A kiedy śnieg przestanie prószyć, to Monty na spacer ruszy.

Blog zawieszony

Po przeprowadzeniu ankiety większością głosów wygrała opcja zawieszenia bloga. Oznacza to, że autorzy mają możliwość dalszej gry i zapisów, ale administracja — za wyjątkiem wysyłania zaproszeń i wpisywania do listy bohaterów — nie będzie angażować się w życie bloga. Z tego samego powodu zakładka Organizacyjnie na czas zawieszenia bloga zostaje usunięta. Raz jeszcze dziękujemy za Waszą obecność i życzymy Wam wszystkiego, co najlepsze.

nie istnieję & latessa

Kalendarz

16/02/14 Otwarcie
16/02/14 Nowy mod
22/02/14 Wydarzenie: Burza Śnieżna – link
24/02/14 Odejście moda
26/02/14 Nowy mod
19/04/14 Wydarzenie: Mecz Hokeja – link
02/07/14 Nowy szablon
07/07/14 Wydarzenie: Kto zabił? – link
20/07/14 Odejście moda
23/07/14 Nowy mod
29/08/14 Zamknięcie
24/12/15 Reaktywacja
25/12/15 Nowy admin
28/12/15 Wydarzenie: Kolacja wigilijna – link
29/06/15 Nowy nagłówek
09/10/16 Wydarzenie: Deszcz i wichura - link
28/11/16 Nowy nagłówek
10/12/16 Wydarzenie: Uratuj święta! - link
04/01/17 Wydarzenie: Psi zaprzęg - link
28/01/17 Wydarzenie: Słodka Walentynka - link
04/02/17 Nowy szablon
27/03/17 Wydarzenie: Mount-ipedia - link
21/04/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap I - link
01/05/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap II - link
02/05/17 Nowy nagłówek
17/09/17 Wydarzenie: Spływ kajakowy - link
02/02/17 Nowy szablon
14/02/17 Wydarzenie: Poczta walentynkowa - link
07/07/18 Zawieszenie

Cowgirl king of the rodeo


Kayla Walker

26 lat • pracownik poczty

free bird calm lamb friendly bear

 Nigdy nie ciągnęło jej do wielkomiejskich lokacji. Do wysokich biurowców, zatłoczonych ulic, wiecznie niezadowolonych przechodniów i fantazyjnie kolorowych skwerów. Nie ciągnęło jej też na żadne uczelnie czy dodatkowe zajęcia z języka francuskiego. Choć nie szukała przygód, z całą pewnością można było nazwać ją ciekawą świata. Życia oraz jego. 
  Uwielbiała swojego ojca. Uwielbiała go jak nikogo innego. Był dowcipny, pogodny, troskliwy, zaradny i od zawsze budził w niej ogromny szacunek. To właśnie jemu ufała najbardziej i o nim chciała wiedzieć jak najwięcej. Inspirował ją, więc nic dziwnego, że w napotkanych mężczyznach podświadomie doszukiwała się podobnych mu cech. Odkąd tylko pamięta stawała za nim murem i popierała każdą jego decyzję. Lubiła, kiedy uczył ją tańczyć w ten charakterystyczny sposób, zaplatał jej warkocze i opowiadał bajki na dobranoc. I choć do tytułu szefa kuchni brakowało mu naprawdę sporo, choć nigdy nie potrafił bawić się z nią lalkami, choć zakupy z nim były istnym koszmarem, to jednak spisał się na medal, zapełniając pustkę po matce. To on, jak na prawdziwego Amerykanina z krwi i kości przystało, zaszczepił w niej słabość do muzyki country i nauczył jej gry na gitarze. Gdy była młodsza, z dumą wychodziła z domu, kiedy jako jedyni mieszkańcy Mount Cartier do kościoła udawali się w kowbojskich kapeluszach. Dlaczego? Bo razem wyglądali świetnie. 
  Zamiast pójść na studia, została z ojcem. Pracuje na poczcie i poucza każdego, kto nie zgłasza się po własne listy. Niezmiennie od kilku lat po miasteczku porusza się składakiem sąsiadki i od czasu do czasu urozmaica wieczory klientom Iana swoim amatorskim muzykowaniem. 

33 komentarze:

  1. [ Dobry dzień :) Kayla to zupełne przeciwieństwo Natalie i może dlatego wzbudza we mnie większą sympatię :D Zaproponowałabym wątek, ale damsko-damskie idą mi średnio, a i lekkie zaległości posiadam...]
    Natalie

    OdpowiedzUsuń
  2. [Cześka ^^ Bardzo ładny gif, postać też niczego sobie. Na razie pomysłu na wątek nie mam, ale niedługo znowu się odezwę :D]

    Camille

    OdpowiedzUsuń
  3. [Teraz możesz już wymyślić i zacząć. ;D]

    ~ Gale Khatchadourian

    OdpowiedzUsuń
  4. [Hmm... No więc tak. Pomyślałam, że były mąż Cam mógłby w sposób telefoniczny przypomnieć o osobie i wyprowadzić ją tym z równowagi. Ona w przypływie złości, chciałaby dać jej upust (każdemu się przecież zdarza ;p) i udałaby się na spacer gdzieś. Mruczałaby coś pod nosem, kopała kamienie i takim o to sposobem trafiłaby na Kayle (na przykład takim jednym kopniętym kamieniem). I obie panie by zaczęły rozmowę, a jak wiadomo - obcym najlepiej zwierzać się ze swoich problemów :D Co ty na to?]

    Camille

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie wiem czemu tu jeszcze nie zajrzałam, bo postać jest taka klimatyczna. No i wizerunek dobrany idealnie. Z tego gifu Kayla wygląda niewinnie i skromnie. A Johnsee może się gdzieś zgubić i wleźć do niej z przypadku. Co ty na to?

    Johnsee R.

