny i wątków :D]

    Benjamin

    OdpowiedzUsuń
  14. Nie wpadłby na to, że Anna pracuje w przychodni, dlatego na tę wieść parsknął krótkim, niedowierzającym śmiechem, zastanawiając się, jak to możliwe, że oboje ominęli temat pracy podczas wczorajszej rozmowy nad jeziorem. Ale tak właściwie to wcale się nie dziwił, że kobieta wzięła go za turystę, bo podczas samotnego spaceru, w którym nie wyglądał na dobrze zorientowanego w terenie, mógł przypominać jednego z tych podróżników, którzy zawsze pchają się w nieznane w celu poszukiwania różnorakich przygód. A on naprawdę nie wiedział, że za rogiem śpi niedźwiedź, a w najbliższych chaszczach grasuje wredny skunks – ani jednego, ani drugiego w życiu nawet oczy nie widział! – pomijając ilustracje w atlasie, czy obrazy na ekranie laptopa, kiedy to pewnego wieczoru, przed wyjazdem, postanowił zaznajomić się z klimatem, fauną i florą północnej Kanady.
    Niemniej jednak, informacja o tym, że Anna pracuje tuż za drzwiami była... strzałem w dziesiątkę na miłe rozpoczęcie nowego i kolejnego dnia w Mount Cartier. Nietrudno zauważyć, że kobieta dobrze znała tutejszych ludzi, bo wzmianka o pani Pryce mówiła sama za siebie. W przychodni, a szczególnie na recepcji, na pewno przyda się ktoś, kto będzie w stanie przestrzec go przed danym pacjentem, i ktoś kto dodatkowo wprowadzi okolicznych – i jego samego – w ciepłą, przyjazną atmosferę. Uśmiech Anny był wyjątkowo zaraźliwy; wkradał się nawet na usta Octaviana, ilekroć na ten nią patrzył.
    — To bardzo dobra nowina — przyznał w końcu na głos, a jego usta uniosły się w wyraźniejszym uśmiechu. — Ale jedyne co musi na mnie czekać w tej przychodni, to uśmiechnięty personel i nic poza tym — zaznaczył, wychodząc z progu gabinetu na jeszcze pustą poczekalnię. Rozejrzał się krótko, bo nawet nie miał okazji zapoznać się jakkolwiek z budynkiem. Rano wszedł od razu do gabinetu, bo to jego wnętrze było dla Carnegie najważniejsze, jeśli miał w nim pracować.
    — A skoro pani Pryce się spóźni, to mamy trochę czasu. Właśnie szedłem zaparzyć sobie herbatę, tylko... Gdzie ją znajdę? — Przeniósł pytające spojrzenie na Anne. W kącikach jego ust schował się poweselały uśmiech, bo nieco dziwnie się czuł nie znając zakamarków swego miejsca pracy. A herbatę mógł zabrać przecież ze sobą, ze też nie pomyślał – w Dunfermline zawsze miał do dyspozycji pokój socjalny, tutaj nie spodziewał się aż takich udogodnień, ale sądził, ze zastanie na miejscu torebkę herbaty. Chociaż byłby w stanie przeżyć i bez tego.

    Octavian Carnegie

    OdpowiedzUsuń
  15. [ojej, ale takim zasypywaniem Miny komplementami, to chyba ją speszysz, aż się w sobie zamknie i nie wyjdzie :P
    tak myślę, że dziewczyny mogłyby się poznać podczas jednego z wielu spacerów po okolicy i na tym głównie mogła budować się ich znajomość :) a teraz Mina miałaby misję sfotografować jakieś badyle, dostałaby całą listę i Twoja Anulka bardzo by jej się przydała z swoją znajomością roślin :) co Ty na to? ]

    OdpowiedzUsuń