A kiedy śnieg przestanie prószyć, to Monty na spacer ruszy.

Blog zawieszony

Po przeprowadzeniu ankiety większością głosów wygrała opcja zawieszenia bloga. Oznacza to, że autorzy mają możliwość dalszej gry i zapisów, ale administracja — za wyjątkiem wysyłania zaproszeń i wpisywania do listy bohaterów — nie będzie angażować się w życie bloga. Z tego samego powodu zakładka Organizacyjnie na czas zawieszenia bloga zostaje usunięta. Raz jeszcze dziękujemy za Waszą obecność i życzymy Wam wszystkiego, co najlepsze.

nie istnieję & latessa

Kalendarz

16/02/14 Otwarcie
16/02/14 Nowy mod
22/02/14 Wydarzenie: Burza Śnieżna – link
24/02/14 Odejście moda
26/02/14 Nowy mod
19/04/14 Wydarzenie: Mecz Hokeja – link
02/07/14 Nowy szablon
07/07/14 Wydarzenie: Kto zabił? – link
20/07/14 Odejście moda
23/07/14 Nowy mod
29/08/14 Zamknięcie
24/12/15 Reaktywacja
25/12/15 Nowy admin
28/12/15 Wydarzenie: Kolacja wigilijna – link
29/06/15 Nowy nagłówek
09/10/16 Wydarzenie: Deszcz i wichura - link
28/11/16 Nowy nagłówek
10/12/16 Wydarzenie: Uratuj święta! - link
04/01/17 Wydarzenie: Psi zaprzęg - link
28/01/17 Wydarzenie: Słodka Walentynka - link
04/02/17 Nowy szablon
27/03/17 Wydarzenie: Mount-ipedia - link
21/04/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap I - link
01/05/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap II - link
02/05/17 Nowy nagłówek
17/09/17 Wydarzenie: Spływ kajakowy - link
02/02/17 Nowy szablon
14/02/17 Wydarzenie: Poczta walentynkowa - link
07/07/18 Zawieszenie

blue skies are coming but I know that it's hard

Daisy Hayes
32 lata pracownica Bookmarks

Kiedy ma się siedemnaście lat, wszystko wydaje się możliwe. Człowiek sądzi, że jest zakochany, że to już na zawsze, a na życie zarobi miłością do skrobania kolejnych ilustracji w swoim szkicowniku. W tym wieku burze bywają gwałtowne, ale także słońce nigdy nie jest później już tak jasne i ciepłe. Marzy się o zwiedzaniu świata, po to, by po latach wrócić w rodzinne strony, osiedlić się w domu z ogródkiem z miłością życia, kupić psa, kota i wspólnie wychowywać idealne dzieci, wieczory spędzając w objęciach ukochanej osoby, przy ulubionej piosence lub z książką w ręku. Daisy niczym nie różniła się od rówieśniczek. Rodziców straciła szybko, ale dziadek, nauczyciel fizyki w lokalnej szkole, dawał jej wszystko, czego potrzebowała. I kiedy straciła go krótko przed ukończeniem szkoły, obiecała sobie, że już nigdy nie będzie sama. Przyszłość wydawała się świetlana.
Daisy jednak nie ma już siedemnastu lat. Nie jest sama, mimo to czuje się samotna. Rysuje tylko dla siebie, a do domowego budżetu dorzuca się z marną pensją sprzedawczyni; plusem jest to, że pracuje wśród książek. Nie jest zakochana, choć jest mężatką. Nigdy nie wyjechała z Mount Cartier dalej niż do Churchill. Ma dom z ogródkiem, który nikogo, prócz niej, nie obchodzi; ani psa, ani kota nie odważyłaby się przygarnąć pod swój dach, bo pan domu twierdzi, że ma alergię, która doprowadza go do szału; jakby nie chodził wściekły przez większość czasu. Ulubionych piosenek słucha sama i najszczęśliwsza jest, gdy nie ma nikogo obok niej, kiedy zasypia. Doceniła ciszę, stała się mistrzem stwarzania pozorów, rozsyłania ciepłych uśmiechów i ukrywania siniaków.
Nie wie, na co czeka. Boi się marzyć, ale tylko to jej pozostało. Pełne światła i ciepła myśli o idealnym życiu. Jak najdalej stąd. Mogłaby uciec, mówią mądrzy ludzie. Odejść od męża, rozpocząć nowe życie.
Jednak jest jeden powód, który nadal trzyma ją w Mount Cartier. Powód ten nazywa się Teddy, ma cztery lata i najsłodszy uśmiech na świecie. I kocha swojego ojca, a dla jego szczęścia, Daisy niemal z radością znosi wszelkie upokorzenia.
Noah and the Whale, pani z tumblra, a odważnemu autorowi oddam męża. Teddy szuka opiekunki.

