A kiedy śnieg przestanie prószyć, to Monty na spacer ruszy.

Blog zawieszony

Po przeprowadzeniu ankiety większością głosów wygrała opcja zawieszenia bloga. Oznacza to, że autorzy mają możliwość dalszej gry i zapisów, ale administracja — za wyjątkiem wysyłania zaproszeń i wpisywania do listy bohaterów — nie będzie angażować się w życie bloga. Z tego samego powodu zakładka Organizacyjnie na czas zawieszenia bloga zostaje usunięta. Raz jeszcze dziękujemy za Waszą obecność i życzymy Wam wszystkiego, co najlepsze.

nie istnieję & latessa

Kalendarz

16/02/14 Otwarcie
16/02/14 Nowy mod
22/02/14 Wydarzenie: Burza Śnieżna – link
24/02/14 Odejście moda
26/02/14 Nowy mod
19/04/14 Wydarzenie: Mecz Hokeja – link
02/07/14 Nowy szablon
07/07/14 Wydarzenie: Kto zabił? – link
20/07/14 Odejście moda
23/07/14 Nowy mod
29/08/14 Zamknięcie
24/12/15 Reaktywacja
25/12/15 Nowy admin
28/12/15 Wydarzenie: Kolacja wigilijna – link
29/06/15 Nowy nagłówek
09/10/16 Wydarzenie: Deszcz i wichura - link
28/11/16 Nowy nagłówek
10/12/16 Wydarzenie: Uratuj święta! - link
04/01/17 Wydarzenie: Psi zaprzęg - link
28/01/17 Wydarzenie: Słodka Walentynka - link
04/02/17 Nowy szablon
27/03/17 Wydarzenie: Mount-ipedia - link
21/04/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap I - link
01/05/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap II - link
02/05/17 Nowy nagłówek
17/09/17 Wydarzenie: Spływ kajakowy - link
02/02/17 Nowy szablon
14/02/17 Wydarzenie: Poczta walentynkowa - link
07/07/18 Zawieszenie

she loves caramel tea

Solane Candover
01.07.1987 • miejscowa garncarka i raz w tygodniu
nauczycielka plastyki w podstawówce w Churchill

Mindel i Malla. Golter.

Uparła się, żeby nie wyjeżdżać z Mount Cartier i... ostatecznie przegrała z kretesem w starciu z czterema zawziętymi braćmi. Po dwudziestu dziewięciu latach mieszkania w tej małej mieścinie w końcu dała namówić się na kilkutygodniowy wyjazd do Winnipeg, gdzie miała nie tylko poznać smak życia w miejskiej dżungli oraz nauczyć się czegoś nowego na specjalnie wybranym dla niej kursie plastycznym, ale także najlepiej zostać tam na stałe. Nie dlatego, że cała rodzina chciała się jej pozbyć i zapomnieć o istnieniu tej najmłodszej, często najbardziej upartej przedstawicielki Candoverów, ale dlatego, że nie chcieli, by za kilkanaście lat żałowała swoich irracjonalnych decyzji. Stanęli więc na głowach, by najpierw dała namówić się na sprzedaż rodzinnego biznesu, na którego prowadzenie nie mieli już czasu, a później także na jej wyjazd do miejscowości oddalonej o nieco więcej kilometrów niż pobliskie Churchill. Polegli jednak w realizacji drugiej części tego planu, o czym wiedzieli już po ich pierwszej, mało entuzjastycznej rozmowie telefonicznej.
Po ponad trzech miesiącach wróciła na stare śmieci z tą różnicą, że w sklepie ogólnym przestała już zajmować niewygodny stołeczek za ladą, a podstawówka w Churchill nie widuje jej wyłącznie raz do roku przy okazji organizacji artystycznej strony przedstawienia na zakończenie roku szkolnego. Na jej życzenie odkurzona została także pracownia mieszcząca się w przybudówce koło domu, w której dawniej jeszcze z mamą tworzyły cuda, niejednokrotnie wiszące później na ścianach ich rodzinnego przybytku albo zajmujące honorowe miejsca na stole podczas uroczystych imprez. Jedyne co się nie zmieniło, to jej nieumiejętność chodzenia w butach na wysokiej szpilce oraz wszelki brak zainteresowania modą, do której Solane nigdy nie miała serca. Nadal jednak uprzykrza życie starszym braciom, ustawia do pionu rozbrykanych bratanków, a gdy zachodzi taka potrzeba, to winnego kłótni skazuje na kilkugodzinną pogadankę w kuchni podczas wspólnego pieczenia ciasta. W końcu nie ma nic lepszego niż współpraca przy odświeżaniu starych przepisów pozostawionych przez rodziców w pożółkłych już zeszytach. Nadal jest więc tą samą Solane, z tą różnicą, że teraz jest już pewna, że to w Mount Cartier chce ułożyć sobie życie i nie zamierza wyjeżdżać z niego na dłużej niż kilka tygodni.

relations —— home —— car —— work

poprzednia karta
Wizerunek: Charly Jordan. Córa marnotrawna wróciła.

