A kiedy śnieg przestanie prószyć, to Monty na spacer ruszy.

Blog zawieszony

Po przeprowadzeniu ankiety większością głosów wygrała opcja zawieszenia bloga. Oznacza to, że autorzy mają możliwość dalszej gry i zapisów, ale administracja — za wyjątkiem wysyłania zaproszeń i wpisywania do listy bohaterów — nie będzie angażować się w życie bloga. Z tego samego powodu zakładka Organizacyjnie na czas zawieszenia bloga zostaje usunięta. Raz jeszcze dziękujemy za Waszą obecność i życzymy Wam wszystkiego, co najlepsze.

nie istnieję & latessa

Kalendarz

16/02/14 Otwarcie
16/02/14 Nowy mod
22/02/14 Wydarzenie: Burza Śnieżna – link
24/02/14 Odejście moda
26/02/14 Nowy mod
19/04/14 Wydarzenie: Mecz Hokeja – link
02/07/14 Nowy szablon
07/07/14 Wydarzenie: Kto zabił? – link
20/07/14 Odejście moda
23/07/14 Nowy mod
29/08/14 Zamknięcie
24/12/15 Reaktywacja
25/12/15 Nowy admin
28/12/15 Wydarzenie: Kolacja wigilijna – link
29/06/15 Nowy nagłówek
09/10/16 Wydarzenie: Deszcz i wichura - link
28/11/16 Nowy nagłówek
10/12/16 Wydarzenie: Uratuj święta! - link
04/01/17 Wydarzenie: Psi zaprzęg - link
28/01/17 Wydarzenie: Słodka Walentynka - link
04/02/17 Nowy szablon
27/03/17 Wydarzenie: Mount-ipedia - link
21/04/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap I - link
01/05/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap II - link
02/05/17 Nowy nagłówek
17/09/17 Wydarzenie: Spływ kajakowy - link
02/02/17 Nowy szablon
14/02/17 Wydarzenie: Poczta walentynkowa - link
07/07/18 Zawieszenie

You cannot find peace by avoiding life.

Emily Heston Baker
35 lat pisarka miejscowa dziwaczka, która wychodzi na prostą


Pięć znamienitych powieści, najwspanialszy mężczyzna u boku, dziecko w drodze, życie jak z bajki... Niespełna trzy lata temu tak wyglądało życie kobiety, która swoim osobliwym spojrzeniem na świat i wyjątkową zdolnością przelewania słów na papier, zjednała sobie serca obywateli Stanów, a później i całego świata. Wszystko jednak runęło jak domek z kart, w sekundę.
Poczynając od poronienia, od rozpaczy, która z każdym dniem pochłaniała duszę niedoszłej matki, kończąc na rozwodzie. Pogrążona w depresji nie dała sobie pomóc, nie chciała na to pozwolić, co okazało się dramatyczne w skutkach i zaowocowało dwoma latami spędzonymi w lichym marazmie i samotności. Potem postanowiła coś zmienić. Wyjechała.
Pół roku spędzone w Mount Cartier jako tajemnicza bibliotekarka z przyklejoną łatką wariatki, niewiele pomogło, ale też nie zaszkodziło. Pomimo usilnych chęci zejścia z ziemskiego padołu, przetrwała okrutną zimę w jednym kawałku, powoli oswajając się z myślą wprowadzenia zmian w życiu. 
Nie zawarła tutaj wielu znajomości, samej będąc atrakcją, aniżeli mając możliwość być takich świadkiem, dlatego też wyjechała bez słowa, nie sprzedając jednak domu. Wróciła do Waszyngtonu, podjęła terapię, po trzech miesiącach decydując się wrócić właśnie tu, z niejasnym przeświadczeniem poczucia bezpieczeństwa właśnie w tej cichej i spokojnej górskiej wiosce, w tym swoim drewnianym domku w lesie; bez całego szumu mediów, telefonów, ludzi, którzy traktowali ją jak nic nieznaczącą osobę ginącą pośród milionowego tłumu.
Nie zmieniła się wiele. Wciąż jest tą chudą brunetką, tylko trochę spokojniejszą. Po alkohol sięga tylko w weekendy, chyba że zdarzy się coś nieprzewidywalnego; wypala cztery papierosy dziennie, z terapeutą widuje się raz w tygodniu w Churchill. Przyjemniejsza w obyciu, wyglądająca jak na swój wiek, choć wymalowane na twarzy oznaki powoli ustępującej choroby nadal są widoczne, to nie skąpi uśmiechów, które kiedyś wydawały się czymś niemożliwym w jej wykonaniu. Nadal też chce komuś udowodnić, że nie jest byle przyjezdną, że naprawdę tutaj pasuje. Zaczyna pisać nową powieść, szukając inspiracji właśnie w Mount Cartier.
Wierzy, że tym razem uda jej się odnaleźć szczęście.

