A kiedy śnieg przestanie prószyć, to Monty na spacer ruszy.

Blog zawieszony

Po przeprowadzeniu ankiety większością głosów wygrała opcja zawieszenia bloga. Oznacza to, że autorzy mają możliwość dalszej gry i zapisów, ale administracja — za wyjątkiem wysyłania zaproszeń i wpisywania do listy bohaterów — nie będzie angażować się w życie bloga. Z tego samego powodu zakładka Organizacyjnie na czas zawieszenia bloga zostaje usunięta. Raz jeszcze dziękujemy za Waszą obecność i życzymy Wam wszystkiego, co najlepsze.

nie istnieję & latessa

Kalendarz

16/02/14 Otwarcie
16/02/14 Nowy mod
22/02/14 Wydarzenie: Burza Śnieżna – link
24/02/14 Odejście moda
26/02/14 Nowy mod
19/04/14 Wydarzenie: Mecz Hokeja – link
02/07/14 Nowy szablon
07/07/14 Wydarzenie: Kto zabił? – link
20/07/14 Odejście moda
23/07/14 Nowy mod
29/08/14 Zamknięcie
24/12/15 Reaktywacja
25/12/15 Nowy admin
28/12/15 Wydarzenie: Kolacja wigilijna – link
29/06/15 Nowy nagłówek
09/10/16 Wydarzenie: Deszcz i wichura - link
28/11/16 Nowy nagłówek
10/12/16 Wydarzenie: Uratuj święta! - link
04/01/17 Wydarzenie: Psi zaprzęg - link
28/01/17 Wydarzenie: Słodka Walentynka - link
04/02/17 Nowy szablon
27/03/17 Wydarzenie: Mount-ipedia - link
21/04/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap I - link
01/05/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap II - link
02/05/17 Nowy nagłówek
17/09/17 Wydarzenie: Spływ kajakowy - link
02/02/17 Nowy szablon
14/02/17 Wydarzenie: Poczta walentynkowa - link
07/07/18 Zawieszenie

Mr Sandman


Matthew Auerbach
11.09.1982 - szewc
wredny grzyb - zgorzkniały pień - zmaltretowana meduza

Wygląd uległ zmianie.
Nie było już jedzenia dla chomika ani łóżka z baldachimem. Cebula wydawała się jakoś tak bardziej znośna, niż wcześniej, gdy była kamuflażem niektórych łez. Lodówka świeciła pustkami, tak samo jak wieszak na ubrania, półka w łazience i szafka na tandetne kapcie. Odpowiednia strona notatnika została wyrwana, podobnie telefon z gniazdka. Nie została nawet różowa żarówka w różowym żyrandolu. Czasem tylko dało się natrafić na pojedyncze rysunki na ścianach, nigdy nie domyte, bo zawsze brakowało na to czasu.
Tylko wszystko wciąż pachniało tak samo.
Obiadem, spalonym mięsem, jakimiś słodkimi perfumami, rozlanym środkiem do czyszczenia rur. Zepsutą kanapką wrzuconą w pośpiechu za sofę, bo w szkole nie było czasu jej zjeść. Lakierem do paznokci skrupulatnie wybranym podczas niemalże godzinnego stania przed stoiskiem. Zwyczajnym domem, ciepłym, pełnym niespodziewanych wypadków i nieopowiedzianych historii.
Nic nie dawało wietrzenie, nic nie dawało zajmowanie miejsca innymi przedmiotami ani kupowanie niepotrzebnych produktów do chłodziarki. Cebula wciąż była inna niż dawniej, kapcie nie znalazły się w ogóle, a naprawiony telefon nigdy więcej nie zadzwonił.
Najpierw skończyła się kariera - zamknął się tym samym rozdział w życiu. Potem skończyła się wódka, a później obcinane do krwi paznokcie. Nic nowego się jednak nie zaczęło.

