Delilah Farren Caulfield
Pół-Szkotka, pół-Kanadyjka, usilnie próbująca
sobie wmówić, że rude, splątane w niesforne kosmyki włosy i upstrzona piegami
- odziedziczona po szkockiej matce - buzia, czynią z niej kobietę atrakcyjną. W
istocie Delilah Caulfield daleko do stereotypowej piękności z pierwszych stron
gazet. Bo Delilah ani nie ma długich - aż do nieba - nóg, ani nie nosi miseczki
D. Za grosz nie ma też wyczucia stylu, więc przeważnie ubiera się w wygodne flanelowe koszule oraz stare powycierane jeansy. A przez te wszystkie wystające kości, prawie całkowity brak kobiecych kształtów i dziecinne rysy twarzy, mogłaby nadal uchodzić za dziesięcioletnią dziewczynkę. Nawet bijące z jej wyglądu niewinność i bezbronność budzą u ludzi opiekuńcze uczucia, co wydaje się tym bardziej dziwne, że Lila odkąd sięga pamięcią, zawsze musiała dbać o siebie sama, bez pomocy dorosłych. Zanim staruszek kopnął w kalendarz, po pijaku ładując się pod rozpędzone auto, imała się różnych zajęć, by opłacić rachunki i kupić dla ich dwójki jedzenie. Życie w St. Albert może nie było usłane różami, ale dawało poczucie względnej wolności, której nagle w Mount Cartier zabrakło. Delilah nie jest stworzeniem nadającym się do egzystowania w zamknięciu, o czym najwyraźniej nie wiedział jej przyrodni - cudownie odnaleziony - brat, zaciągając osieroconą nastolatkę do miasteczka gdzieś na pograniczu cywilizowanego świata z dziką głuszą. I najwyraźniej nie wiedział też, że osierocona nastolatka nie da się tak łatwo stłamsić. I że będzie gryzła. Bo - w gruncie rzeczy - Lila robi wszystko, żeby uprzykrzyć mu życie swoimi dąsami oraz nieskończenie długą listą pretensji wygłaszaną codziennie rano przy śniadaniu, a jej coraz to nowe metody uświadamiania biją na głowę poprzedniczki. Uważa, jakoby miała pełne prawo do buntu po utracie rodzica i całkowitym przeorganizowaniu porządku swojego małego, idealnego świata. Jest dumną dziewczyną i choćby dlatego - będzie robiła wszystko na przekór. Na przekór nie posprząta talerzy po obiedzie, na przekór nie pójdzie na pocztę, na przekór nie wstanie o czwartej rano, by zająć się końmi, choć to za pieniądze zarobione przy pomocy w stajni wykupuje wyświechtane książki i niepotrzebne bibeloty z antykwariatu.
Lila ładnie prosi o wątki!
POWIĄZANIA
________________________________________________________________Lila ładnie prosi o wątki!
[Czeeeść. Coś czuję, że przysporzy mojemu biednemu Ericowi kolejnych siwych włosów na tej jego wiecznie zmartwionej główce. Swoją drogą niezłe z niej ziółko, ale pamiętaj - ośli upór ją kiedyś zgubi, a wówczas to Eric będzie górą. Nie ma to jak przepychanki między rodzeństwem.
OdpowiedzUsuńMówiłam Ci już o nieskończonej miłości do TEGO zdjęcia? Mówiłam. Oczekuj wątku dopiero jutro, bo dosłownie padam na pyszczek. :<]
Eric Robillard
[O, cześć. Kiedyś na blogu już była jedna Delilah, co prawda miała tak na drugie imię. Lila jest podobna do Liz, pewnie by się dogadały. Powodzenia życzę.]
OdpowiedzUsuńE. Ives & A. Barrington
[Kocham zdjęcie!]
