A kiedy śnieg przestanie prószyć, to Monty na spacer ruszy.

Blog zawieszony

Po przeprowadzeniu ankiety większością głosów wygrała opcja zawieszenia bloga. Oznacza to, że autorzy mają możliwość dalszej gry i zapisów, ale administracja — za wyjątkiem wysyłania zaproszeń i wpisywania do listy bohaterów — nie będzie angażować się w życie bloga. Z tego samego powodu zakładka Organizacyjnie na czas zawieszenia bloga zostaje usunięta. Raz jeszcze dziękujemy za Waszą obecność i życzymy Wam wszystkiego, co najlepsze.

nie istnieję & latessa

Kalendarz

16/02/14 Otwarcie
16/02/14 Nowy mod
22/02/14 Wydarzenie: Burza Śnieżna – link
24/02/14 Odejście moda
26/02/14 Nowy mod
19/04/14 Wydarzenie: Mecz Hokeja – link
02/07/14 Nowy szablon
07/07/14 Wydarzenie: Kto zabił? – link
20/07/14 Odejście moda
23/07/14 Nowy mod
29/08/14 Zamknięcie
24/12/15 Reaktywacja
25/12/15 Nowy admin
28/12/15 Wydarzenie: Kolacja wigilijna – link
29/06/15 Nowy nagłówek
09/10/16 Wydarzenie: Deszcz i wichura - link
28/11/16 Nowy nagłówek
10/12/16 Wydarzenie: Uratuj święta! - link
04/01/17 Wydarzenie: Psi zaprzęg - link
28/01/17 Wydarzenie: Słodka Walentynka - link
04/02/17 Nowy szablon
27/03/17 Wydarzenie: Mount-ipedia - link
21/04/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap I - link
01/05/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap II - link
02/05/17 Nowy nagłówek
17/09/17 Wydarzenie: Spływ kajakowy - link
02/02/17 Nowy szablon
14/02/17 Wydarzenie: Poczta walentynkowa - link
07/07/18 Zawieszenie

Na razie zostawiam ślady, niech życie idzie moim tropem…

Gabriel McAvoy

33 lat Myśliwy FC:Henry Cavill

Jego ojciec był myśliwym i on również nim został. Urodzony w Mount Cartier, nigdy nie myślał o tym by opuścić to miejsce. Zresztą ciężko by było zostawić tutaj schorowaną matkę i siostrę w wieku dojrzewania która pozjadała wszystkie rozumy. Lubi to co robi. Nie bawi się w wegetarianina, czy obrońcę praw zwierząt. Ludzie od zawsze i na zawsze jedli mięso, a on jest dobry w tropieniu i zakładaniu pułapek. Jest głównym dostarczycielem mięsa do paru sklepów. Skóry, czy poroża również załatwi. Tutaj zna go każdy i choć nie daje powodu do plotek, to gdy takowe powstają nie słucha ich. Bywa porywczy, czasem mruk jakich mało. Najczęściej można go spotkać z lekkim pogodnym uśmiechem, gdy włóczy się po mieście szukając maści na zadrapania i uszczerbki jakich nabył się na polowaniu. Niekiedy nadużywa alkoholu, ale kto w tym mieście tego nie robi? Kiedyś również był zaręczony, ale kwestia poglądów i jego niebezpiecznej pracy załatwiła wszystko. Specyficzne usposobienie, brak innego spojrzenia na przyszłość, duma z tego kim jest i gdzie mieszka. Brak nałogów prócz pracy i rzadkich wypadów do baru. Facet marzenie, dziw że nie stoi za nim wianuszek dziewcząt pragnących stać się panią McAvoy, tego właśnie pragnęła by ukochana matka, którą odwiedza co jakiś czas. Gabriel jest jednak innego zdania, po co mu kolejny problem na głowie. Indywidualista, męska zosia samosia i choć różne opinie o nim krążą prawdą jest że dla bliskich skoczyłby w ogień, a dla mieszkańców tego zapyziałego miasteczka mógłby z dubeltówki mierzyć choćby do stróża prawa. W granicach możliwości oczywiście.


POWIĄZANIA

Taki o to pan klasyczny. Witamy się ślicznie, nie gryziemy. Karta będzie poprawiana. Lubimy jak coś się dzieje, no i zapraszamy ^^

29 komentarzy:

  1. Geez, moja Lou (postać, która się szykuje) z pewnością by go nie polubiła. Morderca zwierząt w wielopokoleniowej rodzinie seryjnych morderców. xD Tak przynajmniej widziałaby to Momoa.

    Niemniej, ja witam. Nie wiem czy wolisz wątek z wrednym barmanem, czy jeszcze niewstawioną na blogu szaloną Indianką, ale z pewnością kimś tu zacznę, jeśli mi powiesz kim bym mogła. ;)


    Ian

    OdpowiedzUsuń
  2. [Cześć! Hattie się chyba zakochała <3 Coś mi się wydaje, że będzie sobie potajemnie do niego wzdychała i robiła się cała czerwona, gdy przyjdzie jej z nim rozmawiać ;) Tylko co na to Gabryś? :D]

    Hattie

    OdpowiedzUsuń
  3. [Witam serdecznie na blogu pana myśliwego. Można uznać, że pracuje lub pracował z jednym z braci Jilly, a nawet po cichu chcieli ich ze sobą wyswatać, oczywiście wbrew woli naszej blondynki (i pewnie samego Gabrysia). Co Ty na to?]

