A kiedy śnieg przestanie prószyć, to Monty na spacer ruszy.

Blog zawieszony

Po przeprowadzeniu ankiety większością głosów wygrała opcja zawieszenia bloga. Oznacza to, że autorzy mają możliwość dalszej gry i zapisów, ale administracja — za wyjątkiem wysyłania zaproszeń i wpisywania do listy bohaterów — nie będzie angażować się w życie bloga. Z tego samego powodu zakładka Organizacyjnie na czas zawieszenia bloga zostaje usunięta. Raz jeszcze dziękujemy za Waszą obecność i życzymy Wam wszystkiego, co najlepsze.

nie istnieję & latessa

Kalendarz

16/02/14 Otwarcie
16/02/14 Nowy mod
22/02/14 Wydarzenie: Burza Śnieżna – link
24/02/14 Odejście moda
26/02/14 Nowy mod
19/04/14 Wydarzenie: Mecz Hokeja – link
02/07/14 Nowy szablon
07/07/14 Wydarzenie: Kto zabił? – link
20/07/14 Odejście moda
23/07/14 Nowy mod
29/08/14 Zamknięcie
24/12/15 Reaktywacja
25/12/15 Nowy admin
28/12/15 Wydarzenie: Kolacja wigilijna – link
29/06/15 Nowy nagłówek
09/10/16 Wydarzenie: Deszcz i wichura - link
28/11/16 Nowy nagłówek
10/12/16 Wydarzenie: Uratuj święta! - link
04/01/17 Wydarzenie: Psi zaprzęg - link
28/01/17 Wydarzenie: Słodka Walentynka - link
04/02/17 Nowy szablon
27/03/17 Wydarzenie: Mount-ipedia - link
21/04/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap I - link
01/05/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap II - link
02/05/17 Nowy nagłówek
17/09/17 Wydarzenie: Spływ kajakowy - link
02/02/17 Nowy szablon
14/02/17 Wydarzenie: Poczta walentynkowa - link
07/07/18 Zawieszenie

You've reached the top but still you gotta learn how to keep it

Ryan Lewis

  1985 muzyk FC: R. Gosling

Okrył się szczelniej kurtką. Torbę podróżną wrzucił na tylne siedzenie wynajętego przy lotnisku samochodu. Właściciel zacierał ręce licząc pieniądze wypłacone z góry za cały, dwutygodniowy okres umowy. Z radości w prezencie wręczył mu mapę, wytłumaczył szczegółowo drogę i przestrzegł przed największymi zagrożeniami jakie mogą na niego czyhać po drodze i w miasteczku. Podał mu także adres zajazdu, w którym mógł się na kilka dni zatrzymać. Bogatszy o wiedzę na temat podstawowych zasad bezpieczeństwa i przetrwania na północy Kanady wyjechał za granicę Churchill, kierując się w jeszcze bardziej oddalone od cywilizacji miejsce.



*** 
Uff. Test nowej postaci, choć mam cichą nadzieję, że się przyjmie i że historia nie jest przesadzona :) 

24 komentarze:

  1. [Hej! :). Podoba mi się karta - dość krótka, zawiera to co najważniejsze, a jednocześnie nie zdradza zbyt dużo o samej postaci. Mam nadzieję, że Ryanowi spodoba się na tyle w MC, że zechce zostać tutaj na dłużej :).
    Nie to, żebym się czepiała, czy coś ale w przedostatnim wersie, przedostatniego akapitu wyłapałam dwie drobne literówki (:
    Życzę udanej zabawy na blogu! I zapraszam również do siebie. Nawet miałabym pewien pomysł, ale on wymaga zdradzenia gdzie dokładnie podziewała się Mattie, więc jak coś, wolałabym uzgodnić go na mailu (czarny.jezdziec69@gmail.com :)]
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  2. [Ej ty! Przecież ja Ciebie znam! :o cześć ;) takiego klimatu po Tobie wcale się nie spodziewałam. Wow!
    Mina]

    OdpowiedzUsuń
  3. [Dzień dobry ponownie! Ja także trzymam kciuki, by Ryana zadomowił się w Mount Cartier i polubił tą cudowną mieścinę. Tutaj przynajmniej odetchnie od sławy i całej tej śmietanki bogaczy z wielkich miast... No, chyba, że tajemnice dotyczące jego matki zaczną spędzać mu sen z powiek – wtedy zapewne nie odetchnie. Ale nie tego mu życzę! Dla Rayana dużo świetnych przygód, a dla Ciebie powodzenia z drugim panem i morza wątków, oczywiście :D]

    Ferran, Cesar & Tilia

    OdpowiedzUsuń
  4. [Jaki fajny pan ci wyszedł :)
    mam nadzieję, ze odetchnie tutaj od całej sławy i śmietanki towarzyskiej, oraz że zostanie z nami w MC na długo!
    Wspaniałych wątków oraz powiązań, mnóstwo weny oraz czasu. Jednym słowem powodzenia z drugą postacią! :D]

    Martin

    OdpowiedzUsuń
  5. [Witam z kolejnym panem! Ciekawa jestem co to za tajemnice jego matki skrywa MC :D W każdym razie cześć raz jeszcze! Jackowi oczywiście postaram się jak najszybciej odpisać (przepraszam od razu za moją nieobecność!), a w razie chęci zapraszam do drugiego wątku :)]

    HOLLY

    OdpowiedzUsuń
  6. [Wcześniej, przy wstawianiu Cię do linków, miałam drobny dylemat odnośnie tego, czy umieścić go do zawodów miejscowych, czy jako przyjezdnego. Teraz, zapoznając się z KP, stwierdzam, że jednak przeniosę go do przyjezdnych, bo więcej go tu nie było niż był. A że ma co nadrabiać i co tu zwiedzać, życzę Ci, żeby pozostał w miasteczku jak najdłużej. Szczególnie, że pomimo swoich kilku wad wydaje się całkiem porządnym gościem. Trochę w nim chęci spokoju, trochę temperamentu. Jak się to dobrze wyważy i wymierzy idealne proporcje to będą z niego ludzie! :D

    Powodzenia w pisaniu i baw się dobrze.]