Patrzeć życiu prosto w twarz, zawsze prosto w twarz. Poznać je, jego smak. W końcu, poznawszy je, pokochać takim jakie jest. A potem... Zrezygnować z niego.



_______________________________________________________________
Aloha tym co mnie znają, Cześć dla nieznajomych buź w tęczu! Jest Emilka po leczeniu, o wątki łatwiej. Twarzyczki użyczyła Abigail Specner. Cytaty - Godziny autorstwa Michaela Cunninghama.
Piszmy, piszmy, piszmy! 

24 komentarze:

  1. Pamiętam tę panią. Cudownie, że wróciła, a jeszcze lepiej, że wypełnia luki w damskiej części mieszkańców. A z tym pisarstwem to jej całkiem "do twarzy".

    Jeśli chcesz, możemy pograć. Roya Ci nie zastąpię, ale ona przyjezdna, on przyjezdny, może się dogadają?

    PS. Gratuluję pierwszego osiągnięcia!


    Declan McCain Jr

    OdpowiedzUsuń
  2. Ian zaczynał nawet ją lubić, dopóki oczywiście nie wyjechała z Mount Cartier. Teraz nie miała znów najmniejszych szans na sympatię Finnigana. Bo tylko jednego rodzaju osób prócz przyjezdnych Ian tępił bardziej - zdrajców miasteczka. Idąc więc ulicą, dostrzegając dawną bibliotekarkę, próbującą dowlec się z z torbami zakupów od piekarza, Ian przystanął w miejscu. Splótł ręce na piersi, obserwując kobietę z pewnej odległości. W całej tej świątecznej atmosferze, ulegając magii tego wieczoru, westchnął i podszedł do kobiety. W święta nawet zwierzęta potrafią gadać, to i może Ian potrafi być miły. W całej swojej łaskawości, kłaniając się urokowi Wigilii, wyciągnął ręce w kierunku dziewczyny. Można było pomyśleć, że ciepło rodzinnej atmosfery, zapach jałowca i świerku w powietrzu, dźwięki kolęd z pobliskich domków, nawet w nim rozmiękczyły serce.
    Ale nie...
    Mężczyzna sięgnął tylko do torby Baker, wyciągając z niej świąteczny czekoladowy piernik (wyniuchał po zapachu), rzucając sucho:
    — Ukradłaś moje ciasto, Baker.
    Zabrał swoją (jej) własność i obrócił się na pięcie, bo nie wiedziała, że w Mount Cartier jest taka tradycja, że nikt nie wykupuje Ianowi Finniganowi ostatniej sztuki świątecznego piernika.

