A kiedy śnieg przestanie prószyć, to Monty na spacer ruszy.

Blog zawieszony

Po przeprowadzeniu ankiety większością głosów wygrała opcja zawieszenia bloga. Oznacza to, że autorzy mają możliwość dalszej gry i zapisów, ale administracja — za wyjątkiem wysyłania zaproszeń i wpisywania do listy bohaterów — nie będzie angażować się w życie bloga. Z tego samego powodu zakładka Organizacyjnie na czas zawieszenia bloga zostaje usunięta. Raz jeszcze dziękujemy za Waszą obecność i życzymy Wam wszystkiego, co najlepsze.

nie istnieję & latessa

Kalendarz

16/02/14 Otwarcie
16/02/14 Nowy mod
22/02/14 Wydarzenie: Burza Śnieżna – link
24/02/14 Odejście moda
26/02/14 Nowy mod
19/04/14 Wydarzenie: Mecz Hokeja – link
02/07/14 Nowy szablon
07/07/14 Wydarzenie: Kto zabił? – link
20/07/14 Odejście moda
23/07/14 Nowy mod
29/08/14 Zamknięcie
24/12/15 Reaktywacja
25/12/15 Nowy admin
28/12/15 Wydarzenie: Kolacja wigilijna – link
29/06/15 Nowy nagłówek
09/10/16 Wydarzenie: Deszcz i wichura - link
28/11/16 Nowy nagłówek
10/12/16 Wydarzenie: Uratuj święta! - link
04/01/17 Wydarzenie: Psi zaprzęg - link
28/01/17 Wydarzenie: Słodka Walentynka - link
04/02/17 Nowy szablon
27/03/17 Wydarzenie: Mount-ipedia - link
21/04/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap I - link
01/05/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap II - link
02/05/17 Nowy nagłówek
17/09/17 Wydarzenie: Spływ kajakowy - link
02/02/17 Nowy szablon
14/02/17 Wydarzenie: Poczta walentynkowa - link
07/07/18 Zawieszenie

she loves caramel tea

Solane Candover
01.07.1987 • kasjerka w sklepie Candoverów
Mindel i Malla. Golter.

Uparła się, żeby nie wyjeżdżać z Mount Cartier. Przyczepiona do kasy przynajmniej kilka razy w tygodniu rozdaje uśmiech wszystkim starszym paniom narzekającym na bóle reumatyczne oraz brak kawalera, za którego mogłyby ją wydać. Wysłuchuje opowieści o ukochanych wnukach, znosi narzekania rybaków na mrozy i zamarzającą w porcie wodę, cierpliwie kiwa głową marudnym odludkom mieszkającym na całkowitych obrzeżach miasteczka, którzy odwiedzają rodzinny sklep Candoverów najwyżej raz w tygodniu. Z pobłażliwym uśmiechem znosi wykręcanie się Jamesa przed siedzeniem za ladą i tylko czasami trzaśnie mocniej drzwiami na widok Thomasa znikającego w "BnB" w czasie, kiedy powinien ją zmienić. Wychowywana w towarzystwie czterech facetów nie miała czasu na interesowanie się modą czy naukę chodzenia na obcasach po nieszczególnie równych chodnikach miasteczka. Podszkoliła się za to w wielu przydatniejszych rzeczach ― bez problemu sama odkręci cieknące kolanko w zlewie, zawiąże węzeł bramszotowy na łodzi albo naprawi zepsute zawiasy. Czasem pobawi się też w dobrą ciotkę i zaopiekuje się bratankami, prowadząc z nimi prawdziwą wojnę o przetrwanie podczas bitwy na śnieżki lub walki Indian koczujących, co roku w jej ogrodzie. Najczęściej stara się jednak dokarmiać całą tę zgraję urwisów świeżo upieczonymi ciasteczkami oraz przyrządzanymi na szybko kubkami gorącej czekolady z piankami. Robi wszystko, żeby nie kłócić z upierdliwymi braćmi spotykającymi się, co niedziela na rodzinnym obiedzie, dlatego wszystkie problemy rozwiązuje znikaniem na kilka godzin z domu, a później zmuszaniem współwinnego do pieczenia ciasta na zgodę. Taka mało szkodliwa kara za uprzykrzanie życia jedynej siostrze.


Pierwszej karty brak.

154 komentarze:

  1. [Ty to zawsze piękne zdjęcia wynajdziesz. ;) Jak wpadnę tu z Grace to chcę wątek! Albo nawet i dwa.]

    OdpowiedzUsuń
  2. Solane i Jilly chyba staną się moimi ulubionymi postaciami żeńskimi, bo obie wychowywane w kanwie męskiego świata mają w sobie ciekawe przymioty charakterystyczne dla płci brzydkiej. Jej ciągotki do majsterkowania z pewnością nie ujdą uwadze kolegów z miasteczka.

    PS. Napisałam Ci maila, jest szansa, że go odbierzesz? :D


    Declan

    OdpowiedzUsuń
  3. I ona się tak daje? Co ta Sol. Lou musi z nią zrobić porządek xD

    Lou

    OdpowiedzUsuń
  4. [Zmuszając mnie do wyboru, skazujesz mnie na cierpienie! W przypadku Sol ─ mogłyby uchodzić za przyjaciółki, Sol mogłaby nieco łagodzić stosunek starszej Starling do młodszej. A w przypadku Ryana... Hm, zarówno on, jak i Grace, mogliby nadal ryzykować wypadami w góry i mieć baczenie na siebie nawzajem. Kurczę, nie wiem, dzisiaj jestem mało kreatywna. ;x]

    Gracie

    OdpowiedzUsuń
  5. [Wiesz jak mnie kusi, aby Solane miała na Jerome'a taki wpływ, aby musiał toczyć bitwę na śmierć i życie na śnieżki. Zabawa w Indiańców też mile widziana, ale relację jak wczoraj napisałam zostawiam Tobie. Masz wolną rękę – dopasuję się :D]

    Jerome Yates

    OdpowiedzUsuń
  6. [I tutaj z tą panią dopada mnie nie wiedza, bo napewno by się znali tylko niewiem co i ja:( Może ty masz jakiś pomysł?:D]
    Gabriel

    OdpowiedzUsuń
  7. [Szczerze mówiąc to dłuższa historia i jakoś tak jest kot, żeby jej nie zapomnieć :) A powiedz mi lepiej co wolisz, bo jak sądzę trzech wątków nie pociągniemy to lepiej wybrać jedną osobę :D Ewentualnie na zmianę!]

    Ophelia Wood

    OdpowiedzUsuń
  8. [Na pewno się znają, ale problem z Jeromem jest taki, że zrobił się z niego taki totalny samotnik, więc poprzednie znajomości odnawiałby z pozoru niechętnie. Zacznę nam coś, tylko potrzebuję więcej czasu, ale czuję, że może wyjść trochę komediowo :D]

    Jerome

    OdpowiedzUsuń
  9. — Arrrghhh! Ten piekielny McAvoy — weszła do sklepu ogólnego psiocząc na biednego myśliwego, który po prostu dobrze wykonywał swoją pracę. Nie spodziewała się tu spotkać akurat Solane, skoro w grafiku jej zmiana przypadała na wczoraj. Jakież było wręcz jej zdziwienie i zirytowanie, kiedy ujrzała ją za ladą. Zatrzymała się w miejscu, splatając ręce na piersi i zmarszczyła brwi, obserwując dziewczynę z dystansu z krytycznym wyrazem twarzy, jakby matka karcąca swoje dziecko, choć z tym wyrazem nie było jej do twarzy.
    — Solane Candover! — zaczęła bardzo poważnie od imienia i nazwiska dziewczyny — Czy my już o tym nie rozmawiałyśmy, ze nie powinnaś dawać się tak fatalnie wykorzystywać swoim braciom?! — rzuciła z oburzeniem, podchodząc do lady i wychyliła się przez nią do przodu, szukając dłonią na oślep telefonu — Niech no ja tylko sobie przypomnę telefon do tego siedzidupy Jamesa — mruczała pod nosem zanim sobie przypomniała — Szlag, tu przecież nie ma telefonu. Zabieraj manatki. Idziemy do Iana wykonać ważny telefon. Albo wiesz co? Po co się patyczkować. Może od razu wyciągniemy stamtąd Thomasa za fraki?

    Lou

    OdpowiedzUsuń
  10. [Hej, hej!
    Bardzo dobrze kojarzysz. Długowłosy cukiernik Logan to twór Jarzębiny ;)

    Dziękuję ci ślicznie za tak miłe przywitanie!
    Cóż... Można się dowiedzieć tylko w jeden sposób, a myślę, że przeskrobania wyjdzie więcej niż jedna sprawa haha. Morderca? Kto wie, kto wie... W końcu piłę w domu ma (jak to już LeChat wspominała) ;)
    Jeśli dasz jeszcze radę na jeden wątek to zapraszam! Myślę, że mogą uciąć sobie dyskusję na przykład pierwszego tygodnia pobytu Ethana w Mount? Sol mogłaby podsłuchać od jakiś starych dewotek, że to kryminalista i w ogóle, a może nawet morderca. Mogłoby też być tak, że jakiś czas później z kasy sklepu ginąć mogłyby pieniądze i naturalnym chyba będzie, że podejrzenie spadnie na nowoprzybylego, podejrzanego mężczyznę? Czy Sol znajdzie na tyle odwagi, by go osobiście przydybać?
    Jeśli masz jakiś lepszy pomysł, rozwinięcie, koncepcję to pisz śmiało! Zawsze się coś wymyśli :)]

    Ethan

    OdpowiedzUsuń
  11. Po nocnym kopaniu dołu, w który wpadł jakiś padalec. Nie, nie zwierzątko, a człowiek. Jeszcze mu się to nie zdarzyło. Raz w „żartach” kogoś wepchnął do świeżo wykopanej dziury, ale tym razem taki kawał nieszczęśnikowi wyrządził los i zwykła głupota. Mógł się w końcu nie zapuszczać tam gdzie nie trzeba, szczególnie w godzinach nocnych. Ciemno w Mount Cartier robiło się wcześnie, a temperatury spadały do tego stopnia, aby zniechęcić do wyjścia każdego kto myślał racjonalnie i cenił sobie spędzenie swojego czasu w ciepłym domu. Herbata, gorąca czekolada lub kawa. Ogień trzaskający w kominku. Wygodne ubranie i puchaty koc to wystarczająco zachęcające, aby zapomnieć o mrozie panującym na dworze. Jak widać nie dla każdego. To, że najmłodszy spośród Yatesów nie mógł sobie pozwolić na ten przywilej słodkiego lenistwa i należytego odpoczynku, co było już zupełnie inną kwestią.
    Yates prowadził nocny tryb życia, a przynajmniej według miejscowych plotkarzy na to właśnie wyglądało. Nie spacerował wzdłuż ulicy i nie wymieniał się uprzejmościami z mieszkańcami Mount Cartier, zamiast tego umyślnie izolował się w czterech ścianach drewnianej chatki. Nie potrzebował wyprowadzania do granicy wytrzymałości przez głupie pytania o to dlaczego zniknął dziewięć lat temu i wrócił nagle na pogrzeb tragicznie zmarłej matki. Co ciekawsze i dziwne zarazem – nie wyjechał zaraz po ceremonii.
    Tego dnia po nocnym kopaniu dołu dla jakiegoś pryka, który całkiem niedawno kopnął w kalendarz, liczył na to, że jak zawsze będzie sobie smacznie spał. Niestety jego pracodawca miał inne plany – wydzwaniał do niego już od rana. Za pierwszym razem, gdy Jerome odebrał to facet się rozmyślił, a rozbudzony grabarz zaczął rozważać opcję, aby kiedyś w akcie zemsty sprzedać mu chamski żart, aby ocenił z bliska jak wygląda praca Yatesa. Zapomniał jednak o tym, kiedy tylko Morfeusz na nowo wziął go w swoje objęcia. Nie nacieszył się snem zbyt długo, bo szef dla odmiany dobił do jego bazy bezpieczeństwa i przestrzeni nietykalnej, a następnie zaciągnął go do Zakładu pogrzebowego. Jak na ironię ten knypek chciał rozmawiać o premii, ale Jerome był w stanie tylko przeklinać tego osła. Mógł mu to przekazać przy okazji, nawet w tych cholernych drzwiach, kiedy otworzył je, wciągając na siebie przed tym pierwsze znalezione spodnie i bluzę.
    W tym momencie wizja dodatkowych pieniędzy nie zrobiła na nim żadnego wrażenia, bo ściągnięcie go z łóżka jeszcze przed dziesiątą popsuło mu humor. Nie miał nawet czasu na zjedzenie czegokolwiek, a tym bardziej wypicia kawy. Uśmiechnął się jedynie sztucznie w ramach podziękowania, a po uściśnięciu dłoni z właścicielem niemalże od razu wyszedł z zakładu, kierując się wzdłuż ulicy. Mimo, że temperatura była poniżej zera, a mróz trzymał cały zimowy krajobraz na widocznym poziomie to nie przeszkadzało zirytowanemu Yatesowi na prychnięcie pod nosem, rzuceniu kilku wyjątkowo paskudnych przekleństw i w międzyczasie zapinaniu zimowej kurtki.
    W życiu nie podejrzewałby, że wpadnie w zasadzkę jakiś dzieci. Tak to będzie zapewne kolejny powód na zostanie w swojej chatce i nie narażaniu się na ewentualne niebezpieczeństwa własnej dumy. Groziło to utratą instynktu samozachowawczego i trzymania się jak najdalej wszystkiego co związane z miasteczkiem. Jak na ironię nawet po tych dziewięciu latach nie udało mu się uciec na dobre od Mount Cartier. Wrócił jak bumerang, choć wielu już kompletnie w to zwątpiło. Wracając jednak do czasu rzeczywistego – zajęty własnymi myślami, mruczeniem pod nosem kolejnych wyzwisk, których powtarzać zwyczajnie nie wypada szedł przed siebie, ale w kierunku swojej chatki. Ignorował ludzi, którzy chcieli go zaczepić albo zbywał ich jakże miłym – „przykro mi, nie teraz, nie mam teraz czasu, proszę wybaczyć”.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy zatrzymał się na moment, aby wsadzić sobie papierosa między zęby i odpalić go, zupełnie nie spodziewał się, że już niebawem dodatkowe dotlenianie płuc zostanie mu tak bestialsko przerwane! Ledwo co wypuścił dym ustami, a popiół strzepał gdzieś w biały puch, a zarobił śnieżną kulką w twarz, by chwilę później przy zrobieniu kroku w przód poślizgnąć się na wcześniej rozlanej wodzie, którą szybko skuł lód. No pięknie. Lepiej być nie mogło. Papieros Yatesa wylądował w śniegu, który swoją drogą znajdował się wszędzie, i zgasł. Niekiedy nie nadążano z tym odśnieżaniem, bo sypał tak mocno, że mijało się to z celem. Teraz skrzypiał pod jego ciężarem i przypominał o sobie wraz z każdym kolejnym krokiem.
      Co to do cholery jasnej było?! Ten upadek nie zaliczał się jedynie do tych, w których jedynie upada się na cztery litery i przy okazji zostaje się oślepionym przez śnieżną kulkę. Yates padł również na własną, męską dumę i całe szczęście, że nie zbiegło się tutaj stado ciekawskich, zamiast tego mógł liczyć na trójkę dzieciaków, którzy byli odpowiedzialni za to zajście.
      – Szlag, by ten dzień trafił… – wymruczał z niezadowoleniem Jerome i skrzywił się mimowolnie. Otarł twarz ze śniegu, który zdążył już nieco stopnieć. Powoli i ostrożnie podjął się próby podniesienia się do pionu, by przy okazji nie zaliczyć dodatkowego orła. Otrzepał spodnie i rękawy kurtki, gdzie po upadku zetknęły się z białym puchem.


      [W to nie wątpię, ale im szybciej zrobię wszystko co trzeba od razu to spokojnie wrócę do nadrabiania zaległości :3]


      Jerome

      Usuń
  12. [Tak pi razy drzwi miałam, szczególnie, że raz byłam, a raz nie i dlatego nie zaczęłam wątku z Ryanem, ale dzisiaj na pewno to zrobię! :)
    No i właśnie taki miał być, cieszę się, że mi wyszło :D To co, może jakiś wąteczek między naszymi drugimi postaciami? ;)]

    Victor

    OdpowiedzUsuń
  13. [Solane to chyba już taka sztandarowa postać na MC – pamiętam ją od dawien dawna, dlatego tym bardziej się cieszę, ze znowu mogę się z nią zetknąć. : D Hah, tym razem i tak się powstrzymałam od wyjątkowe uprzykrzania jej życia, no a – jak sama zauważyłaś – finalnie na starych śmieciach nie będzie jej, aż tak źle. Właśnie – fakt, że nie ma zbyt dużo pracy doprowadza Zereldę do szaleństwa, a jednocześnie, gdy ktoś chce u niej coś załatwić, zachowuje się jak pani Jagoda z wąsem z dziekanatu. : D Bardzo dziękuję za powitanie i miłe słowa – zauważyłam niestety, że masz już wyczerpany limit wątków, ale gdyby coś się zwolniło: zapraszam do siebie, bo mam (tak mi się wydaje) całkiem ciekawy pomysł na powiązanie dziewczyn. (; Dużo weny i uśmiechu dla Sol! : D]

    ZEE MEYER

    OdpowiedzUsuń
  14. [Oj jak patrzę na jej braci, to miałby problemy i to jakie! :) Hahah i o to chodzi - ma być śmiesznie i zabawnie! :D
    Hej po całej sprawie mogą razem u Sol upiec ciasto, tak na zgodę jak to twoja pańcia lubi robić. O ile oczywiście będzie chciała wpuścić Ethana do siebie :D

    Ej, pomysł ze znajomością Franka i Ethana jest mega, mega zarąbisty! Piszę się na to! :) Stąd też Sol mogłaby trochę dokładniej znać samego Byrne, a i z wzajemnością. Stąd też zacznie go obserwować w sklepie, najdzie w barze i dup - będą razem szukać prawdziwego sprawcy. Hej, niech się w nocy zaczają w sklepie, bo brat w nocy będzie podkradał! :D]

    Ethan

    OdpowiedzUsuń
  15. [Przynajmniej będzie zabawnie :D
    Ja zacznę, może od tego, że Ethan przyjdzie po Franka do sklepu, by zabrać go do baru na jakieś picie? :)]

    Ethan

    OdpowiedzUsuń
  16. [W takim razie może tutaj już sobie odpuśćmy, może kiedy indziej ;)]

    Victor

    OdpowiedzUsuń
  17. I to główna przyczyna jego powrotu w te strony :) Gdyby jednak od czasu do czasu odwiedziła go jakaś kobitka zagrzewając pościel, to byłby szczęśliwszy ^^
    W każdym razie, dziękuję bardzo za przywitanie mnie w świecie MC i mam skrytą nadzieję, że będzie mi tu dobrze.
    Wszystko sobie naniosłam/poprawiłam i chyba jest już w porządku.
    Lasmanis

    OdpowiedzUsuń
  18. [Ha, wiem – jestem okropnym stworzeniem. : D Ale spokojnie – nie napalaj się tak, bo nie wiem, czy to jest aż tak porywające, jeśli nie poszukujesz dla Sol jakiegoś wroga (Sol i wróg brzmi jak jakiś oksymoron…), który pojawiłby się na horyzoncie, gdybyś się zgodziła, żeby Zee złamała serce (powiedzmy) bratu Twojej pani. Oczywiście, zawsze możemy poczekać, nie ma problemu. ;]

    Z.M.

    OdpowiedzUsuń
  19. [Już sobie to wyobrażam: miejscowy alkoholik, czatuje pod kościołem, by porwać jedną z mieszkających tu dam do swojego domu i wykorzystać seksualnie, a następnie z powodu wyrzutów sumienia zalać robaka.
    Poza tym - chyba większość facetów lubi schody ^^
    Ale tak na poważnie: czasem warto brać pod uwagę czyjeś propozycje. ]

    Lasmanis

    OdpowiedzUsuń
  20. [Haha, tak, chyba coś w tym guście ;) Poza tym jak tu nie lubić tej lokalnej sławy!
    Taki właśnie był plan, razem z Eilanem jeszcze nie jesteśmy zdecydowani, co chcemy robić, ale w końcu nie można wiecznie żyć na rachunek rodziców, więc kombinujemy ;)
    Dziękuję ślicznie za miłe powitanie i w razie czego zapraszam do wątku, jeśli znajdzie się czas i ochota :)]

    Eilan

    OdpowiedzUsuń
  21. [Ależ z czego się tu cieszyć, kiedy od rana patrzy się tylko na tę samą kocią mordę, a potem traci się wzrok przy stukaniu w klawiaturę laptopa? Mecze są nudne, a ludzie na wigilii zawsze śmieją się z tych samych żartów, nie ma się co dziwić Gerardowi!
    Kot charakterologicznie taki jak właściciel. :D
    Dziękuję pięknie za powitanie, może Crowe dostanie od kogoś śnieżką w łeb i wszystko nagle stanie się różowe.]

    Gerard C.

    OdpowiedzUsuń
  22. [Oo, to bardzo super, że Sol byłaby jednak w stanie uruchomić tipsy, żeby bronić braciszka. Oczywiście, złość w końcu może minąć – przy założeniu, że pokrzywdzony chłopaczyna nie będzie smęcił siostrzyce, że ta zła pani sekretarka pękła mu serce i takie tam. : D Pomyślałam, że nie będę tykać żonatych i dzieciatych (podejrzewam, że nie wyraziłabyś zgody, chociaż z tego największa drama by była, bo jednak nie tylko przespała się z bratem Sol, ale mogła rozbić rodzinę), więc wytypowałabym barat bliźniaka Twojej pani. Jednak młodszy, a Zerelda trochę taka „egzotyczna” – oczywiście, to tylko moje założenia. Jeśli widzisz cokolwiek inaczej, to wal prosto z mostu – najwyżej pomyślimy nad czymś innym. (;]

    Z.M.

    OdpowiedzUsuń
  23. [Tipsy było tylko taką metaforą. : D Domyśliłam się, że jeśli wytypuję bliźniaka, to będzie największa jatka i cieszę się, że potwierdziłaś moje przypuszczenia względem Jamesa. Umieszczaj ją więc na „czarnej liście” Sol i sprzedawaj zgniłe jabłka – jestem pewna, że Zerelda będzie również umiała się odwdzięczyć na przykład wynalezieniem jakiegoś zapisu, czy kruczka prawnego (a przynajmniej rozpuszczeniem ploty), który mówiłby, że sklep Candover’ów nie może stać w miejscu, w którym istnieje od pokoleń. Z Meryer’ówny to w sumie jeszcze takie duże, histeryczne, rozchwiane emocjonalnie dziecko jest, więc takie odchyły i infantylne mszczenie się za nieświeże towary i olewanie w kolejce bankowo będą miały miejsce, dopóki panie nie zakopią topora wojennego (ergo: dopóki Jimowi nie przejdzie ;d). Dobrze, to poczekam i może mnie też się ustabilizuje sytuacja z ilością wątków. (; Ach… Data podstrony zmieniona – już raz ją zmieniałam, ale o ile dzień wyszedł śpiewająco, tak zapomniałam o roku. Przepraszam. :c]

    Z.M.

    OdpowiedzUsuń
  24. [Cześć! Dziękuję za miłe powitanie. : ) Cóż... Xanderowi pewnie nie spodoba się to, że wszyscy będą zainteresowani jego problemami małżeńskimi. Miejmy jednak nadzieję, że nie zrobi z tego wielkiej awantury, bo w tej sposób jedynie jeszcze bardziej zniechęciłby do siebie wszystkich dookoła. Na szczęście na razie nie było żadnej awantury, bo Kaysen dopiero zajechał do miasteczka i ma jeszcze czystą kartę. Może uda mu się na początku zjednać do siebie chociaż jedną osobę. Co powiesz na to, aby Sol była pierwszą mieszkanką, na którą natknie się Xander? Mount Cartier jest miejscem praktycznie nieznanym dla niego, dlatego musiałby zatrzymać się przy sklepie, aby zapytać o jakieś miejsce noclegowe lub kupić jaką kolację...]

    Xander Kaysen

    OdpowiedzUsuń
  25. [Connor ma ideę, nie będzie tak pesymistycznie, jak uda mu się osiągnąć to, co zamierza. :>
    Jasne, że chcę. Po to w sumie to jestem, dlatego prosiłbym o więcej informacji. A jeśli to jest faktycznie prawda i nie jestem największym leniem na blogu, to czuję, że to jest moje miejsce.
    Gdzieś mi to umknęło, ale już poprawione. ;)]

    C. Nash

    OdpowiedzUsuń
  26. [Ty pamiętasz Lucasa, ja natomiast Solane i to (mylę się?) nawet w paru wydaniach, bo zdaje się, że w Sztokholmie miałaś podobną kreację... prawda? :D Cześć! Dziękuję serdecznie za powitanie i za uwagę dotyczącą etykietki, chociaż nie mam pojęcia, jak to się stało, że jej nie dodałam, skoro to zwykle pierwsza rzecz, jaką robię. Czyżby starość? :D
    Cieszę się niezmiernie, że Lucas Ci się spodobał i trochę zazdroszczę, że minimalizm Ci wychodzi tak pięknie, bo chciałabym czasem umieć pisać mniej, a bardziej treściwie. Tymczasem jednak muszę ci pogratulować tej konkretnej karty, bo jest absolutnie świetna. <3 Zdaje się, że masz sporo wątków, a ja widzę, że już mi parę wskoczyło, więc pozostawię Ci wolność wyboru czy będziemy ich ze sobą łączyć. ;D]

    Lucas Marlowe

    OdpowiedzUsuń
  27. Ethan otrzepał kaptur ze śniegu i ściągnął czapkę wchodząc do ratusza. Ta miejscowość miała jedną wadę do której wciąż nie mógł się przyzwyczaić - nie wszędzie mógł się dostać do telefonu. Niestety, ale jak go uprzejmie poinformowano w Mount Cartier od lat nie ma szerokiego zasięgu linii telefonicznych. Stąd tylko kilak punktów znajdowało się w najbardziej strategicznych miejscach.
    Z jednej strony było to bardzo dobre, dawało pewną namiastkę spokoju i oderwania się od aparatu, z drugiej strony... Nadal było uciążliwe.
    Gdy Byrne dostał się w końcu do telefonu, rozejrzał się dookoła, czy nikt nie postanowił podsłuchać o czym to były (czy na pewno były?) kryminalista rozmawia. Może załatwia jakieś brudne interesy? Cóż... Po części byłaby to prawda.
    - Mike? Tu Ethan... Nie pytaj skąd dzwonię. I tak ci nie powiem... Nadal mnie szuka? To powodzenia... Chciałem zapytać o Julie, czy wszystko u niej w porządku... Yhm, to dobrze... Powiedz mi co z moimi pieniędzmi? Tak tymi co miałeś jej zanieść... Co zrobiłeś!? Stary, kurwa... Nie cholera, nie żartuje... Naprawdę? Tyle masz mi do powiedzenia!? Kurwa Mike!
    Ethan odsunął słuchawkę od ucha i oparł się ciężej o obudowę aparatu. Odetchnął ciężko, uderzając pięścią o ścianę. Kurwa! To nie tak miało wyglądać.
    Musiał się uspokoić.
    - Mike... Zadzwonię do ciebie za kilka dni. Jeśli do tego czasu pieniędzy nie będzie tam gdzie miały być... Zapomnę, że jesteśmy kumplami, a wiesz co wtedy będzie... Dobrze. Cieszę się, że tu się rozumiemy. Na razie Mike.
    Ethan zawiesił połączenie, odchodząc kilka kroków w tył. Przesunął dłonią po twarzy, wzdychając ciężko. Nawet Mike nie potrafił załatwić tak prostej rzeczy. Mężczyzna zaczynał wątpić w to, czy zaszycie się w Mount Cartier było dobrym pomysłem.
    Nie, nadal tkwiło to w nim jak cierń. Musiał coś zmienić, ale nie mógł palić za sobą wszystkich mostów...
    Cholera, musiał się napić.
    ~*~
    Nie można pić samemu, jak głosi stara zasada. Wtedy idzie się pić przed lustro.
    Ethan udał się do, w sumie jedynego, dobrego znajomego jakiego udało mu się tutaj znaleźć w Mount Cartier. Jako jeden z niewielu nie patrzył na niego jak na potencjalnego mordercę, a co więcej - wyciągnął do niego przyjazną dłoń. Frank Candover, właściciel sklepu ogólnego.
    Ethan strzepał śnieg zalegający mu na butach i wszedł do ciepłego wnętrza sklepu. Powitał go znajomy drewniano-plastikowy zapach i widok Solane siedzącej przy kasie. Czasem Ethanowi wydawało się, że jedyna kobieta w męskim rodzie Candover siedzi w tym miejscu cały czas. Było to odrobinę niesprawiedliwe, ale w tym właśnie momencie Ethan brał udział w tej "niesprawiedliwości".
    Byrne podszedł bliżej dziewczyny, opierając się o ladę.
    - Cześć Solane. Jest Frank?

    Ethan

    OdpowiedzUsuń
  28. [Aww i cieszę się, że podoba ci się karta Logana. Oj no nie mogłam się powstrzymać i go nie dać. Zbyt mocno go kocham :D
    Haha, czy Solane też chce przeklinać go za kolejny kilogram na wadze? Może razem coś upieką? Albo Solane przyjdzie do niego, bo goście w drodze, a jej zakalec w cieście się zrobił :D]

    Logan

    OdpowiedzUsuń
  29. Wskoczyła na ladę, opierając wygodnie ręce za sobą, machając nogami w powietrzu. Z niektórych rzeczy, jakie robiły małe dzieci, jeszcze nie wyrosla. Odetchnęła za to ciężko na słowa dziewczyny. Za długo się znały, żeby nie wiedziała, co dziewczyna myślała sobie właśnie teraz w tej swojej główce, usprawiedliwiając w ten sposób swoich braci, którzy w mniemaniu Lou na żadne usprawiedliwienie nie zasługiwali:
    — I właśnie dlatego nie potrafisz sobie znaleźć faceta, bo cały dzień siedzisz tutaj. Wyjeżdżasz chociaż gdzieś? Choćby do Churchill? Ughh, Sol, co ja mam z Tobą zrobić? Robisz sobie przerwę.
    Zadecydowała za dziewczynę, przekręcając się na ladzie i spojrzała na witrynę, przekręcając lekko głowę na bok. Zainteresowana promocjami, zsunęła się z blatu, podchodząc do wejścia.
    — Hej, są jeszcze te marcepanowe pałeczki? — tyle razy była w tym sklepie, malutkim zresztą, a dalej się tu gubiła. O wiele łatwiej znajdowała się w zupełnie nie tym industrialnym środowisku. Mogła przemierzać cały las Quicame i zawsze wiedziała jak znaleźć drogę, a wystarczył mały sklepik i wydawała się zagubiona, jak małe dziecko.
    — Zjadłabym takie marcepanki, albo, o! Wiem. Czekoladowy pudding Navarre. — rozmarzyła się opierając się rękoma na ladzie, zanim odzyskała trzeźwość — Nie, nie, żadnych czekoladowych puddingów Navarre. Wraca tu i zakręca w głowie swoimi słodkościami — marudziła, bo już weszła w ten właśnie wisielczy nastrój spowodowany braćmi Solane, że musiała sobie trochę ponarzekać, zanim wróci do siebie.
    — McAvoy! — podłapała temat — dobrze, ze pytasz. Wiesz, co ten kretyn wymyślił? Nastraszył mi Piołuna. A zwierzęta nie powinny się stresować. To skraca im życie. I zresztą… on, będzie mi straszył mustanga? Niech sobie biga z tą swoją strzelbą, jak lepszej nie ma, niż tej, którą trzyma w łapach, ale niech trzyma ją z daleka od moich piesków i Piołuna.
    Co prawda nie miał wtedy ze sobą strzelby, ale kto by tam pamiętał.