OdpowiedzUsuńLilianne
Gdyby ktoś powiedział mu, że pewnego dnia wyląduje w miejscu zapomnianym przez świat z młodocianym – dorosłym dzieciakiem, wyśmiałby okrutnie ową osobę. Tamtego pamiętnego dnia, kiedy w progu jego mieszkania stanął prawnik, był na półmetku organizowania życia w Mount Cartier; przez połowę miesiąca podróżował po Kanadzie, doglądając najlepszych stadnin koni, zawierał umowy z hodowcami, nabierał doświadczenia. Rozpoczynał kolejny etap w swoim życiu, zamierzając pozostawić wielkie miasto w odmętach pamięci, skupiając się na budowaniu czegoś nowego na końcu świata – niestety, ale był specjalistą w zaprzepaszczonych sprawach. Jeśli coś nie szło po jego myśli, zaczynał od nowa, pozostawiając poprzednie w stanie wiecznego zawieszenia. Tak samo stało się z jego małżeństwem, bowiem która normalna para małżonków decyduje się na trzyletnią separację, obdarowując się telefonami raz na ruski rok? Zasłużył, dobrze o tym wiedział. Postanowił stłamsić żonę do tego stopnia, by o nim zapomniała, decydując się na rozwód. Nie po raz pierwszy odsuwał od siebie najbliższe mu osoby, bo nie umiał dzielić z kimś rozpaczy, nie chciał dzielić się emocjami, a przede wszystkim – nie potrafił. Cała przeszłość Erica spoczywająca na barkach niczym ciężki wór kamieni, zmusiła go do ucieczki; chciał odejść, zanim znienawidzi wszystkich i wszystko. Tak naprawdę, marzył o wyjeździe do miejsca pozbawionego zasięgu, dostępu do internetu oraz wszelkich dóbr materialnych, już od paru lat, ale zawsze słyszał te same zniechęcające słowa: dachówka ci na łeb spadła, czy co?
OdpowiedzUsuńKiedy powoli wychodził na prostą, kiedy znalazł jakiś cel we własnej egzystencji, prawnik sprowadził go brutalnie na ziemię. Wiadomość o śmierci ojca nie wywarła na nim szczególnego wrażenia; wiedział o nim jedynie tyle, ile przekazała mu matka w trakcie pijackich majaków, gdy szarpała swoje jedyne dziecko, wyrzucając z siebie największe wyrzuty sumienia. Nie bardzo rozumiał o co chodzi, dopóki nie wspomniano o jego przyrodniej siostrze, wymagającej prawnej opieki. Tak oto skończył z młodą dziewczyną w samochodzie, która ignorowała wszelkie próby nawiązania kontaktu; ilekroć usiłował wciągnąć ją w rozmowę, poznać jej gust, czy zainteresowania, Delilah ucinała rozmowę po kilku słowach. Nie mógł winić jej za to, że go znienawidziła; w końcu to on zabrał ją z rodzinnego domu, kazał spakować rzeczy w kartonowe pudła, zostawić znajomym adres do ewentualnej korespondencji i wsiąść do samochodu z facetem, którego poznała raptem tydzień wcześniej. Taki obrót spraw nie oznaczał nic dobrego, ale kto wie? Może z czasem spojrzy na niego nieco przychylniej?
Nie powinien zaprzątać sobie głowy dziewczyną, której nawet nie znał; niebawem skończy liceum i uzyska prawa do swojej części spadku. Z tego co wiedział, ich ojciec był nierobem żerującym na społeczeństwie, a wszelkie pomoce udzielane przez państwo, szły na opłacanie wspólnych rachunków; stary Caulfield był biedny jak mysz kościelna. To Eric zabezpieczył przyszłość siostry; sprzedał mieszkanie należące do niej i ulokował pieniądze w banku, aby po osiągnięciu pełnoletności, mogła korzystać z nich do woli. Jeśli zechce studiować, będzie miała ułatwiony start. Póki co, zamierzał wypłacać część z nich i dawać je w ramach kieszonkowego; było to posunięcie nieco podłe, aczkolwiek chciał ją nauczyć, że nie ma nic za darmo. Przyjmie jego warunki, albo zbuntuje się zamieniając zarówno jego, jak i swoje przyszłe, wspólne dni w prawdziwe piekło, bowiem Robillard nie należał do najbardziej ugodowych typów. W ciągu całej podróży, między wieczorami w motelach, a dniami pełnymi pustej drogi przed nimi, spędzili na pogawędce może piętnaście minut. Prawdopodobnie dotarliby do Mount Cartier dużo wcześniej, gdyby noga nie dokuczała mu przy każdym naciśnięciu na pedał.
Usuń— Wybierz sobie któryś z pokoi na górze – powiedział wreszcie, gdy dojechali na miejsce. Osobiście, był zadowolony z odnowienia farmy, chociaż potrzeba było jeszcze dużo czasu, aby okolica zazieleniła się po gruntownym remoncie. Mniejsze prace do wykonania, zostawił sobie na później. – W przyszłym tygodniu przywiozą pierwsze konie, więc dostaniesz któregoś z nich. Będziesz o niego dbała, tresowała go, sprzątała mu boks i opiekowała się nim. Dostaniesz za to wynagrodzenie w tygodniówkach – rzucił wysiadając z samochodu.
Eric Robillard