    Ian

    OdpowiedzUsuń
  3. Natrętna osobowość Narcyza i Amanta nakazuje mu iść za tłumem. Wejść pomiędzy atrakcyjnych, znanych lub interesujących, opcjonalnie: ogólnie między ludzi, tak dla rozrywki, ale głównie po to, by zintegrować się z miasteczkiem. Bo przecież jazda na samym środku gęsto zaludnionego przez mieszkańców lodowiska to najlepszy sposób na powrót do korzeni. Nic nie robi tak dobrze po 12 latach podróży jak ponowne wejście w tę urokliwą społeczność. Poza tym w przeświadczeniu Declana nikt nie prezentuje się na lodzie tak dobrze, jak on. Wprawdzie nie jest mistrzem łyżwiarstwa — figurowego nigdy nie rozumiał, a za hokejem szczególnie nie przepadał —ale pewność siebie dodaje mu zawsze trzy punkty do umiejętności. Co by nie mówić, on potrafi je odpowiednio spożytkować. Zresztą... kiedy Mount Cartier oferuje darmową przejażdżkę, nie należy wybrzydzać.
    Wchodzi dumnie na lód, prezentując się jak młody bóg, przynajmniej do momentu, w którym łyżwy go słuchają. Czyli bardzo krótko, bo choć on sam byłby w stanie utrzymać się w pionie znacznie dłużej, z brutalną manierą tych małych, pierdolniętych szkodników (czyt. dzieci), nic nie jest takie proste, jak wydaje się z początku. Kiedy tylko mężczyzna próbuje odjechać od barierki, niewychowany bachor uderza mu w kolana, ścinając go z nóg i tak po prostu, bez większej refleksji, odjeżdża. McCain próbuje złapać równowagę, ale bezskutecznie. Jedyne co mu się udaje, to uniknąć obicia tyłka, co byłoby już przykrym poniżeniem. W zamian klęka na lodzie przed nieznaną sobie kobietą, dokładnie tak jakby chciał się jej oświadczyć. Problem w tym, że z miną poszkodowanego wygląda raczej jak przystojny wariat, niżeli romantyczny narzeczony. Dziewczyna chyba też to widzi.
    — Kiedy ja byłem młody, za taranowanie poczciwych obywateli się „przepraszało”, ale... jak sądzę, takie zachowanie wyszło z mody — komentuje tylko, by wyjść z tej sytuacji obronną RĘKĄ. Bez ZARĘCZYN.

    Proszę bardzo, i po kłopocie

    OdpowiedzUsuń
  4. Zatrzymał się analizując za i przeciw tej propozycji. Z jednej strony miał sernik, czyli był górą, a z drugiej… miał sernik. Nie było żadnej drugiej strony. Mimo tego spojrzał na kobietę przez ramię i zatrzymał się w miejscu, stukając palcami o papier otulający ciasto. Skończyła mu się kawa, prawda?
    — Tylko sobie za dużo nie pomyśl, Baker — zdecydował obracając się znów w jej kierunku, wracając do niej. Bez litości dla niej, idąc obok, z jednym sernikiem w rękach, kiedy ona targała ze sobą wszystkie zakupy. Zerknął na nią z boku podejrzliwie, spodziewając się po tej zdradliwej przyjezdnej… no nie wiem, czegoś co, na pewno mu się nie spodoba.
    — Twoje wątłe rączki są w stanie łamać cokolwiek innego niż przełamywać w zdradziecki sposób lody? — zadrwił, powątpiewając w jej możliwości, przerzucając piernika do jednej ręki chwytając go u podstawy. Stanął przy samochodzie pisarzyny, posyłając jej przelotne spojrzenie zanim kucnął i… wybuchł perfidnym śmiechem.
    — Wiedziałaś, że zeszło Ci powietrze z kół?
    I w lepszym nastroju wyprostował się, ruszając przed siebie, w kierunku jej domu, czując się tam zaproszony — Może trzeba było jednak nie wykupywać całego sklepu? — zasugerował zgryźliwie, patrząc na jej pakunki, nie kwapiąc się z pomocą. Chyba, że by go o nią poprosiła. Wtedy mógł się nad tym na przykład zastanowić.