    Andrew, Scott & Timothy

    OdpowiedzUsuń
  7. Lubię Goslinga. Może nie za film, z którego pochodzi zdjęcie, ale ogółem bardzo go lubię. No i ogromny sentyment do imienia Ryan sprawia, że nie mogłam się nie przywitać skoro lecę już przez wszystkie nowe karty ;)
    Smutny on jakiś się wydaje, prawdopodobnie przez tę sławę, która go goni non stop i której zapewne ma już dość. A skoro o sławie mowa... jestem pewna, że Ryan za szybko nie sprzeda tej ziemi, bo spodoba mu się budzenie w miasteczku otoczonym lasem, w miejscu w którym może sobie w spokoju wypić rano kawę na tarasie i nie przejmować się, że ktoś go sfotografuje. Co najwyżej sąsiadka pomacha ręką ze swojej werandy i tyle :D Takie miejsce na wypoczynek jest świetne dla muzyków, więc niech on dobrze przemyśli, czy chce się pozbyć tego domku!
    Jeszcze trochę u nas zimno, ale bez obaw, zbliżamy się do cieplejszego okresu w MC, więc i zabawy będzie pewnie jeszcze więcej. Nie uciekaj nam stąd! A w razie czego, to u Sol pewnie znajdzie się miejsce na pomoc i pogaduchy... może znała jego mamę albo mieszkali stosunkowo blisko? Co prawda Candoverowie zbudowali się trochę na uboczu, ale no, sąsiadów najbliższych też muszą mieć :D

    Solane & Vivian

    OdpowiedzUsuń
  8. Mina była artystką. To co robiła te cztery lata temu zakrawało na sztukę, bo przecież nie każdy umie stworzyć coś pięknego, z niczego, lub po prostu przeciętnego. Tak jej się wydawało. Tak jej mówiono i był to duży komplement, w który wierzyła. To jedyna rzecz, jaka dawała jej kapkę pewności siebie.
    Nie była tą osobą, co kiedyś. Właściwie tylko nazwisko wzięła, by nie komplikować wielu spraw. Odnalazła się fizycznie i nie umiała dopasować do wzoru, który miał stanowić ją samą. Ale miała dość wizyt na posterunkach, rozmów z detektywami i rzekomymi przyjaciółmi. Miała najbardziej na świecie dość zainteresowania. Dlatego znalazła się tutaj. Mount Cartier był ucieczką, stał się azylem i choć o fotografii nie wiedziała absolutnie nic, była pewna że kilka prostych zasad jakich się będzie trzymać, dobry gust i wrażliwość pozwolą jej zatrzymać posadę znalezioną przez internet- Fotograf lokalnej gazety. Nie chciała oszukiwać innych, ale tym bardziej samej siebie. Potrzebowała przestrzeni, czasu dla siebie i spokoju, a nic z tych rzeczy nie było w zasięgu w LA, NY, czy gdziekolwiek gdzie przebywała Mina. Tamta Mina, wobec której rosły oczekiwania szybkiego powrotu i otrząsnięcia się z traumy i jeszcze szybszego powrotu w towarzystwo i do pracy. To jej nie pasowało, ale nie umiała powiedzieć wprost, że tego już nie chce. Bo moze kiedyś to było jej życie, ale teraz stało się koszmarem na jawie.
    Tutaj na miejscu okalająca cisza i wolno postepujący dzień za dniem było jak balsam. Nie musiała się spieszyć, znosić rozczarowanych spojrzeń, słuchać dobrych rad, które do niej nie trafiały. Dniami zwiedzała okolice, niejednokrotnie gubiąc się w lesie i odnajdując po drugiej stronie na jakiejś wąskiej dróżce. Nocami mało spała, czytając o fotografii. Mimo wszystko wciągnęło ją to na tyle, że postanowiła dać z siebie trochę więcej, niż postanowiła na początku. Chciała się douczyć i sprawdzić na nowej posadzie, by móc tu zostać. Wóz albo przewóz. No i nikt nie zasługiwał, by go okłamywała. Ludzie z redakcji byli tak uprzejmi, ze nie miałą serca udawać speca, którym nie była.
    Dziś padało. Padało też wczoraj, ale dziś nie wiało jak przez ostatnie dni i przez lekkie ocieplenie stopiły się resztki śniegu. Wszędzie pełno błota i ciapy powstałej przez zmoczony uliczny brud, to jednak nie powstrzymało Miny przed położeniem się na środku drogi wiodącej do miasteczka z aparatem w dłoni. Leżąc na brzuchu, manewrowała obiektywem, chcąc ująć szaro-brązowe malutkie żabki pluskające w błotnistej kałuży w wgłebieniu asfaltu. Rzadko kiedy przejeżdżały tędy auta, co więcej nawet gdyby coś nadjeżdżało trudno by było nie zauważyć jej żółtego sztormiaka i czerwonych kaloszy.

    OdpowiedzUsuń
  9. [Wpadłam jedynie na pomysł bardzo krótkiego, szalonego romansu xD Sławny muzyk z wielkiego świata i małomiasteczkowa panna to niezłe połączenie ^^ Ewentualnie Holly mogła znać matkę Ryana (dobrze zrozumiałam, że nie żyje?) i pomaga mu teraz w ogarnięciu wszystkiego :)]

    HOLLY

    OdpowiedzUsuń
  10. [Napisałam na Hanga i na maila. I nie mam pojęcia, która z tych wiadomości dotarła, więc informuję Cię tutaj :) ]
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  11. [Witam dość późno, ale taki nawał nowych osób ciut mnie przytłoczył:) Przeszłość matki Lewisa mnie intryguje, ciekawa sprawa. No, bawcie się dobrze z Ryanem.]