    Jilly

    OdpowiedzUsuń
  4. [Przywitać się przyszłam, o :) Postać idealnie wpasowująca się w takie małomiasteczkowe klimaty, brawo :) Chętnie zaproszę do siebie po wątek, jeśli jest taka ochota, bo może nam z tego wyjść w sumie coś ciekawego.
    Pozdrawiam cieplutko! ]

    J. Jenkins

    OdpowiedzUsuń
  5. [Jak najbardziej mi coś takiego pasuje :D Hmm, może Gabriel by ją uratował przed jakimś zwierzęciem? Na przykład polowałby wieczorem na jakiegoś dzikiego psa, który buszuje po miasteczku i akurat w pobliżu znalazłaby się Hattie, która by tego psa spotkała i w chwili, w której miałby się na nią rzucić, przybędzie Gabryś niczym rycerz i zabije potwora xD A roztrzęsioną Hattie zabierze do siebie na ciepłą herbatę, o. Co ty na to?]

    Hattie

    OdpowiedzUsuń
  6. Mam pomysł na zaczęcie wątku przez Lou, ale z Ianem też bym coś chciała. Może więc będziemy grać na zmianę. Wątek Lou-Gabe, a jak on się skończy to Ian-Gabe?

    Ian

    OdpowiedzUsuń
  7. [Facet pełną gębą. Brakuje tylko wzmianki o żuciu tytoniu :D On jest stąd, ona też. Co ty na to, żeby wieczorem wracała od rodziców i zobaczyła go, jak dosyć chwiejnie sam wraca do domu? Mogłaby się zatrzymać i zaproponować mu podwózkę, a co potem- zobaczymy. Albo Gabriel mógłby czasami wpaść do niej, kiedy akurat by nie pracował i pogadać, jak człowiek z człowiekiem. Jeśli chcesz, to mogliby się nawet krótki czas spotykać, jakoś pół roku temu, albo teraz. Nie wiem, za dużo pomysłów :D ]/ Olivia

    OdpowiedzUsuń
  8. [Mógłby być nawet jedynym facetem w otoczeniu Jilly, którego by akceptowali, a skoro się rozstał ze swoją narzeczoną, to braciszkowie mogliby znowu coś próbować. :P I takie rozpoczęcie jest całkiem pasujące, jak najbardziej. :D W takim razie czekam! :D]

    Jilly

    OdpowiedzUsuń
  9. [Ojej, miałam zupełnie inny pomysł, ale przy Twoim to aż wstyd o nim wspominać :D Genialne! Nie mam absolutnie żadnych zastrzeżeń, dlatego zaraz biorę się za ładne rozpoczęcie. Powiedz mi tylko, proszę, wątki jakiej długości preferujesz? :)]

    J. Jenkins

    OdpowiedzUsuń
  10. [Lubię postaci, które idą w ślady rodziny z zawodem. Pewnie dlatego obie moje postacie w to wrobiłam. Chyba nawet Sol nie byłaby w stanie czepiać się jego zawodu, w końcu sama smaży masę mięsa na rodzinne obiad :D. Chętnie zaproponuje jakiś wątek wieczorem, pewnie łatwiej będzie z Sol niż z Ryanem, ale to już do wyboru ;) Witam na blogu!]

    Solane/Ryan

    OdpowiedzUsuń
  11. [Lubię postaci, które idą w ślady rodziny z zawodem. Pewnie dlatego obie moje postacie w to wrobiłam. Chyba nawet Sol nie byłaby w stanie czepiać się jego zawodu, w końcu sama smaży masę mięsa na rodzinne obiad :D. Chętnie zaproponuje jakiś wątek wieczorem, pewnie łatwiej będzie z Sol niż z Ryanem, ale to już do wyboru ;) Witam na blogu!]

    Solane/Ryan

    OdpowiedzUsuń
  12. On był zmęczony, zły i poobijany. Ona zasadniczo też była zmęczona, ale szczęśliwa i spokojna. Rodzice obiecali zająć się tego wieczoru dziećmi, żeby wreszcie znalazła chwilę dla siebie; dobrze wiedziała, że liczyli na to, że wyjdzie gdzieś ze znajomymi, może kogoś pozna (co było ciężkie w miejscowości, w której każdy znał się z każdym). Usilnie próbowali poukładać jej życie na nowo, jakby nie mogli zaakceptować faktu, że daje sobie radę sama. I tylko w niektóre wieczory, kiedy za oknem niespokojnie wiatr walczył z gałęziami, kiedy śnieg bił o okna, tylko w te wieczory czuła, że czegoś jej brak. Że brakuje jej jego silnych ramion, owłosienia na klatce piersiowej, przyjemnie drażniącego jej nagie ramiona. Wtedy czuła też, że brakuje jej jego oddechu i spokoju, który jej dawał. Na samym początku brakowało jej tych wszystkich ładnych rzeczy, zaś sama osoba Felixa była gloryfikowana w pełnym tego słowa znaczeniu.
    Z biegiem czasu z coraz większym rozczuleniem wspominała inne rzeczy, niż róże które dostała, czy śniadania do łóżka. Wspominała jego oddech o poranku, kiedy wcześniejszą noc przebalował w barze z kolegami. Wspominała to, że przy jedzeniu zawsze musiał ubrudzić siebie, albo obrus. Wspominała to, jak kiedyś utknęli pośrodku niczego, dwadzieścia kilometrów od Churchill i bez kropli benzyny w baku. Wspominała to wszystko z uśmiechem, bo w gruncie rzeczy, ich życie było bardzo szczęśliwe i zwyczajnie zabawne.
    Jej mąż też się narażał, a ona? A ona głupia, wiedziała, że jeżeli kiedykolwiek jeszcze zakocha się w jakimkolwiek mężczyźnie, to on też będzie się narażać i szukać adrenaliny nie tylko w łóżkowych pieleszach, albo w inwestowaniu pieniędzy w dziwne rzeczy. Nie miała co się oszukiwać- zwyczajnie lubiła takich ludzi. Felix był łagodny i ciepły, ale jako jedyny umiał ją utemperować, sprowadzić na ziemie i doprowadzić do pionu, kiedy zaczynało ją nosić.
    -Jak zarzygasz mi fotel, to sam będziesz go prać- zaśmiała się lekko i poklepała siedzenie- Wsiadaj. Podwiozę Cie do domu, bo wyglądasz jak jedno wielkie nieszczęście.