19 komentarzy:

  1. [Ta pani na zdjęciu jest naprawdę wyjątkowa – jak mnie wzrok nie myli, to Carys Schulze, ale łapki sobie uciąć nie dam. Jeśli chodzi natomiast o Daisy, to współczuje jej, bo z tym niby-mężem musi żyć. No, w Mount Cartier daleko nie ucieknie, nawet gdyby chciała. Ale ja i tak liczę na to, że wszystko się odwróci, bo ilekroć czytam kartę odnoszę wrażenie, że ona zasługuje na prawdziwe szczęście. Niech poza Teddym trzyma ją tu ktoś jeszcze.]

    Octavian & Ferran & Cesar

    OdpowiedzUsuń
  2. [ dobry wieczór :) nie wiem dlaczego, autorzy tak lubują się w udręczaniu postaci bolesnym życiorysem. .. sama nie jestem wyjątkiem, bo to przecież zawsze wydaje się ciekawsze, no ale... cholera tak czytam i się smucę :( biedna ta kobieta, znosić tyle i nie żyć własnym życiem ... mam nadzieję, że będzie tylko lepiej, że nagle coś się zmieni na lepsze! :) Sol na pewno chętnie osłodzi jej dzień jakimś ciachem ;) baw się tu dobrze j zostań jak najdłużej! ♡ ]

    OdpowiedzUsuń
  3. Cześć oficjalnie! ;) Egoistycznie cieszę się, że zdecydowałaś się jednak na wersję z Teddy'm, bo jest on uroczym chłopcem i na pewno wnosi trochę radości w jej życie. A przecież w świadomości niektórych osób na pewno ma ona najlepsze małżeństwo pod słońcem i nie powinna na nic narzekać. Jestem pewna, że niejedna starsza babcia skupiona na tradycjach uważałaby, że nawet jak ją mąż bije, to powinna przy nim trwać. Jason będzie miał inne zdanie, ale o tym to pewnie kiedyś w wątku^^
    Fajnie, że ta relacja ożyła i patrząc na fotografię.. nie dziwię się, że Tannera cały czas do niej ciągnie. Piękna Pani! :D
    Chcesz zacząć czy ja mam w weekend rozpocząć ich pierwsze spotkanie po ostatnich 5 latach? ;) I właśnie, on na pewno od pogrzebu mamy mógł wpaść raz czy dwa na urodziny Chloe (chrześnica), ale być może jakimś cudem nie spotkał jej wtedy, a nikt nie powiedział mu, że urodziła dziecko. To były pewnie i tak dwudniowe wizyty, więc nie kręcił się po mieście - tylko do domu brata i z powrotem na lotnisko w Churchill. ;)

    Jason Tanner

    OdpowiedzUsuń
  4. [Dobry wieczór. Pani ze zdjęcia jest przepiękna!
    Współczuję jej takiego męża i mam nadzieję, że w końcu się od niego uwolni. Generalnie chętnie zaproponuje jakiś wątek z moją Vanilką, chociaż dziewczyny różnią się od siebie diametralnie. Jeśli jednak miałabyś ochotę, to serdecznie zapraszam!]

    Vanillie Ilvesh

    OdpowiedzUsuń
  5. [ Tak jak wielu zauważyło przede mną - zdjęcie piękne, ma w sobie pewną dozę dostojeństwa, melancholii, ale też jest niezwykle klimatyczne. Tak na moje oko to pasuje po prostu do miasteczka. A sama Daisy tym bardziej się w nie wpisuje. Wprawdzie nie zawsze popieram czarne scenariusze w historiach postaci, ale w tym przypadku opisałaś ją tak ładnie i konsekwentnie, że nie mogę się niczego przyczepić. Postać wydaje się żywa. A chyba o to właśnie chodzi w pisaniu, by poczuć odrobinkę realności w tych odrealnionych wątkach. Także naprawdę gratuluję kreacji, bo jest ona naturalna, niewymuszona i budzi sympatię. To dlatego pewnie prawie wszyscy zgodnie twierdzą w komentarzach, że jej współczują. Ja trochę też. A trochę nie. Bo coś czuję, że właśnie przez ten jej mały dramat i rozdarcie, gra będzie ciekawsza. I tego właśnie Ci życzę!]

