A kiedy śnieg przestanie prószyć, to Monty na spacer ruszy.

Blog zawieszony

Po przeprowadzeniu ankiety większością głosów wygrała opcja zawieszenia bloga. Oznacza to, że autorzy mają możliwość dalszej gry i zapisów, ale administracja — za wyjątkiem wysyłania zaproszeń i wpisywania do listy bohaterów — nie będzie angażować się w życie bloga. Z tego samego powodu zakładka Organizacyjnie na czas zawieszenia bloga zostaje usunięta. Raz jeszcze dziękujemy za Waszą obecność i życzymy Wam wszystkiego, co najlepsze.

nie istnieję & latessa

Kalendarz

16/02/14 Otwarcie
16/02/14 Nowy mod
22/02/14 Wydarzenie: Burza Śnieżna – link
24/02/14 Odejście moda
26/02/14 Nowy mod
19/04/14 Wydarzenie: Mecz Hokeja – link
02/07/14 Nowy szablon
07/07/14 Wydarzenie: Kto zabił? – link
20/07/14 Odejście moda
23/07/14 Nowy mod
29/08/14 Zamknięcie
24/12/15 Reaktywacja
25/12/15 Nowy admin
28/12/15 Wydarzenie: Kolacja wigilijna – link
29/06/15 Nowy nagłówek
09/10/16 Wydarzenie: Deszcz i wichura - link
28/11/16 Nowy nagłówek
10/12/16 Wydarzenie: Uratuj święta! - link
04/01/17 Wydarzenie: Psi zaprzęg - link
28/01/17 Wydarzenie: Słodka Walentynka - link
04/02/17 Nowy szablon
27/03/17 Wydarzenie: Mount-ipedia - link
21/04/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap I - link
01/05/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap II - link
02/05/17 Nowy nagłówek
17/09/17 Wydarzenie: Spływ kajakowy - link
02/02/17 Nowy szablon
14/02/17 Wydarzenie: Poczta walentynkowa - link
07/07/18 Zawieszenie

Codziennie upadam, codziennie się waham, codziennie podpieram, ale dźwigam cały mój świat i dźwigać będę

SCARLETT DOUGHERTY 
WIĘCEJ • POWIĄZANIA • GALERIA

  Nie boję się śmierci. Dlaczego miałabym się bać? Na każdego i tak przyjdzie pora, a śmierć przyniesie mi ze sobą ulgę i wieczny spokój. Nie możemy tego przewidzieć ani od niej uciec. Umiera nasze ciało, ale nigdy nasz duch, on zawsze pozostaje gdzieś na Ziemi.  Mimo to, że moje ciało z dnia na dzień wyraźnie słabnie, to moje duchowe wnętrze stale rośnie w siłę. Gdy masz świadomość, że umierasz, że może w każdej chwili cię zabraknąć nie odkładasz niczego na potem, bo potem może okazać się zbyt późno. Realizujesz wszystko co sobie zaplanowałeś, naprawiasz popełnione błędy i cieszysz się z najdrobniejszych chwil.  
  Patrzę w lustro i widzę kogoś kto osiągnął więcej niż osoby, którym będzie dane żyć dłużej niż mi. Czuję się spełniona.  Budzę się każdego ranka, biorę wdech pełną piersią dziękując Bogu za kolejny dzień życia.  Każda minuta, godzina, każdy dzień, tydzień dla mnie stanowi niepowtarzający się unikatowy czas.  Żyję z dnia na dzień, nie przejmując się tym co ma być i tym co będzie, funkcjonuję tak jakby miały być to ostatnie chwile mojego życia. Choroba nigdy nie stanęła mi na drodze do spełnienia marzeń. Nie przeklinałam w duchu, zastanawiając się dlaczego właśnie padło na mnie. A dlaczego by nie? Dlaczego miałby być to ktoś inny, skoro to w moim scenariuszu życia spotkał mnie taki epizod? Każdy ma swoją drogę do przejścia, której biegu nie jesteśmy w stanie w żaden sposób zmienić.  


__________________________________________________________
Scarlett nie jest smutną postacią i pragnę to bardzo mocno zaznaczyć, gdyż karta może zaprzeczać temu co mówię :D Zapraszam ponownie na wątki oraz powiązania! Śmiało! Przyda jej się ktoś do kochania oraz przyjaciel.  Nie obiecuję częstych odpisów.
Fc: Angelina Jolie

17 komentarzy:

  1. [Cześć ponownie! Krótko się przywitam, bo jestem tutaj mimochodem, także udanej oraz długiej zabawy dla Ciebie i Scarlett! Najważniejsze, że kobietka czuję się spełniona :)]

    Ferran, Cesar & Tavey

    OdpowiedzUsuń
  2. [ Również się witam ^^ Jestem tu od niedawna, więc nie kojarzę tej pani, ale życzę Tobie i jej owocnych wątków oraz ciekawych relacji! ]

    Audrina Nerey

    OdpowiedzUsuń
  3. [Witamy z Benem Scarlett! Faktycznie, po karcie wydaje się być bardzo smutną postacią, ale od czego są wątki, jak nie od tego by pokazać, że wcale tak nie jest! :D Życzę weny i jak najdłuższego pobytu w Mount Cartier, i w razie chęci zapraszam do Bena c:]

    Benjamin Fawley

    OdpowiedzUsuń
  4. [Widzę, że nie tylko ja kocham Colina <3
    Jeśli chcesz, Ben może być tym kimś do kochania, bo ekhem, jestem złym człowiekiem i uwielbiam komplikacje i dramy, zwłaszcza w miłości. A nowotwór z pewnością jest sporą komplikacją, nawet jeśli Scarlett jest z nim pogodzona.]

