A kiedy śnieg przestanie prószyć, to Monty na spacer ruszy.

Blog zawieszony

Po przeprowadzeniu ankiety większością głosów wygrała opcja zawieszenia bloga. Oznacza to, że autorzy mają możliwość dalszej gry i zapisów, ale administracja — za wyjątkiem wysyłania zaproszeń i wpisywania do listy bohaterów — nie będzie angażować się w życie bloga. Z tego samego powodu zakładka Organizacyjnie na czas zawieszenia bloga zostaje usunięta. Raz jeszcze dziękujemy za Waszą obecność i życzymy Wam wszystkiego, co najlepsze.

nie istnieję & latessa

Kalendarz

16/02/14 Otwarcie
16/02/14 Nowy mod
22/02/14 Wydarzenie: Burza Śnieżna – link
24/02/14 Odejście moda
26/02/14 Nowy mod
19/04/14 Wydarzenie: Mecz Hokeja – link
02/07/14 Nowy szablon
07/07/14 Wydarzenie: Kto zabił? – link
20/07/14 Odejście moda
23/07/14 Nowy mod
29/08/14 Zamknięcie
24/12/15 Reaktywacja
25/12/15 Nowy admin
28/12/15 Wydarzenie: Kolacja wigilijna – link
29/06/15 Nowy nagłówek
09/10/16 Wydarzenie: Deszcz i wichura - link
28/11/16 Nowy nagłówek
10/12/16 Wydarzenie: Uratuj święta! - link
04/01/17 Wydarzenie: Psi zaprzęg - link
28/01/17 Wydarzenie: Słodka Walentynka - link
04/02/17 Nowy szablon
27/03/17 Wydarzenie: Mount-ipedia - link
21/04/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap I - link
01/05/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap II - link
02/05/17 Nowy nagłówek
17/09/17 Wydarzenie: Spływ kajakowy - link
02/02/17 Nowy szablon
14/02/17 Wydarzenie: Poczta walentynkowa - link
07/07/18 Zawieszenie

Nieważne, jacy nieustępliwi jesteśmy. Uraz zawsze pozostawia bliznę. Podąża za nami do domu i zmienia nasze życie.

D E C L A N    M A R S H A L L
28 LAT — SYN MARNOTRAWNY  RECEPCJONISTA W PRZYCHODNI

Miałeś wielkie plany, jak większość z dorastających dzieciaków w tej zabitej deskami dziurze. Nie byłeś jedynym, który marzył o ucieczce z tego miejsca. Wiedziałeś, że twoją szansą są studia. Naturalnie to nauka stała się dla ciebie najważniejsza, ponieważ poza samą ucieczką z miasteczka wymyśliłeś sobie wielką karierę. Chciałeś być jednym z tych sławnych chirurgów pracujących w bogatych szpitalach, do których pacjenci przyjeżdżają z całego świata, których nazwiska zostają umieszczone w podręcznikach, o których nagrywa się filmy i pisze książki. Miałeś po prostu marzenia, jak każdy człowiek żyjący na tym świecie. Wiedziałeś, że życie potrafi podkładać pod nogi kłody, ale byłeś przekonany, że nauczyłeś się je pokonywać w Mount Cartier. Myliłeś się lub zwyczajnie nie brałeś pod uwagę możliwości, że będziesz na to wszystko za słaby. Nie spodziewałeś się, że nie skończysz nawet swojej rezydentury. Pamiętałeś, jak wygrażałeś się wszystkim dookoła, że będziesz kimś wielkim, że nie pozwolisz sobie na to, aby małe miasteczko cię pokonało. Wiedziałeś, że wszyscy ci, którzy w nim zostali z pewnością równie dobrze pamiętali każde twoje słowo. Dlatego właśnie nie chciałeś wracać w rodzinne strony, ale życie nie dało ci możliwości wyboru a raczej nie byłeś na tyle głupi, aby wybrać tę drugą opcję. Z ogromnym trudem, ale potrafiłeś przełknąć swoją dumę i trzymając, ciasno opatulone kocami, trzymiesięczne niemowlę w swoich ramionach, zapukać w drzwi mieszkania rodziców. Może i Mount Cartier cię nie pokonało, ale wielkie miasto sprawiło, że z podkulonym ogonem musiałeś wrócić w miejsce, którego tak bardzo nienawidziłeś, zostawiając za plecami wszystkie swoje marzenia.

PRZESZŁOŚĆ POWIĄZANIA

Minęło sporo czasu, odkąd pisałam starszymi postaciami na takich prawdziwych obyczajówkach. W dodatku nie umiem w karty... Bądźcie wyrozumiali, dajcie chwilę mi i Declanowi na oswojenie się, a obiecuję, że będzie nam razem naprawdę bardzo fajnie. My się już o to postaramy! :) Na wizerunku Cole Sprouse. Droga kontaktu: wyborowealoe@gmail.com

50 komentarzy:

  1. [Ach, te czasy kiedy w tv leciało Nie ma to jak hotel. Cześć! Ciekawa historia tego młodzieńca, tylko trochę smutno, że nie sięgnął marzeń... Ale! Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Może w Mount Cartier wydarzy się coś, co sprawi, że będzie szczęśliwy z pięciomiesięcznym (maleństwo!) dzieckiem. Chociaż nie – na pewno coś się wydarzy i na pewno będzie szczęśliwy! Poza tym umiesz w karty, przecież nie jest zła, i nie martw się o naszą wyrozumiałość, bo my chętnie Cię wesprzemy w zabawie starszym bohaterem :) Baw się świetnie tutaj z nami i jak najdłużej!]

    Ferran, Cesar & Tilia

    OdpowiedzUsuń
  2. Jako, że kiedyś też miałam tutaj chłopca o imieniu Declan, to się z Tobą solidaryzuję i już go lubię! Trochę szkoda, że Marshall nie widzi urokliwości tego miasteczka, ale skoro już schował dumę w kieszeń to może teraz znajdzie w tej kieszeni jeszcze jakieś cudo, znak z nieba, albo cokolwiek, co pokazałoby mu, że Mount Cartier to świetni ludzie, spokojna okolica, jeszcze lepsze powietrze i zero zmartwień. Tak w domyśle, bo wiadomo, że każdy z ludzi ma swój bagaż. Tak czy inaczej z tym bagażem właśnie (i uroczą, małą pociechą) witamy w naszych skromnych progach. Baw się dobrze! :D

    Scott, Timothy & Andrew

    OdpowiedzUsuń
  3. [Do tej pory nie wiem, którego z bliźniaków grał, ale to bez znaczenia. :D Cześć i czołem, hm... znowu? ;p Szkoda, że mu na razie się nie udaje, ale mocno trzymam kciuki, aby ładnie mu się w życiu poukładało! <3 Poza tym ma taką małą kruszynkę, która... No wzroku oderwać po prostu nie mogę, chociaż za dziećmi nie przepadam. Lubię tylko te ciche, śpiące i na zdjęciach. :> Pisz tu długo i ciekawie!:) ]

    Christian

    OdpowiedzUsuń
  4. (Cześć! Podobnie do moich przedmówców chwalę kartę, bo mówi o postaci wszystko, co chciałabym wiedzieć, a przy tym pozostawia pewien niedosyt, który domaga się zaspokojenia w wątkach. Nie wspominając już o Cole'u, który jeszcze kilka lat temu razem ze swoim bratem rozjaśniał mi każdy dzień, choć szczerze mówiąc teraz nie jestem pewna, czy to serialowy Zack czy Cody. :D Do obu miałam wielką sympatię. Cóż, jeśli będziesz mieć ochotę, zapraszam do którejś z moich panien. Obie są raczej świetlistymi promykami; Leah bardziej, Nancy nieco mniej, jednak wydaje mi się, że zarówno jedna jak i druga nadałyby się, by nieco rozjaśnić życie Declana, z tym że wiekowo bliżej do niego pannie Mackenzie, jeśli to ma jakieś znaczenie.)

    Leah Mackenzie oraz Nancy GoldbergGoldber

    OdpowiedzUsuń
  5. [ Dzień dobry :)
    Kiedy czyta się kartę to jest takie odczucie głębokiego zrozumienia z postacią... Przynajmniej ja tak mam, w tym przypadku. Przedstawiona została taka życiowa prawda, której trzeba stawić czoła, mimo wszystko. To przypadek trochę jak u mojej Melody, dlatego myślę, że jakiś wątek mógłby się między nimi pojawić :) Zapraszam serdecznie do siebie i życzę udanej zabawy!
    A, zdjęcie dziecka jest rozwalające :D ]

    Melody Wild

    OdpowiedzUsuń
  6. [Wpadłam się przywitać, bo jeszcze tego nie zrobiłam :) Życzę bardzo wielu ciekawych wątków i dużo dobrej zabawy :) ]

    OdpowiedzUsuń
  7. [Ale gówniarz, pffy… Jak niby mam go powiązać?]