    Andrew & Scott

    OdpowiedzUsuń
  6. [musimy szybko coś tu razem zaraz wyskrobać :D jeśli chcesz, Daisy moze w cukierni zostawiać synulka, bo przecież za wiele to się w lokalu na pewno dziać nie będzie, szczególnie jak wszystko zasypie biały puch :) także Sol moze zostać ulubioną ciotką i opiekunką na awaryjne sytuacje :)
    a moze potrzebujesz jakiegoś konkretnego wątku? możemy porywać się na wszystko :D ]

    OdpowiedzUsuń
  7. [Tak, zacznijmy od baru. Zobaczymy, co nam ten wątek przyniesie :)]

    Octavian Carnegie

    OdpowiedzUsuń
  8. [Tak więc Teddy szybko by polubił moją Vanilkę i by się zaprzyjaźnili, bo ona uwielbia dzieci. Pewnie, gdyby nie była pielęgniarką to opiekowałaby się dziećmi. Generalnie jeśli Daisy miałaby jakąś kryzysową sytuację to Vanillie chętnie przygarnie malucha na kilka godzin. :D]

    Vanillie Ilvesh

    OdpowiedzUsuń
  9. [Rodzice łączcie się :D Gabriel ma trzyletnią córeczkę więc wie co to obowiązki rodzica, ale rożnie sobie z nimi radzi, no cóż, każdy musi mieć chwilę dla siebie :d Bardzo ciekawa karta i przedewszystkim postać, choć osobiście zakochałam się w zdjęciu, pani u góry<3 Witamy ślicznie na blogu i jakby była chęć na wątek, to zapraszam do pana mechanika :D]
    Gabriel Morgan