    OdpowiedzUsuń
  6. Zawsze była spokojna. Nie podnosiła głosu, nie używała różnych ciekawych epitetów ani nie gestykulowała, jak aktorzy w portugalskich serialach. Jakakolwiek sprzeczka, konfrontacja z nią kojarzyły się raczej z nieco bardziej intensywną dyskusją. Zauważył do Robert, któremu czasami ciężko było to znieść, bo sam był awanturnikiem amatorem i nie rozumiał, jak jego córka mogła zachowywać taką swobodę i spokój. Przywykł do tego i przyzwyczaił się do tej opanowanej Camille, która nie wściekała się nawet na to, że właśnie umykała jej wielka szansa na karierę kulinarną. Dlatego tego popołudnia zwątpił, czy w domu nie ma kogoś jeszcze.
    Krzyk i krzyk. Ściślej mówiąc - wrzask wściekłości. Nie rozumiał co prawda słów, bo jak po chwili się zorientował, krzyki wydawane były w języku francuskim. Zdziwił się, kiedy niepewnie zajrzał do pokoju kobiety i zobaczył ją taką zdenerwowaną ze słuchawką przy uchu. Po wszystkim nie pytał o nic. Zaproponował tylko, by poszła się przejść.
    Rzeczywiście Camille należała raczej do osób, które wszystko znoszą w spokoju i ciszy. Była jednak jedna jedyna osoba na świecie, która potrafiła do wszystko zalać, zburzyć i zapalić. Były mąż. Doprowadzał ją do szewskiej pasji nawet po rozwodzie. I jakimś cudem trafił w taką porę, w którą Cam miała zasięg na komórce. A zdarzało się to naprawdę rzadko i sporadycznie.
    Szła, mrucząc coś pod nosem, czego raczej okoliczni ludzie by nie zrozumieli. Nawet jakby bardzo się wsłuchali. Nie potrafiła zrozumieć, czego jeszcze mógł od niej chcieć. Oddała mu praktycznie wszystko, byle tylko skończyć wszystko jak najszybciej. Sam sąd tylko orzekł, że ma dostać dwadzieścia pięć tysięcy euro w ramach zadośćuczynienia. Od razu albo w ratach. Nic prócz tego ich już nie łączyło. Nic, a przynajmniej tak myślała.
    - Le ram maudit... - mruknęła trochę jakby mocniej, naciskając na każde ze słów z osobna. Kopnęła przy tym jakiś kamień, trochę taki z tych większych. Nie widziała w swoim otoczeniu kogokolwiek, bo była już na obrzeżach miasteczka, gdzie ludzi było raczej mało. Dlatego nie przejęła się, że mogłaby kogoś trafić. Prawdopodobieństwo było naprawdę małe, nie oszukujmy się.
    Zdziwiła się, słysząc nieokreślony hałas i uniosła głowę wraz ze spojrzeniem. Na początku nie wiedziała, co się stało. Przebieg sytuacji do niej nie dotarł, bo umysł był jeszcze w kłótni z byłym mężem. Oczy i mózg rejestrowały wszystko, ale nie analizowały. Dopiero po chwili Camille zorientowała się, że coś się stało i raczej nie było to dobrze.
    - O matko! - powiedziała, ruszając pospiesznie w stronę dziewczyny i natychmiast zdjęła z niej rower. - Nic ci nie jest? Hej, spójrz na mnie - przygryzła dolną wargę, odgarniając delikatnie włosy z jej twarzy, by zobaczyć, czy jest przytomna.

    Camille

    OdpowiedzUsuń
  7. [ Jasne! Trochę mi się zniknęło, ale już jestem. Z tego, co pamiętam, miałaś coś mi podesłać, prawda? :> ]
    Anthony Homme

    OdpowiedzUsuń
  8. No dobra. Znaj moje dobre serce. Zacznę za momencik ;)

    Johnsee R.

    OdpowiedzUsuń
  9. To pierwsze jego lato, kiedy zamiast cienkiej bokserki, wkładał na siebie starą, wysłużoną kurtkę. Całe szczęście, że w ogóle ją ze sobą wziął. Przed przyjazdem tutaj planował iść w góry, ale szybko okazało się, że Mount Cartier już samo w sobie leży pomiędzy pasmem górskim, a wodą, więc nie było potrzeby wybywać na szlak turystyczny (Johnsee nie był pewien, czy takowy w ogóle można było tutaj znaleźć). Z miasteczka miał idealny widok na szczyty. Kręcił się więc po okolicy, mając nadzieję na małą zmianę perspektywy. Szukał bowiem punktu, który podkreśli urok tego miejsca, czegoś co go zainspiruje. W swojej pogoni za fantazją twórczą nie wziął jednak pod uwagę tego, że się zgubi. Po kilkugodzinnym skręcaniu w jedną i w drugą stronę stracił już rachubę co do ilości zakrętów, a chociaż miasteczko nie było duże, on nie był najlepszym organizatorem wycieczek. Nie potrafił skupić się na wyróżnikach w przestrzeni, bo zawsze całą jego uwagę podchwytywały nic nieznaczące szczegóły mające jakiś walor artystyczny. Nie trudno się dziwić, że łatwo tracił orientację w terenie.
    — A niech to... — mruknął wbrew wszystkiemu bardzo spokojnie, wsuwając ręce do kieszeni jeansów, jakby to w ogóle miało mu w czymś pomóc. Właściwie to pomagało, ale nie w odnalezieniu drogi, a w rozgrzaniu się. Przez to całe dreptanie zrobiło mu się zimno, bo i pogoda uległa zmianie. Wieczory w Mount Cartier były jeszcze chłodniejsze niż dnie, a słońce powoli zachodziło za horyzont.
    — No to klops — podsumował krótko, siadając na nieznanej sobie werandzie przy równie obcym budynku. Dopiero tabliczka przy wejściu uświadomiła go w tym, że jest to poczta.
    Niewiele myśląc podniósł się do pionu, wchodząc do środka. Co innego mu pozostało? Skoro i tak nie wiedział, w którą stronę szukać zajazdu, mógł spytać o to miejscowych. W końcu na coś mu się przydadzą ci lokalni... tubylcy. To może nie najlepsze określenie, ale jemu bardzo się podobało.

    Johnsee R.

    OdpowiedzUsuń
  10. [ O nie, a ja wlazłam specjalnie, żeby sprawdzić, czy coś jest. Cóż mam zrobić, czekam cierpliwie dalej, harcerko. ]
    Anthony Homme

    OdpowiedzUsuń
  11. [O tej jakże wczesnej porze, witam na blogu ;D]

    może nadal Colin

    OdpowiedzUsuń
  12. [ W takim miasteczku to zajęcie idealne dla faceta ;)
    Mój pomysł na wątek: Trevor jak zwykle będzie na piwie ze znajomymi w barze, a że sam trochę grywa na gitarze, to w jakiś sposób zagai do Kayli po jej małym koncercie. ]

    OdpowiedzUsuń
  13. Takie chwile pozwalały wrócić na twarde podłoże, na którym mogła się opanować na nowo, pozwolić, by płynęła zimna krew. Szkoda, że ktoś musiał cierpieć i w dodatku niezbyt dobrze to znosić.
    - Ej... - chciała zaprotestować przed tak gwałtownym ruchem ciała, ale nie zdążyła. Dziewczyna już siedziała i robiła kolejne rzeczy, które Camille zdecydowanie by odradziła, ale zwyczajnie nie miała czasu. No cóż, skoro najpierw idziemy w szybkie działania, to poszuka chusteczek w kieszeni. Gdy znalazła i wyciągnęła, sięgnęła, by przetrzeć twarz blondynki i przy okazji obejrzeć, czy nie ma jakiś poważniejszych ran. Szybki ogląd sugerował, że najgroźniejsze może być wstrząśnienie mózgu i ewentualnie jakiś uraz związany z łopatką czy barkiem. Reszta wyglądała na zwykłe zadrapania.
    Dostrzegając błysk paniki w oczach, wzięła głęboki oddech i klęknęła naprzeciwko ofiary nieszczęsnego wypadku. Położyła ręce na jej ramionach, uśmiechnęła się delikatnie i obdarzyła łagodnym spojrzeniem.
    - Spokojnie - niemalże szepnęła, starając się, by brzmiało to w miarę kojąco. Ostatnie, co było tu potrzebne, to panika, która prowadziła ze sobą chaos. - Powiedz, czy nie kręci ci się w głowie, czy nie robi ci się niedobrze? - poprosiła, nie zmieniając wyrazu twarzy. Wolała, żeby nie wstawała, póki nie upewni się, że nie skończy się to kolejną nieprzyjemnością.
    Wyciągnęła kolejną chusteczkę i tym razem podała ją już dziewczynie, by sama mogła się oporządzić, nawet jeśli miała do wykorzystania marne środki jednorazowego użytku. Zerknęła kątem oka na rower, ale nie zwróciła uwagi, czy został uszkodzony. Kamienia też na razie nie zauważyła. W ogóle nie myślała o przyczynach zdarzenia, tym się może zająć później.
    - Co mówisz? - spytała, nie będąc pewną, czy w ogóle coś zostało powiedziane. Poczuła tylko lekki ścisk na ramieniu, który wymusił odruch ponownego skupienia się na twarzy dziewczyny. Widziała ruch warg, ale chyba nie dosłyszała żadnego dźwięku.