    Olivia

    OdpowiedzUsuń
  13. [Dziękuję za zaczęcie :D]

    Jilly nigdy nie była spokojną i ułożoną osobą. Już za gówniarza biła się lepiej niż niejeden chłopak, szczególnie gdy ktoś twierdził, że jest paskudna i nie zachowuje się jak dziewczyna. Takie słowa pozostają w psychice człowieka, nieważne jak bardzo próbowałby je zakopać w swojej pamięci. Nie dziwne więc, że kilkanaście lat później po miasteczku przechadzała się smukła blondynka w mundurze strażnika miejskiego. Wśród straży miejskiej chodziła plotka, że gdy jeden z kolegów zażartował z koloru włosów Brysonówny, wylądował ze złamanym nosem w szpitalu. Ale to tylko plotki, prawda?
    Tego dnia nie było lepiej. Mnóstwo papierkowej roboty, która została zwalona na Jilly wcale nie pomagała. Z bólem dostrzegła malejącą ilość papierosów w paczce, a pracy w cale nie ubywało. I pewnie dalej uzupełniałaby zaległe raporty, gdyby nie dźwięk otwieranych z impetem drzwi i pełne wyrzutu słowa skierowane ku jej osobie. Uniosła powoli spojrzenie granatowych, chłodnych oczu, aby obdarzyć nim człowieka, który tak bezczelnie przerywał jej pracę. I do tego kładł brudną strzelbę na dokumentach. Wspaniale.
    - Po pierwsze, uspokój się, bo nie będę się na ciebie wydzierać. Po drugie, te groźby są karalne i mogę ciebie za nie przymknąć. Po trzecie, mówiłam, że się tym zajmę, Gabe - zmarszczenie brwi i odsunięcie krzesła. Chyba szykowała się poważna rozmowa między nimi. Braciszkowie byliby zadowoleni, w końcu jakiś kontakt między nimi po tylu latach.
    Jilly

    OdpowiedzUsuń
  14. [Mam słabość do Cavilla, w sumie to nawet wieki temu jedna moja postać czarowała jego buźką. Poza tym, bardzo przyjemna karta, więc trochę nie wypada aż nie zapytać o wątek. Dla Mary Joanne, najlepiej, bo Gabriel (śliczne imię, btw) na pewno by ją jakoś oczarował].

    Mary Joanne

    OdpowiedzUsuń
  15. Od bardzo dawna nic nie uspokajało jej tak bardzo, jak długie przechadzki dookoła jednego z pobliski jezior. Okolica nie należała może do najbardziej przychylnych dla spacerowiczów, ale takie szczegóły nigdy nie zaprzątały głowy Jean bardziej niż to konieczne.
    Absolutna cisza i brak żywej duszy w najbliższej okolicy, okazywał się błogim wybawieniem dla skołatanych myśli i nadmiaru emocji, których nie mogła się pozbyć mimo naprawdę szczerych chęci.
    Wiatr wdzierający się ze świstem między pobliskie drzewa i skrzypnięcie śniegu, pojawiające się przy każdym kolejnym kroku, tworzyło specyficzną atmosferę, której nie sposób było się poddać.
    Nie od dziś wiadomo, że w chwilach, kiedy wiele rzeczy zwalało się człowiekowi na głowę, dobrze było schować się gdzieś daleko. Gdzieś, gdzie oskarżycielskie i współczujące spojrzenia innych osób nie mogły cię dosięgnąć, a zbędne pytania nie pojawiały się ze wzmożoną częstotliwością.
    Jean lubiła samotność, a Neko i Laila byli jedynymi towarzyszami wędrówek, których nigdy nie miała dość. Kiedy tylko oddaliła się od miasteczka na względnie bezpieczną odległość, spuściła psy ze smyczy, a sama przysiadła na jednym z powalonych pni, wlepiając wzrok w bliżej nieokreślony punkt.
    Jej spokój nie trwał jednak długo. Już po około dziesięciu minutach, do jej uszu dobiegło znajome skomlenie, które wyrwałoby ją nawet z najgłębszego snu. Nie czekając, pobiegła naprzód… a potem wiele rzeczy wydarzyło się niemalże jednocześnie.
    Widok Neko tkwiącego na środku zamarzniętego jeziora sprawił, że jej serce stanęło na kilka sekund. Nie myślała wiele, kiedy nieostrożnie i zupełnie nieodpowiedzialnie naparła na lód. W innych okolicznościach zastanowiłaby się zapewne kilka razy, zanim zdecydowałaby się na podobny ruch, ale ryzykowała utratą czegoś najcenniejszego.
    - Neko, chodź do mnie – zawołała, będąc już w niewielkiej odległości od przestraszonego i zdezorientowanego psa. Gdyby wykazała się większą uwagą, z pewnością zorientowałaby się, że lodowa powłoka była w tym miejscu stanowczo zbyt cienka i za bardzo uszkodzona, by dorosła osoba mogła bez przeszkód po niej przejść. Liczyło się jednak coś zupełnie innego.
    W momencie, w którym postawiła kolejny krok, a do jej uszu dotarło głuchy, złowrogi zgrzyt, wiedziała, co się stanie. Wiedziała, choć było już za późno na jakikolwiek ruch.
    W tej samej chwili, w której lód nie wytrzymał, zdążyła tylko mocno odepchnąć psa i… wrzasnąć.
    Sekundę później była już pod wodą, rozpaczliwie próbując złapać rękoma za brzeg nadpękniętej pokrywy. Lodowata woda sprawiała jednak uczucie, jakby przy każdym ruchu cięła ją setka ostrzy, a to z całą pewnością nie ułatwiało jej ucieczki.