    Marcel Littenhall

    OdpowiedzUsuń
  8. [Uwielbiam obu Sprouse'ów! Choć dla mnie na zawsze będą uroczymi chłopcami z hotelu i nie mogę przywyknąć do myśli, że kurczę, oni jednak dorośli. :D
    Bardzo podoba mi się Twoja kreacja Declana i mam nadzieję, że zostaniecie na dłużej. W razie chęci - zapraszam do siebie. ;)]

    Shea Callaghan

    OdpowiedzUsuń
  9. [Witam ciepło! Lubię buzie Sprouse'ów, więc z miejsca czuję do Declana sympatię. Podoba mi się też sama karta, zdradzająca dokładnie tyle, ile trzeba - by coś było wiadomo, ale by zostawiała apetyt na więcej. Dlatego z nadziejami zapraszam do siebie, na pewno uda nam się coś wymyślić. ;)

    Finlay Watson

    OdpowiedzUsuń
  10. [Jak ja uwielbiam ten wizerunek <3 Sama postać jest naprawdę ciekawa i chce się ją poznać w wątkach :D Życzę udanej zabawy, owocnych wątków oraz niekończących się pokładów weny. Zostań z nami jak najdłużej!]

    Scarlett

    OdpowiedzUsuń
  11. [ Zawsze co dwie głowy, to nie jedna, więc wspólnymi siłami na pewno nam coś wyjdzie :) Tak sobie pomyślałam, że może by wykombinować coś z dzieckiem Declana? Melody akurat przechodziłaby gdzieś, zauważyła niemowlę i się nim zajęła? Nie wiem, na ile możliwe jest, by taka sytuacja się wydarzyła u niego, ale wtedy to byłby dla Melody moment przełamania, kontaktu z drugim człowiekiem, no i na pewno sami też zaczęliby ze sobą rozmawiać, a wtedy już byłoby łatwiej ich ze sobą zapoznać :) Taki mi pomysł wpadł do głowy... ]

    Melody

    OdpowiedzUsuń
  12. [Pewnie tak. Rozumiem, że Declan dopiero w Mount Cartier się pojawił? Finlay raczy ciastem kogo może na swojej drodze, więc ktokolwiek siedział w recepcji przed Declanem, utył zapewne parę kilo. Moje panie mogłyby się znów zjawić w przychodni, Finlay, czekając na panią Redwayne, wciągnie Declana w rozmowę, racząc go ciastem, bo skoro na pewno robiła tak z jego poprzednikiem, to nie będzie widziała powodu, dla którego nie miałaby wciągać w to samego Declana. A później zobaczymy, dokąd nas wątek poniesie, hm?]

    Finlay Watson

    OdpowiedzUsuń
  13. [Dziękuję, bardzo mi miło <3 Ja piszę zarówno męsko-męskie, jak i męsko-damskie lub damsko-męskie, nie piszę jednak jeszcze damsko-damskich (no, Ciebie to akurat nie dotyczy), bo Tilia jest eksperymentem i jeszcze nie do końca się wczułam w prowadzenie panny. Zawsze mam tylko panów. Ale tutaj, jak tak sobie czytam kartę Declana, to najbardziej pasuje mi do Tilii. Jest tylko rok starszy od niej, więc na spokojnie mogli znać się za dzieciaka, mogli nawet chodzić razem do szkoły podstawowej, a później do Churchill. Wiem jedno – jeśli chodzi o panienkę Marchand, to z pewnością wplatałaby trochę uśmiechu do jego życia, bo to radosna niewiasta. Byłaby też dobrą przyjaciółką i jeśli Declan wrócił, byłaby również pierwszą osobą, która przyjęłaby go z otwartymi ramionami. Nawet z Madeline. A tak swoją drogą, to podziwiam Cię, że zdecydowałaś się sprezentować mu ojcostwo, bo ja, mimo że prowadzę zawsze starsze postacie, nigdy nie miałam jeszcze w sobie tyle siły, by mieć postać z dzieckiem :D]

    Tilia Marchand

    OdpowiedzUsuń
  14. [Dokładnie tak, czekam cierpliwie! :)]

    Finlay Watson

    OdpowiedzUsuń
  15. [ No to myślę, że możemy zrobić tak, że Declan faktycznie poszedłby na te zakupy i zostawił wózek przed sklepem, a Mel akurat byłaby czymś zamyślona - jak zwykle - i wtedy, nagle, natknęła się na dziecko. Może mała zaczęłaby płakać? Wtedy Wild na pewno by się nią zajęła, a Declan by tego nie słyszał, bo akurat wdałby się w małą sprzeczkę z inną klientką, bo pokłóciliby się o jakiś produkt czy wciskanie w kolejkę (bo ona miałaby cały koszyk załadowany, a on by pamiętał, że dziecko czeka na zewnątrz). I dalej by się potoczyło. Powiedz, czy takie coś jest ok, to wtedy mogę nawet zacząć :D ]

    Melody

    OdpowiedzUsuń
  16. [Nie wiem, czy rodzice Declana są aktywni zawodowo, ale Shea mogłaby robić Madeline za niankę - całkowicie za darmo, bo ona od nikogo w miasteczku za nic pieniędzy nie bierze. ;) Declan mógłby odwdzięczać się opowieściami o wielkim świecie.]

    Shea Callaghan

    OdpowiedzUsuń
  17. [ Okej, to nawet zacznę nam teraz, trochę na szybko, żeby już zacząć, a więc może długością nie powalać, ale mam nadzieję, że jakościowo będzie ok ;) ]

    Melody

    OdpowiedzUsuń
  18. Coraz częściej zastanawiała się, czy przyjazd tutaj był dobrymm pomysłem. Co prawda ciotka starała się jak mogła, żeby tylko dziewczynie pomóc, ale same chęci nie wystarczały. Melody również próbowała jakoś żyć - z podkreśleniem "jakoś" - ale niezbyt się to dziewczynie udawało. Głównie spacerowała po górach, oddawała się swoim pasjom... I chyba tylko to ją silnie trzymało. Nie ugięła się aż tak, co ją samą dziwiło. Mimo, iż głosy przypominające o tych dwóch strasznych sytuacjach, przez które była w Los Angeles skreślona, każddego dnia szukała nowego sposobu, aby wyrwać się tej niekończącej się manii obelg w umyśle, a zmaterializować przez swoje ręce to, co wartościowe. Dlatego grała, fotografowała i malowała, chociaż tak wyładowując się. Ograniczała za to kontakty z innymi; prawie nikogo nie znała, choć wcześniej odwiedzała już parę razy ciocię Annie. To było jednak dawno i wtedy też skupiała się bardziej na relacji z siostrą, niż zawieraniu nowych znajomości.
    Teraz jeszcze bardziej zdziczała. Uciekała przed - pozornie - podejrzliwymi spojrzeniami, bo wydawało się brunetce, że zaraz wszystko się wyda, informacje jakimś cudem dotrą do Mount Cartier, a ona będzie musiała spalić za sobą kolejne mosty. Wioska, jaką było to miejsce, dawała blladoskórej nadzieję na choć odrobinę wolności. A tego potrzebowała teraz najbardziej.
    Paraliżowały ją niespodziewane sytuacje. Drobnostki, którymi inni pewnie by się nawet nie przejęli, dziewczynie sprawiały ogromną trudność. Pech chciał, że takie coś musiało ją spotkać i dzisiaj...
    Od samego rana źle się czuła. Nie miała nawet siły zakładać tej maski z uśmiechem, którą nosiła zawsze, by cioci się wydawało, że jest lepiej. Nie było. Jeszcze nie.
    Z ciężkim sercem wstała z łóżka, wykonala wszystkie czynności jak zwykle, a potem, nie próbując nawet śniadania (choć ciocia przygotowała jej ulubione naleśniki z owocami i czekoladą), wyszła z domu. O dziwo stwierdziła, iż tym razem nie skieruje się w góry, a pójdzie w bardziej zaludnione miejsce. Czyżby nastąpił jakiś progres?
    Trzymając w ramionach szkicownik i mocno przyciskając go do siebie, nieufnie spoglądała na przechodniów. Częściej spuszczała głowę, by nie musieć stanąc z nimi twarzą w twarz. W pewnym momencie zamknęła nawet oczy, idąc tak przez jakiś czas. Na szczęście nie trafiła na żaden słup ani misia... Ich ostatnio spotkała zbyt wiele.
    W pewnymm momencie poczuła, że o coś zahaczyła. Otworzyła oczy i ku swojemmu zdziwieniu, zauważyła wózek. Rozejrzała się dookoła, ale nie widziała nikogo w jego pobliżu. Pochyliła się nad nim, tym samym widząc małą dziewczynkę (jak sądziła). Już miała się nawet uśmiechnnąć, ale wtedy dziecko rozpłakało się. Początkowo Brązowooka zgłupiała, zdrętwiała i nie wiedziała, czy ma krzyczeć o pomoc, czy...
    Melody, weź się w garść! - powiedziała sobie w myślach.
    Odrzuciła szybko szkicownik na ławkę obok, po czym wyjęła małą istotkę z wózka, próbując ją uspokoić.
    - Heej... Jestem Melody... Może przestaniesz płakać...? - Zapytała głupio, krzywiąc się przy tym niemiłosiernie. Wtedy dziewczynka rozwrzeszczała się jeszcze mocniej. Brunetka przygryzła delikatnie dolną wargę i usiadła na ławce, kołysząc dziecinę w ramionach. Mogłaby jej zaśpiewać, ale nie była w tym tak dobra, jak w grze na harfie. Że też jej teraz przy sobie nie miała!
    Ale, mimo wszystko, niemowlę przestawało płakać.

