A kiedy śnieg przestanie prószyć, to Monty na spacer ruszy.

Blog zawieszony

Po przeprowadzeniu ankiety większością głosów wygrała opcja zawieszenia bloga. Oznacza to, że autorzy mają możliwość dalszej gry i zapisów, ale administracja — za wyjątkiem wysyłania zaproszeń i wpisywania do listy bohaterów — nie będzie angażować się w życie bloga. Z tego samego powodu zakładka Organizacyjnie na czas zawieszenia bloga zostaje usunięta. Raz jeszcze dziękujemy za Waszą obecność i życzymy Wam wszystkiego, co najlepsze.

nie istnieję & latessa

Kalendarz

16/02/14 Otwarcie
16/02/14 Nowy mod
22/02/14 Wydarzenie: Burza Śnieżna – link
24/02/14 Odejście moda
26/02/14 Nowy mod
19/04/14 Wydarzenie: Mecz Hokeja – link
02/07/14 Nowy szablon
07/07/14 Wydarzenie: Kto zabił? – link
20/07/14 Odejście moda
23/07/14 Nowy mod
29/08/14 Zamknięcie
24/12/15 Reaktywacja
25/12/15 Nowy admin
28/12/15 Wydarzenie: Kolacja wigilijna – link
29/06/15 Nowy nagłówek
09/10/16 Wydarzenie: Deszcz i wichura - link
28/11/16 Nowy nagłówek
10/12/16 Wydarzenie: Uratuj święta! - link
04/01/17 Wydarzenie: Psi zaprzęg - link
28/01/17 Wydarzenie: Słodka Walentynka - link
04/02/17 Nowy szablon
27/03/17 Wydarzenie: Mount-ipedia - link
21/04/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap I - link
01/05/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap II - link
02/05/17 Nowy nagłówek
17/09/17 Wydarzenie: Spływ kajakowy - link
02/02/17 Nowy szablon
14/02/17 Wydarzenie: Poczta walentynkowa - link
07/07/18 Zawieszenie

Camille Manon Levittoux

27 lat • piekarz
calm lamb big shot friendly bear

Urodzona w Churchill, ale szybko wywieziona do wielkiego świata przez matkę, uciekającą od byłego męża, który wcale jej nie gonił. Wychowana na samodzielną, ambitną kobietę z kulinarną pasją, której nie da w sobie stłamsić. Broniła jej nawet kosztem małżeństwa z mężczyzną nie lubiącym konkurencji. Po tej bitwie, weszła na wojenną ścieżkę z matką, która nie może jej wybaczyć tego czynu. Były mąż wkrótce po rozwodzie został właścicielem kilku francuskich restauracji. Zamiast łagodzić sytuację, dolała oliwy do ognia i wyjechała do ojca. Matka uważa to za zdradę, Camille za słuszną decyzję. Została tak wychowana, by robić to, co uważa za słuszne. I chociaż nagle rzuciła karierę w gastronomii, rezygnując z wielkiej szansy, nie czuje się z tym źle. Uśmiecha się na widok ojca, który czasami przypatruje się swojej córce, wykonującej jego ukochaną pracę. Z dumą codziennie rano włącza piece i pomimo wycieńczenia, które czasami doskwiera, wie, że zrobiła dobrze. Nie miała bliskiego kontaktu z ojcem, z którym dzieliła ją zbyt duża odległość. Dlatego na wieść o jego postępującej chorobie, uciekła do Mount Cartier, rzucając tak naprawdę wszystko. Odpuściła ostatnie walki rozwodowe, zrezygnowała z pracy w prestiżowej restauracji i zostawiła zgorzkniałą matkę. Czy zrobiła to lekką ręką? Nie. Wie, ile pracy włożyła, by osiągnąć taki poziom i jak to wszystko łatwo może teraz zaprzepaścić. Wie, że piekarnia jest poniżej tego wszystkiego. Wie również, że czas to nie zabawka, a ludzie nie są wieczni.

POWIĄZANIA

{CHĘTNI MILE WIDZIANI}

__________________________________________
Witam :) Mam nadzieję, że Camille przypadnie do gustu i życzę miłego wątkowania.

82 komentarze:

  1. Cześć. Bardzo zgrabnie ujęta postać, ale najbardziej z tego wszystkiego podoba mi się zdjęcie. W szczególności oczy. Ale te miodowo-rude włosy też mają swój urok. Tak czy inaczej w całości odbieram Camille całkiem pozytywnie. Witamy na blogu i weny życzymy!

    Johnsee R. / Timothy W.

    OdpowiedzUsuń
  2. [ Dobry :) Rzeczywiście gif jest świetny. Życzę dobrej zabawy (: ]
    A. Lange/K. Grey

    OdpowiedzUsuń
  3. [Głupie pytanie. Oczywiścir, że można liczyć na wątek :3 Jaki to masz pomysł?]

    Julie

    OdpowiedzUsuń
  4. [Bo to taki nietypowy pan grabarz ;) Może Theo pomagałby jej od czasu do czasu z ojcem, hm? Powiedzmy, że znałaby go już wcześniej i teraz tak mu dziwnie by było w ogóle go nie odwiedzać, więc wpadałby czasami. Chyba, że masz jakiś inny pomysł ;)]
    Theoś

    OdpowiedzUsuń
  5. [No oczywiście! Ja na wątkowanie ochotę mam zawsze, niekiedy z pomysłami gorzej, ale to jakoś się zawsze da przeboleć ^^.
    Jakieś propozycje? ]

    Richard.

    OdpowiedzUsuń
  6. [ Hymm, pomysł przedni ;) Już się zabieram za początek, mam nadzieję, że przypadnie do gustu.
    Jak już wcześniej wspominałaś(i idąc na logikę), lepiej będzie, jeśli choć w drobnym stopniu by się znali. Biorąc pod uwagę iż założyłam, że Rich nie jest tutaj od wczoraj.
    W razie jakichkolwiek wątpliwości jeszcze zapytam: jakiej długości wątki preferujesz? ]

    Richard.

    OdpowiedzUsuń
  7. Znów pojął wędrówkę. Patrzył pod nogi na podmokłe, nieco bagienną roślinność- tylko przez moment, wystarczający jednak, by dostrzec zgniłą kępę trawy pod ściółką, a potem spoglądał jedynie przed siebie. Przeskakiwał z jednego większego kamienia na drugi. Wiara to przyjęcie przyciągania ziemskiego jako czegoś oczywistego. Usłyszał to dawien dawna podczas ostatnich zajęć rysunku w liceum. Od tamtej pory cały czas echem odbijały mu się te słowa w głowie. Nie znosił omijać cmentarzyska- niestety przyszło mu nieopodal niego mieszkać. W każdym bądź razie, niezależnie od tego co słyszał, szedł dalej nie oglądając się za siebie.
    Przemierzając las panował znacznie większy hałas niż wówczas, podczas ostatniej jesieni. Wśród trzcin śpiewały rzekotki. Ich piskliwy chór wydał się Richardowi nieco wrogi i obcy. Od czasu do czasu z gardła żaby wydobywał się odgłos przypominający dźwięk szarpanej gumy, a po kilkunastu kolejnych krokach przed nosem śmignął mu cień. Być może to nietoperz?- pomyślał sobie.
    Z ziemi unosiła się mgła. Najpierw delikatnie spowijała tylko stopy, lecz z czasem łydki, by na końcu zamknąć go całego w przejrzystej, białej kapsule. Miał wrażenie, że tutejsze światło jest jaśniejsze i pulsuje w rytm bicia jego serca. Nigdy wcześniej nie czuł tak silnie obecności natury jako siły łączącej w sobie wszystko prawdziwej istoty… Może i nawet rozumnej. HA!
    I wówczas stał już na jezdni powoli ciągnącej się na przód. Na moment zapadła cisza. Dzieciaki z okolicy dawały o sobie znać już od poranka. Chyba ojcowie zabierali swych synów na ryby. Dawno nie mógł zaobserwować tak ogromnego poruszenia wśród mieszkańców- poza oczywiście ostatnim zakończeniu roku szkolnego. Ciągłe wyrzeźbienie ramek dawało się we znaki. Nie mógł patrzeć na sprzęt, a przecież nie skończył krzeseł i drzwi szafek do swojej kuchni…
    Poprawił zsuwający się z ramienia pasek plecaka. Zawahał się, ale ruszył naprzód. Jakby chcąc ukarać się za tę chwilkę słabości. Pchnął drzwi, a jego stopa przestąpiła próg piekarni. Na dźwięk charakterystycznego dzwoneczka przystanął. Zamknął za sobą drzwi i z lekkim uśmiechem podszedł do lady.
    -Czyżby ktoś zapomniał o moich bułkach ze słonecznikiem i sezamem?- zawołał. W jego głosie dało się dosłyszeć lekkie rozbawienie.


    Richard
    [Może być? ]

    OdpowiedzUsuń
  8. [ Dziękuję i również życzę udanego pobytu, bo widzę, że postać jest prawie tak samo świeża jak moja :) Zaproponowałabym wątek, ale nic mi nie przyszło do głowy po przeczytaniu karty :C]
    Giorgina

    OdpowiedzUsuń
  9. [On zawsze chętny do pomocy ;) Byłabym wdzięczna, gdybyś zaczęła. Punktów sobie nałapiesz ;P]
    Theoś

    OdpowiedzUsuń
  10. [ Powiem tak: bilans żywieniowy Antka wymaga poświęceń.
    Gdyby udało mu się trochę zabajerować Camille, mogłaby mu piec na specjalne zamówienie jakieś ultrazdrowe bułki. Wiesz, z otrębami, ziarnami babki płesznik i innymi pierdołami. Levittoux mogłaby go nazywać "dziwnym gościem od otrębów" :D ]
    Anthony Homme

    OdpowiedzUsuń
  11. Richard w końcu zwalczył w sobie chęć przypatrywania się dziewczynie, co wydawało się niepokojąco przyjemne. Wmawiał sobie, że robi to dlatego ponieważ nie ma czym zająć umysły. Skończyły mu się gazety, a radia przecież nie słuchał, gdyż owego nie posiadał. Muzyka była tak samo dziwaczna i niezrozumiała jak wszystko w tych czasach, ale odkrył ostatnio, że piosenki mniej go irytują, gdy nie skupia się zbytnio na zawartej w nich treści. O jakimkolwiek sensownym przekazie nie było tu mowy.
    Denerwowała go jednak ta łatwość przyswajania nowych rzeczy, której zazdrościł innym osobom. Było to coś, czego nie mógł posiąść niezależnie ile by o to się starał.
    -Wiesz co Camille?- zagadnął rozglądając się po pomieszczeniu zagospodarowanym w formie sklepiku. –Bardzo lubię zapach twojego pieczywa, a gdy niosę je do domu od razu chwytam za nuż, aby przekroić je w pół, posmarować świeżym masłem, choć tego nie potrzebują, i połknąć w całości. Są po prostu doskonałe i z każdą kolejną mam ochotę na więcej.- zaśmiał się cicho. –Z pewnością, gdybym miał zostać sam na sam z tymi pysznościami, po niecałej godzince nic by nie zostało. Nawet piece bym Ci wyczyścił- Na chwilę przymkną oczy ze śmiechem na ustach.
    Często jak pracuje do późnych godzin i im bliżej jest świtu, tym bardziej Richard był skłonny zerkać na tarczę zegarka. Dla niego otwarcie owej piekarenki, było jak czekanie na rozpakowywanie prezentów bożonarodzeniowych. Choć teraz tak bardziej się nad tym zastanawiając, nawet te ogromne paczki od cioci z Orleanu nie dało się porównać do tych niesamowitych wypieków. A nie każdy potrafi dobrze zrobić razowe ciasto chlebowe. Tutaj szczerze można by uchylić nisko czoło. Kiedyś próbował (dzięki przepisom w Internecie) samemu zrobić chleb wieloziarnisty. Niestety wyszedł gniot, którego nawet gąbką nie można było nazwać.


    Richard

    OdpowiedzUsuń
  12. [Tak jest dobrze ;)]

    Theodor znał Roberta od dłuższego czasu. W końcu Mount Cartier było na tyle małą mieściną, że trudno było kogoś nie kojarzyć, gdy mieszkało się tu całe życie. Black pamiętał go jeszcze jako mężczyznę w pełni sił, który niekiedy mu pomagał. Teraz przyszedł czas na rewanż i dopóki Camille nie przyjechała, to właśnie Theo zajmował się nim, wyręczając w czynnościach, które sprawiały mu trudność.
    Po tym jak córka Roberta zawitała do miasteczka, grabarz przestał być tak częstym gościem w ich domu. Głupio mu jednak było zupełnie ich zostawić, zdanych na samych siebie. Właśnie dlatego od czasu do czasu potrafił bez zapowiedzi zawitać u nich, by im jakoś pomóc lub po prostu porozmawiać ze swoim kolegą, którym stał się dla niego pan Walsh mimo dzielącej ich różnicy wieku.
    Wchodząc do domu przez piekarnię nie spodziewał się tego, że powita go kłótnia. Zazwyczaj głośny dzwoneczek został całkowicie zagłuszony, co pozwoliło Theodorowi dostać się do środka niepostrzeżenie.
    - Robercie, jak widzę siły w ogóle cię nie opuściły skoro masz tyle energii by stać tu i wykłócać się o głupoty - powiedział z rozbawieniem, opierając się o próg. Tym samym zwrócił na siebie uwagę rodziny, która pochłonięta własnymi sprawami w ogóle go nie dostrzegła. Gdyby w Mount Cartier było mniej spokojnie, ktoś bez problemu mógłby się tu włamać i coś ukraść. - Już się tak nie bulwersuj i zejdźmy na dół. Wypijemy coś sobie i pojęczysz na to, jak to siedzisz pod kobiecym pantoflem - uniósł do góry kącik ust, po czym podszedł do mężczyzny i zarzucił sobie na szyję jego rękę. - Nawet nie protestuj, dobrze wiem, że gdybyś miał zejść sam, zajęłoby to wieki - przewrócił oczami i ruszył w dół schodów. - I dzień dobry, Camille, wybacz mi moje maniery - odwrócił się w stronę dziewczyny i puścił jej oczko.