    J. Jenkins

    OdpowiedzUsuń
  16. [Gabriel mógłby wpaść do pracy do Mary, bo przyszła mu jakaś broń czy tam sprzęt przesyłką lotniczą i umówili się, że sobie to sam odbierze. Tak totalnie pierwsze lepsze, jakie przyszło mi do głowy. A potem mogą wylądować na wspólnym piciu, na spontanie, żeby było ciekawie. Spiją się i będzie śmiesznie, haha. Nie no, oczywiście jeśli Tobie pasuje.]

    Mary Joanne

    OdpowiedzUsuń
  17. Nie była ignorantką. Doskonale zdawała sobie sprawę, z czym wiązała się każda kolejna sekunda, podczas której znajdowała się w lodowatej wodzie. W ciekłym piekle, w którym nikt przy zdrowych zmysłach znaleźć się nie chciał. W tamtym momencie przez jej głowę przemykało niewyobrażalnie wiele myśli, co było dziwniejsze o tyle, że zaważywszy na okoliczności, wierzyłoby się raczej w wersję, że prócz paniki, człowiek nie jest w stanie skupić się na niczym innym. Myślała głównie o psach, które w tym momencie były zdane tylko na siebie i o tym, jak daleko od miasteczka zawędrowała. Świadomość przebywania na totalnym odludziu była niemal jak pierwszy gwóźdź do trumny.
    I kiedy już traciła nadzieję na jakąkolwiek pomoc, doświadczyła zbawiennego prezentu od losu, który dotychczas jedynie z niej drwił. Sprawy przybrały tak szybki i tak odmienny obrót, że nie potrafiła nawet wskazać dokładnie chwili, w której znalazła się poza śmiertelną pułapką.
    Wiatr zdawał się ranić ją o wiele bardziej niż woda, choć było to zapewne jedynie zdradliwe złudzenie, tak oczywiste i normalne w obecnych okolicznościach. W pierwszej chwili nie zakodowała nawet dokładnie, komu powinna podziękować za ocalenie życia. W jej głowie panował ogromny chaos, ale chyba nikt nie powinien mieć jej teraz tego za złe.
    Mimochodem usłyszała jego pytanie i choć wiedziała, że powinna odpowiedzieć, nie mogła zmusić ust do posłuszeństwa. Jean miała wrażenie, że skóra i płuca płoną jej żywym ogniem. Był to tak nieznany i niewyobrażalny ból, że nie życzyłaby go nawet najgorszemu wrogowi. Mokre kosmyki przykleiły się jej do twarzy, a grube ubranie ciążyło tak bardzo, jakby miało ochotę wgnieść ją w twardą taflę, na której leżała. Traciła kontrolę. Jej ciałem wstrząsały mocne dreszcze, których nie mogła opanować.
    - Nie… mogę – wychrypiała tylko, rozpaczliwie próbując złapać oddech – nie mogę oddychać.
    Miała ochotę podnieść się i uciec najdalej jak to tylko możliwe, a później nigdy już tutaj nie powrócić. Zrobiłaby to zresztą nie pierwszy raz , była mistrzynią w uciekaniu od problemów.

    Jean

    OdpowiedzUsuń
  18. Ach, słynna gra w butelkę. To chyba były urodziny Russela, najstarszego z jej braci. Jedyne, co pamiętała z tego ogniska to właśnie jakieś głupie zabawy, pierwsze obściskiwanie się i ten pocałunek z Gabrielem... No cóż, jak na tamte czasy nie mogła powiedzieć, że nogi jej się ugięły, a świat zadrżał pod wpływem tej chwili. Bardziej to można było zwalić na wypity alkohol, aniżeli cokolwiek innego. Byli gówniarzami. Każde rozeszło się w swoją stronę, Gabe miał nawet zakładać rodzinę, ale coś nie wyszło. A Jilly... No cóż. Skupiła się na pracy i budowaniu swojego autorytetu wśród mieszkańców Mount Cartier.
    Pomimo tego, że nawet tutaj dotarły cuda XXI wieku, podejście wielu ludzi zdawało się pochodzić niczym ze średniowiecza. Kobiety powinny albo siedzieć w domach i wychowywać gromadkę drących się bachorów, albo pracować w mało męskich zawodach. A Jill nigdy taka nie była. Nigdy nie chciała takiego życia. Pragnęła samodzielności, pomagania innym w potrzebie, a jeżeli trzeba było: wtrącenia kogoś do mikrego aresztu. Jej marzeniem była praca w policji, może z czasem FBI. A tak? Siedziała na zadupiu w stróżówce, wysłuchując kolejnych skarg mieszkańców tegoż wypiździejewa.
    Cały czas go obserwując, wstała z miejsca. Może i była dużo niższa, może ten rosły mężczyzna mógł ją przełamać w pół jednym palcem, ale czy się jego obawiała? Ani trochę. Była zdeterminowana, a słysząc jakże wiele jej ujmującą obelgę, nie mogła się powstrzymać, by nie stanąć z nim twarzą w twarz (a przynajmniej nadać temu taki charakter).
    Miał rację. Nie przymknie go, bo za dobrze się znali. A ta sprawa z kłusownictwem... Była jedna, jedyna, do cholery! Gdyby chociaż ten pieprzony burmistrz dał jej pieniądze na porządny posterunek...
    - Pierdol się, McAvoy - skwitowała i go wyminęła, wkładając broń do kabury. To chyba znak, że wychodzili. Cóż, nie miał innego wyjścia, jeśli chciał, żeby załatwiła tę sprawę. Ależ czy w złości jej nie było do twarzy? To zmarszczenie nosa, irytacja bijąca na kilometr i lodowate spojrzenie... Kto nie chciałby mieć takiej kobiety przy sobie?

    [Ależ nie mam Ci tego za złe. :D To nawet ciekawsze!]

