A kiedy śnieg przestanie prószyć, to Monty na spacer ruszy.

Blog zawieszony

Po przeprowadzeniu ankiety większością głosów wygrała opcja zawieszenia bloga. Oznacza to, że autorzy mają możliwość dalszej gry i zapisów, ale administracja — za wyjątkiem wysyłania zaproszeń i wpisywania do listy bohaterów — nie będzie angażować się w życie bloga. Z tego samego powodu zakładka Organizacyjnie na czas zawieszenia bloga zostaje usunięta. Raz jeszcze dziękujemy za Waszą obecność i życzymy Wam wszystkiego, co najlepsze.

nie istnieję & latessa

Kalendarz

16/02/14 Otwarcie
16/02/14 Nowy mod
22/02/14 Wydarzenie: Burza Śnieżna – link
24/02/14 Odejście moda
26/02/14 Nowy mod
19/04/14 Wydarzenie: Mecz Hokeja – link
02/07/14 Nowy szablon
07/07/14 Wydarzenie: Kto zabił? – link
20/07/14 Odejście moda
23/07/14 Nowy mod
29/08/14 Zamknięcie
24/12/15 Reaktywacja
25/12/15 Nowy admin
28/12/15 Wydarzenie: Kolacja wigilijna – link
29/06/15 Nowy nagłówek
09/10/16 Wydarzenie: Deszcz i wichura - link
28/11/16 Nowy nagłówek
10/12/16 Wydarzenie: Uratuj święta! - link
04/01/17 Wydarzenie: Psi zaprzęg - link
28/01/17 Wydarzenie: Słodka Walentynka - link
04/02/17 Nowy szablon
27/03/17 Wydarzenie: Mount-ipedia - link
21/04/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap I - link
01/05/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap II - link
02/05/17 Nowy nagłówek
17/09/17 Wydarzenie: Spływ kajakowy - link
02/02/17 Nowy szablon
14/02/17 Wydarzenie: Poczta walentynkowa - link
07/07/18 Zawieszenie

Heaven in tears

I II
Mathilde "Tilly" Nielsen 27 lat pielęgniarka już mieszkanka MC
Rozdział I: Szczęście

Budzi się. Ściąga wzrok błękitem zamglonych oczu – płacze. Łzy z lśniących w porannym brzasku tęczówek spływają na gładkie, pełne policzki. Wkradają się pomiędzy rumiane usta, które drżą. Echo wspomnień minionej zimy nadchodzi od razu z nastającym dniem. W pokoju pojawia się On. Oblewa rumieńcem jej smutną twarz. Owija drobne ramiona pierzyną. Zakopana w pościeli, wysnuwa z pod niej dłoń, smaga palcami jego twarz. Wizja się rozmywa. Przesuwa się, dotykając mokrym licem jego poduszki. Chowa w niej twarz. Wdycha dawno zwietrzałą woń. Kocha. Cierpi. Budzi się tylko po to by zmyć smutek z czyjejś twarzy. Jej własna zbrukana jest złamanym sercem i samotnością. Chce wierzyć, że są tacy, ktorym pisane jest szczęście. Może kiedyś i jej?

Rozdział II: Marzenia

Nie ma już marzeń. Ma złudzenia. W brzasku, zaślepiona, wyciąga ręce pomiędzy czystą biel – pustą. Chce chwycić ferie żywych barw. Ściga je i przepuszcza przez palce. Nie potrafi sięgnąć dłońmi weselszego horyzontu, na którym znikają One – jej pragnienia. Z niegasnącym zapałem i nadzieją, goni małe cele, do których podąża i te większe – sylwetki osób bliskich jej sercu. Widzi je – za mgłą – w niezmiennej pozycji. Zawsze odwrócone plecami. Odprowadza je spojrzeniem i nieśmiałym drgnieniem kącika ust Śledzi błękitem łagodnych oczu przestrzeń. Wierzy, że kiedyś wrócą. Nigdy nie wracają. W rześkim powietrzu, w przewiewnej sukience, nad wodą, z wiatrem otulającym jej twarz. W mrozie, z kaskadą oszronionych rzęs, otoczona ciepłym, wełnianym płaszczem, czeka. Zawsze sama.
Rozdziały Charakter Historia Relacje

Poszukiwania



124 komentarze:

  1. Omnomnom. Kolejny smakowity kąsek literatury, ale trudno powiedzieć, że się tym nasyciłam, więc czekam na ten "logiczno-praktyczny" deserek. Mam nadzieję, źe będzie obfity! :D

    podniebna Rosjanka ze szkiców

    OdpowiedzUsuń
  2. [Cóż za piękne zdjęcie, cóż za ciekawa pani, cóż za świetna karta (wciąż podziwiam ludzi potrafiących pisać minimalistycznie). ♥ Tilly jest cudowna i totalnie nie mogę się doczekać, aż coś wspólnymi siłami ustalimy – tymczasem jednak zapraszam do mojej panienki. Baw się dobrze, miej dużo weny, zostań na długo! ;]

    zachwycona RONIA TRAVERS oraz pan jeszcze nieskonkretyzowany

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Napisałam minimalistyczna, a Ty mi tutaj rozbudowujesz nagle. :c Lecę nadrabiać!

      Usuń
  3. Nie zawiodłaś mnie, nasyciłam się. Było bardzo smacznie. Dziękuję. <3

    OdpowiedzUsuń
  4. [Dobry dzień raz jeszcze! Śliczna ta istotka, piękna karta i wszystko inne również cudowne <3 Ja wierzę, że szczęście się do niej w końcu uśmiechnie - musi, bo w Mount Cartier nie ma miejsca na smutki! Baw się dobrze, a ja ponownie zapraszam do moich potworków <3]

    Ferran, Tilia, Cesar

    OdpowiedzUsuń
  5. [No ba! Jasne, że śliczne :D]

    OdpowiedzUsuń
  6. [A to zależy czy wolisz integrować w życie ordynarnego faceta z problemami (Ferran), radosnej niewiasty (Tilia), czy tutejszego, stnowczego acz w gruncie rzeczy miłego, obywatela (Cesar). Wszędzie znajdzie się miejsce, kwestia tego, co masz na myśli mówiąc "uniwersalny" :D]

    OdpowiedzUsuń
  7. [Boziu, jaka ona jest smutna i cudowna w jednym. Aż ma się ochotę ją przytulić. Tak zwrócę uwagę, że dostrzegłam literówki w historii - w "że" uciekła kropeczka, a w "pragnęłaby" kreska. Na więcej jakoś nie zwróciłam uwagi, więc może już nic więcej nie ma. Dobrze Cię tu widzieć, hej! :)]

    Theodor Black

    OdpowiedzUsuń
  8. [Kocham ją! Gdyby Finlay była facetem, jej serce byłoby oddane. Ale jest kobietą, do tego heteroseksualną, ale Tilly i tak może kochać, bo Finn ma trochę instynkt opiekuńczy w stosunku do smutnych ludzi. A Tilly jest też trochę do niej podobna. Cześć, witaj, zostań na długo!]

    Finlay Watson

    OdpowiedzUsuń
  9. [Myślę, że da się zrobić! Finlay nie ma żadnych problemów z nawiązywaniem znajomości. Znacznie gorzej bywa z ich podtrzymaniem, aczkolwiek w tak małej mieścinie ten problem rozwiązuje się chyba sam.
    Dedukuję, że dziewczyny pojawiły się w Mount Cartier w podobnym czasie, Tilly może nieco wcześniej. Finlay jednak mogło się jeszcze udać poznać męża Tilly, w myślach na pewno wyzywa go od najgorszych, a biedną Tilly nawiedza w najmniej odpowiednich momentach, przynosząc słodkie wypieki i dużo uśmiechów. Co Ty na to?]

    Finlay Watson

    OdpowiedzUsuń
  10. Cześć. Jestem zainteresowana przejęciem postaci byłego męża Tilly. Porozmawiamy? q.u.e.n.e.m.a.i.l.1@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
  11. [Dobrze, postaram się coś zacząć, aczkolwiek ostrzegam, że ciężko mi to idzie. :D]

    Finlay Watson

    OdpowiedzUsuń
  12. [Jedne z jego pierwszych zdjęć to była goła klata i łopata, pamiętam i ja :D Nie miałyśmy okazji ze sobą pisać, więc myślę, że czas to nadrobić. Oboje spotykają się na co dzień ze śmiercią, co prawda każde w inny sposób, ale myślę, że pewne zrozumienie na tej płaszczyźnie będzie ich łączyć. Co do samego wątku, czy istnieje jakaś szansa, że Tilly znajdzie się na cmentarzu, zagapi i Theo będzie musiał ją wyciągać ze świeżo wykopanego dołu? Tak mnie trochę fantazja poniosła w stronę dosyć absurdalnego pomysłu, dlatego jakoś bardzo mocno nie liczę na jego realizację, ale może za to Ty miałabyś coś ciekawego dla tej dwójki? ;)]

    Theodor Black

    OdpowiedzUsuń
  13. Od lektury oderwał ją dzwonek, oznaczający koniec czasu pieczenia babeczek. Odłożyła książkę i pognała do kuchni, jakby te kilkanaście sekund faktycznie miało zrobić jakąś różnicę. Otworzyła piekarnik, patyczkiem sprawdziła dwie babeczki i stwierdziwszy, że są w idealnym stanie, założyła rękawice i wyciągnęła blaszkę z piekarnika. Podśpiewując pod nosem, spędziła kolejne dwadzieścia minut na dekorowaniu wierzchów, po czym zostawiła wszystko do wyschnięcia, kiedy sama pomogła oporządzić się pani Redwayne i odprowadziła ją na codzienne pogaduchy, czy co tam starsza pani robiła regularnie, raz w tygodniu, w miejscowej świetlicy ze swoim gangiem.
    Mają resztę dnia do swojej dyspozycji, wróciła do domku, spakowała babeczki do dużego pudełka, ogarnęła nieco swoje wieczne roztrzepane włosy i wybrała się w odwiedziny do Tilly.
    Tilly była osobą, która roztapiała serce Finlay. Rzadko spotykały się osoby tak urocze, z sercem na dłoni, które byłyby tak nieszczęśliwie. Choć Tilly była dzielna, panna Watson była mistrzem czytania z oczu innych ludzi, a w oczach pani Delaney widziała wiele smutku. Ciężko się zresztą było dziwić, bo Finn była już w Mount Cartier, gdy pan Delaney postanowił się zmyć. I była pewna, że gdyby spotkała go gdzieś, wydrapałaby mu oczy za to, co zrobił.
    Mężczyzna jednak zniknął, ale Tilly zdecydowała się zostać. A Finlay obiecała sobie, że zrobi wszystko, by choć odrobinę podnieść kobietę na duchu. A babeczki nadawały się do tego idealnie, tym bardziej, że Finn zrobiła ogromne postępy zarówno w gotowaniu, jak i pieczeniu w ostatnich miesiącach.
    Z pudełkiem babeczek pod pachą, uważając na resztkach śniegu i lodu, jednocześnie wystawiając twarz ku pierwszym tej wiosny ciepłym promieniom, Finlay maszerowała przez miasteczko, witając się ze wszystkimi po drodze niczym Bella w początkowej scenie Pięknej i Bestii.
    Bez uszczerbku na zdrowiu własnym i babeczek, dotarła w końcu pod drzwi, za którymi czekała Tilly. A przynajmniej taką Finlay miała nadzieję, bo nie pomyślała, żeby się wcześniej zapowiedzieć.
    Żwawo i stanowczo zapukała i, ku swojej uldze, już po chwili usłyszała ze środka odgłosy krzątaniny i szczęk zamka kilka sekund później. Uśmiechnęła się promiennie niczym słońce, które tego dnia było dla Mount Cartier wyjątkowo łaskawe, a chwilę potem w progu pojawiła się znajoma postać.
    — Dzień dobry, Tilly. Odprowadziłam panią Redwayne na zebraniu gangu starszych pań, więc pomyślałam, że wypełnisz mi te kilka godzin wolności. Wiesz, że źle znoszę samotność — oznajmiła wesoło i, jakby chcąc kobietę przekonać do tego pomysłu, wstawiła do niej pudełko pełne czekoladowych, nieco niepewnie, ale z sercem ozdobionych babeczek.

    [Ostrzegałam! Ale obiecuję, że odpisy będą lepsze niż to zaczęcie.]

    Finlay Watson

    OdpowiedzUsuń
  14. Opadający z Gór Cartiera, wiosenny fen, muskał pieszczotliwie igliwie wysokich świerków, od lat rosnących nieopodal polodowcowego jeziora Roedeark. W powietrzu unosił się zapach świeżej żywicy, która wydobywała się ze szczelinek wilgotnej kory, spowitej świetlistymi promieniami słońca, a rozdygotane wiatrem lustro wody, ocierało się o brzeg, zabierając ze sobą niewielkie połacie kamyków. Czyżby zima powoli ustępowała miejsca wiośnie? Temperatura, wraz ze skrzącymi się resztkami śniegu, wciąż pozostawiały wiele do życzenia, jednak niebo było czyste, jak łza – błękitne i spokojne; zwiastujące pogodny tydzień.
    Zmierzwił pukielki rozwianych blond włosów, gdy wir powietrza przebiegł nerwowo nad linią wody, sięgając w głąb przystani. Nad Roedeark zaglądał często, bowiem było ono ostatnim punktem obchodu, który robił w co drugie popołudnie, odkąd zajął się tutejszym lasem i bliskimi mu terenami. Nad taflą tego niemalże przeźroczystego jeziora zatrzymywał się także na chwilę refleksji – zatopił w niej wiele wspomnień, czując niekiedy potrzebę wyłowienia ich na nowo. Nawet, jeśli nie były tego warte.
    Ale przez siedmioletni pobyt na afgańskiej ziemi, wciąż nie był w stanie przyzwyczaić się do rześkiego klimatu tej niewielkiej mieściny, mimo że rezydował w niej już niecały rok. Spacerując niespiesznie, wzdrygał się od czasu do czasu, poprawiając mimowolnie materiał szarego płaszcza, który kotłował się w objęciach swawolnego wichru. Jednak chciał tu wrócić; potrzebował tej ciszy, spokoju, w który wsiąkał na dobre, i pod skrzydłem którego tak skutecznie krył wszystkie strapienia. Pragnął miejsca, które przywróci mu dawną samokontrolę, i które wymaże stygmaty przeszłości tak nędznej, jak uliczny rynsztok, wypchany po brzegi zgnilizną. Bowiem stoczył się i upadł, próbując na nowo powstać; stale walcząc – ze samym sobą.
    Pochylił się do niewielkich rozmiarów czworonoga, wygrzewającego prążkowane futro w smugach słońca – stary, poczciwy kocur zamieszkiwał Mount Cartier już dobre kilkanaście lat, zjawiwszy się tu jeszcze przed wyjazdem Ferrana do Cold Lake. Nie mieli ze sobą dobrych relacji, odkąd mężczyzna zgotował sierściuchowi niespodziewaną i przypadkową kąpiel, acz miał wrażenie, że są na dobrej drodze do zjednania. Wyciągnął więc dłoń, pozwalając sobie pogładzić kocią sierść, lecz nim zdążył musnąć choć skrawek, ostre kły wbiły się w chłodną skórę mężczyzny, niezawodnie kalecząc jej szorstką gramaturę. Najwidoczniej nadal nie zaskarbił sobie zaufania.
    Tylko ukradkiem spojrzał na kropelki krwi, uchodzące ze świeżej rany, bowiem szczególną uwagę mężczyzny przykuła niewiasta, na widok której kot zwiał jak poparzony, i która zjawiła się zupełnie nagle, wprawiając Ferrana w delikatne zdezorientowanie. Bez protestów pozwolił ująć swoją dłoń, przyglądając się wirującym pasmom jej blond włosów i gładkiej cerze, która w jasnej poświacie wiosennego słońca przywodziła na myśl anielską aurę. Zamrugał kilkakrotnie, chcąc utwierdzić się w przekonaniu, że to nie złudzenie wywołane zmęczeniem... I nie – wciąż tu była, w tak subtelny sposób obwiązując ranę wstążką, którą na wskutek ataku ściągnęła zupełnie bezinteresownie. Całą uwagę skupił na muskających go łagodnie opuszkach palców, a kiedy skończyła – przeniósł blado-błękitny odcień z natury przygaszonych tęczówek w kierunku jej oczu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Milczał dłuższą chwilę, próbując oswoić się z zaistniałą sytuacją. Nie potrzebował pomocy, nie przywiązywał wagi do nowej rany, biorąc pod uwagę tą, którą miał pod żebrem, i nie miał zielonego pojęcia, dlaczego się jeszcze nie odezwał.
      — Dziękuję — rzekłszy zachrypniętym głosem, spojrzał raz jeszcze na satynową wstążkę, która udekorowała część jego skóry. — Obiecuję, że ją zwrócę.
      Przez bardzo długi czas nie spotkał się z tak nagłą pomocą od osób trzecich, a przecież tę znał kobietę tylko z widzenia. Nie wiedział nawet, jak ma na imię i gdzie powinien był zwrócić jej własność. — Nawet za chwilę — dlatego najlepszym sposobem, była wymiana jej na plaster, które spoczywają na dnie komody w leśniczówce.


      Ferran Kayser

      Usuń
  15. [Powiem Ci, że to wszystko jest bardzo banalne i gdybym napisała o tym w karcie wprost, byłaby po prostu nudna. Powiązania powinny jednak rozwiać wszelkie wątpliwości. :D
    Ach, powiem Ci, że słuszne pobudki czy nie, już tego jej (ex)męża nie lubię. No jak tak można? Panna taka zakochana i empatyczna, a on nagle postanawia ją zostawić! Nie da się jednak zaprzeczyć, że to bardzo ciekawa historia, a Tilly życzę bardzo dużo szczęścia, bo sprawia bardzo przyjazne oraz urocze wrażenie. No i oczywiście, zapraszam na wątek. <3]

    Colin

    OdpowiedzUsuń
  16. Moment, w którym ich spojrzenia przecięły się na wysokości oczu, trwał tyle, co ulotna chwila. Jednak nie dla nich, a dla reszty ludzi, dla których życie biegło tym samym, stałym i zawrotnym tempem. Choć wiatr nadal targał drobinkami piasku, a świetliste promienie odbijały się od tafli jeziora, cyklicznie rzucając w ich kierunku oślepiający blask, czas się zatrzymał. A w czasie również jego spojrzenie, ulokowane w jasnych oczach kobiety – niedostępne i zakopane we własnych myślach, gdzie próbował znaleźć odpowiedź na pytanie: dlaczego. Dlaczego przejęła się losem człowieka, który nie przejmował się losem innych? Dlaczego w tak bezinteresowny sposób oddała mu swoją własność, kiedy nie do końca tego chciała? Czyżby to anioł stóż zstąpił z niebios? Gdzie więc był, kiedy rzeczywiście go potrzebował.
    Pobiegł spojrzeniem w kierunku dłoni, usłyszawszy pytanie, i skinął głową w milczeniu. Cień skupienia udekorował ostre rysy jego twarzy, podczas gdy kobieta kończyła prowizoryczny opatrunek, a kiedy poprosiła – zgiął nadgarstek, nie odczuwając w tych krótkich ruchach braku komfortu. Nie zasługiwał na to. Nie zasługiwał na żadną krztynę humanitaryzmu, a w tej krótkiej chwili otrzymał go tak wiele, jak nigdy dotąd.
    Podniósł spojrzenie, słysząc pierwsze przepraszam. Błękitnym kolorytem tęczówek prześledził wnikliwie profil jej twarzy, muskanej tańczącymi kosmykami jasnych włosów. Tak, jakby to w niej mógł odnaleźć odpowiedz na pytania; tak, jakby z mowy jej ciała mógł odczytać wyjaśnienie, którego nagle zaczął potrzebować. Ziarno zaintrygowania wykiełkowało w duszy Ferrana, zdobiąc wiecznie srogi wyraz twarzy, bowiem jej wzrok utkwiony gdzieś w oddali był tak nieobecny, jakby odeszła. Nie rozumiał, a chciał rozumieć.
    — Dlaczego to robisz? — Zapytał, gdy kobieta wróciła do niego uwagą i wypuściła z objęć męską dłoń. Zacisnął palce w kształt pięści, zerkając tylko na sekundę w kierunku precyzyjnej kokardki. — Dlaczego przepraszasz mnie za swoją niewinność?
    Krzyżował spojrzenie z jej własnym, a choć zabrzmiał surowo, wcale nie był zły. Po prostu nie potrafił zrozumieć, dlaczego kobieta okazawszy mu bezinteresowną pomoc, postanowiła kilkakrotnie przeprosić. Za co? To on powinien był przeprosić ją. To on zabrał rzecz dla niej sentymentalną. Owszem, wymagał tego słowa, ale tylko wtedy, kiedy było potrzebne – najczęściej w jednostce, za źle wykonany rozkaz, bądź za złamanie zasad. A teraz, jedynym aspektem, jaki załamała kobieta, było przeznaczenie słowa przepraszam.
    Ferran odnosił wrażenie, że jasnowłosa nosi na barkach poczucie winy – nie znał jej, toteż nie mógł podejrzeń tych potwierdzić, jednak minąwszy tak wiele ludzi w tym swoim nędznym życiu, był przekonany, że myśl ta jest w jakimś stopniu poprawna. Ponieważ przepraszał rzadko i nieczęsto czuł się winny.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  17. Finlay dostrzegła zmęczenie w twarzy Tilly i przez ułamek sekundy poczuła nawet wyrzuty sumienia, uświadamiając sobie, że nie każdy ma regularnie godziny pracy i nie każdy może spać w nocy równie smacznie co ona. Doszła jednak do wniosku, że kobieta będzie mogła spokojnie wyspać się później, a potem jej wizycie na pewno będzie w lepszym do spania nastroju. I będzie miała brzuch pełen czekoladowych babeczek. Taki sen na pewno da jej dużo więcej, więc bez wyrzutów sumienia weszła do środka, a pozbywszy się pudełka, bez przeszkód mogła zdjąć buty i wszystkie niepotrzebne warstwy z siebie. Ruszyła za Tilly do kuchni. Przysiadła do stołu, przyglądając się nieco zaspanej jeszcze koleżance z odrobiną rozbawienia, ale bardziej z czułością.
    — Zdecydowanie herbaty. I bez kofeiny mam aż za dużo energii. Aż boję się pomyśleć, co by było, gdybym wypiła kawę — Zaśmiała się cicho. Oczywiście, w przeszłości zdarzało jej się pić i kawę, zawsze jednak z dużym dodatkiem mleka i cukru. Raz wypiła espresso i nie mogła spać całą noc, wtedy też stwierdziła, że bezpieczniej będzie pić herbatę. Lub kakao. — Obojętnie jaką, wypiję wszystko.
    Podziękowała uprzejmie, kiedy dostała kubek z gorącym, parującym, słodko pachnącym napojem i również przyjrzała się Tilly, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.
    — Wyglądasz jak niedźwiedź wybudzony z zimowego snu. Może powinnam wrócić później? — zapytała rozbawiona, sięgając jedną babeczkę, bo choć zjadła trochę ciasta w trakcie pieczenia – babeczek nigdy dość. – Mam kota od kilku tygodni. Przybłąkał się w czasie najgorszych mrozów, więc nie miałyśmy serca go wyrzucić. Ochrzciłyśmy go Holmesem i faktycznie, dobry z niego kompan. Tylko trochę małomówny — dodała ze smutkiem, wzruszając bezradnie ramionami.
    Tilly miała jednak rację, bo samotne wieczory i noce, kiedy Dorothy kładła się wcześniej lub wracała później od koleżanki, były zdecydowanie mniej uciążliwe. Samotne oglądanie filmu było przyjemniejsze, kiedy Holmes kładł jej się na kolanach i mruczał zadowolony. Również lepiej się czuła, kiedy nie budził jej dramatyczny odgłos budzika, a kocie mruczenie. Lub kiedy postanawiał, że szósta rano to doskonała pora, by chodzić Finlay po głowie. Tak, pokochała tego kociaka od pierwszego wejrzenia.
    — Jeśli chcesz, Holmes na pewno ma jakichś kolegów. Mogę cię z którymś poznać.

    Finlay Watson

    OdpowiedzUsuń
  18. Papeteria jest jak najbardziej do wykonania także niech Tilly się zgłasza. Jeśli chcemy dać im jakąś znajomość to możemy je połączyć przez pracę Twojej panienki. Babcia Leny zmarła miesiąc temu, a wcześniej długi czas leżała w szpitalu. Tam się mogły poznać choćby na cześć.

    Lena

    OdpowiedzUsuń
  19. Zamknął na moment oczy, usłyszawszy odpowiedź, i pokiwał krótko głową, ostatecznie kierując spojrzenie gdzieś w bok – na kołyszące się drzewa, w których odnajdywał spokój, i jakby w poszukiwaniu kota, by sprawdzić, czy rzeczywiście się nie pomylił kojarząc go z tym bezdomnym, którego zepchnął przed dwunastoma laty do Roedeark.
    W milczeniu rozważał nad tym, co usłyszał. Kilka zmarszczek udekorowało jego czoło, gdy wodził zabsorbowanym wzrokiem po pokrytym już cieniem zagajniku. Dlaczego wciąż tu stał, jak ten posąg, oczekując wyjaśnień? Dlaczego w ogóle pozwolił kobiecie przekroczyć granice własnej przestrzeni osobistej, skoro nad wyraz za tym nie przepadał? Zerknął chwilowo na kokardę, której satynowe końce kolebały się na wietrze. Nie potrafił sobie odpowiedzieć.
    Chciał podziękować raz jeszcze i odejść; wróć do swojej rzeczywistości, w której czas płynął z wolna; do miejsca, gdzie jedynym dźwiękiem, jaki mógł usłyszeć, było bicie własnego, naznaczonego sękami życia serca. Ale nim zdążył, podmuch wiatru szarpnął połami płaszcza, a z nieba uleciało kilka chłodnych kropelek, pozostawiając na piasku niemrawe przebarwienia. Z kolejną sekundą dzień otulił nagły zmrok, a później z nieba lunęły już tylko potężne pokłady deszczu, przysłaniając widok na okolicę. Chłód wdarł się pod materiał rękawa, łaskocząc skórę mężczyzny.
    Bez udziału woli przystał na gest kobiety, dając się poprowadzić pod jedne z rozłożystych drzew, gdy dłoń jasnowłosej oplotła jego nadgarstek, lekko za sobą pociągając. Stanął obok pnia, otoczonego suchym placem ziemi.
    — Dlaczego miałbym chcieć? — Zapytał głośniej, by przebić się przez szumiące nieopodal igliwie i bębniący o podłoże deszcz. Kilka kropel spłynęło po jego policzku, zahaczając półsuche usta; odgarnął przylepiony do skroni pukielek pociemniałych od wody włosów.
    Zauważył w jej oczach iskierki nadziei, ale również i dowód, że duszy tej brakowało żaru szczęścia. Widział, jak przeplata je cień smutku i wyciszenia, jednak nie wiedział dlaczego – nie wiedział co sprawiało, że czuła się winna; czemu otaczała go rąbkiem własnej opieki, nic o nim nie wiedząc.
    — Ja nie potrzebuję pomocy.
    Zabrzmiało to pewnie, z przekonaniem, ale czy było prawdą? Dla Ferrana owszem – dla ludzi, mających okazje go poznać już nie. Jedyną dziedziną, jaka potrzebowała w tym momencie pomocy, była jego psychika – skutecznie zniekształcona echem minionych dni, wiecznie odbijających się w głowie, której odebrano najważniejsze piękno. Miłosierdzie.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  20. Jej babcia była przewlekle chora także leczyła się od dobrych kilku lat. Miała też jeden dłuższy epizod leżenia w szpitalu i wtedy Lenka wróciła do MC na prawie cały miesiąc wiec możemy je w taki sposób połączyć.

    Lena

    OdpowiedzUsuń
  21. [Od tych przytulaśnych miśków nie można uciekać. :D Dziękuję ślicznie za miłe słowa, a ja sama muszę bardzo pochwalić kartę, która bardzo ładnie się prezentuje i jeszcze ładniej brzmi. Zakochałam się w zdjęciach zamieszczonych w karcie, po prostu są cudowne. <3 Po przeczytaniu bardzo smutna mi się wydała, trzymam mocno kciuki, żeby jeszcze spotkała na swojej drodze tego jedynego. <3 Porwałabym ją z chęcią do jakiegoś wątku, tylko niestety pomysłów brak. Jedyne co mi przychodzi do głowy to kotki-przybłędy, które w jakiś sposób by ich mogły połączyć.
    No nic, dziękuję jeszcze raz.]

