A kiedy śnieg przestanie prószyć, to Monty na spacer ruszy.

Blog zawieszony

Po przeprowadzeniu ankiety większością głosów wygrała opcja zawieszenia bloga. Oznacza to, że autorzy mają możliwość dalszej gry i zapisów, ale administracja — za wyjątkiem wysyłania zaproszeń i wpisywania do listy bohaterów — nie będzie angażować się w życie bloga. Z tego samego powodu zakładka Organizacyjnie na czas zawieszenia bloga zostaje usunięta. Raz jeszcze dziękujemy za Waszą obecność i życzymy Wam wszystkiego, co najlepsze.

nie istnieję & latessa

Kalendarz

16/02/14 Otwarcie
16/02/14 Nowy mod
22/02/14 Wydarzenie: Burza Śnieżna – link
24/02/14 Odejście moda
26/02/14 Nowy mod
19/04/14 Wydarzenie: Mecz Hokeja – link
02/07/14 Nowy szablon
07/07/14 Wydarzenie: Kto zabił? – link
20/07/14 Odejście moda
23/07/14 Nowy mod
29/08/14 Zamknięcie
24/12/15 Reaktywacja
25/12/15 Nowy admin
28/12/15 Wydarzenie: Kolacja wigilijna – link
29/06/15 Nowy nagłówek
09/10/16 Wydarzenie: Deszcz i wichura - link
28/11/16 Nowy nagłówek
10/12/16 Wydarzenie: Uratuj święta! - link
04/01/17 Wydarzenie: Psi zaprzęg - link
28/01/17 Wydarzenie: Słodka Walentynka - link
04/02/17 Nowy szablon
27/03/17 Wydarzenie: Mount-ipedia - link
21/04/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap I - link
01/05/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap II - link
02/05/17 Nowy nagłówek
17/09/17 Wydarzenie: Spływ kajakowy - link
02/02/17 Nowy szablon
14/02/17 Wydarzenie: Poczta walentynkowa - link
07/07/18 Zawieszenie

Life's so fast it leaves you breathless


Joshua Sebastian Hamilton

16 VIII 2012, MC, Kanada syn cztery lata udręki

Wrodzona łamliwość kości, to jedno z pierwszych niby-zdań, których się nauczył, kiedy przyszła na to odpowiednia pora. Osłuchał się z tym bowiem do tego stopnia, że nie stanowiło to dla niego żadnego problemu – trudno zresztą się dziwić, skoro przynajmniej raz w tygodniu odwiedzał z mamą śmiesznych ludzi w białych kitlach, którzy ciągle to powtarzali. Na przestrzeni lat niewiele się zresztą zmieniło: nadal uczęszcza na te wizyty w towarzystwie rodzicielki i nadal przysłuchuje się tym samym diagnozom – różnice dostrzec można wyłącznie w nim. Dawne, spokojne i ciche dziecko o nietypowym progu bólu w związku z jego notorycznie łamiącymi się kośćmi, ustąpiło miejsca marudnemu i roszczeniowemu chłopcu o zaciętym i pełnym złości spojrzeniu, który nie radzi sobie z emocjami. Nierzadko krzyczy i histeryzuje, aby później szlochać żałośnie i wzbudzać poczucie winy w opiekującej się nim całymi dniami pani Hamilton, bo jako chore dziecko zbyt długo dostawał taryfę ulgową w odniesieniu do swoich nieodpowiednich zachowań. Jest więc młodym, rozbestwionym tyranem, który potrafi się jednak w stosownym momencie uśmiechnąć tak, aby rozmiękczyć nawet najbardziej zatwardziałe serca. 