28 komentarzy:

  1. [Przychodzę jedynie z powitaniem, niestety pomysłów dziś mi brakuje. Miłego blogowania. :)]

    OdpowiedzUsuń
  2. [A) Niesforny kundel mógłby się na niego uwziąć i próbować uprzykrzyć mu życie swoim szczekaniem czy nawet ugryźć go, a że Solane psa zna i wie do kogo należy to przegoniłaby i ewentualnie pomogła z oczyszczaniem rany, czegoś na tej recepcji w przychodni może się nauczyła. B) Któryś z jej braci (pewnie Thomas, bo najbliżej wiekowo) jakimś cudem złapałby z nim kontakt, co by razem od czasu do czasu mogli napić się tej wódki, a nie tak samotnie. Solane nie spodziewałaby się nikogo spotkać w nocy w swoim domu, a brat nie raczył jej uprzedzić, że mogą mieć gościa który zostanie na noc (wypili za dużo albo po prostu zasnął bo zmęczony był to co go Thomas budzić będzie, niech sobie śpi), więc odrobinę zdziwiłaby się widząc nieznajomego na kanapie, a że ciemno i że myślała, że to któryś z braci, to nic dziwnego że się i wystraszy, i coś zrzuci (ewentualnie sama się przewróci). Jakoś to powinno pójść. C) Jakby Solane była jedną z tych osób, które poznał tuż po przyjeździe to można pójść też na taki układ - on burczy pod nosem i nie chce gadać, a ona ma to gdzieś, bo przyzwyczaiła się do takiego traktowania przez braci i, i tak czasem wpada z obiadem (jak się pokłóci z braćmi i nie chce im nic oddać), najczęściej żeby po prostu go trochę wnerwić i zniwelować chociaż na chwilę ten jego marazm. Pewnie tykałaby go palcem żeby dał sobie spokój albo patykiem znalezionym przed domem, żeby przypadkiem jej krzywdy nie zrobił za jej marudzenie. D) Zawsze pozostaje opcja z górami, gdzie ona nie tyle by się zgubiła co sobie skręciła jakąś kostkę, ale nie jestem pewna czy nie byłoby zbyt magicznie gdyby akurat Matthew znalazł się na tym samym szlaku co ona. E) Zawsze Oscar mógłby zrobić jakiegoś psikusa nowemu sąsiadowi, Matt przyszedłby na skargę, ale trochę nie w porę, bo jego rodzice byliby poza Mount Cartier, a Solane jedynie zajmowała się niesfornym bratankiem.
    To nie było wcale trudne. :D
    Podoba mi się zmaltretowana meduza, tak w ogóle. No i czeeść. ;)]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [No tak, jasne, a podpisać to nie ma się kto]

      Solane

      Usuń
  3. [Na razie tylko grzecznie się przywitam, bo na pomysły nie mam teraz siły, ale jak coś mi wpadnie do głowy, to zaraz tu wracam :) Miłego blogowania póki co.]

    Camille

    OdpowiedzUsuń
  4. [Ja przychodzę pochwalić postać! Bardzo mnie się podoba.
    A jak tylko coś wymyślę - dam znać. Póki co, powodzenia. :)]

    Lilianne

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo ciężko jest powiązać Twoją postać z moją w jakimkolwiek wątku, być może ze względu na charakter mężczyzny który jest całkowicie przeciwny do Octavii.
    Mam nadzieję, że się odnajdziesz i wybacz zwłokę. :)


    Jeszcze kilka dni temu mieszkała na południu Kanady, smażąc się w gorącym słońcu niemalże przez 365 dni. Teraz zrezygnowała z tego na rzecz burz śnieżnych i pochmurnego, letniego popołudnia, lecz Mount Cartier ujęło ją czymś całkowicie odmiennym - ludźmi. Do tej pory spotykała się jedynie z uprzejmością i pomocą, którą wybrani mieszkańcy ofiarowywali jej przy każdej możliwej okazji, przez co oczywiście zaczęła zastanawiać się, czy istnieją tutaj ludzie, którzy nie mają ochoty na nawiązywanie jakiegokolwiek kontaktu z innymi.

