A kiedy śnieg przestanie prószyć, to Monty na spacer ruszy.

Blog zawieszony

Po przeprowadzeniu ankiety większością głosów wygrała opcja zawieszenia bloga. Oznacza to, że autorzy mają możliwość dalszej gry i zapisów, ale administracja — za wyjątkiem wysyłania zaproszeń i wpisywania do listy bohaterów — nie będzie angażować się w życie bloga. Z tego samego powodu zakładka Organizacyjnie na czas zawieszenia bloga zostaje usunięta. Raz jeszcze dziękujemy za Waszą obecność i życzymy Wam wszystkiego, co najlepsze.

nie istnieję & latessa

Kalendarz

16/02/14 Otwarcie
16/02/14 Nowy mod
22/02/14 Wydarzenie: Burza Śnieżna – link
24/02/14 Odejście moda
26/02/14 Nowy mod
19/04/14 Wydarzenie: Mecz Hokeja – link
02/07/14 Nowy szablon
07/07/14 Wydarzenie: Kto zabił? – link
20/07/14 Odejście moda
23/07/14 Nowy mod
29/08/14 Zamknięcie
24/12/15 Reaktywacja
25/12/15 Nowy admin
28/12/15 Wydarzenie: Kolacja wigilijna – link
29/06/15 Nowy nagłówek
09/10/16 Wydarzenie: Deszcz i wichura - link
28/11/16 Nowy nagłówek
10/12/16 Wydarzenie: Uratuj święta! - link
04/01/17 Wydarzenie: Psi zaprzęg - link
28/01/17 Wydarzenie: Słodka Walentynka - link
04/02/17 Nowy szablon
27/03/17 Wydarzenie: Mount-ipedia - link
21/04/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap I - link
01/05/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap II - link
02/05/17 Nowy nagłówek
17/09/17 Wydarzenie: Spływ kajakowy - link
02/02/17 Nowy szablon
14/02/17 Wydarzenie: Poczta walentynkowa - link
07/07/18 Zawieszenie

"Szpadel to nie łopata. Łopata to nie szpadel.
Rok to nie wyrok. Piwo to nie alkohol."

Theodor Black

36 lat • grabarz
independent wolf garish parrot friendly bear

Dawniej chłopiec z wielkimi marzeniami oraz planami na przyszłość. Zapalony gracz hokeja i roześmiany dzieciak. Obecnie dorosły facet machający łopatą na cmentarzu. Jak widać nie wszystko poszło po jego myśli, jednak on nie stracił swojej pogody ducha. Rozmawia z pustym kartonem mleka, czasem także z łopatą i nadal uparcie ukrywa przed matką to, że zniszczył jej dywan. Rodzice ciągle podróżują po świecie, zaś on traktuje ten dom jakby był już jedynie jego. Życzliwie uśmiechnie się do każdego, zaniesie torby z zakupami do domu starszej pani, a także wysłucha narzekań na zwierzęta grasujące po podwórku. Chwyta się wielu możliwości zarobku, dlatego można go ujrzeć koszącego trawnik, myjącego okna, a nawet robiącego za niańkę, chociaż to ostatnie chyba mu najgorzej wychodzi, ponieważ kończy, jako skałka wspinaczkowa dla małych potworków. Jego największym uzależnieniem, a także sekretem są bajki. Gdyby mógł, oglądałby je bez przerwy. Przeważnie spędza czas sam i raczej stroni od plotek, dostarczających innym mieszkańcom rozrywki. W pracy lubi sobie wypić coś mocniejszego, lecz jak do tej pory nikt tego nie odkrył. Ciągle wypytywany o zakładanie rodziny, unika tego tematu rozmowy. Swój człowiek, znający miasteczko od dziecka, nieco specyficzny, jednak zdecydowanie przyjazny. Cały Theoś.

Dodatkowo



Witamy się ponownie. Zapraszamy do wątków. 
Wkrótce pojawi się w nich Nico → idź do notki.

64 komentarze:

  1. [ Haha, miło znów widzieć. Zapraszam do siebie jeśli masz ochotę na jakiś wątek i powiązanie :) ]
    Audrey

    OdpowiedzUsuń
  2. [O, dzień dobry, niestety, musiałyśmy się minąć ostatnim razem i ja miałabym miłą panią, która jest tworzona - jeśli jest zainteresowanie, zapraszam pod kartę Adasia. Wybacz, ale w sumie cieszę, że nie miał nigdy styczności z grabarzem i niestety, nie mam pomysłu na wątek :c]

    Adam Barrington

    OdpowiedzUsuń
  3. [Czeeeść. Przepraszam za zasłonięcie i zapraszam do wątku. Zróbmy trumnę!]

    Fanny Callahan

    OdpowiedzUsuń
  4. Cześć, grabarz. Tę szychę to chyba każdy pamięta <3 Tylko nie wiem czemu zapamiętałam go jako mniej przyjaznego, a tutaj - po odświeżeniu karty postaci - widzę, że to człowiek do rany przyłóż. Cud, miód i... kaloryferek. (...) Nie przejmuj się mną, wieczorami ze mną gorzej. Tak czy inaczej serdecznie witam.

    Johnsee R. / Timothy W.

    OdpowiedzUsuń
  5. [Pamiętam Cię! Grace też pamięta Theo, bo to o nich krążyły plotki, prawda? <3 Mrr, co za ciacho. :D]

    Grace

    OdpowiedzUsuń
  6. [Przeuroczy ten Twój grabarz (zbyt niedawno wstałam, żeby pochwalić jakoś inaczej).]

    Warren Keen

    OdpowiedzUsuń
  7. [ Tak, tak, pomyślmy razem, bo moja głowa odmawia dzisiaj posłuszeństwa :) ]
    Audrey

    OdpowiedzUsuń
  8. [Teraz więc dziękuję ja za pochwałę. Na wątki zawsze mam chęć, to jasne, niespecjalnie tak dobrze to wygląda z pomysłami. Nie chcę, żeby się Warren zgubił, bo jego orientacja w terenie zwykle nie zawodzi.
    Jakie jest prawdopodobieństwo, że pan grabarz kopałby wieczorem dół, bo taka potrzeba (zamówienie...) na dzień kolejny, a mój pan zapędziłby się aż w tamte okolice?
    Banalnie, nie umiem lepiej. Wiem tylko, że byłoby o wiele łatwiej, gdyby już chociaż kilka razy mieli ze sobą styczność. Wtedy mogliby sobie chlapnąć nad przyszłym grobem.]

    W. Keen

    OdpowiedzUsuń
  9. Właśnie zdałam sobie sprawę, że teraz mam kobitkę, która może się zachwycać nad kaloryferem Theosia.

    Maddy

    OdpowiedzUsuń
  10. [Ale to facet! Oni czym starsi, tym lepsi! :P No hej.]

    Julie

    OdpowiedzUsuń
  11. [Jestem okrutna, bo przyszło mi na myśl grzebanie pieska Juliette, ale nie, powstrzymam się od takich zachcianek, więc najwidoczniej mam tylko chęci na wątek (i to nie względu na kaloryfer pana na zdjęciu, który skutecznie rozpraszam i nie daje wymyślić nic innego, jak ślinotok Carey na widok twojego pana) Także, liczę na Ciebie :D]

    Julie

    OdpowiedzUsuń
  12. [ Audrey nie zna czegoś takiego jak strach (no chyba, że chodzi o pająki, ale w tym przypadku to zrozumiałe). Tak sobie patrzę na tą Twoją kartę i widzę, że chcesz wujaszkiem zostać. No cóż nie wiem czy moja Audrey mogłaby być bratanicą/siostrzenicą, ale wpadłam na coś takiego, że Theo bardzo dobrze zna ojca mojej pannicy i tenże ojciec poprosił Blacka o to aby miał na dziewczynę oko i wtedy Lange będzie mówić do miłego pana per wujku.
    A na biwak to jak najbardziej można ją wyciągnąć, w końcu nie samą nauką żyje człowiek a i od różowego można się zmęczyć :) Rozumiem, że mam zacząć? Chyba, że Ty bardzo chcesz, to wtedy nie powstrzymuję :) ]
    A. Lange

    OdpowiedzUsuń
  13. Julie lubiła, wręcz uwielbiała być otoczona ludźmi. Kochała z nimi rozmawiać, poznawać ich, zdobywać ich zaufanie, być dla nich przyjaciółką i ramieniem do wypłakania się. Czuła się sobą, gdy miała w pobliżu kogoś, do kogo mogła otworzyć gębę, uśmiechnąć się. Urodziła się do tego, by być dla ludzi kimś w rodzaju darmowego psychologa i czuła się źle, gdy była zmuszana do samotnego, bezczynnego siedzenia i wpatrywania się w martwy punkt, z nadzieją, że może ktoś do niej zawita.
    Tak było i teraz. Siedziała w pustej przychodni, przy recepcji- swoim stanowisku pracy- i ze znudzeniem wpatrywała się w drzwi wejściowe. Dzisiaj był wyjątkowo spokojny dzień. Żadnych nagłych wypadków, żadnych zwichnięć, szczepień, czy nawet okresowych badań. Cisza spokój, jakby ludzie zaczęli na siebie uważać lub w ogóle nie wychodzić z łóżka, jakby się bali, że zrobią sobie ku-ku. Albo może bali się nowej lekarki, która czasem nie była delikatna i nie przebierała w słowa. Czasem nawet Julie się jej bała, prawdę powiedziawszy.
    No więc, by nie przedłużać. W efekcie braku jakichkolwiek wizyt, Katherine nie przyszła do przychodni, czekając na telefon w domu. Ona byczyła się na kanapie, a Juliette usychała z nudów. Fakt, czasem popisała z jakimś gościem z serwisu randkowego, który zaproponował spotkanie, ale po chwili wyłączała laptop, bo rozmowa kompletnie się nie kleiła.
    Minęła godzina, dwie, trzy. Właśnie schodziła z fotela, by zrobić sobie herbatę, gdy usłyszała zbawienny dźwięk dzwonków, które sygnalizowały, że ktoś otworzył drzwi i wszedł do przychodni. Nie była okrutna, ale naprawdę się ucieszyła. Momentalnie się uśmiechnęła, wracając na miejsce pracy.
    -Cześć, Theodor.-przywitała się z mężczyzną, patrząc na niego z uciechą i biorąc długopis w dłoń.- W czym mogę pomóc? Aktualnie pani doktor nie ma, ale zaraz do niej zadzwonię i powiem, że przyszedłeś.- chwyciła za słuchawkę telefonu leżącego na biurku i wykręciła numer do Grey.