Susanne Alice Hamilton

5 V 1982, MC, Kanada żona trzydzieści pięć lat pedantyczności

Chodzą słuchy, że urodziła się w rodzinie Wilsonów z uśmiechem na ustach i jedynie cichutko zakwiliła, nikomu nie robiąc problemów. Tak też pewnie było, bo po dziś nie znosi wchodzić komuś w paradę i zdecydowanie częściej trzyma się na uboczu niż w tłumie, jeśli chodzi o życie towarzyskie. W domu, pod fasadą idealnej pani domu, która z uśmiechem na ustach podaje rodzinie kolację na ciepło, przepasana uroczym fartuszkiem, kryje się jednak znerwicowana kobieta, która nie radzi sobie z życiem. O ile jednak niegdyś wynikało to z presji, jaką czuła ze strony swoich rodziców, którym w głowie nie mieściło się, że mogłaby być kimś innym niż żoną, a ona miała swoje marzenia o Julliardzie, o tyle teraz problem leży w niej samej. Nie pozwoli sobie bowiem pomóc, nie umówi się do terapeuty, nie przyzna też, że coś jest nie tak, a tymczasem macierzyństwo ją wykańcza: nie panuje nad swoim dzieckiem ani nad jego chorobą, nie umie wyegzekwować nawet najprostszych rzeczy i tym samym pozwala, aby pożerała ją niebywała frustracja. Dla własnego dobra próbuje sobie więc jakoś ulżyć i wziąwszy pod uwagę to, że z zawodu jest mamą, postawiła na dosłownie obsesyjne dbanie o porządek. Obecnie lata więc ze szmatką, nie pozwalając dotknąć nawet kuchennego blatu, a wszystkie meble okrywa miliardem narzut, aby się nie pobrudziły i wpada w szał, kiedy coś jest nie tak poustawiane na jednej z jej idealnych półeczek. Mało śpi, coraz więcej je i irytuje się, że tyje – sprząta więc więcej i więcej, powoli odchodząc od zmysłów, ale jeszcze nie przyszło jej do głowy, że prawdziwe porządki powinna zacząć od swojego właściwie fikcyjnego, a przynajmniej sypiącego się małżeństwa i wychowania syna.

Anastasia Julie & William Felix Hamilton

4 II 1960 – 27 XII 1988 & 25 X 1956, MC, Kanada matka & ojciec dwadzieścia osiem lat ciepła i sześćdziesiąt jeden tęsknoty

Podobno byli jak ogień i woda: kompletnie od siebie odmienni, a jednocześnie zachwycający, gdy tworzyli duet. Ona radosna i pełna życia, zawsze mająca milion pomysłów na minutę i jeszcze więcej entuzjazmu; on zaś spokojny i stonowany, raczej ceniący długotrwałe plany, niż spontaniczność. Stanowili parę, której nie dało się nie lubić: uczynni i mili, z nikim nie wchodzili w konflikty i gotowi byli odjąć sobie chleba od ust, byleby tylko komuś pomóc. Straszna tragedia, opowiadano więc wszem i wobec po świętach Bożego Narodzenia przed przed niemal trzydziestoma laty, kiedy po długiej, trudnej i bolesnej walce z chorobą, Anastasia Hamilton zasnęła na zawsze, trzymana za rękę przez swojego męża i tuląca do swojego boku synka. Miała RAKA, z którym nic już nie dało się zrobić – nie pomogły nawet modlitwy wznoszone przez ich sąsiadki ani medycyna alternatywna, ludowa. Po prostu odeszła, pozostawiając po sobie ból i tęsknotę, jakiej mało oraz misternej roboty firanki wiszące niemal w każdym domu, aby na zawsze pozostać zapamiętaną jako ta, której ręce czyniły cuda. Jemu zaś pozostało tylko rzucić się w wir pracy jako drwal: ciężkiej i męczącej, ale przynajmniej pozwalającej odreagować.

Laurance Mildret & Sebastian Charles Wilson

9 IX 1957 & 1 IV 1952, MC, Kanada teściowa & teść sześćdziesiąt lat zołzowatości i sześćdziesiąt pięć ciągłego pobytu poza domem

Stanowią chyba najbardziej papierowe małżeństwo świata, które prawdopodobnie nigdy nie zaznało wzajemnej czułości ani uwielbienia. O ile bowiem mówi się, że przeciwieństwa się przyciągają, oni dosłownie pochodzą z dwóch odrębnych galaktyk i kompletnie do siebie nie pasują: ona ma w dupie kij, on zaś uczulenie na dom, na którym jej zależy; ona udaje arystokratkę, on natomiast dorobił się na tragediach innych – prowadzi firmę ubezpieczeniową; ona obnosi się z ich bogactwem, on woli poświęcać pieniądze na rozrywki takie jak droga whisky czy wieczory w kasynach; ona wiecznie poprawia ich córkę, on powtarza, że ma nie przesadzać; ona neurotyczna, on zobojętniały. Laurance jest więc tą wiecznie elegancką i wytworną, on zaś tym wyluzowanym i ceniącym rubaszne żarty, ale jedno im trzeba przyznać: razem tworzą duet rodem z koszmarów, który tak jak przez całe życie ignorował swoje jedyne dziecko spłodzone z rozsądku, tak teraz wchodzi mu z butami do życia bez opamiętania.