    Christian

    OdpowiedzUsuń
  22. Czuł, jak jego skóra nabrała wilgoci, gdy deszcz zaczął zacinać pod takim kątem, by nie pozostawić w ich okolicy żadnego poletka suchej ziemi. Nawet liście, służące im za rozłożysty parasol, poddały się lejącej z nieba wodzie, która znacząco nasączyła jasne kosmyki włosów kobiety – już nie falowały targane wiatrem, i nie tańczyły w blasku słońca, schowanego obecnie za kurtyną gęstych chmur. Były tak przygaszone, jak jej aura, która była tylko cieniem po dawnej radości, bowiem w oczach wciąż tliły się maluteńkie płomyki nadziei. Widział je i obserwował, próbując zrozumieć, dlaczego za cel wyznaczyła sobie akurat jego.
    Odmówiłby raz jeszcze, i miał zamiar, lecz słowa protestu przełknął wraz ze śliną. Był przyzwyczajony do stawiania oporu, kierowania życiem według własnych zasad i do nakładania warunków, bo tak ociosała go kilkunastoletnia służba. Był także przyzwyczajony do bytowania w pojedynkę, i nie za sprawą ekscentrycznych i samotniczych cech, a dlatego, że tak było mu wygodniej. Nie potrzebował ludzi, bo do tej rasy czuł szczególne obrzydzenie, choć jedyną kwestię jaką w istotach rozumnych szczerze cenił, to ich nieobecność.
    Zauważył, że od strony kobiety nie uświadczy cenionej sobie nieobecności, bo inaczej nigdy nie zwróciłaby uwagi na kota, wbijającego kły w jego rękę; nie zajęłaby się lepką od kropelek krwi raną i nie porzuciłaby na jej rzecz swej satynowej wstążki, którą pod wpływem chwili ściągnęła z włosów, oplótłszy jego nadgarstek. A teraz, kiedy czuł, jak mokry materiał kokardy – będący zarówno prowizorycznym opatrunkiem – przylega do cielesnej powłoki, i kiedy przypomniał sobie w jak staranny sposób kobieta ją zakładała, zaczynał stopniowo pojmować skąd u niej ta potrzeba pomocy. Czyżby spotkał sanitariuszkę, i to z powołania?
    Pozwolił sobie na zgodę, acz tylko dlatego, że znał pragnienie spokoju, bowiem nieustannie go szukał.
    — Bez przysługi i pod jednym warunkiem — rzekł, przesuwając dłońmi po guzikach płaszcza, które kolejno od góry rozpiął. Zdjąwszy z siebie wierzchni materiał, nie tyle co jej go wręczył, a wcisnął, by zapobiec ewentualnej odmowie tym razem z jej strony. Widział, jak usta kobiety pobladły raptownie, wpadając w cykliczne drgawki i nie mógł na to dłużej patrzeć. Tak samo, jak nie mógł dłużej trwać w świetle tych próśb.
    — Okryj się.
    Dodał, zdążywszy się odwrócić i dać kilka kroków kierunku leśniczówki. Gdy wyszedł spod gęstwiny liści, krople deszczu zaczęły odbijać się od jego ramion, a wzdłuż rąk powstały cienkie strużki, które kończyły swój bieg na opuszkach palców. Materiał granatowej koszulki z każdą sekundą ciemniał. Nie odwrócił się, by spojrzeć, czy jasnowłosa postanowiła podjąć krok – decyzje należały do niej, on już swojej dokonał.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  23. Cóż, nie mogła mieć pretensji do Tilly o niewyspanie, w końcu sama wyrwała ją z łóżka, mimo że kobieta najwyraźniej odsypiała zarwaną nockę. Miała tylko nadzieję, że Mathilde nie siedzi z nią z czystej grzeczności, marząc jedynie o łóżku. Uśmiechnęła się szeroko, gdy koleżanka zapewniła, że nie ma nic przeciwko babeczkowym odwiedzinom. No tak, gdyby wzgardziła czekoladą, Finlay musiała zacząć się poważnie martwić o zdrowie Tilly. A tak… martwiła się tylko trochę mniej niż poważnie.
    Przyłożyła zmarznięte dłonie do kubka z gorącą herbatę i westchnęła głęboko zadowolona. Nie było nic przyjemniejszego niż ciepło domu i gorący napój po przyjściu z mrozu, o tym Finn przekonała się już pierwszego dnia prawdziwej zimy, kiedy wróciła ze spaceru, a pani Redwayne czekała na nią z kakao. Później było już tylko lepiej, przywykła do mrozów i śniegu, według Dorothy nawet szybciej niż większość ludzi, którzy przyjeżdżali do Mount Cartier. Ale nigdy nie wzgardziłaby kakao lub herbatą.
    — Watsonem jestem tylko ja — stwierdziła Finlay z powagą, jakby faktycznie opowiadała o prawdziwym Holmesie i jego afiliacjach. — Ale jestem pewna, że cała reszta bandy krąży po okolicy i szuka swojej porcji miłości.
    Nie planowała przygarnięcia kota, głównie dlatego, że nie mieszkała u siebie, a pani Redwayne na samym początku przyznała, że nigdy nie mieszkała z żadnym zwierzęciem. Żadna z nich nie miała jednak serca, kiedy nieco wychudzony i zaniedbany kociak przybłąkał się w pobliże ich chatki w czasie największych mrozów. Żadna z nich nie mogłaby spać po nocach, gdyby tamtego wieczora nie wpuściły kota do środka. Wpuściły i już tam został. Finlay zastanawiała się czasami, czy to nie jest jakiś uciekinier, bo doskonale czuł się w domu i rzadko kiedy chciał wychodzić. Próbowała się czegoś wywiedzieć, ale nikt się o niego nie upomniał.
    Został więc Holmesem dla panny Watson.
    — Holmes na pewno pozna cię z wielką przyjemnością. To typowy kot, który najpierw cię oprycha, by pokazać swoją wyższość, a później zacznie domagać się pieszczot — Zaśmiała się cicho i zamyśliła, słysząc o kocie, który zaatakował leśniczego. — A cóż takiego Ferran zrobił, że kot go zaatakował? Zresztą, wyobrażam sobie, że nie musiał robić za wiele. Odstrasza starsze panie na ulicy, kociak też mógł się spłoszyć — powiedziała rozbawiona, choć nieco zarumieniona, o miejscowym leśniczym. — Jesteś jednak pewna, że był wystraszony? Może to był Moriarty i szukał mojego Holmesa. Będę musiała go ostrzec.

    Finlay Watson

    OdpowiedzUsuń
  24. Umiejętnie mijał wszelkie konary drzew, których liście lśniły spowite tysiącem maleńkich kropelek. Razem z intensywnym krokiem, gałązki niewysokich chaszczy ocierały się o mokrą skórę mężczyzny, nie pozostawiając na niej żadnych, widocznych szram; zapach ziemi, zmieszanej ze świerkowym aromatem, unosił się w powietrzu, gdy jego buty wnikały w miękką gramaturę zielonego mchu, udekorowanego zeszłorocznym, pogniłym igliwiem. Subtelnie wdychał tę woń, delektując się pięknem górskiej natury. Wciąż nie potrafił przyzwyczaić się do tej rześkości, mimo że wiekował we wiosce już niecały rok, stale krążąc wśród plonów na łonie natury. Nie przeszkadzał mu nawet deszcz uparcie zaglądający pod materiał granatowej koszulki, ani lepkie kosmyki blond włosów, które przylgnęły do jego skroni absolutnie przemoczone lejącą się z nieba wodą. Trzepot kowalików czarnogłowych przeciął dźwięk drżących na wietrze liści, a kilka sztuk przemknęło między pędami starodrzewów; ich żółto-szare umaszczenie uwydatniło się w kontraście z głęboką zielenią tutejszego lasu, budząc w leśnym świecie rąbek życia.
    Zerknął na kobietę, gdy ta pojawiła się niespodziewanie na linii jego oczu, wyprzedzając o dobre kilka metrów. Ściągnął brwi, spostrzegłszy jak jej filigranowa postura przemyka między drzewami, niczym leśna nimfa; pukielki jej włosów falowały miarowo, otulając plecy i ramiona, a dłonie muskały wilgotną korę, tak, jakby chciały ją poznać w każdym, najdrobniejszym calu. Tak, jakby chciały ją uszczęśliwić.
    Gdy przekroczył granicę lasu, stanowczym krokiem przemierzył odległość do ganku, na którym czekała już jasnowłosa. A choć usłyszał słowo podzięki, minął kobietę w milczeniu – wyciągnąwszy z tylnej kieszeni klucz, zawieszony na lekko przetartej smyczce z wojskowym logo, wcisnął go w dziurkę i przekręciwszy, pchnął drzwi. U progu przywitało ich ciepło, tlącego się jeszcze w kominku żaru, wraz z zapachem mielonej kawy, oraz niezachwiany ład. Nawet podłoga nie skrzypiała, jak przed dwunastoma laty, gdy leśniczówkę zamieszkiwali jeszcze jego dziadkowie. Bagatelizując spływającą z odzieży wodę, przeszedł do kuchni, pozostawiając klucz na blacie. Sięgnął do jednej z szafek, z której wyciągnął apteczkę, i wręczywszy ją w dłonie jasnowłosej, oparł się plecami o drewnianą płytę. Wciąż milcząc, utkwił w kobiecie suponujące spojrzenie, nakłaniając do skończenia tego, co zaczęła. Nie sądził jednak, by jego wzrost aż tak utrudniał nałożenie opatrunku, aczkolwiek w drodze do leśniczówki obiecał sobie nie protestować, dlatego też przysunął ręką krzesło i zasiadł na nim wygodnie, czekając aż kobieta wróci z salonu. A trwało to zaledwie chwilę, jak pojawiła się w progu kuchni, trzymając poły koca. Czy będą potrzebne? Owszem, ale nie jemu, a jej, jako że na pierwszy rzut oka, jasnowłosa nie wygląda na osobę z silną odpornością na ewentualne przeziębienia.
    Gdy zasiadła naprzeciwko, mężczyzna utrzymywał spojrzenie w jasnym kolorze jej tęczówek. Pomimo, że sugestie do niego docierały – nie reagował. Z wypisanym na twarzy, czujnym wyrazem, czekał, aż sama podejmie się działań. W końcu dał jej wolną rękę, nie zamierzał protestować, i pozwolił w tak prosty sposób przekraczać granice swej przestrzeni osobistej. A za to byłby skłonny uciec do najgorszych z możliwych czynów, bowiem wobec niektórych gestów był na tyle drażliwy, by stracić panowanie nad własną wolą i zapomnieć się przy tym opamiętać. I tak też było, gdy wspomniała o zdjęciu koszulki – mimowolnie miał otworzyć usta i wykrzesać z siebie stanowczą obiekcję, jednak dzięki wytrwałości w dążeniach, zdołał się powstrzymać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do momentu, w którym palce kobiety musnęły jego skórę nieopodal tej przeklętej blizny. Wzdrygnął się na jej dotyk, po czym na moment zamknął powieki, zaciskając przy okazji usta. To newralgiczne miejsce, odkąd tylko szrama naznaczyła jego ciało, zawsze wzbudzało w mężczyźnie niepokój.
      W tym pewnym spojrzeniu błękitnych tęczówek, które po chwili nakierował na kobietę ponownie, pojawił się cień cierpienia. Było nim to, co znajdowało się pod materiałem koszulki – te kreski, blizny i szwy, przywracające echo wspomnień; te cholerne stygmaty, których nie mógł z siebie zmyć, a które stale przypominały, jak złym człowiekiem był, kiedy odbierał ludziom życie.
      — Nie musisz. To nie przez chłód — wyjaśnił, odezwawszy się po raz pierwszy od dobrych kilkunastu minut. Chwycił krańce granatowego shirtu i ściągnął z siebie przemoczony materiał, odkładając go niedbale na drewnianą podłogę. Przeczesał opuszkami palców potargane deszczem włosy, pozwalając tym kilku kropelkom spływać po klatce piersiowej, która uniosła się w głębokim oddechu.
      — Chciałbym, żebyś coś dla mnie zrobiła, nim skończysz — rzekł, za nim pozwolił kobiecie dokończyć zamiary — Zadbaj o siebie.
      Nie brzmiało to jak prośba, bo Ferran nie miał w zwyczaju prosić. Domagał się, by jasnowłosa poświęciła i sobie odrobinę uwagi.

      Ferran Kayser

      Usuń
  25. Starał się zrozumieć te delikatne ruchy, którymi go obdarzała; chciał dowiedzieć się skąd w jej gestach tyle troski i przejęcia – tak, jakby robiła to zawsze. Jakby przez całe życie czuwała nad ludźmi, którym nie było dane radzić sobie w pojedynkę. Ilekroć zdarzało mu się odwiedzać smętne korytarze szpitala, nigdy nie doświadczył tam tyle ciepła, co dziś, bowiem tamtejsze pielęgniarki wykonywały swą pracę z automatu. Nie wkładały w nią tyle serca, co ta kobieta, którą spotkał nad Roedeark, i która siedziała przed nim w leśniczówce, ocierając nasączone wodą włosy. One nie zastanawiały się co będzie z nim później – nie myślały o tym, jak jego stan będzie wyglądał za dzień, miesiąc i rok; czy objawy ustąpią, czy zmuszą go do kolejnych odwiedzin. Zapominały. Dlaczego miał wrażenie, że ona nie zapomni?
    Bo przyglądając się tym wszystkim emocjom, które dekorowały jej twarz przy tak oddanym zaangażowaniu, odczuwał, że stoi coś więcej. Jakaś ukryta historia, której treść nie była mu znana. Jacyś konkretni ludzie i konkretne wydarzenia – tak, mógłby się pokusić o takie założenie – które sprawiły, że jej pomoc straciła na wartości.
    Zauważył to poczucie winy wypisane w rysach jej twarzy, kiedy przesunęła wzrokiem po jego sylwetce, jednak nie reagował. Mimowolnie odchylił tylko głowę, gdy umieściła podbródek tuż przy jego szyi, muskając tamtejsze miejsce swym ciepłym oddechem. I choć trwało to zaledwie chwilę, ciało zdążyło odebrać te bodźce, wpędzając mięśnie mężczyzny w nieznaczne napięcie. Było instynktownie wyczulone na bliskość, bowiem ta przez długi już czas nie oddawała mu żadnej przyjemności, a niektóre były odbierane przez jego organizm nawet jako atak, na który zwykł zresztą obcesowo reagować. Teraz jednak siedział spokojnie, i w skupieniu, okryty kocem, który pojawił się na jego plecach sekundę temu, obserwując jak jasnowłosa zmaga się z wystosowaną przez niego prośbą. Ledwo widocznie skinął głową, gdy oznajmiła o skończeniu, po czym zsunął ze stóp obuwie, by na resztę słów podnieść się z krzesła i skierować w kierunku salonu.
    Dźwięk bębniącego o szyby deszczu, grał wspólną melodię ze strzelającymi w kominku, popalonymi szczapami drewna. Niemrawe światło wpadało przez okna, uwydatniając drewno stolika, który towarzyszył kanapie, pokrytej beżowym, welurowym materiałem. Przeszedłszy obok jedynej w salonie komody, nad którą wisiał podobnych rozmiarów barek, przełożył koc przez oparcie siedziska, kucnąwszy następnie przy kominku. Rozniecił ogień metalowym pogrzebaczem, dokładając do wypalonej piramidy kilka świeżych drewek.
    — Dlaczego zaczęłaś pomagać ludziom? — Zapytał, wyprostowawszy plecy i wsunąwszy pogrzebacz w odpowiednie miejsce. Powinna była spodziewać się pytań, bowiem Ferran jeśli mówił, to w głównej mierze zadawał pytania, i nieczęsto były one łatwe.
    Przysiadł na kanapie, tuż obok niewiasty, by pozwolić jej kończyć plany, i podjął spojrzenie jej jasnych tęczówek, chcąc widzieć każdą z emocji, jakimi emanowała.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  26. [Cieszę się, że pomysł przypadł do gustu. A zacznij, kiedy będziesz mieć ochotę i czas, ja mogę poczekać ;)]

    Theodor Black

    OdpowiedzUsuń
  27. Odczuwał piekący ból w okolicy nadgarstka, ale nie skupiał się na nim. Zwykłe rany dawno przestały dosięgać skali, która wzbudzała w nim dyskomfort – miały się nijak do poruty zgotowanej na przestrzeni ostatnich dwunastu lat, przeplatanych nićmi bólu różnej maści, począwszy od urazów fizycznych, a skończywszy na złamaniach psychicznych, które wyraźniej napiętnowały jego osobowość. Nie obnosił się ze szczypiąca raną, bowiem był świadom, że istnieją o stokroć gorsze katusze, niżeli ta sprezentowana przez czworonożnego futrzaka, nawet jeśli świeża skaza dawała o sobie znać. Czuł ją, bo należał do rasy, dla której ból to jedna z głównych przeszkód, ale niezłomnie odsuwał jej siłę od centrum własnej uwagi. Po prostu mu nie przeszkadzała.
    Swobodnym ruchem oddał kobiecie nadgarstek, kierując wzrok na opuszki jej palców, którymi chwyciła końce satynowej wstążki. Ta wylądowała po chwili na rozłożonej gazie, tuż obok reszty obiektów potrzebnych do precyzyjnego opatrzenia rany. Zauważywszy jej dokładność, zaczął potwierdzać własne myśli, choć nazwanie kobiety sanitariuszką było w obecnych czasach niepoprawne – w dobie tej ery była ona pielęgniarką. Niezwykłą pielęgniarką, z niezwykłym podejściem do udzielania pomocy.
    Milcząc, przesunął spojrzenie w stronę butelki z wodą utlenioną, a następnie na wacik, nasączony już kilkoma kroplami przeźroczystego płynu. Gdy przyłożyła go do rany, nie drgnął, podnosząc jedynie wzrok do jej oczu. Zawsze w nie patrzył, gdy oczekiwał konkretnej odpowiedzi, bowiem jako zwierciadła duszy, niewiele były w stanie ukryć. Jednak na zadane pytanie kiwnął tylko głową nieznacznie, by potwierdzić niezmienny stan samopoczucia. Wciąż wyczekiwał jej reakcji, żywiąc jednokrotnie nadzieję, że odpowiedź zdradzi mu powód tych wszystkich starań, którymi jasnowłosa się wyróżniała. Bo spotkał na swej drodze wiele dobrych osób, ale żadna z nich nie tryskała aż taką wielkodusznością, jak ta kobieta, aktualnie bandażująca w głębokiej koncentracji jego dłoń. Opatrunek był wykonany z precyzją, co wywnioskował, gdy tylko poczuł, jak bandaż solidnie opina skórę w miejscu, w którym kot pozostawił ranę.
    I kiedy z jej ust wypłynęły słowa, mężczyzna ściągnął brwi, znikając na ułamek sekundy we własnych myślach. Nie był do końca pewien, jak należało odebrać tę odpowiedź, bo nic nie wskazywało na to, że i ona potrzebowała pomocy. Choć, gdyby tak zastanowić się nad tym pochmurnym cieniem, stale przysłaniającym jasny koloryt jej tęczówek, to być może rzeczywiście coś było nie tak.
    — Jak mogę pomóc? — Zapytał więc, chyląc głowę lekko w bok. To jej nigdy nie zapytano. To jej nie potrafiono pomóc, i to ona jej oczekiwała, służąc ludziom własnym ramieniem. Jak pomogę innym, może inni pomogą mi. Tylko w czym?


    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  28. Kiedy zrozumiał skąd u kobiety ta chęć niesienia pomocy, zrobiło mu się... lżej. Tak, jakby to ziarno podirytowania, zasadzone z tyłu głowy nieznośną dla mężczyzny niewiedzą, na dobre uschło, i tak, jakby dopasował kolejny element do układanki. Nie zastanawiał się, dlaczego w ogóle zechciał ją układać, jednak im dłużej niewiasta przebywała u jego boku, tym bardziej zależało mu na rozwikłaniu tej cholernej łamigłówki. Bo tak – ona była niczym enigmat, którego szyfr poukrywał się w kartach przeszłości; niczym rebus, złożony z niejednoznacznych znaków i gestów, które miały jedynie nakierować mężczyznę na właściwe znaczenie, a nie dać rozwiązanie. Na zachętę otrzymał tylko kilka pierwszych liter – do reszty musiał dokopać się sam.
    Nie mógł przytaknąć, gdy wyjaśniła, że służenie ramieniem sprawia jej przyjemność, bo skala jego przyjemności zahaczała o zupełnie inne horyzonty, ale próbował ją zrozumieć – bądź domyślić się, dlaczego za cel postawiła sobie uszczęśliwianie innych. I podejrzewał, że miało to związek z czymś, albo kimś, kto szczególnie tych pokładów szczęścia oraz radości potrzebował, niemniej, wciąż była to tylko wizja, którą utkał na podstawie własnych obserwacji. Wizja na ten czas nie znajdująca potwierdzenia w słowach kobiety, u której zdecydowanie wykluczał możliwość bycia dobroduszną od zawsze. Bo odkąd tylko zachwiała jego egzystencję, całą sobą komunikowała, że za tym wszystkim stoją konkretne wydarzenia.
    Cofnąwszy dłonie na kolana, pogładził materiał bandaża, przypominając sobie, kiedy po raz ostatni go nosił. Afganistan, pustynia i skrząca się w słońcu, czerwona maź, która pokrywała dłonie, gdy zatrważająca ilość krwi błyskawicznie ubywała z organizmu mężczyzny za sprawą rany ciętej. Na to wspomnienie, cień zgryzoty przemieścił się po jego twarzy, gdy na chwilę uciekł spojrzeniem w kierunku opatrunku, by zobaczyć jego dokładne wykonanie, trąciwszy przy okazji wzrokiem swoją sylwetkę. Ale w momencie, w którym ponownie wrócił błękitem tęczówek do jej oczu, wyraz ten rozmył się zgrabnie, tuszując oznaki napięcia. Nie miał powodu by myśleć o niej źle, nawet, jeśli dopięła swego, udzielając mu pomocy i zmusiła do wyciągnięcia apteczki. Nie zrobiła nic, co mogłoby być złe, dlatego zamiast gniewnego wyrazu, jego lico wciąż dekorowały rysy zaintrygowania. Bo czuł się niebywale zaabsorbowany tą osobowością. Szczególnie, gdy przyglądał się jej oczom w sposób tak dociekliwy, jak gdyby miał zaspokoić w nich potrzebę wiedzy. Były tak piękne... niczym stado gwiazd, rozsypanych na niebie w objęciach bezchmurnej nocy; tak niewiarygodnie prawdziwe. Dlaczego więc zostały natarte smutkiem?
    Dlaczego?
    Przeanalizował pytanie, lecz nim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, jej twarz znikła za kurtyną dłoni, którymi tak nagle się zabarykadowała. Koc, który jeszcze chwilę temu spoczywał na jej smukłych ramionach, bezwiednie osunął się na materiał kanapy, obnażając jasną karnacje jej skóry. A ona drżała. I nie z zimna, a z emocji, którym się poddała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podniósłszy ręce, ułożył opuszki placów na jej nadgarstkach i pieczołowicie odsunął jej dłonie od twarzy. Wskazującym palcem pochwycił finezyjnie jej podbródek, by w akcie zakłopotania nie zdążyła uciec wzrokiem gdzieś w bok. Chciał patrzeć w jej oczy. Czuł wilgotną od łez skórę; widział je i nawet, jeśli jego usta wciąż tkwiły w tym samym, surowym wyrazie, gdzieś w głębi poczuł to charakterystyczne ukłucie, towarzyszące przejęciu. Podjął spojrzenie kobiety, gdy tylko na moment skrzyżowała je z jego własnym.
      — Bo chciałbym — rzekł ciszej, choć mogłoby się wydawać, że słowa te mimo wszystko rozbiły się echem po minimalistycznie urządzanym pomieszczeniu. Nie było mu jej żal, bowiem od dawien dawna nie było mu żal nikogo, jednak zdał sobie sprawę, że patrzenie na jej łzy wpędza go w niemoc, której cholernie nie trawił. Ale to, że chciał jej pomóc, nie było jedyną prośbą.
      — Chciałbym zobaczyć twój uśmiech.
      Jakkolwiek abstrakcyjne mogło się to wydawać – tego właśnie chciał. Uśmiechu, który kosztuje mniej niż prąd, a daje więcej światła. Jej uśmiechu.

      zaintrygowany tą niespotykaną istotą Ferran Kayser

      Usuń
  29. Finlay odstawiła kubek na stół, kiedy Tilly zerwała się z miejsca i podeszła, jakby kierowana swoim zawodowym instynktem. Nie miała pojęcia, o co kobiecie chodziło, zrobiła tylko wielkie oczy i próbowała ją powstrzymać, nim Tilly wmówi jej chorobę, której nie ma i będzie za późno.
    — Nic mi nie jest, Tilly, przystopuj… — Odsunęła się, by być poza zasięgiem dotyku koleżanki i zaśmiała się szczerze, bo kobieta zachowywała się zupełnie jak starsza pani zmartwiona o swojego wnuka. Babci nigdy Finlay nie miała, ale przez miesiące mieszkania z panią Redwayne zdążyła poznać kilka typowych dla niej zachowań. — Weszłam prosto z mrozu, masz tutaj gorąco jak w piekle i się dziwisz, że robię się cała czerwona… — Zaśmiała się, kręcąc głową, mając nadzieję, że to Mathilde przekona.
    — Ferran to leśniczy. Kobieta, którą się zajmuję, to jego ciotka. Przychodzi czasami, przynosi zakupy, zostaje na obiady… — urwała, bo Mathilde chyba wcale jej nie słuchała, krzątając się między szafkami. — Tilly — Zaśmiała się ponownie, widząc, że kobieta wyjmuje termometr. Pokręciła głową zdecydowanie. — Wróć na miejsce i zjedz babeczkę, inaczej zaraz sobie stąd pójdę — Posłała jej uważne spojrzenie. — Zapewniam cię, że nic mi nie jest, prawie nigdy nie choruję i wiem, kiedy to ma nastąpić.
    Finlay każdego dnia zadziwiała troska mieszkających w Mount Cartier ludzi. Cóż, do porównania miała jedynie Vancouver, dodatkowo zawsze obracała się wśród dość trudnych w obyciu ludzi, a tutaj na każdym kroku wszyscy okazywali jej serce. Nawet Tilly, która przecież miała dosyć własnych problemów, zaaferowała się byle rumieńcem panny Watson. Przez ostatnie miesiące spotkało ją więcej dobroci ze strony obcych ludzi niż przez całe życie.
    — Powiedz mi lepiej, kiedy masz wolne i będziesz mogła odwiedzić Holmesa. Powinnaś przyjść na obiad… O, i powiedz, jakie lubisz ciasto. Wciąż się uczę i próbuję w kuchni nowych rzeczy — Uśmiechnęła się szeroko, na dobre odwracając uwagę Tilly od swojego rumieńca, który zresztą już bladł. A przynajmniej taką miała nadzieję, bo z większością ludzi działał temat jedzenia. W każdych warunkach.