    Camille

    OdpowiedzUsuń
  14. [ Nie ma najmniejszego problemu. Daję tylko znak, że mi pasuje - nawet bardzo - i mówię, że odpis pojawi się pewnie następnej nocy ;) ]
    Anthony Homme

    OdpowiedzUsuń
  15. [ Albo mógłby jej grać jako akompaniament, albo czasem robiliby występy na dwie gitary! Kto zaczyna? :) ]

    OdpowiedzUsuń
  16. Wchodząc do środka załapał się na wystawny kabaret z pracownicą w roli głównej. Widział jak rudowłosa rzuca się na parapet, gadając do siebie i dopiero po chwili dotarło do niego, że tak właściwie to mówiła do kartek. Nie wiedział, co jest gorsze, ale poczuł dziwną ulgę, gdy okazało się, że tym razem to nie on robi za szalonego artystę. Uśmiechnął się nawet pod nosem, opierając się swobodnie o próg, by nie przeszkadzać jej w tym przezabawnym teatrzyku, jaki mu teraz odstawiała. Oczywiście nie była tego świadoma, bo jeszcze go nie zauważyła. 1:0 dla niego. Mniejsza z tym, że w niczym teraz nie rywalizowali.
    — To się dobrze składa, bo nie szukam poczty. — Nie chcąc uchodzić za niegrzecznego, odepchnął się od framugi drzwi, stając prosto. Przez chwilę jeszcze patrzył na nią z niejakim pobłażaniem, ale w gruncie rzeczy więcej budziła w nim sympatii niżeli litości, więc już po paru sekundach odpowiedział jej na zadane pytanie.
    — Chciałbym dojść do zajazdu, ale za Chiny Ludowe nie mogę dojść do tego, w którym kierunku powinienem iść.
    Może nie powinien, ale zmniejszył odległość między nimi, przechodząc przez pomieszczenie i siadając na parapecie, obok dziewczyny. Skoro mieli rozmawiać, wolał zadbać o swój komfort. Po długim spacerze nogi powoli odmawiały mu posłuszeństwa i potrzebował chociaż paru minut odpoczynku. Tyle wystarczyłoby mu, by zregenerować ciało.
    — Skoro pocztę zamykacie o szesnastej, co robisz tutaj o... — zerknął na zegarek przy nadgarstku, przyglądając się tarczy i wskazówkom pod nią — ...dwudziestej?

    Kayla jest taka kochana <3

    Johnsee R.

    OdpowiedzUsuń
  17. Nie wykluczała, że mogła mieć tu problem z autosugestią. Wolała jednak niczego nie zakładać dla pewności, że nie przeoczy czegoś istotnego. Wiele razy zdarzało się przecież, że na pozór niegroźne wypadki przyczyniały się do poważnych urazów czy nawet śmierci. Tego zdecydowanie wolałaby uniknąć. Tutaj jednak nie wyglądało, by miały pojawić się jakieś nieciekawe komplikacje.
    Upewniwszy się, że dziewczyna zaraz nie wyląduje na ziemi ponownie, skinęła głową. Sama wstała i wyciągnęła w jej stronę rękę, by pomóc przy wstawaniu.
    - Jestem Camille - odparła z delikatnym uśmiechem. - I chyba muszę cię przeprosić - teraz jej grymas nieco się zmienił. Był mieszaniną skruchy i lekkiego zakłopotania. Chwilę wcześniej zauważyła znajomy kamień i wywnioskowała, że przy kopnięciu trafiła w koło roweru albo dokładnie pod nie. Nie chciała nikomu zaszkodzić, tak naprawdę to nikogo w swojej okolicy, gdy to robiła. Mimo wszystko czuła się winna, mając też pewną niechęć do siebie. Gdyby się nie zdenerwowała, w ogóle nie wyszłaby z domu i na pewno nie miałaby styczności z kamieniem. Mogłaby się doszukiwać jeszcze winy u byłego męża, ale nie Camille nie była typem osoby, która wszelkie błędy przypisywała innym. To ona przecież była wściekła.
    Krótkie przypomnienie o mężczyźnie z którym niegdyś planowała życie, znowu przesłoniło umysł i myśli. Jej głowę zaraz zapełniły wszystkie słowa, które dzisiaj od niego usłyszała, które sama wypowiedziała... Budziło to niej w frustrację, bowiem rozwód wydawał się drogą ucieczki od tego wszystkiego.
    - Zapłacę za rower albo za jego naprawę - powiedziała machinalnie, trochę bezbarwnie, co było diametralną różnicą pomiędzy tym, jak zachowywała się przed chwilą. Teraz wyraźnie była nieco smętna, przygaszona. Chyba to był taki odruch. Skoro jej ofiara nie wymagała teraz jakiejś koniecznej i specjalne pomocy, wszystko wyglądało dobrze, myśli mogły swobodnie powrócić do innych, mniej przyjemnych problemów.

    Camille

    OdpowiedzUsuń
  18. Niektóre kobiety uważały, że dwudniowy zarost dodaje mężczyznom seksapilu. Anthony najwyraźniej wyróżniał się spośród całego tłumu standardowych facetów, gdyż taka szczecina wyglądała tylko jak horda dodatkowych znamion na twarzy, w dodatku ciemnobrązowych. Dlatego też zdawał się być jeszcze bardziej zaniedbany, zupełnie jakby to nie zasnął poprzedniego wieczoru na biurku, ale nie wysypiał się co najmniej od tygodnia. Na szczęście, żaden czerwony kształt nie odbił mu się na twarzy - wtedy prezentowałby się pewnie tak żałośnie, że Kayla szybko zrezygnowałaby z jego usług i wybrałaby się do Churchill na poszukiwania innego radcy prawnego.
    Tak naprawdę Homme'a nie interesowała cała historia klienta. Słuchał, bo słuchał; czasem pokiwał głową, rzucił nieco bardziej współczujące spojrzenie, ale poza tym większość wyrzucał natychmiastowo z głowy. Odcedzał wartościowe informacje spośród plątaniny emocji, nieprzemyślanych dygresji oraz nieprzydatnych z punktu widzenia prawnika zdań. Ludziom wydawało się, iż radcy to ich powiernicy (może warto pomyśleć o porównaniu do spowiedników?), fryzjerzy, którym człowiek zwierzał się ze wszystkiego, mając nadzieję, że zapamięta chociaż trochę. Gdy zaczynali mówić, nie mogli się już zatrzymać; Anthony'emu było to szczerze obojętne, bo zawsze miał nadmiar wolnego czasu. Jeżeli mógł go jakoś strawić, to przynajmniej robiąc coś pożytecznego - pozwalał ludziom pozbyć wszystkich zmartwień i obciążyć nimi barki niemalże obcej osoby.
    Gdy zobaczył jej minę, poczuł, jak krew w żyłach zaczęła szybciej krążyć. Wcale nie podobała mu się reakcja nowej klientki; nie czuł się wcale winien, że wyglądał tak, a nie inaczej, gdyż noc poświęcił kodeksowi prawnemu tylko po to, by dzisiaj nie świecić brakami w wiedzy. Swoje zdenerwowanie zachował jednak dla siebie. Mógłby na nią trochę naskoczyć, odpowiedzieć niemiłym tonem, ale zwyczajnie nie widział w tym sensu. Wolał zacisnąć zęby, a potem zwyczajnie się uśmiechnąć, całkiem bez zażenowania.
    - Chętnie. Proszę wejść. - Zignorował prawie jej rozbawione pytanie, mając nadzieję, iż nie będzie miał okazji do wypicia tej kawy wstydu w obecności Kayli. - Prosto korytarzem i na końcu w prawo.
    Nie znosił przyprowadzać ludzi do swojego domu. Najzwyczajniej w świecie bał się, że ktoś osądzi go po dziwnie wydrążonym arbuzie leżącym na blacie w kuchni, po kolekcji książek o kulturze żydowskiej czy odwiecznie stosowanych kremach rozjaśniających znamiona (które zresztą stanowiły najbardziej niezręczny i trudny do wytłumaczenia w tym wieku przedmiot w mieszkaniu). Przyjmował więc każdego w skrupulatnie zaplanowanym pokoju, raczej obrazującego poważnego radcę prawnego, niż mężczyznę o zgoła dziwnych zainteresowaniach i przyzwyczajeniach.
    Kiedy Kayla weszła do środka, udał się za nią i jeszcze zanim zdążyła dotrzeć do drzwi, on już je otworzył. Odsunął jej krzesło przy stoliku - zrezygnował z biurka, bo, jak wcześniej już wspomniano, wcielał się na początku bardziej w powiernika, niż obrońcę - a sam siadł naprzeciwko.

