Potargane włosy, ślady poduszki odciśnięte na policzku,
nieświeży oddech i zaspane oczy. Chyba każdy znał ten poranny schemat. Do tego
słońce łaskoczące promykami po twarzy, chcące być irytującym budzikiem z
akompaniamentem w postaci ptaków, odgrywających swe trele za oknem. Theodor w
tym przypadku nie był wyjątkiem. Leżał na łóżku, wpatrując się w biały sufit, na
którym zaczęły pojawiać się pęknięcia. Jeszcze więcej rzeczy do zrobienia przy
domu – lepiej być nie mogło. Coś jednak musiało mu przerwać te jakże ważne
rozmyślania. Nieustający dzwonek od drzwi oraz łupanie pięścią w drewno, które
już swoje przeszło. W końcu to na nim mężczyzna po raz pierwszy stracił
mleczaka.
- Theodor, stary frajerze, otwieraj! – na dźwięk tego głosu
praktycznie od razu wyskoczył z łóżka. W samych bokserkach zbiegł na dół,
jednak przed drzwiami ogarnęły go wątpliwości. Wziął głęboki oddech, po czym
przekręcił kluczyk w drzwiach. – Cześć, słońce – jasnowłosa kobieta uśmiechnęła
się do niego promiennie. Na ręku trzymała czteroletniego chłopczyka. – Nico,
przywitaj się z wujkiem – powiedziała, wciskając chłopca Theodorowi.
Oszołomiony Black wziął go bez słowa sprzeciwu, nadal zbyt zdziwiony by wydobyć
z siebie jakiś dźwięk. – Tam masz jego walizki. Rodzice podróżują, ale
słyszałam, że ty siedzisz w domu. Wiem też, że nadal nikogo sobie nie znalazłeś,
więc opieka nad chrześniakiem nie powinna sprawić ci problemu.
- Mogłaś mnie ostrzec – wymamrotał, starając się zmusić swój
umysł do działania, co było wyjątkowo trudne o ósmej rano.
- Och, dasz sobie radę – machnęła lekceważąco ręką,
przeszukując kieszenie. W końcu znalazła to, czego szukała. – Tu jest mój
numer, dzwoń tylko w ostateczności. W którejś z walizek powinny być instrukcje –
odgarnęła włosy na plecy i przysunęła się bliżej. – Pa, kochanie – ucałowała
synka w policzek, by następnie złożyć całusa także Theodorowi. – Dziękuję,
braciszku! Wiesz, że cię kocham! – zbiegła szybko po schodach i wsiadła do
samochodu. Na koniec pomachała im jeszcze, po czym odjechała z piskiem opon.
- Twoja matka jest wariatką – Black z westchnieniem oznajmił
siostrzeńcowi, stawiając go na ziemi.
Pozwolił chłopcu pójść do salonu i włączyć telewizor. On
wtedy wtaszczał dwie, całkiem spore walizki do środka. Zerknął na Nicholasa
kątem oka. Nie widział go ze dwa lata, więc teraz mógł zauważyć, jak się
zmienił. Jego siostra wpadła na zdecydowanie zły pomysł, w końcu on sam był
jeszcze dużym dzieckiem. Jak do jasnej cholery miał sobie poradzić z drugim?
- Chodź, zrobimy śniadanie – powiedział do chrześniaka, po
czym… zaczęło się piekło.
Pudełko od płatków śniadaniowych leżało podarte w salonie. Z
części opakowania został zrobiony samolot, który wraz z płatkami przeleciał ze
schodów do kuchni. Sam Theodor miał je we włosach, zaś na koszulce Nico dumnie
rozprzestrzeniała się plama z mleka. Kto by pomyślał, że taka prosta czynność
może przerodzić się w coś takiego? Byli ze sobą niecałą godzinę, a już
zostawili bałagan jakby tornado przeszło przez ten mały domek. Matka Theo
dostałaby zawału, gdyby zobaczyła w jakim stanie był jej ukochany dywan.
