A kiedy śnieg przestanie prószyć, to Monty na spacer ruszy.

Blog zawieszony

Po przeprowadzeniu ankiety większością głosów wygrała opcja zawieszenia bloga. Oznacza to, że autorzy mają możliwość dalszej gry i zapisów, ale administracja — za wyjątkiem wysyłania zaproszeń i wpisywania do listy bohaterów — nie będzie angażować się w życie bloga. Z tego samego powodu zakładka Organizacyjnie na czas zawieszenia bloga zostaje usunięta. Raz jeszcze dziękujemy za Waszą obecność i życzymy Wam wszystkiego, co najlepsze.

nie istnieję & latessa

Kalendarz

16/02/14 Otwarcie
16/02/14 Nowy mod
22/02/14 Wydarzenie: Burza Śnieżna – link
24/02/14 Odejście moda
26/02/14 Nowy mod
19/04/14 Wydarzenie: Mecz Hokeja – link
02/07/14 Nowy szablon
07/07/14 Wydarzenie: Kto zabił? – link
20/07/14 Odejście moda
23/07/14 Nowy mod
29/08/14 Zamknięcie
24/12/15 Reaktywacja
25/12/15 Nowy admin
28/12/15 Wydarzenie: Kolacja wigilijna – link
29/06/15 Nowy nagłówek
09/10/16 Wydarzenie: Deszcz i wichura - link
28/11/16 Nowy nagłówek
10/12/16 Wydarzenie: Uratuj święta! - link
04/01/17 Wydarzenie: Psi zaprzęg - link
28/01/17 Wydarzenie: Słodka Walentynka - link
04/02/17 Nowy szablon
27/03/17 Wydarzenie: Mount-ipedia - link
21/04/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap I - link
01/05/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap II - link
02/05/17 Nowy nagłówek
17/09/17 Wydarzenie: Spływ kajakowy - link
02/02/17 Nowy szablon
14/02/17 Wydarzenie: Poczta walentynkowa - link
07/07/18 Zawieszenie

Rusza się jakby miała wiewióry w gaciach!



Polly Hyde
25 lat
  Bezdomna i bezrobotna 

pracuje i mieszka u leśniczego
Tak właściwie Pauline, ale przestała używać pełnej nazwy swojego imienia.
Cztery lata spędziła w związku z facetem, którego nie kochała. Kochała wizję spokojnego życia z kimś komu na niej bardzo zależy i kto zapewni jej dostatek. On z kolei nie kochał prawdziwej jej, tylko to jaką ją sobie stworzył - zawsze umalowaną, uczesaną, w ładnym stroju, gotującą obiady, spokojną, miłą, uległą... W pewne środowe południe stwierdziła, że dłużej tak nie może. Zostawiła na stole obrączkę i karteczkę z przeprosinami, obawiając się konfrontacji. Spakowała to co najważniejsze i pojechała do miejsca, w którym przeżyła najpiękniejsze chwile w swoim życiu. Do Mount Cartier, gdzie miał czekać na nią dziadek (i ktoś jeszcze). Zastała obcych ludzi w domu dziadka i brak wolnych miejsc w zajeździe.

Bez domu, pracy, czy choćby kogoś bliskiego. W miasteczku na końcu świata. Chce znaleźć szczęście i odkryć samą siebie.

Kocha: rodzinę, czekoladę, kogoś z przeszłości
Lubi: spacery, kreskówki, malowanie
Szanuje: ludzi, którzy potrafią przejść obojętnie obok ciastka z kremem
Nie chce: dusić się, żyć według czyichś zasad, umrzeć samotnie
Nie dba: o wygląd, o pieniądze, o to co ludzie pomyślą
Żartuje: z wszystkiego i zawsze



________________________________
Po kolejnej długiej przerwie wracam na blogi za sprawą pewnej okropnej/wspaniałej osoby, która pomaga mi w walce z htmlem <3
Mam nadzieję, że razem z Polly się tutaj odnajdziemy i stworzymy super historie.
Wszystko będzie udoskonalane z czasem.
Pani na zdjęciu to Charlotte McKee.
A cytat w tytule to tekst piosenki "Wiewióry w gaciach mam" z Fineasza i Ferba.

No i przede wszystkim: WITAM WSZYSTKICH! <3 

50 komentarzy:

  1. [Ja okropna? Troszeczkę. Chodź no osłodzić Kayserowi życie (chociaż dla niego to raczej będzie mało słodka egzystencja) <333]

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  2. [Cześć Tobie, i cześć Polly! Urocza z niej dusza. Troszkę zakręcona, mam wrażenie, że wniesie sporo nieprzewidywalności w życie mieszkańców, ale ogólnie wstępnie zaskarbiła już sobie moją sympatię. Oby tylko miejsce w zajeździe się dla niej w którymś momencie znalazło, bo inaczej runie w gruzach wizerunek gościnnego Mount Cartier. Może któryś z tutejszych przyjmie ją pod swój dach? Tego jej życzę z całego serducha, bo zimy w miasteczku bywają nieznośne, więc lepiej, żeby do tego czasu Panna Hyde zagrzała gdzieś kąt. A na koniec dużo weny!]

    Scott, Andrew & Timothy

    OdpowiedzUsuń
  3. Właściwie jak tylko zobaczyłam zdjęcie, to wiedziałam, że to będzie takie niewiniątko, co to jest zawsze grzeczne. Samym wizerunkiem prostej dziewczyny wpasowuje się po prostu w obraz, który wytworzył też ten opisany w karcie mężczyzna. Musi być jednak silna, skoro udało jej się powiedzieć w końcu "nie". Nie rozumiem tylko czemu nie używa pełnej wersji jednego z ładniejszych imion damskich... ;)
    Ale! Baw się oczywiście świetnie w naszej mroźnej krainie i mam nadzieję, że znajdziecie z Polly szybko jakieś nowe miejsce do spania, bo mróz pewnie już niedługo zapuka do naszych drzwi, a wtedy to lepiej nie nocować na ławce w porcie :D

    Vivian Amondhall

    OdpowiedzUsuń
  4. Plotki były wszędzie i dotyczyły każdego, a ich źródło znajdowało się przy jednym z najbardziej obleganych miejsc przez bezbronne dewotki – przy koście; przed mszą, albo i po, gdzie moherowe berety zatrzymywały się na moment, by w ramach rozrywki wypuścić na wieś świeżą pocztę pantoflową, i dołożyć mieszkańcom kolejnego rąbka historii, której nie byli nawet świadomi. Kayser dobrze wiedział, że na jego temat krąży milion opowieści; niektóre nawet ciekawe, inne nader przekoloryzowane, absolutnie nie trzymające się kupy. To zadziwiające, że sąsiadki potrafiły tyle nadawać na jego temat, a żadna nie pojawiła się u progu drzwi na zapoznawczą filiżankę herbaty. Choć w gruncie rzeczy to naprawdę dobrze, bo dzięki takiej, a nie innej reputacji, Ferran nie musiał się obawiać, że za moment jedna z drugą wparują do leśniczówki z garnkiem obiadu i zaczną pieczołowicie go niańczyć, że jaki to on biedy bohater, skrzywdzony przez okrutny los. Oszalałby, spakował manatki i wyjechał na drugi koniec świata.
    Ale to prawda, że w każdej z wymyślonych fantazji kryło się ziarno faktu. Do mężczyzny przylgnęła łatka agresywnego nie bez przyczyny, bowiem wielokrotnie zdążył już udowodnić, że potrafi być nieobliczalnym stworzeniem, odpowiednio trudnym do ujarzmienia. Czy to w barze u Iana, kiedy złapał za fraki jednego z mieszkańców, gdy ten nacisnął na jego odcisk, czy w każdej sytuacji, kiedy gwałtownie unosił ton, plując wściekle na rozmówcę z tymi rozpalonymi ognikami w oczach, które mogłyby spalić pół lasu. Było kilku świadków, którzy mogli potwierdzić owe ekscesy, choć nie przez to Kayser nie zaprzeczał pomówieniom, a dlatego, że słowa osób trzecich nie miały dla niego żadnego znaczenia. Mogli opisać go tysiącem epitetów, dorabiać sobie bujne historie, besztać, śmiać się – to go nie ruszało. Ruszały go natomiast wspomnienia, będące niczym tykająca bomba i kontakt fizyczny w złych zamiarach. Jedno nieuzasadnione szturchnięcie i detonator rozsadzał w nim pocisk obłędu na tyle, że mógłby się zamachnąć i zdzielić w twarz nawet samego burmistrza. Pogwałcanie przestrzeni osobistej działało na Ferrana, jak płachta na byka, a tym bardziej, jeśli wcześniej miał w ustach alkohol. Dlatego siedział w tej leśniczówce, bo tam mógł być spokojny, a w razie ewentualnych problemów, zrobić krzywdę tylko i wyłącznie sobie. Ale, wbrew pozorom, Kayser nieczęsto wchodził wkurzony, mimo że jego postura budowała inne wyobrażenie. Na co dzień był bardzo spokojny; niewiele się odzywał, nie musiał także nigdzie wychodzić, zatem momentami było więc tak, jakby zupełnie nie istniał... No, a to, że ktoś akurat trafił na niego w takim, a nie innym stanie, to cóż... Musiał mieć po prostu wielkiego pecha. Jednak dzięki przeszłości stał się znieczulony, zarówno na błagania ludzi, ich problemy, jak i zawziętą, wrogo nastawioną naturę. Jeśli tylko chciał, potrafił przechodzić obojętnie obok wszystkiego, nawet obok człowieka, który kuliłby się w akcie cierpienia, prosząc o śmierć – jedni zapewne pomogliby mu, inni dobili, zaś Ferran przeszedłby niewzruszenie, skazując go na istną drogę przez mękę. Ale, to nie oznaczało, że nie potrafił wykrzesać z siebie choć odrobiny uprzejmości, bowiem dbał o to, co ważne; o faunę i florę chociażby... i pewnie tylko dlatego, że jeszcze niczym nie zdążyła go zniechęcić, w przeciwieństwie do rasy ludzkiej, której po tylu latach cholernie się brzydził.
    Aczkolwiek, w całej egzystencji Kaysera były także momenty, kiedy łapał z ludźmi nić porozumienia i w tej mieścinie niewątpliwie miały one miejsce, nawet jeśli dotyczyły handu wymiennego. Akurat Amanda Calderon była miła i nie wzbudzała w Ferranie żadnych negatywnych odczuć, dlatego pasowała się gdzieś na wyższych pozycjach w jego prywatnej piramidzie ludzi znośnych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tego dnia miał dostarczyć kobiecinie zapas borówek, które sam zbierał, gdy tylko znalazł chwilę dla siebie – w zamian miał zgarnąć całkiem smaczną nalewkę, kilka konfitur oraz kompot, bo te z rąk Amandy były wyjątkowo smaczne i przypominały mu okres beztroskiego dzieciństwa, gdy z Cesarem bawili się wspólnie w piaskownicy, racząc się owocowym napojem.
      Dopijając ostatni łyk mocnej, trzeciej tego dnia, kawy, zgarnął z wieszaka oficerski polar z nieco wyciągniętymi rękawami, po czym założywszy go na siebie, wyszedł na werandę. Wrzesień był niezwykle ciepły; dobrze pamiętał, że jesień była bardzo krótkim miesiącem w tych rejonach (żeby nie powiedzieć, że wcale jej nie było), a o tej porze termometr nie przekraczał już piątej kreski powyżej zera. W tym roku było inaczej – poruszane lekkim wiatrem starodrzewy, rzucały podłużne cienie na wąskie alejki, udeptane między gąszczem gaiku, otaczającego starą leśniczówkę. Ich konary skrzypiały, cyklicznie zagłuszane trzepotem kowalików czarnogłowych i szumem liści osiki, rosnącej na skraju lasu; słońce przedzierało się między igliwiem wiecznie zielonych świerków. Aż trudno było pomyśleć, że w Mount Cartier zaczął się wrzesień!
      Niespiesznie podążył do drewnianej, nieco rozpadającej się już szopy – planował rozebrać ją jeszcze nim spadnie śnieg, ale najpierw musiał zrobić miejsce w spiżarni na zalegające w pomieszczeniu gospodarczym rzeczy i suszone rośliny. Choć drzwi ledwo co trzymały się zawiasów, nigdy nie zdarzyło się by ktokolwiek niepożądany zaglądał do pomieszczenia, dlatego Ferran chomikował tam różne, mniej lub bardziej przydane rzeczy, a w tym także zebrane jakiś czas temu borówki. Chwytając za kawał deski, pociągnął spróchniałe drzwi w swoim kierunku i aż lekko odskoczył, gdy te runęły na zbitą ziemię, a w tym samym czasie rozniósł się echem kobiecy pisk. Na litość Boską! Teraz to ludzie z pewnością pomyślą, że Kayser w końcu kogoś zamordował w tej nawiedzonej szopie pod starym świerkiem. To cud, że szyszki nie pospadały, a bębenki w jego uszach nie wybuchły.
      Przez moment stał jak wryty, analizując sytuację, bo nawet gdyby nawiedziła go wizja, to raczej nie brałaby w niej udziału okularnica, stojąca naprzeciwko. Instynktownie omiótł spojrzeniem składzik, zauważając lekkie zmiany w przeźroczystym wiaderku borówek, których zdecydowanie ubyło; jego dłonie zacisnęły się w pięści, a usta złączyły w wąski pasek, jako że na język cisnęło mu się mnóstwo niemiłych wyrażeń. Słowa dziewczyny odbiły się od niego, jak od lustra, bo choć zrozumiał – zupełnie zignorował.
      — Masz dwie sekundy, żeby się wynieść — rzekł surowo, dając śmiałe i stanowcze kroki w stronę niewiasty — Raz, dwa...
      W jego błękitnych tęczówkach brakowało tych charakterystycznych iskierek. Okrywał je tylko cień; taka blada mgła, przywodząca na myśl kurtynę, za którą kryło się cierpienie, żal i złość. Brakowało w nich życia, mimo że źrenice świetnie reagowały na każdą zmianę światła, które wpadało przez szpary w dziurawych dechach i dekorowało co rusz jego twarz, ilekroć zbliżał się w kierunku dziewczyny.
      Ośmielił się złapać ją za nadgarstek, a choć był to chwyt wyjątkowo bezwzględny, to jednak nie na tyle mocny, by wyrządzić krzywdę, czy pozostawić sine place.
      — Za późno. — Wyciągnął z jej ręki grzyby, rzucając je niedbale w kąt na najbliższym blacie i dopiero w tym momencie uwolnił z objęć nadgarstek.
      Na tę chwilę uznał ją za intruza, mimo że na kłusownika nie wyglądała.