    Kat

    OdpowiedzUsuń
  12. Dopiero gdy auto było tuż przy niej, oderwała wzrok od malusieńkich żabek, które okazały się dla niej zaskakująco wdzięcznymi modelami i pisneła krótko, zamykając oczy i zamierając w bezruchu sztywno. Na filmie akcji prawdopodobnie na jej miejscu, bardziej wysportowana, smukła i atrakcyjna aktorka by się przeturlała sprytnie i zwinnie między kołami auta. I pewnie zamiast osobowego pojazdy znalazłoby się kilkunasto-oponowe monstrum ciężarowe. Tego była pewna! Ale nie stać jej było na żadne wyczyny tego typu i dopiero gdy pojazd uderzył w drzewo na poboczu, poderwała się na równe nogi.
    Zawiesiła aparat na szyi, uwalniając ręce i podeszła dwa kroki bliżej. Nie dostrzegła kierowcy, wystraszyła się, że ucierpiał przez jej nieostrożność. I bezmyślność! I już w głowie pojawiały się chore scenariusze widoku zakrwawionej postaci za kółkiem, gdy na ulicę wytoczył się młody chłopak. Może jej rówieśnik, może starszy niewiele, wydawał się... cóż, nawet nie zły, a tylko złość mogłaby zrozumieć.
    Mina stała na środku drogi brudna i cała już przemoczona, zupełnie nie pojmując sytuacji, w jakiej się znalazła. Jej nic się nie stało. Przez nią kierowca został zmuszony do gwałtownego manewru, przez co jego samochód został uszkodzony i na dodatek utknął na poboczu w błocie. Ale sam mężczyzna... był dziwny. A gdy ona stwierdzała, ze ktoś jest dziwny, ona - zaginiona, skrzywdzona, odnaleziona i przechodząca wiele terapii (zawsze niedokończonych); coś musiało w tym być. Mówił do siebie, stwierdzając oczywistości. Nie patrzył pod nogi, był jakiś... roztrzepany. Albo zagubiony, jak ona?
    - Przepraszam - bąknęła tylko, bo nie wiedziała, co powiedzieć. Ani nic jej nie bawiło, jak sam stwierdził, gdy upadł. Ani też nie miała mu nic więcej do powiedzenia. Może to jakiś rozpieszczony dzieciak, który szukał kłopotów i oczekiwał od świata dwustu procent uwagi?
    Podeszła dwa kroki bliżej i pochyliła się do przodu, zgarniając ubłocony telefon z jezdni. Pęknięta szyba na pewno nie ucieszy właściciela, a to kolejna zepsuta przez nią rzecz. Była pierwszym elementem składowym lawiny nieszczęść tego wypadku. Wyciągneła dłoń w jego stronę z aparatem i zmarszczyła brwi na widok czerwieni na jego rękach.
    - Najlepiej to szybko przemyć - poradziła, podnosząc smutne oczy na jego twarz.
    Mina smutne oczy miała od ostatnich kilku lat. Sama nie była smutna, była... wypłowiała z kolorów, odczuć, przeżyć. Wszystko było bardzo blade i chociaż żyła inaczej niż kiedyś, męczyło ją to, co zostawiła za sobą. To ją nieustannie goniło i próbowało przegonić, objąć i porwać, usidlić.

    OdpowiedzUsuń
  13. [ Ta nutka przy nazwisku kazała mi przeczytać kartę! :D I nie żałuję, bo świetnie dobrałaś muzykę do charakteru tekstu, całej historii. Trochę mi to przypomniało "La La Land"... Mając na myśli jakiś taki.. Bardziej "natchnięty" klimat, o! Aż by się chciało i tu z tobą powątkować ;)
    Zdanego testu! ]

    Melody

    OdpowiedzUsuń
  14. [ Ha! Sprawdziłam! Odpisałam ci 8 maja ^^
    Bardzo mam ochotę, i myślę, że poprzez muzykę mogliby się jakoś do siebie zbliżyć ;) W końcu obydwoje uciekli od cywilizacji, skupiają się na pasji... Tak, zdecydowanie coś fajnego mogłoby z tego wyjść :D Mogłybyśmy nawet zrobić tak, że Melody by go poznawała, ale w ogóle nie zachowywałaby się jak jakaś postrzelona fanka, tylko wręcz przeciwnie, bo właśnie rozumiałaby, co ten oto pan czuje. I nawet tak mogliby się poznać - zauważyłaby go któregoś dnia na ulicy i długo mu się przyglądała... Aż może on by zareagował? I gdyby to się stało, wtedy Melody chciałaby przed nim uciec, co wydałoby się oczywiście dziwne...
    Co myślisz o takim pomyśle? :) ]

    Melody

    OdpowiedzUsuń
  15. [ Mam nadzieję, że może być ;) ]

    Mount Cartier było specyficznym miejscem. Dla jednych to miasteczko zaciszne, które potrafi przynieść spokój, dla innych stawało się uciążeniem. Jeszcze inni szukali w nim schronienia, bunkru, gdzie mogliby zakopać się w czeluści pozbawionej gonitwy myśli, wyrzutów sumienia, zgubionego ładu świata. Właśnie do tej części należała Melody.
    Kochała Los Angeles. Nigdy nie myślała o tym, by wyjeżdżać stamtąd na dłuższy czas, a już na pewno nie na stałe. Los jednak sprawił, że musiała uciekać, jeśli chciała zachować jakieś resztki normalności, pozwalające dziewczynie uchronić się przed zatraceniem własnej osoby, moralności… Poczucia wartości. Wytykanie palcami sprawiło, iż powoli zaczęła wypuszczać z rąk wszystko, co było dla niej najważniejsze - rodzinę, szkołę, pasję. Właściwie w ostatniej chwili wyrwała się z kręgu rzucanych w jej kierunku oskarżeń i obelg, przybywając do górzystej wioski, do nowego domu.
    Nie zastanawiała się nad tym, co dzieje się w “wielkim świecie”. Przecież chciała od tego odpocząć. Nie sądziła też, że dane jej będzie ujrzeć kogokolwiek z rozkładówek, pierwszych stron gazet. W Mieście Aniołów często napotykała sławne osobistości, ale tutaj? Kto chciałby zaszywać się w okolicy bez internetu?
    A jednak stało się.
    Tego dnia, gdy słońce było w zenicie, a temperatura zdecydowanie wzrosła, Melody zaczęła odczuwać prawdziwą ochotę wyjścia do ludzi. No, może nie do końca - była przecież samotniczką, lecz widoki na zewnątrz stawały się z każdą chwilą zbyt zachęcające, by tracić kolejne godziny na bezczynnym siedzeniu w kącie. Zabrała więc szkicownik, który spakowała do torby, jakiś sweter i popędziła na zakupy. Pierwszym punktem zaczepienia okazał się warzywniak, gdzie panienka Wild zaopatrzyła się w całą siatkę przeróżnych darów ziemi, chcąc wetknąć je ciotce, zaraz po powrocie do domu. Miała dość rosołu, który ta serwowała bratanicy od kilku dni… Annie, niestety, dostała przepis od koleżanki, katując dwudziestojednolatkę przykrym - dla niej - zapachem. Nie mogła tego znieść!
    Potem skierowała się do księgarni. Podczas czytania jednej ze starych książek, całej pokrytej kurzem, przypadkowo zerknęła za szybę wystawy. Miała dobrą pamięć do twarzy, więc szybko odkryła, kim jest mężczyzna stojący na rogu ulicy.
    Zmarszczyła brwi, a następnie wyszła z budynku. Palce dłoni ścisnęła na pasku torby, delikatnie przygryzając dolną wargę. Nie wiedziała, dlaczego tak zareagowała, ale zaczęły kłębić się w Melody dziwne emocje…
    Nie mogła oderwać od niego wzroku. Również nie znała powodu, czemu. Po prostu patrzyła. W momencie, kiedy się zorientował, wymienili w ułamku sekundy spojrzenia, po czym Wild obkręciła się na pięcie i zaczęła uciekać tak szybko, ile tylko sił miała w nogach. To było zupełnie idiotyczne i nielogiczne. Czasem jednak nie mamy kontroli nad tym, co robimy.


