A kiedy śnieg przestanie prószyć, to Monty na spacer ruszy.

Blog zawieszony

Po przeprowadzeniu ankiety większością głosów wygrała opcja zawieszenia bloga. Oznacza to, że autorzy mają możliwość dalszej gry i zapisów, ale administracja — za wyjątkiem wysyłania zaproszeń i wpisywania do listy bohaterów — nie będzie angażować się w życie bloga. Z tego samego powodu zakładka Organizacyjnie na czas zawieszenia bloga zostaje usunięta. Raz jeszcze dziękujemy za Waszą obecność i życzymy Wam wszystkiego, co najlepsze.

nie istnieję & latessa

Kalendarz

16/02/14 Otwarcie
16/02/14 Nowy mod
22/02/14 Wydarzenie: Burza Śnieżna – link
24/02/14 Odejście moda
26/02/14 Nowy mod
19/04/14 Wydarzenie: Mecz Hokeja – link
02/07/14 Nowy szablon
07/07/14 Wydarzenie: Kto zabił? – link
20/07/14 Odejście moda
23/07/14 Nowy mod
29/08/14 Zamknięcie
24/12/15 Reaktywacja
25/12/15 Nowy admin
28/12/15 Wydarzenie: Kolacja wigilijna – link
29/06/15 Nowy nagłówek
09/10/16 Wydarzenie: Deszcz i wichura - link
28/11/16 Nowy nagłówek
10/12/16 Wydarzenie: Uratuj święta! - link
04/01/17 Wydarzenie: Psi zaprzęg - link
28/01/17 Wydarzenie: Słodka Walentynka - link
04/02/17 Nowy szablon
27/03/17 Wydarzenie: Mount-ipedia - link
21/04/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap I - link
01/05/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap II - link
02/05/17 Nowy nagłówek
17/09/17 Wydarzenie: Spływ kajakowy - link
02/02/17 Nowy szablon
14/02/17 Wydarzenie: Poczta walentynkowa - link
07/07/18 Zawieszenie

We are made to conquer mountains.

Lola Whitelands

24 lata • pracownica antykwariatu
proud peacock hidden lynx independent wolf

Wychowywana wśród książek i na ich kartach prowadząca życie. Dzięki nim nabrała przekonania, że słowa mają największą moc mimo, że bytują przez absurdalnie krótki czas. Wypełniona po brzegi pełnymi zdaniami, które czekają jedynie na ujście. Przez większość czasu Lola milczy, ale gdy wreszcie odezwie się - mury zadrżą i runą. Z pisaniem wiąże swą przyszłość, ale na razie ogranicza się jedynie do obserwacji i wyciągania pochopnych wniosków. Swojego czasu wydała pod pseudonimem jedną nowelę, której śmieszny nakład przekreślił szanse na sukces. Jestem przeklętą pisarką, wypala papierosa za papierosem. Nie pamięta twarzy matki, każdego dnia oddala się od ojca, ale wciąż uwielbia jego tajemniczy uśmiech, którego trzyma się kurczowo. Nie od początku zimna; nie od zawsze zdystansowana. Niegdyś parzyła dwa kubki herbaty każdego ranka, czytała dwóm osobom i ubierała dwójkę, włącznie z sobą. Myślała za niego i za siebie, podejmowała wszystkie decyzje i odbijała się od ściany nieprzeniknionego milczenia. Opiekowała się swoim, ale zupełnie obcym człowiekiem bez twarzy; ofiarą pożaru, który strawił ciało i spopielił duszę. Ale to przeszłość. Utracony ląd, zatopiony kontynent. Modli się i wierzy w lepsze czasy oraz samą siebie. Ktoś musi.

20 komentarzy:

  1. Wybacz, że dopiero teraz. Kartę przeczytałam zaraz po wstawieniu, ale komórka odmówiła mi posłuszeństwa, więc piszę parę godzin później. W każdym razie interesująca postać, trochę niejednoznaczna, ale to tylko dodaje jej uroku. Ciężko ją rozgryźć po tak krótkim opisie i coś mam wrażenie, że przy pierwszym spotkaniu też się nie da poznać. Chciałoby się rzec: podróż tylko dla wytrwałych. Z drugiej strony... kto by nie chciał zgłębić tajników tak uroczej istoty? Ot, tyle ode mnie. A ze spraw bardziej formalnych. W imieniu administracji serdecznie witam Cię na blogu i zapraszam do wątków. Co prawda niewielu Nas aktywnych, ale niebawem się obudzimy. A przynajmniej mam taką nadzieję. Na wydarzeniu grupowym przewidziane są dodatkowe atrakcje, więc może to wszystkich ożywi odrobinkę ;). Ja oczywiście też z chęcią popiszę, ale to może jutro się odezwę, bo dziś jeszcze masę pracy przede mną, a wolnego czasu brak.

