Jack "Grizzly" Rogers
W swoim własnym domu (który postawiłeś przecież z myślą o rodzinie) bywałeś tylko gościem. Nigdy nie brakowało Ci miękkiego materaca, pachnącej pościeli czy porannej kawy z cygarem do smaku. Nie tęskniłeś do znajomych czterech ścian, ogrodu starannie pięlęgnowanego dłońmi ukochanej, czy promieni słońca grzejących deski na tarasie, gdzie omal nie przyszła na świat Wasza jedyna córka. Mimo to wracałeś, zawsze, bo wiedziałeś, że dom to nie szeroko rozumiane pojęcie dóbr materialnych, a przynajmniej nie dla Ciebie. Twoim domem była Ona - jej uśmiech, tak dotkliwie prawdziwy i przepełniony dobrocią, że jego obraz nie pozwalał Ci zapomnieć o byciu człowiekiem. Ona, jej ramiona, a potem One, tak czyste, nieskażone brudem tego świata, że czułeś się niemal niegodzien ich miłości; zupełnie jakbyś był w stanie potępić je ulotnym muśnięciem dłoni. Nienawidziłeś tego, z jakim uwielbieniem patrzyły na Ciebie ich oczy - identyczne, w barwach letniego nieba i czułeś jak tężeją Ci ramiona, kiedy mała Lily z dumą powtarzała koleżankom słowa matki: tatuś to bohater.
Zakładałeś, że to Ty odejdziesz. To Ciebie miała zabić kula, jednak kiedy wylądowałeś w St. Cloud, nie ujrzałeś Jej twarzy. Na lotnisku zostałeś powitany przez rodzonego brata, trzymającego łapkę Lilianne w swojej ciężkiej dłoni i już wtedy coś solidnie łupnęło Cię w żołądek. Niepokój, który żywym ogniem rozlał się po każdej, najmniejszej komórce Twojego ciała, gdy tylko zostaliście sam na sam. Wtedy po raz pierwszy i ostatni ugięły się pod Tobą kolana.
To jej bestialsko odebrano życie, nie Tobie. To jej krew splamiła ziemię, nie Twoja. Wreszcie pojąłeś, że na świecie nie istnieje pojęcie sprawiedliwości, o którą rzekomo, między innymi, walczyłeś. Pozbawiony Jej ciepła przestałeś być człowiekiem, na chwilę, bowiem otrzeźwiło Cię kilkuletnie dziecko. Nigdy nie zapomnisz dnia, w którym własna córka, nie skończywszy jeszcze lat pięciu, zapytała "Tatusiu, dlaczego płaczesz", a Ty, tak piekielnie słaby i upojony alkoholem, odpowiedziałeś "Bo jej już nie ma". Nie spodziewałeś się, że ten złotowłosy aniołek okaże się mądrzejszy od Ciebie, otrze Ci łzy z twarzy, po czym dotykając Twojej piersi powie "Mamusia zawsze mówiła, że wszyscy mieszkamy w swoich serduszkach nawet kiedy jesteśmy daleko." Wciąż nie wiesz, jakim cudem udało Ci pohamować łzy, kiedy wciągnąłeś małą na kolano, całując jej drobne rączki. Pamiętasz za to, jak cholernie wstydziłeś się sam przed sobą, że to ona okazała się być Twoją podporą, a nie Ty jej, tak jak zawsze Ci się wydawało. Wziąłeś się w garść, musiałeś, dla Nich.
Jesteś zatem człowiekiem, aczkolwiek zgoła innym. Daleko Ci do osoby, którą niegdyś byłeś. Wycofałeś się ze służby i zdałeś mundur. Przeprowadziłeś się z córką na Alaskę, a grób żony w St. Cloud odwiedzasz dwa razy w roku i mimo, że od jej śmierci minęły już trzy lata, wciąż uczysz się bycia ojcem dziecka, które przed jej śmiercią trzymałeś w ramionach tyle razy, że mógłbyś zliczyć je na palcach dwóch dłoni. Masz wrażenie, że nowego i starego Ciebie łączą tylko dwie rzeczy - ojcostwo i bezbłędna zdolność zabijania. Zostałeś więc myśliwym, ba, szczególną frajdę sprawia Ci tropienie i zażynanie niedźwiedzi, bo tylko w tym widzisz wyzwanie. Stąd też Twój miasteczkowy przydomek, aczkolwiek córka zwraca się do Ciebie pieszczotliwie - Bear.