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie cierpiał tej dziury. Odkąd skończył szesnaście lat i zacofane miasteczko przestało dostarczać mu rozrywkę, miał dosyć tego miejsca. Przeszkadzało mu w nim prawie wszystko, co nieszczególnie kogokolwiek dziwiło. W końcu to on był tym głośnym i niegrzecznym Tannerem, i to na jego barki spadały wszystkie winy za rozpacz smarkających do niego nastolatek czy kolejne zakłócanie nocnej ciszy panującej w zdominowanym przez starców zadupiu. Nawet te nieliczne aspekty – jak dobroć zawsze broniącej go matki czy brak potępienia widocznego w oczach jedynej dziewczyny, której zdanie kiedykolwiek się dla niego liczyło – nie mogły sprawić, by miło wspominał miejsce, które pełne było jego tragedii. Tych rodzinnych i bardziej prywatnych. Każdy przyjazd tu związany był z niechęcią, a ten ostatni trwał już zdecydowanie za długo.
    Odkąd wrócił pół roku temu, kręcił się pomiędzy Churchill i Mount Cartier, rozważając co tak naprawdę powinien zrobić. Miał przepisany w spadku dom, ten rodzinny, który aż błagał o remont, gdy tylko znowu zrobi się ciepło. Miał też jednak mieszkanie w Waszyngtonie, w którym wszystko było nowoczesne i sterylne. Wolałby teraz być w nim, ale zamiast wsiąść w samolot nadal tkwił w tej zatęchłej dziurze, nie mając pojęcia co robi. To, że stracił pracę dwa tygodnie przed śmiercią ojca nie mogło być przecież żadnym pieprzonym znakiem od losu, że powinien wrócić. Mieszkał tu teraz, ale nie planował zostawać. To nigdy nie wchodziło w grę, gdy pakował torbę podróżną tych kilkanaście tygodni temu.
    Im dłużej jednak siedział na tyłku i zajmował się tym, do czego był przeszkolony przez ojca, tym trudniej było się stąd znowu wyrwać. Wkurwiało go to zimno i wszędobylski śnieg, ale brakowało mu Jimmy’ego i domowych posiłków fundowanych przez jego żonę, Kate. Brakowało mu czasami tej ciszy, o którą ciężko było w dużym mieście żyjącym nawet w nocy. Po części tęsknił nawet za możliwością przemyślania wszystkiego w swoim ulubionym, trudnodostępnym miejscu nad jeziorem Roedeark. A tak właściwie to w ich ulubionym miejscu, bo była jeszcze jedna osoba, która doskonale wiedziała jak dojść, do tego przewalonego drzewa, którego gałęzie wisiały nad wodą.
    Nie przepadał jednak za byciem sentymentalnym dupkiem. Wypominanie sobie przeszłości nie miało najmniejszego sensu i właśnie dlatego starał się unikać wszystkiego, co kiedyś miało jakieś znaczenie. A raczej wszystkich, bo głównie odnosiło się to do konkretnych osób. Wychodziło mu to przez ostatnie tygodnie całkiem nieźle, bo ani nie zbliżał się do ulicy zamieszkiwanej przez Hayesów, ani nie spotykał ich podczas swoich nielicznych wizyt w sklepie ogólnym czy barze. Wolał robić zakupy i pić w Churchill. Tak było bezpieczniej dla niego (przynajmniej nie kończył z siniakami na knykciach i rozciętą wargą czy brwią) i dla niej.
    Żadne ich spotkanie w przeciągu ostatnich kilkunastu lat nie kończyło się na zwykłym wymienieniu uprzejmościami, dlatego Jason usilnie starał się ułatwić to im obojgu i nie pokazywać się tam, gdzie mogła być ona. Świat miał go chyba jednak w dupie, bo postawił ją przed nim w najmniej oczekiwanym miejscu i momencie. Do diabła, przecież był w cholernym sklepie z zabawkami w Churchill! Jakim cudem to właśnie tutaj stanął twarzą w twarz z kobietą, która nigdy nie była i nie będzie tak naprawdę jego?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wychodził akurat z alejki, a w ręce trzymał grę dotyczącą kosmosu, którą zamierzał kupić swojej chrześnicy. Praktycznie się z nią zderzył, a jego wolna dłoń od razu zacisnęła się na jej ramieniu jeszcze zanim zorientował się kim ona jest.
      — Przepr…. — zaczął od przeprosin, ale nawet ich nie dokończył. Jego szare oczy szybko przeanalizowały sytuację, prawie ignorując małego człowieka trzymającego dłoń kobiety. Wystarczyło mu jedno spojrzenie na te ciemne, długie włosy i duże oczy, żeby wiedzieć. — Daisy — powiedział cicho z odrobiną niedowierzania w głosie. Zaraz jednak ono zniknęło, a Jason puścił jej ramię. I tyle z unikania jej przez ostatnie tygodnie. — Co Ty tu robisz? — Może nie zabrzmiało to zbyt uprzejmie, ale był w szoku. Nigdy też nie należał do tych najbardziej delikatnych i ostrożnie dobierających słowa.