    Melody Wild

    OdpowiedzUsuń
  19. [Cześć dzięki za powitanie :) Patrząc na to zdjęcie zastanawiam się, jak ja dawno oglądałem Nie ma to jak Hotel oraz Nie ma to jak statek xD
    W życiu nie przypuszczałbym, że ktoś kiedyś powie o mojej karcie, że przyjemnie się ją czyta :D Przyznam szczerze, że zastanawiałem się czy ten liścik zamieszczony w karcie nie jest zbyt oschły i ogólnie to czy może nie powinienem napisać czegoś dłuższego, ale myślę, że tak mimo wszystko jest dobrze :D
    Tobie też życzę dobrej zabawy oraz wielu fantastycznych wątków :)
    Nie wiem jak się zapatrujesz, ale w razie chęci zapraszam do siebie. Może coś wymyślimy ;)]

    Martin

    OdpowiedzUsuń
  20. [Jasne, mogli utrzymywać cały czas dobre stosunki i kontakt, jak najbardziej. A teraz, skoro Declan wrócił, mógłby właśnie zajść wieczorem do sklepu. Może na kilka chwil przed zamknięciem? Akurat wtedy Tilia zabierałaby się za dokładanie asortymentu na półki, czyli ogarnianie mini dostawy (zawsze robi to wieczorem, by nie musieć męczyć się od rana). Może zechciałby jej pomóc tak na szybko to dokończyć i wyszliby sobie albo do Iana, albo gdziekolwiek? Panienka Marchand na pewno będzie chciała nacieszyć się powrotem przyjaciela (mimo, że wcale nie cieszyła jej jego sytuacja i to, że porzucił karierę). :)]

    Tilia Marchand

    OdpowiedzUsuń
  21. [Jaki fajny pan! No, no, Cole wyrósł na niezłego przystojniaka, chociaż oglądając go w "Nie ma to jak hotel" zdecydowanie uchodził za brzydszego i bardziej wkurzającego brata bliźniaka (team Zack!) :D Cześć, cześć! Serdecznie witam Cię na blogu i życzę miłej zabawy. My byśmy chciały wątek z tym panem, więc jeśli różnica wieku Ci nie przeszkadza, to poniżej zostawiam wskazówkę, gdzie mnie szukać.]

    Penny Hewitt

    OdpowiedzUsuń
  22. [Jak ja podziwiam ludzi, którzy po takiej tragedii nie załamują się i prą dalej do przodu dla dziecka, bo po prostu wiedza, że sa potrzebni i nie ma czasu i miejsca na depresje i tym podobne, więc wielki szacunek dla tak młodego pana.
    Są Erickiem w tym samym wieku, w takim razie pewnie się znają (jedna szkoła, klasa za starych lat), więc jeśli będzie doskwierać Ci nuda czy brak wątków zapraszam, coś może wymyślimy :D.
    Dużo weny, zabawy i wątków.]

    Eric

    OdpowiedzUsuń
  23. [Tak sobie myślę, może jakoś Martin zainteresowałby się postacią Declana? Bo ogólnie to wpadłby na pomysł, że takie małe miasto z którego ludzie próbują nawiać, to dobry motyw na film (albo serial/mini-serial). A żeby napisać cokolwiek to chciałby dowiedzieć się nieco o kilku rzeczach. I można jakoś to wszystko dalej pociągnąć w którymś kierunku. Może coś pokroju wzajemnego zainteresowania?
    Nie wiem...coś ostatnio różnie z wymyślaniem u mnie jest.]

    Martin

    OdpowiedzUsuń
  24. [Nie mam pomysłu od czego konkretnie można by rozpocząć wątek. Możesz puścić wodze fantazji i coś wymyślić :D
    Z góry dzięki za zaczęcie :D]

    Martin

    OdpowiedzUsuń
  25. [powiem szczerze, że spokojne wątki mesko-meskie mnie szybko nudza i uciekam... Myślałem o tym, że może konkurowali o dziewczynę w liceum, ale Vert już się skrycie w kimś kocha, więc wątek poczucia że żona Delcana przy nim dalej by żyła i miała się lepiej mi nie pasuje.
    To moze z innej strony, może panowie lubili się w nastoletnich czasach i chcieli by powtórzyć jakiś z wypadów by podnieść Marshalla na duchu itp? I tak mogli by wylądować na jakieś półce skalnej, jeśli wyślemy ich na biwak, albo bez ubran i pieniędzy w innym kraju już , bo na przykład w usa, po tym jak ktoś im cos podrzucil w barze do piwa. Takie luźne pomysły, chyba że ty masz cos w głowie ;-).]

    Eric, piszący z telefonu, przeprasza za brak polskich znaków tu i ówdzie ;-)

    OdpowiedzUsuń
  26. [Hej! :) Dziękuję za miłe słowa na powitaniu. Aż się ciepło na sercu robi i chce się wątkować :).
    Co do psychologii i tak dalej, to przyznam szczerze, że sama do końca nie jestem pewna. Na jakieś stronie z Google wyczytałam, że można robić studia i być na stażu. I w zamyśle Mattie własnie jest takim przypadkiem. Jednak jeśli znajdzie się ktoś bardziej doinformowany i okaże się, że się mylę (co jest możliwe), to nieco to pozmieniam. I dziękuję za zwrócenie uwagi, bo to jednak daje co nieco do myślenia :D
    Na wątek jestem bardzo chętna. Widzę sporo podobieństw między naszymi postaciami (ucieczka i opieka nad dzieckiem. Choć to drugie w innym kontekście). Może... Od dziecka mieszkają blisko siebie, więc bardzo dobrze by się znali. Albo nawet by się przyjaźnili, ale kontakt by się urwał. Z Twojej karty (która swoją drogą bardzo mi się podoba) wynika, że Declan wrócił jakieś trzy miesiące temu, więc takie pierwsze spotkanie po latach odpada. Można więc uznać, że oboje zamknięci w swojej ciemności nawet nie zwrócili uwagi, że znów mogą mieć ze sobą kontakt. I dopiero Max, który ubzdurał sobie, że znajdzie siostrze narzeczonego, aby mu nie marudziła, może wywinąć jej jakiś numer - na przykład pójdzie do niego i powie mu, że jego opiekunka leży i się nie rusza. Co będzie kłamstwem, bo Mattie nic nie będzie dolegało. I... nie wiem jak dalej to pociągnąć :<
    P.S.
    Tak patrzę na to zdjęcie Colea i... Eh. Nie wierzę, że ten aktor tak wyrósł xD]
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  27. [Biorę to profilaktycznie pod uwagę! W końcu, jeśli ktoś w tym układzie będzie musiał wymyślać zaplecze, to najpewniej ja. Jak coś, to wieczorem się temu przypadkowi przyjrzę, jak mi się już rozluźni dzisiejszy grafik.]

