A kiedy śnieg przestanie prószyć, to Monty na spacer ruszy.

Blog zawieszony

Po przeprowadzeniu ankiety większością głosów wygrała opcja zawieszenia bloga. Oznacza to, że autorzy mają możliwość dalszej gry i zapisów, ale administracja — za wyjątkiem wysyłania zaproszeń i wpisywania do listy bohaterów — nie będzie angażować się w życie bloga. Z tego samego powodu zakładka Organizacyjnie na czas zawieszenia bloga zostaje usunięta. Raz jeszcze dziękujemy za Waszą obecność i życzymy Wam wszystkiego, co najlepsze.

nie istnieję & latessa

Kalendarz

16/02/14 Otwarcie
16/02/14 Nowy mod
22/02/14 Wydarzenie: Burza Śnieżna – link
24/02/14 Odejście moda
26/02/14 Nowy mod
19/04/14 Wydarzenie: Mecz Hokeja – link
02/07/14 Nowy szablon
07/07/14 Wydarzenie: Kto zabił? – link
20/07/14 Odejście moda
23/07/14 Nowy mod
29/08/14 Zamknięcie
24/12/15 Reaktywacja
25/12/15 Nowy admin
28/12/15 Wydarzenie: Kolacja wigilijna – link
29/06/15 Nowy nagłówek
09/10/16 Wydarzenie: Deszcz i wichura - link
28/11/16 Nowy nagłówek
10/12/16 Wydarzenie: Uratuj święta! - link
04/01/17 Wydarzenie: Psi zaprzęg - link
28/01/17 Wydarzenie: Słodka Walentynka - link
04/02/17 Nowy szablon
27/03/17 Wydarzenie: Mount-ipedia - link
21/04/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap I - link
01/05/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap II - link
02/05/17 Nowy nagłówek
17/09/17 Wydarzenie: Spływ kajakowy - link
02/02/17 Nowy szablon
14/02/17 Wydarzenie: Poczta walentynkowa - link
07/07/18 Zawieszenie

~`~

Richard Marcus Fitchner

36 lat • Stolarz
Hidden Lynx Calm Lamb Friendly Bear

Zazwyczaj przeprowadzka to początek nowego życia i tak właśnie się stało. Na świecie istnieją dobre i złe miejsca. Nowy dom był niewątpliwie dobrym miejscem- przytulną, przyjazną wiejską przystanią. Uwielbia to niesamowite otoczenie- łąki, jeziora i las wokół domu. Idealna miejscówka dla żony, dwójki dzieci i psa. To właśnie w tym miejscu czeka go spokojna praca, stosunkowo mili sąsiedzi, a także codzienny spacer do centrum po świeże pieczywo i inne duperele, gdyż jedyna trasa znajduje się ponad trzy mile od jego bramy wjazdowej.
Urodził się w środkowej części Kanady. Stracił ojca, gdy miał zaledwie trzy lata, nigdy nie poznał swoich dziadków i nigdy nie oczekiwał (bynajmniej), że wkraczając w dorosłość pozna mężczyznę, któremu dane będzie odegrać tę rolę. Zaczął nazywać go przyjacielem. On pokazał mu ‘’Sztukę’’ wytwarzania czegoś z drewna. Prozaicznie niczego, a jednak tak doskonałego… Prawda? W ten właśnie sposób rozpoczęła się jego przygoda z tworzeniem w ksylemie.
Niestety jak na razie dom zamieszkuje sam. Nie ma partnerki/partnera, nie ma dzieci, ani psa. Oczywiście zależy mu na założeniu rodziny, posiadaniu gromady zasmarkańców, które będą darły japę przeszkadzając każdego dnia, nie dając się wyspać… No, ale dla kogo żyć jak nie dla własnej, denerwującej familii?

32 komentarze:

  1. [Część o dzieciach mnie rozwaliła :D I skoro chodzi po bułki, to muszą się z Camille kojarzyć :) Pomyślimy nad wątkiem?]

    OdpowiedzUsuń
  2. [Witam pana stolarza na blogu :) Życzę weny i dobrej zabawy. Urocze zdjęcie i bardzo sympatyczny pan. Cześć!]

