A kiedy śnieg przestanie prószyć, to Monty na spacer ruszy.

Blog zawieszony

Po przeprowadzeniu ankiety większością głosów wygrała opcja zawieszenia bloga. Oznacza to, że autorzy mają możliwość dalszej gry i zapisów, ale administracja — za wyjątkiem wysyłania zaproszeń i wpisywania do listy bohaterów — nie będzie angażować się w życie bloga. Z tego samego powodu zakładka Organizacyjnie na czas zawieszenia bloga zostaje usunięta. Raz jeszcze dziękujemy za Waszą obecność i życzymy Wam wszystkiego, co najlepsze.

nie istnieję & latessa

Kalendarz

16/02/14 Otwarcie
16/02/14 Nowy mod
22/02/14 Wydarzenie: Burza Śnieżna – link
24/02/14 Odejście moda
26/02/14 Nowy mod
19/04/14 Wydarzenie: Mecz Hokeja – link
02/07/14 Nowy szablon
07/07/14 Wydarzenie: Kto zabił? – link
20/07/14 Odejście moda
23/07/14 Nowy mod
29/08/14 Zamknięcie
24/12/15 Reaktywacja
25/12/15 Nowy admin
28/12/15 Wydarzenie: Kolacja wigilijna – link
29/06/15 Nowy nagłówek
09/10/16 Wydarzenie: Deszcz i wichura - link
28/11/16 Nowy nagłówek
10/12/16 Wydarzenie: Uratuj święta! - link
04/01/17 Wydarzenie: Psi zaprzęg - link
28/01/17 Wydarzenie: Słodka Walentynka - link
04/02/17 Nowy szablon
27/03/17 Wydarzenie: Mount-ipedia - link
21/04/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap I - link
01/05/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap II - link
02/05/17 Nowy nagłówek
17/09/17 Wydarzenie: Spływ kajakowy - link
02/02/17 Nowy szablon
14/02/17 Wydarzenie: Poczta walentynkowa - link
07/07/18 Zawieszenie

it's gonna take a lotta love

Lilianne Pond

27 lat • bibliotekarka
garish parrot free bird friendly bear

Wyjazd do Mount Cartier osiem lat temu miał być karą. Pondowie mieli nadzieję, że w małej mieścinie, w której nic się nie dzieje, uspokoją się nieco hormony niepokornej nastolatki. Jednak pobyt u babki okazał się być najlepszym, co Lilianne w życiu spotkało; początkowo tylko dzięki pewnemu powalającemu uśmiechowi. Jego właściciel pojechał za nią do Vancouver, tam jednak zniknął równie nagle, jak się w życiu Pond pojawił, pozostawiając ją ze złamanym sercem i złamanymi marzeniami. Ku rozpaczy rodziców, po ukończeniu edukacji postanowiła wrócić na koniec na świata, zadomowiła się w babcinej chatce i zajęła kochaną staruszką. Złamane serce uleczyła miłość do okolicy, jej mieszkańców i krajobrazów, miłosne uniesienia zostały zastąpione przez piesze wędrówki, lekcje gotowania u babci i obserwowanie życia sąsiadów. Kupuje kolejne regały, by pomieścić kolejne książki - im bardziej zakurzone, tym lepiej; nie przejmuje się alergią. W wolnych chwilach chodzi, fałszuje muzyczne klasyki, akompaniując sobie nieumiejętnie na starej gitarze i robi na drutach. Mount Cartier stopuje jej skłonności do topienia smutków, przynajmniej przez większość czasu, uspokaja wahania nastrojów i czyni ją bardziej znośną dla otoczenia. Rodzice się do niej nie przyznają, czasami jedynie dzwoni do niej siostra, udając, że nie ma czasu na odwiedziny. Lilianne odnalazła swój spokój, żyje z dnia na dzień, nie martwiąc się nawet tym, co będzie za tydzień; coraz częściej tylko babcia nazywa ją starą panną.