    Wracała ze sklepu. Choć jadła niewiele, a zakupy najczęściej robiła w Churchill tuż po pracy, od czasu do czasu musiała zajść do osiedlowego sklepu, aby uzupełnić swoje zapasy. Droga zajmowała jej jakieś dziesięć minut pieszo, także traktowała ją jako wieczorny spacer i chwilę oddechu pomiędzy porządkami, które na okrągło zajmowały jej każdą wolną chwilę spędzoną w domu. Na szczęście, wczorajszego wieczoru udało jej się pozbyć wszystkich kartonów i pudeł, przez co w pokojach automatycznie zrobiło się jaśniej, a na układanie swoich rzeczy miała znacznie więcej miejsca.
    Pokonała już połowę drogi. Na rozwidleniu, po lewej stronie minęła pocztę i ruszyła przed siebie, gdyż ta droga prowadziła ją prosto do domku. Nuciła pod nosem melodię zasłyszaną niedawno w lokalnym radiu, która wpadła jej w ucho już po pierwszych dwudziestu sekundach, a po cichym odśpiewaniu całej piosenki znalazła się nieopodal swojego mieszkania. Wystarczyło jeszcze kilka kroków, aby otworzyć furtkę i znaleźć się w środku, lecz jej uwagę przyciągnął mężczyzna, który wychodząc z lotniska schylił się by zawiązać sobie sznurowadło.
    - N... Niech się pan nie rusza... - powiedziała po pewnej chwili milczenia, wstrzymując oddech i rozglądając się nerwowo wokół własnej osi.
    W ciągu kilku sekund pobladła i chciała ostrzec mężczyznę o zagrożeniu, jakie pojawiło się w niebezpiecznej od nich odległości, jednak nie bardzo wiedziała jak ma to zrobić. Kiedy niechętnie podniósł wzrok, aby zobaczyć o co może jej chodzić, wskazała dłonią na niedźwiadka dość potężnych rozmiarów, który wychodząc z lasu powoli zmierzał w ich kierunku, szukając prawdopodobnie czegoś do jedzenia na pobliskich polach i ogródkach.
    Słyszała o tym, że kilkakrotnie niedźwiedzie lub inne zwierzęta wychodziły tutaj na ulicę, jednak nie podejrzewała, że zdarzy się to tu i teraz.

    Octavia H.

    OdpowiedzUsuń
  6. [że kot? przywiązałem się jakoś. jak bardzo mnie nie znosisz? bo chciałbym wątek pocisnąć, ale jak M. ma mu oczy wydrapać, to sam nie wiem]

    OdpowiedzUsuń
  7. [oczywiście, powiedz mje tylko, gdzie on się szlaja, jeżeli się szlaja. ]

    OdpowiedzUsuń
  8. Mimo że usilnie próbował, nie udało mu się jeszcze odzwyczaić organizmu od jedzenia. Niestety, parszywe ciało Ericha domagało się choćby kromki chleba. Toteż, jak każdy mieszkaniec Mount Cartier, wybierał się od czasu do czasu na zakupy. Dziś był właśnie ten dzień. Znienawidzony przez niego z całego serca. Bo trzeba było wyjść do ludzi. I rozmawiać. Poprosić o ten kilogram pomidorów, czy paczkę makaronu.
    Ubrał się, wyjątkowo niechętnie, i wyszedł z mieszkania. Swego kompana zamknął na cztery spusty, co by grubas nie uciekł. Nie ufał instynktowi Fryderyka, bo kocisko było chyba już zbyt tłuste i fałdy uciskały mu na koci móżdżek, czy coś, i coraz częściej się biedaczyna gubił. Nieraz Heinemann musiał chodzić po sąsiadach i, o zgrozo, otwierać do nich usta, by zapytać, czy nie widzieli grubego kota.
    Szedł spokojnym krokiem przez miasteczko, rozkoszując się chłodem i papierosem, którego popalał. Na targ miał kilka minut spacerkiem, ale jakimś cudem udało mu się to przeciągnąć, o całe pół godziny. W końcu jednak dotarł na plac, który wypełniony był ludźmi, towarem, zgiełkiem, hałasem; życiem ogólnie. Zaczął powoli przesuwać się wzdłuż stoisk, by wreszcie stanąć w kolejce do jednego z nich. Tuż za młodym mężczyzną. Zatopił się w rozmyślaniach, a z letargu wyrwał go dopiero głos, należący zapewne do nieznajomego przed nim, który wyraźnie i dobitnie zakomunikował, że życzy sobie te cztery ostatnie jabłka, o tam, te ładne, czerwone.
    Niemiec stęknął z rozczarowaniem, na tyle głośno, że zwrócił uwagę zarówno sprzedawcy, jak i nieznajomego. Kiedy ich nieco zaciekawione, zdziwione, czy cholera-wie-jakie spojrzenia spoczęły na nim, zmieszał się mocno i odchrząknął.
    - Doprawdy, jest pan przekonany, że chce pan wszystkie cztery? - zapytał wreszcie, wyjątkowo niechętnie. Oczywiście, mógł kupić te przeklęte jabłka gdziekolwiek. Ale paniczowi spodobały się akurat te tutaj, co poradzić.