    Juliette

    OdpowiedzUsuń
  3. [Hmm, skoro jest stolarzem, to na pewno umie robić półki, szafki, stoły. A w piekarni może przydałoby się drobne odświeżenie. Nie jakieś duże, bo piekarnia też duża nie jest, ale np. nowy stół do robienia ciasta. Cuś w tym stylu. I przy okazji kupowania bułek, Camille by się spytała, o. Pasuje taki pomysł? Może coś innego przyszło do głowy? :>]

    Camille

    OdpowiedzUsuń
  4. [Wątki mogą być długie, krótkie, średnie. Ja się dostosuję, także spokojnie :>]

    Camille

    OdpowiedzUsuń
  5. [Rówieśnik, jak miło :) I widzę, że ma podobne podejście do dzieci jak Theo. Fajny ten pan. Witam na blogu i życzę wspaniałych wątków ;)]
    Theoś

    OdpowiedzUsuń
  6. [ Witam, witam. Strasznie podoba mi się zdjęcie w tej karcie. Idealne dla stolarza :) Pozostaje mi już tylko zaprosić do siebie i życzyć dobrej zabawy. ]
    A.Lange/K.Grey

    OdpowiedzUsuń
  7. [Również dziękuję. Mają takie same pragnienia, choć Julie to już desperacko szuka, ale może wpleciemy starego psa? Mogą być sąsiadami, a pies jest stary, więc może mylić domy i wchodzić do Richarda. Jeśli nie, to myślimy dalej :3]

    Juliette

    OdpowiedzUsuń
  8. [Właśnie, zawsze można z tego wykombinować coś niebanlnego lub nawet banalnego. Zaczniesz? Czy ja mam zacząć, bo jeśli tak to dopiero jutro, albo dzisiaj w nocy?]

    Juliette

    OdpowiedzUsuń
  9. [Wolę średniej długości wątki, o. I oczywiście czekam ;)]

    Juliette

    OdpowiedzUsuń
  10. [Ojeja! Wyszłabym za niego!]

    Beth

    OdpowiedzUsuń
  11. [Jak najbardziej!]

    Ugniatanie. Obracanie. Ugniatanie. Obracanie. Dzielenie. Kształtowanie. Układanie. Ugniatanie... Pomiędzy palcami resztki ciasta, na twarzy ślady mąki, pod oczami ciemnie kręgi, ramiona opadające ze zmęczenia. Żeby wszystko było gotowe na czas, trzeba wstać wcześnie. Bardzo wcześnie, żeby przygotować ciasto, które musi mieć czas na urośnięcie. Potem ugniatanie, obracanie, dzielenie, kształtowanie i układanie wszystkiego na blachach. Wszystko w kółko i na okrągło, aż do chwili, gdy kończy się wyrobione ciasto, a w piecach pieką ostatnie porcje pieczywa, które stanowi główne zasoby piekarni.
    Camille była tym zawsze zmęczona. Nie miała tak wyrobionych rąk, jak jej ojciec. Chociaż naprawdę się starała i wstawała o czwartej nad ranem, by włączyć piece (które należały do starszej generacji) i zrobić ciasto, czasami nie wyrabiała. Nie była rosła ani specjalnie silna, w dodatku ostatnio odczuwała uciążliwe bóle barków. Nigdy nie przypuszczała, że zawodowy piekarz powinien wykazywać się wytrzymałością betonu.
    Usiadła na krześle, a właściwie na nie opadła i przymknęła oczy. Nie wysypiała się. W piekarni zawsze było ciepło, zważywszy na długi czas działania pieców. I właśnie to ciepło kusiło drobną drzemką, która dałaby chwilę wytchnienia. Do tego przyjemny zapach i wcale nie takie niewygodne krzesło.
    Dzwoneczek nie tyle co zaskoczył, co przestraszył. Męski głos na chwilę ją uspokoił, by zaraz potem dotarł do kobiety sens słów. Czy zrobiła te bułki? Zerwała się z krzesła, przy okazji przewracając metalowe misy ułożone jedna w drugą i dobiła do najbliższego pieca, a potem do drugiego. Były zwykłe, były z serem, kilka jeszcze innych, ale nie dostrzegła ciemniejszych bułeczek z ziarnami. Uderzyła się w umorusane czoło otwartą dłonią, zostawiając na nim drobinki ciasta, które nie zdążyły wyschnąć.
    - Richard, chyba muszę... - zaczęła, wychodząc z zaplecza, gdzie odbywał się cały proces pieczenia, do niewielkiego pomieszczenia z ladą, stołem i jednym, drewnianym regałem na którym leżały świeże wyroby. Trzymając się za prawy bark, z miną nie kryjącą zmęczenia, chciała już przepraszać mężczyznę, kiedy zupełnie przez przypadek zauważyła na jednej z półek talerz przykryty kraciastą chustą. Zmarszczyła brwi, robiąc krok w kierunku regału i uniosła kawałek materiału.
    - Jejuu, jednak są! - uśmiechnęła się zadowolona, biorąc talerz na ladę. - Jestem trochę... Zakręcona - odparła, chcąc uniknąć słowa "zmęczona" i sięgnęła pod ladę po papierową torbę.

