
Joshua Sebastian Hamilton
Wrodzona
łamliwość kości, to jedno z
pierwszych niby-zdań, których się nauczył, kiedy przyszła na to
odpowiednia pora. Osłuchał się z tym bowiem do tego stopnia, że
nie stanowiło to dla niego żadnego problemu – trudno zresztą się
dziwić, skoro przynajmniej raz w tygodniu odwiedzał z mamą
śmiesznych ludzi w białych kitlach, którzy ciągle to powtarzali.
Na przestrzeni lat niewiele się zresztą zmieniło: nadal uczęszcza
na te wizyty w towarzystwie rodzicielki i nadal przysłuchuje się
tym samym diagnozom – różnice dostrzec można wyłącznie w nim.
Dawne, spokojne i ciche dziecko o nietypowym progu bólu w związku z
jego notorycznie łamiącymi się kośćmi, ustąpiło miejsca
marudnemu i roszczeniowemu chłopcu o zaciętym i pełnym złości
spojrzeniu, który nie radzi sobie z emocjami. Nierzadko krzyczy i
histeryzuje, aby później szlochać żałośnie i wzbudzać poczucie
winy w opiekującej się nim całymi dniami pani Hamilton, bo jako
chore dziecko zbyt długo dostawał taryfę ulgową w odniesieniu do
swoich nieodpowiednich zachowań. Jest więc młodym, rozbestwionym
tyranem, który potrafi się jednak w stosownym momencie uśmiechnąć
tak, aby rozmiękczyć nawet najbardziej zatwardziałe serca.

Susanne Alice Hamilton
Chodzą
słuchy, że urodziła się w rodzinie Wilsonów z uśmiechem na
ustach i jedynie cichutko zakwiliła, nikomu nie robiąc problemów.
Tak też pewnie było, bo po dziś nie znosi wchodzić komuś w
paradę i zdecydowanie częściej trzyma się na uboczu niż w
tłumie, jeśli chodzi o życie towarzyskie. W domu, pod fasadą
idealnej pani domu, która z uśmiechem na ustach podaje rodzinie
kolację na ciepło, przepasana uroczym fartuszkiem, kryje się
jednak znerwicowana kobieta, która nie radzi sobie z życiem. O ile
jednak niegdyś wynikało to z presji, jaką czuła ze strony swoich
rodziców, którym w głowie nie mieściło się, że mogłaby być
kimś innym niż żoną, a
ona miała swoje marzenia o Julliardzie, o tyle teraz problem leży w
niej samej. Nie pozwoli sobie bowiem pomóc, nie umówi się do
terapeuty, nie przyzna też, że coś jest nie tak, a tymczasem
macierzyństwo ją wykańcza: nie panuje nad swoim dzieckiem ani nad
jego chorobą, nie umie wyegzekwować nawet najprostszych rzeczy i
tym samym pozwala, aby pożerała ją niebywała frustracja. Dla
własnego dobra próbuje sobie więc jakoś ulżyć i wziąwszy pod
uwagę to, że z zawodu jest mamą, postawiła na dosłownie
obsesyjne dbanie o porządek. Obecnie lata więc ze szmatką, nie
pozwalając dotknąć nawet kuchennego blatu, a wszystkie meble
okrywa miliardem narzut, aby się nie pobrudziły i wpada w szał,
kiedy coś jest nie tak poustawiane na jednej z jej idealnych
półeczek. Mało śpi, coraz więcej je i irytuje się, że tyje –
sprząta więc więcej i więcej, powoli odchodząc od zmysłów, ale
jeszcze nie przyszło jej do głowy, że prawdziwe porządki powinna
zacząć od swojego właściwie fikcyjnego, a przynajmniej sypiącego
się małżeństwa i wychowania syna.


Anastasia Julie & William Felix Hamilton
Podobno
byli jak ogień i woda: kompletnie od siebie odmienni, a jednocześnie
zachwycający, gdy tworzyli duet. Ona radosna i pełna życia, zawsze
mająca milion pomysłów na minutę i jeszcze więcej entuzjazmu; on
zaś spokojny i stonowany, raczej ceniący długotrwałe plany, niż
spontaniczność. Stanowili parę, której nie dało się nie lubić:
uczynni i mili, z nikim nie wchodzili w konflikty i gotowi byli odjąć
sobie chleba od ust, byleby tylko komuś pomóc. Straszna
tragedia, opowiadano więc wszem
i wobec po świętach Bożego Narodzenia przed przed niemal
trzydziestoma laty, kiedy po długiej, trudnej i bolesnej walce z
chorobą, Anastasia Hamilton zasnęła na zawsze, trzymana za rękę
przez swojego męża i tuląca do swojego boku synka. Miała RAKA, z
którym nic już nie dało się zrobić – nie pomogły nawet
modlitwy wznoszone przez ich sąsiadki ani medycyna alternatywna,
ludowa. Po prostu odeszła, pozostawiając po sobie ból i tęsknotę,
jakiej mało oraz misternej roboty firanki wiszące niemal w każdym
domu, aby na zawsze pozostać zapamiętaną jako ta, której ręce
czyniły cuda. Jemu zaś pozostało tylko rzucić się w wir pracy
jako drwal: ciężkiej i męczącej, ale przynajmniej pozwalającej
odreagować.