    [ Dużo krócej i dużo bardziej wymuszenie. ]

    OdpowiedzUsuń
  19. Kiedy pierwszy raz pojawił się w Mount Cartier, był tylko chudym nastolatkiem, który nerwowo reagował na innych, przez co szybko zyskał reputację dzikusa. Przezwisko nie ugodziło w jego poczucie honoru, nie wiedział nawet, czy ma w sobie coś, co można by nazwać dumą. Ludzie więc wiele gadali, a Gale nie zwracał uwagi ani na nich, ani na wypowiadane przez nich słowa. Nigdy nie był wrażliwy na to, jaką opinię o nim mają inne osoby. Takie podejście do życia nie było wynikiem wrodzonej nonszalancji czy też tak dużej pewności siebie, że cudze nieprzychylne zdanie nie mogło zaburzyć poczucia własnej wartości, ale tym, że rzadko się zdarzało, aby czyjaś paplania miała jakiś realny wpływ na główny cel – na przetrwanie.
    Byli też pewni ludzie, tak wielkie i ważne jednostki, których jedno słowo mogło zaważyć na czyimś być albo nie być. Na szczęście (albo i nieszczęście, zależy jak patrzeć) Mount Cartier nie było dobrym miejscem dla tytanów. Nie było takiego, który jednych skazywałby, a drugich ułaskawiał, ale byli tacy, którzy swoimi czynami mogli pomóc albo zaszkodzić. Według stereotypu głoszącego, że najsympatyczniejszym narodem świata są Kanadyjczycy, w tym małym miasteczku nie powinno być ani jednej osoby, która chciałaby uczynić komukolwiek krzywdę. Niestety tacy na pewno by się wśród mieszkańców znaleźli, na szczęście grupa uczynnych wydawała się o wiele liczniejsza. Gale przekonał się o tym na własnej skórze, szczególnie starsze kobiety życzliwie dopytywały, co słychać u Ormianina i czy aby czegoś nie potrzebuje. Katchadourian nie przywykł do przejawów czułości i nadmiernej troskliwości, więc czuł się nieswojo, gdy ktoś okazywał wobec niego troskę. W takich przypadkach jego podejrzliwość jeszcze bardziej wzrastała.
    Walker nie martwił się o niego, a przynajmniej tego nie okazywał. Był to człowiek, który wzbudzał w Gale’u szacunek z kilku powodów. Po pierwsze – był rosłym, dobrze zbudowanym mężczyzną, który imponował siłą. Po drugie – miał strzelbę. Prawda była taka, że samo posiadanie broni i fizyczna potęga mogły wzbudzić strach, nie respekt. Jednak charakter Walkera był taki, że nietrudno było go podziwiać.
    Katchadourian nie był od razu nastawiony do niego pozytywnie, ale to nie wynikało z żadnych osobistych pobudek, ale z faktu, że był podejrzliwy wobec każdego. Walker zdobył jego zaufanie stosunkowo szybko. Nigdy nie pobłażał nastoletniemu chłopakowi i był bardzo oszczędny w środkach wyrażania sympatii. Prawdopodobnie dzięki temu każdy jego komplement był tak ważny – bo rzadki. Częstsze pochwały traciłyby na ważności. Powodem znajomości Walkera i Katchadouriana nie była próba zaprzyjaźnienia się (co byłoby dość specyficzne, zważywszy na różnicę wieku), ale to, że starszy mężczyzna uczył młodszego fachu. Walker był bowiem tym, kim Gale miał stać się za kilka lat. Ratownikiem górskim. Oczywiście Ormianin musiał zrobić pewne kursy i pozałatwiać formalne sprawy, jednak doskonale wiedział, że bez swojego mentora do tego punktu doszedłby o wiele później, a może nawet nigdy.
    Im Gale był starszy, tym rzadziej widywał Walkera, ale swego rodzaju przywiązanie wciąż było w nim obecne. Kiedy dowiadywał się, że ten mieszkaniec Mount Cartier potrzebuje pomocy, Katchadourian spieszył się, aby zaoferować swoje usługi, chociaż z natury nie był zbyt uczynny. Tego lata Walker potrzebował kogoś, kto zająłby się rozbiórką drewnianej chaty. Gale zgłosił się na ochotnika.
    Drewniana konstrukcja stała dość blisko lasu, co było dziwnym miejsce na umiejscowienie. Jeszcze jakieś wszędobylskie zwierzę postanowiłoby staranować budynek… Każdy miał jednak jakieś dziwactwa. Katchadourian nie był pewien, po co ta chata została postawiona i co w środku było trzymane; nie zainteresował się tym. Kiedy przyszedł, aby zabrać się do rozbiórki, wewnątrz już niczego nie było.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mężczyzna wdrapał się na dach i rozmontowywanie rozpoczął, bardzo słusznie zresztą, od góry. Nawet najstarsi Indianie nie pamiętali, kiedy ostatnio przez Mount Cartier przeszła fala upałów, ale w końcu było lato, a w dodatku Gale pracował fizycznie, więc szybko zrobiło mu się gorąco. Dlatego ściągnął koszulkę i rzucił ją byle gdzie, nie zważając na to, gdzie ona upadnie. Odrywaniem desek był zajęty do tego stopnia, że nawet nie zwrócił uwagi na kogoś, kto właśnie przyszedł.

      ~ Gale Khatchadourian
      [Dopiero po napisaniu wątka zrozumiałem, że poprzez Starego Walkera rozumiałaś pewnie ojca Kayli. ;D Najwyżej zmień mu nazwisko albo zrób z niego jakiegoś innego krewnego.]