    Theoś

    OdpowiedzUsuń
  13. [ Bardzo proszę - zacznij. Ledwo co wróciłam do pisania, a już mam do zmontowania chyba trzy wątki :< ]
    Anthony Homme

    OdpowiedzUsuń
  14. [ No taki mini bagaż doświadczeń ma, ale która osoba przy trzydziestce jakiegoś by nie miała? Dzięki za komentarz. Co prawda chwilowo nie mam pomysłu żadnego na wątek między naszymi paniami, ale jak tylko na coś wpadnę, to napiszę! ]
    Vivian Vickers

    OdpowiedzUsuń
  15. [ Natalie nigdy by nie wróciła gdyby miała za co żyć w wielkim mieście, ale niestety wyszło jak wyszło i córa marnotrawna powróciła na łono rodziny. Jestem jak najbardziej chętna na wątek, ale nic nie przychodzi mi do głowy, a raczej nie chciałabym żeby wszystko opierało się na tym, że znają się tylko i wyłącznie przez to, że Natalie kupuje u niej bułki, a nic innego nie wpadło mi do łba :C]
    Natalie Carter

    OdpowiedzUsuń
  16. Anthony, jako jeden z niewielu w Mount Cartier, nie interesował się kompletnie najnowszymi plotkami na temat czyjegoś zdrowia. Było mu czysto obojętne, kto akurat zachorował, kto ubrał za krótką spódnicę do kościoła, a kto potknął się na nierównej drodze i podał "burmistrza" miasteczka do sądu (o ile nie przyszedł wtedy po poradę do prawnika). Żył własnym życiem, a nie czyimś i to pozwalało mu zachować całkowitą obojętność wobec mieszkańców miejscowości, w której mieszkał już od ponad dziesięciu lat. Zawsze wysłuchiwał informacji, które miały mu do przekazania panie sprzedające jajka, ale zazwyczaj wypuszczał je drugim uchem.
    Przychodził do piekarni głównie po to, żeby kupić chleb. Rzadko tu zaglądał, dlatego nie kojarzył za specjalnie nowej pani, która się pojawiła tam całkiem niedawno; w pieczywo zaopatrywał się głównie w Churchill, gdyż tam jadali coś prócz pszennych bułek. Homme nie miał ochoty żywić się tylko i wyłącznie takimi wypiekami, więc gdy tylko jeździł po większe zakupy do miasta obok, od razu zapewniał sobie dwudniowy zapas razowego pieczywa.
    Dziś postanowił wstąpić na zakupy tuż po porannym bieganiu. Ochłonął nieco przed wejściem, poprawił już suchą koszulkę, po czym wkroczył do środka. Nawet nie spodziewał się, iż zostanie od razu zasypany taką ilością słów; jeszcze nie do końca rozbudzony (chociaż po takiej rozgrzewce już powinien być całkiem trzeźwy), nie bardzo pojmował, po co tyle trajkotać do zmęczonego klienta, który na pewno o tyle wyrazów naraz nie prosił.
    - Razowy? - spytał cicho i dosyć chłodno, wiedząc, iż znajdzie to co najwyżej kilka ziarenek słonecznika na całkowicie białym chlebie. Co prawda, chleb to chleb, nie należało nad nim wybrzydzać, ale Anthony mimo wszystko wolał jego brązową odmianę. Nie sądził jednak, by nagle w tej piekarni pojawiło się to, czego oczekiwał. Chyba tutejsi piekarze nie potrafili wypiec podobnego wyrobu.

    OdpowiedzUsuń
  17. Wszystko zaczęło się kilka lat wcześniej, w pełni wiosny 1996 roku. Richard skończył osiemnaście lat i wśród niekończących się godzin nauki i obowiązków domowych(jako nastolatek zajmował się zarówno mieszkaniem jak i młodszą o dziesięć lat siostrą), znalazł czas na wprawianie się w rzemiosło, a co za tym idzie odwiedzanie w warsztacie partnera maki. Takie zapychanie sobie wolnego czasu doprowadziło, że zaczął przekraczać granice tego, co można by nazwać zadatkiem na stolarza. Gdy osiągnął pełnoletniość*, rysowała się przed nim błyskotliwa kariera i praca w znanej i renomowanej firmie architektonicznej. Projektowano tam nowe, a także restaurowano stare pomieszczenia. Jego jednak nie interesował luksus, świętowanie, czy ta ‘kariera’, o której tak głośno się mówi… Cel, jaki mu przyświecał był przyziemny dla normalnego człowieka. Skupiał się na doskonaleniu warsztatu nie myśląc jak na razie o niczym innym prócz drewnie, lecz największą przyjemność sprawiało mu ukończenie projektu, a co za tym idzie- ujrzenie zadowolonego uśmiechu na twarzy zleceniodawcy. Wtedy wiedział, że robi naprawdę coś!
    Nie nazywał się królem rzemiosła trudniącym się w owej dziedzinie, ale niewątpliwie uważał, że Panience należy się ogromne uznanie za jej kunszt i trud, który wkłada w swą pracę każdego dnia. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego ile musi tak naprawdę poświęcić- wielokrotnie przez kaprysy klientów, którzy nie cierpią na nadmiar błyskotliwości. Cóż, on nigdy nie przejmował się ostracyzmem mieszkańców, a nawet uważał do za dobroczynny, ponieważ przynosił odosobnienie, które sprzyjało twórczemu duchowi i pozwalało skierować talent w swoją robotę. Niekiedy wcale nie mającej końca…
    Zmierzył stojącą przed nią panienkę, z resztą nieco umorusaną mąką. Wcale mu to nie przeszkadzało, uważał to nawet za coś nieodłącznego przy owym zajęciu. -Camille, czy mógłbym obejrzeć miejsce twojej pracy? Wydaje mi się, że problem nie znajduje się w twoich ramionach, uwierz mi- Sceptyczne nastawienie kobiety od razu zostało przez niego zauważone. Zapewne stwierdziła, że jest jakimś niedorozwojem, bo niby co ma otoczenie robocze do towarzyszącemu jej bólowi w barkach?
    Przechodząc przez część sprzedażową i wkraczając do miejsca głównego wyrobu od razu rzuciły mu się w oczy masywne, stare piece. Będąc małym chłopcem miał możliwość zobaczenia kilka takich w swoim starym miejscu zamieszkania. Nieopodal bloku, w którym mieszkał znajdowała się duża piekarnia, gdzie podobne stały. Zaprzestał oglądanie starego sprzętu, który niewątpliwie miał swoją własną historię, a przeszedł do stołów, przy których blondynka ugniatała ciasto i od razu zrozumiał skąd biorą się Jej dolegliwości. Meble były idealnie wytworzone dla niego, nie dla niej… -Prawdziwym problemem nie jest zmęczenie- uśmiechnął się lekko. Uklęknął jak lekarz oglądając materiał, z którego wytworzone jest stanowisko Jej pracy. - Moim zdaniem powinienem obniżyć go o minimum dziesięć, piętnaście centymetrów, ale lada i jej nogi są naprawdę wiekowe… Gdybym zabrał się za jego skracanie zapewnie zacząłby się łamać i kruszyć pomimo, że materiał niewątpliwie jest trwały, gdyż to nie sklejka wiórowa.- Wyprostował się otrzepując kolana z rozsypanej na posadzce mąki - O wiele taniej wyniesie Cię nowy stół, który zrobię w o niebo krótszym czasie. Mam nowego dostawcę w Churchill, a więc zrobiłbym blat byłby częściowo marmurowy, a częściowo drewniany. Kilka razy robiłem już meble dla piekarzy i z tego co kojarzę na kamiennych stołach dobrze wyrabia się niektóre rodzaje ciast… niestety na tym moja wiedza odnośnie piekarnictwa się kończy- Zaśmiał się cicho rozpinając bluzę, gdyż wewnątrz pomieszczenia było naprawdę gorąco. A on uważał, że u niego jest gorzej w czasie używania maszyn.

    Richard

    OdpowiedzUsuń
  18. [Ha! Wiedziałam jak trafić w kobiece gusta *,* po prostu Evans robi swoje <3
    Dziękuję baaardzo za miłe słowa. Michael to po prostu Michael i nie precyzowałam dokładnie jaki on jest bo trzeba go poznać podczas wątkowania. A jeśli chodzi o wątek z Tobą to bardzo chętnie; muszę poznawać nowych ludzi bo chłopak dostanie w głowe zamknięty w czterech ścianach.
    Ogólnie to ten mieszka teraz u swojego przyjaciela Adama B. bo żona wywaliła go z domu kiedy wrócił z misji i teraz wszyscy myślą, że zmienił orientacje i przerzucił się na facetów ;< (to by było okropne, bo facet by się marnował) no i może jakoś to poruszymy w rozmowie. Cam kojarzy M bo kiedyś często chodził do niej po świeże bułeczki można też dodać takie powiązanie, że jest ona jego przeszywaną kuzynką; nie wiem takie coś mi wpadło do głowy; jakieś dziwne więzy krwi. No i powie kuzynowi co ludzie o nim gadają itp. Hm..?]
    Wolfgang

    OdpowiedzUsuń
  19. [ Mi odpowiada. Mogą być bliskimi przyjaciółmi, a jej ojciec mógłby być nawet chrzestnym Natalie. Camille mogłaby wracać, któregoś dnia z pracy i zastać przy stole Carter, której nigdy nie poznała. Natalie przyszłaby w odwiedziny, bo uważałaby, że on jeden nie będzie jej osądzał i zrozumie...Ewentualnie właśnie ten obiad, chociaż Natalie raczej unikałaby takich rodzinnych spędów, na których byłaby nieustannie osądzana]
    Natalie Carter

    OdpowiedzUsuń
  20. [Pomysł z zaproszeniem Majkela do domu bardzo mi się podoba :)
    Wujaszek pewnie będzie chciał usłyszeć duuużo o wojnie! ;o
    Czekam na rozpoczęcie, życzę weeny!]

    OdpowiedzUsuń
  21. [Że karta nie jest zła to wiem, bo bardzo złej bym nie opublikowała, ale nie zawiera też tego co chcę. Zwykle po kilku dniach przechodzą karty metamorfozę i przypominają bardziej moje wyobrażenia, więc mam nadzieję, że w tym wypadku też tak będzie^^
    Sensownego pomysłu to także nie mam, szczególnie że Camille wychowywała się poza skrawkiem ziemi, do którego Essi przywiązana jest od urodzenia. Szanse na to, że spotkały się na jakiejś wyprawie w Kenii też są bardziej niż zerowe, a znajomość z jej mężem nie wchodzi w grę. Chociaż są marne możliwości, żeby ktoś z rodzeństwa Essi znał męża Camille a co za tym idzie także ją, gdy już byli prawie rozwiedzeni, ale wtedy też nie wiadomo w którą stronę to pociągnąć, bo mogłaby nie polubić Ess jak dowie się że to siostra Paulien czy kogoś innego z tej zwariowanej czwórki albo przeciwnie mogłaby Ille wspierać ją w tworzeniu frontu "nie potrzebny mi mąż". Na pewno Essi mogłaby wpadać po bułki albo wyjątkowo wcześnie przed pójściem do pracy, albo wyjątkowo późno czyli jak już sobie wieczorem by przypominała, że coś z ojcem powinna zjeść na kolację, a zapasy dwudniowe skończyły się dwa dni temu. Tylko nie wiem czy damy radę z tego pociągnąć dłuższy wątek.
    I czy to Natalia Vodianova na gifie?]

    OdpowiedzUsuń
  22. [Uwielbiam ją i wiedziałam, że kojarzę. :DD
    Oni są bardzo elastyczni, cała ustatkowana czwórka i tak jak Francja mogłaby się u kogoś przewinąć w życiorysie tak kuchnia to nigdy nie była mocna strona rodziny Ille, nie od strony ojca, a cała rodzinka wdała się w tym wypadku w tego rybaka. Więc chyba nie ma co na siłę szukać, może jak pogrzebię bardziej w historii Essi to znajdę coś ciekawego i wtedy przyjdę z pomysłem. Albo poczekamy, aż Ille nabawi się jakiegoś urazu i uzna, że czas najwyższy zabrać się za spokojniejszą robotę.]