    Camille

    OdpowiedzUsuń
  12. [ Hmm, panna G. w MC jest dopiero od dwóch tygodni, więc może lepiej zrobić taki wątek, w którym Rich sobie tą rękę dopiero ukrzywdzi i odwiedzi panią doktor. Znać się mogą, bo mogli się iedyś w pubie/barze poznać na wspólnej popijawie :) Chętnie zacznę, ale już później :) ]
    K.Grey

    OdpowiedzUsuń
  13. Nie wiem jak to się stało, że nie dostałaś ode mnie komentarza, bo karta była przeze mnie czytana już wcześniej, no ale... pewnie zajęłam się czymś innym i zapomniałam o tym, że Cię nie przywitałam. No więc witam teraz z niejakim poślizgiem. A na wątek oczywiście się piszę. Nie do końca mogę tylko znaleźć jakieś zaczepienie co do scenariusza spotkania. Jedyne co przyszło mi do głowy:

    Johnsee przyszedł do jego zakładu (do domu?) i chciał zamówić sobie coś ładnego z drewna, ale nikogo nie zastał. Zaczął się więc bawić narzędziami do wyrobu drewna. W którymś momencie do pomieszczenia wchodzi Richard, co totalnie zaskoczyło Rockwella. Mógłby się skaleczyć. Toż to będzie tragedia dla malarza, który potrzebuje rąk do pracy. Już sobie wyobrażam jego marudzenie i podnoszenie tego niewinnego wypadku do rangi światowej tragedii. Taki wątek odpowiada?


    Johnsee R.

    OdpowiedzUsuń
  14. W takim razie jak tylko uporam się z zaległościami, zacznę wątek także u Ciebie. Btw. wiesz może jak nazywa się model na zdjęciu? Znalazłam go przy pomocy wujka google jako Joel Alexander, ale nie wiem, czy to na pewno on. Pytam o to, ponieważ kończyłam uzupełnianie zajętych wizerunków po LeChat, która wczoraj chyba nie zdążyła ogarnąć w całości.

    Johnsee R.

    OdpowiedzUsuń
  15. [ Dziękuje za powitanie :) To miłe, a co do wątku to ja bym bardzo chciała, wpadło mi nawet coś do głowy, może to nie najlepsze, ale...
    Giorgiana mogłaby zwiedzać okolicę, nie należy do typu osób, które siedzą całymi dniami w domu, więc w swoim pokoju pojawia się tylko na noc, a czasami nawet i wtedy nie. Tak sobie myślę, że mogłaby zawędrować pod jego warsztat. Obserwowałaby jego pracę przez krótką chwilę, aż wreszcie podeszłaby pytając czy może mu zrobić kilka zdjęć, a właściwie kilka zdjęć jego dłoni podczas pracy. Pewnie uznałby ją za lekkiego dziwaka, zwłaszcza jeśli kolejne pytanie padłoby z jej ust. Mianowicie ona lubi kolekcjonować doświadczenia z każdego miejsca, w którym przebywa. Są to pamiątki zarówno pozostawione na ciele, jak i nowo nabyte umiejętności. Mogłaby więc poprosić go o kilka lekcji, bo dlaczego miałaby się nie nauczyć stolarki? Umiejętność ta nijak ma się do kobiety, ale jej wyzwania nie straszne]
    Giorgiana

    OdpowiedzUsuń
  16. [ To świetnie, że nie chodzi na popijawy. Nasze postaci mogły się spotkać z samego rana w piekarni, gdy była długa kolejka po świeże bułki. ]