    Johnsee R. / Timothy W.

    OdpowiedzUsuń
  2. Johnsee to faktycznie urocze imię – zupełnie nie pasuje do jego właściciela, o czym być może się przekonasz ;). Nie bardzo wiem jaką długość w wątkach lubisz, więc jest ani krótko, ani długo. No i dziękuję za komplementy.

    Nakłada kaptur bluzy i wychodzi z auta prawie od razu grzęznąc w rozmiękłym, przerażająco bagnistym podłożu. Jedno spojrzenie w dół wystarcza, by stwierdzić, że jego skórzane buty wyglądają teraz jak po przeprawie przez kilometrowe grzęzawisko. Przeklina dzień, w którym zachciało mu się jechać na pocztę, szczególnie, że jego zdezelowane auto akurat dziś odmówiło mu posłuszeństwa, zatrzymując się pośrodku... niczego. Na domiar złego mężczyzna nie widzi żadnego baru, w którym mógłby schować się na czas ulewy, a do zajazdu, w którym wynajmuje jeden z pokoi, daleka droga. Rozgląda się więc wokoło, ale najwidoczniej pech chce, by moknął w samotności, bo nie widzi nikogo innego w pobliżu. Znów wraca wzrokiem do ziemi, patrząc krytycznym okiem na błoto pod stopami.
    W miasteczku takim jak Mount Cartier zdecydowanie przydałyby się utwardzane drogi, ale najwidoczniej mieszkańcy do tej pory nie słyszeli o czymś tak pożytecznym, jak asfalt. Szkoda, bo może nie musiałby zastanawiać się, czy podeszwy oderwą się od tego malarycznego podłoża. – Kurwa... – mruczy pod nosem z niezadowoleniem, gdy deszcz sieka go bezlitośnie po ramionach i plecach, nie litując się ani na sekundę. Materiał bluzy w tym czasie szybko wsiąka w siebie każdy mililitr wody, co uświadamia go w tym, że powinien się ruszyć. Przestrzeń między budynkiem, a ulicą to jakieś cztery metry. Mężczyzna pokonuje je szybkim krokiem, wchodząc raptownie do antykwariatu. Za plecami rozlega się złowieszczy świst wiatru, a pojedyncze krople wody wpadają za próg. Zabrudzone buty Rockwella pozostawiają brzydkie, ciemne ślady, a on sam, zupełnie tym faktem nieprzejęty, zamyka za sobą drzwi, roznosząc błocko w dalszych częściach sklepu. Podchodzi do jednej z półek, opierając się o nią swobodnie, a wzrok mimochodem kieruje na pracownicę.
    - Macie może Hemingwaya? – pyta głupio, mimo że książki w ogóle go nie interesują. Gra na zwłokę, ściągając z ramion przemoczoną bluzę. Ubranie zaraz ląduje na drabince ustawionej pod regałem, a on wplata dłoń we włosy, strosząc je lekko. Jest to skutek uboczny po manewrze, który ma na celu pozbyć się pojedynczych kropel wody z kosmyków.

    Johnsee R.

    OdpowiedzUsuń
  3. Co wy wszyscy tacy młodzi, że taki pryk, jak Roy nie ma jak zagadać do takich smarkaczy ;C

    Roy Loyd

    OdpowiedzUsuń
  4. Chaos się szerzy, chaos... ale będzie lepiej! ;) Dziś nie myślę.