      chyba trochę nieprzyjemny Ferran Kayser

      Usuń
  5. W normalnym przypadku nie byłoby odliczania, ani czekania, jednak ten przypadek z normalnymi nie miał nic wspólnego. Stojąca przed nim dziewczyna nijak nie wpisywała się w obraz intruza, a tym bardziej kłusownika, a pomimo że jej nie znał, na pierwszy rzut oka nie wyglądała na osobę, która miałaby mu w planach szczególnie zaszkodzić. Jeszcze nie wiedział, co do cholery wyprawiała ona w jego szopie, oprócz tego że przywłaszczyła sobie borówki, które miały być zapłatą za konfitury i nalewkę, ale gdy zaczęła się tłumaczyć, na twarz mężczyzny wskoczył cień zaintrygowania.
    Jej głos był lekki, szczery, może nieco zmęczony; nie potrafił określić jej wieku – wyglądała na dwadzieścia parę lat, ale przez moment wydała mu się bardziej dojrzała, niż wskazywała na to delikatna aparycja i okrągła twarz, schowana w jakiejś części pod oprawkami okularów. Zlustrował dziewczę analitycznym spojrzeniem, krzyżując ręce na wysokości klatki piersiowej. Co ona mogła tu robić? Wykluczył, że mogła być turystką, bo ma z nimi tyle wspólnego co piernik z wiatrakiem. Zakładał, że mogła mieć tu jakąś rodzinę, bo od jego powrotu wiele się pozmieniało, a tej młodszej części tutejszego społeczeństwa nie znał nawet z widzenia... Jednak to wciąż nie była odpowiedź na kluczowe pytanie, a zwykłe domysły. Przecież, gdyby miała tu rodzinę, to nie siedziałaby w jego dziurawej szopie.
    I to prawda, że w normalnym przypadku jej historia i życie nie miałyby dla niego żadnego znaczenia. Nie interesowałyby go losy dziewczyny; to co stanie się z nią za dzień, tydzień czy miesiąc – wywaliłby ją ze swoich włości, otrzepał ręce, ostrzegł że następnym razem nie będzie tak miło, i zajął się własnymi sprawami, których miał wystarczająco dużo. Ale nie zrobił tego, bo w rysach jej twarzy widział coś, czego nie widział w twarzach innych. Brak sztuczności.
    Spojrzał na monety, spoczywające w dłoni dziewczyny.
    — Zabierz to — przerwał milczenie, wędrując wzrokiem z powrotem na wysokość jej oczu. Ton jego głosu wciąż brzmiał surowo, a twarz nadal dekorował ten sam, kamienny wyraz – rzadko go opuszczał, nie tylko przez wzgląd na srogi charakter, ale również ze względu na wyraźnie zarysowaną linię szczęki, która w połączeniu z wyprostowaną posturą i kilkoma zmarszczkami, pogłębiała w nim powagę.
    — Załatwimy tę sprawę inaczej — rzekłszy, spojrzał na zegarek. Strażnik miejski powinien być nieopodal, ale na tę chwilę to jedyna osoba, która może zająć się dalszym losem tej dziewczyny. — Gdzieś indziej.
    Przekroczył próg, w którym jeszcze chwile temu stały drzwi i odwrócił się na moment, jasno nakazując dziewczynie iść. Nie zależało mu na tym, by dostała ona karę, bo tą mógłby zgotować jej osobiście – strażnik miejski mógł po prostu znaleźć dla dziewczyny jakieś lokum, bo wyglądała tak, jakby tydzień spała pod gołym niebem i jadła same borówki. I pewnie było w tym trochę prawdy.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  6. Nawet przez myśl mu nie przeszło, że jego słowa mogłyby mieć tak dwuznaczny wydźwięk, choć nie dlatego że panienka w okularach wyglądała niczym siedem nieszczęść i nie była w jego typie, a dlatego że zapłata „w naturze” gryzła się z jego głęboko ukrytymi wartościami i kodeksem honorowym. Bo jakkolwiek zły by nie był, nigdy nie ośmieliłby się wykorzystać kobiety dla własnych celów, w tak haniebny sposób. Pomimo, że dorastał bez rodziców, to jednak nieprzerwanie pod czujnym okiem dziadków, którzy przekazali mu wszelkie zasady savoir-vivre, z całą księgą dobrych manier. Ale owszem – Kayser był nauczony, że zawsze dostaje czego chce, i że nigdy nie prosi, bo tak wychowała go dwunastoletnia służba wojskowa i wysoki stopień, który mu na to zezwalał, dlatego każdy kto znał pana leśniczego, był świadom, że pewne słowa nie wypływają mu z ust, bo nie ma ich w jego osobistym słowniku. Niemniej jednak, zboczeńcem nie jest na pewno, a czy psychopatą? Według diagnozy wojskowego psychiatry, poukładane we łbie to on już nie ma, ale dopóki dopóty nikt nie nadepnie nu na odcisk, i dopóki nikt nie wciągnie go w wir wspomnień i nie wypyta o przeszłość, nie musiał się obawiać o własne zdrowie. Wystarczyło omijać tylko jego czułe punkty, chociaż większość mieszkańców wolała zapobiegawczo omijać go w całości, niż mierzyć się z ewentualnym napadem agresji, które Ferran niekoniecznie potrafił kontrolować.
    Już więcej się nie odwracał. Obrawszy azymut na stróżówkę, szedł ku niej w milczeniu, nie zwracając przy okazji uwagi na spojrzenia ciekawskich tubylców; wiedział, że ich temat zaraz wkroczy na salony i wieczorem będzie dyskutowała już o tym cała wioska, ale w tej chwili zupełnie go to nie interesowało. Może wreszcie ktoś stwierdzi, że Kayser zrobił dobry uczynek, skoro postanowił zaprowadzić niewiastę do ludzi, którzy ofiarują jej pomoc... Ale, znając życie, szybciej przekręcą wszystko po swojemu i dodadzą temu wyssanej z palca dramaturgii, niżeli skupią się na konkretnym powodzie. Jeszcze się okaże, że ganiał ją z siekiera, a ona uciekła do stróża... Na samą myśl Ferran się skrzywił.
    — Nie. Dożywocie byłoby dla Ciebie zbawieniem — odrzekł nieco zgryźliwie, po czym wszedł do stróżówki bez żadnego pukania; tak jakby wszedł właśnie do siebie.
    Oboje od razu zostali obrzuceni zaskoczonymi spojrzeniami, dlatego Kayser błyskawicznie przyszedł do rzeczy, opisując całą sytuację, a głównie sam fakt, że dziewczyna urządziła sobie z jego szopy coś na kształt motelu, częstując się różnorakimi zapasami bez ustalenia tego z właścicielem. Na okularnice nie spojrzał, ani razu, a gdy skończył, powiedział jeszcze, że należałoby znaleźć dla niej miejsce do spania i odwrócił się w kierunku wyjścia. Został jednak zatrzymany; nie wyglądał więc na zadowolonego.
    Skrzyżował ręce na piersi, słuchając zeznań dziewczyny. To, co mówiła miało sens, nie podejrzewał zresztą, że pojawiła się w Mount Cartier by ograbić mieszkańców z dorobku ich życia... Ludzie stąd raczej uciekali, niż przyjeżdżali, a fortuna nie trzymała się tego miejsca. Miało jednak ono swój niepowtarzalny urok, trudny do znalezienia gdziekolwiek indziej na świecie, a tym bardziej w wielkich miastach.
    Przystąpił z nogi na nogę, a gdy pani strażnik zwróciła się do niego, ściągnął brwi podejrzliwie, mrużąc przy tym nieznacznie oczy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Z całym szacunkiem, ale... Czy wyście poszaleli? — Powiedział, gdy tylko skończyła i przeniósł wzrok na burmistrza. — Miałbym powierzyć w jej dłonie szacunki brakarskie i całą typologię leśną?
      Wydawało mu się to absurdalne, jako że samo nauczenie dziewczyny zajmie przynajmniej kilka miesięcy, podczas których mogłaby znaleźć sobie o wiele ciekawsze zajęcie i bardziej dochodowe.
      — W żadnym wypadku. Z tymi sprawami świetnie radzi sobie pan, panie leśniczy. Mowa tutaj o drobnych pomocach przy zbieraniu nasion, dokarmianiu zwierzyny... Pomoc za pomoc, ot co. — Na ustach burmistrza wciąż widniał uśmiech, gdy spoglądał raz na Ferrana, raz na Polly. — Na tę chwilę pani mogłaby zająć wolne lokum w leśniczówce i pomagać przy lesie, dopóki niczego nie znajdziemy, my natomiast postaramy się dopomóc jak tylko możemy – wyjaśnił burmistrz.
      Ferran zacisnął usta w wąską linię, bo nie do końca podobało mu się to rozwiązanie. Samotnicza natura mężczyzny krzyczała właśnie głośno o pomoc.
      — To jak, panie Kayser? — Brew burmistrza uniosła się w górę razem z kącikiem ust.
      Leśniczy spojrzał krótko po twarzach zgromadzonych, a później zamknął na moment oczy.
      — Boże, mniej mnie w opiece — rzekł, a jakkolwiek to nie zabrzmiało, było zgodą, co dobrze zrozumiał pan Conelly, który złożył ręce wyraźnie zadowolony.
      Miał nadzieję, że to faktycznie tylko chwilowy układ.

      Ferran Kayser

      Usuń
  7. [Karta niby zdradza sporo, ale tak właściwie niewiele, przynajmniej ja mam takie wrażenie. Niemniej Polly zaskarbia sympatię. Sprawia wrażenie niewinnej i uroczej, a przy tym całkiem ciepłej, szalonej dziewczyny z sąsiedztwa, wizerunek bardzo na plus! A jeśli się co do tego nie mylę, wydaje mi się, że ma dziewczyna spore szanse na dogadanie się z moją Ayers, tak więc jak tylko uporam się z resztą zaległości, z przyjemnością zaproszę Was na jakiś przyjemny wątek. Może nawet będziemy w stanie zaoferować dach nad głową, jeśli chcesz spróbować zmierzyć się z Mysie, która z samego rana jest niesamowitą marudą, bo dla niej wstawać przed 11 to jak budzić się w środku nocy. ;D
    Cześć! Udanej zabawy w naszej (jeszcze) ciepłej mieścinie, obyś razem z Polly zagrzała tu miejsce jak najdłużej! :)]

    Mysie Ayers

    OdpowiedzUsuń
  8. [Biedna ta Twoja Pauline, wydaje się potwierdzeniem zasady "nieszczęścia chodzą parami". Ale jest jeszcze inna, która mówi, że po burzy zawsze wychodzi słońce i tego jej właśnie życzymy z Higginsem - i przy okazji zapraszamy do wątku. ]

    Jack Higgins

    OdpowiedzUsuń
  9. Czy on naprawdę się na to zgodził? Czy naprawdę pozwolił zakłócić swój spokój i wyczarowaną dotychczas harmonię towarzystwem zupełnie przeciwnej charakterem, nieznanej w żadnym calu dziewczynie? Jeśli tak, to prawdopodobnie już całkowicie padło mu na mózg... Bo za żadne skarby świata nie potrafił wyobrazić sobie życia z kimś innym pod jednym dachem, ale zrobił to – pozwolił klamce zapaść, godząc się tym samym na domownika w postaci zdecydowanie zbyt ekspansywnego stworzenia
    Był sztywny jak deska, gdy dziewczyna śmiało przekroczyła granice jego przestrzeni osobistej, na moment oplatając go w uścisku swymi ramionami, a następnie składając pocałunek na szorstkim policzku. Mimowolnie wstrzymał wtedy oddech, stawiając w gotowości swą silną wolę i starając się utrzymać na wodzy nagły wzrost ciśnienia. Jego ręce same pchały się do ataku, ale kurczowo trzymał je przy tułowiu, aż w końcu splótł szczelnie z wymalowanym na twarzy poddenerwowaniem. Dla zwiększenia kontroli nad sobą, dał wyraźny krok w bok, odsuwając się tym samym od nowej współlokatorki na znaczącą odległość. Jej optymizm sprawiał, że miał ochotę strzelić sobie w łeb, dlatego upewniwszy się że burmistrz niczego więcej nie oczekuje, opuścił stróżówkę bez oglądania się za siebie. Szczękę zaciskał tak mocno, że policzki zaczynały mu drętwieć, ale wiedział, że rozluźnienie ich skończy się wiązanką nieprzyjemnych dla ucha i serca epitetów, które aktualnie cisnęły mu się na usta. Starał się to przemilczeć, zignorować, ale kolejne słowa dziewczyny podjudziły go do zabrania głosu.
    — Posłuchaj... — odwrócił się, gdy oboje znaleźli się na szutrowej drodze. — Będzie źle, jeśli jeszcze raz się zbliżysz i wejdziesz mi w drogę.
    Omiótł ją cierpkim spojrzeniem i przechylił lekko głowę, wlepiając błękitne tęczówki w jej oczy.
    — To nie groźba, tylko zasada, której radziłbym nie łamać.
    Wyjaśnił klarownie i odwróciwszy się, znów ruszył w kierunku leśniczówki.
    Nie mówił tego, by udowodnić swoją wyższość, a głównie dlatego że znał swoją naturę i wiedział, że czasami niewiele potrzeba, by wyprowadzić go z równowagi. Wystarczy bowiem naruszyć jego prywatność, zburzyć wybudowaną na przestrzeni niecałych dwóch lat samotnię, albo w jakikolwiek inny sposób się narazić, by uruchomić detonator a wraz z nim bombę. A tym bardziej, gdy jego stan wskazuje na spożycie, jako że pod wpływem potrafi zrobić więcej szkód niż rozpędzone tornado.
    O tyle dobrze, że Kayser wstaje o świcie, bo zmniejsza to szanse na spotkanie się rano w progach leśniczówki, i o tyle dobrze, że ze względu na nocne obchody, spać chodzi późnymi godzinami – to również zmniejsza szanse na zetknięcie się w budynku, a jeśli uda im się nie włazić sobie pod nogi, to całkiem możliwe, że leśna współpraca będzie znośna. Ferran na razie na tym się skupiał.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  10. [Właściwie dopiero po Twoim komentarzu uświadomiłam sobie, jak bardzo ta karta jest stara i jak wiele w życiu Vivian zmieniło się od stycznia :D Chyba będę musiała kiedyś usiąść i opisać nieco inną sytuację, co by wszystko miało ręce i nogi! Masz jednak rację - kiedyś się tak pisało. Chociaż ja też jestem już z czasów Onetu, kiedy odchodziło się właściwie od tej formy opisu karty, więc różnie można to interpretować. U Vivian najłatwiej było w ten sposób oddać jej emocje związane z miasteczkiem i kiepskie relacje z matką. I do kogo, jak do kogo, ale do matki to ona na pewno nie jest podobna. Może tylko pod względem upartości :D
    Co do wątku... nie wiem czy są szanse na relacje z przeszłości, bo obydwu pań sporo czasu w MC nie było, a nawet jak Vivian miała te 20 lat i była w miasteczku to pewnie nie spędzała zbyt wiele czasu z 14-letnią Polly. Co najwyżej mogła być jej korepetytorką z czegoś... ale i to chyba daje nam marną relację na teraźniejszość. Chyba, że Polly mieszkała w Vancouver ostatnie 4 lata, to wtedy faktycznie możemy szaleć z jakimiś relacjami ;D W innym przypadku będzie trzeba je dopiero zapoznać ze sobą.]