    OdpowiedzUsuń
  23. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  24. [My z Theosiem chętnie wepchamy się w powiązania, do siebie też zapraszamy ;)
    Zaniedbałam go chwilowo, ale już wracam.]

    Potrafił być na tyle uparty i walczyć o swoje, że nie bał się stanąć przeciwko Robertowi. Już nie raz kłócił się z tym mężczyzną, chociaż wynik tych starć bywał różny. Nigdy jednak nie mieli sobie czegoś za złe i nie kończyło się wielkim obrażaniem na siebie. Nie chcieli być jak jedna z najsłynniejszych miasteczkowych par. Dwóch mężczyzn, którzy dziesięć lat temu pokłócili się o kobietę. Zostawiła ich obu, wychodząc za mąż za przejezdnego aktorzynę, natomiast panowie po dziś dzień nie doszli do zgody. Zdaniem Blacka i pana Walsh'a powinni usiąść razem, wypić po piwie oraz ponarzekać na to, jak ich obu wykiwała.
    – Robercie, chyba jesteś jedyną osobą w Mount Cartier, która ma takie zdanie. Większość na siłę stara się mnie uszczęśliwić i odprowadzić do ołtarza – uśmiechnął się z rozbawieniem. Cieszył się, że jego własnej matki nie było na miejscu. W przeciwnym razie już dawno wykopałaby go z domu i kazała żyć na własny rachunek, dopóki nie pokaże jej wnuków. Ewentualnie zaprowadziła do pastora z pierwszą lepszą niezamężną sąsiadką. Co za kobieta. – Ale uwierz mi, Camille jest wspaniała, a samotny nie chciałbyś być. Mówiłeś mi to nie raz, więc nie próbuj się wykręcać, uparty ośle – nie bał się odpyskować mężczyźnie. Był on dla niego bardziej jak kumpel niż starszy pan, którego powinien darzyć szacunkiem.
    Pomógł Robertowi usiąść na miejscu wskazanym przez jego córkę, po czym sam zajął jeden z foteli. W ich rodzinnej piekarni zawsze czuł się wyjątkowo - te wszystkie zapachy, dotknięcie tradycji i nasycenie wzroku stojącymi przed nim pysznościami.
    – Mogę kupić bułkę? A najlepiej z dziesięć na raz – spytał w pewnym momencie, wbijając wzrok w piec, w którym właśnie wyrastały świeże bułeczki. Dopiero teraz uświadomił sobie, jaki był głodny. Całe szczęście, że jego brzuch nie zaczął wygrywać marszu, bo na dodatek zrobiłoby mu się wstyd.

    Theo

    OdpowiedzUsuń
  25. Tak, dostarczanie podstawowej żywności dla całego miasteczka można było chyba nazwać już całkiem sporą odpowiedzialnością. A jeszcze większą stanowiło zadowolenie wszystkich klientów - a Anthony wiedział, że skoro nie było już tego starszego, w miarę miłego pana, którego lepiej nie trzeba niepokoić jakimiś kilkoma bułkami na zakwasie, to mógł sobie pozwolić na targowanie się w tej sprawie z jego córką.
    Co prawda, rzucił wzrokiem na to, co mu podsunęła Camille, ale cóż - tylko omiótł pieczywo spojrzeniem, decydując, iż dziś pewnie je weźmie, jednak następnym razem wolałby otrzymać coś jeszcze bardziej przystosowanego do jego potrzeb. Być może stanowił sztampowy przykład kompletnie upierdliwego klienta, jednakże tak przyzwyczaił się do wspaniałych, pełnoziarnistych bułek z Churchill, że białe wypieki nabywał tylko w ostateczności.
    - Tak, wyglądają apetycznie - przyznał automatycznie, ale jakoś niezbyt przekonująco. - A nie ma tu nigdy niczego... no, załóżmy, że na zakwasie?
    Każdy wiedział, że najlepsze pieczywo powstawało nie na drożdżach, nie na spulchniaczach, lecz na odpowiednio "wyhodowanym" zaczątku. Homme gustował w podobnych wypiekach, dlatego też teraz postanowił pertraktować z panią na temat wykonywania podobnego zamówienia tylko dla niego. Zresztą, uważał, że inni mieszańcy Mount Cartier też przekonaliby się do podobnych wyrobów.
    Byle tylko kobieta nie zagadała go na śmierć, bo wtedy zwyczajnie się wycofa i po prostu będzie kupował zapas pieczywa w Churchill, a następnie zwyczajnie go mroził.

    [ Przepraszam, że tak krótko, ale totalnie nie wiedziałam, co mam pisać :< ]

    OdpowiedzUsuń
  26. [Możesz zrobić z niego przyjaznego misia. Co Ty na to, żeby się przyjaźnili i pomagali sobie w potrzebie? Na razie zaczęłybyśmy od tego, a później jeszcze się zobaczy ;)]

    Przyzwyczaił się już do narzekań Roberta. Mężczyzna lubił sobie pojęczeć na wszystkich dookoła. Taka już była jego natura, która wywoływała uśmiech na twarzy Theodora. Na niego zresztą również potrafił powiedzieć kilka niemiłych słów. Szczególnie, gdy Black zalazł mu za skórę, co również się zdarzało.
    – Tylko, żeby nie było za późno – powiedział z melancholijnym uśmiechem. Nie słyszał historii Camille i jej byłego męża. Jednak z tych wszystkich skrawków wypowiedzi, śmiało mógł wywnioskować, że nie był to najlepszy facet pod słońcem. Nie zawsze można było mieć szczęście, chociaż szkoda, że akurat zdarzyło się to tak miłej kobiecie.
    – Gdyby los chciał, miałbym już żonę i dzieci, Robercie. Zapewne żyłbym także poza Mount Cartier, ale nie wszystko idzie po naszej myśli – wzruszył ramionami, po czym skinął głową i uśmiechnął się szeroko do Camille w podziękowaniu za herbatę. Upił łyk z kubka. Wspaniała, nawet tak słodka, jak lubił. – Naprawdę dostanę coś gratis? Z chęcią wezmę – powiedział z rozbawieniem.
    Piekarkę poznał całkiem niedawno, jednak już na samym początku sprawiła wrażenie sympatycznej istoty. Z czasem tylko polepszyła u Theo opinię o sobie. Zapewne utknięcie w Mount Cartier z chorym ojcem nie było szczytem jej marzeń, a mimo to potrafiła zachować pogodę ducha i obdarzyć Blacka uśmiechem nawet w deszczowy, pochmurny poranek.
    – Słyszeliście ten hałas? – zapytał w pewnym momencie Theodor. Brzmiało, jakby ktoś uderzał w drzwi, jednak nie przypominało to pięści człowieka, szczególnie, że towarzyszyło temu dziwne drapanie. Mężczyzna odstawił kubek i podniósł się z miejsca. Wyjrzał przez okno, żeby zobaczyć, kto jest intruzem. – Em... – zawahał się, zerkając w stronę rodziny, u której gościł. – Chyba renifer wszedł do waszego domu. A myślałem, że czas, kiedy je przeganialiśmy dawno minął – pokręcił głową, zasłaniając okno z powrotem firanką.

    [Mam nadzieję, że nie gniewasz się z powodu takiego urozmaicenia ;)]
    Theo

    OdpowiedzUsuń
  27. [Zapewne dzisiaj niestety już nie odpiszę, jednak chciałam poinformować, że Camille znalazła się w powiązaniach. Miłego wieczoru życzę! ;)]
    Theo

    OdpowiedzUsuń
  28. Jeśli miał być szczery, to widok renifera wchodzącego do domu, a raczej starającego się do niego dostać, nie był całkiem normalny. Pamiętał, że kilka lat temu zdarzały się takie przypadki. Pomagał wtedy ojcu, ale to głównie Black senior zajmował się przepędzaniem zwierząt.
    – Wydaje mi się, że jest całkiem duży – powiedział, przyglądając się z uwagą zwierzęciu. Starał się przywołać w pamięci, co mogą jeść takie renifery. W końcu ktoś musiał go przegonić.
    – Macie tutaj jakąś deskę, krzesło, czy cokolwiek? Wypadałoby zablokować drzwi. Jednak obstawiam, że to go nie usatysfakcjonuje, wygląda na dosyć ciekawskiego i upartego – zaczął rozglądać się po pomieszczeniu. W kuchni jedynym przedmiotem nadającym się do barykady była łopatka do wyjmowania pieczywa, lecz Theodor wątpił by długo wytrzymała. Po chwili Robert wskazał mu ręką korytarz. Black ruszył w tamtą stronę, zerkając co jakiś czas przez okno na zwierzę. Drzwi trzeszczały już głośno, a i zawiasy powoli puszczały.
    W końcu znalazł jakąś belkę. Całkiem możliwe, ze była na opał. Zablokował drzwi, przez które zwierzak nadal starał się dostać. A podobno przyjaciele św. Mikołaja to takie łagodne stworzenia.
    – Już wiem – wymamrotał pod nosem, po czym wpadł do kuchni. Stanął przed Camille, uśmiechając się głupkowato. – Jabłka. Macie jakieś? Przypomniało mi się, że ojciec traktował je jako przynętę. Może złapie się na to i uda mi się go odprowadzić do lasu.

    Theo

    OdpowiedzUsuń
  29. Gdyby ktoś powiedział mu poprzedniego dnia, że zostanie pogromcą reniferów - w życiu by mu nie uwierzył. A jednak, to się właśnie działo. Theodor obserwował zwierzę przez okno, czekając aż Cami poszuka jabłek. Słyszał kiedyś, że lubią te nieco bardziej zniszczone. A może wyczytał to w internecie? Jeśli tak, to mogli mieć problemy i to całkiem spore.
    – Zostawiasz mnie z tym samego? – uniósł brew do góry, jednak po chwili przełknął ślinę i skinął głową. A co, był mężczyzną, poradzi sobie! – Dobra, niech będzie.
    Właśnie w tym momencie natarcia renifera sprawiły, że belka pękła na pół. Mężczyzna spojrzał na drzazgi porozrzucane po podłodze.
    – Tego nie przewidziałem – złapał jakąś włóczkę z koszyka przy szafce (nie wnikał, kto ma w tym domu takie hobby), by następnie zebrać kawałek z pozostałości belki. Przywiązał do niej prowizoryczny sznurek, a do sznura jabłko. – Tak dla bezpieczeństwa – poinformował dziewczynę, po czym wyszedł tylnymi drzwiami. Zdążył przyciągnąć uwagę zwierzęcia zanim wdarło się ono do domu, forsując po drodze przeszkodę w postaci drzwi.
    – Hej, maleńki - skrzywił się sam na ten dobór słów, ale nie mógł tego cofnąć. Zresztą, renifer zapewne nawet go nie zrozumiał. – Patrz, co tu dla ciebie mam – pomachał zachęcająco jabłkiem na sznurku, uśmiechając się przy tym szeroko. Nim się spostrzegł, stworzenie odgryzło kawałek owocu. – Cami! Mamy problem! Przynieś mi jeszcze jakieś jabłko – krzyknął, odsuwając się od renifera. Kto by pomyślał, że aż tak mu posmakuje?

    Theo

    OdpowiedzUsuń
  30. Musiał wyglądać idiotycznie, biegając z nadgryzionym jabłkiem na sznurku. Jednak to nie to było w tym momencie jego zmartwieniem. W końcu nie był modelem na wybiegu, miał się zająć przepędzeniem renifera z domu, co jak na razie średnio mu wychodziło.
    – Rób co chcesz – powiedział, wpatrując się w ślepia bestii. Co prawda renifer wydawał się łagodny, dopóki Theodor nie zamachnął się owocem. Wtedy wydał z siebie dziwny dźwięk, który nieco przeraził mężczyznę. On się bardziej boi Ciebie... Nie, on kocha to jabłko... Już sam nie wiedział, czy powinien się bać, czy nie.
    – Wiesz co? Jakoś mi tak raźniej, gdy stoisz obok – powiedział, spoglądając na dziewczynę. W tym czasie renifer zdążył przyczepić się do jabłka na sznurku i je zjeść. – Teraz wydaje się całkiem przyjazny, ale wolałbym nie ryzy... – oczy Theodora rozszerzyły się, kiedy spojrzał w stronę lasu. Stał tam towarzysz ich obecnego "kumpla". – Nie wiem, ale leć po sól. Może podziała – renifer wpatrywał się w nich, niuchając dookoła. Chyba wyczuł drugie jabłko, które Black wziął od Camille. Zaczął je przywiązywać do sznurka i iść w stronę lasu, starając się nie kierować do drugiego zwierzęcia. Ku uldze mężczyzny drugi osobnik po chwili zrezygnował z wątpliwej rozrywki w postaci przyglądania się im i zniknął za ścianą drzew. Theodor zaś mógł doskonale usłyszeć Roberta, który śmiał się na werandzie, obserwując poczynania Blacka. Niedoczekanie jego! Jeszcze uda mu się przepędzić to stworzenie.