Może dlatego, że tak jak ta skóra z niedźwiedzia, każdego wieczora leżysz rozciągnięty przed kominkiem, tuląc do siebie ją i dwa wierne psy husky, które towarzyszą Wam już od pierwszych dni w Mount Cartier.
Zakładałeś, że to Ty odejdziesz. To Ciebie miała zabić kula, jednak kiedy wylądowałeś w St. Cloud, nie ujrzałeś Jej twarzy. Na lotnisku zostałeś powitany przez rodzonego brata, trzymającego łapkę Lilianne w swojej ciężkiej dłoni i już wtedy coś solidnie łupnęło Cię w żołądek. Niepokój, który żywym ogniem rozlał się po każdej, najmniejszej komórce Twojego ciała, gdy tylko zostaliście sam na sam. Wtedy po raz pierwszy i ostatni ugięły się pod Tobą kolana.
To jej bestialsko odebrano życie, nie Tobie. To jej krew splamiła ziemię, nie Twoja. Wreszcie pojąłeś, że na świecie nie istnieje pojęcie sprawiedliwości, o którą rzekomo, między innymi, walczyłeś. Pozbawiony Jej ciepła przestałeś być człowiekiem, na chwilę, bowiem otrzeźwiło Cię kilkuletnie dziecko. Nigdy nie zapomnisz dnia, w którym własna córka, nie skończywszy jeszcze lat pięciu, zapytała "Tatusiu, dlaczego płaczesz", a Ty, tak piekielnie słaby i upojony alkoholem, odpowiedziałeś "Bo jej już nie ma". Nie spodziewałeś się, że ten złotowłosy aniołek okaże się mądrzejszy od Ciebie, otrze Ci łzy z twarzy, po czym dotykając Twojej piersi powie "Mamusia zawsze mówiła, że wszyscy mieszkamy w swoich serduszkach nawet kiedy jesteśmy daleko." Wciąż nie wiesz, jakim cudem udało Ci pohamować łzy, kiedy wciągnąłeś małą na kolano, całując jej drobne rączki. Pamiętasz za to, jak cholernie wstydziłeś się sam przed sobą, że to ona okazała się być Twoją podporą, a nie Ty jej, tak jak zawsze Ci się wydawało. Wziąłeś się w garść, musiałeś, dla Nich.
Jesteś zatem człowiekiem, aczkolwiek zgoła innym. Daleko Ci do osoby, którą niegdyś byłeś. Wycofałeś się ze służby i zdałeś mundur. Przeprowadziłeś się z córką na Alaskę, a grób żony w St. Cloud odwiedzasz dwa razy w roku i mimo, że od jej śmierci minęły już trzy lata, wciąż uczysz się bycia ojcem dziecka, które przed jej śmiercią trzymałeś w ramionach tyle razy, że mógłbyś zliczyć je na palcach dwóch dłoni. Masz wrażenie, że nowego i starego Ciebie łączą tylko dwie rzeczy - ojcostwo i bezbłędna zdolność zabijania. Zostałeś więc myśliwym, ba, szczególną frajdę sprawia Ci tropienie i zażynanie niedźwiedzi, bo tylko w tym widzisz wyzwanie. Stąd też Twój miasteczkowy przydomek, aczkolwiek córka zwraca się do Ciebie pieszczotliwie - Bear.
Może dlatego, że tak jak ta skóra z niedźwiedzia, każdego wieczora leżysz rozciągnięty przed kominkiem, tuląc do siebie ją i dwa wierne psy husky, które towarzyszą Wam już od pierwszych dni w Mount Cartier.
POWIĄZANIA (in progress...)