    Kto patrzy na wycieraczkę, gdy deszcz smaga nieprzyjemnie po twarzy, doprowadzając człowieka do prawdziwego stanu irytacji? Przy tak intensywnej ulewie ludziom nawet nie przychodzi do głowy, by przed wejściem do lokalu spojrzeć w dół. Poza tym nikt nie chce moknąć dodatkowe trzydzieści sekund pod drzwiami tylko dlatego, że etykieta wymaga, by wytrzeć buty. Społeczeństwo, a już szczególnie kultura, wytwarza pewne normy, których wszyscy powinni się trzymać, ale prawda jest taka, że kiedy do tego wszystkiego dochodzi komfort psychiczny lub fizyczny, ludzie wolą zadbać o swój – i tylko swój – tyłek. Ignorują sztywno-grzeczne ramy, bo w gruncie rzeczy każdy z nas jest małym lub większym egoistą. Tak przynajmniej woli o tym myśleć Johnsee, bo nie dość, że usprawiedliwia go to przed masą decyzji, jakie podejmował w przeszłości, to jeszcze chroni go przed ewentualnymi rozczarowaniami. Zakładając, że każdy człowiek w którymś momencie postawi swoją wygodę nad wygodę innych, mężczyzna jest gotowy na to, że może się to stać właśnie przy nim. Nie czuje się więc specjalnie zawiedziony, gdy ktoś z samolubnych pobudek odmówi mu pomocy. Ludzie niejednokrotnie kwitują sprawę paroma niesprzyjającymi słowami („No wiesz co, stary, ja jednak nie mogę... szukaj pomocy wszędzie, byle nie u mnie”) i choć nie mówią o tym wprost, ich działania właśnie na to wskazują.
    - Spokojnie, tygrysie... zapomnij o Hemingwayu – mruczy przezornie, wznosząc dłonie ku górze w pokojowym geście. Jeśli jest coś, czego nauczył się przez te trzydzieści lat, to fakt, że z niezadowolonymi babami się nie zadziera. Nawet jeśli ich złość nie jest skierowana bezpośrednio w mężczyznę, jedno jest pewne: prędzej czy później gniew kobiecy właśnie na facecie się skupi, a Johnsee za bardzo ceni sobie swój wolny czas, by tracić go na nieproduktywne i bezsensowne kłótnie z nieznajomymi. Woli więc puścić w niepamięć biednego pisarza-grafomana i zrezygnować z zakupu, na którym i tak mu nie zależy. W gruncie rzeczy wcale nie czuje się kompetentnym obrońcą Hemingwaya, bo nie przeczytał ani jednej jego książki. Choćby z tego względu nie zamierza przyjmować za niego batów.

    Johnsee R.

    OdpowiedzUsuń
  5. Czym mogła mu służyć? Dobre pytanie. Najlepiej ręcznikiem, choć Johnsee nie nastawiał się na to, że w bibliotece, czy też w antykwariacie (sam nie wiedział gdzie dokładnie wszedł) znajdą się tego typu artykuły na sprzedaż lub tym bardziej pod darmowy użytek klienta. Dodatkowym utrudnieniem dla niego było nastawienie dziewczyny, która wydawała się ciut za bardzo wyczulona na punkcie niegrzecznych klientów. W obliczu tak niesprzyjającej sytuacji mógł tylko myślami pokutować za to, że nigdy nie był dżentelmenem, ani nawet człowiekiem z klasą. Jakkolwiek strasznie to nie brzmiało, do bycia eleganckim mężczyzną brakowało mu pokory i spokoju. Być może dlatego, że był stereotypowym artystą. Narcystycznym i zupełnie oderwanym od rzeczywistości, a czasem również wywyższającym się ponad tych, których los nie zaszczycił zmysłem estetycznym.
    - Miejscówką – odezwał się w końcu, pozwalając sobie na przejście od półki do lady, za którą stała kobieta. Oparł się przedramionami na blacie, nachylając się nieco w jej kierunku – Jak długo jesteś w stanie trzymać w środku klienta, który nic nie kupi przez wzgląd na uprzejmość? – pachniał deszczem, dymem papierosowym i męskimi perfumami, co zapewne nie stanowiło zbyt dobrego połączenia, ale jemu to nie przeszkadzało. Dziewczyna mogła jednak mieć co do tego inne zdanie, a skoro już zmniejszył odległość między nimi, do jej nozdrzy z pewnością dotarły te same zapachy. Nie mówiąc już o wilgotnej, niegustownie przylegającej do ciała koszulce, która po każdym dotknięciu lady moczyła drewno.

