28 lat | ratownik medyczny | mamunia Bregunia
Młoda kobieta z duszą dziecka i różowymi okularami w kieszeni, przez które patrzy notorycznie na świat. Nawet najmniejsze rzeczy sprawiają, że na twarzy kobiety pojawia się uśmiech od ucha do ucha, a w oczach radosny błysk, czym wprawia innych w dobry humor. Nie da się przy niej nudzić, zwłaszcza, jeśli w nawet najbardziej pospolitej i szarej sytuacji, nagle zacznie tańczyć w rytm piosenki, którą nuci... Ogólnie rzecz biorąc, całkiem sympatyczna z niej osóbka, pełna wiary w ludzi, choć czasem boleśnie się przekonuje o tym, że powinna nieco ograniczyć swoją ufność. Jednak złe przejścia nie potrafią wpłynąć na panienkę Wood na tyle, aby ta zmieniła swój światopogląd. Zazwyczaj jest spokojna i opanowana, czego wymaga jej profesja. Zawód jednocześnie dowartościowuje ją i uczy pokory, pomagając kobiecie jeszcze bardziej poznać siebie. Wyrzuciła się z wielkiego miasta, bo robiła ludziom na złość - pomimo problemów dalej próbowała być szczęśliwa.
______________________________
FC: Ashley Greene, cytat: Fannie Flagg
Wygląd karty postaram się zmienić, ale w html to jestem łoś, o.
Felka troszkę zamarza, niech ją ktoś poprzytula!
Felka troszkę zamarza, niech ją ktoś poprzytula!


O rany, nie wiem czemu, ale jej kociak mnie z lekka przestraszył. Na szczęście ona już taka straszna nie jest, a nawet powiem inaczej: przesympatyczna.
OdpowiedzUsuńNiech no tylko poczeka aż śnieg obsypie po brzegi Mount Cartier, pewnie będzie miała kogo ratować, kiedy się ludziom palce poodmrażają :D.
Declan
[No to cześć! Nie wiem czemu dałaś jej kota, bo koty są wredne, ale gratuluję spełnienia się w końcu w zawodzie ratownika. ;) Jeśli tylko nie masz dość to chodź do Ryana albo Sol. Ten pierwszy będzie pewnie nienawidził faktu, że nie może robić tego, co ona, a ta druga zapewne wyciągnie na piwo albo zaciągnie do pilnowania dzieciarni walczącej na śmierć i życie na schodach domu. ;D]
OdpowiedzUsuńSolane/Ryan
Mam już za dużo wątków u Declana, ale podoba mi się Twoja postać i zawitam do niej, kiedy stworzę drugą postać. Mam w planach, ale jeszcze nie wiem na kiedy. Także do napisania! :D A jakbyś miała problem ze znalezieniem kogoś do gry, daj znać na SB, tam czasem łatwiej znaleźć kogoś zainteresowanego nowym wątkiem.
OdpowiedzUsuńDeclan
[To, że się znają jest pewne. W Mount Cartier wszyscy się znają, a na dodatek czasami pewnie widują się w pracy przy różnych wypadkach :) No i nie raz Victor pewnie wylądował u niej z rozciętą głową albo inną raną. No i tu mam pomysł na wątek, że Victor robiąc coś w domu mógłby dość głęboko skaleczyć się szkłem i czym prędzej popędziłby to Ophelii, aby coś z tym zrobiła :) Co ty na to?]
OdpowiedzUsuńVictor
[A może szukać. Masz dla naszych pań jakiś pomysł? :)]
OdpowiedzUsuńMarlene
[Cześć! U Lucasa sporo się zmieniło, jeśli porównywać z pierwszą jego odsłoną, także może to nawet i lepiej, że nie znasz, bo nie możesz krytykować zmian. :D Odchodząc jednak od żartów (przepraszam, wtrącam, bo muszę: przepiękne zdjęcie!!!), chciałam podziękować za powitanie i za sympatyczną reakcję na moją postać, bo to naprawdę dużo dla mnie znaczy. Wątek koniecznie, w końcu w życiu ojca potrzeba kontaktów z ratownikiem medycznym, choćby po to, żeby go poinstruował jak udzielać małej pierwszej pomocy, kiedy robi się rozbrykana, ale tutaj pojawia się ważna sprawa: jak długo panna Wood jest w MC? :)
OdpowiedzUsuńOd siebie dodam jeszcze, że zazdroszczę minimalizmu, bo ja... no, widać, co ja robię w swoich kartach i jak bardzo zadręczam ludzi tekstem. :D Ale zauważyłam jedną rzecz: na sam koniec pojawia się u Ciebie dywiz, a powinien być myślnik "–", żeby było ładnie i poprawnie. :D
A! No i chwalę za kotełka, bo koty są super, o.]
Lucas Marlowe
[Byłabym wdzięczna :3]
OdpowiedzUsuńVictor
[A tam zaraz pesymistyczne. Dlaczego wszyscy chcą robić z introwertyka ekstrawertyka? :D Wątek zawsze spoko, ale obawiam się, że prędzej z Ophelii zrobi się ponurak niż z Gerarda bardziej radosny typ. Masz jakiś pomysł, czy robimy burzę mózgów?]
OdpowiedzUsuńGerard C.
[Hej! Dziękuję ślicznie za miłe słowa pod kartą Ethana - cieszę się, że ci się podoba :) Zwłaszcza, że są od autorki tak fajnej postaci jaką jest bez wątpienia Ophelia. Podoba mi się jej zawód, to jak twardą jest kobietą. No i jednocześnie to, że pomimo wszystkiego się nie zmienia - to jest strasznie kochane :)
OdpowiedzUsuńTo co, robimy jakiś wątek? Może Ophelia będzie miała wieczorny spacer w lesie, natknie się na pracującego Ethana, temu odskoczy brzeszczot od piły i ciach - głęboka rana ręki, ale będzie na tyle późno, że lekarz fiufiu gdzieś pojechał? Poprosilibyśmy wtedy z Ethanem Ophelię o pomoc :)
Co ty na to?]
Ethan
[dziękuję ślicznie, cieszy mnie to niezmiernie, a pomysł na wątek bardzo mi pasuje. co tam, że drastycznie, ma być życiowo i ciekawie, nie? ^^
OdpowiedzUsuńi też fajnie, jakby się właśnie dobrze znali i sobie ufali, bo Noah to może się czasem do pracy ratownika medycznego wtrącać i coś dopomóc Ophelię i vice versa, hm?
chcesz zacząć czy wolisz, żebym ja coś naskrobała?]
Noah
[pośrodkowy wątek mi pasuje jak najbardziej, a Felka (urocze zdrobnienie) też ma świetne zdjęcie z Ashley no i kocur wymiata]
OdpowiedzUsuńNoah jakoś szczególnie zajęty nie był. Siostra wybyła na kilka dni do znajomych w Churchill, więc dom miał dla siebie, co oznaczało też, że nie musiał się wysilać z obiadem i w piekarniku najzwyczajniej w świecie piekł sobie gotową, mrożoną pizzę. A nawet dwie, bo nie mógł zdecydować czy ma ochotę na pepperoni, czy wegetariańską, którą zawsze zjadała Yasmin.
Był dziś leniwy do tego stopnia, że wyciągnął papierowy talerz co by było mniej do sprzątania po posiłku. Na zegarku zostało jeszcze pięć minut do wyciągania pizzy i Noah zaczął się niecierpliwić, ale wtedy pukanie do drzwi przerwało jego rozmyślania na temat tego czy powinien rozsiąść się w gabinecie i przeglądnąć notatki medyczne, czy jednak wybrać sofę w salonie i jakiś głupkowaty świąteczny film.
Otworzył zamaszyście drzwi i uśmiechnął się szeroko, jak to miał w zwyczaju na widok swojej ulubionej ratowniczki medycznej, ale uśmiech szybko zamarł mu na ustach.
Zrozumiał w momencie, choć może zdanie wypowiedziane przez Ophelię dla niewielu miałoby sens. Gest zapraszający do środka, ani ciepłe słowo nie pomogło, bo kobieta rozpłakała się na dobre, a żeby oszczędzić jej plotek rozpowiadanych przez sąsiadów Noah w końcu złapał ją delikatnie za ramiona i praktycznie wniósł do środka.
Gdy już drzwi odgrodziły ich od świata i niepożądanych oczu, Noah przygarnął kobietę do siebie i bez słowa mocno przytulił na parę sekund. Normalnie nie pozwalał sobie na tego typu gesty u pacjentów, no bo przestrzeń osobista i te sprawy, ale Ophelia nie była pacjentką, nie była pierwszą lepszą osobą szukającą wsparcia u psychologa. Ophelia była przyjaciółką.
- Lubisz pizzę wegetariańską? Mam też pepperoni - powiedział łagodnie, wiedząc, że lepiej nie pytać o szczegóły, a dać jej ochłonąć i samej się wygadać, gdy będzie na to gotowa.
Noah
Noah machnął ręką na jej przeprosiny. Nie musiała przepraszać, nie tutaj, nie przy nim.
OdpowiedzUsuń- Rozgość się - rzucił przez ramię, kierując się do kuchni, skąd pizza pachniała coraz intensywniej. Nie musiał jej w sumie do niczego zapraszać, bo przecież Ophelia była u niego nie raz i zawsze samodzielnie sięgała do lodówki po chłodny napój lub do szafki po filiżankę do herbaty. Rzec by można, że mogła się tu czuć jak u siebie.
- Zastanawiałem się nad obejrzeniem po raz trzydziesty piąty Kevina, Elfa albo jakiegoś innego świątecznego filmu. Co byś zaproponowała?
Wyłączył piekarnik i wyciągnął gorącą pizzę na drewnianą tackę, gdzie szybko ją pokroił na dość koślawe trójkąty. Talerz popchnął w stronę Ophelii, uważnie obserwując jej przygaśnięty humor, zaczerwienione, spuszczone oczy w których nie czaił się ten zwyczajowy błysk zadziornego uśmiechu.