    [nie chce mi się dłużej. nie wiem, gdzie miałbym to jeszcze rozciągnąć. no masz.]

    OdpowiedzUsuń
  9. [Korzystałam. Na Sztokholmie, bodajże, już w sumie nie pamiętam.
    Posprzeczać nad książką, dlaczego nie! W bibliotece, może? Lilianne w niej pracuje, Matthew coś wypożyczył i przyjdzie oddać, narzekając, że to gniot, Pond będzie bronić i spięcie gotowe.]

    Lilianne

    OdpowiedzUsuń
  10. Cześć. Właśnie robię porządki w zakładkach i sprawdzam też graczy, więc przy tej okazji chciałabym prosić Cię o zmianę daty urodzenia z roku '83 na przynajmniej '82, coby nam Mr Sandman (skąd ten tytuł? xD) zmieścił się w ustalonym cenzusie wiekowym. Widocznie któremuś adminowi to umknęło przy wstawianiu Cię do linków. Mam nadzieję, że nie robi Ci to dużej różnicy. Przepraszam, ze dopiero teraz o tym piszę, ale wcześniej jakoś nie zebrało mi się na porządkowanie ;). Zignorowałabym ten wiek, jako, że to tylko jeden rok, ale nie chcę prowokować innych do nie trzymania się cenzusów, więc fajnie by było, żeby wszystko odbyło się na drodze bez wyjątków. A tak w ogóle to ładne zdjęcie.

    Johnsee R. / Timmy W.

    OdpowiedzUsuń
  11. [Zanim zabiorę się za zaginiony odpis to najpierw spytam czy pan nadal tu żyje. Nie lubię tak na darmo, wolę mieć pewność że jest po co pisać ;)]

    Solane

    OdpowiedzUsuń
  12. [Uf, jaka ulga. To dzisiaj/jutro już będzie i wybacz całą zwłokę, ale to nie było zależne ode mnie.]

    Solane

    OdpowiedzUsuń
  13. [W takim razie będzie dzisiaj, ale kolacji dla odpisu nie poświęcę, więc za jakiś czas go podeślę ;D]