    Lou Momoa

    OdpowiedzUsuń
  30. [Żadnego wrzucania w zaspy, bo Mysia (:D) zrobi wyjątek i wróci raz do starego zwyczaju rzucania orzechami. A celność ma coraz lepszą, ma przecież na kim ćwiczyć, więc ostrożnie tam lepiej! I ja nie mam pojęcia, gdzie Ty w karcie o awanturnicy czytałaś. Jak się kija jej w oko nie wsadza, to z niej istota przyjemna jak każda... w granicach rozsądku, oczywiście. Brakowało mi podobnej postaci, a psy to tak wiesz, żeby nie było, że w schematy popadam. Pewnie zresztą nie uwierzysz, ale początkowo to samą jaśnie Tamarę miałam tu ściągnąć, ale ostatecznie zdecydowałam się nie skazywać biednych kocurów na te okropne mrozy, nie jestem sadystą. A mruczeć to wolę Wam niż sobie, ale dzięki za zezwolenie, szeryfie! Jak znajdziesz wolną chwilę, to wrzuć Mysie do zakładki jako sprzedawcę konfitur czy cuś (nalewkarz?, przetwarzacz?), żeby się przypadkiem konkurencja nie pojawiła, bo obawiam się, że pewnie nie miałaby dziewczyna siły przebicia nawet z przepisami babuni i skończyłaby ogrzewając się ogniem z płonącej chaty dziadka. :< I nie, ja już nie chcę z Tobą żadnych wątków, mam za dobre serce dla Ciebie i potem cierpię.
    Zdaje się, że nowej karty Soli nie miałam jeszcze okazji czytać, ale jak zwykle jest taka ot, solkowa. Pocieszna z niej fretka, co tu dużo gadać. <3 Ale za Goltera to powinna w cymbał już nie tylko orzechem dostać. Co to w ogóle za moda, jeże w domu trzymać, phi. *sierściuch obrońca maluczkich* Niech jej tam cała zgraja bratanków nie wymęczy do reszty, bo co to by za MC było bez klanu Candoverów. Włosów to niech jej może nie palą, ale gdyby tak zabawili się w białe/czerwone twarze i przywiązali do drzewa, zostawiając w lesie na śniegu parę godzin... och, cóż to za błogi spokój byłby w mieścinie!]

    Mysie

    OdpowiedzUsuń
  31. [Uratowany czy nie, miejsce jeża w lesie jest. Ale wolę nie pytać, co to dziecko chciało zrobić biednemu zwierzęciu, które ma mnóstwo kolców i zamyka się w sobie, jak tylko się do niego zbliżyć... nawiedzone czy jak?
    Muszę zainwestować w okulary najwyraźniej. Ale wszystko przez to, że ja jej gdzieś na szarym końcu szukałam w jakichś „pozostałych”, a tu proszę, taka hojna, własną przetwórnię jej dałaś, no teraz to ona pani na włościach będzie, że ho, ho! Niech no tylko do wprawy dojdzie, w piórka obrośnie zupełnie (dopóki nie otruje pierwszego klienta).
    A kto ją tam wie? Sol mi wygląda co najmniej na ufoka, a najbardziej już to na czarownicę, jeśli daje sobie radę z dzieciakiem mordującym jeże. Pewnie samą siłą woli by Mysie w te zaspy wpychała i nawet by podchodzić nie musiała. Miała wystarczająco dużo czasu, żeby sobie przypomnieć. Poza tym Ty nie doceniasz jej poświęcenia, przecież ona wybyła nie dla czystej przyjemności, tylko dla wyższego dobra! Ktoś przecież musiał ucywilizować tych neandertalczyków z wielkich miast, a że samolubna Solane nie chciała jej pomóc, sama Ayers to za mało, to wróciła z podkulonym ogonem i teraz nocami wypłakuje oczy w poduszkę (zamiennie futro), że jej wielka misja naprawiania świata skończyła się niepowodzeniem.]

    Mysie

    OdpowiedzUsuń
  32. [Taki mój fetysz, że czasami lubię trochę pokomplikować życie swoim postaciom, żeby nudno nie było :D Dzięki za miłe powitanie! Psiaki, Golter (o boziu, zakochałam się!), jak i sama Solane przueorczy!]

    Aurelia

    OdpowiedzUsuń
  33. [Za rachunki zapłacą mu znajomi! Szkoda, że póki co brak miejsc, no ale trudno! Może za jakiś czas zawitam i coś będzie wolne :D]

    OdpowiedzUsuń
  34. [Wersja z Frankiem mi jak najbardziej pasuje. Możemy uznać, że faktycznie Connor dalej przyjaźni się z Frankiem, więc czasem wpada do Candoverów na obiad. Pewnie miałby opory, żeby zabrać ją w rejs, ale jeśli ładnie poprosi, to może ulegnie. Jak tylko mi jeszcze wymyślisz, co ciekawego mogłoby się stać, żeby poprowadzić o tym emocjonujący wątek, to zacznę nam. Ma ją zabrać w ten rejs? :D]

    C. Nash

    OdpowiedzUsuń
  35. A właśnie chciałam Cię poinformować, że ta Solane podoba mi się znacznie bardziej od Solane z poprzedniej odsłony. Nie wiem, czy wcześniej miałyśmy zbyt grzeczny wątek, czy co, ale Candover z tej edycji wydaje się mieć większego pazura i bardzo mi się to podoba.

    Dziękuję za pochwały i przyznaję, nie mogłam oprzeć się temu zdjęciu! Jest urzekające.

    PS. Declanem zacznę wątek po Sylwestrze, także do napisania


    Declan ♥ Scott

    OdpowiedzUsuń
  36. Dziękuję, dziękuję, jeszcze raz dziękuję za tak przemiłe słowa. Jak każdy autor ciesze się, że karta została doceniona. Swoją drogą Twoja postać jest równie świetna. A w wizerunku to się wręcz zakochałam. Zapraszam oczywiście do wątku, jeżeli czas na to pozwoli.

    OdpowiedzUsuń
  37. [Kurcze, chciałam być oryginalna, a tu jednak kolejnego tatusia stworzyłam. xD A sąsiadem pewnie idealnym nie będzie, ale w miarę znośnym raczej, więc nie będzie tak źle!
    Dziękuję pięknie za powitanie! :)]

    Aiden Winston

    OdpowiedzUsuń
  38. [Dziękuję za miłe słowa powitania i cieszę się, że karta się podoba. Niestety z Harvey'em sprawa jest trochę bardziej skomplikowana, bo jego synek został porwany przed dwoma laty. Mąż opuścił go później, nie mogąc znieść już jego rozpaczy i szaleństwa. Smutki, smutki.]/Harvey

    OdpowiedzUsuń
  39. [Mówiłam, że tam jest większy dramat! Co poradzić? Drama queen nie może sobie odpuścić w krytycznym momencie, byłoby zbyt pięknie. Harvey będzie musiał sobie jakoś poradzić, a że jest śliczny to jakoś mu się to uda... chyba.]/Harvey

    OdpowiedzUsuń
  40. [Dziękuję za przywitanie. Miło tu powrócić. Cieszę się, że nie ma jakiegoś nacisku na odpisywanie, ponieważ dzięki temu od czasu do czasu będę mogła zaspokoić swą ochotę na twórczość. Zapewne gdyby Solane była starsza, babcinki próbowałyby ich zeswatać, a tak to będzie, że osiem lat różnicy i napastuje biedną dziewczynę :P Jak Ci się zwolni miejsce, to daj znać :)]
    Theoś

    OdpowiedzUsuń
  41. [Ja tam się w ogóle dziwię, jak on wytrzymuje ze sobą i tą swoją pustelniczą manierą. Chociaż czytając kartę Solane mam raczej wrażenie, że milkliwe usposobienie Simona jest dla niej miłą odmianą.]

    OdpowiedzUsuń
  42. Nie rozumiał wielu rzeczy: teorii kosmogonicznych w ujęciu religijnym i astronomicznym, powstania i ewolucji człowieka, fizyki kwantowej, koncepcji Jungowskich. Nie rozumiał wielu rzeczy, ale zawsze na czele tego udziwnionego szeregu stały one — kobiety. Istoty myślące, a mimo to podejmujące tak absurdalne decyzje, że zwyczajnie się w nich gubił. Nie miał bladego pojęcia dlaczego niektóre z dziewczyn krzyczą na nic i boczą się o równie wielkie nic, albo po jakiego grzyba zabierają się za zajęcia, które z góry skazane są na porażkę. Dziś na przykład nie potrafił pojąć, dlaczego Solane, ta drobna kobietka ze sklepu ogólnego, zajmuje się montażem drzwi i to jeszcze przy temperaturze bliskiej minus dwudziestu stopniom. To tak jakby podchodziła do trudnego egzaminu, do którego zupełnie się nie przygotowywała — z góry wiadomo było, że obleje.
    — Zaraz zepsujesz ościeżnicę...
    Po cholerę się odzywał? Normalnie pewnie by tę sytuację zignorował, bez żadnych wyrzutów sumienia odszedłby i zapomniał o nieszczęsnym i niewprawnym montażu, nie był bowiem typem człowieka, który chętnie podchodzi do pomocy innym. Problem w tym, że w tyle głowy siedział mu jeszcze ten obrazek, kiedy to Candover zbierała go z dachu. No, niedosłownie z dachu, ale z wypadku, który miał z nim sporo wspólnego.
    — Znaczy, rób co chcesz, ale nie w ten sposób, jeśli na wiosnę chcesz mieć sprawne drzwi — dodaje po dobroci, skoro już się wtrącił. Podchodzi też do dziewczyny asekuracyjnie, bo gdy ta podnosi drewniane skrzydło, wydaje mu się, jakby zaraz pod ich ciężarem miała upaść, co oczywiście jest tylko ułudą jego męskiej wyobraźni, ale mimo to postanawia jej pomóc, bez zgody odbierając od niej drzwi i opierając je o ścianę.
    — Zróbmy to od początku, okej?
    Och, jest tak uprzejmy, że aż chce mu się przez to wymiotować, ale cóż poradzić, ma wobec niej spory dług wdzięczności.

    Declan

    OdpowiedzUsuń
  43. [ Cześć, cześć! Faktycznie, meduza zwala na Ciebie wymyślanie, a później wielkodusznie zacznie. Z tego, co pamiętam, to Solane dokarmiała Auerbacha, więc musimy zostać przy takiej relacji. Koniecznie.
    Dla Solane zawsze mam czas... :D ]
    Auerbach

    OdpowiedzUsuń
  44. Najgorsze było wychodzenie do sklepu. Wbrew pozorom, nie chodziło o przymus mówienia „Dzień dobry” tłumom staruszek zgromadzonym przy ladzie, nie pogoda też determinowała niechęć do zakupów – te czynniki wpływały na porę wyprawy, bo przecież o wiele trudniej było wejść na zlot kokietek po sześćdziesiątce wieczorem, niż rano, gdy nabywały świeże produkty na śniadanie. Niechęć do wizyt brała się z mało wyrozumiałego spojrzenia kasjerki, gdy do bułek, lekko zeschniętych po całym dniu, sera czy ryby dobierał jakiś alkohol. I choć najczęściej wtedy zerkał w zupełnie inną stronę, udawszy, że bardzo interesowały go postawione przy kasie produkty, i choć za chwilę na blacie lądowała butelka pozbawiona ciężaru komentarza, i choć zaraz pytał krótko o bratanków, to czuł się obarczony winą, a superego o imieniu Solane krzyczało w nim przez cały czas aż do momentu, gdy nie wychylił wieczorem tradycyjnego kieliszka. Doszło do tego, że ze swoimi wizytami w sklepie ogólnym Candoverów wstrzeliwał się w godziny, gdy to któryś z braci trzymał wartę za ladą. Widywał więc kasjerkę w o wiele przyjemniejszych okolicznościach – na przykład wtedy, gdy znów postanowiła wielkodusznie przynieść mu świeży obiad albo przechodziła przez miasteczko z psami, a on wracał z warsztatu znajdującego się u emerytowanego szewca.
    Tuż przed zimą i w jej trakcie miał szczególnie dużo pracy, bo mieszkańcy Mount Cartier nie żałowali pieniędzy, jeśli chodziło o odpowiednie zabezpieczenie się przed nieprzyjemnymi mrozami. Jeszcze zanim spadł pierwszy śnieg, Matthew spędzał lwią część dnia na zajmowaniu się najróżniejszego kalibru kozakami; zabezpieczał łączenie z podeszwą, zszywał, natłuszczał i robił wszystko, by właściciele nie musieli do niego przychodzić przed upłynięciem roku (co dowodziło tylko, jak kiepskim był biznesmenem). Wtedy też w każdej chwili mógł złożyć zamówienie w Churchill na dodatkowe materiały potrzebne do dbania o obuwie – później, podczas zawiei, pilot nie zawsze chciał udać się do miasteczka po produkty niekonieczne do codziennego funkcjonowania. Jednym słowem: trwał gorący okres, a że Auerbach nauczył się też podczas pobytu w miasteczku dbania o sprzęt narciarski (często wykorzystywany nie tylko do jazdy, ale też poruszania się po głębokim śniegu), miał pełne ręce roboty.
    Tego dnia wrócił do siebie wyjątkowo wcześnie, jeszcze przed zachodem słońca. Dzień robił się coraz dłuższy, więc i szewc zmieniał swoje przyzwyczajenia: wstawał wcześniej, żeby w miarę szybko uporać się z pracą, a później zapuścić się w iglasty las, najbardziej urokliwy o tej porze roku. Teraz duży mróz skutecznie go zniechęcił do pieszych wycieczek, więc koniec końców został w ciepłym domu, postanowiwszy zająć się porządkami. Trochę zaniedbał swoje cztery kąty przez ciągłe przesiadywanie w warsztacie; postanowił nie zwlekać z wypełnieniem obowiązków, które i tak go nie ominą.
    Zdążył już doprowadzić do ładu kuchnię, gdzie znajdowało się sporo niepozmywanych naczyń i właśnie pogwizdywał cicho przy tangu z mopem w przedpokoju, gdy zaskoczyło go nagłe łomotanie w drzwi. Nie zwlekał długo z otwarciem – wystarczyło, że wyciągnął rękę i nacisnął klamkę.
    Atmosfera natychmiast ożywiła się. Auerbach odskoczył do tyłu od razu po tym, jak poczuł na nogach mroźne powietrze, ukrywając się trochę za drzwiami. Dwóch gości weszło natychmiast, a gospodarz mierzył niezbyt przychylnym spojrzeniem ich rytuał otrzepywania kurtek ze śniegu, który spadał wprost na świeżo pozmywaną podłogę. Splótł ręce na piersi, nerwowo kiwając palcami dłoni opartej na przedramieniu. Oparł się o framugę drzwi prowadzących do kuchni.
    - Dzień dobry – powiedział do bliźniaków, zanim jeszcze Solane zdążyła ich trochę przepchnąć i wejść do środka. Zerknęli na niego, ucinając od razu głośną rozmowę; chyba nie do końca byli przyzwyczajeni do Matta, dlatego też ich nagłe umilknięcie nie wydało mu się dziwne. Auerbach spojrzał na ich ciotkę z uniesionymi brwiami, niemo spytawszy o powód nagłej wizyty.

    OdpowiedzUsuń
  45. Brudna podłoga czy przerwanie długo odwlekanej pracy było niczym w porównaniu do samej obecności dzieci. Odkąd tylko Auerbach zjawił się w Mount Cartier, wyraźnie unikał szkoły, świetlicy oraz biblioteki, gdzie często pojawiali się malcy. Teraz, gdy niektórym z nich naprawiał krótkie narty, zdążył się już przyzwyczaić do wysokiego szczebiotu, do wiecznego hałasu oraz niepotrzebnych pytań. Jego zdawkowe odpowiedzi z pewnością nie zaspokajały ciekawości młodych rozmówców, ale na to miał jedną radę: szybciej woskować, szybciej naprawiać, żeby nie zdążyli być dociekliwi. Może dlatego tak sprawnie mu to szło – zwyczajnie pragnął jak najszybciej odesłać klienta.
    Widząc dwójkę czterolatków we własnym przedpokoju, zachował się trochę jak płochliwe zwierzę. Najchętniej nie wychodziłby zza drzwi, ba! delikatnie popchnąłby bliźniaków w stronę wyjścia, wysyłając od razu za nimi Solane. Na szczęście kopnął podobne plany gdzieś w kierunku najciemniejszego kąta umysłu, zadbawszy o to, by się już stamtąd nie wymknęły. Candover, jako jedna z nielicznych osób w miasteczku, które mu w jakiś sposób zaufały, nie powinna się nigdy stać ofiarą fobii Auerbacha, jakkolwiek silne by one nie były.
    Ciasto wiśniowe wcale go w tej chwili nie intrygowało. Patrzył na śnieg wciąż skapujący z kurteczek na podłogę i nie chciał się ocknąć, tylko ściskał tego nieszczęsnego mopa, jak gdyby już za moment, za chwilkę miał przegonić gości niczym złośliwa gospodyni, wykrzyczeć coś o niesamowitym brudzie, jakiego nanieśli, a później wrócić do sprzątania.
    - Nie – odpowiedział w końcu automatycznie, zaszczycając krótkim spojrzeniem siatkę, którą machała mu przed nosem Solane. Najprostszym wyjściem było po prostu zaprzeczenie; jeśli czegoś nie dosłyszał, zamyślił się lub celowo omijał czyjeś wypowiedzi, a z drugiej strony oczekiwano odzewu – odmawiał. Dlaczego niby miałby się na cokolwiek zgadzać?
    Zauważył poszarpaną nogawkę jednego z chłopców, ale nie sądził, by stało mu się coś poważniejszego. Zacisnął szczęki, a następnie odstawił podręczny zestaw do ścierania podłóg gdzieś na bok, tuż obok wiadra z wodą. Na razie nie zamierzał przejmować się brudną kałużą powstałą na samym środku przedpokoju, zwłaszcza, że usłyszał wysoki, błagalny jęk, a tuż po nim następny, trochę niższy.
    - Nie. – Znowu to samo, tym samym tonem i dokładnie z taką samą obojętnością. Wyglądał na takiego, którego nic nie interesuje, przynajmniej dopóki nie wyciągnął ręki po nakrycia wierzchnie. Ta została naprędce zignorowana na rzecz przenoszenia chłopca do salonu. Koniec końców Auerbach zebrał porozrzucane obuwie w jeden zgrabny rządek, a kurtki schował do szafy. Rzucił ostatnie spojrzenie na przedpokój, zanim wyszedł i resztką sił powstrzymał się od starcia wody z podłogi; umiłowanie do porządku kiedyś go zniszczy.
    - Mam plastry – oświadczył, gdy już pojawił się w drzwiach salonu. Candover zawsze zaskakiwała go tak samo swoją śmiałością, jeśli chodziło o rozgaszczanie się w jego domu; nie potrzebowała widocznie żadnego zaproszenia, koniecznego Mattowi, by w ogóle śmiał przekroczyć próg czyjegoś mieszkania. Nie miał jej tego za złe, zwyczajnie jej bezpośrednie zachowanie go interesowało, może dlatego, iż sam nie potrafił żyć podobnie. – Poczekaj.
    Wycofał się do kuchni, gdzie przechowywał słabo wyposażoną apteczkę. Otworzył odpowiednią szafkę, wyjął z niej pudełko, a w nim znalazł dwa jałowe gaziki, jakiś kilkumetrowy, biały plaster oraz opaskę uciskową niewiadomego pochodzenia (nie pamiętał, by ją kupował; a może?). Pospiesznie umył ręce, a potem, upewniwszy się, że Solane była zajęta poważnie rannym Alanem, wyjętą z opakowania gazę lekko namoczył wódką, za to zwykły, papierowy ręcznik kuchenny wodą. Cóż, może nie był to najlepszy sposób odkażania, lecz w tej chwili Auerbach nie widział żadnej innej możliwości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Westchnął ciężko, zanim wkroczył do pokoju.
      - No, wygląda poważnie – mruknął pod nosem, gdy już przyklęknął obok Alana już siedzącego na kanapie; obserwował reakcję chłopca, mając nadzieję, że ten przestanie choć na chwilę chlipać i zamiast tego przejmie się swoim stanem. Faktycznie, ciekawość wzięła górę, więc teraz czterolatek pilnie kontrolował zakrwawioną nogę, chyba badając, czy aby na pewno nie zanosiło się na jej odpadnięcie. Podejrzliwie też mierzył samego lekarza, najwyraźniej pilnował każdego ruchu. Dopiero lekkie otarcie czerwonych śladów z łydki wywołało ponowny płacz, lecz Matt wyraźnie nie poczuwał się w obowiązku pocieszania, bo zaraz sięgnął po wilgotną gazę. Tym razem był ostrożniejszy i bardziej zapobiegliwy – lekko przytrzymał stopę, a potem zaczął delikatnie odkażać okolice podłużnego skaleczenia. Nieuniknione jednak było przypadkowe zahaczenie o najwrażliwszą część rany. - Bądź mężczyzną…
      Zdecydowanie odzwyczaił się od dzieci. Nie zmieniało to jednak faktu, że sprawnie, prawie bezstresowo i szybko założył opatrunek, a Alan nie śmiał już nawet biadolić o jakimkolwiek bólu.

      Usuń
  46. Jak zwykle zignorował ciężkie spojrzenie, uparcie wpatrując się w opatrywane miejsce. Przecież nie poił dzieciaka wódką, tylko próbował mu pomóc w najlepszy sposób, jaki tylko mógł wymyślić przy swoich ubogich zasobach; dlatego też pewnie Solane powstrzymała się od komentarza, zresztą jak zwykle. Za to zawsze był jej wdzięczny.
    Lekko odepchnął łokciem głowę małego asystenta, który uważnie patrzył na wszelkie ruchy lekarza, równocześnie zasłaniając połowę rany. Przymocował porządnie gazę, żeby czasem nie spadła, gdy energiczny czterolatek będzie biegać, jak gdyby nic się nigdy nie stało, a potem szybko wstał. Aż trochę mu się zakręciło w głowie od zbyt gwałtownej zmiany pozycji, ale nie zwrócił na to uwagi, tylko skinął brodą na swojego niedawnego pacjenta i odpowiedział:
    - On powinien dziękować. – Faktycznie, Auerbachowi od początku nie podobało się zachowanie chłopców; uważał, że byli trochę… hałaśliwi i nie mógł sobie podarować krótkiej uwagi na temat tego, kto powinien być wdzięczny. Z pewnością traktował bliźniaków za ostro, od dawna mając styczność tylko z dorosłymi, których obowiązywało więcej konwenansów. Przez to nie potrafił przyjąć do wiadomości, iż małe dzieci niekoniecznie należało oceniać podobną miarą, a na niektóre małe wybryki zwyczajnie przymknąć oko. Sam jednak wyznaczał pewną granicę w wychowaniu, więc nigdy nie wziąłby czterolatka na ręce w takiej sytuacji – skoro doszedł o własnych siłach do domu, to do salonu także da radę! Chociaż tyle, że zrozumiał potrzebę uatrakcyjnienia opatrunku fikuśnym plastrem. Wtrącił gdzieś między słowami Solane: – Plastrów z Batmanem nie mam. Mogę zawiązać kokardę, też będzie ładnie.
    Na szczęście zdążył się ulotnić do kuchni przed głośnym okrzykiem, bo inaczej chyba coś by w nim pękło (i to raczej nie błona bębenkowa). Dopóki jednak dzieci nie dotyczyły go w poważniejszym stopniu, nigdy nie wtrąciłby się do ich wychowywania. W końcu to nie jego bratankowie, nie jego pociechy, nawet nie rodzina, więc jeśli mógł ich karcić, to tylko w przypadku, gdy niszczyliby coś w jego domu. Jeśli chodziło o inne aspekty, nie zamierzał się zbytnio wtrącać, od czasu do czasu może pozwalając sobie na drobną uwagę. Ot, z potrzeby bycia zgryźliwym.
    Stanął przy zlewie, naprzeciwko drzwi prowadzących do salonu. Zdążył już wyrzucić zakrwawioną gazę i odłożyć plaster na swoje miejsce, a także poprawić ułożenie kilku rzeczy na blacie, chociaż przed momentem tam posprzątał.
    - Dlaczego miałbym ją wyrzucić? – odpowiedział, trochę zdziwiony, nawet się nie odwróciwszy. Chwycił od razu czajnik i zaczął nalewać do niego wody. Oczywiście dla czterech osób, bo w domu nie posiadał żadnego napoju prócz kawy, herbaty, alkoholu i wody, więc nie mógł zaoferować chłopcom niczego innego prócz tego drugiego. – Jest dobra – oświadczył tuż po tym, jak wyciągnął małą paczuszkę, już opróżnioną do połowy, oglądając ją skrupulatnie. Chyba Solane nie myślała, że każdy prezent od niej Auerbach wyrzucał natychmiast, gdy sobie poszła? Było mu tylko wstyd, gdy po raz kolejny coś mu przynosiła, bo nie miał dla niej nic w zamian. Mało tego, nie zadał sobie wysiłku zastanowienia się, co właściwie lubiła, co mógłby dla niej zrobić, co podarować. Wtedy robiło mu się jeszcze bardziej głupio, chwilę później Candover przybywała z kolejnym obiadem i koło się zamykało.
    Przyjął za oczywiste, że goście mogli zostać, dlatego też nie odezwał się na pytanie ani słowem. Wyciągnął tylko z szafki dwa kubki i dwie szklanki – u niego w domu znajdowało się po dwie sztuki wszystkich najpotrzebniejszych przyborów kuchennych, więc nie był w stanie wszystkim zapewnić kubków – a potem oparł się o blat tyłem, obserwując przez drzwi naprzeciwko scenkę w salonie. Bliźniacy dalej byli zaaferowani nowym opatrunkiem, który dokładnie oglądali oraz ostrożnie dotykali, a za nimi…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Matthew od razu się spiął, lecz nie pobiegł do sąsiedniego pokoju. Zostawił tam otwartą klapę pianina, a wszystkie klawisze znajdowały się, golusieńkie, na wierzchu; gdyby któryś z chłopców odważył się dotknąć któregokolwiek z nich, albo, co gorsza, bębnić w nie po omacku, Auerbach nie wytrzymałby ich obecności ani chwili dłużej. Powinien teraz iść i zabezpieczyć instrument, lecz nie chciał wyjść na przewrażliwionego – postanowił, iż zrobi to przy okazji, wtedy gdy zaniesie już herbatę do salonu.
      - Chyba zasłużyłem na kawałek ciasta – wypalił nagle, przypomniawszy sobie o siatce, którą Solane machała w przedpokoju, żeby przekupić gospodarza i ewentualnie wynagrodzić mu wszelkie niedogodności. – Twoje?
      Oczywiście chętniej skosztowałby autorskiego wypieku Candover, ale ciasto z okolicznej cukierni też mu smakowało. Widocznie się trochę rozchmurzył i zapomniał o wielkiej kałuży w przedpokoju, skoro zagaił o swojego rodzaju nagrodę.

      Usuń
  47. Co jakiś czas sprawdzał, czy bliźniacy dalej siedzieli na swoich miejscach, szczególną uwagę zwracając oczywiście na pianino. Gdyby tylko chciał, potrafiłby się nimi zająć w trochę cieplejszy sposób, choć pewnie znacznie różniący się od tego, który fundowały chłopcom zauroczone nimi mieszkanki Mount Cartier. Wystarczyło przypomnieć sobie tekst o kokardzie i już wiadomo było, że Auerbach nie tarmosiłby małych za policzki, nie głaskałby ich po głowie i nie pytał, do ilu nauczyli się liczyć tydzień temu w przedszkolu, ale zachowywał się jak starszy, lekko złośliwy brat (w tym przypadku może bardziej pasowało określenie wujek) i dokuczał im na każdym kroku. Zupełnie jak przed przyjazdem do miasteczka; wtedy nie miał żadnych problemów z nawiązaniem kontaktów z dziećmi. W tej chwili jednak odpychał od siebie każde, nie miał nawet ochoty z nimi rozmawiać, nie chciał słyszeć wysokich głosików ani krzyków, pragnął tylko świętego spokoju. Dwójka szkrabów, którą przyprowadziła Solane, wcale nie pomagała mu się odprężyć, wręcz przeciwnie – zwykle dosyć zrelaksowany w obecności Candover, teraz zachowywał się jak kukła. Pewnie nawet dało się to poczuć, gdy odsuwał się, by zrobić miejsce kasjerce.
    Jeszcze ostatni raz upewniwszy się, że ukochanemu instrumentowi nic nie zagrażało, odwrócił się przodem do blatu, czekając, aż woda zacznie się gotować. Faktycznie, herbatę pijał bardzo rzadko, właściwie tylko wtedy, gdy mróz porządnie dał mu w kość. Poza tym robił to tylko w towarzystwie Solane, uznając gorący napój za sensowny w spożywaniu tylko przy rozmowie (jeśli tak szumnie można nazwać jego skromne odpowiedzi i słowotok Candover). Do samotnego drinkowania przyzwyczaił się niezwykle szybko, lecz herbatę uważał za coś zupełnie innego; po prostu zostawił ją w spokoju.
    Popatrzył na żywicielkę powątpiewającym wzrokiem, słysząc jej nieskromną odpowiedź.
    - Nikt cię tak nie pochwali, jak ty sam – wymruczał tak samo poważnym tonem, jak zawsze, ale Solane już chyba przyzwyczaiła się do żartów wypowiadanej w podobnej konwencji. Do poczucia humoru Auerbacha należało po prostu przywyknąć. Zazwyczaj jego dowcipy zawierały w sobie nutkę złośliwości czy przytyku, więc przy nowo poznanych ludziach powstrzymywał się od humorystycznych wstawek. Jeszcze spaliłby znajomość na panewce.
    Wyciągnął z jednej z szafek dawno nie używany dzbanek, który zostawił w domu chyba poprzedni właściciel; Matt odziedziczył po nim jeszcze kilka garnków, całkiem porządną patelnię oraz sztućce, dlatego też właściwie nie musiał kupować żadnych naczyń. Teraz postanowił wykorzystać jedną z części szkliwa do przygotowaniu herbaty – koniecznie chciał uniknąć pozostawienia na dnie fusów, a z racji tego, że posiadał tylko jedno zamykane sitko, które mieściłoby się w szklankach, postanowił wykorzystać to większe (tak, zaopatrzył się w dwa, gdy zorientował się, że Solane miała zamiar zachodzić do niego częściej, niż raz tygodniu), żeby nie męczyć się z zaparzaniem w każdym kubku z osobna. Ściągnął czajnik z ognia, a już moment później w kuchni rozszedł się przyjemny, słodki zapach. Przykrył dzbanek jakimś średniej wielkości talerzykiem, coby herbata za szybko nie wystygła.
    Spojrzał pytająco na Candover, zastanawiając się przez pierwsze kilkanaście sekund, o jakie pułapki jej chodziło. Dopiero gdy dostrzegł bose stopy, przypomniał sobie o kałuży; cóż, chodzenie w mokrych skarpetkach nie należało do najprzyjemniejszych, więc widok wcale go nie zdziwił. Teraz żałował, że od razu nie chwycił za mop, wtedy blondynka nie zaliczyłaby niezbyt miłej przygody.
    - Jeśli położysz je na kaloryferze, szybciej wyschną – pouczył ją jak małą dziewczynkę, która nie znała podstawowych praw fizyki. Nie w smak było mu obserwowanie, jak Solane kroczyła po zimnych płytkach całkiem boso, lecz nie był w stanie jej zaoferować ani damskich skarpetek, ani tym bardziej obuwia, a założenia swojego z pewnością by odmówiła. Nie zdążył jednak nic na ten temat powiedzieć, bo już padło następne pytanie. – Miałem. Lepiej idź do salonu, możesz wziąć herbatę, a ja zaraz przyjdę z ciastem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to bardzo proste – podłoga w salonie była wyłożona parkietem, a dodatkowo znajdował się tam też dywan, więc czekanie, aż jedna z części garderoby wyschnie, nie musiała być płytkową udręką. Auerbach ani słowem nie odezwał się, że wygania z kuchni Candover dla jej własnej wygody, więc pewnie nie wyszło to najtaktowniej, ale może chociaż skutecznie. Najwidoczniej nie przyjmował odmowy, bo, chcąc samemu zabrać się za nakładanie ciasta, już zabrał się za szukanie noża i aż czterech talerzy. Jak znał życie, będzie musiał poświęcić swój dla któregoś z chłopców, a sam zje kawałek później.