    [Chyba nie jest tak źle, prawda? Starałam się :D]

    Julie

    OdpowiedzUsuń
  14. Wszędzie, gdzie jest Maddy, są katastrofy, a choć nie kończą mi się na to pomysły, może tym razem jednak z jakąś taką katastrofą dopadnę jednak jakąś kobitkę? xD Bo zaraz wyjdzie z Mads kokietka, a to tylko sierota.

    Madeleine

    OdpowiedzUsuń
  15. -Starość nie radość. Tylko cztery lata do czterdziestki.-uśmiechnęła się złośliwie do mężczyzny i skupiła się chwilę na sygnałach połączenia.
    Nie dziwiła się Theodorowi, że ten martwił się o swoje zdrowie, ale także dziwiła się, że będąc w kwiecie wieku jeszcze się nie ustatkował i nie założył rodziny. Juliette, w przeciwieństwie do mężczyzny, któremu najwyraźniej nie śpieszyło się na przekazanie swoich genów, martwiła się o to, że wraz z przekroczeniem trzydziestki zacznie się szaleńczy wyścig z zegarem biologicznym, który według naukowców w tym czasie przyśpiesza diametralnie. Bała się starości, a co najgorsze staropanieństwa i tego, że nie urodzi dzieci, które będą mogli rozpieszczać jej rodzice. Z dociekliwością i uwagą przyglądała się, często w czasie pracy, swojemu odbiciu i doszukiwała się w swoim odbiciu oznak starości. Kurzych łapek, czy innego rodzaju zmarszczek.
    -Więc tak.-odezwała się ponownie do Theodora, gdy tylko odłożyła słuchawkę na miejsce.- Będziesz musiał troszkę poczekać, bo Kate została zatrzymana przez drzewo na drodze.-poinformowała go i łapiąc za kilka malin z wiaderka, pokręciła przecząco głową.
    -No co ty.-powiedziała, wsuwając między usta czerwony owoc.-A jakby coś nagłego by wypadło? Wiesz, nie jestem może z wykształcenia lekarzem, ale pamiętam to i owo z pierwszej pomocy i mogłabym się przydać przy zadławieniu się, powiedzmy, na przykład taką malinką.-wyciągnęła przed siebie dłoń, na której spoczywała dość dorodna malina.-Więc mi tu nie marudź, bo jeszcze ci mogę życie uratować.-uśmiechnęła się i zjadła owoc.
    Gdy tylko po przychodni rozległ się cichy dźwięk wiadomości i gdy dostrzegła kątem oka, jak okienko na pulpicie miga, domagając się uwagi, Julie momentalnie zrobiła się czerwona na twarzy i z trzaskiem zamknęła laptop.
    Czasem czuła się, jak kompletny przegrany. Upadła tak nisko i pozwalała się oceniać obcym sobie mężczyznom przez Internet, bo w rzeczywistości nie szło jej podrywanie tak dobrze. Nie była dobra w tych sprawach- w randkowaniu oczywiście i w podrywaniu. Zawsze się peszyła i do końca nie była pewna intencji drugiej osoby- czy ten ktoś naprawdę zainteresował się pulchną Julie, czy to jedynie ludzka uprzejmość i życzliwość? Nigdy nie była pewna, więc wolała pójść na łatwiznę i spróbowała szczęścia w wirtualnej rzeczywistości, gdzie była pewna zainteresowania i nie musiała się męczyć z odczytywaniem.
    -Co za wstyd.-zaśmiała się, ukrywając zażenowanie i przetarła gorące policzki.- Mam nadzieję, że nie wygadasz się kumplom z pracy.-spojrzała na Theodora, który na szczęście nie wykazał się większym zainteresowaniem poczynań Juliette.

    [Takie pytanie: Nie byłaś może kiedyś na paris 2021-2022?]

    Julie

    OdpowiedzUsuń
  16. [Witam :D Przyznam, że grabarze w mojej wyobraźni wyglądali zupełnie inaczej, ale tutaj miłe zaskoczenie :> Czy byłaby szansa na wątek?]

    OdpowiedzUsuń
  17. [Mogliby się znać wcześniej, nawet byłoby łatwiej. A żeby było ciekawiej, to Camille mogłaby poprosić Theodora w przeniesieniu ojca na parter, żeby po schodach nie musiał chodzić. I Theoś mógłby bułki dostać :D A ojca Robert nazwę. Zacząć czy Ty masz ochotę?]

    Camille

    OdpowiedzUsuń
  18. [ Dzięki za powitanie. Szczerze przyznam, że jak na początku przeglądałam karty, aby posprawdzać sobie zawody i obczaić wizerunki (żeby to przypadkiem tego samego nie wykorzystać), to na twoją postać zwróciłam szczególną uwagę.
    Wydała mi się taka pozytywna- inna od innych... No i ta klata. Cóż. KONIEC! jak to facet z łopatą może babę zachwycić- pomimo iż jest grabarzem.
    W każdym bądź zapraszam do wątku xD ]

    Richard

    OdpowiedzUsuń
  19. [Haha, okrutna istoto chcesz znęcać się nad moją biedną Indią? Toć to miastowa dama jest, więc może się wystraszyć nawet komara brzęczącego za uchem. Zróbmy tak: Roy zostawił Indianę z jej bagażami w szczerym lesie, ona wystraszyła się oposa i zasuwa do najbliższego domu bliska histerii, bo zostawiła w środku lasu swój dobytek ;P]

    Indiana Beaudine

    OdpowiedzUsuń
  20. [ Ja też pamiętam Twoją postać, chyba nawet mieliśmy mieć wątek, ale ja uciekłam, niedobra ja. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, teraz mamy okazję coś stworzyć :D ]
    Vivian Vickers

    OdpowiedzUsuń
  21. [Cześć. Ale on ma imponujący szpadel, wow!
    Może masz jakiś pomysł na zbyciu, którym mogłabyś uraczyć mnie i Shan, co? :>]

    Shannon

    OdpowiedzUsuń
  22. Zélie nie lubiła naprawdę wielu rzeczy.
    Nie lubiła dużego gorąca, bo nie wyglądała atrakcyjnie ani hałasu na ulicy, bo pękała jej głowa; nie lubiła szalonych imprez a w liceum niemal nienawidziła malujących się w toaletach co przerwę pustych dziewczyn; nie lubiła wspominać o rodzicach ani tego, gdy w pobliżu nie miała paczki papierosów; nie lubiła swojego cierpienia n ani lekarzy, którzy pozostawili pustkę traktując ją jak nieczłowieka, nie-kobietę, kiedy straciła dwójkę dzieci; nie lubiła zawodów sportowych ani występów publicznych; nie lubiła nowoczesnej muzyki ani francuskich papierosów, bo te były tak naprawdę arabskie; nie lubiła też być podrywaną ani w ogóle rozmawiać z nieznajomymi; nie lubiła, gdy napakowani i przystojni mężczyźni proponowali jej pomoc, bo to zawsze źle się kończyło a trzy nieudane małżeństwo ją tego nauczyły.
    Zélie nie lubiła wielu rzeczy, a najbardziej nie lubiła kiedy wychodziła na spacer po cmentarzu – bo to miejscu akurat lubiła, bowiem nagrobki i spokój tworzyły niepowtarzalną atmosferę, doskonałą do rozmyślań nad tym, jak jej życie nie wyszło; ponadto zmarli jej nie odpowiadali, a ona mogła mówić, mówić i mówić bez bycia posądzoną i to, że jest idiotką – i wpadała do świeżego grobu. Łatwiej jej jednak było powiedzieć, czego szczerze nie lubiła, niż co lubiła – tego było naprawdę niewiele. Zaliczyć – oprócz nocnych spacerów pośród nagrobków – całkowitą samodzielność. Dlatego gdy już wpadła do dołu, boleśnie obijając sobie część tylnią swojego ciała i klnąc siarczyście – zapewne tak, że mogłaby obudzić zamarłego, a ta myśli tak bardzo ją rozbawiła, bo nieadekwatna była do sytuacji, że aż zaśmiała się gorzko.
    Mina jej jednak zrzedła, kiedy siedząc sobie spokojnie na zimnej i wilgotnej ziemi, która bez miłosierdzia brudziła jej nowe spodnie, pochylił się nad nią jakiś mężczyzna. Pierwszej chwili zrobiła wybitnie głupią minę, starając się przypasować jego – skądinąd, niebrzydką – twarz do kogokolwiek, kogo dotychczas widziała w tym niewiarygodnie uroczym – tak bardzo, że aż ją mdliło – miasteczku.
    Szlag; od razu go rozpoznała.
    — Samodzielna Zélie – przedrzeźniła go irytującym głosem imitującym piszczenie dziecka z poważną wadą genetyczną. – Tak, jestem samodzielna – zapaliła jakby od niechcenia papierosa; jednego z, niewielu, który podczas upadku nie połamał jej się. – Zechciałbyś się przesunąć, lubię z tego miejsca podziwiać chmury, zachodzące słońce... – mówiła chłodno i niemal obojętnie, całkowite głupoty, byleby tylko nie pokazać, jak bardzo ucierpiała jej duma, gdy wpadła do tego cholernego grobu i co gorsza, została w nim odnaleziona. – Wracaj do swoich słodkich i mało ważnych obowiązków, które nie zrobią nikomu większej różnicy, ale nazwą drzewo na twoją cześć – zakpiła i rozglądnęła się po wysokich i śliskich ścianach dołu, szukając ewentualnej drogi ucieczki. Nie zniżyłaby się do tego, aby prosić o pomoc; Zélie w ogóle nie lubiła prosić.

    Zee

    OdpowiedzUsuń
  23. Mnie pasuje każdy zestaw propozycji. Zawsze Richard może wpaść do kolegi ze zgrzewką piwa by zająć mu telewizor, gdyż swojego obecnie nie posiada. (jeszcze się nie dorobił... hahahahahaha).