    Ian

    OdpowiedzUsuń
  5. Życie w innych miastach dużo go nauczyło, między innymi tego, że sprawianie dobrych pozorów ma ogromne znaczenie. Jako, że Declan podczas podróży wszędzie był tym nowym, nikomu nieznanym (a ludzie do takim podchodzili z wyczuwalnym dystansem), ważne było, by w całym swoim szaleństwie wyglądał na człowieka, któremu warto pójść na rękę, pomóc mu lub zwyczajnie z nim porozmawiać. Kiedy więc najbliższe mu otoczenie narzekało na chroniczny egoizm i chimeryczność uczuć tego pyskatego Irlandczyka, obcy ludzie, nieświadomi obecności diablika, jakiego gościli w swoim domu, byli w stanie uchylić mu rąbka nieba. Trochę przez serdeczność, a głównie dlatego, że McCain wydawał się im ucieleśnieniem czarowności i dystyngowania.
    Takim był świetnym aktorem, że nawet sam siebie przekonał do tego, że pod względem umiejętności aklimatyzacji i otwartości na towarzystwo nie ma mu równych, natomiast wszystkim tym nieszczęśnikom, którzy widzieli w nim przystępnego chłopczynę z idealnym wyczuciem taktu, szczerze współczuł głupoty i pozwalał myśleć, że to rzeczywiście prawda.
    A co robił przez resztę procesu socjalizacji? Niemal rytualnie i bez ustanku praktykował bycie chamem. Dzisiaj pewnie też zacząłby właśnie od tego, gdyby nie to, że porwała go chęć zgrywania roli narzeczonego. Skoro już uklęknął, jako człowiek, który zawsze ze wszystkiego wychodzi z twarzą, wolał udać przed wszystkimi, że rzeczywiście coś jest na rzeczy. Że na lodowisku grasuje miłość, łącząc dwóch romantycznych kochanków przyszłym węzłem małżeńskim. Teatrzyk ułatwiła mu sama brunetka, bo nie tylko pomogła mu wstać, ale również wyglądała na nieco zakłopotaną, a od tego do zdziwienia niedaleka droga.
    Kiedy więc nieznajoma gderała coś o dzieciach, on za jej pomocą wstał z klęczek i nie tylko się uśmiechnął, ale również bezceremonialnie i przy totalnym luzie objął ją. Męskie ramiona wydawały się stanowić ostatni element układanki dwóch ludzkich materii, bo kiedy przerzucił ręce na jej plecy, drobna sylwetka kobiety idealnie schowała się między ciepłem jego ciała.
    — Miło mi Cię poznać, Emily. Jestem Declan — powiedział jak najbardziej przyjaźnie do jej ucha, tak dla niepoznaki. W rzeczywistości nie chodziło mu o koleżeńskie przywitanie jej, a raczej o zmylenie tłumu. Część osób na pewno uwierzyła w to, że on i ta piękna pani właśnie się zaręczyli. No bo po jakiego innego chuja mieliby się przytulać?
    O taak, to była iście podstępna intryga. A dopiero się rozkręcał!

    OdpowiedzUsuń
  6. Szedł przed nią w przednim humorze, pogwizdując sobie pod nosem, żeby jeszcze bardziej ją zirytować. Miał taką właśnie naturę bardzo wrednego typa. Brakowało jeszcze podśpiewek: „Głupia Em, glupia Em, oj, głupiutka Emily Baker, parampampam”. Zamiast tego zadowolił się jej gorszym samopoczuciem, obracając się w jej kierunku, ale śmignęła mu koło nosa pozostawiając tylko za sobą zimny powiew wiatru. Odprowadził ją śmiechem, bezczelnie przy okazji taksując jej szczupłe pośladki spojrzeniem i zagwizdał.
    — Nie bądź taka, Emy — mruknął z przekąsem, nieśpiesznie podążając za nią — Przecież zdziwiłbym się ile potrafisz, nie umiesz wymienić koła? — przyśpieszył tylko na dwa kroki i tyle wystarczyło, żeby znalazł się obok, w jedną rękę przechwycając jej zakupy.
    — Znaj moją łaskę, Baker. Wymień koło, będę Cię nadzorował o ile podołasz temu świątecznemu wyzwaniu, pisareczko, kto wie, może nawet oddam Ci piernika albo co najmniej się nim podzielę?
    Zatrzymał się w miejscu, przerzucając zakupy do drugiej ręki, patrząc na nią, ciekawy czy dziewczyna się wróci. Stanął w dość nonszalanckiej pozie, bujając w znudzeniu siatami w ręku, jakby nie stanowiły dla niego żadnego ciężaru i dodał:
    — Gdzie tak pędzisz? Zdajesz sobie sprawę, ze te wilki, które słyszysz zadomowiły się na tym wypizdowie na końcu miasta, gdzie mieszkasz? — nie sprostował, że mówiąc o wyciu wilków, miał w rzeczywistości na myśli hodowlę psów zaprzęgowych, przeniesioną w okolice mieszkania Emily.