    Johnsee R.

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie długo trzeba było czekać, aż i on wykorzysta chwilę na przyjrzenie się pracownicy. Już przy dokańczaniu wypowiedzi zdążył przyjrzeć się jej regularnym rysom twarzy i delikatnej buźce, która nagle stała się głównym skupiskiem uwagi Rockwella. Istniała cienka granica między obojętną analizą, a nachalną obserwacją i z sekundy na sekundę zdawało się, że Johnsee ją przekracza. Wcale tego nie planował. Spoglądając na nią z bliska, niespodziewanie przesunął artystyczną wajchę ku przymilnemu, uwielbianemu przez niego miejscu, zwanego Inspiracją. Najwidoczniej niewiele mu było trzeba, by znaleźć swoją Muzę. Już teraz wiedział, że jej kocie oczy (a może bardziej kształtne i migdałowate?) będą zwiastunem kolejnych, dobrze przeciągniętych pędzlem obrazów. Niekoniecznie jej samej, bo mało kiedy malował sylwetki kobiet. Znacznie swobodniej czuł się w trakcie przelewania na płótno tego, co widział w ich oczach.
    Rześkość, światło i ciepło koloru tęczówek. To widział u niej. Gdyby miał jednak te trzy słowa przełożyć na język umysłu, byłaby to błyskotliwość, zaradność i ukryta troska. Mógł się mylić, ale w kreacji twórcy właściwie nie chodziło o jej osobistą prawdę, a relatywny przekaz, jaki niosły palce malarza. Zanim jednak dał wyraz swojemu rozkojarzeniu, zaśmiał się cicho w odpowiedzi na jej słowa. Nie wszystkie wyrazy wypowiedziane przez kuszące, kobiece usta, przebiły się przez jego własne myśli, ale co ważniejsze kwestie pojął na czas.
    — Nie spełniam żadnych warunków, jeśli chodzi o porządek... — przyznał szczerze, nareszcie się prostując. Nie należał do tych, którzy zadowalają się biernością. Wciąż musiał się poruszać. Jeśli niedosłownie, to przynajmniej sygnalizować coś gestami. Tym razem jednak nie tylko zmienił swoją pozycję, ale również cofnął się po swoich śladach na jedną z tych przyjemnie skrzypiących desek, stając krok przed blatem — ...za bardzo lubię liczne możliwości wyjścia z chaosu, by dobrowolnie z niego zrezygnować. Ład już w samej nazwie zaczyna mnie ograniczać.
    Nie dał dziewczynie czasu na przemyślenie słów, bo już w kilka sekund po ich wypowiedzeniu, zniknął za jedną z półek. — Podaj tytuł książki, którą możesz mi polecić.

    Johnsee R.

    OdpowiedzUsuń
  7. Biblia być może byłaby nawet dobrym rozwiązaniem, gdyby nie fakt, że Johnsee nie czytał niczego, co objętościowo przekładało się na więcej niż 300 stron. Wyjątek stanowiły instrukcje obsługi, które czasem bywały naprawdę obszerne, a mimo to sięgał po nie. Duże znaczenie w tej selekcji miało to, że w przypadku tego typu tekstów wybierało się tylko ten fragment treści, który mógł okazać się użyteczny w korzystaniu ze sprzętu lub przy ewentualnej naprawie.
    — Naprawdę sądzisz, że jestem w stanie przebić się przez tysiąc stron nieustannego moralizowania? —pytanie mogło zgubić się za sprawą dzielącego ich dystansu, szczególnie, że tym razem Rockwell nawet nie kwapił się do tego, by podnieść głos. Jego ton był cichy i choć głęboki baryton przeważnie niósł się gładko w przestrzeni, tym razem możliwe, że zatrzymał się na przeszkodach. Zamiast bowiem wyjść poza regały, Johnsee przesuwał opuszkami palców wzdłuż grzbietu jednej z książek, śledząc wzrokiem wędrówkę dłoni. Poboczny obserwator mógł uznać, że mężczyzna rozmawia z półką lub do siebie. Urodzony wariat.
    — Wezmę Verne’a... — stwierdził po chwili, przyglądając się okładce „Podróży do wnętrza ziemi”. Tytuł znany, a fabuła mniej więcej przez niego kojarzona, więc ciężko było nazwać to rzutem w ciemno. Jeśli chodziło o książki, wolał postawić na coś pewnego. Bez wątpienia nie był fanem czytania, a męczenie się z powieścią, która mogłaby mu się nie spodobać, równało się z ostatecznym porzuceniem lektur.
    Kiedy wyszedł zza półek, dziewczyna nadal stała w tym samym miejscu, choć możliwe, że to on nie zwrócił większej uwagi na to, gdzie była wcześniej. Tak czy inaczej, postawił przed nią książkę, uśmiechając się nieznacznie.
    — To kiedy kończysz pracę?
    On i jego bezpośredniość. Bez tego nie mógłby żyć.