Laurance Mildret & Sebastian Charles Wilson
Stanowią
chyba najbardziej papierowe małżeństwo świata, które
prawdopodobnie nigdy nie zaznało wzajemnej czułości ani
uwielbienia. O ile bowiem mówi się, że przeciwieństwa się
przyciągają, oni dosłownie pochodzą z dwóch odrębnych galaktyk
i kompletnie do siebie nie pasują: ona ma w dupie kij, on zaś
uczulenie na dom, na którym jej zależy; ona udaje arystokratkę, on
natomiast dorobił się na tragediach innych – prowadzi firmę
ubezpieczeniową; ona obnosi się z ich bogactwem, on woli poświęcać
pieniądze na rozrywki takie jak droga whisky czy wieczory w
kasynach; ona wiecznie poprawia ich córkę, on powtarza, że ma nie
przesadzać; ona neurotyczna, on zobojętniały. Laurance jest więc
tą wiecznie elegancką i wytworną, on zaś tym wyluzowanym i
ceniącym rubaszne żarty, ale jedno im trzeba przyznać: razem
tworzą duet rodem z koszmarów, który tak jak przez całe życie
ignorował swoje jedyne dziecko spłodzone z rozsądku, tak teraz
wchodzi mu z butami do życia bez opamiętania.

Veronica Shavonney Travers
Istniał
taki czas, kiedy mając ją opisać jednym słowem, Hamilton
powiedziałby tornado, bo z
jego siłą wpadła do jego życia i wywołała w nim niemałe
zamieszanie. Teraz jednak skłaniałby się bardziej do przyrównania
jej do burzy: nagłej i gwałtownej, niemożliwej do przeoczenia,
nieprzewidywalnej i niebezpiecznej – szczególnie dla serca – ale
jednocześnie zapierającej dech w piersiach, jedynej w swoim rodzaju
i absolutnie zachwycającej: takiej, o której się nie zapomina, co
doskonale zna z własnego doświadczenia. Tornado bowiem niszczy,
burza zaś niesie za sobą nadzieję, radość i orzeźwienie –
sprawia, że człowiekowi łatwiej jest nabrać tchu i nagle odkrywa,
jaki piękny potrafi być świat. Ronia zaś niewątpliwie stała się
burzą jego życia: tym przełomowym jego momentem, w którym
uświadomił sobie w pełni, co to znaczy żyć.
Przyjechała tą swoją
dziwaczną, ale na swój sposób wspaniałą przyczepą i garbusem w
naprawdę intensywnym kolorze żółci, zaskoczyła mieszkańców
kolorem skóry i swoją bezpośredniością, a następnie wkradła
się do jego codzienności szybciej, niż zdążył jej przedstawić
własne imię – ani przez chwilę jednak nie żałował. Nim się
bowiem obejrzał, śmiał się przy niej pełną piersią, obżerał
się słodyczami do białego rana i po prostu cieszył się każdą
jedną sekundą, ucząc się, że małe rzeczy cieszą najmocniej.
Chociaż więc pół roku później złamała mu serce, znikając bez
słowa i odbierając jego wszystko, z
perspektywy czasu nie zamieniłby chwil z nią na nic innego. Raz
jeszcze rzuciłby się w wir relacji z nią, znów robiłby szalone
rzeczy, z których później byłby dumny i po prostu by żył,
nie przejmując się niczym, bo
szkoda byłoby mu marnować czas na smutek. Marzył zresztą o tym
tyle razy, że kiedy w listopadzie dwa tysiące szesnastego roku znów
udało mu się spojrzeć w najwspanialsze czekoladowe oczy, jakie
kiedykolwiek widział, świat dosłownie stanął w miejscu, a ziemia
zatrzęsła się pod jego stopami. Już wtedy wiedział, że oznacza
dla niego kłopoty, a i tak bez wahania pozwolił, aby ta niezwykła,
pełna energii i radości archiwistka na nowo zawładnęła nim bez
reszty. Co więcej: nie żałuje. Nie mógłby.

Gabriel Ephraim Vilkes
Urodził
się jako ostatni spośród trójki swojego rodzeństwa i ma to
szczęście w nieszczęściu, że jest jedynym przedstawicielem płci
męskiej w tym zacnym gronie. Jego ojciec zajmował się bowiem
przez całe życie połowem ryb i pewnego dnia morze, które dawało
ich rodzinie wyżywienie, upomniało się o rekompensatę, nie
pozwalając mu bezpiecznie wrócić. Gabe przejął wówczas jego
obowiązki, dorastając przedwcześnie i chyba właśnie to sprawiło,
że on i Adam odnaleźli wspólny język – obaj wiedzieli, jak to
jest być sierotą z tą drobną różnicą, że Vilkes miał na kim
polegać, Hamilton pozostał zaś sam jak palec. Obecnie jednak ramię
w ramię stawiają się na służbie, mając większość dyżurów
ustawionych tak samo, aby móc zawsze na sobie polegać – coraz
częściej jednak patrzy z niepokojem na przyjaciela, nie wiedząc
już, jak ma mu pomóc…
Brak komentarzy
Prześlij komentarz