    Richard

    OdpowiedzUsuń
  24. [ Ok, mi pasuje :) Zacznę dziś lub jutro :) ]
    Kate

    OdpowiedzUsuń
  25. Indiana Beaudine - kobieta sukcesu. Ukończywszy studia, miała szerokie pole manewru, co do swojej przyszłości; niedawno zrobiła doktorat w dziedzinie fizyki, ale gdyby nie miłość do mody i wsuwania nosa tam, gdzie nie potrzeba, wykładałaby dzisiaj swój ulubiony przedmiot na uniwersytecie w Vancouver. Zamiast tego, poszła w kierunku dziennikarstwa. Był czas, kiedy jej reportaże wykorzystywała najlepsza w kraju stacja telewizyjna, a twarz pokazywano na wielu kanałach telewizyjnych. Zajmowała się interesującymi ją sprawami, jednocześnie bywając w czołowej elicie kanadyjskich celebrytów. Budziła kontrowersje, aż została całkowicie wydziedziczona, niedługo później lądując w zadupiu o nazwie Mount Cartier z bezsensownym, jej zdaniem, reportażem do napisania. Kto będzie chciał czytać lub słuchać o rybakach mieszkających niemal na końcu świata? Co trudnego może być w łowieniu ryb? Bolała ją głowa. Kontemplowała swoje dotychczasowe osiągnięcia, rozkoszując się rytmem muzyki płynącej w słuchawkach, kiedy jej telefon komórkowy zdechł. Podwinęła rękaw aksamitnego żakietu w kolorze kości słoniowej, zerkając na zegarek. Dokładnie trzy godziny temu Leroy Loyd zostawił ją samą na rzekomym przystanku autobusowym z niezliczoną ilością walizek, szarpiącym się na wszystkie strony psem i brudną torebką od Prady, która stała się kością niezgody między nimi. Dzień chylił się ku końcowi, nawet wydawało się jej, że słyszy grzmoty nadciągającej burzy, a ona nie dostrzegła ani jednego samochodu na drodze do miasteczka. Powoli godziła się z myślą, że jednak będzie musiała pofatygować się do Mount Cartier i poprosić o pomoc w przywiezieniu bagaży do Zajazdu. Zniecierpliwiona ciągłym siedzeniem na wypchanej rzeczami po brzegi walizce, rozprostowała nogi dostrzegając coś potwornego po swojej lewej stronie, obok różowo-bordowych piórek ozdabiających jej wysokie, kilkunastocentymetrowe szpilki. W mieście najbardziej nieproszonym gościem w domu jest ćma. CO TO BYŁO?!Zezowata, biała bestia z czarnymi uszami i szczurzym ogonem dobierała się do drogocennych piórek kobiety, która bez namysłu gwałtownie zerwała się na równe nogi, omal nie upadając. Dostrzegła zęby oposa, które przed nią odsłonił i z dzikim wrzaskiem zamachnęła się ciężką torebką, aby uderzyć nieproszonego gościa marząc w duchu o rozpłaszczeniu go na jezdni, ale zamiast go wykończyć, tylko rozwścieczyła. Widząc, że zwierze nie zamierza ustąpić, stając się coraz bardziej agresywnym, chwyciła pod ręce usypiającą dotąd pudlicę, ruszając niemalże biegiem po wydeptanej ścieżce, choć obcasy grzęzły jej w ziemi, a psina wydawała się coraz cięższa. W dalszym ciągu wrzeszcząc z przerażenia lub niemocy, napędzając własny strach, spuściła psa próbując piec razem z nim, lecz jedyne co przez to osiągnęła, to przewrócenie się. W tym momencie przestała przejmować się swoim wyglądem; ołówkowa spódnica już dawno została pobrudzona ziemią, piórka butów tonęły w błocie, a w rajstopach w paru miejscach puściły oczy. Wyglądała jak ofiara losu i najchętniej rozbeczałaby się na dobre, gdyby w ostatniej chwili nie dostrzegła rosłego mężczyzny rąbiącego drewno.
    - P-p-potrzebuję pomocy - wymamrotała usiłując panować nad własnymi emocjami, choć ramiona jej drżały, a pies ponownie zaplątał ją w swoją smycz utrudniając poruszanie się. Tak naprawdę nie potrzebowała pomocy, tylko szklanki wódki z tonikiem lub caffe latte z dużą ilością cynamonu. - zaatakowała mnie bestia. Opas. T-tam zostały moje rzeczy - kontynuowała starając się podejść bliżej, ale Puchatka skutecznie wszystko komplikowała.

    Spanikowana Indiana Beaudine

    OdpowiedzUsuń
  26. Robert Walsh był upartym człowiekiem, który zawsze miał rację. Nieważne, kiedy i dlaczego, on po prostu wiedział swoje i za nic nie chciał przyznać, że taka prosta czynność, jak chodzenie po schodach, zaczyna sprawiać mu problemy. Wszystko tłumaczył przejściowym reumatyzmem, którego w rzeczywistości nie miał. Jednak uważał to za mniejsze zło, do którego łatwiej byłoby mu się przyznać niż do stwierdzonego zaniku mięśni.
    Camille chciała dobrze. Słyszała nieraz stęki ojca i widziała, jak schodzi, gdy myślał, że jej nie ma. Tracił siły i kontrolę nad własnym ciałem. Już nie mógł swobodnie ruszać palcami lewej ręki, której dłoń wyraźnie była chudsza od prawej. Chciała ułatwić mu nieco życie. Na dole był jeden pokój i łazienka, resztę zajmowała piekarnia i wyposażenie, więc uważała, że to dobre rozwiązanie, by przenieść ojca na dół. W dodatku nie byłby tyle sam, bo zawsze mógłby na chwilę przyjść, popatrzeć i nakrzyczeć na swoją córkę, że sypie za mało mąki.
    - Tato, skąd przyszedł ci w ogóle taki pomysł? - uniosła brwi z zaskoczenia, słysząc słowa starszego mężczyzny. - Nie uważasz, że to śmieszne, myśleć, że chcę cię bliżej ziemi? Dlatego chcę, żebyś przeniósł się do pokoju na dole? - spytała z delikatnym uśmiechem rozbawienia.
    - Wy kobiety nie rozumiecie, co to oznacza dla mężczyzny, kiedy zaczynacie się rządzić w domu! - wyburczał, zmieniając kompletnie temat.
    Camille słuchała uważnie, ze spokojem i łagodnym podejściem. Nie lubiła się kłócić i w przeciwieństwie do ojca, nie wybuchała tak łatwo. Czasami z trudem ukrywała rozbawienie, bo już nie wiedziała, czy mówił poważnie, czy dla samego mówienia. W każdym bądź razie wywody Roberta na temat niekorzystnych skutków jego przenosin były głośne, ostro argumentowane i rozchodziły się po całym domu, zagłuszając skutecznie wszystko.
    Wejście do piekarni zawsze było otwarte, nawet jeśli nie spodziewała się mieć klientów. Jakoś musiała przywyknąć, że nie ma sensu go zamykać, bo ludzie i tak wejdą od tyłu, przechodząc przez korytarz, zaplecze i przejdą wtedy za ladę. Zazwyczaj jednak słyszała głośny dzwoneczek, który rozbrzmiewał, gdy ktoś wchodził. Teraz dzwoneczek nie miał szans.

    Camille

    [Mam nadzieję, że pasuje. Pomyślałam, że pomoc może zacząć się od trochę innej strony :>]

    OdpowiedzUsuń
  27. Wiesz, ja mogę zacząć, nie ma problemu ;) Ale będziesz musiała poczekać zakąś godzinkę/półtorej, gdyż mam na głowie kilka odpisów i rozpoczęć, a jeszcze znajoma na gg mnie dręczy.
    I teraz powiedz mi proszę jak doprowadzić do biologicznego rozpadu molekularnych, żeby powstała kopia mojego organizmu i mogła robić choć 1/2 za mnie ? ^^


    Richard

    OdpowiedzUsuń
  28. [Poznałam po tym, że jedną autorkę, którą poznałam zawsze w swoich notkach miała teksty Ellie Gouldin. Może się mylę, ale czy przypadkiem nie miałaś na parisie Seleny Black? Bo ja miałam dwa-trzy podejścia w parisie, ale najdłużej prowadziłam postać Safy, jakieś dwa lata temu?]

    Na uwagę, że mogłaby być bohaterką uniosła ramiona i napięła swoje wątłe mięśnie, jak rasowy kulturysta.
    -Wiesz, ma się chyba ten potencjał.-powiedziała z dumą w głosie i naprężyła się jeszcze bardziej, by zaraz z głośnym świstem wypuścić powietrze i skulić się, jak dmuchana lalka.
    Fakt. Była lubiana przez dzieci. Pewnie tylko dlatego, że za plecami ich rodziców dawała im cukierki i lizaki po wyjściu z gabinetu lekarskiego. Co z tego, że pewnie będzie jedyną przyczyną dla której za jakiś czas zaczną się masowe wędrówki do dentysty w Churchill. Ważne, że będzie bohaterką i ulubienicą najmłodszych mieszkańców Mount Cartier, bo to ważne, by mieć dobrą reputację wśród dzieci, jeśli w niedalekiej przyszło-miała nadzieję-chciało się mieć własne. A chciała, bo widząc tutejsze matki i ojców, Julie kręciła się łezka w oku, a uśmiech stawał się troskliwy i w głowie sama wyobrażała sobie, jakby to bawiła się ze swoim synkiem, lub córeczką na placu zabaw.
    Na propozycję Theodora zmarszczyła czoło zastanawiając się przez chwilę nad ofertą. Dawno nigdzie nie była. Raczej w ostatnich tygodniach była jedynie praca i dom, gdzie sama pobijała swój rekord w Just Dance. Także żaden mężczyzna na sympatii.com jej nie zainteresował, więc na żadnej randce, czy zwykłej przyjacielskiej kolacji nie była. Powinna się ruszyć w końcu z domu, więc ochoczo pokiwała głową.
    -Jasne!- powiedziała to odrobinę za głośno i zaśmiała się, wkładając rękę do dużej kuli, w której trzymała ów sławne słodycze, które rozdawała, jak rasowy pedofil. Wyciągnęła lizaka w kształcie kwiatka i podsunęła pod nos mężczyzny.- Proszę. W ramach podziękowania za zaproszenie.