30 komentarzy:

  1. [I bardzo dobrze, że wróciła! Teraz niech robi mieszkańcom te piękne garnuszki, wazy i wazoniki, bo na pewno chętnie się skuszą. I przynajmniej będzie jakaś podwózka do Churchill, w razie nagłej potrzeby, skoro Sol ma autko :D Baw się dobrze z tą śliczną kobietką, i oby więcej jej do głowy nie przyszło, by opuszczać nasze cudowne Mount Cartier <3]

    Ferran, Cesar & Tilia

    OdpowiedzUsuń
  2. [ Pamiętam Solane z mojego poprzedniego tutaj bycia; zawsze wydawała mi się bardzo przyjemną osobą i wciąż takie wrażenie odnoszę. Miło też czytać o postaci, która w Mount Cartier nie tyle – z tego czy innego powodu – musi być, ile chce. ;) ]

    Sovay Biville

    OdpowiedzUsuń
  3. [Ty to zawsze robisz takie ładne i zgrabne karty ^^ Wiedziałam, że dobrze zapamiętałam Solane, ale nigdy z nią w sumie wątku nie miałam.
    Kat też by do miasteczka wróciła, MC to jej jedyny dom. Sol jest bardzo przyjemna, taka swojska - tacy to są najlepsi. Napisałabym, żebyś bawiła się dobrze, ale wiem, że będziesz!]

    Kat

    OdpowiedzUsuń
  4. Cześć Sol! No nie powiem, zaskoczyłaś mnie tą kartą. Gdyby nie to, że już wcześniej ostrzegłaś mnie, że będzie garncarką, to już w ogóle byłabym w szoku. Widzę, że postać ewoluowała. Oby tak dalej! :)

    Andrew & spółka

    OdpowiedzUsuń
  5. [ Dlaczego infantylnie? Czyżby bycie miłym z natury miałoby być infantylne? :D
    Obawy są zbyteczne, a wątek chętnie bym napisała. Patrząc na charaktery naszych postaci, dochodzę do jakże odkrywczego wniosku, że powinny pałać do siebie sympatią. Co prawda pracują w innych szkołach, ale pewnie placówki znajdują się dość blisko siebie, więc Solane i Sovay mogłyby ten raz w tygodniu razem dojeżdżać do Churchill, żeby choć trochę zaoszczędzić na paliwie. A kiedy Solane wróciła do Mount Cartier po tej trzymiesięcznej nieobecności? ]

    Sovay Biville

    OdpowiedzUsuń
  6. [Dooobra, ale jak tylko czas nam dopisze, to się tu na pewno z Ferranem zjawię! <3]