    Melody

    OdpowiedzUsuń
  16. Podobno w poprzednim życiu Mina była jak tykająca bomba rozrywki. Starczyła chwila i następowała detonacja ładunku z doskonałą zabawą, a wtedy ona zaczynała sprawiać, ze wszyscy wokół bawili się lepiej, niż planowali. I ona wraz z nimi. Prócz pracy, w której się odnajdywała i właściwie czerpała z niej nie tylko kasę, ale i przyjemność, miała bardzo rozwinięte życie towarzyskie. Znajomości z pierwszych zleceń prowadziły do szerokiego grona klienteli, z którymi nie łączyły jej tylko relacje czysto zawodowe. Artyści, właściciele butików, projektanci mody, muzycy, aktorzy chcący wydać przyjęcie, lub charytatywnie wesprzeć fundację -wszyscy oni przechodzili przez ręce Miny i dzięki temu ona także stała się w odpowiednich kręgach znana. Była wesoła, towarzyska, umiała odnaleźć się w każdym temacie i to sprawiało, że miała przyjaciół na pęczki. W tym możliwe że była podobna do Ryana, którego może i spotkała, ale zupełnie nie rozpoznała i nie pamiętała w chwili obecnej.
    Zresztą teraz to była zupełnie inna osoba. Cicha, wycofana, zamknieta w sobie. Uciekająca przed jakimkolwiek kontaktem. Unikała spojrzeń, wirowała by nikogo nie trącić ramieniem chociażby, ręce trzymała głównie w kieszeniach, by nawet brzegiem dłoni nikt jej nie musnął. I nie uśmiechała się jak kiedyś. Teraz prawie wcale.
    -Może wdać się zakażenie - przestrzegła i przeniosła wzrok na auto. Utknęło, to było pewne. Tylne koło zagrzebało się w błocie i wydawało się, ze samochód osiadł w gęstym rozmiękczonym przez deszczówkę podłożu.
    Rozejrzała się wokoło. Ten facet był albo głupi, albo naiwny, oczekując że na takim krańcu świata jak to, laweta zjawi się w kwadrans na ratunek.Ale może z Churchill ktoś by przyjechał... Nie wiedziała, więc wzruszyła tylko ramionami.
    Minęła mężczyznę i stanęła na poboczu za samochodem. Według niej, to co mogli teraz zrobić, albo co mógł zrobić nieszczęśliwy keirowca, to zdać się na samego siebie i próbować po swojemu się wydostać z błota. Spojrzała na niego, ciekawa czy sam na to wpadnie. Wydawał się rozkojarzony, jakby tysiące myśli na raz biegało mu po głowie, ale żadnej nie umiał chwycić i zatrzymać na dłużej. Był tak charyzmatyczny, aż trochę się tego bała.
    - Może ktoś tu będzie przejeżdzać za chwilę... - zaproponowała, choć tak na prawdę, sama w to wątpiła.