    Johnsee R.

    OdpowiedzUsuń
  8. Pewnie. Ja też właśnie się zabieram do odpisu dla Beth, tyle że Timem.

    Johnsee R.

    OdpowiedzUsuń
  9. Szelest papieru rozległ się jako pierwszy, dopiero po chwili kobiecy głos dołączył do tego iście niepokojącego poświstywania. Kiedy zadała pytanie, Johnsee wyglądał jak osoba, która właśnie na nie czekała. Na to wskazywałby uśmiech, który wykwitł na jego twarzy, ale z nim nigdy nic nie było wiadomo, być może po prostu zadowalało go to, że nieznajoma jeszcze z nim rozmawiała i wcale nie liczyła się tutaj treść wypowiadanych słów. Niemniej jednak miał gotową odpowiedź niemal na każde pytanie, więc nie miał problemu z odnalezieniem się w sytuacji. Jeżeli człowiek przez większość życia stawia na szczerość, rzadko kiedy nie wie co powiedzieć. Pauzy w dialogu nie mnożą się wtedy jak u kiepskich kłamców, którzy zanim się wypowiedzą, szukają dobrej, wiarygodnej historyjki. Warto było też wspomnieć o tym, że ta nierzadko okazywała się, wbrew ich oczekiwaniom, wręcz beznadziejna i zupełnie oderwana od rzeczywistości. Po prostu nieudana.
    — Pójdziesz ze mną na kolację — słowa wskazywały na to, że Rockwell nie przewiduje odmowy, ale z drugiej strony brunetka miała własną wolę. W dowolnej chwili mogła mu się przeciwstawić. Co prawda Johnsee nie brał tej opcji pod uwagę, ale nawet on czasem się mylił.
    Ściągnął lekko brwi, przypominając sobie o tym, że w tym miasteczku nie widział żadnej restauracji z prawdziwego zdarzenia. Ba! W Mount Cariet nie było nawet budki z fast-foodem. Prędzej można było znaleźć tu stoisko z lemoniadą lub miodem, choć i na tego typu „przedsiębiorstwa” do tej pory nie natrafił. Pewnie nie miał szczęścia. — W ostateczności ugotuję coś sam — dopowiedział, nie chcąc by brak odpowiedniego lokalu zmniejszyła jego szansę na wyrwanie jej ze świata książek.

    johnsee R.

    OdpowiedzUsuń
  10. Oparł luźno dłoń o blat przed kobietą w ciągu paru sekund sięgając po książkę, która, jak mu się wydawało, była już gotowa do odbioru. Nawet jeśli nie, nie przeszkadzał mu niechlujnie zawinięty papier, bo właściwie mógłby dostać lekturę i bez niego – byłby z tego powodu równie zadowolony. Nie miał zielonego pojęcia, dlaczego w tym mieście ludzie tak często wydawali produkty w papierze pod różną postacią: torebki, opakowania, zwykłe płaszczyzny zwinięte sznurkiem... czyżby mieszkańcy Mount Cartier stanowili rzeszę zagorzałych ekologów? Kto wie, może coś w tym było, bo w przeciwieństwie do miast, tutaj rzadko kiedy (prawie nigdy) widziało się zaśmiecone ulice.
    — Nie jest to coś, czego nie moglibyśmy nadrobić, prawda? — przełożył książkę do lewej ręki, prawą wysuwając w jej kierunku — Johnsee. Tak mam na imię — powiedział bez jakiegokolwiek zniechęcenia, pomimo wciąż sceptycznie nastawionej do niego kobiety. Chyba po prostu przywykł do tego, że ludzie w pierwszym momencie mieli problem z polubieniem go. Niewielu było takich, którzy uważali go za przyjaznego ekscentryka, reszta wolała trzymać się z daleka od niego, by przypadkiem nie zarazić się jego szaleństwem. Jakby to w ogóle było możliwe.
    — Uściśniesz dłoń, czy mam udawać, że wcale nie chcę się przywitać?