    Ian

    OdpowiedzUsuń
  7. [ W sumie, to coś może z tego wyjść ;)
    Moja propozycja jest taka: Ricky jak zawsze niedzielę spędza w barze. Z radia leci jakaś kolejna denna piosenka rockowa opowiadająca o niespełnionej miłości, a on z papierosem w ustach i czwartą butelką piwa przed sobą, usiłuje odgarnąć wewnętrzne "Ja", które od kilku godzin sromotnie kopie go w dupsko.
    Znajdując się myślami gdzieś daleko od świata rzeczywistego kończy piwo i machnięciem ręki przywołuje barmana prosząc o dwie szklanki najtańszego burbona z lodem. Nie przynosi go jednak mężczyzna, którego prosił o napitek, a nieco za szczupła (dla niego) brunetka, która wiedząc, że jest mechanikiem samochodowym prosi go o pomoc w naprawie wozu.
    Brodaty będąc już nieco podchmielony, może coś tam mamrotać i w sumie wyjdzie na to, że właściciel lokalu go wyprosi, gdyż ten ni stąd ni zowąd zacznie się awanturować i dalej jakoś to pójdzie. ]

    Lasmanis

    OdpowiedzUsuń
  8. [haha, z moją pamięcią nie lepiej, ale na nowe wątki i powiązania zawsze jestem otwarta ;)
    to może właśnie zrobimy tak, że terapeuta Emily z Churchill wyjechał czy coś i pani szuka nowego? Noah by był chętny ^^]

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  9. W zasadzie pewnie łątwo złapałabym Cię na SB, ale skoro już wszystkim informuję to Ciebie też jednym hurtem zaliczę: odpisy pójdą po Sylwestrze, taką mam nadzieję. Tymczasem chwalę zdjęcie, bo moim skromnym zdaniem jest lepsze niż poprzednie.

    Declan

    OdpowiedzUsuń
  10. Jakby dawali mu dolara za każde spotkanie z wariatką, nie wiedziałby gdzie je upchać w portfelu i wcale nie chodziło o to, że jest dziany, po prostu za dużo przeżył w trakcie swojej wieloletniej podróży. W wyniku zawirowań losu i licznych, nieprzewidywalnych scenariuszy, które podstawiało mu pod nos życie, nieszczególnie przejmował się cudzymi problemami. Ani tymi większymi, ani tymi ciut mniejszymi. Rozmowa z kimś dziwnym od dawna przestała już robić na nim jakiekolwiek wrażenie. Co więcej, miał kontakt z różnymi kobietami z różnych miast i różnych środowisk, a po zebraniu sporego bagażu doświadczeń jedno mógł powiedzieć na pewno: każda z nich miała w sobie pewien pierwiastek szaleństwa. Jeżeli Emily chorowała – borykała się z depresją czy czymkolwiek innym – to właściwie właśnie TO czyniło ją człowiekiem. Istotą piękną w swych słabościach. I czyniło ją także kobietą, bo delikatność mówiła w tym aspekcie sama przez się. Nie mogła zerwać z naturą, co najwyżej mogła próbować przytłumić jej efekty.
    Najwidoczniej mało skutecznie, skoro z minuty na minutę ich spotkanie obrastało w nowe absurdy. Oświadczyny, przytulanki, miłostki na lodzie. Jak dobrze się postarają to i dziecko z tego będzie! A tak całkiem na poważnie to tak daleko jeszcze nigdy nie planował i, powiedzmy sobie szczerze, istniało małe prawdopodobieństwo tego, że zacznie kiedykolwiek. Przynajmniej w kwestii rodzicielstwa.
    — Okej, ale ja wybieram kierunek — szybka zgoda i szybkie przejęcie kontroli. To było całkiem w jego stylu. A żeby przypadkiem nie wyjść na niekonsekwentnego, niemal od razu po puszczonym komunikacie złapał ją za rękę, opuszczając lodowisko. To akurat nie było takie trudne, bo kiedy już wiedział, kogo należy omijać (czyt. dzieci), całkiem wprawnie pokonywało się kolejne metry.
    — Nie obraź się, ale pójdziemy do mnie, bo co do Ciebie to nie wiem z kim mieszkasz, jak mieszkasz i czy nie brak ci dobrej kawy. U mnie jest jej pod dostatkiem.
    Właściwie nie dawał jej wielkiego wyboru co do koncepcji na dalszą część spotkania, bo prośba o opuszczenie miejsca w myślach Declana wiązała się z jednoczesną zgodą na jego propozycję, więc teraz zupełnie bezstresowo rozwiązywał sznurowadła od figurówki.