      Jason Tanner

      Usuń
  11. Uzupełniwszy kartę ostatniego pacjenta, który wyszedł już jakiś czas temu, zamknął segregator i odłożył pióro z głębszym westchnięciem. Spokój, który ogarniał metraż przychodzi, był tak wyjątkowy, że aż nierealny. W tej pustce nawet wskazówki zegara rozbrzmiewały niczym dzwon, zbliżając się wielkimi krokami do wielkiej szóstki, ulokowanej na samym dole tarczy. Po części, Octavian żył swoją pracą; zawód lekarza był jego częścią, i bynajmniej nie dlatego, że dzięki niemu saldo konta bankowego prezentowało miłą dla oka sumkę. Pieniądze nie grały tu bowiem żadnej roli – Tavey zawsze wyróżniał się na tle rodziny, bo zawsze chciał pomagać i robił to już jako dzieciak, oddając potrzebującym swoje zabawki, których miał multum, albo oddając mniej zamożnemu rówieśnikowi swoje drugie śniadanie, które gosposia przygotowywała w domu ze szczególną dokładnością. Oczywiście, młody Carnegie nie uczył się wśród biedaków– do publicznej szkoły chodził tuż po swoich zajęciach, jako że miał tam dobrego przyjaciela, któremu los poskąpił dobrobytu w postaci modnych gadżetów, czy nowych butów. Allan Windy był bowiem sierotą, wychowującym się pod pieczą matki chrzestnej, której nie było stać na pięć posiłków dziennie, nie wspominając już o deserze. Jednak Octavian miał inne priorytety, a mimo, że o przyjaźni tej dwójki nie wiedzieli nawet rodzice, relacja ta przetrwała długo... aczkolwiek nie tyle ile powinna. Kto by pomyślał, że powiedzenie: biednemu zawsze wiatr w oczy, odnajdzie swoje znaczenie w rzeczywistości. Allan odszedł, z uśmiechem na ustach i nadzieją w ludzi dobrej woli, a Octavian utwierdził się w przekonaniu, że zawód lekarza jest tym, do którego lgnie jego serce oraz dusza. I choć ostatecznie niewiele ma wspólnego z leczeniem nowotworów, to również ratuje ludzkie istnienia z niebywałą pieczołowitością, której od zawsze mu brakowało.
    Jeśli mowa o misji – wyjazd był czymś, do czego zmierzał od dawna, aczkolwiek decyzja o wyprawie w nieznane zapadła nieoczekiwanie i dużo szybciej, niż ówcześnie przewidywał. Trudno ukryć, że zmusiła go do tego sytuacja rodzinna – po śmierci matki wiele się zmieniło, szczególnie w zachowaniu jego ojca, który lubieżnie obnosił się z uczuciami do kobiety, którą wybrał swemu synowi za żonę. Jakkolwiek źle to brzmi – chciało mu się rzygać już na samą myśl, że jego ojciec sypia z jego narzeczoną zaledwie miesiąc po śmierci matki. Dochodziło już do tego, że Octavian nie potrafił nawet patrzeć na swoje odbicie lustrzane, bo ilekroć stawał przed gładkim zwierciadłem, widział w nim gburowatą mordę ojca, do którego jest wyjątkowo podobny. Siedzenie przy wspólnym obiedzie i udawanie, że nic się nie dzieje, doprowadzało go do tak wielkiej frustracji, że wielokrotnie tłukły się kieliszki do wina i zdobione talerze, a czerwonych plam na miękkim dywanie prawdopodobnie nikt się nie doliczy, bo wytrawny alkohol dekorował jego materiał niejednokrotnie. Dodatkowo Tavey ledwo co, z cholernie wielkim trudem, trawił ten każdy sztuczny uśmiech, przylepiony do twarzy starszego Carnegie, i pojawiający się zawsze wtedy, gdy sytuacja stawała się napięta. Ponad to, zaczął częściej sięgać po alkohol, czego nie powinien był robić, zważywszy na nawiedzającą go niekiedy tachykardię. Wjazd do Mount Cartier był więc ucieczką od problemów, którym nie da się stawić czoła w pojedynkę, ucieczką po wytchnienie i wymarzoną wolność. Przyjeżdżając nie oczekiwał niczego, a ta pewnego rodzaju anonimowość dodawała mu otuchy w samotności, jaka miała mu w Mount Cartier towarzyszyć – dzięki niej czuł, że zaczynał stawiać cegiełki od nowa, a właśnie tego ostatnimi czasy pragnął: czystej karty i nowego życia, bez odgórnie dolepionych łatek. Bez ciągłego obracania się wokół tych osób, które były bliskie tylko wtedy, jeśli czegoś potrzebowały.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz był sam, a przynajmniej w jakiejś części, wszak wciąż otaczali go ludzie. Ci z baru Iana niekoniecznie akceptowali jego osobę, bo gdy tylko stopy Octaviana przekroczyły próg lokalu, został otaksowany srogimi spojrzeniami tutejszych, wielkich mężczyzn. Starał się jednak nie zwracać na to uwagi, ani nie prowokować tych wielkoludów, więc przemierzywszy salę, ulokował się przy barze, na wstępie kiwając głową do barmana w geście powitania. Zdjął z siebie szal i rozpiął guziki wełnianego płaszcza, po czym splótł dłonie na ladzie baru, zamawiając szklankę rumu. Jego spojrzenie mimowolnie powiodło w bok, gdzie siedziała... pani Hayes, z tego co dobrze pamiętał. Była u niego z synem, przy okazji badając także rękę.
      Mężczyzna posłał jej lekki, powitalny uśmiech, zerkając także na bandaż, ale nim zdążył zapytać – kobieta uraczyła go wystarczającą odpowiedzią.
      — Jest pani pewna, że to tylko stłuczenie? — Uniósł lekko brew, z nieznacznym, sceptycznym wyrazem. Już zdążył się przekonać, że tubylcy z góry zrażeni są do profesjonalnej opieki medycznej, która praktykuje się w większych miastach, i za nim zrozumieją, zdążą ją odrzucić. Wszak, nadal leczą się okładami z ziół, a te nadal pomagają.