    Theo

    OdpowiedzUsuń
  31. [Cześć, dziękuję za miłe powitanie. Skoro mówisz, że znów się odezwiesz, to wierzę Ci na słowo, ale gdybyś jednak nie mogła niczego wymyślić, to daj znać, a postaram się nam coś wykombinować.]

    Kayla

    OdpowiedzUsuń
  32. [Ała, to będzie bolało!
    Okej, jestem za. Postaram się jutro coś zacząć, chyba że Ty masz na to ochotę. :>]

    Kayla

    OdpowiedzUsuń
  33. Pracę na poczcie rozpoczynała około godziny dziewiątej. Była to dość przyjemna robota, jeśli zważyć na fakt, że Kayla nie miała zbyt wielu trudnych obowiązków, z którymi nie potrafiłaby sobie poradzić. Zazwyczaj siedziała za drewnianą ladą i czytając wypożyczoną po drodze książkę, zbijała bąki. Czasem udało jej się zatrzymać jakiegoś przypadkowego mieszkańca na dłużej, by wdać się z nim w niewinną pogawędkę, niemniej jednak przez większość czasu była sama, więc nic dziwnego, że z dnia na dzień coraz bardziej brakowało jej cudzego towarzystwa i beztroskich, niezobowiązujących rozmów. Problem osamotnienia pojawił się dopiero wtedy, kiedy przesiadujący wraz z nią pracownik archiwum poszedł na chorobowe. Od bitych dwóch tygodni Kayla nie miała do kogo otworzyć buzi i z braku laku zagadywała każdego, kto przyszedł odebrać swoją paczkę.
    Właśnie. Odbiór paczek. Niektórzy mieszkańcy Mount Cartier byli najwyraźniej zbyt leniwi, by zgłosić się na pocztę po swoje przesyłki, więc każdego piątkowego popołudnia dwudziestosześciolatka spędzała co najmniej dwie godziny na jeżdżeniu po miasteczku, rozdając pozostałe listy. Tego dnia było dokładnie tak samo. Kayla podniosła się ze swojego plastikowego krzesełka, przewiesiła przez ramię swoją materiałową torbę i czym prędzej schowała do niej jakiś tuzin kopert. Następnie opuściła budynek poczty, zamknęła go na klucz i wskoczywszy na rower, ruszyła „w świat”.
    Była prawie szesnasta, a Kayla nareszcie zmierzała do domu. Choć wciąż mieszkała ze swoim ojcem, nie było jej z tego powodu wstyd. Nie potrafiła zostawić swojego staruszka, bo najzwyczajniej w świecie było jej z nim dobrze. Kobieta wiedziała, że już dawno powinna zacząć żyć na własny rachunek i że już dawno powinna się uniezależnić, ale mimo wszystko z trudem myślała o odejściu od pana Walkera. Za bardzo go kochała.
    Z rozmyśleń o swoim przywiązaniu do rodzinnego domu wyrwał ją nieszczęśliwy wypadek. Jeszcze kilka sekund temu blondynka jechała sobie spokojnie obok drogi w centrum miasta, a potem trach! - natrafiła na jakiś kamień i straciła panowanie nad pojazdem. Zbyt lekko trzymana kierownica skręciła w jedną stronę, koło w drugą, a Walkerówna wylądowała na ziemi, czując, jak ciężki składak uderza w jej plecy.
    Och, porażka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Zawsze zapomnę się podpisać.]

      Kayla

      Usuń
  34. [ Witam, witam! :) Nigdy nie lubię zdradzać wszystkiego na początku - stąd taka karta. Tylko tyle, by można było wymyślić jakiś wątek - nic poza tym ;) A w samych wątkach się rozwijam, spokojnie :)
    Nie chcę zalecieć jakimś banałem, ale na podstawie karty Twojej postaci, do głowy przychodzi mi tylko regularne kupowanie bułek na drugie śniadanie (jeśli da radę, wcześnie rano, jeszcze przed oficjalnym otwarciem sklepu) ]

    OdpowiedzUsuń
  35. [ No wiem, niestety, ale naprawdę, nic innego nie przyszło mi do głowy. Ok, to ja zacznę, a to coś "ciekawego" pozostawiam Tobie :P ]

    Trevor zawsze wstawał o wschodzie słońca, albo i trochę wcześniej. Nie lubił marnować życia na sen, a poza tym, świergot ptaków był dla niego najpiękniejszą muzyką i chyba najlepszym możliwym budzikiem. Z kubkiem kawy mógł sobie w spokoju usiąść na werandzie swojego domku i przyglądać się temu, jak przyroda budzi się do życia. Może to banalne, trochę ckliwe, no i z pewnością nie pasujące do faceta, który na co dzień przerzuca tony drewna, a jego praca wiąże się z niemałym ryzykiem. Ale właśnie tak nauczył się doceniać małe rzeczy. A swoje miasteczko cenił za bliskość natury, ciszę i spokój. Wiedział, że w innym miejscu mógłby się bardziej rozwijać, ale... wyścig szczurów w żaden sposób go nie interesował.
    Każdego dnia przed pracą zachodził do lokalnej piekarni. Nie czekał na jej otwarcie, bo była to już dla niego zbyt późna godzina, tylko przychodził wcześniej i przy okazji pomagał pracującej tam Camille w wyłożeniu towaru na półki. Dla niego nie był to problem, a dla niej mógł być. A że darzył ją sympatią, to potrafił czasem nawet zostać dłużej, niż powinien. I tak było dzisiaj.

    OdpowiedzUsuń
  36. Ledwo co zdążyła zakląć, a już poczuła, jak uliczny żwirek bezlitośnie wbija się w obydwie jej dłonie. Nie potrafiła się poruszyć. Za nic w świecie nie chciała nawet drgnąć. Z kurczowo przymkniętymi powiekami i ułożonym na przedramieniu czołem dość mocno zacisnęła wargi, powstrzymując samą siebie przed żałosnym jęknięciem. Nigdy nie była wytrzymała na ból - łzy w oczach stawały jej już od samego uderzenia się w mały palec u stopy, więc upadek z roweru był dla niej tym, czym dla zwykłego człowieka złamanie otwarte kości udowej.
    Dotyk ciepłych i kobiecych dłoni przywrócił ją do życia. Kayla błyskawicznie rozpostarła oczy i niewiele myśląc, potrząsnęła głową. Przez krótki moment patrzyła na wiszącą tuż nad nią dziewczynę jak na ducha, aż w końcu przełknęła ślinę. Poczuła krew, więc czym prędzej uniosła drżącą dłoń i przyłożyła sobie jej wierzch do ust. Malutka, czerwona plamka zachowała się gdzieś na jej przegubie, więc blondynka automatycznie pomyślała, że musiała rozciąć sobie wargę.
    - N-n-nie… - bąknęła po chwili i podnosząc się do siadu, rozejrzała się za swoim składakiem. Była otumaniona i zdezorientowana, a kiedy zerknęła na powbijane w ręce kamyczki, zrobiło jej się słabo. Całe dłonie, przedramiona i łokcie. - Rety… - szepnęła do swoich kolan. Serce biło jej jak oszalałe, a twarz niespodziewanie pobladła. Dopiero teraz Kayla poczuła tępy ból pod lewą łopatką. To pewnie tam wbiła się jej rączka od kierownicy i to pewnie tam będzie miała ogromnego siniaka. - Cholera.
    Nie przeanalizowała tego, co zamierzała zrobić. Po prostu wytarła ręce o spodnie i syknęła, czując, jak każda ranka zaczyna piec ją jeszcze bardziej.
    W tej chwili myślała tylko o jednym - że jest kompletną kaleką, która nie potrafi bezpiecznie wrócić do swojego domu. Świetnie. Tyle razy jeździła tą przeklętą drogą, tyle razy omijała wszystkie dziury oraz kałuże, tyle razy… Szlag trafił jej szczęście!
    Uniosła głowę i raz jeszcze spojrzała na klęczącą obok niej kobietę. Niepewnie wyciągnęła w jej stronę dłoń, chwyciła ją za ramię, otworzyła usta i poruszyła nimi bezgłośnie. Chciała poprosić ją, by pomogła jej wstać, lecz żaden dźwięk nie wydobył się z jej krtani.

    Kayla

    OdpowiedzUsuń
  37. [ Zgłaszam się do Ciebie z nadzieją, że po prawie dwóch tygodniach przyjmiesz jeszcze mój odpis :< Jutro w nocy będę się zabierać za odpowiedzi - chcesz jeszcze prowadzić poprzedni wątek czy mam wynagrodzić nieobecność i myśleć nad nowym? ]
    Anthony Homme

    OdpowiedzUsuń
  38. [ Oczywiście! :P ]

    Trevor dobiegał już trzydziestki. Niektórzy w tym wieku jeszcze nie zdążyli się wyszumieć, inni już zakładali rodziny, a on... z natury był raczej spokojny, opanowany. Ale nie nudny, a przynajmniej tak mu się wydawało. Miał po prostu poukładane w głowie, starannie dobierał sobie towarzystwo, chociaż rozmawiać potrafił z każdym, tylko nie zawsze chciał. Był odpowiedzialny, bo tego wymagała od niego praca. Ale dzięki tym wszystkim cechom, czuł się bezpiecznie w towarzystwie samego siebie. Bo choć czasem miał napady wściekłości, to nigdy nie okazywał swoich emocji w obecności osób trzecich.
    Przez to swoje ogólne opanowanie, nie szalał po nocach, ani nie szlajał się z nie wiadomo kim. Owszem, co wieczór wychodził do baru, ale nie wypijał więcej niż cztery, pięć piw. Potem grzecznie wracał do swojego domku, nawet jeśli przejezdne, często piękne kobiety, chciały zatrzymać go na dłużej. Był specyficzny. Jedno-nocne przygody przestały go kręcić w momencie, gdy zaczął pracować. Ale dzięki temu nie zawracał sobie głowy pierdołami.
    Trevor lubił takie swoje małe codziennie rytuały. Kawa, zimny prysznic, pomoc Camille w piekarni... tak, to też stało się już jego rytuałem. Zawsze witał ją z szerokim uśmiechem i na dzień dobry podjadał jedną, bądź dwie bułki, nim zabierali się do pracy. Nie mógł się powstrzymać, a unoszący się dookoła zapach nie ułatwiał mu opanowania głodu.
    - Dzień dobry! - uśmiechnął się szeroko, gdy zobaczył dziewczynę. - Nie marnuj tyle mąki - wskazał głową na jej czoło i zaśmiał się. Oparł się plecami o blat i przyglądał się kobiecie w oczekiwaniu na wytyczne.

    OdpowiedzUsuń
  39. [A dziękuję bardzo, przyda się no i dziękuję za miłe słowa, o.
    Piosenka zgadzam się, cudowna, powinna być takim mini hymnem każdej dziewczyny. Przynajmniej refren!]

    Norah

    OdpowiedzUsuń
  40. [Pani na gifie ma po prostu zniewalającą urodę, idealna! Owszem, karta Cathy skromna, ale nie lubię od razu wszystkiego z góry zakładać. Mam jednak nadzieję, że znajdziemy jakiś punkt wiążący między naszymi postaciami ;)]

    Cathleen

    OdpowiedzUsuń
  41. Być może wyrachowanie Anthony wyniósł z sądu, bo taka cecha bezpośrednio łączyła się z jego zawodem. Kiedy reprezentował kogoś przed sądem, musiał stać się chociaż trochę bezwzględny, gdyż inaczej wszyscy inni prawnicy przerobiliby jego argumenty na mokrą papkę. Być może brakowało mu specyficznej atmosfery rozprawy - bo tutaj, w Mount Cartier, nie spotkał się jeszcze z sytuacją, gdzie musiałby kogokolwiek bronić, prawie wszystko kończyło się ugodą - ale dla swojego dobra i bezpieczeństwa wolał nie brać udziału w żadnym poważnym postępowaniu karnym. Między innymi dlatego zdecydował się zostać w tej małej mieścinie już na zawsze; nikt nie mógł tu za łatwo do niego dotrzeć.
    Odczuł ten profesjonalny chłód, ale nie zraził się w ogóle podejściem Camille do jego osoby. Przyzwyczaił się do tego, że gdy on reagował nieco mniej ciepło, ludzie także rezygnowali z naturalnego ciepła i zastępowali je uprzejmością. Anthony nie potrafił czasem wykrzesać z siebie ani jednej gorącej iskierki, a co dopiero rozgrzać swoich słów. Musiałby się wysilić, by móc załatwić sprawę z bułkami w nieco łagodniejszy sposób. Mimo wszystko zdobył się na całkiem przyjemny uśmiech, tym razem pozbawiony wszelkiej ironii.
    - Przed chwilą jeszcze wydawało mi się, że chętnie ucięłaby sobie pani z kimś pogawędkę - skomentował delikatnie jej nagłą zmianę nastawienia, a następnie rzucił jeszcze jedno spojrzenie na bułki, które mu zaprezentowano. Oczywiście, jak już wcześniej wspomniał, chętniej zjadłby coś bardziej sycącego niż sztucznie napompowane (miał nadzieję, że przez drożdże, a nie inne specyfiki) pieczywo, jednakże nie miał w zwyczaju gardzić jakimkolwiek chlebem, który mu podsuwano. Zdecydował się więc na zabranie wszystkich sztuk z podsuwanego mu koszyka. - Tak, proszę zapakować. Jutro przyjdę po chleb na zakwasie. - Wyciągnął portfel z kieszeni kurtki, odliczył odpowiednią ilość drobnych i położył od razu na ladzie.
    Churchill zdecydowanie go rozpieściło. W gruncie rzeczy Homme'a bardzo łatwo było rozpuścić niczym - jak to się mówi - dziadowski bicz. Gdy za bardzo się rozochocił, pozwalał sobie na tyle rzeczy, że niektórzy wręcz zwracali mu uwagę na zbyt kapryśne zachowania. Camille, ulegając pojedynczemu zamówieniu prawnika, na pewno kiedyś otrzyma od niego jeszcze bardziej wymagającą prośbę. Ale czemu ona, tak zdolna młoda kobieta, miałaby nie podołać?