    Finlay Watson

    OdpowiedzUsuń
  30. Na co dzień nie obchodziły go ludzkie problemy. Nie miał w sobie tyle dobroduszności, co kobieta, by interesować się losem napotkanych przypadkowo przechodniów, jeśli w ogóle byłby w stanie zainteresować się losem kogokolwiek. Kilka tych ważnych dla rasy ludzkiej emocji, zdążyło się zatrzeć w intensywnym biegu życia, jakie prowadził, a mimo że w spokojnej mieścinie istniała szansa na ich wskrzeszenie, po dziś dzień nie zostały ruszone. Tak po prostu, jakby ktoś wyciągnął z niego spory kawał jaźni i pozostawił tylko pustkę, w której teraz odbijało się jedynie echo. Wielu rzeczy z pewnością już nie potrafił, jednak skutecznie umiał przekraczać granice ludzkiej prywatności, choć sam pałał nienawiścią, gdy jego prywatność była w jakikolwiek sposób naruszana. Ale dlatego, że nie czuł skrępowania podczas pogwałcania tej linii podziału między bliskością, a odległością, potrafił w sposób bezpośredni poczynić niekoniecznie odpowiednie gesty. Tak jak ten, gdy sięgnął dłonią do podbródka kobiety, nawet nie pytając uprzednio o pozwolenie. Nie potrzebował go, bowiem nie prosił. Nie był też ani odrobinę zawstydzony tym rubasznym zachowaniem, nawet jeśli do jego uszu dotarło słowo proszę, i nawet, gdy dłonie kobiety na moment oplotły jego nadgarstek, komunikując mu by przestał. Bowiem nie odpuszczał, dopóki nie otrzymał tego, czego chciał, albo gdy ktoś skutecznie od tego chcenia go nie odwlókł – najlepiej silniejszym manewrem, niż słowa, bo w te nie wierzył, chyba, że miały odzwierciedlenie w czynach. Wystarczyło tylko spojrzeć w jego oczy, by ujrzeć bukiet dominujących cech. One nigdy nie uśmiechały się wraz kącikami ust, i być może dlatego chciał zobaczyć go właśnie na twarzy jasnowłosej. Wierzył, że będzie mu dane ujrzeć oczy, które się uśmiechają, i których widoku nie spotykał przez długi czas. Nie tych, uwiecznionych na matrycy aparatu w płaskim obrazku, a tych żywych, wręcz zarażających fortunną energią.
    Kiedy zniknęli pod połami koca, okryci cieniem, jego dotyk stał się mimowolnie lżejszy. Wzrokiem wciąż wodził po jej tęczówkach, lekko otulonych szklącą warstewką. Zrobiło się tak jakby ciszej. Jakby tym jednym ruchem odgrodziła ich od rzeczywistości. Choć skóra kobiety wciąż była chłodna, odczuwał bijące od niej wewnętrzne ciepło, wcale nie zrodzone z kumulujących się pod kocem oddechów. Przesunął palcem po gładkiej cerze kobiety, zgarnąwszy z policzka ciepłą łzę, gdy znacząco przechyliła głowę, wlepiając ją niemal w objęcie dłoni. Kciuk mężczyzny musnął znikomo gramaturę warg kobiety w kąciku jej ust. Dotyk ten był lekki, jak gdyby przypadkowy.
    — Nie płacz. Wszystko będzie dobrze — wydobył z siebie z lekka balsamicznym tonem, w którym ukrył się również dźwięk gwarancji. Nie był czuły, ani pokrzepiony, ale wybrzmiał tak, jakby składał na jej dłonie płaszcz bezpieczeństwa. Z zapewnieniem.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  31. Zauważył cień zmęczenia na jej twarzy, dlatego nie podjął już żadnego tematu, który miałby sprezentować kobiecie kolejną dawkę emocji. Milczał, gdy układała głowę na jego udach, i nie protestował, kiedy zechciała na moment znów powrócić uwagą do nadgarstka. Przyglądał się, jak zamyka oczy i poddaje błogiemu odciążeniu, bowiem rysy jej twarzy rozluźniały się z każdą sekundą. Stały oddech ustąpił miejsca temu wolniejszemu, a po chwili Ferran słyszał już tylko strzelające w kominku drewno i świszczący za oknem wiatr. Zerknął w kierunku szyby, by z resztek słońca za oknem wywnioskować obecna porę dnia. Zaczynało się ściemniać, a choć deszczowe chmury zanikały, nie miało to wpływu na jasność – słońce schowało się za horyzontem, ustępując miejsca nadchodzącej wielkimi krokami nocy.
    Siedział w bezruchu przez dłuższą chwilę, zastanawiając się nad minionymi wydarzeniami i czekając, aż ciało kobiety całkowicie odda się w objęcia snu i wypoczynku. Dopiero, kiedy poczuł, że jej mięśnie zupełnie się rozluźniły, w sposób nader delikatny, zamienił własne nogi z dekorującą kanapę poduszką. Zrobił to w szczególnym skupieniu, by nie zachwiać tej chwili odpoczynku w jaki się udała, i by nagła zmiana objętości nie miała na niego wpływu. Nie myślał o tym, jak długo tu pozostanie; nie miał potrzeby kontemplować jej obecności, bowiem w żaden sposób mu nie przeszkadzała. Po prostu była. I teraz spała.
    On jednak nie czuł się senny, dlatego przysiadł w fotelu naprzeciwko, od czasu do czasu podchodząc do kominka, by dorzucić kilka kawałków drewna i utrzymać stałą temperaturę powietrza. Przyzwyczajony do samotności, czuł się dobrze, bowiem odnajdywał w niej spokój. Spoglądał co jakiś czas na kobietę, gdy poruszyła się nerwowo, zmieniając nieznacznie pozycję snu. Nie sądził, by mogła wyspać się na skrawku kanapy, jednak nie chciał jej przerywać. Zaledwie dwa razy poprawił zsuwający się z jej ciała koc, acz robił to tak dyskretnie, że nawet nie zdawała sobie sprawy. Nie wiedział, czy śni, choć momentami miał wrażenie, jakby faktycznie przeniosła się do innego filmu.
    Minuty miały szybko, jak każdej nocy, którą spędzał przytwierdzony do gąbki fotela. Na jego twarzy odbijał się blask ciepłego światła, padającego z rozpalonego w kominku ognia – migotał, poruszany zmieniającym się wewnątrz ciśnieniem. Za oknem panowała gęsta czerń. Mężczyzna zdążył rozwiesić już mokrą odzież, pozostawioną przez nich w kuchni, przynieść kubek ciepłej herbaty, i odziać ciemnoszarą koszulę, lekko zagiętą u dołu, przez nierówne złożenie. Kilkakrotnie ponosił się z miejsca, by przełożyć jej sweter i sprawdzić, w których miejscach stale był wilgotny. Z pewnością będzie chciała go założyć.
    Upijając nieregularnie łyk napoju, przyglądał się opatrunkowi, skrupulatnie zrobionemu na nadgarstku, jednak niczego przy nim nie ruszał. Przecież zagwarantował, że wszystko będzie dobrze, musiał więc dotrzymać słowa.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  32. Zapach deszczu, zmieszanego z wonią lasu, wciąż unosił się w powietrzu. Noc była cicha, i tylko sporadycznie okraszana dyskretnymi krokami zwierzyny, stąpającej gdzieś w oddali gęstego zagajnika. Był przyzwyczajony do ich obecności; niekiedy przechadzały się koło budynku leśniczówki z nadzieją, że znajdą tu odrobinę pożywienia, jednak Ferran nie zostawiał na zewnątrz niczego, co mogłyby skubnąć. Wiedział, ze sarny nie stanowią zagrożenia, jednak zupełnie inaczej miało się to w przypadku niedźwiedzi, które z pewnością odwiedziłyby leśniczówkę, kuszone zapachem jakiejkolwiek przekąski.
    Na niebie przesuwały się nieduże obłoki, rozświetlone srebrzystym blaskiem księżyca, schowanym z drugiej strony budynku. Z pozycji werandy nie było go widać, aczkolwiek jego blask rozświetlał połać najbliżej rosnących drzew. Delikatny wiaterek muskał skórę jego dłoni, podpartych o chłodną, drewnianą balustradę. Temperatura była niższa, niż za dnia. Lampa naftowa zawieszona pod sufitem ganku, rzucała ciepły odcień światła na najbliższe obiekty i drewnianą podłogę o niewielkim metrażu, jednak twarz mężczyzny ukryła się w cieniu jednej z podtrzymujących daszek kolumn. Wodził wzrokiem po konarach drzew i ich rozłożystych koronach, wsłuchując się w kojący trzepot liści. Dopiero, gdy przerwały ją prawie niesłyszalne kroki, dochodzące z drugiej strony drzwi, wrócił uwagą na ziemię.
    Zerknął kątem oka w kierunku kobiety, gdy poczuł, jak materiał koca opadł na jego ramiona. Poruszył się nieznacznie, przestępując na drugą nogę, stale utrzymując wzrok na linii drzew. Milczał, choć słowa kobiety skutecznie docierały do jego uszu, i mięśni, które w przebłysku wspomnień częściowo się napięły. Palce mimowolnie silniej oplotły kanciasty kształt balustrady. Milczał, bo wciąż nie potrafił o tym opowiadać bez wzrastającej w głębi agresji, przeplatanej widem nieprzyjemności. Świadomie ułożył usta w wąską linię. Profil jego twarzy charakteryzowały ostre rysy, szczególnie w okolicach pokrytej kilkudniowym zarostem szczęki. Dlaczego chciała wiedzieć? Nie mogła mu pomóc. Musiałaby cofnąć czas.
    — Długa i zła — odpowiedział zdawkowo, chyląc głowę w dół, by za moment znów podnieść ją ku górze. Skarał się w myślach za brak uprzejmości. Ale czasami, kiedy przywracał w pamięci wydarzenia tamtych lat, miał wrażenie, że blizna daje o sobie znać. Był to tylko psikus, zrodzony w jego wyobraźni, jednak na tyle silny, by niekiedy zgiąć się przy tych wspomnieniach z bólu.
    Nieśpiesznie obrócił głowę w jej kierunku, lokując wzrok w jej twarzy, udekorowanej półcieniem. Zdjął z ramion koc, przewieszając go przez balustradę.
    — Podejrzewałem, że kiedyś zapytasz — przyznał umiarkowanym tonem. Nie wiedział, czy dziś, czy jutro, czy w dalekiej przeszłości, jednak skrupulatnie zanotował to spojrzenie w kuchni, jakim obdarowała tę szramę. Nie wiedział, dlaczego chciał odpowiedzieć.
    — Pojawiła się nie bez przyczyny. Była punktem, który zmienił bieg wydarzeń.
    Na lepsze. Być może nie dla niego samego, a dla innych, którzy teraz wiedli szczęśliwie życie, niezmącone żadnymi trudami. Dla rodziny zmarłego przyjaciela.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  33. Mało kto rozumiał jego zachowania, bo mało kto był w stanie zrozumieć wydarzenia w jakich brał udział, a które ukształtowały jego osobowość. Mógł opowiadać o tym, jak dzielnie służył, jak walczył w progach pustynnej krainy, ale co z tego? To były tylko słowa, nijak nie odzwierciedlające tego, co wtedy czuł; tego, co przeżywał, gdy nacisnął spust odbierając życie pierwszemu człowiekowi, i tego jak z czasem przestał zwracać uwagę na tą błahą, stale rosnącą statystykę. Choćby opisywał te wydarzenia najpiękniejszymi wyrazami, zaciągniętymi z najbogatszego słownika, nikt nie poczułby tego strachu, który przeszył go, gdy lecąc myśliwcem nad ziemią z prędkością godną śmierci, był ostrzeliwany przez jednostki naziemne. Bo wtedy czuł, jak kostucha zagląda mu przez szybę kokpitu, a nikt, kto nigdy nie stanął na granicy życia, nie był w stanie zrozumieć, jak to jest otrzeć się o śmierć. Żaden człowiek nie potrafił również pojąć tego, że można ocierać się o nią non stop. A w tych okolicznościach żył sześć lat. Bez przerwy. Nieustannie czując niebezpieczeństwo; stale przebywając w świecie, w którym nie można nikomu ufać; ciągle walcząc o przetrwanie i nieustannie obserwując, jak te cholerne demony wojny pochłaniają jego przyjaciół i niewinnych. Skąd miał czerpać radość, jeśli dookoła było tyle złego? Z czego miał cieszyć się teraz? Pewnie z tego, że przeżył, ale co mu po tym życiu, skoro nie jest już człowiekiem, tylko jakąś otępiałą maszyną. Co mu po tym życiu, skoro wystarczy jeden jedyny błąd, by wyrządził komuś krzywdę. Nie panował nad agresją, a w jej napadzie tracił kontrolę nad całym sobą. Musiał trzymać się na uboczu, i chciał – dla dobra innych i swego.
    Wypuścił z dłoni drewnianą balustradę, podparłszy na niej przedramiona. Splótł palce u dłoni, a gdy zapytała, pokiwał głową w akcie zaprzeczenia. Gdyby był na nią zły, z pewnością nie stałby spokojnie oparty o barierę ganku, a wręcz przeciwnie – nie miałby w sobie tyle mocy by wystać w miejscu. Znał swój organizm na wylot, dlatego wiedział, kiedy zniknąć z oczu towarzysza, nim będzie za późno.
    Kącik jego ust powędrował prawie niezauważalnie ku górze, gdy usłyszał kolejne pytania. Nie utrudniał jej także przyglądania się sobie, gdy stanęła bliżej, bo widział, że jej na tym zależało. Przez moment się jednak nie odzywał, odtwarzając w pamięci połączone ze sobą wydarzenia. Odejście Lumy, wojnę, śmierć przyjaciela, kolejną wojnę, ocalenie kolegi, który zostawszy ojcem, wybrał go na świadka chrztu, aż do odejścia ze służby, powrotu tutaj i przejęcia kariery po dziadku.
    — Tak — odparł po chwili. — Postąpiłbym tak samo.
    Nie musiał odpowiadać, ale chciał. Chciał przyznać przed samym sobą, że postąpiłby identycznie, bowiem dzięki niemu, trójka ludzi wiodła szczęśliwe życie. Dzięki niemu to ciężkie domino się zatrzymało, bo być może, gdyby brat Luke'a zginął, miałoby to konsekwencje dla jego syna, a w związku tym dla całej reszty, która dotyczyłaby go, gdyby już dorósł. Nie wiedział, bo los potrafił płatać figle w najmniej oczekiwanym momencie, jednak miał wrażenie, że decyzje, których dokonał, włącznie z tą, by pozostać w Afganistanie po odejściu Lumy, miały ogromne znaczenie. Gdyby nie został, wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej. Może Luke by żył, a może nie; może Luma nigdy nie zerwałaby zaręczyn, a może tak. Mógł tylko gdybać, jednak nie wracał pamięcią do wspomnień, bo te miały na niego zły wpływ, a nie miały już żadnego znaczenia.
    — I nie czuje się samotny, jest mi tu dobrze. Chciałem spokoju i ciszy, więc ją otrzymałem.
    Ściągnął brwi, zauważywszy, jak na jej twarzy maluje się lekkie przerażenie, za każdym razem, gdy spoglądała w kierunku lasu. Na moment przeniósł wzrok w tamtejszym kierunku, po czym powróciwszy nim do tęczówek kobiety, zapytał:
    — To las, czy noc wzbudza w tobie niepewność?
    Był ciekaw, bo obie te rzeczy, w przeciwieństwie do świata i ludzi, nie mogły zrobić jej niczego złego.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  34. Dokładnie analizował jej słowa, mając wrażenie, że w każdym znajdowało się ukryte dno. Każdy wyraz, który padał z ust jasnowłosej kobiety, naznaczony był jakąś refleksją. Nie zdradzała mu niczego wprost, nie zwierzała się z uwierających ją trudów, przez które niewątpliwie przeszła, jednak z każdym, wypowiedzianym z tych malinowych ust wyrazem, określała siebie. Sposobem tym delikatnie uchylała więc rąbka własnej historii, włącznie ze spojrzeniami i gestami, jakie świadomie, lub nie, wykonywała. Obserwował ją, bo z emocji, wypisanych w mowie jej ciała, otrzymywał mnóstwo informacji, które musiał jedynie rozszyfrować i zrozumieć, by ją poznać. Ale nie był pewien dlaczego w ogóle chciał. Co powodowało, że iskra zainteresowania zamiast niknąć, stale się powiększała.
    Przez chwilę nawet zaczął się zastanawiać, czy po prostu nie śni. Czy siedząca na barierce kobieta nie jest tylko widmem jego wyobraźni, bowiem nierzadko wkraczał w sny bardzo realne, takie jak ten. Jednak tutaj, w przeciwieństwie do wyimaginowanych światów podświadomości, czuł chłodny wiaterek, niosący świeżą woń lasu i słyszał błąkających się gdzieś w oddali mieszkańców zagajnika. I choć wciąż towarzyszyła temu aura nadrzeczywistości, tak jakby kobieta była tylko owocem jego wyobraźni, to gdy zaglądał w jej tęczówki, połyskujące w świetle lampy naftowej, widział naturalność i prawdę.
    — Nie zostawię — odpowiedział solennym tonem, stale utrzymując jej spojrzenie, bo tylko w jego oczach mogła ujrzeć tą pewność. Nie niszczyła mu samotni; jej obecność była lekka, momentami dająca wręcz wrażenie, jakby nagle miała się ulotnić, nigdy już nie wracając. Frapowała go tylko kwestia, dlaczego doskwierała jej samotność; z jakiego powodu zaczęła ją odczuwać, jeśli w naturze była skłonna do zjednania sobie ludzi i zdobywania przyjaciół.
    Wyprostował się na ułamek sekundy, by podeprzeć się o barierkę biodrem, zaś do kobiety stanąć przodem. Ulokował łokieć wygodnie na poręczy balustrady, przenosząc spojrzenie w kierunku lasu. W myślach dobierał odpowiednie słowa na pytanie, które padło jakąś chwilę temu, bo to było niebywale głębokie. Chciał odpowiedzieć za siebie, bo dopatrywał się w pytaniu czegoś, co być może dotyczyło jego.
    — Czasami człowiek nie chce znajomości nie bez powodu — rzekł, wracając wzrokiem do twarzy kobiety. — Bo czasami tak jest po prostu lepiej. Odejść, nim będzie za późno, nawet jeśli chciałoby się lubić ze wzajemnością. — Przechylił lekko głowę, uciekając na moment spojrzeniem w stronę drzwi. — Ale na pytanie, czy to dobrze, musisz odpowiedzieć sobie sama.
    Sam nie był pewien, nigdy się nad tym nie zastanawiał. W jego życiu ludzie pojawiają się i znikają, zdążył więc przywyknąć do takiego trybu, gdzie nikt nie zostawał na dłużej. Nie było jednak osoby, którą darzyłby sympatia, a która absolutnie jej nie oczekiwała, bo nie miał w swoim środowisku ludzi, którym sympatię tę mógł powierzyć.
    — Chciałbym jednak wiedzieć, dlaczego czujesz się samotna.
    To, że się czuje – wiedział. Chciał poznać tylko powód, bo przeczuwał, że miało to wpływ na jej obecny charakter.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  35. Mogła się dzielić swoimi spostrzeżeniami i w duszy był jej nawet wdzięczny, że ze chciała. Jednak to było jej zdanie; to dla niej być może było za późno by odejść. Dla niego natomiast nigdy nie było za późno na nic, ale to może dlatego, że niebywale ciężko go zatrzymać, i że nie miał nic do stracenia, nawet tutaj, w rodzinnym miasteczku. I w kwestii ludzi nie planował, bowiem na przestrzeni ostatnich lat zdążył się nauczyć, że planowanie nie ma sensu. Wierzył w przeznaczenie, a jeśli coś z góry miało się schrzanić, to choćby ze szczególnym dopracowaniem ułożył sobie kolejność, to i tak się schrzani. Nic nie działo się bez przyczyny, a każde wydarzenia niosły ze sobą jakiś owoc – błędy doświadczały, straty uczyły doceniać, porażki walczyć, a zwycięstwa cieszyć. Ludzie nie pojawiają i nie znikają po nic. Pojawiają się by doskonalić nas i siebie, a znikają, byśmy my doskonalili i siebie i innych.
    Jego usta znów złączyły się w wąską linię, gdy zaczęła mówić. Wzrok zawiesił w czerni między drzewami, nieśpiesznie i bez większego skupienia, przesuwając po jej głębi swymi tęczówkami. Słowa kobiety dosadnie trafiały w punkty jego pamięci. Jak można kochać bardziej. Czy można cierpieć jeszcze bardziej. Przecież zadawał sobie niemalże te same pytania, gdy stanął przed jednym z wielu wyborów. Ale do dziś nie znał na nie odpowiedzi. Być może nie kochał zbyt mocno, i cierpiał zbyt słabo.
    — Ludzie, którzy chcą pozostać w twoim życiu zawsze znajdą na to sposób — odezwał się, nie odrywając wzroku od ściany lasu — Zawsze. A jeśli go nie znajda, to znaczy że nie chcą.
    Nie mógł stwierdzić, czy w życiu kobiety tak właśnie było, jednak u niego zdecydowanie. Dlaczego jedni wciąż byli, a drudzy pozostawili tylko wspomnienia? Bo nie chcieli być. Nie licząc śmierci, jako że ta rządziła się innymi prawami. Nie rozumiał tylko dlaczego ktoś zadał jej tyle ran. Co skłoniło tego człowieka do nagłego odejścia i w jakim celu, skoro miał u boku niemalże anioła. Mężczyzna od dawna wątpił w ludzką rasę, a im dłużej przebywał w ostoi swej samotni, tym bardziej utwierdzał się w swym przekonaniu.
    — Nie zastanawiałaś się kiedyś, by przestać kochać tych, którzy z własnej woli odeszli? — Wyprostowawszy plecy, przystanął przed jej kolanami i ujął w dłonie materiał koca — By przestać za nich cierpieć? — Zerknął w jej tęczówki, po czym okrył smukłe ramiona kocem.
    Opuścił dłonie na drewnianą poręcz, zaciskając je nieznacznie.
    — Ludzie, którzy to znieśli, zastanowili się właśnie nad tym.
    A on był jednym z nich. Może odsunął się zbyt daleko, bowiem teraz choć nie cierpiał to również nie kochał, jednak pierwsze pytanie, jakie zadawał sobie w skrajnych sytuacjach to: po co. Zadał je również wtedy, gdy cierpiał z wielu powodów.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  36. Nie sugerował, że ludzie odeszli od kobiety ponieważ nie była dla nich dostatecznie dobra. Uważał, że jeśli komuś faktycznie będzie zależało na pozostaniu w cudzym życiu, zrobi wszystko by w nim pozostać. Jednak trafić na prawdziwego przyjaciela w tych czasach, to dość trudne wyzwanie, dlatego nie powinna była zrzucać winy na siebie. Nie zawsze można mieć wpływ na otaczających nas ludzi i, choćby stanęła na rzęsach, nie da się kogoś uszczęśliwić, czy zatrzymać na siłę.
    I od kobiety zależało, czy zechce czekać. Dla niego było to niezrozumiałe, bowiem Ferran nie zamierzał wiązać nadziei z powrotem tych, którzy nie dość, że bez pardonu znikli, to dodatkowo nie mieli czelności o niczym poinformować. Gdyby miał dzień w dzień wyglądać przez okno za twarzą kobiety, która w jednym z najgorszych momentów jego życia postanowiła dać nogę, prawdopodobnie musiałby być chory. Ale nie znał jasnowłosej na tyle, by wiedzieć dlaczego ktoś postanowił opuścić jej życie; nie wiedział, czy została postawiona przed faktem dokonanym, czy podjęła ostatecznie świadomą decyzję. Zauważał jednak, że cierpi. Tylko nie był pewien, czy za odejście człowieka, czy za chęć do wyczekiwania jego powrotu.
    — Tak — przyznał, gdy z jej ust padło pytanie, dotyczące prawdziwej miłości. — Ale zdarza się to tylko ze wzajemnością... Bo do tanga trzeba dwojga.
    To było jego zdanie. Miał wrażenie, że prawdziwej miłości nie osiągnie się bez pomocy drugiej osoby, jako że to uczucie zawsze było zarezerwowane dla dwóch dusz. Może istnieć w różnej maści przypadkach, i z pewnością istnieje, jednak nie jest prawdziwa, jeśli nie jest odwzajemniona.
    Ale, w przypadku mężczyzny, była to i tak tylko teoria, bowiem istniały niewielkie szanse, by wykrzesał z siebie pokłady absolutnego poświęcenia. Nie odczuwał potrzeby kochania, dlatego miłość od paru dobrych lat była mu obca, a teraz także zupełnie zbędna. Nie zależało mu na tym, by kogokolwiek zatrzymać u swego boku, wobec czego nie przywiązywał się ani do miejsc, ani do ludzi. Mogli pojawiać się i znikać, nie miało to żadnego znaczenia, bo żadne z nich nigdy nie będzie miało możliwości poznać go od środka. I żadne z nich prawdopodobnie nigdy nie będzie ważne.
    Kącik jego ust drgnął ku górze, gdy wtrąciła temat odcieni tęczówek.
    — Nie wiedziałem, nigdy im się nie przyglądam.
    Bo nieczęsto przeglądał się w lustrze. Własne odbicie wzbudzało w nim awersję, bo przypominało to, od czego teraz uciekał. Ilekroć obserwował swoją twarz i ciało w gładkim zwierciadle, miał ochotę cisnąć pięścią i rozbić je na milion kawałków, by nigdy więcej nie widzieć znamion przeszłości. One były wszędzie; w każdym skrawku jego skóry, w oczach, gestach i ruchach. Były po prostu nim.
    — Który z nich szczególnie cię interesuje?
    Zdał sobie sprawę, że nie obserwowała ich ot tak, dlatego zastanawiał się, co takiego chciała z nich wyczytać. Czego chciała się dowiedzieć, śledząc właśnie je.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  37. Mimo kamiennego wyrazu, który towarzyszył jego twarzy najczęściej, istniała szansa, by wyczytać z aparycji jego lica jakieś emocje. Wciąż je posiadał, choć skrupulatnie schowane gdzieś w fałdach własnej duży, i tak jak każdy człowiek, emanował nimi zależenie od sytuacji. Nie zawsze jednak dostrzegały go inne osoby, bo nie zawsze chciał, by były zauważone – kobieta zaś miała na niego dobry wpływ. Czuł się tak, jakby rozmawiał z wytworem swojej wyobraźni, czymś na kształt anioła stróża, przed którym obnażanie odczuć przychodziło mu znacznie łatwiej. Nie widział w niej zwykłego człowieka, którego mijał, ilekroć chadzał po zakupy, czy do tutejszego baru. Ona była wyjątkowa, koiła niemalże wszystkie jego rozterki.
    I nic dziwnego, że gdy wspomniała o odcieniu oczu, dodającym jego twarzy rozświetlenia w postaci namiastki radości, uśmiechnął się wydatniej. Ten chwilowy dobrostan podszedł na ułamek sekundy także do oczu, które rozchmurzyły się wraz z unoszącymi się ku górze wargami. Przez moment poczuł się zupełnie inaczej, jakby zatliła się w nim iskierka nadzwyczajnie dobrego humoru, jakiego nie doświadczył od dawien dawna.
    Milczał, nie potrzebując zbędnych słów. Gdy podniosła spojrzenie, ofiarował jej własne, łagodne, ze szklącymi się ognikami zaabsorbowania. Czy to nie dziwne, że stale ciekawiła go bardziej? I że wciąż pozwalał jej być w tej jego osobistej samotni, którą przez niecały rok zdążył sobie tutaj wypracować? Dla mężczyzny było to z pewnością nietypowe, bowiem dotychczas nikt nie towarzyszył mu w objęciach gęstej nocy. Nie odczuwał potrzeby dzielenia z kimś czasu, a i nikt o zdrowych zmysłach nie spędziłby nocy jego towarzystwie.
    Wyprostował plecy, gdy kobieta czmychnęła pod jego ramieniem. Jeszcze na moment utrzymał wzrok na kołyszących się drzewach, choć uścisk dłoni na balustradzie wyraźnie się rozluźnił, a po chwili zerknął przez ramię.
    — Zostań — polecił, gdy zatrzymała się w drzwiach. Odzwyczaił się od rzucania próśb po tylu latach w wojsku, ale w tonie jego głosu dało się usłyszeć nuty pospolitego proszenia. Nie nalegał, bowiem to była jej decyzja, aczkolwiek nie miał nic przeciwko. Chciał, by została.
    Powolnym ruchem zsunął dłonie z poręczy i wciągnął je w kierunku wiszącej pod zadaszeniem lampy naftowej. Zdjął ją z haczyka. Jego twarz na moment pokryła się ciepłym blaskiem palonego w szkle ognia, ale szybko ukryła się w cieniu, gdy opuścił lampę na wysokość ud.
    — Na piętrze są dwa pokoje — rzekłszy, zatrzymał się w progu drzwi, by spojrzeć na kobietę — Jeśli będziesz czegoś potrzebować, nie musisz pytać. Po prostu korzystaj.
    Mogła spać także w salonie, być może był przytulniejszy, niżeli pusty pokój na piętrze, w którym stało tylko łóżko i komoda. Odkąd jego dziadkowie wyjechali, nikt go nie zamieszkiwał, a mężczyzna zaglądał tam głównie po to, aby zetrzeć pyłki kurzu i cyklicznie go wietrzyć.
    Ruszył w kierunku kuchni, gdzie wygasił tlącą się naftę. Lampę odstawił na to samo miejsce, w którym spoczywała od kiedy tylko pamiętał.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  38. Miniony tydzień zapewnił mieszkańcom tutejszej wioski spokojną pogodę. Po ostatniej wichurze ostały się tylko chmurki, cyklicznie przemykające po blado-błękitnym sklepieniu; słońce skrywało się od czasu do czasu za gęstymi fałdkami, rzucając rozłożysty cień na pobliskie drzewa, ale po chwili znów wyglądało, dekorując jaskrawymi promieniami gęstwinę mchu, otulającą chłodną wciąż ziemię. Las budził się do życia, nawet pierwsze przebiśniegi pojawiły się w maleńkich grządkach; ich białawe dzwoneczki silnie kontrastowały z ciemnozielonym tłem leśnej ściółki. Nie brakowało także ptaków, których trzepot niósł się echem po całym zagajniku, jakim mężczyzna aktualnie spacerował w ramach obchodu. Wciąż napawał się tym nieskażonym powietrzem, mimo że robił to co drugi dzień od niecałego już roku. Być może powinien był się w końcu przyzwyczaić, aczkolwiek jeden rok nie był w stanie naprawić sześciu lat życia z piaskiem w tchawicy, nawet, jeśli na łonie natury spędzał niemalże cały swój czas. W krtani, po dziś dzień, odczuwał niekomfortowe drapanie, choć nie był pewien, czy to za sprawą afgańskiego kurzu, czy jednak nadmiaru alkoholu, który przepalił mu przełyk.
    Subtelny wiaterek muskał jego twarz i szyję, kiedy w granatowym, oficerskim swetrze, i z dłońmi wsuniętymi w kieszenie jeansowych spodni, spacerował nieśpiesznie jedną z ubitych ścieżek. Tylko ukradkiem zerkał na boki, w poszukiwaniu walających się śmieci, których od długiego czasu nie miał okazji dostrzec pośród runa, jednak jego myśli skupiały się na obrazie, który zastał drugiego dnia, rano, gdy tylko pojawił się w kuchni. Jasnowłosej kobiety, której imienia wciąż nie znał, już nie zastał – rozmyła się, niczym mgła, która jeszcze o świcie spowijała najbliższą polanę obok leśniczówki. Ale ona, w przeciwieństwie do mgły, pozostawiła po sobie namacalne wspomnienie. Skrawek kartki, udekorowanej pismem i śniadanie, czekające na blacie. Długo wpatrywał się w jeden, zdobiący gramaturę papieru frazes, uświadamiając sobie, że miniona noc nie była tylko snem, który utkała jego wyobraźnia. Kobieta o jasnych oczach i delikatnej barwie głosu istniała, i była, prawdopodobnie, gdzieś w tym miasteczku. Dopiero, gdy wsunął skrawek papieru do szkicownika, zabrał się za konsumowanie śniadania, przy którym towarzyszył mu nieświadomy uśmiech. Nie był pewien, czy kiedykolwiek dane mu będzie ją zobaczyć, ale czuł, że jego dusza stała się lżejsza, jakby kobieta wyciągnęła z niego niechciane rozterki i w jakimś stopniu oczyściła ją z negatywnych energii.
    A teraz szedł tak, jak za każdym razem – na wschód, w kierunku wzniesień, położonych u stóp Gór Cartiera. W miejsce, gdzie przyroda bywała niebywale piękna, i gdzie nierzadko pojawiały się stada wędrujących danieli, które wyjątkowo przyzwyczaiły się do szukania w tamtejszych rejonach pożywienia. Do zadań mężczyzny należało czuwanie nad fauną i florą lasu, dlatego dbał, by żadnemu z tych kopytnych stworzeń, nie przyszło do głowy zaglądać w wyżyny, bowiem nie były do tego przystosowane. Nie bez przyczyny, w niektórych miejscach, ciągnęło się stalowe ogrodzenie.
    Wiedział, że ludzie spacerują tutejszymi ścieżkami, jednak nie spodziewał się dzisiaj nikogo, zważywszy na porę, która dla większości była tą obiadową. Dlatego, usłyszawszy stłumiony pokrzyk, instynktownie udał się za jego śladem. Stawiał szybsze kroki, zaś dłońmi odsuwał wystające z chaszczy patyki, choć w taki sposób, by żadnego z nich nie złamać. Zszedł ze ścieżki i zbliżywszy się do niewysokiego, acz stromego i z natury osuwającego się urwiska, powiódł spojrzeniem po najbliższym otoczeniu. Dopiero, gdy zerknął w dół, zauważył... właśnie , siedzącą jakieś trzy metry niżej, w towarzystwie kawałeczków ziemi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odruchowo zgiął nogi w kolanach i podtrzymując się dłonią, ześliznął się po skupisku mniejszych i większych kamyków, pozostawiając nad swoją głową niemrawe pyłki unoszącego się kurzu. Nawet mu nie przeszkadzało, że kilka niewielkich kamieni dostało się za materiał obuwia.
      — Jak się tu znalazłaś? — Wydobył z siebie, gdy tylko zatrzymał się kilkanaście metrów przed kobietą. Choć nie to było najważniejsze, a fakt, czy nie zrobiła.
      Zlustrował spojrzeniem jej sylwetkę, w poszukiwaniu starć, otarć i skaleczeń.
      — Wszystko w porządku? — Wyciągnął dłoń, by pomóc jej wstać, gdy tylko utrzymał równowagę na żwirowym podłożu.