    Ben

    OdpowiedzUsuń
  5. [Chodź na wątek, Pączku! ♥ Zaczynamy zgodnie z ustaleniami, czy chciałabyś jeszcze coś dodać lub zmienić? Daj znać, a ja wieczorem naskrobię nam zaczęcie c:]

    Julek

    OdpowiedzUsuń
  6. Spojrzał po raz ostatni na Heidi, która otulona po szyję wełnianym kocem i tuląca do policzka pluszowego zająca, spała zwrócona twarzą do ściany. Zegar wybijał godzinę dwunastą, a Julien zmrużył oczy jedynie na krótką chwilę; znużony stertą przerzuconych gazet i książek w twardej oprawie, które pożyczył od sąsiadki pomieszkującej w pokoju obok, rozciągnął się wygodnie w miękkim, nakrytym kolorową narzutą, fotelu i w takiej też pozycji się obudził. Wpatrzony w sufit, z dłońmi splecionymi luźno na piersi i świadomy tego, że dłużej nie zniesie już bezczynności. Mount Cartier różniło się od rzeczywistości, do której Lavoie był przyzwyczajony i wszystko tutaj działo się za wolno, za spokojnie, za bardzo oderwane od dynamiki świata leżącego jakby na odległej planecie. Zamiast odpocząć i dać sobie chwilę do namysłu, ciągle wyszukiwał sobie nowe zajęcie, nawet bezsensowne i nie przynoszące w efekcie niczego pożytecznego. Zupełnie jakby bał się zwolnić i bał się stanu, do jakiego doprowadzi go chwila rozkojarzenia. Dlatego niewiele myśląc okrył ramiona sięgającym kolan płaszczem i oplótłszy wokół szyi długi, zakupiony w miejscowym sklepie, szalik, wymknął się z pokoju, a potem z zajazdu najciszej, jak potrafił, by oddać się w objęcia gwieździstej i mroźnej nocy.
    Pod jego stopami skrzypiał świeżo opadły śnieg, a wiatr bawił się w najlepsze jego ubraniem i wdzierał się pod poły materiału, nie mając litości dla zaróżowionych policzków i ust siniejących z zimna. Julien naciągnął na dłonie rękawy płaszcza i przytrzymując ich krawędzie palcami, przemierzał opustoszałe uliczki, wsłuchując się w niczym nie zagłuszane i dzikie odgłosy natury. Szum gałęzi kołyszących się razem z płatkami śniegu, pohukiwanie sowy i szelest niewielkich krzewów potrącanych przez umykające pomiędzy nimi zwierzęta; dokładnie tak zapamiętał to miejsce i gdy na moment tracił czujność, zapatrzony w połyskujące tysiącami iskier niebo, mógł poczuć się jak nastoletni chłopiec. Lekko, beztrosko, beznadziejnie wręcz pozbawiony planów na kolejny dzień. Do chwili, gdy nie zauważył podejrzanej postaci mocującej się z drzwiami wejściowymi do sklepu. Mężczyzna ubrany na czarno, z czapką naciągniętą nisko nad brwiami i chustą zasłaniającą jego twarz aż do samych oczu, również zwrócił na niego uwagę. Oboje zamarli w bezruchu, a Julien pojął, nie bez strachu, że znalazł się w niewłaściwym miejscu, o niewłaściwym czasie i nie powinien zobaczyć tego, czego właśnie był świadkiem. Nie tylko on. Po drugiej stronie ulicy dostrzegł bowiem nieznajomą kobietę, która wpatrywała się we włamywacza z podobną dezorientacją i niepewnością, co Julien. Oboje nie wiedzieli, czego się po nim spodziewać. Lavoie zadziałał instynktownie i bez głębszego namysłu.
    — Cześć, Melanie — przywitał się, podbiegając energicznie do kobiety. Nazwał ją pierwszym imieniem, jakie wpadło mu do głowy i chwyciwszy delikatnie jej nadgarstek chciał pokazać podejrzanemu mężczyźnie, że znają się od dawna. Miał jednak wrażenie, że to mu nie wystarczyło; przestąpił kilka kroków w ich kierunku i rozglądał się nerwowo, jakby w poszukiwaniu innych świadków. Byli tu sami — Chodź i udawaj, że jestem najlepszym twoim przyjacielem pod słońcem — mruknął, pochyliwszy się niżej nad uchem kobiety. Nie puszczając jej nadgarstka, poprowadził ją w dół chodnika, nie mając zielonego pojęcia o miejscu, do którego prowadzi. Oddychał powoli, nie chcąc swoim oddechem zagłuszać tego, co działo się za ich plecami. Nie obejrzał się lecz był pewien, że włamywacz ruszył ich śladem.