    OdpowiedzUsuń
  17. Mattie nigdy nie czuła się jakoś specjalnie powiązana z MC. Niby się tutaj urodziła (choć nie była pewna, czy to przypadkiem nie było Churchill) i wychowała. Ale odkąd tylko więcej się nauczyła, to chciała się stąd wyrwać. Ciągnęło ją do wielkiego świata. Pragnęła go zwiedzić, zdobyć. Wyjazd do zakonu to miała być pewna ucieczka. Oczywiście rodzice stwierdzili, że zwariowała. Jednak nigdy nie kryła się ze swoją wiarą i przekonaniami. Wyjazd do zakonu był dość spontaniczną decyzją, jednak jej nie żałowała. Poznała tam wspaniałe osoby, a z niektórymi do tej pory utrzymuje większy kontakt.
    Gdyby nie śmierć rodziców i Max, to zapewne by nie wróciła. To znaczy chciała wrócić. Ale dopiero na starość. A nie teraz, kiedy była w kwiecie wieku i cały świat stał przed nią otworem.
    W swoim wielkim mieście miała wszystko. Staż, pracę którą lubiła, mieszkanie… jej życie było niemal idealne. Niemal, bo jednak czegoś jej brakowało. Czegoś, choć sama nie wiedziała, czym to dokładnie jest. Może własna rodzina? Kochający mąż? Dziecko? Jakoś nigdy nie była, aż tak bardzo rodzinną osobą. Sama siebie uważała za materialistkę i nie widziała nic złego w tym, że lubiła mieć. I to dużo mieć. Każdy człowiek lubił mieć. Pieniądze dawały szczęście materiale, a jej to szczęście bardzo odpowiadało.
    Ogólnie sprawa była o wiele bardziej złożona, niż ona sama się tego spodziewała. Powstałaby cała myśl filozoficzna, która mogłaby się stać pewną postawą życiową. Jej ona pasowała i czuła się szczęśliwa.
    Nieco się zdziwiła, kiedy Max jej oznajmił, że chce iść się bawić. Ale stwierdziła, że co tam. Niby było chłodno i padało, ale maluch i tak biegał w gorszych warunkach pogodowych, więc ubrała mu bluzę, płaszcz przeciwdeszczowy i kalosze i odprawiła na podwórko. Nie sądziła, aby w taką pogodę, ktoś jeszcze mógł wyjść, więc podejrzewała, że młody lada moment wróci do domu, znudzony.
    Korzystając z niego nieobecności, usiadła w swoim bujanym fotelu, przy kominku i zatopiła się w lekturze.
    Natomiast Max, nieco zły na wszystkich kolegów, postanowił sam się bawić. Niczym ulubione zwierzątko – bóbr – budował tamę na środku drogi z błota i innych patyków. I nawet nadchodząca burza go do tego nie zniechęcała. Bawił się fenomenalnie, dopóki ktoś mu nie przeszkodził. Z uwagą przyglądał się samochodowi i jeszcze większą uwagę skupił na kierowcy.
    — Tu jest pobocze — stwierdził jedynie i wzruszył lekko ramionami. — To ty jechałeś poboczem — dodał, nawet nie bawiąc się w niepotrzebne uprzejmości. Mało kiedy mówił do kogoś per pani, czy pan. Mattie niemal na rzęsach stawała, ale młody tego po prostu nie chciał się tego nauczyć. Choćby nie wiadomo co. Maluch uważał to za wymysł dorosłych, a więc niepotrzebne. Zresztą, w MC mało komu to przeszkadzało.
    — No nie ma zasięgu — skomentował i zaczął się cicho śmiać pod nosem. Głośnym śmiechem wybuchł dopiero, kiedy mężczyzna się przewrócił. Podbiegł do niego, jednak nie pomógł mu przy wstawaniu. Jedynie wpatrywał się w niego uważnie. Uśmiechnął się delikatnie i pokiwał lekko głową. — Potrzebujesz pomocy? — zapytał, wskazując na jego samochód. Po chwili przeniósł wzrok na jego dłonie i brudne ubrania.
    — I nie musisz przeklinać. To bardzo nieładnie, wiesz? Moja siostra mówi, że za przeklinanie można pójść do diabła — powiedział, wciąż uważnie przyglądając się mężczyźnie. — Ale nie znam cię. Po co przyjeżdżasz do Mount Cartier? Podobno nie ma tutaj nic ciekawego. Tak mówi moja siostra, ale kto by jej tam słuchał — zaśmiał się. Max miał w sobie pewną, dziecięcą ciekawość. I jednocześnie ogromną chęć do wtykania nosa w nie swoje sprawy i nadinterpretację pewnych słów. Mattie oczywiście mówiła co innego, a on co innego usłyszał i co innego zrozumiał. I pewnie mówiłby jeszcze, gdyby nie to, że chwilę temu zadał pytanie. I teraz oczekiwał jakiejkolwiek odpowiedzi.
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  18. Artyści, ci prawdziwi, mieli to do siebie, że odbierali świat inaczej Czuli inaczej, głębiej, bardziej wyraźniej, dostrzegając to, co dla “zwykłego” śmiertelnika w ogóle nie istniało, było jakby za jakąś zasłoną widmo, zakrywającą wszystkie, najdrobniejsze detale świata. Muzycy, malarze, czy pisarze obdarzeni byli darem, dzięki któremu wyłaniali całe piękno, bądź też lichość natury - choć Melody skłaniała się ku pierwszej opcji - dając tym samym reszcie możliwość wkradnięcia się do ich własnych, otoczonych aurą niesamowitości wizji. Kochała grać, fotografować, czy malować. Jednak harfa zdecydowanie była obecnie najważniejszym czynnikiem w życiu Melody, który utrzymywał ją jakoś przy życiu, pomagając zapomnieć o tym, co ją spotkało. Miała dosyć krzywych spojrzeń; w szkole artystycznej co prawda była ceniona, nawet bardzo, ale zazdrość koleżanek i kolegów w końcu zaczęła wychodzić na światło dzienne. Potem… Było tylko coraz gorzej. Brunetka potrafiła wydobyć z instrumentu dźwięki, które były zdecydowanie przeszywające, wprawiające w dziwny stan, nawet hipnotyzujący, całkowicie zabierające odbiorcę tychże bodźców do jej niematerialnego środowiska. Zapraszała tym samym do ujrzenia obrazu, który malowała swoją duszą, oblaną w tym momencie nieco czarną farbą wyrzutów sumienia, z lekko podartym płótnem. Dalej jednak było to dzieło sztuki, a w jego sercu znajdował się błysk inności, dłoni zanużonej w egzystencjalnych myślach świadomości. I tego, co ją otaczało. Niekiedy aż tak pochłaniała dziewczynę wena, miłość do tworzenia, że zapominała, kim jest, co się dzieje. Specyfiką jej zachowania było to, iż samych artystów widziała jako członków wielkiego bractwa - i nie, nie należy tego kojarzyć z czymś podejrzanym ani dziwnym - gdzie każdy przyczyniał się do tego, by czynić rzeczywistość lepszą, a nie tylko wiecznie popędzaną, szarą i brudną. Pozbawioną wszelkich barw i sensów.
    Co zadziałało w niej teraz? Sama nie wiedziała. Może spotkanie tutaj akurat tego mężczyzny było dla niej na tyle abstrakcyjne, że poczuła wewnętrzne wariactwo? Nie miała pojęcia.
    Dziwnie reagowała na większość rzeczy, które ją spotykały.
    Kiedy poczuła ukłucie w sercu, zdecydowanie wywołane zmęczeniem, przystanęła opierając dłonie o kolana i tym samym ciut się pochylając. Oddychała ciężko, zaczęło kręcić się dziewczynie w głowie. Melody nagle ujrzała przed sobą mur, ślepą uliczkę. Czemu aż tak bardzo się zdenerwowała?
    Dotknęła palcami skroni i przymknęła powieki. Ciemność zaczęła otaczać wzrok brunetki z każdej strony, więc przysiadła ona pod ścianą, żeby nie zemdleć. Miała nadzieję, ludzie nie będą na nią patrzeć, jak na wariatkę.

