A kiedy śnieg przestanie prószyć, to Monty na spacer ruszy.

Blog zawieszony

Po przeprowadzeniu ankiety większością głosów wygrała opcja zawieszenia bloga. Oznacza to, że autorzy mają możliwość dalszej gry i zapisów, ale administracja — za wyjątkiem wysyłania zaproszeń i wpisywania do listy bohaterów — nie będzie angażować się w życie bloga. Z tego samego powodu zakładka Organizacyjnie na czas zawieszenia bloga zostaje usunięta. Raz jeszcze dziękujemy za Waszą obecność i życzymy Wam wszystkiego, co najlepsze.

nie istnieję & latessa

Kalendarz

16/02/14 Otwarcie
16/02/14 Nowy mod
22/02/14 Wydarzenie: Burza Śnieżna – link
24/02/14 Odejście moda
26/02/14 Nowy mod
19/04/14 Wydarzenie: Mecz Hokeja – link
02/07/14 Nowy szablon
07/07/14 Wydarzenie: Kto zabił? – link
20/07/14 Odejście moda
23/07/14 Nowy mod
29/08/14 Zamknięcie
24/12/15 Reaktywacja
25/12/15 Nowy admin
28/12/15 Wydarzenie: Kolacja wigilijna – link
29/06/15 Nowy nagłówek
09/10/16 Wydarzenie: Deszcz i wichura - link
28/11/16 Nowy nagłówek
10/12/16 Wydarzenie: Uratuj święta! - link
04/01/17 Wydarzenie: Psi zaprzęg - link
28/01/17 Wydarzenie: Słodka Walentynka - link
04/02/17 Nowy szablon
27/03/17 Wydarzenie: Mount-ipedia - link
21/04/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap I - link
01/05/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap II - link
02/05/17 Nowy nagłówek
17/09/17 Wydarzenie: Spływ kajakowy - link
02/02/17 Nowy szablon
14/02/17 Wydarzenie: Poczta walentynkowa - link
07/07/18 Zawieszenie

Mr Sandman


Matthew Auerbach
11.09.1982 - pilot

Wygląd nie uległ zmianie.
Wciąż nie ma brody i nie zamierza jej zapuścić; goli się codziennie, a przy tym zadziwiająco dokładnie, dbając o to, by na twarzy nie zostało nic prócz zapowiedzi włosów w postaci czarnych kropek. Fryzurę ma standardowąściętą na kilka milimetrów, może centymetr. Podobnie jest z paznokciami, bo chociaż nie ścina ich już za bardzo, to wciąż denerwuje go, gdy odrosną poza pożądaną długość. Da się wyszczególnić jedną, niewielką zmianę: teraz, gdy nie musi pracować przy naprawie butów, częściej wyciąga koszule inne niż flanelowe i spodnie lepsze od spranych jeansów.
Inne jest tylko zachowanie.
Być może już tak często nie marszczy brwi, nie chrząka znacząco, mówi przeciętnie dwa słowa dziennie więcej, niż dotychczas. Z obojętnąa nie groźną, jak do tej poryminą wysłuchuje plotek gospodyni, od której co kilka dni kupuje jajka. Bywa, że przykry skurcz twarzy zastępuje uśmiechem, regularnie sprząta dom, zresztą wyremontowany ubiegłego lata. Odkupił stary sprzęt grający od jednego z mieszkańców Churchill, naprawił go, później nawet jako-tako nastroił pianino do tej pory kurzące się w kącie i znów zajął się muzyką. Zaczął nawet uprawiać zioła w doniczkach, choć uważa, że to głupie, bo i tak mało gotuje. Dał się jednak na to namówić...
Wódka wciąż stoi w barku, tak.. na wszelki wypadek. Nie sięgnie po nią jednak, dopóki musi wsiąść za stery. Z pewnego konkretnego powodu bardzo mu zależy, by mieć pod kontrolą loty do Churchill, a komu ma zaufać w tej kwestii, jak nie sobie?