    OdpowiedzUsuń
  11. — Osobiście kojarzy mi się z kiepskim westernem, ale dzięki — przytrzymał przez chwilę jej drobną dłoń w swojej, nieco większej i zdecydowanie mniej gładkiej, a co za tym idzie, po prostu męskiej. Odrobinę przeciągnął tym samym moment przerwania tego niewinnego dotyku, choć to robił pewnie podświadomie. Nie miał żadnego ukrytego celu.
    — Być może powinienem poważnie zastanowić się nad wyjazdem do Dallas, czy innego miasta w Texasie. Może bym się wpisał w tamtejszy klimat — nie przepadał za swoim wymyślnym imieniem, ale potrafił się do tego zdystansować. W końcu wycofał też dłoń, przejeżdżając przy tym opuszkami palców po jej skórze. To zrobił już specjalnie, choć być może gest ten nie należał do zbyt kreatywnych. Choć tego nie zauważali, chyba mieli sporo ze sobą wspólnego, bo oboje grali na zwłokę. On powolnym działaniem, ona milczeniem.
    — Trochę dziwkarskie, ale urocze — rzucił jak zwykle bez ogródek, zerkając przez ramię na pozostawioną po wejściu kurtkę. Nadal była mokra, ale i tak zbierał się już do wyjścia, więc chyba musiał się nią zadowolić mimo wszystko. — Jestem dobrym kucharzem, na pewno się nie skusisz? — dopytał jeszcze, ostatni raz poświęcając jej uwagę. Przeniósł wzrok z drabinki z odzieniem na kobietę, przyglądając się jej w oczekiwaniu.

    OdpowiedzUsuń
  12. [Andrew nic mi nie mówił :D Wygrałam na loterii pomysł na ten wąteczek? ;>]

    Cole

    OdpowiedzUsuń
  13. [Też mi się podoba zdjęcie, którego użyłem. :D]

