4.02.1986, Mount Cartier — trzy lata po ślubie, kilka miesięcy przed
rozwodem — Redaktorka w Churchill News — Od niedawna w rodzinnych
stronach
Lotnisko. Dookoła szum, mnóstwo krzyków, nieznajomych całkowicie twarzy.
Jednych pełnych radości, innych smutku. A jeszcze innych pełnych
poddenerwowania, bądź po prostu beznamiętne, obojętne. Z każdą chwilą,
krokiem i następującym po nim stukocie obcasów wydaje Ci się, że robisz
dobrze. No oczywiście, że tak. Nie widzisz innej możliwości dla siebie. A
raczej dla kogoś swojego pokroju. Kogoś, kto nie ma innego wyboru, jak
ucieczka. Ucieczka... Od Niego. Od człowieka, któremu kiedyś byłaś w
stanie powierzyć cały swój marny żywot włącznie z pieprzoną duszą jako
gratis. Od człowieka, któremu powiedziałaś sakramentalne tak. I na co Ci
się to zdało? Na nic. To była tylko zwykła czcza gadanina, próba
zaspokojenia młodzieńczych zapędów i pragnień. Jak się okazało, tylko
tego. Wszystko z biegiem lat zaczęło przygasać, a pojawiło się coś
jeszcze: nienawiść. Nienawiść do siebie, do Niego, do całego pomylonego
świata dookoła. I do każdego, kto próbował wtrynić się w jakiś sposób w
Twój żywot. Bardziej, bądź mniej. Przechodzisz przez bramkę z
wykrywaczem metali. Ustrojstwo nie omieszka zabrzęczeć głośno i oznajmić
wszem i wobec, że masz na sobie coś metalowego (och, cóż za
spostrzegawczość!) Musisz więc ściągnąć ze stóp swoje niebotyczne
obcasy, pasek, do tego marynarkę i spinkę, tym samym rozpuszczając
ciemne włosy. Spoglądasz chłodnym wzrokiem na strażników granicznych i
znowu przechodzisz. Znacznie niższa (no powiedzcie, że metr
siedemdziesiąt w kapeluszu to jest dużo), pozbawiona dodatków,
roztrzepana, blada... Zwyczajna, w dobrych ciuchach. Jak ktoś by kiedyś
powiedział: szmatach. Gdy odkrywczo widzą, iż nie masz w sobie nic z
terrorysty, a jesteś jedynie nieszkodliwą podminowaną, nieco spóźnioną i
walczącą z hormonami babą, która nie szczędzi warknięć i przekleństw w
ich kierunku, przepuszczają Cię. I idziesz dalej. W końcu przechodzisz
przez jeszcze jedną cholerna bramkę. Jakby nie mogli dać jednej
porządnej. I jesteś na pokładzie. Znalezienie odpowiedniego miejsca nie
zajmuje Ci zbyt wiele czasu. Wtedy orientujesz się jednak, że masz do
czynienia z jakąś starą zakonnicą. I myślisz, że ta to musi mieć
naprawdę przerąbane. Ani faceta, ani seksu... Chociaż, wiadomo co się
dzieje w takich zakonach? Pójdę do piekła - myślisz- ale... Nie obchodzi
cię to. Siadasz na niezbyt wygodnym siedzeniu i oddychasz głęboko.
Przynajmniej masz miejsce przy oknie, przez które widzisz, jak machina
powoli się rozpędza, kołuje...Aż w końcu wzbija się w powietrze przy
akompaniamencie niesamowitego trzęsienia. Zagryzasz nieznacznie wargi,
gdy ziemia oddala się i maleje coraz bardziej. Aż w końcu oddychasz
głęboko i wyciągasz Canavan. Kartkujesz kilka stron i bez zakładki
znajdujesz miejsce, na którym skończyłaś. I nim się zdążysz obejrzeć, a
słyszysz komunikat, gdy właśnie kończysz książkę. Czy te babsztyle
zawsze muszą mieć takie irytujące głosy? - warczysz w myślach. I zdajesz
sobie sprawę z tego, że nie ma odwrotu. Jesteś tylko Ty i Twoje bagaże.
A potem Ty, Twoje bagaże i rodzinny dom. I to ci pasuje. Tak
zajebiście, że podchodzisz do okna, otwierasz je na oścież i odpalasz
drżącą dłonią papierosa. Masz zapewnioną pracę, mieszkanie ... No i
wolność. W końcu, nareszcie i niezaprzeczalnie jesteś wolna. A potem...
Potem masz już wszystko w dupie. Jego, Boston, Stany. Teraz jesteś w
Mount Cartier. I nic innego się liczyć nie powinno.
Dzień Dobry Kochani!
Pod imieniem i nazwiskiem kryją się zdjęcia.
Pod imieniem i nazwiskiem kryją się zdjęcia.
[Hmm... w sumie jak wolisz. Przy okazji możesz też się wypowiedzieć, czy Scott nie jest czasem zbyt łagodny, bo jeżeli będziemy zaczynać nowy wątek to mogę to jeszcze skorygować ;).
OdpowiedzUsuńNo więc jeśli:
- jest zbyt flegmatyczny, spokojny, zdezorientowany, cokolwiek innego, to zaczynamy nowy wątek.
- jeśli nie przeszkadza Ci jego sposób zareagowania na nią, zostajemy przy starym
- jeśli masz jakieś inne sugestie, daj znać.]
Scott
[Cześć! Nie wiem dlaczego tak tu pusto, ale mniemam, że to przez wielką ilość jedzenia ;> w każdym bądź razie na samym początku życzę Wesołych Świąt! I teraz oficjalnie witam i przy okazji mam nadzieję, że wena będzie dopisywała :)]
OdpowiedzUsuńOphelia Wood
[Witam w klubie rozwódek! Co powiesz na to, by te nasze babsztyle jakoś spiknąć? :D]
OdpowiedzUsuńMax Carter
[Przepiękna pani na zdjęciach! No musiałam to napisać na samym początku bo to jednak pierwsze co rzuca się w oczy. Wydaje się być taką typową kobietą z tymi hormonami i współczuciem dla zakonnic, że już ją uwielbiam! Życzę mnóstwa weny i wspaniałych wątków!
OdpowiedzUsuńA 170 centymetrów to jak na kobietę bardzo, bardzo dużo! Ja z moim metrem sześćdziesiąt pozdrawiamy! :D]
Clarissa
[Muszę się znać i nawet nie ma innej opcji. Są równolatkami, obie z Mount Cartier. Mogły razem wyjechać na studia, ale ich drogi się rozeszły na lotnisku w Stanach, przez co utrzymywały kontakt mailowy i sporadycznie się odwiedzały. Co Ty na to?]/Olivia
OdpowiedzUsuń