      Usuń
  48. Przez kilka lat pobytu w Mount Cartier Auerbach nie zdążył zaznajomić się z ludźmi na tyle, by potrzebować więcej kubków niż dwa (na początku posiadał jeden, więc podczas pierwszych odwiedzin Solane nie pił nic). Nikogo nie zapraszał na obiady, nie miał też w okolicy żadnych krewnych, a jego rodzicom, nie odzywającym się od wyjazdu syna, widocznie nie chciało się lecieć średnio bezpiecznym samolotem do mieściny leżącej gdzieś pomiędzy górami a lasem. Zresztą, taki był cel przeprowadzki – Matt nie chciał utrzymywać z nikim kontaktu. Tutaj jednak było to niemożliwe, bo w małych miejscowościach choćby relacja rzemieślnik-klient robiła się coraz bardziej zażyła z każdą kolejną wizytą w warsztacie. Wystarczyły pytania typu „Jak idzie remont, Matt?”, „Byłeś u Candoverów po tę taśmę? I jak, dobra?”, „Mam w domu zepsute skrzypce, nie chciałbyś się z nimi poznać?”. Pomijając już fakt, że wszyscy zwracali się do niego po imieniu – nie wliczając w to dzieci – to każdy dokładnie wiedział, ile Auerbach miał w domu talerzy, jakiej słuchał muzyki, co grał (i że w ogóle grał), jak długo remontował pokój na piętrze, ile kupił jajek w sklepie. Wszyscy jednak zręcznie omijali temat wódki, co zadziwiało Matta za każdym razem: wtrącali się w każdy aspekt jego życia, ale ignorowali wszystkie problemy, pytając tylko o rzeczy błahe, codzienne. Szczerze powiedziawszy, pasowało mu to bardzo, więc cierpliwie odpowiadał kwestionującym go klientom. Dzięki nim nie zatracił jeszcze zdolności mówienia, chociaż zauważył, że zasób słownictwa zmniejszał się z każdym kolejnym rokiem spędzonym w Mount Cartier. Po prostu nie potrzebował specjalnie wyszukanego języka, wystarczyło się tylko porozumieć. Całe szczęście, że od czasu do czasu wybierał się do biblioteki po coś nowego do poczytania (pani tam pracująca z pewnością pamiętała każdą książkę przez niego wypożyczoną), bo inaczej zgnuśniałby całkowicie.
    Jego rady bywały czasem śmieszniejsze niż zamierzone żarty, więc nic dziwnego, że Solane uznała jedną z nich za zabawną. Zwracanie uwagi prawie trzydziestoletniej kobiecie, co powinna zrobić, by jej skarpety szybciej wyschły, było bardzo w stylu Auerbacha. Za każdym razem, gdy ktoś przychodził do niego zapytać o jakąś złotą myśl, odpowiadał bardzo prosto i do bólu logicznie, bardzo często ograniczając dialog do dwóch zdań: „Nie chcę tego robić, Matt, jak mam się zachować?” – „Nie chcesz, to nie rób tego”. Tyle byłoby ze wspaniałych życiowych wskazówek udzielanych przez szewca.
    Candover znalazła się w salonie, więc sumienie mężczyzny było na razie spokojne i nie musiał się martwić o niczyje zmarznięte stopy (choć brzmiało to dosyć irracjonalnie, to przecież było chyba całkiem zdrowym objawem; wyglądało na to, że zdążył się już trochę przyzwyczaić do Solane). Spokojnie zabrał się za krojenie ciasta, wbrew wątpliwościom rozmówczyni całkiem sprawnie posługując się nożem. Już kilkanaście sekund później na talerzach pojawiły się dosyć zgrabnie wykrojone kawałki, a Auerbach odwijał nieco bardziej papier skrywający babeczki z budyniem dla chłopców. Ciastkom poświęcił trochę mniejszy spodek, który udało mu się znaleźć podczas przeszukiwania szafek, uprzednio podłożywszy pod spód ręczniki papierowe. Pamiętał przecież o uwadze Candover.
    Przysłuchiwał się uważnie rozmowie dobiegającej do niego z salonu, gdy składał na którąś połówkę z kolei wyprostowany papier po słodyczach przeznaczonych dla bliźniaków. Na dźwięk słowa „pianino” nie omieszkał zajrzeć kontrolnie przez drzwi, by sprawdzić, co się działo. Na szczęście chłopcy siedzieli grzecznie na kanapie, powstrzymywani skutecznie przez Solane przed ruszeniem się z miejsc. Coś jednak go tknęło w środku; chyba nie potrafił być obojętny wobec każdego, kto w jakikolwiek sposób zainteresował się instrumentem. Wziął w ręce wszystkie trzy naczynia, które postawił na stole przed odpowiednimi osobami. Sam zajął miejsce na jedynym fotelu w salonie, kanapę zostawiwszy dla kasjerki oraz jej bratanków. Zresztą, teraz znajdował się bliżej pianina, więc zamknął je z cichym trzaskiem, obróciwszy się na siedzisku do tyłu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Jak zjecie ciastko, to możemy coś zagrać – oznajmił łaskawie. Przypomniał sobie nagle, że nie przyniósł łyżeczek dla siebie ani dla Solane, więc jeszcze raz się podniósł, żeby zrobić kolejny kurs do kuchni, a potem wrócić z odpowiednimi sztućcami. Jakież było jego zaskoczenie, gdy zobaczył bliźniaków żwawo zajadających swoje babeczki! Nie sądził, że jego zachęta podziała na nich w taki sposób. Zwłaszcza ten, który pytał o pianino, bardzo szybko poruszał ustami, a Auerbachowi wydawało się, iż obydwaj zaraz się zakrztuszą.
      - Chyba nie powinienem tego mówić… - uśmiechnął się krótko pod nosem, opuszczając głowę. Podsunął Candover łyżeczkę, samemu ponownie wygodnie układając się w fotelu. – Powoli. – Wyciągnął rękę i chwycił za łokcieć Alexa, żeby powstrzymać go przed ugryzieniem zdecydowanie za dużego kęsa babeczki. – Masz, popij sobie. Pianino nie ma nóg, nie ucieknie.
      Wyjął z dzbanka sitko, a potem nalał chłopcu herbaty do kubka, nie ominąwszy też jego brata i cioci. Tylko sam nie uraczył się wciąż gorącym napojem, stwierdziwszy, że na razie brak w nim ochoty na coś prócz ciasta wiśniowego.
      - Tak właściwie, co się stało? – skinął brodą na odsłonięty opatrunek na nodze czterolatka, zwracając się do całej trójki.

      Usuń
  49. Oczywiście natychmiast pożałował swojej propozycji, a jeszcze wcześniej pytania o wypadek. Wykrzywiając palce, patrzył gdzieś w podłogę, jak gdyby miało to go uchronić przez zdecydowanie zbyt piskliwym przekomarzaniem się dwóch młodych chłopców. Dopiero gdy się nieco uspokoili, zaszczycił spojrzeniem Solane, a później dwóch pozostałych gości siedzących obok niej. Pokiwał głową na znak, że zrozumiał, co się stało, choć nie do końca wiedział, po co była mu podobna wiadomość. W zasadzie nie interesowało go to, podobnie jak nie miał ochoty udostępniać pianina upapranym w budyniu, jeszcze nie do końca skoordynowanym z resztą dłoni palcom. Nie znosił zmuszać się do niczego, ale jeszcze gorzej się czuł, nie dotrzymując danego słowa, więc raz wypowiedzianą obietnicę spełniał za wszelką cenę, ryzykując nawet wyjście z bezpiecznej strefy pozbawionej kontaktu z dziećmi. Jeszcze raz zerknął na Candover, a potem podał Alexowi papierowy ręcznik, sugerując jednoznaczne, że bliźniak powinien dokładnie oczyścić ręce, zanim w ogóle zabierze się za jakiekolwiek muzykowanie.
    Talerzyk z ciastem wiśniowym, który przed chwilą wziął razem z łyżeczką, teraz odstawił z powrotem na stół wraz z nietkniętym deserem. Westchnął cicho, po czym podniósł się z fotela i odsunął go trochę na bok, by móc wysunąć taboret przysunięty zdecydowanie zbyt blisko pianina. Nie czuł się żadnym wirtuozem; na zajęcia z gry chodził tylko dwa lata - taki czas nie czynił z nikogo zwycięzcy Konkursu Chopinowskiego. Znał tylko podstawy, a że nigdy nie rozstawał się z instrumentem, to palce nie wychodziły z wprawy i chociaż Auerbach nie cofał się w swojej muzycznej edukacji. Co prawda, Mount Cartier skutecznie uniemożliwiło mu kontakt z innymi artystami – prócz dwóch czy trzech w miasteczku, z czego jeden ledwo słyszał – oraz poszukiwanie nut w Internecie, ale przez to tylko dodatkowo się rozwinął, musząc grać coraz więcej utworów na podstawie tego, co usłyszał.
    Podniósł klapę zakrywającą klawiaturę.
    - Ciociu, będę muzykiem! – Usłyszał za sobą podekscytowany głos i zmarszczył brwi, zamknąwszy od razu oczy. Znowu próbował odciąć jeden zmysł za pomocą ograniczania drugiego, ale słabo mu to szło.
    - Nie, ja będę lepszy od ciebie! – to drugi chłopiec, już wyraźnie obrażonym tonem.
    - Nieprawda!
    - Odczep się! – Auerbach zarejestrował głuche uderzenie, co chyba oznaczało bójkę na kanapie. Tego już nie mógł znieść.
    - Żaden z was nie będzie. – Odwrócił się, obdarzając beznamiętnym spojrzeniem małą szarpaninę. Głos mu drżał, przesycony irytacją, a szczęki niebezpiecznie się zacisnęły. – Muzycy słuchają, a nie drą się jak stare prześcieradła. – Przysiadł na małej części taboretu, zostawiając jego lwią część dla swoich nowych uczniów, po czym poklepał wolne miejsce obok siebie.
    Musiał chwilę poczekać, aż obrażeni książęta podniosą się z kanapy, a potem zmieszczą się jakoś na reszcie krzesła. Matthew od razu powstrzymał jedną z czterech dodatkowych rąk, próbującej z impetem uderzyć w jeden z białych klawiszy.
    Spokojnie nacisnął jeden durowy akord, brzmiący jak najlepszy lek na zmęczone uszy. Jak do tej pory bliźniacy siedzieli dosyć potulnie obok, może przytłoczeni trochę bliskością Auerbacha, może zmieszani jego ostatnim małym wybuchem irytacji. W końcu ponownie chwycił ich za nadgarstki, po czym ułożył dłonie na tych samych klawiszach, które on sam przed chwilą wybrał, tak, żeby chłopcy mogli zagrać ten sam akord, tylko w stronę rozszerzonej skali.
    Chyba trochę ośmieleni, zaczęli w dziwnym rytmie i bardzo delikatnie naciskać na klawiaturę, a na ich twarzach malowało się ogromne skupienie. Szewc obserwował ich uważnie, nie chcąc wtrącać się w tę zabawę; była do przyjęcia, wszystko ładnie brzmiało, a przecież o nutach nie będzie mówił czteroletnim chłopcom. Może za rok, za dwa mógłby ich czegoś nauczyć, ale póki co… wolał się w to nie mieszkać. Dobrze, że chociaż mieli czyste ręce!
    Chwilę później jednak zaczęli bawić się w wirtuozów, raz po raz naciskając losowe klawisze. To już mniej trafiało w muzyczny gust Matta, ale tylko skrzywił się, bo gra wciąż była dosyć cicha.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - A po co są te czarne? – spytał nagle Alex, zdecydowanie bardziej zapalony entuzjazmem od brata.
      - Klawisz jak klawisz – odmruczał mu szewc, pragnąc jak najszybciej zbyć małego odkrywcę świata. Co miał mu powiedzieć? Tłumaczyć całą teorię muzyki, tony, półtony, gamy? Ostatnim, czego pragnął, to cały kwestionariusz dotyczący funkcji poszczególnych części pianina.
      - Ciociu, po co są te czarne? – nie dawał za wygraną chłopiec, na chwilę rezygnując z tworzenia muzyki na rzecz odwrócenia się do Solane.

      Usuń
  50. Jedno Matthew mógł powiedzieć na pewno: jeśli już pałałby sympatią do któregoś z bliźniaków, na pewno nie byłby to Alex. Szewc nie miałby na tyle cierpliwości, by nadążyć za jego wiecznym znudzeniem lub głowić się nad zajęciem, które się chłopcu szybko nie przeje. Kiedyś nie widział żadnego problemu w nieustannym opiekowaniu się dziećmi, teraz stał się na to zbyt osowiały, a wszelka energia, którą emanował jeszcze miesiąc przed wyjazdem do Mount Cartier, ulotniła się jakąś nieznaną mu drogą. Wszelkie źródła pomagające mu w utrzymaniu dobrego nastroju oraz ogólnej życiowej witalności zniknęły szybciej, niż mógłby się spodziewać, a już niedługo potem wylądował w miasteczku tylko trochę bardziej cywilizowanym niż wioska amiszów, wysysającym z każdego resztki młodzieńczego zapału.
    Nic więc dziwnego, że ze skrzywioną miną odprowadził Alexa wzrokiem, gdy ten postanowił zrezygnować z grania już po kilku minutach od zaczęcia. A to właśnie on najbardziej wyrywał się do dotknięcia pianina, do naciskania klawiszy, to on właśnie chciał zostać natychmiastowo muzykiem. Alan podchodził do wszystkiego z większą rezerwą, ale i zaciekawieniem, a chociaż to jego brat zadawał mnóstwo pytań, to właśnie on zdawał się rozumieć więcej.
    Auerbach schylił trochę głowę, żeby móc popatrzeć na siedzącego obok chłopca. Twarz mu się wydłużyła, a on sam nie wyglądał już na zdenerwowanego, tylko zwyczajnie… smutnego. Oczywiście, umiał zagrać całkiem sporo rzeczy, ale chyba wolał zatrzymać je tylko dla siebie. Obejrzał się jeszcze przez ramię, żeby zerknąć na Solane, której obecność w tym momencie jeszcze dodatkowo go osaczyła. Pokręcił przecząco głową. Występowanie przy kimkolwiek, zwłaszcza przy dzieciach, okazało się widocznie za dużym mostem do tego, co zostawił już za sobą.
    - Umiałem – postanowił trochę się wytłumaczyć, rezygnując na moment z krótkiego „nie”. Bliźniacy potrzebowali najwyraźniej trochę dłuższych odpowiedzi niż ich ciotka. – Ale zapomniałem.
    Korzystając z tego, że Alan postanowił przestać bawić się klawiszami, przykrył klawiaturę drewnianą klapą. Postarał się zignorować przygnębione westchnienie cierpliwszego z chłopców; nie zaszczycił go nawet spojrzeniem, czując, że patrzenie, jak po raz kolejny kogoś zawodził, tylko by go rozdrażniło.
    - Kiedy sobie pan przypomni? – Dopiero po kilku chwilach dotarło do niego kolejne pytanie, tym razem zakładające od razu, że Auerbach w najbliższym czasie da im prywatny koncert. Wstał z taboretu, po czym podszedł do okna, żeby wyjrzeć przez nie, właściwie nie wiadomo w jakim celu. Przejechał kciukiem i palcem wskazującym nad ustami tak, jak gdyby poprawiał wąsy.
    - Jak będę mieć czas na granie – odparł beznamiętnym tonem, dusząc w sobie od razu nasuwające się na koniec języka „nigdy”. Oparł się na wyprostowanych ramionach o parapet, jeszcze przez moment obserwując coś za szybą, a potem wrócił na swoje dawne miejsce na fotelu. Jak gdyby nigdy nic nalał sobie herbaty, zupełnie zignorowawszy mało przyjemną ciszę, która zapadła, gdy zawiedziony bliźniak usiadł na kanapie, a drugi zajął się swoją babeczką, wciąż zerkając na Auerbacha spod zmarszczonych brwi. Sam szewc wziął ponownie w dłoń talerz ze swoim ciastem; uważał swoje pierwsze spotkanie z chłopcami za mało udane – ale nie spodziewał się niczego innego.
    Utkwiwszy spojrzenie w punkcie gdzieś ponad ramieniem Solane, zaczął spokojnie przeżuwać pierwszy kęs wiśniowej słodycz. Delektował się długo wyczekiwanym spokojem - zdołał już zabić nawet w najmłodszych obecnych w salonie chęć do jakiegokolwiek działania, czyniąc atmosferę gęstą i apatyczną.

    OdpowiedzUsuń
  51. Nie zdążył się jeszcze dobrze przyzwyczaić do coraz częstszej obecności Solane, więc nic dziwnego, że nagłe pojawienie się chłopców trochę go zbiło z pantałyku. Zakłócili jego niemalże dwuletni spokój i to w sposób brutalniejszy, niż Candover. Ona wemknęła się w mały świat Auerbacha w bardziej naturalny sposób, stopniowo, bez szaleństw, trochę uspokajając szewca ciepłym obiadem i brakiem pytań. Bliźniacy oczywiście nie posiadali żadnej intuicji, a zresztą nie mogli wiedzieć, dlaczego pan, którego odwiedzała ich ciocia, był dla nich tak niemiły. Zazwyczaj pewnie spotykali się z dużo cieplejszym przyjęciem, bo ogólnie prezentowali się całkiem pociesznie, a i bystrości umysłu nie dało się im odmówić. Może i Matthew chciałby, żeby i w jego domu czuli się dobrze, ale nie potrafił się zdobyć na wskrzeszenie w sobie odrobiny pozytywnych uczuć, koniecznych w procesie zaskarbiania sobie sympatii małego człowieka. Dzieci stroniły od groźnych, mrukliwych mężczyzn i szewc zdawał sobie z tego doskonale sprawę, mało tego – czasem specjalnie stawał się nieprzyjemny wobec malców, którzy go zaczepiali, byle tylko żaden do niego nie wrócił. Dla bliźniaków i tak był o wiele oszczędniejszy w złośliwościach, a żeby zapewnić sobie trochę ciszy, przez moment poszedł im nawet na rękę, prezentując pianino. Być może po kilku wizytach przełamie się, spełni zachciankę Alana, zagrawszy mu coś mało skomplikowanego, przyjemnego w odbiorze. Przecież nie miałby problemu z wyszukaniem odpowiedniego utworu.
    Nie zwrócił najmniejszej uwagi na to, co działo się w pokoju. Spojrzenie wciąż miał utkwione w jednym punkcie ściany, a szczękami mało energicznie przeżuwał kolejny kęs ciasta, prawie nie odczuwając jego smaku. Nie wiedział, jakim sposobem nagle chłopcy znaleźli się na dywanie i dlaczego trzymali w rękach samochody, a nie siedzieli na kanapie, zajadając babeczki. Słowa Solane przeleciały obok niego, w ogóle nie zostawiwszy po sobie śladu; tkwił w dziwnym otępieniu aż do momentu, gdy Alex nie zaczął udawać sygnału wozu strażackiego, nadjeżdżającego na ratunek ludziom ze zderzonych na dywanowej drodze aut. Aż się wzdrygnął.
    Odstawił talerz z połową kawałka, a potem sięgnął po herbatę. Zdążyła już trochę wystygnąć, więc kilka sekund później postanowił ugasić nią pragnienie jak pierwszym lepszym sokiem. Duszkiem wypił całą zawartość szklanki, czując się wreszcie trochę przywróconym do rzeczywistości. Na jego twarzy nie malował się już smutek, tylko skupienie – wpatrywał się znowu w bliźniaków, uważnie śledząc ich zabawę.
    – Nie chodzi o to, że nie lubię… – zaczął, ale urwał praktycznie natychmiast, zacisnąwszy usta w wąską kreskę. Ucieszył się, że Solane zaczęła już zupełnie inny temat, bo w przeciwnym razie musiałby kończyć niefortunne zdanie, jakoś uzasadnić, dlaczego zachowywał się tak, a nie inaczej.
    Pokręcił przecząco głową. Gdyby Candover wiedziała, jak przyłożył się do rozeznania się w rozkładzie godzin pracy kasjerów w sklepie ogólnym, to chyba nigdy by już go nie odwiedziła. W końcu dosyć bezczelnie jej unikał, choć nie dlatego, że go irytowała czy wolał z nią nie rozmawiać; wywoływała w nim po prostu poczucie winy, a to ostatnie, czego by sobie teraz Auerbach życzył w swoim życiu. Dopóki jednak nie kupował przy Sol alkoholu, wszystko wydawało się układać całkiem pomyślnie.
    – Byłem zajęty. W pracy – wyjaśnił pokrótce, nie wdając się specjalnie w szczegóły. Tyle chyba wystarczyło Solane, bo przecież doskonale zdawała sobie sprawę, jak zajęty mógł być szewc w tak gorącym (zimnym?) sezonie. Niejednokrotnie sam nie wiedział, w co miał ręce włożyć, nie mówiąc już o myśleniu o jakimś wolnym czasie. – Dzisiaj trochę wcześniej skończyłem.
    Znowu się zamyślił, więc zrobił dłuższą pauzę. Ludzie z wypadku drogowego chyba zostali już odratowani, bo teraz samochody normalnie poruszały się po drogach z wieloma zakrętami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Kiedy ty wyjeżdżasz? – spytał nagle, po raz pierwszy od dłuższego czasu spoglądając na rozmówczynię. Zmierzył ją przenikliwym spojrzeniem, zupełnie nie rozumiejąc, co młoda dziewczyna mogła chcieć robić w takiej mieścinie na końcu świata. Właściwie nie wiedział, czy Solane kiedykolwiek wybrała się na jakąś dalszą wycieczkę, czy może całe życie tkwiła w Mount Cartier, wraz z braćmi prowadząc sklep? Matt widział ją raczej w dużym, tętniącym życiem mieście, niż tutaj, stąd też wzięło się jego pytanie, pewnie dosyć niejasne dla Candover.

      Usuń
  52. [Trochę późno, ale w końcu przyszłam odpisać :)
    Cześć, ja również kojarzę Solane, chyba miałyśmy wątek, tylko że z drugą moją postacią. Jak się mylę popraw, ale tak jakoś coś mi świta. Bardzo mi miło, że Dina się i Tobie i Sol podoba, i chętnie bym coś napisała, ale widzę, że masz już limit wątków, więc po prostu się przywitam, o. :)]

    Dina

    OdpowiedzUsuń
  53. [W takim razie czekam niecierpliwie ;)]

    Dina

    OdpowiedzUsuń
  54. [Nie ukrywam, że bardzo bym chciała, żeby Haf okazał się tą postacią, z którą uda mi się w końcu napisać, poza fajnymi wątkami, jakąś większą nocię. Bo na karcie poległam (aczkolwiek dziękuję za opinię, miłe słowa zawsze dobrze usłyszeć). ;)
    Uf, to chyba dobrze, że jednak się zdecydowałam na to zdjęcie. Solane nie wygląda na kogoś, kto mógłby mnie przerazić (prędzej Hafa), proszę więc dać mi znać, kiedy znajdzie się u ciebie miejsce na jakiś wątek, bo chętnie bym się w coś z tobą i twoją postacią wkręciła. ;)]

    Haf

    OdpowiedzUsuń
  55. [ Jako jabberwocky'ego najlepiej. :D W sumie to jest z tym problem. Akrobatką można ją nazwać, bo dzieciństwo i bardzo wczesną młodość spędziła w cyrku, grzybiarką tak naprawdę nie jest, ale mieszkańcy MC mogą myśleć, że jest, a z kolei z wykształcenia jest... skończyła energetykę i chemię jądrową. Pomogłam? Pewnie nie. Może być po prostu przyjezdna bezrobotna?

    Cześć, cześć, prawda, że niezły patent z tą zmianą wieku? Pewnie June tylko po to przyjechała do miasteczka, w którym nikogo nie zna, a więc nikt nie zna jej – żeby móc, w zależności od potrzeby, postarzać się i odmładzać.
    Też mam nadzieję, że zrobię tutaj więcej niż poprzednim razem! ]

    June Crabtree

    OdpowiedzUsuń
  56. [ W sumie... nakupowała sobie książek o grzybach i studiuje, więc jak zacznie się na nie (na grzyby, nie książki) sezon, to może już będzie odróżniała trujące od zdatnych do jedzenia. Ale popatrz, popatrz, tyle umiejętności, a pracy nie ma, co za świat! Pewnie to dlatego że nauczyłem w życiu się/ paru rzeczy – wszystkich źle. ;D
    Rozumiem, rozumiem i widzę limit, więc nic nawet nie sugeruję. Ale skoro raz na rok, to zapraszam za te dwanaście miesięcy... o ile jeszcze będę żyła. :D ]

    June Crabtree

    OdpowiedzUsuń
  57. [Aj, wiedziałam, że o czymś zapomnę i padło na dostęp do Internetu. Zawsze można powiedzieć, że Maddie sprzedaje na stronie raz na jakiś czas, a tak to przeważnie biżuterię rozdaje.
    Noszenie na sobie kości jest odrzucające, przyznam tu Solane rację. Ale całkiem ładnie takie błyskotki wyglądają.
    Dziękuję bardzo, będę się dobrze bawić c:]

    Maddie Omalley

    OdpowiedzUsuń
  58. [Ależ Charlie nie tyle, co nie lubi Mount Cartier (bo to przecież takie piękne wypizdowie jest), ale nie ma z nim dobrych wspomnień, a ponadto – ściągnięto ją tam siłą, kiedy zachłysnęła się już wielkim światem. Bardzo dziękuję za powitanie i miłe słowa (zakochałam się po uszy w tej sukience również), muszę jednak nadmienić, że Charlie absolutnie nie straszy przy barze – w „BnB” jest aniołem wcielonym, bo za bardzo jej zależy na pracy, aby móc sobie pozwolić na foszki i kręcenie nosem. Tym razem na pewno zabawię na dłużej i pewnie bardziej poczuje Charlie – z Zereldą to było drugie podejście i powinnam była wiedzieć, że zmiana wizerunku wcale niekoniecznie pomoże ze złamanie jej klątwy. : D Przy okazji – gratuluję doboru nowe zdjęcia, jest śliczne. <3 Szkoda, że zawsze trafiam, jak masz fulla z wątkami…]

    CHARLIE EARNSHAW

    OdpowiedzUsuń
  59. [Po dłuższym zastanowieniu uznałam, że masz rację i nie zrobię z niego takiej zrzędy co to nie lubi swojego miasteczka :) I trochę mnie to natchnęło do rozwinięcia historii.
    Zauważyłam drobnym druczkiem "Wątki 5/5" czy to znaczy, że limit wyczerpany i ze swoim muszę ustawiam się w kolejce?? ;)

    Ryan

    OdpowiedzUsuń
  60. [Ale przecież ja nie poganiam ani nic, w sumie to sądziłam, że po powitaniu postanowiłaś mi już nie odpisywać, nie zauważyłam nawet, że razem z Hafem dostało nam się miejsce w limicie. ;P
    Nigdzie się stąd póki co nie wybieram, wiec spokojnie, take your time, na studiach stałam się człowiekiem bardzo cierpliwym. ;)]

    Hafza

    OdpowiedzUsuń
  61. Nie do końca rozumiał fenomen Mount Cartier. Oczywiście, dla niego ta mieścina była idealnym miejscem, bo chciał zaszyć się gdzieś na końcu świata, w miejscu, w którym nie istniała porządna linia telefoniczna, a śnieg odcinał praktycznie kontakt ze światem zewnętrznym. Czas płynął tu nie tyle wolniej, co po prostu inaczej – Auerbach przyłapał się na tym, że samoistnie przestał spoglądać często na zegarek, za to rytm życia wyznaczały mu po prostu wschody i zachody słońca. Brzmiało bardzo sielankowo, lecz w praktyce Matt dusił się w podobnej atmosferze, a już z pewnością zabijał wszelkie ambicje, które kiedykolwiek zdążyły w nim wykiełkować. O ile dzieci bawiły się tutaj wyjątkowo dobrze, tak młodzi ludzie zdawali się gnuśnieć w małym światku pozbawionym łączności z ogromem wydarzeń, które miały miejsce poza granicami mieściny. Jedyną tutejszą rozrywką było obserwowanie przyjezdnych, a Auerbach doskonale widział, jak nastolatkowie skupiali się wokół nowej postaci, mogącej potencjalnie dostarczyć im jakichś nowych wrażeń. On przez jakiś czas także posiadał pewne kółko adoracji, jednakże jego fani szybko zorientowali się, że nie był najlepszym wzorem do naśladowania i znaleźli sobie innego idola. Sądził więc, że także w głowie Solane kiedyś narodził się pomysł wyjścia poza granice Mount Cartier, zobaczenia kawałka zupełnie innego świata, trochę bardziej zurbanizowanego, mniej dzikiego i prostego. On, gdyby tylko miał jakikolwiek powód wracania do miasta, zrobiłby to od razu – skoro jednak nie widział na horyzoncie nikogo, kto potrzebowałby go poza obecnym miejscem zamieszkania, siedział cicho. Tutaj przynajmniej przydawał się ludziom.
    Nie odpowiedział od razu. Milczał i bez większego zawstydzenia wpatrywał się w Solane, jak gdyby szukając w niej zaprzeczenia do tego, co właśnie usłyszał. Stukał lekko palcem w podłokietnik, natomiast szczęka trochę mu się przesuwała, jak gdyby mełł w ustach coraz to nowe słowa cisnące mu się na język. W końcu cicho westchnął i zrezygnował z obserwowania rozmówczyni, skupiwszy wzrok na bawiących się bliźniakach.
    - Lubisz być ekspedientką w sklepie? – spytał nagle, brzmiąc trochę ostrzej, niż zamierzał. Nie chciał jej strofować, ale trochę się podenerwował, widząc przed sobą młodą osobę, która najprawdopodobniej całe swoje życie spędzi w sklepie; nie rozumiał, jak mogło jej to nie przeszkadzać, bo sam miał zupełnie inną definicję szczęścia. Przynajmniej kiedyś miał – teraz zadowolenie opierało się na spokoju i monotonii. – Chciałabyś zastępować braci przez całe swoje życie? Nie masz innych marzeń? Planów?
    Nie mówił tonem wyrozumiałego wujka, próbującego podpowiedzieć dziecku swojego brata, jaką drogę powinno wybrać w dalszym etapie swojego życia. Chyba po raz pierwszy od przyjazdu do Mount Cartier widać było, że na czymś mu zależało – w tej chwili akurat na uświadomieniu Candover, że za granicami Mount Cartier wcale nie czyhało na nią niebezpieczeństwo, ale mnóstwo rzeczy, które mogła zobaczyć, poznać, dotknąć, spełnić marzenia, które z pewnością wykraczały poza małe miasteczko. Chyba, że Solane pragnęła zwyczajnie zaszyć się tutaj na zawsze z dwójką dzieci, mieć spokojną pracę i nie martwić się niczym... wtedy Auerbach z pewnością jej nie pojmie.
    Nie pozwolił jej odpowiedzieć, tylko dodał jeszcze szybko:
    - Wyjedź. Zawsze możesz tu wrócić.
    Wypowiedział to trochę łagodniej, pragnąc zatuszować swój wcześniejszy ostry ton. Widział już tutaj synów i córki marnotrawne, powracających w rodzinne strony z wojaży po wielkim świecie. Każda z tych osób zaspokoiła naturalną ciekawość świata, zobaczyła, co chciała, a potem wróciła tam, gdzie było najlepiej.

    OdpowiedzUsuń
  62. [No dobrze, bardzo się cieszę i może zapytam wprost – jakiej relacji potrzebujesz i najwyżej pokombinujemy coś pod tym kątem, oczywiście z zastrzeżeniem, że „nic na siłę”. : D]

    C. E.

    OdpowiedzUsuń
  63. [Ależ ja wcale nie chciałam iść w romanse między Charlie, a braćmi Solane. Myślałam o czymś zupełnie innym, ale rozumiem, tak jak pisałam wyżej – nic na siłę.]

    C.

    OdpowiedzUsuń
  64. [Ależ ja o żadną nikczemność posądzać nie chciałam, przysięgam, że nie takie były moje intencje! Zwyczajnie tyle lat już na grupowcach siedzę, że nawet mnie nawet już nie rusza, jak mnie ktoś zignoruje, it happens all the time. ;D
    Znaczy bo Haf się pojawił w Mount Cartier jak miał tak z pięć lat, matka go przywiozła i zostawiła, bo jej zawadzał w wielkiej karierze, więc raczej lata szkolne tutaj nam się nadawać będą niż znajomość od pieluchy. ;P Ale przyszło mi tutaj na myśl, że skoro Hafowi się trochę inaczej wygląda, niż przeciętnemu mieszkańcowi miasta (geny po tatusiu Pakistańczyku robią swoje), to mógł mieć na początku trudności z dopasowaniem się do reszty dzieciaków i trzymanie się z Sol i Jamesem to jak najbardziej dobry pomysł.
    Tak, możemy więc jak najbardziej pójść w taką przyjaźń, a jeśli to kiedyś tam nieodwzajemnione uczucie miałoby być dziełem Hafa, to... No on jest w moim założeniu typem, co nigdy nie zapomina i nawet po latach potrafi przeżywać, ale to już jego urok, do obmacywania bez pozwolenia by się na pewno nie zabierał. ;P]

    Hafza

    OdpowiedzUsuń
  65. [Pojechałam po bandzie z tym minimalizmem, nie ma co :D Z początku chciałam napisać coś więcej o Mae, ale ona na to nie pozwoliła, a ja w sumie tak właśnie wolę - odkrywać bohatera w wątkach i, o dopomóż Boże, notkach. Ale miło mi, że bez względu na tą osobliwą oszczędność da się moją Perron polubić.
    Solane i Mae dzielą niechęć do opuszczenia Mount Cartier, przynajmniej na stałe, ale to od Twojej pani bije ciepło i jakoś tak naturalnie wzbudza sympatię czytelnika. Props!
    Jak się sesja tylko uspokoi to rzucę się w wir wątków i może tutaj też przytuptam, a co. Dziękuję za miłe słowa i powitanie!]