    Jilly

    OdpowiedzUsuń
  19. Prawda była taka, że starała się zbliżyć do kogokolwiek. W czasie, gdy ludzie uczyli się chodzić na randki, spotykali się z różnymi osobami, ona planowała swoje życie u boku Felixa. Po pierwszej randce wiedzieli, że jest im ze sobą dobrze, że jest im razem wesoło i pragną od życia tego samego. Przez wszystkie lata byli sobie wierni, bo i on zapatrzony był w nią jak w obraz i ona w niego, bo dzięki sobie nawzajem, nie byli samotni.
    A ich znajomi chodzili ze sobą, rozstawali się. Jak to było? Jak to było zakochiwać się w kimś raz i stale coś do niego czuć? Oni się w sobie zakochiwali każdego dnia coraz mocniej i może brzmi to błaho to tak właśnie było. Oboje mieli trudne charaktery, ale bardzo możliwe, że to dzięki nim było im ze sobą dobrze. Po dwóch latach od jego śmierci zaczynała czuć potrzebę dotyku, nawet nie tyle co miłości, bo jej dostawała aż w nadmiarze od dzieci. Potrzebowała silnego, męskiego uścisku i żeby ktoś wreszcie nie był dla niej tak upierdliwie miły. Bo ona taka nie była. Bywała wulgarna, kiedy kłóciła się z Felixem rzucała naczyniami, umiała robić awantury o nic. A on? On nigdy nie podnosił głosu, tylko patrzył na nią spokojnie, łapał za nadgarstek i nakazywał się uspokoić. Działał.
    -Tylko tych, którzy wyglądają jakby ich potrącił samochód, a później przejechały po nich sanie- uśmiechnęła się do niego ciepło i ruszyła. Odgarnęła kosmyk włosów za ucho i westchnęła cicho- Masz w domu apteczkę, czy jesteś zbyt męski na przemywanie ran wodą utlenioną, więc robisz to brandy?- zapytała, zerkając na niego.
    Włosy miała spięte w niezdarnego koka, dżinsy i czarny golf z miękkiej wełny sprawiały, że nie mogła wyrzec się tego miejsca. Wyglądała z jednej strony, jak tutejsze mieszkanki. ale było w niej coś co sugerowało mieszkanie w większym mieście. Nonszalancja? Była szczupła, wręcz chuda, w uszach zawsze miała jubilerskie wyroby, nigdy nie sztuczne i ogólnie to daleko jej było do zwykłej krawcowej. Nawet teraz, prawie bez makijażu, kiedy niby była niedbale ubrana. Mount Cartier było jej miejscem, mimo bycia stworzonym do życia w dużym mieście.

    OdpowiedzUsuń
  20. Nie potrafiła zliczyć, ile razy już interweniowała w sprawie Gabriela. Podobnie, jeśli chodzi o policzki, które od niej dostawał, żeby chociaż na moment otrzeźwiał i skupił na tym, co ma mu do powiedzenia, aniżeli na tym, że nie udało mu się dokończyć sprawy z innymi stałymi bywalcami okolicznego pubu. Chociaż tutaj pasowałoby określenie: speluna.
    Jilly nigdy nie była delikatna. Gdy dziewczynki w jej wieku bawiły się lalkami i plotły warkocze, ona wspinała się po drzewach, bawiła w błocie i skakała do jeziora nieopodal jej domu. I nie chciałaby tego zmienić za żadne skarby.
    - Byś się zdziwił, jakich słów jeszcze używam, Gabe - bąknęła, kiwając tylko na pożegnanie pracownikowi strażnicy. To chyba był znak, że nie miała najmniejszego zamiaru wracać do tego miejsca.
    Strój, sposób w jaki się wyrażała, a co dopiero jej zawód mogły mylić i to bardzo. Jednak chód, głos, a nawet niektóre niekontrolowane ruchy, jak chociażby zagryzanie nieznacznie wargi lub przeczesywanie włosów świadczyły, że pod mundurem strażnika kryła się prawdziwa kobieta. Wystarczyło dobrze poszukać.
    - Pakuj się do środka. Pokażesz mi, gdzie ich ostatnio widziałeś, a jak będziemy mieli szczęście, to paru wpakuję do aresztu na dobę lub dwie - typowa służbistka. Czysta perfekcja. Tylko... No cóż. Ktoś musiałby być w stanie wyciągnąć na wierzch prawdziwą Jilly, czyż nie? Tylko jak?

    Jilly

    OdpowiedzUsuń
  21. W innych okolicznościach zachowałaby się zapewne zupełnie inaczej, w najlepszym wypadku delikatnie zwracając mu uwagę, że nie życzyła sobie takiego zachowania względem niej. Musiałaby być jednak skończoną kretynką, by postąpić tak właśnie teraz, kiedy sama nie była w stanie zapanować nad własnymi rękoma i nogami, by dokonać kilku najprostszych i zupełnie niezbędnych teraz czynności. Prawdę mówiąc można było zarzucić jej naprawdę wiele rzeczy, multum nieodpowiedzianych i nieprzemyślanych zachowań, ale z całą pewnością nie brakowało jej odrobiny zdrowego rozsądku i woli przetrwania. Miała oczywiście wiedzę na temat tego, co należało zrobić w sytuacjach takich jak te, ale cała ta świadomość zdawała się ulatywać z niej z każdym kolejnym oddechem, który zamieniał się w białą, delikatną parę.
    Miała świadomość, że musiała wyglądać okropnie. Mocne zaczerwienienia na skórze, sine usta. Nie było to jednak coś, czym powinna zaprzątać sobie teraz głowę. To zaskakujące, że w takich momentach człowiek szuka czegoś najmniej istotnego, by skupić na tym swoją uwagę. Jean potrzebowała dłużej chwili, by zorientować się w nowej sytuacji. Jej wzrok powędrował w stronę podążającego za nimi, wystraszonego Neco. Coś jej się nie zgadzało. Nie mogła przypomnieć sobie co, choć próbowała włożyć w to cały swój wysiłek. Kiedy w końcu pewne fakty zostały ze sobą połączone, miała wrażenie, że temperatura na dworze jest jeszcze niższa, niż w rzeczywistości.
    - Laila – mruknęła tylko na tyle głośno, na ile było ją teraz stać. Jej gardło było tak ściśnięte, że samo to, że w ogóle dało się coś dosłyszeć, mogło być traktowane jak cud. – powinien być jeszcze drugi.
    Nie miała pojęcia, co mogło się stać. Być może suczka przestraszona jej wrzaskiem, pobiegła w głąb lasu i przyczaiła się gdzieś, chcąc przeczekać potencjalne niebezpieczeństwo. Miała świadomość, że oba psy doskonale znają drogę powrotną do domu, bowiem pokonywały ją już nie raz i nie dwa, jednak samo to, że nie było jej teraz w zasięgu wzroku, powodowało uczucie dyskomfortu. Oto Jean Jankins, niepoprawna wariatka, stawiająca życie psów ponad swoje własne.
    - Dokąd idziemy?