- Wiem, czego nam brakuje - przyklasnął z triumfem i wyciągnął z lodówki mleko. - Gorącej czekolady z likierem - oświadczył, jakby wpadł na pomysł godny Einsteina.
Noah
- Dom woskowych ciał, świetny wybór, idealny na świąteczny wieczór z pizzą i czekoladą - powiedział Noah pogodnie, siadając obok Ophelii z dwoma kubkami parującej wspaniałości. Podał jeden z nich kobiecie, widząc, że jedzenie jej nie idzie i porwał jeden z jej kawałków pizzy.
OdpowiedzUsuń- Znasz mnie, kochana. Nie znajdziesz u mnie głaskania po główce i użalania się nad sobą. Dostaniesz szczere, choć mam nadzieje pomocne słowo na pocieszenie i czekoladę z likierem - powiedział i by to udowodnić wziął łyk, parząc sobie przy tym usta. - Więc nie - dodał, odkładając kubek na stolik i zamiast tego zapychając usta pizzą. Przełknął i kontynuował: - Nie powiem Ci, że to nie była Twoja wina. Bo nie jestem Twoją matką. Jestem lekarzem, który wie jak to jest, gdy Twoje własne wykształcenie, doświadczenie i samozaparcie Cię zawodzi. Gdy nie możesz nic poradzić, gdy czyjeś życie jest w Twoich rękach i prześlizguje Ci się pomiędzy palcami - westchnął ciężko. W jego słowach czuć było gorycz, żal i smutek, ale jednak uśmiechnął się pocieszająco. - To mija, Phelia, obiecuję że to mija.
Noah
[Śliczna jest Twoja ratowniczka! Poza tym, Beth raczej nie z takich, która by oceniała ludzi w kategoriach gorszy lepszy, ma za dużo na głowie, żeby się nad tym roztkliwiać. :D]
OdpowiedzUsuńBethany
[Chodź, poszukajmy jakiegoś zaginionego w lesie dzieciaka! Niech będzie dużo strachu i happy end ;)]
OdpowiedzUsuńLinc
[Jasne, mogę zacząć, ale już nie dzisiaj, bo Geralt z Rivii sam nie skończy questów, więc muszę się nim przez chwilę zająć. Jutro wieczorem powinnaś mieć rozpoczęcie! :D]
OdpowiedzUsuńLinc
[Jezu, wybacz - nie umiem opisywać akcji tak dobrze i mam nadzieję, że ten początek cię nie przestraszy swoją jakością :c]
OdpowiedzUsuńEthan poprawił czapkę, która już dawno temu zamokła mu od nadmiaru śniegu. Zima w tych okolicach była bezlitosna. Zaspy wielkie na kilka metrów, a temperatura sięgała kilku stopni poniżej zera w mniej niż minutę. Ledwo dawało się poruszać w lesie...
Ale niestety, za coś mu płacili. Mieszkańcy potrzebowali drewna na opał, a Ethan podjął się takiej, a nie innej pracy. Musiał ułożyć drewno w stosy przy drodze, a następnie zawieźć je, między innymi do pastora. Leśniczy odznaczył mu pole z którego mógł pozyskać kłody, więc pozostała tylko sprawa pozyskania drewna i obróbki. I tak go pewnie jeszcze skontroluje, należało to w końcu do jego obowiązków, ale Ethan zastanawiał się jak szybko to nastąpi. Miał nadzieję, że obrobi się szybko, miał załatwić tylko kilka kubików.
Byrne pozostawił ciągnik przy drodze, a sam piechotą udał się na miejsce pracy. Miał ze sobą piłę i torbę w której trzymał resztę niezbędnych mu rzeczy. Nigdy nie wiadomo, co może przydarzyć się w tych lasach ani kogo spotka. Przezorny zawsze ubezpieczony.
Choć zima trwała w najlepsze, las żył. Dla postronnego wydawało się, że nic tu nie chodzi, że jest cisza jak makiem zasiał. W ciągu tego roku jednak Byrne nauczył się sporo od miejscowego leśniczego, nie tylko na temat drzew, które ścinał, ale też lasu samego w sobie. Słyszał ciche dźwięki zwierząt zza prószącego śniegu, choć pewnie dopiero jest tu głośno jak nadchodzi wiosna.
Byrne po kilku minutach doszedł na miejsce. Strzepał śnieg z butów i złożył torbę pod pniem. Przyjrzał się drzewom. Piękne, bez żadnych krzywizn czy zgnilizn. Widać, że specjalnie wyznaczone, lepsze dla pastora. Cóż... Niektórzy ludzie mogą sobie pozwolić.
Ethan przygotował się do pracy. Poprawił rękawice bez palców i po chwili dało się słyszeć dźwięk odpalanej piły. Rzęziła, gdy Ethan podchodził do pierwszego drzewa. Kora ugięła się pod ostrym łańcuchem pilarki, wchodząc powoli w drewno niczym w masło. Wióry rozsypywały się dookoła spadając na udeptany śnieg.
Byrne prowadził piłę spokojnie przez drewno starając się nie przedobrzać. Wbrew pozorom nie chciał zrobić sobie krzywdy, nawet jeśli przez to miałby wykonać szybciej pracę i...
Piła w rękach mężczyzny zadrżała niespokojnie, gdy Ethan obszedł pień i zaczął rżnąć z drugiej strony.
Niespodziewanie w ułamku sekundy piła odskoczyła, a Byrne stracił panowanie nad pilarką. Łańcuch przerżnął się przez spodnie mężczyzny, tnąc głęboko. Ethan upuścił gasnącą piłę, krzycząc z bólu. Upadł na ziemię, ledwo podpierając się dłońmi o zimny śnieg. Krew rozlała się dookoła brocząc białe otoczenie, sącząc się z głębokiej rany.
- Cholera jasna! - krzyknął Ethan z bólu, starając się uspokoić. Serce biło mu jak oszalałe, adrenalina sączyła się jak w agonii. Ethan niejednokrotnie obrywał, ale tym razem rana była naprawdę głęboka. Nie wyglądała na krytyczną, ale bolało jak cholera. Chyba jedynie jakaś siła wyższa uratowała go przed przerżnięciem nogi po całości.
Ethan próbował się podnieść, ale przez jego ciało przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Oddychał niespokojnie, płytko.
- Uspokój się, Ethan... - powiedział do siebie, patrząc na zakrwawione spodnie - Uspokój się...
Ethan
[Wymyślanie to moja zmora i to dosłownie, po prostu mi to nie wychodzi, poza tym Twoja panienka jest urocza i jeszcze to zdj *.* Adam jak najbardziej chce wątek. Może Adam i Ophelia się przyjaźnią, ta wpadnie do remizy np pogadać z chłopakami, wypić gorącą czekoladę itd Wstrzeli się akurat w moment, gdy Ci wrócą z akcji po której Adam właśnie nie czuł się za dobrze, albo coś w ten deseń, a tak to mogę myśleć nad czymś bardziej ambitnym choć nie wiem czy w ogóle mi się uda xd]
OdpowiedzUsuń[To dobrze :D Tak, tak. Jeśli dla Ciebie to nie problem to prosiłabym o zaczęcie, będę wdzięczna! :3]
OdpowiedzUsuńAdam
Lincoln siedział już w swoim samochodzie, w pełni gotowy do drogi, kiedy przez radiostację łączył się z Ophelią i przekazywał jej podstawowe informacje na temat najnowszego zgłoszenia. Tych nie było wiele. W południowo-zachodniej części lasu Quicame, pół godziny marszu od jego skraju, nieopodal paśnika postawionego przez ówczesnego lokatora leśniczówki, siedmioletni syn pani Whitemore nagle zniknął jej z oczu i godzinne poszukiwania na własną rękę nie przyniosły żadnych rezultatów. Był ubrany w granatowy kombinezon, na głowie miał bordową czapkę. Nic więcej. Od momentu zaginięcia minęły niemal dwie godziny, do zmroku pozostało drugie tyle, a pogoda nie planowała ułatwiać zadania - chmury zwiastujące sporą śnieżycę toczyły się leniwie choć nieubłaganie od strony Churchill, niosąc ze sobą nie tylko intensywne opady, ale również znaczny spadek temperatury i ograniczenie widoczności. Lincoln w pośpiechu sprawdził latarki, lokalizator GPS i strzelbę, po czym niezwłocznie uruchomił silnik i ruszył spod swojego domu Śnieg, który spadł w nocy był już dawno odgarnięty, ale mróz zdążył związać na jezdni jego resztki, zamieniając asfalt w tor poślizgowy. Wiekowa terenówka dawała jednak radę nawet w takich warunkach, więc po kilku minutach frustrująco powolnej jazdy jej właściciel otworzył drzwi od strony pasażera przed młodą kobietą, która czekała na niego gotowa do rozpoczęcia akcji.
OdpowiedzUsuńWrzuć swoje rzeczy na tylne siedzenie i wsiadaj, mamy mało czasu, jeśli chcemy zdążyć przed zmrokiem - rzucił w kierunku Ophelii, chociaż ta tak naprawdę dobrze wiedziała, co ma robić, żeby nie tracić cennych sekund.
To nie była niezwykła sytuacja. Przynajmniej kilka razy do roku ktoś tracił w lesie orientację i trzeba go było później szukać, nierzadko przy współpracy wszystkich odpowiedzialnych za bezpieczeństwo i porządek w miasteczku, czasem nawet z udziałem mieszkańców, kiedy poszukiwania niebezpiecznie się przedłużały. Zwykle jednak nie trwało to dłużej niż kilka godzin, ponieważ żyjąc z tym miejscu, ludzie od najmłodszych lat uczeni byli, jak należy się w takich sytuacjach zachować i tym samym jak nie utrudniać zadania ratownikom. Dzieci, paradoksalnie, odnajdowały się dość szybko, ale jako mniej wytrzymałe fizycznie, były również bardziej podatne na wpływ niskiej temperatury, więc czasu z założenia było mniej.
Kiedy Ophelia znalazła się na siedzeniu pasażera i zamknęła za sobą drzwi, Lincoln wrzucił bieg i ruszył.