    Mae Perron

    OdpowiedzUsuń
  66. [Hej, Sol (^-^)
    Co powiesz na wspólny wątek?
    Karta jest piękna. Czuję się nawet trochę podobna do Solane. Też rozwiązuje problemy wychodzeniem z domu i pieczeniem ciastek (^-^) ale raczej sama niż ze współwinnym, bo tak jak jej bracia mam młodszą siostrę, która niestety piec nie umie, więc jak robimy coś razem to najczęściej wychodzi zakalec xd
    Więc co powiesz na spotkanie Sol z moim dzieciakiem w trampeczkach (może kupi do tego czasu jakieś buty, ale raczej na to nie licz xd)?]

    Alex Hale

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Mi to osobiście nie przeszkadza. Sama się ostatnio obijam pomimo braku choroby, a w trampkach da się wytrzymać na mrozie (sprawdzone info). Jak będzie mnie stać na buty (czyt. jak będę miała pomysł na wątek) to coś Ci wymyślę. Oczywiście coś ciekawego i twórczego a nie "cześć-cześć-co dla pana?- ciastka - do widzenia - do widzenia" (^-^)]


      Alex Hale

      Usuń
  67. [Fakt, te siostry to robiły mu z życia piekło. Ja mam jedną i wystarczy. Nawet nie próbuję wyobrażać sobie tej kolejki do łazienki, więc biedny Finn. I choć z pewnością miał dosyć towarzystwa dziewczyn, z chłopakami też średnio się dogadywał. To poetycka dusza od dziecka, w piłkę grać potrafił tylko twarzą, gdy łamała mu nos. Za to popalał papierosy w wieku dziesięciu lat, umykając przed wzrokiem dziadków i sprawdzał czy umie latać, skacząc z drzew, by później płakać w gipsie. Ciekawe czy jej bracia chcieliby takiego kolegę, co to gardzi otwarcie piłką nożną... i jakąkolwiek inną piłką. W takim wieku to chyba jest zbrodnia.
    PS Co ona ma na szyi na tym zdjęciu? Do głowy przyszedł mi lis, co się dzieje?]

    Finn Rowe

    OdpowiedzUsuń
  68. [Ale pytasz czy Haf nie miał czasem 28 lat? Nie, w moim założeniu jest z rocznika '89. ;D
    Skoro już wzięłyśmy to założenie, a masz na przyszłość Solene konkretny plan, to zbyt wrażliwe serducho możemy zwalić na Hafa, a co, ja tam tak rozpaczliwie nie mam na niego żadnego planu, że mogę go praktycznie do każdego pomysłu naciągać ile mi się żywnie podoba. ;P
    Gdyby Sol wpadła z ciastem, to pewnie nie zostałaby wpuszczona za próg, bo Haf jest obecnie na etapie "sprzątam rzeczy taty, naprawdę sprzątam, a to, że leżą od dwóch tygodni tam, gdzie je zostawiłem to zupełny przypadek". (W sumie to on raczej odgruzowuje niż sprząta, noale.)
    Eeee, nie no, naprawdę nie wiem, wszystkie trzy pomysły się nadają, ty zadecyduj, powiedzmy, że kobiety mają pierwszeństwo, a że ja prowadzę faceta, to... Nie umiem podejmować decyzji, przyznaję się. ;D]

    Hafza

    OdpowiedzUsuń
  69. [Ty sobie ubzdurałaś, że jemu 28 lat, ja sobie ubzdurałam (serio, przepraszam, na oczy mi chyba padło), że mówiłaś o przyszłości. Jesteśmy kwita. :D

    A ja na to, że lubię się czasem pośmiać przy okazji wątku, więc cieszę się, że podjęłaś taką decyzję. :D A mięso to ewentualnie potem można na coś przyłożyć. (Widziałam to w filmie i czytałam o tym w książce, ale nigdy nie próbowałam tak w sumie...)

    Nudzisz się i chcesz zaczynać, czy zostawiasz brudną robotę dla mnie? ;D]

    OdpowiedzUsuń
  70. [Dobra, to bezczelnie zwalam na ciebie, bo szykuje mi się dość nieprzyjemny tydzień, więc... No tego.

    Spokojnie, bez pośpiechu, ja poczekam, studia mnie przede wszystkim cierpliwości zdążyły już nauczyć. ;D]

    OdpowiedzUsuń
  71. [Tak mi się wydawało, że niechęć do piłki nożnej skreśli jego szanse na przyjaciół płci brzydkiej. Nic dziwnego, taka zbrodnia nie może się obejść bez komentarza, smutek. Finn pewnie chodził nad jezioro i leżał na wodzie jak ostatni przychlast, bo to przyjemne i nie ma ludzi. To dopiero problem, jak znaleźć powiązanie z kimś, kto powiązań nie szukał, bo wolał ciszę, spokój i mimo ludzkiej niechęci, nie robił nic, na co nie miał ochoty.]

    Finn Rowe

    OdpowiedzUsuń
  72. [Cześć, cieszę się bardzo, że nie jestem w tym sama! Mam wrażenie, że przykuwanie spojrzeń starszych panów będzie ulubionym zajęciem Joyce, więc bardzo miło nam to słyszeć. I wątpię, żeby chciała stąd uciekać, takie rzeczy wymagałyby od niej wysiłku. :D Pięknie dziękuję!]

    Joyce Hamilton

    OdpowiedzUsuń
  73. Auerbach, jako osoba taplająca i babrająca się w swoich sentymentach od momentu przyjazdu do Mount Cartier, powinna zrozumieć Solane najlepiej. Jednak paradoksalnie pragnął ją wypchnąć poza granice miasteczka, chociaż pasowała tu całą swoją osobą: kojarzyła mu się nieodmiennie z ciepłem domowego obiadu, dużą, zżytą rodziną, stałą pracą i ogólną stabilizacją, a właśnie te hasła prowadziły wielkim gościńcem wprost do krainy stworzonej przez rdzennych mieszkańców górskiej miejscowości. Nie chciał jej na siłę przypisywać żadnej metki podróżniczej, tylko w mało przyjemny sposób badał, czy Candover nie chciała czasem opuścić rodzinnych stron na rzecz spełniania swoich marzeń, pragnień, które nie były możliwe do zrealizowania tutaj. Być może gdyby to ona postanowiła się stąd wynieść, on podążyłby jej śladem – miałby jakikolwiek pretekst do zapakowania się w najbliższy samolot i powrócenia do dawnego, o wiele bardziej satysfakcjonującego go życia. Pomaganie Solane w zaaklimatyzowaniu się, znalezieniu dobrego mieszkania czy radzeniu sobie w wielkim mieście byłoby tylko pretekstem; Matthew, czy tego chciał, czy nie, tęsknił za pilotażem, dużą sypialnią na siódmym piętrze budynku położonego praktycznie w sercu huczącego miasta, mnóstwem możliwości do wykorzystania… za dawną energią. Dużo razy gdybał nad tym, co stałoby się, gdyby nigdy nie postawił nogi w Mount Cartier. Być może nie byłby tak złośliwy, może wcale nie stałby się złośliwym grzybem, a może udałoby mu się nawet odnaleźć najważniejszą osobę w jego życiu – zamiast tego wybrał najbardziej tchórzliwą opcję, czyli ucieczkę na jakieś odludzie. Przez pierwszy rok mieszkało mu się tutaj nieźle, bo spokojna, leniwa atmosfera dobrze wpływała na jego skołatane nerwy i koiła mało przyjemne doświadczenia, lecz potem zaczęła go mierzić, gnieść, kłuć, a sumienie nie dawało spokoju ani na chwilę.
    Patrzył na nią zupełnie obojętnie, chociaż widział, że ją rozdrażnił. W jego oczach dało się odnaleźć jedynie nutkę zainteresowania, bo był naprawdę ciekaw, dlaczego też Candover wolała spędzić całe życie tutaj, wśród niedźwiedzi i jodeł, niż chociaż raz dać się ponieść imprezowej atmosferze jakiekolwiek dużego, kanadyjskiego czy amerykańskiego miasta czy zacząć studiować coś prócz naciskania guzików na kasie fiskalnej.
    — Nie wiem, dlaczego mnie pytasz — odparł, a na jego twarzy wykwitł delikatnie ironiczny grymas, który chyba dało się nazwać uśmiechem. Mięśnie wokół ust tak przyzwyczaiły się do przeżuwania jedzenia i wypowiadania nikłych półsłówek, że teraz ledwo zareagowały na próbę przywołania jakiejś innej miny niż tej poważnej, którą Auerbach obdarzał każdego bez wyjątku. — Ja tu przyjechałem, więc nie znam żadnych dobrych powodów do wyjazdu.
    Nie miał zamiaru jej do niczego na siłę przekonywać, lecz poczuł coś w rodzaju zawodu, gdy zamiast żyznego gruntu, na którym chciał zasiać ziarno niepewności, napotkał zbity, mocny mur nie do pokonania. Ocenił swoje siły i okazało się, że było ich zdecydowanie za mało, żeby mógł porywać się na niego gołymi rękoma jak z motyką na słońce.
    Jego wymówka była dosyć dobra, więc nie trudził się dalszymi tłumaczeniami. Zerknął na zegarek, jak gdyby gdziekolwiek mu się spieszyło; najchętniej powiedziałby do Solane, że na nią i chłopców już czas, ale siedział cicho w fotelu. Faktycznie, denerwowanie jedynej osoby, która się nim jako-tako interesowała, nie byłoby zbyt mądre, a i tak posunął się już dostatecznie daleko.
    — Twoi bracia wyjeżdżali? — spytał jeszcze, nie bardzo wiedząc, czy to tylko panna Candover była tak krnąbrna w zwiedzaniu świata, czy też jej bracia zdążyli już odbyć swoje wędrówki. Być może tylko ją cechował taki upór, a być może było to genetyczne – wtedy Aurebach dałby radę to zrozumieć, nadać pozostawaniu w Mount Cartier miano rodzinnej tradycji.
    Zza stołu dobiegł go jakiś hałas; z początku nie zwracał na to uwagi, lecz teraz wyraźnie dotarła do niego kłótnia chłopców. Wyraźnie już znudzili się zabawą autami, a w dodatku każdy z nich pragnął zostać akurat teraz strażakiem, więc na dywanie wybuchła mała awantura wysokich głosów.

    OdpowiedzUsuń
  74. Jedyne, co nie zmieniło się w Auerbachu, to jego nieprzewidywalność. Zarówno kiedyś, jak i teraz potrafił zaskoczyć rozmówcę nieoczekiwanym pytaniem pozornie niezwiązanym z tematem. W jego głowie urastało jednak do bardzo dużych rozmiarów i pozwalało poskładać niektóre części układanki w całość. Poza tym nigdy nie reagował na tę samą rzecz dwa razy tak samo: raz patrzył z politowaniem, raz się śmiał, za niedługo zmieniał nastawienie i postanawiał skrytykować dokładnie ten sam pomysł, który dwa dni wcześniej pochwalił. Wszystko zależało od jego aktualnego humoru, od rozmówcy, a nawet od tego, co Matthew zjadł na śniadanie – bywał więc gorszy niż nastolatek z nadmiarem testosteronu.
    Gdy Solane wstała, on także się poderwał z fotela, bo nie nawykł siedzieć, gdy jego goście stali. Co prawda, nie bardzo miał co ze sobą zrobić; oparł się więc o klapę fortepianu, uważnie rejestrując każdą informację o braciach Candover. Wiedział o nich bardzo mało, co w Mount Cartier wydawało się dziwne, bo przecież można było poznać każdy szczegół z czyjegoś życia, zadając jedno niewinne pytanie wiekowej pani pragnącej akurat skorzystać z usług szewca. Może Auerbach nie był mistrzem zagadywania staruszek, lecz gdyby naprawdę chciał, zmusiłby się do tego i wywołał lawinę wiadomości, także tych, których nigdy nie pragnął usłyszeć. Wolał jednak spytać najlepsze, najpewniejsze i najbogatsze źródło, czyli samą Solane, a i tutaj uzyskał więcej informacji, niż mógłby się spodziewać. W takim razie to na pewno nie bracia powstrzymywali Candover przed choćby chwilowym wylotem z rodzinnego gniazda – to ona sama się przed tym wzbraniała. W takim wypadku Matt nie mógł poradzić nic na jej upór, nawet nie chciał już próbować; musiał znaleźć inny sposób dla siebie, żeby wydostać się z tego bagna, w które sam się wpakował.
    Patrzył na nią tak, jakby za długie odpowiedzi go męczyły, a on sam nie miał ochoty już dłużej słuchać. W zasadzie proste „tak” pozostawiłoby po sobie niedosyt, ale być może Auerbach nie przyzwyczaił się do gadulstwa swojej żywicielki na tyle, żeby nie odczuwać pewnego dyskomfortu związanego z wypowiadaniem przez nią kilkadziesiąt razy więcej słów, niż on sam to robił.
    Chociaż miał jednego brata, nie znał się na bronieniu go przed kandydatkami na damę jego serca. Obydwaj w jakiś pokręcony sposób znaleźli sobie odpowiednie wybranki, przynajmniej tak wyglądało to do pewnego czasu; młodszy z rodzeństwa Auerbachów, podobnie też jak rodzice, nie odzywał się do Matthewa od czasu jego pojawienia się w Mount Cartier.
    Był całkiem zadowolony z wyjścia Solane. Nie dlatego, że miał jej dosyć, ale dlatego, że zbyt długie przebywanie w towarzystwie jej i chłopców go męczyło, a już zwłaszcza robiły to hałasy produkowane przez bliźniaków. Odzwyczaił się już od małych dzieci, a nawykł do całkowitej ciszy, bezwzględnego spokoju oraz samotnych posiłków, więc jedzenie ciasta wiśniowego w towarzystwie dwóch młodzieńców oraz ich ciotki nie wydawało mu się naturalne.
    Kiedy zorientował się, co się działo, zastąpił Candover drogę i wyciągnął rękę, kiwając głową z pobłażaniem; sekundę później wyciągnął jej z rąk talerze oraz kubki, po czym oddalił się w stronę kuchni, żeby tam pozostawić naczynia w zlewie.
    Podczas gdy Solane z chłopcami byli już w przedpokoju, Auerbach przeszedł przez salon, żeby sprawdzić, czy na pewno jego goście wszystko ze sobą zabrali. Dopiero wtedy przyłączył się do nich; kałuża na środku małego hallu trochę już wyschła, więc ryzyko wdepnięcia w wodę stało się mniejsze.
    Bez słowa czekał, aż się ubiorą i wyjdą na zewnątrz.
    — Do zobaczenia — pożegnał ich krótko i jeszcze odprowadził wzrokiem, a potem, po chwili wahania, pomachał jeszcze bliźniakom na pożegnanie.
    Jeden odmachał, drugi nie – ale który to który… Matt już nie wiedział. Zamknął drzwi.

    OdpowiedzUsuń
  75. [Dziękuję za miłe przywitanie! Urocze stworzonko z tej Solane. Co Ty na to, by zrobić z nich koleżanki z lat szkolnych?]

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  76. [Teraz tak króciutko tylko, ale już zapowiadam, że jeśli będziesz miała ochotę, to wrócę z gotowymi propozycjami na wątki/relacje!]

    OdpowiedzUsuń
  77. [Pretenduję do miana królowej dramatu (a chwilami bywam nawet samozwańczą), muszę jakoś trzymać poziom smutku i żałości. Zresztą gdyby Marcus zaczął sobie pokrzykiwać w górach, z jego szczęściem prędko zostałby sprzątnięty przez lawinę.
    Poza tym dziękuję za powitanie pana gniewnego, a sama życzę Tobie owocnego blogowania.]

    OdpowiedzUsuń
  78. Jeśli Solane nie interesowała się Auerbachem, nikt tego nie robił. Oczywiście, gdyby nie przyszedł do pracy, jego szef z pewnością by się zaniepokoił, gdyż szewc zawsze zapowiadał swoją nieobecność (najczęściej dezerterował w lecie, gdy zamówienia mógł spokojnie wykonywać dwa razy w tygodniu, jak nie rzadziej). Prócz tego jednak nikt nie dbał, jak Matt żył, czym się odżywiał, czy w ogóle jadł, czy też pił może wyłącznie alkohol, doprowadzając swoje wnętrzności do opłakanego stanu. Im dłużej znajdował się w Mount Cartier, tym trudniej było mu się obyć bez wieczornego siedzenia w fotelu z książką oraz szklaneczką whiskey lub jakimś drinkiem. Od czasu przyjazdu sukcesywnie pojedyncze samotne popijanie zmieniło się w nawyk, w jakąś tradycję, choć może jeszcze nie nałóg, bo zdarzały się dni bez takiej jednoosobowej domówki. Zazwyczaj było to wtedy, gdy Auerbach wracał po całym dniu pracy i nie miał nawet siły sięgnąć po butelkę, lecz wchodził pod prysznic, a później natychmiast do łóżka, kompletnie nie myśląc o czymkolwiek innym niż spanie. Dlatego też przebywanie do późnych godzin w warsztacie wpływało na niego dobrze, podobnie jak odwiedziny Solane, która zazwyczaj pojawiała się u niego albo w porze obiadowej, albo po zamknięciu sklepu, czyli akurat wtedy, gdy powinien odprężać się z whiskey.
    Na razie nie miał po co wyjeżdżać. Wielki świat przyniósł mu niby spory sukces, lecz potem spory zawód i rozczarowanie, do którego Matthew nie chciał wracać za żadne skarby. Żeby przeżyć w małym miasteczku w górach, zrezygnował z pracy pilota i zajął się rzemiosłem, czyli dokonał sporej zmiany w swoim życiu, lecz nie zrezygnował z oczekiwania na wolną posadę latającego samolotem między Mount Cartier a Churchill. Zostawał tutaj choćby z tego powodu, a także ze zwyczajnego przyzwyczajenia oraz wygodnictwa – tak naprawdę nie musiał przejmować się niczym prócz dbania o zapasy w lodówce, ewentualnie odśnieżenia ścieżki przed domem czy zapalenia w piecu. W lecie sprawa stawała się dużo prostsza, gdyż połowa obowiązków nagle się rozpływała, pracy było mniej, a dni robiły się dłuższe i cieplejsze, co należało wykorzystać do maksimum. W każdym razie: Auerbach nie widział powodu, dla którego miałby się pozbywać przyjemności tkwienia w swojej gnuśności. Jeśli już pragnąłby opuścić to miejsce, to zrobiłby to w sposób najbardziej widowiskowy, jaki tylko by mu wpadł do głowy, więc Candover nie mogłaby się nie dowiedzieć.
    Niestety, ani tego dnia, ani też w tym tygodniu czy poprzednim Solane nie zaszczyciła go swoimi odwiedzinami. Czekał na nią dłuższą chwilę, będąc pewnym, że w końcu zawita w jego progi, ale się przeliczył; zaczął sobie sam przygotowywać jakieś obiady, bo brak domowego jedzenia zaczął mu doskwierać. Blondynka go po prostu rozpieściła, więc próbował znaleźć jakiś substytut dla jej zupek oraz przypalonych ryb z powodu nieuwagi wywołanej sprzeczką z którymś z braci. Niestety, jego umiejętności nigdy nie będą równać się z talentem najmłodszej spośród rodzeństwa Candover, więc nawet jeśli przygotował sobie coś zjadliwego, to i tak smakowało mu mniej. Nie zrobił jednak nic, żeby skontaktować się ze swoją żywicielką: ani nie odwiedził sklepu podczas jej zmiany (może dlatego, że musiał zaopatrzyć się w alkohol), ani nie zaczepił na ulicy, ani nawet nie zagadał, gdy przyszła do warsztatu, nie wspominając już o zawitaniu w jej domu.
    Wszystko zmieniło się tego wieczora, gdy pozwolił sobie na kilka drinków więcej, a po nich zapragnął nagle ugotować sobie spaghetti. Zanim jednak do tego przystąpił, sprawdził zapasy swoich przypraw i ze zdziwieniem stwierdził, że nie posiadał ani trochę soli. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że zbliżała się dwudziesta druga, więc sklep Candoverów już z pewnością był zamknięty, a innego w Mount Cartier niestety nie było. Na szczęście do głowy Auerbacha wpadła genialna myśl: iść wprost do domu Solane, zapukać, poprosić o otwarcie lokalu, kupić kilogram soli, a następnie ugotować sobie ten makaron, na który tak bardzo miał ochotę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Długo nie zwlekał. Odrobinę więcej czasu zajęły mu przygotowania, bo świat już wirował mu przed oczami, więc zakładanie butów okazało się nie lada wyzwaniem (oczywiście łatwiejsze od pokonania dylematu, która noga była lewa, ale wciąż nie tak banalne, jak by się mogło wydawać). W końcu wyrwał się z domu i mróz go trochę otrzeźwił, jednak nie na tyle, żeby zrezygnował ze swojego planu.
      W następnej chwili stał już przed domem, mając nadzieję, że to właśnie ten. Nie był pewien, czy kiedykolwiek udało mu się tutaj zawitać, czy też to ciągle Solane wybierała się do niego, ale w tej chwili było mu to szczerze obojętne. Zapukał do drzwi i praktycznie natychmiast usłyszał ciche poszczekiwania, więc odruchowo postąpił krok do tyłu, lekko się przy tym zatoczywszy.
      — No nie wiem, czy mogę wybaczyć takie zamykanie mi drzwi przed nosem — wymamrotał, po czym uśmiechnął się szeroko i wszedł do środka. Praktycznie wyrwał klamkę z dłoni Candover, żeby zamknąć dopływ zimnego powietrza do domu. — Przecież twoje pieski by mnie polubiły. Ale dobra, słuchaj, bo ja tutaj… tylko na chwileczkę, dobra? Nie przeszkadzam?
      Położył jej rękę na ramieniu i była to chyba pierwsza fizyczna próba kontaktu, odkąd się poznali. Zwykle Auerbach zachowywał odpowiednią odległość od swoich rozmówców, natomiast teraz nie przejmował się tym wcale.
      — Gotowałem sobie w domu i nie mam soli — posmutniał nagle, a potem gwałtownym ruchem zdjął czapkę, bo nagle przypomniał sobie, że tego nie zrobił. Tak przecież nie mógł się zachowywać, przy kobietach musiał pozbawić się nakrycia głowy, inaczej był nieelegancki. — Pożyczyłabyś mi trochę? Bo wiesz — tutaj trochę mu się czknęło, może odbiło, a może coś pomiędzy tym, na szczęście dosyć cicho — taka dobra z ciebie sąsiadka, a sąsiadki zawsze pożyczają cukier… znaczy sól.
      Przez krótki moment patrzył na nią lekko przekrwionymi oczyma z autentycznym zmartwieniem, by następnie położyć drugą dłoń na drugim ramieniu Sol i pochylić się nad nią lekko.
      — Albo wiesz, możesz mi otworzyć na chwilę sklep — podzielił się z nią tym pomysłem bardzo konspiracyjnym szeptem. — Tylko na momencik, nie powiem twoim braciom, he, he… — zaśmiał się cicho pijackim chichotem, po czym przyłożył sobie do ust palec wskazujący i wymamrotał coś w rodzaju „ćśśś”.

      Usuń
  79. Oczywiście Auerbach nie przejmował się tym, czy akurat jakaś babcia zobaczy go przez okno swojej chatki, czy też nie. Pewnie gdyby takową zobaczył, jeszcze pogroziłby jej pięścią, raz na zawsze przekreślając status niegroźnego, obojętnego wszystkim przyjezdnego. Gdyby w Mount Cartier istniała jakakolwiek konkurencja, pewnie też zniszczyłby interes szewcowi, ale na szczęście nie było takiego niebezpieczeństwa. Reputacja Solane w tej chwili była o wiele ważniejsza, bo to ona chciała zostać w tym miasteczku na zawsze, więc dobre stosunki z sąsiadkami przydadzą jej się o wiele bardziej, niż szewcowi. Wiadomo, wpuszczanie samotnego, dojrzałego mężczyzny do domu w środku nocy mogło oznaczać tylko i wyłącznie schadzkę. W końcu Candover też nie wydawała się mieć kandydata na męża na oku, a dwudziestoośmioletnia kobieta przecież posiadała swoje potrzeby… jeśli sąsiadka umiała dodać dwa do dwóch, wychodziło cztery, a jeśli była sprytna, to nawet i pięć.
    Po alkoholu Matt zachowywał się wyjątkowo… racjonalnie. Co prawda, normalnie nie wyszedłby na taki mróz w środku nocy w poszukiwaniu soli, ale ogólny ciąg logiczny miał zachowany: brakuje soli, więc należy iść do sklepu, sklep zamknięty, należy zwrócić się po znajomości do jednej z właścicielek. Nie miał też problemu z poruszaniem się (czasem tylko trochę się zatoczył, ale niegroźnie), więc mogłoby się wydawać, że alkohol działał głównie na jego mowę, a co za tym szło – znacznie rozszerzał mu zasób słownictwa i sprawiał, że Auerbach stawał się duszą towarzystwa. Stać go było nawet na kiepskie żarciki, ale i tak zabawniejsze, niż gdy był trzeźwy.
    Nie spodobało mu się, że Solane nie zaśmiała się razem z nim, więc dosyć ochoczo ją puścił, natychmiast naburmuszony. Z pijanym Mattem jak z dzieckiem – należało bardzo uważać, co się robiło, żeby nie doprowadzić do obrazy majestatu, a z drugiej strony nie przesadzić z infantylnością rozmowy. Candover popełniła obydwa błędy, bo racjonalna odmowa pożyczenia soli podziałała na szewca niczym płachta na byka, natomiast zaproszenie do opowiadania o tym, co chciał ugotować wydało mu się czystą kpiną. I dotarło do niego, że traktowała go jak pijanego człowieka, a wcale przecież nie przesadził z drinkami.
    — Niczego nie ugotowałem, kobieto — odburknął już w swoim normalnym tonie, ale wypadł przy tym jak obrażony nastolatek, a nie rozgoryczony facet po trzydziestce. — Nie miałem soli, nawet nie mogłem sobie wstawić głupiego makaronu, bo do tego potrzebna jest SÓL, KTÓREJ NIE CHCESZ MI POŻYCZYĆ — zakończył zdanie zdecydowanie głośniej, bo Solna już zdążyła zniknąć za drzwiami. Chciał powiedzieć, że skoro nie da mu potrzebnego do gotowania składnika, to powinien iść do innej sąsiadki, a ją chyba nazwał „dobrą” na wyrost, ale nagle zapragnął jeszcze wyrzucić jej kilka innych rzeczy. Jak na grzecznego gościa przystało, zdjął buty, kurtkę, odłożył wszystko schludnie w przedpokoju (przy tym cicho przeklinał przed nosem, bo w domu jakoś dziwnie zawiązał sznurówkę w supeł i nie mógł go rozplątać przez dobre trzy minuty), a później udał się za nią do salonu. Zaczął od razu:
    — Wszystko przez to, że nie chciało ci się zaszczycić mnie wizytą przez… yyy… — policzył na palcach — …trzy tygodnie. — Mówił bardzo powoli, ale pewnie. Bez większego zastanowienia usiadł (a raczej: ciężko opadł), na jakimś pierwszym lepszym krześle, nie czekając nawet na zaproszenie. Panoszył się zupełnie tak, jak Solane u niego w domu. — To chyba normalne, że chciałem zjeść jakiś obiad, no nie? — gestykulował zamaszyście, prawie potrącając jakieś zdjęcie rodzinne stojące zdecydowanie zbyt blisko. — Jak już odechciało ci się przychodzić, to chociaż daj mi sól i potem znowu możesz mieć mnie w dupie.
    Warto też wiedzieć, że pijany Auerbach nie przebierał w słowach, lecz wyrażał swoje uczucia prosto i tak, że każdy mógł je bez problemu zrozumieć, a nie jak zwykle, kiedy to ciężko było rozróżnić, czy wciąż był obojętny, czy też wykazywał chęć w kierunku okazywania emocji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozglądał się po pokoju, aż w końcu chwycił w rękę ramkę, którą przed chwilą prawie strącił z półki. Znowu czknął, ale nie przejął się tym wcale. Oj, Matthew, będziesz tego rano bardzo żałował i modlił się, żeby Candover już nigdy cię nie odwiedziła…
      — No, to kiedy zakładasz rodzinkę, Sol? — zapytał beztrosko, dokładnie przyglądając się wszystkim na zdjęciu. Podejrzewał, że dwoje ludzi u samej góry to państwo Candover, natomiast grupka poniżej to Solane i jej bracia. Nie widział wszystkiego dokładnie, ale myślenie miał jeszcze całkiem niezłe, chociaż zachciało mu się okropnie spać. Ziewnął. — Baby u szewca już wróżą ci staro… staropanieństwo…
      W międzyczasie musiał odnaleźć język, bo tego nagle zabrakło w gębie, a staropanieństwo okazało się zbyt trudnym wyrazem do wyartykułowania. Nie tylko wspomniane baby zastanawiały się nad tym, kiedy kasjerka znajdzie sobie jakiegoś męża; intrygowało to także Auerbacha, bo koniec panieństwa Candover oznaczał także koniec odwiedzin, a wtedy już na pewno nie miałby co robić w Mount Cartier. Teraz, po drinkach, zebrał się na odwagę, żeby ją o to zapytać. Normalnie zabrałoby mu to kolejne prawie dwa lata, jak zahaczenie jej o wyjazd.