    Julek ♥

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie minął ich żaden samochód, ani przechodzień; miasteczko o tej porze było zupełnie martwe i nawet jeśli zaczęliby wzywać pomocy, nie od razu ktoś zareagowałby na ich wołanie. Poza tym zamiary nieznajomego stawały się coraz bardziej niejasne. Nie chodziło mu wyłącznie o oddalenie się z miejsca niedoszłego przestępstwa, ani przegonienie stamtąd przypadkowych świadków. Zupełnie, jakby musiał mieć pewność, że nie spotkają się już nigdy więcej i osobiście musiał tego dopilnować. Wszelkimi możliwymi środkami. Im bardziej Julien przyspieszał kroku i im szybciej prowadził ze sobą udawaną Melanie, tym bliżej słyszał za sobą oddech mężczyzny. Zmierzał w ich kierunku coraz śmielej ale jeszcze nie biegiem, aby nie wzbudzić niczyich podejrzeń. Gdy jednak dobiegł do ich uszu dźwięk rozsuwanego zamka, być może otwieranej w pośpiechu kieszeni, Lavoie przestał słuchać głosu rozsądku i zadziałał instynktownie; splótłszy swoje palce z palcami kobiety, pognał ku skrajowi chodnika ginącemu w nieprzebranej ciemności i zaspach śniegu, wlokąc ją za sobą i nie bacząc na to, czy za nim nadąża. W duchu modlił się gorączkowo o to, by to wyobraźnia płatała mu makabrycznego figla, a nieznajomy nie miał wobec nich dalekosiężnych planów; jego ciężkie kroki i jeszcze cięższy oddech rozwiewały jednak wszelkie wątpliwości. Samo nastraszenie intruzów było dla niego niewystarczające.
    — Uważaj! — zawołał i odepchnął kobietę nieco od siebie, by zamiast po zamarzniętej kałuży, przebiegła bezpiecznie po zaśnieżonym kawałku trawnika. Przeszkodę udało im się ominąć, jednak ich prześladowca nie miał tyle szczęścia. Grzmotnął z hukiem i siarczystym przekleństwem na skuty lodem chodnik i nie prędko zdołał podnieść się z powrotem na nogi. Gdy Julien obejrzał się przez ramię, dostrzegł pokraczną kreaturę gramolącą się powoli na kolanach, która jednak starała się nie spuszczać swoich ofiar z oczu. Wydawało się to absurdalnym, bowiem mężczyzna zachowywał się jak przyłapany podczas brutalnego morderstwa, nie zaś na niewinnej i nieskutecznej w dodatku próbie włamania się do sklepu. Tym bardziej sprawiał wrażenie niebezpiecznego, może nawet niepoczytalnego.
    — Może powinniśmy spróbować się tam dostać — stwierdził, z trudem łapiąc oddech. Zimne powietrze podrażniało gardło i paraliżowało ciało rozgrzane intensywnym biegiem, jednak Lavoie nie zwracał na to uwagi; oparty o drewniane ogrodzenie leśniczówki, uważnie przyglądał się pogrążonym w ciemności oknom. Dobijając się do drzwi, z pewnością by kogoś obudzili. Nie dane im jednak było się o tym przekonać, bowiem usłyszeli gdzieś za sobą krzyk, niemal ryk przepełniony nienaturalnym gniewem, a zaraz po nim strzał, jakby wystrzał z broni palnej; nie wiadomo, czy prawdziwej, czy tylko z niewinnego straszaka — Szlag!
    Ponownie chwycił nieznajomą, tym razem po prostu za kurtkę, jak nieposłuszne dziecko, i zawlókł ją kawałek dalej od leśniczówki, głębiej w ciemny i coraz gęstszy las, w pośpiechu manewrując pomiędzy drzewami. Teren wokół budynku był wydeptany i niełatwo było zauważyć, w którym miejscu zapuścili się w dzikie ostępy; ich ślady niczym się bowiem nie odznaczały. Zwolnił dopiero obok ogromnego świerka, którego dociążone śniegiem gałęzie zwieszały się nad ziemią niczym dach. Wśliznął się pomiędzy igliwie, najpierw wpychając weń kobietę, którą potem objął mocno ramieniem i docisnąwszy ją do siebie, zakrył dłonią jej usta. Nie byli widoczni, ale sami też niczego nie widzieli. Mogli jedynie czekać.

    Trochę zestrachany Julek ♥

    OdpowiedzUsuń
  8. Dał się poprowadzić, choć nadal mocno koncentrował się na tym, co pozostawili za sobą; pisk opon hamującego nagle samochodu i serię fantazyjnych epitetów, gdy kierowca, zapewne wychyliwszy się przez szybę, beształ włóczącego się środkiem drogi mężczyznę. Zaraz potem do zdarzenia dołączyło jeszcze jedno auto, czyniąc ośnieżoną trasę zupełnie nieprzejezdną. Julienowi wydawało się, że słyszy skrzypienie śniegu i kroki oddalające się w przeciwnym do nich kierunku, które kilka razy zmieniały swoje tempo, nim rozpłynęły się zupełnie w ciszy nocy. Niedzielny włamywacz z zadatkami na sadystycznego mordercę spanikował w obliczu nieprzewidzianych przez niego komplikacji, a ktoś zasiadający za kierownicą starego pick – upa stał się nieświadomie wybawcą; nawet jeśli nie ocalił im życia, z pewnością oszczędził uciekinierom wiele cierpienia. Jeśli nieznajomy posługiwał się bronią tak sprawnie, jak wytrychami i łomem, prawdopodobnie nie był w stanie wymierzyć śmiertelnego strzału. Myśl ta pojawiła się w głowie Juliena dopiero w chwili, gdy poczuł się nieco pewniej i bezpieczniej, pomiędzy dwoma schludnie wykończonymi domami, z których w jednym z nich tliło się blade światło lampy. Czuł piekący ból w płucach i w gardle, na którym zacisnął na moment dłoń; odkaszlnął głośno, odetchnął i wyprostował się pozwalając, by oddech ten wypełnił każdy zakamarek jego zmęczonego ciała. Zdał sobie sprawę, że w uszach nadal dzwoni mu jedno imię. Wyraźnie, jakby ktoś wykrzyczał je przed chwilą tuż przy jego głowie. Giselle. Przepełniała go irracjonalna myśl, że przez moment, przez tą straszną chwilę na celowniku psychopaty, był coraz bliżej niej i to pozwoliło mu nie postradać zmysłów. Nie bać się tak, jak bać się powinien. Otrząsnął się i wrócił myślami do swojej towarzyszki, bliski roześmiania się w głos.
    — Nie sądziłem, że w tej mieścinie można spotkać kogoś takiego. Te kilka domów na krzyż jest martwe samo w sobie i chyba niepotrzebny jest tu morderca — stwierdził i złożywszy dłonie jak do modlitwy, ogrzał je swoim oddechem. Od kiedy sięgał pamięcią, nie działo się tu nic godnego uwagi. Żadnych włamań, kradzieży, zamieszek, nawet sąsiedzkich kłótni, na których z nudów można byłoby zawiesić na moment słuch. Wbrew pozorom, nawet jako młody i nieokrzesany wówczas dzieciak, właśnie za ten spokój i dziwne zawieszenie w czasoprzestrzeni cenił Mount Cartier najbardziej. Pewne rzeczy mogły jednak pozostawać niezmienne — Skoro uszliśmy z życiem, pozwól, że nie będę kusił losu i odprowadzę cię do domu. Będę spokojniejszy wiedząc, że cała ta ucieczka nie poszła na marne. Nie mam pojęcia, co w tym miejscu robi się z podobnymi przypadkami, ale i tak niczego nie wskóramy w środku nocy. Zastanowimy się nad tym jutro.
    Rozejrzał się wokół siebie, by ostatecznie zatrzymać swoje spojrzenie na twarzy kobiety. Uniósł ku górze jedną brew, jakby tym samym chciał upewnić się, w którym kierunku powinni się udać. W ciemności i pod śniegową pierzyną, każda ulica i alejka wyglądała do złudzenia podobnie, niemal identycznie, a to nie ułatwiało orientacji.
    — Ostatni raz byłem tu ponad dziesięć lat temu. Nieduże i nieskomplikowane miasto, a jednak mam wrażenie, że byłbym w stanie tu teraz zabłądzić — stwierdził wesoło i poprawił swój szalik, poluzowany i zwichrowany dziką ucieczką. Musiał na nowo nauczyć się tego miejsca.