POPRZEDNIA KARTA - WIĘCEJ

12 komentarzy:

  1. Trochę się jednak pozmieniało. Powiedziałabym nawet, że więcej niż początkowo przypuszczałam, a Auerbach w końcu wychodzi na ludzi! Jesteśmy z Sol z niego dumne, chociaż to burczenie i siedzenie w domu też bywało na swój sposób urocze. ;D
    Zaczynasz czy Ci się nie chce?^^

    Solane

    OdpowiedzUsuń
  2. [Bardzo fajnie i zgrabnie napisana karta, dobrze ujmująca historię pana Auerbach. Wzmianka o bernardynach mnie zaciekawiła, ale najważniejsze, że udało mu się wrócić do tego, co lubi. Witam więc cieplutko i życzę długiego pobytu w Mount Cartier, a także samych udanych wątków, bo jestem zdania, że Matthew ma dużo do opowiedzenia. Baw się dobrze tutaj! :)]

    Ferran, Cesar & Tilia

    OdpowiedzUsuń
  3. [ Ładna karta, bardzo szczera, mam wrażenie. Podoba mi się osadzenie w kontekście Matthew, którego, mam nadzieję, nie przygniata ciężar własnego nazwiska. ;D Cześć, dzień dobry. ]

    Sovay Biville

    OdpowiedzUsuń
  4. [Jak ja się cieszę, że człowieka znowu tu widzę! I ten pan jakoś już tak nie groźny. Nie wiem czy tym razem uda nam się razem coś stworzyć, ale bardzo mnie ciekawi jakby Matthew odbierał Lily.
    Zostań jak najdłużej, żebym mogła wzdychać z sentymentów, bo jestem już stara i zgrzybiała, meh...]

    Emily/Lily

    OdpowiedzUsuń
  5. [Mr. Sandman, bring me a dream. Make him the cutest that I've ever seen. Cześć ^^ Piloci zawsze są seksowni, ja nie wiem czemu tak jest.
    Zachowanie Matta bardzo przypomina mi zachowanie Kat, jeszcze zanim przeszła "wewnętrzną przemianę". Może to lekka przesada, ale nie wiem, jak to inaczej nazwać.
    Polubiłam go, ale ja zawsze lubię introwertyków, więc to żadna nowość. Ciekawi mnie, z jakiego to powodu tak bardzo mu zależy, aby mieć kontrolę nad lotami do Churchill. Mam nadzieję, że kiedyś się dowiem, a Ty zostaniesz z nami na dłużej.]

    Kat Paris

    OdpowiedzUsuń
  6. [O, o, a ja znam tego pana! Czeeeść :3 Wszyscy się nawracają ze swojego gburowatego podejścia, a Gina przez to nie ma kogo dręczyć swoją obecnością i jednocześnie doprowadzać do szału, przecież wiadomo, że najlepiej się męczy tych największych ponuraków ;) W każdym bądź razie witam Matthew bardzo serdecznie, zachwycam się jego kartą, która jest tak zręcznie i lekko napisana, aż z przyjemnością się przez nią przelatuje i oczywiście w razi chęci zapraszam do mojej małej złośnicy!]

    Gina

    OdpowiedzUsuń
  7. [O proszę! Spreparujmy wątek! Czekam na to! Proszę Cię o jakieś wytyczne, bo ja jeszcze tego nie widzę, chociaż bardzo mnie to intryguje jak tych dwoje mogłoby ze sobą w ogóle przebywać :D Albo zamiast spreparujmy sam zacznij :P]

    Lily

    OdpowiedzUsuń
  8. [Ktoś wyżej już napisał ów cytat, ale mi również tytuł skojarzył się z tą piosenką. :D
    Jestem pod wrażeniem karty. Zarówno wizualnie prezentuje się bardzo smacznie, mój pedantyzm został zaspokojony, to w dodatku treść niczemu nie ustępuje: a to jest to, co naprawdę uwielbiam całym serduszkiem. Baw się dobrze ze swoim panem, życzę masy wątków i dobrej zabawy, a jeśli masz chęć, to wpadnij i do mnie. c:]