    Vivian Amondhall

    OdpowiedzUsuń
  11. [ale jestem zakręcona, jak baranie rogi normalnie... myślałam, że ładnie powitałam tę uroczą panienkę, ale nie... praca wysysa ze mnie wszystko :/
    więc witam! śliczne zdjęcie i panna wydaje się być mimo ucieczki i unikania konfrontacji silna! baby to jednak nie mają za grosz gustu, pchają się nie wiadomo gdzie pff ;( mam nadzieję, że spodoba Ci się w Mount Cartier i zabawisz z nami na długo :D
    jeśli zbierasz wąteczki, zapraszam do swoich pań ;) ]

    Mina&Meredith

    OdpowiedzUsuń
  12. Gdyby go znała z pewnością miałaby świadomość wyrządzonej mu krzywdy. Nic dziwnego, że tego nie rozumiała, skoro obcowała z nim dopiero jakieś kilkanaście minut. Poza kilkoma osobami, w miasteczku nie było nikogo, kto znałby jego historię; ludzie patrzący na Ferrana z ukosa, trzymali się na dystans zupełnie bezpodstawnie... No, może w jakiejś części bezpodstawnie, bo o tym, że potrafi być agresywny huczała cała wiocha, jak tylko zdążył przyjechać. Jednak wciąż go nie znali i mało kto rozumiał jego zachowania, bo mało kto był w stanie zrozumieć wydarzenia w jakich brał udział, a które ukształtowały jego osobowość. Mógł opowiadać o tym, jak dzielnie służył, jak walczył w progach pustynnej krainy, ale co z tego? To były tylko słowa, nijak nie odzwierciedlające tego, co wtedy czuł; tego, co przeżywał, gdy nacisnął spust odbierając życie pierwszemu człowiekowi, i tego jak z czasem przestał zwracać uwagę na tą błahą, stale rosnącą statystykę. Choćby opisywał te wydarzenia najpiękniejszymi wyrazami, zaciągniętymi z najbogatszego słownika, nikt nie poczułby tego strachu, który przeszył go, gdy lecąc myśliwcem nad ziemią z prędkością godną śmierci, był ostrzeliwany przez jednostki naziemne. Bo wtedy czuł, jak kostucha zagląda mu przez szybę kokpitu, a ten, kto nigdy nie stanął na granicy życia, nie był w stanie zrozumieć, jak to jest otrzeć się o śmierć. Żaden człowiek nie potrafił również pojąć tego, że można ocierać się o nią non stop, a w tych okolicznościach żył Ferran sześć lat. Bez przerwy. Nieustannie czując niebezpieczeństwo; stale przebywając w świecie, w którym nie można nikomu ufać; ciągle walcząc o przetrwanie i nieustannie obserwując, jak te cholerne demony wojny pochłaniają jego przyjaciół i niewinnych, pozostawiając na ziemi tylko smugi krwi. Skąd miał czerpać radość, jeśli dookoła było tyle złego, i cholera jakim cudem miał być spokojny, jeśli co rusz wypruwał sobie żyły? Nikogo to nie obchodzi – człowiek zły, to człowiek zły; bez względu na to, co przechodził. Ale on nie interesował się swoim cierpieniem i nie postrzegał go tak, jak zwykły obserwator. On po prostu z nim żył; było mu absolutnie dobrze w takiej, a nie innej skórze, i gdyby ktoś zapytał ej, czy ty cierpisz?, odpowiedziałby puknij się w łeb. Gdyby potrzebował pomocy i chciał w jakikolwiek sposób sobie pomóc, zapewne pobierałby teraz jedne z najnudniejszych rozmów, jakie można prowadzić z psychiatrą, i zażywałby tysiące zbędnych leków nasennych. To osobom trzecim wydawało się, że cierpi, ale nie jemu. Nie przechodził przez żadne stany depresyjne, nie płakał po nocach i nie zastanawiał się nad najszybszym sposobem, mogącym pozwolić mu zejść z tego świata. Ferran po prostu był i żył, a póki nie wracał pamięcią do przeszłości, wyglądał niemalże jak każdy, inny facet. No, i dopóki ktoś nie starał się go wszelką cenę wkurzyć.
    — Tak. Po pierwsze – zamilcz, po drugie – na moim terenie respektujesz mój regulamin. Jeśli się nie podoba, to możesz mieszkać z powrotem w lesie.
    Wyraźnie wypowiedział każde słowo, bo nie zamierzał tego powtarzać po raz kolejny. Brzmiało to bezwzględnie, bo Ferran nie miał w zwyczaju obchodzić się z ludźmi, jak z jajkiem ¬ był stanowczy, ale zawsze sprawiedliwy, dlatego jeśli dziewczyna zechce uszanować pewne zasady, to oboje z pewnością dojdą do jakiegoś porozumienia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — I najważniejsze: nie ruszasz bez pytania moich prywatnych rzeczy, jasne? — Spojrzał na dziewczynę tylko na moment, a później zawiesił wzrok na budynku leśniczówki, do którego się zbliżali. Nie miał tu oczywiście na myśli garnków, czy patelni, a rzeczy ściśle związane z jego osobą – większość była wprawdzie schowana na strychu, jednak co nieco wciąż dekorowało półki, a mimo że nie było ruszane od wieków i stało okryte drobinkami kurzu, to nikt nie miał prawa tego dotykać. Poza tym, w leśniczówce panował istny minimalizm. Tylko kilka mebli i niewiele pierdółek, bo w tak skąpym otoczeniu Kayser czuł się najlepiej. Dziewczyna nie mogła liczyć więc na przytulną atmosferę, bo w czterech ścianach leśniczówki z pewnością brakowało domowego ciepła.

      Ferran Kayser

      Usuń
  13. Naprawdę mu ulżyło, gdy odległość dzielącą ich od leśniczówki pokonali w całkowitym milczeniu. Jakakolwiek wymiana zdań między tą dwójką prawdopodobnie niewiele miałaby wspólnego ze zwykłą rozmową, a na słowne przepychanki Kayser nie miał ochoty. Na tę chwilę chciał w ciszy przyswoić nowe okoliczności i choć odrobinkę je zaakceptować, ale dobrze wiedział, że przed nim długa droga, nim zacznie aprobować towarzystwo dziewczyny... która nie miała okazji się mu jeszcze przedstawić, i na odwrót. Na litość Boską! – właśnie miał mieć pod dachem współlokatorkę, a nie wiedział o niej podstawowych rzeczy. W normalnej sytuacji, zdążyłby już kilka razy prześwietlić daną osobę, nim wpuściłby ja w progi swego mienia – a tutaj zdał się jakby na swój własny instynkt; okularnica z rasowym przestępcą nie miała nic wspólnego, i nie sądził, by była w stanie udźwignąć więcej niż pięć kilo cukru. Chociaż mówią, by nie oceniać ludzi po okładce.
    Frontowe drzwi przekroczył jako pierwszy. Wewnątrz wciąż unosił się zapach świeżo zmielonej kawy, którą leśniczy zaparzył sobie krótko przed wyjściem. Przez lekko przysłonięte zasłoną okna, wkradały się smugi słońca, w objęciach których tańczyły opiłki kurzu; masywne framugi rzucały cień na podłogę. Korytarz był symboliczny – znalazło się w nim tylko miejsce na wieszak i na buty, ułożone równo pod drewnianą ścianą, bo kilka kroków dalej znajdowało się już wejście do kuchni, w niej wejście do łazienki, a na wprost do salonu, w którym stały także schody na wyższą kondygnację. Pod nimi, za kolejnymi drzwiami, kryła się niewielka spiżarnia, wypchana niemal po brzegi konfiturami, nalewkami i zapasami w postaci suszonych grzybów, czy ziół. Największym pomieszczeniem na parterze był niewątpliwie salon – z kominkiem, fotelami, kanapą i zaledwie dwoma meblami, gdzie jeden z nich sprawował rolę schowku na alkohol, mógłby pomieścić wielodzietną rodzinę. Kiedyś, dawno temu, gdy dziadek Kaysera był w podobnym wieku co on teraz, w leśniczówce mieszkało pięć osób – większa część domowników, pomijając kobiety, zajmowała się wtedy lasem, a leśniczówka służyła za coś w rodzaju motelu. Teraz niewiele już pozostało z tamtych dziejów. Ferran pozbył się rupieci, których nie potrafiła się pozbyć jego babka; wyrzucił po prostu wszystko to, co uznał za zbędne, włączając również nadmiar mebli, które minionej zimy posłużyły za materiał na opał. Niemniej jednak, na piętrze wciąż mieściły się trzy pokoje, w tym aktualnie ostatni wolny, bo w jednym sypiał Ferran, a do drugiego wprowadzała się właśnie Polly, a na werandzie nadal huśtały się dwa bujane fotele z widokiem na pobliski zagajnik.
    Po budynku przeszli się szybko, ale w międzyczasie Kayser zdążył pozostawić na pralce dwa ręczniki, których dziewczyna mogła używać, i całkowicie zwolnić jej kilka półek, na których mogła postawić swoje rzeczy, jeśli w ogóle je posiadała. Nie widział, by miała ze sobą jakiś wielki bagaż, w każdym razie w pokoju, w którejś z szafek, miała pościel i wszystko to, co potrzebne by nie zamarznąć, jak termometr wskaże minus trzydzieści stopni, a śnieg zasypie wejście do budynku.
    Bo prędkim oprowadzeniu, pozostawił ją samej sobie i wrócił do osobistych zajęć. Jeśli chciała tu mieszkać, musiała zapoznać się z otoczeniem, a Kayser nie sądził, aby był jej do tego potrzebny, dlatego zabrał się za reperowanie listwy zasilającej, którą szlag trafił w ostatnią burzę. Rozkręcił ją w salonie, sprawdził bezpieczniki, a w momencie gdy przestawiał złącza, usłyszał kroki i tuż za nimi cichy głos. Słowa dziewczyny świetnie trafiły do jego uszu, jednak nie zareagował, wkręcając w milczeniu śrubkę. Spojrzenie podniósł na moment dopiero wtedy, gdy Polly odwróciwszy się, znikła już za rogiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spać poszedł gdzieś koło drugiej w nocy, jako że późnymi godzinami nocnymi miał zaplanowany obchód, i jak wyszedł po dwudziestej drugiej, tak wrócił dopiero po pierwszej. Gdy kierował się z powrotem do leśniczówki, w oknach nie widział żadnego światła – wywnioskował, że Pauline spała, chyba że lubiła siedzieć w ciemnościach. Jednak wewnątrz panowała cisza, jak makiem zasiał, podejrzewał więc, że dziewczyna smacznie już sobie śpi. On także skorzystał z tego przywileju, uprzednio zaglądając do lodówki, a następnie odwiedzając łazienkę. Mimo, że nie sypiał za dużo, to obudził się między szóstą a siódmą wyspany. Założył szorty i jasną koszulę, pod poły której wdzierał się chłód, jako że Ferran nie pofatygował się, by pozapinać guziki. Był to jednak przyjemny, rześki i zarazem orzeźwiający chłód, za którym leśniczy naprawdę przepadał. Tak właściwie, to wciąż napawał się tym nieskażonym powietrzem, mimo że robił to co drugi dzień od dobrego już roku (bo co drugi dzień robił dłuższy obchód). Być może powinien był się w końcu przyzwyczaić do czystego powietrza, aczkolwiek jeden rok nie był w stanie naprawić sześciu lat życia z piaskiem w tchawicy, nawet, jeśli na łonie natury spędzał niemalże cały swój czas. W krtani, po dziś dzień, odczuwał niekomfortowe drapanie, choć nie był pewien, czy to za sprawą afgańskiego kurzu, czy jednak nadmiaru alkoholu, który przepalił mu przełyk. Ale, kiedy schodził na dół, to nie przełyk dawał mu znać, a nos, który wyczuł zapach smażonego ciasta; zapach, który nigdy nie unosił się w tym otoczeniu. Na twarz mężczyzny wskoczył na moment wyraz kontemplacji, jednak znikł, gdy przekroczył próg kuchni. Na wstępie kontrolnie omiótł spojrzeniem pomieszczenie oraz Pauline, siedzącą przy oknie z kubkiem herbaty; jej twarz rozświetlał blask dopiero co wzeszłego słońca.
      Nie zatrzymując kroków, spojrzał krótko na naleśniki, a następnie sięgnął po młynek do kawy i pojemnik z ziarnami. Wsypał do młynka kilka łyżek i zaczął mielić w milczeniu, stojąc bokiem do Polly, a spojrzenie wlepiając w ruch własnej ręki. Nie potrzebował wrzątku bo kawę parzył w ceramicznej kawiarce, jednak tego ranka skorzystał z tego, co było w czajniku i wsypane do kubka ziarna, zalał wrzątkiem w tradycyjny sposób. Jakoś zniesie obecność tych cholernych fusów.
      Moment później podszedł do stołu i podparł się o blat dłońmi, nachylając w kierunku dziewczyny. Jego twarzy wciąż towarzyszył sztywny wyraz.
      — Kawę pije czarną, mocną i gorzką... Za naleśnikami nie przepadam — wyjaśniwszy, wyprostował plecy i złapał za guziki, kolejno je zapinając, a tym samym chowając momentami wyraźnie pokiereszowane ciało; miał mnóstwo blizn, a przy okazji tą pamiętną z Afganistanu. Błękit jego tęczówek wciąż spoczywał na obliczu dziewczyny, uważnie śledząc rysy jej twarzy, gdy sprawnie zapinał koszulę. — Ale doceniam to.
      Rzekłszy, przełożył na talerz kilka naleśników, nie zapominając o twarożku, czekoladzie i owocach, a później sięgnął po kubek z kawą i skierował się prosto na werandę. Nie wiedział, czy Pauline jadła już śniadanie, czy nie, dlatego nie zwinął całego talerza z naleśnikami, a jedynie ich część.
      Na zewnątrz usiadł przy wiklinowym stoliku. Powietrze było rześkie; dało się odczuć nadchodzącą jesień. Termometr wskazywał jakieś dziesięć stopni, ale słońce nadal odrobinę przygrzewało, dlatego nie było mu zimno, mimo że wyszedł w szortach, sięgających przed kolana i z cienkiej koszuli. Schowany we wnęce taras miał to do siebie, że izolował od wiatru – był więc idealny do śniadania.