Tumblr. Neil Young. She & Him. Wątki, dużo wątków, różnych wątków. (:

23 komentarze:

  1. Jakoś tak cichutko, więc się powitam. Cześć, milusińska! Pisz ładnie i nie zapomnij o Beth :D

    Timothy / Johnsee

    OdpowiedzUsuń
  2. [Taka fajna postać, a prawie nikt nie powitał (nieistniajka się nie liczy, dla jasności). Wstyd dla całego miasteczka, wstyd! Wpadam po dłuższej, niezapowiedzianej przerwie, jeszcze myślę nad jakimś sensownym powiązaniem Lilianne. Może od patrzenia na to przepiękne zdjęcie, w końcu mnie najdzie jakikolwiek pomysł? :D]

    Daniel Stevens

    OdpowiedzUsuń
  3. [Sprzedam cię do Arabów, jeśli jeszcze raz mnie tak nazwiesz.
    :*]

    James

    OdpowiedzUsuń
  4. Coś mu zginęło. Coś, na co nie zwracał zbytniej uwagi, przekładał z miejsca na miejsce i w międzyczasie poważnie zastanawiał się, czy nie powinien po prostu nakarmić tym niszczarki, którą sprawił sobie całkiem niedawno, kiedy zorientował się, że produkował zaskakujące ilości zmiętych, papierowych kulek. Właściwie to przez chwilę naprawdę poważnie zastanawiał się, jakim cudem mógł zgubić prawie trzysta elegancko wydrukowanych i porządnie skleconych razem kartek, materiał na połowę przyzwoitej długości książki, którą pisał przez prawie rok, zwykle wtedy, kiedy odcinali prąd i jedynym, co mu pozostawało była stara maszyna do pisania, prezent na któreś tam nastoletnie urodziny od ojca. Nie cud techniki, ale pod względem wykonania – prawdziwe cacko, naprawdę warte uwagi, jeśli ktoś oczywiście znał się na takich sprawach.
    Jakim cudem mógł być aż tak zakręcony, żeby zgubić coś takiego? Sam się zastanawiał. Prawda, porządku to on w domu nie miał, bo sprzątał dla psów nie będzie przecież, a gości nie wpuszczał nigdy dalej niż do w miarę ogarniętej kuchni, ale żeby przesiać gdzieś trzysta stron? Część z nich, tak z pięćdziesiąt, to jeszcze by zrozumiał, ale tylko wtedy, gdyby nie dbał o trzymanie ich razem. A dbał. Prawie nigdy nie wyrzucał swoich tekstów, nawet jeśli koniec końców, po wielu nieprzespanych nocach i litrach wypitej kawy uznawał, że właśnie napisał prawdziwe gówno, niezasługujące na zbytnią uwagę. Drukował je, podpisywał i odkładał do któregoś ze swoich licznych kartonowych pudeł, którymi potem zapychał każdą wolną przestrzeń. Stały w jego gabinecie, w sypialni, pod łóżkiem, na szafce, która teoretycznie powinna należeć do telewizora, ale telewizora James nie posiadał. Jedno z pudeł wylądowało jeszcze obok wieszaka w przedsionku, inne kurzyło się pod stołem w kuchni. A co. Każdy się urządzał na swój sposób.
    Nie zadał sobie trudno, by przetrząsać te wszystkie pudła i szukać zguby – nie była tego warta. Nawet nie nadał tej historii tytułu, bo uznał, że na to nie zasługiwała. Nie uważał tych trzystu stron za zmarnowany czas, czy niepotrzebny trud, ale po prostu coś mu tam nie grało. Pisarze tak mieli, zwłaszcza tacy, którzy dopiero stawiali pierwsze kroki w świecie, w którym autor podpisywał się pod swoim dziełem własnym nazwiskiem, zamiast odbierania zapłaty w zamian na zrzeknięcie się praw do własnego tekstu.