    Julek ♥

    OdpowiedzUsuń
  9. Ochoczo owinął swoje dłonie wokół kubka z gorącą herbatą, rozkoszując się ciepłem przywracającym czucie i dawną sprawność palców; powinien się nim poparzyć, jednak był na tyle zmarznięty, że temperatura nie raziła go tak, jak razić powinna. Upił kilka łyków, ze spokojem rozglądając się po przytulnym wnętrzu salonu. Może zbyt śmiało i jakby natarczywie, zupełnie jakby znajdował się w swoim własnym domu, ale cichy głosik z tyłu głowy podpowiadał mu, że w niczym nie musi się powstrzymywać, ani tym bardziej zachowywać się zgodnie z niepisaną etykietą. Było to wrażenie irracjonalne, bowiem przy nowo poznanej osobie powinien przynajmniej stwarzać pozory człowieka nie zawieszonego gdzieś pomiędzy rzeczywistością, a swoim własnym, nieco abstrakcyjnym światem.
    — Scarlett — powtórzył, aby imię lepiej wyryło się w jego pamięci. Z tym miewał bowiem czasami problem i zdarzało mu się dopytywać o imię nowo poznaną osobę nawet kilka razy w ciągu krótkiej pogawędki. Wynikało to nie tyle z zapominalstwa, co z rozkojarzenia; jego myśli rozbiegały się w tysiące stron jednocześnie, a żadna nie była na tyle silna, aby była w stanie skupić na sobie uwagę mężczyzny na dłużej, niż ułamek sekundy — Po prostu Scarlett. To nawet ładniej. Mi możesz mówić Julien. Po prostu Julien.
    Uśmiechnąwszy się do kobiety, dźwignął się z kanapy (co ze względu na jej miękkie i wygodne poduszki nie było zadaniem najłatwiejszym) i począł przechadzać się wzdłuż ściany, regału i do okna, przez które zajrzał mimochodem, odnajdując na zewnątrz jedynie biały, roziskrzony puch podrywany spokojnym wiatrem. Zatrzymał się przy nim na dłużej tylko po to, by wezprzeć się nieco na parapecie i tam dokończyć powoli swoją herbatę. Słysząc za plecami szum nagich gałęzi i cicho trzeszczące pod naporem powietrza szyby, doceniał suche i ciepłe wnętrze niczym strudzony wędrowiec, po raz pierwszy od wielu tygodni mający okazję spędzić kilka chwil pod prawdziwym dachem.
    — Musiałem zatrzymać się w zajeździe i czeka tam na mnie pewna dama — stwierdził, uśmiechając się nieco szerzej. Ów dama nie zdawała sobie nawet sprawy z jego nieobecności i zapewne spała nadal w tej samej pozycji, w której widział ją zaraz przed wyjściem z pokoju. Przykryta po uszy kocem i i mamrocząca pod nosem przypadkowe słowa — Która jednak jest na tyle duża, że umie obsługiwać telefon lepiej ode mnie i w razie czego, po prostu po mnie zadzwoni. Z resztą zdążyła się już przyzwyczaić do moich nocnych spacerów. Jeśli się obudzi i zobaczy, że mnie nie ma, pomyśli, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Zapewne gdyby znalazła mnie w łóżku w środku nocy, pomyślałaby, że nie żyję.
    Odstawił na stolik pusty już, choć nadal ciepły kubek po herbacie i wrócił do oglądania książek i bibelotów ustawionych na półkach regału. Kilka tytułów było mu znajomych, dwa lub trzy z nich zapadły mu w pamięci na tyle mocno, że potrafił wyrecytować z nich co ciekawsze cytaty, jednak to nie one przykuły jego uwagę. Zmrużył oczy i pochylił się nieco niżej nad podniszczoną fotografią, przyglądając się uważnie uwiecznionej na niej, młodej dziewczynie. Coś zacisnęło się mocno na jego żołądku i sercu, jakaś dziwna ekscytacja, której nie umiał dać wyrazu.
    — Luba... — mruknął, choć nie zamierzał wymienić tego imienia na głos. Był tak zafascynowany swoim odkryciem, że nic poza tak dobrze mu znajomym uśmiechem, wesołym spojrzeniem i drobną sylwetką nie było w stanie dotrzeć do jego świadomości.