    [ W takim razie kontynuuję, głównie z lenistwa i zmęczenia. ]
    Anthony Homme

    OdpowiedzUsuń
  42. Wstrząśnienie mózgu? O matko.
    Kayla pokręciła głową i ostrożnie złapała się za czoło. Nie, na szczęście nie miała żadnych zawrotów. Zemdliło ją tylko, kiedy zobaczyła krew, ale tak poza tym musiała przyznać, że czuła się całkiem… całkiem dobrze. Chyba.
    Nie wiedzieć czemu, automatycznie przypomniało się jej, jak miała sześć lat i wywróciła się na hulajnodze przed kapitanatem. Było lato, a ona najechała na krawężnik i przeleciała przez kierownicę, wybijając sobie jednego przedniego zęba. Pamiętała, że jak głupia ryczała w ramionach swojego ojca, nie zwracając uwagi na to, że mężczyzna za wszelką cenę starał się ją uspokoić. Przestała beczeć dopiero wtedy, kiedy podszedł do nich Yannick Steiner, jej rówieśnik oraz młodzieńcza miłość, mówiąc, że wszystko widział, że bardzo podobało mu się zderzenie Kayli z płytą chodnikową i że dziewczyna jest po prostu super. Ból minął jak ręką odjął, a Walkerówna bez zastanowienia wyrwała się z czułych objęć ojca, by popędzić za podnieconym wcześniejszym widowiskiem Steinerem.
    Teraz miała dwadzieścia sześć lat, była dorosła i odpowiedzialna, jej ojciec siedział w domu, a Yannick już dawno wyprowadził się do Churchill. Jej jedynym wybawicielem była nieodchodząca od niej nawet na krok kobieta, która minę miała tak spokojną, że nie dało się nie zapałać do niej sympatią. Kiedy Kayla uświadomiła sobie, że głos ugrzązł jej w gardle i że przez szok nie może wykrztusić z siebie żadnego słowa, znów zaczęła się niepotrzebnie denerwować. Cofnęła dłoń z ramienia niebieskookiej dziewczyny i obejrzała się za siebie w nadziei na cud. Myślała, że gorzej już być nie mogło, ale kiedy spostrzegła, że upadek wykrzywił kierownicę w jej jednośladzie, natychmiast zmieniła zdanie. Cholera. Czym prędzej przełknęła ślinę i odchrząknęła.
    - Psia mać - jęknęła zduszenie. Następnie zwróciła się twarzą do wciąż klęczącej przy niej kobiety i spojrzała na nią błagalnie. - Pomożesz mi wstać? - wychrypiała niepewnie i drgnęła niespokojnie. - Proszę.

    Kayla

    OdpowiedzUsuń
  43. Trevor wielokrotnie myślał o tym, że pora się ustatkować. Ale póki co nie spotkał właściwej kobiety. Właściwie to spisał się już na straty. Przecież tutaj każdy się znał. Skoro spośród tych wszystkich osób w żadnej nie mógł się zakochać, to nie było tematu. Małżeństwo z rozsądku nie było dla niego. Z kolei jeśli chodzi o przejezdnych - nie wierzył w to, że jakaś dziewczyna mogłaby przeprowadzić się tutaj dla niego, a tym bardziej on nie mógłby żyć gdzie indziej. Potrzebował ciszy, spokoju, gór i lasu przede wszystkim.
    Chłopak rzadko kiedy zwracał uwagę na wygląd kobiet. Zdecydowanie bardziej wolał naturalne, często nawet trochę potargane, od tych wymuskanych. Bo to oznaczało, że mają do siebie dystans. I że nie usłyszy "uważaj na makijaż", albo "moje włosy!".
    Zaśmiał się głośno i pokręcił głową.
    - Tak, tak, grunt to dobre wrażenie! Brak pracy nadrabiasz wyglądem - wyszczerzył się i skrzyżował ręce na torsie.
    Wysłuchał wytycznych i skinął głową na znak, że rozumie.
    - Ja poproszę z cytrynką jeśli można - uśmiechnął się pogodnie i zabrał się do pracy. Dla niego to nie był żaden problem. Ale nie rozumiał, po jaką cholerę ma układać to pieczywo na półkach, na które dziewczyna nie sięga. Przecież potem, już bez jego pomocy, będzie musiała je ściągnąć. Ale... to przecież kobieca logika.

    OdpowiedzUsuń
  44. [Cześć! Octavia mieszka w Mount Cartier i ma przeznaczony jeden pokój na gabinet, ale stałą pracę znalazła w Churchill. Do której oczywiście dojeżdża.
    Jeżeli się zaklimatyzuję, to następna postać będzie miała na pewno bardziej "praktyczny" i przemyślany zawód. Dziękuję za powitanie i jeżeli będziesz chętna, to na pewno możesz liczyć na wątek - w końcu kto nie chodzi po bułki do piekarni. :)]

    OdpowiedzUsuń
  45. [Dziękuję, na pewno tak będzie :) W sumie byłoby tak, gdybym nie była takim geniuszem, który przegapił listę, ale...
    Piszemy coś?]

    Adrian

    OdpowiedzUsuń
  46. [Heej ;) Imię nie ma żadnej genezy, zlepiłam kilka literek i voila, mamy Solane. Zaczęło się od skrótu Sol, a reszta sama już dołączyła. Poza tym to imię już tak dawno temu wykorzystywałam do jakiegoś opowiadania, że nie jestem pewna skąd w ogóle przyszło mi do głowy, ale cieszę się, że się podoba ;D
    Jak wejdę na laptopa dłużej niż na pięć minut to postaram się rzucić jakimś pomysłem na wątek, o ile tylko masz na taki czas.]

    Solane

    OdpowiedzUsuń
  47. [Jeżeli jedna postać mi się rozwinie, to czemu nie. Wróciłam do blogowania po długim czasie, dlatego najpierw muszę się znów przyzwyczaić, a potem stworzę jakiegoś mięśniaka. ;)
    Octavia ma samochód i to w dodatku gruchota, także popsucie się jak najbardziej wchodzi w grę. :D]

    No pięknie! Z charakteru Octavia jest naprawdę oazą spokoju, zresztą w jej zawodzie porywczość jest jak najbardziej niewskazana. Ale niestety nerwy puszczają jej za każdym razem, kiedy ten czerwony wrak samochodu gaśnie jej na środku drogi. Gdyby nie jej przywiązanie do rzeczy, pewnie już dawno trafiłby na złom.
    - No dalej, maleńki... - mówiła podczas przekręcania kluczyka w stacyjce, na co auto odpowiadało jej tylko głośnym warkotem.
    Tym razem rozkraczył się chyba na dobre.
    - Potrzebujesz lekarza, ok. Mogłeś jednak buntować się w mieście, a nie na pustkowiu tuż za nim. - dodała zrezygnowana, po czym wysiadła z samochodu.
    Opierając się o drzwi od strony kierowcy, splotła ręce na klatce piersiowej i robiła to, co jej pozostało. Czekała.

    Kiedy na horyzoncie, po ciągnącej się w nieskończoność godzinie pojawił się błysk świateł, odetchnęła z ulgą i wraz ze zmniejszającym się dystansem zaczęła machać do kierowcy.
    Samochód zatrzymał się tuż za jej autem, a po chwili wysiadła z niego kobieta, która na szczęście sprawiała wrażenie przyjaznej i pomocnej.
    - Dzięki Bogu, że chciało się pani tędy przejeżdżać - powiedziała pogodnie Octavia, po czym zaczęła tłumaczyć przyczynę postoju - Zdechł, a ja niestety nie znam się na naprawie samochodów. Czy ma pani może jakiś pomysł? Przyjmę każdą pomoc, tym bardziej, że stoję chyba na samym środku trasy z Mount Cartier do Churchill. Jestem Octavia, Octavia Hale - wysunęła przed siebie dłoń i posłała w stronę jasnowłosej lekki uśmiech.

    OdpowiedzUsuń
  48. [Hmmm, a długo ona tu jest?]

    Adrian

    OdpowiedzUsuń
  49. [Trochę żałuję, że Camille nie wychowywała się w Mount Cartier, bo wtedy może Solane miałaby z kim gadać czy bawić się lalkami, a tak została skazana na łażenie po drzewach z braćmi i chyba nigdy już z tego nie wyrośnie :D Brakuje mi punktu zaczepiania, bo bułki to tak oklepany (i pewnie wielokrotnie wykorzystywany) pomysł, że daruję go sobie. Na pewno Solane zagląda do piekarni i kupuje świeże pieczywo, więc obie się znają, ale lepiej o czymś ciekawszym popisać. Może Camille upiekła/zrobiła coś nowego, jakieś nowe danie/ciasto i chce przetestować na kimś czy jest na pewno dobre, więc wybierze się do Solane, która będzie z Oscarem (swoim bratankiem) malować niedawno odnowiony przez jej braci domek na drzewie? Jeśli to nie pasuje do Camille to daj znać, pomyślę nad czymś innym. Zawsze też (zależnie czy ci pasuje) mogłyby być jakimiś kuzynkami, które nie miały kontaktu dopóki Camille nie wróciła...]

    Solane

    OdpowiedzUsuń
  50. [A to pomysł odpada, dobra... Czy istnieje możliwość, że posiada ona auto, motor, rower, cokolwiek? Coś, co zepsuje się podczas bardzo nieodpowiedniego momentu, a że jakiś czas temu się poznali, to wykorzystując to i niewiele myśląc wykręci jego numer, zrywając go, coby było zabawniej, z łóżka nad ranem. Bo on to taki śpioch trochę. No i jakoś poleci... Tak sądzę :3]

    Adrian

    OdpowiedzUsuń
  51. [Nie pogniewam się, jak zaczniesz. Mi to jakoś nie wychodzi, ale jak nie dasz rady, to jakoś to zrobię :3]

    Adrian

    OdpowiedzUsuń
  52. [Jasne, wszystko pasuje. W końcu sama zaproponowałam to kuzynostwo, ciężko żebym teraz się z tego wycofywała. ;D]

    Solane

    OdpowiedzUsuń
  53. - Tylko tak od serduszka poproszę, to od razu będzie lepiej smakować! - krzyknął za nią i zaczął się śmiać. Po chwili jednak całkowicie skupił się na układaniu pieczywa na półkach. Starał się to robić tak, żeby dziewczynie było jak najwygodniej potem je ściągać. I tak, żeby za jednym jej dotknięciem wszystko się przypadkiem nie rozsypało. Bo z kobietami to różnie bywa... zdolne są.
    Gdy usłyszał słowa Camille zaczął się śmiać. Skończył już wszystko układać, więc poszedł do pomieszczenia, w którym dziewczyna robiła herbatę i oparł się o framugę drzwi. Skrzyżował ręce na torsie i przyjrzał się jej uważnie.
    - Ej, ale wiesz, że kubek to już poważna deklaracja? Prawie jak posiadanie własnej szczoteczki do zębów w czyimś mieszkaniu - powiedział przyjmując dość oficjalny ton, po czym roześmiał się ponownie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [ ale krótko wyszło o.0 przepraszam! to za mało snu i praca -.- ]

      Usuń
  54. [ Dziękuję bardzo! ;D]

    Sahkyo

    OdpowiedzUsuń
  55. [Dziękuję bardzo! Cóż za piękną Panią masz na animacji?;>]

    OdpowiedzUsuń
  56. [Dzień dobry! Dziękuję za (w sumie) komplement, bo to zawsze dobrze wiedzieć, że postać się udała tak, jak miała, choć akurat ten zdjęciowy sukces zawdzięczam pomocy przyjaciółki. Zaproponowałabym coś, ale 34 stopnie kompletnie zwalają mnie z nóg :<]

    Lucas

    OdpowiedzUsuń
  57. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miała naprawdę szczęście, że udało jej się trafić na takiego kierowcę. Tak długi spacer, w jedną lub drugą stronę, kompletnie się jej nie uśmiechał, a niestety - gdyby nie napotkana kobieta, byłaby to jedyna alternatywa aby jeszcze tego samego dnia trafić bezpiecznie do domu.
      Ucieszyła ją ta propozycja, choć z natury to ona była osobą, która udzielała pomocy. Nie była przyzwyczajona do tego, że ktoś również pragnie ją jej okazywać, tym bardziej z taką otwartością, lecz w podobnej sytuacji prawdopodobnie zachowałaby się tak samo.
      - Naprawdę nie byłoby to dla pani problemem? - uśmiechnęła się w odpowiedzi, a kiedy towarzyszka zapewniła ją raz jeszcze, bez zastanowienia zgodziła się na podwózkę.
      Na pewno wpływ na jej decyzję miał fakt, że kierowcą pick-upa była kobieta, której uśmiech zdradzał pogodne nastawienie i charakter. Nie była w stanie stwierdzić, czy gdyby pomoc zaoferował jej mężczyzna, nie wolałaby zostać na tym pustkowiu i koczować z niedźwiedziami, mając nadzieję na znalezienie wspólnego języka.
      W jakiś sposób musiała trafić do miasta, a ten wydawał się jej najmilszy i najszybszy z możliwych, dlatego powoli ruszyła w kierunku drzwi pasażera.
      - Mam nadzieję, że nie pokrzyżowałam pani żadnych planów? - spytała, chcąc upewnić się że kobieta miała w planach drogę do Churchill.
      Kiedy pokonała dystans dzielący ją od auta, chwyciła za klamkę i oczekiwała, aż właścicielka wsiądzie do niego jako pierwsza.