    Melody

    OdpowiedzUsuń
  19. [Czeeeść! Dziękuję za powitanie! Mam pewien pomysł na wątek, ale nie wiem, jak to jest dokładnie z rodziną Ryana. Dobrze zrozumiałam, że jego matka nie żyje, a on odziedziczył dom i ziemię? Jeśli tak, to może przez czas między jej śmiercią, a przyjazdem mężczyzny, Sam zajmowała się domem znajdującym się po sąsiedzku? Pilnowała, żeby kwiaty nie usychały, a na półkach nie zbierała się pięciocentymetrowa warstwa kurzu. Myślę, że Rowley będzie bardzo przykro, jeśli dowie się, że Lewis planuje sprzedać dom i ziemię. :D]

    Sam Rowley

    OdpowiedzUsuń
  20. Uniosła brwi zaskoczona. Możliwe, że ten człowiek nie wiedział, w jakim miejscu się znalazł. To by wyjasniało na prawdę wiele z jego zachowania i tych bezsensownych pytań. Ale przecież jechał tą drogą od dobrych kilkunastu, kilkudziesięciu minut i mogła się założyć o własną głowę, że nie minął żadnego innego auta. No, może w porywach do jednego. Więc... serio, zadał to pytanie?
    Pokręciła głową i westchnęła, zwieszając głowę. Zadrżała od wiatru, gdy lekko poruszył gałęziami drzew. Od kilku już godzin była na zewnątrz i choć miała nieprzemakalne ubranie, żadna, nawet najlepszej jakości kurtka nie była wodoodporna w stu procentach. Czuła, ze na barkach odzież jej ciąży i zwilgotniałe klei się do skóry. Pozostawało dziękować za niebotyczne drogie kalosze, których nic nie było w stanie zedrzeć, bo przemoknięte stopy, to choroba uziemiająca na tydzień w jej przypadku.
    - Bardzo pana za to przepraszam - powiedziała cicho, czując że to po części jej wina. Ostatnio za bardzo wczuła się w rolę fotografa natury i nie zważała na to, jak jej zachowanie może wpłynąć na sytuację. A przecież leżenie plackiem na środku jezdni samo przez się zapowiada kłopoty. Chociaż może gdyby jej wcale nie zauważył, jechał szybko, przejechał płynnie to nie byłoby problemu... Pokręciła głową, zaciskając zęby. Była głupia.
    Odetchnęła głośno i kucnęła przy tylnej części auta. Dotknęła palcami opony i wsunęła dłoń w błoto. Mazista rozmiękczona ziemia pochłonęła jej dłoń, gdy dosięgła twardszej, głebszej części pod oponą. Ubrudziła się do połowy przedramienia i gdy wstała, wytarła rekę o spodnie. Teraz już cała wyglądała nieszczęśliwie.
    - Może sami spróbujemy coś zrobić? - zaproponowała. -Zakopało się, ale chyba da radę ruszyć z pomocą - spojrzała na mężczyznę.
    Zdeterminowana do działania Mina to rzadkość ostatnimi czasy. Ale ona na prawdę umiała mysleć i działać z rozmysłem.

    OdpowiedzUsuń
  21. Na co dzień Meredith chodziła w dobrze skrojonych żakietach i szpilkach. Prezentowała się formalnie i elegancko. Włosy miała upiete wysoko w kok, lub podkręcone w luźne fale. Z makijażem nie mogła przesadzać, bo miała prezentować redakcję znaną z publikacji najznamienitszych autorów, a nie przypominać imprezowiczkę, która zapomniała się myć po imprezie. Była rzeczowa, wymagająca i miała cięty język, za co współpracownicy mieli jej wiele za złe, gdy komentowała nieprzyjemnie czyjeś żarty i niepotrzebne uwagi. Była z niej konkretna babka, do której nikt nie startował z bardzo prostej przyczyny - budziła respekt i strach. Nie miewała koleżanek, nie widywano jej też w męskim towarzystwie; szybko gasiła głupie zaczepki. Wydawała się samotniczką, której dobrze tylko samej z sobą.
    Bardzo małe grono wiedziało, ze ma córkę. Jeszcze mniej liczna grupa znajomych i bliskich znała tę uśmiechniętą i serdeczną wersję Mer sprzed lat. Bo teraz śmiała się tylko do swojego kilkuletniego skarba, z którym w chwili obecnej była rozdzielona. Wszystko przez pracę. Poświęciła się jej cała, bo ją lubiła, bo to jej dawało pieniądze na przeżycie i lekarzy, którzy nie umieli zrobić nic dla jej dziecka.
    Meredith nie była zgorzkniała. Była wredna, sarkastyczna, zaborcza i ciągle rozkazywała innym. Sama z kolei nie umiała z pokorą przyjąć krytyki i polecenia bez pyskowania. Miała problemy z szefem, z współpracownikiem, którego nieobecność w NY ściągnęła ją do Mount Cartier. Ale to właśnie tutaj mogła spotkać kogoś, kto mógł uratować jej córkę i pozwolić jej samej odetchnąć. Nigdy nie sądziła, że jeszcze kiedykolwiek spotka Ryana, bo minęło dobrych pare lat od chwili ich rozstania. Teraz już nawet nie mogła powiedzieć, jak ono przebiegło i czy jej decyzja odejścia była słuszna. Na pewno nie było słuszne zatajenie ciąży, ale teraz to nie miało znaczenia. Nie miała wpływu na to, co minęło i nie posiadała żadnej kontroli nad mężczyzną, który prawdopodobnie nie będzie chciał jej widzieć. Łudziła się, że jest taki, jak opisywały go media, że może jej nie rozpozna, bo tyle imprezował i tyle miał już dziewczyn od ich czasów. Ale trochę go jednak znała i obawiała się, że spotkanie, choćby miało trwać dwie minuty, wywrze na niej takie wrażenie, że trudno jej się będzie zebrać.
    Mijał trzeci dzień o jej pobytu w miasteczku. Zdążyła już nawyklinać w myślach wszystkich, których miała okazję poznać, ale nie odzywała się do nikogo, nie chcąc rozpetać wojny. Bądź, co bądź, mieszkając z Andrew, musiała przeczekać odpowiednią ilość czasu, by zebrać wszystkie metariały do nowej książki i dopiero wtedy będzie mogła powiedzic, co o tym sądzi i stąd spadać. A chciała by nastąpiło to jak najszybciej, bo brak zasięgu, brak dostępu do technologii i wygód życia, do czego przywykła sprawiał, że miała ochotę krzyczeć. Po przyjeździe tu musiała wyrzucić nowe szpilki, zamienić wygodne i dobre jakościowe ubranie w szorstkie swetry i miała wrażenie, że wszystko ją gryzie, drapie i drażni. I najwazniejsze - nie zdobyła się jeszcze na odwagę by pójść i zapukać w konkretne drzwi. Była silną i niezależną kobietą i jak nic wściekało ją jej własne tchórzostwo.
    Weszła do małego sklepiku, chcąc kupić kawę. Zwykłą, mieloną kawę, którą wypije w spokoju bez mleka i niepotrzebnego ględzenia nad uchem. Do tej pory myslała, że Walker da jej materiał i po godzinie będzie organizować transport powrotny, w międzyczasie pójdzie do Lewisa i załatwi wszystko gładko za jednym zamachem. A wszystko szło nie tak.
    Stanęła przed regałem z herbatami, kawą różnego rodzaju i skrzywiła się widząc same śmieci. Miała ochotę wyłamać półkę i rozwalić nią sklep, bo to przechodziło ludzkie pojęcie. Zamiast tego jednak aromat unoszący się z pudełek doszedł do jej czułego nosa i załaskotał, aż kichnęła potęznie, zginając się w pół. Jakby tego było mało, przy okazji uderzyła czołem o kant niższej półki.
    - K*rwa mać!