    Dzień zapowiadał się idealnie. Było dość ciepło, Słońce przyjemnie ogrzewało twarz i tylko od czasu do czasu, na krótko, chowało się za chmurami. Na szczęście mieszkańcy Mount Cartier nie robili sobie nawzajem krzywdy, więc pani doktor miała wolne i bezczynnie siedziała w swoim gabinecie, raz po raz spoglądając z okna na ulicę. Widziała jak ludzie żyją własnym życiem i miała przeczucie, że jej własne życie jest bezsensu. Zaczynała zastanawiać się, czy dobrze zrobiła oddając się medycynie kosztem własnego życia towarzyskiego. Miała niewielu przyjaciół, z którymi spotykała się od czasu do czasu, gdy tylko miała wole lub była po dyżurze. Pozostałych mieszkańców spotykała wtedy, gdy robiła zakupy z samego rana lub wyglądała przez okno ze swojego gabinetu. Właśnie w takich chwilach chciała wyjść z gabinetu i udać się na długą przechadzkę po lesie albo na urządzeniu sobie biwaku, na którym jeszcze nigdy nie była. Od wykonania tych wszystkich pomysłów odciągała ją umowa, którą raczyła podpisać, obiecując tym samym, że będzie wykonywać swoje obowiązki zawsze i bardzo starannie. Zawsze chciała się ustatkować i usamodzielnić, co prawda różnie jej to wychodziło w przeciągu kilkunastu lat, ale teraz sądziła, że wreszcie nadszedł ten czas. Miał już swój dom, ledwo urządzony, ale najważniejsze że wybudowany. Miała też swoje zwierzątko, które traktowała jak własne dziecko i miała samochód ze swoich marzeń. Nie udałoby jej się tego osiągnąć, gdyby nie praca.
    Okręciła się na swoim obrotowym krześle i rozejrzała po gabinecie. Panował tu surowy wystrój, chociaż właściwie to żadnego wystroju tu nie było. Parę mebli i białe zasłony. Widać było od razu, że uprzedni właściciel był mężczyzną i teraz całemu temu pomieszczeniu potrzebna jest kobieca ręka. Już nawet miała w planach niewielkie zmiany, które chciała wprowadzić w życie. Parę obrazków na ścianie i kilka kolorowych elementów na pewno nie zaszkodzi a sprawi, że wnętrze przestanie być takie surowe i stanie się trochę przyjemniejsze. Do tego wszystkiego przyjdzie wymiana biurka i inne rzeczy. Obiecała że zrobi to wszystko, ale najpierw urządzi sobie swoje gniazdko. Chociaż swój gabinet zaczynała traktować jak drugi dom, bo w końcu spędza w nim połowę swojego dnia.
    Od rozmyślań wyrwało ją pukanie do drzwi. Kobieta spojrzała w przestrzeń i położyła ręce na biurku starając się przybrać profesjonalną postawę.
    – Proszę – powiedziała i czekała aż drzwi się otworzą. Po chwili w jej gabinecie zjawił się mężczyzna.
    – W czym mogę pomóc? – spytała wbijając swój przenikliwy wzrok w pierwszego dziś pacjenta.
    K.Grey

    OdpowiedzUsuń
  17. [Nawet nie wiesz, jak miło mi to czytać :) Ale muszę przyznać, że Theo jest jedną z moich oryginalniejszych postaci.
    Co do wątku - może panowie będą sobie razem oglądać mecze albo siedzieć wieczorami w barze, gdy samotność okaże się zbyt dobijająca? Ewentualnie umówią się kiedyś na ryby, wstaną z samego rana i witaj przygodo. Można by to jakoś ciekawie pociągnąć ;)]
    Theoś

    OdpowiedzUsuń
  18. [Czeeeeeeść. Czy Richard chciałby zrobić Shannon stół do jadalni? Bo tak się składa, że William połamał jej go swoim grubym cielskiem i biedulka nie ma teraz na czym jeść.]

    Shannon

    OdpowiedzUsuń
  19. Mawiają, że to w mieście zdobywa się największe doświadczenie, ale to chyba nie do końca była prawda. Przez pierwsze dwadzieścia lat swojego życia Johnsee obracał się w towarzystwie ludzi z pomniejszego Windsor, następnie mieszkał blisko dziesięć lat w zatłoczonym i uprzemysłowionym Toronto, a mimo to było wiele rzeczy, których do tej pory mógł się jeszcze nauczyć, albo takich, o których wcześniej nie wiedział. Biorąc na przykład kategorię zawodów: dopóki nie zawitał do Mount Cartier, nie widział na oczy cieśli, drwala, czy stolarza i każdy z tych zawodów wydawał mu się nad wyrost ciekawy. Nic nie wiedział o obowiązkach i zasadach istotnych dla lokalnych stanowisk, więc siłą rzeczy perspektywa obserwacji zajętych pracą mężczyzn i kobiet w tym miasteczku okazała się dla niego iście interesująca. Na tyle, by każdego kolejnego dnia zwiedzać z własnej nieprzymuszonej woli nowe miejsca pracy. Tym razem padło na stolarnię, a co więcej, Rockwell planował wyjść stąd z zakupionym... jeszcze nie wiedział czym, ale na pewno liczył na coś użytecznego i ładnego jednocześnie. O tym, czy Richard spełni jego oczekiwania, miał się dowiedzieć później. Jak się okazuje, w tym miasteczku łatwiej było o imiona mieszkańców niż obiektywną ocenę ich usług. Dla mieszkańców każdy jeden usługodawca był mistrzem swojego fachu, a Johnsee nie zdążył skonfrontować tego z rzeczywistością.
    Wchodząc do pomieszczenia pełnego wiórów, mebli i narzędzi, oglądnął się za właścicielem, ale poza wszechobecną pustką w zakładzie, nie zastał niczego, a raczej nikogo więcej prócz niego samego. Zmarszczył brwi w niejakim zastanowieniu i drobnym zawahaniu, ale już po chwili drugie z uczuć minęło. Nie zamierzał stać tu ja słup soli w oczekiwaniu na Bóg wie co. Zamiast odwiedzić miejsce później, postanowił rozejrzeć się po nim, by zabić jakoś czas. Nie liczył minut od wejścia. Wiedział tylko, że zdążył dotknąć niemalże każdy przedmiot w pomieszczeniu, a aktualnie w dłoni dzierżył sporych rozmiarów topór ciesielski. Nie spodziewał się, że będzie on ostry, ale gdy przejechał palcem po krawędzi, okazało się, że był w błędzie. Całe szczęście, że nie był bohaterem horroru, bo nie chciałby, by ktoś wykorzystywał tak niebezpieczne narzędzie przeciw niemu. To stało się jednak mimochodem i bez scenariusza rodem z filmu grozy. Nagle usłyszał bowiem jakieś poruszenie, a nim zdał sobie sprawę z tego, że wciąż trzyma dłoń na głowicy, rękę z zaskoczenia zacisnął na metalu, a tym samym docisnął do ostrza. Krew polała się niemal od razu, a on z tego wszystkiego upuścił topór. Dobrze przynajmniej, że spadł płasko na posadzkę nie wyrządzając więcej szkód.
    — CHOLERA! — wrzasnął niezadowolony, dość niekontrolowanie. Oczywiście pierwsze o czym pomyślał to: „I jak ja teraz coś namaluję?”.