    [Jezusie, najgorszy odpis ever ;c]

    Julie

    OdpowiedzUsuń
  29. [ W sumie mam jeden, dość absurdalny pomysł, ale może być zabawny w wykonaniu. Matka Vivian pewnie boi się o staropanieństwo córki, trzydzieści lat na karku już, a na horyzoncie żadnego faceta, tylko ciągle góry jej w głowie. A Theodor to pewnie dość dobra partia jak na standardy takiego miasteczka, nic więc dziwnego, że matka Vivian (typowa kura domowa) pewnie zachciałaby zabawić się w swatkę. A tak w kolejce po jajka w miejscowym sklepie, mając przy boku córkę, ośmieszyć ją całkowicie, traktować jak szesnastolatkę, szczypiąc w policzek i zachwalając zalety córki przy Theodorze. ]
    Vivian Vickers

    OdpowiedzUsuń
  30. [Och, super, że będzie jej pomagał, naprawdę. Facet jednak zawsze jest choć trochę potrzebny, więc jestem jak najbardziej za. Myślę, że do jutra/pojutrza powinnam zacząć + założę, że Theo i Shan znali się z czasów, kiedy Reed mieszkała jeszcze w MC. ;)]

    Shannon

    OdpowiedzUsuń
  31. Istniało duże prawdopodobieństwo, że większość ludzi stąd znało jej ojca lepiej niż ona sama. Szansa na to, że Theo był mu w pewien sposób bliższy niż Camille, również była całkiem spora, zważywszy na to, że z ojcem widywała się naprawdę rzadko. Jednak nie była zazdrosna, widząc w tym po części swoje zaniedbanie. Z wdzięcznością podchodziła do ludzi, którzy pomagali Robertowi przed jej przyjazdem.
    Kobieta siedziała na krześle, tyłem do drzwi pokoju. Z nogą na nodze, kiwała niespiesznie stopą, przysłuchując się ojcu. On wstał wcześniej pod wpływem swojego wielkiego uniesienia, gestykulując zawzięcie. Rzeczywiście żadne z nich nie zwróciłoby uwagi na gościa, gdyby sam się nie odezwał. Camille odruchowo spojrzała za siebie i podążyła wzrokiem za Theodorem, który przeszedł przez pokój. Sama wstała z delikatnym uśmiechem na twarzy, postanawiając, że przez chwilę pozostanie bierna trochę bardziej niż wcześniej.
    Robert rozchylił wargi, jakby chciał coś powiedzieć, jednak młodszy mężczyzna mu przerwał. Zmrużył oczy, zaciskając usta w wąską linię w ramach niemego protestu. Był naprawdę uparty i pewno mógłby dalej wyciągać swoje racje przeciw propozycji córki, która nie miała w zwyczaju w bezpośredni sposób stawiać na swoim. Więc mogłoby to trwać wieki, gdyby nie wizyta Theodora.
    - Dzień dobry i nie masz za co przepraszać - Camille skinęła lekko głową, uśmiechając się nieco bardziej, krzyżując ręce i przyglądając się z zaciekawieniem mężczyznom. Miała ochotę się roześmiać, zważywszy na fakt, że przed chwilą z ust ojca wysypywał się potok słów, a teraz zachowywał się jak urażony lew.
    - Wy młodzi najchętniej byście wysłali nas gdzieś daleko do domów opieki, żeby mieć nas z głowy! Ot co! - burczał, ale już nieco ciszej pod swoim nosem, poddając się ostatecznie i pozwolił prowadzić się w stronę schodów. - A ty - zwrócił się do kolegi. - A ty się ciesz, że baby żadnej na głowie nie masz! Czy żona czy córka, każda wlezie na głowę!
    Camille musiała zasłonić usta dłonią, podążając za nimi. Nie czuła się urażona, za jakiś czas ojcu wszystko przejdzie i nie będzie sprawy. Po prostu nie chciała dać po sobie poznać, że jest w naprawdę dobrym humorze.
    - Proponuję usiąść przy piecach, tylko tam starczy miejsca - odparła, mając na myśli pomieszczenie, gdzie odbywał się cały proces pieczenia.

    Camille

    OdpowiedzUsuń
  32. Dzień już od samego rana nie zapowiadał się najlepiej. Najpierw w mieszkaniu panny Grey pękła rura i zalała pół łazienki przez co kobieta musiała zakręcić całą wodę. Na szczęście zdążyła wziąć szybki prysznic, który trochę ją rozbudził, ale kawy nie wypiła., a to nie wróżyło niczego dobrego. Później, już po wyjściu z domu zepsuł się samochód, więc Kate była zmuszona do tego aby do pracy iść na piechotę. Z resztą spacerek dobrze jej zrobił, więc ta rzecz wyszła jej na dobre. Przewietrzyła się i uspokoiła. Była w dość dobrym humorze. Resztę drogi przebyła spokojnie i bez komplikacji, chociaż z każdą minutą było coraz zimniej, ale nie przejęła się tym zbytnio.
    W przychodni nie było zbyt wiele osób, więc pani doktor odetchnęła z ulgą. Nie to, że nie lubiła swojej pracy, wręcz przeciwnie, uwielbiała ją, ale w MC była od niedawna, więc czuła się jeszcze trochę niepewnie i nie chciałaby aby na początku jej tutejszej kariery nazbierało jej się pacjentów. Tak miała okazję poznać przynajmniej niektórych z nich. Metoda drobnych kroczków.
    Zanim jednak weszła do gabinetu poszła po gorącą czekoladę, którą uwielbiała wypijać w chłodniejsze dni. Stała przy automacie i czekała aż kubek skończy być napełniany, wyglądała jednocześnie przez okno i widziała jak zmienia się pogoda. Nie podobało jej się to. Szare chmury robiły się coraz ciemniejsze, co zapowiadało, że zbliżała się burza stulecia. Szybko więc wyciągnęła kubek i poszła do gabinetu. Na miejscu usiadła na krześle i zaczęła wpatrywać się w okno. No pogoda się nie poprawiała, wręcz przeciwnie było gorzej i gorzej i już z oddali było widać pojedyncze błyski.
    K.Grey

    OdpowiedzUsuń
  33. Jej marzenia legły w gruzach, a Mount Cartier stało się jedynym miejscem, w którym mogła odpocząć i wrócić do pracy. Wierzyciele domagający się spłaty długów poszukiwali jej na wszystkie możliwe sposoby, karty kredytowe zostały zamrożone, natomiast przez panią Beaudine, która jakby chciała potrząsnąć córką zawodzącą ją na każdym kroku, a własna siostra nie odbierała od niej telefonu. Indiana nie miała męża, dzieci, ani nawet chłopaka, co zdaniem jej matki, wpędzało ją do grona starych panien. Tak naprawdę, ciemnowłosa była zrujnowana. Kiedy zobaczyła mężczyznę, nawet przez chwilę nie pomyślała, że jest to typowa scena pokazywana najczęściej w horrorach, a siekiera, którą trzymał w dłoniach mogła wylądować na niej. Nigdy jeszcze nie cieszyła się tak bardzo na słowo samochód, a kiedy Theodor dodał do tego przyczepę, prawie się rozpłynęła ze szczęścia. Miała ochotę go ozłocić, ucałować, zrobić cokolwiek, aby okazać wdzięczność, że uratował jej życie. Czyżby właśnie trafiła na jedyną jak dotąd, życzliwą osobę, która nie zamierzała się z niej naśmiewać? Zignorowała ten cień rozbawienia na twarzy chłopaka. India wolała nie patrzeć na swoje odbicie zdając sobie sprawę, że wygląda gorzej niż źle. Jej uroczy beżowy komplet od Chanel był pobrudzony ziemią, fikuśne buty tonęły w błocie, a spomiędzy ciemnokasztanowych fal, które wydostały się z misternego upięcia, wyciągnęła parę listków. Widmo nędzy i rozpaczy przybyłe wprost z wielkiego miasta.
    — Indiana, ta mała bestia to Puchatka. Spadłeś nam z nieba — stwierdziła próbując opanować przyśpieszony oddech spowodowany biegiem lub raczej pełznięciem, bowiem przy obcasach tonących w mokrej glebie, nie mogła zbyt . Pocieszna psinka równie ubrudzona, co jego pani, dreptała już za nogami mężczyzny. Miała niebywałą skłonność do przepadania za męskim towarzystwem. — Leroy Loyd kazał mi wziąć tylko jedną walizkę. Nie jest ich dużo, około sześciu. Oprócz tego cztery kartony, ale nie chciał ze mną po nie wrócić. — uprzedziła mając nadzieję, iż to go nie zniechęci do pomocy. Zajęła miejsce na fotelu kierowcy, samochód był tak duży, że czuła się niemal zmniejszona do maleńkich rozmiarów. Puchatka wskoczyła jej na kolana, dopraszając się o uwagę. — Mam napisać reportaż o rybakach z Mount Cartier. Jeśli uda mi się tutaj przeżyć pierwszy tydzień, przeżyję naprawdę wszystko — stwierdziła, śmiejąc się pod nosem. Z przerażenia po spotkaniu z oposem, pozostało tylko wspomnienie.

    Indiana Beaudine

    OdpowiedzUsuń
  34. [Hmm... To tylko mi podpowiedz, do jakiego zwierzaka Camille mogłaby porównywać Theo i czy w jakiś sposób precyzujemy ich relacje zawczasu czy rozwój wydarzeń nam pokaże? :D I spokojnie, nikomu chyba przykro strasznie było. Tęsknota może lekka :D]

    Przysłuchiwała się ich rozmowie, a właściwie przekomarzaniom z uśmiechem na twarzy. Stała jednak tyłem do mężczyzn, zajmując się przygotowaniem herbaty. Pomieszczenie, w którym piekły się bułki, było swoistą kuchnią. Znajdowała się tutaj maszynka gazowa i szafka z naczyniami. Ale przede wszystkim była to piekarnia, a na kuchnię w domu już nie było miejsca. Żałowała trochę tego, bo to kuchnia była miejscem, w którym najlepiej funkcjonowała.
    - Po doświadczeniach z matką Camille uważam, że kobiety należy wybierać jak najpóźniej i z surowym rozsądkiem - burknął, ale już nieco pogodniej i weselej. - A temu twojemu kucharzynie to bym nos przetrącił! - dodał, śmiejąc się nisko z zadowoleniem na samo wyobrażenie takiego widoku. Nie było dnia, żeby nie wspomniał o byłym mężu córki w kontekście wyrządzania uszczerbków na zdrowiu.
    - Szkoda ręki - skomentowała to krótko, po chwili odwracając się z dwoma parującymi kubkami. Zawsze miała wrzątek pod ręką, zważywszy na fakt, że potrzebowała go do ciasta.
    Nie przepadała za rozmowami o Paulu. Nie chodziło o sentyment, żal czy złość. Budził w niej pewien rodzaj strachu, który odczuwa się na myśl, że już nigdy nie będzie mogło czegoś robić. Ciężko walczyć z kimś, kto stwarza takie zagrożenie, a jeszcze ciężej wygrać. A nikt nie lubi przyznawać się do strachu. Camille, pomimo wiecznie okazywanego spokoju, odczuwała czasami lekkie drżenia niepokoju.
    - Jasne - podała gościowi kubek z herbatą, przywołując na powrót ten swój delikatny uśmiech, który zawsze plątał się gdzieś na jej ustach. - Chcesz do nich gratis masło i dżem? Albo coś takiego?
    Lubiła Theodora. Bawiły ją te przekomarzanki z ojcem i nie potrafiła się nadziwić z jaką łatwością wpływał na niego i uginał ośli upór. Ona sama była chyba za łagodna, by tak stawiać na swoim, ale miała inne sposoby. Albo jeszcze nie nauczyła się postępowania z własnym ojcem.