    smoła i reszta

    OdpowiedzUsuń
  7. Być może wiosna w Mount Cartier nie należała do najpiękniejszych i najcieplejszych, ale wraz z nadejściem marca do miejscowości napłynęło jak gdyby świeże powietrze, przez co atmosfera zrobiła się łatwiejsza do zniesienia. Auerbach dałby sobie głowę uciąć, że zmieniło się nawet ciśnienie, bo zdecydowanie łatwiej mu się oddychało. Co prawda pod wpływem pogody nie zaczął od razu generalnych porządków w domu, nie wychodził pielić rabatek (tak jakby jakiekolwiek miał i tak jakby dało się cokolwiek robić z wciąż lekko zamarzniętą ziemią) ani też nie zaczął wietrzyć pościeli na zewnątrz, ale obudził się z niejakiego snu zimowego. Jego ruchy stały się jakby żywsze – szybciej chodził do pracy, żwawiej zajmował się swoimi obowiązkami na lotnisku, nawet energiczniej obracał szmatką, gdy musiał wyczyścić coś w kabinie samolotu. Niby swojej naturalnej ociężałości, którą przywiózł do Mount Cartier, nie pozbył się wcale, ale przynajmniej nie wyglądał, jakby miał poważne schorzenie kręgosłupa i nie mógł wykonywać gwałtowniejszych ruchów.
    Jeśli wziąć pod uwagę jego życie towarzyskie, kompletnie nic się nie zmieniło. Przez chwilę miał kontakt z nowym szewcem, któremu pokazywał, co i gdzie znajdowało się w warsztacie, a odkąd zajął posadę pilota, kontaktował się regularnie z kontrolerem lotów, ale żeby został jego kolegą… nie, tak by tego nie nazwał. Ostatnie zdanie na temat swojego życia prywatnego wydusił z siebie co najmniej dziesięć dni temu, poza tym mówiąc tylko o pracy, więc chyba można to określić znajomością wyłącznie zawodową. Odkąd Solane wyjechała, głównie odzywał się tylko do swojej sąsiadki, zresztą regularnie zmuszającej go do wypowiadania się na różne tematy. Uważała, że jeśli nie będzie się wysławiał trochę częściej, w końcu zatraci zdolność mowy, więc nie dawała się zbywać jego wzruszeniami ramion, kompletnie nie wierząc w to, by wszystko mogło być mu całkiem obojętne.
    Nie czuł się samotny. Szczerze mówiąc, nawet cieszył się, że braciom udało wysłać się Candover w świat (co prawda niedaleki, ale jednak), bo chyba potrzebował odpoczynku od wszystkich. Po to też przyjechał do Mount Cartier, natomiast teraz, gdy miał możliwość ponownie zasiąść za sterami samolotu, poczuł się dziwnie spokojnie. Tak, chociaż Solane nigdy nie dała mu powodu, by był nią zmęczony (wbrew temu, co ciągle o sobie mówiła), to rozłąka po dwóch latach (!) ciężkiej znajomości chyba wyszła mu na dobre.
    Spodziewał się rychłego powrotu byłej kasjerki, bo z tego, co pisała mu na pocztówkach (swoją drogą, nie miał pojęcia, jakim algorytmem kierowała się podczas wybierania wzorów kartek, które były piękne w dosyć specyficzny sposób), wynikało, że świat poza Mount Cartier nie zaoferował jej nic, co by ją tam przytrzymało na dłużej. Nie sądził jednak, że nastąpi to aż tak szybko i że zobaczy Candover na lotnisku, stojącą przed drzwiami do jego małej klitki mieszczącej się w głównym – i zresztą jedynym – budynku przy pasie startowym.
    Akurat gdy Solane postanowiła złożyć mu wizytę, nie było go w gabinecie. Zastał ją więc pukającą do drzwi na zmianę z zaglądaniem przez niezbyt duże okienko do środka. Cóż, pewnie zdążyła zauważyć wszystkie swoje pocztówki wywieszone na tablicy korkowej, czyli jedyny osobisty akcent w całym pomieszczeniu.
    Matthew podszedł do blondynki od tyłu, a potem, jak gdyby mu zwyczajnie w czymś przeszkadzała, burknął „Przepraszam”, po czym wyjął klucz i otworzył drzwi. Już, już miał wchodzić do środka (właściwie przekroczył próg), ale postanowił nagle, że jednak się cofnie. Zmarszczył brwi i popatrzył na Candover z lekkim niezrozumieniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Pani do mnie? – spytał, a później trochę się skrzywił. Chwilę poczekał, a później dodał karcącym tonem: – Trzeba się wcześniej umówić…
      Uniósł brwi, jednocześnie składając usta w ciup, przez co wyglądał jak niezadowolona urzędniczka, która musiała obsługiwać setnego obywatela tego dnia. Odsunął się jednak od drzwi, a gestem pokazał, by jego petentka nie krępowała się, tylko weszła do środka.
      Zbyt wylewne powitanie to nie było, ale Solane znała chyba już na tyle Auerbacha, by wiedzieć, że jeśli już jakoś zareaguje na jej powrót, to tylko swoim specyficznym żarcikiem.