    Littenhall

    OdpowiedzUsuń
  28. [Na wszelki wypadek zwiększyłam jej wiek o rok. Niby nic wielkiego, ale jednak może bardziej odpowiadać :)
    Nie, nie, nie. Mattie raczej też nie jest gotowa na jakieś poważniejsze relacje, skoro jeszcze nie poradziła sobie z wydarzeniami sprzed roku. Chociaż przyznam, że jestem bardzo ciekawa, jak ich relacja może się rozwinąć, w którąkolwiek ze stron :).
    Mały może przedstawić mu naprawdę straszny obraz, jednocześnie nie zdradzając, że chodzi o jego siostrę. Ogólnie to cieszę się, że pomysł Ci się spodobał. I kto zaczyna? :)]
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  29. [Wychodzę z takiego samego założenia :)
    I w takim razie czekam i się nigdzie nie wbieram :)]
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  30. Nigdy nie wiadomo, kiedy życie zmieni sie o sto osiemdziesiąt stopni. Człowiek wreszcie wyjdzie na prostą, nawet po dłuższych chwilach zapadania się na dno, a potem... Potem znów nastaje walka ze światem, a głównie z samym sobą. W pewnym momencie można zatracić to, kim się jest, samoocena natychmiast spada w dół, zaczyna się postrzegać siebie jako kogoś, kto nie powinien nawet istnieć. Takie myśli prześladowały Melody, choć akurat w Mount Cartier nieco się uspokoiła.
    Nie była zbyt dobrą aktorką. Bo samo nakładanie uśmiechu co rano jeszcze nie robiło z niej świetnej aktorki, pozwalało jedynie opędzić się trochę od dociekliwych pytań ciotki, na temat samopoczucia, planów... Te wydawały się być w ogóle nierealne. Przestała zastanawiać się, co powinna robić. Teraz po prostu działała.
    No właśnie....
    Uśmiechnęła się nieco szerzej, gdy dziecko całkowicie przestało płakać. Miała wrażenie, że dziewczynka nawet się do niej uśmiechnęła. Wywołało to w Wild dawno niespotykane emocje, związane z drugim człowiekiem. To było takie dziwne...
    Wyrwana z krótkiej chwili zamyślenia, ale tego dobrego, zwróciła się w stronę dochodzącego do niej głosu, zapewne ojca niemowlęcia. Teraz zaczęła karcić się w duchu, choć tak naprawdę, czy miala za co?
    Spuściła na moment głowę, a potem uśmiechnęła się przepraszająco i wstała z ławki. Podeszła bliżej mężczyzny, ostrożnie podając mu pociechę.
    - Przechodziłam obok i przez przypadek prawie weszłam w wózek... Ale nic się nie stało, tylko się otarłam - odpowiedziała. - Nie było nikogo w pobliżu, a mała zaczęła płakać... Nie wiedziałam, co mam robić, a nie chciałam zostawić jej samej. Nie miałam zamiaru zrobić jej krzywdy, przepraszam - odparła szczerze, zaczesując opadające na twarz kosmyki za ucho. Nie patrzyła mu w oczy, bała się takich spojrzeń. Osądzenia.
    Westchnęła cicho, sięgnęła po szkicownik i tylko przez ułamek sekunty posłała pełen niepewności wzrok nieznajomemu.
    - Lepiej pójdę już, do widzenia - mruknęła, czując się coraz bardziej tak, jakby zrobiła coś bardzo niewłaściwego, za co powinna się wstydzić. Ścisnęła mocno w dłoniach notes, poprawiła chustkę na szyi (mała zaczęła się nią w końcu bawić i badać fakturę materiału), a następnie ruszyła powoli przed siebie.

    Melody

    OdpowiedzUsuń
  31. Odkąd dowiedziała się o śmierci rodziców, jej życie wyglądało dość dziwnie. Wciąż nie mogła wyleczyć się z wielkiej dziury w sercu. Żałowała, że nie zdążyła im tylu powiedzieć, że nie zdążyła ich zobaczyć. Ostatni raz widziała się z nimi... nawet nie pamiętała kiedy. Jakiś rok po swoim wyjeździe. Potem ich nie odwiedzała i jedynie pisała do nich listy. Ale nie mogła ich odwiedzić. Nie mogła się im przyznać, że uciekła z zakonu i poszła na studia. Co prawda nigdy nie przymuszali jej do wiary, nawet chcieli doczekać się wnuków, jednak byli z niej bardzo dumni, że wybrała taką drogę. Nie umiała spojrzeć im prosto w oczy i przyznać się do tej porażki. Byli z niej dumni, a ona jak zwykle ich zawiodła.
    Kiedy po powrocie zobaczyła Maxa, był on dla niej kimś zupełnie obcym. Zapamiętała go jako małego i zapłakanego chłopca, który nie miał zębów i nie potrafił chodzić. Tymczasem chłopiec, który przed nią stał, był dość duży. Jednak był dla niej kimś zupełnie obcym. Nie umiała z nim rozmawiać, nie umiała go pocieszyć. Przez pierwsze tygodnie po prostu żyli razem, bez głębszej więzi i bez jakichkolwiek rozmów. Zresztą, nawet nie wiedziała o czym mogłaby z nim rozmawiać. Nie miała również pojęcia o wychowywaniu dzieci. O i ile zajęcie się niemowlakiem wydawało jej się całkiem sympatyczne, tak opieka nad Maxem wcale do takich nie należała. Chłopiec cały czas ją zaskakiwał - a to swoim zachowaniem, a to słownictwem, a to pomysłami. Nie przypominała sobie dnia, kiedy by jej czymś nie zaskoczył.
    Max od kilku dni chodził jakoś dziwnie nakręcony. Stał się również podejrzanie miły. Nie wybierał się na długie spacery, nie pyskował, ani nie sprawiał żadnych problemów. Grzecznie zjadał wszystko co mu ugotowała (i nie marudził, że mama gotowała lepiej), wykonywał jej polecenia i prośby. Nieco bała się do czego to może doprowadzić. Przez ten rok nieco poznała swojego brata, więc doskonale zdawała sobie sprawę, że jego nagła zmiana zachowania musi do czegoś prowadzić. I tylko czekała na finał.
    Kiedy oznajmił, że idzie do kolegi, nieco odetchnęła z ulgą. Czasami potrzebowała takiej chwili tylko dla siebie, a teraz miała do tego idealną okazję. Usiadła na bujanym fotelu, opatuliła się ciepłym kocem i bujając się wpatrywała się w ogień. Niby nic wielkiego, jednak sprawiało, że nieco się uspokoiła. Czuła, że powoli odpływa. O ile w nocy miała ogromny problem, aby zasnąć, tak w ciągu dnia mogłaby spać i spać, i spać. Przebudziła się dopiero wtedy, kiedy poczuła, że ktoś dotyka jej ramienia.
    - Max, jeśli budzisz mnie i nie masz nic ważnego, to nie wiem, co ci zrobię - mruknęła i otworzyła oczy. Zdziwiła się, kiedy zamiast twarzy brata, zobaczyła twarz jakiegoś mężczyzny. - Co pan tu robi?! - krzyknęła, patrząc na niego ze zdziwieniem i małym przerażeniem. Zmarszczyła lekko brwi, mając nieodparte wrażenie, że skądś go zna.
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  32. [Wraz z Holly witamy w Mount Cartier! Życzę też dobrej zabawy oraz zapraszam do siebie, nasze postacie nie dzieli duża różnica wieku, więc jest szansa, że mogą się znać :)]