Veronica Shavonney Travers

13 XI 1992, Nowy Orlean, USA wspomnienie szczęścia dwadzieścia pięć lat najpiękniejszego uśmiechu tego świata

Istniał taki czas, kiedy mając ją opisać jednym słowem, Hamilton powiedziałby tornado, bo z jego siłą wpadła do jego życia i wywołała w nim niemałe zamieszanie. Teraz jednak skłaniałby się bardziej do przyrównania jej do burzy: nagłej i gwałtownej, niemożliwej do przeoczenia, nieprzewidywalnej i niebezpiecznej – szczególnie dla serca – ale jednocześnie zapierającej dech w piersiach, jedynej w swoim rodzaju i absolutnie zachwycającej: takiej, o której się nie zapomina, co doskonale zna z własnego doświadczenia. Tornado bowiem niszczy, burza zaś niesie za sobą nadzieję, radość i orzeźwienie – sprawia, że człowiekowi łatwiej jest nabrać tchu i nagle odkrywa, jaki piękny potrafi być świat. Ronia zaś niewątpliwie stała się burzą jego życia: tym przełomowym jego momentem, w którym uświadomił sobie w pełni, co to znaczy żyć. Przyjechała tą swoją dziwaczną, ale na swój sposób wspaniałą przyczepą i garbusem w naprawdę intensywnym kolorze żółci, zaskoczyła mieszkańców kolorem skóry i swoją bezpośredniością, a następnie wkradła się do jego codzienności szybciej, niż zdążył jej przedstawić własne imię – ani przez chwilę jednak nie żałował. Nim się bowiem obejrzał, śmiał się przy niej pełną piersią, obżerał się słodyczami do białego rana i po prostu cieszył się każdą jedną sekundą, ucząc się, że małe rzeczy cieszą najmocniej. Chociaż więc pół roku później złamała mu serce, znikając bez słowa i odbierając jego wszystko, z perspektywy czasu nie zamieniłby chwil z nią na nic innego. Raz jeszcze rzuciłby się w wir relacji z nią, znów robiłby szalone rzeczy, z których później byłby dumny i po prostu by żył, nie przejmując się niczym, bo szkoda byłoby mu marnować czas na smutek. Marzył zresztą o tym tyle razy, że kiedy w listopadzie dwa tysiące szesnastego roku znów udało mu się spojrzeć w najwspanialsze czekoladowe oczy, jakie kiedykolwiek widział, świat dosłownie stanął w miejscu, a ziemia zatrzęsła się pod jego stopami. Już wtedy wiedział, że oznacza dla niego kłopoty, a i tak bez wahania pozwolił, aby ta niezwykła, pełna energii i radości archiwistka na nowo zawładnęła nim bez reszty. Co więcej: nie żałuje. Nie mógłby.

Gabriel Ephraim Vilkes

15 VI 1982, MC, Kanada najlepszy przyjaciel trzydzieści pięć lat odpowiedzialności

Urodził się jako ostatni spośród trójki swojego rodzeństwa i ma to szczęście w nieszczęściu, że jest jedynym przedstawicielem płci męskiej w tym zacnym gronie. Jego ojciec zajmował się bowiem przez całe życie połowem ryb i pewnego dnia morze, które dawało ich rodzinie wyżywienie, upomniało się o rekompensatę, nie pozwalając mu bezpiecznie wrócić. Gabe przejął wówczas jego obowiązki, dorastając przedwcześnie i chyba właśnie to sprawiło, że on i Adam odnaleźli wspólny język – obaj wiedzieli, jak to jest być sierotą z tą drobną różnicą, że Vilkes miał na kim polegać, Hamilton pozostał zaś sam jak palec. Obecnie jednak ramię w ramię stawiają się na służbie, mając większość dyżurów ustawionych tak samo, aby móc zawsze na sobie polegać – coraz częściej jednak patrzy z niepokojem na przyjaciela, nie wiedząc już, jak ma mu pomóc… 

Brak komentarzy

Prześlij komentarz