    Johnsee R.

    OdpowiedzUsuń
  20. [ Jeśli uda Ci się zacząć to będę bardzo wdzięczna. Można rozpocząć od tego, że będzie go sobie po "cichu" obserwować, a w praktyce to skończy się tym, że coś wywali, to coś przewróci coś innego i efekt domina gwarantowany. Ostrzegam, że ta kobieta to chodząca demolka]
    Giorgiana

    OdpowiedzUsuń
  21. [Tylko, żeby nie postanowił wpaść, gdy będą Theodorowi emitować jakąś bajkę, toż to duże dziecko jest i jeszcze mógłby tupnąć nogą ze złości :P
    To kto zaczyna? Pewnie padnie na mnie ;P]
    Theoś

    OdpowiedzUsuń
  22. [Z zaczekaniem nie ma problemu, gorzej z tym drugim. Ale gdy w przyszłości zostanę sławnym naukowcem i odkryję takie rzeczy, dam Ci znać ;)]
    Theoś

    OdpowiedzUsuń
  23. Cóż, nie czuła się wirtuozem pieczywa. Była na to chyba zbyt zmęczona i chociaż sama czynność pieczenia kojarzyła jej się pozytywnie, na bułki momentami nie mogła patrzeć. Gdyby nie zmęczenie odczuwałaby pewnie większą przyjemność z prowadzenia piekarni, ale chyba potrzebowała jeszcze trochę czasu, by złapać odpowiedni rytm.
    Uśmiechnęła się jednak na słowa Richarda. Było miło usłyszeć, że coś, w co wkłada się tyle wysiłku, jest doceniane. W specyficzny sposób, ale zawsze.
    - Gdybyś opróżnił piece i całą resztę - zaczęła, spuszczając na chwilę wzrok na torbę, do której zaczęła pakować bułki. - Przejadłoby ci się szybko, a ja bym musiała zrobić drugie tyle tego wszystkiego - westchnęła, z teatralną przesadą i zmartwioną miną. - Poza tym, to tylko bułki. Jeszcze by ci zaszkodziło! - roześmiała się, nie rozumiejąc do końca, jak można aż tak zachwycać się nad jej wyrobami. Prawda, ładnie pachniały, odpowiednio wyglądały i smakowały. Ale bądźmy szczerzy i powiedzmy, że dla umiejętności Camille nie był to wielki wyczyn. Ciasto drożdżowe to podstawa dla kucharza i nawet jeśli restauracja nie piecze własnego pieczywa, to każdy wychodzi z założenia, że nie byłby to żaden problem.
    - Proszę - podała mu torbę, którą przy okazji wypaskudziła mąką z resztkami ciasta. - Te muszą starczyć, bo moje ramiona nie pozwolą na taką kolejną rundę - puściła do niego oko, podciągając rękawy błękitnej koszuli. Czując, że barki jak na zawołanie, znowu dają o sobie znać, cicho mruknęła z niezadowolenia.
    - Jak myślisz, dlaczego piekarza mogą boleć barki? - spytała, właściwie od niechcenia. Nie liczyła na poważną odpowiedź. Lubiła sobie porozmawiać, szczególnie, że pół dnia spędzała sama wśród mącznych obłoków. Nie słuchała muzyki i to nie dlatego, że nie mogła jej znieść. To na nią nie działało. Telewizji tutaj nie miała, a do swojego laptopa siadała w ostateczności, ponieważ nie miała biurka i nie mogła znaleźć wygodnej pozycji.
    Nie przyszło jej do głowy, że stół, na którym robiła ciasto, mógł być dla niej za wysoki. Inaczej układała ręce i więcej siły musiała w nie włożyć, by dobrze wszystko ugnieść.