    Camille

    OdpowiedzUsuń
  35. [Nic nie szkodzi ^^
    A powiązanie pasuje, tym bardziej, że teraz będzie w czym sobie pomagać, tak myślę :> Już uzupełniam swoją zakładkę!]

    Nie zawsze ma się wszystko, coby się mieć chciało. W życiu trzeba wybierać, a jeśli chce się być szczerym - niemal zawsze trzeba dokonywać wyborów. Camille wybrała i co najważniejsze, ceniła sobie tę możliwość. Może dlatego z takim spokojem ducha znosiła swoją sytuację.
    Już chciała wrócić na chwilę na górę, by zajrzeć do spiżarki i wziąć coś, co można zjeść z bułkami, gdy usłyszała to dziwne zdanie. Renifer? Niby wiedziała, że w tych okolicach sobie żyją, ale żadnego nie widziała. Tym bardziej w mieście. Czy tam miasteczku.
    - Żartujesz sobie! - stwierdziła, nie kryjąc swojego niedowierzania. Roberta to rozbawiło, lubił wielkomiejskość swojej córki, która okazywana była w zabawny sposób.
    Podeszła do okna, przy którym stał Theo i bez wahania odsłoniła firankę. Wbrew temu, co myślała, jakiś koń z rogami zainteresował się drzwiami miejscowej piekarni. Uniosła brwi, wpatrując się przez chwilę w zwierzę, by następnie zasłonić okno, zamrugać kilkakrotnie oczami i spojrzeć na siedzącego ojca.
    - Rzeczywiście wygląda na renifera - skwitowała, stwierdzając coś raczej oczywistego. Była jednak w pewnym szoku, okazywanym w dość specyficzny sposób.
    Kontakt Camille ze zwięrzami ograniczał się do tego, co czasami trzymano w domu i tego, co można było zobaczyć w zoo. Ewentualnie tego, co martwe i oporządzone trafiało w jej ręce, by mogła z tego zrobić coś do jedzenia. I tak jak widziała prawdziwe psy, koty czy nawet konie, tak nigdy nie widziała renifera.
    - Duży ten renifer? Żeby nam tu drzwi nie rozwalił... - odparł spokojnie Robert, dźwigając się ze swojego miejsca.
    Spojrzała pytająco na Theodora. Nie znała się, a perspektywa zniszczonych drzwi nie wydawała się zbyt kolorowa. Miała drobną nadzieję, że ten renifer jest mały, chociaż dla niej wydawał się całkiem spory. Z drugiej strony, Camille była dosyć drobna.
    - Powiedz, że nawet duży nie jest w stanie zniszczyć drzwi, to bułkę też dostaniesz gratis - powiedziała całkowicie poważnie, opierając ręce na biodrach.
    Hałas, którego przyczyną było zwierzę, nie znikał. Wręcz wydawał się coraz bardziej natarczywy i uparcie się powtarzał.

    Camille

    OdpowiedzUsuń
  36. [Oczywiście, że tak! Tym się, tymczasowo, zajmuje. Poza tym, uwielbiamy dzieci!]

    Beth

    OdpowiedzUsuń
  37. [Bardzoooo ładne zdjęcie wybrałaś ^^ U mnie zakładka również uzupełniona, ale pewno i tak będę zmieniać w przypływie nudy. Zdjęcie tylko zostanie :D]

    Camille

    OdpowiedzUsuń
  38. [ Jestem, jestem tylko pozostali na urlopach i cisza pod moją kartą a nowych wątków nie biorę bo mam za dużo już :) ]
    K.Grey

    OdpowiedzUsuń
  39. [Szczerze mówiąc miałam w planach panią, która by w jakiś nadzwyczaj podstępny, acz słodki sposób uwiodłaby tego brodacza, no ale, że jest pan to może mój Holmes pojawi się na cmentarzu, by przejrzeć jakieś trupy?]

    Holmes

    OdpowiedzUsuń
  40. [Odwiedzając MC niedługo po otwarciu rzuciło mi się w oczy zdjęcie Twojej postaci i do dziś je pamiętam. Ach, jaki miły ten grabarz <3 Niestety przyznam, że również nie mam pojęcia, jak połączyć go z Curtisem, ale z pewnością jeszcze się do Ciebie zgłoszę po wątek.]

    Blake Curtis

    OdpowiedzUsuń
  41. W samej piekarni stał stół, dwa fotele, piece, blaty i wisiały szafki. Żadna z tych rzeczy nie zmieściłaby się, żeby móc ją wynieść z pomieszczenia. Z góry też raczej znosić niczego nie dałoby rady. A Camille nie wiedziała, gdzie ojciec mógł takie przydatne rzeczy trzymać.
    Wiadomość o tym, że renifer wcale nie należy do tych mniejszych, nie pocieszyła kobiety. Nie wiedziała, do czego takie zwierze może być zdolne, a im większe było, tym większe pewnie były problemy. Gdy Theodor udał się na szybkie poszukiwania czegoś, co chociaż na chwilę powstrzymałoby natarcie, ona z niepokojem liczyła uderzenia w drzwi. Ojciec mówił, że to się czasami zdarza, ale rzadko. Że zwierzęta uważają, że nawet Mount Cartier jest dla nich zbyt cywilizowane i zapełnione ludźmi.
    Nie czuła się dzięki temu spokojniej, ale też nie wpadała w panikę. W końcu co taki renifer może zrobić? Nie rzuci się i nie pozagryza wszystkich na swojej drodze. Drzwi może zniszczy, ale jeśli będą ostrożni, to raczej nikomu nic się nie stanie.
    - Jabłka? - uniosła brwi, słysząc pytanie. Nie była pewna, czy jakieś mieli, ale też nie do końca przekonała ją skuteczność ich działania przeciwko reniferowi. No ale to nie ona tutaj była specjalistą. Wzruszyła ramionami i skierowała się na korytarz.
    - Zobaczę na górze - poinformowała w progu.
    Zajrzała do spiżarki, gdzie istniało największe prawdopodobieństwo egzystowania jabłek w tym domu. Z rozczarowaniem musiała przyznać, że ich tam nie było. Ratunek natomiast znalazł się w pokoju Roberta, który trzymał na stoliku misę z owocami.
    - Mam! - krzyknęła, schodząc z dwoma średniej wielkości jabłkami. Rzuciła je do Theo, gdy pojawił się u podnóża schodów, uśmiechając się z zadowolenia.
    - Aż z daleka popatrzę, jak ci idzie.

    Camille

    OdpowiedzUsuń
  42. Aż podskoczyła, domyślając się do czego doszło. A nie zdążyła jeszcze zejść ze schodów. Stanęła na ostatnim stopniu, wychylając się ostrożnie i z ulgą stwierdziła, że to nie drzwi trzasnęły.
    - Dasz radę! - powiedziała pewnym tonem, a właściwie tonem nie masz wyjścia i poklepała go po ramieniu. Obserwowała uważnie drzwi i ze skrzywieniem zauważyła naderwane zawiasy. No cóż, będzie musiała znaleźć na nie czas później.
    Potem wyszła niespiesznie za mężczyzną, ale trzymała się na sporą odległość. Wolała nie ryzykować konfrontacji. Nic nie mówiła, by przypadkiem nie przyciągnąć uwagi na siebie. Nie wiedziała, jak renifery reagują, ale była też ciekawa. Dla miastowej było to naprawdę niespotykane.
    Drugie jabłko schowała do kieszeni fartucha, którego nie zdążyła zdjąć jeszcze przed wizytą Theo. Chciała też je rzucić, ale nim po nie sięgnęła, pomyślała, że to by mogłoby zaniepokoić renifera, który stał teraz tyłem do niej, pomiędzy piekarką a mężczyzną.
    - Emm... - zawachała się na moment, wkładając rękę do kieszeni. - Mam tam podejść? - spytała głośniej, przygryzając dolną wargę. Nie uśmiechało jej się to. Zwierzę wydawało się jeszcze większe, gdy widziała je w całości i bez czegoś, co stanowiłoby jakąś blokadę. Taką jak ściana domu czy szyba w oknie.
    Z drugiej strony lepiej było, żeby to ona podeszła z jabłkiem, niż Theo miałby iść bez jabłka. Renifer mógłby się zdenerwować albo powrócić do napastowania drzwi. Cicho westchnęła, wyciągając owoc i powoli zaczęła iść w ich kierunku. Problem był taki, że to było ostatnie jabłko, które miała, a obawiała się, że może nie starczyć.
    - Hej... Renifery to takie konie, nie? Myślisz, że lubią cukier albo sól? - zapytała, gdy już była zdecydowanie bliżej. Nie spuszczała wzroku z rogacza, tak na wszelki wypadek.

    Camille

    OdpowiedzUsuń
  43. - Miło z twojej strony - stwierdziła, jednak bardziej skupiała się na zwierzęciu niż na rozmowie. Spojrzała w tym samym kierunku i zmrużyła oczy. Kolejny renifer musiał być naprawdę jakimś kiepskim żartem od losu. Mruknęła coś niewyraźne pod nosem, na chwilę zapominając o swoich obawach. Skinęła jedynie głową i ruszyła z powrotem trochę szybciej niż wcześniej, ale wciąż ostrożnie.
    W tym przypadku znalezienie soli było zdecydowanie łatwiejsze. Problem mógł być jedynie w postaci składnika w jakiej go posiadali. Nie mieli bryłek ani czegoś takiego, tylko taką sól do sypania.
    Wzięła jedną z toreb, do których pakowała bułki i nasypała do niej pokaźną porcję soli. Pomyślała, że prócz naprawy drzwi, będzie musiała zorganizować kilka kilogramów, które właśnie jej ubywały i mogło zabraknąć ich potem do pieczenia. Zaraz potem usłyszała głośny komentarz swojego ojca, który wbrew woli Cam wywołał na jej twarzy uśmiech.
    - Tato! - krzyknęła, starając się, by brzmiało to karcąco, bez nutki rozbawienia w głosie. Wcześniej nie zwróciła na to uwagi, ale jak przywołała w wyobraźni obraz Theo ze swoją prowizoryczną wędką z jabłkiem, rzeczywiście było to zabawne. Trochę wręcz groteskowe. Nic dziwnego, że Robert nie przypuścił takiej okazji i zapewne będzie to jeden z głównych tematów ich wspólnych przekomarzań.
    Wróciła akurat w momencie, gdy renifer brał ostatni kawałek jabłka, który został na sznurku. Podeszła ostrożnie, starając się nie podchodzić zbyt blisko tyłów zwierzaka i przeszła trochę okrężną drogą. Zerknęła, czy ten drugi renifer podjął jakieś swoje działania. Niemalże odetchnęła, kiedy okazało się, że już go nie ma.
    - Świetnie sobie radzisz - stwierdziła z rozbawieniem. - Zmiana oręża? - uniosła zachęcająco brew, wyciągając w stronę Theodora torbę z solą.