    [dzień dobry :D ]

    OdpowiedzUsuń
  22. Minie bardzo to odpowiadało- cisza i wyludnienie okolicy. Trafiłą tu przypadkiem i od pierwszych dni poczuła spokój, którego jej brakowało. Nikt jej nie trapił, nie zaczepiał, nie naciskał. Nie było tu nikogo, kto by ją znał sprzed laty i oczekiwał, że powróci do poprzedniej formy. Taki stan, jak teraz, bardzo jej odpowiadał. Była sobą, tak czy inaczej, niezaleznie od tego, czy przypominała dawną siebie. Przecież to wciąż była ona.
    Nie tęskniła za billboardami na wieżowcach sięgających nieba. Nie brakowało jej tego natężenia ruchu na ulicach miast, które nigdy nie śpią jak NY, czy LA, do których przywykła. Chciała odpocząć. I równie mocno chciała, by inni jej na to pozwolili, nie naciskali więcej, a zaakceptowali to, jaka jest teraz. Skoro jej odpowiadał ten stan, dlaczego ktoś, kto nią nie był, miał prawo żądać od Miny, by zmieniła się z powrotem osobę, której sama nie pamięta? Ludzie byli męczący, bezczelni i upierdliwi.
    Spojrzała na niego zaskoczona. Czy on na prawdę wierzył, ze uda im się stąd wydostać bez pomocy? Szczerze w to wątpiła, a jednak ten optymizm pomógł jej rozpogodzić myśli.
    - Można spróbować... - mruknęła niepewnie i rozejrzała się po drodze. Chyba jednak wciąż czekała, aż ktoś nadjedzie, jakimś cudem na przykład laweta na ich szczęście. Nie, oczywiście droga była pusta, a okolica cicha.
    Obeszła samochód i zatrzymała się przed przednimi drzwiami. Gdy spojrzała na tylnie koła i ułożenie pojazdu, jeszcze bardziej zwątpiła w powodzenie ich samozwańczej misji. Deszcz już ustał kilka minut temu, ale jednak ziemia była rozmokła i grzęzła w niej każda cięższa masa. Miała nadzieję, że jednak nie pogorszą sprawy.
    - Jestem Mina - przedstawiła się krótko, bo przecież gawędzili od dobrej chwili, a ona zapomniała o manierach. Po czym szybko wsiadła do auta i nie zamykając drzwi,b y w drodze ewentualności słyszeć mężczyzne, odpaliła silnik. Wrzuciła bieg i powoli naciskała pedał gazu. Nic nie czuła, nic się chyba nie zmieniło.
    Zaprzestała i wychyliła się, by spojrzeć w tył. Chyba powinni wrzucić dwójkę i z rozpędu mocno ruszyć... Nie znała się na tym, potrzebowała wskazówek, a nie domysłów.