    Camille

    OdpowiedzUsuń
  24. [Oj tam! Miłość nie patrzy na wiek!
    Wątek - oczywiście. Aktualnie pomysł żaden mi do głowy nie przychodzi, ale jeśli coś masz to się nie krępuj. Ewentualnie, może jutro, kiedy zmienię Beth kartę, bo też trochę zaktualizować pewne informacje muszę.]

    Beth

    OdpowiedzUsuń
  25. [Spokojnie, Shannon jest zaręczona i póki co wolałabym, żeby tak zostało. Zresztą również jestem za tym, by podobne rzeczy wychodziły z czasem, więc przynajmniej jesteśmy zgodne. Dobra, to ja na dniach postaram się coś skrobnąć. ;)]

    Shannon

    OdpowiedzUsuń
  26. Po tym jak Will roztrzaskał jej stół, Shannon uświadomiła sobie, że niestety, ale z łatwością domu nie sprzeda. Do tej pory problem spróchniałej podłogi, wybitych szyb i zakradających się nocą szopów wydawał się jej niczym - Reed była pewna, że jakoś sobie poradzi. Dopiero niedawno zrozumiała, że w sprzedaż chałupy będzie musiała włożyć znacznie więcej wysiłku, niż początkowo zamierzała, ponieważ ludzi nie zrażał surowy stan wnętrza budynku, a fakt, że to właśnie ona go sprzedawała. Rodzimi mieszkańcy Mount Cartier kojarzyli Shannon i niestety nie darzyli ją szczególną sympatią. Odkąd tylko kobieta wróciła do miasteczka, nie była dnia, w którym nie spotykałaby się z osądzającym spojrzeniem staruszek pod kościołem i złośliwymi komentarzami większości matek. Wiedziała, że nie jest niewidzialna i że mieszkańcy Mount Cartier zauważą jej obecność, ale w życiu nie podejrzewałaby, że po dziewięciu latach dalej będą rozpamiętywać to, jak porzuciła ich ulubionego drwala i to, jak zostawiła go z małą, Bogu ducha winną dziewczynką. Shannon pogodziła się z faktem, że ludzie patrzą na nią przez pryzmat tego, co zrobiła. Nikogo nie obchodziło, że kobieta przeszła poważne załamanie nerwowe i że śmierć drugiego dziecka była dla niej potężnym ciosem. Uciekła, bo nie potrafiła poradzić sobie z zaistniałą sytuacją. Uciekła, bo okazała się beznadziejną matką.
    Do Richarda zaszła wieczorem. Natknęła się na niego prawie tydzień temu w jedynym spożywczym w mieście i przypadkiem napomknęła coś o złamanym stole. Fitchner powiedział czym się zajmuje, a ona poprosiła go o pomoc. Mężczyzna w pośpiechu naskrobał jej na płatkach śniadaniowych swój adres i powiedział, by wstawiła się w jego warsztacie za parę dni. Tak też właśnie zrobiła.
    Pokierowana przez jakichś ośmioletnich chłopców w końcu trafiła na miejsce. Nie miała przy sobie żadnych drobnych, by podziękować dzieciakom za pomoc, więc uśmiechnęła się do nich przyjaźnie i machając im na pożegnanie, weszła po drewnianych schodkach na werandę. Stanęła z boku i bez zastanowienia zapukała do drzwi. Raz, drugi, trzeci. Nic. Jedyną rzeczą, która jej odpowiedziała, była cisza. Reed raz jeszcze sprawdziła, czy numer domku zgadza się z tym napisanym na kawałku opakowania, lecz w tym samym momencie zza chałupy wyszła jakaś młoda, rozweselona dziewczyna. Kiedy Shannon zapytała, czy to właśnie tutaj mieszka Richard Fitchner, blondynka roześmiała się głośno i powiedziała, że nie, że stolarz gnieździ się w pobliżu jeziora Roedeark. Reed zmarszczyła brwi i po raz wtóry zerknęła na fragment pudełka po płatkach. Czegoś tu nie rozumiała. Przecież wszystko wydawało się zgadzać, więc… och. Dopiero po chwili Shannon dostrzegła, że liczba 71 w rzeczywistości jest numerem 11. Cholera! Richard mieszkał blisko niej, w jednym z trzech umiejscowionych nad jeziorem domków, a ona jak głupia przewędrowała sześć kilometrów więcej. Jak mogła tego nie zauważyć?
    Raz jeszcze przetułała się przez pół miasteczka, a kiedy w końcu dotarła pod wskazany adres, zauważyła, że mężczyzna znika za szerokimi drzwiami od swojej szopy. Nie marnując ani chwili dłużej, Shannon przyśpieszyła tempa i dotruchtała do celu. Jak bardzo się zdziwiła, kiedy zamiast brodatego stolarza spotkała rząd sosnowych krzeseł. Bardzo ładnych tak na marginesie. Miała wrażenie, że wszechświat znów stroi sobie z niej żarty. Automatycznie zaczęła zastanawiać się nad tym, czy rzeczywiście widziała, jak Richard wchodzi do pomieszczenia i czy to oby na pewno on obiecał jej nowy stół? Może zwariowała? Może powietrze w Mount Cartier miało w sobie coś odurzającego? Szatynka złapała się za głowę, rozejrzała wokół siebie i westchnęła ze zrezygnowania. Pech chciał, że stała za blisko drzwi i kiedy te otworzyły się na oścież, uderzając ją przy tym w plecy, kobieta mimowolnie poleciała do przodu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chcąc nie chcąc, wylądowała na świeżo sklejonym krześle, więc mebel rozleciał się na części, a Reed, z przyciśniętym do oparcie policzkiem i zamkniętymi oczami, zaczęła do siebie błagalnie szeptać:
      - Oby nic się nie połamało, oby nic się nie połamało, oby nic się nie połamało.