    ~ Gale Khatchadourian

    OdpowiedzUsuń
  14. Problem w tej znajomości polegał chyba na tym, że kiedy Johnsee w jakiejkolwiek kobiecie dostrzegł muzę, nie przejmował się już żadnymi sygnałami mówiącymi o tym, że jest to „boginka” znudzona, zirytowana, czy rozczarowana jego towarzystwem. Brnął w relację głębiej i bez zastanowienia, bo zależało mu na spędzeniu czasu z dziewczyną, która była w stanie go natchnąć. O niczym innym nie myślał. Nawet jeśli mieli się kłócić czy wyzywać, to i tak było to lepsze niż zupełne urwanie kontaktu, które równałoby się końcowi weny twórczej. Dlatego bywał tak uparty i nieznośny jednocześnie. Może również odrobinę interesujący, bo mało który facet wykazywał się takim zdeterminowaniem i śmiałością, ale czasem i to nie wystarczało, by zyskać sympatię kobiety. Większość łatwych dziewczyn wolało chyba dupków bez mózgu, a te mądrzejsze, jak Lola, nie przekonywały się do jakiejś osoby tylko dlatego, że ta poświęcała im więcej czasu niż przeciętny podrywacz. Tym mu akurat imponowała, bo chciała od niego konkretnych argumentów, a nie zwykłej gadki kiepskiego amanta. Zresztą co jak co, ale w podrywie nie był najlepszy, choć nigdy się też nie starał – pozostawał sobą gdy czegoś chciał, więc w ostatecznym rozrachunku, jeśli nie sprawdzał się w roli flirciarza, wynikało to z tego, że nim nie był. A co się tyczyło tej uroczej brunetki z lokalu, najwyraźniej lubiła mieć obok siebie zdecydowanych i myślących ludzi. Miał nadzieję, że taki właśnie był, bo naprawdę chętnie ugotowałby dla niej tę wcześniej wspomnianą kolację.
    — Masz coś, czego potrzebuję. Naturalną zdolność do pochwytywania mojej uwagi, a skoro tak... musisz też mieć umiejętność do otwierania u mnie furtek, które sam wcześniej zamknąłem.
    Konkretne wypowiedzi nie leżały w jego naturze, ale i tak starał się to przedstawić na tyle jasno, na ile potrafił. W tym celu postanowił rozwinąć kwestię:
    — Czytałaś kiedyś Junga albo Freuda? Twierdzenia o ludzkiej podświadomości? Freud przyjmował, że sny u człowieka składały się z elementów wstydliwych – odrzuconych, przytłumionych lub wyrzuconych poza granicę świadomości. Łączył je z seksualnością i psychicznością na podłożu irracjonalnym, a co więcej, z popędami jako siłą pierwotną. Interpretacja i reaktualizacja snów miała nie tylko uzdrowić duszę ludzką, ale udowodnić, że człowiekiem kieruje libido, a sen jest niezapamiętany przez wzgląd na moralne hamowanie tego, co zakazuje wychowanie i kultura. Sny były bowiem spełnieniem pewnych namiętności, które przejawiały się w życiu jednostki na jawie, ale popędy blokowane były przez ego, przez co człowiek żył w ciągłym konflikcie z samym sobą, tym co narzucało mu wewnętrznie id i superego. Ciągłe blokowanie namiętności prowadziło do neurozy i... no mniejsza z Freudem. Jung poszedł z tym w innym kierunku. Dla niego projekcje senne wychodziły od pradawnych kultur, a więc od nieświadomości zbiorowej drzemiącej w podświadomości jednostki. Rzecz w tym, że nie tylko sny były u niego formą dojścia do podświadomości. Uważał, że ta objawia się też w sztuce. Artyści w dziele przedstawiają to, czym nie są, czyli swoją drugą stronę – dopełnienie nadawane przez podświadomość. Proces twórczy polega więc na odtworzeniu pewnych archetypów i otworzeniu zamkniętej strefy. W tym może pomóc też fantazja, która wychodzi od intuicji. Przyjmuje się, że fantazja u człowieka twórczego jest bogatsza i żywotniejsza, ale każdy inaczej radzi sobie pojmowaniem i sposobem jej przetworzenia. Ja potrzebuję do tego czasem osoby z zewnątrz. Nadawanie kształtu moim inspiracjom łączę z osobą, która ten kształt przyjmuje, nazwijmy ją dla ułatwienia muzą. To ona imituje estetyczno-eteryczną całość dzieła. W tym przypadku kolacja ma więc pomóc mi w procesie twórczym.

    Wybacz za ten filozoficzny wywód, ale Johnsee naprawdę w to wierzy, a i tak skracałam jak tylko umiałam, bo mógłby przedstawić to znacznie szerzej xD


    Johnsee R.

