Przechodził tysiące testów, które miały go przygotować do latania. Sprawdzano każdy, nawet najmniejszy defekt w jego ciele, począwszy od mikroskopijnej dziury w zębie, aż po krzywą przegrodę nosową, która rzekomo dyskwalifikowała go w oczach szkoły lotniczej. Zdobywał niemożliwie wysokie średnie ocen aż od pierwszej klasy liceum, pomagał sobie nawet osiągnięciami sportowymi, by w końcu znaleźć się wśród tej niedużej grupki szczęśliwców, którzy mogli uczyć się pilotażu prawie za darmo, na uczelni publicznej. Przetrwał zabójcze testy sprawnościowe, psychologiczne, pokornie zniósł lata nauki pod skrzydłami profesorów, którzy nigdy nie powinni zajmować się młodymi ludźmi.
Siedem lat później został szewcem.
Przyjechał tutaj, do Mount Cartier i z całych sił pragnął kontynuować swoją karierę lotniczą, chociażby w tak śmiesznym wydaniu, jakie prezentował tutejszy samolot. Niestety, z definicji piloci nie przychodzą do pracy z piersiówką w kieszeni, więc jak szybko został zatrudniony, tak szybko musiał zmienić profesję. W ten sposób skończył u szewca; szybko nauczył się dbać o obuwie całej mieściny, a chociaż z roku na rok szło mu to coraz lepiej, wcale nie czuł się usatysfakcjonowany takim obrotem spraw. Wtedy, najzwyczajniej w świecie, kupił większą piersiówkę i przez jakiś czas wszystko wydawało się być w porządku.
Teraz, kiedy syn jego dotychczasowego pracodawcy odrósł już od ziemi na tyle, by zajmować się naprawą butów, Auerbach odetchnął z ulgą. Miał wyraźną motywację, by znów nadzorować wszystkie przeloty do Churchill, znów zasiąść za sterem, znów poczuć wspaniałe łaskotanie w podbrzuszu, które towarzyszyło mu za każdym razem, gdy startował. Posada pilota była tymczasowo wolna, lecz szukano już kogoś chętnego w najbliższych miasteczkach. Nic z tego - Matthew postarał się, by to właśnie on ponownie objął to stanowisko.
W miarę możliwości buty nadal naprawia sobie sam. Pewnie dlatego, że nie ufa bernardynom...
Brak komentarzy
Prześlij komentarz