      Octavian Carnegie

      Usuń
  12. Ich ostatnie spotkania stwarzały na tyle dużo problemów w codziennym egzystowaniu, że Jason niejednokrotnie zastanawiał się czy nie zostali przeklęci. Najpierw przez siebie samych, gdy każde swoje zachowanie odbierali na opak, a później też przez całe miasteczko, gdy skrawek prawdy wyszedł na jaw w najmniej oczekiwanym momencie. W końcu tamto spotkanie w domu jego brata nie różniło się niczym od tych dwóch poprzednich ani jeszcze jednego, które nastąpiło po nim. Nie powinni byli. On nie miał prawa tego zrobić, a mimo to nie czuł wyrzutów sumienia, gdy pięść jej męża zderzyła się z jego szczęką. Zamiast skruchy czuł wtedy wściekłość, której efekty widać było na pokrwawionej twarzy byłego przyjaciela.
    Był jego najlepszym kumplem, ale stał się też najgorszym wrogiem w chwili, w której stanął pomiędzy nim i Daisy. Od tamtej pory ich stosunki robiły się coraz chłodniejsze, a te z Daisy… one nigdy nie potrafiły osłabnąć. Nawet gdy już dostał porządny łomot, nie potrafił trzymać się od niej z daleka, gdy ponad pięć lat temu zapukała do drzwi jego rodzinnego domu i wręcz wprosiła się do środka. Nie powinien jej wtedy wpuszczać. Zaledwie kilka godzin wcześniej pochował własną matkę, potrzebował spokoju, odizolowania się, a zamiast tego dostał wsparcie, którego nie miał prawa wymagać, nie od niej. Wykorzystał ją po raz kolejny, zaspokajający swoje gówniane zachcianki i nie myśląc o tym, że to ona zostawała tutaj, na miejscu, i to ona musiała mierzyć się z potencjalnymi plotkami dotyczącymi ich obojga. Nawet jeśli tym razem byli dużo bardziej ostrożni… To przecież wiedział, że nie odeszłaby od Patricka. Nie próbował nawet nigdy tego proponować, przynajmniej nie na trzeźwo. Naprawianie błędów z lat młodzieńczych, kiedy nie chciał pokazać, że mu zależy nie miało już przecież sensu. Nie miało od chwili, gdy ona wybrała jego.
    Minęła chwila zanim skołowane trybiki w jego głowie zaczęły przyswajać fakt, że o to po kilku tygodniach unikania tej brązowookiej kobiety stanął z nią twarzą w twarz. I że zareagował tak samo, jak zwykle, gdy Daisy znajdowała się w zasięgu jego wzroku – jego mięśnie się napięły, gdy tylko poczuł znajomy zapach szamponu do włosów, a każdy, nawet najmniejszy ruch wykonany przez kobietę był przez niego widziany jak w zwolnionym tempie. Również to jak jedna jej dłoń uciekła do kieszeni. Nie mógł jednak wiedzieć dlaczego, nie z tej perspektywy. Być może gdyby rękaw kurtki nieco się podwinął albo gdyby mały człowiek stojący obok niej nie wtrąciłby się do dyskusji, to może skupiłby większą uwagę na tym geście. Zamiast tego jednak jego wzrok powędrował o kilkadziesiąt centymetrów niżej, na jasne włosy dzieciaka stojącego obok niej i jego grę. Jason uniósł zdziwiony brew, dostrzegając na opakowaniu prawie identyczny rysunek do tego, co sam trzymał w swojej opuszczonej dłoni.
    — Niezły wybór, młody — zauważył w miarę przyjaźnie, pokazując mu jednocześnie swój wybór i stukając delikatnie opakowaniami o siebie. — Chyba masz podobny gust do kogoś, kogo znam. — Obie gry pochodziły z tej samej serii, chociaż były jej różnymi częściami. Jason nie mógł już kupić tej pierwszej, bo ona była w posiadaniu małej wiedźmy, która tak się składało była też jego chrześnicą.
    Tanner przeniósł spojrzenie na milczącą Daisy. To było ich pierwsze spotkanie od ponad pięciu lat, a chociaż chciał myśleć, że nie zmieniła się, to jak zwykle w jej przypadku był wyczulony na wszystko. Nawet na to, że jej oczy były o wiele bardziej podkrążone niż powinny być.
    — Co słychać? — zadał pierwsze pytanie jakie przyszło mu do głowy. Tak było prościej. I bezpieczniej. Dla nich obojga.
    Zerknął jeszcze raz w dół na małego, a potem z powrotem na Daisy. I na niego, i…
    — Twój? — dodał jeszcze minimalnie niepewnie. Zabrzmiało jakby pytał się o psa, ale z drugiej strony jak do cholery miał zapytać, czy to było jej dziecko? Niecodziennie spotykał kobietę, na której zawsze mu zależało z kilkuletnim dzieciakiem uczepionym do jej nogi.