      Usuń
  80. [no to jesteśmy, heheszki, bo nic z tego :D peace]

    Dunford

    OdpowiedzUsuń
  81. Solane musiała podejrzewać, że kiedyś istniał zupełnie inny Auerbach. Zanim przyjechał do miasteczka, przy odrobinie wysiłku umiał być duszą towarzystwa, dużo mówił, wszędzie było go pełno, lubił przebywać wśród ludzi i, co pewnie zdziwiłoby Candover, potrafił się całkiem dobrze dogadać z dziećmi. Po alkoholu wychodził z niego zupełnie inny człowiek, trochę podobny do tego wcześniejszego, lecz trochę mniej beztroski. Miał odrobinę bardziej cięty, złośliwy żart, a poza tym nie patyczkował się z zatajaniem tego, co akurat myślał, więc mógł być cięższy do zniesienia, niż swoja milcząca wersja.
    Słuchał jej wytłumaczeń, w ogóle nie uważając ich za wystarczające. Ostatnie kilka dni chodził jeszcze bardziej struty, bo brakowało mu jakiegokolwiek towarzystwa w domu, a, jak wiadomo, wizyty Solane to jedyna forma kontaktu ze społeczeństwem, na jaką Matt sobie pozwalał (prócz krótkich rozmów o butach w warsztacie, ale to słaba namiastka tego, czego potrzebował). Uważał, że ją odstraszył w końcu swoim zachowaniem i stosunkiem wobec bratanków, jednak nie potrafił się przełamać, przyjść do Candover i spytać, co się stało. Znalazł prostsze rozwiązanie – upił się, a droga i tak zaprowadziła go wprost do kasjerki.
    — Dobra, dobra — pokiwał głową, uśmiechnąwszy się szeroko. Oparł łokieć na stole, by następnie wyciągnąć przed siebie ramkę ze zdjęciem i trochę nią pomachać. — Chciałabyś, żebym tu płakał, że się bardzo za tobą stęskniłem, cooo? — przedłużył ostatnią samogłoskę, a później pogroził jej palcem i dodał: — Nie, nie, nie, moja droga, tęskniłem za twoją rybą i pomidorową… i bez twojego trajkotania nie mogę normalnie trawić, już tak się przyzwyczaiłem…
    W końcu machnął ręką, nie chcąc się już pogrążać dalej – tak czy siak przyznał, że jednak mu jej brakowało. Chciał przyjść tutaj tylko po sól, chciał wrócić do domu i chciał zrobić sobie coś do jedzenia, a nie siedzieć tutaj i dawać się wciągać w jakieś kobiece gierki, w które przecież po pijaku nie umiał grać. Na trzeźwo szło mu trochę lepiej, bo przynajmniej w ogóle by nie odpowiedział, a tak… plótł, co ślina na język przyniosła. Prosto z serca, gdyby jeszcze Solane miała wątpliwości.
    Później znowu wrócił do oglądania rodziny na zdjęciu. Trochę zazdrościł Candover dosyć licznego rodzeństwa, bo sam miał jedynie brata, który nie zamierzał w ogóle związywać się na stałe, a co za tym szło – słaba szansa, by Matthew kiedyś doczekał się zobaczeniem na własne oczy jakiegoś bratanka czy bratanicy. Chyba, że młodszy Auerbach zaszaleje i postanowi spłodzić jakieś nieślubne dziecko, czego starszy wcale nie wykluczał.
    Zachichotał tylko na jej pytanie, czy zgłasza się na kandydata i zabrzmiało to dosyć… niepokojąco. Postanowił się tym razem wyjątkowo powstrzymać od komentarza, stwierdziwszy, że znalazł się na polu minowym, a z takiego lepiej się po prostu wycofać. Nie rozumiał za bardzo, dlaczego kasjerka nie znalazła sobie jeszcze faceta – w końcu wyglądała lepiej niż nieźle, dobrze gotowała i umiała zająć się dziećmi, a tego chyba szukało się w potencjalnej kandydatce na żonę. Oczywiście w Mount Cartier nie było za dużego wyboru i o ile Solane nie miała ochoty związywać się z nikim przyjezdnym, to faktycznie, znalezienie sobie drugiej połowie wśród tak małej ilości mieszkańców graniczyło z cudem. Chyba, że ktoś nie był wybredny i po prostu brał to, co było dostępne – z pewnością znalazłby się jakiś mężczyzna w wieku kasjerki, może niezbyt urodziwy, ale jednak!
    Na jej nieszczęście, Matt zauważył kieliszek z winem i natychmiast schylił się, żeby go podnieść.
    — No wiesz co, Sol — pokręcił głową, delikatnie kręcąc ciemnoczerwonym płynem w środku. — Na mnie patrzysz krzywo, jak sobie coś wypiję wieczorem, a sama urządzasz sobie wieczorki z winem. Hipokryzja! Dobrze, że chociaż mi obiady przynosisz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odstawił szkliwo na stół, a następnie wstał, żeby zacząć przechadzać się bardzo powoli wokół oglądać co niektóre przedmioty. Zobaczył resztę zdjęć, aż w końcu, po dokładnych oględzinach, opadł ciężko na kanapę wprost na koc, którym wcześniej była przykryta Candover. Chwycił w rękę książkę, próbował czytać, ale jakoś mu nie szło, więc odłożył ją, kompletnie ignorując fakt, że zatrzasnął ją całkiem i Solane będzie trudniej znaleźć miejsce, w którym skończyła czytać.
      — Wódki — odpowiedział pół żartem, pół serio, chwyciwszy rozmówczynię za przedramię. — Może być też wino, ale po winie zasypiam, więc jak mi nie dasz soli teraz, tylko wino, to usnę tu na kanapie, wrócą twoi bracia i obiją mi mor… — ugryzł się w język, przypomniawszy sobie, że słowo „morda” niekoniecznie nadawało się do wypowiedzenia przy damie. No, a przecież nawet po alkoholu nie mógł zachowywać się źle. — …twarz. Proszę, droga Solane, jak nie soli, to wódki…
      Puścił jej rękę, po czym oparł się, mając nadzieję, że jego błagania zostaną wysłuchane. Przymknął oczy, bo nagle poczuł się nie za dobrze; za oknem usłyszał gwizdanie wiatru, więc najprawdopodobniej nie będzie mógł wrócić przez najbliższą godzinę do domu. Trochę się tym zestresował, bo nie przewidział pogorszenia pogody, gdy wychodził od siebie – wszystko miało się odbyć wyjątkowo szybko, natomiast dał się, niestety, wciągnąć w pogaduszki.
      — Albo nie, czekaj — przypomniało mu się nagle, po co właściwie tutaj przyszedł. Nadrzędnym celem było przygotowanie sobie czegoś do jedzenia, więc… — Robiłaś dziś coś dobrego do jedzenia i chcesz się podzielić?
      Normalnie w życiu by czegoś takiego nie powiedział, ale teraz zwyczajnie nie interesował się tym, co pomyśli sobie o nim Candover i że pytanie było o to, czego się napije. Tęsknił za jej pomidorową, czyż nie?

      Usuń
  82. Wyostrzył mu się znacznie humor, więc nie brał niczego, co mówiła Solane, do serca. Zdecydowanie wolał przesolony obiad od żadnego, bo ostatnio żywił się wyłącznie makaronami, które były najłatwiejsze do zrobienia na ciepło, ewentualnie jakimiś ubogimi zupami lub eksperymentalnymi potrawami, nie zawsze udanymi. Panoszył się w salonie jak w swoim, trochę bardziej, niż robiła to Candover u niego – przykrył sobie nawet kolana kocem, stwierdziwszy, że było mu trochę zimno.
    — No już, nie gniewaj się i przynoś dobre obiadki, będę milczeć. A co będziemy robić całą noc? — spytał w mało niewinny sposób, uchyliwszy trochę powiekę. Zamknął już chwilę temu oczy, bo niezmiernie chciało mu się spać i nie za dobrze się czuł, ale nie zapadł nawet w drzemkę, gdyż wiadomość o tym, że zostawał w posiadłości dziewczyny do rana trochę go ocuciła. Nie, wcale nie chciał przeczekać tutaj śnieżycy, uznał więc jej słowa za dobry żart. Miała mu tylko dać trochę soli, a wtedy on dobrze się ubierze, po czym wróci do domu. Posiadał własne łóżko, a co więcej, zostało mu jeszcze trochę wódki, więc tym bardziej chciał już wymknąć się z krainy winem i książkami płynącej. — Masz wino? Tylko wino? Twoi bracia też piją tylko wino? Oj, chyba mnie okłamujesz, spryciaro… nie chcesz mi dać ani jedzenia, ani wódki, coś podobnego… — mamrotał pod nosem, wciąż się lekko uśmiechając. Wcale mu te drobne kłamstewka nie przeszkadzały, bo czuł się za dobrze, by mieć o cokolwiek pretensje dłużej niż przez minutę. Nie skomentował rzekomego strachu przed jej braćmi – powód, dla którego nie chciał, by przyłapali go śpiącego w salonie na kanapie, był oczywisty. Wiedzieli przecież dokładnie, ile alkoholu kupował, bo chociaż przed Solane to ukrywał, to przed nimi siłą rzeczy nie mógł. Wątpił, by zbyt zażyła znajomość ich siostry z miejscowym pijakiem im się podobała, dlatego też nigdy nie zjawił się u Candoverów w domu, nie chcąc w jakiś sposób narażać się na ocenianie czy też niechęć ze strony krewnych jego osobistej kucharki.
    Nie zdążył przemyśleć, czy miał coś przeciwko jej psom, czy nie, więc nie odpowiedział jej, a ona już zdążyła się przemieścić do kuchni i wypuścić bestie z więzienia. Zanim Auerbach się zorientował, wilgotny, wszędobylski nos obwąchiwał jego ręce ułożone na kocu. Próbował podnieść jedną i pogłaskać psa, lecz ten warknął i cicho szczeknął, co szewc uznał za oznakę, że nie powinni się tak szybko spoufalać.
    — Cicho, cicho, przecież jestem grzeczny — wymruczał, po czym odgarnął koc z kolan, przetarł oczy i spróbował wstać. Z początku poszło mu to dosyć opornie, a Mindel, usadowiwszy się obok kanapy, obserwował jego zmagania, jak się wydawało, z pewnym rozbawieniem. Przekrzywiał co chwilę głowę. Matt jeszcze raz spróbował się podnieść, lecz tym razem udało mu się zachować pion, choć po przytrzymaniu się stołu. Spytał nowego towarzysza niedoli: — I co, sędzio? Jak mi idzie?
    Nie uzyskał niestety odpowiedzi, ale był z siebie dumny, więc właściwie nie potrzebował dodatkowej pochwały. Kompletnie nie znał rozkładu domu Candoverów, lecz gdy wyszedł z salonu, następny pies wyłonił się zza rogu i Matt całkiem sprytnie stwierdził, że to tam gdzieś musiała znajdować się kuchnia. Chociaż zwierzaki okropnie plątały mu się między nogami – albo też mu się tak wydawało – chwilę zeszło go, zanim zlokalizował Solane, a wraz z nią jeszcze jednego czworonożnego mieszkańca.
    — Chyba będziemy musieli poważnie porozmawiać, moja droga — oparł się o futrynę, natychmiastowo otoczony przed trzy zaciekawione pyski, spokojne, chociaż jeszcze nie do końca pozytywnie nastawione. Najlepiej świadczyła o tym kolejna nieudana próba pogłaskania, zakończona ponownym warknięciem. Auerbach skomentował to tylko kręceniem głową. Pogroził Solane palcem jak kolejny starszy brat. — Jak możesz zostawiać gościa samego na pastwę tych trzech bestii? — Zakreślił spory półokrąg ręką, oczywiście wskazując na psy przed sobą. Trochę odskoczyły, zaskoczone nagłym ruchem, a jeden z nich udał się do miski, najwyraźniej niezbyt zainteresowany nowym przybyszem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Matt przemieścił się bliżej Candover, w jakiś sposób dając radę oderwać się od ściany i dotrzeć do blatu, po czym się o niego oprzeć. Przez to, że wyszedł z domu, przewietrzył się, a w dodatku musiał całkiem trzeźwo myśleć, stan upojenia odrobinę zaczął go opuszczać. Na szczęście nie na tyle, żeby przestał rzucać swoimi lekko napastliwymi żarcikami.
      — Poczułem się bardzo mocno… urażony — zastanawiał się sekundę czy dwie nad ostatnim słowem, ale w końcu udało mu się dobrze skończyć zdanie. Po raz kolejny się uśmiechnął; od teraz widok ucieszonego Auerbacha chyba na zawsze pozostanie Solane w pamięci. — Przydałoby mi się jakieś zadość…uczynienie — tym razem lekko mu się odbiło i wyszedł z tego z mniejszą gracją, niż przed chwilą z dziury w pamięci, ale i tak nie było najgorzej. — Jak nie sól, jak nie wódka, jak nie jedzenie, to może…? — nachylił się w jej stronę, choć stała kawałek od niego, a żeby się nie przewrócić, musiał podeprzeć się ręką na blacie. Wystawił policzek i dźgnął go palcem, wyraźnie sugerując, co Candover powinna zrobić. I nie, nie chodziło o to, żeby mu w tej chwili przyłożyła, choć to z pewnością doprowadziłoby go do porządku.

      Usuń
  83. [Heeej, jestem! Z wielkim opóźnieniem przedstawię Ci mój pomysł i wielkie SORRY za brak aktywności tutaj xp

    Obie panie wychowywały się w Mount Cartier - muszą się znać. Proponuję, by znały się "od zawsze". Nie muszą się przyjaźnić ani nic z tych rzeczy, ale po prostu się znać jeszcze za czasów biegania po drzewach. Poza tym Sol ma dużo braci, oni pewnie też biegali po drzewach. Więc wszyscy mogli biegać razem, chociaż Max to trochę tak na doczepkę, ale powiedzmy, że wolała się bawić z chłopcami. To się mogło tak ciągnąć nawet do czasów nastolatków, że gdzieś jakieś leśne wypady i takie tam.
    Max wyjechała, wszyscy wiedzieli, że za facetem, no ale wróciła i wszyscy wiedzą, że to przez faceta, więc ploty pewnie krążyły. Sol ze względu na stare czasy mogła chcieć się dowiedzieć, co tak konkretnie się działo, też by zauważyła, że Carter takiego dystansu nabrała i nie jest już taką żywiołową brunetką, z którą skakało się po drzewach i w ogóle. Przychodziłaby od czasu do czasu pogadać, tak o. Czasem by się wybrały gdzieś do miasta, bo wiadomo - różne sprawunki trzeba załatwiać.
    Można ich relację trzymać tak luźniej albo ją właśnie zwęzić, jak uważasz :>

    Pomysł taki może nijaki się wydaje, ale tak myślałam pod kątem Max i tego, żeby jak najwięcej spoiw z Mount Cartier jej robić, taki właśnie zwyczajnych. Jeśli chcesz coś dodać albo w ogóle Ci to nie pasuje - luzik ;>]

    Max Carter

    OdpowiedzUsuń
  84. [Pięknie dziękuję za przemiłe powitanie! Już od dawna chodzę tak wokół MC i w końcu pomyślałam, że i na mnie przyszła pora, tym bardziej, że pilnie poszukuję bloga, który nie padnie po tygodniu. No a poza tym sama chętnie udałabym się do takiego MC bo to totalnie moje klimaty! Bliżej mi jednak na Syberię, dlatego zawsze powtarzam, że jak się wkurzę, to ostatecznie tam wyląduję, nie wspominając już o tym, że na tle tych wszystkich babinek, mój tyłek będzie prezentował się nad zwyczaj dobrze :D
    Postacie męskie tworzę tylko w indywidualnych, na blogach sobie odpuszczam takie zabawy. WIęc może kiedyś, indywidualnie, coś nam wyjdzie. Wierzę w to gorąco! A gdyby Sol kiedyś potrzebowała nauki chodzenia w szpilkach, to Clarissa wydaje się idealnym materiałem na trenerkę! Ja już nic nie będę pisać o tym jaka Sol jest fajna bo Ty wiesz. Poza tym o ile dobrze pamiętam, to chyba spotkałam się z jej odsłoną w Kilkenny. Nie mniej jednak, jeszcze raz dziękujemy za powitanie! <3]

    Clarissa

    OdpowiedzUsuń
  85. [Awww dziękuję za tak piękne przywitanie! Oj tak, Duncan swoje przeżył, ale to dobry facet więc nic się nie bój :D Ot po prostu zwykłe przygody w trasie i tyle haha
    Hej! To co powiesz właśnie na wymianę kafelków w sklepie, a także rozmowę właśnie o podróżach? :D]

    Duncan

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [W ogóle, gapa, nie dopisałam co myślę o Solane! Strasznie mi się podoba, że jest taką zaradną kobietką i daje sobie radę na przekór braci (a to chamy, że jej karzą tak za ladą siedzieć!)]

      Usuń
  86. [Ani mi się ważcie upadać bo ja czuję, że jest to miejsce w sam raz dla mnie <3 Już się czuję jak w blogowym domu he he.
    W takim razie obydwie się trzymajmy (za słowo ofc hihi, ale ze mnie żartowniś górnolotny) i z niecierpliwością czekam na te letnie pory, kiedy w końcu poprowadzimy ten nasz wątek!]

    Flora

    OdpowiedzUsuń
  87. [Wielkie dzięki za powitanie :D
    Dziś jakiś taki dzień, że sporo osób się tu publikuje i nikt nie chce, aby poprzednia osoba została pominięta :)
    Myślę, że Matt nie pogardzi ustawiającą się do niego kolejką pięknych pań, nawet jeśli byłaby to zasługa psa. I myślę, że nawet nie pogardziłby gdyby Solane w niej stała, w końcu wydaje się fajną i zaradną kobietą.
    Jeśli Sol chce się przelecieć do miasta lub potrzebuje wyprosić jakąś specjalną dostawę do sklepu to możemy się dogadać :)
    Tak czy siak, jeszcze raz dzięki za powitanie!]

    Winsbury

    OdpowiedzUsuń
  88. [Gratuluję, jesteś pierwszą osobą, która zauważyła, że coś nie gra. I faktycznie, mam w planach osobny wątek drugiego pana Howarda, ale to w swoim czasie. Bardzo dziękuję Ci za komentarz, bo aż się ciepło na serduszku robi, kiedy czytam takie miłe rzeczy. :)
    Ze swojej strony dodam, że bardzo lubię takie postaci jak Solane - jest z pozoru zwyczajna, ale niezwykła. Wpisuje się w klimat całkiem inaczej, niż Nat; wydaje się taką ostoją ciepła w tym mroźnym miasteczku.]

    Nat

    OdpowiedzUsuń
  89. [Mi pozostały dwa rozpoczęcia, więc jak masz czas i chcesz to spoko :D Ha dawajmy do sklepu, gdzie tam zaplecze - będzie więcej śmiechu :D]

    Duncan

    OdpowiedzUsuń
  90. [To jest bardzo dobry układ i luz, ja mogę czekać! :D Z cała pewnością jednak jeśli dopadnie mnie już świąteczne zmęczenie i będę leżeć na fotelu napchana mazurkiem to zacznę. Więc albo ty, albo ja! *it's time for d-d-d-d-d-d-d-duuuuuuel!* :D]

    Duncan

    OdpowiedzUsuń
  91. — Bez powodu, bez powodu — zaczął ją trochę przedrzeźniać, ale w porę się opamiętał, wiedząc, że jeśli ona teraz go nie nakarmi, to najpewniej nie zje ciepłego obiadu przez następne kilka dni, a to mogłoby się wiązać z jeszcze gorszym humorem. Postanowił więc trochę mniej grymasić, chociaż właściwie dostał już to, czego chciał; najwyraźniej poziom jego uroku osobistego po alkoholu znacznie wzrastał, bo wątpliwe, żeby w normalnych warunkach Solane była skłonna w ogóle zbliżać się do Auerbacha na odległość mniejszą niż półtora metra. Musiał tutaj zadziałać jakiś niesamowity czar, ewentualnie dziewczyna chciała mieć spokój i widząc, że szewc prędzej zastygnie w swojej nachylonej pozie na zawsze, niż się odsunie, spełniła jego życzenie. — Zawsze jest powód, żeby się napić!
    Zadowolony z siebie jak nigdy, przestał się opierać na blacie i zaczął się przemieszczać trochę chwiejnym krokiem po kuchni, bardzo pieczołowicie omijając psy. Niestety, nie udało mu się do końca przejść obok tego, który leżał (nie zdążył zapamiętać ich imion, więc domyślnie używał przydomków pies szary, pies brązowy i pies trzeci) i nadepnął na jego merdający ogon, co zwierzę skomentowało warknięciem. Mrucząc coś w stylu „Daj spokój, stary, aż tak cię nie bolało”, Matt podszedł do kuchenki, żeby zobaczyć, co też Candover dzisiaj miała dla niego dobrego. Pochylił się nad garnkiem… i zrobił to trochę za bardzo, bo buchająca para odrobinę poparzyła mu nos. Zmełł w ustach przekleństwo, obcierając sobie trochę twarz, a później postanowił jeszcze raz spróbować swojego szczęścia w kwestii przekonywania Solane do podania mu jakiegokolwiek alkoholu (najlepiej wódki).
    — Solane, jesteś jak słońce w pochmurny dzień — zaczął swoją „Odę do Solane” w dosyć banalny sposób, lecz reszta miała okazać się dużo ciekawsza. — Swoimi obiadami rozświetlasz największe ciemności, narzekaniem na braci rozganiasz czarne chmury, a… hm… — zabrakło mu trzeciego przykładu potwierdzającego śmiałe stwierdzenie, że Candover była niczym słońce w pochmurny dzień. — …a zabraniasz trzydziestoletniemu facetowi napić się wódki!
    Cóż, zakończenie było dosyć nieoczekiwane i spektakularne, ale chyba nie w ten sposób, w jaki powinno. Auerbach nie mógł powstrzymać się przed cichym śmiechem, bo własna wypowiedź nieźle go rozbawiła (w dodatku zobaczył minę osoby, którą tak wysławiał). W końcu postanowił dać swojej ulubionej kucharce pole do popisu i usunąć się w cień, czyli na krzesło przy stole, gdzie cierpliwie czekał na to, co Solane chciała mu zaserwować. Pachniało całkiem ładnie – zresztą jak zwykle, o ile akurat Candover nie była zła na braci i nieopatrznie nie przypaliła czegoś – więc nie mógł się już doczekać. Po alkoholu, prócz tego, że był bardzo figlarny, stawał się też wyjątkowo głodny i zawsze jadł znacznie więcej, więc jeśli od razu nie dostanie sporej porcji, pewnie będzie prosić o dokładkę.
    — Długo jeszcze? — zaczął marudzić jak trzylatek, a nie trzydziestolatek, wyciągając szyję, żeby widzieć, czym zajmowała się Solane. Na szczęście już wszystko podgrzała i zajmowała się surówką, więc Auerbach stwierdził, że nie musiał jej jakoś specjalnie poganiać i za niedługo dostanie swoją porcję. I faktycznie, niedługo wylądował przed nim talerz pełen domowego jedzenia, więc jego twarz rozjaśnił szeroki, szczery uśmiech; w końcu nie mogło być nic lepszego po wieczorze spędzonym samotnie przy kieliszku wódki, niż bardzo późna kolacja w dobrym towarzystwie.
    Już, już miał zacząć jeść, ale zobaczył, że Candover wcale nie miała zamiaru przy nim usiąść, tylko krzątała się jeszcze po kuchni. Zrezygnował więc na chwilę z pachnącego mięsa na rzecz wstania, podejścia do towarzyszki niedoli, chwycenia jej za ramiona i podprowadzenie pod krzesło, które trochę za mocno odsunął (prawie się przewróciło). Potem lekko nacisnął na barki Solane, żeby ta usiadła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Czekaj chwilę — pogłaskał ją po głowie jak grzeczną córkę, a potem wrócił do salonu, żeby wziąć kieliszek z winem. Zeszło go dłuższy moment, bo przemieszczanie się po takiej ilości alkoholu nie wychodziło mu najlepiej. W końcu jednak dopiął swego – siadł naprzeciwko Candover, a przed nią postawił lampkę, po czym chwycił za sztućce. — Teraz dobrze. Powinnaś sobie jeszcze nałożyć jedzenie… ale nie zmuszam — podniósł ręce tak, jakby policjant kazał mu się poddać. — Wy, kobiety, dbacie o te swoje linie, kreski czy co tam macie… a ty co?
      Ostatnie zdanie było zwrócone do jednego z psów, który, chyba znudzony jedzeniem w swojej misce, zaczepiał Auerbacha pod stołem, a gdy szewc zwrócił na niego uwagę, usiadł i patrzył rozmarzonym wzrokiem na mięso. Mężczyzna odkroił mu kawałek, żeby później podsunąć pod nos.
      — Tylko nie mów swojej pani — powiedział konspiracyjnym szeptem, kompletnie ignorując fakt, iż Solane siedziała dokładnie naprzeciwko niego. Przecież wszystko działo się pod stołem, więc nie miała szansy widzieć… — I na mnie nie warcz. Daję ci żarcie, to nie warczysz, taka umowa.
      Poklepał psa po łebku, a ten faktycznie nie wzbraniał się już przed głaskaniem. Potem, jak gdyby nigdy nic, zabrał się w końcu za jedzenie, łokciem odtrącając mokry nos zwierzęcia, które liczyło na więcej przysmaków.

      Usuń
  92. [No cóż zrobisz? Nic nie zrobisz! Taka Sol, że ludzie chcą, żeby wpadała na pogaduchy :D
    Skoro wyszłaś z pomysłem robienia z nich kuzynek - pewnie! To jeszcze ubarwia całą sprawę. Wyobraziłam sobie ich gromadkę kradnącą bułki z piekarni, unikając bacznego spojrzenia gderliwego ojca Max xD
    Co myślisz o tym, żeby poprowadzić wątek na jakiejś rodzinnej kolacji/obiedzie? Po wszystkim zostałyby we dwie na przykład, by posprzątać, a Max miałaby jeden z tych swoich chmurzastych nastrojów, bo dostała jakąś wiadomość od byłego, o czym jeszcze nikomu nie powiedziała? No i by sobie gadać zaczęły :D Można to też pociągnąć inaczej, jeśli masz jakieś inne pomysły.]

    Max Carter

    OdpowiedzUsuń
  93. [Filmu nie widziałam, niestety, ale czytała książkę na której podstawie powstał, więc moje spojrzenie na tą materię też poniekąd zostało już zawczasu ukształtowane w podobny sposób. Chociaż najwyraźniej dwudziesty pierwszy wiek nieco zmienił wyobrażenie o córkach głów kościoła, ale no… Bóg podobno kocha i wybacza pomimo błędów, prawda? :)
    Ah, tak! Historia Cathy to trochę taka skomplikowana sprawa, bo właśnie chciałam, by każdy snuł swoje domysły — nie ma nic lepszego, niż samoewoluująca plotka, gdzie zwykły widelec finalnie staje się bronią masowej zgłady! Blisko, bo o faceta chodzi, ale trochę pod innym kątem.
    Kartę Solane czytałam już wcześniej i — nie ukrywam — zachwycałam ogromnie. Nie dość, że przepiękne zdjęcie, to kreacja Twojej panienki przeurocza. Chętnie zaproponowałabym wątek, ale najpierw muszę wpaść na coś ciekawego, bo ostatnio z myśleniem idzie mi kiepsko. No, chyba, że Ty masz jakiś pomysł :) A jeśli nie, to na razie pozostaje mi ładnie podziękować za miłe słowa i czekać na natchnienie :)]

    Cathleen

    OdpowiedzUsuń
  94. [Bardzo dziękuję! Solane jest taka prawdziwa. Wydaje się, jakby można było ją spotkać wszędzie, a zarazem jest oryginalna. Wręcz głupio zapytam - czy myślimy nad jakimś wątkiem? Jestem już trochę wypruta z pomysłów, a jeszcze dzisiejsze jedzenie... O mamo! Ale możemy spróbować ich jakoś połączyć. Brat Thomas i Thomas są w jednym wieku, więc mogli być dobrymi kolegami z dzieciństwa (bądź przeciwnie) i nieraz dokuczać Solane.]

    Thomas Bishop

    OdpowiedzUsuń
  95. [Hah, Dean jest żywym przykładem na to jak jedna źle podjęta decyzja może zdominować resztę potencjalnie pięknego życia. Niemniej w moim zamierzeniu, chłopaczyna ma dostać po tyłku za bycie nieodpowiedzialnym i kto wie, może nawet nauczy się odpowiedzialności za sprawą różowego bobasa :D Fakt, rozbieżność wiekowa jest spora, ale doszłam do wniosku, że na MC jest mocna przewaga starszych, doświadczonych postaci, więc taki młodzik borykający się nieporadnie z dorosłością będzie wskazany :D Poza tym, skoro takiej łajzie jak Dean udało się upolować (dosłownie!) dziewuszkę przed dwudziestką, to dla Solane wciąż istnieje cień szansy! Musi tylko znaleźć odpowiednie stado i złapać jakąś słabą sztukę :D
    Dziękuję ślicznie! Postaramy się wytrwać z Deanem dzielnie w MC, przecież nadchodzi wiosna i może temperatura wzejdzie powyżej tych minus dwudziestu jeden :D Cieszę się, że odgadłaś jego wizerunek, dziękujemy jeszcze raz <3]

    DEAN SHEPHARD

    OdpowiedzUsuń
  96. [Dziękuję za miłe słowa. :) Dawno nie widziałam karty napisanej z taką łatwością, prostotą, a zarazem urzekającą. Jeżeli nadrobisz wątkowe zaległości i błękitne oczy Benjamina wciąż będą przyciągać, to zapraszam po wątek, na pewno coś wymyślimy! ;)]

    Benjamin Hayward

    OdpowiedzUsuń
  97. [Pasuje, pasuje :D W takim razie mamy ustalone! Mogę zacząć, to nie problem, ale najwcześniej jutro wieczorem :> Szkoła i życie towarzyskie trzeba nadrobić po świętach :D]

    Max Carter

    OdpowiedzUsuń
  98. Zabawne, że w domu Carterów nie było kuchni ani jadalni. Nie dlatego, że nie było na nie miejsca. Parter miał nawet zaprojektowane pod to pomieszczenia, w których zalegały jakieś graty nieruszane od lat. Po prostu nikt by z nich nie korzystał, bo ani Max, ani jej ojciec nie potrzebowali specjalnego miejsca na przygotowanie dla siebie posiłków, skoro równie dobrze mogli to zrobić w piekarni. Wspólnie też raczej nie jadali, bo to prędzej doprowadziłoby do kolejnej kłótni i w ogóle nie przypominałoby rodzinnego spędzania czasu. Właściwie to od jej powrotu ich rozmowy ograniczały się do wymiany krzyków i drobnych złośliwości.
    Dlatego Carterowie trochę odwykli od własnego towarzystwa, a zaproszenie na obiad od krewnych jasno dało im to do zrozumienia. To było co innego, gdy Max sama od czasu do czasu spotkała się z kuzynką albo wpadała z blachą świeżych bułek do ich domu. Boże, kiedy ostatni raz wyszła gdzieś z ojcem, nie licząc cotygodniowych spacerów do kościoła?
    - Widziałaś, jak ten piernik się odstawił? - rzuciła do Sol, gdy znalazły się same w kuchni. - Mówiłam mu, żeby nie brał krawata, to się uparł, że do ludzi inaczej nie wyjdzie. - dodała, mając na myśli oczywiście swojego ojca, Bernarda.
    Irytowało ją jego zachowanie, z resztą jak wiele innych rzeczy, ale teraz wyglądała na trochę zbyt zdenerwowaną, jakby to była tylko zasłonka na prawdziwy powód. Owszem, była impulsywna, jednak zazwyczaj reakcje i ich intensywność były adekwatne do sytuacji. Normalnie tylko napomknęłaby o tym, jak się staruch musiał wystroić na rodzinny obiad, żeby przypadkiem sobie nie pomyśleli, że ich stryj to niechluj. Nieważne, że wszyscy inni byli ubrani normalnie, co było zdecydowanie praktyczniejsze.
    - Na szczęście przy dzieciach nie jest taką zrzędą - powiedziała, wzdychając i zabrała się za mycie naczyń, które zostały po obiedzie.
    Marudziła coś tam pod nosem, trochę zbyt energicznie zajmując się talerzami i niby nie rzucała słów w pustą przestrzeń, bo przecież zaraz obok stała Solane, ale też sama nie zwracała na nią w tej chwili większej uwagi, bardziej skupiona zupełnie na czymś innym. Nie trzeba było być geniuszem, by domyślić się, że wcale nie jest zła na ojca ani tym bardziej na brudne naczynia, a na coś, o czym nie mówiła. Chociaż, jeśli Candover przysłuchiwała się tym marudzeniom, to może usłyszała kilka klasycznych epitetów, które Max kierowała tylko pod adresem byłego męża.
    Kobieta nie była jednak zbyt wylewna, by tak prosto z mostu powiedzieć, że ten idiota, Peter, znowu zaczyna działać jej na nerwy. Nawet jeśli bardzo chciała, musiała najpierw sobie sama pozrzędzić, pomarudzić i... o, stłuc jedną szklankę.
    - Cholera... - mruknęła, marszcząc brwi i skierowała spojrzenie na Sol, która stała jakby w osłupieniu, patrząc na brunetkę. - Strasznie cię przepraszam, ostatnio tak mam. - Ton głosu świadczył, że doskonale zdaje sobie sprawę, jaka to jest beznadziejna wymówka, ale po prostu nie miała lepszej.

    [Zaczęłam! Jeśli coś jest nie tak - popraw. Albo jeśli coś jest niejasne, to też zapytaj lub rozjaśnij wedle swojego uznania :D]

    Max Carter

    OdpowiedzUsuń
  99. [Musiałam przeczytać dwa razy, aby wszystko to sobie poukładać. Ale nie ma za co przepraszać! Właściwie to nie mam żadnych zastrzeżeń do nakreślonej przez Ciebie relacji naszych postaci.
    A co do samego wątku - pomyślałam sobie, że Thomas mógłby mimochodem przyjść do sklepu, zapytać tylko, co u Sol i czy nie zajęłaby się dzisiaj wieczorem Isabel, bo on ma tam jakieś spotkanie (może nawet randkę?). Solane w końcu nie wytrzymałaby z jakiś powodów i powiedziałaby, co sądzi o jego byłej żonie, o tej relacji, o tym, co kiedyś było itd. I dopiero wtedy zdałby sobie sprawę, że to już nie ta jego mała Sol. Ale nie wiem, czy nie pozwoliłam sobie na zbyt wiele, czy dziewczynę byłoby stać na takie zachowanie.]

    Thomas Bishop

    OdpowiedzUsuń
  100. [Takie szczęście należy wykorzystać! Ekspresowe tempo tylko dlatego, że przeczytałam wszystkie materiały na jutro i coś musiałam zrobić z wolnym czasem. :D
    Tak, Abraham jest rodowitym mieszkańcem Mount Cartier, więc od dzieciństwa muszą się już znać. Solane jest urocza i chętnie oddamy w jej ręce smutnego A. Będę czekać aż przebudzisz się ze snu zimowego! W tym czasie postaram się nam coś wymyślić, chociaż w wymyślaniu jestem beznadziejna.]