      Ferran Kayser

      Usuń
  39. Nie wątpił, że spacerowała sama; w pobliżu nie widział ani jednej żywej duszy, która mogłaby jej towarzyszyć, gdy prześledził wzrokiem najbliższą okolicę. Ludzie rzadko zapuszczali się w tereny inne niż te, które miały jasno nakreślone trasy w postaci wydeptanych ścieżek. Miejscowi byli przyzwyczajeni do lasu, dlatego wyzbyli się pokładów ciekawości, zaś turyści chodzili głównie po górach. Nikt nie interesował się urozmaiconymi zakątkami tej małej puszczy, mimo że posiadała ich wiele.
    Nie potrafił sobie odpowiedzieć, co pokusiło kobietę, by udać się w tutejsze progi, i co właściwie mogło oznaczać, że nie znała innej drogi, ale nie zamierzał na ten czas pytać. Odruchowo przeniósł spojrzenie w kierunku jej kostki, kiedy o niej napomknęła. Od szczytu urwiska dzieliło ich niecałe trzy metry, jednak upadek nawet z niewielkiej wysokości mógł zaowocować obrażeniem, dlatego nie był przekonany, gdy usłyszał, że wszystko jest dobrze. Ściągnął na moment brwi, po czym pochylił się po leżącą na piasku kurtkę, by chwycić ją dłonie i obejrzeć. Kilka rozdartych szwów, jakie rzuciły mu się w oczy przy oględzinach, nie wyglądały dobrze. Ale miał wrażenie, że istnieją jakieś szanse na odratowanie odzieży; w miasteczku panie krawcowe potrafiły zdziałać cuda.
    Wtem podniósł dłoń w kierunku jej policzka, by ściągnąć z kosmyka jasnych włosów suchy skrawek liścia, który przypałętał się w tym niewielkim popłochu, spowodowanym upadkiem. Wypuścił go niedbale na towarzyszący pogodzie, nikły wiaterek.
    — Jesteś pewna, że wszystko jest dobrze? — Brew mężczyzny uniosła się ku górze, gdy wrócił spojrzeniem na twarz kobiety. Pytanie wybrzmiało z nieco podejrzliwym tonem, bo wychodził z założenia, ze gdyby rzeczywiście wszystko było w jak najlepszym porządku, to jasnowłosa nie wspomniałaby o kostce. Stan kurtki, którą przewiesił przez własne przedramię, tylko w danych podejrzeniach go utwierdzał. Chciał z jej ust usłyszeć stanowcze potwierdzenie, jeżeli to nic poważnego.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  40. Nie był z zawodu lekarzem, ani ratownikiem, który skutecznie byłby w stanie postawić diagnozę, ale mimo to, kucnął z wolna, sięgając do kostki kobiety, chcąc zbadać jej stan. Swego czasu nabawił się wielu urazów, począwszy od zwykłych kontuzji stawów, idąc przez niegroźne złamania, a kończąc na ranie ciętej, która na zawsze udekorowała skórę nad jego biodrem. W latach spędzonych pod banderą jednostki, uczony był pierwszej pomocy oraz radzenia sobie w sytuacjach kryzysowych, które nie raz miały miejsce w progach afgańskiej ziemi. Były to jednak dość nietypowe metody, zważywszy na to, że żaden z żołnierzy nie targał ze sobą całej apteczki na pole bitwy, o ile w ogóle zabierał cokolwiek. Ale mężczyzna nie zamierzał wspomóc jej tymi sposobami, do których sięgał w obliczu wojny, zresztą, tak jak zakładał wcześniej, sądził, że ma przed sobą kobietę związaną z karierą medyczną. Jej słowa po raz kolejny utwierdziły go w tym zdaniu, dlatego kiedy przesunął delikatnie opuszkami palców po skórze jej kostki, by wymacać ewentualną opuchliznę, wyprostował plecy. Kącik ust mężczyzny powędrował na moment w górę, gdy usłyszał, że jego widok w jakimś stopniu ją ucieszył.
    — Nie wiedziałem — odpowiedział na pytanie, które pojawiło się sekundę temu — Nikogo nie widuję w tych rejonach, mimo że często tędy chodzę w ramach patrolu. Dlatego więc jestem ciekaw, jakim cudem się tu znalazłaś.
    Jakąś odpowiedź niewątpliwie chciałby uzyskać, jednak nie naciskał, biorąc pod uwagę, że mogła zdecydować się na spontaniczny spacer, mimo że jej oczy i stan zdradzał pewnego rodzaju zakłopotanie. Być może nie obrała tego kierunku z przypadku, a pod wpływem konkretnych pobudek, które nie były mu znane, a o które nie chciał na ten czas pytać. Powinni jak najszybciej sprawdzić stan jej kostki i właśnie tę kwestię pozostawił sobie za pierwszorzędny cel.
    — Spróbujmy się wydostać — zasugerował, dając nieduży krok w tył, w kierunku sypkiej ścianki urwiska, pod którą musieli podejść, by sięgnąć twardego gruntu. Żwir przesypywał się pod podeszwami jego butów, gdy stawiał pewne posunięcia.
    — Musimy zająć się twoją kostką, dobrze? Podeprzyj się o moje ramię. — Wyciągnął w jej stronę obie dłonie, by wspomóc kobietę w poruszaniu się. Mięśnie jego ramion napięły się w gotowości do przejęcia ciężaru, który jasnowłosa mogła ze spokojem mu powierzyć.
    Nie zakładał, że mogłaby mu odmówić. Potrzebowała pomocy i nawet, gdyby usilnie starała się tego wyprzeć, to mężczyzna nie przyjąłby słów protestu do wiadomości. Wtedy sięgnąłby po radykalne środki i wbrew jej woli po prostu zrobiłby to, co uważał za słuszne. Tak, jak zawsze.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  41. Lekko i prawie niezauważalnie ściągnął brwi, gdy wspomniała, że miejsce to jest jej ulubionym. Urwisko, z tyłu zastawione gęstą granicą czystego lasu, zaś z przodu z widokiem, rozpościerającym mini-panoramę tutejszej wioski. Mężczyzna znał to miejsce, często tędy bowiem przechodził, kiedy dwa razy w tygodniu spacerował w ramach patrolu, jednak nie sądził, aby ktokolwiek mógł urwisko to polubić, a tym bardziej ona, skoro miała okazję z niego zlecieć. Zresztą, tam, na szczycie gór Cartiera, przed oczyma rozkładał się stokroć cudowniejszy widok – choć bynajmniej nie dla wszystkich mieszkańców, to dla turystów zdecydowanie – mogący zachwycić niejedną, rozmarzoną duszę. Być może jasnowłosa wiedziała o nim, być może nie. Dla niego był on zwyczajny, nie niosący żadnych emocji, których jeszcze by nie znał. Wolał spędzać czas w miejscach, do których nikt nie zaglądał, dlatego, że miały one w sobie energię nienaruszoną przez stado rozbieganych ludzi, chcących tak właściwie tylko coś zobaczyć. Nie poczuć.
    Nie ruszył się jednak z miejsca, kiedy ujęła jego dłonie. Przyglądał się, ruchom jej rąk i temu, jak sunie opuszkami palców po ostatnio zdobytych ranach, które dekorowały jego skórę. Starał się nie cofnąć mimowolnie własnych rąk, w ramach obrony, tak jak za każdym razem, gdy ktoś zbliżał się w kierunku jego wspomnień. Nie chciał, aby pytała, dlatego że nie byłby w stanie udzielić jej żadnej odpowiedzi. Pozwolił jednak dotknąć to, co zdążyło się przez niecały tydzień delikatnie zabliźnić, a gdy spojrzała kontrolnie w jego tęczówki, mogła napotkać tylko ten stale obecny w jego twarzy, odrobinę posągowy wyraz.
    Kiedy kobieta przeniosła zainteresowanie w stronę panoramy, wzrok mężczyzny również powiódł na malowniczą scenerię. Gdzieś w kąciku jego ust zjawił się na moment delikatny półuśmiech, bo sam dobrze wiedział, że wiele miejsc przypisywał do kategorii tych, w które chodzi głównie aby pomyśleć. A o czym? O tych wszystkich dobrych chwilach, które mógł wyliczyć na palcach jednej ręki. O teraźniejszości.
    Opuścił dłonie, skrzyżowawszy z jasnowłosą spojrzenie.
    — Obejrzę.
    Zgodził się, bo towarzystwo jasnowłosej niewiasty dodawało mu jakiejś bliżej nieokreślonej energii – pozytywnej i, o dziwo, równocześnie bardzo przyjemnej. Uspokajała go, miał też wrażenie, że przy okazji rozumiała, pomimo tych niewielu słów, które zdążył wypowiedzieć. Pomimo, że to spotkanie było dopiero drugim i także przypadkowym.
    — Ale, czy zdradzisz mi, jak masz na imię?
    Tamtego wieczoru nie potrzebował wiedzieć, bo nie był pewien czy kiedykolwiek ją jeszcze zobaczy. Teraz jednak chciał je poznać; chciał wiedzieć, jakie imię nosi kobieta o anielskiej energii, która tamtego dnia zajęła się jego raną, a dziś poprosiła o wspólne oglądanie zachodu słońca.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  42. Przechylił głowę w bok, gdy usłyszał dwa wyrazy, które padły z jej ust chwilę po tym, jak poprosił by zdradziła mu swe imię. Podejrzewał, że jest to jakieś znaczenie, jednak gdy próbował w myślach scalić oba słowa jedno, nie wyszło mu z tego nic, co mogłoby być sensowne. Wyrazy te miały piękne znaczenie, a choć nie pasowały do kobiety od strony zewnętrznej, to miał wrażenie, że od wewnętrznej jak najbardziej. Jasnowłosa była bowiem silna, biorąc pod uwagę te aspekty, o których zechciała mu opowiedzieć, czy też które chciała mu lekko przytoczyć, tamtej nocy na ganku. Toczyła bitwę i była silna, a jakkolwiek wydawało się to niedorzeczne, to imiona naprawdę często wplatały się w osobowości ludzi. Jakby to one nakreślały ludzki temperament.
    Uniósł symbolicznie kącik ust, gdy wyjaśniła, o co dokładnie chodzi.
    — Mathilde — powtórzył ze starannością. Jego usta zakreśliły wydatniejszy uśmiech, zaś brwi powędrowały w kierunku środka, tworząc na czole mężczyzny jedną, niemrawą zmarszczkę, zdradzającą, że właśnie nad czymś dedukuje. Po chwili zlustrował spojrzeniem całokształt kobiety i rzekł:
    — To piękne imię.
    Tak, jak ona cała. Wciąż nie mógł wyplenić z siebie tej nuty zaintrygowania, która stale mu towarzyszyła, ilekroć znajdował się w otoczeniu kobiety. Nie wiedział, dlaczego akurat ona wzbudziła w nim tak szczególną ciekawość, skoro w życiu mijał tabuny różnych ludzi, i nie był sobie w stanie przypomnieć, czy którekolwiek z napotykanych po drodze żyć miało taką moc przyciągania, jak dusza Mathilde. On mógł tu stać cały czas, nawet milcząc, bo obecność jasnowłosej nie zawierała żadnych składników, które mogłyby go drażnić, a wręcz przeciwnie. Ale czemu, dlaczego i skąd? Odpowiedzi nie znał.
    Zerknął najpierw na jej dłoń, lądującą na jego ramieniu, później zajrzał w jej jasne tęczówki swym własnym błękitem, w którym przeplatał się cień stałej od kilku lat apatii, wraz z iskierkami czegoś na kształt uprzejmości. Znał historię swego imienia tylko dlatego, że opowiedziała mu o niej babka, gdy jako dziecko ją o to wypytywał. Osobiście nie zagłębiał się w znaczenie imion.
    — Ferran — wzruszył mimowolnie ramieniem, na którym spoczywała jej dłoń; nie czuł sympatii do swego imienia. Gdy zadzierała podbródek, on spoglądał na nią z góry, układając w głowie słowa, którymi mógł nakreślić coś więcej na temat tego jednego wyrazu, jaki składał się na jego imię. — To katalońskie imię, oznaczające odwagę i śmiałość. Rodzina od strony matki pochodzi z Andory — urwał, utrzymując jej spojrzenie. Opowieści o rodzicach nie należały do najprzyjemniejszych i choć mógł o nich rozmawiać, to byłby to raczej słowotok brzydkich wulgaryzmów. Nie potrafił powiedzieć nic miłego, bo sytuacje związane z rodzicami, którzy nawiasem mówiąc zakończyli karierę po roku, oddając go w ręce dziadków, nigdy nie były miłe.
    — Chciałbym mówić ci: Tilly — oznajmił, odbiegając nagle od historii, dotyczącej jego imienia. Brzmiało to w jakimś calu jak pytanie, mimo że najdźwięczniej wybrzmiał ton decydujący, jakby znów odmowa nie wchodziła w grę. Choć mogła odmówić, jeśli chciała.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  43. Mógł być pełen sprzeczności w jej odczuciu. Sam nie rozumiał skąd ich się tyle wzięło w jej towarzystwie, skoro wobec innych ludzi przybierał postawę zgoła obojętną, a momentami i pogardliwą. Wystarczyło być tylko świadkiem tych kilku epizodów u Iana z udziałem mężczyzny, by wiedzieć, że rasa ludzka ma dla niego niewielkie znaczenie. A tu, z jakiegoś powodu zalęgły się w mężczyźnie ziarenka sympatii do kobiety; możliwe, że dlatego, iż była unikatowa i jedyna w swoim rodzaju, a przy okazji była także sobą, tą w pełni autentyczną istotą, której brakowało mu ostatnimi czasy. Ciągle spotykał kopie tych samych osobowości... Fakt faktem, ostatnio nie spotykał prawie nikogo, bo egzystował w Mount Cartier, jednak wcześniej mijały go te same, plastikowe twarze, nie mające do powiedzenia niczego więcej, niżeli to, co zdążył już usłyszeć setki razy.
    Ale...
    — Miękkość? — Uniósł lekko brew, splatając dłonie na wysokości klatki piersiowej, gdy Mathilde układała dłonie na swym obojczyku. Nie wiedział, co chciała przez to powiedzieć – był miękki w związku z charakterem, czy miał po prostu miękkie ciało? Znów uniósł usta ku górze, bo określenie to odrobinę go rozbawiło. Jeszcze chyba nikt – pomijając okres, gdy był popychadłem w mundurze, bo tam się zdarzało – w całym jego życiu, mu tego nie powiedział, i jeszcze przy nikim nie miał okazji uśmiechać się tak często, jak przy niej. Nawet, jeśli ten uśmiech był delikatny i niekiedy słabo zauważalny. A z całą resztą mógł się zgodzić, wszak chłodny bywał, ciepły też i szorstki niewątpliwie także.
    — Dobrze, Tilly. Zgodzę się na Rena, i będę pamiętał, że masz mi o tym opowiedzieć.
    A będzie pamiętał bardzo. Zawsze był pierwszy do wytykania ludziom czegoś, o czym zapomnieli, więc kobieta mogła się nie martwić, że kiedykolwiek odpuści znaczenie tego skrótu. Sam się dopomni za niedługi czas.
    Posłał jej w ramach pewności znaczące spojrzenie, po czym przeniósł wzrok na linię horyzontu. Słońce zbliżało się do niej z każdą minutą, niemniej cały proces zachodu nie zdążył się jeszcze rozpocząć.
    Przysiadł więc na piasku, przez który wciąż przenikał uporczywy ziąb. Choć słońce przygrzewało, to zimna stale przebywała jedną nogą w powietrzu, tylko troszeczkę ustępując miejsca niemrawej wiośnie. Przeczesał dłonią włosy, gdy wiaterek rozwiał kilka pukielków, po czym wsunął ją w miliony kamyczków, jakie układały się wkoło jego obuwia. Nie zwracał uwagi na blizny i fakt, że drobny żwir się o nie ociera.
    — Lubisz piękno natury — zauważył, zerkając chwilowo na kobietę i wracając spojrzeniem do przesypującego się między palcami piasku. Było to czystym stwierdzeniem, któremu mogła po prostu przytaknąć, a ewentualnie zaprzeczyć, jeśli się mylił. Choć wiedział, że tak jest, bo w te rejony zapuszczało się niewielu, a zachody słońca dla zwykłych ludzi stały się zwykłą rutyną, w której nie było już wiele piękna.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  44. [Tak się cichutko przypominam, bo biorę się za ogarnianie odpisów i zauważyłam, że nie mam nic od Tilly i nie wiem, czy to przeoczenie, czy Tilly nas już nie lubi. :<]

    Finlay

    OdpowiedzUsuń
  45. Spojrzenie wtopił w uciekający między palcami drobny piasek, który przypominał ten przesypujący się w szkle klepsydry. Zaginął w pokładach własnych myśli, i dopiero, gdy usłyszał krótkie przestań i kiedy poczuł dotyk na własnych dłoniach, podniósł błękit tęczówek najpierw na twarz Mathilde, zaś następnie powiódł nim w kierunku ich dłoni. Wypuścił resztki piasku, ściągając brwi i w milczeniu obserwując, jak kobieta pozbywa się wszelkiej maści zarazków z jego skóry. Chciał coś powiedzieć, bo przecież swego czasu non stop narażał się na ataki bakterii, dużo gorszych niżeli te w Mount Cartier, jednak usta mężczyzny ani drgnęły. Wiedział, że nadopiekuńczość kobiety nie wzięła się bez powodu, którego na tę chwilę jeszcze nie znał, oraz że dane zachowania należały do jej obowiązków zawodowych. Nie cofnął rąk z jej objęć nawet wtedy, kiedy te były już czyste. Sama w końcu je wycofała.
    Przyglądał się kobiecie, zauważając jak znika za kurtyną prywatnych rozterek, pozostając tam na dłuższą chwilę; jak jej uśmiech przeobraża się w zasłonę, pod którą ukrywają się trapiące kobietę aspekty przeszłości. Przez ułamek sekundy poczuł, jakby siedział u stóp urwiska sam, jakby Mathilde przeniosła się do innego świata, lecz nie czuł potrzeby, by ją z niego wyciągać. Wciąż jeszcze go nie znał.
    Rdzawe kolory z wolna zaczęły dekorować gładką cerę kobiety; w jej szklących oczach odbijały się promienie słońca, zupełnie, jak w błękitnych tęczówkach mężczyzny. Oboje siedzieli na pisaku, skąpani w miedzianych odcieniach, a dookoła nich tańczyła tyko cisza, przerywana trzepotem liści, drgających przy umiarkowanych podmuchach wiatru. Sklepienie nabrało żywych, silnie kontrastujących ze sobą barw. Zachód był piękny, choć nie robił na mężczyźnie wrażenia. Nic bowiem nie było w stanie wpędzić go w szczególny zachwyt.
    Przeniósł spojrzenie na jasnowłosą, gdy z jej ust wyrwał się bardzo cichy głos. Mimowolnie powiódł wzrokiem w kierunku jej nogi, gdy o niej wspomniała, jednak szybko wrócił spojrzeniem na wysokość oczu i skinął głową w potwierdzeniu.
    — Tak.
    Podniósł się z ziemi i od razu wyciągnął rękę w stronę kobiety, by ponownie pozwolić jej dźwignąć się za pomocą własnego ramienia. Wiedział, że nie może nadwyrężać nogi, jeśli doznała jakiegoś urazu.
    — Pamiętasz, jak tamtego popołudnia chciałem, żebyś coś dla mnie zrobiła? Żebyś zadbała także o siebie? — Przywołał ze wspomnień sytuację z kuchni, lecz nie czekał na odpowiedź — Chciałbym, byś zadbała o siebie raz jeszcze. Żebyś tym razem choć na chwilę postawia własne dobro, ponad dobro innych i pozwoliła sobie pomóc.
    Wtedy to on on potrzebował pomocy, zaś w tym wypadku, potrzebowała jej kobieta. Ferran nie był może kwalifikowanym pracownikiem służby zdrowia, jednak wiedział, że mógłby jej pomóc, nawet przy tych najbardziej prostych drobnostkach, jak przytrzymanie placem skrawka bandaża, by nie uciekł przed zapięciem. I zależało mu również na tym, by Mathilde stanęła wreszcie na miejscu tych, którym było dane skorzystać z jej dobrej duszy, a którzy nie potrafili odwdzięczyć się tym samym wobec niej.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  46. Czy kiedykolwiek był odpowiedzialny za stratę kogoś bliskiego? Nie. Wprawdzie, przez całe swoje życie stracił całkiem sporą liczbę bliższych i dalszych osób, jednak nie czuł się temu winny. On nie odchodził – to ludzie zabierali manatki i znikali z jego doczesnej wędrówki niekiedy bez słowa. Pomyślał przez moment o byłej narzeczonej; nie czuł się winny, obiecał jej bowiem, że wróci i będą szczęśliwi, ale postanowiła odpłynąć innym statkiem. Do wspomnień na moment wrócił również Luke; i tu także nie czuł się winny, chciał bowiem by wsiedli wspólnie do tego samego auta, jednak to mężczyzna podjął inną decyzję. Dla Ferrana była to ogromna strata, bo panowie znali się od dziecka, gdy wspólnie uczęszczali do szkoły w Churchill, jednak nie mógł być winny za jego śmierć, skoro nie brał w niej udziału. Zupełnie inaczej było z ludźmi, którym pomógł zejść z tego świata, tyle że nie mieli oni nic wspólnego z bliskimi.
    Wtem wrócił skupieniem do kolejnych pytań kobiety. Napiął mięśnie przedramienia, po czym podciągnął jasnowłosą ku górze, automatycznie przytrzymując kobietę drugą ręką, by stanęła w stabilnej pozycji. Ulokował spojrzenie w jej jasnych tęczówkach, gdy wstając, zjawiła się pod linią jego wzroku. Była niższa, zupełnie jak Luma.
    — Nie proś, Tilly — rzekł — Tylko pozwól.
    Chciał jej pomóc fizycznie, jak i mentalnie. Być może nie był w stanie usunąć z jej życia wszystkich złych doświadczeń, trudności, strapień... Być może nie był w stanie naprawić niczego, zważywszy na jego usposobienie. Ale chciał spróbować. A chciał, dlatego że towarzystwo jasnowłosej niosło ze sobą uzdrowienie dla jego zepsutego kręgosłupa moralnego – przy niej złe emocje cichły. Czuł potrzebę odwdzięczenia się nie tylko za precyzyjne zabandażowanie rany i wieczór na ganku, ale także za jej bezinteresowną obecność, którą tamtego deszczowego dnia zechciała go obdarzyć.
    Powiódł wzrokiem poprzez rysy jej twarzy, delikatne policzki i malinowe usta, po czym pokiwał nagle głową przecząco. Rdzawe promienie słońca rozświetlały błękit jego tęczówek.
    — Nigdy nikogo nie straciłem z własnej winy — odpowiedział, wracając spojrzeniem do jej oczu — A ty? Dlaczego byłaś odpowiedzialna za swoją stratę?
    Jedyne, co stracił z własnej winy, to samego siebie. Nie cierpiał z tego powodu; żył tak, jak potrafił, pozostawiając swa egzystencję w rękach losu. A w jaki sposób żyła Mathilde?

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  47. Obserwował jak twarz kobiety chowa się za kurtyną jasnych włosów, a później, skierowana w kierunku ostatnich promieni słońca, nabiera złotych kolorów. Jej jasne kosmyki, lekko rozwiewane przez wschodni wiaterek, mieniły się bursztynową poświatą. Kącik ust mężczyzny podniósł się delikatnie ku górze, gdy kobieta skinąwszy głową, dała mu znak zgody. Po raz pierwszy, od wielu lat, poczuł się dobrze z myślą, że może komuś pomóc w jakikolwiek sposób. Nie zmienia to faktu, że wciąż pozostanie tym, kim jest, ale jej zgoda sprawiła, że gdzieś w środku jego duszy mrugnęło światełko zapomnianej dobroci.
    Nachylił w stronę kobiety ramię, gdy zechciała się o nie podeprzeć. Musieli wdrapać się na skałkę, jeśli chcieli dotrzeć do domu. Żadne z nich nie zastanawiało się jednak nad skutecznym rozwiązaniem – kobieta odpowiadała na pytanie, zaś mężczyzna słuchał uważnie tego, co mogła mieć do powiedzenia. Nie przerywał jej, kontemplując w myślach każde zdanie. Chciał zrozumieć jej przekazy; jak to jest źle kochać, i w jaki sposób Mathilde mogła nie zadbać o ich potrzeby, skoro była w stanie okazać serce zupełnie obcemu człowiekowi. Podejrzewał, że ktoś nie docenił jej starań, nie wiedział jednak dlaczego, choć na pewno nie dlatego, że robiła to źle. Nie sądził, by cokolwiek potrafiła zrobić źle.
    Gdy stanęli na szczycie urwiska, mężczyzna pokiwał w potwierdzeniu głową.
    — Tak, może — dopowiedział. — Ale... Mówiłaś, że nie wiesz, co zrobiłaś nie tak. Skoro tego nie wiesz, to może ty zrobiłaś wszystko dobrze, a oni zrobili źle? Nie zastanawiałaś się nad tym?
    Czuła się winna za coś, co być może wcale nie stało się z jej winy. Kochała życie, choć cierpiała – chciał poznać dalszą historię tej dziewczynki. Nie był przekonany, czy będzie tak szczęśliwa jak zapewniała kobieta, jednak była prawdopodobnie kluczem do zrozumienia sytuacji Tilly. A jeśli nie, to mogła chociaż zobrazować inny aspekt jej życia, który byłby kolejnym puzzlem do złożenia tej układanki w całość.


    Feran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  48. Czy kochałaby ich tak mocno, gdyby zrobili coś źle? Miał wrażenie, że tak. On nie potrafił lubować nikogo, kto miał czelność mu się narazić; szybko zrywał kontakty z ludźmi, którzy działali na jego niekorzyść, nawet tą psychiczną, jednak nie był pewien, czy jasnowłosa byłaby w stanie niewzruszenie zapomnieć o osobach, z którymi niegdyś dzieliła życie. W jego oczach była postacią, potrafiącą wybaczać; silnie empatyczną i dobroduszną, której pomoc bliźnim przychodziła z łatwością. Nie sądził, by była w stanie kogoś zranić, oraz że przestałaby kochać, gdyby ktoś zranił ją. Gdzieś w głębi jej duszy zapewne tliłby się maleńki płomyk przywiązania, który nakazywałby wybaczyć i przyjąć pod skrzydła, gdyby osoba raniąca zechciała wrócić z podkulonym ogonem. Mężczyzna był natomiast tego przeciwieństwem – nie pozwalał wracać i nie wracał. Dla niego raz zamknięty rozdział, pozostawał zamknięty już na wieki. Wobec tego tylko pokiwał głową twierdząco, co było równoznaczne z odpowiedzią na jej pytanie. Zaraz po tym skupił się na kontynuacji opowieści o dziewczynce.
    Przez cały monolog kobiety stał w bezruchu, ze wzrokiem zawieszonym na jej twarzy. Jego mózg intensywnie przetwarzał informacje, które otrzymywał w mocno zaszyfrowanej opowieści – spodziewał się tego. Smok, kapłani, rycerze... Każdej z tych istot chciał dopisać właściwie znaczenie, lecz nie było to łatwe, zważywszy na brak znajomości jej życia. Jednak nie poddawał się. Na czoło mężczyzny wypłynęła nieznaczna zmarszczka, zdradzająca tą zażartą kontemplację, powstałą na rzecz zrozumienia sytuacji w jego głowie. Momentami zaciskał mimowolnie usta, raz otwierał je chcąc coś powiedzieć, ale ostatecznie postanawiał dalej milczeć i nie przerywać tej opowieści. Układał sobie w myślach to, co wnioskował z własnych obserwacji z tym, co aktualnie zdradzała mu kobieta. Ledwo się zorientował, kiedy skończyła.
    Kącik ust mężczyzny powędrował ku górze, gdy wspomniała o umiejętności gotowania. Wzrokiem uciekł na moment w kierunku panoramy, jednak za chwilę znów powrócił nim do twarzy kobiety.
    — W takim razie chętnie to sprawdzę — stwierdził, przystając na sugestię jasnowłosej, dotyczącą kolacji. Zaraz wrócił jednak do opowiedzianej przez kobietę historii.
    — Nie rozumiem, dlaczego kapłani-rodzice nie chcieli pomóc dziewczynce, skoro wiedzieli, że potrzebuje pomocy — nie krył lekkiego zdumienia postępowaniem rodziców — bo zaufali Bogu? — Pokiwał głową, mówiąc poniekąd do siebie, bo nie oczekiwał od Tilly aż tak szczegółowych wyjaśnień dotyczących ich wiary, sam bowiem nie wierzył. — Ty, umiłowany, postępujesz w duchu wiary gdy pomagasz braciom. — zacytował. Nie chciał zarzucać im niczego, skoro ich nie znał, jednak wydawało mu się to sprzeczne z założeniami wiary.
    Aczkolwiek ten sposób na opowiedzenie czegoś o sobie wydawał się dużo łatwiejszy, niżeli mówienie wprost o nieprzyjemnych sytuacjach z przeszłości.
    — Czy dziewczynka jest szczęśliwa, że dołączyła do rycerzy?

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  49. Rzeczywiście, to wyznanie, że miłość do Boga trwała dłużej, niż do dziewczynki, nie należało do przyjemnych szczególnie dla niej samej. Rozumiał jej smutek, wszak sam nie miał rodziców – przynajmniej obok, bo gdzieś na papierze i w genach ich obecność byłą ujęta. Nie potrafił jednak okazać współczucia, bo chyba zapomniał jak to jest czuć problemy innych, natomiast strata rodziców go nie zabolała. Nie znał ich; pojawili się na chwile i zupełnie niepotrzebnie, bo spotkania nie oczekiwał. Niemniej, był zniesmaczony postępowaniem opiekunów Tilly i gdyby miał możliwość spotkania ich gdzieś w biegu życia, zapewne ośmieliłby się powiedzieć co myśli, nawet, jeśli miałby zostać przez to przeklęty. Wiara absolutnie nie usprawiedliwiała ich zachowania.
    Ale przyjemnie było słuchać o tym, że w pracy odnalazła siebie. Jej głos brzmiał przekonująco. Czuła, że to co robi ma jakieś znaczenie, zupełnie jak mężczyzna przez dwanaście lat swego jestestwa, w tym sześć na obczyźnie. Pomimo braku wsparcia ze strony rodziców, oboje odnaleźli namiastkę sensu życia – ona na ziemi, przy ludziach potrzebujących pomocy, on zaś w przestworzach, za sterami żelaznego ptaka. Wprawdzie, mężczyzna musiał zrezygnować z tego, co sprawiało mu przyjemność, jednakże został odpowiednio nagrodzony za dekadę stosowania nakazów własnego powołania.
    W odpowiednim tempie poruszał się w kierunku, jaki obrała kobieta. Zakładał, że szli do jej gniazda. Minęło kilka sekund, nim w myślach ułożył odpowiedź na jej pytanie.
    — Sam byłem takim smokiem.
    W ten sposób mógłby określić się każdy żołnierz, włącznie z talibami.
    — W moim życiu każdy był smokiem, tylko że z dwóch różnych watah — spojrzał krótko w stronę kobiety — Wzajemnie zialiśmy w siebie ogniem – my w nich, oni w nas. Wszyscy zabijaliśmy w imię pokoju i władzy.
    Twarz mężczyzny przybrała posępniejszy wyraz. Przytaczanie wspomnień zawsze wprawiało go w stan lekkiego wzburzenia, jednak w towarzystwie Tilly potrafił mówić o nich spokojnie. Na co dzień temat ten wzbudzał w nim spore pokłady agresji, zawsze bowiem mówił o tym co było w sposób bezpośredni – teraz mógł posłużyć się opowieścią, ułatwiająca to zadanie.
    — Ja jestem tutaj, ale inne smoki wciąż walczą.
    I nikt nie mógł przewidzieć, kiedy walczyć przestaną. W końcu wojny towarzyszą światu od zawsze i są nieuniknione w ziemskiej cywilizacji.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  50. Nie pozwoliłby iść jej samej ze skręconą kostką, bo nadwyrężanie jej mogło mieć fatalne skutki. Mogła więc korzystać z jego ramienia tak długo, jak długo będzie go potrzebowała. Nie wyciągał pomocnej dłoni po to, by za chwile ją schować – chciał pomóc kobiecie i nie ulegało to zmianie, dlatego powadził jasnowłosą aż po samą werandę i drzwi, gdzie mogła podeprzeć się o balustradę. Być może nie darzył pomocą nikogo, lecz kiedy już ją ofiarowywał, to w pełnym tego słowa znaczeniu.
    — Nie szkodzi — zapewnił, gdy Tilly wspomniała o bałaganie. Przyzwyczajony był do porządku i ładu, bo we własnych progach był on niezachwiany, jednak teraz nie wymagał już tego od innych. Ostatni raz, kiedy miał okazję obrzucić kogoś obelgami za brak porządku w otoczeniu, zdarzył się jeszcze w jednostce, gdy przyszło mu utrzymywać w ryzach pułk, a w w nim kilkuset facetów. Z czasem wszyscy zrozumieli, że podczas dyżuru Kaysera należy zachować względną czystość.
    Gdy wszedł do środka, krótko i kontrolnie się rozejrzał. Ściągnął brwi, bo jeszcze chwilę temu słyszał coś o bałaganie, mimo że go nie zastał. Zdjąwszy buty, przeszedł za kobietą do salonu.
    — Gdzie ten bałagan? — Zerknął na jasnowłosą, gdy ta oparła się o kanapę. Pytanie było retoryczne, ale trudno było go nie zadać, skoro w domu panował porządek. Na moment podniósł usta ku górze.
    Od dłuższego czasu nikogo nie odwiedzał, toteż zapomniał, jak inni mogą mieć urządzone własne cztery kąty. W dziupli Mathilde było przytulnie i kameralnie; choć osobiście stawiał na minimalizm, nie przeszkadzała mu większa ilość obiektów w domach innych ludzi. Każde miejsce miało swój urok – chatka kobiety także.
    Pokiwał głową usłyszawszy pytanie.
    — Tak, trzeba zająć się w końcu twoją kostką — powiedział, ubierając słowa w stanowczy wydźwięk. Nie była to sugestia, a polecenie i dopóki nie będzie miał pewności, że kostka kobiety jest odpowiednio usztywniona, nie przestanie nalegać na precyzyjne opatrzenie jej. Najwyżej sam zdoła wyczarować jakieś usztywnienie, przy maksimum osobistych zdolności, których z pewnością nie miał tyle, co kobieta. Nie miało znaczenia, czy chciała go zapytać o pomoc przy kolacji, czy czymkolwiek innym – najpierw musieli choć trochę naprawić jej staw skokowy.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  51. Gdy kobieta wróciła do salonu z bandażami i zajęła miejsce na kanapie, mężczyzna przysiadł obok niej. Szczerze mówiąc, był przekonany, że nie założy tak precyzyjnego opatrunku, jaki kobieta mogłaby założyć sobie sama, dlatego liczył na jej podpowiedzi, albo i wsparcie w tym małym zabiegu, dotyczącym usztywniania stawu. Nie obrazi się, jeśli postanowi go ostatecznie poprawić, czy też założyć od nowa. Bardziej zależało mu na dobrym zreperowaniu tej kostki, niż na tym, by kobieta koniecznie nosiła opatrunek wykonany przez niego.
    Przechwycił z jej dłoni bandaż, po czym go otworzył. Zerknął na gazę, którą przytrzymywała, ale nim zaczął bandażować, przykucnął przed kanapą, naprzeciwko jasnowłosej, zakładając, że z tej pozycji będzie mu wygodniej. Następnie zapał za koniec bandaża, chcąc przyłożyć go do skóry kobiety, kiedy jej dłonie poprawiły jego zamiary, kierując na odpowiednią technikę. Obrócił więc bandaż zgodnie z sugestią jasnowłosej i zaczął owijać go wokół jej kostki. Starał się i chciał zrobić to dokładnie, dlatego pomoc kobiety nie wpędzała go w żaden dyskomfort. Może tylko odrobinę czuł się dziwnie, gdy jej dłonie stale spoczywały na jego własnych, acz nie na tym skupiał się w danym momencie Skrupulatnie, w milczeniu, bandażował każdy skrawek jej kostki, a gdy materiał bandaża niekiedy niechybnie się zagiął, od razu go prostował, tak aby nic jej nie uwierało. Skończywszy, sięgnął po zapinkę, którą spiął koniec bandaża z resztą.
    — Jeśli coś nie tak, popraw — rzekłszy, poniósł spojrzenie na twarz jasnowłosej. Słowa nie wybrzmiały z przejęciem, były po prostu twierdzące. Nigdy nie miał drygu w kwestiach szpitalnych i wcale się z tym nie krył. W jego świecie nie było czasu na estetykę przy poważnych ranach, wtedy liczyła się szybkość w działaniach. Opatrunek miał tamować krew, lub usztywniać złamanie, a nie dobrze wyglądać. Na wojnie żołnierz nie przejmował się także wygodą i tym, czy opatrunek go ściska, czy jest za luźny – adrenalina uniemożliwiała kontemplację nad takimi aspektami.
    Wyprostowawszy na moment plecy, zajął miejsce na kanapie.
    — Wolałbym, żeby torebka stawowa i więzadła zrosły się dobrze.
    Na tym szczególnie mu zależało.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  52. Okej, okej, trochę to spóźnione, ale nie przesadzajmy! Jeszcze jest ciągle 50+ komentarzy, więc można uznać, że ta flaga nie przybiegła do Ciebie aż tak późno i że wybaczysz mały poślizg! :D W końcu najważniejsze, że pierwsza nagroda jest w końcu w karcie, a w nagrodę za cierpliwość dorzucam jeszcze jedną! Nasza miasteczkowa maskotka cieszy się z pięknego hasła wstawionego daaawno temu, no ale... w naturze nic nie ginie, więc i u nas nie trzeba się o to martwić! :D