    HOLLY

    OdpowiedzUsuń
  33. - Lekarzem?! - powtórzyła za nim i zrobiła wielkie oczy ze zdziwienia. No cóż, nie spodziewała się, że ktoś może wezwać do niej lekarza. Jeszcze jakby rzeczywiście go potrzebowała, to pół biedy. Ale tak? Póki co miała się świetnie. Przynajmniej tak jej się wydawało. Słysząc wyjaśnienia mężczyzny, coraz szerzej otwierała oczy ze zdziwienia. A kiedy skończył mówić, szybko zamrugała powiekami, mając nadzieję, że to tylko jakiś głupi sen, z którego lada moment się obudzi. Max chyba nie był, aż tak znudzony, aby niepotrzebnie wzywać pomoc.
    - Ja chyba śnię... - mruknęła cicho, wstając ze swojego fotela. Odwróciła się w kierunku swojego młodszego brata, który wyglądał na nieco przestraszonego, ale również i zawiedzionego. - Max, do jasnej cholery, co to ma znaczyć? - zapytała, krzyżując ręce na wysokości piersi. Wpatrywała się to w niego, to w przybyłego bez potrzeby lekarza. - Wiesz dobrze, że nie można wzywać pomocy, kiedy ta pomoc nie jest potrzebna. W ogóle, jaka opiekunka? Co się stało? - zapytała, wzrokiem wiercąc w brzuchu brata dziurę. Chłopiec przez bardzo długą chwilę milczał i uparcie wpatrywał się w czubki swoich butów.
    - Powiedziałem ci, że idę do kolegi. Ale nie powiedziałem do jakiego kolegi! Więc poszedłem do twojego. A raczej po twojego kolegę. Gdyby nie ja, to nawet byś nie wiedziała, kto mieszka niedaleko ciebie! Oni zawsze powtarzali, że gdybyś znalazła sobie kogoś, to nie byłabyś taka marudna. Ale ten twój klasztor był ważniejszy. I zostałaś starą panną, a jak kupisz wreszcie tego paskudnego kota, to będziesz wyglądała jak wiedźma. - Na koniec swojej przemowy założył ręce na wysokości piersi. Mattie otworzyła usta ze zdziwienia i nic nie potrafiła z siebie wydusić. Właściwie Max cały czas ją czymś zaskakiwał, jednak tym razem przerósł samego siebie.
    - Po pierwsze, nie wszyscy nasi sąsiedzi, to moi koledzy. Po drugie, nie do końca wiem, co chciałeś zrobić, ale dlaczego kłamałeś? Przecież doskonale wiesz, że nie można wzywać pomocy, kiedy ona nie jest potrzebna...
    - Ale tobie była i cały czas jest potrzebna. I nie dość, że znów marudzisz, to w dodatku mnie słuchasz. Widzi pan? Nie kłamałem, że jest potrzebna pomoc - powiedział, wielce obrażony i nadąsany. Mattie wzięła kilka uspokajających oddechów.
    - Naprawdę przepraszam pana za ten cyrk i tę całą szopkę. Nie wiem co w niego wstąpiło, bo nigdy nie zachowywał się, aż tak - powiedziała, powracając wzrokiem do stojącego wciąż mężczyzny. Uśmiechnęła się przepraszająco, bo było jej naprawdę bardzo wstyd za to, co tutaj właśnie zaszło. - Nie mogę obiecać, że to jego ostatni taki numer. Ale mogę obiecać, że zrobię wszystko, byleby się to nie powtórzyło - dodała, znów marszcząc lekko brwi. Wciąż miała wrażenie, że stojący mężczyzna jest jej dziwnie znajomy. Starała się znaleźć jakieś znaki szczególne, które pomogłyby jej ustalić jego tożsamość.
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  34. Max jedynie prychnął w odpowiedzi, a Mattie wywróciła oczami. Nienawidziła kiedy brat to robił. Uważał, że wszystko co robi, jest najlepsze dla niej i dla niego. I nie dał sobie przemówić, że nie zawsze tak było. I bez względu na to, jakby się starał, to przecież nie wszystko jest takie piękne i kolorowe, jak w tych wszystkich kreskówkach i książkach.
    Nieco zaskoczona spojrzała na mężczyznę, kiedy wymówił jej imię. Wpatrywała się w niego nieco zaskoczona. Jednak dzięki temu miała pewność, że również go zna. Ale nie ze studiów, tylko stąd. Musiał być kimś dość ważnym w jej życiu, w jej dawnym życiu od którego uciekła do wielkiego miasta, a przynajmniej tak jej się wydawało. Wciąż wyglądał znajomo, a ona wciąż nie potrafiła przypomnieć sobie, kim jest ten mężczyzna. Przygryzła dolną wargę, czując się nieco niezręcznie i niepewnie.
    - Nie powiem, bo nie mogę rozmawiać z nieznajomymi - wypalił Max, na co lekko wywróciła oczami. Akurat teraz mu się przypomniało, że zabroniła mu rozmów z nieznajomymi. Wiele razy go przed tym ostrzegała. Jednak czasami miała wrażenie, że Max jednym uchem jej słucha, a drugim wypuszcza jej wychowawcze przemowy.
    - Jestem jego siostrą. I prawną opiekunką - wyjaśniła, z nerwów skubiąc skórkę przy paznokciu. Wciąż wpatrywała się w mężczyznę, doszukując się, jakiś znajomych znaków. Rysy twarzy, kolor oczu, włosy... Podobna postać, jednak znacznie młodsza, zamajaczyła jej przed oczami. Uśmiechnęła się delikatnie, choć bardzo niepewnie, w jego kierunku.
    - Declan - powiedziała w końcu, zupełnie nie wiedząc, jak wcześniej mogła go nie poznać. Albo, jak w ogóle mogła o nim zapomnieć? W jednej chwili zapragnęła opowiedzieć mu wszystko, zalać go milionem informacji. Jednak już po chwili doszła do wniosku, że nie miała się czym przed nim pochwalić. Ucieczką z klasztoru? Okłamywaniem rodziców? A może nieudolną opieką nad młodszym bratem? Nie były to sprawy, którymi chciałaby się dzielić z kimkolwiek. - I również, witaj ponowie - dodała. - Nie można tego ukryć. Max o wiele lepiej orientuje się w moich znajomych, niż ja sama - wyjaśniła. Również i ta sprawa nie była czymś, czym mogłaby się przed nim chwalić.
    - Skoro już tutaj jesteś, to... może zostaniesz na herbacie? - zaproponowała, opierając się bardzo silnej pokusie przytulenia go.
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  35. Odkąd Timothy zaczął borykać się z coraz częstszymi objawami choroby zwyrodnieniowej stawów, to Tilia zajmowała się większością spraw dotyczącą sklepu, zostawiając ojcu tylko kwestie papierkowe, które mógł na spokojnie wertować w progach domostwa. Bo ilekroć obciążał ciało jakąkolwiek pracą fizyczną, ból w kolanach nie pozwalał mu zmrużyć oka w akcie snu, którego ostatnimi czasy Tim potrzebował o wiele więcej. Z pewnością był wdzięczny córce, że została w Mount Cartier, by zająć się obowiązkami rodzinnego biznesu, mimo że pierwsze dni po rezygnacji kobiety z wyjazdu, czuł się winny i w pewnym sensie również zły – nie tyle co na nią, a na siebie, bowiem zawsze chciał, by jedyna latorośl spełniła swoje marzenia, a z drugiej, cóż... Wiedział, że sam nie podoła z wszelkimi dostawami i ogólnym oporządzaniem sklepu, którego nadmiar wielokrotnie zmuszał go do zostania po godzinach. Tilia radziła sobie świetnie, nie tylko pomimo młodego wieku, ale również wrodzonej żywiołowości i optymizmu – śmiało można by stwierdzić, że w pojedynkę dałaby radę uszczęśliwić całą mieścinę, gdyby tylko wystarczyło jej czasu, którego w minionym tygodniu również nie miała. Potrafiła cieszyć się z małych rzeczy – odnajdywała w nich wiarę w lepsze jutro. Ale być może faktycznie była zbyt dobra jak na to miasteczko, bowiem wielokrotnie stawiała innych ponad siebie, co zresztą można było zauważyć dokładnie tego wieczoru. Zależało jej, by mieszkańcy mogli otrzymać każdy pożądany produkt, choć innym nie zawsze zależało, by to Tilia mogła w końcu nacieszyć się życiem – starała się tego nie zauważać, bo nie chciała. Momentami wyglądała tak, jakby próbowała naprawić jakiś błąd; jakby w przeszłości nieźle narozrabiała i chciała odkupić wszelkie winy. Po części tak było, lecz nie chodziło o nią, a o jej matkę, która wyjeżdżając do Ottawy zupełnie porzuciła sklep i wszystkie związane z nim obietnice. To był jeden z gorszych okresów w dorastaniu Till, bo Ivana zawiodła kilka osób, które liczyły na jej wsparcie – miała zamówić pewne produkty na życzenie, szczególnie w okresie świątecznym, kiedy to każdy liczył, że spędzi rodzinny czas pod dostatkiem. Niestety, jeszcze na długo po rozwodzie państwa Marchand, mieszkańcy byli zdruzgotani, i to od tamtej pory Tilia starała się zaspokoić potrzeby wszystkich wokół, zapominając o własnych. Tak jej zostało po dziś dzień, bowiem wciąż biegała przy sklepie jak poparzona, by wszystko było na czas, by nikt nie musiał niczego zbyt długo szukać i żeby przy okazji ceny nie były za drogie. Babka często jej powtarzała, że nikt nie zwróci jej czasu, aczkolwiek słowa jednym uchem wlatywały, a drugim wylatywały i właściwie nic w głowie Tilii z tych mądrych przekazów nie pozostało. Prawda jest taka, że Elodie miała rację, i że Till potrzebowała kogoś, kto w końcu ją zatrzyma.
    Usłyszawszy charakterystyczny dzwoneczek, który wydawał dźwięk przy każdorazowym otworzeniu drzwi, wzdrygnęła się nerwowo, uderzając przy okazji łokciem o blat. — Auć! —Syknęła krótko. Znała odgłos dzwoneczka jak ulubioną kołysankę, jednak nie spodziewała się nikogo już o tej porze. Zazwyczaj ta ostatnia godzina była czasem, kiedy klienci dawali jej chwilę dla siebie.
    Wychyliła się zza półki z wyrysowanym na twarzy zaintrygowaniem, zgarniając przy okazji z twarzy pukielek swych blond włosów.
    — Declan, cześć! — Uśmiechnęła się, po czym pomasowała opuszkami palców łokieć, na którym, prawdopodobnie, nabiła sobie niewielkiego siniaka. Po chwili jednak splotła ręce na wysokości klatki piersiowej, obserwując jak Marshall stanął tak po prostu, oferując swą pomoc bez żadnego słowa powitania.
    Sięgnęła po karton z pudełkami czarnej herbaty. — Niewiele zostało, ale dziękuję — uniosła kąciki ust na moment ku górze. — Co u ciebie? — Postanowiła zapytać, choć ton jej głosu nie brzmiał pewnie. Przeczuwała, że Declan nie chciał mówić za wiele na swój temat, ale Tilia wcale mu się nie dziwiła. Wsunęła pudełko z herbatą na półkę, zerkając ukradkiem w kierunku mężczyzny.