    Jason Tanner

    OdpowiedzUsuń
  13. [wpadłam na coś! Solinie chata się wali i przeniesie się do niemal obcej osoby, zeby mieć gdzie spać, ale... może Daisy z synulkiem by wpadli bo słodkie bezy akurat w dzień, gdy ruda siedziałaby w cukierni zalana łzami i ani sprzedaż, ani rozmowa by jej nie szła, jak zwykle? :D ]

    OdpowiedzUsuń
  14. Od: Anonimowy
    Do: Daisy Hayes
    Treść: Powiedz mi, że są rzeczy, których żałujesz,
    Bo jeśli mam być szczery to moje uczucia do Ciebie jeszcze nie minęły...

    OdpowiedzUsuń
  15. Do wściubiania nosa w nieswoje sprawy było mu daleko, mimo że większość pacjentów z którymi miał styczność w wielkim mieście, dobrowolnie opowiadała mu na wizycie o wydarzeniach swego życia. Słyszał już naprawdę wiele, ale opowieści te jednym uchem wlatywały, a drugim wylatywały, bo gdyby miał zapamiętać wszystkie te historie, to cóż... musiałby zafundować sobie drugi mózg. Prawdę powiedziawszy, życie obcych osób go nie interesowało, a przynajmniej to prywatne, które sami sobie układali – nad zdrowiem czuwać musiał i chciał, aczkolwiek potrafił oddzielić wtrącanie się w czyjś stan fizyczny, od wtrącania się w czyjeś życie. A niektórzy czasami naprawdę mieli mu za złe, że nie pamiętał zwierzeń z poprzedniej wizyty.
    Dlatego w przypadku Daisy nie mogło być inaczej. Nie wnikał w sposób w jaki stłukła rękę, był jedynie ciekaw, czy na samym stłuczeniu się skończyło, ale skoro radiolog nie widział w kości żadnego pęknięcia, to trudno to podważyć – Octavian musiałby zobaczyć zdjęcia na kliszy lub płycie, by wyciągnąć wnioski i upewnić się w tym przekonaniu.
    — Jeśli zależy mu tylko na szybkich pieniądzach, to niekoniecznie wie co mówi – skwitował, ale poniekąd zgodnie z prawdą. Znał bowiem lekarzy leczących i lekarzy, którzy udają że leczą, więc mógł pokusić się o takie stwierdzenie, mimo że radiologa z tej okolicy jeszcze nie zdążył poznać.
    Gdy Ian pojawił się w zasięgu wzroku, Octavian zamówił szklankę whisky, po czym wyciągnął jakieś drobne monety i przekazał je właścicielowi, odbierając z jego rąk swoje zamówienie.
    Zdążył zauważyć, że przyjezdni nie są tu mile widziani, dlatego słowa Daisy go nie zaskoczyły. Zresztą, jemu nie zależało na tym, by każdy w tej wiosce darzył go uwielbieniem, bo nie po to tutaj przyjechał. Po pierwsze odbywał misję, a po drugie szukał w progach Mount Cartier wytchnienia, do czego nie potrzebował towarzystwa żadnych ludzi. Groźne spojrzenia drwali jedynie utwierdziły go w przekonaniu, że swoją obecnością naruszał moutcartierowską harmonię, dlatego nie wchodził im specjalnie w drogę, bo nie miałby z tego żadnego zysku.
    — Ze Szkocji — odpowiedział, zerknąwszy na kobietę, po czym upił łyk alkoholu. — Będziecie musieli się ze mną przemęczyć jakieś cztery miesiące — zaznaczył, bo jego pobyt we wiosce miał się kiedyś skończyć, a może jeśli zdradzi komuś długość swojej misji, informacja dotrze do mieszkańców i staną się oni spokojniejsi. Ten obcy przyjechał jedynie na chwilę, uf.