      Usuń
  8. [ Różnie odbierane w blogosferze? E tam, obchodzi mnie tylko własne zdanie. ;D
    Sovay uczy w szkole średniej, dlatego też w poprzednim komentarzu pisałam o nieco innym miejscu pracy, ale skoro tak się sprawa prezentuje, to super. Mniej super jest to, że Sovay jest z '88, ale że od dawna na blogach grupowych cierpię na niedobór relacji przyjacielskich, szczególnie damsko-damskich, to posłałabym ją rok wcześniej do szkoły. W Polsce jest to możliwe, w Kanadzie też powinno. Nie chcę jej postarzać, wiem, że to niby tylko rok, ale jest coś w pisaniu postacią, która jest tuż przed, w sumie dość symboliczną, trzydziestką, te dylematy-dramaty, wiesz, zadawanie sobie samej pytania, czy po trzydziestce istnieje jeszcze życie. :D
    Jeśli nie uznasz tego za mało realistyczne, to w takim wypadku Sovay powinna była skończyć szkołę w wieku 17 lat, ze względu na rodzinne sprawy została w Mount Cartier jeszcze przez rok, potem wyjechała na studia, po studiach zaczęła pracować daleko od domu, więc tutaj wpadała tylko na święta, również w czasie wakacji. Jako że w Mount Cartier słabo jest z technologiami, internetem i tak dalej, to zapewne Solane i Sovay w tym okresie kontakt miałyby tylko okazyjny, co bez wątpienia wpłynęło na dynamikę relacji.
    Gdzieś w styczniu 2016 roku zmarła matka Sovay, w marcu – ojciec. Ze względu na różne konflikty z dalszą rodziną, problemy finansowe i te powiązane z terenami ziemskimi, Biville niejako była zmuszona powrócić w rodzinne spory. Oczywiście nie mogła z dnia na dzień rzucić swojego życia w diabły i jechać do Mount Cartier, więc do lata pokazywała się w miasteczku raz na jakiś czas, ostatecznie przeprowadziła się tutaj po zakończeniu roku szkolnego. W Churchill naucza od września.
    Daj znać, jak się na to zaopatrujesz, czy to coś zmienia, a potem ruszę już z myślami konkretnie dotyczącymi wątku. :D ]

    Sovay Biville

    OdpowiedzUsuń
  9. [Cześć!
    Chyba nigdy nie przyszło nam się zetknąć w żadnym wątku, ale kojarzę Twoje karty, zawsze są takie estetyczne i ślicznie napisane. Dlatego też mogłam umilić sobie bezsenną noc czytaniem dobrego kawałka tekstu, za co serdecznie dziękuję!
    Jestem tutaj mocno nowa, więc nie wiem, czy to tak wypada, ale ośmielę się życzyć masy wątków i nieskończonych pokładów weny, bo to kapryśna przyjaciółka, trzeba się o nią nieustannie troszczyć, a jeśli masz ochotę, to zapraszam do siebie. :)

    PS Czy mogłabym prosić o troszkę więcej informacji na temat panny do przejęcia? Zastanawiam się, czy nie stworzyć drugiej postaci, choć to wszystko wciąż wisi pod znakiem zapytania. c:
    szaramarionetka@gmail.com]

    Penny Hewitt

    OdpowiedzUsuń
  10. [Pisałam Ci może, że lubię Twoje karty? Nie? Tak? I Tak wspomnę. Ciągle się coś z watkami mijamy i nie idzie nam dłużej popisać, dlatego jakbyś miała ochotę to zapraszam do siebie, a ja coś wymyślę, tylko przy lepszej okazji. Dziś już widzę tylko opakowania po lekach. Przy okazji, cuudne zdjęcie.❤]

    Christian

    OdpowiedzUsuń
  11. [ Nie wiedziałam, pod którą kartą pisać, więc wybrałam pierwszą podaną postać :)
    Bardzo dziękuję za powitanie i opinię - wybrałam taką czcionkę, ponieważ wiedziałam, że trochę poszalałam z tekstem, więc nie chciałam, żeby karta była optycznie zbyt duża. Zaraz jednak wszystko pozmieniam :)
    I cieszę się, że udało mi się stworzyć taki obraz, na tym właśnie mi zależało :) ]

    Melody

    OdpowiedzUsuń
  12. [Dziękuję za tak miły komentarz, serducho rośnie od tylu komplementów dla Angusa i aż chce się pisać (wcześniej też się chciało, ale teraz tym bardziej). Mam nadzieję, że Angus i jego muzyka zostaną ciepło przyjęci w Mount Cartier i to mieszkańcy nie pozwolą im wyjechać, choć zespół wcale nie narzeka na jakieś niewygody. ;) Solane tworzy prawdziwe cuda! Aż sama chętnie któreś z tych dzieł kupiła, te miseczki-jelonki skradły mi serce. Może uda nam się wyczarować jakiś wątek?]