      [Troszkę mnie poniosło. Wybacz?]

      Shannon

      Usuń
  27. Początki zawsze są trudne, zwłaszcza gdy jest się nową osobą w małym miasteczku. Nie chodziło już o to, że jest się traktowanym jak obcy, do którego nikt nie ma zaufania, bo tak jest zawsze. Najtrudniejsze było przebicie się przez ścianę, którą odgradzali się co po niektórzy mieszkańcy. Kate przeprowadziła się do MC aby móc żyć w spokoju, ale nie spodziewała się, że będzie aż tak spokojnie. Jej prywatne kontakty ograniczały się do ludzi, których poznawała w sklepach, czy w pubach do których zaglądała na kilka minut. Poza tym to tylko praca, praca i jeszcze raz praca. Życie towarzyskie i społeczne leży na poziomie minus jeden.
    Pogoda dopisywała już od jakiegoś czasu. Nie było co prawda najcieplej, ale wystarczająco by nie musieć ubierać kurtek, gdyż wystarczył cienki płaszcz i można było wyruszyć w drogę. Dziś panna Kate postanowiła, że przejdzie się pieszo. Trzeba korzystać puki jest ładnie i przyjemnie. Z resztą o kondycję trzeba dbać a nie ma nic lepszego jak poranny spacer. Powietrze w Mount Cartier było wyjątkowo orzeźwiające i zdrowe, a Grey jako lekarz doceniała takie dobra natury. Spacer do przychodni nie zabrał jej zbyt dużo czasu, gdyż budynek znajdował się tylko półtora kilometra od jej domu, więc to nie jest duży kawał drogi. Już nieraz zdarzało się, że Kate musiała przejść znacznie dłuższą trasę i nie ubolewała nad tym, a teraz robi to z czystej przyjemności.
    Do gabinetu dotarła w jeszcze lepszym humorze niż z tym, z którym wyszła z domu. Jak zwykle nie zapowiadało się, że będzie mieć wielu pacjentów, co nie przeszkadzało jej tak bardzo, ale jednocześnie sprawiało, że kobieta czułą się jakby nie spełniała swoich obowiązków. Wiedziała również, że jeśli grono jej pacjentów nie wzrośnie to nie zdobędzie zaufania wśród mieszkańców, a na tym jej zależało najbardziej.
    Rozsiadła się wygodnie i zaczynała rozwiązywać krzyżówkę, gdy nagle usłyszała pukanie do drzwi. Zaprosiła do środka. Jej oczom ukazał się mężczyzna z ręką zawiniętą w t'shirt. Był blady, więc Grey poprosiła aby usiadł i spytała co mu się stało a następnie odwinęła rękę szybko i ostrożnie pozbywając się materiału.
    – Nie jest źle – powiedziała. Dobrze też nie było, ale wolała tego nie dopowiadać – Trzeba będzie to zszyć – dodała.
    K.Grey