    Zdążył już nawet o całej tej dziwnej sprawie zapomnieć, kiedy pewnego pięknego dnia wybrał się na pocztę. Powinien mieć tam już jakąś odznakę stałego klienta, bo chyba nikt inny w całym Mount Cartier nie bywał na poczcie tak często jak on. Właściwie to nie nie spodziewał się żadnej szczególnej przesyłki – z przyzwyczajenia sprawdzał, czy może coś nie przyszło wcześniej, niż się spodziewał. Jak ogromne było jego zdziwienie, kiedy otrzymał do rąk własnych pokaźnych rozmiarów kopertę z nazwą jakiegoś wydawnictwa wypisaną na odwrocie – to mogli powiedzieć pracownicy poczty, których bez ogródek zapytał, czy czasem się nie pomylili.
    Nie mogli się pomylić, pod znaczkami jak byk było napisane, że adresatem jest James Taskel Soboleski. Albo to był jakiś kiepski żart, albo...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie czekał z otwarciem koperty, zrobił to zaraz po opuszczeniu budynku poczty, żeby czasem nie dać nikomu powodów do snucia dziwnych domysłów. W środku znalazł list – w oficjalnym stylu, od gościa z dziwnym nazwiskiem, który wciskał mu, że wysłana przez niego książka o jakimś bzdurnym tytule dosłownie go zachwyciła. James myślał gorączkowo i w końcu wymyślił – jego durne trzysta stron, które „zgubił”. Kto mógł mu zrobić coś takiego? Kto w ogóle śmiał podpisywać coś takiego jego nazwiskiem, bez jego zgody, wysyłać do wydawnictwa coś, co nawet nie było skończone?
      Olśnienie nadeszło dość szybko – w tej samej chwili James zdał sobie sprawę, że Lilianne, ta Lilianne, do której ganiał co chwilę, żeby wypożyczyć kolejną książkę, jakiś czas temu coś tam truła, że powinien spróbować coś wydać. Mógł teraz tylko żałować, że kiedykolwiek wpuścił ją do swojego domu i pozwolił, żeby zaglądnęła do jednego z tych przeklętych, wypchanych do granic możliwości pudeł.
      Był człowiekiem spokojnym z natury i rzadko wpadał w gniew, a nawet jeśli już, to nie na długo. Tym razem jednak wściekł się nie na żarty – rzucił kopertą o ziemię tak, jakby była mu coś winna, potem podniósł ją, zmiął i rzucił jeszcze raz, a wszystko to na oczach kręcących się po ulicy ludzi. Ściskając w dłoni ten przeklęty list, który był dowodem ciężkiej zbrodni, dokonanej na jego własności intelektualnej, pomaszerował w stronę biblioteki, gdzie zamierzał najpierw urządzić awanturę, a potem... Właściwie nie, nie chciał nic potem.
      JAK MOGŁAŚ?! - zawołał od drzwi, wpadając do biblioteki niczym huragan. Naprawdę, był człowiekiem spokojnym. Uczył się kontrolować gniew, dwóch psychiatrów go tego uczyło, jak wrócił z Afganistanu, ale wszystko miało swoje granice. To była zdrada, kradzież, a przy okazji ośmieszenie. Ośmieszyła jego nazwisko, pozwalając sobie na podpisanie nim tamtej skończonej szmiry. - Kto niby dał ci prawo, żeby grzebać w moich rzeczach i je sobie zabierać? - zapytał, już dużo spokojniejszym, ale wciąż wzburzonym tonem, podchodząc do biurka, za którym siedziała Lilianne. - Coś ty sobie w ogóle myślała? Za dużo „Ani z Zielonego Wzgórza”? - zakpił, nawiązując do sytuacji, w której Diana, najlepsza przyjaciółka Ani, wysłała jej opowiadanie do konkursu, który potem to opowiadanie wygrało. Kanadyjska klasyka...
      Rzucił na biurko wymiętoszony jak nieboskie stworzenie pochlebny list od wydawcy, cofnął się o krok i skrzyżował ręce na piersi, oczekując wyjaśnień.
      Głęboko gdzieś miał, czy ktoś jeszcze oprócz nich znajdował się w tej chwili w bibliotece.