    Abraham

    OdpowiedzUsuń
  101. ― Ej, stary ― Matthew zwrócił się do psa, którego wcześniej odgoniła Solane tuż po tym, jak podeszła do półki z alkoholami. Skoro jeden podopieczny dostawał smakołyki, dlaczego drugi miałby obejść się smakiem? ― Agencie James Bond, chodź do pana.
    To, że nie był panem żadnego z tych psów, nie miało w tej chwili żadnego znaczenia. Nieco już wytrzeźwiał i zdejmowanie butów na pewno nie sprawiłoby mu problemu, natomiast wciąż czuł przyjemny szum w głowie. Do tego ogarnęła go dziwna błogość, wyostrzyło mu się poczucie humoru, chichotał z własnych żartów i nawet jeśli to tylko przez alkohol, to czuł się całkiem dobrze. Możliwość żartowania sobie z Solane czy zachowywania się gorzej niż pięcioletnie dziecko podziałała na niego rozluźniająco; do tego należało dodać przyjemność spędzania wieczoru przy talerzu pełnym pysznego jedzenia oraz nie tylko w swoim towarzystwie, a dostawało się całkiem przyjaznego Auerbacha. Wprawdzie nieco irytującego, ale taką już miał naturę – niezależnie od tego czy akurat postanowił zachowywać się jak gbur, czy też błyszczeć poetyckimi popisami niczym gwiazda na niebie, zawsze było w nim coś denerwującego.
    Zacmokał jeszcze dwa razy na psa, ale dopiero zamachanie jedzeniem pod stołem skłoniło czworonoga do podniesienia się z legowiska. Szybko umknął przed nadchodzącą Candover, żeby skryć się za krzesłem Matta i odebrać smakowity kąsek.
    ― Tobie nawet na trzeźwo plącze się język ― zarechotał, oczywiście natychmiast podkładając pod jej propozycję mało przyzwoity kontekst. Nawet nie musiała później się tłumaczyć z tego, co powiedziała, żeby od razu pomyślał swoje. Dziwnym trafem postanowił jej jednak nie gnębić, bo wydawała mu się wystarczająco zbita z tropu; zresztą, wolał nie zachowywać się jak obmierzły facet po trzydziestce… szukający przygód. ― Ale hola, hola! Jak ja piję wódkę, to ty też. I tak już masz przewagę, cwaniaku… ile ty wypiłaś? Kieliszek winka? Dobra rozgrzewka. Teraz pora na alkohol, maleńka.
    Zabrzmiał jak ten obmierzły trzydziestolatek, który koniecznie chciałby ją upić, ale nie przejął się tym wcale. Przesunął w jej stronę kieliszek do wódki, żeby napełnić go od razu do pełna. Wino przestawił gdzieś na kraniec stołu i mruknął pod nosem coś, co brzmiało jak „na później”. Wydawało mu się, że jeśli Solane napije się trochę wódki, szybko wtoczy się pod stół, a potem zaśnie w towarzystwie Bonda oraz dwóch innych psów. Osoba pijąca czasem kieliszek słabego trunku do wieczornej lektury nie mogła mieć zbyt mocnej głowy.
    Skończył wreszcie dokarmiać zwierzęta. Dawał radę ignorować dwa mokre nosy buszujące przy krawędzi stołu i zajął się pochłanianiem tego, co podała mu chwilę temu Candover. Musiał przyznać – tęsknił za jej kuchnią, chociaż czasem musiał potajemnie odcinać przypalone części kurczaka lub też starać się przełknąć niesamowicie ostrą pomidorówkę. Było to lepsze niż codziennie spożywanie ryżu z warzywami oraz mięsem, które akurat udało się kupić w sklepie spożywczym. Co prawda ostatnio umiejętności kulinarne Auerbacha pozwoliły mu na zrobienie naleśników, ale to i tak nie mogło się równać z niektórymi popisowymi daniami Solane (a te rzadko udawało jej się zniszczyć).
    Pozwolił sobie również zignorować propozycję zostania. Mówił już, że nie zamierzał nocować w domu Candoverów, więc oznaczało to jedno: wyjdzie w każdą zawieję, byle tylko nie musieć być tu aż do rana. Nawet jeśli grzecznie położy się na kanapie, to poczeka, aż gospodyni uśnie, po czym wymknie się do siebie. Przecież był połączeniem pięciolatka i piętnastolatka, czego w ogóle Solane po nim oczekiwała?
    Zamarł na kilka sekund, kiedy spytała go o powód przyjazdu. Nagle cała atmosfera ogólnej wesołości prysła – Matt przeżuwał w ciszy swoje jedzenie jeszcze przez dobrą minutę, zanim w ogóle się odezwał. Nie był to już ton, którego używał do nazywania Candover maleńką, ale ten zwyczajny głos najeżonego Auerbacha zajmującego swoje miejsce w fotelu przy pianinie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ― Na wakacje.
      Brzmiało to dosyć nieprawdopodobnie, ale Matthew nie silił się na jakieś wiarygodne okłamywanie swojej rozmówczyni. Niestety, chwilę później skończyło się jedzenie na talerzu i nie bardzo miał się czym zająć, więc postanowił pognębić Solane w dosyć perfidny sposób.
      ― Pytałem już o to ze trzy razy ― zaczął bardzo podobnie do niej. ― Ale czemu nie wyjechałaś?
      Mruknął pod nosem podziękowanie, a później odsunął talerz na bok, żeby móc się wesprzeć na stole łokciami. Ujął policzki w dłonie, tak że wyglądał na bardzo zainteresowanego odpowiedzią (choć słyszał ją już kilka razy). Wiedział, że Candover się zdenerwuje i ta świadomość dawała mu dziwną satysfakcję.

      Usuń
  102. Solane myliła się: nie wciskał każdemu mieszkańcowi Mount Cartier jednej wymówki dotyczącej jego przyjazdu tutaj. Właściwie dla każdego pytającego wymyślał inną, przez co ludzie w pewnym momencie przestali wierzyć mu w cokolwiek. Jego sąsiadka usłyszała, że przyjechał do rodziny, pracodawca dostał śpiewkę o ustatkowaniu się w małej, cichej miejscowości, staruszki z okien połknęły za to wersję o jego pasji do lasów i gór, tak silnej, że aż kazała mu zostać w tej mieścinie. Plotki na temat powodu przybycia Auerbacha nierzadko wzajemnie się wykluczały, więc w końcu ucichły, co szewcowi było bardzo na rękę. Candover na pewno słyszała niektóre z nich, ale Matt wcale nie chciał jej rozjaśniać sytuacji. Właściwie nikomu nie chciał, chociaż minęło już sporo czasu, odkąd się tutaj zjawił i mógłby w końcu się przed kimś otworzyć.
    Odechciało mu się nawet pić, bo dla niego impreza się skończyła. Momentalnie się naprężył, napiął wszystkie mięśnie, bo pytanie Solane znacznie zagęściło atmosferę. Chociaż tyle, że nie próbowała kontynuować tematu, gdyż spotkanie skończyłoby się w bardzo przykry sposób. Auerbach nie znosił zbytniej ciekawości, a gdy nie chciał mówić, naciskanie na niego zwyczajnie go irytowało.
    — Jestem pijany, ale wciąż jeszcze mam głowę na karku — powiedział dosyć szczerze, zaplatając ręce na piersi i odchylając się w tył, żeby plecy spoczęły na oparciu krzesła. Jej wymówki miały w sobie coś z nieszczerości, choć nie był do końca w stanie powiedzieć, o co chodziło. Minęły dwa lata, a on dalej nie zapuścił tutaj korzeni, nie poznał nikogo na tyle dobrze, żeby znać jakiekolwiek sekrety, nie zadomowił się ani trochę. — Ty wciskasz mi kit, więc ja przyjechałem tu na wakacje. Naprawianie butów było moją pasją od zawsze, ale odważyłem się sięgnąć po to rzemiosło dopiero tutaj, w Mount Cartier. To miasteczko ma w sobie coś wyzwalającego. Na pewno mnie rozumiesz.
    Wstał, żeby wyciągnąć z jej dłoni kieliszek z winem. Po alkoholu był oczywiście śmielszy, bardziej gadatliwy, ale nie mniej złośliwy niż na trzeźwo. Przechylił się w stronę kuchennego blatu, po czym odstawił słaby trunek na miejsce tuż obok zlewu. Wziął również butelkę, żeby Solane czasem nie przyszło do głowy jeszcze w jakiś sposób jej wykorzystywać. Jak widać, koniecznie musiał postawić na swoim.
    — Znam się na piciu — skomentował jej wcześniejszą wypowiedź o wstrzymaniu się od mieszania. W jego tonie było czuć autoironię – przecież on, jak nikt inny, mógł wypowiadać się na temat spożywania alkoholu, w końcu od dłuższego czasu miał ciągłego kaca. — Wypiłaś połowę kieliszka wina, więc wódka ci nie zaszkodzi.
    Do głowy wpadł mu pewien pomysł i w jakiś sposób zmusił się do chwycenia za mniejszy kieliszek. Popatrzył na Candover z miną znawcy, po czym szybko go wychylił. Skrzywił się nieco, bo bez popijania trunek był zwyczajnie niedobry, ale nie czekał długo z napełnieniem szkliwa ponownie i podsunięciem go Solane.
    — Nie powiem ci, dlaczego przyjechałem — zastrzegł od razu. Nachylił się nad stołem i zanim dziewczyna zdążyła wtrącić się w jego zdanie, kontynuował: — Ale możesz zadać inne pytanie. Jeśli tylko będziesz pomożesz mi pić wódkę, bo gdy ja wypiję całą, język mi się zaplącze i nie odpowiem na nic.
    Nie widział innego sposobu na przywrócenie ciągu wydarzeń na odpowiednie tory. Ten wieczór zapowiadał się naprawdę przyjemnie i dla Auerbacha był jednym z niewielu dobrze spędzonych tutaj, w Mount Cartier. Solane zaburzyła tę równowagę, ale Matt zamienił jej pytanie w coś w rodzaju odważnej gry dla nastolatków, tym samym trochę ratując całą sytuację. Nie pytał jej nawet, czy się na to zgadzała, bo wiedział, że ciekawość tak czy siak każe jej wpakować się wprost w jego zabawę.
    — Moja kolej — uśmiechnął się lekko zaczepnie, ponownie napełniając kieliszek wódką. — Dlaczego nie masz faceta? To kwestia wymagań czy po prostu lubisz spędzać wieczory z książką, winem i stadkiem psów? Zdradź mi, muszę mieć o czym plotkować z sąsiadkami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Patrzył na nią uważnie, zdając sobie sprawę, że już kiedyś zadał jej to pytanie. Tym razem jednak zrobił to celowo, bo chciał wytknąć Sol samotność, chyba tylko z czystej złośliwości. Może też koniecznie próbował wytłuścić jej, że życie w Mount Cartier nie było w stanie dać jej nawet osoby, z którą mogłaby dzielić swoje rozterki – skoro do tej pory nie wybrała sobie nikogo, to mogła albo liczyć na przyjazd kogoś obcego, albo zapałać nagłą miłością do miejscowego, albo dalej egzystować jak do tej pory. Cóż, miasteczko nie oferowało zbyt szerokiej gamy wolnych mężczyzn, a przy tym oferta znacznie się uszczuplała z każdym kolejnym rokiem. Nie pojawiał się nikt nowy, a jeśli już, to na pewno nie w wieku Solane. Większość jej koleżanek już miała się z kim umawiać i Auerbach zauważył, że książka (lub ewentualnie on sam) to najczęstsze towarzystwo Candover. Oprócz braci, oczywiście.

      Usuń
  103. Rodzina Carterów od blisko trzydziestu lat była dwuosobowa. Nigdy nie byli jakoś specjalnie liczni, nie rozmnażali się jak króliki, jakby podświadomie wiedzieli, że to na pewno nie przyniesie zbyt wiele dobrego. Awanturowali się zdecydowanie zbyt często, ale taki już był ich dziedziczny temperament. Poza tym od pokoleń zajmowali dom z piekarnią, więc nie było tam miejsca na gromadkę dzieci. Z resztą, już jedno potrafiło narobić sporo zamieszenia, czego przykładem mogła być sama Maxime, kradnąca worki z mąką w wieku zbyt młodym, by dokładnie pamiętać. Niemniej – rodzina to rodzina, żadnej się nie wybiera i chociaż zrzędziła na swojego ojca (co w drugą stronę działało tak samo), nie umiała sobie wyobrazić kogoś innego na jego miejscu.
    Syknęła głośno, kierując na chwilę swoje spojrzenie pełne wyrzutów na Sol, kiedy ta bez ostrzeżenia postanowiła zdezynfekować pociętą lekko rękę. Zaczęła nią machać, jakby to mogło jakoś ukoić ból, który i tak szybko minął. Właściwie Max była trochę zbyt zdenerwowana, by w ogóle przejąć się tym, że szkło poraniło jej dłoń.
    - Kłócę się z nim codziennie – zauważyła, wymownie unosząc do góry jedną brew i zaczęła bawić się plastrami, głównie po to, by nie pobrudzić niczego krwią. – Nie wiem, co takiego jeszcze musiałby zrobić, żebym tłukła przez niego naczynia. Jest stary i samo to jest irytujące, ale inaczej nie mielibyśmy żadnych talerzy w domu – prychnęła, kręcąc przy tym głową.
    Przez dłuższą chwilę Carter poświęcała swoją uwagę dłoni, nie chcąc przypadkiem wcisnąć sobie szkła głębiej w skórę, gdyby jakaś drobinka postanowiła się z nią bliżej zaprzyjaźnić. Na szczęście nie pomyślała jeszcze o tym, co czeka ją następnego dnia rano, kiedy obudzi się – jak zwykle przewróci krzesło i uderzy się w biodro – i zejdzie do piekarni ugniatać ciasto na bułki. Jak na razie miała wystarczająco dużo powodów, żeby marudzić i wściekać się na cały świat.
    Wtem skierowała spojrzenie na kuzynkę, zastanawiając się przez moment, jak bardzo w jej oczach urosła w kwestii nie panowania nad nerwami i czy ma szansę pobić rodzinny rekord jakiegoś wujka, o którym opowiadał Bernard, kiedy była młodsza. Podobno to był ziółko, z którym nawet sami Carterowie bali się wchodzić w dyskusje, a przecież dzielili z nim nazwisko. Nie powinna tłuc szklanek w domu Solane, bez przesady. Tym bardziej, że denerwowała ją straszna pierdoła, a właściwie osoba, którą ją wypuściła ze swojej głowy.
    - Pamiętasz mój rozwód? – zaczęła Max, robiąc przy tym nieciekawą minę, przypominająca trochę pyszczek buldoga francuskiego. – W sensie, nie możesz go pamiętać, bo wszyscy dowiedzieli się po fakcie... – sprostowała, wykonując gest ręką, jakby odganiała niechciane wspomnienia, z którymi wiązały się wieczne plotki najlepszego monitoringu w Mount Cartier. – Chodzi o to, że rozwód odbył się bez orzeczenia o winie. A wczoraj dostałam na poczcie wezwanie do sądu w tej sprawie i ten gno... Peter nie raczył nawet wysłać tego pod swoim nazwiskiem, tylko za pośrednictwem adwokata! – Zacisnęła zdrową pięść, opierając o blat stołu plecami.
    Było to o tyle irracjonalne, że Maxi zrobiła byłemu mężowi uprzejmość, nie doszukując się jego winy, która była bardziej niż oczywista, i zostawiła to wszystko za sobą. Chciała się jak najszybciej od niego odciąć i nie zależało jej na żadnych alimentach ani odszkodowaniu, które mogłoby jej przysługiwać, skoro zhańbił ich małżeńskie łoże. A teraz ona, Maxime Carter, która raz w swoim życiu komuś ustąpiła, miała pojawić się w sądzie, bo poprzednie postępowanie zostało źle przeprowadzone i w obliczu nowych dowodów, powód wnosi o wznowienie sprawy.
    - Szlag mnie trafia na samą myśl, że miałabym go jeszcze kiedykolwiek oglądać na oczy! – Uniosła ramiona, układając ręce tak, jakby właśnie dusiła kogoś przed sobą i zaraz zasłoniła nimi na moment swoje oczy i zsunęła je po twarzy.

    Max

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Zero problemu, mam nadzieję, że wszystko, co się miało udać, to się udało :D
      I tak, prowadziłam tutaj wcześniej inną piekarkę, Camille Levittoux, ale to było chyba dosyć dawno. Co tak nagle blog został zamknięty wtedy :>]

      Usuń
  104. Nie dało się ukryć, że irytowanie Solane sprawiało Auerbachowi niesamowitą satysfakcję, bo kiedy ona patrzyła na niego ze znużeniem, on był wyraźnie ucieszony. Właściwie nie był tak rozbawiony, odkąd zobaczył najlepszą damską partię w miasteczku brnącą przez śnieg w kozakach na obcasie zdobytych podczas ostatnich odzieżowych wyprzedaży w Churchill. Oczywiście panna szła pokazać się w kościele, bo tylko świątynia przyciągała najlepszych kawalerów. Jednak robienie Candover na złość nagle stało się najlepszą rozrywką, o jakiej Matt nie mógł nawet marzyć jeszcze kilka tygodni temu. Że też wcześniej na to nie wpadł! Kiedyś przecież specjalizował się w mniej lub bardziej delikatnych uszczypliwościach, które z pewnością nie wszystkich bawiły.
    Uniósł brew. Nagle stwierdził, że posiadał prawo do krytykowania Sol i udzielania jej ważnych życiowych rad, chociaż sam nie potrafił uporządkować nawet swojej szopy w ogrodzie. Sześć lat temu, kiedy był dokładnie w tym miejscu co ona, miał już wszystko zaplanowane, doprowadzone do ładu, skończone. Nie mógł znieść myśli, że ktoś w jego otoczeniu, zbliżając się do trzydziestki, mógł tak marnować sobie życie. Bo według niego Candover przepuszczała je przez palce, chociaż nigdy nie zdobył się, żeby jej to powiedzieć. Ba! najchętniej wsadziłby ją do samolotu i kazał nie wracać, dopóki nie zobaczy całej Kanady albo chociaż połowy Stanów. Nie wspominając już o Europie.
    A mógł ugotować ten głupi makaron bez soli, zjeść go, a potem paść w całym fersztalunku szewca na łóżko i obudzić się rano z wielkimi wyrzutami sumienia. Przynajmniej byłyby mniejsze niż teraz.
    ― Teraz jesteś starsza i wciąż w to grasz. Z ciekawości się nie wyrasta ― skomentował dosyć obojętnym tonem, ale na tyle cicho, że umknęło to pod naporem jej kolejnego pytania. Skinął zdecydowanie głową, bo wódka była oczywiście nieodłącznym elementem tej gry. Auerbach dyktował wszystkie zasady, mało tego – zmieniał je co chwilę, czując się całkowicie bezkarny. Solane chciała coś wiedzieć, Mattew chciał to wyjawić, bo gotowanie obiadów mrukliwej enigmie mogło blondynkę zwyczajnie znudzić. Działał w granicach rozsądku, bo nie wyobrażał sobie opowiadać jej o swoim życiu, lecz wyjawienie kilku informacji mogło tylko podsycić ciekawość Candover, a szewcowi dziwnym trafem na tym zależało.
    Ledwie powstrzymał się od parsknięcia, gdy prawie zakrztusiła się małym kieliszkiem wódki. Przy czterech braciach musiała przecież kiedyś zasmakować tego trunku, ewentualnie na jakiejś dyskotece dekadę temu. Jeśli zawsze była tak poważna i mało rozrywkowa jak teraz, to Auerbach chyba by w nią zwątpił.
    Wysłuchał jej cierpliwie, lecz niczego zaskakującego nie usłyszał. Właściwie nie miał żadnych szczególnych oczekiwań, ale mimo tego odrobinę się zawiódł. Zmrużył na chwilę oczy, jak gdyby chcąc prześwietlić Candover, ale szybko z tego zrezygnował.
    ― Świetnie, ponarzekałaś na facetów, właśnie to chciałem usłyszeć. Powiem ci tak: trzeba było się hajtnąć, zanim wszystkich najlepszych sprzątnęły inne ― podsumował gorzko jej wypowiedź. Chwycił kieliszek, żeby bez skrępowania nalać sobie wódki, ale zapełnił go wyjątkowo tylko do połowy. Faktycznie w butelce nie znajdowało się zbyt wiele alkoholu, a przecież prócz tego, żeby się trochę rozweselić, chcieli też przeprowadzić cały kwestionariusz. Musiało im wystarczyć jeszcze chociaż na kilka kolejek.
    Znów spytała o coś, czego się spodziewał. Tak myślał, że będzie ją interesować coś związanego z jego przyjazdem do Mount Cartier, ale nie konkretnie związanego z jego osobą.
    ― Właściwie znałem kogoś stąd ― przyznał szczerze. Spotkał na swojej drodze osobę z tego miasteczka, a jeśli już być szczegółowym, to jego brat zawarł znajomość z jednym z mieszkańców. Matt widział tę osobę raz czy dwa, gdy umówili się na wspólne spotkanie. ― Wiedziałem o tym miejscu. Później wybór był prosty, bo chciałem zadupia, a tego nie dościga żadne inne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wypił to, co miał w kieliszku, po czym znowu go napełnił. Do połowy, żeby nikt mu nie stroił fochów, że był niesprawiedliwy. Czuł już ciepło rozchodzące się po ciele – wiedział, że Solane długo tu nie posiedzi, zwłaszcza że nie popijali niczym wódki. Na całe szczęście wcześniej z nim zjadła, bo inaczej pewnie już byłaby znacznie bardziej pijana.
      ― Co chcesz osiągnąć w życiu?
      Myślał o jeszcze jednym pytaniu, które już kiedyś jej zadał (Czy bycie kasjerką cię uszczęśliwia i satysfakcjonuje?), lecz zdecydował się je uogólnić i zadał je tak zwaną formę otwartą. Tutaj naprawdę Solane mogła się rozgadać, oczywiście jeśli tylko miała o czym mówić. Poza tym irytowanie jej mogło następować do pewnego momentu, a Matthew, widząc jej niezbyt zadowoloną minę po jego wypowiedzi dotyczącej facetów, musiał trochę przystopować.

      Usuń
  105. Coś w nim drgnęło, ale nie na tyle, by zmusił się do otwartego współczucia. Nie dlatego, że uważał się za bardziej poturbowanego przez życie albo nie sądził, by Solane przydało się jego wsparcie, ale z czystego braku empatii. Wreszcie usłyszał coś do bólu prawdziwego, a na to nie był wcale przygotowany. Jednak jak nikt inny znał obowiązek stawiania czoła wszystkim konsekwencjom swoich czynów – skoro nieźle przypiekł rozmówczyni swoją lekceważącą wypowiedzią o małżeństwie, to musiał pogodzić się z jej wybuchową reakcją. Nie poczuł się źle, nie gryzło go sumienie, nie żałował ani jednego wypowiedzianego słowa. Przynajmniej w tej chwili.
    Zgarnął sprzed jej nosa kieliszek.
    ― Nie uważasz, że o wiele zabawniej jest, kiedy nic o sobie nie wiemy? ― spytał ją jeszcze, chyba przybiwszy w ten sposób ostatni gwóźdź do trumny. Patrzył na nią wyniośle, podświadomie wiedząc, że Candover nigdy więcej nie spyta go o nic. ― Twoje zdrowie, Solane.
    Wypił jej porcję wódki, zanim jeszcze wyszła z kuchni. Wyjątkowo okrutnie ukarał ją za ciekawość, choć o wiele szybciej niż mógłby się spodziewać – sama postanowiła pokazać mu rany z przeszłości, popełniając zresztą wielki błąd. Chociaż tyle, że była tego świadoma, bo gdyby liczyła z jego strony na wsparcie, okazałaby się skończenie naiwna. Auerbach to ostatnia osoba, która byłaby w stanie jej pomóc; jeśli jeszcze nie zauważyła, ten mężczyzna nie umiał poskładać się w całość, odkąd tutaj przyjechał, więc z pewnością nie przypominał leku na całe zło. Wyraźnie nie chciał się do nikogo zbliżać i dopóki Solane trzymała się z daleka od jego prywatnych spraw, wszystko wydawało się w porządku. Wystarczyło jednak jedno pytanie, by go rozdrażnić, natomiast skutki były opłakane i zupełnie niewspółmierne to występku Candover. Pijany Matthew robił wszystko w przejaskrawiony sposób: jeśli się śmiał, to głośno, jeśli denerwował, to widowiskowo, jeśli tańczył – tylko na stole. Dziś postanowił przenieść całą swoją frustrację na Solane. Minęło kilka lat, myślał hipokryzyjnie. Powinna się z tym już dawno uporać.
    Zignorował kompletnie poduszkę oraz koc, będąc zdecydowanie zbyt rozdrażnionym, by zasnąć. Z braku lepszego zajęcia zaczął chodzić po kuchni; zatkał korkiem wino, by nie wywietrzało, zakręcił butelkę z wódką, przepłukał kieliszki. Ochlapał też wodą swoją twarz, żeby zmyć z niej resztki nietrzeźwości; powoli dochodził do siebie i wódka nie gnała go do łóżka, więc był coraz mniej pijany. Nie zamierzał iść do pokoju Solane na piętrze, bo wydawało mu się to zbyt zuchwałe po tym, co jej powiedział. Udał się więc do salonu, gdzie zobaczył książkę zostawioną wcześniej, chwycił ją i zaczął czytać, dopóki nie zmorzył go sen.
    Obudził go dopiero uporczywy ból w prawej części brzucha. Na zewnątrz zaczynało się już przejaśniać, więc Matt uznał to za idealny moment, by stąd wyjść. Nie chciał widzieć się rano z gospodynią, bo potrzebowali chwilę od siebie odpocząć, więc musiał jak najszybciej się zebrać, a przy tym nie rozdrażnić psów.
    Zanim wyszedł, zdążył jeszcze przetrząsnąć kuchnię w poszukiwaniu małej kartki papieru oraz długopisu. Źle się zachował, przeszukując szafki, lecz zaskakująco szybko znalazł to, czego potrzebował, więc za wiele prywatności nikomu nie uszczknął. Przez chwilę myślał, po czym, starając się nie bazgrolić, napisał:
    Namaluj coś w moim brzydkim domu. Pożyczę ci w nagrodę dobrą książkę i ugotuję makaron, jeśli w końcu pożyczysz mi sól. Weź chłopców.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po słowie „dobrą” przejechał kilka razy, wyraźnie podkreślając, jak bardzo nie podobała mu się historia z tomu, który Solane zostawiła w salonie. Połknął ją niby w trzy godziny, ale nic dziwnego, skoro pióro autora było aż nazbyt lekkie, a fabuła mało skomplikowana. Zostawił kartkę wraz z książką w bardzo widocznym miejscu, mając nadzieję, że mimo dzisiejszego wieczoru Candover zdecyduje się przyjąć jego pokraczne zaproszenie. Przepraszam nie chciało przejść nawet przez atrament, ale wiadomość i tak krzyczała poczuciem winy, bo Auerbach porywał się na trzy największe udręki swojego życia: gotowanie, malunki na ścianach oraz dzieci.

      Usuń
  106. Solane miała trzy dni wolnego, natomiast Matthew poświęcił cały tydzień na przygotowywanie się do remontu domu. Jak rezolutnie wspomniał w krótkim liściku do Candover, uważał swoje lokum za zwyczajnie brzydkie i postanowił wreszcie coś z tym zrobić, bo przykre wnętrze zabijało w nim nawet ochotę do picia. Poza tym powoli kończąca się zima oznaczała prace na pół zmiany w warsztacie szewca, więc należało się czymś zająć. Auerbach uprzątnął graciarnię, którą stworzył tuż po przyjeździe i którą nigdy się nie zajął, wysunął meble na środek pokoju, zakrył je przezroczystą folią, którą znalazł w szopie. W nieco pogodniejszy dzień marca zabrał się z pilotem do Churchill, gdzie kupił gładź, kilka farb w jasnych kolorach oraz lakier do drewna, nierozważnie mając zamiar pomalować kuchenne szafki na biało.
    Kiedy Sol zjawiła się u niego po raz pierwszy z obiadem, już po jej minie widział, że wcale nie miała zamiaru przyjść popisać się swoimi zdolnościami malarskimi. Nie miała przy sobie żadnych narzędzi ani też chłopców, nie wspominając już o soli, którą polecił jej przynieść, gdy już się zdecyduje stanąć u niego w progu. Spokojnie przyjmował od niej jedzenie, ale prędko odkrył, że nie przechodziło mu przez gardło; psuło się w lodówce. Do Diany nie powiedział chyba ani jednego słowa. Dałby sobie uciąć rękę, że widziała, jak kiedyś wyszedł do ogrodu, żeby nakarmić świeżym obiadem wszystkożernego psa sąsiadki. Dania dostawał jednak dalej, więc albo dziewczyna trzymała język za zębami, albo faktycznie nie dojrzała jego występku.
    Z początku powstrzymywał się od chodzenia do sklepu Candoverów. Szybko skończyło mu się jednak kiedyś zdobyte whisky, miejscowa wiśniówka, a nawet absynt, zachowywany na specjalną okazję i chwycony w przypływie desperacji. W końcu kupił trzy butelki wódki oraz dwa piwa, jakoś nie za bardzo przejmując się ani miną Jamesa, ani też wybałuszonymi oczami sąsiadki lustrującej zawartość postukującej siatki szewca. Myślał, że to w końcu zatrzyma dostawy obiadowe do jego domu, ale mylił się: były tak częste jak zawsze.
    Nie pomalował niczego krzywo, chociaż całymi dniami popijał drinki z sokiem pomarańczowym. Odświeżył salon, aż w końcu dotarł do kuchni, w której zeszło go o wiele dłużej (ale białe meble, choć brudziły się w zastraszającym tempie, przypominały mu trochę te, które miał przed przyjazdem do Mount Cartier, co trochę polepszyło mu nastrój). Do pomalowania została mu jeszcze sypialnia oraz dodatkowy pokój, nigdy zresztą nie wykorzystany. Graciarnię na razie zostawiał w spokoju, wiedząc, że przyda mu się na składowanie różnych rzeczy, których nie chciał już widzieć w swoim domu.
    Gdy jednak uporał się już z kuchnią, postanowił uzupełnić lodówkę, a co najważniejsze – przestać przyjmować od Solane obiady. Po trzech miesiącach przestało mu się to podobać; poza tym pies sąsiadki zaczął robić się niebezpiecznie gruby, bo jadł podwójne porcje. Auerbach uważał, że po to miał dwie ręce oraz kawałek mózgu, żeby potrafił sobie poradzić z samodzielnym przyrządzaniem posiłków. Candover nie była ani jego matką, ani żoną, ani dziewczyną, ani też firmą cateringową, żeby musiała go karmić. Wcześniej wydawało się to mniej zawstydzające, bo zazwyczaj kasjerka siadała i jadła z nim; teraz traktowała to jak przykry obowiązek, natomiast Matt czuł się zwyczajnie urażony.
    Pierwszym krokiem było wyruszenie do sklepu po kilka podstawowych produktów, z których można było wyczarować jakieś obiady. Auerbach miał zamiar się uczyć metodą prób i błędów, bo nie posiadał w domu książki kucharskiej, natomiast nie wyobrażał sobie nikogo prosić o radę. Najwyżej zwróci się z małą prośbą do żony swojego pracodawcy, starego szewca, która z pewnością użyczy mu kilku sprawdzonych przepisów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Doskonale zdawał sobie sprawę, że w sklepie zastanie Solane. Nie zamierzał kupować jednak żadnego alkoholu, bo trzy butelki mimo wszystko starczały mu na jakiś czas, więc potraktował jej obecność jako nieodłączną. Skrupulatnie zrobił listę potrzebnych mu rzeczy; makaron, jakaś mąka, cukier, jajka, kilka warzyw i owoców, mięso. Nic specjalnego, bo i niczego egzotycznego w sklepie Candoverów nie znajdzie, ale dla niego nawet proszek do pieczenia brzmiał jak wielka sprawa.
      Z pewnym wahaniem nacisnął klamkę, przeklinając w duchu głupi dzwoneczek oznajmiający przybycie klienta. Moment później już obserwował Solane potykającą się o własne pokiereszowane nogi, rejestrując przy okazji, że w sklepie nie znajdowali się sami.
      Zignorował jej wypowiedź o pechu. Nie rwał się do pomocy. Żyła? Żyła, więc nie drążył sprawy. Zareagował dopiero na pytanie - położył jej na ladzie całą listę, mając nadzieję, że w miarę szybko skompletuje mu cały zestaw. Lepiej wiedziała, gdzie się co znajdowało, a poza tym nie wszystkie produkty znajdowały się w zasięgu jego rąk; podawał je sprzedawca.
      ― Nie przynoś mi już obiadów ― oznajmił cicho, ale stanowczo, opierając się biodrem o blat oddzielający go od Solane. ― Ani tym bardziej nie wysyłaj Diany.
      Nie zamierzał się tłumaczyć ze swojej decyzji. Uważał, że była całkiem zrozumiała, bo gdy w progu zobaczył lekko przestraszoną Dianę, poczuł tak wielkie zażenowanie, jak chyba jeszcze nigdy w życiu. Większe niż za każdym razem, gdy Candover przedstawiała mu coraz to nowe powody, dla których musiała natychmiast odwracać się na pięcie i odchodzić.