      Usuń
  20. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że w ciągu paru kolejnych minut od wejścia na pocztę stał się obiektem do oglądania i to takim, który w jakiś niewyjaśniony sposób wycisza negatywne emocje względnie dobrą aparycją. Oczywiście wiedział, że nie należy do grupy przeciętnych facetów, których specjalnie omija się wzrokiem na ulicy, ale nigdy nie był próżny na tyle, by w każdym przeciągłym, kobiecym spojrzeniu doszukiwać się flirtu, czy zainteresowania nim. Tym razem także niczego nie zauważył. Ani nie skomentował. Żył w słodkiej nieświadomości.
    Tak samo jak nie wiedział o tym, że mimo wszystko i w ostatecznym rozrachunku gra jej na nerwach. Nie znał się na tych wszystkich humorkach czy nastrojach płci pięknej. Szczerze powiedziawszy nigdy go to nie interesowało. Za bardzo zapatrzony w sztukę, zapominał o życiu prywatnym. Aż dziw, że w ogóle je miał. Nie narzekał też nigdy na brak doświadczeń w kwestiach damsko-męskich, choć to było pewnie zasługą wszystkich tych szalonych fanek ślepo wierzących w to, że znalazły nowego Picassa. Lepsza jednak psycho-fanka i potencjalna szalona dziewczyna, niż jej brak, więc Johnsee nie był wybredny w tej kwestii. A może powinien? Uniknąłby wielu nieprzyjemnych sytuacji i prześladowań ze strony wrażliwych, zdesperowanych pań. Czasem zdarzały się też takie, które po prostu chciały zaliczyć artystę, ale z tymi o dziwo lądował z dala od łóżka. Czasem lubił działać przekornie.
    — Nie, to nie przesłuchanie. Gdyby było, stalibyśmy na milicji, prawda? — zauważył trafnie, zupełnie nie przejmując się jej pobłażliwym tonem. Mogła sobie kpić i mogła być złośliwa, miała jego pełną aprobatę w tym względzie, bo Rockwell najczęściej w ogóle się tym nie przejmował. Mało rzeczy naprawdę go niepokoiło. Nie lubił martwić się na zapas, a przede wszystkim, nie potrafił tego robić. Prawdopodobnie należał do artystów, którzy całą swoją wrażliwość wykorzystywali w obrazach i brakowało mu jej w życiu prywatnym, bo na co dzień starał się wszystko chłodno kalkulować. Nie przywiązywał się emocjonalnie do słów – liczył zysk i straty w reakcji na nie, za każdym razem dochodząc do wniosku, że narzekaniem lub podupadkiem na duchu nic nie wskóra. Całkiem wygodne myślenie, które zapewniało mu względną harmonię wewnętrzną. Inna sprawa miała się z działaniami, zachowanie ludzkie brał aż nazbyt do siebie. Jeśli ktoś wyraźnie go odrzucał i robił to samą mową ciała, bywało, że stawał się nerwowy. Niepewny lub po prostu zły. Był typowym artystą, potrzebował czyjejś uwagi, by czuć się dobrze. Nic dziwnego, że poczuł się odrobinę gorzej gdy pracownica odeszła odwrócona plecami do niego.
    Automatycznie, by nie skupiać się na tym przykrym precedensie, zajął się czymś, co odwracało jego uwagę od braku zainteresowania ze strony kobiety. Opuścił w milczeniu wzrok, zerkając na parapet i nim dziewczyna znów się odezwała, zaczął wystukiwać przypadkowy rytm na powierzchni. Palce miarowo odbijały się od ościeżnicy tworząc przyjemny i uspokajający stukot, by ostatecznie przejść w ciszę kiedy niegłośne bębnienie w końcu ustało. Był to moment, w którym dziewczyna wystawiła w jego kierunku dłoń.
    Zerknął na nią, analizując zasłyszane słowa, a nim zdążyła się rozmyślić, pochwycił jej drobną dłoń, potrząsając nią lekko. — Stoi — wyraził swoją zgodę, wstając żwawo z parapetu. Uśmiechnął się do niej entuzjastyczni ruszając do drzwi.
    Pieniądze go nie interesowały za to naprawdę chciał znaleźć się już w zajeździe. Jeżeli ceną za to miała być zwykłą kolacja, nie miał problemu z dokonaniem wyboru. Przecież dziewczyna nie mogła w siebie wcisnąć nie wiadomo jakich ilości pożywki, więc wątpliwe było, by musiał obrabiać bank, wypłacając się z tej umowy.

    Johnsee R.

    OdpowiedzUsuń
  21. [Okej, czekam!
    Imogen. <3 Chciałam ją na Lilianne, patrzę - zajęta!]

    Lilianne

    OdpowiedzUsuń
  22. Skoro dziewczyna miała skłonności do wyolbrzymiania, to dobrze się złożyło, że jeśli już coś jej się działo, to trafiła na panią piekarz. Realne, spokojne spojrzenie na każdą sprawę zawsze było korzystne. W tej sytuacji okazało się nawet pomocne.
    Nie widziała wielkiego sensu, by tłumaczyć, czemu się obwinia o ten wypadek. Wystarczyło, że ona sama widziała, że coś zrobiła źle albo przynajmniej przestała na moment zwracać uwagę na otoczenie. Nie rozumiała też za bardzo dlaczego jej towarzyszka tak się wzbrania. W końcu każdemu coś się czasami przytrafi i to żaden wstyd. Przynajmniej Camille nie widziała tutaj większego powodu do wstydu czy poczucia upokorzenia.
    - Pewnie - odparła machinalnie, gdy tylko padło drugie pytanie. Nie było jednak pewności, na które właśnie odpowiadała i dopiero, gdy chwyciła ostrożnie rower z drugiej strony, Kayla mogła się domyślić, że miała do czynienia z nieco opóźnionymi reakcjami. Skupiona na porannej rozmowie z byłym mężem.
    Gdy niosły rower, przez chwilę po jej wnętrzu przesunęło się niepokojące uczucie. Strach. Ten znajomy strach, który budził tylko ten jeden mężczyzna. Dosłownie przez moment zastanawiała się, czego mógł od niej jeszcze chcieć i chyba trochę przez wewnętrzną panikę pomyślała, że już może nigdy się od niego nie uwolnić.
    - O mój Boże... - pomimo szeptu słowa były wyraźne. Przyłożyła dłoń do ust, jednocześnie wypuszczając rower. - On wie, gdzie jestem - spojrzała na Kaylę, jakby ta doskonale mogła wiedzieć, co chodzi. Piekarka trafiła na kilka chwil do jakiegoś innego świata. Patrzyła tak jeszcze parę sekund i nagle jakby zorientowała się, gdzie jest.

    Camille

    OdpowiedzUsuń
  23. Było coś specyficznego w określaniu terenu. Kulturowo przyjęło się, że to facet powinien odnajdywać się na wszelkich przestrzeniach, bez względu na ich stopień rozległości czy formę ukształtowania. Każda kwestia skierowana do mężczyzny, a sugerująca jego wahanie przy wyborze ścieźki, była jednoczesną utratą dumy, a na tym cierpiało w efekcie również ego. Johnsee sam kiedyś łapał się na tym, że dawał się wciągnąć w pułapkę opinii, opierając się na cudzej zamiast własnej, w wyniku czego chciał pokonać swoją naturalną predyspozycję do gubienia dróg. To było jednak niemożliwe, a że wbrew wszystkiemu był racjonalistą, po wielu latach nawet przestał udawać, że przoduje jako potencjalny ekspert od terytoriów. Nie był asem we wszystkim, więc gdy inni szczycili się nienagannym wizerunkiem przewodnika, on uciekał w sztukę, wszelkie złośliwości o jego zorientowaniu na trójwymiarowym polu obracając w żart.
    — Fakt, brak orientacji seksualnej mógłby być bardziej problematyczny — rzucił dość beznamiętnie, uciekając po prostu od głównego tematu. Wniosek? Nie przeszkadzały mu rozmowy z obcym o seksie, ale już wyciąganie na światło dzienne jego wad zupełnie go nie przekonywało. Co prawda także nie złościło, bo aż tak wrażliwy na swoim punkcie nie był, ale jeśli miał wybór, wolał odejść od negatywnego kryterium, przechodząc do neutralnych pogadanek.
    — Aseksualizm to wybór, ulga czy schorzenie? — spytał jeszcze, zerkając na nią z boku, gdy wyszli już poza obręb poczty. Jednocześnie wsunął dłonie do kieszeni jeansów, zachowując się jak typowy szczeniak lub arogant, no ale powiedzmy sobie szczerze – miał w sobie namiastkę obu tych typów.
    — Wyobrażam sobie życie bez seksu, w ramach konieczności, ale nie bez fantazji — dodał, na wstępie już zarysowując nieco swoje własne stanowisko w podjętej przez niego kwestii.