      [masz i gryź się w nos]

      Usuń
  5. [ Bardzo się cieszę i dziękuję.
    Tym razem zaskoczę i zamiast zaczynać, podsunę pomysł. Odkąd Matthew przybył do Mount Cartier, zajmuje się głównie czytaniem i nauką gry na pianinie. Skoro Lillianne, podobnie jak Auerbach, lubi zapełniać sobie półki, to mogliby się posprzeczać nad jakąś książką. Polot pierwsza klasa!
    Swoją drogą - kojarzę skądś to zdjęcie. Korzystałaś już z niego wcześniej? Bo o wątku nawet nie mówię, na pewno wątkowaliśmy. ]
    Matthew Auerbach

    OdpowiedzUsuń
  6. [A dziękuję :)
    Łatwiej jest, chociaż dalej nic bardzo oryginalnego nie wpada mi do głowy. Właściwie, to możemy z nich zrobić sąsiadów, albo, co bardziej rozwinąć można, z babci i jego rodziców zrobić sąsiadów, i tu byłoby ciekawiej, bo być może: jego siostra kiedyś tam coś pożyczyła w bibliotece, potem zginęła, zamieszanie i takie tam, a teraz Lilianne robi jakiś spis i się jej nie zgadza, więc dociera jakoś, że te książki lub książka są u nich w domu, idzie tam (skoro sąsiedzi to ich pewnie kojarzy), a oni, żeby szukała u A., bo on wszystkie rzeczy siostry zabrał do siebie, jednak niestety nie mogą powiedzieć gdzie dokładnie ma go szukać, bo nie mają pojęcia gdzie pomieszkuje (dłuższa historia). I tak sobie L., za cel obrawszy sobie odzyskanie książek, zawita do warsztatu. Ujdzie?]

    Adrian

    OdpowiedzUsuń
  7. [Przyjdę do Ciebie po coś po urlopie - bądź gotowa!]