    Tilia Matchand

    OdpowiedzUsuń
  36. [ Kochana! <3 Czuję się już jak w domu! ^^ ]

    Sophie :*

    OdpowiedzUsuń
  37. [Bardzo chętnie bym coś napisała i mam nadzieję, że będzie Ci tutaj jak najlepiej :D Może uda nam się coś wymyślić za pośrednictwem hangouts lub gg?
    lifenotfair2@gmail.com, 44148056]

    Scarlett

    OdpowiedzUsuń
  38. [ A co powiesz na taki pomysł, że żona Declana była kuzynką Sophie ( np. córką siostry jej mamy, lub córką brata ojca czy jak tam sobie wolisz XD). Poza więzią rodzinną mogła je także łączyć przyjaźń. Wtedy byłaby obecna na ich ślubie albo zostałabym chrzestną małej Madeline! Kiedy jeszcze mieszkali w Montrealu mogła ich oboje wspierać finansowo, a po śmierci żony nagle Declan spakował manatki i wrócił do rodziny, ale panna Brown przecież nie znała go na tyle dobrze, by wiedzieć, że pochodzi z MC. Co Ty na to? :D ]

    Sophie

    OdpowiedzUsuń
  39. ["Nie ma to jak statek" nie lubiłam, jakoś nie przypadło mi do gustu. Pewnie ze względu, że zaczynaliśmy wszyscy dorastać. :D
    Mam pewien pomysł, ale nie będę tutaj śmiecić, zapraszam na maila: szaramarionetka@gmail.com :)]