    Angus Shaw

    OdpowiedzUsuń
  13. Ach, Ci bracia! Zawsze coś sknocą. No ale przynajmniej dzięki nim nigdy nie jest nudno. Tak samo jak z pewnością nie było nudno, kiedy się o nich czytało. Za sprawne pióro i udział w konkursie ślę do Ciebie ikonkę. Niespodzianka! (ehe... xD)

    OdpowiedzUsuń
  14. Tak, to rzeczywiście Maddie, choć przyznam, że na zdjęcie w karcie udało mi się trafić zupełnym przypadkiem. Po głębszym researchu, przyszło mi do głowy, że był on błędem, bo po zobaczeniu wszystkich jej zdjęć, zdecydowanie się na jedno było prawie niemożliwe. :D
    Dziękuję za powitanie, mamy nadzieję zadomowić się tu na dłużej.


    Sid (and Lou Dog)

    OdpowiedzUsuń
  15. [dziękuję za powitanie i wstawienie do linków tak szybko, że aż się zachłysnęłam na tempo działania administracji! :D
    sama nie wiem, co mnie podkusiło do stworzenia takiej postaci :/ mam nadzieję, że jakoś podołam, bo zawsze robiłam wesołe i roztrzepane dziewuszki, takie trzpiotki, co to wszystkich wkurzały swoim słodkim pozytywnym nastawieniem ^^ a tutaj mamy ciężką ołowianą babkę, której ja sama nie znam! no ale... raz się żyje, a mi i Minie bardzo się tu spodobało i mam nadzieję, ze uda nam się zostać na dłużej ;)
    gdybyś miała chęć na jakiś wątek, to zapraszam! :D myślę, że zawsze znajdzie się jakiś pomysł połączenia naszych postaci ;) ]

    OdpowiedzUsuń
  16. [Dziękuję za miły komentarz! Ano racja, troszkę mu tam namieszałam w życiu, ale to przecież ciekawsze, niż gdyby wszystko pięknie się układało i nie miałby on żadnych problemów :D A co do zaspokojenia Twojej ciekawości na temat jego zawodu - Wesley był strażakiem przed utratą żony, a teraz dzielnie walczy z traumą, no i stara się jakoś poukładać sobie życie. Może właśnie tutaj mu się to uda! :)]

    Wesley

    OdpowiedzUsuń
  17. Pomysł z nagraniem pojawił mi się dość nagle w głowie, ale mój geniusz jest raczej ograniczony więc możliwe, że obejrzałam jakiś film z tym motywem – kto wie czy nawet nie ten :D Co do karty, to pozostawię to do dowolnej interpretacji – czy to upojenie alkoholowe, czy coś więcej. W wątkach tajemnica zostanie odkryta. A co do alkoholika... Alkoholikiem jest ktoś kto nie ma telefonu i dokumentów – a przynajmniej tak ostatnio usłyszałam od pana odprowadzającego mi wózek, więc chyba Gerald jeszcze się nie zalicza :D. Co do tych myślników, jak widać, w odpowiedziach się już pojawiają – tworzyłam kartę w bloggerze, bo po naprawie komputera utraciłam program do pisania, ale postaram się to poprawić. Bardzo dziękuję, również liczę, że będę się dobrze bawić ;)

    Gerald

    OdpowiedzUsuń
  18. [O nie, sławy to on wcale nie ma dość, a przynajmniej sam o tym jeszcze nie wie.
    I nie wie co czeka go w miasteczku, bo jest przekonany, że poszło z duchem czasu.
    Sol i Ryan to takie przeciwieństwa. Ona nie wyobraża sobie życia poza Mount Cartier a on uważa, że tu się nie żyje, tylko wegetuje. Starcie takich światów na pewno byłoby ciekawe. To co, wątek?

    Ryan Lewis

    OdpowiedzUsuń
  19. [Jakoś musi się odstresować, a papierosy całkiem świetnie dają sobie z tym radę :D Bardzo dziękuję za powitanie!]

    Adrianna/Scarlett

    OdpowiedzUsuń
  20. [Bardzo dziękuję za tak miłe powitanie! Dobrze jest wracać i trafić akurat w tak cudowne miejsce jak Mount Cartier. Mam tendencję do przywiązywania się do blogów, więc myślę, że razem z Sam zostaniemy tutaj bardzo, bardzo długo. :)]

    Sam Rowley

    OdpowiedzUsuń
  21. [Prędzej niż chore serce, uśmierci mi go Gina, ale kto ich tam wie? :D
    Dziękuję bardzo za powitanie i mam nadzieję, że może z czasem uda mi się nawet naprawić zepsuty Ramsayem Boltonem wizerunek, o! :D
    W każdym razie na pewno zostanę tu na długo i będę się dobrze bawić, bo naprawdę macie cudnego i dopracowanego bloga♥]

    Ashmee

    OdpowiedzUsuń
  22. [Chętnie skorzystam z zaproszenia i do Ciebie przyjdę, bo postać naprawdę bardzo mi się spodobało. A co do tego seryjnego mordercy, to nie mogę nic zdradzić, bo wtedy nie będzie frajdy z odkrywania jego osoby... ;)
    Ale przyznam szczerze, że wizja wątku, w którym jeden z braci Solane odkrywa, kim jest Diego, prezentuje się naprawdę ciekawie.]