    Declan

    OdpowiedzUsuń
  11. [ Auerbach nie ma życiowych rozterek. W ogóle nie ma rozterek. Nie myśli nad tym, bo nie chce zostać kolejną wariatką w mieście :>
    Kojarzę dwie Amelki - jedną z Onetu, ale to raczej odpada, a drugą z Amsterdamu. Czy coś trafiłem? ]
    M.A.

    OdpowiedzUsuń
  12. [ Cóż to za foch? Chyba moje żarciki-kosmonauciki do Ciebie nie trafiają :/
    Ooo, to dużo, dużo razem napisaliśmy. Teraz nie masz wyboru i musisz mi podrzucić jakiś pomysł prócz wyciągania rozterek (bardzo go doceniam, wbrew pozorom!). Niestety, to nie styl Matta, chcę utrzymać jego ksywkę zgorzkniały pień, a wynurzanie się temu nie sprzyja. ]
    M.A.

    OdpowiedzUsuń
  13. [ adam.osullivan.wollerstone@gmail.com - napisz, to ustalimy jakiś wątek i może się dowiem, jak wygląda szczęśliwe życie bez sesji. ]

    OdpowiedzUsuń
  14. [Czyli opłacało się jednak wybrać pana z brodą! A pomyśleć, że byłam już o krok od zrezygnowania z tego zdjęcia. ;P A z tym rzucaniem to jest tak, że najpierw się pojawia dużo ludzi, a potem nagle wszyscy znikają, więc tego, ja się tam cieszę, że wpadłaś, stworzenie ze mnie takie dziwne, że wolę, żeby inni do mnie wychodzili pierwsi, niż ja do nich (ale nad sobą pracuję!).
    Wiesz, że też kiedyś, dawno temu, przez ledwie trzy dni, miałam tu przyjezdnego pisarza? Nawet nie wiem, czy w tym czasie przypadkiem nie było też pisarki jeszcze, ale już sobie szczegółów nie przypomnę. Sentyment do tego zawodu to ja mam. Dzięki za przywitanie. ;)]

    Haf

    OdpowiedzUsuń
  15. [Ale nie mów nikomu, że się nie uczę. Ciiii... xD Czy tu żyją sami pokrzywdzeni przez los ludzie?! xD Albo my jesteśmy takimi przychlastami, co to lubią nieszczęścia. W sumie to ja nie lubię dramatyzować, ale Max to po prostu Max. Musiał mieć bagaż. Obczajałam sb dziś Twoją KP tak btw. I fajna ta babeczka. A co do Toma no to cóż... Poszłam na Incepcję i już mnie miał ;D Więc będzie jakieś 6 lat jak tak wzdycham.. Zaraz chwila! 6 lat!! :O
    A rozwiń koncepcje podglądania? xD Że dziewczyna nie ma co robić i łazi za typkiem w lesie? Btw - kocham te domki z bali <3]

    Max

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Powzdychać można zawsze!
      Ej. Pomysł mi pasuje. Nawet bardzo mi pasuje :D Jeśli Emily napisze potem książkę, pierwszy egzemplarz ma trafić do Maxa! Ogólnie to jest znowu za za za. Może spotkaliby się w sklepie z jakimiś dziwnymi rzeczami typu siekiera, lina, etc. Albo Max poszedłby kupić wiecęj naboi czy coś. Tylko co ona mogłaby o nim usłyszeć? Chodzi o coś dobrego? Złego? Co by ją zaintrygowało? Chyba że podsłuchałaby jak stare babcie tudzież stare dziadki o nim plotkują, że zszedł z gór i przyjechał do miasteczka xD]

      Usuń
  16. [ Jasne, możemy kombinować! Mi też chodzi po głowie coś związanego z książkami, Tom pracował swego czasu w różnych wydawnictwach, jest też tłumaczem, więc na tej płaszczyźnie mogli się przy jakiejś okazji poznać.]