    Johnsee R.

    OdpowiedzUsuń
  24. Kiedy Petey coś sobie postanawiał, nie było siły, aby go od tego odwieść. Tak się złożyło, że postanowił mieć idola, lokalnego bohatera, na którego wybrał Gale’a Khatchadouriana. Kiedy ratownik górski gdzieś szedł – czy to w góry, czy wracał do domu, czy może zmierzał do sklepu, bo wypił już całe mleko – Petey podłączał się do niego i rozpoczynał rozmowę. Właściwie monolog, bo o ile Gale najczęściej milczał, o tyle Petey trajkotał jak katarynka. Opowiadał o wszystkim. O tym, o czym plotkowały starsze panie, o tym, co przeczytał w gazecie, o zabawach z kolegami, o pracy, którą nakładali na niego rodzice, o nauce, o teoriach spiskowych i o własnej siostrze, Mirandzie. Khatchadourian nawet nie kojarzył tej panny, ale dzięki Peteyowi wiedział o niej całkiem sporo.
    Miranda chciała jak najszybciej wyjść za mąż i chociaż była młoda, już jęczała z powodu domniemanego staropanieństwa. Miranda uwielbiała pozować na najmądrzejszą osobę w Mount Cartier. Miranda miała zostać modelką, ale coś nie wyszło, dlatego wciąż siedziała w miejscowości, w której się urodziła, chociaż zarzekała się, że przy pierwszej możliwej okazji wyjedzie. Mirandę przygotowywano do kariery łyżwiarki figurowej, ale doznała dotkliwej kontuzji i po tym wypadku już nie wróciła do treningów. Miranda miała wielu znajomych z różnych stron świata i nie do końca wiadome było, jak się z nimi zapoznała, skoro tkwiła w dziurze zabitej dechami. Miranda interesowała się wszystkim i niczym, dlatego prenumerowała niebotyczną ilość czasopism na różne tematy. Periodyki mają to do siebie, że często organizują jakieś konkursy, a Miranda brała udział w nich wszystkich. Z tego też powodu musiała być znaną osobą na poczcie.
    Po pierwsze – Mount Cartier znajduje się tam, gdzie psy nawet nie szczekają odwrotną stroną, ale już miauczą. Dlatego nie było mowy o wysyłaniu mailów, więc Miranda do swych znajomych musiała pisać tradycyjne listy. Jak zwierzę. Po drugie – odbierała gazety. Po trzecie – wysyłała zgłoszenia na konkursy. Po czwarte – regularnie sprawdzała, czy czegoś nie wygrała.
    Tylko ostatnia rzecz łączyła ją z Gale’em. Khatchadourian pocztę odwiedzał regularnie. Co prawda, nie codziennie i nie dlatego że liczył na nagrodę. Czasem jednak paczki do niego przychodziły, a więc jego obowiązkiem było niezwlekanie z odbiorem. Nikomu nie mówił, co w tych przesyłkach się kryło. Pewnie nikogo to nie interesowało, a nawet jeśli – jeszcze żadna osoba o to nie pytała. Kayla Walker również nie, co nie powinno dziwić. Na poczcie miała pracować, a nie zadawać pytania.
    Gale oczywiście kojarzył tę kobietę i wiedział, że jest ona spokrewniona ze starym Walkerem. Jednak automatycznie nie łączył jej z emerytowanym ratownikiem górskim. Kaylę jedynie kojarzył z widzenia, a Jacob był człowiekiem, który miał na niego duży wpływ. Trudno było wiązać w umyśle kogoś, kto wiele znaczył, z kimś, kto nie znaczył właściwie nic. Dlatego kiedy rozbierał drewniany budynek, nie wiedział, że niszczy prezent dla siostrzenicy od wuja. I nie spodziewał się, że kobieta przyjdzie, aby nadzorować pracę.
    Kiedy usłyszał kobiecy głos, znieruchomiał. Zerknął na przybysza i kiedy zobaczył, kto to, ostrożnie odłożył trzymaną w rękach deskę. Bronić się raczej nie będzie musiał, a jeśli nawet – z taką osobą poradziłby sobie w walce wręcz. Zauważywszy, jak Kayla z obrzydzeniem odwiesza jego koszulkę, zeskoczył z dachu i zbliżył się do kobiety. Nie dostrzegł jej podczas rozmontowywania góry domku, więc rzucenie w nią odzieżą nie było celowym zabiegiem, ale wypadkiem przy pracy. Nie czuł się jednak w obowiązku tłumaczyć. Wzruszył lekko ramionami, spoglądając na reklamówkę z pudełkiem. Przyjemny zapach doleciał do jego nozdrzy. Lubił kurczaka, warzywa także od biedy mógł zjeść, taki z niego był łaskawca, jednak nie rozumiał, dlaczego Walker w ogóle chciała go czymś częstować.
    – Dopiero zacząłem pracować – odpowiedział ostrożnie.
    To miało oznaczać: „Dopiero zacząłem pracę, więc jeszcze nie zmęczyłem się tak, aby robić przerwę na jedzenie. Ani na cokolwiek innego. Skoro jednak mówimy o jedzeniu… Zawsze jestem głodny.”