      [Niestety, nie dorównałam długością. Wybacz. :)]

      Usuń
  58. Czemu nie potrafiła się wyprostować? Och, może dlatego, że z reguły była straszną panikarą i dość często zdarzało się jej wszystko wyolbrzymiać? A to napotkany w łazience pajączek był w jej przekonaniu potworem-gigantem, a to kilka papierków na jej biurku automatycznie zamieniało pokój w istny burdel, a to to, a to tamto... Kayla nie lubiła przesadzać, lecz niestety miała do tego spore tendencje.
    Kiedy zrównała z nią swoje spojrzenie, uśmiechnęła się jakoś dziwnie krzywo i odruchowo złapała się za krzyż. Wciąż była obolała i wciąż chciało jej się kląć. Kiedy stojąca tuż obok kobieta zaproponowała jej, że poniesie wszelkie koszty naprawy roweru, Walkerówna od razu pokręciła głową. Nie ma mowy, to nie wchodziło w grę!
    - Nie, nie trzeba - odparła zdecydowanie, a potem odwróciła się do niej plecami i zerknęła na leżący nieopodal składak. Nie rozumiała, dlaczego dziewczyna obwiniała się za cały ten incydent, ale jednego była pewna - nie mogła jej na to pozwolić. - Daj spokój, to stary grat, tylko byś się wygłupiła. - Machnęła ręką. - Ja... jakoś sobie z nim poradzę, nie martw się - zapewniła ją, uśmiechnęła się niepewnie i jak gdyby nigdy nic podniosła swój rower. Rety, był naprawdę konkretnie wykrzywiony... Bomba. Niby jak miała doprowadzić go teraz do domu? - Szlag - mruknęła do siebie i umilkła na krótki moment. Nie była bezradna, lecz w tym momencie nie wiedziała, co powinna zrobić. Przy upadku zgubiła nie tylko resztki godności, ale również rozum i zdolność logicznego myślenia. Świetnie, pomyślała i nie marnując ani chwili więcej, rozejrzała się wokół siebie, by potem raz jeszcze zerknąć na szatynkę. Przygnębioną szatynkę, w gwoli ścisłości. Hej, czy to jej niezdarność wprawiła ją w taki nastrój...? Nie, to nie miało najmniejszego sensu. - Słuchaj, mogłabyś mi pomóc zanieść go pod ten sklep naprzeciwko? - poprosiła ją łagodnie, wskazując na rower, lecz dziewczyna zdawała się jej nie słyszeć. Patrzyła gdzieś w przestrzeń i, zapewne nieświadomie, ściągnęła brwi. Najwyraźniej rozmyślała nad czymś trudnym oraz poważnym - na to przynajmniej wskazywała jej mina - i Kayla nie była pewna, czy powinna jej przerywać. Nie chciała być niegrzeczna, a proszenie nieznajomej osoby o pomoc, wydawało się jej zgoła niekulturalne. - Przepraszam, wszystko w porządku?

    [Przepraszam za zwłokę!]

    Kayla

    OdpowiedzUsuń
  59. [jest świetny, bo jest gruby. grube koty są super]
    Erich H.

    OdpowiedzUsuń
  60. [Dziękuję! Twój gif także jest ładny. :)]

    Victoria Reidel

    OdpowiedzUsuń
  61. Niedziela była dniem świętym. A jak mówią przykazania: pamiętaj żeby dzień święty święcić. No to Adrian święcił, a jakże. Wstawał sobie koło południa, korzystając z dnia wolnego od pracy, wychodził do baru na obiad, potem spacer na cmentarz, i powrót do domu, gdzie lenił się, oglądał telewizję, albo oddawał się innym równie leniwym zajęciom. I gdy późnym sobotnim wieczorem kładł się do łóżka, podejrzewał, że kolejna niedziela minie mu tak samo jak wszystkie inne.
    Nie mógł się bardziej mylić.
    Gdy tak sobie w najlepsze spał, odsypiając cały tydzień pracy, nie zwrócił nawet uwagi na telefon. Po przerwaniu sygnału nawet nie podniósł głowy, tylko odwrócił się na drugi bok i spał dalej. Długo nie pospał, bo uporczywa maszyna dzwoniła i dzwoniła, chyba z dziesięć razy, zanim wreszcie postanowił, że zatykanie uszu poduszką nic nie da, i z wciąż zamkniętymi oczami na wyczucie namierzył na stoliku nocnym telefon. Niech się w grobie przewraca ten, który wymyślił tą piekielną maszynę, on go po śmierci dopadnie i zabije jeszcze raz. A co.
    - Taaaak? - to wielce elokwentne przywitanie, oraz potężne ziewnięcie było jedynym, co osoba po drugiej stronie mogła w tej sytuacji i o tej porze od niego otrzymać.
    Gdy tylko bowiem zdołał (ciągle na ślepo) odblokować rozmowę, walną się znowu na poduszkę, podciągając kołdrę pod samą brodę. Naiwny, biedny Adrian miał nadzieję, że to: a) pomyłka, b) jakiś żart, c) krótka sprawa. W każdym razie sądził, że to nic na tyle poważnego, że ktoś, ktokolwiek ośmielił się go budzić, nie ma zamiaru wyrywać go z tego błogiego półsnu.
    A jeśli tak, to marny jego żywot.

    Adrian

    OdpowiedzUsuń
  62. Odkąd była małą dziewczynką w jakiś niewytłumaczalny sposób czuła się osamotniona. Miała czterech braci, ich miłość i zainteresowanie, zawsze któryś z nich znalazł czas na dokuczanie jej czy przytulenie, gdy znowu zdarła skórę na kolanach, a mimo to brakowało jej czegoś. Tak dokładniej to kogoś. Im starsza się stawała, tym mniej starała się przykładać wagi do tego, że właściwie zadaje się z samymi facetami i nie umie znaleźć sobie żadnej koleżanki. W Mount Cartier nie brakowało małych dziewczynek, ale wszystkie nie rozumiały dlaczego Solane woli wspinać się po drzewach zamiast bawić lalkami ani czemu udaje że umie grać w koszykówkę ze starszymi od niej chłopcami. Tego wszystkiego uczyli ją bracia, ich koledzy również nie pomagali, bo wszyscy zamiast kazać jej iść bawić się z dziewczynami, pozwalali chodzić ze sobą po miasteczku i dostarczali znacznie więcej wrażeń niż mogły to zrobić „nudne koleżanki”. Przyzwyczaiła się, że wychowuje się z braćmi, z czasem łapała się na tym, że zwyczajnie nie potrafiła się dogadać z dziewczynami i nawet w szkole trzymała się starszego o pięć lat Thomasa albo Jamesa. Żaden z nich nigdy nie dał jej odczuć, że nie chce jej w swojej grupce przyjaciół, za co mogła im dziękować do końca życia, przynajmniej nie czuła się jak kompletny odmieniec. W jakimś stopniu brakowało jej jednak takiego babskiego plotkowania, zwłaszcza po śmierci matki nie miała już komu zwierzać się ze swoich problemów. Bracia chociaż bardzo się starali, nie mogli zastąpić jej czułych, kobiecych ramion ich rodzicielki, podobnie jak nie potrafili zrozumieć wszystkich jej nastrojów.
    Pomimo tego wszystkiego i tak uważała się za ogromną szczęściarę. Miała czterech braci i jeśli jeden nie mógł jej wysłuchać, to zawsze mogła iść do drugiego, trzeciego czy czwartego. Po tragicznej śmierci rodziców na kutrze rybackim, cała czwórka wzięła sobie za obowiązek opiekowanie się nią jeszcze bardziej, nawet James, który był od niej starszy raptem o ponad czterdzieści minut, wydoroślał w ciągu kilku dni, stając się jeszcze silniejszym oparciem dla Solane. Z nim łączyła ją szczególna więź, ale każdy z braci miał w jej sercu tyle samo miejsca.
    Z czasem, gdy w rodzinie pojawiły się dwie bratowe życie Solane zaczęło wyglądać odrobinę inaczej. Znowu miała z kim porozmawiać o kobiecych sprawach, Amanda i Kathlyn rozumiały ją, złapały z nią kontakt dość szybko po przyjeździe do miasteczka, a Lucas właściwie dzięki siostrze poznał swoją przyszłą żonę, której Solane nie obawiała się zapewnić dachu nad głową, gdy okazało się, że zajazd jest pełny. Jakoś im się układało. Solane funkcjonowała w swoim świecie pełnym facetów i tylko czasem wciskała nos tam, gdzie nie powinna jak na typową kobietę przystało. Tak było w przypadku wujka Roberta. Poinformowanie kuzynki o jego złym stanie zdrowia wydawało się Solane być słuszną decyzją, dopóki kobieta nie przyjechała do Mount Cartier i właściwie zaginęła. Nie próbowała się z nimi kontaktować, a chociaż Candover nie miałaby nic przeciwko kontaktom z córką wujka, to nie zamierzała się narzucać.
    Tym większe było więc jej zdziwienie, gdy wracając z łazienki, usłyszała dzwonek do drzwi i w umazanych białą farbą ogrodniczkach otworzyła drzwi nikomu innemu jak Camille. Wiedziała, że to ona ze zdjęć i rzadkich wizyt w piekarni. Najczęściej chodził tam Thomas, który nie przywiązywał zbytniej uwagi do tej części rodziny.
    - Cześć Camille. – Posłała przyjazny uśmiech kobiecie, nie będąc w ogóle świadomą tego, że jeden z bratanków pomazał ją po policzku farbą, przez co prezentowała się dość zabawnie. – Wejdziesz? – Nie była do końca pewna co sprowadzało do nich kuzynkę, ale musiała szybko się tego dowiedzieć zanim pozostawieni z tyłu domu dzieciaki zdążą coś nabroić. – Nieważne, musisz wejść. Oscar i Alex pewnie cali są już w farbie.