    Julek ♥

    OdpowiedzUsuń
  10. Zupa pachniała doskonale i swoim aromatem przypominała Julienowi, że tego wieczoru nie zjadł nawet kolacji. Sam nie wiedział, dlaczego. Był głodny, czuł nieprzyjemny skurcz w żołądku, a jednak wszystko zdawało się odsuwać ten dyskomfort na dalszy plan. Tylko czym było ów wszystko? Nie miał tutaj żadnego zajęcia. Niczego prócz wertowania starych partytur i nanoszenia na nie poprawek, które mogły tchnąć odrobinę świeżego ducha w dawno zapomniane kompozycje. Był daleki od wstawania bladym świtem i kładzenia się do łóżka w środku nocy, mając za sobą dzień intensywniejszy, niż przewidywały to poczynione w terminarzu notatki. Być może to nadmiar wolnego czasu sprawiał, że nie potrafił należycie go zorganizować. Zyskując coś, czym nie dysponował od bardzo dawna, przekonał się boleśnie, że zupełnie nie umie się z tym obchodzić. A jednak ciągle umykały mu podstawowe zobowiązania. Jedzenie... Kto by pomyślał, że człowiek go potrzebuje?
    Przysiadł na krawędzi fotela i uczyniwszy z niewielkiej poduszki stolik pod gorącą miskę z zupą, sksztował jej łyżkę lub dwie. Jego myśli ciągle jednak odbiegały od tego, na czym rzeczywiście pragnął je skupić i zatrzymywały się przy starej fotografii, tak bardzo pobudzającej pamięć i wyobrażenia mężczyzny, że wreszcie nie był w stanie skupić się na niczym innym. Poderwał się z fotela i bez sentymentu rozstawszy się ze swoją mocno spóźnioną kolacją, raz jeszcze zbliżył się do regału. Próbował przypomnieć sobie wszystkie osoby, które kilkanaście lat temu były spokrewnione z dziewczyną będącą bliżej jego serca niż jego własna rodzina jednak nie przychodził mu do głowy nikt, kto ot tak, po prostu, trzymałby jej fotografię na półce w salonie. Żadna ciotka, kuzynka, może nawet przyjaciółka. I wtedy spłynęło na niego olśnienie tak oczywiste, że niemal skłaniające go do uderzenia się otwartą dłonią w czoło. Powstrzymał się jednak i raz jeszcze sięgnąwszy do fotografii, dłonią już o wiele bardziej rozedrganą i targaną emocjami niż wcześniej, wrócił z nią do kobiety zasiadającej nadal na kanapie. Kucnął przed nią najpierw i zbliżył zdjęcie do jej twarzy; porównał głębokie spojrzenie, kształty nos i pełne, niezmiennie pociągające usta. Tak samo rozchylone, tak samo tworzące w policzkach urocze dołeczki, gdy wyginały się w ciepłym uśmiechu. Julien zamarł, a zdjęcie bezwiednie wydostało się z jego dłoni, pikując szybko ku miękkiemu dywanowi. Sam mężczyzna padł na nim na kolana i dłońmi sięgnął do rozgrzanych naczyniem dłoni kobiety.
    — Luba Siergiejew, moja Luba Siergiejew — wymamrotał, a jego twarz zdradzała coś pomiędzy zaskoczeniem, niemym zachwytem i dezorientacją, którą karmił dawno już zapomnianą tęsknotę. Czuł, jak całe jego ciało przeszywa przyjemne mrowienie, jak po zwycięstwie, którego się nie spodziewał, albo niespodziance, która miała już nigdy nie nadejść. Czuł się znowu jak nastoletni chłopak. Czuł, że odnalazł dawno już zapomniany element układanki — Julien Lavoie, musisz mnie pamiętać — wbił w oczy kobiety pełne nadziei i radości spojrzenie, nie do końca wierząc w to, co właśnie miało teraz miejsce. W momencie, gdy postanowił zagrzebać tą część swojego życia głęboko pod ziemią, razem z nieżyjącymi już dziadkami, pojawiła się ona. Ona!