    Solane

    OdpowiedzUsuń
  14. Niekiedy Solane poważnie zastanawiała się, co takiego działo się w głowie jej trzeciego pod względem starszeństwa brata, że nie potrafił wytrzymać tygodnia bez kłótni z nią. A raczej co takiego poprzestawiało mu się w niej po zerwanych w niezbyt przyjemnych okolicznościach zaręczynach i jak długo jeszcze będzie musiała znosić humorzastego pana Thomasa nim dotrze do niego jak się zachowuje. Przez pierwsze trzy miesiące była nawet całkiem wyrozumiała, ignorowała wszystkie cisnące się na język kąśliwe uwagi, kilka razy słuchała jego żałosnego biadolenia za tą rudą kretynką, której nigdy nie powinien był zaufać, ale ostatecznie to zawieszenie broni musiało zniknąć. Jednego wieczoru dała się ponieść emocjom, powiedziała wszystko co myślała, a potem poszło już z górki. Fakt, że w dzieciństwie bracia nigdy nie stronili od jej towarzystwa także w niczym nie pomagał, bo nauczyła się załatwiać sprawy w ich stylu i nie umiała przy nich w porę gryźć się w język. Kochała Toma, jasne że tak, ale coraz częściej odnosiła wrażenie, że lepiej wyszłaby na rzucaniu w niego talerzami niż użeraniu się z tym upartym, nierozumiejącym nic osłem.
    Nic dziwnego, że każdą napiętą sytuację traktowała jak ogniwo zapalne i sumiennie omijała je szerokim łukiem, a raczej starała się trzymać od nich jak najdalej, co najczęściej i tak kończyło się marudzeniem Jamesa oraz trzaskaniem drzwiami – jednymi na piętrze, jednymi na dole. Przez te wyjściowe na ogół wychodziła ona z ciepłym obiadem, który szybko zdążyła zapakować do siatki. Najprościej było na kilka godzin wydostać się z domu z nadzieją, że po powrocie wszystko będzie pod kontrolą, a Thomas nie odważy się pokazać jej na oczy aż do następnego dnia. Problemem życia w niewielkim miasteczku była niewielka liczba miejsc, dosłownie do policzenia na palcach jednej ręki, w które mogła udać się na dłuższą nie półgodzinną wizytę i gdzie nie zmokłaby w przypadku nagłego załamania pogody. Na plus można było jednak zaliczyć, że wszędzie było dosyć blisko. Dotarcie pod znajome drzwi mieszkania Auerbacha zanim obiad zdążyłby na dobre wystygnąć nie trwało długo. Zimą ta sztuczka na pewno by się nie udała, ale lato bardziej sprzyjało odwiedzinom z poczęstunkiem. Tak naprawdę Candover każde przyniesione danie traktowała jako pewnego rodzaju formę przekupstwa oraz zapłaty za przesiadywanie w mieszkaniu niezbyt gadatliwego pilota. Ostatnio faktycznie zdarzało się to aż za często, właściwie odkąd tylko poznała go w sklepie przychodziła w miarę regularnie i zawsze z jakimś smakołykiem. Nawet jeśli jej stosunki z bratem nie były napięte, to z czystego przyzwyczajenia pojawiała się u Matthewa. Nie chodziło nawet o to, że nie ufała jego umiejętnościom kulinarnym (nie wyglądał na niedożywionego podczas pierwszego spotkania), ale wątpiła w różnorodność jego jadłospisu.
    Czekając na reakcję właściciela mieszkania, zdążyła policzyć szybko do dziesięciu i z powrotem z nadzieją uspokojenia się zanim Auerbach jej otworzy. Spacer szybkim krokiem oraz wyzywanie brata pod nosem przez całą drogę odrobinę pomogły, jednak nie na tyle, żeby rozczarować Matthewa swoim pozytywnym nastawieniem do świata.
    - Faceci zawsze jak są zranieni muszą się wyżywać na wszystkim co się rusza czy to tylko Thomas jest taki nadgorliwy w wyrażaniu swoich emocji? – zapytała zanim jeszcze zdążyła przekroczyć próg. Gdy już to zrobiła, wcisnęła siatkę w ręce szatyna, a sama zajęła się ściąganiem czerwonych trampek z nóg. – Nie jesteś uczulony na dynię, prawda? W razie czego oprócz zupy jest jeszcze dorsz – powiedziała, idąc do dobrze znanej sobie kuchni, w której oparła się o jedną z szafek i spojrzała na Auerbacha. Swoim mrukliwym, mało przystępnym usposobieniem nie mógł jej odstraszyć, nie musiał się nawet starać o to. Za bardzo przyzwyczaiła się do tego po dwudziestu pięciu latach życia z tyloma facetami pod jednym dachem.

    Solane

    OdpowiedzUsuń
  15. [Żyję, nie znikam, odpiszę jutro. Stej tjuned]

    OdpowiedzUsuń
  16. Spryciarz. Oczywiście na wątek mogę się pisać, ale musisz uzbroić się w cierpliwość, bo końcówkę wakacji spędzam dość intensywnie, więc ani nie mam dostępu do komputera, ani czasu na pisanie. No ale nie oszukujmy się, nawet bez tego naleźę do autorów, którzy nie spieszą się z odpisami. W każdym razie później mogę zacząć. Tylko przypomnij się po moim urlopie, bo z moją pamięcią nie trudno o pominięcie.

    Johnsee R. / Timothy W.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, mi też się przypomniało o pominięciu Sandmana. Dopiero po twoim wyjaśnieniu skojarzyłam go z Andersenem (słusznie?) i polskim odpowiednikiem, piaskunem. To ma sens.