    Jean

    OdpowiedzUsuń
  22. Przyjechała na Piołunie do centrum miasteczka, zakopując się po drodze kilka razy, dziękując, że posiadała nie byle jakiego konia, a najprawdziwszego mustanga gotowego do starć nawet z głębokim śniegiem. Zwierzę pozostawiła przed sklepem ogólny, sama wybierając się po drobne zakupy. Była w trakcie płacenia za jajka, kiedy usłyszała paniczne rżenie konia. Nie trzeba było długo czekać, żeby wybiegła z lokum. Gotowa była swoich zwierząt chronić nawet przed najprawdziwszymi niedźwiedziami jeśli zaszłaby taka potrzeba. Na szczęście, albo i jej nieszczęście, był to tylko Gabriel, który bardzo niefortunnie przechodził obok jej konia. Zwierzę automatycznie wyczuwało w jego towarzystwie niepokój, więc szarpiąc łbem, stanęło dęba na dwóch kopytach, grożąc mu dwoma przednimi odnóżami. Lou zareagowała na to instynktownie, od razu gwizdując.
    — Hoka hey, Piołun! — podbiegła do konia stając między nim, a McAvoyem, gwizdując ponownie — Stop. No już… — podeszła bliżej, próbując go uspokoić spokojnym, melodyjnym, cichym tonem. Zwierze, ułagodzone jej działaniami, opadło z powrotem na ziemię, jeszcze chwilę strzygąc uszami i wierzgając łbem, zanim, przytrzymane za włosy i pogłaskane po pysku uspokoiło się. Dopiero wtedy obróciła się do mężczyzny przodem, krzywiąc się na jego widok.
    — McAvoy… — skinęła mu głową, wyraźnie dając sygnał o swoim braku sympatii do jego osoby — A gdzie Twoja strzelba, Hohe? — nazywała go tak, ale jeszcze nigdy tak naprawdę nie zdradziła mu, co to słowo znaczy. Chociaż fakt, że stosowała je zamiennie z drwiąco rzucanym: "blada twarz" chyba był dość sugerujący.