    Julek ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  11. Przytulił Scarlett mocno, jakby trzymał w ramionach ulubioną zabawkę z dzieciństwa. Kobieta zabawką z pewnością nie była, jednak budziła w Julienie podobne uczucia, podobny sentyment, przez którego zapomniał zupełnie o misce gorącej zupy, o miejscu, w którym się znajdował, nawet o psychopacie, który dopiero co dybał na ich życie na peryferiach Mount Cartier. Mount Cartier. Nie bez przyczyny był niegdyś przekonany o niezwykłej mocy tego miejsca, wręcz mistycznej i nie dającej się zbadać żadnemu zmysłowi. Spotkanie to tak bardzo wydawało mu się kiedyś nieprawdopodobne, że przestał je sobie wyobrażać, przestał za nim tęsknić. Doszedł do wniosku, a wręcz brutalnie pogodził się z myślą, że Luba pozostanie postacią jawiącą się jedynie w jego zawodnej pamięci, a do świata sprzed kilkunastu lat już nigdy nie będzie mu dane powrócić. Wdrapał się na kanapę, rozsiadł się na niej z nogami zaplecionymi w precel i zebrawszy włosy w luźnego koka, nabrał głęboko powietrza w płuca. I wypuścił je ze świstem, zdając sobie sprawę, że tak naprawdę nie wie, od czego powinien zacząć swoją opowieść. Może dlatego, że nie była warta rozgłosu. O wiele bardziej ciekawiło go życie Luby. Czy też Scarlett, bo sam nie wiedział, jakim imieniem powinien się do nie zwracać, a ona jedynie uprzedziła go swoim pytaniem.
    — Cóż... — zaczął, nieco niepewnie skubiąc palcami materiał swojego swetra. Rozwleczonego nieco i nie tak czarnego, jakim być powinien, jednak nadal spełniającego swoje zadanie. Odetchnął wreszcie, ułożywszy ramię najpierw na oparciu kanapy, by następnie zsunąć je na ramiona Scarlett. Nie był pewien, skąd wynika jego trudność w opowiedzeniu czegoś, co rzecież sam przeżył i nie musiał w żaden sposób oprawiać tego swoją wyobraźnią, jednak coraz trudniej było mu zebrać myśli. Może dlatego, że wypowiadając tysiące słów, nie chciał zdradzić o siebie za wiele, a jednocześnie pragnął, by kobieta wiedziała o nim wszystko i nie potrzebowała ku temu żadnych jego wyjaśnień — Przestałem odwiedzać Mount Cartier z bardzo... Głupiego powodu. Choć nie, może źle to ująłem. Z bardzo głupiego powodu, zacząłem na poważnie układać swoje życie i dlatego to miejsce musiało pójść u mnie w odstawkę. Mój ojciec próbował nakierować mnie trochę na swoją życiową ścieżkę. Na to, co on osiągnął. Nie twierdzę, że historia, czy jakakolwiek nauka, to hermetyczny świat, ale z pewnością nie jest to świat dla mnie. Przez pewien czas pomieszkiwałem i pracowałem w Norymberdze, potem udało mi się... Rozwinąć skrzydła, że tak powiem, w Berlinie. A kiedy już udowodniłem staruszkowi, że palce i wyobraźnię mam sprawniejsze od zdrowego rozsądku, pojawił się ktoś, kto wywrócił moje życie do góry nogami. Stąd dziesięcioletnia dama, która czeka teraz na mnie w zajeździe i żona, która... — mimowolnie przekręcił na swoim palcu obrączkę — Której w pewnym momencie zabrakło u mojego boku. I tak wracam tutaj, choć jak się okazuje – nie mam do czego, zupełnie jakbym zaczynał wszystko od początku.
    Nieco dziecinnie naciągnął na siebie koc, jakby nim mógł ogrodzić się od otaczającego go świata. Uczynił sobie z niego pelerynę, z którą podążył najpierw do kuchni, potem wrócił niespiesznie do salonu, w którym w jednej z szafek, z pewnością pełniących funkcję barku, znalazł butelkę czerwonego wina. Odkorkował ją, lecz nie szukał już kieliszków. Ustawił ją na stoliku przysuniętym do wygodnej kanapy, gdzie zarówno Julien, jak i Scarlett, mogli swobodnie sięgać — Opowiedz lepiej, co działo się z tobą przez cały ten czas.

    Julek ♥

    OdpowiedzUsuń
  12. [No to co, wpadasz do Jack'a z wątkiem? :)]

    OdpowiedzUsuń
  13. O istnieniu rodzeństwa Scarlett przypomniał sobie dopiero w chwili, gdy o nim wspomniała; nigdy nie wiedział, w jaki sposób się do niego ustosunkować i o wiele łatwiej było skupiać się na znajomości z samą tylko kobietą, aniżeli na kilku innych, które musiał budować na nowo z każdym swoim przyjazdem do Mount Cartier. Sam traktował ją jako swoją siostrę, choć prawdziwej nigdy się nie doczekał; niewiele myślał o tym, co przy niej mówił, jak się zachowywał i nie martwił się nigdy o to, że ich stosunki staną się chłodniejsze pomiędzy jedną, a drugą jego wizytą u dziadków. Dziwił się, że mając teraz przed sobą już nie dziewczynkę, a dojrzałą kobietę, która miała za sobą wiele doświadczeń i nieco onieśmielała go swoim spojrzeniem, nadal czuł się przy niej swobodnie.
    — Jak już poznasz moją młodą damę, chętnie oddam ją pod twoje skrzydła. I to za dopłatą. Nie będziesz musiała martwić się o to, czy spotkasz kiedyś kogoś odpowiedniego, a poza tym – jest prawie samowystarczalna. O wiele wygodniejsza i prostsza w obsłudze, niż niemowlę — zaśmiał się cicho i zajął miejsce na dywanie tuż obok Scarlett. Zabrał ze stolika butelkę wina, z której pociągnął zdrowy łyk, nim ustawił ją na podłodze w pewnej odległości od kominka. Z boku, żeby nie zasłaniała tańczącego wesoło ognia, w który mężczyzna zapatrzył się, na moment tracąc kontakt z rzeczywistością. Nie tyle zamyślił się, co hipnotyzowała go czerwonawa łuna tworząca się na dywanie i ścianach wokół nich, która to rozszerzała się, to kurczyła razem z wijącymi się w palenisku płomieniami — A z zaproszenia skorzystam bardzo chętnie. Mimo całej mojej sympatii dla tego miejsca, w zajeździe serwują naprawdę kiepskie jedzenie.
    Nie mijał się z prawdą, jednak nie o jedzenie tak naprawdę mu chodziło. Kolacja była okazją do spędzenia ze Scarlett odrobiny czasu; już bez psychopatów ganiających ich po lesie i bez przemarzniętych dłoni, które na talerzach z ową kolacją musieliby rozgrzewać, podobnie jak tego wieczoru na miskach z zupą. Pytanie co u ciebie słychać było zawsze takie sztuczne! Ważnym w swojej historii wydawało się wówczas wszystko i nic; nie wiadomo było, od czego zacząć, na czym skończyć. Co pominąć, a bez czego całość wydawała się niepełna i niezrozumiała. O wiele więcej można było dowiedzieć się przy swobodnej pogawędce. A czasem nawet z milczenia.
    — Prawdę mówiąc, to nie wiem, co mam teraz ze sobą zrobić. W Berlinie zostawiłem wszystko, na co pracowałem całe swoje życie. A jednak nie mogę znieść myśli, że w pewnym momencie będę musiał do tego wrócić. Teraz, kiedy wiem, że i ty tu jesteś, będą musieli chyba zamknąć mnie w klatce i w tej klatce wywieźć na siłę do Europy — stwierdził z uśmiechem i pozbył się swojego swetra, odrzuciwszy go na oparcie fotela; koszulka przy buchającym z kominka cieple była wystarczająca — Zaraz zaraz, jak to póki jest czas? — zapytał, przekładając ramię tuż za plecami kobiety, by mogła się o nie oprzeć — Co masz na myśli?