      Usuń
  17. Gdyby kilka tygodni wcześniej nie poznała Auerbacha – chociaż bardziej adekwatne byłoby pewnie użycie słów „nie narzuciła mu swojego towarzystwa podczas powrotu do nowego domu” – z całą pewnością musiałaby teraz odwiedzić któregoś z najstarszych braci. Frank czy Luke bez wątpienia znaleźliby pół godziny na rozmowę z jedyną siostrą, jednak po żadnym z nich nie śmiałaby nawet oczekiwać odrobiny zdrowego rozsądku i zrozumienia co do nich mówi. Jeszcze tego samego dnia poszliby rozmówić się z Thomasem, co dolałoby tylko oliwy do ognia, którego ona nie zamierzała znosić przez kolejne dni. Zamiast pomóc jedynie zaszkodziliby przez ten durny, męski sposób myślenia według którego ona nadal była ich młodszą siostrzyczyką, potrzebującą ochrony nawet w przypadku zwyczajnej sprzeczki z którymś z braci.
    Praktycznie rzecz ujmując, istniało zerowe prawdopodobieństwo na poznanie w tej ograniczonej mieścinie (na dodatek znającej jej rodzinę od lat) innego mężczyzny niż Matthew, który dzielnie znosił jej niekończące się wywody, a przy tym nie wtrącał się w żaden sposób w jej relacje z rodzeństwem. Bracia na szczęście nie domyślali się nawet, że Solane często przesiaduje u pilota nie w celu wypicia z nim towarzysko szklaneczki soku czy herbaty do obiadu, chociaż do tego też już zdążyła się przyzwyczaić. Od pewnego czasu z rozmysłem gotowała dodatkowe porcje jedzenia, nawet jeśli nie miała na co akurat narzekać ani nie potrzebowała go przekupywać. Ot, zwyczajnie wpadała, zostawiała jedzenie i prawie od razu wychodziła, stopniowo oswajając Auerbacha ze swoim towarzystwem.
    Teraz, gdy już bez burczenia pod nosem o niepotrzebnej fatydze, bez najmniejszego słowa sprzeciwu wpuszczał ją w progi mieszkania mogła uznać, że udało jej się zyskać chociaż cień akceptacji pilota. Nie wiedziała co ją pokusiło, żeby pójść za nim za pierwszym razem, ale nie miała czego żałować szczególnie, że jakoś nie zauważyła kolejki sąsiadów ustawiających się chętnie pod jego drzwiami.
    Ze swojego miejsca przy stole przyglądała się jak Matthew spokojnie wyciąga przyrządzone przez nią potrawy, nigdzie nie śpiesząc się chodzi w tę i z powrotem po kuchni dopóki nie postawił przed nią napoju, a sam nie mógł usiąść do jedzenia.
    - Dziękuję – rzuciła, przykładając dłonie do chłodnych szklanek naczynia. Złość tląca się w niej odkąd wyszła z domu nie zdążyła zniknąć w ciągu kilku minut, mimo wszystko Solane postarała się powściągnąć natłok informacji przynajmniej do czasu, aż Auerbach nie zajmie się stygnącym obiadem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Ostatnio coraz częściej mam wrażenie, że on się cofnął do mentalności pięciolatka, z którym nikt nie chce mieć nic do czynienia. Jaki normalny, trzydziestoletni facet robi problem o jedną spaloną koszulę? – marudnie zadała całkowicie retoryczne pytanie, na które Matthew nie mógłby odpowiedzieć nawet gdyby chciał. Przerwa pomiędzy jedną wypowiedzią a drugą była za krótka by móc się w nią wcisnąć nawet z jednym wyrazem. – Nawet nie zrobiłam tego specjalnie, Oscar wpadł nagle do domu i narobił jak zwykle rabanu, musiałam go złapać zanim zmaltretował tego głupiego kota Toma, o co też nota bene mi się oberwało. Właściwie to i tak ich wszystkich wina, że zostawiłam na chwilę żelazko, chociaż jakbym wcześniej wiedziała, że dostał tę koszulę od Rebeki i nadal ją nosi, to dawno byłaby już w koszu. Zrobił jeszcze większy raban jak mu o tym powiedziałam i dodałam że zachowuje się jak porzucony szczeniak, co udowadnia na każdym kroku. Wydzierał się tak, że Jamesa obudził. Jeśli nie przestanie to niedługo zamkniemy go na tydzień w piwnicy albo zwabię do niego jakiegoś niedźwiedzia, żeby się obudził z tej idiotycznej depresji. To nawet nie jest do niego podobne! Nie pamiętam żeby wypadek rodziców tak przeżywał. Zupełnie jakby mu piątej klepki brakowało odkąd ta kretynka wyjechała bez niego – wyrzuciła z siebie szybko, mrużąc odrobinę zielone oczy, w których po raz kolejny tego popołudnia pojawił się błysk złości. Rzadko kiedy wpadała w taki słowotok, najczęściej zdarzało się to właśnie przy relacjonowaniu wydarzeń Auerbachowi, który swoim milczeniem tylko zachęcał Solane do wyrzucania z siebie kolejnych potoków zdań. W tym pędzie nawet nie zdążyła się zatrzymać na wspomnienie o rodzicach, których do tej pory nie przywołała ani razu w ich dyskusjach. - Najchętniej przeciągnęłabym Rebekę przez całe miasto za te rude kłaki.
      Westchnęła ciężko, przestała stukać krótkimi paznokciami o ścianki szklanki, co nieświadomie robiła od początku swojego monologu, a później zerknęła pytająco na uniesioną dłoń Matthewa. Na łyżce nadal znajdowała się porcja pomarańczowej zupy, która nie dotarła jeszcze do warg pilota.