Później wcale nie było lepiej. Theodor został rzucony na
głęboką wodę, zaś praca czekała. Nie mógł pozwolić na to, by mieszkańcy musieli
czekać dłużej na odprawienie pogrzebu. To, co zrobił było zdecydowanie
niepoprawne, jednak nie miał innego pomysłu na zajęcie siostrzeńca, dlatego
mały kopał z nim grób swoją plastikową łopatką. Różowa zabawka wyglądała dosyć
prześmiewczo i niewłaściwie, lecz Theo nie miał komu zostawić chłopca. Jednak
jak to z dziećmi bywało – nie potrafiły długo zajmować się jedną czynnością.
Kopanie po chwili przestało sprawiać frajdę, więc zajął się stawianiem babek z
piasku przy dołku. Całe szczęście, że nie postanowił zgarniać kwiatków z
nagrobków, by przyozdobić swoje dzieła.
Po pięciu razach wkładania i wyciągania chrześniaka do dołu,
dwóch razach obsypania go piachem i jednej szaleńczej gonitwie do szopy, by nie
odkrył magazynku alkoholu, zmęczony oraz zrezygnowany Theodor ruszył do domu.
Chłopiec szedł obok niego, nie mogąc zamknąć swojej buzi. Przecież wszystko
wokół było takie fascynujące. O, popatrz,
ten piesek ma krzywy ogon! A tamta pani dziwnie się na nas patrzy. Theo, co to
bękart? Chyba chce mi się siusiu… Oczywiście nie mógł zaczekać aż dojdą do
domu. Black musiał skręcić w boczną uliczkę i stać przy ogromnym krzaku,
czekając aż Nico załatwi swoją potrzebę. Zamiast jednak grzecznie do niego
wrócić, ten postanowił założyć hodowlę ślimaków. Przyszedł z dwoma, ogromnymi
bestiami, które chciałyby dostać dużo pierogów i nawet nie trzeba było
nakłaniać ich wierszykiem do pokazania rogów.
- Nie weźmiemy ich do domu – wzięli je.
- Patrz! Zjadł liścia! – mały przylepiał się do słoika, w
którym siedziały dwa ślimaki. W zakrętce zostało zrobione kilka dziurek, by
zapewnić im dopływ powietrza. – Wujku, kiedy w końcu skończysz robić kolację? –
zapytał, nie odrywając wzroku od swoich pupili.
- Jak skończę, to się dowiesz – warknął Theo, starając się
wyłowić skorupkę jajka, która wpadła mu do miski. Później na szczęście poszło
już lepiej i w spokoju mogli zjeść obiado-kolację, dokarmiając także ślimaki.
Resztę wieczoru spędzili przed telewizorem. Theodor miał
całą kolekcję bajek i wreszcie także towarzysza do oglądania ich. Leżał
uśmiechnięty z chrześniakiem, zajmującym jego kolana. Małemu już zamykały się
oczy, jednak dzielnie starał się trzymać je otwarte, by zobaczyć całą
kreskówkę. Nie wytrzymał długo, ponieważ już po kilku minutach chrapał,
obśliniając cały przód koszulki Theo. Mężczyzna uśmiechnął się ciepło i
odgarnął włoski z jego czoła. Był wrzodem na dupie, lecz w wyjątkowo uroczej
wersji. Podniósł go i na rękach zaniósł do sypialni dziadków Nico. Ułożył go w
dużym łóżku, po czym poszedł do siebie. Właśnie wtedy rozległ się dźwięk
telefonu.
- Cześć, braciszku – jeśli słyszał ten głos, szykowały się
kłopoty. – Jest pewien problem, więc mały zostanie z tobą do końca wakacji.
Całusy, kocham cię.
- Ale… - nie zdążył nic powiedzieć. Rozłączyła się, a on
utknął z małym dzieckiem na dwa miesiące. Cudownie, Theo, czas na
przetestowanie twoich zdolności rodzicielskich.
Notka nie jest jakaś specjalna, ale chciałam ukazać nową sytuację Theo.
Do wątków zapewne wkrótce wkradnie się ten mały kłopot ;)
[Wyobrażenie sobie sytuacji kopania dołu różową łopatką - bezcenne :D Interesujące komplikowanie życia. Szybko się czytało, bardzo przyjemnie. Poprzednia Twoja notka również mi się podobała i liczę, że będzie ich więcej ^^]
OdpowiedzUsuńCamille
Dziękuję bardzo za tak pozytywny komentarz :)
UsuńWkrótce zabieram się także za odpisy.