Linc
[ Długość mi nie robi różnicy byleby nie był to jakiś tasiemiec bo nie umiem na takie odpisywać. Myślę, że 200 - 400 słów będzie okej :) ]
OdpowiedzUsuńAdama od rana męczyła mocna migrena, tłum to lekami jednak i tak czuł się licho. W pracy był już przed ósmą i od razu trafił na wyjazd do uprzątnięcia jednej z dróg. Nienawidził zajmować się powalonymi drzewami, wszystko jednak nie to, ale praca to pracy, był to jego obowiązek, więc nie wolno było mu marudzić. Do tej mroźnej krainy trafił dokłądnie 9 lat temu, chcąc zaznać nowego życia, Victorowi również przypadło do gustu nowe otoczenie. Obojgu nie straszne są mrozy. Farewell poznał tu wielu naprawdę serdecznych ludzi, poczuł się tutaj jak w domu i nie wyobrażał sobie, że mógłby teraz mieszkać gdzieś indziej, tutaj rozpoczął nowy rozdział w zyciu i to właśnie tutaj swoje życie zakończy. Po powrocie do remizy bóle się nasiły, pojawił się światłowstręt. Bolały go również stawy przez niską temperaturę, która nieźle zmroziła mu nos. Nawet nie zauważył swojej przyjaciółki, która złożyła mu wizytę. Ophelia, at tak złota dziewczyna. Czuł się dobrze w jej towarzystwie, była mile widziana w remizie, której drzwi dla niej są zawsze szeroko otwarte. Uniósł głowę, gdy do niego podeszła. – Ad wybacz – mruknął cicho i przetarł twarz dłońmi. Wziął od niej kubeczek z gorącą czekoladą i posłał jej pełne wdzięczności spojrzenie. Upił kilka łyków, co pozwoliło mu się rozgrzać od środka. Podzielił się z nią kocem, którym był okryty, a głowę oparł na jej ramieniu. Przymknął powieki. – Boli mnie głowa, a nawet mało powiedziane, cholerna migrena, a o stawach to już nie wspomnę, po pracy od razu walne się spać wcześniej wezmę gorącą kąpiel – wyjaśnił w końcu powód swojego złego samopoczucia. Westchnął i upił kolejne łyki z kubeczka. Mruknał cicho, Ophelia zdecydowanie robiła najlepszą gorącą czekoladę jaka mogła być kiedykolwiek na ziemi. Zaśmiał się widząc jej czerwonawe policzki, które dodawały jej dziewczęcej słodyczy. – Widzę, że i Ciebie mróz nie oszczędził.
Adam
OdpowiedzUsuńZaśmiał się i okrył się szczelniej kocem, po czym przymknął na moment powieki. – Sporo? Sporo to za mało powiedziane – odparł cicho nadal opierając głowę na jej ramieniu, a z kieszeni wyciągnął prawie pustą fiolkę dość mocnych leków przeciwbólowych. Pomasował z grymasem na twarzy skronie, a ciche westchnienie wyrwało się z jego ust. Czuł się jakby go coś przejechało i to dosłownie. W remizie ogrzewanie było podkręcone prawie na full, a meżczyźnie i tak było zimno, koc mało się przydawał. Przytulił się do Ophelii szukając przy tym ciepła bijącego od jej drobnego ciałka. Znowu zamknął oczy. – Tak, tak słyszałem o słodyczach, ale szczerze Ci powiem, że przy moim trybie pracy to i o jedzeniu się zapomina, człowiek zapomina, że był głody, że cokolwiek mu się chciało, skupia się w pełni na tym co ma do zrobienia. A potem narzeka, że to go boli tamto go boli, to jest nie tak, tamo jest nie tak – westchnął wzruszając przy tym lekko ramionami. Tuląc się do kobiety pił powoli gorącą czekoladę. Reszta strażaków chyba zorientowała się, że ich szef znowu ma migrenę dlatego też zaczęli rozmawiać znacznie ciszej oraz zasłonili okna roletami. – Dzięku, chłopaki – wymamrotał Adam poprawiając się na kanapie będąc wtulony w przyjaciółkę. – A propo słodyczy – rzucił jeden z chłopców i poczęstował wszystkich lukrowanymi pierniczkami. – Moja córka uwielbia je robić, mam jeszcze ich masę w domu – zaśmiał się. Adam mozolnie przeszedł do pozycji siedzącej i zajął się swoim smakołykiem, gdy go zjadł, podziękował oraz przepił go resztą gorącej czekolady i wrócił do tulenia się. Położył głowę na jej kolanach, zamknął oczy nawet nie wiedział kiedy przysnął.
Adam wydukał coś niewyraźnie pod nosem, gdy ta zaczęła go budzić. Chciał spać, nie chciał nigdzie iść dlatego też trochę mu zajęło rozbudzenie się. Przeszedł do pozycji siedzącej i lekko się przeciągnął. Chciał się sprzeciwić, powiedzieć, że chłopaki go potrzebują jednak jeden z nich go uprzedził. - Jedź do domu, szefie. Potrzebujesz odpoczynku. Zostań kilka dni w domu, odpocznij. Nie zdasz się nam na nic, gdy cię kompletnie rozłoży - wydukał wysoki blondyn. Adam westchnął i pokiwał głową. - Zaraz wracam - rzucił w stronę przyjaciółki i poszedł po kurtkę. Wrócił do niej gotowy do wyjścia. Pożegnał się z chłopakami. Gdy znaleźli się w aucie zamyślił się na moment i podkręcił ogrzewanie. Było mu cholernie zimno i powracał upierdliwy ból głowy. Zamknął oczy, gdyż słońce znowu go drażniło i westchnął cicho. Objął się szczelniej ramionami, miał wrażenie, że jego policzki się palą, czuł na nich czerwone rumieńce, jednak było mi cholernie zimno, a nie gorąco. Modlił się, by nic go nie rozłożyło. Ból kręgosłupa również postanowił się go uczepić. Phi, na co komu taki komisarz? Młody człowiek, a już tyle skorzeń i nic zrobić normalnie nie może. No cóż na kogoś musiało trafić. Przyciszył radio, które grało w aucie i poprawił szalik owinięty wokół szyi.
OdpowiedzUsuń- Chodź ze mną – wydukał, gdy wreszcie znaleźli się pod jego domem.
Po wejściu do środka Victor od razu do niego pobiegł i wtulił się w niego. Stęsknił się za ojcem. Ophelia również została mocno wyściskana, Vic ją lubił i cieszył się, że tak dobrze dogaduje się z jego tatą. Widząc, że Adam nie czuje się najlepiej młody od razu pobiegł do kuchni, gdzie zrobił im herbaty, którą przyniósł do salonu.
- Złote dziecko – zaśmiał się Farewell podając przyjaciółce jej filiżankę z gorącym imbirowym wywarem. Niedługo po tym Vic doniósł stos tostów z serem. Mężczyzna uśmiechnął się, a następnie ucałował syna czule w czoło, który, by nie przeszkadzać dorosłym wrócił na górę do swojego pokoju. Adam okrył siebie kocem aż po samą szyję, a w dłoniach trzymał filiżankę, z której co jakiś czas upijał herbaty. – Co ja bym bez ciebie zrobił, hm? – uniósł jedną brew ku górze, po czym ucałował kobietę w policzek. – Jedz tosty, póki ciepłe.
[Aurelia ładnym uśmiechem nie pogardzi! Nie wiem czy dobrze zakładam, ale Ophelia w Mount Cartier się nie wychowała? :D]
OdpowiedzUsuńAurelia
[W sumie to wpadłam na dosyć ciekawy pomysł XD Jako że na razie na blogu brakuje nam drwala, to Lucek sam sobie chodzi po drewno. Zdolny jest do wszystkiego, więc mógłby jakimś cudem przywalić sobie siekierą w stopę i trafiłby właśnie w ręce Felki. Zgrywałby dzielnego pacjenta, co to nie potrzebuje znieczuleń no i generalnie próbowałby do samego końca udawać, że to nic takiego... Sama nie wiem czemu akurat taki scenariusz miałam w głowie XD]
OdpowiedzUsuń[To super, że się podoba :) Mam jeszcze jeden wątek do zaczęcia, ale zaraz potem biorę się za nasz! :)]
OdpowiedzUsuń[Mam nadzieję, że nie wyszło głupio :)]
OdpowiedzUsuńPiła zgasła, zatopiona w puchowym śniegu. Ethana otoczyła cisza. Przecinana tylko jego szybkim, płytkim oddechem. Adrenalina trochę z niego zeszła, a on czuł ból. Musiał się jednak podnieść i jakimś cudem dojść choćby do plecaka, by czymkolwiek powstrzymać wypływającą z jego nogi krew. Potem do samochodu, to nie jest daleko...
"Nie jest daleko" pomyślał, samemu zarzucając sobie cynizm tych słów. Owszem, niedaleko, ale nie kiedy masz wykluczoną z użytku nogę, a ta póki co taką się wydawała.
Byrne postanowił jednak nie leżeć bezczynnie i moczyć się w śniegu. Nie pierwsza i nie ostatnia rana, choć ta była chyba najmniej spodziewaną.
Mężczyzna podniósł się odrobinę, wyglądając za siebie, by spojrzeć gdzie zostawił plecak. Pociągnął nogę, sycząc z bólu.
- Jasna...
Jego starania przerwał jednak dźwięk. Inny. Ktoś biegł w tym kierunku. Śnieg trzeszczał głośno. Ethan miał nadzieję, że to żadne zwierzę, gdyż nie miał nawet czym się obronić.
Odwrócił głowę, oddychając jednak z ulgą. Jak przez mgłę rozpoznał Ophelię Wood, ratownika medycznego z Mount Cartier. Nie potrafił jednak skupić się na innych szczegółach, ale czy to było potrzebne? Spadła mu jak manna z nieba.
Ethan nie topił się w krwi, ale poczuł, że dość jej stracił. Był słaby, ale nadal mógł się ruszać. Odrobinę.