    Penny Hewitt

    OdpowiedzUsuń
  9. Teraz, kiedy już przechadzała się po znanych na pamięć trasach, kiedy mijała na ulicy te same, nie zmieniające się w ogóle twarze i kiedy wdychała wyjątkowo rześkie, niezatrute tak bardzo spalinami powietrze wiedziała jedno: miała cholerną rację. Nigdy nie powinna była wyjeżdżać z Mount Cartier. I nigdy nie powinna dać namówić się na to żadnemu facetowi, nawet jej upierdliwym braciom. Zamierzała zresztą wypominać im to przez co najmniej następny rok, co by zapamiętali sobie raz na zawsze, że jej wyjazd z miasteczka jest po prostu niemożliwy. Przynajmniej nie na stałe i nie w samotności.
    Problemem nie było nawet samo miasto, bo Winnipeg na swój sposób zaliczało się do pięknych miejsc. Z bardzo ciekawą, współczesną architekturą – Muzeum Praw Człowieka zachwycało ją za każdym razem, gdy koło niego przechodziła – której z całą pewnością nie zobaczyłaby, spędzając resztę życia tylko w rodzinnym miasteczku, ale… Dla Solane zawsze musiało być jakieś „ale”. W tym wypadku miała ich wyjątkowo sporo. Przeszkadzały jej te wielkie wieżowce pełne tysięcy biur, bo od samego patrzenia na nie potrafiło jej się zakręcić w głowie, a gdy musiała do jakiegoś wejść zdarzało jej się panikować. Miała niesamowity problem z odnalezieniem się w tej miejskiej dżungli, czemu zapewne najbardziej winny był brak telefonu komórkowego i zmuszenie do korzystania z fizycznych map zamiast tych dostępnych w aplikacjach. Prawda była jednak taka, że nieprzyzwyczajona do całej tej technologii nawet nie czuła potrzeby uzależniania się od takiego urządzenia i korzystała tylko ze stacjonarnych telefonów, co właściwie dla wszystkich poznanych osób wydawało się niemożliwe do zrozumienia. Przede wszystkim jednak w całej tej wycieczce przeszkadzały jej tłumy. Wszędzie było pełno ludzi. W autobusach, w barach, w sklepach czy nawet przechadzających się po chodnikach. Przeszkadzało jej nawet zbyt bliskie ustawienie bloków, bo wyglądając przez okno swojego pokoju mogła podglądać codzienne życie co najmniej sześciu innych lokatorów mieszkających w budynku naprzeciwko.
    Tak więc nie, nie podobało jej się w Winnipeg i niektóre osoby powinny być tego świadome jeszcze na długo zanim odrobinę niezapowiedzianie wróciła do miasteczka pełnego spokoju i upierdliwych przymrozków. Wbrew pozorom znajdywanie tych brzydkich pocztówek było o wiele trudniejsze od wysyłania Auerbachowi czegoś ładnego. Nie poddawała się jednak w swoich zamiarach informowania go, że pomysł z wyjazdem i zobaczeniem czegoś większego zanim utknie tu na wieki był nietrafiony. Zresztą, Matt po tylu miesiącach jej ględzenia, że w Mount Cartier jest jej najlepiej powinien być świadomy, że wróci tu szybciej niż ktokolwiek by przypuszczał. W końcu nie tylko ona zapuszczała tu przecież korzenie, a dwuletni pobyt w miasteczku ciężko było uznawać ciągle za turystyczną wycieczkę czy chwilowe oderwanie się od wszechobecnego hałasu. Z tym drugim mogła się jeszcze utożsamić, bo nic nie było dla niej lepsze od tej ciszy, jaką usłyszała gdy tylko stanęła na swoim ganku z kubkiem herbaty w ręce. Nie było na świecie niczego lepszego, od tego jednego uczucia.
    No, może prawie nie było. Odwiedzanie po trzech miesiącach znajomych osób było właściwie równie przyjemne, co sam powrót w granice miasteczka. Pojawienie się w nowym miejscu pracy Matthewa było więc tylko kwestią czasu. Całkiem krótkiego zresztą, bo nie chcąc, żeby usłyszał coś od gadatliwych sąsiadów, pojawiła się pod drzwiami do jego kanciapy (inaczej nie dało się nazywać tego biura) w zaledwie kilka godzin po przyjeździe. Oczywiście zdążyła odstać swoje pod drzwiami, co nieszczególnie nawet jej przeszkadzało. W końcu cała ich wspólna historia musiała zawsze zaczynać się i kończyć na jej wpraszaniu się z wizytą wszędzie tam, gdzie niekoniecznie była nawet zapraszana. Ale proszę bardzo, czasami się to opłacało!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawie roześmiała się, słuchając tego jego typowego, marudnego tonu głosu i obserwując z jaką nonszalancją udaje, że wcale jej nie widzi. Udaje, bo przecież ostatecznie dobrowolnie wpuścił ją do środka. Nawet nieszczególnie musiała się o to prosić czy własnoręcznie uchylać nieco bardziej te uparte drzwi. Zrobili naprawdę spore postępy!
      — Właściwie to nie do Pana. Przyszłam tylko sprawdzić jak się mają… — Rozejrzała się mimowolnie po dosyć skąpym wystroju pomieszczenia, do którego weszli i tym razem już jednak zaśmiała się widząc całą kolekcję szpetnych pocztówek z Manitoby. — … moje pocztówki? Idealnie tu pasują — przyznała szczerze, nie krępując się szczególnie, gdy ściągała szalik i zrobiła trzy kroki do stojącego za biurkiem krzesła. Wystarczyło jej dwusekundowe zerknięcie na leżącą na wierzchu kartkę, by zorientować się, że nie ma pojęcia, o co chodzi z tymi wszystkimi danymi. Dała więc sobie spokój i spojrzała zadowolona na Matta. — Mam dobrą i złą wiadomość. Którą chcesz pierwszą?
      Chyba na pierwszy rzut oka widać było, że jest szczęśliwa z powrotu do domu i z możliwości porozmawiania z nim w cztery oczy, bo rozmowy telefoniczne – a raczej jej bodajże dwa monologi, do których słuchania zmusiła jakoś Matta – nie były ich mocną stroną.