    OdpowiedzUsuń
  25. Na początku nie zrozumiała, o co chodzi. Jakby balansowała między dwoma światami. Jeden był rzeczywisty, w którym była również Kayla i cała reszta wraz z Mount Cartier, Kanadą i całym globem. Drugi należał do domysłów, zmartwień i stresu dotyczącego byłego męża. I teraz te dwa światy zderzyły się, tworząc w głowie Cam niemałe zamieszanie i zakłopotanie. Patrzyła na swoją towarzyszkę, nie za bardzo wiedząc, co powinna powiedzieć. Miała tą przytłaczając świadomość, jak musiała wypaść w jej oczach. Ostatecznie postanowiła postawić na beztroską szczerość pomieszaną z nutą żartu.
    - Ach, myślałam tylko o byłym mężu. – Machnęła niedbale ręką, wywracając przy tym oczami. – Rzeczywiście go tu nie ma, bo mieszka obecnie w Paryżu Po prostu dzisiaj rano odebrałam od niego telefon i w trakcie… - Tutaj na chwilę spauzowała, gryząc się w język, by użyć odpowiedniego słowa. – W trakcie rozmowy powiedział kilka rzeczy i teraz zorientowałam się, że wie, gdzie jestem. Moja matka musiała mu powiedzieć – westchnęła na koniec, by następnie przygryźć lekko dolną wargę. Dźwignęła rower na powrót, odciążając tym samym Kaylę i posłała jej delikatny, pełen zakłopotania uśmiech. Musiała brzmieć dziwacznie, jakby uciekała specjalnie przed mężczyzną. W rzeczywistości aż tak bardzo jej na tym nie zależało, chciała pomóc ojcu i przy okazji trochę odpocząć od ciężkiej atmosfery panującej w rodzinnym mieście w Europie.
    - Zawsze go lubiła… - mruknęła mimochodem, niosąc rower do końca wyznaczonej, krótkiej trasy. Prawda była taka, że matka Cam niewiele wiedziała o kłopotach i spięciach, które miały miejsce w małżeństwie córki. Była przekonana, że to jakieś widzimisię, chwilowe załamanie. To przekonanie wzrosło, gdy Charpentier wykupił trzy dobrze prosperujące restauracje i nie omieszkał się tym pochwalić. Piekarka nie miała pojęcia skąd wziął pieniądze, ale jednocześnie niespecjalnie chciała wiedzieć. Tylko matka nakręciła się bardziej. Przecież to taki miły, przystojny mężczyzna…
    - Drań! – mruknęła po raz kolejny, mrużąc przy tym oczy.

    Camille

    OdpowiedzUsuń
  26. Starał patrzeć się na nią całkowicie obojętnie, jak prawnik na klientkę, ale zwyczajnie nie dał rady. Nie wytrzymał. Mimo całej otoczki spokoju, Anthony'ego irytowały niektóre zachowania. Nie bardzo rozumiał, dlaczego Kayla w tak bezpośredni sposób wytykała mu niektóre niedoskonałości; nie prezentował się aż tak źle. Włosy nie były na tyle nieposłuszne, by po przeczesaniu palcami nie poddać się zwyczajnemu, eleganckiemu ułożeniu, a ten nieszczęsny zarost dało się przeżyć. Tylko twarz mogła wydawać się nieco zmęczona przez lekko podkrążone oczy. W końcu biurko to nie najwygodniejsze miejsce do spania.
    - Z tego co wiem, pani Walker - zwrócił się do niej oficjalnie, trochę chłodno; wolał przechodzić ze swoimi klientami na "ty", gdy byli mniej-więcej w jego wieku, gdyż tak zwyczajniej rozmowa toczyła się lżej, ale teraz tylko jej ciepły uśmiech uratował sytuację - to przyszła tu pani, by pozbyć się prześladowcy, a nie wypominać obcemu mężczyźnie męczący wieczór - uniósł brwi, po czym odwzajemnił uśmiech. Trochę mniej serdecznie, niż ona, ale jednak. Wysilił się. - Rozumiem, że była pani z tą sprawą na policji i jako, że nic nie zdziałano, wolałby pani wkroczyć na drogę sądową?
    Wolał od razu przejść do sedna, zamiast zajmować się dalej nieprzyjemnym tematem jego wyglądu. Zrobiło mu się dziwnie nieprzyjemnie i faktycznie czuł się niekomfortowo, aczkolwiek nie miał zamiaru udawać się do łazienki. Choćby miał skisnąć na tym fotelu, to wciąż zachowa pełen profesjonalizm. Pierwsza zasada: dopóki oficjalna część nie zostanie zakończona, nie wdawać się w żadne prywatne rozmowy. Należało rozgraniczać zawód oraz życie, taką zasadę wyznawał Anthony.
    Wyrównał wszystkie kartki, które trzymał na stoliku przed sobą, po czym skierował uważne spojrzenie na Kaylę.
    - Musi mieć pani dowody. Nikt nie wyda zakazu zbliżania się bez podstawy. Łatwiej byłoby, gdyby w przeszłości zdarzały się poważniejsze incydenty, jak pobicie, napaści. Inaczej szanse na wydanie podobnego dokumentu są nikłe.
    Zwykłe SMSy czy telefony nie wystarczały; niestety, prawo potrzebowało krwi, by zabronić komuś przykrego nachodzenia upatrzonej ofiary.

    Anthony Homme

    OdpowiedzUsuń
  27. Zapach był doprawdy przyjemny, więc Gale chętnie wyjąłby reklamówkę z pudełkiem wypełnionym jedzeniem z rąk Kayli, żeby móc zająć się jedzeniem, ale zamiast tego wpatrywał się w plecy kobiety, kiedy ta wspięła się na palce, aby zawiesić siatkę na gałęzi drzewa. Gale był wyższy, więc mógłby zrobić to zamiast niej, byłoby mu łatwiej, ale nawet tego nie zaproponował. Ona nie prosiła, więc widocznie nie było to niezbędne. Nie odpowiedział nic na pytanie o możliwość pozostania na miejscu. Wydawało się, że Walker nie potrzebuje jego przyzwolenia, skoro już zapewniała, że nie będzie zawadzała. Khatchadourianowi samotność nigdy nie przeszkadzała, dobrze się czuł, kiedy w najbliższym otoczeniu nie było drugiego człowieka, teraz też chętnie zostałby sam. Ale to była tylko nieważna fanaberia, obecność Walker krzywdy nikomu nie zrobi, zresztą nie mógłby zabronić siedzenia w pobliżu. Dlatego odwrócił się i z powrotem wskoczył na dach.
    Domek był niewielki, więc nie potrzebował drabiny. Od zawsze był zwinny, więc wdrapanie się na taką wysokość i stanowiło żadnego problemu. Uklęknął i podniósł narzędzia, aby powrócić do przerwanego zajęcia. Nie dbał o zasady bezpieczeństwa, liczyło się to, żeby nie zrobić sobie krzywdy i zdemontować drewnianą konstrukcję. Można było zrobić to w sposób, który nie spodobałby się tym, którzy kochali BHP. Wyciągał gwoździe, odrywał deski i zrzucał je na dół. Na szczęście nikt nie plątał się w pobliżu – Kayla siedziała w innym miejscu – więc szansa, że ktoś zostanie powalony drewnem była niewielka. Z drugiej strony, kiedy rzucał koszulkę, nie sądził, że kogoś trafi. Na szczęście bawełniany materiał krzywdy zrobić nie mógł. W każdym razie, po rozmontowaniu domku Gale zamierzał porąbać deski na mniejsze kawałki – były stare, niektóre nadgnite, inne spróchniałe; nie nadawały się do powtórnego użytku – aby potem stary Walker mógł wykorzystać je na opał. Stare gwoździe wrzucał do małego pudełka.
    Z każdą chwilą pracował coraz szybciej. Jego ruchy były powtarzalne, można było odnaleźć w jego działaniach rutynę. To dobrze, to oznaczało, że wszedł w rytm, a jeśli w nim pozostanie, skończy szybciej, niż można by się tego spodziewać. Oby tylko nikt nie wytrącił go z równowagi.
    – Mam gumę balonową, Gale! – Dziecięcy krzyk niósł się nieźle w przestrzeni.
    Khatchadourian zamarł w pół ruchu, przerzucając między palcami gwoździa. Tylko jedna osoba mogłaby wydać z siebie podobny wrzask. Mężczyzna rozejrzał się i odnalazł wzrokiem niewielkiego człowieczka, który zbliżał się do drewnianego domku. Petey zwierzył się kiedyś Khatchadourianowi, że kiedy będzie duży, zostanie profesjonalnym biegaczem. Oczywiście nie trzeba było brać tego do siebie, bo siedmioletni blondynek co tydzień zmieniał plany na przyszłość, niemniej jednak trzeba było mu oddać, że biegał regularnie. Często po to, aby nadążyć za sporo wyższym Gale’em, który stawiał duże kroki i nigdy nie zwalniał. Nikt jednak nie nauczył Peteya, jak powinien biegać, w efekcie chłopak wymachiwał nogami i rękami na wszystkie strony, co wyglądało nader komicznie. Ale swoje zyskiwał, jak na takiego dzieciaka był prędki.
    – Zejdź… to ci… dam trochę! – zawołał, kiedy zatrzymał się tuż przy zrzuconych deskach.
    Prawdopodobnie przebiegł większość część drogi ze swojego domu aż dotąd, bo wyglądał na nieźle zmęczonego, a i złapał sporą zadyszkę. Włosy miał potargane, a policzki i nos mocno zaczerwienione. Pochylił się i oparł się dłońmi o kościste kolana i oddychał szybko a płytko. Promieniał radością, jak zwykle zresztą.
    Gale chciał już nakazać mu odejść, kiedy chłopiec powtórnie się odezwał, tym razem swe słowa kierując do kogoś innego.
    – Kayla! – wykrzyknął z nieskrywanym szczęściem. Cieszył się tak, jakby dostał wspaniałą zabawkę, która występowała tylko w jednym egzemplarzu, w tym, który stał się podarkiem dla niego. Albo przynajmniej jakby zobaczył ukochaną ciotkę, którą ostatnio widział lata temu, a nie Kaylę Walker, z którą najpewniej bawił się wczoraj. Petey miał wiele irytujących cech, ale pogody ducha niejeden mógłby mu pozazdrościć. – Ty tutaj?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zarówno do niej, jak i do Gale, zwracał się per ty. Khatchadourian nie wiedział, dlaczego tak mówił do Walker, ale do niego najpierw wołał proszę pana. Potem stwierdził, że znają się tak długo, iż można porzucić durne konwenanse. Wyraził pewne pragnienie – nieśmiało przebąknął o tym, że chciałby mieć takiego wspaniałego Khatchadouriana za wuja. Wspaniały Khatchadourian potrząsnął głową i stwierdziwszy, że nie chce, aby ktokolwiek tytułował go wujem, nakazał Peteyowi mówić do siebie po imieniu.