      Usuń
  107. Stał przy ladzie, kompletnie ignorując cały wywiad, który przeprowadzała z nim Solane. Mógł powiedzieć, że to, co miał na liście, służyło do jedzenia i właśnie po to mu było to wszystko, ale nie chciało mu się nawet strzępić języka. Auerbach uważał, że po czterech miesiącach względnego milczenia kilka minut nie zrobi większej różnicy; zresztą wybrał się tutaj po zakupy, a nie na pogawędki, więc uznawał wszelką paplaninę za zwyczajnie zbędną. Gdyby w Mount Cartier znajdował się jakikolwiek inny, chociażby gorzej wyposażony sklep, udałby się właśnie tam, bo przebywanie w jednym pomieszczeniu ze wścibską kobietą wyraźnie go męczyło. Po tak długiej przerwie od siebie uznał znajomość za przeterminowaną, w jakiś sposób unieważnioną. Gdyby wciąż żył w dużym mieście, najpewniej umarłaby bardzo szybko, natomiast tutaj było to prawie niemożliwe – nawet jeśli nie chciał, to i tak spotkał Solane w innej sytuacji niż wymiana pełnego talerza na pusty.
    Franka też nie zaszczycił ani jednym słowem, tylko wodząc za nim spojrzeniem. Po raz kolejny dotarło do niego, iż posiadał aż cztery odnóża, które w momentach trzeźwości całkiem nieźle funkcjonowały, ba! mógł się nimi w tej chwili bardzo swobodnie posłużyć w celu zrobienia sobie zakupów. Dlaczego, do cholery, znowu polegał na Candover? Koniecznie musiał się tego oduczyć, szybko wrócić do życia tylko i wyłącznie na własną rękę.
    Poczekał, aż brat Solane wyjdzie. Przy nim jeszcze mniej miał ochotę mówić, o ile w ogóle to było możliwe. Potraktował wytknięcie siostrze braków w zakupach całkiem obojętnie, nawet z lekkim znudzeniem.
    ― W takim razie możesz od razu wrzucać jedzenie psu, za płot mojej sąsiadki, bo tam właśnie ląduje ― wycedził w końcu powoli, ruszając w głąb sklepu, żeby wziąć kilka produktów, które Solane zignorowała. Chwycił makaron, mąkę, proszek do pieczenia, śmietanę, przecier pomidorowy oraz kilka przypraw, które akurat pamiętał z listy. W najbliższych czasie zamierzał spróbować usmażyć naleśniki na nigdy nie używanej patelni, więc zgarnął też olej. Chciał wynieść jak najwięcej produktów, żeby nie musieć tu wracać już po nic niezbędnego do gotowania. Już niedługo on, Matthew Auerbach, przerośnie swoją niedawną mistrzynię i zasłynie z nienagannej kuchni.
    ― Albo możesz dać swoim, jeśli wolisz bardziej ekonomicznie ― dodał, gdy zrobił przystanek przy ladzie, by odłożyć je na blat i nie musieć nosić wszystkiego dookoła. Przechodził samego siebie, jeśli chodziło o poziom rozgoryczenia, więc nie poczuł się źle z tym, że powiedział Solane co robił z jej obiadami. Zachowywał się gorzej niż dziecko, ale po miesiącu krótkich wizyt kasjerki jej jedzenie zwyczajnie mu obrzydło. A przecież języka nie będzie strzępił, żeby jej oznajmić zmęczenie materiałem – w końcu i tak go nie słuchała.
    Nie miał pojęcia, czy malowała krajobrazy, portrety czy też wysmarowałaby mu na ścianie czerwony kwadrat z żółtą kropką pośrodku, po czym nazwała to sztuką. Chłopców pewnie by rozniósł, gdyby zaczęli biegać po jego domu, natomiast makaron zostawiłby na ogniu, pozwalając mu się kompletnie rozgotować, ale to nie miało znaczenia, bo w jakiś sposób chciał się zrekompensować. Solane za te dwa lata musiała naprawdę słabo poznać Auerbacha, skoro potraktowała jego liścik jako kpinę czy żart – jedną z głównych cech szewca była nieprzewidywalność, więc takie zachowanie naprawdę nie powinno jej dziwić. Przyszedł do jej domu pijany, kazał jej się nakarmić, później stwierdził, że zabawnie będzie ją upić w iście nastoletnim stylu, a przez kolejne trzy miesiące odnawiał dom, bo tak mu się ubzdurało. Poza tym chciał koniecznie nauczyć się gotować. Nie wiadomo, co wymyśli za chwilę – być może skonstruuje spadochron i każe pilotowi wyrzucić się w połowie drogi do Churchill.
    Kręcił się jeszcze chwilę po sklepie, a gdy uznał, że miał komplet, wyciągnął z tylnej kieszeni spodni całkiem sporą płócienną torbę (prezent na urodziny od sąsiadki; od czasu do czasu z nią rozmawiał, była równie dziwna jak on, więc udało im się dogadać).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Stanął znów przy ladzie.
      ― Ile płacę? ― spytał mocno oficjalnym tonem, przypomniawszy sobie jeszcze o cebuli i czosnku. Był na tyle zorientowany, by wiedzieć, że bez tego za daleko nie zajedzie z prawie żadną potrawą. Chwycił jeszcze sok pomarańczowy, bo choć wódka mu się nie skończyła, to nagle dotarło do niego, że nie miał jej z czym pić (nie, żeby tego potrzebował). Nie zapomniał też na szczęście soli – wziął kilogram, który starczy mu chyba na całe lato.
      Szafka z alkoholami trochę go kusiła, ale nie chciał słuchać żadnych komentarzy Solane, a te na pewno by się pojawiły. Jej bracia nie znali go na tyle dobrze, żeby cokolwiek powiedzieć. Właściwie kojarzyli go tylko z widzenia, ewentualnie z jakichś wspominek siostry, bo pewnie z czasem zaczęło ich interesować, dokąd wynosiła takie góry jedzenia.

      Usuń
  108. Chociaż Auerbach nie usłyszał żadnej odpowiedzi na swoją wyjątkowo nieprzyjemną zaczepkę, to i tak wiedział, że odniosła zamierzony skutek. Widział to po zachowaniu Solane, bo przez dwa lata obserwacji udało mu się całkiem nieźle wybadać, w którym momencie jakaś jego złośliwość zwyczajnie jej już nie śmieszyła. I teraz nie powinna, a że Matthew rzadko chciał używać czegoś naprawdę wrednego wobec swojej żywicielki, nie bardzo wiedział, jak ona tym razem zareaguje. Jej opanowanie odrobinę go zaskoczyło, ale nie zamierzał zrezygnować z prób pogrzebania tej znajomości raz na zawsze. Przyszedł zrobić zakupy i gdyby Candover nie weszła na płaszczyznę prywatną, w życiu nie odezwałby się do niej w sposób sugerujący cokolwiek poza relacjami klient-kasjerka. W jego mniemaniu to Solane wycofała się ze wszystkiego, bo jej krótkie wizyty doprawdy nie świadczyły o chęci do dalszego utrzymywania znajomości na poziomie dotychczasowej zażyłości. Jakkolwiek wątła by ona nie była, to jednak istniała, bo obydwoje przyzwyczaili się już znacznie do swojej obecności. Szewc przyłapał się nawet na tym, że gdy blondynka nie zawracała mu głowy, potwornie się nudził – była jedyną rozrywką ze swoimi opowieściami o kłopotach z braćmi czy bratankami i co najważniejsze, wypełniała mu czas, dzięki czemu dni nie wlokły się tak nieznośnie. Gdyby nie remont, to przez ostatnie kilka miesięcy najpewniej przeczytałby wszystkie książki z miejscowej biblioteki, poczynając od kryminałów aż po romanse z kobietami o fiołkowych oczach w roli głównej.
    Patrzył na nią z politowaniem, uznawszy jej szantaż za godny rozkapryszonej księżniczki, która nie przekroczyła wieku dziesięciu lat. Uważał, że nie był jej winien ani jednego słowa, więc dalej uparcie milczał w nadziei, iż Solane w końcu złamie się i poda mu tę nieszczęsną cenę. Swoją drogą, nie musiała wcale postrzegać go jako skończone kuchenne beztalencie – nie był aż takim kołkiem, żeby nie umieć ustrzec sznycli przed przypaleniem się. Nieumiejętność przyrządzania sobie posiłków wynikała z niechęci do dbania o siebie oraz życiowego lenistwa, a nie z kompletnego braku talentu.
    Przebiegł wzrokiem po wszystkich produktach, szacując ich wartość. Wyjął z drugiej kieszeni portfel, trochę już sfatygowany, i zanim Candover jeszcze zaczęła mówić o sytuacji sprzed czterech miesięcy, już trzymał w ręku pieniądze. Mógł jej zostawić nawet dwa razy tyle, ile się należało – i tak nie miał na co wydawać wypłaty; jego największe wydatki to jedynie domowe rachunki (mimo wszystko niezbyt wysokie, bo ile może wykorzystać jedna osoba, która nawet nie gotowała?) oraz opał na zimę.
    Dawno nie był tak rozeźlony. Nawet wścibskie sąsiadki nie były w stanie doprowadzić go do takiego stanu. Milczał, zbyt rozjuszony, żeby wydusić z siebie cokolwiek, aż w końcu wyrwał jej z ręki siatkę. Tak jak już wcześniej pomyślał, miał swoje ręce i chciał się nimi posługiwać w pełnym wymiarze godzin.
    ― Bo co? Bo uważasz, że to mi dokłada ciężaru? Że mam za dużo zmartwień? ― wyrzucał z siebie ciche, jadowite syknięcia, które równie dobrze mogłyby oznaczać mruczenie pod nosem do samego siebie. Ładował wszystkie butelki, woreczki i opakowania do siatki, upychając wściekle to, co się nie chciało zmieścić.― A może nie jestem godzien, żeby poznać jakieś fakty z przeszłości wielmożnej Solane Candover, gwiazdy Mount Cartier, dziewczyny, która nie chce już od życia niczego, bo rozpamiętuje jakiegoś gnoja sprzed kilku lat?
    Szarpnął za uszy, ledwo unosząc przeciążony worek. Cóż, nawet materiałowe torby miały swoją granicę wytrzymałości, a że ta ostatnio dźwigała kilka opakowań farb, była już mocno nadwyrężona. Szwy puściły pod naporem opakowania z mąką, cukrem, olejem, mlekiem, przecierem oraz sokiem i wszystko wylądowało na podłodze. Na szczęście wszystkie butelki były plastikowe, więc nic się nie rozlało. Auerbach głośno zaklął, jak to szewc, i zaczął zbierać rzeczy z podłogi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ― Tak jest najłatwiej. Wyznać coś, potem uciec, zanim człowiek w ogóle zdąży coś powiedzieć, a teraz nagle przepraszać ― gderał dalej, zastanawiając się, w czym teraz zaniesie do domu te przeklęte zakupy. ― Miałaś później do mnie przyjść, bo chyba dobrze było o tym porozmawiać. Widocznie za mało się postarałem z zaproszeniem, wybacz. Na drugi raz wyślę je białą gołębicą, najlepiej pozłacane na rogach.
      Uspokoił się nieco, gdy już trochę z siebie wyrzucił. To nie była nawet połowa, która siedziała w jego głowie, ale jak na niego to i tak całkiem niezła porcja słów wypowiedziana w ciągu mniej niż dziesięciu minut.
      Postawił butelkę z mlekiem na ladzie i spojrzał na Solane. Było mu wstyd, bo dawno sobie nie pozwolił na żaden wybuch – ten oznaczał kompletną bezsilność wobec Candover i jej zachowania, którego w ogóle nie rozumiał.
      ― Nie będę przyjmować żadnych obiadów ani niczego zapominać ― oświadczył dobitnie. Nie wydawało się, żeby brał pod uwagę jakikolwiek sprzeciw. ― Powiedziałaś to powiedziałaś, koniec. Pogódź się z tym.

      Usuń
  109. Szczerze powiedziawszy, poczuł się zwyczajnie zmęczony. Zdenerwowanie, którego nie doświadczył od bardzo dawna, zbieranie zakupów, tłumaczenie Solane swoich reakcji – to wszystko sprawiło, że pod koniec dostał aż lekkiej zadyszki. Duszenie każdej emocji w sobie nie było najlepszym pomysłem na dłuższą metę, lecz w przypadku Auerbacha sprawdzało się od dwóch lat; nigdy nie mówił Candover, co akurat działo się w jego głowie, bo wymagało to za wiele energii. Zatrzymywał wszystko dla siebie, nie tłumaczył się w ogóle, dlaczego akurat postąpił tak, a nie inaczej. Dzięki temu czuł pewną niezależność i pomimo tego, że spędzał z kasjerką sporo czasu, to ich znajomość pozostawała ciągle na tym samym zdystansowanym poziomie. Kiedy Solane powiedziała mu o tym, co przydarzyło jej się kilka lat wstecz, pomyślał o sobie jako o kimś wyróżnionym, bo nie każdemu funduje się podobne wyznania. Przez chwilę rozumiał nawet jej wstyd, bo sam najpewniej zmagałby się z czymś takim, gdyby opowiedział o swoim powodzie przyjazdu do Mount Cartier. Później jednak wyraźnie dotarło do niego, że naprawdę nie był zamierzonym adresatem informacji o utraconym dziecku, lecz o wszystkim zadecydował wieczór, alkohol oraz jakiś dziwny przypływ irytacji czy innych mocnych emocji. Całe pragnienie, żeby wyjaśnić kasjerce kilka spraw, może też trochę zacieśnić ich relację, wyparowywało coraz bardziej z każdym dniem; teraz, gdy poprosiła go o wymazanie z pamięci tego zimowego wieczoru, zbladło całkowicie. Poza tym wyraźnie oświadczyła, że w tej chwili tajemnice Matthewa jej nie interesowały, więc sprawy wyglądały całkiem jasno.
    W dodatku czuł się jak głupek przez impulsywną reakcję, która doprowadziła do pęknięcia torby, zdecydowanie zbyt wielu zdań i parsknięcia śmiechem, najmniej pożądanego w tym wszystkim. Nadszedł dobry czas, żeby znowu postawić na ciche półsłówka, najwygodniejsze i niewymagające wysiłku – być może za następne dwa lata nadarzy się okazja, by znów zmienił zdanie.
    Po pierwsze, miał ochotę powiedzieć, żeby włożyła te reklamówki z powrotem za ladę, bo nie chciał od niej żadnej pomocy, poczynając od obiadów, a kończąc na zwykłym pakowaniu zakupów do toreb. Po drugie, jak nigdy kusiło go, żeby jednak trochę wystrzępić język i użyć go do wyartykułowania, co sądził o całej sprawie z zapominaniem czegokolwiek. W końcu jednak zwyczajnie się w niego ugryzł, chowając honor do kieszeni na rzecz wycofania się z tej całej sytuacji. Nie miał siły naprawiać czegokolwiek, więc jak zwykle postanowił pozwolić losowi kierować wydarzeniami. Właśnie z takim nastawieniem przyjechał do Mount Cartier – nie robił niczego konkretnego ze swoim życiem, tylko przyjmował bez mrugnięcia okiem wszystko to, co go spotykało.
    W końcu kiwnął tylko głową, dając znać, że przyjął wypowiedź Solane do wiadomości. Bez wielkiego zapału dołożył opakowanie makaronu do jednej z reklamówek, a potem chwycił swoją torbę i porządnie ją złożył, tak by zmieściła się w kieszeni. W końcu zakupy znajdowały się już w siatkach, a Solane znów coś mówiła (jeśli Auerbach miałby być całkowicie przed sobą szczery, to musiałby się przyznać, że czasem wyłączał się podczas jej monologów). Zmrużył oczy i zmarszczył brwi, najprawdopodobniej wyglądając tak, jak gdyby nie rozumiał ani jednego słowa, którym raczyła go kasjerka. W rzeczywistości był zdziwiony, iż była w stanie paplać mu teraz o ścianach, zresztą i tak już dawno pomalowanych; nie potrzebowały w tej chwili dodatkowych dekoracji. Gospodarz się rozmyślił.
    Uśmiechnął się grzecznie na wzmiankę o jednorożcu; na koniec wzruszył ramionami.
    ― Jasne. Boję się ― odparł spokojnie, zrezygnowawszy z miny świadczącej o jego małej pojemności umysłowej. ― Może najpierw wydaj resztę.
    Cieszył się, bo znów myślał całkiem trzeźwo, czysto praktycznie. Przygotowane wcześniej pieniądze leżały na ladzie, ale z tego co Matthew pamiętał, pokrywały ze sporym naddatkiem całe zakupy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdjął z blatu wszystkie siatki, trochę przygotowując się wyjścia. Uważał, że na dzisiaj wystarczy mu atrakcji i potrzebował dokładnie dwóch rzeczy: remontu oraz drinka. Solane nie mieściła się na jego zaszczytnej liście, więc chciał jak najszybciej wyjść ze sklepu. Wtem nagle przypomniał sobie, co stało się tuż po jego przybyciu po zakupy; przez cały czas ignorował mały uraz Candover, ale skoro zgodził się na coś w rodzaju rozejmu (w gruncie rzeczy nigdy nie prowadzili żadnej wojny), stwierdził, że dobrze wyglądałoby, gdyby się tym zainteresował. Tak, dobrze wyglądało, ładnie wypadło w oczach blondynki, pozwoliło jej powrócić do myślenia o ich relacji sprzed kilku miesięcy.
      ― Jak noga? ― Wyciągnął rękę po pieniądze, a później chwycił za portfel, by powrzucać monety do odpowiednich przegródek. Na usta cisnął się mu się żart o nieuwadze wywołanej jego wejściem, ale zachował go dla siebie. Nawet trochę go to rozbawiło, ale tylko na krótki moment, więc nie dało się dostrzec w nim najmniejszej zmiany. Został standardowy Auerbach – bez wybuchów, milczący i obojętny.

      Usuń
  110. Sprawdził jeszcze po kolei, czy uchwyty od siatek były na tyle mocne, by po drodze do domu nic się nie urwało. Chciał zwyczajnie pokiwać głową na wieść, że jej noga była w porządku, po czym wyjść ze sklepu, ale wtedy usłyszał swoje imię i już wiedział, że nastąpi ciąg dalszy wypowiedzi. Patrzył, jak Solane kuśtykała w jego stronę, więc prędko zwątpił w brak bólu. Pewnie miała paskudnego siniaka; przez kilka dni stopa będzie ją boleć.
    Uniósł brwi. Czy on jej kiedykolwiek zakazał przychodzić? Przecież przez ostatnie miesiące zjawiała się u niego, tyle że nie przekraczała progu, o ile nie było zimno i nie musiała schronić się chociaż na chwilę w ciepłym przedpokoju.
    ― Tak ― odpowiedział tylko to co konieczne, po czym schylił się po siatki. Jej dłoni nie odtrącił, sama spadła, gdy Auerbach zgiął plecy. ― O szesnastej.
    Odwrócił się i wyszedł, wcześniej mruknąwszy jeszcze coś w rodzaju „Do zobaczenia”. Do jutra chyba uda mu się odkurzyć i wymyć podłogi, oczyścić zakurzone okna, wstawić meble na swoje miejsce, doprowadzić kuchnię do porządku, a potem jeszcze iść na kilka godzin do pracy oraz ugotować coś do jedzenia? Nie chciał przyjmować Solane w pomieszczeniu, które znajdowało się w trakcie remontu, więc albo musiał coś wymyślić, albo nie spać pół nocy, żeby wszystko doprowadzić do porządku.
    Przemyślał swoje zakupy i dostępny czas. Chyba da radę. Może.

    Salon zostawił w spokoju. Niby był już skończony i spokojnie dałoby się tam posprzątać, ale Matthew jeszcze nie wiedział, co chciał zostawić w pokoju, a co wrzucić do graciarni lub też wykorzystać w innym pomieszczeniu. Tylko odkurzył tam podłogę, po czym stwierdził, że równie dobrze mogli siąść w kuchni, dosyć sporej zresztą. Przejmował się, jakby odwiedzał go sam burmistrz, ale jakoś specjalnie się za to nie beształ; tym razem spotkanie miało wyglądać inaczej. Już samo to, że Solane się nie wprosiła, robiło sporą różnicę, mało tego – miała zamiar przyjść sama, bez obiadu, bez chłopców, czyli bez konkretnego powodu ani nawet kiepskiej wymówki. Tylko w odwiedziny.
    Dopiero rano, gdy wychodził do pracy, przypomniał sobie, że przecież z tyłu domu miał małą werandę. Nie stało tam nic konkretnego, w tej chwili szczelnie okryte pianino oraz dwa leżaki, które cierpiały tam odkąd Auerbach się wprowadził. Pogoda jak na razie dopisywała, więc dlaczego nie mieliby tam usiąść? Co prawda wszystkie rabatki w ogrodzie zostały zduszone przez trawę, ona sama została skoszona dobre dwa tygodnie temu i tylko kilka dużych, ładnych drzew rosło tuż przy ogrodzeniu, ale to i tak wyglądało lepiej niż perspektywa pozostania w kuchni.
    Matthew musiał poważnie wykręcić żonie szewca, kiedy brał od niej książkę z porządnie sprawdzonymi przepisami. Kobieta, jak każda znudzona gospodyni w Mount Cartier, szukała jakiejś sensacji, ale Auerbach przyjął postawę niewzruszonego głazu, więc dała sobie z tym spokój.
    W południe szybko zamknął warsztat, żeby wrócić jak najprędzej do domu i odpowiednio zająć się werandą. Pozbył się leżaków, wyczyścił skrzypiącą podłogę, zaniesioną przez śnieg oraz wiosenny wiatr wszelaką odmianą pyłu i drobnymi kamyczkami, wyniósł stół i krzesła, upewnił się, że deska w schodach nie złamie się pod niczym ciężarem. Pianino odkrył, dając sobie możliwość ratunku, gdyby czasem coś się nie układało – muzyka zawsze rozluźniała atmosferę.
    Problem zaczął się przy nakryciu. Talerzy nie brakowało, bo Auerbach musiał zaopatrzyć się w dwie sztuki wszystkiego, gdy Solane zaczęła go odwiedzać, ale nie miał niczego, czym mógłby przykryć odrapaną powierzchnię stołu. Przez głowę przemknęło mu prześcieradło, ale chyba tylko jego brat nie zorientowałby się, że to część pościeli, a nie obrus. Trochę się wtedy skarcił, bo wątpił, żeby Candover spodziewała się czegoś takiego; wcale nie musiał się starać. Nie od dziś jednak wiadomo, że szewc lubił zaskakiwać i to nie tylko negatywnie, a zobaczenie zszokowanej kasjerki było warte zamieszania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przemógł się i poszedł do sąsiadki, tej, która czasem zaczepiała go przez okno, gdy wieszał pranie. Truła mu jeszcze gorzej niż Sol, przez co zdołali nawiązać coś w rodzaju porozumienia – kobiecina dobiegała sześćdziesiątki, była wdową, miała cztery kury i jeśli Matt przyszedł skosić jej trawnik czy odgarnąć śnieg, to prócz złotych rad dawała mu czasem jajka („Żebyś nie musiał chodzić do tej wstrętnej baby od jajek”). Kiedy zobaczyła go w progu, prawie złapała się za głowę, bo nigdy nie zawitał u niej bez wyraźnego zaproszenia. Wybrała mu jakąś serwetkę (kilku odmówił, mrucząc „Zbyt babskie” czy zwyczajne „Nie”), a potem wcisnęła jeszcze kilka kwiatków ze swojego ogrodu, których nazwa wyleciała mu z głowy („Głupia nie jestem, wyniosłeś się na werandę. Ktoś do ciebie przychodzi, a kolegów nie masz”). Kazała mu je wstawić do wazonu – którego także mu użyczyła – i postawić go na stole. Po wszystkim obiecała, że całe popołudnie spędzi daleko od okna.
      W ten sposób załatwił sprawę nakrycia. Przygotowywanie potrawy według przepisu z książki kucharskiej okazało się trudniejsze niż sądził, ale pewnie dlatego, że zostawił mięso na wolnym ogniu i poszedł wziąć prysznic. Trochę się przypaliło, ale nie na tyle, by dało się wyczuć, więc był dumny ze wspaniałej organizacji czasu. Porwał się nawet na sos, jednak oszczędził alkoholu; nawet gdyby miał w domu jakieś wino, nie poczęstowałby nim Solane. Sok albo woda z cytryną musiała jej wystarczyć.
      Dochodziła szesnasta, ale nie miał już co robić, więc chodził w tę i z powrotem po werandzie, to biorąc kwiatki, to stawiając je na stole. Nie wiedział, czy nie przesadził, a ostatnie, czego chciał, to doprowadzenie do niekomfortowej dla obydwojga sytuacji. Obudził się w nim ten gospodarz, który jeszcze trzy lata temu z rozmachem przyjmował gości i to właśnie on nie pozwalał mu wystawić „nagiego” stołu, więc gdy usłyszał pukanie do drzwi, w końcu zdecydował, że kwiatki zostaną pomiędzy dwoma nakryciami.
      ― Mam obiad ― wypalił bez większych wstępów, gdy zobaczył Candover, a później mocno ugryzł się w język. Już wolał pękniętą torbę niż gadanie głupot. Zbeształ się w duchu, przyłapując się na tym, że zależało mu na tym spotkaniu. I na tym, żeby się pochwalić, jak świetnie poszło mu przyrządzanie jedzenia.
      Po prostu odsunął się z jej drogi, trochę kryjąc się za drzwiami. Może nie usłyszała…

      Usuń
  111. Zdenerwował się. Dopóki miał co robić, to nie przybierał sobie tak bardzo do głowy tego, że za chwilę będzie stał w oko w oko z Solane, która nie przyniosła tym razem obiadu i wcale a wcale się nie wprosiła. Właściwie po prostu się umówili, co w ich przypadku było dosyć dziwne, więc dało się przewidzieć, iż obydwoje poczują coś w rodzaju napięcia, choć zdążyli się już przecież do siebie dawno przyzwyczaić. Chociaż tyle, że ubrali się luźno, bo inaczej atmosfera zrobiłaby się zdecydowanie zbyt gęsta, a tego żadne z nich by nie chciało. Tylko te kwiatki, te przeklęte kwiatki i nakrycie nadawały całości trochę bardziej oficjalnego charakteru, może nawet odrobinę odświętnego.
    Auerbach herbaty miał tyle, ile Candover zostawiła u niego kilka miesięcy temu, bo nie zaparzył sobie przez ten czas ani jednego kubka. Nie wspomniał jednak o tym ani słowem, tylko pokiwał głową i podziękował, od razu wchodząc do kuchni, żeby włożyć opakowanie do odpowiedniej szafki. Spodziewał się jakiegoś prezentu, choćby i najmniejszego: Solane nie umiałaby się nagle zjawić tak bez niczego, za bardzo by się spięła niemożnością zrobienia czegoś z dłońmi.
    Nie miał nic przeciwko panoszeniu się (już dawno przywykł do wszędobylskości kasjerki), ale gdy tylko wyszła z salonu, od razu zamknął drzwi, by wstrzymała się przed wejściem drugi raz. Wolał zachować dla siebie, co dokładnie tam robił, więc udaremnił Candover dokładniejsze przyjrzenie się pierwszym skutkom remontu. Wstawił wodę na herbatę, a widząc, że jego gość nie mógł się za bardzo zorientować, gdzie dzisiaj będą siedzieć, jeśli nie na kanapie w salonie, popchnął go w stronę werandy. Żołądek podszedł mu do gardła, bo znów przypomniał sobie o tych kwiatkach i znów przyszło mu do głowy, że przesadził. Stresował się jak nastolatek przed pierwszą randką z najładniejszą dziewczyną w szkole, chociaż miał prawie trzydzieści cztery lata, a tego spotkania chyba nie mógł do końca zaliczyć do początków płomiennego romansu. W końcu… minęło już sporo czasu, odkąd się widywali.
    Na szczęście umiał panować nad swoją twarzą, więc stał niewzruszony przy swoim krześle, lekko zacisnąwszy palce na jego oparciu. Natomiast Solane wydawała się nie potrafić doprowadzić szczęki do porządku; Auerbach po chwili zaczął wątpić w to, że kasjerka wyda z siebie jeszcze kiedykolwiek jakiś dźwięk. Przeliczył się jednak, bo już za chwilę usłyszał jej stękanie z bólu, a później jakiś nieśmiały komplement. Oczywiście wystarczający, bo gdyby Candover zaczęła się zachwycać tym skromnym nakryciem, to szewc szybko uciekłby do kuchni. Zresztą teraz też miał taki zamiar, ale nie po to, żeby się tam skryć.
    ― Nie pamiętam, żebyś kiedykolwiek przyszła bez obiadu ― odbił sprytnie piłeczkę, wchodząc z powrotem do domu. Usłyszał gwizdanie czajnika, więc tak czy siak musiał zniknąć na moment w środku. Szybko jednak wrócił, niosąc sobie szklankę, a Solane kubek, z którego zawsze piła u niego herbatę. Pod pachą ściskał coś jeszcze i gdy tylko podał blondynce napój, położył tuż obok niego mrożonkę. Przeterminowaną o dobry rok, ale to nie miało żadnego znaczenia.
    ― Siniaki bardziej bolą, kiedy ich się dotyka ― wytknął jej łagodnie poprzednie zachowanie, w jego oczach bardzo nielogiczne. Skoro już źle stanęła na urażonej nodze, to mogła chociaż dać jej spokój, bo masaże naprawdę nie pomagały na stłuczenia. ― Lepiej zastosować to.
    Wskazał Candover przyjemnie lodowate opakowanie, mają nadzieję, że posłucha jego rady. Nie posiadał w domu żadnej maści na siniaki, więc tyle na razie musiało wystarczyć; przy odrobinie rozwagi ze strony Solane stopa nie powinna jej już zaboleć tego popołudnia.
    Przez chwilę wahał się, co zrobić dalej, aż w końcu usiadł na krześle, czekając, aż jego towarzyszka trochę się… doprowadzi do porządku. Na posiłek mieli jeszcze czas - na razie mogli po prostu napić się herbaty i trochę przyzwyczaić do nowej sytuacji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Milczał przez dłuższą chwilę, ale że przed przyjściem kasjerki wyjątkowo postanowił podtrzymywać rozmowę, jego mózg nie zatrzymywał się ani na sekundę. Zazwyczaj to Solane przejmowała stery, bo to właśnie jej domeną było gadulstwo, ale dzisiaj nastąpiła lekka zamiana ról. Auerbach wiedział jednak, że musiał zadać jedno trafne pytanie, żeby wywołać lawinę słów. Później już nie będzie musiał się martwić.
      ― Właściwie… kiedy ostatnim razem wyszedłem od ciebie, ktoś mnie widział? ― zdecydował się w końcu, podświadomie wiążąc problem wścibskich sąsiadek z nadopiekuńczymi braćmi, którzy mogli się o czymś dowiedzieć. Na ich temat Solane zawsze miała coś do powiedzenia. ― Popsułem ci opinię?
      Patrzył na nią z kamienną twarzą, ale głos pod koniec trochę mu się załamał i czuć było, że zwyczajnie żartował. Miał naprawdę niezły nastrój, bo okazało się, że może nie wyszedł tym razem na kompletnego idiotę.