    OdpowiedzUsuń
  53. Nigdy nie zastanawiał się czy ma jakiekolwiek predyspozycje do podążania karierą medyczną. Być może takowe istniały, zważywszy na pedantyczną naturę mężczyzny i skłonność do zwracania uwagi na każdy, najmniejszy szczegół, jednak nie o tym marzył będąc jeszcze dzieckiem. Nim zaczął więcej myśleć o wojsku, sporym zainteresowaniem darzył chemię i dopóki wizja służby nie wyprała mu całkowicie mózgu, był przekonany, że to właśnie z chemią zwiąże swoje życie w przyszłości. Babka mężczyzny byłaby bardziej zadowolona z tego wyboru, nie musiałaby się bowiem martwić, że może nadejść dzień, w którym pogrzebie własnego wnuka szybciej niżeli samą siebie. Mimo to, szczerze go wspierała, a nim wyjechał, skutecznie zaszczepiała również sympatię do muzyki, której niegdyś nauczała w szkole w Churchill.
    Aktualnie znał jedynie podstawy z działu medycyny, które były mu niezbędne w razie kryzysowej sytuacji na polu bitwy. Każdy żołnierz musiał mieć opanowaną pierwszą pomoc razem z opatrywaniem ran i usztywnianiem złamań. Poza tym, mundurowych obowiązuje także ochrona przeciwpożarowa i przeciwchemiczna z racji tego, że nierzadko pracują oni w różnych warunkach. Dlatego starał się owiązać bandaż na kostce kobiety dobrze, bagatelizując przy tym odpowiednią estetykę, z racji tego, że nikt jej od żołnierzy nie wymagał. Chciał, by w razie dyskomfortu zrobiła sobie przyzwoity opatrunek, bo miała w tym więcej wprawy niż on, i był tego świadom. Niemniej, na ustach mężczyzny także pojawił się widoczniejszy uśmiech, gdy usłyszał podziękowania, przy okazji obserwując jak jasnowłosa przystępuje z nogi na nogę by sprawdzić stan kostki w bandażu. Dopiero, gdy zbliżyła się do jego twarzy, w głowie zaświeciła mu się na moment czerwona lampeczka, zazwyczaj pobudzająca do życia drobne pokłady adrenaliny – nad nią już panował, jednak napinających się z automatu mięśni wciąż nie był w stanie ujarzmić. A zawsze, ilekroć granice jego przestrzeni osobistej były bez uprzedzenia przekraczane, przywodziło to na myśl wspomnienia, do których wracać nie chciał. Z biegiem czasu połączenie przeszłości z pewnymi gestami malało, jednak wciąż jeszcze zalegało gdzieś w zakamarkach podświadomości. Zdał sobie jednak sprawę, że gest ten był w gruncie rzeczy miły.
    Powędrowawszy wzrokiem za sylwetką kobiety, skinął w potwierdzeniu głową, gdy z jej ust wydostało się pytanie, dotyczące kolacji. W końcu zgodził się sprawdzić te dobre kolacje, o których Tilly wspomniała, gdy oboje stali jeszcze nad urwiskiem w ostatnich promieniach zachodzącego za horyzont słońca.
    Podniósł się z kanapy, gdy butelka winą, którą kobieta dzierżyła w dłoniach, zetknęła się niespodziewanie z blatem, oddając charakterystyczny huk. Stanąwszy obok jasnowłosej, ułożył dłonie na butelce z trunkiem i przejąwszy ją, postawił na blacie, stale opierając na jej szyjce własną dłoń.
    — Nie przepadam za winem — przyznał, lokując spojrzenie w tęczówkach kobiety. Chciał, by wiedziała, że żaden z niego kompan do popijania wina. — Ale wypiję symboliczną lampkę.
    Mógł, mimo że smak ten nie należał do grupy, które lubił. Nad wytrawnym byłby skłonny się zastanowić, jednak każde inne z góry było skazane na bak akceptacji.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  54. Wino byłoby tym alkoholem, który pozostawiłby na czarną godzinę, i po który sięgnąłby tylko wtedy, kiedy nie miałby już innego wyboru. Nie przepadał za smakiem napoju ze sfermentowanych winogron, między innymi od momentu, w którym porządnie się nim zatruł. Było to jakieś siedem lat temu, jednak do dziś pamiętał, jak nazajutrz spędził pół dnia z głową w muszli klozetowej, cały zielony na twarzy. Czuł więc wewnętrzny wstręt do tego alkoholu, choć prawda jest taka, że nie miał go w ustach wiele lat, bowiem od tamtego pamiętnego poranka, gdy zbudził się z łóżka z porządnie obolałą głową. Dlatego nie był przekonany do otwierania butelki w towarzystwie Tilly, bo choć głowę do trunków miał dobrą, z racji wieloletnich treningów, nie był pewny, czy żołądek także wykaże się taką odpornością na wino, jak chociażby na rum, tequilę, czy czystą.
    Zdjął dłoń z butelki, a jego usta złączyły się nieznacznie w wąską linię. Chwycił tackę, odłożywszy ją zaraz na blat, bo tak jak zresztą poleciła kobieta, zamierzał umyć dłonie przed zabraniem się za krojenie składników.
    — Tak, dobrze — odpowiedział zarówno na pytanie dotyczące zaparzenia wody z ziołami i cytryną, jak i pomocy w .przygotowaniu kolacji. Minąwszy jasnowłosą, stanął przy zlewie, odkręcając kran i sięgając po mydło. Milczał, spłukując ze skóry rąk śladowe ilości piany, po czym otarłszy je o dwa listki ręcznika papierowego, odnalazł kosz na śmieci pod zlewem i tam je wrzucił. Złapał za nóż, gdy kobieta podsunęła mu na tackę świeżo umytego pomidora i zabrał się za krojenie w miarę równych i niezbyt grubych plasterków.
    — Chciałbym je dzielić z tobą, Tilly — wróciwszy do tematu alkoholu, podniósł spojrzenie na kobietę. Z włosami spiętymi w warkocz wyglądała bardzo naturalnie, a w odsłoniętym profilu jej twarzy mógł dostrzec kształtne rysy i subtelnie zarysowaną linię szczęki.
    Przesunął nożem skrojone plasterki pomidora na drugi koniec deski.
    — Obawiam się tylko, że mogłem wyjść z wprawy w delektowaniu się takimi trunkami... Ale chciałbym spróbować raz jeszcze, choć teraz w towarzystwie twoim i naszego wina.
    Kącik jego ust uniósł się na moment ku górze, bo ilekroć dodawał butelce z alkoholem określenia „naszego”, odczuwał rozbawienie. Miał niską tolerancję do rzeczy słodkich, dlatego unikał wszelkiej maści słodkich alkoholi, przeróżnych słodzików dodawanych do herbaty, czy kawy, a jedyne, dwie słodkie rzeczy jakie szczerze lubił, to czekolada i kompot. Poza nimi, wszystko inne przyswajał na gorzko.
    Przekrojone plasterki pomidora przełożył na koniec deski i powiódł wzrokiem przez blat w poszukiwaniu kolejnego składnika, który miał pójść tego wieczora pod nóż. Rzodkiewka, ogórek?


    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  55. Jeśli historia sprzed lat się powtórzy, będzie przynajmniej pewny, że na wino nie spojrzy już do końca swoich dni. Tym razem chciał dać sobie jeszcze jedną szansę, między innymi dlatego, że zależało na tym kobiecie – nie zgadzał się jednak z grzeczności, a z powodu jej towarzystwa, które niewątpliwie mu odpowiadało. Wspólnie, jak gdyby było to częścią ich każdego dnia, przygotowywali aktualnie kolację, więc mogli ją także wspólnie zapieczętować przyjemnym toastem, mimo że mężczyzna skłaniał się ku toastom tylko w towarzystwie siebie samego.
    Przesunąwszy mozarelle na środek deski, zaczął ją kroić, tym razem z mniejszą energią, bo miękka gramatura sera i średnio ostry nóż utrudniały szybkie krojenie. Ponieważ znał się na wszelkiej maści nożach i scyzorykach, potrafił je odpowiednio ostrzyć, zgodnie z twardością ich stali, i każdy, dobry nóż w jego czterech kątach ciął bardzo skutecznie.
    Spojrzał na moment na dzbanek z wodą i ziołami, a później na dressing, który przygotowała kobieta i wrócił skupieniem do mozarelli. Zdał sobie sprawę, że poza szpitalną czystością, jaką zachowywała w domu, preferowała również zdrową i bogatą w witaminy żywność. On nie mógł się pochwalić zdrowym trybem odżywiania, bo szczególną sympatią darzył dziczyznę, jak i dania afgańskie, których nie było mu dane spożywać już od dwóch lat. Nie miał jednak oporów przed zjedzeniem tego, co właśnie w ciszy przygotowywali, bo wyglądało bardzo apetycznie.
    Skierował tęczówki na kobietę, gdy z jej ust padło pytanie. Skroił ostatni skrawek sera, w czasie kiedy jasnowłosa opowiadała, i odłożywszy nóż, podparł się dłońmi o blat, obserwując jej dalsze poczynania.
    — Spokój, ciszę i samotność.
    Ale mógł się z nią zgodzić, bo wszystkie wymienione przez nią aspekty składały się na sympatię do tej mieściny. Gwiazdy rzeczywiście były jaśniejsze nocą i nigdzie nie próbował tak dobrych ciast czekoladowych, jak tutaj, jednak do wioski powrócił głównie dla spokoju, u boku którego mógł zregenerować swój stan psychiczny. Wiedział, że żadne inne miejsce nie zapewni mu takiej harmonii.
    — Zamierzasz opuścić kiedyś to miejsce?
    Był ciekaw. Miała tu własne cztery kąty, ale nie sądził, by stanowiły one trudną przeszkodę do wyjazdu z Mount Cartier, a domyślał się że nie pochodziła stąd, bo przez dwadzieścia lat życia, nim wstąpił do służby, nigdy jej w tych progach nie spotkał.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  56. Zerknął gdzieś w bok, gdy kobieta wspomniała o zbawiennej samotności. Miał wrażenie, że słowa te w jakiś sposób dotykały jego, i poniekąd miała rację – nigdy nie mówił, że samotność go nie zabija. Ale chciał jej i potrzebował; świadomie pchał się w to bagno, mimo że mogło przynieść mu więcej złego niż dobrego. Choć w końcu zaczął odnajdywać w niej szczęście i naprawdę ją polubił; być może zbyt krótko mu towarzyszyła, by odczuł jej złe strony, a może był już tak zepsuty, że jej złe strony go nie uwierały. Niemniej, tkwił w niej i nie próbował wychodzić.
    Przejął talerz, oglądając przygotowane przez kobietę kanapki. Mozzarella, pomidor, liście roszponki i kiełki rzodkiewki wyjątkowo apetycznie komponowały się z dressingiem. Zapach świeżych warzyw docierał skutecznie do jego nosa. Może powinien zainwestować w większą ilość warzyw i dołożyć ją do swojej diety.
    — To, czy powinnaś wyjechać, zależy od Ciebie — odpowiedział, także przyglądając się bezdomnemu futrzakowi, skulonemu przed miską z mlekiem na parapecie. Nikt poza nią nie mógł zdecydować, czy powinna opuścić Mount Cartier, a doradzać mógł jedynie ktoś kto ją zna. Mężczyzna nie wiedział, czy przyjeżdżając tutaj porzuciła kogoś gdzieś indziej, czy zostawiła całe swoje życie, do którego wciąż miała otwarty most. Skoro nie planowała przyjeżdżać tu na dłużej, być może miała możliwość powrotu, albo wyboru innego miejsca do egzystowania.
    Przeniósł wzrok na jasnowłosa, gdy zwróciła się ku niemu całym ciałem. Uniósł usta na moment w górę, bo w zdaniu faktycznie ukryły się opiłki romantyzmu.
    — Kiedyś nie. Teraz nie mam już chyba wyjścia — wzruszył lekko ramionami, zachowując poweselały wyraz twarzy. — Nie myślę o starości.
    Nie bał się jej, ale nie wybiegał daleko w przyszłość i nigdy jej nie planował, bo choćby chciał, nie mógł sobie obiecać, że planów tych dożyje. Tam, na płonących ziemiach wschodu, nauczył skupiać się na danej chwili i w ten sposób egzystował sześć lat, absolutnie wtapiając w ten system całego siebie. Powierzał swe jestestwo w ręce losu i na razie nie narzekał. Jeśli przyjdzie mu doznawać starości w męczarniach, to najwidoczniej tak ma być. Mógł iść różnymi drogami, ale ich koniec i tak znajdował się w tym samym, wciąż nieznanym mu miejscu. Być może, gdyby jego aktualne życie miało jakiś większy sens, tak jak kiedyś, miałby inne nastawienie dotyczące przyszłości – teraz nie miała dla niego wielkiego znaczenia.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  57. Urodził się w Churchill, jednak nie był absolutnie przywiązany do tego miejsca, poza kwestiami formalnymi, czyli metryką, którą tamtejszy szpital mu sporządził. Miejsce mężczyzny było tutaj, w małej wiosce gdzie przebywał do dwudziestego roku życia i gdzie dorastał pod okiem dziadków. Choć osobiście wolałby wciąż piąć się po szczeblach kariery w Cherry Point, gdzie było mu dane spędzić zaledwie rok, do Mount Cartier również miał sentyment, z racji dwóch dekad przeżytych w w tym miasteczku.
    Położył talerz z kanapkami na blat stołu. Na jego twarzy wymalowało się zdziwienie, gdy kobieta wspomniała, że dom nie jest jej. Rozejrzał się mimowolnie raz jeszcze, jakby na ścianach mógł znaleźć odpowiedź do kogo on należy, bo w pamięci nie miał zapisanej tej informacji. Nie pamiętał, albo po prostu nie wiedział kto zamieszkiwał tę chatę wcześniej, a gdy powrócił po dwunastu latach, tak naprawdę nie znał już jednej czwartej aktualnych mieszańców, bo byli oni przyjezdni – jedni na chwilę, inni, z jakiegoś powodu, na stałe.
    — Pomogę, ale żeby zrobić przepisanie umowy najmu, musisz mieć zgodę osoby, która wynajmuje ten dom. A z kupnem... Można go kupić, ale musi wygasnąć umowa, o ile była terminowa.
    Mówił odrobinę tak, jakby ubierał myśli w słowa,i w gruncie rzeczy tak było, bo szukał sposobu, aby ominąć obie te kwestie, jednak, niestety nie znał prawa i kruczków, dzięki którym mogliby to obejść.
    Skupił spojrzenie na tęczówkach jasnowłosej.
    — A, w takim razie, kto w ogóle wynajmuje ten dom?
    Wciąż był zdumiony, bo nie zdążył dostrzec, by mieszkał tu ktoś poza kobietą. Wiedział, że ludzie mają poplątane sytuacje życiowe, dlatego nie zdziwiłby się, gdyby umowa była spisana z kimś innym, najczęściej bliskim, kto miałby tylko na swych barkach formalność, a nie opłaty. Sam wielokrotnie sięgał tych metod, jeśli zachodziła konieczność. Ale, skoro najemcą tego domu byłby ktoś bliski dla Tilly, to dlaczego kobieta prosiła o pomoc? Wystarczyła tylko zgoda i podpis. Może nie był już bliskim.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  58. To mój mąż.
    Minęło dobre kilkanaście sekund, nim w ogóle przeanalizował sobie, czy przypadkiem się nie przesłyszał. Skąd mógł wiedzieć, że kobieta jest mężatką? Nie wiedział na jej palcu obrączki, nie miał okazji zauważyć jej w towarzystwie jakiegoś mężczyzny, żadne słuchy go nie doszły o małżeństwie przyjezdnych, których temat zazwyczaj był na salonach w tutejszym barze, albo na językach w pogaduchach starszych obywatelek. Nie czuł się oszukany, zły, a jedynie poważnie zdziwiony, bo jeszcze tydzień temu Tilly spędziła noc u niego w salonie, zupełnie świadomie, podczas gdy jej mąż wciąż gdzieś istniał... nieświadomy? A może świadomy.
    Gdy rzekła, że nie wie czy powinna o tym opowiadać, usiadł na krześle i splótł dłonie na blacie stołu, zawieszając spojrzenie w jej oczach. Nie interesowały go problemy ludzi, dlatego nie darzył ciekawością tego, co wzajemnie do powiedzenia mieli na siebie tutejsi mieszkańcy. Mijał to zupełnie bezinteresownie, jakby stykał się z wszędobylskim powietrzem – nie zauważał niczego, co związane z plotkami, opowieściami z życia, bo te zazwyczaj wiązały się z wracaniem do wspomnień, ani docinek. Ale był ciekaw co kobieta miała na myśli mówiąc, że ciężko jest się z nim skontaktować, i chciał poznać tę historię. Przez moment przebiegło mu przez myśl, że jej mąż mógłby nie żyć, bo nie widział innego powodu rozejścia się bez rozwodu. O ile można mówić w przypadku kobiety o rozejściu, bo tego też nie był jeszcze pewien.
    Na chwilę przeniósł spojrzenie na swoje dłonie, spoczywające w bezruchu na blacie, gdy krótko przeanalizował tę myśl.
    — Dlaczego ciężko się z nim skontaktować? — Podniósł tęczówki z powrotem w to samo miejsce. W jej jasne oczy, z których ponownie zechciał odczytać coś więcej. Chciał widzieć jej emocje, bo dzięki nim mógł zrozumieć kilka kwestii bez słów. I akurat on oczekiwał na nie odpowiedzi, bo była ona kluczowa.
    — Chciałbym ci pomóc, dlatego zapytałem. Ale możemy najpierw zjeść, wypić toast.
    Ale nie zamierzał naciskać, nalegać, czy zmuszać jej do rozdrapywania ran akurat teraz, akurat w tym momencie.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  59. Nie znał jej. Mówiła, że to z jej przyczyny odszedł bez słowa; całą winą obciążała swoje barki, nie zwracając uwagi na błędy małżonka. Nie wiedział, czy takowe miały miejsce, jednak przeczuwał, bo widział w oczach kobiety cierpienie, zrodzone z pozostawionych na sercu wielkich ran. Oczywiście, gdzieś w zakątkach jego umysłu pojawiło się pytanie dlaczego odszedł?, jednak nie sądził, że usłyszy odpowiedź zgodną z całkowitą prawdą, skoro jasnowłosa często zwalała całą odpowiedzialność tylko na siebie. Ludzie odchodzą z wielu różnych powodów, ale ten powód dotyczący jej męża, na pewno nie leżał po stronie kobiety. Poza tym, jeśli obiecała, że nie będzie tęsknić, to znaczy, że partner opuścił ją świadomie. Informował ją o swoim odejściu, dlatego Ferran tym bardziej nie wierzył, że przypisywanie winy do kobiety jest prawidłowe. Gdyby rzeczywiście to było, to facet wyszedłby, trzaskając drzwiami, czy też wyjechał... I na pewno nie poprosił, by zapomniała. Ludziom, podczas nerwowych rozstań, zależy na tym, aby druga osoba również cierpiała tak samo. A nie wydawało się, by jej mąż cierpiał z powodu rozstania.
    — Rozumiem... — rzekł, zdając sobie sprawę, że kontakt z tym mężczyzną będzie niemożliwy do zrealizowania — Myślę, że da się to jakoś obejść.
    Pewien nie był, jednak wystarczyło pójść do tutejszego urzędu i zapytać, co można w takiej sytuacji zrobić.
    Po chwili oparł się wygodnie, krzyżując ręce na wysokości klatki piersiowej. Zastanawiała go także jeszcze jedna rzecz.
    — A nie myślałaś, by wynająć, bądź kupić, inny dom we wiosce? Czy to musi być ten?
    To był najszybszy ze sposobów, którym bez trudu można było nabyć coś swojego. W tym przypadku kobieta nie potrzebowała żadnej zgody od męża ani niczego, co z nim związane, bo zawierałaby zupełnie nową umowę. Posiadałaby tylko i wyłącznie swoje własne cztery kąty, do których nie miałby praw żaden inny człowiek z zewnątrz. Jemu wydawało się to lepszym rozwiązaniem, ale miał też na uwadze fakt, że kobieta mogła się przywiązać do miejsca, niegdyś dzielonego wspólnie z mężem. Choć, gdy rozglądał się po mieszkaniu, nie widział żadnych pamiątek, wskazujących na to, że Tilly byłaby zamężna.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  60. Odprowadził jasnowłosą spojrzeniem aż do momentu, w którym zniknęła z pola widzenia, a następnie zawiesił je na blacie stołu znikając we własnych myślach do chwili, gdy kobieta powróciła z dwoma wysokimi kieliszkami i korkociągiem. Chwyciwszy butelkę wina wraz z otwieraczem, szybko rozprawił się z zakleszczonym w szyjce butelki korkiem. Zapach wina uniósł się w towarzystwie powietrza, a choć na pierwszy rzut nie był dla niego zachęcający, to jednak miał w sobie jakiś przyjemny aromat, którego mężczyzna chciałby spróbować.
    — Prawdopodobnie by szukał — przyznał, polewając do szkła odpowiednią ilość wina. Podał kobiecie jedną lampkę i wcisnąwszy korek z powrotem w szyjkę, odstawił butelkę z boku. Podparł się przedramieniem o kant stołu, lokując błękit tęczówek w twarzy jasnowłosej.
    — Chyba każdy był choć raz zakochany, nawet ja — rzekł, unosząc nieznacznie kącik ust w górę — Ale, jeśli pytasz czy dla wspomnień warto tu mieszkać, to moim zdaniem nie. I ja z pewnością nie zwracałbym na nie uwagi, bo nie przywiązuję się do miejsc i rzeczy. Jednak nikt nie wymaga tego również od ciebie.
    Jeśli wspomnienia dodawały jej sił, a oderwanie się od nich miało sprawić jej kolejną dawkę cierpienia, to nie było sensu, by zmieniała lokum. Mogła tu mieszkać, skoro jej mąż nie dawał znaku życia i nie zamierzał utrudniać kobiecie egzystencji w tym miejscu. Problem będzie jedynie z kupnem, jeśli umowa wynajmu wciąż jest ważna.
    Podniósł kieliszek w górę, chcąc stuknąć się wspólnie w ramach toastu, a wraz z nim brew i ukryte w spojrzeniu pytanie, czy Tilly jest już gotowa.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  61. Skinął tylko głową i upił niewielki łyk wina, chcąc na sam początek oswoić się ze smakiem, który kiedyś zgotował mu piekło. Był dużo łagodniejszy, niż moc rumu, przez co wydał mu się delikatnie mdły, jednak przełknął bez większego trudu, odstawiając szkło na blat stołu. Objął nóżkę wysokiego kieliszka opuszkami palców i zaczął ją obracać. Przez chwilę utrzymywał spojrzenie kobiety, jednak w pewnym momencie spuścił je w kierunku ciemnoczerwonej cieczy, bo choć słowa kobiety brzmiały niczym wymarzona wróżba, mężczyzna wiedział, że nie będzie miała nic wspólnego z jego życiem, bo było inne. Bo on był inny. Nie wiedział jednak, czy jest sens by to tłumaczyć. Ludzie nie potrafili zrozumieć jego sytuacji; nie wiedzieli w jaki sposób postrzega świat, a robił to zupełnie inaczej niż wszyscy, i zapewne zupełnie inaczej niż kobieta.
    Uśmiechnął się więc na chwilę, bo jasnowłosa udowadniała swoimi słowami, że i jego los nie jest jej obojętny. Ale...
    — Nie chcę wierzyć w miłość, Tilly.
    Uśmiech zniknął, a twarz przedstawiała tylko i wyłącznie szczerość, przemieszaną ze stanowczością. Rozmawianie o miłości nie należało do jego ulubionych tematów z racji tego, że to uczucie w jego egzystencji pchnęło pierwszą kostkę domina, za którą posypała się cała reszta. Kiedyś chciał kochać i kochał, całym wręcz sercem – teraz nie chce kochać i nie kocha, również z całego serca, i wiedział, że nie będzie tego zmieniał.
    — I nie chcę kochać. Ale zaufam Ci.
    I te trzy ostatnie słowa zabrzmiały już łagodniej niż poprzednie, bo potrafił jej zaufać i tego faktycznie chciał. Była także jedyną osobą, u której chciał, by była szczęśliwa; więcej się uśmiechała się niż smuciła i żyła pełnią życia.
    — A wiesz jaki będzie następny mężczyzna, który ciebie pokocha? Nie dość, że będzie ostatni, to dodatkowo będzie szczęściarzem. Sprawi, że zapomnisz, zaczniesz budować nowe wspomnienia i nigdy nie będziesz chciała wracać do tego co było. — Upił tym razem bardziej pewny łyk wina — Zaufaj mi.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  62. Z pewnością każdy podświadomie szukał miłości, czy też zrozumienia, jednak dla niego było za wcześnie na planowanie czegoś trwałego, bo nie czuł się na siłach, by budować stabilną więź, i wciąż nie był pewny samego siebie. Dotychczas w towarzystwie kobiety był bardzo spokojny i nic nie wskazywało na to, by borykał się z jakimiś problemami, jednak w międzyczasie, gdy ona była w swoim świecie, zaś on w swoim, zdążył przejść przez jeden z napadów niekontrolowanej agresji, co poświadczały szramy na dłoniach. Wprawdzie nie miewał już wizji związanych z wojną, ale stale towarzyszyły mu objawy wieloletniej służby i nikt nie znał dnia, ani godziny, w której dany objaw się uaktywni. Mężczyzna, poniekąd, był problemem i wiele problemów stwarzał. Nie chodziło tylko o uczucie i obcowanie z bratnią duszą, ale o fakt, że Ferran jest po prostu chory, a w związku z tym, że zdecydował się na samoistne leczenie, powrót do normalności wymagał czasu. Dlatego teraz, dziś, nie wierzył w miłość, ani kochać nie chciał – za rok, czy dwa, zada sobie to pytanie raz jeszcze, jeśli nadarzy się okazja, i wtedy zastanowi się, czy będzie dobrym kompanem do budowania z kimś wspólnego życia.
    Gdy wspomniała o kolacji, odstawił kieliszek z winem, i zamiast niego po chwili trzymał już kanapkę z mozzarellą i warzywami, którą nieśpiesznie się zajadał. Sam nie kwapił się do komponowania sobie tak bogatych w witaminy dań, dlatego doceniał nawyki Tilly.
    — Bardzo smaczne — przyznał, gdy tylko przełknął jakąś część kanapki. Odrobinę przypominało mu to czasy z dzieciństwa, kiedy babka wieczorem przygotowywała pełny talerz kolorowych kanapek, którymi w gronie rodzinnym, a niekiedy także z przyjaciółmi, się zajadali. Czasami brakowało mu tamtych, konkretnych momentów, ale nieczęsto wracał wspomnieniami do przeszłości sprzed dwunastu lat.
    — Dlaczego założyłaś, że będę tu spał? — Zapytał po chwili, spoglądając na kobietę. Nie brzmiało ono tak, by wzbudzić w niej jakieś poczucie winy. Mężczyzna zadał je z ciekawości, bo osobiście planował wrócić do domu i skończyć resztę swoich obowiązków, które zaniechał, gdy tylko spotkał kobietę u stóp urwiska. Niewątpliwe, był to miły gest z jej strony, dlatego musiał go przemyśleć, nie chcąc jej w żaden sposób urazić. Tym bardziej, jeśli naprawdę chciała, by został na noc.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  63. Chwilę milczał, nim utkał jakąkolwiek odpowiedź, i wcale nie dlatego, że musiał przełknąć kanapkę. Po prostu analizował wszelkie za i przeciw, choć dotyczyły one głównie jego, a nie miały nic wspólnego z kobietą. Jej towarzystwo mu nie przeszkadzało, nie był jednak pewien, czy jego towarzystwo jest odpowiednie, a bardzo często łapał się na tym, że nie powinien ingerować w egzystencje osób trzecich i pozostawiać w nich ziarenka siebie, bo przecież od dawna nie zostawał przy kimś na dłużej. Tilly zasługiwała na kogoś, kto nigdy nie odważy się jej opuścić – skoro on nie mógł jej tego zagwarantować, to mógł przynajmniej zostać na noc i nie opuszczać jej chociaż tego wieczoru.
    Upił z wolna łyk wina i odstawił szkło na blat.
    — Nie muszę — odpowiedział krótko, acz zgodnie z prawdą, bo choć miał do dokończenia obowiązki, to nie miały one wysokiego priorytetu, zmuszającego go do wstania i wyjścia właśnie w tej chwili. Mógł zostać, ale bynajmniej nie robił tego z powodu nocy za oknem, bo ta nie wzbudzała w nim strachu – chciał. Z jakiegoś powodu, którego nie potrafił ubrać w słowa.
    — Ale obejdzie się bez specjalnie wyszykowanego łoża, Tilly — rzekł, unosząc usta lekko ku górze — Wystarczy kawałek miejsca, dobrze?
    O nic więcej nie prosił.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  64. Swoją porcję wina popijał wolno, dolewając kolejną rzadziej niż Tilly, z racji tego, że napój z winogron był mu na co dzień obcy. Nie miał jednak nic przeciwko, widząc że kobieta śmiało raczy się następną kolejką, bo nie sądził, że pod wpływem alkoholu stanie się istotą nie do ujarzmienia. A mogła czuć się bezpiecznie w jego towarzystwie, i być pewna, że włos jej z głowy nie spadnie. Choć nie dało się ukryć, że jasnowłosa była odrobinę zabawna, dlatego na twarzy mężczyzny widniał poweselały wyraz, gdy stale ją obserwował i słuchał. Naprawdę ciężko było powstrzymać się od krótkiego śmiechu, kiedy z jej ust padło zdanie dotyczące lewej strony łóżka, bowiem brzmiało ono komicznie w zestawieniu z charakterem kobiety. A może czuł się na tyle zrelaksowany, że niektóre kwestie zaczynały go po prostu bawić? Niewątpliwie, w towarzystwie Tilly i aktualnie ich butelki wina czuł się bardzo dobrze.
    Podparł przedramiona o blat stołu, ponownie splatając palce u dłoni. Błękitnymi tęczówkami błądził po twarzy kobiety, zaś w kącikach jego ust chował się odrobinę zgrywny uśmiech.
    — A co z prawą stroną łóżka? — Podniósł brew ku górze — Bo we śnie zdarza mi się bagatelizować niewidzialne granice i je przekraczać.
    Miał na myśli brak kontroli nad swoim ciałem. Przyzwyczajony był do spania w pojedynkę na dwuosobowym łóżku, dlatego nigdy nie miał potrzeby pilnowania granicy, przecinającej materac w połowie i uważania, by nie wyściubić nogi na nie swoją stronę. A zakładał, że Tilly będzie obok, bo jeśli zamierzała odstąpić mu swoje łózko, a sama udać się na kanapę w salonie, to powinna być pewna, że ten plan się nie powiedzie. Chyba, że zaciągnęłaby go siłą, co musiałoby wyglądać całkiem zabawnie.
    — Co się więc stanie kiedy ją przekroczę?
    Zostanie trzepnięty poduszką, zepchnięty, czy kobieta nie zwróci mu uwagi? Być może pytanie zabrzmiało dwuznacznie, jednak to jej decyzja o spaniu w tym samym łóżku byłaby dość odważna, nawet, jeśli Ferran nie dopuściłby się niczego złego, głupiego i niemoralnego. Choć i tu nie miał nic przeciwko.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  65. Faktycznie, o swoje ciało się nie bał, bo siniaki nie były czymś nowym w jego życiu, aczkolwiek nie sądził, by sprezentował sobie siny plac poprzez uderzenie w łokieć kobiety. Bardziej obawiał się, że to jego sylwetka mogła przyczynić się do szkód na jej ciele. Miał spore pokłady siły w rękach, toteż każdy ruch był jak uderzenie, którego nie był świadom, a które mogło zostawić jakiś ślad. Wprawdzie, nie wędrował po całym łóżku i nie zawsze wymachiwał rękoma we wszystkie strony świata, jednak takie noce się zdarzały. Kiedyś częściej, teraz mniej, ale wciąż się zdarzały.
    Sięgnął po butelkę z winem i przechylił ją nad wysokim kieliszkiem.
    — To ja mógłbym przeszkadzać tobie — rzekł, odstawiając szkło na stół, gdy płyn wypełnił lampkę. Znał swoje gorsze strony, dlatego w jakiś sposób chciał o nich zakomunikować, nawet jeśli istniały małe szanse, że w obcym łóżku będzie sypiał tak samo jak w swoim własnym, gdzie kilkakrotnie nawiedzały go koszmary. Tutaj spodziewał się raczej płytkiego snu, z którego wybudzi się wcześnie rano, bo nie miał w zwyczaju dobrze sypiać w nieznanym sobie miejscu.
    Upił łyk wina i zacisnął na moment usta, gdy kobieta naznaczyła mu granice. Nie był pewien, czy każde miejsce ma dla nich takie samo znaczenie, ale skinął głową w ramach potwierdzenia.
    — Zrobię wszystko, co w mojej mocy — odpowiedział z nieco żartobliwym tonem, choć prawda była taka, że nieświadomie nie był w stanie niczego kontrolować — Będę się ich trzymał.
    Do momentu, w którym nie straci kontroli nad własnym ciałem, ale wtedy faktycznie wszystkie ruchy będą przypadkowe, a to stanowiło już usprawiedliwienie dla każdego dotknięcia. Nim zaśnie, z pewnością będzie trzymał ręce na wodzy, blisko tułowia.
    — I dziękuję za smaczną kolację, Tilly.
    Już długo nie miał okazji nikomu dziękować za wspólny posiłek. Przez cały ten czas, gdy egzystował w towarzystwie siebie samego, odzwyczaił się od wszelkich przyjemności, które dzieli się z drugą osobą. Po prostu zapomniał jak to jest spędzać z kimś wieczór.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  66. Czuł, że płynący w żyłach alkohol zaczyna trafiać do odpowiednich organów, jednak nie był pijany. Prawdopodobnie, gdyby kazano mu stanąć na jednej nodze, nie miałby z tym większych problemów i być może trochę koślawo, ale równowagę by utrzymał. Jednak po twarzy kobiety zauważał, że ilość alkoholu w jej krwi była już wystarczająca.
    — Nie trzeba, dziękuję.
    Uniósł kąciki ust w górę, lokując mimowolnie dłoń na butelce. Po pierwsze, to nie widział już sensu moczenia ust w winie, a po drugie, skoro jeszcze odrobinę alkoholu im zostało, a wino było ich, będą mogli urządzić sobie kolejny wieczór w towarzystwie własnym i butelki. Warto było więc zostawić resztki płynu i skorzystać ze skończenia jej kiedy indziej.
    — Późno, dlatego myślę, że możemy się już położyć — zasugerował, przejmując od kobiety część szklanych rzeczy, które niefortunnie mogły ulec rozsypaniu na milion maleńkich szkiełek, co w takim stanie nie ułatwiłoby im życia w żaden sposób.
    Znalazłszy się w kuchni, umył talerz po kanapkach, oraz dwie lampki, w których jeszcze chwilę temu pływało czerwone wino, i odstawił wszystko na suszarkę. Odwrócił się w kierunku kobiety, chcąc zbadać jej stan, a drugiej strony by w dalszych poczynaniach podążać za nią. Nie chciał panoszyć się po jej włościach; cenił prywatność nie tylko swoją, ale także innych. Chociaż chętnie oszczędziłby kobiecie zmiany pościeli, biorąc pod uwagę jej zmęczenie i fakt, że nie nalegał na nową. U niego w salonie aż takich rarytasów nie otrzymała.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  67. Podążył zaraz za kobietą, pokrótce rozglądając się także po mieszkaniu, choć były to raczej mimowolne spojrzenia, badające nowe miejsce, niżeli doglądające zakamarków z ciekawością. Szczególną uwagę skupiał jednak na Tilly, a dokładniej na tym, jak się poruszała. Nie zapomniał o skręconej kostce, której za sprawą alkoholu kobieta pewnie nie odczuwała, jednak kolejny upadek mógł się skończyć o stokroć gorzej, a dotarcie do szpitala nie byłoby tak łatwe, jak dotarcie do sypialni.
    Wszedł do środka, gdy otworzyła drzwi. Czuł się odrobinę nieswojo, przebywając w jednym z tych wyjątkowo prywatnych miejsc, należących do kobiety, dlatego stanął gdzieś z boku, obserwując jej dalsze poczynania.
    — Zimnolubny — odpowiedział chwilę po zastanowieniu się. Nie lubił przerażających upałów, ani szczypiących mrozów, jednak przyjemniej czuł się w temperaturze nie przekraczającej osiemnastu kresek. Dlatego, jeśli w pokoju panował skwar, spał albo bez żadnego okrycia, bądź przykryty jedynie do połowy, by częścią ciała pozyskiwać chłodniejsze powietrze zza koca czy kołdry. W sypialni kobiety było właściwie w sam raz, aczkolwiek nad ranem mogło być już nieco zimniej.
    Gdy wyciągnęła więc poszwę i rozpoczęła wciskanie w nią koca, postanowił jej pomóc. Nie zdążył jednak zrobić kroku, co być może okazało się dobrym rozwiązaniem, bo gdy Tilly zatoczyła się niepewnie w tył, to ostatecznie – i na szczęście – wpadła w jego ramiona.
    — Mało brakowało i mógłbym zostać kaleką — rzucił żartobliwie w odpowiedzi i ulokował spojrzenie w jej jasnych tęczówkach. Na usta mężczyzny wkradł się wesoły uśmiech — Usiądź i pozwól, że tym razem ja spróbuję — zsunąwszy dłonie na wysokość jej tali, pomógł zająć kobiecie miejsce na łóżku i wydostać się z poszewki na koc. Chwilę później zaczął wsuwać grubszy koc wewnątrz materiału. Nie szło mu źle, choć zmienianie pościeli nie należało jego ulubionych czynności.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  68. Ostatnie czego by się spodziewał, to… Chociaż nie – w żadnym wypadku nie spodziewał się, by kobieta mogła wyrządzić komuś krzywdę. Była najbardziej pokojowo nastawioną osobą, jaką miał okazję kiedykolwiek poznać, chyba że drzemały w niej pokłady buńczuczności i śmiałości, o których nie miał jeszcze pojęcia. Prawda jest jednak taka, że różnice między pijaną, a trzeźwą Tilly były niewielkie, a dotyczyły tylko stylu wypowiedzi, jako że pod wpływem alkoholu mówiła w sposób prosty i bezpośredni. W przeciwieństwie do innych osób, z którymi swego czasu przyszło mu się upić, ona nie miała żadnego ukrytego drugiego dna, nijak nie współgrające z tym co na co dzień pokazywała na zewnątrz. Była sobą w obu postaciach. Niczego, ani nikogo, nie udawała.
    Na jej zwierzenie zareagował uniesieniem ust ku górze. Słowa były miłe; cieszył się, że znalazła w jego oczach coś, czego on sam nie dostrzegał. Mógł powiedzieć o niej to samo, ale gdy uporał się z kocem, Tilly zdążyła już przysnąć, tym samym zmieniając nieco granice prawej i lewej strony, o których rozmawiali przy kolacji. Nie przeszkadzało mu to, ale nie sądził, by w tej pozycji obudziła się rano wyspana.
    — Hej, Mathilde... — nachyliwszy się w kierunku kobiety, rzekł głośniej, aby ją przebudzić. — Zasypiasz na granicy lewej i prawej strony — zauważył z uśmiechem, rozkładając koc obok kobiety. — Nie będzie ci w tym miejscu wygodnie.
    Choć, gdyby się uparła, to oboje zasnęliby po prostu w nogach.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  69. Nie musiała przepraszać, bo nic złego się nie stało, chodziło tylko o jej wygodę, jako że z głową na poduszce przewidywał znacznie przyjemniejszy poranek. Skulona wprawdzie mieściła się w poprzek, jednak gdyby wyprostowała nogi, to mogłyby nieco wystawać za materac, nie wspominając już o jego nogach, którym zabrakłoby go dużo więcej.
    Tak więc w momencie, kiedy kobieta złapała się jego szyi, pieczołowicie przeniósł ją w odpowiednie miejsce, pozwalając wygodnie się ułożyć.
    — Dobranoc — odpowiedział, choć nie był pewien, czy kobieta zdążyła jeszcze to usłyszeć. Okrył ją kocem, zastygając na chwilę w miejscu i przyglądając się jak śpi. Wyglądała na kruchą i bezbronną. W pewnej chwili naszła go krótka refleksja, jednak nie chciał się nad nią aktualnie rozwodzić, tak jak nad całą swoją przeszłością.
    Dla własnej wygody zdjął tylko, albo aż, koszulkę, pozostawiając ją na najbliższym blacie i ułożył się na lewej stronie łóżka, zgodnie z wcześniejszymi zasadami. Przykrył się zaledwie ponad pas, pozwalając aby chłodniejsze powietrze muskało jego ramiona i klatkę piersiową, na której swobodnie splótł dłonie. Dzięki takiej wentylacji mógł zasnąć, lecz nim zamknął powieki, wpatrywał się przez dłuższą chwilę w sufit. Nie było na nim nic ciekawego, w przeciwieństwie do tego, co ofiarowały mu aktualnie jego własne myśli.