      [wybacz, dostałam słowotoku razem z Solane]

      Usuń
  18. [Żyję nadal. Niespodziewany wyjazd do Pragi mi wpadł dlatego odpisu nie było. Ale będzie. Jak odeśpię.]
    Heinemann

    OdpowiedzUsuń
  19. Heinemann wprawdzie nie zagadywał do ludzi, ale często sprawdzał ich koszyki z zakupami. Ot, ze zwykłej ciekawości, obcinał produkty bacznym spojrzeniem. Ludzie nie wiedzą nawet, ile można wyczytać o nich po opakowaniach trzymanych w plastikowych koszach. Chociażby szanowny pan Erich i jego zakupy: dwie butelki najtańszego czerwonego wina, trzy bułki, samotna marchewka i imbir, do herbaty. No i te jabłka. Te jabłka, o które przez chwilę toczyła się niema walka między pilotem a redaktorem. Gdy jednak pierwszy z nich ustąpił, Heinemann odczuł coś na kształt zadowolenia, zbliżonego do tego uczucia, gdy za młodu dostawał od sprzedawcy w sklepie lizaka za darmo.
    - Ja... - wychrypiał, garbiąc się, kuląc w sobie - Dzięki. - dodał po chwili, gdy zniecierpliwiony Bernie zaczął bębnić palcami w blat kasy.
    Wzrok spuścił automatycznie, wolną rękę wsunął do kieszeni, niby w poszukiwaniu portfela i przestał zupełnie zwracać uwagę na otoczenie. Toteż dopiero gdy siatka z dwoma jabłkami uderzyła go w ramię, odebrał ją od wyciągniętej ręki, mrucząc coś pod nosem. Zapłacił, marszcząc brwi i rzuciwszy jakieś nieśmiałe "dziękuję" wysunął się przed sklep.
    Odetchnął z ulgą, jakby przeżył właśnie jakąś wyjątkowo stresującą przygodę. No tak, przecież podczas zakupów może wydarzyć się tyle rzeczy. Nigdy nie wiadomo, czy akurat nie zepsuje się kasa, albo rozzłoszczona sprzedawczyni nie rzuci w ciebie owocem, czy coś.
    Stanął tuż przed budynkiem i zaczął klepać się po kieszeniach, w poszukiwaniu paczki papierosów. Gdy ją znalazł, przykucnął sobie, opierając się plecami o zimną ścianę. Zapalił, przymknął oczy i odchylił głowę. Dopiero po dłuższej chwili wyczuł, że nie siedzi sobie tam zupełnie sam. Czyjeś nogi znajdowały się zdecydowanie zbyt blisko i Erich odsunął się, działając pod wpływem impulsu, nawet nie patrząc na właściciela kończyn. Gdy już przesunął swój szanowny tyłek, podniósł wzrok i rozpoznał mężczyznę, który odstąpił mu te dwa cholerne jabłka. Nie wiedział jak postąpić, więc jedynie skinął głową w jego stronę.