- Nieodpowiedzialny? - zapytał, lecz po chwili przerwał, gdy Ophelia dotknęła jego rany. Impuls bólu przeszedł z nogi na kręgosłup. Zacisnął zęby, by nie krzyknąć, choć nie byłoby to nic dziwnego.
Mógł mieć tylko nadzieję, że to źle wyglądało, choć przy tylu chaotycznych myślach nie potrafił sam tego określić. Był przyzwyczajony do własnych ran i widoku krwi, ale w tym spokojnym środowisku... Zbyt szybko opuszczała go adrenalina.
Ethan
Objął ją ramionami i przyciągnął ją do siebie, a policzek wtulił w jej pierś będąc cały czas okryty kocem, gdy zjadł kilka tostów, nie był głodny, ale wiedział, że przyjaciółka z pewnością, by ich mu nie popuściła, tak czy siak musiał zjeść choć trochę, bo na samych tabletkach długo nie pociągnie. Westchnął cichutko, ogrzewanie było podkręcone prawie na fula, a i tak było mu zimno. – Masz rację – wydukał. Powinien o siebie zadbać nim rzeczywiście dojdzie do czegoś strasznego, a tego by za pewne nikt nie chciał, zwłaszcza sam Adam.
OdpowiedzUsuń- Czuję się jakby ktoś po mnie przejechał – mruknął cicho, po czym wyjął z kieszeni telefon, gdy ten zawibrował. Westchnął ciężko. – Chłopaki dostali wezwanie. Jakiś dom grozi zawaleniem jeśli nie pozbędą się śniegu z dachu – wyjaśnił. Chciałby teraz z nimi pojechać, ale złe samopoczucie mu na to nie pozwalało. Wiedział, że zespół sobie świetnie z tym poradzi i to bez niego, ale jednak wolał mieć na wszystko oko. Odłożył telefon na stolik. Może powinien się przespać? Wtedy przestanie myśleć o wszystkim, odpocznie, zazna chwili spokoju. Wziął głęboki wdech, po czym oderwał się od Felki i chwycił filiżankę ze swoją herbatą. Uwielbiał herbatę robioną przez swojego syna, a ten wiedział jaką ojciec najbardziej lubi.
- Wpadnij jutro do nas na śniadanie, a po pracy na kolację czy na obiad jak wolisz – zaproponował Farewell patrząc się na przyjaciółkę. Odłożył pustą filiżankę i znowu się w nią wtulił. Przymknął powieki napawając się ciepłem bijącym od jej ciałka.
Adam
Brak drwala w Mount Cartier uważał zawsze za okoliczność sprzyjającą. Nie musiał przynajmniej płacić mu za dostawę ani martwić się, że nie dostanie takiego drzewa, jakie było mu potrzebne. Już z rana wsiadał do swojego vana, jechał do lasu i wybierał to, które akurat najlepiej mu pasowało. Mógł przy okazji usiąść sobie spokojnie, wsłuchać się w ciszę, którą co jakiś czas przerywały odgłosy zwierząt. Zimą starał się jeździć do lasu jak najrzadziej. Temperatura panująca na dworze zniechęcała go do długich poszukiwań tego jedynego okazu drzewa, więc ciął po prostu te, które na pierwszy rzut oka wydawały mu się zdrowe i dobre do pracy. Uwijał się wtedy zdecydowanie szybciej niż zwykle. Perspektywa powrotu do domu i whiskey czekającej na niego była zbyt kusząca.
OdpowiedzUsuńNie zdziwił się, kiedy temperatura na termometrze do trzydziestu stopni mrozu. Już od dwóch tygodni właśnie w takich warunkach musiał pracować. Wypił szybko poranną kawę, zapakował sobie dwie bułki z serem i wyszedł z domu, nie zamykając nawet drzwi na klucz. W końcu w tej dziurze nikt by go nie okradł. Ludzie byli dla siebie życzliwi nawet, jeśli nienawidzili siebie. Wrzucił do samochodu siekierę i piłę a następnie odjechał w stronę lasu. W radio mówili coś o zbliżającej się zamieci, która ma zawitać w okolice Churchill w ciągu kilkunastu godzin, jednak zbytnio to go nie obchodziło. W końcu za kilka godzin będzie z powrotem w domu a tam nic mu nie grozi.
Kiedy dojechał na miejsce od razu przystąpił do pracy. Wyciskał z siebie siódme poty, siekiera co rusz latała to w dół to w górę. Co jakiś czas zaciskał zęby z przemęczenia, jednak cały czas pamiętał, że zaraz po powrocie do domu będzie mógł rozłożyć się w swoim fotelu i wygrzewać tyle ile mu się podoba. Ostatnie drzewo. Ostatnie uderzenia siekierą. Nagle coś wpadło mu do oka (pewnie to białe ścierwo!) a ostrze zmieniło kierunek i wbiło się z impetem w nogę. Lucius zgiął się w pół z bólu. Jak najszybciej wyjął telefon z kurtki i wykręcił numer na pogotowie. Spojrzał na nogę, ale nie mógł zyt długo się jej przyglądać. Zdążył tylko zauważyć, że siekiera nie wbiła się zbyt głęboko. Krew mimo to sączyła się z rany a ból nie ustępował. Kilkanaście minut później leśną dróżką przyjechał samochód, z którego od razu wyskoczył ratownik medyczny.
- Bałem się, że się zgubiliście – powiedział zaciskając zęby z bólu. – Da się coś z tym zrobić? – zapytał pokazując głową w stronę krwawiącej nogi.
[Wybacz! Miałam umilić Ci chorobę a wyszło jak wyszło :< Zrekompensuję się!]
[Nie, nie skądże! :D]
OdpowiedzUsuńNa pierwszy rzut oka było widać, że z pewnością pozostanie po tym blizna i tygodnie kuracji. Będzie unieruchomiony na kilkanaście dni, co już teraz go załamywało. Nie będzie mógł pracować, przez co z pewnością nie wyrobi się na czas z uregulowaniem rachunków. Znowu będzie musiał żebrać od znajomych o pożyczkę. Nie znał żadnego z nich dostatecznie dobrze, a jednak zdążył już kilka razy błagać o pieniądze na czynsz. Oczywiście mógł zwrócić się z tą sprawą do ojca, ale odkąd wyprowadził się z domu, postanowił już nigdy o nic nie prosić tego człowieka. Wiedział, że pieniądze wpłynęłyby na jego konto w ciągu kilku minut, ale nie chciał ich od niego. Nawet jeśli nie musiał by mu nic oddawać, wolał żebrać od znajomych niż rozmawiać z tą szumowiną.
Kiedy kobieta powiedziała, że najlepiej jest ją uciąć kompletnie spanikował. Myślał, że mówi to całkiem serio i w tym momencie miał ochotę umrzeć. Nawet te kilka sekund, kiedy myślał, że straci nogę, spowodowało szybsze bicie serca. Nie dał jednak poznać po sobie, że tak go to zszokowało. Spojrzał po raz kolejny na kończynę a do oczu napłynęły mu łzy bólu i złości. Zaciskał mocno zęby, kiedy kobieta uciskała nogę. Chciał być już w domu, siedzieć w swoim fotelu, pić whiskey i rozkoszować się błogą ciszą.
- Czy każdemu proponujesz na wstępie ucięcie kończyny? – Spróbował zażartować, byle tylko nie myśleć o uszkodzonej nodze. – Musisz mieć naprawdę wielu przyjaciół – dopowiedział, mając nadzieję rozładować nieco napięcie między nimi.
Kiedy kobieta zajmowała się jego nogą, zastanawiał się, jak ona to w ogóle znosi? Pewnie widziała już niejedną siekierę wbitą w ciało, ale z pewnością musiało to jakoś oddziaływać na jej psychikę. Po dzisiejszych wydarzeniach doskonale wiedział, że w życiu nie mógłby zostać lekarzem i dobrze zrobił, rzucając studia. Podziwiał ją, że próbowała mu pomóc. Że była zdolna spojrzeć na nogę i nie odrywać od niej wzroku przez kilkanaście minut. Była jego bohaterką dnia.
Przez całe to niefortunne zajście kompletnie zapomniał o chłodzie. Adrenalina najwyraźniej sprawiła, że przestał je odczuwać. Dopiero kiedy kobieta okryła go folią, przypomniał sobie, że jest środek zimy i -20°C. Niewiele pamiętał ze studiów, ale był prawie pewien, że taka temperatura jest okolicznością sprzyjającą. Krew przynajmniej przestała już lecieć z rany. Wszystko to jednak były tylko przypuszczenia. Naukę medycyny zakończył w połowie pierwszego semestru, więc niewiele zdążył się nauczyć. Oczywiście pierwszą pomoc przerabiali już na pierwszych zajęciach, jednak do siekiery w nodze nigdy nie doszedł. Kiedy zanosił dokumenty potwierdzające jego rezygnację, długo zastanawiał się czy robi dobrze. W końcu miał zaprzepaścić swoją całą przyszłość, na rzecz jakiejś słabo płatnej pracy i zabitej dechami dziury, jaką było Mount Cartier. Teraz wiedział, że dobrze zrobił.
OdpowiedzUsuńKiedy usłyszał ostateczny wyrok, sam nie wiedział, co jest gorsze. To, że został właśnie uziemiony w domu, zakaz picia alkoholu czy może to, że będzie musiał zostawić swojego vana na kilkanaście dni w środku lasu? Od początku wiedział, że nie skończy się to dla niego dobrze, ale był pewien, że będzie mógł przynajmniej odreagować w domu przy szklaneczce whiskey.
- Nawet kropelki whiskey? – zapytał, mając nadzieję na gest łaskawości ze strony kobiety. – Boże, czuję się tak, jakbym dostał właśnie karę… - zaśmiał się pod nosem. Kiedy kobieta zapytała czy jest gotowy skinął tylko głową, mając nadzieję, że zaraz będzie po wszystkim.