    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  70. Spał spokojnie jak na obce miejsce, choć nie miał żadnych marzeń sennych, a jego sen był płytki. Zapewne obudziłby go głośniejszy szmer, czy nawet skrzypiące zawiasy u drzwi, tym bardziej, że do trzeszczących obiektów miał uraz, a sam dźwięk mimowolnie przyprawiał go o ciarki. Dookoła było jednak cicho, bowiem do błąkających się na zewnątrz bezdomnych kotów zdążył się przyzwyczaić – nim zasnął, jeden przysiadł na parapecie, jednak nie był to ten, który tamtego dnia wbił kły w jego nadgarstek... Choć powinien był mu podziękować, bo gdyby nie jego kapryśny, koci humor, prawdopodobnie nie poznałby Tilly. Krotko po zaśnięciu obrócił się na lewy bok, zostawiając kobietę za swoimi plecami, ale tylko dlatego, że pozycja ta była dla niego wygodniejsza. Czuł się odrobinę nieswojo z wiedzą, że leży w jednym łóżku z Tilly, niemniej jednak świadomość nie wprawiała go w niezręczność. W końcu był facetem, który niegdyś dzielił łóżko z płcią piękną; teraz czuł się jedynie dziwnie z racji tego, że obok nie spała ta, co zawsze, ale nie miał wyrzutów sumienia z tego powodu. Miał przecież prawo.
    Gdy poczuł dłoń, błądzącą od ramion po jego klatkę piersiową, otworzył oczy, jednak nie poruszył się ani o centymetr. Już w tym momencie oddech mężczyzny przybrał inne tempo, ale nie odwrócił się, chcąc wybadać, czy to nie jeden z przypadkowych gestów, które mogły się nieświadomie zdarzyć, i o których rozmawiali przy stole. Wtem poczuł na swoich plecach skapujące, ciepłe kropelki, a później delikatną skórę jej twarzy i wilgotny oddech w okolicy łopatek. Wiedział, że nie działo się to z przypadku, i że kobieta już nie spała, a gdy odczuł jej bliskość przy własnej szyi, przeszedł go dreszcz; był przyjemny, ale niósł ze sobą także pewnego rodzaju niepewność. Płakała, domyślał się dlaczego, bo mimo że nie był kobietą, mógł zrozumieć co aktualnie czuje, nie mając u swego boku męża, tylko spotkanego przypadkowo leśniczego.
    Leżąc na boku, ułożył własną dłoń na jej dłoni i odwrócił się po kilku sekundach, przytrzymując jej rękę na własnym torsie tylko dlatego, że nie chciał by się odsuwała. Dzieliło ich zaledwie kilka centymetrów, gdy leżeli przodem do siebie. Blask księżyca niemrawo oświetlał ich twarze, jednak wystarczająco błyszczał w zaszklonych oczach kobiety.
    — Jesteś piękna, Tilly... — rzekł pół-szeptem, unosząc dłoń, by kciukiem otrzeć jej wilgotny i ciepły policzek. — Ale od łez wolę twój uśmiech — dodał, przyglądając się jej uważnie i nieznacznie mrużąc przy tym oczy. Zasługiwała na szczęście. Był o tym przekonany.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  71. Mówił tak, bo chciał i ponieważ było to zgodne z prawdą. Stwierdził najzwyklejszy w świecie fakt, chcąc dać kobiecie do rozumienia, że jest wyjątkowa i autentyczna, nie odnosił się bowiem tylko do aparycji, ale również do piękna, które miała w sobie, w głębi duszy i w sercu, choć zranionym to wciąż wielkim. Jeśli ktoś nie potrafił tego docenić, był skończonym idiotą, on natomiast doceniał, a jako znany wszem i wobec cham i prostak, wyrażał swoją opinię w sposób klarowny. Nie zamierzał mydlić jej oczu czułymi słówkami, bo nie było to w jego stylu. Chciał powiedzieć coś miłego i zrobił to, nawet jeśli sytuacja nie była odpowiednia na tego typu wyznania, albo jeśli w ogóle nie powinien był zbierać się na takie słowa, biorąc pod uwagę stan cywilny kobiety, który dla jej męża aktualnie nie znaczył właściwie nic. Ale, gdyby słowa te miały wpływ na jej pewność siebie i wiarę w siebie, to byłby skłonny powtarzać je co godzinę, przy każdej błahej czynności, o każdej porze dnia i nocy, bo wypowiadanie ich dawało przyjemność także jemu.
    Mimo, że noc utrudniała mu skrupulatne obserwacje emocji malujących się na twarzy jasnowłosej, wyczuwał, że bije się z myślami. Gdyby nie wiedział, czym jest zakochanie się pomyślałby, że
    zwariowała. Dla niego ten facet, który nosił przydomek męża kobiety, był nikim; nic nie znaczącym przedstawicielem płci brzydszej, ale nie dlatego, że go nie znał, a dlatego, że nie miał szacunku do istot pięknych. Nie potrafił darzyć kogoś takiego uwielbieniem. Potrafił zrozumieć przywiązanie i uczucia, szalejące w głębi duszy, ale nie potrafiłby wielbić kogoś, kto złamał mu serce. Dlatego nie wracał wspomnieniami do byłej narzeczonej, nie czekał na nią i nie prosił o powrót, bo nie byłby w stanie spojrzeć na nią tak, jak wcześniej. Nie mógłby zaufać komuś, kto już raz go zawiódł, zranił i w jakiejś jednej tysięcznej procenta zabił.
    — Nie musisz za nim płakać, nie musisz przepraszać, prosić mnie o wybaczenie. Nie rób tego. A jedyne, co możesz mi obiecać, to że będziesz robiła tylko to, co chcesz — powiedział, przekładając do tyłu kilka pasm jej włosów, które zsunęły się, gdy pochyliła głowę, opierając ją na jego ramieniu.
    Uniósł jej podbródek, chcąc podjąć spojrzenie jej oczu.
    — Ja natomiast zawsze będę ci powtarzał, że jesteś piękna, bez względu na to, co osobiście uważasz. Jesteś piękna Mathilde, czy tego chcesz, czy nie.
    Widział jednak zmęczenie kobiety, dlatego nie chciał dłużej blokować jej snu i odpoczynku. Cofnął dłoń bliżej swojej klatki piersiowej, unosząc na moment kącik ust w górę. Zależało mu na jej nawet chwilowej radości.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  72. Zdał sobie sprawę, że nie czuł się dobrze widząc jej łzy. Sprawiały one, że nabierał nagłej złości, być może dlatego, że zawsze kojarzył je z krzywdą, a tą niewątpliwie wyrządził jej mąż i rodzice, o których wspomniała w bajkowej opowieści. Był pewien, że tak dobroduszne osoby nie mogą borykać się z przerażającym smutkiem, cieszyły ich bowiem nawet najmniejsze rzeczy; zdawali się być optymistami w każdej dziedzinie życia, którzy z nieprzyjemnych wydarzeń czerpali poniekąd siłę. Możliwe, że obraz ten nie miał zbyt wiele wspólnego z rzeczywistością, jednak kiedy pierwszy raz zobaczył Mathilde, miał wrażenie, że nic do szczęścia jej nie brakuje. Delikatna, piękna uroda; skromny charakter, okraszony wielkim sercem; zawód, który daje jej satysfakcję. Czy mogła czegoś nie mieć? Do tamtego wieczoru, spędzonego na werandzie leśniczówki, sądził, że nie. Na drugi dzień, gdy przebudził się o świcie, był już przekonany, że brakuje jej miłości. Teraz, do skończenia układanki potrzebował jeszcze jednego puzzla – odpowiedzi na pytanie: dlaczego wciąż dawała mu do zrozumienia, że jej piękno to tylko pozory; co mogło się na nie składać, o ile faktycznie istniały. Nie bał się zawodu w żadnej postaci, dlatego chciał wiedzieć.
    Nie cofnął dłoni, gdy splotła ich palce, a wręcz przeciwnie – chcąc utwierdzić ją w przekonaniu, że jej gesty nie są złe, gładził z wolna koniuszkiem kciuka wierzch jej dłoni, wyczuwając pod nim delikatne kości śródręcza oraz aksamitnie zadbaną skórę. Przeniósł spojrzenie na ich złączone palce, ledwie widoczne w cieniu nocy. Uczucie temu towarzyszące było takie… zapomniane. Przyjemne, miłe, ale równocześnie obce i odległe, zakopane gdzieś w przeszłości. Jego usta złączyły się w wąski pasek; pozwolił sobie na kilka sekund milczenia.
    — Zamknij oczy — polecił po chwili, podnosząc także wzrok — Proszę.
    Nie chciał, by słowa brzmiały jak rozkaz, dlatego wypowiedział je łagodnie, zdobywając się również na wyraz zarezerwowany dla prośby. Prosił bardzo rzadko, żeby nie powiedzieć, że w ogóle, nie miał bowiem w zwyczaju, przyzwyczajony do wojskowych manier i stopnia, który pozwalał mu nie prosić.
    Gdy zamknęła powieki, chowając tym samym zaszklone tęczówki, powoli wyswobodził ze splotu ich dłonie.
    — Nie otwieraj, mów tylko co czujesz — poprosił raz jeszcze, a następnie uniósł dłoń, przykładając ją ostrożnie do policzka kobiety. Chciał, by zaprotestowała, jeśli uzna to za niestosowne. Miał po prostu wrażenie, że wzrok niekiedy potrafił skutecznie blokować wiele kwestii w życiu człowieka.
    W sposób subtelny, spokojny i dokładny zarysował kciukiem linię jej nosa, brnąc nim przez policzek, by nakreślić linię wyrazistej szczęki. Nieśpiesznie powiódł nim do lewego kącika jej ust, skąd poznawczo powędrował po suchych przez łzy wargach. Był to ruch pewny, ale i czuły. Kontrolował spojrzeniem wyraz jej twarzy, wystarczył bowiem jeden impuls, by cofnął dłoń. Lecz powoli skierował ją w kierunku jej ucha, by założyć za nie niesforne blond kosmyki, a później wygładzić lekko i zsunąć dłoń na jej szyję. Od razu odczuł ciepło bijące od jej ciała. Nachylił się do jej ust, przed którymi zatrzymał się na odległość około centymetra, niemalże je muskając. W tym momencie zawahał się bardzo wyczuwalnie, bowiem przechylił głowę w drugą stronę z cichym westchnięciem. Złożył jednak pocałunek na jej policzku.
    — Dziękuję, Mathilde.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  73. Weny chyba ostatnio Ci nie brakuje skoro raz za razem podrzucasz nam pomysły na tak świetne osiągnięcia! Pomysł na "zaplątanych" spodobał mi się chyba najbardziej, zapewne z sentymentu dla konkretnej bajki, niemniej doceniamy udział także w tym konkursie i dlatego ikonka Da Vinci siedzi już bezpiecznie w Twojej karcie i nikt Ci jej już nie odbierze! Ogromne gratulacje od nas i... powodzenia w tworzeniu kolejnych ikonek w Twoim niezawodnym programie (tak, doceniamy tę pomoc) ;D

    OdpowiedzUsuń
  74. Słowa jasnowłosej były miłe, jednak nie odniósł się do nich. Nigdy nie analizował swej aparycji, a nad charakterem mógłby debatować z racji tego, że był żołnierzem, z ramienia którego odeszło wielu ludzi. Czy człowiek dobry potrafił zabić? Nie chodziło tylko i wyłącznie o pozbawianie kogoś życia w obronie własnej – częściej, niżeli w obronie własnej, unicestwiał z rozkazu; dla ludzi żądnych władzy, bądź dla siebie. W tej całej sześcioletniej egzystencji w progach Afganistanu, przemoc stała się pracą, zabawą i nową normalnością. Jednakowoż w Biblii mógłby znaleźć usprawiedliwienie dla swojego zachowania, gdyby tylko wierzył.
    Kiwnął nieznacznie głową w potwierdzeniu jej dalszych słów. To prawda, że Tilly wciąż była zamężna – nie tylko na papierze, ale również uczuciowo. Solennie dotrzymywała złożonych na ślubnym kobiercu obietnic, mimo że jej mąż kilka z nich zdążył już zaniechać, decydując się na opuszczenie kobiety, jak i progów ich wspólnego domostwa. Jej zachowanie dobrze świadczyło o niej samej, była bowiem uczciwa względem drugiego człowieka i bardzo sumienna w kwestii różnorakich obietnic, czy sekretów. Nadal nie rozumiał, co takiego złego mogła ukrywać; jakie pozory stwarzać, skoro każda, wykonana przez kobietę czynność była szczera, zupełnie jak padające z jej ust słowa. Nie rozumiał też, jak mogła wciąż darzyć swego męża jakimkolwiek dobrym uczuciem… Może nie rozumiał dlatego, że nigdy nie był zakochany aż tak wielce, by zrównać swój świat do poziomu jednej osoby. Życie bez ukochanej, czy ukochanego nie miało sensu, owszem, ale tylko wtedy, gdy druga strona wkładała we wspólną miłość tyle samo serca. Jednak osoba, która z własnej, świadomej woli odchodzi, skazując tę drugą na cierpienia, nie wkłada serca w ogóle. Nie kocha, to nie jest miłość.
    — Powinnaś się wyspać, Tilly — rzekł na wzmiankę o bolącej ją nieco głowie i położył się na plecach, okrywając ciało kocem do połowy torsu. Splótł dłonie wygodnie na klatce piersiowej, zerkając chwilowo na jasnowłosą.
    Niewątpliwie, najlepszy na kaca jest sen, a właśnie tego jej brakowało.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  75. To już Twoja czwarta ikonka. Ciesz się z niej, póki możesz, bo następne mogą być trudniejsze do zdobycia! :) Tymczasem za wzorową, sąsiedzką postawę należy Ci się sygnaturka komitetu powitalnego.

    OdpowiedzUsuń
  76. Słońce rozświetlało dechy leśniczówki, a zapach świeżej żywicy niósł się wraz z wonią igliwia, subtelnie kołyszącego się w objęciach delikatnego wiatru. W otwartych na oścież oknach drewnianej chatki, falowały blado-białe firany, co rusz zahaczając o wystający z dechy gwóźdź, służący niegdyś za wieszak do suszenia ziół; wciąż tam tkwił, dlatego że Ferran kiedyś założył, że być może jeszcze się do czegoś przyda... Aż zapomniał o nim na dobre. W tej starej budzie, ówcześnie zamieszkiwanej przez jego dziadków, wciąż było wiele do zrobienia, choć Ferran nie zawsze miał czas, zważywszy na inne aspekty życia, które zabierały mu ogromne ilości czasu. Ale, akurat tego dnia, w którym mógł pozwolić sobie na niemalże całą dobę wolnego, postanowił zająć się impregnowaniem ścian. Po zimie wymagały one bowiem renowacji.
    Wewnątrz unosił się zatem zapach lakieru bezbarwnego, jak i również zwykłej farby, której mężczyzna używał do załatania wszelkich ubytków tej starszej warstwy. Starał się wściubiać pędzel w każdą, nawet najmniejsza szparę, i uważać przy tym na zacieki – dużo trudniej było pod sufitem, jako że wyginanie się na mało stabilnym krześle nie było mu wstanie zagwarantować równej kreski, którą za wszelką cenę starał się zrobić. Kilkakrotnie więc klął pod nosem, ostatecznie doprowadzając poprawki do stanu znośnego zadowolenia.
    W momencie, w którym postanowił uciąć sobie krótką przerwę, do drzwi rozległo się pukanie. Jako, że goście go nie odwiedzali, od razu podejrzewał, że będzie to ktoś, z kim utrzymuje stały kontakt. Ocierając dłonie o kawałek zabrudzonej szmatki, podszedł do drzwi i pewnie je uchylił.
    — Tilly... — Na jego ustach pojawił się lekki uśmiech, ale także nuta zdumienia. W materiale kurtki ujrzał bowiem prawdziwą wiewiórkę. Zazwyczaj schwytanie ich graniczyło z cudem, dlatego na moment zaniemówił, aż w końcu przyjął zawiniątko w swe dłonie.
    — Tak, ale... Jak trafiła w twoje ręce? — Wpuścił kobietę do środka i zamknąwszy drzwi od razu skierował się do salonu, by położyć rude zwierzątko na kanapie. Kucnął naprzeciwko, uważnie przyglądając się wiewiórce. Jej niewielkie ciało unosiło się w ciężkim oddechu; wyglądała na lekko otępiałą, jednak nie miała żadnych obrażeń fizycznych.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  77. [musiałam sklecić kilka innych komentarzy w jedno, bo coś za dobry mam humor na tę zołzę :( ]

    Na co dzień Meredith chodziła w dobrze skrojonych żakietach i szpilkach. Prezentowała się formalnie i elegancko. Włosy miała upiete wysoko w kok, lub podkręcone w luźne fale. Z makijażem nie mogła przesadzać, bo miała prezentować redakcję znaną z publikacji najznamienitszych autorów, a nie przypominać imprezowiczkę która zapomniała się umyć po imprezie. Była rzeczowa, wymagająca i miała cięty język, za co współpracownicy mieli jej wiele za złe, gdy komentowała nieprzyjemnie czyjeś żarty i niepotrzebne uwagi. Była z niej konkretna babka, do której nikt nie startował z bardzo prostej przyczyny - budziła respekt i strach. Nie miewała koleżanek, nie widywano jej też w męskim towarzystwie; szybko gasiła głupie zaczepki. Wydawała się samotniczką, której dobrze tylko samej z sobą.
    Meredith nie była zgorzkniała. Była wredna, sarkastyczna, zaborcza i ciągle rozkazywała innym. Sama z kolei nie umiała z pokorą przyjąć krytyki i polecenia bez pyskowania. Miała problemy z szefem, z współpracownikiem którego nieobecność w NY ściągnęła ją do Mount Cartier. Ale to właśnie tutaj mogła spotkać kogoś, kto mógł uratować jej córkę i pozwolić jej samej odetchnąć, o ile wczesniej nie wybije wszystkich mieszkańców tej zapchlonej dziury.
    Mijał trzeci dzień o jej pobytu w miasteczku. Zdążyła już nawyklinać w myślach wszystkich, których miała okazję poznać, ale nie odzywała się do nikogo, nie chcąc rozpetać wojny. Bądź, co bądź, mieszkając z Andrew, musiała przeczekać odpowiednią ilość czasu, by zebrać wszystkie metariały do nowej książki i dopiero wtedy będzie mogła powiedzic, co o tym sądzi i stąd spadać. A chciała by nastąpiło to jak najszybciej, bo brak zasięgu, brak dostępu do technologii i wygód życia do czego przywykła, sprawiał, że miała ochotę krzyczeć. Po przyjeździe tu musiała wyrzucić nowe szpilki, zamienić wygodne i dobre jakościowe ubranie w szorstkie swetry i miała wrażenie, że wszystko ją gryzie, drapie i drażni, jakby sam fakt, że tu utknęła nie był wystarczający.
    Skręciła w małą, wąską aleję za zajazdem, chcąc spróbować złapać zasięg. Nie mogła zyć bez telefonu, a tutaj wydawało jej się, że jest w piekle. Do tej pory myslała, że Walker da jej materiał i po godzinie będzie organizować transport powrotny, w międzyczasie pójdzie do Lewisa i załatwi wszystko gładko za jednym zamachem. A wszystko szło nie tak.
    Stanęła przed nieczynną pewnie od dekady budką telefoniczną, wyciągając rękę w górę.
    - K*rwa mać! - wyświetlacz nie pokazywał nawet ćwierć kreski w wykresie zasięgu. To przecież przechodziło ludzkie pojęcie, żeby w XXI wieku utknąć na zadupiu bez połączenia z światem zewnętrznym. Powinni to miasteczko wysadzic, bo było wrzodem na dupie.
    Mer była mieszczuchem, który nawet nie potrafił rozróznić kota od skunksa. Nic więc dziwnego, ze gdy coś zaczeło hałąsować w workach na śmieci zostawionych obok i zaraz wyłoniła się ciemna kita z białą prega, kobieta rzuciła krótki komentarz, nakazujący zniknąć z jej pola widzenia i dalej wyciagała ręke w telefonem do nieba. Niewzruszona zignorowała stworzenie drepczące blisko. I zignorowała także blondynke, która po minucie wyłoniła się zza rogu.