    [Chyba się jeszcze nie wyspałem, patrząc na powyższe. Trudno]
    Heinemann

    OdpowiedzUsuń
  20. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  21. Udzielanie jej rad dotyczących spraw sercowych starszego brata było ostatnią rzeczą, jakiej spodziewała się po Matthewie. Bez żadnego zająknięcia się mogłaby każdemu wyznać, że nie dlatego wybrała sobie akurat jego na kompana swoich przeciągających się w nieskończoność monologów – przynajmniej na początku tak one wyglądały. Im więcej emocji opadało, tym łatwiej przychodziło jej przejście z trybu „będę mówić dopóki mi nie przerwiesz” na coś na zasadzie „teraz mogę cię wysłuchać”. Auerbach, zapewne zupełnie nieświadomie, dawał Solane możliwość spojrzenia na skomplikowaną sytuację z zupełnie innej, spokojniejszej perspektywy. Nie zawsze znajdowała rozwiązania rodzinnych problemów, ale przynajmniej uspokajało ją to.
    Zupełnie inna kwestią były niecodzienne uwagi otrzymywane w pakiecie dziękczynnym za smaczny obiad. Melisa? W pierwszej chwili otworzyła usta gotowa odeprzeć atak, ostatecznie nie ona użalała się nad swoim nieistniejącym życiem uczuciowym, jednak równie szybko porzuciła tę myśl. Zniszczyła obraz nieszczęsnej ryby wyrzuconej właśnie na brzeg i złączyła z powrotem wargi, żeby uniknąć robienia z siebie widowiska. Kilka drobinek rozsypanego cukru wyczuła pod palcami, gdy od niechcenia przesunęła dłonią po blacie. Nigdy nie miała problemów z przyznawaniem innym racji, może dlatego poważnie zaczęła rozważać propozycję Matthewa.
    ─ A masz jakąś? ─ zapytała ostatecznie, spoglądając na niego z kapką rozbawienia ukrytego gdzieś na dnie jasnych tęczówek. Posiadanie takich ziółek przez pilota byłoby dosyć... zaskakujące. Właściwie nie wyobrażała sobie, żeby mrukliwy na ogół pilot potrzebował czegoś na uspokojenie się. Nawet jej wizyty nie mogły powodować takich skutków ubocznych.
    Na dobrą sprawę cała sytuacja z Thomasem męczyła Solane bardziej niż chciała to przyznać przed Matthewem czy nawet przed sobą. Nienawidziła kłócić się z nikim z czwórki rodzeństwa. Jako najmłodsza, a przy tym jedyna siostra starała się być raczej mediatorem w kłótniach niż je prowokować. Wyolbrzymianie problemu spalonych ubrań czy otworzonej przypadkiem poczty nie pasowało ani do niej, ani do najwrażliwszego z wszystkich braci, który w taki sposób oświadczał, że nie pogodził się z utratą ukochanej. Candover powoli zaczynała się obawiać, że miną jeszcze długie miesiące zanim Tom zetrze ten posępny wyraz twarzy i przeprosi ją.
    Na chwilę przestała bawić się cukrem. Zajęcie to było dużo ciekawsze od obserwowania zajadającego się jej obiadem pilota, który właśnie zamienił sobie talerze z jedzeniem. Mimo wszystko nie przychodziła tutaj krępować go czy liczyć każdą zjadaną łyżkę, zbliżającą go do końca posiłku. Niemniej, jego zabawna uwaga wymuszała na niej jakąś reakcję.
    ─ To jakiś rodzaj męskiej solidarności, o której nie mam pojęcia nawet jeśli wychowywała mnie czwórka facetów? ─ spytała z leciutką urazą w głosie, po czym uniosła wymownie brew na widok kolejnego kawałka dorsza znikającego w ustach Auerbacha. ─ Na drugi raz przyniosę ci coś surowego. Albo jakiś zakalec.
    Zebrała na palec słodkie drobinki i na chwilę wstała od stołu, chcąc rozpuścić cukier pod zimną wodą, którą odkręciła przy zlewie.

    Solane

    OdpowiedzUsuń
  22. [Chyba nadal w gigantycznym szoku po przeczytaniu informacji na stronie głównej przychodzę z pierwszym pytaniem jakie nasunęło mi się na myśl: nie masz ochoty poprowadzić dalszej części wątku na mailu/prywatnym blogu? Obawiam się czy za kilka dni blog nie wyparuje jak już bym odpisała... Ani czy zdążę to zrobić.
    Jakby co: basoerxia@gmail.com]

    (chyba nadal) Solane

    OdpowiedzUsuń
  23. [tej, panie, co robimy?]
    Heinemann

    OdpowiedzUsuń