W głowie już myślał, co będzie musiał zrobić po powrocie do domu. Zadzwonić do znajomego, błagając, żeby zabrał jego auto z lasu i do drugiego znajomego, zawczasu pytając o pożyczkę… Był na siebie cholernie wściekły. Na siebie i na to białe ścierwo, bo gdyby nie ono, wracałby teraz swoim vanem do domu z materiałem do pracy na pace. Najchętniej kląłby pod nosem przez cały ten czas, ale nie chciał wyjść przed kobietą na ograniczonego słownie mężczyznę.
- Jesteś moją dzisiejszą bohaterką, a nawet nie wiem jak masz na imię… - powiedział, uśmiechając się filuternie.
Zieloną herbatę? Miałby pić przez kilka tygodni herbatę zamiast whiskey? Ona chyba oszalała! Wytrzeszczył tylko oczy, ale nic więcej nie dodał. Starała się być miła, a on potrafił doceniać takie rzeczy. Z resztą, może rzeczywiście odstawienie alkoholu dobrze mu zrobi? Nie tylko pod względem krwi, ale też własnego samopoczucia, które z każdą kolejną kropelką whiskey robi się coraz gorsze. Uśmiechnął się po chwili i zaśmiał z jej uwagi o swojej tożsamości. Zawsze dziwił się ludziom, którzy próbowali za wszelką cenę ją ukryć. Zaczynał ją naprawdę lubić, więc ucieszył się, widząc, że tak naprawdę żartuje. Nie znosił osób, które ukrywają swoje prawdziwe ja, mając nadzieję, że doskonale udają kogoś kompletnie innego. Byli sztuczni, tak jakby zaprogramowani. Wręcz nierealni, a kto jak kto, ale on wolał trzymać się tego co prawdziwe.
OdpowiedzUsuńNie miał pojęcia, że jest jakieś grono w miasteczku, które o nim plotkuje. Znaczy o jego książce oczywiście! Pisał ją, wiedząc, że nie będzie z niej wielkiego zysku. Miała być w końcu tylko prezentem dla Hattie, nic więcej. Mimowolnie uśmiechnął się na wieść o swoich, można powiedzieć, fankach. Co z tego, że były w podeszłym wieku? W końcu nie spodziewał się, że ktokolwiek w miasteczku dowie się o istnieniu książki. Miał w pewnym sensie nadzieję, że tak będzie, bo nie szukał rozgłosu, ani góry pieniędzy. Mimo to, zaczął właśnie wyobrażać sobie tłum fanek, którym podpisywałby książki. Jego fantazje o sławie, blasku reflektorów i pieniądzach, rozwiała Ophelia.
- Te fanki to chyba efekt uboczny, bo nie planowałem ich – zaśmiał się i spojrzał, co teraz robi z jego nogą. Wyglądało na to, że powoli kończyła. – Tak czy inaczej. Bardzo miło było mi ciebie poznać, Ophelio! - Uśmiechnął się i skinął głową. – A poza tym… Skorzystałbym z tej herbaty – dopowiedział i spojrzał na dziewczynę - Oczywiście tylko jeśli znajdziesz dla mnie jeszcze trochę czasu!
[Chcę tak tylko uprzedzić, że odpisy mogą pojawiać się teraz rzadziej ode mnie, bo zaczęłam szkołę :<]
Zaśmiał się tuląc się do niej. – Mi tam jedzenia nie szkoda, możesz zjeść lodówkę z zawiasami – odparł rozbawiony kładąc głowę na jej kolanach będąc okrytym kocem. Potrzebował odpoczynku i pewnie gdyby nie Ophelia wykończyłby się, a co najgorsze wylądował w szpitalu. Mówił już jak bardzo jest jej wdzięczny? Nawet nie wiedział kiedy zasnął tuląc się do ciałka przyjaciółki. Było mu tak dobrze, wygodnie, ciepło.
OdpowiedzUsuńGdy się obudził w salonie był sam, na zewnątrz było już ciemno. Wstał leniwie i poszedł pod prysznic, po czym rzucił się na łóżko. Poleżał jakieś 20 minut, zgłodniał, więc poszedł do kuchni, gdzie najadł się tostów. Po powrocie do sypialni wsunął się pod puchową kołdrę, nawet Victor się załapał. Przyszedł zaspany do ojca, wgramolił się na miejsce obok niego zaś Adam przyciągnął go do siebie i przytulił do swojej piersi. Nad ranem Farewell dostał wysokiej gorączki. Wziął zwykłe witaminy, a po jakiejś godzinie przylazła migrena. Adam nie miał siły wstawać z łóżka. Dobrze, że była sobota i Victor był w domu, więc jakoś pomagał choremu ojcu, którego pieprzona migrena wykańczała coraz bardziej. Po śniadaniu, które mężczyzna siłą w siebie wepchnął zjadł coś słodkiego tak jak poleciła mu Felka, a następnie zasłonił zasłonami okna w swojej sypialni, bardzo drażniło go światło. Zmartwiony Victor zadzwonił do jego przyjaciółki, której wszystko opowiedział.
Adam
[ Dziękuję za powitanie :)
OdpowiedzUsuńWątek jak najbardziej tak :D Mogliby się spotkać wcześniej. Dante na przykład mógłby sobie ją upatrzyć wcześniej jako modelkę. On ma to do siebie, że jak na ulicy spotka kogoś odpowiedniego, to od razu pyta czy może zrobić zdjęcie. Więc można tak zacząć, jak co to odpowiada :) ]
Dante Riddle
[ W porządku :)
OdpowiedzUsuńChcesz zacząć? Czy bardzo bardzo nie lubisz zaczynać? XD]
Dante
Nie znosił zimna. Mimo, że padający powoli śnieg wyglądał pięknie i majestatycznie, kołysząc się na wietrze, przyprawiał go o drżenie. Mimo to, często wpatrywał się w jeden punkt, gdzieś daleko przed sobą, pozwalając swojemu ciału marznąć. Chłód potrafił wyciskać z oczu łzy, kiedy tak na poważnie zaatakował znienacka. Zatarł dłonie, starając się myśleć o czymś ciepłym i pozytywnym. Idąc w kierunku blżej sobie nie znanym, mijał ciekawych ludzi. Tubylców łatwo było poznać po butach na mocnej, gumowej i grubej podeszwie, ciepłych kurtkach i czapkach. Ci, którzy byli tu na wycieczce albo od niedawna, wciąż jeszcze mieli skrupuły by wyglądać modnie, gustownie. Jemu przeszło dwa dni wcześniej, kiedy uznał że piękny wełniany płaszcz, nie nadaje się na taką pogodę, przez co przemarzł do samych wnętrzności. Na zewnątrz nie pokazywał, że go to bawi. Jak on współczuł tym ofiarom mody, tuptającym w rajstopkach i butkach, rodem z paryskich wybiegów. Parsknął, widząc na ławce obściskującą się parę. Przez chwilę zastanawiał się nawet czy przypadkiem do siebie nie przymarzli. Chociaż mogło być gorzej. Mogli sobie przymarznąć do innych części ciała, a wtedy byłby wielki wstyd w szpitalu. Zachichotał pod nosem. Na prawdę, szczerze obawiał sie swojej wyobraźni. Zacisnął palce na obudowie aparatu. Zwykle nosił go przy sobie, zwłaszcza w takie dni jak te, kiedy majestat tego miasta wychodził na wierzch. Krążył po tej mieścinie raczej bez celu. Czasem udawało mu się znaleźć to czego chciał, ale zwykle wracał z niczym. To było najbardziej frustrujące. Wtedy miał prawdziwą ochotę by się spakować i wrócić tam gdzie jest ciepło. Wszedł do kawiarni i zamówił kawę. Usiadł n krześle, przy oknie, zdjął szalik by w końcu móc nabrać głębszego oddechu i znów zaczął wpatrywać się w proszący śnieg. Brakowało mu pomysłu. Tego co zawsze napędzało jego pracę i życie. Pomysł był wszystkim. Był motywacją, myślą, emocją, potrzebą.
OdpowiedzUsuńDostał swoją kawę z jakimś bohomazem z mlecznej pianki. Prze chwilę starał się zinterpretować wizję autora, ale zrezygnował kiedy na horyzoncie, pojawił się ciekawszy obiekt, niosący ze sobą to czego tak bardzo potrzebował... Pomysł!
Dante uniósł nieco kąciku ust i podniósł się z miejsca by zwrócić na siebie uwagę.
- Spodziewałbym się ciebie wszędzie, ale na pewno nie tu...
Przez chwilę szukał w pamięci imienia. Pamiętał zdjęcia, pamiętał gdzie je umieścił, jak je wywołał i wsunął do teczki, opieczętowanej datą i...
-... panno Ophelio. - dodał.
Jego uśmiech poszerzył się nieco. Właściwie czuł się usatysfakcjonowany, że ona go pamięta. To że on miał lekki problem z przypomnieniem sobie jej imienia, było tylko marnym szczegółem. Nie zaprzeczał, że w jego życiu zawodowym spotykał wiele kobiet i mężczyzn i większości nie chciał wspominać. Nie był człowiekiem prostym w obsłudze, przez co nie raz był prowokatorem wielu awantur.
OdpowiedzUsuń- W tym też być dobrze wyglądała. - odparł. Zaczął się zastanawiać, jak mógłby ją ująć, z której strony, w jakim otoczeniu. Ludzie zwykle swoją osobowością, charakteem i emocją dawały mu pomysł, którego się trzymał kiedy proponował zdjęcia.
- A co ja tu mogę robić? Marznę sobie i pije kawę. A bardziej ogólnie, to mieszkam. Przynajmniej na razie. Robisz teraz coś waznego?