    OdpowiedzUsuń
  78. Zauważywszy wzniesioną w górę dłoń kobiety, wraz z ściereczką, na sekundę ściągnął brwi, nie do końca rozumiejąc dany ruch. Po chwili zdał sobie jednak sprawę, że miała zamiar zetrzeć coś z jego twarzy. Niczego więc nie utrudniał, pozwalając musnąć swój policzek kawałkiem wilgotnego materiału.
    Gdy wspomniała o możliwym zatruciu, twarz mężczyzny pokrył wyraz konsternacji. Próbował znaleźć najbardziej sensowne rozwiązanie dla tej sytuacji, jako że ostatnimi czasy nigdzie nie były rozłożone żadne trutki... Ale! Zostały rozłożone przynęty.
    Powrócił spojrzeniem na twarz kobiety.
    — Szczepionki przeciwko wściekliźnie dla lisów — rzekł, spoglądając na włochatą, rudą kulkę, spoczywającą w fałdach kurtki. — Inna zwierzyna zazwyczaj po nią nie sięga, a nawet jeśli, to nie są szkodliwe. Choć lekarz weterynarii nie wyklucza skutków ubocznych po spożyciu przez inne zwierzęta.
    Do Mount Cartier wpłynęła ostatnio informacja, by mieszkańcy nie wypuszczali swoich pupili samopas do lasu, ze względu na lisią przynętę. Wprawdzie, nie mogła ona wyrządzić żadnych, dotkliwych szkód, aczkolwiek żaden lekarz weterynarii nie mógł poręczyć za zdrowie domowego zwierzaka, po spożyciu takiej szczepionki, dlatego burmistrz należycie ogłosił, by obywatele w razie czego mieli oczy szeroko otwarte. Wiewiórki z pewnością nie były tego świadome.
    — Trzeba przygotować jej wodę, jakieś miejsce, w którym wydobrzeje... — rozejrzał się mimochodem po otoczeniu. — W spiżarni powinienem mieć jeszcze trochę żołędzi.
    Jako, że dębów w okolicy nie było zbyt wiele, Ferran wielokrotnie zbierał żołędzie z innych rejonów, by przed zimą rozsypać wiewiórkom odpowiednią ich ilość na większe zapasy. Zawsze zostawało mu nieco na okres przedwiosenny.
    Liczył także na pomoc Tilly, bo nie wątpił, że kobieta otoczy zwierzątko szczególną opieką ze swojej strony. Wybór miejsca pozostawiał więc w jej dłoniach.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  79. Na pytanie, jakie padło z ust kobiety, pokiwał tylko twierdząco głową. Był pewien, że wiewiórka wyjdzie z tego, bo ewentualne skutki uboczne lisiej szczepionki nie mogły się utrzymywać dłużej, niż jeden do kilku dni. To wciąż były substancje, do których organizm po czasie się przyzwyczajał, w innym wypadku nie podawano by go lisom, te bowiem miały być chronione przed wścieklizną, a nie eliminowane. Ferran wykluczał jakąkolwiek inną truciznę – nie zauważył w okolicy niczego podejrzanego, co mogłoby zostać podrzucone nielegalnie przez kłusowników.
    Zniknąwszy za drzwiami spiżarni, rozejrzał się po półkach w poszukiwaniu najodpowiedniejszej przekąski dla rudego futrzaka. W pomieszczeniu znajdowało się mnóstwo przeróżnych rzeczy, począwszy od kasztanów, a skończywszy na pękach suszonej bylicy. Wbrew pozorom, w spiżarni panował porządek, a wszystkie zalegające na regałach rzeczy były w leśniczówce potrzebne i nadawały się do użytku.
    Przerzuciwszy dwa worki z nawozem i pudełko, w którym spoczywają torebeczki z nasionami, wspiął się na palce, by z końca półki ściągnąć worek z pędami sosny, zebranymi w maju tego roku. Przebijające się przez mniejsze okienko światło, uwydatniło wezbrany kurz, uciekający z miejsca na miejsce ilekroć mężczyzna zrobił jakiś wyraźniejszy ruch. Przy okazji, z regału obok chwycił wcześniej wspomniane żołędzie i szyszki, gdyby to jednak one okazały się ulubionym daniem wiewiórki.
    Lada moment przekroczył próg kuchni z ułożonymi na przedramionach, średniej wielkości workami.
    — Wyjdzie z tego — zapewnił, kładąc je na jednym z kuchennych blatów. Spojrzał na przygotowane dla wiewiórki posłanie, a jego usta na chwile uniosły się ku górze. Wykorzystanie wiklinowego koszyka i wyściełanie go gazą i watą było prawdopodobnie najlepszym pomysłem.
    Gdy palce kobiety znacznie oplotły materiał jego koszuli, zerknął mimowolnie w stronę przedramienia, ostatecznie lokując spojrzenie w twarzy jasnowłosej.
    — Może nie mieć apetytu — zauważył, sięgając po nóż — Ale spróbujmy. Pędy sosny powinny jej smakować.
    Jednym ruchem rozciął mocno przewiązany na worku sznurek. Zapach igliwia, sosny i lepkiej żywicy od razu udekorował powietrze. Po sekundzie rozciął sznurek przy drugim worku.
    — A tu mamy szyszki i żołędzie, choć zastanawiam się, czy ich nie pokruszyć.
    Przeniósł pytające spojrzenie w stronę kobiety. Wiewiórki radziły sobie wprawdzie same, jednak stan tej, spoczywającej w koszyku, niekoniecznie wskazywał na to, by była w pełni sił.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  80. Całkiem możliwe, że danie wiewiórce możliwości wykazania się, mogło poskutkować z jej strony większym zainteresowaniem, jeśli mowa o zjedzeniu czegokolwiek. Zapach żywicy był faktycznie piękny, choć Ferran odrobinę zdążył się do niego przyzwyczaić. Wielokrotnie powracał do leśniczówki z dłońmi poklejonymi gęstym sokiem ze świeżo ściętych sosen, czy też świerków, który mimo że sprawdzał się jako dobry antyseptyk, niekoniecznie łatwo chodził ze skóry. Ta woń zawsze jednak będzie kojarzyła mu się z pewnego rodzaju świeżością, zarezerwowaną wyłącznie dla tych, rodzinnych, terenów.
    Obserwował w całkowitym milczeniu poczynania kobiety. Kąciki jego ust uniosły się ku górze, gdy jasnowłosa wyglądała zza kantu stołu, na dłoni przysuwając do rudego stworzenia niewielki, lekko suchy, żołądź. Wyglądało to zabawnie, ale mężczyzna trwał w ciszy, aby nie spłoszyć wiewiórki zbyt nagłym ruchem, przez który ta mogłaby zaszyć się niechybnie w fałdach posłania... Jednak, mimo starań, zwierze tak, czy siak, zanurkowało z powrotem pod materiał chustki, gdy tylko zbliżyło nosek do szupinkowego owocu.
    Mógł spróbować podsunąć jej jedzenie, ale miał wrażenie, że jeszcze nie otrzymał od wiewiórki takiego kredytu zaufania, by ta zechciała bez wahania zjeść mu z ręki. Mimowolnie przeniósł spojrzenie na Tilly, gdy poczuł lekkie ciągnięcie w dół, a po chwili na jej smukłe palce błądzące po skórze jego dłoni. Jej dotyk był tak delikatny, że prawie niewyczuwalny przez jego, znacznie twardszą, cielesną powłokę, jednak rozsiane tam nerwy doskonale odbierały te bodźce.
    Kiedy kobieta cofnęła dłonie, kucnął tuż obok. Jego błękitne tęczówki spoczęły na jej, w połowie pokrytej cieniem drewnianego blatu, twarzy. Nie był pewien za co go przepraszała – za kłopot dotyczący wiewiórki? Za odciągnięcie od obowiązków? A może za gest – w oczach innych niewiele znaczący, a w oczach jej, znaczący aż za wiele? Którakolwiek z rzeczy przyczyniła się do użycia przez kobietę tego słowa, zupełnie go nie wymagała; to on nie wymagał od niej przeprosin, o czym wielokrotnie już wspominał.
    Sięgnął z blatu żołądź i chwyciwszy z uda dłoń Tilly, obrócił ją wewnętrzną stroną w swoim kierunku. Pozostawił w objęciach jej palców podsuszony owoc dębu.
    — Wzbudzasz w niej z pewnością większe zaufanie — rzekłszy, podniósł wzrok w kierunku jej tęczówek. — Chciałabyś nadać jej jakieś imię?
    Skoro rudych wiewiórek nie było w tych rejonach zbyt wiele, istniała duża szansa, że napotkawszy za jakiś czas rudą kitę, trafią na tą, która aktualnie odpoczywa w wiklinowym koszyczku na stole. Oswojona, zapewne nie będzie miała obaw, by ponownie się do nich zbliżyć.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  81. Kącik ust mężczyzny drgnął ku górze, gdy Tilly wypowiedziała imię dla zwierzęcia, po czym kiwnął głową twierdząco. Od dziś będą nazywać ją Winnie. Być może stworzonko zdąży przyzwyczaić się do imienia, nim znów będzie mogło zostać wypuszczone na wolność i wrócić do rudej gromadki. Ciężko było stwierdzić jak długo zwierze pozostanie w wiklinowym koszyku, jednak z pewnością do momentu, gdy zupełnie nie wydobrzeje.
    Wzrok mężczyzny jeszcze przez chwilę utkwiony był w jasnej twarzy Mathilde; w jej delikatnych rysach, aktualnie nieco przysłoniętych kosmykiem blond włosów, ocierającym się o policzek. Akurat, gdy zdołała wypowiedzieć jego zdrobnione imię, przeniósł spojrzenie na wiewiórkę, która przechwyciła z dłoni kobiety owoc, prędko chowając się z powrotem pod materiał odzieży.
    — Tak, na to wygląda.
    Przyznał, obserwując jeszcze przez kilka sekund ruszający się w koszyczku łepek. Skoro miała apetyt, to istniała duża szansa, że jej stan zaczynał wracać do normy, a szczepionka poprawnie ulatniała się z organizmu.
    — Chciałaś o coś zapytać?
    Powrócił zainteresowaniem do kobiety, nieznacznie ściągając przy tym brwi. Odczuwał lekkie drętwienie w kolanach, dlatego wygodnie przeniósł ciężar na drugą nogę, stale pozostając w kuckach, tak jak Tilly.


    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  82. Powoli przyzwyczajał się do obecności kotów na terenie leśniczówki, bo odkąd Tilly zaczęła pojawiać się na na jego włościach, to zaraz za nią pojawiały się także bezdomne koty. Zwykle trzymały się gdzieś dalej, na skraju lasu, ale zdarzyło się kilkakrotnie, że okupowały parapet przy kuchennym oknie, miaucząc cichutko i prosząc o kawałeczek mięsa. Ferran natomiast zwykle częstował koty skrawkiem z własnego obiadu, mimo że któryś z nich był sprawcą zadrapania... A przy okazji także zawarcia nowej, niespodziewanej znajomości.
    Gdy widywał te czworonogi, miał wrażenie, że Mathilde jest gdzieś w pobliżu, bo jeśli pojawiały się koty, to pojawiała się również Tilly, a przynajmniej parę razy tak się zdarzyło. Kroczący ku niemu kot był więc czymś w rodzaju powiadomienia, na które Ferran mimowolnie wytężał wzrok, szukając między konarami drzew burzy jasnych włosów – tym razem bezskutecznie.
    Odłożył niewielką siekierkę, gdy Fileon zaczął przeplatać swoje smukłe ciałko między jego łydkami. Sterczący ogon jasno wskazywał na domaganie się czegoś, jednak Ferran nie uległ tym wdziękom i złożywszy ręce na wysokości klatki, obserwował kota w bezruchu. Nie rozumiał ich sygnałów, ale gdy Filuś zaczął miauczeć wyraźnie, to zechciał zrozumieć.
    — Nie jadłeś obiadu? — Zapytał gdy kotek miaucząc, przespacerował się slalomem wśród porąbanych szczap. — To tak, jak ja.
    Fileon oddalał się z każdym krokiem, odwracając kontrolnie łepek, by sprawdzić czy Kayser dalej jest zainteresowany jego problemami. Znów zaczął miauczeć donośnie, gdy mężczyzna wrócił do pracy, łapiąc za trzonek siekiery.
    — Dobra — wbił siekierę w pień. — Oby to było coś ważnego.
    Ruszył za futrzakiem, który prowadził go w stronę leśniczówki, sprawnie mijając leżące na ziemi suche gałęzie drzew i inne, leśne przeszkody. Ferran mijał natomiast chaszcze nieco większym łukiem, bo jego gabaryty uniemożliwiały przejście przez rozłożyste jałowce, pod którymi kot zwinnie się przeciskał.
    Podejrzewał, że chodzi o jedzenie, ale mimo wszystko nadal podążał za kotem, który zdążył znacznie go wyprzedzić. Nie bał się, że go zgubi, bo kotek obrał azymut na leśniczówkę, która była nieopodal, i do której najpewniej zmierzali.


    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  83. Właściwie, to ledwo co zdążył usłyszeć łamiące się gałęzie i od razu został dosłownie zrównany z ziemią. Musiało minąć kilka sekund, nim Kayser doszedł do wniosku, że jego ciało przylegało do trawiastego, pokrytego mchem podłoża, a tuż obok – a po części i na nim – leży (miał nadzieję) żywy człowiek. Wlepiał spojrzenie w błękitne niebo, ukryte za zgliszczem gałązek i starał się zweryfikować obolały łokieć i lędźwie, które przyjęły na siebie cały upadek. Odczuwał ból, ale nie wskazywał on na złamanie, a przynajmniej tak mu się w tej chwili wydawało, jako że poruszyć nim nie próbował, bo starał się zrozumieć sytuację sprzed sekundy. I dopiero, gdy przed oczyma pojawiła mu się jasnowłosa niewiasta, i kiedy usłyszał ten delikatny, znajomy głos, błyskawicznie oprzytomniał zdając sobie sprawę, że to Mathilde spadła z nieba.
    Zamrugał kilkakrotnie, usłyszawszy pytanie, jednak nie odpowiedział, bo nie miał zielonego pojęcia czy jest cały, czy aktualnie już w kawałkach. Podniósł rękę krótko po tym, gdy Tilly przeczesała swą dłonią jego włosy, i ułożył palce na moment gdzieś na jej talii. Zbagatelizował uwagę o tym, że nie powinien się ruszać, bo sam był ciekaw, czy nie nabił sobie wielkiego guza.
    — Nie musisz się ruszać — powiedział, unosząc kąciki ust w uśmiechu, po czym przesunął rękę do jej skroni, którą musnął lekko, chcąc założyć kosmyk jasnych włosów kobiety za ucho. Podniósł na moment głowę, ale zaraz znów ją opuścił, zawieszając błękitne tęczówki z powrotem na sklepieniu.
    — Nie sądziłem, że ludzie mogą spadać z nieba... A jednak.
    O dziwo, czuł się dobrze, leżąc tak na trawie. Podejrzewał, że jak wstanie będzie odrobinę gorzej, ale to przecież nie pierwszy uraz w jego życiu, zatem był pewien, że się z tego wyliże.
    — Co tak właściwie robiłaś tam na górze, Tilly?
    Znów podniósł głowę i podparł się tym razem na obolałych łokciach, by móc skrzyżować z kobietą spojrzenie. Wyraz jego twarzy był nieco skrzywiony, ale w gruncie rzeczy cholernie zaciekawiony, jednak nie zdziwiłby się, gdyby usłyszał odpowiedź, że wlazła na drzewo, by pooglądać widoki. Kobieta miała wyjątkowe usposobienie.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  84. W pewnym momencie ściągnął brwi, próbując zrozumieć przekaz kobiety. Nie był zły, bo nie miał powodu, a sam fakt, że drzewo uległo połamaniu, nie sprawił że zalała go fala złości... Ale o co do licha chodziło ze skrzydłami? Przyjrzał się jasnowłosej nieco uważniej, jakby chciał wyczytać z jej twarzy, czy wszystko na pewno jest w porządku, i czy jego mózg dobrze kontaktuje, a on dobrze usłyszał. Nie widział przecież skrzydeł, a tym bardziej człowieka ze skrzydłami.
    — Nie, ten człowiek nie ma skrzydeł, ale wygląda jak anioł. I wciąż na mnie leży — zauważył, a kącik jego ust znów drgnął na moment ku górze. Zdawał sobie sprawę z tej bliskości, ale dopiero, gdy Tilly zwróciła na to uwagę, postanowił ponownie położyć głowę na trawie i tym razem już jej nie podnosić. Ręce ułożył pod kątem prostym do tułowia, a oczy wlepił w niebo, które niemrawo odbijało się w jego tęczówkach.
    — Pomogłem Filusiowi? Ja nie zdążyłem się nawet dowiedzieć, dokąd chciał mnie zaprowadzić.
    Oprócz tego, że zmierzali w kierunku leśniczówki, bo tego Ferran był w stu procentach pewien. Choć możliwe, że gdyby zbagatelizował jego miauczenie, Tilly wylądowałaby na twardej ziemi, co skończyłoby się dla niej stokroć gorzej, niż skończyło się teraz. Ciało Kaysera z pewnością osłoniło kobietę przed większymi obrażeniami w postaci złamań. Drzewo było dość wysokie.
    — A pytałem o to, jak znalazłaś się na drzewie... Tylko nie mów, że poszłaś spotkać się z Winnie.
    Prawdę powiedziawszy, wykluczał tę opcję, ale wolał się upewnić. Był natomiast ciekaw, co pokusiło kobietę, by wspinać się na szczyt drzewa, bo ludzie nie robią tego ot tak, a przynajmniej on osobiście nie znał nikogo, kto pasjonowałby się wspinaniem po drzewach.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  85. Nie wiedział, czy byłby skłonny powiedzieć, że źle się czuje. Unikał nadmiernej pieczołowitości i nie potrzebował niańki, która dmuchałaby na każdą rankę w ramach uśmierzenia bólu – był samowystarczalny, nawet jeśli nie poświęcał zbyt dużo czasu własnemu zdrowiu, a w przeciwieństwie do Tilly – nie był wrażliwy na obrażenia, bo ponosił je często. Czy to podczas sadzenia drzew, czy kiedy naprawiał zamek w drzwiach, albo ostrzył noże. Zadrapania i otarcia były dla wielu mężczyzn chlebem powszednim.
    — Powiedziałbym — odpowiedział szczerze. — Ale wszystko jest w porządku.
    Zapewnił, gdy Tilly zwisała jeszcze nad nim. Pełny obraz nieba uzyskał wtedy, gdy kobieta ułożyła się tuż obok, jednak nie przyglądał mu się długo, bo za moment obrócił głowę w kierunku jasnej twarzy Mathilde, na której skupił wzrok.
    Gdy odpowiedziała na pytanie, czoło Ferrana udekorowała na sekundę zmarszczka kontemplacji, ale znikła od razu, kiedy doszedł do wniosku, że to co powiedziała miało jakiś sens. Fileon niewątpliwie zjawił się w odpowiednim momencie i nie dał za wygraną, zmuszając leśniczego do podążania za swoim niewielkim, kocim ciałkiem, wprost pod drzewo, na którym siedziała Tilly. Nie wierzył w zbiegi okoliczności.
    Także uśmiechnął się na wzmiankę o wyjątkowości Mount Cartier, i wsunął jedną z rąk pod własną głowę, patrząc tym razem na wprost.
    — Mam wrażenie, że z każdym przypadkowym spotkaniem towarzyszą nam większe tarapaty — pomyślał głośno, przesuwając wzrokiem po błękitnym kolorycie nieba. — Dlatego na następny raz proponuję się umówić.
    Możliwe, że to, czy się umówią, czy nie, nie miało żadnego znaczenia. Ale nie trudno było zauważyć, że spontaniczne spotkania trzymają się w parze z mniej przyjemnymi sytuacjami, a te po części zaplanowane kończą się całkiem dobrze.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  86. [Żyję, tylko się zapominam! ;)]

    Farley Darmond

    OdpowiedzUsuń
  87. Nie myślał o tym, by mieli widywać się rzadziej, jednak analizując swoje słowa sprzed chwili, doszedł do wniosku, że właśnie tak mogły zostać one odebrane. Właściwie, proponując spotkania, wcale nie zastanawiał się nad ich częstotliwością, bo miał wrażenie, że między ich spontanicznymi schadzkami nie mija jakoś zatrważająco dużo czasu. Odpowiadał mu obecny stan, a o częstszych spotkaniach nie pomyślał, bo... wyjątkowo rzadko się z kimś spotykał, pomijając kwestie służbowe, typu sprzedaż drewna. Nie miał w zwyczaju się umawiać, a słowa o ustaleniu terminów padły z jego ust, jako pierwsze, sensowne rozwiązanie na doświadczające ich, i najczęściej mało przyjemne, zrządzenia losu.
    Nie miał jednak nic przeciwko częstszym wizytom, bo zdążył przyzwyczaić się do obecności kobiety. Zresztą, Tilly jest jedną z tych nielicznych osób, których towarzystwo lubi, i którzy nie wpędzają go w irytację, próbując na siłę dociekać jego wspomnień. Jej obecność była lekka, nienatarczywa i naprawdę przyjemna, a każdy wieczór na tyle specyficzny, by nosić miano wyjątkowego. I choć nie wiedział o niej wszystkiego, to miał wrażenie, jakby znał kobietę znacznie dłużej niż w rzeczywistości.
    — Możemy umówić się jak chcemy — przyznał, przekręcając głowę w bok krótko po tym, jak poczuł ciężar jej głowy na własnym ramieniu. Ich spojrzenia na dłuższą chwilę się skrzyżowały. — I pasowałoby mi częściej.
    Kwestia tego jak częściej zależała już od nich samych. Kayser powinien znaleźć w swoim grafiku wolny czas nie tylko na te niezaplanowane spotkania, do których dochodzi w najmniej oczekiwanym momencie. A poza tym, nie było problemu, by Tilly mogła mu niekiedy towarzyszyć podczas nadzorowania lasu, jeśli sama będzie miała wtedy wolną chwilę.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  88. [Pewnie, że bym miała! Jaki wątek byś chciała? Czasem spełniam marzenia! ;D]

    Farley Darmond

    OdpowiedzUsuń
  89. [Powiem ci, że mi się podoba, jak kombinujesz. A mogę zasugerować coś od siebie? Bo tak sobie myślę, powiedzmy, że Mathilde, która, jak mówisz, lubi kontemplować naturę, spokój i harmonię Mount Cartier, pomyślała sobie, że zechciałaby wybrać się łódką na jezioro Roedeark, więc zakręciła się w porcie koło Farleya, o którym wie, że sobie facet czasem bierze łódkę, wiosła i zamiast na kutrze za rybami dla rozrywki pływa sobie po jeziorze. Więc Mathilde by się z nim zabrała (za ładny uśmiech już by ją zabrał, byleby by była grzeczna), tak by sobie popłynęli, potem jedno z nich może wypaść z łódki (albo oboje mogą, czemu nie) i tak by się można pobawić. Co ty na to? Bo nie bardzo mi się widzi mieszanie Tilly w pracę Farleya.]

    Farley Darmond

    OdpowiedzUsuń
  90. [Farley ma dobre serce (czasem aż za dobre i to się na nim parę razy w życiu zemściło, ale szczegół), więc wystarczyłoby, że gdzieś by zasłyszał: a popłynęłabym, ale samej to tak dziko albo o jak fajnie sobie pływacie, popatrzyłabym sobie na jezioro o wschodzie słońca czy coś w tym stylu. Spróbujmy, najwyżej się potopią. ;P Nudzisz się i chcesz zaczynać może? (Jak nie to spoko)]

    Farley Darmond

    OdpowiedzUsuń
  91. Nie widział Winnie od momentu, w którym znów zamieszkała w lesie. Możliwe, że kilkakrotnie błąkała się w okolicy leśniczówki, do której w jakimś stopniu zdążyła przywyknąć, ale nigdy nie próbowała na siłę wciskać się w jej progi. Niemniej jednak, na ganku wciąż leżały żołędzie i pędy sosny, a tuż obok miseczka z wodą, gdyby futrzak zapodział się gdzieś nieopodal.
    Usłyszawszy więc imię wiewiórki, pozostał w bezruchu. Spojrzenie wlepił w jasną twarz Tilly, jakby to w niej mógł znaleźć wskazówki, dotyczące możliwości poruszania się. Czuł, że stworzonko wygrzebywało coś spod jego łokcia, dlatego uniósł go bardzo delikatnie w geście pomocy, a później opuścił.
    Gdy Mathilde ułożyła się na jego klatce piersiowej i opowiedziała o Denise, uniósł na moment usta w górę. Starsza kobieta musiała być wyjątkową ratowniczką górską.
    — Potowarzyszę — zgodził się, a zaraz pokiwał głową. — I widziałem niedźwiedzia, a babcia kiedyś specjalnie wpuściła szopa do domu. Dziadek szybko się jednak zorientował.
    Czasy dzieciństwa w Mount Cartier wspominał dobrze, mimo że nikt nie żył tutaj w przeogromnym dobrobycie, a każdy na swoje musiał zapracować sam. Dla niektórych wspomnień z tego miejsca naprawdę warto było pielęgnować domowe ognisko, targać ciężkie konary, czy marznąć w srogą zimę.
    Na wzmiankę o brodzie nieco się zdziwił – nie sądził, że jest aż tak kująca, nawet podniósł dłoń by sprawdzić stan swojego zarostu... I prawdę powiedziawszy, miękki to on nie był.
    — Podejrzewam, że futro skunksa jest puszyste, ale szorstkie. Chyba nie przypomina mojej kującej brody.
    Uśmiechnął się do jasnowłosej, a kiedy wiewiórka wskoczyła na jego ramię, lekko przechylił głowę, spoglądając w stronę zwierzaka. Wygląda na to, że całkowicie wydobrzała.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  92. [ Cześć! :) Bardzo chętnie, Polly przyda się jakieś nowe towarzystwo. Zaczynamy zwyczajnie - Tilly wpada do Ferrana, a zastaje jakąś dziewczynę, czy kombinujemy coś więcej? :)
    A czytając Twoją kartę, zrobiło mi się tak strasznie smutno!... ]

    OdpowiedzUsuń
  93. Przeniósł spojrzenie na kobietę, gdy poczuł jak jej dłoń spoczęła na jego ramieniu. Usłyszawszy pytanie, ściągnął lekko brwi, jakby nie rozumiał w jakim celu zostało ono zadane, jednak pokiwał głową twierdząco, bo ufał jej, mimo że nie znali się wybitnie długo, i mimo że nie wiedzieli o sobie wszystkiego. Tak naprawdę, to ich znajomość opierała się na podstawowych zagadnieniach, aczkolwiek Kayserowi wydawała się wyjątkowo głęboka, jakby sięgała dużo dalej, niż naprawdę sięgała w rzeczywistości.
    — Zapytaj — rzekł, choć nie był pewien, czy jego „zgoda” na zadawanie pytań była w ogóle konieczna. Na jego twarzy pojawił się cień niezrozumienia i lekkiego zdziwienia, w związku z tą nagłą zmianą atmosfery. Czuł się tak, jakby zaraz miał usłyszeć jakąś złą wiadomość, a tym bardziej w momencie, gdy Mathilde zaczęła rzucać w szybkim tempie obietnicami. Nie sądził, aby mogła go czymkolwiek urazić i wierzył, że nie połamała drzewek specjalnie. Nawet nie miał jej tego za złe i nie podejrzewał o degradowanie lasu, ilekroć się nim przechadzała.
    Wpatrywał się w nią uważnie, kiedy po jej zapewnieniach nastąpiła w gruncie rzeczy napięta cisza. Milczał i słuchał... A później aż zdębiał, kilkakrotnie przetwarzając w myślach słowa, jakie padły z jej ust. Nie była to zła wiadomość, ani dobra – nie była to żadna wiadomość, tylko coś czego się absolutnie nie spodziewał. Przez moment nawet myślał, że się przesłyszał, albo że kobieta nie mówi do niego, albo że upadek okazał się dla niej bardziej szkodliwy, niż wydawał się chwilę temu.
    Nic dziwnego, że nagle uniósł się na obolałych łokciach tak, jakby ziemia właśnie kopnęła go prądem, bagatelizując przy tym fakt, że kłykcie wciąż miał zbite od upadku.
    — Niech mnie... Jaka znów miłość? O czym Ty mówisz, Mathilde?
    Wystarczyła chwilka, by z pozycji leżącej znalazł się w pozycji siedzącej, wlepiając przy tym ogłupiałe spojrzenie w twarz jasnowłosej.
    — Cieszyć się ze mną...?
    Zdążywszy zadać pytanie, skupił się na jej ostatnich słowach i tak! – musiało chodzić tylko i wyłącznie o jego nową współlokatorkę, bo przecież ostatnimi czasy, Ferran nie zaglądał nawet do Iana.
    Przetarł dłonią twarz i przeczesał palcami swoje blond włosy. Nie wyglądał na zadowolonego, gdy ułożył w głowie odpowiedź na trapiącą go jeszcze sekundę temu zagwozdkę. Plotki rozchodziły się w tempie błyskawicznym, ale dając okularnicy miejsce w leśniczówce był świadom, jakie będzie niosło to ze sobą konsekwencje.
    — Nie jesteśmy parą — wyjaśnił krótko, acz ton jego głosu był stanowczy i zauważalnie chłodny. Spojrzeniem uciekł gdzieś w bok, choć nie dlatego że cokolwiek ukrywał, a dlatego, że zaczął się zastanawiać nad tym, ile jeszcze historii, w których nie brał udziału, zdążą utkać mu mieszkańcy. Wprawiało go to w irytację, jednak teraz tylko odetchnął głębiej. Walka z wiatrakami nie miała żadnego sensu.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  94. Masz Ty komentarz, urocza istoto! Wiesz dokładnie, kiedy dostałaś trzy nowe ikonki (Skaczący z wiewiórkami, Zadomowiony, Wodzirej imprezy), ale żeby oficjalnym gestom stało się zadość, na uwiecznienie tego oto rytuału wręczenia obrazków, które głównie Tobie zawdzięczamy, masz parę słów od Admina. Niech Ci dobrze służą. I nie znikaj z Mathildą, bo będzie smut!