    Diego Whitmore

    OdpowiedzUsuń
  23. [Ja jestem natomiast pewna w 100%, że mi się pomieszały postacie i powinnam pisać pod kartą Solane, a nie Vivian. Przepraszam za zamieszanie. Musiało mi się ubzdurać, że to właśnie z tą postacią wątek będzie prowadzony, a nie z tą drugą. Dobrze jednak, że chociaż jedna z nas jest ogarnięta, hah. :D
    W takim razie jeśli odpada wypad do Toronto kilka lat temu to zostańmy przy tym co zaproponowałaś, czyli jego przyjeździe jeszcze zza życia ciotki, pomoc przy remoncie, pierwsze spotkanie jak byli o wiele młodsi. I w tym momencie nie wiem na jaką opcję się zdecydować, a najchętniej wzięłabym obie naraz, ale wiem, że to nieładnie być zachłannym i jako, że nieco bardziej ciągnie mnie w stronę opcji skrzywdzenia nieco Chrisa poszłabym w stronę pomysłu z lekkim potrąceniem Hemingway'a. ;D
    I znowu przepraszam, że tyle czekałaś na odpowiedź. Już się zbieram do bycia na bieżąco wszędzie. Wakacje też mi się powinny w przyszłym tygodniu zacząć to i na blogi będzie więcej czasu. :) ]

    Christian

    OdpowiedzUsuń
  24. [Dziękuję za powitanie :) jakie piękne rzeczy tworzy panna Solane! Jestem zachwycona! Przybiłabym z nią piątkę, bo też nie umiem chodzić na szpilkach i długo się to nie zmieni :D
    Co do Alexa, nie mogę zdradzić, ale mogę tylko powiedzieć, że dobry trop, jednak do trafienia w dziesiątkę jeszcze daleko. I nie tylko z gitarą! ;)
    Jeśli miałabyś ochotę na wątek, to może zrobimy im powiązanie, że znają się z dzieciństwa. Są z tego samego rocznika, jak słusznie zauważyłaś na shoutboxie, wiec pewnie chodzili do tej samej szkoły.]

    Alexander Morrison

    OdpowiedzUsuń
  25. [No to w takim razie połączmy oba pomysły w jedno. Nie będę miała nic przeciwko. :D I wezmę zaczęcie na siebie. ^^]