    Julek ♥

    OdpowiedzUsuń
  14. Nie pamiętał, na czym upłynęła mu noc; przysypiał i budził się kilkakrotnie, to wpatrując się potem w dogasający ogień, to zerkając za oszronione okno, gdzie śnieg i wiatr rozszalały się na dobre. Słowa Scarlett przez cały czas nie dawały mu spokoju i to przez nie układał sobie w głowie najróżniejsze scenariusze. Od tych najprostszych i nie budzących u niego żadnych emocji, aż po te niepokojące, przez które spoglądał na drzemiącą kobietę ze strachem. Ocknął się zupełnie dopiero nad ranem, a przynajmniej tak mu się wydawało. Za oknem nadal było bowiem ciemno, a rozglądając się wokoło, nie mógł odnaleźć wzrokiem żadnego zegara. Nieco obolały i odrętwiały, a także czując na ramionach nieprzyjemne dreszcze spowodowane chłodem panującym w pomieszczeniu, pozbierał wszystkie swoje rzeczy, narzucił na siebie płaszcz, nadal wilgotny od śniegu płaszcz i po cichutku wymknął się na zewnątrz. Gdzieś na końcu ulicy dostrzegał pomarańczową łunę wyłaniającą się powoli znad horyzontu; słońce, podobnie jak ukryte pod zaspami miasteczko, dopiero budziło się ze snu.
    Popołudnie spędzili z Heidi bezproduktywnie. Po wyprawie do sklepu trwającej o wiele dłużej, niż wskazywałaby na to odległość pomiędzy nim, a zajazdem, a także zjedzeniu nieskomplikowanego obiadu przygotowanego przez tamtejszego kucharza, nie wystawiali nosów za próg swojego pokoju aż do samego wieczora. Dopiero w Mount Cartier Julien zdał sobie sprawę, że spędzanie całych dni z córką, gdzie mogli bawić się, rozmawiać, czy po prostu cieszyć się swoim towarzystwem w zupełnym milczeniu było czymś, do czego musiał się przyzwyczaić. Jeszcze w Berlinie zdarzało się to niezwykle rzadko, a jeśli miało miejsce – to późnym wieczorem, kiedy żadne z nich nie miało już w sobie siły na wykrzesanie odrobiny entuzjazmu. Czuł wyrzuty sumienia myśląc w ten sposób o Giselle, ale jej śmierć przyczyniła się także do czegoś dobrego; czegoś, co nie miałoby miejsca u jej boku i co mogło wydarzyć się dopiero tutaj.
    Pół godziny przed umówioną kolacją, Heidi przymierzała przed lustrem wszystkie swoje sweterki po kolei; rożowy, obszyty na krawędziach futerkiem, zielony o zabawnie postrzępionych rękawach, a nawet ten zmechacony i gryzący ją po plecach, którego kolor podobał jej się z kolei najbardziej. To jego wreszcie nałożyła na siebie, zabierając jednak do plecaczka dwa inne na wypadek, gdyby na miejscu zmieniła zdanie. Z powodu tych rozterek i paniki przeplatanej z ekscytacją, zjawili się na miejscu, w mieszkaniu Scarlett, odrobinę spóźnieni. Julien zapukał do drzwi najpierw lekko i z wyczuciem, a gdy nie usłyszał po drugiej stronie żadnego odzewu – uderzył mocniej. Nadal nic się jednak nie wydarzyło. Nie usłyszeli kroków zmierzających w ich kierunku, ani głosu nakazującego im chwilę zaczekać. Gdy Lavoie ostrożnie nacisnął klamkę, drzwi niespodziewanie mu ustąpiły, a cisza panująca we wnętrzu, przepełniła go niepokojem. Nie wahał się już i wciągając za sobą Heidi, wszedł do środka, nie otrzepując nawet w progu butów z oblepiającego ich śniegu.
    — Scarlett? — zapytał, rozglądając się wokół siebie. Nie zainteresowało jej nawet to, że ktoś wszedł nieproszony do jej mieszkania? Zerknął do kuchni, w której nie paliło się nawet światło, a następnie do salonu pogrążonego w chłodzie i mroku. W kominku nie płonął ogień i wydawało się, że nikogo nie ma wewnątrz. Do czasu, aż coś... Aż ktoś poruszył się nieporadnie na kanapie — Scarlett!
    Wyglądała tak, jakby coś pozbawiło ją resztek sił i woli życia. Osłabiona i blada na twarzy, nie będąca nawet cieniem samej siebie; tej, którą ujrzał i na nowo zapamiętał minionego wieczoru. Przestraszył się, przeraził wręcz, czując jak nogi powoli odmawiały mu posłuszeństwa. Skupił całą siłę woli na tym, aby działać i nie poddawać się dziwnemu napadowi paniki, który nie pomagał mu myśleć racjonalnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Co się dzieje? Jesteś chora? — spytał i przysiadłszy na krawędzi kanapy, ujął obie dłonie kobiety. Były chłodne, mimo iż jego własne o wiele bardziej zmarzły na zewnątrz. Patrzył to w oczy Scarlett, to znowu próbował obejrzeć dokładnie ją całą nie wiedząc tak naprawdę, czego szuka — Heidi, zadzwoń po pomoc.