    Camille

    OdpowiedzUsuń
  44. [Wybacz! Niespodziewany urlop mi wypadł. Nadal jest chęć na wątek? (:]

    Beth

    OdpowiedzUsuń
  45. [Ja, ja, ja. I zacznę, na dniach. (:]

    Beth

    OdpowiedzUsuń
  46. [Dzień dobry :) To ja powitam po urlopie i zapraszam na wątek. Nawet tak myślę, że z Dinką mu będzie łatwo, bo jakby nie patrzeć jedna profesja. Ale jak uważasz, zapraszam i do niej i do Adiego, gdzie wolisz, a ja postaram się coś wykombinować, żeby nudno nie było.]

    Dina/Adrian

    OdpowiedzUsuń
  47. [Początkowo w mojej karcie miało być zdanie, że straszenie Giną małych dzieci jest skuteczniejsze od straszenia ich grabarzem, ale okazało się, że z Theo taki miły i porządny facet, że takie zdanie nie mogło mieć miejsca;) Pan na zdjęciu pewnie złamał już wiele kobiecych serc, pewnie stałoby się tak również z Gi, gdyby jakieś miała. W każdym bądź razie witam po urlopie i ewentualnie zostawiam zapytanie o wątek, gdyby Theoś postanowił zmierzyć się z lokalną wiedźmą:)]

    Gina

    OdpowiedzUsuń
  48. [Sherlock z pewnością byłby chętny, bo jakoś ostatnio liczba osób przez niego pokiereszowanych bardzo zmalała c: A tak w ogóle, to fajny ten Theo c;]
    Greer

    OdpowiedzUsuń
  49. Została, gdy wziął do niej sól. Przypuszczała, że im mniej będzie ludzi, tym zwierzak szybciej straci jakiekolwiek zainteresowanie i wróci do siebie. Z ubytkiem składnika pogodziła się od razu, gdy wsypywała go do torby. No cóż, mówi się trudno. Wykupi całą półkę w miejscowym sklepie, bo do Churchill po samą sól nie będzie raczej chciała jechać.
    Stała, trzymając dłoń przy ustach i wyglądała za Theodorem. Nie obawiała się, że coś mu się stanie. Szansa, że renifer nagle wpadnie w szał wydawała się bardzo mała. Z drugiej strony to ciągle było dzikie zwierzę. Zmarszczyła delikatnie brwi, gdy pojawił się w zasięgu wzroku. Wyglądał na zadowolonego, to plus. Zwiększało to prawdopodobieństwo, że potencjalne zagrożenie w postaci rogatego sąsiada zostało zażegnane.
    - Mam nadzieję – odparła, przyglądając się mu uważnie. – Możesz dostać nawet dwie bułki, odniosłeś rany w boju! – Uśmiechnęła się i przesunęła kciukiem owiniętym w rękaw koszuli po ranie, by zetrzeć odrobinę krwi. Nie wyglądała na poważną, plaster mogłaby mu dać dla czystej, żartobliwej zabawy. Albo mogliby udawać przed Robertem, by trochę poskromić jego zapędy do drwin. W końcu Theo mógł wiele ryzykować!
    - Chodź rycerzu i rozkoszuj się chwilami chwały. – Puściła do niego oczko, śmiejąc się jednocześnie. Jak tylko znajdą się w domu, ojciec Cam na pewno zaraz wkroczy do akcji. On po prostu uwielbiał się przekomarzać. Ruszyła powoli, na chwilę zerkając jeszcze za siebie, by sprawdzić, czy mężczyzna również kieruje się w stronę domu i by upewnić się, że gdzieś między drzewami nie czeka jakiś renifer czy inne stworzenie.


    [Nie szkodzi ;>]

    Camille

    OdpowiedzUsuń
  50. [Gdyby w aspiracjach bohatera była mowa o agresji fizycznej, Gina zdobyłaby już z 25 punktów xD
    Na pewno trzeba będzie ją zetknąć z Nico! Przeczytałam notkę i brzdąc jest taki uroczy, że na jego widok i ciągłą paplaninę Gi pewnie ucieknie z krzykiem niczym ostatni tchórz;) Biedna, przeżyje taki szok, że zamknie się w sobie i nie będzie wychodziła z domu, takie spotkanie może wywołać u niej trwały uraz psychiczny.
    Na razie postawiłam jednak na bójkę w barze, później coś pokombinujemy z Nico. Bez dalszych wstępów, zaczynam! Ale lojalnie uprzedzam, że jestem w tym beznadziejna.]

    Gina była w złym humorze.
    Kiedy Gina była w złym humorze, w powietrzu unosił się specyficzny rodzaj napięcia, taki jak ten przed gwałtowną i śmiercionośną burzą niosącą za sobą poważne zniszczenia. Cały świat zamierał w oczekiwaniu na wybuch; zwierzęta zachowywały się potulniej niż zazwyczaj, dzieci trzymały się w odległości co najmniej kilometra, skrzypiące drzwi były oliwione przez leniwych mężów w strachu przed tym, że podobny dźwięk wzbudzi u niej furię, nawet ptaki przestawały śpiewać, a liśćmi nie poruszało nawet najlżejsze tchnienie wiatru. Mount Cartier wstrzymywało oddech, a jego mieszkańcy modlili się do Boga, Kryszny czy Latającego Potwora Spaghetti o to, by tym razem ominął ich gniew Gi, która była niczym odbezpieczony granat poruszający się po ulicach miasteczka. Nigdy nie wiedziałeś, kiedy akurat postanowi wybuchnąć i ile ofiar za sobą zabierze.
    W momencie dotarcia do pracy nerwy Giny były już poważnie nadwyrężone. Przez ostatnie pudełko pysznych pączków, na które sobie pozwoliła w chwili ogromnej słabości, nie mogła wcisnąć się w swoje ulubione rurki, bo tłuszcz odłożył jej się w już i tak grubym tyłku i nie było zmiłuj, nie mogła się dopiąć żadnym sposobem. Podczas golenia nóg zacięła się tak mocno, że straciła z pół litra krwi i draśnięcie piekło ją niemiłosiernie przy każdym kroku. W dodatku dostała okres, a podpaski jej się skończyły; w drodze po nie natomiast zepsuł jej się samochód, którym zaczęły terepać niekontrolowane torsje, a później wydał swój ostatni oddech, wypuszczając spod maski kłęby pary. W dodatku do pomocy napatoczył się jej beznadziejny były mąż, którego jednak nie mogła zabić w miejscu publicznym, dlatego musiała się ograniczyć do przekleństw, strzelenia go w twarz i zepchnięcia do wypełnionego błotem rowu. Przynajmniej zapaskudziła jego najlepszy garnitur, ale nie dawało jej to wielkiej satysfakcji w obliczu bolesnych skurczów brzucha. W barze pojawiła się z morderczymi zapędami, w więcej niż wojowniczym nastroju. Związała włosy w koński ogon i zaczęła przyjmować zamówienia, które wykładała na ladzie z przesadnym hukiem, co jakiś czas rozlewając zawartość szklaneczki, ale nikt nie odważył się zwrócić jej uwagi. Kiedy jakiś nadgorliwy fan próbował zajrzeć jej w dekolt, uniosła nóż, którym kroiła cytrynę w plasterki i to wystarczyło, by wycofał się na swoje miejsce. Wszyscy widzieli, że Gina była dzisiaj w naprawdę paskudnym humorze i nikt nie próbował się do niej zbliżyć na odległość mniejszą niż dwa metry, jeśli nie było to absolutnie konieczne. A przynajmniej ci, którzy nie byli jeszcze doszczętnie pijani i zachowali resztki instynktu przetrwania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy nikt nie patrzył, a przynajmniej Gina udawała, że nie czuje na sobie potępiających spojrzeń z rogu sali, pociągnęła porządny łyk Jacka Danielsa. Alkohol zapiekł ją w gardle, ale już po chwili poczuła rozchodzące się po ciele przyjemne ciepło. Jak gdyby nigdy nic odstawiła butelkę na swoje miejsce na kontuarze i wróciła do robienia drinków spragnionym klientom. Była odrobinę niereformowalna, niezależnie od tego, gdzie aktualnie się znajdowała, a właściciel wydawał zupełnie ignorować liczne wady Edwards mimo ciągle napływających skarg od oburzonych jej zachowaniem ludzi. Dzięki temu, że włączył ją w szereg swoich pracowników, w barze zaczęła pojawiać się liczniejsza klientela, głównie po to, by podziwiać krągłe wdzięki Gi zza lady, ale przy okazji zawsze napili się mocniejszego trunku, zwiększając obroty baru. Właściwie tylko dzięki swojemu wrodzonemu seksapilowi wciąż nie straciła pracy, bo oprócz jej niezbyt ciepłego traktowania klientów, Gina rozbijała dziennie tyle kufli, że gdyby miał odejmować od jej pensji każdą straconą szklankę, nie tylko wyszłaby na zero, a wręcz na minus.
      Zabawa trwała najlepsze, gdy tłok w barze stał się zbyt duży, aby sama mogła obsłużyć wszystkich klientów. Zwłaszcza w swoim chwiejnym stanie, bo przez ostatnie godziny zdążyła wypić nieco za dużo Jacka Danielsa. To było tylko na rozluźnienie, aby potrafiła sobie poradzić z irytującymi klientami, jednak szybko straciła rachubę i odrobinę przesadziła z ilością whiskey. Mimo to Gina nadal pozostawała w złym humorze, czego nie poprawiał fakt, że mocno upici mężczyźni coraz natarczywiej zabiegali o jej względy. Kiedy jakiś młokos znowu boleśnie uszczypnął ją w tyłek, na pewno robiąc jej przy tym siniaki, Gi nie wytrzymała i wbiła nóż w ladę pomiędzy jego rozczapierzonymi palcami. Nie pozwoli się tak traktować przez jakiegoś prostaka (który wyglądał na trzydzieści pięć lat, ale zachowywał się jak skończony gówniarz)! To jednak jedynie rozochociło mężczyznę, jego policzki niezdrowo się zaczerwieniły i wpatrywał się w nią lubieżnym wzrokiem. Wyraźnie nie wiedział, co dla niego dobre.
      - Co, mała? Lubisz ostre gierki? - zapytał cicho, jego oczy błyszczały z podniecenia. Gina skrzywiła się z obrzydzeniem, gdy odór spoconego ciała, papierosów i alkoholu doleciał do jej delikatnych nozdrzy, sprawiając, że w oczach stanęły jej łzy. Nie cofnęła się jednak do tyłu, bo to mogłoby tylko go zachęcić.
      - Dobrze ci radzę, dupku. Spierdalaj z mojego baru zanim stracisz palce - zagroziła cicho Gina, od niechcenia bawiąc się nożem. Mężczyzna podniósł się ze stołka, nachylając się mocno w jej stronę.
      - Nie przestraszysz mnie, dziunia - zapowiedział, po czym pociągnął za jej bluzkę, rozrywając kilka szwów na ramieniu. Tego już było za wiele! Uderzyła go pięścią w nos, z którego natychmiast wytrysnęła szkarłatna krew. Zaryczał wściekle, podrywając się do góry i próbował złapać ją przez ladę, ale Gina była szybsza. Złapała mężczyznę za tył głowy i rąbnęła nią o blat. Nie włożyła w to dużo siły, by nie zrobić mu poważnej krzywdy (choć wątpiła, czy ma jakiekolwiek szare komórki, które mogłaby zabić), ale wystarczająco, by pojawiły mu się mroczki przed oczami. Kątem oka wychwyciła jakiś ruch, gdy klienci przekazywali sobie pieniądze. Czy oni się założyli?! Gi zmrużyła z wściekłością oczy i przeskoczyła przez kontuar, po czym ruszyła w ich stronę. Wróżyła im szybką i bolesną śmierć.