      Usuń
  112. Auerbachowi do szczęścia wystarczyła jedynie zdziwiona mina Solane. Poza tym chciał ją przede wszystkim zaskoczyć, może też udowodnić, że jego życie nie polegało tylko i wyłącznie na mruczeniu pojedynczych słówek nad butami. Nie wiedział, co się dokładnie z nim stało, ale milczenie Candover popchnęło go do naprawdę różnych czynów, począwszy od zaczęcia remontu aż po mocne postanowienie, że kupi sobie nowe spodnie. Nie miał jeszcze okazji wybrać się do żadnego butiku w Churchill, chociaż nie tak dawno był przecież kupować tam farbę. Chyba trochę zdziczał, bo rozmowa z jakąś znudzoną ekspedientką na temat tego, jak prezentował się w nowych gatkach trochę go przerażała. Ale obietnic danych sobie dotrzymywał jak żadnych innych, więc z pewnością za niedługo wybierze się znów do miasteczka, w jakiś sposób przekonując pilota, że powinien zabrać się na jedynym miejscu dla pasażera (tym razem powstrzymałby się od komentarzy, bo ostatnim razem zasłużył sobie na nieprzychylne spojrzenie jednym zdaniem krytyki. On się przecież nie znał).
    Kiwnięciem głowy przyznał jej rację, kiedy przypomniała mu bezobiadowe przyjście z poszkodowanym Alanem. Wizyta chłopców nie skończyła się za dobrze, a Matt w sumie nie miał okazji, żeby zatuszować niezbyt pozytywne wrażenie. Nie chciał za bardzo wdrażać się w rodzinę Candoverów, bo i nie widział ku temu powodów, a poza tym postrzegał ich jako dosyć zamkniętą grupkę. Byli ze sobą blisko, pewnie ze względu też na brak rodziców, trzymali się razem, natomiast szewc był obcym pierwiastkiem, który przez dwa lata mało co odzywał się do braci Solane.
    Uśmiechnął się lekko. Czuł się coraz swobodniej i tego popołudnia chyba nie chciał już uważać na słowa.
    ― No okropna zbrodnia. Musiałaś chodzić z poobijanymi nogami ― stwierdził przytomnie, wyobrażając sobie poobdzieraną na kolanach skórę na kolanach małej dziewczynki. Przy takiej ilości męskiego rodzeństwa ciężko było pewnie utrzymać Solane z daleka od chłopięcych rozrywek. ― Cóż, na pewno bardziej poobijanymi niż teraz…
    Zaśmiał się krótko pod nosem, dziwnie zadowolony z tego, że wreszcie był w stanie wypowiedzieć niektóre komentarze na głos. Gdy Candover mu coś opowiadała, on zazwyczaj kiwał tylko głową na znak, że przyjmował słowa do wiadomości. Czasem coś odburknął, lecz rzadko; prawda jednak prezentowała się zupełnie inaczej, bo w głowie szewca zawsze znalazł się jakiś lekko sarkastyczny żarcik, który nigdy nie ujrzał światła dziennego. Może dlatego wizyty kasjerki poprawiały mu humor – nie nabijał się z niej w duchu jakoś specjalnie, ale w jego mniemaniu bywała komiczna częściej, niż jej się to wydawało. Nieraz musiał włożyć dużo wysiłku w to, żeby nie parsknąć śmiechem i nie wypluć jedzenia, które mu przyniosła.
    Upił łyk herbaty, zdziwiony, że to on pierwszy zabrał się za napój (zazwyczaj to Solane przylepiała się do kubka niczym pijawka, a on sączył napar bardzo powoli). Przez chwilę patrzył na rozmówczynię dosyć tajemniczym wzrokiem, lekko uniósłszy brew, tak jakby wiedział coś, o czym ona nie miała zielonego pojęcia.
    ― Ona. ― Wskazał za plecy Candover, gdzie znajdowało się okno domu jego sąsiadki. Mimo wcześniejszej obietnicy kobieta co jakiś czas zaglądała mu do ogrodu, co nie uszło jego uwadze. Nie denerwował się za bardzo, bo wiedział, że akurat ona nikomu nie będzie rozpowiadać o jego spotkaniach, ale wolałby jednak trochę więcej prywatności. ― Pani Henderson. Jest tak samo ciekawska, jak wszystkie inne, ale plotkuje tylko ze mną ― oświadczył tak, jakby miał się czym chwalić. Dobry humor go nie opuszczał. ― Widziała, jak wychodziłem wieczorem z domu i nie wracam. Dzisiaj za to bardzo chciała się dowiedzieć, kto przychodzi. Nie powiedziałem, ale siedzi przy oknie, więc chyba już wie. Jutro mnie zamęczy…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wzruszył ramionami, znowu przykładając szklankę do ust. Nawet jeśli całe miasteczko huczało o romansie gburowatego szewca z żywym srebrem Mount Cartier, nie przejąłby się tym za bardzo. Gdyby miał do tego siłę, jeszcze specjalnie podsycałby wszystkie plotki, o ile kasjerka nie miałaby nic przeciwko temu.
      Chciał dodać jeszcze coś o związku sąsiadki z obrusem oraz kwiatkami, ale powstrzymał się w ostatniej chwili. Solane nie musiała wiedzieć o kulisach przygotowań do tego obiadu; zresztą na pewno zdawała sobie sprawę, że Auerbach w jakiś sposób musiał zdobyć nakrycie stołu, bo w swoich marnym domowym wyposażeniu nie posiadał podobnych (babskich) akcesoriów. Wszystko ograniczało się do niezbędnego minimum, bo przecież równie dobrze można było się posilić bez wazonu z kwiatami na stole. Zresztą, samemu trudno było się czasem zmobilizować, by w taki sposób umilić sobie życie.

      Usuń
  113. Matthew nie wyobrażał sobie zasiadania przy jednym stole ze wszystkimi krewnymi Solane. Nawet gdyby zaprosili go na jakieś spotkanie, to odmówiłby ze względu na lęk przed oceną. Nie sądził, by Candoverowie byli skłonni wyciągać pochodne wnioski z jego zachowania czy wydawać wyroki na jego temat, jednak wolał nie stawać się przyjacielem rodziny. Po dwóch latach względnej samotności czułby się niezręcznie w tak dużym towarzystwie, nawet przyjaznym; zresztą nie miał nawet co gdybać, bo kasjerka nigdy nie mówiła o tym, żeby odwiedził kiedyś ją i braci w któreś wolne popołudnie. On oczywiście nie miał zamiaru się wpraszać, więc zwyczajnie przyjmował, że rodzeństwo Solane istniało w zupełnie innej rzeczywistości, a sam interesował się wyłącznie jej osobą.
    Wszystkie wścibskie damy w Mount Cartier Auerbach zbywał w mgnieniu oka. Z początku były dla niego naprawdę miłe, wręcz nad wyraz troskliwe, uczynne – wypytywały go o wiele rzeczy, ale w sposób dosyć dyskretny. Nigdy jednak nie mówił im prawdy, więc szybko znudziły się tym sposobem i zaczęły atakować go z powodu nieobecności w kościele (zwłaszcza kiedy nieopatrznie wyszedł podczas nabożeństwa z domu i szedł obok świątyni). Gdy zaczął uczęszczać na msze, na chwilę straciły pretekst do narzekania na niego, ale prędko znalazły sobie sensację związaną z nim i panną Candover. Miarka przebrała się, kiedy zasugerował jednej z nich, że powinna odchudzić wnuczka – nie mógł znieść jej trajkotania na temat wspaniałości dziecka, skoro był to otyły bachor z pozbawionym nawet pojedynczej iskry inteligencji, mętnym spojrzeniem. Odkąd szewc powiedział coś na jego temat, plotki na jego temat nasiliły się, choć do tej pory nie dotykały Solane. Dzisiejszy dzień mógł to zmienić, jeśli tylko sławny duet kwok z Mount Cartier zorientował się, że blondynka szła do Auerbacha.
    Obecna wersja kasjerki nie przypominała prawie niczym tej poobijanej, rozbrykanej dziewczynki, o której teraz słuchał Matthew. Cóż, kobiety blisko trzydziestki raczej nie wspinały się już na drzewa, ale i tak ciężko było przyjąć szewcowi do wiadomości, że ta blondynka, która siedziała przed nim i sączyła spokojnie herbatę kiedyś nie mogła pozbyć się strupów z łokci czy kolan.
    Przez moment patrzył jeszcze na okno sąsiadki, ale nie zauważył już jej twarzy wystającej zza firanki, więc ponownie skupił się na rozmówczyni. Bycie obiektem ciągłej obserwacji męczyło Auerbacha, gdyż celebryta z niego żaden, więc nawet jedna para wścibskich oczu nie było czymś pożądanym. I mimo tego, że pani Henderson robiła to raczej ze swojej nadmiernej troski, niż złośliwie, to Matt dałby dużo, żeby na chwilę przestała się nim interesować.
    ― A nawet jeśli się dowiedzą, to co? ― spytał lekko znużonym tonem, wyraźnie sugerując, że gdyby panie o nazwiskach Flenders i Gordon nie nachodziły go w warsztacie pod byle pretekstem, nie miałby nic przeciwko nowym plotkom. ― Och, wiem. Po prostu się mnie wstydzisz, Solane, bardzo brzydko to z twojej strony.
    Uniósł brwi, tym razem patrząc na Candover z pewną naganą. Jeszcze przez moment karcił ją wzrokiem, ale później odpuścił, lecz nie uśmiechnął się, więc nie wiadomo, czy żartował, czy naprawdę miał małą pretensję, że nie uczynili znajomości bardziej… oficjalną. Choć przecież żadne z nich nie robiło z tego wielkiej tajemnicy.
    Położył rękę na stole i stukał powoli palcem w obrus, odstawiwszy na chwilę herbatę. Wyprostował się i uniósł głowę, zadzierając wysoko brodę, jak gdyby był z czegoś bardzo dumny.
    ― Chcesz poganiać gospodarza? ― zmarszczył brwi, nie będąc pewnym, czy jego mało wymyślna potrawa potrzebowała dodatkowych wstępów. Znalazł w książce przepis, który wymagał tylko składników zakupionych wcześniej w sklepie ogólnym; krewetek w sosie na bazie pasty tahini jej nie przygotował, bo zwyczajnie nie miał do tego warunków. ― Przecież za niedługo spróbujesz. Trochę cię przegłodzę, to wtedy nie będziesz wybrzydzać, tak wygląda moja strategia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znów się spiął, bo to wszystko było zdecydowanie za trudne. Podawanie jedzenia, normalna rozmowa, artykułowanie słów. Nie wiedział, czy powinien teraz pobiec do kuchni i szybko wstawić do piekarnika to, co wcześniej przygotował, czy może siedzieć, czy może zapaść się pod ziemię. Zaczynał nabierać pewności, że wpakował się w sytuację, z której nie było dobrego wyjścia.
      ― Cóż, pogoniłaś. ― Wstał z krzesła z ciężkim westchnięciem, wiedząc, iż teraz pozostanie w miejscu byłoby nieznośne. Musiałby odczekać, aż obydwoje poradzą sobie z wypiciem herbaty i dopiero wtedy podać obiad, a… cóż, zdecydowanie za dużo myślał, natomiast za mało robił. Ostrzegł od razu Solane: ― Siedź. Boli cię noga.
      W kuchni sprężał się tak, że aż sam się zdziwił. Wolał nie zostawiać Candover samej na dłużej niż piętnaście minut, bo przecież nie przyszła do niego po to, żeby siedzieć samej z kubkiem herbaty na werandzie, podglądana przez sąsiadkę. Dlatego też niedługo później pojawił się z już ciepłym jedzeniem przy stole; nie było to naprawdę nic wielkiego, bo kawałek piersi kurczaka przyrządzony i podany we włoskim stylu, jak mówiła książka.
      Auerbach dałby wszystko, żeby żołądek mu się rozwiązał; teraz naprawdę żałował, że cokolwiek zrobił – wydawało mu się to zwyczajnie żałosne. Miał ochotę wziąć resztkę tej swojej wiśniówki i wypić w samotności, ale zamiast tego twardo siedział nad stygnącym jedzeniem, bardzo porządnie przeżuwając kawałek sałaty i od czasu do czasu zerkając na Solane.

      Usuń
  114. Matt raczej nie potrzebował pomocy z gotowaniem, to prawda. Podczas swojego życia musiał nauczyć się pichcenia, czy tego chciał, czy też nie; czasem sytuacja po prostu zmuszała go do ubrania fartuszka i stanięcia na godzinę przy kuchence, żeby zrobić obiad. Robił to jednak tak dawno, że nie pamiętał już żadnego przepisu. Zresztą jego potrawy nigdy nie były specjalnie wyszukane – teraz zwyczajnie się postarał, starając się przygotować coś bardziej zaawansowanego niż pomidorowa na kostce rosołowej czy gotowany kurczak z ryżem i warzywami z mrożonki. Solane pomyliła się jednak z myśleniem o Auerbachu jak o kompletnym beztalenciu, jeśli chodziło o kuchenne pojedynki. Był na tyle inteligentny, opanowany i cierpliwy, żeby spokojnie poradzić sobie ze wszystkimi wyzwaniami, które czekały go po drodze do przyrządzenia odpowiedniej potrawy. Może nie miał specjalnego wyczucia, jeśli chodziło o gotowanie, nie potrafił stworzyć czegoś z niczego i potrzebował dosyć dokładnego przepisu, ale nie reprezentował sobą całkiem tragicznego poziomu. Teraz w dodatku chciał dobrze wypaść, więc naprawdę uważał (a mimo tego i tak odrobinę przypalił mięso); miał ochotę się zwyczajnie popisać, zaskoczyć Candover, pokazać się może też od innej strony. Udało mu się, więc wyglądał na zadowolonego.
    Siedział więc napuszony jak paw, próbując nie sprawiać wrażenia przesadnie docenionego. Dawno nikt nie powiedział mu żadnego komplementu, bo na takowy nie zasługiwał – zachowywał się jak gbur, atakował Solane kłopotliwymi pytaniami i odpychał ją w każdy możliwy sposób. Cztery miesiące temu stwierdził, że może zasługiwała na trochę więcej zaangażowania z jego strony; niby trochę to zaprzepaściła, ale Matthew nie należał do osób, które szybko zmieniały zdanie. Nastroje owszem, bywały naprawdę różne i szewc wyjątkowo często popadał w różne skrajności, ale gdy sobie coś raz postanowił, dążył do celu bardzo wytrwale. Obecnie zrealizował jeden – całkowite zaskoczenie Candover. Z pewnością nie był to ostatni raz, gdy pokazał jej się od innej strony.
    Nie jadł przez chwilę swojej porcji, całkowicie oddając się przyjemności oglądania zszokowanej Solane.
    — Przepraszać? — zdziwił się uprzejmie, a później w końcu zabrał się za własną porcję kurczaka. Jego porcja wyglądała trochę gorzej niż ta Solane, bo na talerz wyszło trochę farszu, ale taki scenariusz dało się przewidzieć. Auerbach nigdy nie był mistrzem robienia nadziewanych mięs… o ile w ogóle kiedykolwiek coś takiego popełnił, bo w tej chwili nie mógł sobie przypomnieć. — Karmiłaś mnie przez dwa lata i chcesz mnie przepraszać? To chyba najlepszy żart w całej twojej karierze.
    Zaśmiał się pod nosem, stwierdzając, że faktycznie, jeśli Candover kiedykolwiek opowiedziała mu jakiś dowcip, to z pewnością śmiała się z niego sama, o ile wzrok Matta nie pozbawił jej całego entuzjazmu. Teraz zachowywał się zupełnie inaczej: nie ukrywał już, że faktycznie uznawał Solane za kogoś w rodzaju świetlistego promienia słońca w pochmurny dzień, jak to ostatnim razem jej powiedział w iście literacki sposób. Chociaż na pewno się tego nie spodziewała, uznawał ją za dosyć zabawną osobę; znacznie poprawiała mu humor, nie tylko obiadami, ale też samą swoją obecnością oraz poniekąd śmiesznymi opowieściami. Dla niej mogły wydawać się śmiertelnie poważne, ale Matthew czasem ledwo powstrzymywał się przed parsknięciem śmiechem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyprostował się nieco, lekko chrząkając.
      — Powiedziałem już, żebyś nie przynosiła obiadów — przypomniał jej łagodnie, nie chcąc być tak przykrym, jak kilka miesięcy temu. Już kilka dni później żałował, że celowo powiedział jej, co robił ze wszystkimi jej obiadami i teraz wolał, żeby sobie tego nie przypominała, bo jeszcze teraz wyrzuciłaby jego kurczaka za płot. Na swoje usprawiedliwienie mógł dodać, że jej potrawy zwyczajnie się psuły, bo nie mógł ich zjeść; nieraz nie potrafił schować dumy do kieszeni, a tym razem akurat nie pozwalała mu przełknąć ani kęsa obiadu od Solane. Dalej trochę się dąsał za ten całkowity brak odzewu, ale tak słabo, że w tej chwili nie miało to żadnego znaczenia. W końcu to Candover wyciągnęła rękę i zaproponowała spotkanie, chociaż Matt nie potraktował jej miło, więc nie mógł ciągle wypominać jej braku zdecydowania. — Chociaż nie powiem, to było całkiem wygodne, kiedy w pakiecie z tobą dostawałem obiad. Albo ciebie w pakiecie z obiadem, sam nie wiem, co ważniejsze…
      Ton jego głosu wyraźnie sugerował, że jednak obiad był tym, co go bardziej interesowało. Uśmiechnął się do siebie, coraz szybciej pochłaniając kurczaka. Odkrył, że był naprawdę bardzo głodny; teraz, gdy stres trochę ustąpił, żołądek się rozwiązał i Auerbach był w stanie wmusić w siebie obiad. Śniadanie w ogóle zignorował, choć zwykle wciskał w siebie góry kanapek.
      — Kiedy kupowałem te wszystkie rzeczy w sklepie… — zaczął nagle, na moment zostawiając talerz w spokoju — to widziałem, że wątpiłaś w moje możliwości kulinarne.
      Popatrzył na nią z widoczną satysfakcją w oczach, jak za każdym razem, gdy pokazywał, ile potrafił.

      Usuń
  115. [Też już myślałam, że nie wrócę, a tu taką sobie zrobiłam niespodziankę! :D Nie miałam jakoś serca powracać do poprzednich postaci, więc stworzyłam nową. Mam nadzieję, że z Arthurem się uda zostać na dłużej.
    Przyszłam do Solane, bo są w tym samym wieku, więc od x lat mogą się znać i wiele historii przeżyli. Arthur mógł na któreś jej urodziny podarować swojego pierwszego wypchanego zwierzaka, co doprowadziłoby do skrępowania Sol i tym samym pewnym odrzuceniem Pearsona. To uczucie tak w nim utkwiło, że zamiast zamknąć się w sobie, on usilnie próbował zbliżyć się w jakiś sposób do dziewczyny. Chciał się zaprzyjaźnić z jej braćmi, ale tylko James został jego kumplem na długie lata. Co Ty na to? Może Solane inaczej by zareagowała lub masz inny pomysł? :)]

    Arthur Pearson

    OdpowiedzUsuń
  116. [Hej! Ced chętnie spędziłby trochę czasu w towarzystwie Solane. W końcu dorastali w tym samym miejscu, a że różnica wieku jest niewielka, to na pewno mają co wspominać :) Poza tym skoro narzekające na swoje dolegliwości babeczki przeniosły się do jego gabinetu, to on z kolei musi sobie to odbić w innym miejscu- na przykład w sklepie.

    Zatem może jakiś wątek w sklepie Candoverów? :)]

    OdpowiedzUsuń
  117. Auerbach pozwolił sobie na całkowite rozluźnienie, zapominając chociaż na chwilę o zasadzie kompletnego braku zaufania. Gdy przyjechał do Mount Cartier, postanowił sobie, że zachowa bezwzględny dystans między sobą a wszystkimi mieszkańcami tej miejscowości. Udawało mu się to ze wszystkimi prócz Solane – co prawda nie wiedzieli praktycznie o sobie nic (choć Matt z pewnością posiadał więcej informacji o Candover niż na odwrót, choćby ze względu na jej gadatliwość), ale sam fakt, że ktoś przychodził do niego do domu, żeby usiąść i porozmawiać, świadczył o pewnej zażyłości. W tej chwili nie widział już potrzeby, by trzymać kasjerkę z dala od siebie, więc tak naprawdę nie musiała szukać żadnej wymówki, żeby się zjawić u niego na progu. Odpychanie kogoś na dłuższą metę mogło naprawdę zmęczyć, a skoro już nieodwracalnie przekroczyli niektóre granice, to pozostało im tylko pchać znajomość do przodu. Solane robiła to praktycznie od początku, ale bez pomocy drugiej strony szło to naprawdę bardzo opornie; teraz, gdy Matt miał zamiar ją wesprzeć, wszystko powinno toczyć się o wiele łatwiej.
    Mimo jej groźby śmiał się jeszcze przez chwilę, faktycznie zastanawiając się, dlaczego wpuścił Candover do siebie, gdy przyszła po raz pierwszy. Chyba po prostu chciał być w miarę uprzejmy i miał nadzieję, że jego gburowatość odstraszy ją bez większych problemów.
    — Nie rozmawiajmy już o tym — powiedział tuż po tym, jak spoważniał. Naprawdę wolał nie wspominać już ostatnich ich rozmów oraz spotkań, bo to mogło tylko zepsuć całą atmosferę, w którą obydwoje włożyli choć trochę wysiłku. Zresztą, Auerbach puścił już to wszystko w niepamięć, mając zamiar teraz odrobinę inaczej odnosić się do Solane. Ten obiad miał być początkiem zmiany i wyszło całkiem dobrze, więc dalej mogło być tylko lepiej.
    Zjadł ostatni kawałek pomidora, a potem dobrał się do swojej herbaty, nagle mając na nią ochotę.
    — Wyobraź sobie, że jesteś facetem po trzydziestce — zaczął tuż po tym, jak odstawił kubek i zamachał rękami jak magik, chcąc wprowadzić rozmówczynię w krainę trzydziestolatka. — Przyjeżdżasz do obcej miejscowości i wydaje się, że wszystkie kobiety przekroczyły tu dobrą chwilę temu pięćdziesiątkę. — Spojrzał nostalgicznym wzrokiem na okno za plecami Candover. — I nagle, ni stąd, ni zowąd, w drzwiach zjawia się ładna dziewczyna z domowym obiadem. Nie chce ci się gadać, ale jeszcze bardziej nie chce ci się gotować. Masz wybór: nie otwierać i cieszyć się świętym spokojem albo otworzyć, porządnie zjeść i zyskać towarzystwo w swoim wieku — tłumaczył jej cierpliwie. — Nie wiem jak ty, ale ja bym jednak otworzył.
    Uniósł brew, po czym upił jeszcze trochę herbaty z kubka. Później zakręcił nim kilka razy i dopił resztkę, w tej chwili nie bardzo wiedząc, czym mógłby się dalej zająć. Przedstawił Solane swój do bólu logiczny, bardzo prosty tok rozumowania; gdy stanęła przez jego drzwiami, tak właśnie rozważał, czy powinien ją ugościć, czy też raczej potraktować chłodno. W końcu znalazł coś w rodzaju złotego środka, bo niby Candover zawsze mogła siąść u niego godzinę czy dwie (wcale nie dlatego, że przynosiła mu ciepły posiłek), ale z drugiej strony nie była specjalnie ciepło traktowana. Przez dwa lata Auerbach mało co się odzywał, raczej ją męczył, niż pocieszał i przez większość dni był w podłym nastroju, zwłaszcza na samym początku. Jeśli kasjerka pamiętała jego zachowanie w ciągu kilku pierwszych miesięcy ich znajomości, musiała zauważyć znaczną poprawę nawet i przed tym obiadem, kiedy to Matt postanowił w końcu pochwalić się swoimi umiejętnościami kuchennymi.
    Wtem przypomniał sobie jeszcze jedną rzecz. Odchrząknął cicho.
    — Dalej nie mam zamiaru regularnie sobie gotować — poinformował Solane takim tonem, jak gdyby miał nadzieję coś jej zasugerować. Faktycznie, dla gościa mógł się wysilić, ale dla siebie samego, jak sama Candover wiedziała najlepiej, czasem smutno było gotować. Dlatego też wciąż liczył na jej małą pomoc albo chociaż dzielenie się posiłkiem od czasu do czasu.

    OdpowiedzUsuń
  118. [Widzę, że Ryanair odleciał (sic, to już ostatni raz, obiecuję, nie mogłam się powstrzymać), więc odpisuję tu, choć już nieco po czasie, ale jak to mówią oj tam, oj tam. Jakoś ostatnio mam ogromne zaległości wątkowe (ale tłumaczę, że to kwestia sesji, która kiedyś była i rozjazdów, a nie lenistwa), niemniej jednak tak sobie myślę, że jeśli dalej jesteś chętna na jakiś wątek, to możemy coś na mailu napisać. Z regularnością może być u mnie ciężko bo udaję, że mam czas, a jednak trochę mi go brakuje, ale jeśli nie masz szczególnych wymagań, to wiesz, zapraszam!
    Poza tym, ja tam wierzę, że jeśli tylko chwilę pomyślimy, to i dla naszych dziewczyn znajdziemy jakiś interesujący wątek!
    Wysyłam uściski, ponieważ tak dużo czasu musiało minąć nim odpisałam, że aż przez chwilę poczułam się, jakbym pisała list na koniec świata. Poza tym przez te Twoje kochane dziewczyny pałam do Ciebie przeogromną sympatią hehehe.]

    Clarissa

    OdpowiedzUsuń
  119. [Hej, hej :) Jasne, że jestem i z niecierpliwością czekam na wątek :)]

    Cedric

    OdpowiedzUsuń
  120. [Bo MC to takie przyjemne miejsce, w którym można sobie wisieć, nikt nie pogania, nikt nie dyszy w kark... Idealne dla kogoś takiego jak ja, kto potrafi nie odpisywać na wątki przez miesiąc, żeby potem wrócić i przez miesiąc odpisywać.
    Wybacz mi ten zmarnowany wątek, miałam wtedy depresją studenta pierwszego roku u progu drugiego semestru.
    Dzięki za powitanie, mam nadzieję, że mi się to miejsce rzeczywiście uda zagrzać na dłużej. ;)]

    Haf

    OdpowiedzUsuń
  121. [Oooiiijjaaa, ale cudne zdjęcie ^^ I te psy, i jeżyk (tak w ogóle, to sama mam jeżynkę w domu, kochana jest, koloru cynamonu).
    Ja to bym zostawiła relację rodzinną (kuzynka-kuzynka), podoba mi się. Wątek z urodzinami też jest dobry, tylko nie wiem, czy od razu nie przesunęłabym go na wrzesień - chodzi mi oczywiście o ramy czasowe, a nie, żebyśmy zaczęły go pisać dopiero po wakacjach.
    Wybacz, że tak chaotycznie piszę, ale jestem w dziwnym, euforycznym stanie, którego nie potrafię opisać i nie jakoś nie umiem zebrać myśli.]

    Paris

    OdpowiedzUsuń
  122. Gdyby Solane się tak do niego nie przyczepiła, z pewnością miałby o wiele mniej kłopotów. Nie musiałby unikać kupowania wódki w sklepie podczas jej zmiany, nie stałby się aż tak popularnym obiektem plotek i z pewnością miałby dokładnie tyle towarzystwa, ile sobie życzył. Oczywiście chodziło o niego samego oraz starego szewca, który był jednym z niewielu mieszkańców Mount Cartier, którego Auerbach darzył szacunkiem i zaufaniem. Dlatego też starał się wykonywać swoją pracę jak najlepiej: źle czułby się, gdyby zawiódł tego człowieka. Poza tym nie chciał nawet ubiegać się o posadę pilota, choć kilka razy miał już do tego okazję. Jeśli tylko zjawiłby się nowy rzemieślnik, Matt może i by zrezygnował z posady na rzecz latania, ale jak do tej pory nikt nie przejawiał chęci zajmowania się butami. Ani młody, ani też w średnim wieku czy stary.
    W każdym razie, przepuszczenie panny Candover przez próg przyniosło mężczyźnie sporo nieprzewidzianych przez niego zajęć, takich jak bardzo regularne sprzątanie czy utrzymywanie się w jako takim stanie. Pewnie powinien jej nawet podziękować, bo bez jej odwiedzin miałby w głębokim poważaniu, jak prezentował się jego dom oraz on sam, więc w głównej mierze to ona uratowała jego wizerunek w miasteczku. Inaczej najprawdopodobniej stałby się zarośniętym leśnym dziadkiem, który od czasu do czasu burknął coś znad kozaka czy stawił się w sklepie ogólnym po nowy zapas alkoholu i zupek z torebki.
    Auerbach nałożył Solane tyle samo, co sobie, nie podejrzewając nawet, że jej żołądek mógł mieć nieco mniejszą pojemność, niż jego własny. Sam czuł się najedzony, ale nie przepełniony, więc po raz kolejny sądził, że towarzyszka miewała się podobnie.
    — Z tego wynika, że nie będę jadał obiadów — odpowiedział gładko. Pewnie dla Candover musiał to być niezły szok, bo dla niej „obiad” nie oznaczał jedynie posiłku, ale też coś w rodzaju wydarzenia gromadzącego całą rodzinę przy jednym stole. Dla Matta kiedyś brzmiało to podobnie, ale teraz ograniczył się do myślenia o tym jak o zaspokajaniu podstawowych potrzeb z piramidy Maslowa.
    Wiedział, że trochę się zaplątał w swoich zachciankach – z jednej strony nie miał zamiaru już więcej wykorzystywać Solane, a z drugiej jej jedzenie zawsze mu smakowało, więc miło byłoby czasem jeszcze zobaczyć ją w progu z pełnym talerzem. Postanowił jednak wyjść obronną ręka, decydując się w końcu na opcję z całkowicie samodzielnym odżywianiem się.
    — Swoją drogą, to nie moja wina, że ostatnio byłaś mało rozrywkowa. O dwudziestej trzeciej niektórzy dopiero zaczynają robić swój obiad.
    Jak by na to nie patrzeć, chciał ugotować makaron i zrobić coś porządnego do jedzenia, zatem dało się uznać to za podjęcie pewnej próby radzenia sobie z samodzielnym przygotowywaniem rozsądnych posiłków.
    Wyprostował się trochę na krześle i odchrząknął, mając do oznajmienia jeszcze jedną rzecz.
    — Wolałbym nie przychodzić do ciebie na obiad — uprzedził od razu, bo chociaż w ostatniej wypowiedzi Candover ledwie było czuć sugestię, to Matthew lubił się ubezpieczyć. Mimo przyjaznego nastawienia braci Solane, mimo ich sympatycznego usposobienia i mimo tego, że na pewno traktowaliby go jak gościa honorowego, nie chciał wchodzić w ich życie. Na dobrą sprawę nie był nawet przyjacielem rodziny, a tylko facetem, którego regularnie dokarmiała kasjerka, więc wpychanie się na wspólny posiłek przyniosłoby Auerbachowi więcej stresu, niż sam obiad był wart. Cóż, nie dało się ukryć – Matt dalej nie przejawiał szczególnej chęci do zawarcia głębszej znajomości z kimkolwiek innym prócz osoby siedzącej przed nim, sąsiadką obok oraz starym szewcem.
    Wziął kubek do ręki, ale odkrył, że nic się tam już nie znajdowało, więc lekko odsunął się od stołu, mając zamiar wziąć puste talerze i ewentualnie dorobić jeszcze herbaty.
    — Chcesz jeszcze? — spytał Solane, zanim wstał i zabrał jej sprzed nosa brudne naczynia. Przy okazji zabrał też mrożonkę, którą od razu wyrzucił – nie mógł jej wykorzystać, bo termin ważności dawno już minął.

    OdpowiedzUsuń
  123. [Nowy Haf czuje się bardziej na siłach walczyć z wszelkimi wyzwaniami niż stary! Serio, to jest odmieniony człowiek (a wciąż ten sam, magia, wystarczyło mu zawód zmienić! :P).]

    Hafza

    OdpowiedzUsuń
  124. [Dziękuję za to miłe powitanie! Z opóźnieniem, ale jakże szczerze.
    W sumie, możemy uznać, że nasze panie znają się z dzieciństwa i nieco późniejszego okresu życia. Dziadek Hope umarł dobre parę lat temu, kiedy kariera Hope już kwitła, dziewczyna zapewnie wtedy zaprzestała swoich wizyt w Mount Cartier i mogłybyśmy zacząc od jakiegoś spotkania po latach. ;D]

    Hope

    OdpowiedzUsuń
  125. [Bardzo dziękuję za miłe powitanie :D Cóż James łatwo nie ma, ale zawsze daje radę ;3 Riley zadba o bezpieczeństwo mieszkańców! :D
    Urocza z Solane osóbka :D Brawa za cudne zdjęcie! :)]

    James

    OdpowiedzUsuń