      Julek i jego świecące na widok nowego zdjęcia oczyska ♥

      Usuń
  15. Heidi znieruchomiała wpół kroku i poczęła niepewnie obracać w dłoniach telefon ojca; spoglądała to na osłabioną Scarlett, to na niego i ostatecznie dała się przekonać jego naglącemu spojrzeniu. Odłożyła aparat na stoliczek przysunięty blisko kanapy i ze splecionymi za plecami dłońmi czekała na dalsze polecenia. Podobnie jak Julien, nie była pewna, co powinna robić ani jak się zachowywać. Była to wyjątkowa sytuacja, bowiem zwykle rezolutna i śmiała dziewczynka w jednej chwili straciła całą pewność siebie i zapał do czegokolwiek poza biernym przyglądaniem się i oczekiwaniem na ruch ze strony dorosłych.
    — Zaparz herbatę. I może przygotuj dla Scarlett coś do jedzenia, hm? Kanapki, cokolwiek znajdziesz w kuchni. Dasz radę? — Julien chwycił delikatnie córkę za nadgarstek jak zawsze wtedy, gdy starał się zwrócić na siebie jej niepodzielną uwagę. Mała wysłuchała go uważnie, mimo iż nadal spoglądała niepewnie na bladą na twarzy i zmęczoną kobietę, i zaraz potem zniknęła w przejściu do kuchni, pozostawiając na fotelu swoją kurtkę i czapkę. W ich miejsce rzucił swoje rzeczy także i Julien, bowiem od razu po wejściu do mieszkania nie mieli ku temu okazji — A ty nie wstawaj z kanapy, nawet o tym nie myśl.
    Mijając Scarlett, subtelnie musnął opuszkami palców jej chłodny policzek. Podszedł do kominka, w którego palenisku nadal spoczywało kilka nadpalonych, ale niezupełnie strawionych klocków drewna; jeszcze z minionego wieczoru. Zagarnął je wszystkie na bok, by pośrodku zrobić miejsce na nowe, podpalone potem starą i poszarpaną na drobniejsze kawałki gazetą. Dopiero, gdy przyszło się zmierzyć Julienowi z opakowaniem zapałek, bo one jako pierwsze wpadło mu w ręce, gdy szukał czegokolwiek nadającego się do wzniecenia ognia, zauważył, jak bardzo jest zdenerwowany. Sam nie wiedział, czym konkretnie. Sytuacją, której się nie spodziewał, złym stanem Scarlett wynikającym z tylko jej znanego powodu czy może faktem, że podobny widok miewał przed swoimi oczami nad wyraz często, a teraz wracały do niego wszystkie najpodlejsze wspomnienia. Te, od których próbował przecież uciec. Gdy drewienka zajęły się w kominku na tyle mocno, że nie potrzebowały ku temu dodatkowej pomocy, Julien wrócił na kanapę, zgarniając z jej oparcia dodatkowy koc; kraciasty i o wiele cieplejszy od tego, pod którym wcześniej skrywała się kobieta.
    — Jesteś pewna, że nie potrzebujesz lekarza? — spytał i znaleziony koc zarzucił na ramiona Scarlett. Otulił szczelnie jej drobne, teraz nawet drobniejsze niż wcześniej ciało i pocierając delikatnie dłonią jej plecy, próbował ogrzać ją jeszcze bardziej. Wreszcie oplótł ją ciasno w pasie i przysunął do siebie na tyle blisko, by mogła ułożyć głowę na jego ramieniu; mimo, że jej włosy były rozczochrane i miejscami ugniecione po całym dniu spędzonym na poduszce, nadal pachniały delikatnie kwiatowym szamponem, co Julien poczuł, wspierając się policzkiem na czubku głowy kobiety. Trwał tak przez chwilę, która wydawała się nie mieć końca, jednak słysząc krzątaninę Heidi, która nadal zmagała się w kuchni z zawartością lodówki i szafek, postanowił wykorzystać okazję. Ująwszy podbródek Scarlett uniósł go ku górze na tyle wysoko, by mogła spojrzeć w jego oczy; w oczy kłamać bowiem nie potrafiła — Mam myśleć o tobie, póki jest czas, tak? Co się dzieje, Scarlett?

    Julek ♥

    OdpowiedzUsuń
  16. [Przepraszam, że tyle to trwało! Nie wiedziałam za bardzo, z której strony ugryźć to zaczęcie, dlatego jest tak krótko.]

    Uwielbiał nocne spacery. Uwielbiał gwiazdy świecące na bezchmurnym niebie, ciche pohukiwanie sów w oddali, chłód wiatru. Mógł wtedy wyciszyć się, spokojnie porozmyślać i oczyścić umysł ze wszystkiego, co wydarzyło się w ciągu dnia.
    Frodo wesoło biegł kilka metrów przed nim. Odpalił papierosa i zaciągnął się. Na chwilę przymknął oczy, pozwalając, by spokój wieczora rozluźnił całe jego ciało.
    Wtem, usłyszał podniesione głosy. Natychmiast oprzytomniał, po czym, wołając psa, zaczął podążać za źródłem dźwięków. Nie były one zbyt głośne, jednak we wszechogarniającej go ciszy, wyraźnie słyszalne.
    Dotarł do opustoszałej ulicy wychodzącej na las. Z oddali dotrzegł mężczyznę, wyraźnie narzucającego się kobiecie, która próbowała odejść, ten jednak zagradzał jej drogę.
    Ben podbiegł do nich, natychmiast łapiąc mężczyznę za ramię, odciągając go nieco od kobiety.
    — Hej! Zostaw ją w spokoju!

    Ben

    OdpowiedzUsuń