Jedyne co chyba wypada mi powiedzieć, to że męskie imiona zaczynające się na J są chyba przeklęte. Jack nie miał lekko w tej swojej miłości, ale tak to już bywa, że największe nieszczęścia na postaci spadają właśnie ze strony tych najsilniejszych uczuć. Całe szczęście, że po ukochanej żonie została mu chociaż córka, która jak nic będzie kiedyś kopią mamy z takim samym spojrzeniem! Aleee... pomijając małą, to z niego Pan Odważny jest skoro tak chętnie wychodzi na spotkania niedźwiadkom. Oby tylko nie narażał się za bardzo, bo kto się zajmie dzieckiem po jego śmierci — musi myśleć też o małej. :P
OdpowiedzUsuńMiałaś rację, że Jensen będzie się sam bronił w karcie. Pasuje on tutaj idealnie i na pewno nie kojarzy się z tymi zabawnymi gifami podsyłanymi na sb. Niech się dobrze prowadzi i nie da zabić pod tonami śniegu (i ciężkich łap prawdziwego Grizzly'ego) ;)
Vivian Amondhall
Wiesz, ja to tak zapomniałam na chwilę, że tam Jensen miał być i z opóźnieniem półgodzinnym wpisałam go do odpowiedniej zakładki, więc no. :D Trochę mi w tej chwili szkoda Lilianne, bo wystarczy chwila nieuwagi, żeby straciła też drugiego rodzica... Naprawdę po tych wszystkich bitwach dałby sobie spokój i strzelał co najwyżej do... wiewiórek? Ale w sumie szkoda. To może skunksy? Ech, mnie tam szkoda nawet tego biednego grizzly'ego, więc może to przemilczmy. :D
OdpowiedzUsuńUff, dobrze że o niej mało, bo tak miało być. A na ewentualne pisanie to można się umówić, ale szczegóły jutro/pojutrze, bo dzisiaj już jest na to dla mnie za późno, zdecydowanie. ;)
Vivian
[Hej, hej! No, no, no niech się tak nie zapędza z zabijaniem niedźwiedzi (zwłaszcza czarnych), bo polowanie na nie w stanie Manitoba przy nęciskach jest zabronione ;) (przynajmniej było jak czytałam :D)
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się w sposób jaki została opisana historia Jacka choć jest naprawdę bardzo smutna, a zwłaszcza fragment, że to mała Lilianne okazała się wsparciem dla taty w tych trudnych chwilach. Mam jednak nadzieję, że życie jeszcze pokaże mu, że może być dobrze i ma dla kogo się starać :)
Mam nadzieję, że będzie ci się super pisać i jakby co zapraszam do Paula. I nie martw się, on nie jest decyzyjny by sprawdzać czy Jack ma wykupiony dany odstrzał i dobrze wyrobioną kartę łowiecką hihi :D
Nie daj się zabić pod tonami śniegu i duużo wątków!]
Paul
O rany, scena z Lilianne i ojcem jest wręcz rozczulająca. Mała od razu budzi sympatię. Zresztą nie mniejszą niż jej ojciec, bo już z chwilą, gdy uronił łzy, zyskał moją uwagę i pełną akceptację. Chwalę za pomysł, bo wizja wojskowego z wrażliwym na stratę sercem mnie absolutnie ujmuje, a poza tym nie jest to wcale taki oczywisty scenariusz. Podoba mi się też styl KP, bo szybko się ją czytało. Na koniec witam na Mount Cartier i niech mu się powodzi. W miłości również, pomimo tego, że pewnie trudno będzie mu przeboleć śmierć żony i przejść po tym do porządku dziennego.
OdpowiedzUsuńScott Finlay & Andrew O'Dwyer
[ Witam! Mogłabym chwalić Twoją Kartę, bo jest świetnie skonstruowana i - przede wszystkim - bardzo dobrze napisana, ale prawda jest taka, że pierwszym co mnie tutaj przyciągnęło był wizerunek Jensena. Nie miej mi tego za złe, bo historię Jack'a łatwo mi się czytało i jest niezaprzeczalnie ciekawą postacią, ale kocham Ackles'a całym serduszkiem i po prostu nie byłabym w stanie przejść obok takiego mieszkańca obojętnie, Aurora zresztą też nie (ale shhh, nikt nie musi o tym wiedzieć xd). Żeby tego było mało, na twój nick składa się moja szczęśliwa liczba, którą na dodatek stale noszę na szyi... ;)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że wytrwasz z nami, a Rogers z córeczką łatwo się zadomowią, bo szkoda by było, gdyby przepadli bez wieści. Jeśli będziesz miała ochotę na jakiś wątek to śmiało daj znać, bo chyba najwyższa pora, abym rozruszała pannę Walker i wpakowała ją w jakieś kłopoty.
Życzę weny i wielu udanych wątków! ]
Aurora Walker
[Cześć! Mamy tutaj między naszymi małe, a w zasadze to dość spore, życiowe powiązanie, dlatego od razu zapraszam na wątek, choć jestem kiepska w wymyślaniu, ale wspólnymi siłami damy radę :D Życzę Ci masy udanych wątków, dobrej zabawy oraz niekończących się pokładów weny :) Zostań z nami jak najdłużej!]
OdpowiedzUsuńJake Riley
[Ackles ^^ Muzyka dobrana idealnie, słucham tej piosenki już chyba z dwadzieścia minut. To czytało się tak lekko i płynie, bajka. Jest mi go szkoda jak każdego samotnego tatusia. Normalnie zakręciła mi się łezka w oku. Życzę mu wytrwałości, szczęścia i spokoju ducha, a Tobie wielu wspaniałych wątków!]