[Przepraszam za opóźnienie i wgl, zaczęłam już czas zaliczania przedmiotów, ogarniania się do sesji i czytania miliona niepotrzebnych książek i... no, nawaliłam. Naprawdę przepraszam! :C
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o wątek, to pół roku, to właściwie mało, jeśli mowa o zakochanym w swojej córeczce ojcu, który ręce dałby sobie za nią uciąć, a która potrzebuje pomocy medycznej. Co Ty więc na to, żeby Rosie, nie wiem, któregoś dnia spadła z jakiegoś trzepaka, na który wspięła się mimo zakazu ojca albo coś w tym stylu, w każdym razie uderzyła się w głowę, może leci jej krew z ranki na czole czy coś i on wpada w panikę, a ktoś inny ściąga pomoc. Panna Wood jest jedyną duszą w pobliżu, która może jej udzielić, więc przybywa, a on wtedy wykazuje się niemałą nieufnością: przeszkadza jej, powątpiewa, zachowuje się generalnie jak gbur i prostak, który zdaje się bardziej posądzać ją o to, że chce ją skrzywdzić niż jej pomóc. Ona więc musiałaby go spacyfikować, generalnie wszystko kończy się dobrze, oprócz tego, że Luke ma kaca moralnego. Przychodzi więc, mimo że ciężko mu przełknąć dumę, żeby przeprosić i wgl... Nie wiem. Co sądzisz?]
L. Marlowe
[Hej! Pewnie, że chce Felce pomóc! Ale jak możemy to zrobić? :D]
OdpowiedzUsuńDuncan
[ Jak najbardziej mi pasuje. Musze troszkę wczuć się w otoczenie więc myślę, że taki nieskomplikowany wątek byłby jak najbardziej ok. Pytanie.. Kto zaczyna? Szczerze nie wiem jeszcze jakby mnie by miało to teraz wyjść, ale jeśli np bardzo nie lubisz pisać pierwsza, to mogę się poświęcić i coś ugnieść.]
OdpowiedzUsuńRavi
[W takim razie czekam z niecierpliwością. ]
OdpowiedzUsuńRavi
Dla Raviego był to kolejny zwykły dzień w małym, zimnym miasteczko, któremu mimo wszystko nie mógł odmówić uroku. Lubił zimę, lubił tez ten wyjątkowy spokój i charakter tego miejsca. Mimo minusowych temperatur czuł tutaj dziwnie domowe ciepło, takie samo jak u wuja w domu przy piwie i kominku. Na samą myśl o tym, uśmiechał się pod nosem, czego normalnie nie miewał w zwyczaju.
OdpowiedzUsuńDzisiejszego dnia jednak ktoś zwrócił na siebie jego uwagę. Kobieta stała perę metrów od warsztatu i kłóciła się z samochodem. Rozumiał wiele rzeczy, widział wielu dziwnych ludzi i sytuacji. Sam czasem zwyzywał łyżeczkę, która go chamsko ochlapała kiedy próbował pozmywać naczynia, ale mówić samochodowi że chce się od niego czegoś w zamian? Mimo wszystko to było dla niego na swój sposób nowe. Kiedy tylko kobieta na niego spojrzała, wytarł dłonie w zmęczoną warsztatowym życiem szmatkę i zbliżył się w jej stronę.
- Czyżby odmówił współpracy? - rzucił spokojnym, lekko zachrypniętym głosem. Nie lubił odzywać się pierwszy, ale to samo cisnęło mu się na usta.
- Zakładam, że po prostu gaśnie. - Rzucił jej oczekujące na potwierdzenie spojrzenie. Tak, pozostało mu głownie czekać, aż kobieta stojąca przed nim po prostu wyrzuci z siebie wszystkie przykrości spowodowane tym paskudnie humorzastym samochodem, który powinien być wdzięczny za wszystko co dla niej robi i chodzić jak w zegarku. Niestety, on wiedział, że samochody lubią odmawiać współpracy strzelać fochy i pokazywać charaktery.
Ravi ["Zwykle" się dopasowuję długościami odpowiedzi, ale wiadomo.. czasami wychodzi mniej jak nie mam czasu albo siły.]
Wydawało mi sie, że jest więcej.. No cóż...]
Usuń-Jasne. - Rzucił tylko ze spokojem. Bez chwili zwłoki, bo przecież nie mieli na to całego dnia, postanowił zabrać się do roboty. To jednak było by łatwiejsze o te parę metrów w stronę warsztatu.
OdpowiedzUsuń- Może spróbuj go odpalić i podjechać do warsztatu. Jeśli się nie uda będzie trzeba go dopchać. - To mogło byc problematyczne przy tych temperaturach i śniegu. Jednak to tam, leży cała nadzieja dla gasnącego auta.
- Podejrzewam parę rzeczy.. Jedna z nich może być nienaprawialna. - Oznajmił po chwili zastanowienia. Miał jednak szczerą nadzieję, że to, co zamierza sprawdzić będzie odpowiedzią na całe zamieszanie i wystarczy na długi czas. Krótka ankieta to jednak podstawa usług i czy chciał, czy nie, musiał zdobyć się na wysiłek mówienia.
- Jakiego paliwa używasz? - Szybko zdał sobie sprawę, że niewiele kobiet się nad tym w ogóle zastanawia, więc spojrzał na nią z pewną nutą nadziei i przerażenia, czując jak rośnie w nim poczucie grozy tego momentu. - Albo chociaż od jak dawna się tak dzieje? Czy coś zmieniałaś zanim się to zaczęło? -Jego ton był jeszcze bardziej pytający.
Coraz bardziej miał nadzieję, że to będzie coś prostego i nie będzie konieczności przetrzymywania samochodu na zbyt długi czas. Sam zdawał sobie sprawę, jak ważną rolę odgrywają pojazdy w miejscach takich jak to. Co jeśli dojdzie do nieszczęścia, kiedy on będzie próbował walczyć z problemem gaśnięcia? A co jeśli samochód zgasłby dziewczynie, kiedy ta pędziła by komuś z pomocą i sama uległa wypadkowi przez śliską nawierzchnię? Odetchnął mocno zimnym powietrzem. Nie lubił napraw potrzebujących pośpiechu, w taki sposób.
Ravi
[Wielkie dzięki za powitanie! :D Kocie Ophelii też jest cudne :)
OdpowiedzUsuńMatthew bardzo chętnie pomoże w wybudzaniu ze snu zimowego. Chwilowo do głowy wpadł mi jedynie pomysł, aby nieco uszkodzić Matta, a Felka bohatersko przyszłaby mu z pomocą :D Ale jeżeli masz jakieś inne pomysły to też ich wysłucham.]
Winsbury
[Hahaha w sumie w takiej spokojnej mieścince przydałaby się też mała burda. Co powiesz na to, by, jak się już nasi dosiądą i sobie zaczną rozmawiać, jakiś okoliczny cham-podrywacz chciał tutaj porwać mi Felkę i zrobimy sobie małą bójkę o honor damy? W końcu muszę jeszcze do czegoś wykorzystać zawód tak pięknej kobiety :D]
OdpowiedzUsuńDuncan
[Cześć, cześć!
OdpowiedzUsuńWątek jest wręcz konieczny! Thomas studiował w Winnipeg na University of Manitoba, a nie wiem jak Ophelia. Jeżeli nie wypali ze znajomością z "wielkiego miasta", to myślę, że mogliby się poznać przy niejednej akcji ratowniczej. Chociaż ofiary wypadków raczej nie trafiają do przychodni, ale Thomas mógł nadzorować ich powrót do zdrowia. Ophelia mogłaby ratować jego brata i byłą żonę. Co by ich trochę zbliżyło - w końcu ona jako ostatnia miała styczność z ledwo żyjącym Robertem (bratem), który umarł w drodze do szpitala. Co myślisz o tym zalążku? :)]
Thomas Bishop
[Mnie też już dzisiaj kiepsko idzie wymyślanie - za dużo jedzenia. :D Jeżeli w niej może tkwić takie ziarenko, w Thomasie zaś kryje się wciąż chęć wysłuchiwania od nowa, jak to było, dlaczego on nie mógł w żaden sposób pomóc. Och! Mam pomysł! Ophelia nie bardzo przypadła do gustu Isabel i ta próbuje wmówić Bishopowi, że Wood nie kiwnęła palcem, aby ratować jego brata, przez co Thomas może być lekko podejrzliwy względem kobiety. Choć ma dobre serce i jej ufa, jest wewnętrznie rozdarty między dwoma niejasnymi wersjami wypadku. Myślę, że mógłby być to początek ciekawego wątku. Jeżeli mam zacząć, to zrobiłabym to raczej jutro. Chyba że Ty masz ochotę. :D]
OdpowiedzUsuńThomas Bishop
[Ej, będzie fajnie! I nie damy się niedźwiedziom! :D Możemy zacząć od przyjazdu Ophelii (nie wspominałam, że uwielbiam to imię) po Thomasa i możemy gładko przejść do zepsucia samochodu.]
OdpowiedzUsuńThomas Bishop
[Jeśli zaczniesz... XD Normalnie nie mam tendencji do zrzucenia na kogoś gry, ale teraz prowadzę wątków za dużo, żeby móc wszędzie pozaczynać. No i mam pytanie: z którym chłopcem chcesz grać?]
OdpowiedzUsuńDebian, Scott & Eli
[Dziękuję za miłe słowa, też mam taką nadzieję. :) I mam nawet pomysł na wątek. Pomyślałam, że Benjamin spróbuje sam porąbać drewno i skaleczy się delikatnie w palec, rękę, stopę, cokolwiek. Będzie tak przerażony na widok kilku kropel krwi, że zacznie wzywać pomocy. A że Ophelia jest ratownikiem medycznym, a on opisał wypadek, jakby już nie miał nogi, to Felka przyjedzie czym prędzej. Co Ty na to? Tylko powiedz mi, bo zasięgu nie ma i w takim razie, jak się informuje ratowników o wypadku?]
OdpowiedzUsuńBenjamin Hayward
[To Benjamin mógłby kogoś poprosić z zajazdu, aby się skontaktował z Ophelią. Na pewno tam mają krótkofalówkę. Potem jakoś to rozwiniemy. To kto zaczyna? :D]
OdpowiedzUsuńBenjamin Hayward
Odsunął się o parę kroków, słuchając samochodu i przyglądając się uważnie. Miał nadzieje, że nie potrzyma go dłużej niż pół dnia. nie lubił zbyt długo grzebać przy jednym samochodzie, o ile tego nie wymagał. Gdy tylko samochód znalazł się w odpowiednim miejscu, poszedł do kobiety odruchowo zgarniając zmęczoną już szmatkę. Chyba po prostu lubił mieć coś w dłoniach kiedy przychodziło mu z kimś rozmawiać. Poczekał, aż kobieta wysiądzie, po czym bez zbędnego przedłużania, zabrał się za oględziny. Otworzył maskę i zajrzał do środka. Chwilę coś grzebał, najwyraźniej sprawdzając nawet całkiem typowe rzeczy. Sprawdził nawet stan oleju. Po chwili wyprostował się lekko oparty o samochód.