      Gina

      Usuń
  51. [Bardzo chętnie bym jakiś wątek z Panem miała, ale nie wiem jaki ;< Bo różnica wieku dosyć spora tutaj niestety. Chyba że masz jakiś niecny pomysł ;)]

    Liverpool

    OdpowiedzUsuń
  52. [Ależ nie ma żadnych przeciwwskazań co do tego :D Zawsze może się Dina tym znudzić, wyjechać, albo... Nie wiem, staruszek uzna, że mężczyzna poradzi sobie z tym lepiej... Wszystko się zdarzyć może.
    Pomoc jak najbardziej wchodzi w grę, można też Nico jakoś do wątku wciągnąć, bo po notce stwierdzam, jak każdy zapewne, że jest przeuroczy :) A ja osobiście mam słabość do postaci z dziećmi i takich wątków. Dlatego zdecyduj czy Nico się pojawi czy nie, może Theo nie miał go z kim zostawić i zabrał do zakładu? A dziecko jak to dziecko, ciekawskie, wszędzie chce wejść, więc wejdzie, bo Dina wyszła na chwilę z pracowni i nie zamknęła drzwi na klucz, wraca a tam nad staruszką leżącą na stole pochyla się chłopiec. Pewnie dostanie ataku serca i zacznie wrzeszczeć, na co Theo ruszy do akcji, bo zauważył już wcześniej, że stracił go z oczu. Albo coś innego :)]

    Dina

    OdpowiedzUsuń
  53. [Wakacje są, to wbrew pozorom jakby mniej czasu :) Nikt nie siedzi tyle przed komputerem :D]

    Na pewno nie zrobiła tego, by go rozmiękczyć. Wydało jej się to po prostu miłe i nieco zabawne. Uważała też, że wypadałoby zwrócić uwagę nawet na takie drobne zadrapanie, skoro było efektem uwalniania domu od oblężenia renifera. W dodatku domu, w którym nawet nie mieszkał, a tylko przychodził czasami w odwiedziny. Jakby ktoś się doszukiwał innych pobudek, niż po prostu zwykła uczynność, mogło się to okazać zabiegiem czysto logicznym. W końcu dom Walsha był jednocześnie jedyną piekarnią w okolicy. Co by zrobili mieszkańcy, gdyby nie mogli kupić szybko pieczywa? Był to śmieszny domysł, ale kto tam wie.
    - Nie musisz się przejmować. – Machnęła ręką, chociaż krytyczne spojrzenie na zdewastowane drzwi mówiło, że to kolejne zmartwienie, które trafiło na listę Camille. Musiała jeszcze zająć się przeprowadzką ojca na parter i policzyć, czy starczy im pieniędzy na przyjęcie dostawy z Churchill. Normalnie jeździła po wszystko sama, ale ostatnio pick-up ojca dał jasno do zrozumienia, że nie pojedzie, póki ktoś się nim porządnie nie zajmie. Nie chciała też robić kłopotu Theodorowi. Jakoś wolała załatwiać dużo rzeczy sama, jeśli mogła to robić i nic nie stało na przeszkodzie. Ot, taka tam sobie niezależność.
    Spojrzała przelotnie na starszego mężczyznę, który teraz szczerzył się od ucha do ucha, będąc zadowolonym, że ma o to kolejną okazję, żeby się podroczyć. Do Camille miał zupełnie inne podejście, chociaż na początku jej pobytu był nieco… Szorstki. Nigdy jednak nie próbował podpuszczać czy prowokować. Rzucał czasami drobne sugestie, że wdała się w matkę i to wcale nie w tą dobrą część. Szczególnie wtedy, gdy próbowała go przekonać do swoich racji. Następnie pokręciła głową, obserwując dalej ich poczynania i słuchając wymiany zdań. Przygryzła wargę z rozbawieniem w oczach. Reakcja ojca wydawała jej się całkowicie niedorzeczna, ale może tak właśnie ojcowie reagowali? No cóż, nigdy nie miała okazji przekonać się na własnej skórze, jak to jest być córeczką tatusia.
    - Już idę zapakować. – Skinęła lekko głową, odwzajemniając uśmiech. Zrobiła kilka kroków, odwracając się w stronę wejścia do pomieszczenia z piecami i zatrzymała się nagle, jakby sobie coś przypomniała. – Prócz dwóch gratis, ile jeszcze byś chciał? – Spytała, nie będąc pewną, czy dwie starczą. Nie wiedziała, ile grabarz dziennie spożywał pieczywa. Nie miała też pojęcia, że może potrzebować więcej ze względu na obecność małego krewniaka. Głównie dlatego, że nic o chłopcu nie wiedziała.


    Camille

    OdpowiedzUsuń
  54. Dzień Dobry!
    Przydreptałam na potencjalny wątek z miłym Theosiem, z racji tego, że Emilka teraz chce się jakoś zasymilować i poznawać ludzi z Mount Cartier. A skoro tak, to też poważnie traktuje swój pobyt tutaj i chce co nieco pozmieniać na swojej posiadłości, więc taki pomocny Theoś na pewno by się jej przydał, bo pan sąsiad na pewno nie będzie chciał pomagać.
    Ewentualnie mogłaby się przypałętać na cmentarz, po to jeszcze momentami dość ponura osóbka, choć nad tym pracuje.
    Tyle oferuje, zacząć nawet mogę, byle były chęci i czasu trochę :)


    Emily

    OdpowiedzUsuń
  55. [A dziękuję! Powracam do żywych.
    Chciałby Theoś jakieś książki od takiej bibliotekarki? ;D]

    Lilianne

    OdpowiedzUsuń
  56. Jestem, jestem, tylko nikt mnie nie lubi i nie chce odpisywać :(

    Emily

    OdpowiedzUsuń
  57. Dzień zapowiadał się całkiem miło. Właściwie martwiła się tylko o Sherlocka, który od kilku dni nie wracał. Tylko trochę martwiła, bo kot, zupełnie jak osoba po której dostał imię, potrafił znikać na długi okres. Dlatego, po standardowym wystawieniu na ganku miseczki z mlekiem, ruszyła w stronę pieca, by skończyć zamówienie dla starszej pani z Churchill, której nazwiska nie potrafiła nawet wymówić. Włączyła na gramofonie (który niegdyś dostała na święta) jedną z płyt i przysiadła na stołku przy stole na którym pracowała. Gdy wsadzała do pieca ostatni dzbanek, zobaczyła przez otwarte drzwi, że ktoś stoi pod jej domem. Wytarła ręce w fartuch i ruszyła w stronę gości. Gdy podeszła bliżej, dostrzegła, że mały chłopczyk stojący obok Theodora trzyma Sherlocka.
    - Theo! Znaleźliście go. – uśmiechnęła się, klękając przy chłopcu. Chciała odebrać kota, lecz mały odsunął się nieco, mocnej przytulając Sherlocka. – Em… czy mogłabym…?
    Spróbowała jeszcze raz. Tym razem, chłopczyk ze smutną miną oddał jej kota.

    [Troszkę pokierowałam Nickiem, mam nadzieję, że się nie obrazisz. c:]
    Greer/Cormoran

    OdpowiedzUsuń
  58. [Niesamowicie przystojny jest ten Twój Theo, wiesz? Gdyby tacy ludzie faktycznie pracowaliby na cmentarzach, chyba wybierałabym się tam częściej mimo awersji do tych miejsc. Tak czy siak, bardzo dziękuję za miłe słowa pod moją kartą i oczywiście proponuję wątek, jeśli tylko masz ochotę. Pierwsze co przyszło mi do głowy to coś związanego z siostrzeńcem Theo, ale podejrzewam, że takich wątków masz już na pęczki. Dlatego też proponuję, aby Norah przyłapała mężczyznę na piciu w pracy. Mogłaby wybrać się na cmentarz, aby sprzątnąć jakiś grób na czyjąś prośbę i spotkałaby Twojego bohatera z butelką w ręku. Jako że pomocne z niej dziewczę pewnie zaproponowałaby swoją pomoc w odgonieniu trosk lub wysłuchaniu żali Theo. Jeśli propozycja Ci się nie podoba - pisz śmiało, może uda mi się wymyślić coś ciekawszego :)]


    Norah

    OdpowiedzUsuń
  59. [Kiedy ze mnie takie grzeczne i prawdomówne stworzenie jest!]