    OdpowiedzUsuń
  23. Mattie wychowywała się w dość specyficznej rodzinie. Niby wszystko było w normie, niby wszystko było okej. Jednak czegoś w tej rodzinie brakowało. Może pewnego zrozumienia i akceptacji? Rodzice byli z niej dumni tylko wtedy, kiedy robiła wszystko po ich myśli. Każdy wyskok w jakąkolwiek stronę był bardzo źle przez nich odbierany. Kiedy po raz pierwszy przyprowadziła swojego przyjaciela i przedstawiła go państwu Sherwood, to ci patrzyli się na niego spod byka, ponieważ od wielu lat upatrzyli sobie innego kandydata na jej narzeczonego. Było to dla niej nieco bolesne, ale tylko trochę.
    Mattie bowiem była bardzo… bojowo nastawioną osobą. Potrafiła się wykłócać o swoje racje tak długo, dopóki nie stanęło na jej. I zazwyczaj jej się to udawało. Bo przecież córeczka tatusia nie może być smutna, czy też nieszczęśliwa.
    Jej rodzice przeżyli naprawdę ogromny szok, kiedy oznajmiła im, że wstępuje do zakonu. Nigdy nie rozumieli jej wiary. Sami byli ateistami i nieszczególnie się tym przejmowali i przywiązywali do tego jakąkolwiek wagę. Dla Mattie wiara była czymś zupełnie innym, czymś co budowało jej charakter i nadawało osobowość. Jednak Sherwoodowie nie byli zadowoleni, że ich córeczka wstępuje do zakonu. Właściwie to próbowali wybić jej ten pomysł z głowy. I nawet zapisali ją na wizytę do specjalisty, bo w końcu to nienormalne, aby aż tak wierzyć. Jednak kiedy udało jej się ich przekonać, to byli z niej całkiem dumni.
    Nie chciała ich po raz kolejny zawodzić. A swoją planowaną ucieczką z całą pewnością to zrobiła. Ale teraz już nic nie mogła zrobić. Nie powiedziała im, oni nie mieli zielonego pojęcia co się z nią działo. Może to i lepiej? Sama nie potrafiła tego określić. Lecz wiedziała, że teraz nie może się tym zadręczać. Myślenie co by było gdyby, nigdy do niczego dobrego nie prowadziło. Mattie starała się tego nie robić, jednak nie zawsze jej się to udawało.
    Szczególnie kiedy Max naprawdę dawał jej popalić. Chłopiec na ogół był grzeczny. Jednak czasami miał tak odjechane pomysły, że na samą myśl robiło jej się słabo. I co mogła na to poradzić? No nic nie mogła. Starała się rozmawiać z Maxem i wybić mu te jego pomysły z głowy. Ale to wcale nie było takie proste. Najgorsze w tym wszystkim było to, że… ona w jego wieku była jeszcze gorsza. Max był kulturalny i spokojny. Natomiast ona w jego wieku była chodzącą awanturą i kłótnią. Była wstrętnym dzieckiem, jednak na szczęście z tego wyrosła. I, o dziwo!, zawsze miała wokół siebie dużo towarzystwa.
    Max natomiast wolał towarzystwo kilku swoich ulubionych kolegów, którzy nie zawsze mogli wychodzić. Tym bardziej nie w taką pogodę. Jednak mu to nie przeszkadzało. Świetnie się bawił sam ze sobą, a przyjazd mężczyzny ewidentnie mu to wszystko popsuł.
    — Jest pan bardzo niemiły. To nie wróży panu dobrego początku w Mount Cartier — powiedział, uśmiechając się niepewnie pod nosem. Mruknął cicho i skrzyżował ręce na wysokości piersi. — I może to jest droga. Ale od długiego czasu nikt nią nie jeździ. A pan, jak kierowca, powinien być odpowiedzialny. Więc to pana wina, że mnie pan nie zauważył. Kiedy się prowadzi samochód, to trzeba uważać! — powiedział, wciąż się szczerząc. Może jednak był o wiele bardziej podobny do Mattie, niż im obojgu się wydawało.
    — I słucham jej. Naprawdę. Ale czasami gada straszne głupoty. I marudzi. Wiesz, to stara panna.
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  24. Stwierdzenie, że zabiłaby, byle się stąd wydostać nie byłoby przesadą. Meredith była w chwili obecnej tykającą bombą i wszystko co stawało jej na drodze, czy pojawiało się w zasięgu wzroku sprawiało, że wybuch stawał się bliższy. Nie mogła zdzierżyć tej dziury, w której nawet telefony nie działały, a o Internecie mozna było jedynie pomarzyć. Nie rozumiała, dlaczego jej autor zaszył się właśnie na takim odludziu!
    Chociaż akurat to rozumiała, mogłaby się nawet zgodzić z takim wyborem... Odludzie, gdzie nikt człowieka nie zna, nie rozpozna i nie dosięgnie świat zewnętrzny... Jej córce by się tu spodobało. Gdyby wybrały się tylko we dwie na kilka dni odpoczynku w takie okolice, a ona - wiecznie zapracowana i zajęta matka, nie musiałaby uważać na telefon, na maile... Nie. Na wczasy znajdzie się kiedyś czas, a teraz sprowadzały ją tu obowiązki. I pilna sprawa. Dosłownie sprawa życia i śmierci!
    Podniosła głowę w momencie kiepskiego żartu i gdy ich spojrzenia się spotkały, w powietrzu aż dało się wyczuć lecące iskry. Atmosfera zgęstniała a brunetce wydawało się, że czas stanął w miejscu. Ryan nie zmienił się ani trochę, to samo spojrzenie, ten swobodny styl bycia i zaczepny uśmiech. Miał tendencję do luźnych komentarzy, dzięki którym nawiązywał znajomości, dobrze to znała.
    Wróciły wspomnienia ostatnich wspólnych chwil -ciągłe kłótnie, wyzwiska, pretensje. To ona prowokowała, choć on nie szedł na ugodę, zaciekle walczył o swoją niezależność i swobodę, której ona nie mogła w związku pojąć. Chociaż, czy to w ogóle był związek? Dobrze im było w łózku, wzajemna fascynacja nie przerodziła się w wielkie uczucie i szybko na jaw wyszły dzielące ich różnice. Było ich na dodatek tak wiele, że nie mogli tego przeskoczyć. Może i to była jej wina, że wyszło jak wyszło, ale za nic by się nie przyznała.
    - Na ten widok moze być tylko gorzej - mruknęła ponuro, mimowolnie zaciskając dłonie.
    Nie miała żadnych ciepłych słów dla tego mężczyzny. Ani miłych wspomnień. Wszystko olane żalem i goryczą wydawało się ciemne i nieprzyjemne. Jedynie to, co po sobie zostawił było jej wielkim skarbem, a na dodatek teraz będzie zmuszona się z nim tym podzielić. A nie chciała. Bardzo nie chciała.
    Nie była jeszcze gotować na rozmowę, dla której się tu zatrzymała. Przecież mogła przyjechać, dorwać Andrew, wydobyć od niego, to co chciała i wracać. A jednak wciąż tu była i to nie dla pracy... Teraz jednak obróciła się na pięcie i wypadła z sklepu jak oparzona. Musiała się uspokoić i sama doprowadzić do spotkania, bo inaczej miała wrażenie, że zacznie niezrozumiale wrzeszczeć i nic nie wskóra.

    OdpowiedzUsuń