OdpowiedzUsuń- Spróbuję trzymać go jak najkrócej. - Oznajmił dość sucho, ale w żaden sposób nie próbował być niemiły. Po prostu tak miewał. - Może trzeba go przeczyścić. - I oby nic więcej. Ale tego już nie dodał, a jedynie pomyślał. Miał dzisiaj ciężki dzień i było można to wyczuć, bo na zauważenie nie pozwalał.
Uznając, że już a bardzo zmaltretował szmatkę, rzucił nią w stronę półki. W tym momencie z pod stołu z narzędziami wyczołgał się brązowy pies. Nie był małym szczeniakiem, ale nie mógł mieć jeszcze roku. Złapał szmatkę i porwał w swoją stronę z wyraźnym szczęściem. Na szczęście nie była brudna.
- Ma pani możliwość, załatwienia sobie na ten czas jakiś inny samochód? - Musiał zapytać, nawet nie tyle z ciekawości, co ze świadomości jak bardzo ważny jest środek transportu dla ratownika. - najlepiej by było gdyby został u mnie na jakiś czas. Może pani przyjść popołudniu i zobaczymy czy coś się do tego czasu uda naprawić, albo jutro rano.
Ravi
[Teraz pasowałoby tutaj bardziej "puchaty" niż brązowy pies, z racji małych zmian. xD]
UsuńRavi
[To może Eli? Jest od niej o 3 lata młodszy, więc mogli kojarzyć się ze szkoły w Churchill. Do tego pewnie w latach młodości Eli mógł pakować się w głupie bójki, które przegrywał, a Ophelia mogła go wtedy łatać. Taka pierwsza praktyka przed byciem ratownikiem medycznym :D Po latach mogli odnowić kontakt i spotkać się na kawie.]
OdpowiedzUsuńDeclan, Scott & ELi
[Na razie nie mam innych pomysłów, ale jak będę mieć to na pewno dowiesz się o tym pierwsza! :D]
OdpowiedzUsuńDeclan, Scott & Eli
[Trochę cofnęłam się, zarysowałam sytuację Bena, ale też tak jakoś nijako. Ale na pewno się jeszcze rozkręcimy. ;)]
OdpowiedzUsuńOdkąd przyjechał do Mount Cartier prawie codziennie próbował nowych rzeczy. Starał się jak najpożyteczniej wykorzystać ten czas, z którego teraz mógł korzystać dwadzieścia cztery godzin na dobę. Co może robić człowiek na urlopie – mężczyzna w wieku średnim, który utknął w zaśnieżonej dziurze? Wiedział na pewno, że już nigdy nie poradzi się Malcolma, nawet nie zapyta o godzinę. Myślał, że spędzi te wolne dni na jakiejś ciepłej wyspie, ale on się zarzekał, że nie ma żadnej lepszej mieściny do nabrania sił. I go posłuchał. A teraz żałował.
Z rana zawziął się za naukę rąbania drewna. Nie potrzebował pomocy ani wskazania, jak to się robi. Był samodzielny. Zamach i pach. Zamach i bum. Zdjął kurtkę, odgarnął włosy do tyłu, uniósł siekierę i rąbnął z całych sił. Nie trafił w pieniek. Cicho przeklął i spróbował jeszcze raz, choć wciąż nie było jakichkolwiek skutków. Otarł pot z czoła, oddychał głośno. Wysiłek fizyczny już nie na te lata – irytowała, a zarazem napawała lękiem ta myśl. Bał się przyznać, że ma już połowę życia za sobą, a niewiele osiągnął przez te czterdzieści dwa lata. Uniósł jeszcze raz siekierę i z łoskotem ją opuścił. Wyobrażał sobie każdy błąd, każdą zmarnowaną szansę, a gdy pomyślał o śmierci, narzędzie lekko się osunęło i zamiast w pieniek, delikatnie zahaczyło o jego dłoń. Zamarł, gdy ujrzał kilka kropel czerwieni. Czy śmierć miała nadejść już w tej chwili? Wpatrywał się jak zahipnotyzowany w szkarłatne perełki. Po kilku minutach oprzytomniał i zaczął wzywać pomoc – na tyle głośno, że z zajazdu wychyliła się recepcjonistka.
- Hannah, dzwoń szybko po pogotowie, ratownika, czy kogo tu macie! Szybko! – wołał, rzucając się na ziemię. – Szybciej, bo umrę! Wda się zakażenie, gangrena, cholera, odra i wszystko inne… Hannah, błagam, szybko.
Kobieta zareagowała i po chwili już jej nie było. Benjamin nadal wpatrywał się w ranę, lekko ją uciskając, tak iż znowu uleciało kilka kropel. Oparł się o pieniek i przyglądał się niebu.
- O Boże, wiesz, że zawsze w Ciebie wątpiłem, ale jeżeli nadal jesteś tutaj ze mną, to nie pozwól mi odejść, jeszcze nie chcesz ujrzeć mej twarzy, jest wciąż za brzydka dla Twojego oblicza…
Zamknął oczy, ale po chwili je otworzył, gdy usłyszał nadjeżdżający samochód, z którego wyskoczyła drobna kobieta. Od razu poznał, że to ratownik medyczny. Uśmiechnął się delikatnie, jakby zza mgły – Bóg wysłuchał jego próśb.
- Spokojny dopiero będę, gdy przestanie lecieć krew. Myślę, że wdało się już zakażenie – chwycił ją drugą ręką za przegub i spojrzał przeszywająco – błagam, nie pozwól mi umrzeć. Co prawda nie mam dzieci ani żony, nawet kota nie mam, ale… - nie zdążył dokończyć, ponieważ znów wyrwał mu się okrzyk bólu. Ale to była tylko Benowa histeria.
Benjamin Hayward
Sam wolałby go nie przetrzymywać. Wiedział jak to jest kiedy jest się od czegoś w dużej mierze zależny, albo przyzwyczajony. Nie chciał też, żeby przez jego przetrzymywanie samochodu w warsztacie, doszło do tragedii.
OdpowiedzUsuńNie tracąc czasu chciał zabrać się za niego jak najszybciej. Szczeniaczek miał za to swoje plany. Zaciekawiony nowym zapachem, z całym swoim entuzjastycznym podejściem, smarował noskiem po nodze kobiety. Dla niego była obca, a zapach który przyniosła wydał mu się najwyraźniej bardzo ciekawy. Mały, psi Bill dopiero poznawał cały ten świat na którym przyszło mu żyć. Z całym swym urokiem szczeknął zaczepnie wbijając swoje spojrzenie w nowo poznaną osobę.
To oderwało Ravi'ego od samochodu. Chłopak drgnął prawie nie zauważalnie i szybko skierował się w stronę tej dwójki.
- Przepraszam, jest mały i ciągle chce się bawić. Wszystko i wszyscy go interesują. - Wyjaśnił szybko, trochę poddenerwowany. Wiedział jak bywa między ludźmi i posiadaczami psów. Nie każdy był wyrozumiały dla tych drugich.
- Nie mogłem go zostawić w domu. - Dodał po chwili. - Nie lubię kiedy zostaje sam na zbyt długo. No i on też tego raczej nie lubi. To jeszcze dziecko. -Wzruszył ramionami.
Ravi [Znowu krócej niż chciałem, ale czas mnie ciśnie bardzo.]
— Hej, Ty!
OdpowiedzUsuńMount Cartier jeszcze nigdy nie widziało tak wściekłego burmistrza, być może dlatego, że on w ogóle rzadko kiedy się unosił ze wszystkimi tego przymiotami, dzisiaj natomiast przyjął najbardziej marsową z marsowych min na ziemi i szedł jak taran w stronę poszukiwanego łotra. Nie byłoby w tym absolutnie niczego niepokojącego, gdyby nie fakt, że zmierzał wprost na Ciebie, unosząc się z negatywnymi emocjami niemal tak wysoko jak podczas minionego Bożego Narodzenia, gdzie dopadła go świąteczna gorączka. Bieżąca ekscytacja miała jednak zupełnie inny wymiar, znacznie bardziej srogi, czego dowodem były oczy mężczyzny. Zdawały się płonąć żywym ogniem, póki burmistrz nie stanął wprost przed Tobą, pozbywając Cię wszelkich złudzeń, jakoby mogło chodzić o kogoś innego.
— Tak, do Ciebie mówię! Jesteś aresztowany...! — to mówiąc wskazał oskarżycielsko palcem na Twoje zdezorientowane ciało, które instynktownie pewnie porwałoby się do ucieczki, gdyby nie fakt, że burmistrz był szybszy. Bezceremonialnie wziął Cię pod ramię, prowadząc wprost przed oblicze prawa.
Drogi współautorze, właśnie zostałeś aresztowany, co oznacza, że masz obowiązek stawić się w tym temacie i rozpocząć wątek grupowy z resztą znajdujących się w nim osób.
Popatrzył tylko na nich i westchnął cicho pod nosem, niesłyszalnie. Jego spokój i cichość nie brała się znikąd. Nie umiał być głośny, ani rozmowny sam z siebie, chyba, że poniesiony emocjami. To, że kobieta zajęła się jego psem i została, nie było dla niego przeszkodą. W końcu i tak nie patrzyła się na niego, więc czuł się dość swobodnie. Poza tym, zanurzył się już pod maską samochodu tak, że z poziomu siedzącej na podłodze osoby, można było zauważyć tylko jakiś ruch i nogi, jako jedyne pewnie stojące na ziemi. Widać nie bał się też ubrudzić. Nigdy szczególnie nie interesowało go czy z pracy wychodzi cały umazany. Było w tym coś dobrego. Co nie oznaczało, że jest niechlujnym brudasem. I chociaż parę razy zaklną pod nosem niemal niesłyszalnie, musiało wszystko iść po jego myśli, bo wciąż nie wystawił głowy z pod maski, krzywiąc się w niezadowoleniu.