    Kayla

    OdpowiedzUsuń
  8. Niektórzy ludzie lubią przycupnąć w spokojnym miejscu i zacząć wspominać własną przeszłość, ale Gale taki nie był. Co nie znaczyło, że nie pamiętał swoich pierwszych dni w Mount Cartier. Był wtedy nastolatkiem, który wylądował w nieznanym dla siebie kraju, w wiosce dechami zabitej, w dodatku nikogo nie znał z tego otoczenia. Oczywiście, że był przestraszony. Ale strach nie przesłonił jednej z głównych cech Katchadouriana. Pomimo wszystkich tych okoliczności był bardzo zdeterminowany i dzięki temu jakoś zaczął radzić sobie w nowej społeczności.
    Szczególnie początki bywały ciężkie, jednak Gale miał sporo szczęścia, bo na jego drodze stanęło kilka osób, które mu pomogły. W ogóle w Mount Cartier mieszkało zaskakująco wiele osób, które chętnie wyciągały pomocną dłoń. Pewnie w stereotypie mówiącym o tym, że Kanadyjczycy są najprzyjaźniejszym narodzie, można odnaleźć sporo prawdy. Szkoda tylko, że Katchadourian nigdy nie był otwarty i towarzyski, więc zamiast pozwolić, żeby ktoś coś dla niego zrobił, patrzył nieufnie i uciekał. Mimo tego w jego życiu pojawiły się osoby, dzięki których działaniom wiele zawdzięczał.
    Do tego grona przynależał Harry. Harry był dość tajemniczym człowiekiem, który pojawiał się niespodziewanie i równie niespodziewanie znikał. Prawdopodobnie nikt by nie powiedział, że ten chłopak byłby dobrym materiałem na przyjaciela Gale’a, bo wydawało się, że obaj są z dwóch innych światów. Jednak znaleźli wspólny język i nieźle dogadywali się… Jeśli w ich przypadku można mówić o „dogadywaniu się”, bo wspólny czas spędzali głównie na aktywności fizycznej – wędrowaniu po górach czy też graniu w hokeja. Jednak im byli starsi, tym częściej rozmawiali, chociaż w tym przypadku to Harry więcej mówił, a Gale po prostu słuchał, od czasu do czasu dorzucając swoje trzy grosze.
    Jeśli chodzi o relacje międzyludzkie, Katchadourian nie był na tym polu doświadczony, więc późno wyczuł, że między Harrym a Lilianne jest coś więcej niż tylko zwykła znajomość. Skwitował to jedynie wzruszeniem ramion i nie zagłębiał się sprawę, bo nie bardzo go to interesowało. Zawsze miał ważniejsze sprawy do roboty. Harry’ego lubił, Pond była mu obojętna (do jeziora nie wrzucił jej po złości; to był przypadek… prawie), życzył im szczęścia.
    A potem się rozeszli. Gale nawet nie zarejestrował, kiedy dokładnie to się stało i dlaczego. Nie dopytywał Harry’ego o przyczyny, a mężczyzna w tym temacie milczał. Potem Lilianne zniknęła, Harry zgodnie ze swoim zwyczajem również gdzieś powędrował, ale z Gale’em wciąż utrzymywał kontakt i od czasu do czasu przebąkiwał coś o jakiejś Sally. Czy coś w tym rodzaju.
    Kiedy Pond powróciła do Mount Cartier, Katchadourian już nie pamiętał o jej związku z Harrym w przeszłości. Niedosłownie oczywiście, wyjątkowo słaba pamięć nie była jego przypadłością, ale po prostu nie zaprzątał sobie tym głowy, a i nie łączył automatycznie Lilianne ze swoim najlepszym znajomym. Czasem widywali się w mieście, ale do tej pory nie spotkał jej jeszcze na szlaku… albo poza nim. Aż do dnia, w którym ponownie zetknęli się przy jezioru, do którego niegdyś ją wepchnął. Przypadkiem.
    – Spróbuj – odparł spokojnie na jej groźbę i odwrócił się, aby zlustrować kobietę spojrzeniem. Ledwo zauważalnie wzruszył ramionami.

    ~ Gale Khatchadourian

    OdpowiedzUsuń
  9. A mówiła mama, uważaj, kogo sobie wpuszczasz do domu? James zdecydowanie zbyt łatwo ufał ludziom, z którymi udało mu się znaleźć wspólny język - być może dlatego, że Mount Cartier cierpiało na ich niedobór. Jego zdaniem Lilianne powinno sobie poczuwać za swego rodzaju wyróżnienie fakt, że w ogóle przyznał się przed nią do sposobu, w jaki zarabiał na życie i jeszcze tak specjalnie to nie ukrywał, że pisał coś swojego. Ale pisać i odkładać do pudła, tam, gdzie było miejsce każdej szmiry, a uznawać się za mistrza słowa i gnać do wydawnictwa to były dwie różne rzeczy! Obiecał sobie wydać coś przed czterdziestką, a do tej granicy miał jeszcze sześć lat, w związku z tym podchodził do swoich pseudo-dzieł z ogromną rezerwą, ale to nie oznaczało, że ktokolwiek miał prawo kraść mu niedokończone teksty i gdziekolwiek wysyłać.
    Teraz to on się musiał wstydzić i spróbować wszystko odkręcić, a nie ona. I jeszcze, jakby tego było mało, wyglądała na zadowoloną z siebie. To było gorsze niż siarczysty policzek prosto w twarz. Naprawdę, nie pamiętał, kiedy ostatnio coś doprowadziło go do takiego stanu, w którym z jednej strony czuł się rozłożony na łopatki przez niezachwianą pewność siebie Lilianne, a z drugiej miał ochotę szukać kolejnych, agresywnych argumentów.
    - Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę z tego, co zrobiłaś? - zapytał, gestykulując przy tym intensywnie. Za głowę się jeszcze nie łapał, ale niewiele mu brakowało. - Co ty... Co ty sobie w ogóle myślałaś? Że mnie okradniesz, oszukasz i potem przyjdę ci dziękować?
    Może i dobierał zbyt dosadne słowa, nawet przemknęło mu przez myśl, że może ich w niedługim czasie pożałować, bo w sumie obrażać nikogo nie chciał, ale chyba brzmiał, jakby właśnie to miał na celu.
    Czytająca przy stoliku kobieta już dawno nie czytała - gapiła się na niego bezczelnie, więc James zrobił minę w stylu "zajmij się swoimi sprawami" i ponownie wbił natarczywe spojrzenie w niczym niezrażoną Lilianne.
    - W sumie, masz rację - powiedział po chwili ciszy, już dużo, dużo spokojniej. - Słyszałem o nich. Nie wydają byle czego i nie wydadzą, bo nie zamierzam brnąć w tę komedię, w którą mnie wplątałaś - oznajmił i wycelował w siedzącą za biurkiem kobietę wskazujący palec. Oparł się jedną dłonią na biurku i nachylił niebezpiecznie blisko. - Skoro raz się pode mnie podszyłaś, to zrobisz to i drugi. I trzeci, i nawet czwarty, jeśli będzie trzeba. Odkręcisz to wszystko.