    Lou
    Na razie Lou, zaraz zacznę Ianem

    OdpowiedzUsuń
  23. [Chyba nie jestem w stanie przejść przez te wszystkie powyższe relacje jakie Ci się utworzyły już, więc polecę tak troszkę na spontanie, a jak coś Ci się będzie wykluczać to od razu mów i będziemy skreślać z listy. A przede wszystkim musimy zdecydować się na ustalenie kim będziemy pisać, bo pewnie na dwa wątki na raz to już nie dam rady się skusić ;D. Ewentualnie na zmianę, takie coś jeszcze wchodzi w grę.
    Ryan: w przypadku obu panów mamy ten komfort, że obaj są z miasteczka, na dodatek w tym samym wieku i każdy z nich był przyuczany do zawodu wykonywanego przez pokolenia w ich rodzinach. Ta różnica, że Gabriel się ugiął, a Ryan do zeszłego roku twardo sprzeciwiał się wszystkiemu, co związane z siedzeniem codziennie w zakładzie stolarskim. Pokusiłabym się nawet o jakąś silniejszą przyjaźń, wspólne rozrabianie na lekcjach i doprowadzanie nauczycielek do szału, wypady na nocne imprezy do Churchill czy bijatyki w barach, gdzie jeden za drugiego przyjmie ciosy bez pytania o to, co tak naprawdę się stało i dlaczego obrywają od jakichś kiboli. Później mogłaby wejść w grę jakaś panna, która obu się podobała, ale tutaj też raczej ciężko, bo Ryan poświęcony w całości zdobywaniu tytułu ratownika górskiego pewnie w którymś momencie machnąłby ręką i sam wycofał się z tej konkurencji o serce dziewczyny. Słaby z niego romantyk, na stałe kobiety jeszcze nie szukał i pewnie już nawet nie znajdzie ze swoim burkliwym charakterkiem, no ale cóż. Teraz byłybyśmy w martwym punkcie - albo po powrocie Ryana nadal się boczą na siebie za przywalenie sobie w twarz, albo w końcu odpuszczą i będą próbować wrócić na stare tory męskiej przyjaźni.
    Solane: tutaj mogę mieć nieco więcej pomysłów, bo damsko-męskie zawsze jakoś łatwiej idą. Po pierwsze można ich połączyć przez jej braci (stały punkt zaczepienia <3), jest pomiędzy Lucasem i Thomasem wiekowo, nie widzę więc przeszkód w tym, by z którymś się przyjaźnił, a z którymś miał mocno na pieńku. Jeśli będzie to James czyli bliźniak to Solane może być nieco bardziej cięta na niego, w końcu fakt, że urodzili się jednego dnia do czegoś zobowiązuje. Czyli tak... a) przyjaźnił się z Thomasem i Lucasem przez co często bywał w ich rodzinnym domu, a tam chcąc nie chcąc musiał natykać się z najmłodszą latorośl Candoverów, której bracia ani nie wyganiali z pokoju, ani nie mieli nic przeciwko, żeby zagrała z nimi w kosza, bo przynajmniej było parzyście, 3 na 3. :D Solane jak to młoda dziewczyna mogła się podkochiwać w nim, z czego bracia sobie żartowali lub też nie, ale przeszło jej dość szybko jeśli dowiedziała się, że ma dziewczynę czy coś w tym stylu i chociaż pamięta o tamtym mini zauroczeniu to nie daje po sobie nic poznać i faktycznie dała sobie spokój z takimi myślami, traktując go teraz nadal jako kumpla braci i kolesia, przy którym wie, że nie musi się martwić o swoje bezpieczeństwo. Jeśli nie tak, to może b) to on chciał z nią być, a ona dała mu kosza, bo się wystraszyła jako gówniara związania się z facetem o pięć lat starszym, a dodatkowo najstarszy brat się w to wtrącił kategorycznie zabraniając jej spotykania się z Gabrielem (twierdził, że ten jedynie chciał się nią zabawić dopóki nie znajdzie sobie innej panny) czym stosunki McAvoya z jej rodzeństwem się pogorszyły, a i ona przez pewien czas nie wiedziała jak sie zachowywać przy nim. Mogło jej już przejść, mogło nie jeśli jakoś ją wtedy zranił. Hm, opcja c) faktycznie się nią zabawił, najpierw owijając trochę wokół palca, a później porzucając, ale to wiązałoby się na pewno z porządnym ciosem w szczękę jak nie od czterech to przynajmniej od jednego z Candoverów, a nie wiem czy mogę sobie pozwalać na takie uszkodzenie twojego pana. :D No i tutaj mieliby ciężką relację, co trochę średnio mi do Solki pasuje, ale w końcu jest kobietą i jakaś uraza w niej zostać musiała. Tak czy siak, w tych trzech opcjach jakby ją zranił to i tak skończyłby lekko oszołomiony. ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Albo d) zapominamy o jakiejkolwiek relacji miłostkowej, idąc bardziej w dobre kumpelstwo, gdzie może do niej przyjść kiedy chce, a ona i tak owinięta w koc usiądzie z nim na ganku (pod warunkiem, że to nie zimą!) i wysłucha każdej błahostki, od czasu do czasu trzepiąc po głowie za idiotyczne myśli. Taka przyjaciółka, na której może sobie polegać, luźna relacja, a nawet jakby zdarzyło im się zasnąć w jednym łóżku to nikt nie podejrzewałby ich o nic, bo całe miasto wie, że od dawna się przyjaźnią. No i jest naciągane e) coś się stało w przeszłości na linii ich rodziców, co później przeniosło się też na całą czwórkę Candoverów oraz McAvoy'a i pomimo upływu lat nadal się nie cierpią. Jedynie Solane patrzy na to z politowaniem i nie jest na siłę wredna, bo tak naprawdę nic do Gabriela nie ma, a idiotyczne wydaje jej się traktowanie go z pogardą tylko dlatego, że ich rodzice dawniej się kłócili. Tym bardziej nie ma to sensu skoro jej już nie żyją, no ale kto by zrozumiał męskie rozumowanie xD.
      Dobra, na tę chwilę tyle. Daj znać która postać i czy coś pasuje, bo jak nie to pomyślę jeszcze. Jak będę wiedzieć jaka relacja to mogę też podrzucić pomysł na wątek ;D
      Hm.... to się nie miało podzielić...]

      Solane/Ryan

      Usuń
  24. Czasami zdarzało się tak, że Hattie musiała trochę dłużej zostać w cukierni. Posprzątać, zrobić porządek w asortymencie, spisać czego brakuje, podliczyć pieniądze w kasie i wiele innych rzeczy. Zajmowało to dość sporo czasu, więc kiedy wracała do domu, główna ulica świeciła pustkami, gdyż większość chowała się już w swoich domach. Nie uśmiechało chodzić jej się po miasteczku o takiej porze, gdyż wiedziała, że może spotkać groźne zwierzęta, ale nie miała innego wyjścia. Co prawda, jeszcze nigdy nie natknęła się na żadne dzikie zwierzę i miała nadzieję, że tak pozostanie. Niestety, marzenia bywają złudne.
    Dzień ten był właśnie takim dniem, kiedy Hattie musiała zostać w cukierni nieco dłużej. Dochodziła dwudziesta, gdy w końcu wyszła z lokalu i ruszyła szybkim krokiem do swojego niewielkiego domku, chcąc jak najszybciej znaleźć się w cieple. Już od kilku godzin marzyła o wygodnym dresie, gorącym kakao i przyjemnej lekturze, której mogłaby się oddać siedząc w dużym fotelu tuż przy kominku. Uśmiechnęła się mimowolnie na ten obrazek, jednak mina szybko jej zrzedła kiedy niedaleko usłyszała ciche warczenie. Zatrzymała się w pół kroku i z przerażeniem uświadomiła sobie, że kilka metrów naprzeciw niej stoi duży pies. Strach momentalnie ją sparaliżował. Pisnęła jedynie cicho, kiedy zwierzę warknęło po raz kolejny. Dopiero po chwili udało jej się ruszyć i zrobiła niewielki krok w tył. I to był błąd, gdyż widząc to, pies ruszył w jej kierunku z odsłoniętymi kłami. Zanim jednak zdążył ją dopaść, Hattie usłyszała huk, a bestia wylądowała na ziemi.
    — D-dobrze — wyjąkała po chwili, przenosząc spojrzenie z martwego psa na mężczyznę, który właśnie uratował jej życie. — Dziękuję — dodała zaraz, wpatrując się w Gabriela, który ostatnimi czasy sprawiał, że Hattie na jego widok robiła się cała czerwona. Tym razem jednak była zbyt przestraszona i roztrzęsiona, jedyne o czym myślała to o tym, że omal nie została pogryziona przez wielkiego, dzikiego psa.