    Ripley

    OdpowiedzUsuń
  17. Teee, robaczek! Nie klamcz! Em to już dawno nieprzyjezna. Dalej pewnie nieogr w oczach Roya, ale mogła już awansować na miasteczkową. Nie chcesz zasłużyć na mały plusik u Loyda? Nawet jeśli na zawsze będzie ją zwyzywał od przyjeznych. xD

    Roy Loyd

    OdpowiedzUsuń
  18. Roy już od można powiedzieć, prawie roku, znosił niereformowalne zachowanie przyjezdnej Baker. Uważał się za wyjątkowo cierpliwego, skoro bez zająknięcia (ale nie bez burknięcia) znosił jej chimery. Tym razem jednak miarka się przebrała. Światła zapalone o drugiej w nocy niemożliwie działały mu na nerwach. Chociaż twarz miał kamienną i nie zdradzał nią żadnych emocji. Wciągnął na tyłek luźne dresy i podkoszulek, nie odmawiając sobie narzucić na niego puchowej kamizelki i podreptał, na boso, bo kierunku swojej sąsiadki, do której było mu zdecydowanie za blisko. Zadudnił do jej drzwi z rozmachem, splatając poważnie ręce na piersi i kiedy dziewczę otworzyło drzwi, nie posłał jej żadnego spojrzenia. Wyminął ją w progu. To był już ten stopień zażyłości, w którym nie wyobrażał sobie pytać ją o zgodę. Podreptał z wolna, z posępną, zwyczajową, miną do jej salonu, gdzie kolejno pozgaszał wszystkie lampki. Gdzieś po drodze rzuciiły mu się w oczy jakie papierzyska – możliwe, ze jakiś wstępny skrypt do jej książki, albo inne śmieci, którymi chętnie zapaliłby w kominku, ale postanowił je zignorować. Niedziwne, ze kiedy w końcu salon pogrążył się w mroku, wlazł na jeden z papierzysk, który przylepił mu się do stopy. Chrząknął z niezadowolenia, dodając wyraźnie, choć burkliwie:
    — Dobrej nocy, Baker.
    Zamierzał wyjść, ale zanim to nastąpiło, spróbował zwalczyć kartkę przylepioną do podbicia. Zamiast tego wpadł na jedną z lampek, pewien, że nie powinno jej tam być. Przez chwilę zapomniał się, ze nie był w swoim domu, mając za pewność rozmieszczenie wszystkich mebli. Kiedy dźwięk roztrzaskanego szkła rozniósł się po chatce, stanął w miejscu, bez zszokowania, jedynie z niemym niezadowoleniem stwierdzając, że przebił sobie stopę…

    Roy

    OdpowiedzUsuń
  19. Odprowadził ją obojętnym spojrzeniem kiedy wyszła z salonu i wzruszając ramionami pochłonął zawartość całego, wręczonego mu trunku. Wolałby oczywiście zwykłe, ciemne piwo, albo jakiś rozgrzewający trunek, jaki pijało się na morzu, ale ostatecznie i ten alkohol jakoś przelknął. Nie zamierzał się daleko oddalac. Jedynie wymacał sobie obok siebie kanapę, zresztą, włączona samotna lampka dawała mu jakieś rozpoznanie po pomieszczeniu. Klapnął na podłokietniku, podciągając nogę do góry. Oparł ją w kostce na kolanie drugiej nogi, wyciągając nie tak bardzo głęboko ulokowane w nodze szkło z podbicia stopy. Na kutrze zdarzały się gorsze wypadki, chociaż tą ranę pewnie należałoby przemyć.
    Emily się nie śpieszyła dlatego miał okazję przyjrzeć się teraz papierzyskom, które porozkladane miala po całym salonie. Zgarnął jeden z nich w rękę, w sumie może nawet nie z ciekawości, a z nudów, czytając kilka pierwszych wersów, zabarwionych krwią i cierpieniem rybaka… Opuścił kartkę dopiero kiedy kobieta wróciła do pomieszczenia.
    — Wracasz do starych nawyków? — skomentował ilość pustych butelek, jakie musiała ostatnio pochłonąć podczas kreatywnego szału, jaki ją dopadł.
    Zaraz wyciągnął rękę po apteczkę, decydując, że swoją nogą może się zając sam.
    — Bez amputacji — dodał surowo, bo to mogloby mu utrudnić pracę.