      Ferran Kayser

      Usuń
  14. [Przepraszam za zwłokę, ale ten wrzesień jakoś mi nie w smak, jeśli jest jesienne przesilenie, to właśnie na nie cierpię :)

    Myślę, że możemy zbudować jakieś powiązanie. Różnica wieku jest i duża i mała, zależy jak na to spojrzeć. Poza tym biorąc pod uwagę ilość młodzieży w MC, która nigdy nie była zbyt imponująca, myślę, że dzieciaki trzymały się razem niezależnie od różnicy wieku. Jack opuścił MC w wieku 19 lat więc u Polly mogły to być pierwsze niewinne próby papierosa czy piwa. Poza tym podczas pierwszych lat studiów spędzał tu część wakacji. ]

    OdpowiedzUsuń
  15. [nie dziwię się, że to Mina bardziej zachęca do wąteczku :P myślę sobie, że mogłyby się spotkać w leśniczówce, bo rudzielec kilka razy skorzystała z pomocy leśniczego do odnalezienia młodych sadzonek do jakiegos materiału w gazecie, więc mogła przyjść pokazać mu odbitki a tam bach! ładniejsze zastępstwo xD ]

    OdpowiedzUsuń
  16. [ No, przyznam szczerze, że Polly jest jedną z postaci, które najbardziej rzuciły mi się tu w oczy i to w pozytywnym znaczeniu, więc jak najbardziej jestem chętna na wątek ^^ Oczywiście dziękuję też za powitanie. Co do pomysłów to specjalnie zakończyłam opis KP na zwiedzaniu miasta, aby dziewczyna od razu miała szansę kogoś zapoznać, więc możemy pójść w tę stronę lub zacząć coś zupełnie innego. ]

    Audrina Nerey

    OdpowiedzUsuń
  17. Charakter Ferrana ukształtował się głównie na wojskowej dyscyplinie. Dziadkowie, oczywiście, wpoili mu do głowy zasady savoir vivre, aczkolwiek cała reszta została nabyta w wysokich murach, nie zawsze sympatycznej jednostki. Takim już się stał – zwracającym uwagę na szczegóły perfekcjonistą i nieugiętym facetem przekazującym, niekiedy, zbyt prostolinijnie swoje myśli. Do tego należało się przyzwyczaić, bądź nie, jednak jeśli mowa o charakterze, był przeciwieństwem do optymizmu jaki posiada Polly. Może kiedyś, nim ukończył te dwadzieścia lat, miał w sobie spore pokłady pozytywnej energii, jednak wyjazd do Cold Lake w Albercie wziął i obrócił jego osobowość o sto osiemdziesiąt stopni. Na miejsce beztroskiego postrzegania świata wkroczyła czujność, a spontaniczne podejście do otoczenia przeobraziło się w regulaminową, oficerską musztrę; tyle razy, ile Kayser za karę musiał odśpiewywać hymn jednostki, tyle tutejsze dewotki spod kościoła nie zdążyły się jeszcze wymodlić. Z czasem dla Ferrana stało się to normalnością, choć dla przeciętnego obywatela była to raczej tyrania z piekła rodem. I dlatego, choć zdjął z siebie – poniekąd – obowiązki oficera, cały czas nim był, bowiem tego charakteru już nic nie będzie w stanie zmienić, bo co swoje, Kayser zdążył już przeżyć tam, gdzie dzieci w wieku kilkunastu lat uczą się zabijać – Afganistan i ziemie spowite krwią, o których śni jeszcze po dziś dzień, nauczyły go być absolutnie znieczulonym.
    Natomiast prawdopodobieństwo, że Ferran zachce o sobie cokolwiek z własnej woli opowiedzieć było zerowe, i chyba jedynie za pomocą tortur udałoby się wykrzesać z leśniczego jakiś skrawek informacji na temat wydarzeń, które spotkały go nim wrócił do Mount Cartier, albo na temat jego wspomnień. Okoliczni, rdzenni mieszkańcy zdawali sobie sprawę, że Kayser był żołnierzem – wielokrotnie przyjeżdżał tu bowiem na przepustkę, razem z Lumą, i nie raz odziany był wtedy w służbowy uniform. Luzie wiedzieli też, że walczył na wschodzie, bo tamtego pamiętnego dnia – w którym zginął jego przyjaciel – o zaatakowanej, kanadyjskiej jednostce huczały wszystkie gazety. Każdy wiedział, że był on jednym z tych, którzy poświęcili się dla innych, dla Kanady i Ameryki Północnej, ale nikt nie wiedział, co tak naprawdę musiał tam znosić i jaki miało to wpływ na jego stan zdrowia... No, może pomijając jego agresję, bo o tym by nie zbliżać się do Ferrana i nie wypytywać o przeszłość wiedzieli ci, którzy mieli okazję natknąć się na niego w dziupli u Iana nie w tym momencie, co trzeba. Dlatego na tę chwilę nie ma mowy o bezpośrednim poznawaniu się, bo szansa na poznanie Kaysera po prostu nie istnieje. Tym bardziej na tym etapie.
    Niemniej jednak, minionego wieczoru, kiedy ułożył się do snu, przez jego głowę przebiegła myśl dotycząca dziewczyny, a mianowicie jej niewielkiego bagażu – zastanawiał się, czy nie brakuje jej ubrań, bądź innych rzeczy, przydatnych płci pięknej do życia. Dobrze pamiętał, że jego była narzeczona miała mnóstwo pierdółek, z których korzystała, dlatego gdy przypomniał sobie o skromnym dobrobycie Polly, naszła go krótka chwila zadumy. O ciepłe ciuchy nie musiała się jednak martwić, bo za wiaderko grzybów pobliska krawcowa z pewnością uszyje jej wyjątkowo ciepły, zimowy sweter.
    — Nie sądzę, byś była w stanie przygotować dobrą dziczyznę — skomentował krótko, ale tak się składa, że mięso z dzika, sarny, czy jelenia było tym, które najbardziej mu smakowało. Zatem ten żart, nie ważne, czy kiepski czy nie, miał swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości, jeśli wziąć pod uwagę tatar z dzika, gdzie głównym składnikiem jest właśnie surowe mięso.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdy dziewczyna dołączyła do niego na tarasie, jadł w milczeniu – spodziewał się, że postanowi skorzystać ze stolika na zewnątrz, ale nie tylko ze względu na klimat tego miejsca, a również na niego samego. Nie uszły uwadze Ferrana próby, w których Polly starała się nawiązać z nim jakikolwiek kontakt, jednak by dotrzeć do Kaysera potrzebny był tylko i wyłącznie czas, który pozwoli mu nabrać zaufania i przyzwyczaić się do danej sytuacji.
      — Dziś nie pracujemy. Przynajmniej w lesie — zaczął, skupiając uwagę na naleśnikach, które miał na swoim talerzu. Tego dnia Ferran planował zabrać się za rąbanie drewna na opał, bo, jakby nie patrzeć, zima zbliża się wielkimi krokami. — Od przyszłego tygodnia ruszają prace związane z pozyskaniem drewna z cięć sanitarnych, więc będziemy wyszukiwać drzewa zasiedlone przez żerowiska pędraków chrabąszczy i je oznaczać — powiedziawszy, podniósł spojrzenie na dziewczynę z lekko uniesioną brwią, jakby oczekiwał od niej znajomości owadów i tego, w jaki sposób szukać larw chrabąszcza. Chociaż i tak wiedział, że to on będzie ich szukał, a Polly będzie je najwyżej oznaczała.
      — Jutro Ty zajmiesz się reperowaniem pobliskich paśników, a ja określę stan zwierzyny i rozpiszę plany dla kół łowieckich.
      Dopowiedziawszy, wrócił do konsumowania naleśników, które szybko znikały z jego talerza. Na moment zrobił przerwę, by upić łyk gorącej kawy i zerknąć na ścianę lasu, rozpościerającą się kilkaset metrów dalej. Sądził, że młotek i gwóźdź to dobre zadanie, jak na pierwszy raz... I oby się nie pomylił, wszak nic o dziewczynie nie wiedział.

      Ferran Kayser

      Usuń
  18. Jego wiara w ludzi już dawno straciła na wartości, zupełnie jak zaufanie, którym nie obdarzał pierwszego lepszego człowieka, jaki napatoczył mu się po drodze. Akurat Kayser należał do stworzeń chorobliwie czujnych i powątpiewających nie tylko w ludzie umiejętności, ale także w ich intencje. Wielokrotnie bowiem nadział się na emocjonalnych oszustów, a jedną z takich osób była jego była narzeczona, która dała nogę, gdy tylko nadarzyła się ku temu okazja. I, szczerze mówiąc, miałby to gdzieś, gdyby nie fakt, że był w niej cholernie zakochany, a ona zdradziła go w momencie, w którym on walczył o przetrwanie gdzieś w progach zakurzonego Afganistanu. Naprawdę przyjąłby to na klatę niewzruszony, gdyby nie pokładał w tamtej kobiecie swych nadziei na lepsze jutro i gdyby nie była ona tą, dla której marzył o powrocie, a przez którą ostatecznie został na misji kolejne pięć lat – kolejne pięć lat życia w niepewności, brudzie i okrucieństwie. Przez minione kilkanaście lat nauczył się zatem trzymać na baczności, a dzięki temu nie budzić się z ręką w nocniku.
    Prawdę powiedziawszy, nie wiedział o Polly niczego, dlatego ciężko było mu wysnuć jakiekolwiek – negatywne, czy pozytywne – wnioski na temat tego dziewczęcia. Nie wiedział, czy potrafi gotować, czy nie; czy pochodzi z wielkiego miasta, czy z zabitej dechami dziury; czy ma bogatą rodzinę, czy biedną. Na tę chwilę była ona wielkim znakiem zapytania, za którym kryły się wszelkie odpowiedzi; była przyjezdną, która koczowała w jego szopie, podjadając zbierane kilka dni borówki. Nie znał jej historii, ale jakimś dziwnym trafem przeczuwał, że nie jest ona pospolita. Może za sprawą ich pierwszego spotkania, niewinnej twarzy oraz głosu i aury, którym mógł dać o dziesięć lat więcej, niż dziewczyna posiada w rzeczywistości? W rysach jej twarzy kryło się bowiem doświadczenie, które nieco kolidowało z pozytywnym charakterem. Dziewczyna wydawała mu się radosna, aczkolwiek mogła przybierać maskę, za którą kryła setki problemów. Przecież nie widział jej gdy była sama i nie wiedział, dlaczego została pozostawiona samej sobie, a nie trudno się domyślić, że jej obecność w Mount Cartier wiązała się z nieprzyjemnościami. Inaczej nie spałaby w jego szopie, a w historię, że na miejscu miał być znajomy, naprawdę ciężko uwierzyć. Postanowił dać jej mimo wszystko szansę i w kolejnych dniach pracy zaznajamiać z nowymi zagadnieniami. Wiedza z zakresu lasu była obszerna, ale Polly nie potrzebowała jej do prac, które miała pod jego pieczą wykonywać, dlatego Kayser nie zarzucał jej ponadprogramową robotą. Zależało mu na utrzymaniu porządku i nienagannej dokładności, dlatego nawet przez myśl mu nie przyszło, by zwalić na nią swoje obowiązki, a samemu udać się na drzemkę. W tej leśniczówce wszystko musiało być zapięte na ostatni guzik, a Polly, na całe szczęście, zdawała sobie z tego sprawę, bo zreperowane paśniki wyglądały przyzwoicie, a podczas zbioru nasion nie ucierpiały żadne roślinki.
    Z racji tego, że dziewczyna nie towarzyszyła mu przy wycince drzew, miała wolne popołudnia – Ferran wracał trochę później, bliżej wieczoru. Gości się nie spodziewał, dlatego widok kobiety na werandzie znacząco go zdumiał, a dopiero pokonawszy odległość dzielącą budynek od lasu, zdał sobie sprawę, że u progu drzwi stoi przeklęta Helena. Aż żachnął się pod nosem na samą myśl, że brunetka przylazła, by znów udowadniać mu swoje szczere uczucia. Cud, że nie zwymiotował na jej widok.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ułożywszy dłoń na drewnianej poręczy, nie zdążył nawet rozchylić ust, a do jego uszu już dotarł przeraźliwy krzyk, zaś polarowa bluza przyjęła na siebie kilka pocisków w postaci słodkich babeczek. Spojrzał na brudne ślady tylko, po czym śmiało postawił stopy na schodkach i minął Helen bez słowa, zatrzymując się tuż obok Polly.
      — Cieszę się, że poznałaś... — zaciął się nagle, w momencie gdy jego ręka skryła się gdzieś za plecami Pauline. Spojrzał na nią, szukając odpowiedzi. Na litość Boską! Nie znał jej imienia w tak kluczowym momencie. — … moją partnerkę.
      Zakończył po chwili, wracając spojrzeniem do Helen. Partnerkę do pracy, oczywiście, ale tego nie musiała już wiedzieć.
      — Sądziłem, że dotarła do ciebie ta cudowna wiadomość — starał się brzmieć naturalnie i może Helena odbierała jego radość szczerze, ale była ona tak sztuczna, jak kwiaty w hurtowni plastiku. — W końcu mieszkamy już razem od kilku dni. — Zerknął na moment w kierunku Polly, a było to spojrzenie porozumiewawcze, jakby właśnie w tym momencie oczekiwał od niej potwierdzenia. Wszak, to prawda, bo mieszkali razem od kilku dni... No, a że Ferran mówił o tym tak, jakby stali chwilę temu na ślubnym kobiercu, to już inna bajka. Okazja na spławienie Heleny była zbyt idealna na to, by ją zaprzepaścić.