    Penny Hewitt

    OdpowiedzUsuń
  40. — Niestety, tylko tak się wydaje Prędzej przez niego osiwieję — odparła z pewną nutką rozbawienia w głosie. Max wcale nie był takim złym dzieckiem. Był bardzo żywiołowy, wszędzie go było pełno. A jednocześnie jego pomysły nie raz i nie dwa zwalały ją z nóg. W część z nich nie mogła uwierzyć. A z części musiała się potem bardzo długo tłumaczyć. Doprawdy nie wiedziała, skąd biorą on czerpie do tego wszystkiego inspirację. Ale wolała brata w takim wydaniu, niż te kilka miesięcy temu. Wtedy chłopczyk prawie nic nie jadł, nie mówił, nie spał i właściwie jedynie płakał i pytał kiedy wrócą rodzice. Do tej pory ściskało ją w sercu, kiedy sobie o tym przypominała. Włożyła naprawdę wiele pracy i wysiłku, aby Max nieco odżył i aby miał też te dobre wspomnienia z dzieciństwa.
    — Spieszysz się do pracy? — zapytała niemal automatycznie. Nawet nie zastanawiając się nad tym zbyt długo. Chciała zadać mu jeszcze więcej pytań, aby jak najwięcej się o nim dowiedzieć. Była ciekawa, jak potoczyło się jego życie i czy udało mu się spełnić wszystkie marzenia. Jednak nie chciała być nachalna. Nie mogła zasypać go gradem pytań, bo to byłoby zwyczajnie nie na miejscu. Ponadto nie wiedziała, czy on by tego chciał. Zbytnia ciekawość mogła prowadzić do niepotrzebnego spięcia. A tego bardzo by nie chciała. Nie miała siły, a tym bardziej ochoty, na jakieś sprzeczki, awantury, kłótnie, czy ostre wymiany sprzecznych poglądów. Wolała po prostu cieszyć się z jego obecności.
    — No już nie. Ale… wciąż nie jestem pewien, czy mogę ci dostatecznie mocno zaufać — mruknął Max i lekko zmarszczył brwi. — I wiedziałem do kogo mam się zgłosić po pomoc. Ale nie wiem ci skąd wiedziałem, bo ona słucha — powiedział i wskazał na Mattie, która nieco zaskoczona i może nieco wystraszona wpatrywała się w brata. — Jestem Max — dodał w końcu i ścisnął dłoń mężczyzny. Następnie odwrócił się w stronę siostry, uśmiechając się szeroko.
    Mattie westchnęła ciężko i z niedowierzaniem pokręciła głową na boki. Max czasami naprawdę ją zaskakiwał i musiała się długo zastanawiać co ma robić. Tak było również i teraz. Powinna jakoś interweniować w tę rozmowę, wydusić z Maxa te wszystkie informacje, ale… nie wiedziała jak. Zresztą, nie miała najmniejszego zamiaru wciągać w to Declana, który i tak już był ofiarą.
    — Chodź do kuchni — zwróciła się w kierunku mężczyzny i wyminęła brata, który stał jej na drodze. — Jakiej napijesz się herbaty? Chyba że wolisz coś innego. I wczoraj robiłam ciastka. Jeszcze dziś powinny być zjadliwe.
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  41. Odwróciła się na moment, patrząc na niego z pewnym zaskoczeniem i może nawet niedowierzaniem. Chociaż właściwie nie powinna tak reagować. Przez te kilka lat naprawdę wiele się u nich zmieniło. A założenie rodziny było jednym ze skutków tych zmian.
    — A ile mała ma? — zapytała, uznając, że takim pytaniem nie przekracza pewnej granicy. Od razu zrozumiała, co miał na myśli wskazując na Maxa. Sama bardzo często stosowała ten sam gest, kiedy nie chciała mówić przy nim czegoś, czego nie powinien słyszeć. O niektórych sprawach nie powinno się rozmawiać przy dzieciach. Jednak nieco się tym zmartwiła. Zawsze uważała, że temat dzieci i rodziny jest dość radosnym tematem. I większość jej znajomych się tym przechwalała. Tymczasem teraz miała do czynienia z zupełnie inną sytuacją. Domyślała się, że coś musiało się stać. I nieco obawiała się tej prawdy.
    — Ale nie martw się! Wyglądasz na fajnego. I jestem pewien, że jak częściej będziesz nas odwiedzał, to w końcu zdradzę ci tę tajemnicę. I pokażę kolekcję komiksów — wyszczerzył się szeroko. Pobiegł na korytarz, gdzie ściągnął buty oraz kurtkę. Wszystko odstawił na swoje miejsce i pośpiesznie zajął swoje miejsce przy stole. Jakby w obawie, że mężczyzna może go podsiąść i nie chcieć zejść. Sama kuchnia właściwie niewiele się zmieniła przez te wszystkie lata. Była jedynie nieco odświeżona, lecz wszystko stało na swoim miejscu. Jej rodzice nienawidzili zmian. A ona nie potrafiła inaczej tego wszystkiego poustawiać. Jakby to ustawienie stanowiło pewną cząstkę, która sprawiała, że państwo Sherwood wciąż byli obecni.
    Skinęła lekko głową, nastawiając wodę w czajniku. Przygotowała trzy kubki i wrzuciła do nich saszetki z odpowiednimi herbatami. Parsknęła szczerym i wesołym śmiechem, kiedy również przypomniała sobie tamten dzień. Była naprawdę bardzo dumna i zadowolona ze swoich wypieków, które były niejadalne, delikatnie mówiąc. — Daj spokój. Do tej pory nie mogę uwierzyć, że się nimi nie zatrułeś — przyznała szczerze, sięgając po półmisek, w którym leżały ciasteczka. — Chociaż ciasteczka były jeszcze jako-tako zjadliwe. Pamiętasz ten makaron zapiekany z serem? Tego smaku chyba nigdy nie zapomnę — uśmiechnęła się do niego, przypominając sobie ten jeden jedyny raz, kiedy zaprosiła go na kolację, którą sama przygotowała. Od tamtej pory mało kto chciał ją wpuścić do kuchni i dać ugotować coś więcej.
    — W sumie to tak. Możesz wyciągnąć talerzyki z szafki. O tam, tam — powiedziała, wskazując mu na odpowiednią szafkę. Sama w tym czasie wlała gorącą wodę do kubków. Wsadziła do nich łyżeczki i dwa z nich postawiła na stole. Do trzeciego dolała zimnej wody i postawiła go przed zadowolonym Maxem.
    — Pokuszę się o stwierdzenie, że o wiele za długo. Ile to minęło? Dziewięć, dziesięć lat? — zapytała, siadając na jednym z wolnych krzeseł.
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  42. — Naprawdę?! Bardzo bym chciał. A Mattie zapewne nie będzie miała nic przeciwko temu. I tak mało kto nas odwiedza. A towarzystwo nam się przyda, bo czasami już słuchać nie mogę jej gadania. Ale one są w dobrym stanie? No bo w moim wieku byłeś… dawno temu. A nieważne! Takie stare komiksy też są fajne. Mattie kiedyś mi dała kilka swoich i są super! — Nie pamiętała kiedy ostatni raz Maxowi tak się oczy świeciły i gadał, jakby go ktoś nakręcił. Aż sama nie mogła powstrzymać uśmiechu.
    — Ja nie mam nic przeciwko — zapewniła, z uśmiechem. — Zapraszam. I nie tylko na herbatę. Nauczyłam się gotować — zaśmiała się, jednocześnie chwaląc się tym faktem. Kiedy wyjechała jej zdolności kulinarne wskoczyły na znacznie wyższy poziom. Nie była mistrzynią w kuchni, ale przynajmniej dawało się to zjeść.
    — Ooo, to jeszcze malutka jest. Przyjdź z nią kiedyś. Bardzo chętnie ją poznam i zobaczę. — Uśmiechnęła się. — A jak ma na imię? — zapytała, wciąż się w niego wpatrując. Nie potrafiła wyobrazić go sobie z takim małym dzieckiem. Nie mogła sobie nawet wyobrazić, jak mogłaby wyglądać jego córeczka. I to sprawiało, że jeszcze bardziej chciałaby ją poznać i zobaczyć.
    — Teraz to mi ciebie naprawdę szkoda — powiedziała zupełnie szczerze, wciąż się śmiejąc pod nosem. — Wiem przez co przechodzisz, bo ja również pamiętam ten smak. I twoje zapewnienia, że wcale nie jest tak źle. — Dodała szybko, chcąc wyjaśnić wcześniejsze słowa. Kiedy miała te naście lat i gotowała, to nie sądziła, że może to być takie trudne. Wystarczyło przecież dodać kilka składników, wszystko razem zamieszać i wychodziło coś dobrego. Właściwie dopiero po interwencji rodziców uświadomiła sobie, że wcale nie jest tak łatwo i przyjemnie, jak się jej wydawało.
    — Nigdy nie podejrzewałabym, że to właśnie tutaj znów się spotkamy. A tu, proszę. Wielki powrót po kilku latach nieobecności — westchnęła cicho. Wzięła do ręki jedno ciasteczko i uważnie się mu przyjrzała. Teraz nie mówiła tylko o sobie, ale również i o nim. — Pamiętam. Te wypady były bardzo… — zacięła się, nie chcąc za dużo powiedzieć przy Maxie. Uśmiechnęła się. — Udane. Wiesz, że tylko z tobą nie bałam się tam jeździć? Jako jeden z niewielu wiedziałeś co robić, kiedy nałykałam się za dużo wody z jeziora. A zapewne pamiętasz, że moje pływanie stało niewiele niżej od gotowania — zaśmiała się, odruchowo sięgając pamięcią do tamtych dni. Wspomnienia, choć nieco wyblaknięte, uderzyły w nią. Nie pamiętała, aby kiedykolwiek smuciła się podczas ich wypadów. Zawsze świetnie się bawiła, czasami nawet nieco za dobrze. Teraz, po upływie tych kilku lat, tęskniła za tą beztroską. Czasami znów chciałaby mieć te naście lat i żyć bez zmartwień i problemów.
    — Teraz… robią dużo, różnych rzeczy. Na przykład razem z kolegami mamy taką swoją bazę trochę bliżej lasu. I tam często się bawimy i chodzimy. Ale ostatnio się pokłóciliśmy i mieliśmy wojnę na szyszki, bo jednak od szyszek tak nie boli, jak od kamieni. Ale ja muszę chodzić do szkoły, a po lekcjach czekać w szkolnej świetlicy, aż Mattie skończy swoją pracę, bo czasami jej dłużej zejdzie. A wtedy zdążę odrobić zadania domowe.
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  43. — Nie szkodzi — odparła krótko, wykładając pudełka z herbatą. Kąciki jej ust uniosły się przy tym ku górze, bo faktycznie nic złego się nie stało. Przeczuwała, że Declan nie wyszedł z domu dzięki własnym chęciom, bo dobrze wiedziała, że sytuacja mężczyzny jest absolutnie kiepska, ale zarazem była przekonana, że świadomie obrał azymut na sklep, akurat w tych godzinach. Tilia starała się wspierać go z całych swoich sił, i chciała by wiedział, że zawsze może liczyć na pomocną dłoń z jej strony, jeśli tylko będzie jej potrzebował. Znali się długo, bowiem od dzieciaka, a choć przyszło Declanowi wyjechać, to ich kontakt nigdy nie osłabł. Panna Marchad trzymała kcuki za niego, jak i jego medyczną karierę. Nie czułą strachu przed utratą przyjaciela, dlatego, że byli ze sobą zżyci i nie myliła się – oboje wymieniali ze sobą listy i pocztówki, a kiedy Tilia była w Churchill i miała możliwość zatelefonowania z budki, zawsze wybierała jego numer, by móc usłyszeć kilka nowości. O sytuacji z żoną dowiedziała się jednak z listu i dobrze pamiętała, jak tamtej nocy uroniła sporo łez, pozostawiając na bladym papierze niewielkie plamy. Nie rozumiała, dlaczego los postanowił w taki sposób ukarać Declana, a rozmyślanie nad tym nie przynosiło żadnych rezultatów. Odpisała mu wtedy, między innymi, że zawsze może na niej polegać. Taka bowiem była prawda.
    Zerkała co jakiś czas na mężczyznę, w momencie gdy układał kawę na odpowiedniej półce, a sama w milczeniu wykładała herbatę. Ostatnie dwa pudełka położyła już na wierzch, bo nie zmieściły się w równym rządku. Karton zgięła wpół i wsunęła obok reszty wciśniętych w jeden rozłożony.
    — Mleko modyfikowane... — powtórzyła, przechodząc za ladę spod której wyciągnęła nieco podarty już zeszyt. Zapisała na liście zamówienie dla Declana. — Powinno być na dniach — oznajmiła, wciskając długopis w pomarańczowego, plastikowego jeża, któremu odpadło już jedno oko. Sklep nie był urządzony w sposób nowoczesny – ba! Wiele rzeczy wymagało tu remontu, jednak kobieta nie była w stanie sobie ze wszystkim poradzić sama, a zamawianie fachowców z Churchill nie było zdecydowanie na jej kieszeń. Chociaż, poza nią, chyba nikt nie przejmował się wizualnym stanem lokalu.
    Westchnęła, gdy Declan zadał pytanie i twierdząco pokiwała głową, zatrzymując się obok przyjaciela. — Tak, wyglądasz źle — przyznała z bladym uśmiechem, w końcu zawsze była z nim szczera, nie zamierzała więc udawać, że wszystko jest dobrze. Sięgnęła po karton i wbiła go obok całej reszty. — Nie miałam planów, ale już mam i ty też. U Iana w barze jest organizowany konkurs w grze w rzutki, później są jakieś tańce, jak zwykle... Może skoczymy? — Zaproponowała w śmiały sposób, bo zależało jej na rozruszaniu mężczyzny. — A! I można wygrać jakieś nagrody podobno. Nawet, jeśli będzie to darmowa szklanka nalewki, to myślę, że warto spróbować. — Na jej twarzy pojawił się zachęcający uśmiech i wyczekujące odpowiedzi spojrzenie. Jego rodzice sami chcieli, by w jakikolwiek sposób poprawił sobie nastrój, więc Tilia zamierzała męczyć go tak długo, aż na którąś z propozycji przystanie.

    Tilia Marchand

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Piszesz się na drugi wątek z którymś z moich panów, jak opublikujesz Coco? :D Tak, zajrzałam sobie z ciekawości, o.]