    Roy

    OdpowiedzUsuń
  20. Cześć, Emilka, stary wyjadaczu ♥

    Andrew, Scott & Timothy

    OdpowiedzUsuń
  21. Roy nie wiedział co mógł mieć na myśli. Jako prosty facet, zawsze wydawało mu się, że mówi to samo co ma w tej łepetynie. Dlatego teraz zerknął na Emilie z dołu, odkładając apteczkę na bok i splótł ręce na piersi, nie spuszczając z niej spojrzenia. Noga sobie krwawiła, prawdopodobnie niezbyt groźnie.
    — Polubiłbym się z książkowym sąsiadem — rzucił ostatecznie w ramach skwitowania wszystkiego, co Emily miała do powiedzenia. W większej mierze jej nie słuchał. Mimo wszystko, docierały go jej złośliwości. Dlatego dłużej niż zwykle utrzymał na niej wzrok, bardzo krotko rozważając ten stan. Czyżby przechodziła jakiś… okres? Niekoniecznie ten dosłowny, tylko jaki gorszy czas, chociaż wnioskując po ilości kartek wokół nich, wena jej dopisywała. Może nie na wszystko, bo w dalszym ciągu nie potrafiła z nim rozmawiać.
    — Najlepszym sposobem na wyleczenie kończyny jest zahartowanie ciala.
    W końcu całkowicie zrezygnował z korzystania z apteczki i dźwignął się na nogi, ciężar jednak stawiając na tej nieporanionej. Przeszedł w bok, starając się znów w nic nie wdepnąć. Trochę mu się kuśtykało, więc ostatecznie walnął się na kanapie, decydując, że dzisiaj tu śpi. Dlatego udał nawet, że to wino nawet znośnie mu wchodzi. Wyciągnął po nie rękę, dostrzegając Emily bliżej siebie, a w zasadzie, z tej pozycji głównie jej nogi, na których jego wzrok spoczął chyba pierwszy raz od początków ich znajomości. Chrząknął niewyraźnie.
    — Nie powinnaś biegać pół-nago — odpowiedział na jej zarzut, pochłaniając podaną mu szklankę wina na jednym hauście.

    Roy

    OdpowiedzUsuń
  22. Oni już chyba tak mieli, ze musieli się przekomarzać. Nawet jeśli Roy wcale nie był typem przekomarzającego się gościa. Po prostu tak już było, że cokolwiek on nie zrobił i cokolwiek nie zrobiła ona, działało to drugiej stronie na nerwy. Skąd Leroy mógł wiedzieć, że Emily w jakikolwiek sposób liczy się z jego zdrowiem? Doczłapał się do Knapy i padł na nią, przekonany, że w ten sposób sprawi swojej sąsiadce mniej problemu. Wbrew wszelkiej jego postawie, był zdania, że to facet powinien być podporą kobiety, nie na odwrót. Dlatego syknął, kiedy poczuł wodę utlenioną na nodze, ale nie było to wywołane nawet bólem. Cierpliwie, odłożył jednak szklankę na stół, aby więcej nic już nie potłuc i z niepodobną do siebie zręcznością, wyprostował się, jednocześnie zginając nogi w kolanach i ściągając Emily za uda z podłokietnika, prosto między swoje nogi.
    Jego wzrok był co prawda oschły i beznamiętny, kiedy utkwił go na jej tęczówkach oczu, ale jego zachowanie zdradzało pewną gwałtowność, jakiej wcześniej nie było u niego często widać.
    — Co robisz?
    Spracowane ciężką harówką suche i szorstkie dłonie, dotykały teraz jej gładkiej skóry. Zapomniał chyba, jak miękka potrafi być faktura ciała kobiety. Być może nawet poza własną kontrolą przeciągnął palcami od jej ud do kolan i z powrotem. Kiedy z kolei raz już tego spróbował, jedna z dłoni zbłądziła wyżej, pod poły jej swetra. Podążał wzrokiem za swoja dłonią, odchylając materiał jej odzienia, odsłaniając, ku jego zgubieniu, czarną bieliznę, więc kiedy w końcu stawił opór swojej ciekawości, okrył jej ciało tym samym swetrem, siląc się na spokój, chociaż drugą dłoń, którą odjął od jej uda, zacisnął w pięść.
    — Ubierz się — tym razem wydał polecenie, tak, jak wydawał je na kutrze, niższym od siebie rangą załogantom.

    Roy

    OdpowiedzUsuń
  23. Super wpis. Pozdrawiam i czekam na więcej.

    OdpowiedzUsuń