    OdpowiedzUsuń
  15. [...ale Pani chce czy nie chce wątku :)?]
    Wolfgang

    OdpowiedzUsuń
  16. Problem w sprawdzaniu, analizowaniu i szukaniu podtekstów w towarzystwie Rockwella polegał na tym, że podobne temu zabiegi nie miały najmniejszego sensu. Johnsee na co dzień był aż za bardzo bezpośredni. Jeśli człowiek zadawał mu pytanie, odpowiadał na nie bez zbędnych ogródek. Nie bał się prawdy – uważał, że jest ona najlepszym sposobem na osiągnięcie postawionych sobie celów. Nawet jeżeli czasem przynosiła za sobą krzyk i niezadowolenie rozmówcy, w ostatecznym rozrachunku opłacała się bardziej niż kłamstwo. Co gorsza, mężczyzna nie dbał też o charakter odpowiedzi. Gdyby na to samo pytanie o kolację odpowiedzią było „Chcę Cię upić i się z Tobą przespać” – pewnie też wypowiedziałby ten motyw głośno. To wyjaśniało, dlaczego do tej pory nie miał żadnej dziewczyny. Zdarzały mu się romanse, ale do trwałego związku brakowało mu pokory, hamulców moralnych i odrobiny uczuciowości. Był wrażliwym facetem, o czym świadczyło jego oddanie sztuce, problem w tym, że nie potrafił odpowiednio dawkować emocji i albo pokazywał za wiele, albo za mało. W stosunku do ludzi zwykle kończyło się na tym drugim wariancie.
    — To chyba nie ma najmniejszego znaczenia. Powiedziałbym nawet, że cyniczna muza daje malarzowi więcej, niż muza zaangażowana. Ta druga zaczyna zachowywać się czasem nienaturalnie, a to już nie jest wtedy ten sam materiał inspiracji. — Co prawda nigdy się nad tym nie zastanawiał, ale wnioski wydawały się oczywiste. Po co mu muza nie zachowująca się jak osoba, która go zainspirowała?
    — Więc... jesteśmy umówieni? — sądząc po tym, że jeszcze nie odesłała go z kwitkiem, domyślał się, że udało mu się ją namówić, dlatego też nie poczekał na odpowiedź, poszedł z rozmową dalej, zupełnie ignorując kwestię jej zgody.
    — Skoro mam na Ciebie czekać, muszę coś robić w tym czasie. Daj mi mopa.
    Czyż nie był idealnym materiałem na randkę? Nie dość, że ją zaprosił to jeszcze zaoferował pomoc przy ogarnięciu burdelu. Z drugiej strony... sam go wcześniej zrobił wchodząc do lokalu w zabłoconych butach, no ale przynajmniej miał szansę jakoś odpokutować swoje winy. Nie to, żeby specjalnie mu na tym zależało. Po prostu nie lubił się nudzić.

    Johnsee R.

    OdpowiedzUsuń
  17. [ Cześć i czołem.
    Mam nadzieje, że damy radę wystrugać jakiś wącisz dla naszych pań- w końcu razem pracują. Obie są dość wyrazistymi osobistościami, więc w grę w chodzi miłość albo nienawiść. Niestety, teraz oryginalnością i pomysłami nie grzeszę... Będę myśleć nad czymś, chyba, że Ty masz jakiś pomysł w zanadrzu to zapraszamy ;D]

    Danielle

    OdpowiedzUsuń
  18. Wyciągnął rękę po mop gotów go pochwycić w dłoń, gdy przedmiot niespodziewanie zmienił położenie, a ręka Johnseego dotknęła powietrza. Musiało wyglądać to naprawdę zabawnie, bo pomimo swojego refleksu nie zdążył zareagować w porę, więc kiedy wycofała kijek, zacisnął dłoń na niczym, niemal kończąc z kciukiem w górze, jak przy niewerbalnym „Okej!”, tak często widzianym na filmach w wykonaniu aktorskim. W rzeczywistości ludzie nie byli aż tak przywiązani do gestów, a niektórzy nie wiedzieli nawet, że kciuk uniesiony w górze pierwotnie oznaczał podrzynanie gardła przy walkach gladiatorskich – sytuacja tym bardziej nabrała na komizmie. Zdawało się jakby sam stanął na arenie, walcząc o jej sympatię, a raczej jej zalążek.
    Może był mało spostrzegawczy, ale akurat na budowaniu relacji międzyludzkich się znał. Tyle razy dostał kosza, że każdy etap oddalania się od normalnej, zdrowej znajomości miał zarysowany w głowie idealnie. A skoro potrafił odtworzyć tę ścieżkę w jedną stronę, nie miał problemu z odwróceniem schematu. Do czego te myśli zmierzały? Ano do tego, że ostrzeżenie Loli brał raczej przez filtr. Wbrew temu co powiedziała, nie mogła polubić go tak po prostu. Nikt tego nie robił.
    — Od „Lubię kiedy sprzątasz” do „Lubię Cię!” jeszcze daleka droga, ale… tak. Chyba mam nadzieję, że szybko ją pokonasz — mówiąc to ponowił próbę złapania myjki, tym razem szybciej i nieco gwałtowniej, przez co omal nie uderzył ją kijem, gdy już zabierał swoją „zdobycz”.
    — O… właśnie tak szybko! — wyszczerzył się do niej rozbawiony, a jednocześnie zadowolony z tego, że ma to czego chciał. Kolację z nią… i oczywiście mopa.

    Johnsee R.

    OdpowiedzUsuń
  19. [A to może być i wątek, o ile dokonasz cudu i go wymyślisz, bo ja jestem absolutnie nie kreatywna. :)]

    James

    OdpowiedzUsuń