      ~ Gale Khatchadourian

      Usuń
  28. Wiele razy miał już do czynienia z klientami podchodzącymi bardzo emocjonalnie do swoich problemów, aczkolwiek reakcja Kayli trochę go wyprowadziła z równowagi. Co z tego, że on wierzył jej w każde słowo, skoro organy prawa nie liczyły się z czczymi zdaniami i polegały jedynie na dowodach? Kto skazałby mordercę, kiedy nie widać jego odcisków palców na ciele albo wyraźnych śladów popełnienia przestępstwa? Bo matka ofiary miała przeczucie, że to ten człowiek zabił jej latorośl? Walker musiała zmienić podejście do sprawy i na (nie)szczęście leżało to w gestii Homme'a.
    Złożył ręce płasko jak do pacierza, po czym na chwilę przyłożył je do ust, kciukami podpierając jednocześnie brodę. Kilka sekund później już splótł dłonie ze sobą i opuścił je, by skonstruować z palców charakterystyczną piramidkę.
    Westchnął głęboko.
    - Problem w tym, pani Walker... - zaczął, tym razem łagodniej, chociaż wciąż z nutką chłodnego profesjonalizmu w głosie. Żeby czasem Kayla nie pomyślała, że był jej wujaszkiem, który wysłuchiwał problemów bratanicy - ...że nikt prócz pani nie wie, że Ethan Patel ma skłonności... prześladowcze. - Spojrzał na nią spod uniesionych brwi, trochę z ukosa. - Proszę się zastanowić: skąd sąd czy jakakolwiek inna instancja miałaby wiedzieć o niechcianych wizytach, telefonach i groźbach? Czy pani cokolwiek nagrała? Tym razem z całym szacunkiem dla pani, ale bez niczego konkretnego w rękach mogłaby sobie to pani równie dobrze zmyślić.
    To nie było tak, że Anthony jej nie wierzył. On wykazywał zaskakującą wręcz naiwność, jeżeli chodziło o zaufanie swoim klientom i sam chciałby wydać Kayli zakaz zbliżania się do niej nawet i na kilkaset metrów, aczkolwiek znał prawnicze realia.
    - Proszę się uspokoić, pani Walker. Jeżeli pan Patel jeszcze raz panią najdzie, może pani zadzwonić po policję, po sąsiada, po kogokolwiek. Być może w pewnym momencie pani prześladowca zwyczajnie zostanie aresztowany. Jeżeli zdoła pani zdobyć namacalny dowód, wejdziemy na drogę sądową. - Zgarnął ze stolika wszystkie papiery i ułożył je na jednej kupce, zastanawiają się, czy kobieta miała jeszcze coś do powiedzenia.

    Anthony Homme

    OdpowiedzUsuń
  29. Nie należała do osób wylewnych. Raczej zostawiała większość myśli czy problemów dla siebie. Tak było wygodniej, nie musiała się też przejmować tym, co mogą pomyśleć inni. Lubiła też samodzielność, którą starała się przy sobie zatrzymać jak najdłużej, jakby ktoś mógłby to zabrać. Nie przepadała za czyjąś natarczywością i reagowała na nią nieraz jak spłoszone zwierzątko. Taki uraz, które może kiedyś minie.
    - Słucham? - Uniosła lekko brwi. Było to ostatnie pytanie, które spodziewała się usłyszeć. Gdzieś w podświadomości wiedziała, że tak jest. Nie potrafiłaby wymienić innego powodu, który zmusił ją do rozwodu. Jednak nigdy nie mówiła tego na głos. Nie wiedziała czemu. bo to nie budziło u niej poczucia wstydu. Po prostu chyba chciała wierzyć, że istniały też inne pobudki, jakby mimo wszystko wolała znaleźć inne rzeczy, mniej dobitne.
    Przez chwilę się wahała, potem zobaczyła pewne światełko. Dzisiaj miała naprawdę ciężki dzień, a przecież dawno z nikim nie rozmawiała na ten temat.
    - To nie tak, że on jest jakiś... Niebezpieczny - wytłumaczyła, nie chcąc, by została źle zrozumiania. - Tylko w pewnych sytuacjach tylko on się liczy. Nie pozwala na działanie kogoś innego. - Westchnęła, unosząc lekko kącik ust do góry. Nie uważała się za ofiarę. Wiedziała, że mogła gorzej trafić. Tylko wspomnienia trochę bolały, był też ciągle ten zawód i rozczarowanie życiem. W końcu nie tak miało to wyglądać, nie tego oczekiwała. Nie wyobrażała sobie życia usłanego różami, oboje w końcu mieli momentami stresującą pracę. Ale chyba nie chciała aż tak dużo, prawda?
    - Wypiłabyś ze mną kawę? - Spytała swobodnie, trochę nagle, ale bez żadnej nachalności. Ot tak, ludzie piją ze sobą kawy przecież, więc czemu i nie teraz.

    Camille

    OdpowiedzUsuń
  30. [Teraz to ja miałam lenia jak stąd do Kambodży. Nie wyślesz mnie na drzewo, jeśli zacznę w najbliższym czasie? ;D]

    Lilianne

    OdpowiedzUsuń