    nie istnieję

    OdpowiedzUsuń
  95. Jego natomiast wcale to nie cieszyło, bo mimo że opinię osób trzecich zazwyczaj miał w poważaniu, to bycie na językach tutejszych mieszkańców było dla niego wyjątkowo niewygodne. Z pewnością lepiej się czuł jak nie istniał w mountcartierowskiej społeczności, a jego egzystencja nikogo nie interesowała – żył wówczas spokojnie w tej swojej niewielkiej samotni, w której jedynym problemem był brak kompana do przechylania kieliszka z rumem.
    Pomimo rozdrażnienia i irytacji dekorującej rysy jego twarzy, nie był zły na Mathilde, bo ona pewnie nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że ludzie w tym miasteczku potrafią pisać bardzo dobre bajki. Poza tym, patrząc na to wszystko z punktu widzenia obserwatora, wniosek nasuwał się jeden – nowa współlokatorka Kaysera musi być kimś, kogo mężczyzna nie tylko dobrze zna, ale darzy wielką sympatią, bo chyba każdy w tej wiosce wiedział, że leśniczy należy do grona osób mało gościnnych, a stawianie stopy na jego terenie grozi utratą życia. Czym więc niewiasta zasłużyła na aprobatę? O tym wiedział tylko on sam.
    Gdy Tilly zmniejszyła radykalnie dzielącą ich odległość, siedział w bezruchu, podpierając się dłońmi o chłodną ziemię, pokrytą mchem. Jego mięśnie mimowolnie napięły się, kiedy poczuł jak opuszki jej palców stykają się z jego skórą. Kosmyki blond włosów kobiety muskały drażniąco odkryty skrawek jego szyi, aczkolwiek nie na tyle, by Ferran musiał zmienić pozycję. I dopiero gdy jej wargi spoczęły na jego ramieniu, poruszył się nieznacznie. Podniósłszy dłoń, ułożył ją na plecach kobiety i przesunął nieśpiesznie po miękkich blond włosach.
    Informacja o Mateo go zaskoczyła, bo Mathilde nie wspominała, że czeka ją sprawa rozwodowa – potrafiła idealnie maskować swoje rozterki, choć teraz miał wrażenie, że ogarnął ją smutek, kiedy mówiła o domu należącym do jej byłego męża i przeprowadzce do pensjonatu. Osobiście nie był zadowolony z takiego obrotu spraw.
    — Czy mogę Ci jakoś pomóc? — Zapytał, obejmując kobietę wyraźniej. — Ile Ci brakuje? Na pewno uda się uniknąć mieszkania w pensjonacie.
    Tilly nie zasługiwała na włóczenie się z kąta w kąt. Pamiętał, jak opowiadała o domu, który niegdyś dzieliła z Mateo i wiedział, że darzy go niemałym sentymentem. Wolał zresztą, by nie musiała się stamtąd wyprowadzać, nawet, jeśli miała być to jedynie chwila – kilka tygodni, czy miesiąc.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  96. Przyglądał się jej tęczówkom, gdy ich oczy na chwilę się spotkały, ale także wtedy, gdy wzrok kobiety podążał rysami jego twarzy, uważnie śledząc szczegóły. Nie drgnął na jej słowa, nawet, jeśli miały w sobie cząstkę prawdy. Możliwe, że się zmienił, choć sam tego nie zauważał – niezmiennie wciąż czuł się dobrze, identycznie jak tydzień temu, albo miesiąc temu. Nie widział zmian, które prawdopodobnie dostrzegła w nim Tilly, ale prawda jest taka że ostatnimi czasy chodził spięty i poddenerwowany. Może, gdyby znalazł chwilę na relaks; na ułożenie się w fotelu i wypicie szklanki dobrego rumu, wszystko wróciłoby do stanu poprzedniego.
    Zamrugał w momencie, gdy kobieta przyłożyła palec do jego czoła. Uniósł lekko kącik ust, bo miejsce to dość często ulegało marszczeniu i prawdopodobnie został mu już po tym charakterystyczny ślad. Poza tym, przybywało mu lat, a co za tym idzie, także różnej maści zmarszczek i zapewne wtedy, kiedy Mathilde zadawała mu pytania, jego brwi zbiegły się do środka, a czoło znów udekorowała bruzda. Bo znał odpowiedzi i kiwał głową przecząco już w chwili, gdy mówiła.
    — Nie chce się zakochać, Tilly — oznajmił, przechylając głowę w bok i przyglądając się jej twarzy. W kąciku ust mężczyzny ukrył się symboliczny uśmiech, który zdradzał jego lekkie rozbawienie.
    Nie myślał o przytulaniu, budzeniu się obok kogoś, ani o tym, czy jest samotny.
    Był na tyle przyzwyczajony do obecnego stanu rzeczy, że nie miał potrzeby gdybać – czuł się dobrze z tym, co go aktualnie otacza, czyli ze swoją wielką samotnią.
    — Bolą mnie głównie łokcie — rzekłszy, podniósł kontrolnie prawy łokieć w górę, by na niego spojrzeć, choć nie mógł zobaczyć niczego więcej, oprócz przyklejonej do materiału bluzy ziemi.
    Był jednak ciekawy jednej rzeczy, dlatego podniósł spojrzenie do tęczówek kobiety, mimowolnie mrużąc przy tym nieznacznie oczy.
    — Ale czy Ty nie chciałabyś się drugi raz zakochać? Budzić się obok kogoś, przytulać i pomagać?
    Podniósł lekko brew, przyglądając się uważnie delikatnym rysom jej twarzy, okalanym przez jasne kosmyki włosów. Wciąż uważał, że kobieta zasługuje na to prawdziwe uczucie.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  97. Ferran nie brał pod uwagę tego, że ktoś mógłby się w nim zakochać, dlatego jej pytania wydawały mu się niebywale trudne, bo nie znał na nie odpowiedzi i potrzebował chwilę pogłówkować, by odpowiedzieć zgodnie z tym co myśli. Nie wiedział bowiem co zrobi, jeśli ktoś się w nim zakocha. Możliwe, że nie zrobi nic. Że puści tę wiedzę mimo uszu, zignoruje i zbagatelizuje. Kayser nie był w stanie dać komuś miłości; tego prawdziwego odwzajemnionego uczucia, bez którego określenie my nie ma ani znaczenia, ani racji bytu. Nie potrafi kochać tak, jak inni i nie potrafi budować wzajemnej zależności tak, jak wszyscy ci, którym dane było się związać. Możliwe, że Tilly potrzebowała tego uczucia, że pragnęła mieć kogoś tylko albo również dla siebie, że chciała kochać i być kochaną, aczkolwiek nie Ferran – on nie czuł się lepiej, gdy ktoś był blisko i nie potrzebował nikogo dla siebie, bo najlepiej czuł się wtedy, kiedy nikt nie próbował uszczęśliwiać go na siłę. Nie dlatego, że się bał. Ferran po prostu czuł się dobrze w otoczeniu tego, co otaczało go aktualnie i nie chciał tego w żaden sposób ulepszać. Odpowiedzi były więc proste, jednak z tych kilku pytań skupił się na jednym – ostatnim, które miało powiedzieć, co w tej chwili czuje.
    Jej objęcie było inne, niż każde wcześniejsze, a przynajmniej takie odnosił wrażenie. Było jakby bardziej intensywne, całkowicie szczere i w pewnym sensie także wyjątkowe. Nie uznałby go ani za pokrzepiające, ani za zwykłe, chwilowe. Pomimo, że niewiele się ostatnimi czasy przytulał, to dobrze pamiętał z jaką intensywnością, w pewnych momentach, ściskała go Luma, i na podstawie tamtych doświadczeń mógł określić znaczenie gestów, którymi obdarowywała go teraz Mathilde. Może nie dosłownie, ale na pewno był w stanie określić ich sens. Ale co on właśnie czuł?
    — Ciepło, Twój zapach... — zaczął wymieniać zgodnie z prawdą. — Twój dotyk...
    Mógł również przyznać, że były to odczucia przyjemne i przyciągające niemalże całą uwagę.
    — I Twoją bliskość.
    Nawet, jeśli odpowiedź była prymitywna i banalnie prosta, to właśnie to odczuwał aktualnie Ferran.
    — A dlaczego o to pytasz, Tilly?
    Ta kwestia wydawała mu się ciekawsza, choć był świadom, że odpowiedź może nie być tak banalna jak jego. Zdawał sobie sprawę rozumowanie Mathilde i wiedział, że kobieta zupełnie inaczej wyrażała swoje odczucia.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  98. [Zacznę od rzeczy niby najmniej istotnej, ale w końcu jako pierwszej rzucającej się w oczy. A mianowicie; zdjęcia. Niesamowicie pasują do kreacji postaci, a już nawet abstrahując od KP, przyglądanie się im sprawia mi dziwną przyjemność. Sama karta wykonana jest w ciekawy sposób, bo nie dość, że prezentuje się niezwykle estetycznie, to jeszcze przeskakiwanie pomiędzy zakładkami bez konieczności przechodzenia na osobną stronę jest po prostu wygodne. Bardzo chwalę i biję pokłony c:
    Zmyliłaś mnie bardzo opisem Mathildy, bo na początku byłam przekonana, że straciła kogoś tak ostatecznie - a więc że ten ktoś zmarł kobieta i musi pogodzić się z jego stratą. Cóż, strata pozostała, jednak nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy. Pomysł z mężem, który odszedł od Twojej pani zaraz po tym, jak wyzdrowiał, jest zaskakujący i przy tym daje duże pole do popisu, jeżeli chodzi o jego rozwijanie; mam nadzieję, że kiedyś należycie Ci się to uda (a ja będę miała co obserwować i podglądać c:).
    Ślicznie dziękuję Ci za miłe powitanie i nawet nie wiesz, jak bardzo cieszę się, że pan na wizerunku i jego muzyka jest Ci znana - choć nie będę rozwijała tego tematu, bo włączy się moja obsesyjka :D Na wątek mam ochotę jak najbardziej i myślę, że odrobina śmiechu i szaleństwa przyda się zarówno Mathildzie, jak i Julkowi. Nie można przecież cały czas być smutnym! Tylko od czego byśmy zaczęły? Może przez przypadek rozbiją szybę w zajeździe (na przykład podczas bitwy na śnieżki, która rozpętała się w zasadzie spontanicznie; ot wyszli na zewnątrz w tym samym czasie, żeby odetchnąć świeżym powietrzem, a tu proszę - pierwszy śnieg!), a żeby nie musieć opłacać szkód z własnej kieszeni, dogadają się z właścicielem, żeby pozwolił im te szkody odpracować? Posprzątać, coś wynieść, coś przynieść... Takie coś na szybko wpadło mi do głowy ^^]

    Julek

    OdpowiedzUsuń
  99. [co myślisz? ]

    Za każdym razem gdy wracała z Churchill, gdzie odwiedzała mamę leżącą nieprzytomnie w szpitalu, nie mogła zasnąć wieczorem. Wtedy nie spała całą noc, a w kuchni światło paliło się aż do rana. Troski i zmartwienia, które na co dzień ukrywała pod uśmiechem i uprzejmościami nie pozwalały się wypędzić i jedynym ratunkiem było pieczenie. Zajmowała myśli i ręce tym, co po prostu lubiła i umiała i zauważyła, że od powrotu każde ciacho, babeczka, torcik wychodzą jej coraz lepsze. Opanowała nawet stary piekarnik, który złośliwie lubił przypalać biszkopt.
    Staneła przy oknie, gdy wskazówki wybiły siódmą rano i czując wszechogarniające zmęczenie wyjrzała przez okno. Ulicę zalewało powoli światło nadchodzącego dnia i od dobrych paru chwil mieszkańcy budzili się do życia. Nic nadzwyczajnego, w Mount Cartier raczej nie ma leniuchów i śpiochów. Gdy dostrzegła po drugiej stronie ulicy znajomą postać, bez namysłu odwróciła się, zgarniając z stołu całą tacę czekoladowych kruchych ciasteczek z orzeszkami solonymi i obwiązując się jedynie szalikiem przy drzwiach, wypadła na zewnątrz.
    - Tilly! - zawołała ile sił starczyło w płucach i w kilku susach przebiegła na drugą stronę, dopadając blondynkę. - Cześć - uśmiechneła się szeroko i wysunęła w jej stronę tacę. - Idziesz do pracy, zabierz z sobą trochę ciastek, napiekłam za dużo.

    OdpowiedzUsuń
  100. [Cześć, witam moją koleżankę z pielęgniarkę!
    Co powiesz na to, abyśmy razem coś napisały? c:]

    Vanillie Ilvesh

    OdpowiedzUsuń
  101. [Hmmmm, możemy w sumie zrobić burzę mózgów, bo nie mam żadnego konkretnego pomysłu. W sumie myślałam o jakiejś awarii prądu + dziewczyny mogłyby się nocą zatrzasnąć same w przychodni. :D
    Albo wypadek w którym ucierpiało kilka osób i musiałyby ruszyć z pomocą do lasu czy w góry?
    Co myślisz? c:]

    Vanillie Ilvesh

    OdpowiedzUsuń
  102. [O, świetnie! Naprawdę mi się podoba. Ale mam nadzieje, że ktoś im jednak pomoże. xD
    Chciałabyś zacząć, czy zostawiasz to w moich rękach? c:]

    Vanillie

    OdpowiedzUsuń
  103. [Bardzo chętnie, Zosia nauczy czego Mathilde :) a tak w ogóle, to dziękuję bardzo za miłe słowa, aż mi się cieplutko na serduszku zrobilo <3 co do wilków, to takie moje małe "hobby", jeśli mogłabym to tak nazwać, ale uwielbiam te zwierzęta, i nie mogłam ich nie połączyć z Sophią :)]
    Sophia

    OdpowiedzUsuń
  104. [Aż sama się zaczęłam zastanawiać, czy Samuel potrafiłby ogarnąć pijaną dziewczynę... Ale potem sobie przypomniałam jak często sam lata po pubach, więc raczej powinien mieć w tym - może nieco niechlubnie XD - jakieś doświadczenie. Możnaby tak spróbować, czemu nie, może wyjdzie nam z tego coś ciekawego i szalonego ^^ Teraz jeszcze walczę ze studiami, ale od razu zapytam - na kogo spadnie pisanie zaczęcia? O, no i ustalamy coś jeszcze czy poza tym lecimy na żywioł? ;p
    A przy okazji chwalę htmla i ładne, delikatne zdjęcia - aż się przyjemnie patrzy ^^]

    Samuel

    OdpowiedzUsuń
  105. [ Po pierwsze, piękne zdjecie <33 Przepraszam że tak późno odpisuje do po drugie :D A po trzecie! Tak myślę, że Gabrielowi przyda się ktoś taki, on straszne ma te migreny, a wiadomo że przy dziecku taki odlot, to dość niebezpieczna sprawa, więc na pewno do tej pani przyjdzie po pomoc, pytanie, co byś tutaj jeszcze proponowała :D]
    G. Morgan

    OdpowiedzUsuń
  106. Wystarczyła chwila, by dostrzec zmęczenie, smutek i ślady po łzach na jasnej twarzy Mathilde. Sol wystraszona tym widokiem nabrała głośno powietrza i wstrzymała oddech, nieświadomie pochylając się w stronę kobiety, jakby z śladów na policzkach miała doczytać powody tego stanu. Zmarszczyła przy tym brwi, bo proces myslowy ruszył z kopyta i troska wymalowała się klarownie na jej pomarszczonym czole.
    - Taak. - mruknęła niewyraźnie i na powrót pewniej chwyciła blaszkę z ciastem, chcąc sama ją donieść do domku Tilly. Tak na prawdę nie była pewna, czy ona w ogóle będzie w stanie ją utrzymac i bezpiecznie donieść. Wydawała się teraz tak słaba i krucha, jakby kolejny podmuch wiatru miał ją rozwiać, roznieść w pyłek.
    - Jesli chcesz, mogę z tobą posiedzieć - zaproponowała miękko, obracając się w stronę, w którym zmierzała blondynka.
    Nie przeszkadzał jej teraz zupełnie panujący mróz, bo sam szalik wydawał się ogrzewać ją wystarczająco. To ten strach o to, co dzieje się z przyjaciółką był w tym momencie dużo wazniejszy, bo przecież za nastepnym domkiem był własnie ten, który stanowił cel ich drogi.
    - Mam cały dzień wolny, mozemy go spędzić razem - dodała, choć akurat w przypadku tej kobeity trudno jej było wyczuć, kiedy potzrebuje i chce towarzystwa, a kiedy woli zostać jednak sama.

    OdpowiedzUsuń
  107. Od: Solinka
    Dla: Tilly Nielsen
    Treść: Fajna z Ciebie babeczka! <3

    WALENTYNKA

    OdpowiedzUsuń
  108. [Melduję się na wezwanie i pytam: są jakieś pomysły, czy robimy burzę mózgów?
    I nie, Dunny mi się nie podoba, ale jeśli Tilly nad Duncanem popracuje, to może wyjątkowo jej pozwoli się tak nazywać. ;D]

    Duncan Harmon

    OdpowiedzUsuń
  109. [Oho! To pozostaje mi mieć nadzieję, że Twoje słowa to nie kurtuazja, a ja nie zepsułam nic w Minnie. Tak już mam, karty wychodzą mi dosyć enigmatyczne (w innych przypadkach - przewidywalne), bo staram się odkrywać postać w wątkach, kształtować ją cały czas, trzymając się - rzecz jasna - jakiegoś określonego, pierwotnego zamysłu.
    Cieszę się w takim razie.

    Wspaniale! Czekam zatem, ale nie musisz się spieszyć, na spokojnie :)]

    Minnie

    OdpowiedzUsuń
  110. To że roztaczała radosną atmosferę i rozdawała na wszystkie strony uśmiechy nie oznaczała, że to szczęście jakim emanuje wypełnia jej życie po brzegi. Ostatnimi czasy wdarło się w nie bowiem i nieco smutku i goryczy i nawet żalu i akurat Tilly jako osoba bardziej wrażliwa od innych, wydawała się tą, która pierwsza to zauważy, wychwyci wręcz z dziecinną łatwością. Jej pytanie więc nie tylko zaskoczyło Sol, ale i sprawiło, że przystaneła przed domem blondynki i spojrzała na nią niepewnie. Może tak sprawnie nakładała na twarz maskę, że wszyscy wokół nawet najbliżsi nabrali się na te beztroskę? O wiele łatwiej było skupić się na upieczeniu biszkopta, niż martwieniu się wstępnym kosztorysem napraw domu, który trzykrotnie przekraczał ten wyższy próg sumy, jaką była w stanie poświęcić na remonty.
    -Możemy spróbować zawsze- stwierdziła wreszcie z uśmiechem i skinieniem wskazała na drzwi, prosząc w tym niemym geście, aby już znalazły się w środku, bo czuła że zaczyna zamarzać.
    Akurat to właśnie pieczenie przynosiło jej ulgę i radość, a rozdawanie wyrobów ludziom nie było żadnym przekupstwem. Za to powinna się obrazić. Nie byłaby w stanie sama pożreć tych placków i ciastek, jakie wyrabiała, a przestać korzystać z piekarnika to jak grzeszyć, więc... nie było innej opcji, jak po prostu bawić się w Mikołaja cały rok.
    - Jesli potrzebujesz, to się zdrzemnij, ja przygotuję herbaty - zaproponowała łagodnie.

    OdpowiedzUsuń
  111. [Na początku tak patrzę, myślę, czemu masz być pacjentką skoro jesteś u mnie na stażu. A potem wchodzę na profil i coś mi nie gra, bo zawód nagle inny wpisany. I dopiero po czasie ogarnęłam, że jest druga osóbka o tym samym nazwisku i to ona ma staż u Adasia haha.
    Ale jasne, pacjentka zawsze się jakaś przyda. Chcesz żeby to była pierwsza wizyta? Chyba lepsze coś takiego niż zaczynanie od środka. I załóżmy, że się nie znają, a jeśli to niemożliwe w MC, to chociaż że kojarzą się, ale nic więcej, bo teoretycznie psycholog nie powinien przyjmować osoby które zna bliżej/z którymi jest w relacjach itd.
    Nawet jeśli masz pomysł na jej problem z którym do niego przyjdzie to mi NIE PISZ! Będzie ciekawiej jak to wyjdzie podczas pisania :D]

    Adam

    OdpowiedzUsuń
  112. Sol zdecydowanie nigdy b nie wpadła na to, że może być powodem do przerw w dostawie prądu. Bo ileż szkód może wyrządzić tylko jeden piekarnik?! Przecież nie podłączała na raz gofrownicy, nie smażyła powideł jednocześnie i nie gotowała kompotu na zapas w tym samym czasie! Na litość boską nie była aż tak wielofunkcyjna! I jej piekarnik był też skromny, więc to na pewno nie on winny był tym przygodom z migotającymi żarówkami.
    Bez słowa odwzajemniła tego przytulasa. Nie potrzebowała podziękowań za to, co sprawiało jej przyjemność, a i czasami miała wrażenie, że Tilly jest zdziwiona dobrocią jaką otrzymuje. Było to i w pewnym stopniu zabawne, co smutne. Przecież znały się nie od dziś, a ruda wcale się nie zmieniła za bardzo na przestrzeni lat i zazwyczaj okazywała ciepło i sympatię tym, którzy byli jej bliscy. Blondynka na pewno znajdowała się w kręgu przyjaciół najbliższych i ruda była pewna, że to nigdy się nie zmieni!
    Gdy weszły, zostawiła buty przy wejściu, nie chcąc nanieść wody kobiecie i przyczynić się do powstania kałuż na środku pokoju. Podążyła za nią i zwolniła kroku, dostrzegając czarnego kawalera, który uwaznie ją zlustrował. Dziwna rzecz, ale autentycznie poczuła się surowo oceniana tym spojrzeniem z jaskrawych oczu.
    - Oho... nie mam nic do przekupstwa - stwierdziła z lekkim uśmiechem i choć uwielbiała zwierzaki wszelakiej maści, to jednak w tym wypadku swobodnie dłoni nie wyciągnęła. Przysiadła sobie na najbliższym fotelu i spojrzała na Tilly pytająco. Ciekawa była jak znalazł się u niej ten kocur.
    [jaka ona słodka! <3]

    OdpowiedzUsuń
  113. Pomimo, iż Mount Cartier jest małą mieściną, gdzie, mogłoby się zdawać, jest więcej przeciwników psychologii i psychologów, niż ludzi aprobujących ten dział nauki, zdarza się, że Poirot przyjmuje pacjentów pochodzących właśnie stamtąd. W samym Mount Cartier gabinetu psychologicznego jeszcze nie odważył się otworzyć, przede wszystkim ze względu na przekonanie panujące u większości ludzi, o bezsensowności tej dziedziny, ale też przez to, że Churchill zdawało się mieć o wiele większe perspektywy na przyszłość i prosperowanie jego działalności. To właśnie tam codziennie rano dojeżdża ze swojego rodzinnego miasta i przyjmuje nowych lub stałych już klientów. Mogłoby się wydawać, że zawód psychologa jest bardzo monotonny i nudny, zważając na to, że polega tylko i wyłącznie na wysłuchiwaniu cudzych problemów i rozmowie z ludźmi, jednak każdy człowiek, to nowa historia, nowa osobowość i nowy problem do zgryzienia.
    Tego ranka zaspał. Gdy wreszcie obudził się i spojrzał na zegarek, zaczął przeklinać samego siebie, że nie wziął swojego starego, znienawidzonego budzika z mieszkania w Seattle. To dzięki niemu tam nigdy nie zdarzyło mu się zaspać i zawieść swoich pacjentów. Jeszcze w półśnie wybrał numer gabinetu i z marszu, bez żadnego przywitania, kazał asystentce odwołać pierwszą wizytę, na którą nie miał szans zdążyć.
    Niecałe czterdzieści minut później z potarganymi wciąż włosami po śnie, przekroczył próg budynku i prosto skierował się do swojego gabinetu. Do następnego spotkania zostało kilkanaście minut, wystarczająco by zrobić sobie mocną kawę i wreszcie porządnie związać włosy w kitkę. Chciał, by ludzie brali go na poważnie, i tak też traktowali usługi które im oferował, więc o wizerunek musiał zadbać. Tym bardziej, że tego dnia przyjmował nową osobę.

    - Bonifacym? – spytał skonsternowany pierwszymi słowami, które wypowiedziała kobieta wchodząca do jego gabinetu. Na szybko przejrzał się w lustrze czy na pewno dobrze związał włosy, bo jej mina nie wskazywała na dobre pierwsze wrażenie, które powinien na niej wywrzeć. – Na początek dzień dobry, ja nazywam się Adam Poirot. Pani jak miewam… - przerwa niestety była konieczna, by mógł spojrzeć we wcześniej podrzucony mu przez asystentkę plan dnia – Nielsen? Dobrze mówię? Pani Nielsen, proszę usiąść i opowiedzieć mi wszystko od początku o Bonifacym.

    Adam

    OdpowiedzUsuń
  114. Dla wielu ludzi takie przenikliwe patrzenie się im prosto w oczy mogłoby być bardzo niekomfortowe, jednak nie dla Poirota. Jako psycholog musiał nauczyć się zachować zimną krew w różnych sytuacjach. Przede wszystkim nie dać się wyprowadzić z równowagi w momentach złości, zawstydzić podczas rozmów o sprawach głęboko intymnych czy zapeszyć, gdy któryś klient nie miał trudności z patrzeniem prosto w jego oczy przez dłuższą chwilę lub nawet całą sesję.
    - Nic co dzieje się w Pani życiu nie jest nieważne bądź nieistotne. – odezwał się dopiero, gdy uznał, że kobieta nie ma zamiaru powiedzieć nic więcej. Jego praca polega głównie na słuchaniu, dlatego też swoim klientom pozwala swobodnie wypowiedzieć się, a dopiero potem sam postanawia dodać coś od siebie. – Szczególnie osoby. Każdy człowiek napotkany na naszej drodze zostawia coś po sobie, nawet jeśli jest to jednorazowe spotkanie. Zacznijmy od początku Mathildo. Czy mogę tak do Ciebie mówić?
    Pomimo, iż jako terapeuta powinien zachowywać się formalnie i zwracać do pacjentów formą grzecznościową, on, jako jeden z nielicznych twierdził, że to tylko utrudnia kontakt z siedzącą naprzeciwko niego osobą. Zawsze proponował przejście na Ty, i ku jego uciesze większość nie miała z tym najmniejszego problemu, co owocowało lepszą współpracą z jego strony. Cicho liczył, że kobieta również nie będzie miała nic przeciwko i szybko przejdą do dalszej części ich rozpoczynającej się współpracy.
    - Rozumiem, że przychodzisz do mnie, gdyż męczy Cię kwestia związana z Bonifacym? Czy mogłabyś opowiedzieć mi od samego początku jak wyglądały wasze relacje i co doprowadziło do jego zniknięcia? Powoli, jestem pewien, że zdążymy omówić wszystko co dręczy Cię w ciągu naszego dzisiejszego spotkania. – przy ostatnich słowach posłał kobiecie delikatny uśmiech, aby zachęcić ją w ten sposób do otworzenia się przed nim. – Proszę, nie krępuj się.

    Adam

    OdpowiedzUsuń
  115. No to poszła do Ciebie seria ikonek. Wprawdzie pół roboty zrobiłaś sama, ale są one tym bardziej zasłużone i na miejscu :P. Niech się dobrze komponują z resztą KP i niech będzie ich coraz więcej i więcej! Nie ukrywam, że już teraz masz ich sporą i dumnie wyglądającą kolekcję.

    OdpowiedzUsuń
  116. [o w mordę! ile ikonek! <3 zazdro!! ]

    Powiodła spojrzeniem za czarnulkiem, który dumnie wypręzył się przy przejściu z pokoju na korytarz przy wejściu, wypinając na nich swój futrzany tyłek i spojrzała z uśmiechem na Tilly. Blondynka zawsze wydawała jej się niezwykle wrażliwą i melancholijną osobą. Sol się o nią martwiła, bo miała wrażenie, ze to nie kobieta a eteryczna zjawa, nimfa, którą któregoś dnia zimny mount cartierowski wiatr rozdmucha i ta bez śladu zniknie. Ale dobrze, że miała się kim opiekować, choć o ile z cierpiącymi pacjentami nie mogło jej być lekko, bo na pewno aż za bardzo przeżywała cudze cierpienie, to z zwierzętami mogło być lżej. No i zadziwiające było to, jak rozumie potrzeby stworzeń. Ruda była chyba zbyt roztrzepana, by to pojąć.
    -Jest dorosły, poradzi sobie – zapewniła i pochyliła się w stronę przyjaciółki, chwytając ją za dłoń. - Ale ja się martwię o ciebie. Jesteś coraz chudsza i bledsza. Co się dzieje?
    Spytała wprost i niestety ale prawdopodobnie mogła tym przyszpilić biedną Mathilde do muru. Ale cóż, nie miała czasu na subtelności w momencie, gdy rozpadała jej się przyjaciółka i widac to było gołym okiem.

    OdpowiedzUsuń
  117. O! Znalazłam Cię, żeby Ci podziękować za przywitanie na "indywidualnych" :D

    OdpowiedzUsuń
  118. Duncan lubił myśleć o Jinglesie jako o jedynej pewnej osobie w swoim życiu, poza rodzicami oczywiście, ale ich tu nie liczył. Bo Jinglesa sam sobie znalazł jako małe, zmarznięte i potrzebujące opieki kocię, sam wychował na leniwego niszczyciela kanapowych obić, sam założył mu tę podzwaniającą obrożę i, co najważniejsze, sam, bez niego, dawno by zwariował. Od jakiegoś czasu zmagał się z obezwładniającym wręcz poczuciem beznadziejności — Mount Cartier go dobijało, rodzice denerwowali, a drewno w warsztacie kompletnie nie chciało współpracować. Tylko z kota miał pociechę. Z Jinglesem było trochę jak z dzieckiem: dopóki Duncan słyszał jego przytwierdzony do czerwonej obroży dzwoneczek, dopóty wiedział, że wszystko było w porządku. Ale kiedy przestawał go słyszeć na dłużej, a potem, obszedłszy wszystkie kąty, w których Jingles lubił sypiać, stwierdzał, że nigdzie nie potrafił go znaleźć, zaczynał się martwić. A największe zmartwienie Duncan miał, odkąd to przebrzydłe kocisko nauczyło się skakać z szafki na klamkę i otwierać sobie drzwi wejściowe. Potem musiał tylko zbiec po prowadzących na piętro, które razem ze swoim właścicielem zajmował, i już mógł szukać przygód.
    Póki co znajdował jednak głównie jedzenie — bo, tak szczerze, kto mógłby odmówić tym złotym ślepiom i dźwiękowi dzwoneczka? Na pewno nie Tilly. Jingles przejrzał ją na wylot, nie był głupi. Wiedział, że jeśli Duncan darzył kogoś sympatią, to on też mógł spróbować się zaprzyjaźnić. Przychodziło mu to zdecydowanie łatwiej, bo był kudłaty i milusi. Duncan za to ostatnio odkrył, że im robił się starszy, tym bardziej ludzie go denerwowali. Od siedzenia całymi godzinami w warsztacie zaczynał zmieniać się w coraz większego samotnika.
    — Tilly, na miłość boską! — zawołał razem z powiewem mroźnego wiatru Duncan, bez zaproszenia pakując się do środka. Wyleciał z domu tak jak stał, nawet butów nie zdążył sobie zasznurować. — Strasznie za niego przepraszam. Obżarłby cię nawet z ostatniego kawałka chleba — powiedział, zgromiwszy spojrzeniem Jinglesa, który doczekał się już nawet własnej miski. Wcinał aż trzęsły mu się uszy, jakby nie jadł dwa dni, a przecież nie tak dawno wsunął obfite śniadanie. — Bezczelny żarłok — skomentował, posławszy Tilly przepraszające spojrzenie, nie pierwszy i nie ostatni raz. Wiedział, że futrzak jeszcze nie raz mu zwieje i że jeszcze nie raz za nim tu przybiegnie. To w sumie było urocze, Jingles wiedział, że gdzie by nie uciekł, zawsze ktoś się po niego zjawi. — Czy ja umiem rozpalać w kominku? — powtórzył, zdziwiony, iż w ogóle potrzebowała o to pytać. Oczywiście, że potrafił!To, że w domu miała chłodno, poczuł zaraz po wejściu. Dziwił się tylko, jakim cudem nie trzęsła się z zimna, stojąc tylko w koszuli. Męskiej koszuli, ale nie Duncanowi było oceniać, kto w czym paradował po własnym domu. To on w końcu wpadł tu jak dziki, bo jego kot urządził inwazję połączoną z degustacją zawartości cudzej lodówki. — Masz drewno, czy trzeba przynieść?

    Duncan Harmon

    OdpowiedzUsuń