OdpowiedzUsuńW tym czasie jego towarzysz, chociaż w sposób jak najbardziej przyjazny i zachęcający do zabawy, bez najmniejszych skrupułów napadał na klientkę. Dla małego, puszystego Bill'a była to okazja do wybawienia się, mimo iż nie dało się powiedzieć, że brakowało mu do tego innych okazji. Psiak był zadbany, a nawet reagował na pojedyncze polecenia. Szczególnie te o puszczaniu. W końcu Ravi zaczął z nim od posłuszeństwa, żeby nie słuchać, że jego pies jest nie wychowany i nie martwić się, że któregoś dnia po prostu zniknie niereagujący na wołanie. Zwyczajnie widać było, że poświęcał mu swój cały wolny czas.
Tym sposobem psiak mógł bez przeszkód bawić się w warsztacie i jak widać, miał tutaj dobrze nawet z klientami.
Po dłuższej chwili chłopak wyłonił się zza samochodu zerkając uważnie na szalejącego młodzieńca.
-Zapytam jeszcze dla upewnienia.. Co w niego wlewasz? - Tak, musiał na moment przerwać te bajeczne szaleństwa.
Ravi
Odetchnął jedynie cicho słysząc odpowiedz. Może nawet uznał, ze to mu wystarczy. Grzebał jeszcze dłuższą chwilę. Kręcił się przy samochodzie doszukując się wszelkich problemów czy niezgodności. W końcu chyba znalazł to czego szukał. milczał większość czasu zajmując się pracą. W tym czasie jego psiak nie zamierzał darować miłej pani, która sama zaczęła z nim zabawę. czemu miałby odpuszczać nie codziennie odwiedza ich ktoś na tyle przyjazny względem trzymania zwierząt w pracy.
OdpowiedzUsuńZerknął kątem oka na psiaka. Bez wątpienia, ten miał najlepiej z nich wszystkich. Zero zmartwień i jeszcze wszyscy się z nim bawią. Codziennie podają do stołu, sprzątają i jeszcze zabierają na wesołe spacery w ciekawe miejsca, gdzie jest pełno, zawsze jakichś nowych zapachów. Chwilami myślał, jak fajnie byłoby się zamienić z nim miejscami.
Ravi uśmiechnął się pod nosem mimowolnie. Zdarzało mu się to szczególnie kiedy zamykał się w swoich myślach. Nie widział tego, że wygląda na weselszego niż normalnie.
Po dłuższej chwili oderwał się od samochodu.
-Spróbuj teraz. Powinno być już wszystko dobrze. Trochę wymagał czyszczenia. Jakby coś się jeszcze działo, to zapraszam. Jestem tu zawsze o tej samej porze.. - Odsunął się od samochodu kierując się w stronę jakichś tajemniczych drzwi. Za nimi prawdopodobnie znajdowała się łazienka. Wnioskując po odgłosie lejącej się z kranu wody, tak, to musiałabyś łazienka. Po chwili wyszedł z niej wycierając dłonie w czysty, mały ręcznik.
Ravi [W końcu udało mi się odpisać. Wybacz, że tak długo mi to zajęło, a wyszło tego tak mało.. ]
[Cześć!
OdpowiedzUsuńPrzychodzę w ramach rekompensaty za zaczęty (i urwany) wątek, gdy jeszcze prowadziłam Benjamina. Chciałabym rzucić jakieś propozycje, ale na razie nie przychodzi mi nic do głowy. Obydwoje są w tym samym wieku. Mogli być przyjaciółmi z dzieciństwa i obiecali sobie, że razem wyjadą studiować do dużego miasta. Abraham musiał zostać, ona wyjechała, spełniła marzenia, a on siedział tu zgorzkniał z zazdrości.]
Abraham
[Theodor wszystkich chętnie przygarnie, zaś Tadek jeszcze chętniej przygarnie jedzenie, które dostanie :)
OdpowiedzUsuńMam pewien pomysł, więc od razu zacznę, jeśli będzie źle - krzycz ;)]
Nie było jego ukochanego futrzaka. Nigdzie. A zdążył przeszukać cały dom. Ba! Nawet posprzątał, choć chyba wieki tego nie robił. Czuł się przez to dosyć niecodziennie we własnych czterech kątach, ale cóż poradzić? Dla zwierzaka wszystko. Był on bowiem jego jedynym towarzyszem ostatnimi czasy. Rodzice zostawili go w spokoju, nad czym szczególnie nie ubolewał po ostatniej mowie kochanej mamy o zaskakującym wpływie przysiadów na jędrność pośladów. Skubana, gotowa była jeszcze zasugerować Theodorowi, że powinien je robić, to może tak zdołałby przyciągnąć uwagę jakiejś kobiety. A żeby ją coś trafiło! Gdy sobie o tym przypominał ciśnienie mu skakało i tylko niepotrzebnie się denerwował. Przecież wiedział, że ta baba miała coś nie tak z głową, był w końcu jej synem, a brak którejś tam klepki to już przypadłość rodzinna.
W pewnym momencie zrezygnowany przycupnął na blacie w kuchni i wtedy to ujrzał... Jego maluszek pożerany przez jakąś czarną, krwiożerczą bestię! Serce zatrzymało mu się na moment, a po ponownym rozpoczęciu jego pracy, Black wybiegał już z domu.
- Ty! - wrzasnął za kotem, który usiadł na parapecie sąsiadki i zaczął lizać jego świnkę morską po plecach. Już sobie jedzenie zaznaczał, niedoczekanie jego!
Kiedy wchodził po schodach, by ratować Grubego, wyrżnął prosto pod nogi Ophelii kojarzonej jedynie z widzenia, a także sprawdzania stanu jego kości po tym, jak zawalił się dach w składzie na drewno u pana Thompsona. Powietrze uciekło z płuc Theodora, gdy dziewczyna starając się zachować równowagę, wylądowała prosto na nim.
- On mi pożre Tadka - zawył z rozpaczą, zaś jego pupil w tym samym czasie wszedł na kota i najzwyczajniej w świecie usnął. Zdrajca bratał się z wrogiem, a on leżał teraz pod jakąś kobietą, co zdecydowanie byłoby bardziej przyjemne, gdyby nie wbijał się przy okazji w schodki. Misja ratunkowa okazała się totalną klapą, ale chociaż sierściuch się odnalazł.
Theodor
Uwielbiał ten moment, kiedy w Mount Cartier robiło się cieplej. Nie narzekał na mrozy, bo już się do nich przyzwyczaił, jednak zawsze było przyjemniej, gdy mógł wychodzić na zewnątrz w krótkim rękawku, a słońce grzało jego twarz. Był dosyć odporny na zimno, dlatego kiedy inni opatulali się jeszcze kurtkami, on już potrafił śmigać w portkach do kolan. Od zawsze tak miał przez co często musiał wysłuchiwać krzyków matki o tym, że się rozchoruje i wpadnie w swój zrzędliwy nastrój jak to zwykle bywało, gdy temperatura ciała Theodora szła w górę. Nie potrafił chorować spokojnie - przeważnie umierał i widział już tunel z białym światełkiem na końcu. Facet panikara i tyle.
OdpowiedzUsuńCieszył się, że nie musiał nic mówić. Najwyraźniej jego twarz wyrażała więcej niż jakiekolwiek słowa. Dziewczyna sama w sobie nie była ciężka, jednak nadal pozostawał fakt nieznośnego schodka wbijającego się w jego udo, niebezpiecznie blisko wrażliwszego miejsca. Theodor nie miał okazji cieszyć się chwilą wytchnienia, ponieważ zaraz po tym jak ból nieco zelżał, kobieta ponownie przycisnęła go sobą do cholernego drewna. Chyba później pójdzie i zetnie kilka drzew, tak w ramach osobistej zemsty.
Dopiero po chwili dotarło do niego, iż mówiła, że ktoś go nie lubi. Zapewne ten kot - sprawca całego wydarzenia.
- Nie wiem, czy w tym momencie mnie to obchodzi - wystękał i jakimś cudem udało mu się podnieść na rękach i nieco przesunąć. Od razu lepiej. Lata pracy przy machaniu łopatą lub siekierą zrobiły swoje. Kto by pomyślał, że mięśnie przydadzą mu się w takiej sytuacji.
- Twój kot ma jakieś dziwne fetysze skoro porywa świnki mo... - nawet nie udało mu się skończyć, kiedy bohater jego wypowiedzi wylądował na nim, zaczepiając pazurami o bluzkę, a przy okazji skórę Theodora. - Zabierz go zanim stracę nad sobą panowanie - skrzywił się lekko, po czym, nie czekając na reakcję dziewczyny, złapał sierściucha za grzbiet, odciągnął od siebie i podał Felce. - Nigdy mnie nie lubiły, nigdy. To chyba norma, że po kontakcie z tymi zwierzakami jestem podrapany. Czy ja mam coś w oczach, że tak reagują? - spytał Ophelię uśmiechając się lekko. Życie było lepsze bez irytujących schodów krzywdzących twoje udo.
- Z Tobą wszystko w porządku? W nic nie uderzyłaś oprócz mnie? - zapytał, uświadamiając sobie, że przecież mogła sobie coś zrobić przy upadku. Niekiedy nawet drobne stłuczenie bywało fatalne w skutkach, a wolał raczej uniknąć takich przykrych sytuacji.
Theodor
My wiemy, że Ty na razie urlopujesz i pewnie Mount Cartier Ci nie w głowie, ale... za obecność na blogu i dawno już przekroczoną ilość 50 postów dostajesz ikonkę za osiągnięcie: Pierwszy na mecie. Gratulujemy!
OdpowiedzUsuńSpóźniona, ale urocza ikonka za ponad trzymiesięczny pobyt na blogu wędruje dzisiaj do Ciebie, gratulacje :D
OdpowiedzUsuń