[Aww, to świetnie :D]
Usuń[ Magazynek z alkoholem, hę? Muszę przyznać, że przyjemnie się czytało, a mały Nico jest przeeeeeeeuroczy. Oby tak dalej :3]
OdpowiedzUsuńNatalie
Dziękuję :)
UsuńA co? Ma tak na sucho ciągle tą łopatą machać?
[Uśmiałam się. W jak najbardziej pozytywnym znaczeniu tego słowa. Całość czyta się szybciutko, dzięki przyjemnemu stylowi, więc idealnie odpręża po całym dniu (; Najazd rodziny Theo, przypomniał mi o paru rozwalających momentach w odcinkach Sześć stóp pod ziemią, kto wie, może Nico z różową łopatą przejmie interes (w tym magazynek z alkoholem) po starym wujaszku? :D Mam nadzieję jak najczęściej wciągać do naszych wątków Nico, którego India prawdopodobnie ukocha całym serduchem. Są na podobnym poziomie ekscytowania się wszystkim wokół ;P]
OdpowiedzUsuńIndiana Beaudine
Dziękuję :) Kto wie, może mały faktycznie zostanie w Mount Cartier na dłużej. Zdecydowanie bardziej przypomina wujaszka niż mamę, nie licząc tego zamiłowania do alkoholu, bo na to jest jeszcze za młody. I do wątku na pewno go wciągniemy! :D Może nie wytarmosi za bardzo psa Indi.
UsuńCo prawda od bardzo długiego czasu nie ma mnie już na blogu, ale raz za razem zaglądam tu sobie z sentymentu sprawdzić, jak stare, poczciwe MC się trzyma, a trzyma się bardzo dobrze, jak widać. Zobaczyłam notkę na głównym, to przeczytałam z ciekawości i przepraszam, ale nie mogę powstrzymać się od komentarza, zwłaszcza, że to notka naszego kochanego grabarza. ;>
OdpowiedzUsuńCzytało się naprawdę szybciutko, a co ważniejsze, bardzo przyjemnie. Jest zdecydowanie inna niż Twoja poprzednia notka, dużo lżejsza i bardziej humorystyczna, ale to całkiem dobrze, bo widać, że w obu sytuacjach świetnie się odnajdujesz. Wizja wspólnego kopania grobów z czterolatkiem naprawdę mnie zauroczyła. No i te ślimaki - też sobie 'hodowałam', kiedy byłam dzieckiem! :D Nico jest wspaniałym dzieckiem i gdyby moja Madi jeszcze tu żyła, z pewnością pokochałaby uroczego chrześniaka pana grabarza. Ale to chyba nie nowość, tutaj chyba wszyscy go kochają.
No, w każdym razie notka bardzo przyjemna wyszła. Pozdrawiam!
autorka byłej Madeline Mercer
Hah, ja też tak robiłam, gdy uciekłam z bloga i miałam przerwę. Mount Cartier ma coś takiego w sobie, że przyciąga nawet, jeśli się tu nie jest.
UsuńChciałam zrobić taką odskocznię. Pokazać, że życie Theo nie kręci się tylko wokół nieprzyjemnych i smutnych sytuacji, ale może być też wesoło. Przez chwilę bałam się, że będzie do bani i w ogóle, że fatalnie mi wyszło, bo miałam nieco inny zamysł, a tu tyle miłych słów. Naprawdę dziękuję i kto wie, może kiedyś jeszcze wrócisz i Twoja postać pokocha małego Nico z różową łopatką ;)
A już myślałam, że Theo będzie wyrodnym wujkiem i nie pozwoli dzieciakowi zabrać ślimaków! Notka świetna. Uśmiechnęłam się, jak każdy, kto przeczytał, w momencie kopania różową łopatką. Czytało się strasznie szybko, za szybko :( Więcej takich notek poproszę :P
OdpowiedzUsuńJuliette
Theo to takie duże dziecko, on tylko dla zasady mówi "nie", a z chęcią sam by założył taką hodowlę ;) Dziękuję bardzo za komentarz, zaś w przyszłości zobaczymy, może pojawi się coś jeszcze od pana grabarza ;)
Usuń