      Usuń
  44. Mogło się stać, to prawda. Melody nie wiedziała, na ile powszechne były porwania dzieci w Mount Cartier - bo chyba nawet jeśli by się coś stało, a mieszkańcy się znali, to i tak wyszłoby wszystko na jaw - ale w LA dosyć sporo słyszało się o tego typu przestępstwach… A poza tym, jakiś odruch w niej sprawił, że wiedziała, co powinna zrobić. I nie obwiniała ojca małej, ani go nie oceniała. Sama nie chciała, by ktoś robił to w stosunku do niej, więc nawet przez myśl nie przeszło dziewczynie coś takiego. Nie każdy musi być od razu świetnym rodzicem, na początku raczej są wszyscy względnie dobrzy… Chyba, że miało się po prostu talent. Ale wszyscy popełniali błędy…
    Skinęła tylko głową i uśmiechnęła się wpół, ciesząc się, że przynajmniej nie zaczął jej wyzywać. Była wystarczająco zawstydzona, co starała się ukryć zasłaniając zaczerwienione policzki włosami, żeby jeszcze przyjmować na siebie słowne baty. A może po prostu wszyscy ludzie tutaj byli inni? Nie miała się czego obawiać? Skoro nawet stał się uprzejmy…
    Zmarszczyła odruchowo brwi, zatrzymując się. Czuła się nieco zbita z tropu; niepewnie spojrzała na dłoń mężczyzny, przygryzając mocno dolną wargę. Wreszcie wyciągnęła bardzo powoli dłoń i również uścisnęła jego, wreszcie trochę się rozluźniając.
    Melody… Po prostu Melody - przedstawiła się, choć po wypowiedzeniu imienia głos delikatnie brunetce zadrżał. Wciąż obawiała się najgorszego, więc chciała się chronić na wszelkie sposoby.
    Nie można było ukryć, iż bardzo ją zaskoczył. Ta propozycja….
    Ja… Chętnie - odparła, uśmiechając się wreszcie zupełnie prawdziwie, a do tego dosyć szeroko! To wyczyn, mając na uwadze ciągły zły nastrój dziewczyny.
    Gdy Declan położył dziecko do wózka i ruszyli przed siebie, panienka Wild postanowiła coś o sobie powiedzieć. - Cóż… Przyjeżdżałam tu parę razy, z siostrą… Ale to było dawno - urwała. Spuściła głowę i utkwiła wzrok w swoich butach, delikatnie maszerujących po chodniku. Tak lekko, jakby ważyła tyle, co piórko. - Teraz mieszkam u ciotki. Dopiero co się wprowadziłam… Ale nie wiem, na jak długo - przyznała, tym razem kierując spojrzenie w stronę młodego ojca. - Całkiem tu ładnie, jest co malować… Wena dobrze przychodzi. Może się rozgoszczę - dodała melodyjnie, kiwając głową. - A ty? Długo jesteś, “na nowo”, tutaj? - Spytała z ciekawością. Lubiła dowiadywać się o ludziach różnych rzeczy, ale najbardziej interesowały dziewczynę szczegóły. W końcu to one sprawiają, że jesteśmy wyjątkowi.
    Mała istotka, do tej pory dosyć cicha, nagle znów zaczęła wyraźniej dawać o sobie znać. Melody zaśmiała się krótko, znów się uśmiechając. - Lubię dzieci. Mają jeszcze tyle przed sobą… - nieco spoważniała. Zerknęła na małą, potem na rozmówcę. - Mogę? Mam do takich malców dobrą rękę. O dziwo umiem je uspokajać - wyznała, unosząc nieco ku górze brwi i to samo robiąc z lewym kącikiem ust.


    Melody

    OdpowiedzUsuń
  45. Pobyt w Mount Cartier był dla Sophie zdecydowanie wyzwaniem. Już pierwszego dnia spotkała się z przeciwnościami, o których nawet nie śniła będąc w wielkim mieście. Jeden sklep, w którym towary zakupuje się raczej na zasadzie handlu wymiennego niż pieniędzy, małe, drewniane chaty, w których zimową porą trzeba ogrzać we własnym zakresie to jedne z nielicznych odrealnionych dla panny Brown okoliczności. Po kilku dnia dniach miała jaki taki pogląd na to jak wygląda tutaj życie, chociaż zdążyła już się porządnie załamać i być na granicy podjęcia decyzji o powrocie. Z drugiej zaś strony, kiedy tylko włożyła klucze do stacyjki, a w samochodzie rozbrzmiała piosenka, która towarzyszyła jej przy pierwszym spotkaniu z narzeczonym opadła ciężko na siedzenie i westchnęła głęboko odgarniając blond włosy do tyłu. Nieukrywanie nie pasowała do tej wioski na końcu świata. Wprawiała ją w ten okropny stan, uświadamiając jak bardzo nieporadna jest poza wielkim miastem, a Sophie nie znosiła tego, że z czymś może sobie nie radzić. Musiała być bezwzględnym wilkiem biznesu pośród stanowisk zajmowanych głównie przez mężczyzn. Musiała dźwigać na kruchych, kobiecych ramionach rodzinny interes wart miliony. A w tej małej wiosce okazuje się, że na nic pieniądze, znajomości, języki, wiedza. Potrzebowała silnych mięśni, by przynieść drewna do napalenia w kominku. Potrzebowała umiejętności kulinarnych swoich mamy, by przygotować sobie jedzenie, a nie jak zwykle zamówić je na telefon lub wyjść na miasto. Potrzebowała wielu umiejętności, których nie posiadała, a których brak wprawiał ją nie tylko w złość, ale również w zwątpienie we własne możliwości.
    Odpaliła silnik samochodu i zdecydowała, że uda się do Churchill po jedzenie, kilka niezbędnych przyborów i nowe buty, gdyż stare zatonęły w błocie już pierwszego dnia. Wracając z większego miasta i śpiewając „ I am surviovor” nagle coś przykuło jej uwagę. Zwolniła zerkając w lusterko, w którym odbijała się postać młodego chłopaka z wózkiem, który zapewne opowiadał swojemu dziecku niestworzone historie. Zmarszczyła brwi i oblizała nerwowo wargi.
    -Niemożliwe…- szepnęła, po czym gwałtownie zatrzymała samochód, odpięła pasy i wypruła z samochodu jak proca. Podbiegła do mężczyzny cały czas mu się przypatrując i z każdą chwilą upewniając się, że jej oczy nie mylą.
    - Declan- powiedziała zatrzymując się tuż przy nim, a gdy mężczyzna podniósł na nią wzrok nie miała już żadnych możliwości. - Gdzieś ty się chłopie podziewał?- dodała ze szczerym uśmiechem i przytuliła go na powitanie. Martwiła się o niego. Śmierć Katie była dla niego ogromnym ciosem, jak z resztą dla całej rodziny. Zazdrościła swojej kuzynce takiej miłości, takiego szczęścia lecz nigdy nie podejrzewałaby, że ją straci.
    Odsunęła się po chwili od mężczyzny i spojrzała na niego kręcąc lekko głową.
    - Tak bardzo się o was martwiłam- westchnęła po czym zerknęła do wózka na małą Madeline. - A to moja najpiękniejsza na świecie chrześnica- dodała, a jej oczy rozbłysły widząc uśmiech dziecka. - Ciotka nie przewidziała, że cię tu spotka i jest bez prezentu. Co za koszmarna sprawa! Ale nadrobimy to! Zaraz po rozmowie z tatą, który winien jest mi chyba wyjaśnienie, hm?- zerknęła znacząco na Marshall’a i uśmiechnęła się promiennie. W końcu byli rodziną, a ona ich znalazła ich właśnie tutaj, na tym końcu świata. Była niesamowicie szczęśliwa z takiego obrotu spraw.

    Chrzestna bez prezentu

    OdpowiedzUsuń
  46. [Dziękuję za tę wręcz anielską cierpliwość przy moim rozjechanym, nieobliczalnym grafiku, naprawdę.]

    OdpowiedzUsuń
  47. [Tyle miłych słów, że po dzisiejszym dniu urosnę ze trzy centymetry. Zdjęcie Madeline w powiązaniach jest takie wspaniałe, że ja już jestem rozkochana, i Diana pewnie też. O Declanie nawet nie wspominać, bo Sprouse'ów to ja uwielbiam, odkąd w podstawówce oglądałam Nie ma to jak hotel. :D A dalej było tylko lepiej, patrząc na to, co z nich wyrosło! Sama kreacja Declana też bardzo mi się podoba, mam tylko nadzieję, że jednak nie będzie żałował, że go życie zagnało z powrotem do Mount Cartier. Diana to miasteczko kocha całym sercem, nigdy by go nie opuściła i chętnie spróbuje go do tego przekonać. Choć Declanowi wystarcza zapewne jedno spojrzenie na córeczkę, żeby się nie martwić.]

    Diana

    OdpowiedzUsuń
  48. [Chyba faktycznie pięć lat to trochę dużo. Oczywiście, na pewno się znali, w końcu to maleńka mieścina, ale kiedy Declan wyjeżdżał na studia, Diana była jeszcze beztroskim podlotkiem, nawet jej ojciec nadal żył, więc pewnie niewiele mieli ze sobą do czynienia. Chyba że Declan dawał jej korepetycje. ;D Bo ona zawsze wolała dłubać w drewnie i czytać wszystko, poza tym, co musiała. Ale to niewiele nam daje.]

    Diana

    OdpowiedzUsuń
  49. [Uważaj, rozplanowałam nam już zacne powiązanie (!), wieczorem cię nim obdaruję prywatnie. Jestem bardzo ciekawa jak zareagujesz na to co wymyśliłam, a jeszcze bardziej raduje mnie fakt, że nie zaczynam, ha!]

    Marcel

    OdpowiedzUsuń