    James

    OdpowiedzUsuń
  10. [Początkowo moja postać miała mieć na imię Lily, dlatego przybywam pod twą kartą z pewną dozą sentymentu, jeśli tak można to ująć. I bez urazy dla Beth, ale takie istotki Gina pożera w całości, a nie chciałabym, żeby populacja w Mount Cartier za bardzo ucierpiała z powodu nieznośnego charakteru G. A Lily wydaje się być osobą, z którą Gina mogłaby w miarę współżyć bez darcia kotów. Lilianne taka w jej stylu;)
    W tej chwili powinnam zarzucić cię pomysłami na najbardziej szałowe wątki, jakie w życiu prowadziłaś, ale cóż... nic z tego. Ktoś mógł zorganizować jakieś ognisko nad jeziorem w celach socjalizacyjnych. Lilianne mogła mieć gorszy dzień, obudzić w sobie bestię, troszkę wypić, a że Gina gorsza być nie mogła, dołączyła się do jakże nieszlachetnego zajęcia. Troszkę przeholowały, co mogło doprowadzić do nagiej kąpieli w jeziorze. Ktoś uznał, że zabranie im ubrań będzie ciekawym żartem i dziewczęta mają problem, bo zachowały na tyle rozumu, że nagie pokazywać się nie chcą, zaczynają jednak zamarzać, a żartownisie na pewno gdzieś czekają.
    Jeśli przyszalałam, to powiedz. Pomyślimy nad czymś innym;)]

    Gina

    OdpowiedzUsuń
  11. [Cieszę się, że ci się podoba. To już zależy od ciebie. Wydaje mi się, że od momentu, gdy obie są już dość porządnie wstawione, śpiewają jakieś pijackie utwory i stwierdzają, że kąpanie się nago w środku nocy do wspaniały pomysł xD
    A osoba, która znalazła zdjęcie, bardzo dziękuje. Jej ego urosło tak bardzo, że nie zmieści się w drzwiach, ale według mnie też zasłużyła:)]

    Gina

    OdpowiedzUsuń
  12. [Aż mi się Tove twoja przypomniała przez zdjęcie... ;D]

    Solane

    OdpowiedzUsuń
  13. [ Tak, na pewno chodzi o Sztokholm. Tylko tam ogarniałem całego bloga, wszystkie zdjęcia i postacie. :D
    Mogę Cię od początku zacząć wyzyskiwać i poprosić od zaczęcie? ]
    Matthew Auerbach