OdpowiedzUsuńKat
[Kurdę, codziennie zaglądam pod kartę Jacka, wierząc że znajdę jakiś punkt zaczepienia, ale cały czas mi go brakuje. Nie jestem najlepsza w relacjach od zera, a patrząc na to, że on spoza miasta, a jej ostatnie prawie 10 lat nie było to nie wiem co można z tego wszystkiego urodzić... Już chyba z Leah poszłoby łatwiej niż z nim, ech. Brakuje mi logicznego pomysłu ;(]
OdpowiedzUsuńVivian
Łapą w śnieg, nogą w zaspę... jakkolwiek by to nie wyglądało, gratulujemy bohaterskiej postawy na torze. Córka cała, ojciec cały, więc chyba nie było tak źle, prawda? Wprawdzie nie dotarli do mety z innymi, ale za to załapali się na gorące kakao! Oby spotkań z tak ciepłymi kubkami, ludźmi czy sytuacjami jak najwięcej. Dziękujemy za uczestnictwo w wydarzeniu i liczymy na Ciebie w następnym, walentynkowym!
OdpowiedzUsuń[Coś tam możemy dla nich wykombinować, choć z konkretnym pomysłem to się mogę pojawić w weekend, bo teraz już nie myślę :D]
OdpowiedzUsuńTilia Marchand
Niespodzianka, niespodzianka! Jesteś z nami już trzy miesiące, z czego ogromnie się cieszymy i dlatego pod Twoją kartę wędruje ikonka z domkami.
OdpowiedzUsuńA ja tak przy okazji powiem, że zdjęcie główne się nie wgrywa, a ja chociaż próbowałam, to nie chciałam Ci tam za bardzo kombinować. Mam wrażenie, że to wina hostingu zdjęcia, więc może warto spróbować z inną stronką. :)
[A dziękuję. Bądź co bądź w takim razie dobrze mi wyszła; miała sprawiać specyficzne wrażenie, nie do końca miłe. :D
OdpowiedzUsuńUznałam, że Jack się nadaje, więc po wątek wpadam z wielką chęcią!]
Mia Harnsberger
[Cześć! Widzę Acklesa na wizerunku i jako dumna fanka SPN nie mogę odmówić sobie powitania i chęci wątku. To jak, piszesz się? (: Szukam starszego kolegi dla mojego Leviego, który poniekąd zastępowałby jego ojca. Wiesz, dawał życiowe rady itd.]
OdpowiedzUsuńLevi
[ Właściwie nie do końca to przemyślałam i teraz dochodzę do wniosku, że jedno kocię to za mało, powinny być we dwoje, żeby miały się z kim bawić, gdy Sovay naucza w Churchill. ;D
OdpowiedzUsuńBiedny, biedny Jack, chociaż tragiczność jego historii pewnie nie jest w Mount Cartier czymś niespotykanym – tutaj chyba wielu ludzi zostało doświadczonych przez los. Co oczywiście nie umniejsza cierpieniu jednostki. Ale jakoś radzić sobie trzeba. Przy okazji – cudowną piosenkę zalinkowałaś!
Brat Sovay, starszy od niej o jakieś jedenaście lat, zginął w Afganistanie. Można by to jakoś przy okazji wątku wykorzystać – albo i nie, jak wolisz. Podejrzewam, że okazji do zetknięcia naszych okazji i tak może być sporo. ]
Sovay Biville
[Witam! Chodzę i szukam wątków i zastanawiam się - czy uroczy pan myśliwy da się porwać do wątku? Podejrzewam, że pewnie nie raz zawitał u Wendy z Lilianne, a Wendy ma z dziećmi niezły kontakt.]
OdpowiedzUsuńWendy
[Jasne, ze jestem temu na "tak"! Jeszcze ten wizerunek. Mój Boże! .... czuje, ze zostałam kupiona. xD A masz jakiś pomysł coś tego?]
OdpowiedzUsuńNoemi Shepherd
[A możliwe; może jednak się jakoś uda Sissy i mi dogadać z resztą. :D Jestem jak najbardziej za! Saskia jest, co prawda, płochliwym dzieckiem, aczkolwiek kiedy komuś zaufa, to zdarza jej się kleić do ludzi. :D]
OdpowiedzUsuńSaskia Wittenberg
[ Dziękuję bardzo za tak ciepłe przywitanie :D Mail już poszedł wiec z niecierpliwością czekam na pomysł! ]
OdpowiedzUsuńSophie Brown