    Gina nie wiedziała, co tak naprawdę się stało: w jednym momencie stała przy tych tępakach gotowa rozkwasić im nos, jeśli logiczne argumenty nie przemówią im do rozsądku, a w drugiej już latała, dryfując w powietrzu z gracją słonia w składzie porcelany. Bark mężczyzny boleśnie wbijał jej się w delikatną skórę brzucha, a lekkie kołysanie wywoływało u niej mdłości.
    - Postaw mnie na ziemi, ty nieokrzesany neandertalczyku! - wrzasnęła, wyrzucając z siebie wiązankę przekleństw, które zdecydowanie nie przystoiły młodej, kulturalnej damie, jaką zresztą nie była. Jak on śmiał traktować ją tak przedmiotowo i przerzucić ją sobie przez ramię?! Brutal! Wierzgała nogami i uderzała drobnymi dłońmi w jego plecy, ale Theo wydawał się być zupełnie odporny na jej zabiegi. W końcu Gina zrozumiała bezcelowość swoich działań i z naburmuszoną miną zwisała mu z ramienia, zabijając wzrokiem każdego, kto odważył się zaśmiać z obrotu sytuacji. Otaczała ją banda idiotów!
    W końcu po chwili, która okazała się wiecznością, Theodor postawił ją na ziemi. Gi zachwiała się lekko, czując zawroty głowy.
    - Wypiłam tylko troszkę, żeby jakoś przetrwać noc z tymi łajdakami! - usprawiedliwiła się, po czym zamrugała oczami. Przecież nie była dzieckiem, miała dwadzieścia pięć lat i mogła pić ten cholerny alkohol na rozluźnienie, aby nie roznieść baru przed północą. Cofnęła się o krok, splatając dłonie na piersi i przyjmując wojowniczą pozę. - Poza tym nie muszę się tobie z niczego tłumaczyć!
    Utrzymywała równowagę, chociaż lekko kręciło jej się w głowie. Co prawda wlała w siebie procenty, ale wiedziała, kiedy powinna przestać, jeśli chciała zachować trzeźwość umysłu i obudzić się rano bez kosmicznego kaca. Praca w barze jednak przynosiła jakieś owoce, bo widziała już tyle pijaczyn leżących w różnych zaułkach w kałuży własnych rzygów, że ochota na zalanie się przeminęła bezpowrotnie i stanowiła część jej niezbyt chlubnej przeszłości z okresu młodzieńczego buntu. Szkoda, że choćby tatuaż z tamtego okresu nie podlegał tym samym warunkom i wciąż zdobił jej ciało w miejscu, do którego niewiele osób miało dostęp, a który sprawiał, że za każdym razem zaczynała się zastanawiać, co mogło nią wtedy kierować, bo na pewno nie inteligencja, niewinność czy zdrowy rozsądek. Nadal jakiś bunt w niej pozostał i ta nieokiełznana iskra, ale nieco wydoroślała, co mniej więcej znaczyło tyle, że zamiast rysować nieudolne graffiti na samochodach, rozwalać ogrodowe krasnale kijem baseballowym i w nocy zakradać się do czyjegoś domostwa, pozostawiając za sobą pamiątki w postaci skunksa oraz niewybrednych słów wypisanych niezmywalnym markerem na twarzy oraz ciele delikwenta, woli rozbijać kufle na głowie nachalnych klientów w „BnB”.
    – Zasłużyli sobie - stwierdziła jedynie Gina, unosząc podbródek do góry i groźnie mrużąc oczy. Wypadło to jednak dość żałośnie, bo Theo był od niej znacznie wyższy i jej wysiłki zapewne nie robiły na nim żadnego wrażenia. - A ja muszę wracać do pracy.
    Gi zaszarżowała na drzwi, jednak mężczyzna zasłaniał je całym swoim cielskiem. Westchnęła cicho ze znużeniem, ale kąciki jej ust zadrgały od powstrzymywanego uśmiechu.
    - Gościu, weź sobie trochę na wstrzymanie - powtórzyła jego słowa. Zmarszczyła zabawnie nosek na jego propozycję, jakby zapach papierosów dobiegł ją nawet tutaj. Cały bar był przesiąknięty tym okropnym smrodem, to cud, że jako bierna palaczka jeszcze nie nabawiła się raka płuc. A może jednak się nabawiła, jednak poziom medycyny na tym końcu świata był tak wysoki, że nawet gdyby wyhodowała sobie dodatkowe dwie głowy, lekarze nadal by twierdzili, że wszystko z nią w porządku.
    - Nie palę. I jestem perfekcyjnie opanowana.

    Gina

    OdpowiedzUsuń
  60. [Dziękuję bardzo. Grabarze z natury są fajni.]/Jerome

    OdpowiedzUsuń
  61. [Nie ma co się przejmować :) Zacznie się szkoła, to od razu będzie się chciało więcej przy kompie siedzieć, bo potrzeby towarzyskie się zaspokoją tam :D Ja i tak jestem pełna podziwu, bo duża ilość blogów w wakacje zwyczajnie pada, pomimo wcześniejszych sukcesów. A ja mam jakieś problemy z internetem. Pisałam odpowiedzi, wkleiłam wszystkie, by w jednym czasie wysłać i tu niespodzianka, bo straciłam połączenie sieciowe i z trzech odpisów zostawał tylko jeden. To się dopiero odechciewa wszystkiego! :D
    Co do nowego wątku to niech najpierw do niego wpadnie i się okaże, że Theo z chłopcem akurat właśnie jakieś plany mieli i zaproszą Cami :D Zacznę w następnym komenatarzu :)]

    Stosunek do dzieci miała dosyć specyficzny. Cieszyła się, widząc, jak się wesoło bawią i spedzają wesoło czas. Lubiła z nimi rozmawiać, chociaż jej kontakt z nimi ograniczał się do kilku szkrabów, które zrobili sobie znajomi. Także nie widziała dzieci jakoś często. Nie angażowała się też za bardzo w takie relacje, co czasem wydawało się, jakby była wobec nich trochę za chłodna. Czasami przez chwilę patrzyła na jakieś dziecko, a potem jakby od nie chcenia odwracała wzrok gdzieś na bok, nie zdradzając swoich myśli. Nie rozczulała się, tylko w chwilach słabości po prostu tęskniła.
    - Dziesięć bułek raz! - odparła entuzjastycznie i zabrała się za pakowanie ich do papierowej torby. Odnotowała w pamięci, by przy następnej okazji pościgać Theodora, by oddał resztę pieniędzy za bułki, a potem stwierdziła, że pewnie zrobi to jej ojciec. O tak, na pewno nie przepuści tych kilku drobnych, które zabrakło. Po chwili podała mężczyźnie torbę, uśmiechając się.
    Miło było, gdy ktoś zapewniał, że może pomóc. Nawet jeśli nie kwapiła się, by skorzystać z propozycji, doceniała ją. Nie chodziło o to, że byłoby jej głupio. Po prostu lubiła robić sama, o!
    Nie zdążyła odpowiedzieć, że gdy znajdzie odrobinę czasu, to chętnie wpadnie. Nie była pewna, kiedy by to dokładnie mogło nastąpić, bo jakoś ciężko było znaleźć jej czas na cokolwiek, co nie wiązało się z pieczeniem chleba. Za to Robert swoim doniosłym głosem poinformował, że jeśli Camille miałaby wyjść, to ktoś musi zostać, bo złodzieje pieczywa nigdy nie śpią. Dodał coś jeszcze, ale tego już nie słyszała, znikając myślami do spraw bieżących. Tyle rzeczy, tyle kłopotów...
    Stanęła przed stołem do wyrabiania ciasta, opierając ręce na biodrach. Westchnęła ciężko, patrząc na piece gotowe do pracy, na blachy i na całe wnętrze skromnej piekarni. Potem jednak uśmiechnęła się, patrząc na zegar. Ostatnia seria i będzie mogła odpocząć. Zapewne usiądzie na starym krześle, by trochę odetchnąć, przyśnie na dziesięć minut, a później obudzi ją wołanie ojca, który powróci do tematu jego przenosin na parter.

    Camille

    OdpowiedzUsuń
  62. Przez następne kilka dni była pochłonięta pracą. A właściwie praca pochłaniała ją, jak stwierdził stary piekarz, gdy pewnego dnia zobaczył zasypiającą na stojąco córkę, która była w trakcie ugniata ciasta. Uderzył wtedy głośno swoją laską o framugę drzwi, wywołując pożądany efekt podskakującej z zaskoczenia Camille. Zażądał, bo propozycją czy prośbą tego nazwać nie można było, by odpoczęła, na co oczywiście się nie zgodziła i zmuszona była znosić mądrości starego wygi. Był tego taki plus, że nie nawet jakby chciała, to nie byłaby w stanie usnąć.
    W trakcie długiego wywodu o zdrowiu, wypoczynku i wygorowanych ambicjach, pojawiło się rozkojarzenie. Walsh nie zwrócił na to uwagi, siedząc i cały czas mówiąc. Kilka razy się powtórzył, robił krótkie przerwy i w ogóle nie przejmował się biernością swojej rozmówczyni. Dopiero krzyk i hałas spadającej blachy zmusił go do przerwania. Odruchowo się zerwał, co poskutkowało jego głośnym stęknieciem, bo jego kolana najwyraźniej nie lubiły takich gwałtownych ruchów. Spojrzał pytająco na Camille, która zaciskała zęby z bólu i trzymała trzęsącą się dłoń. Miała łzy w oczach.
    - Złapałam blachę ręką... - wyjaśniła z trudem, jak najmniej otwierając usta. Miała łzy w oczach i czuła naprawdę paskudny ból. Na szczęście ojciec wykazał się przytomnością umysłui zaraz podprowadził córkę do zlewu, by ochłodziła rękę zimną wodą.
    Takim o to sposobem Camille znalazła się o dosyć wczesnej godzinie przed drzwiami domu Blacka. Była to godzina, gdy piekarnia była jeszcze otwarta, a pieczywo znajdowało się w piecach, więc raczej nie powinno jej tu być. Jednak lekarz powiedział, żeby lepiej nie drażnić poparzonej skóry. Nie było to poważne, ale na pewno bolesne. Musiała się zgodzić na dzień wolnego pod przymusem Roberta. Mount Cartier tego dnia nie dostanie bułek z ich piekarni.
    - Dzień dobry! - powiedziała z miesjca, gdy tylko zobaczyła w drzwiach znajomą twarz. - Przyniosłam kilka bułek, bo dzisiaj możesz mieć problem, by je dostać. - Uniosła do góry papierową torbę, którą trzymała w opatrzonej dłoni.

    [Musiałam coś wymyślić, by miała czas i zrobiłam jej krzywdę .-.]

    Camille

    OdpowiedzUsuń
  63. [Cześć, cześć! Cieszę się, że również cię widzę, choć z tępoty swojej witam tak bardzo późno. Super ponownie pisać pod kartą znajomego grabarza, choć już nie cukiernikiem, a lekarzem. Ehh... Nie będzie wojny o kisiel, niestety :D]

    Quinn

    OdpowiedzUsuń