      Ferran Kayser

      Usuń
  19. [Jak to jest, że ja Ci jeszcze nie odpisałam na komentarz autorski?! o.O Byłam przekonana, że to zrobiłam. No ale możliwe, że pisałam z komórki i coś źle kliknęłam.

    A z tymi Panami to jest tak, że właśnie nie daję sobie z nimi rady, ale szkoda mi z któregokolwiek z nich rezygnować, więc staram się każdym z nim pisać po troszeczku xD.

    Osobiście, skoro już zaczęłyśmy pisać Scottem i Polly w wydarzeniu, to proponowałabym właśnie nimi zagrać, jeśli wciąż masz chęć.

    Po spływie kajakowym Scott mógłby zaczepić ją na mieście i tak po sąsiedzku dopytać się jak jej się podobało i czy dotarła bezpiecznie na miejsce (swoją drogą gorąco polecam ukończyć spływ. Co prawda już po terminie, ale można wciąż pisać xD).]

    Scott Finlay & spółka

    OdpowiedzUsuń
  20. // hej, skoro Polly mieszka u Ferrana, a Tilly się z Ferranem koleguje, to może jakiś wątek? Mimochodem musiały kiedyś na siebie wpaść. ^^

    Mathilde

    OdpowiedzUsuń
  21. Miał nadzieję, że dyskusja nie będzie trwała długo, a Helen zwinie się od razu po jego słowach, jednak kobieta wciąż stała na werandzie wszystkiemu przyglądając się z lekkim niedowierzaniem. Jej pewność siebie nagle uleciała, jakby zdała sobie sprawę z własnych błędów, a słowa wypowiedziane przez Polly nieco zbiły ją z tropu. Ferrana natomiast lekko podirytowały, ale poza złożeniem rąk na wysokości klatki piersiowej i krótkiemu spojrzeniu w niebo, nie zrobił nic więcej. To, że Pauline wczuła się w swoją rolę nie ulegało wątpliwościom, ale niech no ktoś trzyma go za warkocze! Kwestie sypiania mogła pozostawić nieruszoną, co doskonale wypisało się na twarzy Kaysera, gdy ten spojrzał tylko znacząco i ostrzegawczo na nową współlokatorkę. Następnie posłał krótki uśmiech w stronę Helen.
    ˜— Miło, że postanowiłaś odwiedzić nasze progi, ale mnie i... — znów się zaciął, spojrzawszy na moment na Pauline, a później znów na Helen. — … nas... Czeka dłuższa rozmowa.
    Z pewnością byłoby łatwiej, gdyby znał jej imię, bo choć wcześniej wiedza ta była mu zbędna, tak teraz przydałaby się bardzo. Brzmiałby o stokroć wiarygodniej, aczkolwiek mina Helen zdążyła już w pełni okazać zdziwienie i zdezorientowanie kobiety. Chyba nikt w Mount Cartier się nie spodziewał, że Kayser znajdzie bratnią duszę, bo kto normalny zechciałby żyć z kimś takim, jak on. Helen myślała, że jest jedyną osobą na świecie, a tu proszę... Taka sytuacja. Choć pewnie jest jedyna osobą na świecie, ale wcale nie musi tehgo wiedzieć
    — Miłego dnia — dodając, zamknął drzwi i zamilkł, wciąż stojąc twarzą do drewnianych wrót. Nie wiedział, czy Helena odpuści, czy spróbuje się jeszcze czegoś dowiedzieć – możliwe, że przyjdzie za jakiś czas do Polly po świeżą pocztę pantoflową – ale wierzył, że scena sprzed chwili da jej wystarczająco do zrozumienia, skoro wcześniejsza odmowa mężczyzny odbiła się od niej jak od lustra.
    Z Helen nie łączyło go teraz tak właściwie nic. Oboje znali się jeszcze z dzieciństwa; razem okupowali pobliską piaskownicę, ze względu na przyjaźniących się dziadków, a ich znajomość opierała się głównie na tamtym okresie, jako że teraz Ferran stroni od towarzystwa. No, ale to, że Helen ubzdurała sobie jakieś uczucie, to był tylko i wyłącznie chory wymysł jej wyobraźni, bo nie było ani jednej sytuacji, która mogłaby stanowczo potwierdzić zapędy leśniczego. W gruncie rzeczy, traktował ją tak, jak innych – ba! W jego życiu byli nawet tacy, których traktował lepiej, zatem nic nie wskazywało na to, że Kayser stracił dla Helen głowę. Niestety, strzała amora wzięła i po raz kolejny chybiła.
    — Nie pytaj — rzekł, za nim Polly zdążyła cokolwiek powiedzieć, po czym spojrzał na bluzę zafajdaną słodkim kremem po babeczkach. Jednak bardziej niż one, zainteresował go zapach dochodzący z kuchni – czyżby w garnku dusiła się właśnie dziczyzna?

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  22. Najwidoczniej tyle wystarczyło, by Helen dała sobie na dziś spokój. Jeśli nie poczuła się usatysfakcjonowana, zapewne będzie dociekać przy najbliższej, możliwej okazji, ale Ferran był pewien, że przez kilka dni nie pojawi się w jego otoczeniu. Gorzej, jeśli pojawi się w otoczeniu Polly, a dziewczyna nie będzie wiedziała co powiedzieć, jednak fakt że ta dwójka mieszka ze sobą, był niezaprzeczalny i w jakimś stopniu ratował Kayserowi tyłek. Nikt przecież nie wiedział, jak wygląda to ich wspólne mieszkanie, a tym, że leśniczy omijał Pauline gdy tylko mógł, wiedział on i Polly – reszta mogła się domyślać, i zapewne do tej pory tak było, jako że nazajutrz wioskę obejdzie zupełnie nowa plotka, głosząca o związku tej dwójki. Wierzył, że wszystko znów rozejdzie się po kościach, a on dalej pozostanie tym cholernie wyjątkowym samotnikiem.
    — Nie jestem dżinem i nie spełniam żadnych życzeń — oznajmił, wchodząc do kuchni tuż za Polly. Teraz już nie wątpił, że w garze wrzał kawał dzika, jednak jego lico udekorował nieco podejrzliwy wyraz. Mógł się mylić co do jej zdolności kulinarnych, ale równie dobrze to ona mogła chcieć pokazać, że radzi sobie z dzikim mięsem, mimo że nie ma o nim żadnego pojęcia.
    Zdjął z siebie bluzę i pozostając na krótkim rękawku, wsunął materiał pod kran nad zlewem, by usunąć z polaru lepkie ciasto. Helen tym razem dodała do nich naprawdę wyjątkową ilość cukru.
    — Ta kobieta jest wyjątkowo upierdliwa, ale nic mnie z nią nie łączy — wyjaśnił po chwili ciszy. Rzeczywiście powinien był choć trochę sprostować Polly sytuację sprzed chwili, w którą bez uprzedzenia ją wciągnął, tym bardziej, że dziewczyna z jakiegoś powodu postanowiła wcielić się w narzuconą jej rolę i spłoszyć Helenę.
    Na moment wyszedł z kuchni, by wywiesić mokry polar z drugiej strony budynku, gdzie pewnego ranka zjadali naleśniki, po czym wrócił. Zatrzymał się w progu kuchni, opierając ramieniem o futrynę; ręce miał standardowo splecione na wysokości klatki piersiowej, a spojrzenie wlepiał w Polly, krzątającą się po kuchni. Miał wrażenie, że w leśniczówce czuła się coraz swobodniej.
    — Zgodzę się na trzy pytania, pod warunkiem, że zdradzisz mi swoje imię i szczerze odpowiesz na trzy moje pytania.
    Postawiony warunek nie polegał żadnym negocjacjom – mogła go albo przyjąć w takiej formie, albo całkowicie odrzucić, choć nie wyglądała na osobę, która bałaby się szczerych odpowiedzi. Wnioskował bowiem, że dziewczyna nie ma czego się bać, bo jeśli on nie znał jej osobiście, to nie miał nawet podstaw, by sądzić że cokolwiek próbuje przed nim zataić. No, pod warunkiem, że nie wyda jej mowa ciała, bo czytanie z ludzkich ruchów Kayser miał opanowane już całkiem dobrze. A życie byłoby nieco łatwiejsze, gdyby znał imię współlokatorki.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  23. [ Myślę, że drink w barze jak najbardziej może być, biorąc pod uwagę niespodziewaną wizytę w leśniczówce Polly mogłaby nawet na jej podstawie zaczepić Adrine siedzącą przy barze, albo po prostu zobaczyć nieznajomą twarz i zagadać. Co do gubienia się to też mi pasuje xD To takie Aurinowe hehe. Zacznę więc ^^ ]

    Audrina wiedziała, że ma tendencje pakowania się w dziwne przygody, ale dwa pierwsze dni spędzone w tym miejscu uświadomił ją jak bardzo kolorowe potrafi być życie nawet „na zadupiu”. Tego popołudnia uznała, że warto odwiedzić tutejszą miejscówkę i po prostu zasmakować Mount Cartierskich alkoholi. Dziewczyna nawet w mieście lubiła usiąść z buteleczką piwa czy jakimś smakowym wynalazkiem, i po prostu zrelaksować się po ciężkim dniu. Tak było i teraz, jednak wolała nie relaksować się w ten sposób w zajeździe, jeszcze ją uznają za anonimowego alkoholika. Usiadła przed barem i zamówiła, cytuję „Byle by było z sokiem pomarańczowym”. Po otrzymaniu zamówienia nie zmieniła miejsca, po prostu zaczęła rozglądać się po zebranych tutaj osobach, dyskrecja nigdy nie była jej mocną stroną, nie w takich sytuacjach.

    Aurina Nerey

    OdpowiedzUsuń
  24. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ri przez pierwsze parę minut, rzeczywiście, rozglądała się z zaciekawieniem, jednak po chwili jej myśli wylądowały w krainie fantazji, poniosła ją bujna wyobraźnia i prawdę mówiąc ona sama nie zdawała sobie sprawy gdzie. Na ziemie sprowadził ją kobiecy głos, dziewczyna drgnęła lekko i zaraz utkwiła spojrzenie w oczach nieznajomej. Zaśmiała się nieco zakłopotana.
      - Właściwie to lista wypatrzonych ciekawości jest dość długa, szkoda czasu by wymieniać – odpowiedziała, po czym uśmiechnęła się pogodnie. Wyciągnęła dłoń w stronę rozmówczyni.
      - Aurdina Nerey, wybacz, jeżeli robiłam coś niestosownego, czasem jak odpłynę to… - pokręciła głową i znowu zaniosła się delikatnym śmiechem. W prawdzie nie planowała dziś spotkań towarzyskich, ale jako nowa w tym mieście chciała wykorzystać każdą szansę na zawarcie bliższych relacji. Samotność była spoko, ale tylko czasami.