      Usuń
  10. To, co kiedyś zaliczane było u niej do niewielkich pokładów nadmiernej, często nieco przesadzonej energii teraz nagromadzone było w podwójne albo nawet potrójnej ilości i bezustannie szukało jakiegoś ujścia. Nic więc dziwnego, że odkąd tylko postawiła stopy na lotnisku w Churchill po prostu nie potrafiła usiedzieć spokojnie w jednym miejscu. Nosiło ją do takiego stopnia, że w kilka godzin zdążyła wejść na głowę każdemu bratu i nawet rozbawić ich swoim wszędobylstwem, od którego nawet nie przypuszczali, że będą w stanie się odzwyczaić. Próba nadrobienia trzech miesięcy w jeden dzień nie mogła się oczywiście udać, mimo to Solane podjęła się tego zadania uzbrojona w swój nadmierny entuzjazm i tęsknotę za swoimi ludźmi, o którą nawet ona by siebie nie podejrzewała.
    Oczywiście w Winnipeg nie była tak całkowicie sama. Jasne, na początku czuła się jak dziecko wpuszczone do gigantycznego labiryntu bez mapy ani wskazówek jak się z niego wydostać, ale w tym przypadku wrodzona gadatliwość także na coś jej się przydała. Wystarczyło kilka dni, by zjednać sobie współlokatorkę, później ludzi z trzymiesięcznego kursu, a następnie także ich znajomych, których zapamiętywała tylko na czas danego spotkania. Właściwie zawsze znalazł się ktoś, do kogo mogła się odezwać i nawet uciążliwe zaczepianie jej przez starsze osoby w autobusach nie stanowiło dla Sol większego problemu – przynajmniej miała do kogo otworzyć buzię, nawet jeśli omawiane kwestie były błahymi sprawami takimi jak pogoda czy zmiana trasy wymuszona przez remonty na drogach. Brakowało jej jednak tego, co w Mount Cartier miała po prostu na wyciągnięcie ręki – przekomarzania się z własnym bliźniakiem, potrafiącym przewidzieć, na co ma ochotę jeszcze zanim sama w ogóle zaczęła się nad tym zastanawiać; denerwowania się na głupotę Thomasa czy Oscara, przez których lepiej było nie pokazywać się pod drzwiami konkretnych domów jeśli nie chciało się wrócić z guzem na czole lub obelgami wykrzykiwanymi na pół miasta; drażnienia ignorującego jej gadulstwo Matthew, z którym wbrew pozorom po kilku latach nachodzenia we własnym domu miała lepszy kontakt niż z sąsiadem po drugiej stronie płotu. Gdyby kilka konkretnych osób mogła przenieść do Winnipeg, to być może – ale tylko być może! – spodobałoby jej się tam bardziej i mniej chętnie odliczałaby dni do wyjazdu.
    Na całe szczęście długo nie musiała czekać, a i odnalezienie się w starej rzeczywistości nie zajęło jej zbyt wiele czasu. W końcu bez najmniejszego problemu wiedziała dokąd pokierować swoimi nogami, by spotkać się z Mattem. Zmiana miejsca pracy niewiele pomogła mu w ukrywaniu się przed nią. Dopiero faktyczny wyjazd z Mount Cartier uwolniłby go od jej gadulstwa, ale na to na szczęście się nie zanosiło. Do tej pory właściwie Candover nie miała pojęcia, co pokierowało Auerbachem do osiedlenia się akurat w ich miasteczku, nieszczególnie zamierzała jednak narzekać na tę kwestię. Było dobrze tak, jak było. Przynajmniej miała komu zrobić niespodziankę swoim powrotem.