    [założyłam, że się widziały chociaż raz i przedstawiły. Reszty rodziny może nie znać, ale skoro to Solane przekazała informację o ojcu, to kiedyś mogła też przecież wujka odwiedzić i natknąć się na kuzynkę]
    Solane

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Aha i wybacz poślizg czasowy. Mam nadzieję, że chociaż długość jakoś to zrekompensuje ;)]

      Usuń
  63. Działanie samochodów i innych pojazdów fascynowało go w zasadzie od zawsze – w końcu odkąd tylko prawo pozwoliło mu na włączenie się w ruch drogowy, oddał swoje serce pierwszemu zdezelowanemu samochodowi, a później rozpoczął swój szalony romans z motocyklem, którym imponował znajomym i ulicznym przechodniom. Nikogo więc szczególnie nie zdziwiło to, że po wzięciu przymusowego – no dobrze, oficjalnie nie kazano mu się wynosić z posterunku, ale każdy dawał mu do zrozumienia, włącznie z psychoterapeutą, że lepiej dla niego i dla środowiska będzie, jeśli się na jakiś czas odetnie od przeszłości i zniknie z Los Angeles – urlopu i po roku tułania się po kontynencie – meksykańska kuchnia go uwiodła, ale to kanadyjski klimat zachwycił – osiadł w Mount Cartier i zajął się swoją pasją. Po wykupieniu budynku, w którym część życia spędziła jego babcia, zdecydował się poświęcić czemuś innemu niż śledztwa – wiedział, że nieważne, co mówili mu ludzie przy pożegnaniu, on i tak nigdy nie wróci do swojego zawodu, a jeśli kiedykolwiek zostanie przyjęty do pracy w policji, to już raczej w roli podawacza kawy niż detektywa śledczego. A wystarczyło nie dopuścić do śmierci kolegi, nie zawahać się... Miałbyś, Chandler, ciepłą posadkę i nie miałbyś koszmarów, wyrzucał sam sobie.
    Dość szybko okazało się, że ma do tego tak zwaną smykałkę, a że klientów mu nie brakowało, ciągle się rozwijał w wybranej przez siebie dziedzinie. Znalazła się i pomoc dla niego w postaci Adriana, dzięki czemu nie wszystko musiał załatwiać sam i czasami, bezwstydnie, zrzucał na jego karby te przypadki, na które po prostu nie mógł patrzeć. Bolała go krzywda, która działa się tym pięknym maszynom i nierzadko gniewnie mruczał, że z samochodami powinno być jak z dziećmi – gdzieś ktoś powinien powołać urząd, który odbierałby zaniedbywane i bestialsko niszczone pojazdy tym, którzy zwyczajnie na nie nie zasługiwali; taka opieka społeczna dla uciśnionych cztero- i dwukołowców, które same o swoje prawa nie mogą walczyć. Potrafił zbesztać danego właściciela za to, jak się obchodzi z maleństwem i nie przejmował się tym, że nie wypada – to oni powinni się wstydzić, nie on. Uważał, że jego podejście do wykonywanego zawodu wyraźnie świadczy o tym, że jest kompetentny i chyba tylko dlatego ludzie wciąż przyjeżdżali do niego, nie zaś do warsztatów w pobliskich miastach – nawet jeśli krzyczał, to wiadomo było, że koniec końców naprawi i zrobi to dobrze.
    Kiedy zobaczył pickupa należącego do pana Levittoux, miał ochotę wyrwać sobie włosy z głowy. Naprawdę. Nie omieszkał powiedzieć właścicielom, co o tym sądzi, ale oczywiście nie pozwolił zabrać pojazdu ze swojego warsztatu – prędzej wyrwałby sobie te nieszczęsne włosy niż dał komuś innemu naprawiać taki piękny samochód. Cała jego sympatia do tegoż modelu wiązała się oczywiście z jego przeszłością – w czymś podobnym spędził wiele pięknych chwil jako dwudziestolatek i student Akademii Policyjnej. Nie miało znaczenia to, że mieszkał wtedy w wielkim mieście, swojego pickupa darzył wielkim uczuciem i z nim właśnie podszedł do naprawy własności ojca Camille. Miało to zająć kilka dni i mrukliwie, wiedząc, że odrobinę przesadził na samym początku, co powiedział mu nawet jego współpracownik, obiecał, że zadzwoni do właściciela, kiedy wszystko już będzie działało, ale, jak mógł się spodziewać, kontrola i tak przyszła.
    — Czego?! – warknął, kiedy usłyszał, że ktoś wchodzi do jego świątyni; tego dnia miał wyjątkowo paskudny humor, bo przez większość nocy nie spał, a jeszcze pokłócił się z Sarą i odkrył, że nie ma na stanie jednej z dość istotnych części, przez co cała naprawa się dodatkowo przeciągnie, a on nie lubił być zmuszonym do łamania danego słowa. – Och, Camille – wybąkał, kiedy wysunął się spod samochodu jej ojca i odkrył, kogo przywiało. – Ja... wybacz... to... – jąkał się, próbując znaleźć odpowiednie słowa, ale w końcu westchnął i sięgnął po szmatę, żeby choć trochę oczyścić się z brudu. – Zły dzień – wyjaśnił w końcu. – Co cię do mnie sprowadza? Jeśli samochód, to nie mam dobrych wiadomości...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Mam nadzieję, że jest ok, ale jakby coś było nie tak, to mów. Znana jestem z chętnego zmieniania swoich odpisów :D]
      Chandler

      Usuń
  64. [Wybacz, że dopiero teraz]

    Spojrzał na sól, którą przyniosła dziewczyna. Szczerze mówiąc nie miał zielonego pojęcia, jak mógłby podarować ją reniferowi, nie pchając swoich palców zbyt blisko pyska zwierzęcia. Wolał raczej zostać w jednym kawałku po tym spotkaniu.
    – Myślałem, że zrezygnuje do czasu Twojego powrotu – powiedział, zerkając w stronę lasu. – Nie możesz dołączyć do kolegi? No daaalej – jęknął, zdając sobie sprawę z tego, że rozmowa z reniferem brzmiała wyjątkowo absurdalnie. – Chyba w tym roku zamiast listy prezentów złożę Mikołajowi zażalenie, że nie pilnuje swojego zaprzęgu – skrzywił się i wziął sól od Camille. Potrząsając opakowaniem, mężczyzna ruszył w stronę lasu. Ku jego radości zwierzak postanowił się przemieścić i kręcąc nosem podążał za nim. – Postaram się go odciągnąć, ale na Twoim miejscu pożegnałbym się z solą – poinformował kobietę, po czym przekroczył ścianę lasu.
    Zniknął na parę minut. Kiedy wrócił na jego policzku widniała rysa oraz towarzyszące jej zaczerwienienie. Mimo tego Theo wyglądał na szczęśliwego i zadowolonego z siebie.
    – Myślę, że już nie wróci – rozpiął górny guzik swojej koszuli i przeczesał palcami włosy. Przychodząc tutaj w odwiedziny, nawet by nie pomyślał, że będzie czekała na niego taka przygoda. – Po drodze dostałem gałęzią w twarz – poinformował, widząc, gdzie zawędrował wzrok kobiety. – Co Ty na to, żeby uczcić to małe zwycięstwo jakąś bułką? Do tego czeka mnie wysłuchiwanie drwin Twojego ojca i znoszenie uwag, że sam zrobiłby to lepiej – przewrócił oczami, jednak nie zrobił tego w złośliwy sposób. Był rozbawiony całą sytuacją i nadal nie do końca do niego docierało, co właśnie się wydarzyło. Oby tylko renifery nie zagościły od tego dnia w jego koszmarach.

    Theo

    OdpowiedzUsuń
  65. [Sympatyczna pani! A że ja do powiązań chętna to jakbyś nam coś wymyśliła, byłoby dobrze ;D]

    William Middleton.

    OdpowiedzUsuń
  66. To jej "on wie, gdzie jestem", szczerze powiedziawszy, wywołało w niej więcej paniki niż zmieszania. Serce Kayli automatycznie podeszło jej do gardła. Dziewczyna zatrzymała się i przytrzymała oraz podciągnęła rower, który przed sekundą niebezpiecznie przechylił się na stronę jej nowej znajomej. Blondynka spojrzała na młodą kobietę jak, nie ukrywajmy, na wariatkę, a potem rozejrzała się wokół siebie, uważne przyglądając się okolicy. Spokojne, kochane Mount Cartier nie niosło za sobą żadnej kryminalnej przeszłości, ale po słowach, które Walker usłyszała od nieznajomej, dziewczyna miała wrażenie, że to, co najlepsze, dopiero ma się wydarzyć. Może stojąca tuż obok niej kobieta była zamieszana w jakąś wojnę gangów? Może miała na pieńku z szefem narkotykowej mafii? Cóż, któż by to wiedział? Jedyną pewną rzeczą było to, że Kayla miała zbyt bujną wyobraźnię.
    Czytasz za dużo książek, dziewczyno, pomyślała, wzdychając pod nosem.
    - Przepraszam - zaczęła niepewnie, po czym spojrzała na swoją nową towarzyszkę z lekkim zaniepokojeniem. O matko, a jak któryś z jej domysłów okaże się prawdą? - Kto taki? - zapytała uprzejmie i raz jeszcze przeczesała wzrokiem całą okolicę. Nie miała pojęcia, jak powinna się zachować - w głowie wciąż szumiało jej od tego upadku, lecz skoro wcześniej nieznajoma była dla niej taka miła, Kayla postanowiła odwdzięczyć się jej tym samym. - Nikogo tutaj nie ma, nic ci nie grozi - zapewniła ją otwarcie, a potem zdobyła się na delikatny, pełen troski i współczucia uśmiech. - Hej, słyszysz mnie?
    Co jeszcze mogła powiedzieć komuś, kto zdawał się na krótką chwilę stracić kontakt z rzeczywistością?
    Kayla naprawdę chciała pomóc, ale rzecz w tym, że nie wiedziała jak. Młoda kobieta tak bardzo zaskoczyła ją swoją wypowiedzią, że Walker najzwyczajniej w świecie zgłupiała.

    Kayla

    OdpowiedzUsuń
  67. Jeśli chodziło o upartych rodziców, to Lucas śmiał twierdzić, że w tej dziedzinie mógł spokojnie uchodzić za specjalistę – czasami nawet wątpił, by w jakiejkolwiek innej rodzinie znalazły się takie indywidua jak te dwa, które go spłodziły. Już nie chodziło o przeświadczenie ojca, że zawsze jest lepiej tak, jak on mówi, ale o matkę, która z uprzejmym i często szczerym uśmiechem wpatrywała się w swoje dziecko, kiwała głową na znak, że rozumie, a potem i tak wpadała z nagłą wizytą, co by mu trochę uprzykrzyć życie. Kochał ich, ale za ich upór miał ochotę ich czasami zamordować, nie wątpił więc, że to, co pokazał mu Robert Walsh w dniu, w którym przyprowadził pickupa do warsztatu Chandlera, było dokładnie tym samym. Przez to poczuł delikatną więź łączącą go z Camille – jej też musiało to czasami dawać w kość.
    — Jak idzie? – powtórzył, patrząc na nią tak, jakby była zielonym człowieczkiem, który właśnie mu oznajmił, że przybył do niego z odległej planety pośrodku kosmosu. – Och idzie wspaniale – zironizował. – W zasadzie szłoby nadzwyczajnie, gdyby nie fakt, że kompletnie go zaniedbaliście, nie zatroszczyliście się kompletnie o nic i teraz oczekujecie, że z Adrianem załatwimy to polubownie tak z dnia na dzień, od ręki! – uniósł głos, a oczy pociemniały mu z gniewu, bo Camille nieświadomie poruszyła bardzo ciężki temat, a więc to, że Lucas nie poradzi sobie bez tych trzech dodatkowych dni od początkowo ustalonego terminu, potrzebując czasu na to, by sprowadzić odpowiednie części i jeszcze nie zapłacić za to fortuny, bo nie dość, że sam by osiwiał, to jeszcze z wielkim prawdopodobieństwem zostałby zaatakowany przez ojca stojącej przed nim kobiety za machloje i zdzieranie z człowieka pieniędzy w biały dzień. Już on wiedział, jak trudno było wytłumaczyć takim mężczyznom, że sami nie załatwiliby tego szybciej, a elementy do naprawy nie spadają z nieba. Jakoś nieszczególnie miał na to ochotę, tak samo jak na etykietkę dziwaka, a od tego zapamiętale dążył wydzierając się na Bogu ducha winną Camille. – Sprawdzanie, czy go nie niszczę – kontynuował w uniesieniu, ale próbował się uspokoić – nie nastraja mnie polubownie do świata – westchnął i przeciągnął dłonią po włosach. – Prawda jest taka, że nie mam pojęcia jak, ale rozwaliliście swój samochód na tyle, że muszę sprowadzić kilka rzeczy, więc sprawa się przeciągnie – westchnął. No, powiedział to. Wreszcie. Szkoda tylko, że wcale nie czuł się z tym dobrze, a wręcz przeciwnie: tak, jakby kogoś mocno zawiódł. Z poczuciem winy spojrzał więc w oczy swojej rozmówczyni i zapytał niby od niechcenia, ale tak naprawdę z troską: – Bardzo wam to utrudni życie?
    Wiedział, że wielu mieszkańców Mount Cartier nie było się w stanie obejść bez samochodu, choć jednocześnie sprawnie działała pomoc sąsiedzka, w ramach której działy się rzeczy tak niebywałe, że Chandler nawet nie wnikał. W Los Angeles nigdy by nie pomyślał, żeby wpaść do ludzi mieszkających naprzeciwko i bez pardonu oświadczyć, że potrzebuje podwózki dokądkolwiek, a tutaj nie wydawało się to problemem. Zdziwił się, że jeszcze nikt nie pożyczył jego motoru, pozostawiając w miejscu zguby karteczkę: Potrzebowałem Twojego sprzętu i pojechałem do Churchill, wrócę z nim za dwie godziny. Wiszę Ci piwo, xxx Naprawdę by się nie zdziwił.