      Audrina Nerey

      Usuń
  25. Szybko spostrzegł co znajduje się na talerzu, który spoczywał w dłoni Polly, jednak na jego twarzy nie pojawił się żaden nowy wyraz. Ale skoro dziewczyna była już przyzwyczajona do tego, że Kayser zazwyczaj ignoruje takie rzeczy, nie powinna się zdziwić, że żaden komentarz teraz także nie wypłynie z jego warg, mimo że w duchu wiedział, iż próbowała mu coś udowodnić. Nie miał powodu by odmówić obiadu, tym bardziej że Polly zależało na tym, by Ferran go spróbował – nie sądził przecież, że przygotowała dziczyznę dla siebie; jej postura nie zdradzała, jakoby okularnica żywiła się dzikim mięsem – dlatego zasiadł przy stole chwilę po wskazaniu go przez dziewczynę ruchem dłoni.
    Podparł przedramiona o blat, lekko się pochylając i przenosząc na nie ciężar swych barków. Zapach duszonego mięsa był przyjemnie drażniący i kuszący, jednak Ferran oparł się mu skutecznie, czekając aż Polly również zasiądzie do stołu, a przy okazji mu udowodni, że jest w stanie przełknąć kawał dzika. Wiedział o co chciał ją zapytać i wiedział, co chciał od niej usłyszeć, dlatego zawiesiwszy wzrok na gładkich i młodych rysach jej twarzy, ściągnął nieznacznie brwi, jakby szczególnie skupiał się teraz na jej ruchach. Jakby chciał wyłapać każde zawahanie się, czy drżenie głosu
    — Polly — powtórzył, a w momencie, w którym przechylał głowę, kącik jego ust na ułamek sekundy podniósł się ku górze. Nie śmieszyło go jej imię, po prostu zdał sobie sprawę, jak bardzo do dziewczyny pasuje, i aż dziwne, że nie wpadł na nie sam.
    — Wystarczy, jak będziesz mówić do mnie Ferran — oznajmił, oparłszy się plecami o krzesło. Ręce splótł na wysokości klatki piersiowej, a tym charakterystycznie czujnym dla siebie spojrzeniem nadal błądził po jej obliczu.
    Skróconą wersją imienia zwracała się do niego największa liczba osób. Mało kto używał jego pełnych danych, bądź zwracał się do niego wojskowym stopniem, aczkolwiek parę razy naprawdę czuł się zaskoczony i dał to po sobie poznać. Oczywiście w parze z zaskoczeniem szło również podejrzenie, no bo jak to możliwe, że ktoś wiedział więcej? Szybko jednak znikało, przecież w tych czasach nikt nie jest już anonimowy – wystarczy poszperać tu i tam, by znaleźć odpowiednie informacje. Strych leśniczówki jest zresztą idealną kopalnią wiedzy o Kayserze.
    — Zatem, co sprawiło, że odwiedziłaś tę wioskę? — Padło pierwsze pytanie. — Tylko nie mów mi, że przyjechałaś do kolegi, bo ja w tę bajkę nie uwierzę — dodał od razu, coby odwieść ją od próby skłamania i wciśnięcia mu kitu w postaci historyjki z kolegą, tak jak było w przypadku burmistrza i tutejszej strażniczki. Nie był w stanie w to uwierzyć, inaczej nie byłaby tak odważna, by spać w cudzej szopie i to w środku lasu. Oczywistym więc było, że musiała znać te te tereny i wiedzieć, albo mieć świadomość, że poza zwierzyną nic jej tu nie zagraża.
    Musiała tu być. Nie raz.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  26. Chwycił sztućce, gdy Polly zajęła miejsce naprzeciwko i spróbował przygotowanego przez nią dania. Zajadał się nieśpiesznie, jak każdego dnia, aczkolwiek nie miało to żadnego znaczenia dla oceny jej kulinarnych zdolności. Dziczyzna mu smakowała i z pewnością jej o tym powie, aczkolwiek nie w tym momencie – teraz był ciekaw odpowiedzi na zadane chwilę temu pytanie. Nie pytał jednak dla zasady, byle by wykorzystać możliwość trzech pytań, a dlatego że zainteresowała go jej nagła obecność i chciał poznać prawdziwą przyczynę, która zmusiła ją do zaczęcia od nowa, bo ludzie rzadko łapią się tej możliwości. Zawsze szukają innego wyjścia, dlatego Kayser podejrzewał, że jej przyjazd do Mount Cartier nie wiązał się z niczym przyjemnym. On sam, pomimo wielu trudnych sytuacji, nigdy nie zaczynał od nowa.
    Wbił na widelec ziemniaka i wsunął go do ust, puszczając uwagę o znajomym mimo uszu, choć Polly miała rację – dokładnie takie słowa użyła w stróżówce, w związku czym Ferran instynktownie pomyślał wtedy o koledze. Temat dziadka go zainteresował, bo skoro starszy mężczyzna pochodził z Mount Cartier, to oznaczało, że musiał go w jakiejś części kojarzyć. Ale zdziwił się w duchu, że go tutaj nie zastała... Być może wyjechał.
    Minęła dłuższa chwila ciszy, nim zabrał się za odpowiedź na kontratak, choć nie dlatego że potrzebował czasu by ułożyć w głowie jakieś sensowne wyjaśnienie, a dlatego że wciąż szukał w głowie twarzy, choć w jakimś calu podobnej do lica siedzącej przed nim Polly. Dorastał na tych ziemiach i znał tu każdego, oprócz przyjezdnych i całego najmłodszego pokolenia, jednak nie potrafił zestawić jej aparycji z żadnym dziadkiem z tych rejonów. No, w końcu nie było go dwanaście lat, a przez taki szmat czasu ludzie się zmieniają.
    — Bo nadmiar towarzystwa mi szkodzi — odpowiedział, podnosząc na moment spojrzenie na Polly, a za chwilę znów wracając uwagą do posiłku. Nie zostało powiedziane jak mają wyglądać odpowiedzi, dlatego uznał, że ta jest wystarczająca. Choć można było się spierać, czy była w stu procentach zgodna z prawdą.
    — Zatem co sprawiło, że chciałaś zacząć od nowa tutaj? — Uniósł lekko brew, po czym wyprostował plecy, robiąc sobie krótką przerwę w jedzeniu. Zdziwiłby się, gdyby usłyszał, że taki miała kaprys, bo miał wrażenie, że powód jest głębszy, aczkolwiek żaden z niego psycholog i mógł się mylić o sto osiemdziesiąt stopni. To, że na przestrzeni lat nauczył się rozpoznawać w ludziach intencje i zauważać kiedy kłamią to jedno, a to że Polly nie wyglądała na super szczęśliwą to drugie i wcale nie musiało oznaczać, że jej przeszłość zdobią świeże blizny. Kto byłby szczęśliwy, gdyby musiał spać najpierw w cudzej szopie, a później w leśniczówce z jakimś palantem?
    Powrócił do kończenia obiadu, słuchając tego, co miała do powiedzenia Polly.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  27. Audrina zaśmiała się lekko słysząc jej odpowiedź.
    - Cholerka, a właśnie miałam zdjąć narzutkę i wskoczyć na bar – udała rozgoryczenie i pokręciła głową. Miło było, dla odmiany spotkać kogoś z tak pogodnym wyrazem twarzy jak ta dziewczyna. Większość mieszkańców wydawała jej się strapiona jakimiś problemami. Cóż, najwyraźniej nie tylko Ri znalazła się tutaj z powodu życiowego niepowodzenia. Na imię dziewczyny zareagowała ciepłym uśmiechem, idealnie do niej pasowało, przynajmniej gdy brało się pod uwagę pierwsze wrażenie jakie wywoływała. Słysząc pytanie machnęła ręką.
    - Ani jedno, ani drugie, po prostu spełniam marzenia – puściła Polly oko i spojrzała na nią z zainteresowaniem na twarzy.
    - A Ty? Długo tu jesteś? – zapytała. Może uda jej się wkręcić dziewczynę w rolę przewodnika? Chętnie zwiedziłaby tutejsze okolice, w mieście już mniej więcej się orientowała.

    Audrina Nerey

    OdpowiedzUsuń
  28. Kilkakrotnie zdarzyło się, że stojąc przed lustrem widział w nim obcego człowieka. Zdarzyło się to bowiem na ziemiach Afganistaniu, po kilku pierwszych dniach pobytu, a co za tym idzie – po kilku pierwszych, celnie oddanych strzałach. Prawdę powiedziawszy, na misję wyjechał dobrze przygotowany i zahartowany w ludzkiej krzywdzie, nie bał się celować i zwalniać spustu, jednak to pranie mózgu nie było w stanie wyprzeć tkwiącego w duszy sumienia – Ferran po dziś dzień potrafiłby dokładnie opisać, albo i nawet narysować, widok pierwszego człowieka, którego zepchnął z tego świata. I to szczegółowo! Jakby nie patrzeć, te pierwsze miesiące na misji miały znaczący wpływ na psychikę, natomiast później, ludzki organizm mimochodem przyzwyczajał się do danych warunków, automatycznie je akceptując. Nic dziwnego, że z czasem to i śmierć przestała być dla Kaysera wyzwaniem, jako że była na wyciągnięcie ręki. Czasami naprawdę wystarczyło dać krok w bok, by się na nią natknąć.
    Ale teraz widział w lustrze siebie – może dużo bardziej zepsutego i zdefektowanego, ale dostrzegał to odbicie, wobec czego potrafił zrozumieć jej słowa i to, co miała na myśli, mówiąc o działaniu wbrew sobie oraz o życiu w niezgodzie z samą sobą. Ferran bardzo rzadko godził się na udawanie, aczkolwiek dobrze pamiętał jak cholernie źle się czuł w chwili, w której choć myślał „nie”, mówił „tak”. Było ich niewiele, jednak rzutowały one na dalsze wydarzenia, w jego życiu, które ostatecznie zostały przerwane z wyjątkowo dojmującym rozmachem. Ale człowiek uczy się na błędach – aktualnie Ferran nigdy nie dopuściłby się tego po raz drugi.
    Choć słowa Polly dobrze docierały do jego uszu, przemilczał je, kończąc swoją porcję. Mógł ustosunkować się do jej wyznania, jednak głowę zaprzątnęła mu odpowiedź na pytanie, które to ona po chwili mu zadała. Ferran zdał sobie po prostu sprawę, że nie ma takiej rzeczy, bez której nie umiałby żyć; wiedział, że w biegu życia stracił wszystko, co kochał i uwielbiał. Teraz miał las, aczkolwiek praca w nim była zapchajdziurą, niżeli sensem jego egzystencji. Pielęgnował tutejszą zieleń, bo dzięki temu nie staczał się na dno, od którego i tak dzieliła go niewielka odległość.
    Odsunąwszy talerz, podniósł spojrzenie na Polly.
    — Nie już ma takiej rzeczy — powiedział krótko, splatając przedramiona na kancie stołu. — Kiedyś były, ale jak widać potrafię bez nich żyć — dodał, utrzymawszy jeszcze chwilę spojrzenie na jej twarzy, po czym wstał, zgarniając talerz ze stołu.
    — Chciałabyś zostać w tej wiosce na zawsze? — Zapytał, wykorzystując tym samym trzecie pytanie. Nie spoglądał już na nią, skupiając niebieskie tęczówki na talerzu, który trzymał pod strumieniem wody w zlewie. Umył go dokładnie wraz ze sztućcami i pozostawił wszystko na suszarce, ocierając dłonie w ściereczkę.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  29. Mount Cartier pomimo małej powierzchni, i równie niewielkiej liczby obywateli, miało niepowtarzalny klimat i z pewnością zasługiwało na miano miejsca wyjątkowego. Tutaj wszystkie troski potrafią z biegiem czasu całkowicie zniknąć, a życie płynie szczególnie lekko i przyjemnie – nawet Ferran, choć borykał się z różnymi problemami, byłby skłonny z ręką na sercu przyznać, że nie ma na świecie drugiej takiej wioski, gdzie można po prostu bez przeszkód istnieć i do tego nie przejmować się zgrzytami wielkiego świata. Dlatego był pewien, że Polly będzie tutaj szczęśliwa, o ile postanowi zostać. Wioska nadawała się idealnie do zamknięcia pewnych rozdziałów i otworzenia innych, całkowicie świeżych. Nie bez przyczyny Kayser chciał wrócić właśnie tu, gdy tylko został oddelegowany na wieczny urlop, ale choć już dawno pozamykał wszystkie sprawy z przeszłości – a tak przynajmniej sądził – do wspomnień mimo wszystko nie wracał, bo miały one na niego bardzo zły wpływ. Jeszcze rok temu miewał ostre napady wizji, szczególnie w nocy i nad ranem, kiedy pogrążał się w głębokim śnie – tracił przy tym mnóstwo energii i wyglądał tak, jakby ktoś przeprowadzał na nim psychiczne tortury. Omijał zatem wszystko, co związane było z jego życiem na misji i krótko po niej. Oczywiście, myśli związane z tamtym okresem przewalały się w jego głowie i potrafił przyznać się do tego, że spędził w Afganistanie lat sześć, aczkolwiek rozdrapywanie tematów sprzed dwóch lat oraz natarczywe przepytywanie, mogło skończyć się napadem nagłej, możliwe że niepohamowanej agresji. A pytanie, które padło z ust Polly niewątpliwie sięgało tamtych tematów – jedną (i główną) z tych rzeczy była służba, której poświęcił ponad dwanaście lat swojego życia. Nie żałował niczego z nią związanego, a gdyby mógł zacząć od nowa, podjąłby się tego wszystkiego raz jeszcze. Do kolejnych, choć nie do końca, rzeczy, należało zaliczyć jego byłą narzeczoną, która znikła tak, jakby była tylko ulotnym snem, zapomnianym na krótko po przebudzeniu. Decyzja kobiety miała ogromny wpływ na dalszą egzystencję Ferrana, a jej skutki wciąż odbijały się w teraźniejszości. Leśniczy odciął się od wszystkiego, co niegdyś dawało mu radość – nie sklejał już modeli samolotów, nie szkicował jak na pierwszym roku wojskowej misji i nie grywał na skrzypcach, jak za czasów szkolnych. Nie był już tym radosnym nastolatkiem, który w okresie dorastania sprzedawał na wiosce ciasteczka, czy zbierał cukierki na Halloween, przebrany za grubego niedźwiadka. Z tamtych czasów pozostały mu tylko fotografie, zakopane gdzieś w odmętach strychu.
    — Do czasu były sensem istnienia... — powiedxiał, odwieszając ścierkę na miejsce, po czym na moment przeniósł spojrzenie na Polly. Nie przeszkadzało mu, że się przyglądała, bo sam także nie pozostawał w kwestii bacznego obserwowania dłużny. — Pracą, ludźmi, domem, sztuką...
    Sięgnął do jednej z szafek, wyciągając słoik z kompotem ze świdośliwy. Chwyciwszy mocniej za dekielek, odkręcił wieko, nie rozlewając przy tym ani kropli. Uzupełnił dwie szklaneczki i podchodząc do stołu, pozostawił jedną tuż obok talerza Polly.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Zawsze piję go tylko do dobrze przygotowanej dziczyzny. Spróbuj — rzekłszy, upił łyk napoju i odwrócił się, podążając w kierunku salonu.
      Świdośliwa była w tych rejonach popularna, jednak przygotowanie kompotu z owoców tego krzewu wymagało większej ilości czasu, niżeli z pospolitych składników. Tego rodzaju kompot był zatem pewnego rodzaju rarytasem, który co swoje musiał najpierw wyleżeć. A Ferran nie miał go zbyt wiele w swojej spiżarni.