    Hattie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [P.S. Taka mała uwaga, przed że stawia się przecinek :) U ciebie kilka razy go zabrakło i nie wiem czy to przypadek czy nie, dlatego wolałam napisać :)]

      Usuń
  25. [Spokojnie, Ty się absolutnie niczym nie przejmuj, jestem cierpliwa i wiele, wiele rozumiem :D + mam pomysł – pociągnijmy ten wątek jakoś ciekawie i hiper dziwnie – bo mi bardzo dobrze z Tobą piszę. Mam nadzieję, że ja jakoś specjalnie Ciebie też nie wykańczam ;) ]

    Kilka razy boleśnie odczuła już fakt, iż nie pochodziła z Mount Cartier. Miejscowi wielokrotnie „przypadkiem” jej o tym przypominali. Jej mąż nieznanym jej sposobem zdołał wkupić się w ich łaski i zaskarbić zaufanie osób, które z czystym sumieniem i bez cienia wątpliwości powierzali mu zdrowie i życie swoich zwierząt. Po jego śmierci Jean nie tylko zatraciła zatrważającą część kontaktów, które jakimś cudem udało jej się stworzyć, ale i po przejęciu „interesu”, powoli prowadziła do sytuacji, w której nie będzie miała, za co opłacić rachunków. Ludzie z zasady omijali ją szerokim łukiem. Sama przed sobą nie przyznawała się do tego, jak bardzo ją to bolało. To zabawne, ale nawet w chwili, w której chodziło o ratowanie jej zdrowia, jakiś cichy głosik, siedzący na samym końcu jej pokręconej głowy, szeptał, że fakt pomocy ze strony Gabriela uchodzić powinien za… niezwykle niespotykany. Nie umiała pozbyć się tak absurdalnych myśli. Nie do końca dopuszczała do siebie też jego słowa, które były chyba odpowiedzią na zadane przez nią wcześniej pytanie. Nie pamiętała, jakie.
    - Przepraszam – wyszeptała tylko, choć sama nie wiedziała, dlaczego i po co. W zasadzie to nawet przestawało być jej zimno. Niezrozumiałe. Chore. Dziwne. Gdyby miała siłę stanąć teraz na własnych nogach, zapewne chciałaby spokojnie ruszyć w stronę domu, wołając przy okazji swoje ukochane psy. Przynajmniej tak jej się wydawało. Dobrze, że nie była świadoma tego, jak bardzo się myliła. Dobrze, że w ogóle nie była świadoma tego, w jak bardzo trudną sytuację wpakowało ją jej nieodpowiedzialne zachowanie.
    Zdołała tylko zarejestrować, że Neco biegł za nimi i nie zawahał się podążać w tym samym kierunku nawet wtedy, kiedy przekroczyli próg jakiejś chatki, o której istnieniu nawet nie wiedziała.


    Jean Jenkins

    OdpowiedzUsuń
  26. Hattie miała miękkie serce, aczkolwiek jakoś szczególnie nie płakała, gdy jakieś zwierzę zostało zabijane, choć bywało jej z tego powodu niekiedy smutno. Krów, kur czy świń w ogóle jej nie było szkoda, bo przyzwyczaiła się, że zwierzęta te hodowano przede wszystkim dla mięsa. Jeśli zaś chodziło o zwierzęta domowe, tutaj było już nieco inaczej. Wiadomo, że czasami trzeba było jakieś zwierzę zabić lub uśpić, czy dla jego własnego dobra, czy dla dobra ludzi. Kiedy jednak ktoś zabijał dla zabawy, a na dodatek wcześniej nie widział nic złego w znęcaniu się nad stworzeniem, dla Hattie było to coś niewybaczalnego. Nie rozumiała też ludzi, którzy głodzili swoje zwierzaki albo o nie ogóle nie dbali czy też porzucali gdzieś z dala od domu.
    Owszem, szkoda jej było trochę tego psa. Zdecydowanie wolała jednak, że to on został zabity, a nie ona pogryziona. Szczególnie, że zwierzak zapewne dalej rozrabiałby w miasteczku i możliwe, że nie tylko ona zostałaby zaatakowana. Całe szczęście, że Gabriel był blisko i zdążył go unieszkodliwić zanim jego zęby zatopiły się w jej ciele. W najgorszym wypadku pies mógłby ją zabić, a na pewno nie była jeszcze gotowa na to, aby odejść z tego świata. Miała swoją własną cukiernię, za którą była odpowiedzialna i całe życie przed sobą. Wciąż nie miała męża ani dzieci, a w tej chwili było to jej największe marzenie. Niestety, miała pecha do mężczyzn.
    — Wracałam z cukierni. Musiałam zostać w niej chwilę dłużej niż zwykle — odpowiedziała, nadal będąc blada jak ściana i trzęsąc się lekko przez nadmiar emocji. — Chętnie skorzystam z twojego towarzystwa — mruknęła, uśmiechając się lekko w jego kierunku i powoli ruszyła w stronę swojego domu. — Zapraszam cię też na kawę i ciastko. W końcu uratowałeś mi życie. Poza tym, musiałeś nieźle zmarznąć będąc na dworze — dodała zaraz, zapominając na chwilę, że Gabriel jej się podoba i w jego towarzystwie zawsze zachowywała się jak ostatnia idiotka.

    Hattie

    OdpowiedzUsuń