    Chandler

    OdpowiedzUsuń
  68. [Ależ ja ostatnio zaniedbuję tego pana grabarza :C]

    Nieco zaskoczyło go, gdy kobieta otarła kropelki krwi z jego rany. Po chwili jednak uśmiechnął się lekko z rozbawieniem, stwierdzając, że było to całkiem przyjemne i urocze. Już dawno nikt nie dbał o niego, a co dopiero mówić o przejmowaniu się jakimiś zadrapaniami, których się dorobił. Miał tylko nadzieję, że później nie odezwie się w nim sentymentalizm starego piernika i nie zacznie rozpamiętywać, i użalać się nad sobą, że nadal nie ma żony. To by w zły sposób wpłynęło na jego zdrowie, a on na pewno nie był ciepłą kluchą, zagłębiającą się w takich rozważaniach.
    Przekroczył razem z nią próg domu. Ocenił przy tym stan drzwi, które już na pierwszy rzut oka uświadamiały, że należy je wymienić. Renifer się nie cackał, to należało przyznać.
    – Jutro mogę pójść i załatwić dla was nowe drzwi. Na razie jednak będziecie musieli radzić sobie z tymi – poinformował rodzinkę, stąpając po drzazgach.
    – Może plasterek na ranę? – odezwał się nagle Robert z ironicznym uśmieszkiem na ustach. Ach, jakże ten mężczyzna lubił sobie drwić i żartować z Theodora! Black czasem zaczynał uważać, że kpienie sobie z innych sprawia mu radość. No cóż, każdy znajdował sobie inne rozrywki w życiu.
    – Poradzę sobie. Trzeba pokazać przy kobiecie, że jest się prawdziwym mężczyzną – puścił oczko do pana Walsha za co dostał po głowie. Roześmiał się i szybko umknął, żeby uniknąć kolejnego ciosu, który mógłby nadejść ze strony staruszka. – Spokojnie, Robercie, niczego złego nie planuję, rączki mam tutaj – by udowodnić swoje słowa, uniósł dłonie w obronnym geście do góry, szczerząc się z zadowoleniem. Mężczyźni... niezależnie od tego, ile mieli lat, czasem zachowywali się jak dzieci.
    Theo przeciągnął się i spojrzał na Cami. Uśmiechnął się do niej ciepło.
    – Chyba wezmę kilka bułeczek i będę wracał do siebie. I tak za długo was męczę swoim towarzystwem – do tego musiał odebrać chrześniaka od sąsiadki, która zapewne zdążyła dzieciaka zamęczyć swoją uroczą osobą. A Black miał taką ochotę na obejrzenie jakiejś bajki Disneya. Teraz chociaż miał wymówkę, żeby bezkarnie zajmować się takimi rzeczami. Przed przyjazdem Nico, gdyby ktoś się dowiedział, budziłoby to dziwne podejrzenia.

    Theo

    OdpowiedzUsuń
  69. Kayla miała to coś. Coś, co sprawiało, że inni ludzie zwierzali się jej bez żadnych zahamowań. Kobieta nie raz i nie dwa zastanawiała się, czemu zawdzięcza te wszystkie usłyszane od innych historie, ale nigdy żadna konkretna odpowiedź nie przyszła jej do głowy. Czy to przez jej budzącą zaufanie twarzyczkę? Och, być może. Bądź co bądź, Walker nie narzekała na otwartość innych. Lubiła rozmawiać z ludźmi i lubiła spędzać z nimi czas. Potrafiła słuchać, jak i doradzać, współczuć oraz wspierać - była cierpliwa.
    Niewiele zrozumiała ze słów kobiety, a tym, co udało jej się wywnioskować, był fakt, że jej były mąż mógł być niebezpieczny. Choć Kayla mogła odnieść mylne wrażenie, wydawało jej się, że jej nowa towarzyszka najzwyczajniej w świecie odczuwa przed nim jakiś lęk.
    Podczas gdy Camille zatrzymała się tuż nieopodal, Walker zajęła się przypinaniem swojego roweru do drewnianej ławki. Było to dość trudne, jeśli wziąć pod uwagę, że w jej dłoniach wciąż tkwił drobny żwirek, ale Kayla nie miała sześciu lat i potrafiła dać sobie z tym radę. Po uporaniu się z zabezpieczeniem starego składaka (właściwie, chyba nie musiała tego robić - w końcu kto normalny chciałby przywłaszczyć sobie aż tak skrzywionego grata?), zaszła ją od tyłu i delikatnie złapała się jej ramienia.
    - Boisz się go? - spytała znienacka. Miała nadzieję, że Camille nie uzna jej za wścibską.

    Kayla

    OdpowiedzUsuń
  70. [Ja mam też jakieś mniejsze chęci do blogowania. Dawniej to po prostu mogłam cały dzień siedzieć i pisać, a teraz jest ze mną zdecydowanie gorzej, co mnie smuci :C Ale MC to i tak jeden z nielicznych blogów, na których jestem tyle czasu.]

    Cieszył się z tego, że miał przy sobie Nicholasa. Wiedział, iż malec nie zostanie u niego na zawsze, jednak kiedy tu był dni oraz dom wydawały się mniej puste. Od czasu wyjazdu rodziców Theodor stawał się coraz większym samotnikiem i powoli przyzwyczajał się do takiego stanu rzeczy. Teraz natomiast bał się, co z nim będzie, gdy chrześniak wróci do domu. Kiedy zaznało się towarzystwa i obecności drugiego człowieka, pogodzenie się z tą stratą było cholernie trudne. A czas rozstania nieuchronnie się zbliżał.
    Zastanawiał się przez chwilę nad zadanym pytaniem. On sam pochłaniał mnóstwo jedzenia, zaś siostrzeniec wyjątkowo upodobał sobie świeże bułeczki i również umiał upchnąć całkiem sporo w tym z pozoru malutkim ciałku.
    – Zapakuj mi dziesięć. Chyba mam jakieś drobne przy sobie – powiedział, uśmiechając się do dziewczyny. Wsadził w tym samym czasie rękę do kieszeni i wyciągnął jakieś drobniaki na stół. – No niestety tylko tyle mi zostało, ale mogę oddać następnym razem. A co do pomocy, nie krępuj się i pytaj, gdyby było Ci czegoś potrzeba – Theo należał do pomocnych ludzi. W miasteczku wiedzieli do kogo się zgłaszać z prośbami. Niekiedy robił tylko za drobne wynagrodzenie, czy uśmiech, jednak powodów do narzekania nie miał. Kochał to miasteczko i mieszkających w nim ludzi całym sercem.
    – Odwiedź mnie wkrótce. Przedstawię Ci kogoś – mrugnął do Camille. – A Ty Robercie już się nie śmiej. Jak chcesz to też możesz wpaść. Jednak już czas na mnie, miłego dnia – wziął od kobiety bułki, po czym zostawił rodzinę i ruszył w stronę własnego domu, gdzie zapewne już czekał na niego mały szkrab, pragnący pokazać kolejny rysunek, na którym wujek miał pięć palców i wyglądał jak patyczak.

    [Jeśli chcesz możemy zacząć teraz od tego, jak Cami wpada do Theo. Ewentualnie wysłać ich na jakiś spacer, tudzież biwak, czy wycieczkę do większego miasteczka ;) To już jak sobie życzysz, ja się zgadzam na wszystko :P]
    Theo

    OdpowiedzUsuń
  71. [Spokojnie, nie spieszy mi się. :)]

    L. Chandler

    OdpowiedzUsuń
  72. [podsyłam ci odpis i mam nadzieję, że odpiszesz dopiero po niedzieli, żebym mogła się odrobinę wygrzebać z tego bałaganu pod kartą ;)]

    Takiego ograniczania posiadanych przez siebie znajomości Solane zapewne nigdy nie zniosłaby potulnie. W tej kwestii musiały się diametralnie różnić z Camille, czego winy należało szukać w sposobie wychowania ich, tak różnym i niecodziennym. Rodzice Candover nie wtrącali się przesadnie w młodzieńcze życie swoich pociech, jedynie pobieżnie kontrolowali czy wszystko jest w porządku, ale nigdy nie ograniczali im ile czasu mogą spędzać z przyjaciółmi, nie wywierali też presji na nich jeśli któreś z dzieci wykazywało zamiłowanie do jakiejś pasji. Nawet kiedy Lucas zaprzyjaźnił się z synem niechętnie nastawionej do nich rodziny, rodzice nic nie powiedzieli, a młodego Landberga witali z radością na rodzinnym obiedzie bez względu na ich stosunki ze starszymi osobami. Pod tym względem byli wyjątkowo wyrozumiali, pozwalali swojej piątce pociech wybierać dla siebie najlepszą drogę, w niczym ich nie naciskali ani nie kierowali kierunku ich myśli. Zapewne dlatego na poczynania Solane nie reagowali, akceptując fakt, że jedyna córka uwielbia towarzystwo braci, a ci są w stanie przypilnować jej na tyle, żeby nic jej nie groziło. Między nią a najstarszym Frankiem była różnica dziesięciu lat, wystarczająco żeby siedemnastolatek mógł mieć oko na siedmioletnią siostrę oraz jej starszego o kilkadziesiąt minut brata. Nic dziwnego, że czepiała się ich jak rzep i nie chciała za nic zachowywać się jak spokojna dziewczynka pasjonująca się modą, gotowaniem czy malowaniem.
    Na szczęście ten okres zdążył już minąć, chociaż patrząc na jej ubrudzone ogrodniczki i plamy po farbie na rękach można było odnieść nieco inne wrażenie. Radosne iskierki w zielonych oczach również nie sugerowały, że Candover prowadzi stateczny tryb życia kojarzący się ze starymi pannami.
    - Znając tych diabłów wcielonych, to na pewno upiekłaś za mało, żeby jednego popołudnia nie chcieli zjeść wszystkiego – wyznała szczerze, odwracając się na chwilę do kuzynki, która szła kilka kroków za nią i posyłając jej przepraszający uśmiech, bo była na prawie na sto procent pewna, że bratankowie będą marudzić o więcej smakołyków, których Camille nie miała szansy im wyczarować z powietrza. Pod tym względem na pewno wybrała zły czas na odwiedziny. Zwykle Luke oraz Frank nie przysyłali do niej całej ferajny jednego dnia, ale dzisiaj był mały wyjątek. Oscar, Alexa oraz Alan byli tu razem i robili takiego szumu jakby na podwórku była co najmniej cała drużyna piłkarska, a nie tylko ich trójka.
    Poprowadziła je przez niewielki korytarz do kuchni, skąd mogła zabrać talerze, sztućce oraz nóż odpowiedni do krojenia przyniesionego przez nieznaną kuzynkę specjału. W lustrze na chwilę dojrzała swoje odbicie i westchnęła ciężko na widok jasnej smugi po farbie na policzku.
    - Nie, moment jest dobry jak każdy inny, ale wybacz mój strój. Raczej nie nadaje się na witanie gości. – Pokręciła głową, mocząc róg ścierki w odpowiednim środku do zmywania farby i przecierając nim po skórze. Kilka sekund później było już po problemie, a Solane mogła zabrać wszystkie przygotowane rzeczy ze stołu. – Na tarasie powinno być przyjemniej jeść i na pewno łatwiej upilnować tych urwisów. Zdaje się, że poznasz zaraz najbardziej upierdliwą część rodziny. – Zaśmiała się cicho, otwierając łokciem drzwi prowadzące na tyły rozległego podwórka i poczekała aż Camille wyjdzie pierwsza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie przeszkadzała jej ani niezapowiedziana wizyta, której właściwie nie oczekiwała po kilku tygodniach mieszkania w jednym miasteczku, niemniej cieszyła się, że w końcu miały okazję spotkać się na normalnym gruncie, bez skrępowania jakie towarzyszyło im podczas pierwszej, dosyć zwięzłej rozmowy w cztery oczy tuż po przyjeździe Levittoux do Mount Cartier. Nie zależało na jej tworzeniu napiętych stosunków między nimi, szczególnie że kobiet w ich rodzinie nie było zbyt wiele, należało cieszyć się z tych, które zdecydowały się pojawić w miasteczku.
      - Alex, Alan, Oscar! Zejdźcie z domku i chodźcie tutaj! – krzyknęła w stronę dzieciaków, które przesiadywały na drzewie, wykrzykując co jakiś czas jakieś bojowe okrzyki. Chwilę czekała aż któryś z niego wyjrzy, ale w końcu dała sobie spokój i postawiła na szerokim stole talerze, rozkładając je powoli dookoła niego. – Masz ochotę na lemoniadę? Czy coś cieplejszego, kawa albo herbata? Swoją drogą ten domek to powód mojego niedbalstwa. – Wskazała ręką na umieszczony pośród szerokich gałęzi szary domek, który w połowie miał już nałożoną nową, białą farbę.

      [Zdjęcie: http://data2.whicdn.com/images/125693286/large.png Jeśli chodzi o zwierzątko – pocieszna fretka ;D
      Mam wrażenie, że za każdym razem jak chcę żeby wyszedł krótki odpis to przeciągam go w nieskończoność^^]

      Solane

      Usuń
  73. [Cześć! Strasznie przepraszam, że tak późno odpisuje, ale dopiero się ogarniam.
    Ślicznie dziękuję za przywitanie! :) Masz naprawdę śliczny wizerunek i świetną historię. Bardzo podoba mi się też zdjęcie ex-męża (choć to ćwok z charakteru :D)
    Oczywiście, że jest chęć na wątek. Czy masz jakiś pomysł jak połączymy nasze obie postaci? Mogą się niejako znać, skoro ojciec Camille jest chory i najprawdopodobniej pod opieką miejscowego lekarza (o ile dobrze zrozumiała, bo coś ostatnio słabo kapuję :D)]

    Quinn

    OdpowiedzUsuń