      Ferran Kayser

      Usuń
  30. Kącik jego ust z pewnością drgnął lekko, gdy Polly określiła go mianem tajemniczego. Zdawał sobie sprawę, że ludzie niewiele o nim wiedzą, bo sam niewiele chce o sobie mówić, jednak w tej całej pokrętnej zagadkowości nie kryło się nic szczególnego, co mogłoby wyróżniać Ferrana pośród osób tak chorobliwie milczących – facet po przejściach, nie pierwszy, nie jedyny i nie ostatni na tym świecie. Jego historia, mimo że gorzka, trudna i w jakiejś części tragiczna, należała do tych zwykłych, które przewijają się w kartach historii dość często. Nie trudno się domyślić, że los nie był dla niego łaskawy, a przeszłość opiewa w nieprzyjemne, kształtujące osobowość wydarzenia i dobrze wiedział, że Polly była już tego świadoma, a zresztą, w tych trzech krótkich odpowiedziach sam nakierował ją na taki tok myślenia. On był natomiast świadom, że przeszłość dziewczyny także kryła podobne mankamenty – coś poszło nie tak, inaczej nigdy nie znalazłaby się pod jego dachem. Inaczej nigdy nie chciałaby zaczynać od nowa.
    Zniknąwszy za rogiem, zaszył się w swoim świecie, z którego wyszedł dopiero na wieczór. Napotkawszy Polly w salonie, oznajmił plany na kolejne dni, które miały przygotowywać ich powoli do nadchodzącej zimy. Wieczory stawały się bowiem coraz chłodniejsze – rtęć w szklanym termometrze zbliżała się niebezpiecznie do zera, niekiedy delikatnie przekraczając granicę plusów z minusem. Październik zapowiadał się rześki, dlatego przyszedł czas na osłonięcie zasadzonych w tym roku siewek i zabezpieczenie ich przed ostrymi przymrozkami. Kayser musiał uporać się z natomiast z papierologią, którą w tym okresie zawsze obarczało go nadleśnictwo, toteż dużo czasu przesiadywał przy stole z dziesiątką różnych dokumentów. Czasami, gdy Polly pojawiała się w zasięgu jego wzroku, dopytywał ją o stan lasu, a kilkakrotnie wybierali się na wspólny obchód, zaczynając powoli dokarmiać leśną zwierzynę. I nawet, jeśli Kayser wciąż więcej milczał niż mówił, atmosfera wydawała się mniej napięta, niżeli podczas ich pierwszego spotkania w szopie. Współpraca zaczynała im się układać, a dziewczyna coraz lepiej radziła sobie z obowiązkami, jakie prezentował jej Ferran.
    Weekend mieli w stu procentach wolny, dlatego mogli nacieszyć się nim wedle własnego widzimisię. Akurat tej soboty na niebie pojawiło się słońce, dlatego mężczyzna postanowił wykorzystać tę chwilę dobrej pogody, na zaimpregnowanie drewnianych foteli, stojących na werandzie. Jednak za nim dorwał się do pędzla i puszki z impregnatem, musiał odnaleźć je najpierw w czeluściach domu – rozpoczął więc od strychu, bo właśnie tam chował większość tego typu rzeczy. Po leśniczówce niosło się zatem głuche dudnienie, przestawianych na wyższej kondygnacji kartonów, pudeł i skrzyń. W jednym z nich schowane były pamiątki, dlatego Kayser mimowolnie rzucił na nie okiem. W dłonie chwycił najpierw album, którego karty jedynie przekartkował – zawierał on fotografie z dzieciństwa, ale również z jednostki, na których to Ferran się jeszcze uśmiechał. Odłożył go na bok, sięgając po niedużą szkatułkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W niej schowane były pagony i dwa szczególnie ważne odznaczenia, które zdobył podczas służby. Przez chwilę dzierżył je w dłoniach, po czym z krzywą minął pozostawił z boku na starym, nieco połamanym stoliku, a karton z resztą pamiątkowych rupieci przesunął w kąt. Jeszcze chwilę poszperał tak w pudłach, aż w końcu odnalazł ten, gdzie znajdowały się farby, pędzle, kleje i tym podobne rzeczy – do otwarcia potrzebował coś ostrego, dlatego zszedł ze strychu, wędrując następnie na zewnątrz po parę naostrzonych nożyc. Nie widział nigdzie Polly, także nie wiedział czy wróciła, czy znów gdzieś wyszła, choć miał wrażenie że jest gdzieś w pobliżu. Niemniej jednak, zaszył się na moment w szopie, szlifując ostrza nożyczek, coby te lepiej cięły.

      Ferran Kayser

      Usuń
  31. Ostrzenie nożyczek zajęło mu kilkanaście minut, bo chciał naostrzyć je tak dobrze, by większość rzeczy mogły przeciąć bez żadnych przeszkód. Zaraz po tym wrócił do leśniczówki i skierował się na strych, ostrożnie wchodząc po drabince, która także wymagała już generalnego remontu – tym Kayser zajmie się w następnej kolejności, jak tylko zaimpregnuje bujane fotele.
    Przyzwyczaił się już do obecności Polly i zawsze z tyłu głowy miał tę świadomość, że dziewczyna może za moment pojawić się w zasięgu jego wzroku, ale nie sądził, że spotka ją na strychu. Tym bardziej z należącym do niego, otwartym albumem w jej własnych dłoniach. W pierwszej chwili na jego twarzy wymalowała się złość, jednak kilka sekund później, ustąpiła miejsca jedynie powadze, kryjącej się w rysach jego twarzy i błękitnych oczach.
    Odrzuciwszy nożyczki niedbale do jednego z kartonów, dał kilka wolnych kroków w kierunku Polly. Milczał, wlepiając w lico dziewczyny te swoje charakterystyczne, mało przyjemne spojrzenie, a gdy stanął tuż przed nią, równie nieśpiesznie wyciągnął z jej dłoni album. Spojrzał na fotografię, którą chwile temu oglądała Polly, po czym zatrzasnął wolumen ze zdjęciami w jednej dłoni. Nie czuł się najlepiej z myślą, że komukolwiek udało się poznać nawet najmniejszy skraweczek jego przeszłości, jednak nie mógł być zły na dziewczynę, bo... w gruncie rzeczy nie miał ku temu powodów. Być może nie powinna była tego ruszać, wszak album był własnością leśniczego, aczkolwiek leżał niemalże na samym środku, a wyglądał co najmniej tak, jakby przez wieki nikt go nie otwierał. Na rogach ukruszyła się już tekstura, a przez grubą warstwę kurzu, okładki wyraźnie pożółkły – równie dobrze mógł to być jakiś zwykły, stary i jeszcze nie zutylizowany śmieć.
    — Chyba niewiele ma to wspólnego z albumem — powiedział, zaglądając dziewczynie w oczy. Pominął jednak temat pamiątek, bo nie sądził, że ma cokolwiek w tej kwestii do powiedzenia. Polly sama mogła wysnuć odpowiednie wnioski na temat tego, czego zdążyła się z rupieci dowiedzieć. Zdjęcia w mundurze, przy myśliwcach mówiły wystarczająco dużo o tym, co Kayser robił w przeszłości, a informacji o odznaczeniach mogła poszukać w internecie, choć najbliższy komputer znajdował się w sklepie i był do tego wszystkiego na żetony. I nie zawsze zresztą działał.
    Wziął od Polly dokument, po czym prześledził go spojrzeniem, marszcząc przy tym brwi. Czuł się odrobinę zaskoczony tym, co przekazywało mu pismo na kartce papieru, bo chyba tylko oszołom zainteresowałby się kawałkiem ziemi w tych rejonach. Niestety, ten ktoś wybrał cholernie złe miejsce, bo Kayser nie zamierzał nikomu oddawać nawet centymetra lasu, na którym wciąż rosły młode, silne świerki – na litość Boską! Nie było nawet cienia szansy na wycięcie jakichkolwiek drzew! Ta cholerna cywilizacja naprawdę próbowała dotrzeć tutaj drzwiami i oknami.
    Nabrał powietrza w płuca, złożywszy kartkę na kilka części. Nie wyglądał na zadowolonego tym, co przeczytał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Czy Conelly mówił jak szybko powinienem się tym zająć? — Ponownie podniósł wzrok na Polly. Miał dużo pilnych spraw, ale każdą z innym priorytetem, dlatego potrzebował wiedzieć ile ma czasu do odwiedzin Winnipeg, by ułożyć sobie plan na najbliższe dni, a skoro Polly odbierała informację, to może burmistrz powiedział jej do kiedy najpóźniej powinien to załatwić. Chociaż prawdopodobnie i tak będzie musiał udać się dziś do tutejszego ratusza, żeby dowiedzieć się wszystkiego ze szczegółami, a tym bardziej jeśli czasu nie miał zbyt wiele.

      Ferran Kayser

      Usuń
  32. [Powoli odkopuję się z zaległości, więc zgodnie z obietnicą przybywam po wątek. :)
    Znajomość spoza Mount Cartier jak najbardziej wchodzi w grę, myślę tylko, jakby to nam ubarwić. Gdzie wcześniej mieszkała Polly i czym się zajmowała? Może robiła coś szalonego, w czym mogłaby jej pomóc Mysie?
    Dziękuję pięknie!]

    Mysie Ayers

    OdpowiedzUsuń
  33. [Cześć i najmocniej przepraszam za zwłokę! Kurczę, mam ostatnio za dużo na głowie i nie wyrabiam. :/
    Dziękuję za miły komentarz, naprawdę poprawił mi humor. C: Oczywiście, że mam ochotę skrobnąć razem jakiś wątek. Nasze panie dzieli kilka lat, ale nie jest to chyba jakaś przepaść nie do przeskoczenia. Masz jakieś pomysły albo upodobania? :)]

    MAISY HOWE

    OdpowiedzUsuń
  34. Drogę z miasteczka do małej leśniczówki znała już na pamięć. Była to wydeptana dróżka, którą łatwo było dostrzec zwłaszcza wtedy, gdy nie raz odwiedzało się las, a Mina która nieszczególnie pewnie czuła się w miasteczku, gdzie wciąż była obca, wolała spacerować w okolicach pełnej zieleni a nie betonu.
    Mijał już czwarty miesiąc od jej przyjazdu do Mount Cartier. Cicha okolica i styl życia, który większosci szybko się nudził, ją uspokajał. Przeżyła zbyt wiele jak na tak młody wiek i w pewnym momencie bała się wychylić nos z własnego pokoju. Dostała paranoi i depresji, a tutejszy klimat sprawiał, że powoli odzyskiwała utraconą harmonię. Nie była zaczepiana, nie była nagabywana. Nie było tu znajomych, którzy domagali się powrotu "starej" Miny. Nie było rodziny, która choć nie komentowała jej zachowania, patrzyła wymownie z litością i jakoś tak... że lepiej czuła się gdy była daleko od nich.
    Pod stopami szeleściły suche liście, trzeszczały pękające od cięzaru kroków szyszki, zapadał się pod piętami mech, gdy parła do przodu. Dziś nie musiała wykonać żadnych zdjęć dla gazety, po prostu zapach lasu i ta wszędobylska cisza sprawiały, że na prawdę czułą się swobodnie. Choć tzreba pochwalić jej postępy, bo na prawdę rozpoznawała niektórych mieszkańców, a że ci nie byli wścibscy, z niektórymi nawet nawiązała już jakieś luźne, ale jednak ciepłe relacje.
    Ostatnio była w leśniczówce, by sfotografować leśniczego w własnej osobie. I zapytać o drogę do łodych sadzonek, bo nie umiała znaleźć drogi samodzielnie. Ale dziś chciała porwać się na poszukiwanie wrażeń w nieznanym dotąd kierunku, bo głebiej do ciemnego boru do tej pory się nie zaszywała. Wiedziałą tylko tyle, że by dotrzeć do tej części lasu, musi minąć mały domek i iść dalej na zachód. Nie przeczuwała tylko, że dzisiejsza wyprawa to nie będzie zwyczajny spacer i znajdzie o wiele więcej przygód niż mogłaby sobie wymarzyć. Bo nie pomyslała ani o kompasie, ani o zapasie wody, czy jakiejś kanapce na drogę. No i nie przypuszczała nawet, że deszcze z ostatnich dni tak podmyją teren, że stopy łatwo się będą ślizgać po błotnistej ziemi.

    [tak dawno mnie tu nie było, że zapomniałam jaki cudny watek się zapowiada z tym dołem i utknięciem w lesie :D ]