    Christian

    OdpowiedzUsuń
  26. Od samego rana pogoda w miasteczku sprawiała, że człowiek miał ochotę schować się w łóżku pod grubą kołdrą i nie wychodzić na zewnątrz. Christian serdecznie zazdrościł wszystkim ludziom, którzy mogli sobie na to pozwolić. Sam z chęcią nie wychodziłby z domu, gdyby tylko mógł, ale niestety dorosłe obowiązki wzywały. Nie mógł się już doczekać, aż będzie miał wymarzony urlop o którym myślał od dłuższego czasu, ale to jeszcze będzie musiało poczekać. Za to miał dużo czasu, aby pomyśleć co takiego będzie podczas tego urlopu robił. Większe wyjazdy odpadały. Po pierwsze nie miał gdzie jechać, no dobra miał, ale do miejsc, w których mógłby spędzić swój urlop nie było mu po drodze, a konto w banku nie pozwalało na takie dalekie wyjazdy. Myślał trochę nad tym, aby pojechać do Toronto. Odwiedzić rodziców, bo dawno u nich nie był. Od kiedy zamieszkał w Mount Cartier rzadko się stąd ruszał. W zasadzie prawie wcale i chyba przez to, że ciągle tu był przejął od starszych mieszkańców miasteczka to, że jest taki spokojny i do niczego mu się nigdy nie spieszy, a taki wolny tryb życia mu odpowiada. Pewnie musiał nieźle zaskoczyć najbliższa rodzinę swoją zmianą. Ze studenta, który lubił imprezy do spokojnego młodego-starego faceta, który sobie wolno żyje i nikomu nie wadzi.
    Jak wrócił do domu przeszedł się jeszcze do sklepu. Lodówka świeciła pustkami, a wypadało coś jednak zjeść. No dobra, pewnie coś tak w tej lodówce by się znalazło, ale zwyczajnie nie to na co w tej chwili Christian miał ochotę. Jak wychodził deszcz przestał padać, więc uznał, że weźmie jedynie parasolkę w razie, gdyby deszcz zaskoczył go w drodze do sklepu czy w drodze powrotnej. Nie było też sensu, aby brał samochód, skoro daleko nie było.
    Trochę czasu w sklepie spędził. Zastanawiał się dopiero na miejscu co mógłby zjeść. Wcześniej nie miał jakoś czasu, albo nie chciał, aby się zastanowić nad tym co zrobić na kolację. Do pracy zawsze brał coś gotowego, aby tylko sobie odgrzać, ale w domu było jednak miło zjeść coś innego, niż mrożonki. Jeszcze podczas zakupów pogoda zdążyła się popsuć, a on przez okno widział jak się nagle ściemniło i deszcz znowu lunął. Cóż, na pewno nie wróci do domu suchy. Ale mógł się tego spodziewać, skoro od rana padało. Po zapłaceniu za zakupy rozłożył parasolkę i niezbyt chętnie wyszedł na dwór. Było zimno, mokro i ciemno.
    Sam nie wiedział jak to się stało. Zawsze, kiedy miał przechodzić przez ulicę rozglądał się dwa razy czy na pewno może, a teraz szedł na czuja. Myślami był też daleko. W swoim ciepłym domku, robiąc dla siebie kolację i słuchając pewnie muzyki, albo audiobooka. W zależności na co będzie miał ochotę, kiedy wróci do domu. Następne wydarzenia działy się szybko. Siatka z zakupami upadła na ziemię, a niektóre produkty potoczyły się po ulicy. Sam Christian uderzony przez auto nieco odskoczył w bok, ostatecznie lądując na ulicy. Kawałek dalej i znalazłby się w kałuży, ale teraz to raczej nie miało znaczenia skoro i tak był, cóż mokry, więc wpadnięcie do kałuży nie zrobiłoby mu większej różnicy.
    Raczej większa krzywda mu się nie stała i był jedynie lekko potłuczony, pewnie następnego dnia pojawi się spory krwiak, ale raczej poza tym nie było powodów do obaw. Chociaż wszystko było tak naprawdę możliwe. Może był w szoku i nie czuł tego, że stało się coś poważniejszego, niż zwykłe stłuczenie.

    [I jest. Jakby coś było nie tak to krzycz:)]
    Christian

    OdpowiedzUsuń
  27. [Nope, Josie była pierwsza ze swoim krukiem! ;p
    Przyjaźń przyjaźnią, to jeszcze Mount Cartier by zniosło, ale wyobrażasz sobie sytuację, w której Candoverowie z Ayersami żyliby w otwartej wojnie? To dopiero byłby koniec świata!
    Tu zawsze było fajnie, dlatego w końcu przegrałam z moim kocim rozumkiem i uległam pokusie powrotu. Tęskniłam za tą kochaną dziurą. <3]

    Twoja najukochańsza (bo jedyna) Lama

    [PS. Nie wierzę, że ktoś w końcu zmusił ją do wyjazdu!]