    OdpowiedzUsuń
  28. W jej przypadku poświęceń było naprawdę niewiele. Nie miała dzieci, które wymagały uwagi i czasu, męża właściwie też nie. Jedyne obowiązki dotyczyły piekarni i domu. Wbrew temu, co myśleli miejscowi, stary Bob nie był całkowicie niedołężny i nie potrzebował stałej opieki. Nie mógł tylko wykonywać swojej pracy i ostatnio zaczął mieć problemy ze schodami. Amiotrofia postępowała powoli, więc dużo rzeczy robił sam i nie potrzebował córki do wszystkiego.
    Miała w sobie coś z ojca, który nie przepadał za tym, kiedy w miejscu jego pracy plątali się inni ludzie. Stanowisko pracy było jedno i należało do jednej osoby, dlaczego ktoś miałby się pałętać jak u siebie? Szybko jednak takie myśli ustępowały. Camille, prócz twardych cech po ojcu, posiadała nieco z matki i nieco od siebie. Między innymi naturalną łagodność i spokój, które pozwalały nabrać dystansu do siebie. Toteż bez słowa sprzeciwu pozwoliła Richardowi przejść za ladę. Wydało jej się to dosyć dziwne, tym bardziej, że nie skojarzyła jego reakcji z zadanym przez siebie pytaniem. Dalsza część wypowiedzi również wymagała chwili, by połączyć ze sobą pewne rzeczy.
    Podążyła za Richardem z niejakim zaciekawieniem na twarzy. Nie potrafiła odgadnąć, co też takiego mogło go zainteresować albo co takiego wpadło mu do głowy.
    - Klimatyczne, co nie? - spytała, widząc, gdzie najpierw skierowało się jego spojrzenie. - Takich raczej nie ma już w piekarniach, a mój ojciec ma do nich strasznych sentyment - odparła wesoło, przesuwając opuszkami palców po jednym z piecy i zwróciła się do mężczyzny, gdy zaczął coś mówić.
    Słuchając go, sama podeszła do stołu i oparła się tak, jak przy robieniu ciasta. Tym razem jednak skupiła się na ułożeniu swojego ciała i próbowała sobie przypomnieć swoją postawę podczas pracowania przy innych blatach i stołach. Nie było to takie łatwe, bo kucharz rzadko zwraca na takie coś uwagę, ale musiała przyznać, że tylko tutaj dokuczały jej obolałe barki.
    - Nie wiem, czy mój ojciec kiedykolwiek miał tu inny stół niż ten. Jest stary, to na pewno, i kiwa się strasznie, gdy coś na nim robię - powiedziała i na potwierdzenie swoich słów zaczęła poruszać ramionami, jakby gniotła ciasto.
    Stół mogłaby mieć nowy jeszcze z wielu innych przyczyn. Był niestabilny, to po pierwsze, a po drugie w niektórych miejscach drewno zaczęło odpryskiwać i wyłaniały się drzazgi. Dlatego stół musiała nakrywać folią, która czasami też utrudniała pracę. Nie była jednak pewna, co na to ojciec. No i cena.
    Camille miała swoje oszczędności, sporą sumę zyskała przez rozwód, ale tego wolała nie ruszać na wypadek, gdyby wydarzyło się coś naprawdę poważnego. W dodatku stół musiał być dużym tak samo jak ten stary, a marmur to wcale nie tani surowiec.
    - Nie będę się z Tobą kłócić, że koniecznie należy naprawić stary stół, zamiast kupić nowy - uśmiechnęła się do niego, wypuszczając głośno powietrze nosem. - Marmur jak nakbardziej by się nadawał, nie ściera się i nie reaguje źle na ciepło, jest gładki - wskazała z rozbawieniem na miejsce, gdzie stół był już nierówny i wystawało kilka drzazg.
    Propozycja Richarda była naprawdę korzystna i przede wszystkim miła, ale Cam miała dylemat związany z ceną. No i ojciec mógł mieć jakieś obiekcje, ale tylko na początku.
    - Wiesz co? - uniosła nagle wzrok na mężczyznę, zostawiając chwilkę napięcia, za nim kontynuowała. - Zrobię herbatę i to przemyślę, co zajmie mi kilka minut. Dlatego zrobię dwie herbaty, a ty możesz się porozglądać i popatrzeć, jakie stare drewno tutaj mój ojciec przechowuje w formie szafek - zaśmiała się cicho pod nosem.

    Camille

    OdpowiedzUsuń
  29. [Stolarz! Lilianne na pewno regularnie korzysta z jego usług. <3]

    Lilianne

    OdpowiedzUsuń
  30. [Jak ja lubię brodaczy ;3
    A Livka lubi przyjezdnych ogólnie ;3]

    Liverpool

    OdpowiedzUsuń