    OdpowiedzUsuń
  35. Uśmiech, choć rzadko, to jednak gościł na na ferranowej twarzy, aczkolwiek nie każdy potrafił sprawić, by jego wargi drgnęły ku górze i wygięły się w radosną podkówkę. Nie chodziło tu o głupie żarty, bo te potrafiły go tylko zażenować – tajny składnik wzbudzający w mężczyźnie iskierki radości znajdował się bowiem w osobowości drugiego człowieka. Niektórzy rozmówcy potrafili być tak specyficzni, że aż trudno było się obejść bez ciągłego uśmiechu, ale Kayser długo nie miał już okazji poczuć tego charakterystycznego bólu w policzkach, powstającego wskutek ciągłego używania ich mięśni. A pomimo, że w towarzystwie Polly uśmiech nie widniał na jego twarzy, to dziewczyna kilkakrotnie wskrzesiła w nim te emocje, odpowiadające za ukazujący się na licu płomyk radości.
    Teraz nie miał jednak powodów, by cieszyć się jak szczerbaty na suchary, bo papier, który dzierżył w dłoniach wołał jedynie o pomstę do nieba. I pomyśleć, że jakiś zwykły czarny tusz, zlewający się w zgrabne literki, potrafił zniszczyć człowiekowi humor do końca dnia. Nie chodziło już o sam fakt, że Ferran będzie zmuszony pójść do tutejszego urzędu, ale o to, że tekst listu wskazywał prawdopodobnie na wyjazd – adresowała go firma deweloperska z Winnipeg, a biorąc pod uwagę szybkość tutejszej poczty, z pewnością bardziej opłacało się polecieć tam osobiście i poukładać pewne sprawy tak, jak stać powinny. Jednak na tę chwilę, póki nie usłyszał niczego o wyjeździe, nie zamierzał zaprzątać sobie nim głowy.
    — Może kiedyś będziesz miała okazję — rzekł co do uśmiechu, o którym wspomniała kilkanaście sekund temu. Wyraz jego twarzy nie wskazywał na to, by ta okazja miała pojawić się właśnie teraz, a wręcz przeciwnie – teraz to miał ochotę posłać na Winnipeg celną rakietę samonaprowadzającą. — I nie stało się nic złego. Jeszcze.
    Nie mógł przecież zapeszać – nikt nie wiedział, co stanie się w Winnipeg, albo w urzędzie.
    Trzymany w dłoni album wrzucił do odpowiedniego kartonu. Chwile później schylił się po nożyczki, którymi przeciął tekturę pudła, i wyciągnął z niego puszkę z impregnatem oraz dwa pędzle. Chciał sobie wszystko przygotować do pracy, a zakładał, że pobyt u burmistrza zajmie mu tylko chwilę.
    Prostując plecy, zerknął jeszcze w stronę Polly.
    — Zaraz się przejdę do burmistrza. Gdyby ktoś przyjechał podpytać o kupno drewna, odeślij go z kwitkiem, albo każ przyjechać za kilka dni — poprosił dziewczynę na swój sposób, kierując się tym samym ku drabince, prowadzącej na niższą kondygnację. Nie wiedział jak długo zagrzeje burmistrzowy fotel, a i nie miał już dziś chęci użerać się z klientelą i różnej maści negocjacjami, dlatego wolał aby nikt nie zawracał mu tego dnia, i wieczoru, głowy.
    Zniknąwszy pod podłogą, pozostawił manatki na werandzie, po czym założywszy na siebie coś nieco bardziej stosownego, niż robocze ciuchy, postanowił załatwić sprawy u burmistrza. Miał tylko nadzieję, że usłyszy same dobre rzeczy, a jego pobyt w gabinecie Conelly'a nie potrwa za długo. W gruncie rzeczy wiedział, że idzie tam tylko po to, by potwierdzić swe podejrzenia.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  36. Wizyta u burmistrza trwała dłużej, niż początkowo zakładał, ale musiał dowiedzieć się wszystkiego, jeśli chciał zapobiec wycince tutejszych drzew na rzecz jakiegoś bzdurnego marketu z czerwoną biedronką w szyldzie. Możliwe, że gdyby nie chodziło o lasy, którymi on się zajmował i o część ziemi, która należała do niego, puściłby sprawę marketu mimo uszu – choć na samą obecność takiego wynalazku w tych rejonach kręciłby nosem – jednak w tej chwili sprawa dotyczyła jego osoby w jakichś dziewięćdziesięciu procentach. Musiał więc temu zapobiec dla dobra samego siebie, dla dobra lasu i... tak – i dla dobra innych ludzi, którzy mieszkali w Mount Cartier od pokoleń.
    Wrócił jednak poddenerwowany, bo wizja wyjazdu do Winnipeg okazała się prawdą, i co gorsza – musiała odbyć się już na dniach, jako że czas gonił, a deweloper zacięcie ostrzył siekiery, gotów do zniszczenia najpiękniejszych terenów Kanady. Na litość Boską! Już na samą myśl o wielkim mieście Kayser cały się gotował, choć dobrze wiedział, że inne wyjście z tej sytuacji po prostu nie istnieje. Przekroczywszy próg leśniczówki, od razu zabrał się za impregnowanie foteli na werandzie, coby dać ujście dla rozpierających go w środku emocji, zatem z Polly widział się ledwie przez chwilę, bo zaraz zajął się sobą. I na czas renowacji ogrodowych mebli właściwie zniknął, zaszywając się w swoim świecie, choć gdy Polly wracała w oddali ze spaceru, na moment przeniósł wtedy swoją uwagę na nią, krótko się dziewczynie przyglądając.
    A wieczór spędzał w salonie, przy butelce bursztynowego rumu, który działał wyjątkowo odprężająco. Prawdę powiedziawszy, Ferran nie był zalany w trupa, ale biorąc pod uwagę ilość płynu jaką w siebie wlał, powoli zaczynał odczuwać lekkie rozluźnienie. Dlatego aktualnie nieśpiesznie sączył sobie alkohol, wygodnie ułożony na salonowej kanapie, stojącej naprzeciwko rozpalonego w kominku ognia. Na zewnątrz było już chłodniej; powoli dało się odczuć nadchodzącą zimę, wszak momentami temperatura sięgała czwartej kreseczki poniżej zera, a i prószył już nawet pierwszy śnieg.
    Kroki dziewczyny słyszał już w przedpokoju, ale spojrzenie przeniósł na nią dopiero wtedy, gdy usłyszał padające z jej ust słowa, które sugerowały, że może warto by się ot tak wygadać. W kącikach jego ust pojawiło się na chwilę widmo komicznego uśmiechu, jakby Polly zaproponowała coś cholernie dziwnego i niemoralnego.
    — Mówiąc „komuś”, masz na myśli siebie — zauważył, symbolicznie unosząc brew, acz żadnej odpowiedzi nie oczekiwał. Przecież wokół nie było nikogo innego, komu miałby możliwość wygadania się, o ile w ogóle by chciał, a to było raczej nieprawdopodobne. Tak, jak Polly sama przyznała – to nie w jego stylu, ale informowanie jej o wyjeździe nie miało nic wspólnego z wyżalaniem się.
    — Napijesz się czegoś, Polly? — Zapytawszy, zmienił pozycje na siedzącą, by w razie zgody móc ruszyć od razu po jakieś szkło dla dziewczyny. Nie wyglądała na taką, która lubi alkohol, ale nie szkodziło przecież zapytać. — Jest rum, nalewka, jakieś whisky...
    Może właśnie nadarzyła się okazja, by mogli porozmawiać? Bo od ich ostatniej pogawędki przy obiedzie, nie nadarzyła się jeszcze chyba szansa na to, by ponownie mieli możliwość wymienienia między sobą kilku zdań, i możliwe że nawet więcej niż sześciu, tak jak poprzednio. Choć do picia alkoholu panny namawiać nie zamierzał.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  37. No tak, mógł przecież zwierzyć się roślinom – tylko głupek by na to nie wpadł! Możliwe, że dziadek Polly był szurnięty w inną stronę, niż Ferran, ale leśniczy, pomimo obcowania z florą i fauną, nie doszedł jeszcze do takiego etapu, w którym nauczyłby się – i miał potrzebę – z nimi pogaworzyć. Już prędzej byłby skłonny gadać sam do siebie, niż do źdźbła trawy, czy łodygi sterczącej w doniczce. Ot, był wybredny i jeśli rozmawiał, to tylko z tym, kto wydawał mu się w jakimś stopniu ciekawy, i kto faktycznie mógł mieć coś sensownego do przekazania lub opowiedzenia.
    Gdy z ust Polly padła zgoda na alkohol, wstał na moment by sięgnąć dwie szklaneczki. Jedną z postawił na stoliku przed kobietą i bez słowa uzupełnił szkło płynnym złotem, po czym usiadł na kanapie i stuknął swoją szklanką w szklankę Polly, jakby w akcie niemego toastu. Upił w miarę subtelny łyk, a za chwilę oparł się wygodnie o oparcie kanapy i skrzyżował ręce na wysokości klatki piersiowej, spojrzenie wciąż utrzymując na linii wzroku dziewczyny, a właściwie na jej twarzy, którą obserwował w sposób zauważalnie baczny. I nie po to, by zobaczyć czy skrzywi się w związku ze smakiem rumu, bo był niemalże pewien, że tak się stanie, jako że czysty rum nie był na pierwszy raz zbyt łatwy do przełknięcia. Na szczęście, Kayser miał pod łapą jakiś napój, dlatego bez zbędnych pytań sięgnął go zza kanapy i postawił na stoliku, obok drugiej szklanki. Nie musiała z niej korzystać, mogła zrobić sobie po prostu drinka.
    Ponownie splótł ręce na torsie.
    — Zatem, jeśli już mowa o zwierzeniach... W najbliższy poniedziałek wyjeżdżam do przeklętego Winnipeg na jeden dzień, mam nadzieję, albo na dwa maksymalnie — oznajmił, przechylając głowę lekko w bok. — Myślałem, że może obejdzie się bez tego, ale burmistrz uświadomił mnie, że jednak nie, tak więc na chwilę pozostawię leśniczówkę w Twoich dłoniach.
    Nie wiedzieć czemu, odczekał chwilę, coby zanotować sobie jej reakcję na te słowa i fakt, że cały leśny biznes będzie spoczywał przez moment na jej barkach. Sądził, że przez ten okres, podczas którego zamieszkiwała piętro leśniczówki, zdążyła pozyskać odpowiednią wiedzę, a przecież dziś Ferran nawet zalecił, by odprawiała ludzi z kwitkiem, pod jego nieobecność.
    — Wierzę, że zastanę ją bez zmian — kącik jego ust drgnął lekko, jakby w nieco junackim pół-uśmiechu. Ale tego był już po prostu pewien.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  38. [Spoko, nie musisz przepraszać ^^]

    Dziewczyna ponownie się zaśmiała.
    - O nie, nie, teraz wybiłaś mnie z rytmu, ewentualnie jak dołączysz to mogę się zastanowić – kontynuowała wygłupy. W sumie Polly była pierwszą osobą, którą tutaj spotkała i wydała jej się równie oderwana od rzeczywistości co ona sama. Nie żeby uważała to za złe. Jeszcze kilku znajomych, a Ri sama przedstawiałaby się jako „ta infantylna”. W wyobraźni również zobaczyła jak obie paradują na barze, jak na nim zrucają buty i udają śpiew wydobywający się z sprzętu grającego. Coś na wzór musicalu. Zaśmiała się raz jeszcze. Tak, bujne wizje miewała bardzo często.
    Na pytanie dziewczyny uśmiechnęła się tajemniczo.
    - Wiesz, po prostu mam wrażenie, że urodziłam się nie tam gdzie powinnam. Od zawsze marzyłam o naturze, to o posiadaniu własnej stadniny, później zeszło na posiadanie konia. Wyobrażałam sobie jak pomagam w trudnym porodzie klaczy i w nagrodę urodzone źrebię zostaje podarowane mi, oczywiście kiedy już nie będzie potrzebowało matki – przyznała, jakoś tak dopadło ją to wspomnienie. Zaraz jednak wróciła na ziemię. – Ostatecznie moje marzenia zatrzymały się na ślicznym domku w górach, w lesie, z kominkiem i zapachem palonego drewna roznoszącego się po salonie. Na poznaniu kogoś, kto zaakceptuje mnie taką jaka jestem, kogoś kto da mi wsparcie. Na ślubie i minimum trójce dzieci – powiedziała z szerokim uśmiechem i westchnęła rozmarzona. Zaraz jednak zaśmiała się lekko. – Ale daję czas tym marzeniom, jak już je spełnię to pomyśle o koniu i małym stadku psów – zakończyła, nadal z uśmiechem na ustach. Słysząc natomiast odpowiedz dziewczyny obróciła lekko głowę na bok i zmrużyła oczy zaciekawiona.
    - Przyszłością? Czyżbym trafiła na bratnią duszę, której to ktoś chciał ustalić bieg życia? – zapytała z przekąsem w głosie. W prawdzie „ustalanie” w jej przypadku dotyczyło tylko spraw zawodowych, ale było równie irytujące co wpieprzanie się w życie prywatne.

    Audrina Nerey

    OdpowiedzUsuń
  39. [Trochę ciężko mi się myśli, zwłaszcza bez tych kilku konkretnych informacji o Polly, ale chyba coś mam. Skoro mąż Hyde był taki poukładany i tak kochał wizję P. Jako idealnej pani domu mógł nie aprobować jej przelotne znajomości z Mysie. Dla przykładu dziewczyny mogły wpaść na siebie któregoś razu na mieście zupełnie przypadkowo i w ten sposób się poznać... Ayers jako człowiek na obczyźnie potrzebowała noclegu, więc Polly jako dobra dusza przygarnęła ją na jedną noc na kanapę w salonie. Od słowa do słowa wyszło, że obie znają Mount Cartier, a przez opowieść Mysie o tym, jak to się mieścina przez lata nie zmieniła, nie wiem, Polly zapomniała ugotować obiadu albo cokolwiek. Jako że moja panna jest swobodna i ma zwyczaj mówić to, co myśli i robić to, co chce, nie przypadła mężowi do gustu i sabotował każde ich kolejne spotkanie, twierdząc, że Mysie sprowadza Polly na złą drogę, bo przecież... nie wiem, mam w głowie wizję nocnego zakradania się do zoo zakończonego nocą w areszcie, ale nie wiem, czy Polly byłaby chętna na taki dreszczyk emocji. W każdym razie nie zdążyły się jakoś mocno zakumplować jeszcze, ale przez wzgląd na męża Polly postanowiła urwać znajomość, niedługo potem Mysie wyjechała z miasta i jakoś tak wszystko rozeszło się po kościach. Czy dla Ciebie ma to jakikolwiek sens?]

    Mysie Ayers

    OdpowiedzUsuń
  40. Mina była raczej skromną osobą, wycofaną i cichą. Obecna Mina, bo było wiele osób, które mogły opisać ją zupełnie inaczej. Ona sama doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak bardzo zmieniły ją pewne wydarzenia i jak wiele osób tęskni za jej roześmianą twarzą, za gadulstwem i energią, jaką wokół siebie rozsiewała. Sama jednak nie tęskniła. Był moment, gdy nie chciała się z nikim widzieć i nawet odcięła się od rodziny. Bolał ją ten smutny wzrok, który otrzymywała, to współczucie, które później zmieniły swój charakter w żal i pretensje. Bo dla innych, Mina zbyt długo trwała przy tej zmianie, za długo była cieniem samej siebie. Po kilku tygodniach wszyscy zaczęli wręcz się domagać, by znów była tą samą dziewczyną, co przed napaścią, by wróciła do pracy, by znów imprezowała w klubach i po prostu żyła pełnią życia według standardów, które przestały jej odpowiadać. Stąd to zaszycie się w malutkim Mount Cartier. Stąd wziął się pomysł na spróbowanie swych sił w fotografii. Stąd ucieczka na koniec świata w strony, z których więcej ludzi chce uciec, nić przybyć.
    Powitało ją tu zimno, wietrzysko i pustka na ulicach. Mieszkała tu tak mała liczba mieszkańców, że przez pierwsze tygodnie miała wrażenie, jakby zamieszkała w miejscu widmo. Dopiero z czasem nauczyła się dostrzegać te same twarzy w przybrzeżnej stacji paliw, samotnie wędrujące sylwetki na tle lasu i wychwytywać po prostu dźwięki życia codziennego wokół. Po prostu wszyscy tu żyli tak spokojnie, że nie było gwaru i nikt na siebie nie zwracał niepotrzebnej uwagi. Bardzo jej się to podobało, właśnie tego potrzebowała. Spokoju i ciszy, które pozwolą jej odzyskać równowagę.
    Przywykła raczej do tego, że większość czasu przebywa sama. Sama spaceruje po lesie. Sama siedzi w zajeździe. Sama pracuje nad fotografiami przy odsuniętym boksie w redakcji w Churchill. Sama jada posiłki. Ogólnie, spotykała się z ludźmi, gdy wymagałą tego od niej praca. I zawsze gdy pojawiał się ktoś znikąd, była zaskoczona i lekko wystraszona. Tak jak teraz.
    O mało co, nie poślizgnełaby się na błocie i tylko mocny chwyt jednej z gałęzi, pomógł jej zachować równowagę. Sapnęła cicho, z ulgą przyjmując to, ze utknęła zbicia tyłka o ziemię i podniosła wzrok, rozglądając się za głosem. Zamrugała zbita z tropu. Leśniczego znała i to jego najszybciej spodziewałaby się spotkać tu i teraz, a nie... młodą dziewczynę. Bo jej samej wcale nie wydawało się dziwnym, że ona - także młoda i także płci pięknej, sama pałęta się wokoło.
    - Nie... - zapewniła niepewnie i pokręciła głową. - Wszystko w porządku - zapewniła dla pewności. - Spaceruję, podziwiam - podniosła aparat, by tamta zobaczyła, że jest tu rekreacyjnie, dla własnej przyjemności.

    [ale zardzewiałam :( ]

    OdpowiedzUsuń