    I kogo męczyć nachodzeniem w pracy. Nie było szansy, by uniesione kąciki warg opadły u niej chociaż na sekundę. Wyraźnie cieszyła się z tych prostych odwiedzin i najzwyklejszego siedzenia w cudzym fotelu, zupełnie jakby to był szczyt jej marzeń. W ostatnich tygodniach po części tak przecież było.
    Solane posłała siedzącemu naprzeciwko niej pilotowi pobłażliwe spojrzenie, nie odczuwając nawet minimum złości. Dzisiaj Matt mógł być obojętny do granic możliwości i uszczypliwie docinać jej, a ona i tak mogła nawijać do niego bez przerwy. Układ idealny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Szarmancki jak zawsze, niczego innego się po Tobie nie spodziewałam, ale skoro już tak prosisz i się domagasz… — Uśmiechnęła się wymownie, stukając palcami o podłokietnik, jakby już nie mogła się doczekać zdradzenia mu tych raczej mało istotnych informacji. Na dodatek były one jasne jak słońce i Matt mógł się ich domyślić, gdy tylko pojawiła się pod drzwiami jego kanciapy. — Ta dobra, to taka, że wróciłam na dobre i na najbliższy rok… albo może nawet dwa lata nie planuję już żadnych podróży. Nawet nie masz pojęcia… chociaż nie, akurat Ty możesz mieć pojęcie, jakie życie w większym mieście może być męczące.
      Zrobiła chwilę pauzy na większy wdech. Przy okazji wyjątkowo mało zgrabnie wyplątała swoje ręce z rękawów nowej, mocno pomarańczowej kurtki przeciwdeszczowej. Bycie filigranową i słodką blondynką nigdy nie będzie dla niej osiągalne.
      — A ta druga: wróciłam, więc przyzwyczaj się od razu do częstszego otwierania drzwi i bycia testerem moich najnowszych prac, bo chociaż zrobiłam kolejny kurs i przecież właściwie od zawsze się tym zajmowałam, to sama czasem nie wiem co się tam stworzy, a muszę się w tym podszkolić — przyznała, mówiąc wszystko prawie na jednym wydechu, co nie było żadną nowością. Kiedy w grę wchodziła jej pasja i zajmowanie się tym, co na długi czas odkładała na bok przez pracę w sklepie, mogła mówić niemal bez przerwy. Gdyby tylko jej organizm to zniósł, oczywiście.
      — U Ciebie też się trochę pozmieniało — dodała jeszcze na koniec, stwierdzając oczywisty fakt. Nawet nie musiała po raz drugi wodzić spojrzeniem po biurze, by wiedział o co jej chodziło. W końcu gdy wyjeżdżała, to Matt naprawiał jej ulubioną parę butów, a teraz? Daleko było mu do siedzenia w pracowni szewca…

      Usuń