    Octavian Carnegie

    OdpowiedzUsuń
  16. Cześć, cześć! Ja w sprawie tej opiekunki Teddy'ego, czy jest to aktualne, oraz czy to jakaś konkretna postać? Jeśli można, proszę o kontakt mailowy: lama.w.migdalach@gmail.com, będę bardzo wdzięczna! :)

    OdpowiedzUsuń
  17. Z perspektywy czasu dostrzegał, jak wiele sytuacji zostało zniszczonych przez jego upór i zwykłą niechęć do określania przed kimkolwiek swoich uczuć. Własnej matce przestał mówić, że ją kocha mniej więcej w wieku dwunastu lat, a im był starszy, tym gorzej znosił rozmowy dotyczącego jego samopoczucia czy uczuć. W gniew wpadał szybko, dość jasno manifestując go każdej osobie znajdującej się w jego otoczeniu, ale to z tymi pozytywnymi emocjami miał problem. Jednocześnie wystarczało tak naprawdę jedno spojrzenie czy uśmiech jedynej dziewczyny interesującej go w tym miasteczku, by wszystkie negatywne reakcje znikały. Chyba nadal miała nad nim taką władzę. Nawet teraz, stojąc w beznadziejnym sklepie w Churchill, nie czuł się nawet w połowie tak źle, jak jeszcze kwadrans temu, gdy próbował wymyślić co kupić temu potworowi uchodzącemu za córkę jego brata.
    Może dlatego starał się nie pojawić się tam, gdzie mogłaby być ona? Albo po prostu nie chciał karmić tej części miasteczka trudniącej się rozsiewaniem plotek. Ani sprawiać, żeby znowu poczuła się źle przez to, że on nie potrafi utrzymać rąk przy sobie. Gdyby znał prawdę albo chociaż jej część… Na pewno nie stałby teraz naprzeciwko niej jak ostatni osioł i próbował wymyślić, o czym powinien z nią porozmawiać. Przecież po tym, jak za każdym razem ciągnął ją do swojego łóżka nie mógł zapytać, jak układało się jej małżeństwo. Nie chciał zresztą tego słuchać. Nie chciał słyszeć, że u niej i u Patricka wszystko jest w porządku. Przecież miał dowód ich związku przed sobą – małego dzieciaka szczerzącego się i przypieczętowującego ich związek.
    Mały był nawet całkiem zabawny z tą swoją dżentelmeńską postawą i mocnym potrząsaniem dłonią, gdy Jason podał mu swoją rękę.
    — A ja jestem Jason i mam trochę więcej lat niż Ty — przyznał, nie określając się kim jest dla jego mamy. Kolegą? Przyjacielem? Przeszłością? Dzieciak był mały i na pewno nie powinien być wciągany w to, co było kiedyś między nimi. Co jest… Co mogłoby być… Sam nie wiedział, ale nie zamierzał rozmyślać o tym na środku sklepu.
    — To dobrze — dodał jeszcze w odpowiedzi na jej stwierdzenie. „Bez zmian” mogło oznaczać wszystko oprócz tego, co powinno. Miał przed sobą małego człowieka, który samą swoją osobą podkreślał, że zmiany w jej życiu zaszły i to całkiem spore. Nie naciskał jednak. Nie widzieli się przecież blisko pięć lat. Nie miał prawa. Ich poważniejsza dyskusja w obecności dziecka i tak nie miałaby sensu. Jason ograniczył się więc, do zerknięcia na trzymaną w ręce grę, a następnie do przeniesienia spojrzenia z powrotem na te duże oczy.
    — Idziecie płacić? — Wymownie poruszył swoim przyszłym zakupem w kierunku kasy, gdzie siedział jakiś starszy mężczyzna. Starał się zachowywać jak najbardziej neutralnie, ale chyba nie za dobrze mu to wychodziło. Kurwa, stresował się samą rozmową z nią, a nie był przecież szczeniakiem!
    — Jak się tu dostaliście? — dodał jeszcze jedno pytanie do kolekcji. Sam był autem. Planował wracać już do miasteczka, na zewnątrz i tak robiło się ciemno pomimo wczesnej godziny. Jeśli Daisy zamierzała iść na autobus i marznąć na przystanku… chyba mógł ją podrzucić do Mount Cartier, prawda?

    Jason Tanner

    OdpowiedzUsuń