    OdpowiedzUsuń
  14. [Ahhh widzę, że do kolekcji twoich postaci doszła też Lilianne :D Cześć ponownie Okularnica!
    Może jakiś mały wątek? Z którąś z pań lub z dwiema na raz.
    Proponuje u Lilianne jakieś spotkanie w bibliotece, pogadankę lekką o książkach, gatunkach, zaletach czytania... (w końcu Quinn to jest mol książkowy, że hej xD) Takie badziewa i banały na początek, ale to zawsze coś jest! :)
    Jeśli będziesz chciała to i u Beth możemy coś pokombinować złociuka. W końcu o ile pamiętam jak przeczytałam wczoraj, Beth przygotowuje się na studia medyczne. Może przyda jej się pomoc Campbella w ogarnianiu całego bałaganu naukowego? :)]

    Quinn Campbell

    OdpowiedzUsuń
  15. [Fajna ta pani bibliotekarka ;)]
    Theo

    OdpowiedzUsuń
  16. [Mam ochotę na coś... o!, odrobinę dramatycznego. Mount Cartier ma pięknie jezioro - co Ty na to, by rozegrać coś właśnie na nim? Jest sierpień, ale możemy założyć, że ośrodek kulturowy zorganizował dla dzieciaków jakieś wakacyjne zajęcia. I w ten oto sposób nasze słodkie dzieciaczki miałyby okazję jednego dnia poznać tajniki wspinaczki na okoliczne góry, kolejnego sztukę przetrwania w pobliskim lesie i następnego uroki jeziora Roedeark oraz żyjących w nim stworzonek. Chodzi mi o to, by zebrać kilku maluchów na jakiejś łódce i pokazać im, na czym polega wędkowanie. A więc oni, jakiś stary wilk morski, nasze postacie jako opiekunki i, co by nie było zbyt kolorowo, jakiś jedno dziecko albo trzy za burtą.
    Co Ty na to? Mam nadzieję, że Cię niczym nie wystraszyłam. I wybacz, że odzywam się tak późno, ale mam potwornie wielkiego wakacyjnego lenia. Okropna rzecz, mówię Ci.]