    OdpowiedzUsuń
  28. Nawet jeśli Auerbach miał wysłuchiwać przez kilka godzin narzekań Solane na tłumy, za wysokie wieżowce, zbyt ciasno poustawiane budynki mieszkalne czy niesamowity postęp technologiczny Winnipeg (chociaż trudno obecnie nazywać telefony komórkowe w ten sposób), to cieszył się, że tam zamieszkała. Przynajmniej teraz mogła z czystym sumieniem wypowiedzieć się na temat życia w stosunkowo dużym mieście, a nie jedynie przewidywać, jak ono mogło wyglądać. Matthew niby brał na serio opinie ludzi, którzy nie doświadczyli czegoś na własnej skórze i nie chcieli nawet tego spróbować, ale oczywiście bardziej wiarygodne były stwierdzenia poparte wcześniejszymi przeżyciami. Dlatego też tak bardzo nakłaniał Solane do wyjazdu – po to, by na podstawie wspomnień z Winnipeg była w stanie uformować sobie ostateczny pogląd na temat życia poza Mount Cartier. Być może znajdowała się tam za krótko, żeby dać sobie szansę na przyzwyczajenie się do tego, co tak bardzo jej się tam nie podobało, ale to i tak lepsze, niż nic. Przynajmniej w ciągu tych trzech miesięcy mogła otrząsnąć się z pierwszego szoku dotyczącego tempa życia w mieście (każdy doskonale wiedział, że poza ich maleńką mieścinką czas płynął znacznie szybciej) i wydać stosunkowo konstruktywny osąd na jego temat.
    Auerbach podejrzewał, że mieszkanie tam samemu z pewnością przerazi Sol; biorąc pod uwagę fakt, że w Mount Cartier zawsze miała pod ręką braci, ba! jego samego (chociaż nie bardzo wiedział, czy jego towarzystwo dało się w ogóle zaliczyć do obecności człowieka, a nie milczącej lalki), w Winnipeg tęsknota za znajomymi twarzami z pewnością była dla niej największych utrapieniem. Jak zresztą dla każdego nowego mieszkańca zupełnie obcej miejscowości.
    Nie mógł ukryć, że był zadowolony. Nie tylko z powodu samego wyjazdu, ale też z powrotu jednej z niewielu osób, które nie drażniły go swoją obecnością. Był też oczywiście ciekaw całej relacji, jaką przywiozła ze sobą Candover oraz jej spojrzenia na miasto, dla niego – rasowego mieszczucha – najpewniej wyjątkowo dziwnego. Po dwóch latach przestał tęsknić za metropoliami, lecz pewnie gdyby miał na tyle motywacji i jakąś dobrą okazję, wyprowadziłby się z Mount Cartier w mgnieniu oka. Cóż, popadał ze skrajności w skrajność – albo wioska w środku niczego, albo miejsca pełne mrówkowców, korporacyjnych szczurów i drapaczy chmur.
    Zdobył się nawet na tyle gościnności, żeby odsunąć Solane swoje krzesło i ruchem ręki zasugerować jej, że powinna usiąść, zanim zacznie cokolwiek mówić. Oczywiście dokonałby cudu, gdyby swoimi ociężałymi ruchami zdołał prześcignąć w czymkolwiek swoją rozmówczynię, więc zanim zdecydował się w ogóle poczynić kroki w kierunku bycia uprzejmym, ona już poleciła mu dokonywać jakichś wyborów.
    Tak, Auerbach zdecydowanie odzwyczaił się od jej sposobu bycia. Gdy jej nie było blisko, mógł sobie prowadzić życie stuletniego żółwia, smętnie przeżuwać kanapki w kanciapie i patrzeć na obrzydliwe pocztówki przez pół dnia bez żadnych wyrzutów sumienia. Tymczasem gdy w jego towarzystwie pojawiał się ktoś tak energiczny, pełen życia jak Candover, automatycznie sumienie podpowiadało mu, że marnował swoje wciąż młode życie.
    Przysiadł na skraju blatu biurka, podrapał się po głowie. Patrzył w jakiś losowy punkt gdzieś w okolicy pocztówek, a chociaż głowę miał całkowicie pustą, wyglądał tak, jak gdyby wybór rodzaju wiadomości był dla niego trudną decyzją.
    – Obydwie naraz – odpowiedział w końcu całkowicie poważnym tonem, odwróciwszy się uprzednio do Sol, żeby móc obdarzyć ją uważnym spojrzeniem. Zrobił pauzę (lecz nie na tyle długą, by mogła cokolwiek wtrącić, zanim szewc dokończył swoją wypowiedź), westchnął krótko i dodał: – Na pewno sobie z tym poradzisz. Kto mógłby tego dokonać, jak nie ty?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Brzmiał dosyć obojętne, ale przecież Candover zdążyła się już chyba zorientować, że Auerbach lubował się w słodko-kwaśnym, jednocześnie złośliwym i żartobliwym wytykaniu jej drobnych wad. Niby gadatliwość Sol w ich przypadku niekoniecznie była czymś złym, ale to nie zmieniało faktu, że według Matta język powinien być chociaż odrobinę krótszy. Nie denerwowało go to właściwie tylko dlatego, że jego towarzyszka nie miała w zwyczaju opowiadać mu o miasteczkowych sensacjach, lecz o własnych perypetiach, które czasem nawet go rozśmieszyły. Tak, Solane bywała często zabawna, zwłaszcza gdy denerwowała się na swoich braci. Dobrze, że Auerbach potrafił zachować kamienną twarz, bo czasem miał wrażenie, że i jemu oberwałoby się w głowinę, gdyby śmiał poprzeć męską część Candoverów.

      Usuń