    Kayla

    OdpowiedzUsuń
  17. Na początku spojrzał na Lilianne i dość dokładnie ją sobie obejrzał, ale prędko stracił zainteresowanie i ponownie stanął przodem do jeziora Roedeark. Jego jedyną reakcją na uderzenie barkiem było cofnięcie ręki i podrapanie się po łokciu. Nic nie odparł na jej słowa, chociaż z pewnością je usłyszał.
    Czy woda była zimna? W to nie wątpił. Zapowiadało się na kolejny chłodny dzień, ale powoli zaczynało się przejaśniać. Słońce wyjrzało zza chmur i przygrzewało miło, więc ogólnie było nader przyjemnie. Co nie zmieniało faktu, że wcześniej, a także w nocy temperatura powietrza była niska, więc jezioro nie zdążyło się nagrzać. Prawdopodobnie nigdy by nie zdążyło – Mount Cartier nie należało do ciepłych miejsc, a poza tym Roedeark było całkiem spore, a poza tym stanowiło ujście dla kilku górskich strumieni, po których brodząc można było zmrozić sobie stopy. Dlatego mało kto dobrowolnie wskakiwał do tego jeziora.
    Gale przykucnął na brzegu i zerknął na akwen. Wiał wcale mocny wiatr, więc tafla nie była niewzruszona. Na wodzie wciąż tworzyły się zmarszczki, większe i mniejsze, ciągle pozostawała w ruchu, wzburzona. Przez to ciężej było dostrzec, co dzieje się niżej, ale kiedy Khatchadourian uważniej się przyjrzał, dostrzegł ławicę ryb, które gdzieś śpiesznie płynęły. Gdyby teoria reinkarnacji okazała się prawdziwa i przyszłe wcielenie Gale’a miałoby być zwierzęce, mężczyzna nie miałby nic przeciwko byciu rybą. Los psów czy kotów w sporej części zależny był od człowieka – jeśli stworzenia były pupilami u dobrych ludzi, miały również dobre życie, a jeśli trafiły do gorszego pana… Cóż, czasem wtedy lepiej było być bezpańskim zwierzęciem, a te z ulic łatwo nie miały. W ogóle większość istot wciąż musiała toczyć walkę z kimś lub czymś. A ryby? Ryby pływały. Na wolności czy akwarium, w zasadzie bez różnicy, i tak o pożywienie nie było zbyt trudno. Co prawda, i one prędko mogłyby stać się dla kogoś lub czegoś pożywieniem, ale taka kolej losu. Przynajmniej nie zdychałyby długo.
    Khatchadourian włożył w wodę rękę i pomachał nią przez chwilę, zanim z powrotem ją wyciągnął. Wstał z kucek i ponownie wstrząsnął dłonią, aby pozbyć się lodowatych kropelek, które na niej osiadły. Nie mógł się powstrzymać przed tym, aby zrobić to w ten sposób, aby część skapnęła wprost na Lilianne. Zgodnie z przewidywaniami – jezioro było chłodno, ale mogło być gorzej. Czasami bywało zimnej.
    Gale wyminął Pond i stanął kilka kroków za nią. Już wtedy, kiedy zszedł, zaczął zdejmować koszulkę, więc kiedy się zatrzymał, trzymał ją już w palcach. Upuścił ją na ziemię. Czubkiem jednego buta nacisnął na piętę drugiego i wyciągnął stopę. Powtórzył zabieg z drugą nogą. Pochylił się, aby zdjąć skarpetki, a po chwili ściągnął też z ciała spodnie. Odzież dołączyła do T-shirtu leżącego na podłożu. Gale został w samych portkach.
    Rozbiegł się i wskoczył do jeziora. Oczywiście na nogi, nie był samobójcą, aby skakać na główkę. Zanurzył się pod poziom wody, a kiedy jego głowa ukazała się nad, zaczerpnął powietrza i pożałował swojej decyzji. Wiedział, że będzie zimno, ale miał nadzieję, że nie aż tak. Sądził jednak, że to kwestia przyzwyczajenia i rozruszania się. Popływa trochę, a w mig zrobi się cieplej i przyjemniej.
    – Zapraszam – rzucił do Pond.

    ~ Gale Khatchadourian

    OdpowiedzUsuń
  18. [Theoś może niekoniecznie do tych czytających należy, ale dla chrześniaka z chęcią by przygarnął jakieś bajuchy ;) Ewentualnie zabrałby go do biblioteki, żeby miła pani zza biurka poczytała o dalmatyńczykach, czy Małej Syrence ;)]
    Theo

    OdpowiedzUsuń
  19. [ Zastanawiam się, czemu mi nie odpisujesz, a oczywiście ja nie ruszyłem dupy i nie odnawiasowałem. Skleroza powinna mnie boleć.
    Odstawiam na razie temat wątku, bo zobaczyłem w wolnych Harry'ego. Przejąć Ci go? Oczywiście nie mam za dużo czasu i nie chcę go zepsuć. A że wiesz, jak piszę i jak kreuję moje postacie, to możesz zadecydować. : D ]
    Auerbach

    OdpowiedzUsuń
  20. [Miałam dokładnie ten sam problem, co sprawiło że nie mogłam się oprzeć stworzeniu postaci z jego cudowną twarzą]/Jerome

    OdpowiedzUsuń
  21. [Nie, pewnie, że nie. To czekam cierpliwie!]

    Kayla

    OdpowiedzUsuń
  22. [ Niestety zwalę na Ciebie pomysł, bo sam nie wiem jeszcze, jak prezentuje się relacja Lilianne-Harry >: Za to zacznę! ]
    Harry Herbata

    OdpowiedzUsuń